Lana Bergman
Data śmierci: 30 czerwca 1924
Okoliczności śmierci: upadek ze schodów
Nazwisko matki: Reynolds
Miejsce zamieszkania: West Country, Dolina Godryka 24
Czystość krwi: mugolska
Zawód: za życia czarodziejska guwernantka i wyrodna córka żydowskiego bankiera, po śmierci narzekająca, uparta wesz
Wzrost: 165 cm, ale gdy lewituje jest wyższa
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: krótkie włosy; bycie martwą
Hufflepuff
jaszczurka
świat zawładnięty przez mężczyzn
farbą drukarską, dymem papierosowym, polnymi kwiatami
siebie po drugiej stronie
nauczeniem, narzekaniem
tym, którzy wygrywają
tańczę, śpiewam, uprzykrzam życie
bluesa i jazzu
Michelle Dockery
Szkocja, 03.10.1909r.
Kochany Urielu!
Na początku chciałabym Cię prosić, byś ani matce, ani ojcu, ani też starej pani Baskerville nie wspominał o tym liście. Pamiętasz przecież, jak wszyscy zareagowali, gdy po raz pierwszy zapukała do naszego okna sowa. Ja tego na pewno nie zapomnę, jak służba próbowała wygonić biedną Hildegardę kijem od miotły! Nie chcąc więc narażać mojej kochanej sówki (tak, jest w zupełności moja; nazywa się Debora i radzę Ci, byś przygotował dla niej jakieś sucharki, bo będę bardzo rozgniewana, jeżeli wróci do mnie głodna po tylu dniach podróży z naszej londyńskiej kamienicy) na takie przykrości, pragnęłabym utrzymać Naszą korespondencję w najściślejszym sekrecie, chyba że wolisz słuchać tych bzdurnych relacji, które wysyłam mugolską pocztą i w konsekwencji figę o magicznym świecie wiedzieć. Jeżeli więc pragniesz prawdy, wiesz, co masz robić.
W Hogwarcie wiedzie mi się cu-dow-nie! Chociaż czasami mam wrażenie, że gdy profesorowie wymawiają nazwisko „Bergman”, to unoszą brwi nieco za bardzo, ale hej – przecież bycie Żydówką to nic złego, prawda? Widziałam w tej szkole już czarnoskórych czarodziejów, więc moje pochodzenie nie powinno być problemem. Sądzę jednak, że niektórzy tutaj nie lubią mnie dlatego, że nie pochodzę z rodziny, w której wszyscy członkowie nie są czarodziejami. Tak, są takie! Byłam bardzo zdziwiona, gdy o tym usłyszałam, ale po zastanowieniu to całkiem logiczne. Powinny przecież być familie w pełni magiczne, tak jak są też te niemagiczne, jak Nasza. Szkoda, że Ty nie umiesz czarować ani Beniamin, ani Gabriel, ani Hiob. Brakuje mi tu Was, choć nie narzekam na brak towarzystwa. Puchoni – to znaczy, członkowie „klasy” do której trafiłam, trochę jak na pensji dla dziewcząt pani Portman – są bardzo mili i lubię ich. Z dziewczynami w dormitorium dogaduję się, ale uważam, że bywają nudne. Tylko świergotają po francusku i wyszywają albo się uczą, żadnych przygód! Chłopcy są chętniejsi do nielegalnych wyjść do Zakazanego Lasu (rośnie on na błoniach przed szkołą, ale nauczyciele nie pozwalają tam wchodzić bez opieki i zupełnie nie pojmuję, dlaczego – przecież to takie ekscytujące!) i psikusów, ale nie chcą mnie w swojej paczce, uważając, że jako dama nie mogę z nimi przystawać i robić takich „męskich” zajęć, bo to mi nie wypada. Ja im jeszcze dam popalić, zobaczysz. To bardzo nieładnie tak mnie lekceważyć, ale wkrótce pokażę na co mnie stać i te zarozumiałe, pyszne szczęki opadną im z przejęcia.
Ze wszystkich lekcji, które są tu prowadzone – a nie ma tu takich, jak na przykład taniec – najbardziej polubiłam transmutację (można zmieniać magią jeden przedmiot w inny) oraz astronomię. Oba te przedmioty są całkiem złożone i trudne, nie myśl sobie, że tylko się tam lenię! Ku mojej uciesze, chłopcy i dziewczęta są tu uczeni tego samego, a nie tak, jak w Naszym domu, że ja miałam oddzielny program nauczania i inną guwernantkę. Uważam, że była to głupota, bo przecież chciałabym uczyć się razem z Wami algebry i rachowania, ale nie mogłam. Matka uważała, że macie na mnie zły wpływ jako starsi bracia, ale ja przecież myślę samodzielnie, nie dzięki Wam. Nie jestem głupią gąską i wiem, co mogę zrobić, a czego nie i wiem, że byłabym w stanie pojąć geometrię, co chyba nie mieści się w głowach rodzicom! Dobrze więc, że nie są świadomi tych różnic między Ich wizją dotyczącą mojego nauczania a faktami (i tak ma pozostać, rozumiemy się? Inaczej uderzę cię pewnym wyjątkowo brzydkim zaklęciem, już trochę ich umiem!), bo inaczej zapewne zechcieliby wystosować do dyrekcji list i zabrać mnie stąd. I tak byli do tej szkoły i magii uprzedzeni! Pamiętasz, jak ojciec zechciał wezwać rabina, by wygnał ze mnie dybuka, bo pod wpływem mojego dotyku rozkwitły pelargonie? Okropne wspomnienia!
Jeżeli już o dybukach mowa, to po tej szkole kręcą się takie. Trudno w to uwierzyć, wiem, ale widziałam na własne oczy wszystkie cztery! Są trochę straszne i w ich otoczeniu robi się tak zimno... Zastanawiam się, jak ci ludzie poumierali i trochę mi ich żal. Nigdy bym nie chciała kręcić się tak po śmierci, nie zaznając spoczynku. Brrr! Dobrze, że nigdy nie skończę tak jak one, bo duchami stają się osoby nieszczęśliwe albo te z niedokończonymi sprawami, a ja zawsze jestem szczęśliwa i ja zawsze o wszystko dbam.
Dosyć jednak o mnie. Opowiedz mi lepiej, czy wciąż snujesz te Swoje niedorzeczne marzenia o pójściu na wojnę (która, de facto, nigdy nie nastąpi) czy już Sobie odpuściłeś i skupiłeś się wreszcie na studiowaniu ksiąg? Czy Hiob wciąż pragnie popłynąć do Nowego Jorku? Poza tym, czy matka wciąż spędza z Wami godzinę tygodniowo (zawsze to przecież pełna godzina), a resztę poświęca na wydawanie swoich słynnych przyjęć herbacianych? Jak idą ojcu interesy w banku?
Odpowiedź odeślij sową. Nie bój się jej, nie dziobie, jeśli dasz jej sucharka; powinieneś zwinąć kartę listowną w rulonik i przywiązać do jej nóżki. To mądry ptak, będzie wiedziała, dokąd lecieć. Wszyscy czarodzieje się tak komunikują!
Lana
Szkocja, 07.04.1912r.
Drogi Urielu,
mam nadzieję, że spodobała Ci się ta książka, którą ci wysłałam. Ten egzemplarz jest całkowicie Twój – to mój prezent na urodziny. Przykro mi, że nie mogłam ich z Tobą znowu świętować, ale przecież wiesz, że mam mnóstwo nauki w Hogwarcie i nie mogę prosić o przepustki aż do Londynu. Rozumiesz, prawda? Jednak nawet mimo odległości ślę najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia i radości i całuję (musisz sobie wyobrazić, że Cię całuję w policzek, bo nie umiem tak zakląć papieru, by zrobił to za mnie).
Nauka dobrze mi idzie, choć z żalem muszę przyznać, że nieco mniej przykładam się do transmutacji, niż dotychczas, bardziej zajęta astronomią i eliksirami. Jeżeli pamiętasz, jak na nie narzekałam, to wiedz, że to już przeszłość – powoli zaczynam je rozumieć. Ostatni mój wywar nie był całkowitą katastrofą, co szczerze zdziwiło tak samo profesora, jak i mnie, ale też napełniło ogromną dumą. Moja pierwsza dobra nota z tego przedmiotu! Nie oznacza to jednak, że kiedyś zostanę alchemikiem czy coś w tym stylu. Nadal jestem okropną uczennicą i nadal nienawidzę mieszać w kociołku, ale trochę starań i zarwanych nocy może przynieść zaskakujące efekty, dlatego zamierzam kontynuować uczenie się opracowaną przeze mnie metodą.
Ostatnio pojedynkowałam się z moim rówieśnikiem, pewnym niezwykle zarozumiałym Gryfonem. Najpierw, gdy wieczorem sekretnie uciekliśmy (ja i sześciu chłopców) do Hogsmeade, by zakupić trochę słodyczy w Miodowym Królestwie oraz nieco przydatnych akcesoriów, na przykład samonotujących piór, a także trochę napsocić, on podważył moje święte p r a w o do przebywania z nimi. Przecież jesteś panną, do tego Puchonką, przestań głupio udawać, że nie - tak mi powiedział, wyobrażasz Sobie? Wyjęłam więc różdżkę, strasznie zagniewana tą obrzydliwą obelgą, i proszę! Taki był zaskoczony, że nawet nie zareagował i zrozumiał, co się stało, dopiero w Skrzydle Szpitalnym. Ma za swoje, dureń. Widok jego miny był absolutnie wart szlabanu i nagany, i nie przeproszę, choćbym miała odsiedzieć wieczory przez następny miesiąc z tym obleśnym nauczycielem opieki nad magicznymi zwierzętami!
Matka napisała mi ostatnio, że ojciec zakupił Hiobowi bilet drugiej klasy na rejs tym słynnym Titaniciem. To musiało kosztować fortunę! Okropnie mu zazdroszczę – ma szczęście, że płynie takim eleganckim statkiem, o którym słyszeli nawet czarodzieje, i to jeszcze do Stanów! Ach, jak ja bym chciała kiedyś zobaczyć Nowy Jork! Przekaż mu koniecznie, by wysłał mi pocztówkę, gdy już będzie na miejscu.
Narzekała również, że wciąż nie przykładasz się do nauki. Jako Twoja młodsza siostra czuję się w obowiązku przywołać Cię do porządku! Jesteś przecież drugim po Hiobie synem w kolejności starszeństwa, powinieneś pracować, by go dogonić, a nie się lenić w ten sposób. Inaczej ojciec nie przepisze Ci ani kawałka kamienicy, a to byłoby okropne! Obiecaj mi więc solennie, że zaczniesz się starać. Musisz, inaczej już nigdy nie wyślę Ci kociołkowych piegusków. N I G D Y.
Lana
Londyn, 02.07.1915r.
Urielu!
Co Ty wyprawiasz?! Jestem tak poruszona najnowszymi wieściami od matki, że niezwłocznie złapałam za pióro i pergamin, by do Ciebie napisać, choć już dawno powinnam spać. Przed kilkoma chwilami zapukała do mojego okna zbłąkana sowa, znosząca mi do Hogwartu listy z domu, a to, co tam wyczytałam, zaszokowało mnie niezwykle.
Czy Ty masz pojęcie, kim Ty jesteś? Przypomnę Ci: Urielem Bergmanem, cholernym dziedzicem kamienicy i naszego skromnego majątku. Może jeszcze kilka lat temu mogłeś sobie snuć te niedorzeczne marzenia, ale czy mam Ci uświadamiać, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na Twoich barkach t e r a z, gdy Hiob zaginął/nie żyje? Nie możesz od tak sobie postanowić, że idziesz na wojnę! Czy Ty masz jakiekolwiek pojęcie, jak to wygląda? Brak mi słów. Ciągniesz jeszcze za sobą Beniamina, a wiesz, jaki on jest durny, wszędzie za Tobą polezie. On nie wie, w co się pakuje, to w gruncie rzeczy jeszcze dzieciak, jest ode mnie tylko dwa lata starszy! Jak możesz być tak lekkomyślny i nieodpowiedzialny? Bujasz w obłokach, Urielu. Zejdź wreszcie na ziemię i przestań śnić o tych Swoich platońskich ideach! Apeluję do Twojego zdrowego rozsądku, bo wierzę, że jednak jakieś jego znikome resztki nieśmiało wyglądają zza tych warstw głupoty: wycofaj się z tego, zanim będzie za późno, i nie wciągaj w to wszystko Bena.
Nie siedzę wcale w Hogwarcie, jak pisałam. Niedawno podjęłam pracę letnią w fabryce Vickers. Skoro jesteś tak dobrze zaznajomiony z aktualną sytuacją, zapewne wiesz, że tam produkujemy amunicję. Bądź jutro o jedenastej pod głównym wejściem, akurat będę miała przerwę, możemy o tym wszystkim p o r o z m a w i a ć.
Lana
Londyn, 23.12.1918r.
Kochany Drogi Mił Witaj Gabrielu.
Nie jesteśmy już dziećmi – ja mam lat dwadzieścia, ty dwadzieścia jeden, to bardzo poważny wiek – i nie musimy się jak brzdące łudzić. Ojciec może uważać, że sobie poradzimy, ale sprawa ma się t r a g i c z n i e i tylko ja z tej rodziny wydaję się być świadoma ogromu jej beznadziei, choć liczę, że Ty również widzisz, jak źle to wszystko wygląda, i w pełni zrozumiesz kierujące mną pobudki.
Pozwolisz, że Ci przedstawię w punktach:
- Hiob nie żyje. Wiem, co mówi się w naszym domu (to uroczy eufemizm, zaginął), ale naprawdę, to bełkot szaleńców. On poszedł na dno razem z tym przeklętym, mugolskim Titaniciem i to, że nie odnaleziono jego ciała nie oznacza, że łaskawy Bóg wyciągnął go z morskich odmętów. To już pięć lat, dajcie sobie spokój.
- Uriel też nie żyje i to nie ulega żadnej wątpliwości, bo wszyscy widzieliśmy jego ciało i jestem pewna, że nie zapomniałeś, jak wyglądało. Możemy pocieszać się tylko tym, że zginął za swoje ideały pod Verdun
i nie tylko oni jest teraz w olam ha-ba, szczęśliwy, że wypełnił swój obowiązek. - Potrzebujemy pieniędzy na leczenie Beniamina i nie chodzi tu tylko o kupno protez rąk i nóg, ale też o leczenie duszy. Ben zobaczył za dużo, nawet nie chcę wyobrażać sobie, ile.
Czasami też myślę, że może lepiej byłoby dla niego, gdyby umarł na froncie – takie życie nie jest warte tylu cierpień i wyrzutów sumienia za to, że widział śmierć swojego brata i przyszłego szwagra. - Żeby te pieniądze zdobyć, ojciec sprzedaje n a s z ą kamienicę. Kiedy to zrobi, zostaniemy z niczym – interesy w banku nie idą, więc na nie nie mamy co liczyć. Nie mamy żadnego zabezpieczenia na przyszłość oprócz tego budynku, który tata wykupił lata temu. Nie jesteś głupi, wiesz, co to oznacza.
- Poza tym ojciec nie ma się dobrze. Nikt i nic w tym domu nie ma się dobrze, odkąd matka zginęła we wrześniu, jakbyś zapomniał. Modlę się, by ta okropna epidemia grypy wreszcie minęła. To się ciągnie już od wiosny.
Z tak klarownym spisem „Co tu nie pasuje?” trudno się kłócić. Przechodząc jednak do istoty mojego listu: nie mamy teraz pieniędzy ani zdrowia, ani czasu na utrzymywanie więcej niż trzech osób. Potrzebuję posagu, ubrań, jedzenia, rzeczy właściwych czarodziejom, wszystkiego, a to „wszystko” kosztuje wcale niemało. Jako osoba pojętna podjęłam jedyną słuszną decyzję: jestem zmuszona Was, dla Waszego dobra, opuścić i zacząć utrzymywać się na własną rękę. Sam rozumiesz, że w tym świetle jest to najlepsze z wyjść. Robię to dla Was. Nie dla siebie. Dla Was.
Naprawdę.
Krótko po zakończeniu wojny zwolniłam się z fabryki, w której pracowałam od ukończenia Hogwartu, i znalazłam zatrudnienie jako guwernantka magicznych dzieci. Uczę je trochę magii, a trochę też rachowania i literatury, i języków obcych (francuskiego i niemieckiego, tych samych, których uczyła nas też nasza guwernantka), nawet tańca, mam więc wiele do roboty, choć nie wszystkie domy przyjmują mnie jako dziecko niemagicznych, ale kilka mnie toleruje i na nich się skupiam. Za zgromadzone pieniądze kupiłam dom w pewnej wsi, gdzie mieszkają czarodzieje, więc mam dokąd iść. Jeżeli myślisz o tym, kto się mną zaopiekuje - jestem kobietą i poradzę sobie świetnie sama, ale jeżeli nie daje Ci to spokoju, to wiedz, że poznałam kogoś w pubie. Nie wiem jeszcze, co z tego wyjdzie, ale podobają mi się jego poglądy. Są zgodne z moimi. Dołączyłam też do grona sufrażystek (emancypacja przede wszystkim!), a my troszczymy się o siebie nawzajem. Nie martw się o mnie i nie szukaj mnie. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
L.
West Country, Dolina Godryka 24, kiedyś tam, nieistotne, straciłam poczucie czasu
To nie jest zabawne, kiedy nie możesz nawet napisać listu, bo wszystko przenika ci przez ręce, więc tylko układasz go sobie w głowie i z nudów starasz się zapamiętać każdy wyraz. To nie jest zabawne. To jest tak niezabawne, jak tylko się da, a jednocześnie teraz pozostał mi tylko śmiech z całej tej sytuacji, chociaż nie mam nawet do kogo się śmiać. Bywam trochę samotna, wiesz, Adresacie? Od czasu mojej śmierci (ile lat temu to było? Trzy? Osiem? Dwadzieścia?) nikt tutaj nie zamieszkał. Czasem tylko kręcą się tu jakieś ciekawskie dzieciaki, chętne zobaczyć prawdziwego ducha. Upiora. Krwiożerczą bestię, która zechce nabić ich potylicę na pręt albo zrobić coś równie niemądrego. Czasami, gdy mam dobry humor, to je straszę, by miały jakąś fascynującą, mrożącą krew w żyłach historię do opowiedzenia kolegom, a w tych gorszych dniach chowam się i udaję, że nie istnieję, dzięki czemu (lub przez co) tracą zainteresowanie na dłuższy czas.
Moja śmierć to w ogóle była śmieszna historia, błaha wręcz. Jakoś nigdy nie zauważyłam, by Charles był wyjątkowo porywczy. To znaczy, po kilku drinkach bywał agresywny, ale nie myślałam o nim jako o kimś, kto łatwo wpada w niesłuszny gniew, dopóki razem nie zamieszkaliśmy. Wtedy, o!, wtedy dopiero zaczął się dancing. Jego poglądy się nie zmieniły, skąd! Wciąż mnie popierał, wciąż uważał, że sufrażystki mają jeszcze o co walczyć mimo uzyskania praw wyborczych, lubił, gdy chodziłam w spodniach po pubach, paliłam papierosy i wdawałam się w dysputy polityczne z mężczyznami. Po prostu nie panował nad sobą, a kłóciliśmy się nadzwyczaj często. Szło o błahostki – puderniczka przestawiona z lewej strony komody na prawą, pierwszeństwo czytania porannej gazety, skrzypiący stopień, który Charles miał naprawić, a z tym zwlekał. Naprawdę nic wielkiego, ale potrafiliśmy się o to kłócić godzinami, rzucać w siebie wazonami i się policzkować. To nie były wcale te miłe kłótnie, które tylko pomagają związkowi, ale takie nieprzyjemne, pozostawiające po sobie nutkę goryczy i dojmujące niezadowolenie. Nieusatysfakcjonowanie. Sądzę, że w pewnym momencie zaczęliśmy się nawet nienawidzić, ale żadne z nas nie umiało tego przerwać. Byłam głupią gęsią, tak samo jak te wszystkie damulki, z których się naśmiewałam. Splamiłam honor sufrażystek swoim zachowaniem!
Niemniej, kilka dni przed moimi urodzinami poszło o to, jaki smak ma mieć polewa lukrowa na torcie. Ja upierałam się przy jagodowym, on przy wiśniowym i nijak nie umieliśmy dojść do kompromisu. Padło kilka ostrych słów, biegaliśmy po piętrze, wygrażając sobie, aż w końcu pomyślałam, że mam tego dość. Wykrzyczałam mu to, wyszłam na korytarz, chcąc zejść do hallu i wyjść z domu, ale jego poniosły nerwy. Złapał mnie za ramię, potrząsnął mną, coś wrzeszczał, ale byłam tak wściekła, że nawet nie pamiętam co, próbowałam się wyrwać, chyba ugryzłam go przy tym w rękę, a potem…
Upadek pamiętam tylko do szóstego stopnia, tego skrzypiącego. Wtedy był trzask – i ciemność. Świadomość odzyskałam na dworze, gdzieś w lesie, już tak jakby mniej materialna niż zwykle. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi. Spędziłam chyba ze cztery godziny, błąkając się po Dolinie Godryka i próbując odgadnąć tę niesamowicie trudną zagadkę przenikania przez ściany, lewitowania i dziwnego uczucia lekkości ciała, jakby nagle straciło całą swą masę. Byłam w takim szoku, że początkowo to najprostsze rozwiązanie nie przyszło mi do głowy – nie ujmuj mi zbytnio intelektu, Adresacie. Adresacie. Nie lubię tego słowa. Jest takie… bezosobowe.
W każdym razie gdy już wszystko pojęłam, byłam tak zagniewana, że od razu wpadłam do swojego domu, a tam kogo zastałam? Oczywiście jego, tak przestraszonego, jakby ducha zobaczył. Nie zdążyłam się z nim pobawić, bo gdy tylko mnie ujrzał, dostał zawału serca. Teoretycznie powinien być z czymś takim oswojony, ale nie był. Chyba zbytnio żarły go wyrzuty sumienia i pomyślał, że może już przyszłam go ukarać za jego grzechy. Jak to mężczyzna. Słabeusz!
Właściwie to zazdroszczę mu, że nie powstał z martwych. Nie prosiłam o wskrzeszenie mnie i szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, co mnie jeszcze na Ziemi trzyma, skoro Charles nie żyje. Chciałabym już zobaczyć matkę, i Uriela, i pewnego chłopca, który zginął razem z nim pod Verdun. Nazywał się Franz, ale... ale to już nieważne. Ja jestem tu, a oni są tam, po drugiej stronie.
Niby tak blisko, a tak daleko.
Lana przywołując patronusa myślała o chwilach spędzonych w Londynie z braćmi. W obecnym stanie nie mogłaby go wyczarować, gdyby, oczywiście, jako duch mogła wyczarować cokolwiek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lana Bergman dnia 24.10.16 16:37, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.