Salonik
AutorWiadomość
Salonik
Przylegający bezpośrednio do sali balowej, najczęściej wykorzystywany jest przez najmłodszą latorośl Traversów do przyjmowania gości. Wygodne kanapy i fotele utrzymane zostały w rodowych barwach, a sam salonik, choć niewielki, jest doskonałym miejscem spotkań młodych czarownic, które mogą skorzystać z dobrodziejstw znajdującego się tam fortepianu czy kominka. Wiszące nad nim lustro nie jest magiczne, ale dziwnym zbiegiem okoliczności przeglądające się w nim osoby zawsze uśmiechają się do swojego odbicia, zadowolone z tego, co w nim ujrzały.
Gość
Gość
| 15 marca
Cichy trzask przeszył powietrze przy posiadłości Państwa Travers, oznajmiając tym samym przybycie intruza(?) Nie, raczej nie. Cóż, kto jak kto, ale ja z pewnością na ów miano nie zasługiwałam. Mogłam za to poszczycić się skromnym tytułem przyjaciela domu... a przynajmniej wtedy, kiedy syn marnotrawny i mój najdroższy przyjaciel - Theseus Travers - powracał w skromne progi dworku w Norfolk. Pogoda dzisiaj wyjątkowo postanowiła dopisać, to też drogę do drzwi frontowych pokonałam bez zmagania się z porywistym wiatrem czy szachownicą kałuż z topniejącego śniegu. Zwinęłam dłoń na kołatce w celu ściągnięcia młodego (albo i już nie - tik tok, tik tok) szlachcica z łóżka, tym samym zmuszając go do wpuszczenia mnie do środka. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi otworzył mi lokaj, co mogło sugerować a) Tez nadal umierał w łóżku z powodu wczorajszego zachlania ryja, lub b) był zbyt pochłonięty patroszeniem lub wypychaniem - Merlinie, zmiłuj się nad nim - kolejnego stworzenia. Istniała jeszcze opcja c) od samego rana znów walił do ryja i spełniał punkt b. W każdym razie, próg przekroczyłam, płaszcz oddałam i dzień dobry również powiedziałam. Swe kroki skierowałam w stronę jednego z najbardziej nieodpowiednich miejsc, w jakim mógł znajdować się Travers, a konkretnie mój Travers. Tak więc ściskając w lewej dłoni dość sporą butelkę wiekowej whiskey, jaką ostatnio udało mi się wyciągnąć z jednej z piwniczek (zarówno mnie, jak i męża łączyła pasja do alkoholu - najważniejsze w związku to mieć solidne fundamenty!) kroczyłam za mężczyzną, aż do fiołkowego saloniku, u wejścia którego postanowił mnie opuścić. Szkoda, może czułabym się nieco pewniej mając obok siebie kogoś, kto równie wiele przeżył z ów osobnikiem.
- Za mocno bujało na statku? - Rzuciłam nieco kąśliwie, odstawiając butelkę bursztynowego trunku na pobliski stoliczek a gestem brody wskazując na otaczające nas ściany. Wszystko tu było takie... słodkie... co więc u licha to uosobienie zepsucia robiło pośród tego zbiorowiska rodowej słodyczy w której to zazwyczaj przebywała najmłodsza latorośl Traversów? Zamiast jednak raczyć go kolejną dawką drwiących komentarzy, przystąpiłam parę kroków w jego stronę, by finalnie uwiesić się na jego szyi. - Dobrze Cię widzieć w jednym kawałku, Travers. - Szepnęłam mu cicho do ucha, przez chwilę jeszcze nie rozluzowując uścisku. Sama nie wiem dlaczego przedłużałam to powitanie. Może przez fakt, że cholernie się za nim stęskniłam a może była to jedynie granie na czas i próba nie rozklejenia się niczym małe dziecko.
Cichy trzask przeszył powietrze przy posiadłości Państwa Travers, oznajmiając tym samym przybycie intruza(?) Nie, raczej nie. Cóż, kto jak kto, ale ja z pewnością na ów miano nie zasługiwałam. Mogłam za to poszczycić się skromnym tytułem przyjaciela domu... a przynajmniej wtedy, kiedy syn marnotrawny i mój najdroższy przyjaciel - Theseus Travers - powracał w skromne progi dworku w Norfolk. Pogoda dzisiaj wyjątkowo postanowiła dopisać, to też drogę do drzwi frontowych pokonałam bez zmagania się z porywistym wiatrem czy szachownicą kałuż z topniejącego śniegu. Zwinęłam dłoń na kołatce w celu ściągnięcia młodego (albo i już nie - tik tok, tik tok) szlachcica z łóżka, tym samym zmuszając go do wpuszczenia mnie do środka. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi otworzył mi lokaj, co mogło sugerować a) Tez nadal umierał w łóżku z powodu wczorajszego zachlania ryja, lub b) był zbyt pochłonięty patroszeniem lub wypychaniem - Merlinie, zmiłuj się nad nim - kolejnego stworzenia. Istniała jeszcze opcja c) od samego rana znów walił do ryja i spełniał punkt b. W każdym razie, próg przekroczyłam, płaszcz oddałam i dzień dobry również powiedziałam. Swe kroki skierowałam w stronę jednego z najbardziej nieodpowiednich miejsc, w jakim mógł znajdować się Travers, a konkretnie mój Travers. Tak więc ściskając w lewej dłoni dość sporą butelkę wiekowej whiskey, jaką ostatnio udało mi się wyciągnąć z jednej z piwniczek (zarówno mnie, jak i męża łączyła pasja do alkoholu - najważniejsze w związku to mieć solidne fundamenty!) kroczyłam za mężczyzną, aż do fiołkowego saloniku, u wejścia którego postanowił mnie opuścić. Szkoda, może czułabym się nieco pewniej mając obok siebie kogoś, kto równie wiele przeżył z ów osobnikiem.
- Za mocno bujało na statku? - Rzuciłam nieco kąśliwie, odstawiając butelkę bursztynowego trunku na pobliski stoliczek a gestem brody wskazując na otaczające nas ściany. Wszystko tu było takie... słodkie... co więc u licha to uosobienie zepsucia robiło pośród tego zbiorowiska rodowej słodyczy w której to zazwyczaj przebywała najmłodsza latorośl Traversów? Zamiast jednak raczyć go kolejną dawką drwiących komentarzy, przystąpiłam parę kroków w jego stronę, by finalnie uwiesić się na jego szyi. - Dobrze Cię widzieć w jednym kawałku, Travers. - Szepnęłam mu cicho do ucha, przez chwilę jeszcze nie rozluzowując uścisku. Sama nie wiem dlaczego przedłużałam to powitanie. Może przez fakt, że cholernie się za nim stęskniłam a może była to jedynie granie na czas i próba nie rozklejenia się niczym małe dziecko.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Siedział przy fortepianie i uderzając na oślep długimi palcami w jego klawisze rozdzierał leniwą ciszę rezydencji. Fałszywe dźwięki uciekały spod jego dłoni, a półprzymknięte powieki i błogi uśmiech majaczący na pełnych wargach dobitnie świadczyły o tym, że nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo kaleczy piękno muzyki. Nie odziedziczył po matce talentu i choć potrafił czytać nuty, czyste dźwięki z instrumentów wydobywał z trudem, co niestety nie szło w parze z zamiłowaniem do gry samej w sobie. Wszystko rozbijało się o ciszę; kiedy zapadała czuł niepokój wsuwający się głęboko pod skórę, dbał więc aby w jego otoczeniu nigdy nie było na nią miejsca. Wszystko co robił, robił po prostu zbyt głośno - wyjątkiem była praca, w czasie której nie mógł pozwolić sobie na choćby najmniejszy szmer. Dudniło mu wtedy w uszach, a każdy oddech chrapliwie drapał napięte nerwy. Obecność Theseusa gwałciła spokój nadmorskiej rezydencji, wprawiała całe domostwo w dziwny stan poddenerwowania. Przyjmował to z właściwą sobie obojętnością, jakby zapominając, że nie jest panem tego miejsca, rozciągając wargi w uśmiechu pełnym udawanego zawstydzenia, gdy matka upominała go delikatnie, że dawno zszedł z pokładu statku i musi wdrożyć się w ogólnie przyjęte ramy zachowania. Przepraszał, lecz szybko zapominał - ciężko powiedzieć czy celowo, prawdopodobnie tak.
Zamarł chwilowo bez ruchu, pozwalając ostatnim dźwiękom zadrżeć w powietrzu, zaraz samemu sięgając po kieliszek stojący nieopodal i mocząc wargi w czerwonym aromatycznym winie. Zamruczał z zadowoleniem, odnotowując w pamięci pochwałę odnośnie rocznika - ciekaw był któż dokonał wyboru, ojciec czy matka. Z rozmyślania nad tą niewątpliwie istotną kwestią wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi. Odwrócił się w ich stronę z rżniętym kryształem wciąż zawieszonym w okolicach ust, obrzucając chmurnym spojrzeniem intruza zakłócającego mu chwilę ze sztuką, jak szumnie określał brzdąkanie na fortepianie i opróżnianie zapasów rodziców. Ciemne oczy niedługo patrzyły z niezadowoleniem, szybko rozjaśniając się na widok kobiety stojącej w progu. Zaśmiał się głośno, słysząc jej słowa.
- Lilith, najdroższa! - poderwał się z miejsca, odstawiając kieliszek z hukiem, nie przejmując się rubinowymi kroplami znaczącymi jasny blat stołu. W trzech długich krokach pokonał dzielącą ich odległość, wyciągając ramiona i obejmując mocno wąską kibić czarownicy. - Zawsze wracam w jednym kawałku, Lilith - tym razem cichy śmiech wypłynął z męskiego gardła, a Theseus odsunął się na krok, chwytając Lilith spojrzeniem, taksując z uwagą każdy fragment jej osoby jakby doszukując się zmian, które mogły w niej zajść podczas jego nieobecności. - A może powinienem powiedzieć lady Avery? Merlinie! Wciąż nie mogę w to uwierzyć - ciągnął dalej, unosząc brwi i kręcąc głową gwałtownie przez co ciemne kosmyki włosów zawirowały w powietrzu. - Tak bardzo wam się śpieszyło, niegodziwcy? - nie dawał Lilith dojść do słowa, obchodząc ją na około, oglądając z każdej możliwej strony niczym najnowszy okaz w menażerii.
Zamarł chwilowo bez ruchu, pozwalając ostatnim dźwiękom zadrżeć w powietrzu, zaraz samemu sięgając po kieliszek stojący nieopodal i mocząc wargi w czerwonym aromatycznym winie. Zamruczał z zadowoleniem, odnotowując w pamięci pochwałę odnośnie rocznika - ciekaw był któż dokonał wyboru, ojciec czy matka. Z rozmyślania nad tą niewątpliwie istotną kwestią wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi. Odwrócił się w ich stronę z rżniętym kryształem wciąż zawieszonym w okolicach ust, obrzucając chmurnym spojrzeniem intruza zakłócającego mu chwilę ze sztuką, jak szumnie określał brzdąkanie na fortepianie i opróżnianie zapasów rodziców. Ciemne oczy niedługo patrzyły z niezadowoleniem, szybko rozjaśniając się na widok kobiety stojącej w progu. Zaśmiał się głośno, słysząc jej słowa.
- Lilith, najdroższa! - poderwał się z miejsca, odstawiając kieliszek z hukiem, nie przejmując się rubinowymi kroplami znaczącymi jasny blat stołu. W trzech długich krokach pokonał dzielącą ich odległość, wyciągając ramiona i obejmując mocno wąską kibić czarownicy. - Zawsze wracam w jednym kawałku, Lilith - tym razem cichy śmiech wypłynął z męskiego gardła, a Theseus odsunął się na krok, chwytając Lilith spojrzeniem, taksując z uwagą każdy fragment jej osoby jakby doszukując się zmian, które mogły w niej zajść podczas jego nieobecności. - A może powinienem powiedzieć lady Avery? Merlinie! Wciąż nie mogę w to uwierzyć - ciągnął dalej, unosząc brwi i kręcąc głową gwałtownie przez co ciemne kosmyki włosów zawirowały w powietrzu. - Tak bardzo wam się śpieszyło, niegodziwcy? - nie dawał Lilith dojść do słowa, obchodząc ją na około, oglądając z każdej możliwej strony niczym najnowszy okaz w menażerii.
Gość
Gość
Po kilku sekundach zbyt długiego wtulania się w Theseusa, postanowiłam nieco rozluźnić uścisk, by finalnie go z niego uwolnić i ponownie pozwolić mu oddychać. Chwila wzruszenia nie trwała jednak długo, gdyż mój drogi przyjaciel zaledwie chwilę później postanowił, obejść mnie dość dużymi krokami, mierząc przy tym wzrokiem niczym kolejną, wartą wypatroszenia zwierzynę. Dzięki wodospadowi słów, jakie wylewał z siebie mężczyzna, z moich ust wydobyło się ciche parsknięcie.
- Tez, błagam. Nie obrzucaj mnie spojrzeniem typu: już wyobrażam sobie Ciebie w mojej prywatnej kolekcji wypchanych zwierzątek. - Jęknęłam błagalnie, wbijając w niego swoje ciemnobrązowe tęczówki. - Chyba aż za bardzo, skoro nasz wilk morski nie zdążył na wesele. - Jedna z brwi wymownie powędrowała ku górze. Nie miałam zamiaru jednak suszyć mu głowy z tego powodu. Na lutowej uroczystości brakowało wielu ważnych - bliskich osób, których obecność zdawała nam się więcej niż obowiązkowa. Z nich wszystkich, jedynie stojący przede mną brunet miał usprawiedliwienie warte uwagi, choć nie ukrywam, że nic tak nie uświetniło by tej ceremonii, jak jego osoba. - A tak poważnie, zanim już w pełni poszyjemy naszą rozmowę alkoholem, ślub został przyśpieszony ze względu na... - Ucięłam w połowie zdania, szukając odpowiednich i w miarę delikatnych słów na opisanie tego, co stało się już na finiszu roku 55. - ...ze względu na wydarzenia sylwestrowej nocy. - Dokończyłam szybko, wymijając przy tym arystokratę a swe kroki kierując w stronę jednej z kanap, tej bliżej kominka. Opadłam miękko na sofę, która nieznacznie ugięła się pod moimi pięćdziesięcioma kilkoma kilogramami. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam kontynuować ten temat, czy może z powrotem przywrócić naszej rozmowie lekkiego tonu. Theseus - choć z pewnością zasługiwał na miano ignoranta w wielu sprawach - nie wyzbył się przecież człowieczeństwa i mimo, że jak sądzę wolałby rozmawiać na temat swych podróży lub historii związanych z próbą sprowadzenia na ten świat przeze mnie i Persa, dziedzica - zmuszona przez własną ciekawość, postanowiłam zadać mu jeszcze parę pytań.
- To dlatego wróciłeś? - Zwróciłam się do niego, badawczo przesuwając wzrokiem po strukturze jego twarzy, starając się wyłapać jakimi pobudkami kieruje się mój przyjaciel. Lord Travers, już nie raz ściągał swego syna marnotrawnego z powrotem na suchy ląd. Czasami były to prośby, czasami upominające nakazy, kiedyś nawet zdarzyła się groźba wydziedziczenia. Jak więc było tym razem Tez? Za czyją, lub jaką sprawą postanowiłeś znów zagościć w deszczowej Anglii?
- Tez, błagam. Nie obrzucaj mnie spojrzeniem typu: już wyobrażam sobie Ciebie w mojej prywatnej kolekcji wypchanych zwierzątek. - Jęknęłam błagalnie, wbijając w niego swoje ciemnobrązowe tęczówki. - Chyba aż za bardzo, skoro nasz wilk morski nie zdążył na wesele. - Jedna z brwi wymownie powędrowała ku górze. Nie miałam zamiaru jednak suszyć mu głowy z tego powodu. Na lutowej uroczystości brakowało wielu ważnych - bliskich osób, których obecność zdawała nam się więcej niż obowiązkowa. Z nich wszystkich, jedynie stojący przede mną brunet miał usprawiedliwienie warte uwagi, choć nie ukrywam, że nic tak nie uświetniło by tej ceremonii, jak jego osoba. - A tak poważnie, zanim już w pełni poszyjemy naszą rozmowę alkoholem, ślub został przyśpieszony ze względu na... - Ucięłam w połowie zdania, szukając odpowiednich i w miarę delikatnych słów na opisanie tego, co stało się już na finiszu roku 55. - ...ze względu na wydarzenia sylwestrowej nocy. - Dokończyłam szybko, wymijając przy tym arystokratę a swe kroki kierując w stronę jednej z kanap, tej bliżej kominka. Opadłam miękko na sofę, która nieznacznie ugięła się pod moimi pięćdziesięcioma kilkoma kilogramami. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam kontynuować ten temat, czy może z powrotem przywrócić naszej rozmowie lekkiego tonu. Theseus - choć z pewnością zasługiwał na miano ignoranta w wielu sprawach - nie wyzbył się przecież człowieczeństwa i mimo, że jak sądzę wolałby rozmawiać na temat swych podróży lub historii związanych z próbą sprowadzenia na ten świat przeze mnie i Persa, dziedzica - zmuszona przez własną ciekawość, postanowiłam zadać mu jeszcze parę pytań.
- To dlatego wróciłeś? - Zwróciłam się do niego, badawczo przesuwając wzrokiem po strukturze jego twarzy, starając się wyłapać jakimi pobudkami kieruje się mój przyjaciel. Lord Travers, już nie raz ściągał swego syna marnotrawnego z powrotem na suchy ląd. Czasami były to prośby, czasami upominające nakazy, kiedyś nawet zdarzyła się groźba wydziedziczenia. Jak więc było tym razem Tez? Za czyją, lub jaką sprawą postanowiłeś znów zagościć w deszczowej Anglii?
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyjątkowo to nie nadmiar wina wydobywał z głębi jego oczu błyszczenie, lśnienie to można było przypisać wyłącznie radości z widoku jasnowłosej szlachcianki, z której ust raz po raz padały słowa wywołujące u niego coraz szerszy uśmiech. Merlinie, naprawdę była jedną z nielicznych osób, za którymi prawdziwie tęsknił, gdy statek kołysany falami oddalał się od brytyjskich brzegów. Znajomy zapach Lilith przyjemnie drażnił pobladłe nozdrza mężczyzny, a jemu ciężko było powstrzymać się, aby ponownie nie pochwycić jej w ramiona. Dopiero kiedy stanęła przed nim w pełni uświadomił sobie jak bardzo brakowało mu jej obecności w ciągu tych siedmiu miesięcy, które spędził poza domem.
- Jest bardziej pociągające czy przerażające? - uniósł brwi, aby za chwilę poruszać nimi w górę i dół, nie spuszczając spojrzenia z kobiety. - Nie wybaczę sobie tego do końca życia, Lilith - westchnął dramatycznie, przykładając dłoń do piersi odzianej w pomarańczową koszulę, która całą sobą wołała o pomstę do nieba. Żartował tylko połowicznie. Naprawdę szczerze żałował, że był nieobecny na tak ważnym wydarzeniu, jakim był ślub dwojga jego przyjaciół, o których wzajemnym uczuciu nawet nie wiedział. To wciąż było dla niego... dziwne? Mało powiedziane. Jeszcze nigdy po powrocie do domu nie czuł się tak bardzo nie na miejscu jak teraz. Odcięty od rzeczywistości, momentami wręcz zagubiony. Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale przerwała mu wspominając o prawdziwych powodach, dla których przyśpieszono całą uroczystość. Opuścił oczy na ziemię, kontemplując w milczeniu swoje idealnie wypastowane buty. Nie podobał mu się kierunek jaki przyjęła ich rozmowa, choć był on przecież nieunikniony. Za długo się nie widzieli, aby móc przemilczeć rzeczy ważne. Odchrząknął cicho, unosząc spojrzenie i podchodząc do stolika, na którym Lilith postawiła butelkę. Wydawał się zamyślony, kiedy otwierał szkło, oglądając w międzyczasie etykietkę, którą obklejono butelkę. Dobry wybór, moja mała, pomyślał, jak zwykle doceniając gust Lilith. Ona i Perseus zawsze lepiej od niego radzili sobie z doborem trunków, on sam zadowalał się zwykle byle sikaczem, dlatego też nieczęsto pozostawiano mu wybór w tej kwestii.
- Tak, dlatego - zaczął, przywołując do siebie machnięciem różdżki dwie szklanki, które sprawnie napełnił bursztynowym płynem. - Śmierć wuja Adama, wybór mojego ojca na nestora rodu... Merlinie, cała ta sytuacja mająca miejsce! Musiałem wrócić - wzruszył ramionami, nie dodając czy to z własnej woli czy też ojcowskiego nakazu, któremu był zawsze bezwzględnie posłuszny. - Nie wypłynę przez najbliższe pół roku - dodał, podchodząc do kobiety i podając jej jedną ze szklanek dzierżonych w dłoniach. Ze swojej uszczknął głęboki łyk, jakby nim chcąc spłukać słowa padające z głębi gardła. - Ktoś musi uprzątnąć ten bałagan - zaśmiał się, choć wcale nie było mu do śmiechu. Aczkolwiek trunek był wyborny! - Mam tyle do nadrobienia, Lilith. Wyobrażasz sobie, że nie tylko o waszym ślubie nie miałem pojęcia, ale także o ślubie Glaucusa dowiedziałem się miesiące po nim? Nawet nie znam jego żony - kolejny łyk, a później drugi zaznaczył palącą ścieżkę wzdłuż przełyku. - Weasley. Lyra Weasley. Myślisz, że moi bratankowie będą rudzi? - był już chyba trochę pijany.
- Jest bardziej pociągające czy przerażające? - uniósł brwi, aby za chwilę poruszać nimi w górę i dół, nie spuszczając spojrzenia z kobiety. - Nie wybaczę sobie tego do końca życia, Lilith - westchnął dramatycznie, przykładając dłoń do piersi odzianej w pomarańczową koszulę, która całą sobą wołała o pomstę do nieba. Żartował tylko połowicznie. Naprawdę szczerze żałował, że był nieobecny na tak ważnym wydarzeniu, jakim był ślub dwojga jego przyjaciół, o których wzajemnym uczuciu nawet nie wiedział. To wciąż było dla niego... dziwne? Mało powiedziane. Jeszcze nigdy po powrocie do domu nie czuł się tak bardzo nie na miejscu jak teraz. Odcięty od rzeczywistości, momentami wręcz zagubiony. Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale przerwała mu wspominając o prawdziwych powodach, dla których przyśpieszono całą uroczystość. Opuścił oczy na ziemię, kontemplując w milczeniu swoje idealnie wypastowane buty. Nie podobał mu się kierunek jaki przyjęła ich rozmowa, choć był on przecież nieunikniony. Za długo się nie widzieli, aby móc przemilczeć rzeczy ważne. Odchrząknął cicho, unosząc spojrzenie i podchodząc do stolika, na którym Lilith postawiła butelkę. Wydawał się zamyślony, kiedy otwierał szkło, oglądając w międzyczasie etykietkę, którą obklejono butelkę. Dobry wybór, moja mała, pomyślał, jak zwykle doceniając gust Lilith. Ona i Perseus zawsze lepiej od niego radzili sobie z doborem trunków, on sam zadowalał się zwykle byle sikaczem, dlatego też nieczęsto pozostawiano mu wybór w tej kwestii.
- Tak, dlatego - zaczął, przywołując do siebie machnięciem różdżki dwie szklanki, które sprawnie napełnił bursztynowym płynem. - Śmierć wuja Adama, wybór mojego ojca na nestora rodu... Merlinie, cała ta sytuacja mająca miejsce! Musiałem wrócić - wzruszył ramionami, nie dodając czy to z własnej woli czy też ojcowskiego nakazu, któremu był zawsze bezwzględnie posłuszny. - Nie wypłynę przez najbliższe pół roku - dodał, podchodząc do kobiety i podając jej jedną ze szklanek dzierżonych w dłoniach. Ze swojej uszczknął głęboki łyk, jakby nim chcąc spłukać słowa padające z głębi gardła. - Ktoś musi uprzątnąć ten bałagan - zaśmiał się, choć wcale nie było mu do śmiechu. Aczkolwiek trunek był wyborny! - Mam tyle do nadrobienia, Lilith. Wyobrażasz sobie, że nie tylko o waszym ślubie nie miałem pojęcia, ale także o ślubie Glaucusa dowiedziałem się miesiące po nim? Nawet nie znam jego żony - kolejny łyk, a później drugi zaznaczył palącą ścieżkę wzdłuż przełyku. - Weasley. Lyra Weasley. Myślisz, że moi bratankowie będą rudzi? - był już chyba trochę pijany.
Gość
Gość
Wodziłam wzrokiem za Theseusem, w milczeniu obserwując jego zmagania z bursztynowym trunkiem. Przez krótką chwilę jeszcze, pozwoliłam, by moje myśli błądziły wokół atrakcji, jaka uświetniła ostatnie minuty balu wyprawionego przez Lady Nott oraz jej nieznanego sprawcy - choć podejrzenia, kto mógłby się posunąć do równie śmiałego jak i bezczelnego czynu, kierowane były pod jednym adresem.
- Dziękuję. - Wychrypiałam w jego kierunku, zaraz potem cicho odchrząkając. Idąc w ślad przyjaciela, przytknęłam chłodne szkło do ust i upiłam z niego porządny łyk, dokładnie taki, bez jakiego dalsze kontynuowanie tego konkretnego tematu, graniczyło by z niemożliwością. Zamiast więc wspomnień, piekły mnie wargi i gardło - dając mi tym samym do zrozumienia, że stan mojego podniebienia się nie zmienił oraz, że nadal gustowało ono w nieco lżejszych trunkach. - Tego, jak to nazywasz bałaganu, nazbierało się całkiem sporo w ostatnim czasie. Naprawdę nie liczyłabym na to, że uporasz się z nim w ciągu jednego półrocza - a z tego co widać, to jedynie wierzchołek góry lodowej. Rzuciłam z przekąsem, opierając w międzyczasie szklankę o kolano, ciągle jednak asekuracyjnie zaciskając na niej palce. Czy brunet zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele zmieniło się od jego ostatniej wizyty? Śmierć zbierała coraz to większe żniwa, jedynie przy okazji zahaczając o - bądź co bądź - kilka z ważniejszych filarów arystokratycznego świata. - Na Twoim miejscu zaczęłabym przyzwyczajać się do tego - jakże uroczego - fiołkowego saloniku. - Dodałam, posyłając mu łobuzerski uśmiech, by zaraz po tym ponownie umoczyć usta w wysokoprocentowym trunku. Nie było sensu ciągnąć tematu, który wyraźnie nadawał naszym twarzom chmurnego oblicza, w końcu nie widziałam go... zdaje się, że całą wieczność, mimo, że to zaledwie (aż!) pół roku. Zaskakujące, ile może się zmienić w zaledwie tak krótkim czasie. Obrzuciłam Traversa wymownym spojrzeniem, kiedy to w przypływie szczerości, być może wzbudzonej naszą przyjaźnią (lub alkoholem - choć osobiście lubię oszukiwać się, że chodzi o to pierwsze) wyznał mi, że o ślubie swego brata również nie miał bladego pojęcia.
- Na Merlina! Travers! Gdzieś Ty się szlajał przez te pół roku!? - Niemal krzyknęłam. - Za ocean jastrzębie nie latają? No, chyba, że i jego zdążyłeś już wypchać. - Skrzywiłam się lekko a kolejne wymowne spojrzenie powędrowało w stronę arystokraty. I uwierzyć w to, że pomimo tylu lat, jego zachowanie ciągle było w stanie wprawić mnie w niemałe zaskoczenie. Chociaż nie, kwestia o Weasley'ównie, przywróciła mi wiarę w to, że pewne rzeczy pozostają niezmienne. Ciche prychnięcie wydobyło się więc z moich ust, w ramach odpowiedzi na to iście szczenięce pytanie. Witamy z powrotem w murach Hogwartu. - Ty się nigdy nie zmienisz. - Zaśmiałam się cicho, kręcąc przy tym głową w geście bezradności. Zanim jednak uświadomię Theseusa o istniejącym prawdopodobieństwie, że jego bratankowie faktycznie będą rudzi, postanowiłam pociągnąć temat samej Lyry. - Miałam okazję ją poznać, na listopadowym wernisażu u lady Avery. Jest raczej spokojną, nie wchodzącą nikomu w drogę osóbką. Nawet całkiem sympatyczną, choć już na pierwszy rzut oka widać, że świat arystokratycznych hien ją przytłacza. Sama jestem ciekawa, czy z czasem nauczy się wśród nich tańczyć. - Przerwałam, by zwilżyć usta alkoholem. - Wiesz, w końcu płynie w niej krew Weasleyów, oni rzadko kiedy - już nie tyle, co są zapraszani - co sami chcą przybywać na organizowane przyjęcia. I wcale im się nie dziwię... - Ostatnie zdanie wymruczałam już raczej sama do siebie. Gdybym mogła, sama najchętniej unikałabym podobnych wydarzeń ale cóż, tu już w grę wchodziły zobowiązania wobec rodu a także całej społeczności szlacheckiej. A oni? Uznawani przez większość za niegodnych posiadania własnego herbu, mieliby dobrowolnie pchać się w paszczę lwa? Litości... - Właściwie, to nawet mi jej trochę żal, rzucili ją na naprawdę głęboką wodę -( hehe, przerwa na sucharek - Weasley rzucony na głęboką wodę Traversów - hehe, koniec) - dobrze, że Twój brat jest takim wyrozumiałym i dobrym czarodziejem. - To mówiąc, posłałam mu szeroki, nieco wymuszony uśmiech.
Przypominam, że zgodnie z regulaminem forum w treści posta fabularnego powinna się znajdować wyłącznie fabularna treść. Pozbawiona zbędnych uwag.
- Dziękuję. - Wychrypiałam w jego kierunku, zaraz potem cicho odchrząkając. Idąc w ślad przyjaciela, przytknęłam chłodne szkło do ust i upiłam z niego porządny łyk, dokładnie taki, bez jakiego dalsze kontynuowanie tego konkretnego tematu, graniczyło by z niemożliwością. Zamiast więc wspomnień, piekły mnie wargi i gardło - dając mi tym samym do zrozumienia, że stan mojego podniebienia się nie zmienił oraz, że nadal gustowało ono w nieco lżejszych trunkach. - Tego, jak to nazywasz bałaganu, nazbierało się całkiem sporo w ostatnim czasie. Naprawdę nie liczyłabym na to, że uporasz się z nim w ciągu jednego półrocza - a z tego co widać, to jedynie wierzchołek góry lodowej. Rzuciłam z przekąsem, opierając w międzyczasie szklankę o kolano, ciągle jednak asekuracyjnie zaciskając na niej palce. Czy brunet zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele zmieniło się od jego ostatniej wizyty? Śmierć zbierała coraz to większe żniwa, jedynie przy okazji zahaczając o - bądź co bądź - kilka z ważniejszych filarów arystokratycznego świata. - Na Twoim miejscu zaczęłabym przyzwyczajać się do tego - jakże uroczego - fiołkowego saloniku. - Dodałam, posyłając mu łobuzerski uśmiech, by zaraz po tym ponownie umoczyć usta w wysokoprocentowym trunku. Nie było sensu ciągnąć tematu, który wyraźnie nadawał naszym twarzom chmurnego oblicza, w końcu nie widziałam go... zdaje się, że całą wieczność, mimo, że to zaledwie (aż!) pół roku. Zaskakujące, ile może się zmienić w zaledwie tak krótkim czasie. Obrzuciłam Traversa wymownym spojrzeniem, kiedy to w przypływie szczerości, być może wzbudzonej naszą przyjaźnią (lub alkoholem - choć osobiście lubię oszukiwać się, że chodzi o to pierwsze) wyznał mi, że o ślubie swego brata również nie miał bladego pojęcia.
- Na Merlina! Travers! Gdzieś Ty się szlajał przez te pół roku!? - Niemal krzyknęłam. - Za ocean jastrzębie nie latają? No, chyba, że i jego zdążyłeś już wypchać. - Skrzywiłam się lekko a kolejne wymowne spojrzenie powędrowało w stronę arystokraty. I uwierzyć w to, że pomimo tylu lat, jego zachowanie ciągle było w stanie wprawić mnie w niemałe zaskoczenie. Chociaż nie, kwestia o Weasley'ównie, przywróciła mi wiarę w to, że pewne rzeczy pozostają niezmienne. Ciche prychnięcie wydobyło się więc z moich ust, w ramach odpowiedzi na to iście szczenięce pytanie. Witamy z powrotem w murach Hogwartu. - Ty się nigdy nie zmienisz. - Zaśmiałam się cicho, kręcąc przy tym głową w geście bezradności. Zanim jednak uświadomię Theseusa o istniejącym prawdopodobieństwie, że jego bratankowie faktycznie będą rudzi, postanowiłam pociągnąć temat samej Lyry. - Miałam okazję ją poznać, na listopadowym wernisażu u lady Avery. Jest raczej spokojną, nie wchodzącą nikomu w drogę osóbką. Nawet całkiem sympatyczną, choć już na pierwszy rzut oka widać, że świat arystokratycznych hien ją przytłacza. Sama jestem ciekawa, czy z czasem nauczy się wśród nich tańczyć. - Przerwałam, by zwilżyć usta alkoholem. - Wiesz, w końcu płynie w niej krew Weasleyów, oni rzadko kiedy - już nie tyle, co są zapraszani - co sami chcą przybywać na organizowane przyjęcia. I wcale im się nie dziwię... - Ostatnie zdanie wymruczałam już raczej sama do siebie. Gdybym mogła, sama najchętniej unikałabym podobnych wydarzeń ale cóż, tu już w grę wchodziły zobowiązania wobec rodu a także całej społeczności szlacheckiej. A oni? Uznawani przez większość za niegodnych posiadania własnego herbu, mieliby dobrowolnie pchać się w paszczę lwa? Litości... - Właściwie, to nawet mi jej trochę żal, rzucili ją na naprawdę głęboką wodę -
Przypominam, że zgodnie z regulaminem forum w treści posta fabularnego powinna się znajdować wyłącznie fabularna treść. Pozbawiona zbędnych uwag.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Opadł miękko na uprzednio zajmowane przez siebie miejsce, rozchlapując nieznacznie bursztynowy trunek i przytykając wargi do chłodnego szkła, po którym toczyły się niesforne krople. Zdążył nim splamiły mu palce, co przyjął wręcz z dziecięcym zadowoleniem. Zdawać się mogło, że nie słucha przy tym Lilith, całkowicie pochłonięty zawartością własnej szklanki. Oczywiście mijałoby się to z prawdą, uwaga Traversa była w pełni poświęcona jasnowłosej szlachciance, na którą ponownie przeniósł spojrzenie, gdy tylko napomknęła, iż powinien zacząć przyzwyczajać się do starego otoczenia. Nie powstrzymał się przed grymasem niezadowolenia, zrzucając ostatnie warstwy powściągliwości. Nie widział powodu, aby cokolwiek udawać. Była Lilith, on był Theseusem - to jedno się nie zmieniało, mimo upływu lat. Nie byli już dziećmi, ani nawet chłystkami, lecz wciąż pozostawali przyjaciółmi i nawet jeśli kiedyś miał żałować tego, że zawsze odsłaniał przed nią karty, to był gotów na to poświęcenie, wierząc - może naiwnie, jakby niektórzy stwierdzili -, że warto.
Aby nie zamienić się w jedną z tych lodowych, gadających wyuczone frazesy figur, które były obecne w praktycznie każdym arystokratycznym rodzie.
Nie chciał taki być.
- Latają, często przy tym kończą na ich dnie - odparł lekko, nie przestając kołysać szklanką. - A pływam tam, gdzie ciężko mnie znaleźć, topiąc po wypłynięciu z Norfolk lusterka dwubiegunowe, które wciska mi się w ręce. Wiesz to przecież - wzruszył ramionami, jakby to odcinanie się od wszystkich i wszystkiego było całkowicie naturalne i zrozumiałe.
Wyspy nie miały mu nic do zaoferowania, czego nigdy nie ukrywał, marząc o wielkim świecie. Właściwie wracał na nie wyłącznie ze względu na rodzinę. Nie tylko tę, z którą łączyły go więzy krwi. Mogło się to wydawać egoistyczne i pewnie właśnie takie było, nie umiał jednak tego w sobie zmienić. Choć bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby, iż nie chciał.
Teraz jednak musiał? Tak.
- Odwiedzę ją jutro - tymi trzema słowami skwitował wywód kobiety na temat nieznanej mu szwagierki. Nie do końca spodobało mu się to co usłyszał, upewniając go, iż nie rozmijał się specjalnie w swoich wyobrażeniach na temat byłej panny Weasley. Glaucus zasługiwał na kogoś lepszego, co do tego nie miał pewności. Nie skomentował jednak tego głośno, zajmując się topieniem niewypowiedzianych słów w kolejnym potoku whisky. - To będzie niezręczne - dodał, krzywiąc się, gdy kropla alkoholu odnalazła na jego wargach niewidoczne dla oka pęknięcie. A może była to reakcja na wizytę u lady Lyry? Oczywiście nie dopowiedział dla kogo będzie to niezręczne spotkanie, uznając, że Lilith sama się domyśli, że na pewno nie dla niego. Prawdopodobnie nie doznawał uczucia krępacji, nie przypominał sobie jego smaku, więc najwidoczniej dawno (wcale?) nie miał z nim do czynienia.
- Nauczy się pływać albo utonie. Nie wydaje mi się żeby Glaucus był najlepszym nauczycielem pływania, nie kiedy chodzi o te wody - zakręcił metaforą na języku, bawiąc się słowami. - Sam niechętnie się w nie zanurza - dziwnie brzmiało to w stosunku do żeglarza i wyśmienitego pływaka, którym był jego brat.
Theseus przywołał do siebie butelkę, uzupełniając niedobory w zawartości swojego szkła i odstawiając flaszkę na fortepian, nie przejmując się potencjalnymi zabrudzeniami na białym lakierowanym drewnie.
- Jak głosowałaś? - zadał pytanie mimochodem, uderzając szczupłymi, pokrzywionymi palcami w klawiaturę instrumentu i wydobywając z niego kilka nut, które wybrzmiały razem z jego słowami. Cóż za dramatyzm!
Aby nie zamienić się w jedną z tych lodowych, gadających wyuczone frazesy figur, które były obecne w praktycznie każdym arystokratycznym rodzie.
Nie chciał taki być.
- Latają, często przy tym kończą na ich dnie - odparł lekko, nie przestając kołysać szklanką. - A pływam tam, gdzie ciężko mnie znaleźć, topiąc po wypłynięciu z Norfolk lusterka dwubiegunowe, które wciska mi się w ręce. Wiesz to przecież - wzruszył ramionami, jakby to odcinanie się od wszystkich i wszystkiego było całkowicie naturalne i zrozumiałe.
Wyspy nie miały mu nic do zaoferowania, czego nigdy nie ukrywał, marząc o wielkim świecie. Właściwie wracał na nie wyłącznie ze względu na rodzinę. Nie tylko tę, z którą łączyły go więzy krwi. Mogło się to wydawać egoistyczne i pewnie właśnie takie było, nie umiał jednak tego w sobie zmienić. Choć bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby, iż nie chciał.
Teraz jednak musiał? Tak.
- Odwiedzę ją jutro - tymi trzema słowami skwitował wywód kobiety na temat nieznanej mu szwagierki. Nie do końca spodobało mu się to co usłyszał, upewniając go, iż nie rozmijał się specjalnie w swoich wyobrażeniach na temat byłej panny Weasley. Glaucus zasługiwał na kogoś lepszego, co do tego nie miał pewności. Nie skomentował jednak tego głośno, zajmując się topieniem niewypowiedzianych słów w kolejnym potoku whisky. - To będzie niezręczne - dodał, krzywiąc się, gdy kropla alkoholu odnalazła na jego wargach niewidoczne dla oka pęknięcie. A może była to reakcja na wizytę u lady Lyry? Oczywiście nie dopowiedział dla kogo będzie to niezręczne spotkanie, uznając, że Lilith sama się domyśli, że na pewno nie dla niego. Prawdopodobnie nie doznawał uczucia krępacji, nie przypominał sobie jego smaku, więc najwidoczniej dawno (wcale?) nie miał z nim do czynienia.
- Nauczy się pływać albo utonie. Nie wydaje mi się żeby Glaucus był najlepszym nauczycielem pływania, nie kiedy chodzi o te wody - zakręcił metaforą na języku, bawiąc się słowami. - Sam niechętnie się w nie zanurza - dziwnie brzmiało to w stosunku do żeglarza i wyśmienitego pływaka, którym był jego brat.
Theseus przywołał do siebie butelkę, uzupełniając niedobory w zawartości swojego szkła i odstawiając flaszkę na fortepian, nie przejmując się potencjalnymi zabrudzeniami na białym lakierowanym drewnie.
- Jak głosowałaś? - zadał pytanie mimochodem, uderzając szczupłymi, pokrzywionymi palcami w klawiaturę instrumentu i wydobywając z niego kilka nut, które wybrzmiały razem z jego słowami. Cóż za dramatyzm!
Gość
Gość
Cały mój wywód na temat osoby Lyry, Theseus skwitował dwoma, krótkimi zdaniami, które zamiast ucieszyć, budziły we mnie spore obawy - całkiem uzasadnione, spore obawy. Ściągnęłam brwi, pomiędzy którymi pojawiła się nieznaczna zmarszczka, a swe ciemne tęczówki utkwiłam w przyjacielu. Nasza znajomość sięgała swych korzeni zbyt głęboko, by lekki ton bruneta był w stanie ukryć prawdziwe znaczenie wypowiedzianych przez niego słów. Odruchowo, niemal natychmiast odszukałam jego dłoń, by na chwile, delikatnie zacisnąć na niej swe smukłe palce.
- Tez, proszę Cię, wykaż się odrobiną wyrozumiałości. - Jęknęłam cicho, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że brzmię absurdalnie. Znając jednak nieokrzesanie mężczyzny, wolałam chociaż spróbować upomnieć go przed czasem. - Nie wydaje się być taka zła, może jedynie trzeba dać jej szansę, trochę czasu. Ocenianie książki po okładce to domena naszych ojców, nie nasza - a nadzieja matką głupich, droga Lilith. Dodałam, wbijąc w niego znaczące spojrzenie. Łudząc się więc, że choć ten jeden raz, Theseus zdoła ugryźć się w język, a wszelkie niewybredne pytania krążące po jego głowie pozostaną póki co, bez odpowiedzi, cofnęłam rękę, ponownie układając ją na udzie, drugą zaś podniosłam trzymane w ręku szło i przytknęłam do miękkich ust, na chwilę odwracając wzrok od mężczyzny. Bursztynowy trunek znaczył palącą ścieżkę wzdłuż gardła, powoli przyjemnie zaczynając również rozgrzewać moje, nieco zziębnięte ciało - pogoda, choć nieco lepsza, ciągle daleka była od ideałów. Na dźwięk słów Theseusa, ponownie skupiłam na nim swoje spojrzenie.
- Kto by pomyślał... - Nuta drwiny zatańczyła w moim głosie. - A więc istnieją wody, które przerażają nawet was. - Przechyliłam nieco głowę, a jedna z brwi powędrowała ku górze. Oczywistym było, że wizja małżeństwa była dla wszystkich młodych ludzi co najmniej niewygodna, Theseusa zaś paliła żywym ogniem. On i jakaś nadęta szlachcianka przed ołtarzem? Jeśli mój przyjaciel miewał koszmary, zapewne właśnie taki obraz przyjmowały.
Opróżnianie kryształowej szklanki z jej zawartości szło brunetowi całkiem sprawnie, ani się obejrzałam, kiedy ten dawkował sobie kolejną porcję, nie bacząc na to gdzie odstawia butelkę.
- Jeśli chcesz rozmawiać o polityce, będziesz musiał skoczyć po kolejną butelkę. - Zamachałam przed nim opróżnionym wcześniej szkłem, próbując w ten sposób odwlec udzielenie odpowiedzi na zadane przez Traversa pytanie, w myślach przywołując dzień referendum. - Byłam przeciwna. - Odparłam w końcu, upijając spory łyk whiskey i na ułamek sekundy przygryzając dolną wargę. Przecież jemu mogłam powiedzieć, mogłam mu ufać. Za zamkniętymi drzwiami, kiedy zostawaliśmy sami, znów byliśmy tymi samymi dziećmi, co przed laty. Byłam tą samą Lilith a on tym samym Theseusem. Tu nikt nie musiał grać, mogliśmy być ze sobą kompletnie szczerzy, a za szczerość tą nikt nie zostanie zrugany. - Głosowałam przeciwko wprowadzeniu w życie tych wszystkich absurdalnych pomysłów Wilhelminy... ale to i tak nie ma znaczenia. - Prychnęłam, ponownie zanurzając usta w bursztynowym trunku. Nic z tego nie miało już większego znaczenia.
- Tez, proszę Cię, wykaż się odrobiną wyrozumiałości. - Jęknęłam cicho, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że brzmię absurdalnie. Znając jednak nieokrzesanie mężczyzny, wolałam chociaż spróbować upomnieć go przed czasem. - Nie wydaje się być taka zła, może jedynie trzeba dać jej szansę, trochę czasu. Ocenianie książki po okładce to domena naszych ojców, nie nasza - a nadzieja matką głupich, droga Lilith. Dodałam, wbijąc w niego znaczące spojrzenie. Łudząc się więc, że choć ten jeden raz, Theseus zdoła ugryźć się w język, a wszelkie niewybredne pytania krążące po jego głowie pozostaną póki co, bez odpowiedzi, cofnęłam rękę, ponownie układając ją na udzie, drugą zaś podniosłam trzymane w ręku szło i przytknęłam do miękkich ust, na chwilę odwracając wzrok od mężczyzny. Bursztynowy trunek znaczył palącą ścieżkę wzdłuż gardła, powoli przyjemnie zaczynając również rozgrzewać moje, nieco zziębnięte ciało - pogoda, choć nieco lepsza, ciągle daleka była od ideałów. Na dźwięk słów Theseusa, ponownie skupiłam na nim swoje spojrzenie.
- Kto by pomyślał... - Nuta drwiny zatańczyła w moim głosie. - A więc istnieją wody, które przerażają nawet was. - Przechyliłam nieco głowę, a jedna z brwi powędrowała ku górze. Oczywistym było, że wizja małżeństwa była dla wszystkich młodych ludzi co najmniej niewygodna, Theseusa zaś paliła żywym ogniem. On i jakaś nadęta szlachcianka przed ołtarzem? Jeśli mój przyjaciel miewał koszmary, zapewne właśnie taki obraz przyjmowały.
Opróżnianie kryształowej szklanki z jej zawartości szło brunetowi całkiem sprawnie, ani się obejrzałam, kiedy ten dawkował sobie kolejną porcję, nie bacząc na to gdzie odstawia butelkę.
- Jeśli chcesz rozmawiać o polityce, będziesz musiał skoczyć po kolejną butelkę. - Zamachałam przed nim opróżnionym wcześniej szkłem, próbując w ten sposób odwlec udzielenie odpowiedzi na zadane przez Traversa pytanie, w myślach przywołując dzień referendum. - Byłam przeciwna. - Odparłam w końcu, upijając spory łyk whiskey i na ułamek sekundy przygryzając dolną wargę. Przecież jemu mogłam powiedzieć, mogłam mu ufać. Za zamkniętymi drzwiami, kiedy zostawaliśmy sami, znów byliśmy tymi samymi dziećmi, co przed laty. Byłam tą samą Lilith a on tym samym Theseusem. Tu nikt nie musiał grać, mogliśmy być ze sobą kompletnie szczerzy, a za szczerość tą nikt nie zostanie zrugany. - Głosowałam przeciwko wprowadzeniu w życie tych wszystkich absurdalnych pomysłów Wilhelminy... ale to i tak nie ma znaczenia. - Prychnęłam, ponownie zanurzając usta w bursztynowym trunku. Nic z tego nie miało już większego znaczenia.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Salonik
Szybka odpowiedź