Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Sklepik Cuthberta
AutorWiadomość
Sklepik Cuthberta
Nieco z boku, przy jednej z węższych uliczek odnaleźć można i drobny sklepik, przytulony do dwóch większych budynków, opatrzony szyldem ze startym już nieco, złotawym napisem. "Wszystko za pół ceny". Przez wielu mieszkańców nazywany jest najciekawszym miejscem w całej wiosce; na rzędach podniszczonych nieco półek i półeczek, na ściśniętych między sobą regałach i regalikach poustawiane są dziesiątki skarbów, od opasłych tomów książek, poprzez butelki pełne perfum, przetworów, napojów, aż po misy pełne czerwonych, dorodnych jabłek, wiśni i czereśni górujących ponad resztą równie okazałych warzyw i owoców. W powietrzu unosi się zapach świeżego pieczywa, a słoje ze słodyczami lśnią w blasku wpadającego do sklepu przez ogromne okna słońca. To tutaj mieszkańcy kierują swe kroki chcąc odnaleźć coś wyjątkowego, jedynego w swym rodzaju - problematyczna czasem jednak okazuje się cena znaleziska.
Wnętrze sklepiku jest niewielkie, lecz przestronne. A przynajmniej izba po której poruszać się mogą klienci; zaplecze jest trochę mniejsze, choć bardziej uporządkowane i, najprawdopodobniej, kryje jeszcze ciekawsze okazy przedmiotów - również te magiczne.
W powietrzu unosi się zapach słodyczy i lawendy.
Wnętrze sklepiku jest niewielkie, lecz przestronne. A przynajmniej izba po której poruszać się mogą klienci; zaplecze jest trochę mniejsze, choć bardziej uporządkowane i, najprawdopodobniej, kryje jeszcze ciekawsze okazy przedmiotów - również te magiczne.
W powietrzu unosi się zapach słodyczy i lawendy.
To był standard. Standard że Jayden postanowił wybrać się w jedną ze swoich podróży. Całe szczęście dzień, który sobie upatrzył miał całkowicie wolny od zajęć. Pewnie gdyby nie mógł wyjść z Hogwartu właśnie dziś, jego zajęcia byłby pełne zapału, ale też pewnej nostalgii za czymś za oknem. Nie, żeby nie kochał swojej pracy. W żadnym wypadku. Po prostu równie co ją uwielbiał, lubił poczucie wolności i chadzanie swoimi drogami. W szczególności gdy przyszła mu na to ochota. A to zdarzało się nad wyraz często, żeby nie powiedzieć za często. Nikt na szczęście nie miał z tym problemów. Wielu uczniów nie uczęszczało na te zajęcia, preferując Zaklęcia lub Obronę Przed Czarną Magią w swojej dalszej edukacji. Vane nie był smutny czy zawiedziony z tego względu. Jego przedmiot nie był najważniejszy i nie zamierzał zmuszać Gryfonów, Krukonów, Ślizgonów i Puchonów do tego, by znienawidzili Astronomię. Nic z tych rzeczy! Robił wszystko by ich zaciekawić, by zobaczyli, że to gapienie się w gwiazdy przynosi naprawdę wiele radości. Że nie trzeba kuć definicji z książek czy starych zwojów, by zapamiętać nazwy ciał niebieskich czy ich położenie. Dla niego niebo było jedną wielką mapą. Całością idealnie zbilansowaną i poukładaną. Bez jednej najmniejszej komety lub gwiazdy nie byłoby takie same. Zdawał sobie sprawę, że patrzy na przeszłość. W końcu gdyby któraś z kul gazowych wybuchła, ludzkość dowiedziałaby się o tym kilkadziesiąt, kilkaset lub kilka tysięcy lat później w zależności od oddalenia gwiazdy od Ziemi. Mimo wszystko to było piękne. Chciał by jego studenci również potrafili się tym zachwycać, potrafili dostrzec to co widział on. Chciał dzielić się radością, którą sprawiała mu astronomia. Kilku uczniów rozumiało jego podejście, niektórzy zmienili z negatywnego na pozytywne w trakcie nauki, inni pozostali wciąż obojętni. Ale JJ cieszył się z każdej osoby, która spojrzała na zajęciach z zaciekawieniem w jego stronę lub słuchała przez jakiś czas w skupieniu. Jak mógł więc nie lubić tej pracy?
Ale tak samo jak ją uwielbiał, musiał odsapnąć. I dlatego właśnie zdecydował się na wycieczkę do Salisbury, chociaż jak zawsze cel jego wędrówki pokazały mu gwiazdy. Odczytał z nieba, że będzie naprawdę piękna pogoda, a Księżyc był w idealnej fazie, by wyjść gdzieś dalej. Nie do Hogsmeade, ale jeszcze dalej. Nie czuł zmęczenia, gdy szedł już dobrą godzinę. Teleportował się chyba o kilka mil poza miasteczkiem, ale jakoś się tym nie przejął. W głowie miał ostatnio jakąś płytę z grecką muzyką folklorową, którą któryś z uczniów mu podrzucił i musiał przyznać, że gwiazdy z Grecji musiały wyglądać równie ciekawie jak patrząc z brytyjskiej wyspy. Z tego powodu uśmiech nie schodził mu z twarzy jakby kiedykolwiek znikał. Gdy dotarł do miejsca, które słynęło ze Stonehenge, zauważył, że dookoła ludzie ganiają w tę i z powrotem praktycznie się potykając. Jakieś święto?, pomyślał, próbując sobie przypomnieć, co się działo, jednak jak to on - nic poza niebem dla niego nie istniało. Niezbyt więc przejęty swoją niewiedzą, ruszył dalej, gdy poczuł nagle zapach słodyczy. Przystanął i w tej właśnie chwili poczuł burczenie w brzuchu. Niewiele myśląc, Jayden ruszył za słodką wonią, by trafić do sklepiku Cuthberta, gdzie był już całkiem spory tłok. Niezrażony wkroczył do środka, rozglądając się za czymś smakowitym.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 25.05.17 16:43, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powoli szła uliczkami, mijana przez biegnących w różne strony ludzi. Wszyscy się dzisiaj gdzieś śpieszyli, krzyczeli i przepychali... Gdyby się nad tym głębiej zastanowiła, z pewnością doszłaby do wniosku, iż musi wyglądać dość osobliwie pośród tego całego "wyścigu szczurów" - jako jedna z nielicznych, jak nie jedyna szła wolnym, miarowym krokiem w nieznanym sobie kierunku, co jakiś czas zatrzymując się przed witrynami sklepów i podziwiając starannie przygotowane wystawy. Nie myślała jednak nad tym, a jedynie zachwycała się w duchu z różnych powodów. Starała się tym samym zagłuszyć irytację, utrzymującą się w niej już od jakiegoś czasu. Bo tak naprawdę nie musiała tu wcale być. Prawdopodobnie mogłaby w tym czasie być w domu, gdzie wszystkie obowiązki byłyby już odhaczone z listy, a ona mogłaby kontynuować czytanie kolejnej książki po babci - tym razem ponownie miała zmierzyć się z Williamem Szekspirem, jednakże tym razem to nie tragiczna miłość stanowiła temat główny a żądza władzy i jej skutki. Niestety, ktoś albo postanowił sobie z niej nieprzyjemnie zażartować albo ona miała szczęście do żartownisiów. Jeszcze poprzedniego dnia dostała informacje o dziwnych wydarzeniach rozgrywających się w tymże mieście; sprawcą miało być rzekomo jakieś magiczne stworzenie (brak konkretniejszych informacji nie było nowością, często musiała działać po omacku). W tym przypadku jednak ostatecznie okazało się, że przyczyną nie było żadne zwierzę, a zatem nie w jej kompetencji leżało zajęcie się nią. Zmarnowała zatem dość sporo swojego czasu na nic. Żeby nie musiała źle wspominać dzisiejszego dnia, chciała sobie go jakoś wynagrodzić, stąd pomysł na spacer. Kiedyś częściej to robiła; starała się poznać każde nowe miejsce, do którego trafiała. Nie musiała poznawać każdego zakątka czy istotnego punktu, do którego zjeżdżają turyści - cieszył ją widok prostych uliczek, nieznajdujących się na głównej trasie dla zwiedzających. Odkąd jednak otworzyła przytułek, sprawy nieco się skomplikowały, a ona nie miała już tak dużej ilości czasu. Spadł na nią ogromny obowiązek, który sobie sprawiła na własne życzenie. Kochała jednak to co robi, nie narzekała - po prostu tak jak każdy potrzebowała chwil dla siebie, a przez takie sytuacje ich nie miała.
Nagle zatrzymała się przed jedną z witryn, mimowolnie uśmiechając się sama do siebie. Widok słodyczy podziałał na nią piorunująco, a ona już wiedziała, jak poprawić humor. Weszła do pomieszczenia, które przywitało ją rozkosznym zapachem lawendy. Uwielbiała tą woń, toteż jeszcze milej było jej przebywać w środku. Jej wzrok spoczął na pułkach z asortymentem, wiedziała że wybór wcale nie będzie łatwy, miała jednak czas na zastanowienie się. Na pewno chciała kupić czekoladę - to była obowiązkowa pozycja na jej liście. Oprócz tego może jakieś cukierki...
Pochłonięta przez myśli ruszyła, kiedy jeden z klientów zrobił miejsce w kolejce. Z pewnością zrobiła ich zbyt dużo, gdyż po chwili zatrzymała się, wpadając na czyjeś plecy. Wyrwana z zamyślenia, spojrzała na osobę przed sobą.
- Przepraszam bardzo - powiedziała niemalże od razu.
Nagle zatrzymała się przed jedną z witryn, mimowolnie uśmiechając się sama do siebie. Widok słodyczy podziałał na nią piorunująco, a ona już wiedziała, jak poprawić humor. Weszła do pomieszczenia, które przywitało ją rozkosznym zapachem lawendy. Uwielbiała tą woń, toteż jeszcze milej było jej przebywać w środku. Jej wzrok spoczął na pułkach z asortymentem, wiedziała że wybór wcale nie będzie łatwy, miała jednak czas na zastanowienie się. Na pewno chciała kupić czekoladę - to była obowiązkowa pozycja na jej liście. Oprócz tego może jakieś cukierki...
Pochłonięta przez myśli ruszyła, kiedy jeden z klientów zrobił miejsce w kolejce. Z pewnością zrobiła ich zbyt dużo, gdyż po chwili zatrzymała się, wpadając na czyjeś plecy. Wyrwana z zamyślenia, spojrzała na osobę przed sobą.
- Przepraszam bardzo - powiedziała niemalże od razu.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Co mógł poradzić? To było silniejsze od niego. Słodycze działały na niego jak kocimiętka na koty. A jeszcze jak zobaczył cukierki w kształcie gwiazd... Musiał je mieć. Po prostu musiał i koniec! Co z tego że nie raz i nie dwa kłócił się ze sprzedawcami, że kłamią ludziom prosto w twarz, tworząc podobne zakłamane paskudztwa! Gwiazdy wcale tak nie wyglądają! Komety nie mają takiego ogonka! A słońce wcale nie ma promyczków! Ale co miał poradzić, że te paskudztwa oddziaływały na niego z taką mocą! Zawsze próbował się temu oprzeć, ale stwierdzał, że to bez znaczenia. Słodycze i zawarty w nich cukier były jak obezwładniający łańcuch lub jak zaklęcie petryfikujące - musiał się temu poddać, innego wyjścia nie było. Do tego musiał je mieć, umarłby gdyby nie! Znaczy się jeszcze nigdy nie sprawdził czy przejście koło witryny ze słodkościami i nie zakupienie co najmniej kilograma wpłynęłoby na jego zdrowie i życie, ale wolał tego nie testować! Przezorny zawsze ubezpieczony! Dlatego każdy sklep z czymś słodkim mógł być pewien, że Jayden zaszczycił go swoją obecnością, będąc w okolicy. I nie miało znaczenia, że wszedł już do czwartego lokalu z kolei. To nie miało znaczenia. Liczyły się przecież słodycze. No i właśnie one też sprawiły, że zawitał do tego pięknego miejsca. Był w raju. Do tego nad wejściem witały go znamienne słowa. Wszystko za pół ceny. Złotawy napis tkwił na nieco spróchniałym już szyldzie przyczepionym do budynku, ale i tak nie zniechęcał. W prawdzie aż zapraszał do środka. Jayden niczym Jaś i Małgosia ciągnięci przez tajemniczą chatkę w lesie stworzoną jedynie ze słodyczy, szedł do wystawki po prawej stronie, nie mogąc uwierzyć w te piękności. Pierwszy raz trafił wszak na ciasteczka z gwiezdnym pyłem! Po prostu były istnym kosmosem! Mieniące się granatową barwą z magiczną posypką, skrzyły się radośnie wymieniając co ważniejsze ciała niebieskie. Serce Vane'a dosłownie stanęło na kilka sekund, nie mogąc do siebie dojść. Spetryfikowało go. I zapewne tkwiłby jeszcze dłużej, gdyby ktoś na niego nie wpadł. JJ zaraz odwrócił się, by spojrzeć na zmieszaną młodą kobietę. W pierwszym momencie nie wiedział o czym mówiła ani czy było to skierowane do niego, ale nie miało to znaczenia. Uśmiechnął się szeroko.
- Chodź! Zobacz te cudne babeczki! - rzucił od razu, nawet się nie witając i delikatnie ciągnąc nieznajomą pannę w stronę wystawy gwiezdnych słodkości. - Jeśli smakują tak przepysznie jak wyglądają... To muszę je mieć! O. I tak... Wybacz. Jayden - dodał, skacząc z tematu na temat i wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Chodź! Zobacz te cudne babeczki! - rzucił od razu, nawet się nie witając i delikatnie ciągnąc nieznajomą pannę w stronę wystawy gwiezdnych słodkości. - Jeśli smakują tak przepysznie jak wyglądają... To muszę je mieć! O. I tak... Wybacz. Jayden - dodał, skacząc z tematu na temat i wyciągnął dłoń w jej kierunku.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiele się spodziewała po nieznajomym - mógł się uśmiechnąć i wybaczyć, obrazić, zignorować... Mógł wiele, bo w końcu ile osób, tyle reakcji w podobnych sytuacjach. Nie ukrywała jednak, iż jego szeroki uśmiech i późniejsze czyny, dość mocno ją zaskoczyły. Szok podziałał wręcz na tyle mocno, iż w pierwszym momencie jedynie szeroko otworzyła oczy, patrząc zdezorientowana na jego twarz. Pozwoliła się poprowadzić, powoli układając sobie w głowie wszystko, co w tej chwili się dzieje. Dopiero gdy jego ręka powędrowała w jej kierunku, a ten się przedstawił, otrząsnęła się. Momentalnie na jej twarzy pojawił się uśmiech, chociaż można było doszukiwać się w nim śladów niedawnego wyrazu.
- Emmm... Grace - odpowiedziała, chwytając jego dłoń. Dopiero w tym momencie mogła dokładniej przyjrzeć się swojemu porywaczowi. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby miłej i pozytywnie nastawionej do życia. Bez sprzeczności mógł wywoływać u innych jedynie sympatię albo, w skrajnej sytuacji, czystą obojętność.
Po chwili wzrok jej spoczął na pokazywanych przez niego słodyczach. Niemalże natychmiast jej uśmiech sam się powiększył, a ona poczuła się jak małe dziecko. Gdy jeszcze nie znała magii, uważała za nią dania i desery przygotowywane przez jej dziadka. Sama nigdy nie miała ręki do garnków, patelni i innych tym podobnych rzeczy, toteż zawsze potrafiła się zachwycać nad każdym, nawet najprostszym posiłkiem. Najlepsze było w tym to, iż opiekun nie potrzebował ani różdżki ani zaklęć, by stworzyć coś niesamowitego. Dar ten przelał na jej siostrę, dzięki czemu Grace mogła się wciąż zachwycać nad czyimiś wypiekami.
- Przyznam, że sama chętnie je kupię - powiedziała. - Wyglądają niesamowicie...
Po tych słowach zaczęła oglądać resztę słodkości z wystawy. Chociaż babeczki były przepiękne, to już po chwili znalazła coś o wiele lepszego, a przynajmniej tak jej się wydawało.
- Na pewno wezmę też te ciasteczka - powiedziała do nieznajomego, pokazując na okrągłe ciasteczka, na których za pomocą lukru, pyłu i odrobiny magii, widniał kosmos - gwiazdy oraz coś na kształt srebrzystych łun, mieniło się i poruszało.
- Lubisz gwiazdy? - spytała Grace po chwili, przenosząc spojrzenie na Jaydena. Pytanie wzięło się z jego wyraźnego zainteresowania tym tematem.
- Emmm... Grace - odpowiedziała, chwytając jego dłoń. Dopiero w tym momencie mogła dokładniej przyjrzeć się swojemu porywaczowi. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby miłej i pozytywnie nastawionej do życia. Bez sprzeczności mógł wywoływać u innych jedynie sympatię albo, w skrajnej sytuacji, czystą obojętność.
Po chwili wzrok jej spoczął na pokazywanych przez niego słodyczach. Niemalże natychmiast jej uśmiech sam się powiększył, a ona poczuła się jak małe dziecko. Gdy jeszcze nie znała magii, uważała za nią dania i desery przygotowywane przez jej dziadka. Sama nigdy nie miała ręki do garnków, patelni i innych tym podobnych rzeczy, toteż zawsze potrafiła się zachwycać nad każdym, nawet najprostszym posiłkiem. Najlepsze było w tym to, iż opiekun nie potrzebował ani różdżki ani zaklęć, by stworzyć coś niesamowitego. Dar ten przelał na jej siostrę, dzięki czemu Grace mogła się wciąż zachwycać nad czyimiś wypiekami.
- Przyznam, że sama chętnie je kupię - powiedziała. - Wyglądają niesamowicie...
Po tych słowach zaczęła oglądać resztę słodkości z wystawy. Chociaż babeczki były przepiękne, to już po chwili znalazła coś o wiele lepszego, a przynajmniej tak jej się wydawało.
- Na pewno wezmę też te ciasteczka - powiedziała do nieznajomego, pokazując na okrągłe ciasteczka, na których za pomocą lukru, pyłu i odrobiny magii, widniał kosmos - gwiazdy oraz coś na kształt srebrzystych łun, mieniło się i poruszało.
- Lubisz gwiazdy? - spytała Grace po chwili, przenosząc spojrzenie na Jaydena. Pytanie wzięło się z jego wyraźnego zainteresowania tym tematem.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jayden postrzegał świat na niego innych zasadach niż inni. Nie dlatego że był dziwakiem. Po prostu nie przejmował się trywialnymi rzeczami, które nie mogły mieć na niego większego wpływu. W tej właśnie chwili chciał zwyczajnie dostać jedną z tych babeczek. Zwykła, prosta zachcianka, jednak w jego umyśle tworzyło się już wszystko to, co zrobi, gdy już ją zje. Na pewno cała reszta dnia będzie przewspaniała, a pod wieczór stwierdzi, że udał się w stu procentach. Ale dla niego ważniejszą częścią dwudziestu czterech godzin mimo wszystko była noc. Do tego jednak to wyjście przyniosło mu nową znajomość. I chociaż nie wiedział jak długo dane będzie mu kontynuować rozmowę z panną Grace, było mu naprawdę miło, że również dostrzegła wspaniałość tych słodyczy. Ona oglądała już resztę, ale JJ zastanawiał się czy starczy mu pieniędzy na jedną z każdego rodzaju. A było ich co najmniej osiem. Już miał wyliczać, gdy nagle padło to pytanie.
Lubisz gwiazdy?
- Gwiazdy to tylko mały odsetek kosmosu. To kuliste ciało niebieskie stanowiące skupisko powiązanej grawitacyjnie materii w stanie plazmy bądź zdegenerowanej materii. Są one w swej naturze tak skomplikowane, że nawet całe życie badań nie pomoże rozwikłać ich zagadki, za czym idzie brak dokładnego odniesienia co do ich całościowej definicji, jednak nie jest to aż tak niemożliwe, gdyż wraz z wiedzą, którą pozyskujemy od mądrych centaurów możemy w przybliżeniu określić ich skład jak i odległość, która nas od nich dzieli. Poniekąd to właśnie też pozwala nam podejrzewać w większym stopniu niż jedynie w czystej hipotezie o historii ich powstawania jak i pełnym składzie - urwał, prostując się, po czym patrząc na spedawczynię, która patrzyła na nich z wyczekiwaniem.
- Biorą państwo nasz Śpiewający Pas Oriona? - spytała z szerokim uśmiechem, przenosząc spojrzenie to na Vane'a to na Grace. Mężczyzna lekko zmarszczył brwi.
- Zdaje sobie pani sprawę, że w Pasie Oriona są dokładnie trzy gwiazdy i na pewno nie nazywają się tak jak mówią te tutaj babeczki. To wprowadzenie klientów w błąd. Ten asteryzm składa się z Alnitak, Alnilam i Mintaka - wytłumaczył, ale kobieta jedynie wzruszyła ramionami.
- Bierze pan czy nie?
Lubisz gwiazdy?
- Gwiazdy to tylko mały odsetek kosmosu. To kuliste ciało niebieskie stanowiące skupisko powiązanej grawitacyjnie materii w stanie plazmy bądź zdegenerowanej materii. Są one w swej naturze tak skomplikowane, że nawet całe życie badań nie pomoże rozwikłać ich zagadki, za czym idzie brak dokładnego odniesienia co do ich całościowej definicji, jednak nie jest to aż tak niemożliwe, gdyż wraz z wiedzą, którą pozyskujemy od mądrych centaurów możemy w przybliżeniu określić ich skład jak i odległość, która nas od nich dzieli. Poniekąd to właśnie też pozwala nam podejrzewać w większym stopniu niż jedynie w czystej hipotezie o historii ich powstawania jak i pełnym składzie - urwał, prostując się, po czym patrząc na spedawczynię, która patrzyła na nich z wyczekiwaniem.
- Biorą państwo nasz Śpiewający Pas Oriona? - spytała z szerokim uśmiechem, przenosząc spojrzenie to na Vane'a to na Grace. Mężczyzna lekko zmarszczył brwi.
- Zdaje sobie pani sprawę, że w Pasie Oriona są dokładnie trzy gwiazdy i na pewno nie nazywają się tak jak mówią te tutaj babeczki. To wprowadzenie klientów w błąd. Ten asteryzm składa się z Alnitak, Alnilam i Mintaka - wytłumaczył, ale kobieta jedynie wzruszyła ramionami.
- Bierze pan czy nie?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogła się domyślać, iż mężczyzna w jakiś sposób fascynuje się niebem albo przynajmniej docenia jego piękno. Po raz kolejny tego dnia jej domysły były mylne, a ona mogła się przekonać, iż ma do czynienia z prawdziwym pasjonatem kosmosu. Mało tego - jego wiedza była imponująca na tyle, że odpowiedź na jej niewinne pytanie, wprawiła ją w osłupienie. Spojrzała na niego nieco zbita z tropu, słuchając jednak uważnie jego słów. Problem był jednak taki, że niewiele rozumiała z jego wypowiedzi. Ona nigdy nie interesowała się astronomią w takim stopniu, ona po prostu lubiła patrzeć w gwiazdy, mając o nich niemalże dziecięce wyobrażenia. Nie widziała ich jako "kuliste ciała niebieskie", ale mały, błyszczące punkciki potrafiące spełniać życzenia. Postanowiła jednak nie dzielić się tym ze swoim rozmówca, gdyż nie mogła być pewna jego reakcji. Nie chciała wdawać się w naukowe debaty ani nic tym podobnego. Uśmiechnęła się więc po prostu, kiwając głową z uznaniem. Zastanawiała się nad odpowiedzią, ostatecznie jednak nie musiała dzięki obecności sprzedawczyni. Ta jednak wywołała kolejną falę naukowych słów. Grace zagryzła lekko wargę zastanawiając się, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Pierwsze rozwiązanie, które przyszło jej na myśl, było dość proste i prawie że oczywiste. Postanowiła je wcielić w życie.
- Ja poproszę po 10 sztuk tych ciasteczek - oznajmiła. - A do tego jakieś cukierki owocowe i ciasteczka lawendowe... Niestety nie znam tutejszych nazw.
Sprzedawczyni kiwnęła głowa, zabierając się za spełnienie jej zamówienia.
- Twoja wiedza na temat kosmosu jest imponująca - powiedziała ostrożnie Wilkes, kierując słowa naturalnie w kierunku nowo poznanego mężczyzny.
- Ja poproszę po 10 sztuk tych ciasteczek - oznajmiła. - A do tego jakieś cukierki owocowe i ciasteczka lawendowe... Niestety nie znam tutejszych nazw.
Sprzedawczyni kiwnęła głowa, zabierając się za spełnienie jej zamówienia.
- Twoja wiedza na temat kosmosu jest imponująca - powiedziała ostrożnie Wilkes, kierując słowa naturalnie w kierunku nowo poznanego mężczyzny.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wykrzywił twarz w akcie niezadowolenia tym pominięciem tematu przez kobietę sprzedającą słodkości. Chciał jej wytłumaczyć jak lepiej będzie dla niej i jej klientów podawać właściwe nazwy gwiazd czy konstelacji. W tym momencie słyszał jedynie jeden wielki bełkot, piszczących jedna przez drugą babeczkę, wyciągająca w jego stronę swoje różnokolorowe, patyczkowate rączki. Przecież prawda o nauce o gwiazdach była niesamowicie ważna. W ogóle prawda była fundamentem dobrego współdziałania wszystkich ludzi. Tylko z jakiegoś nieznanego mu powodu, omijali to zagadnienie i uważali, że bez niego da się żyć i to o wiele lepiej niż według podstawowych zasad wszechświata. No, tak... Bo ludzie zawsze wiedzą najlepiej co dla nich jest ważne, nie mając kompletnie pojęcia o tym co chcą robić. A w tym przypadku ta pani nie znała się na astronomii. Dlatego nie powinna wprowadzać w błąd swoich klientów. Jayden wychodził więc do niej z pomocą naprawienia tego błędu, ale ona nie chciała jego oferty. Dlaczego? Bo chciała opychać kłamliwe babeczki, które rozchodziły się jak świeże bułeczki. Odetchnął ciężko i chciał coś powiedzieć, gdy wtrąciła się jego nowa koleżanka Race. Prace... Drace... Grace. Tak, właśnie. Grace. Przez to wszystko zupełnie wyleciało mu z głowy to, że się przedstawiała. Przejechał dłonią we włosach, próbując jakoś ukryć swoje zażenowanie, chociaż nie mogła wiedzieć, co pomyślał w tej chwili. Byłoby to niezwykle głupie, gdyby zdała sobie sprawę, że Vane zapomniał jej imienia w dwie sekundy po przedstawieniu się. Ale na szczęście - nie musiała tego wiedzieć. Speszenie się minęło zaraz z usłyszeniem jej słów. JJ rozdziawił usta na chwilę i zamknął z powrotem, wiedząc, że musiał wyglądać naprawdę głupio.
- Aż tyle? - spytał zaskoczony, nie wiedząc jak inaczej zareagować. Kto normalnie kupował tyle babeczek? I to jeszcze płci żeńskiej? Czy one przypadkiem nie miały bzika na punkcie diet czy czegoś takiego? Zastanowił się, obserwując udobruchaną sprzedawczynię, która przesunęła się dalej, by zapakować zamówienie. - Zrobiłaś to specjalnie - rzucił, przenosząc uwagę na Grace i mrużąc oczy. - Ale tym razem ci wybaczę, bo stwierdzasz fakt jednocześnie mnie komplementując - wytłumaczył, wzruszając lekko ramionami i oznajmiając, że on weźmie pięć sztuk. Przecież na ten ulicy było jeszcze wiele, wiele, wiele cukierni. - Uczę astronomii. A ty czym się zajmujesz?
- Aż tyle? - spytał zaskoczony, nie wiedząc jak inaczej zareagować. Kto normalnie kupował tyle babeczek? I to jeszcze płci żeńskiej? Czy one przypadkiem nie miały bzika na punkcie diet czy czegoś takiego? Zastanowił się, obserwując udobruchaną sprzedawczynię, która przesunęła się dalej, by zapakować zamówienie. - Zrobiłaś to specjalnie - rzucił, przenosząc uwagę na Grace i mrużąc oczy. - Ale tym razem ci wybaczę, bo stwierdzasz fakt jednocześnie mnie komplementując - wytłumaczył, wzruszając lekko ramionami i oznajmiając, że on weźmie pięć sztuk. Przecież na ten ulicy było jeszcze wiele, wiele, wiele cukierni. - Uczę astronomii. A ty czym się zajmujesz?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwując sprzedawczynię w lekkim napięciu oczekiwała dalszego rozwoju wydarzeń. Niejednokrotnie przekonywała się o tym, iż nie potrafi wyczytywać emocji z twarzy ludzi czy przewidywać ich ruchów - nie była Scherlockiem Holmesem. Prawdopodobnie mogłaby po części upodobnić się do jego przewidywalności, bowiem potrafiła czytać w myślach innych. Nie lubiła jednak wykorzystywać tej umiejętności, a raczej nie przy okazji osób, których nie znała. Taką osobą był znawca gwiazd, którego reakcji tym bardziej nie umiała przewidzieć, bowiem w ogóle się nie znali. Reakcja mogła być różnoraka: mógł dalej kontynuować swój wywód na temat właściwych nazw, mógł zamilknąć na wieki, mógł zapomnieć o incydencie... Możliwości było wiele. Na szczęście rzeczywistością stała się jedna z tych milszych, a więc odciągnięcie tamtego od tematu prawidłowości i wprowadzania ludzi w błąd. Myśląc o tym, w żaden sposób nie zamierzała negatywnie oceniać rozmówcy, poniekąd potrafiła zrozumieć jego postawę. Sama niejednokrotnie była bliska obłędu, gdy ktoś chociażby mylił jej kuguchara ze zwykłym kotem. Pomiędzy tymi dwoma gatunkami występowała różnica, nie trudno było ją dostrzec.
- Mój dziadek powiadał, że smutki są lżejsze gdy żołądek pełen - odpowiadała, wzruszając lekko ramionami.- A co dopiero, gdy się żadnych przykrości nie miało... Poza tym to nie do końca dla mnie, nie wszystko.
Dodatek do powiedzenia dziadka postanowiła uzupełnić, by uniknąć możliwych pytań na temat przyczyny jej przygnębienia. Wciąż czuła lekki zawód z powodu zmarnowania jej czasu, na rzecz przykrych żartów. Grace szanowała innych i tego też oczekiwała od innych, a wymyślanie nieistniejących zwierząt sprawiających problemu, nie było w żaden sposób oznaką poważania. Postanowiła jednak odgarnąć przykre myśli, skupiając się na chwili obecnej i wyobrażeniu o smaku ciasteczek lawendowych. Już na samą myśl miała ochotę poprosić o jeszcze większą ich ilość. Powstrzymywała się jednak, mogłoby się to powiem skończyć brakiem produktywności dzisiejszego dnia, a jeszcze tego by jej brakowało. Z pewnością dzisiaj nie miała zamiaru oddać się lenistwu aż do późnego wieczoru, kiedy będzie jej dane z czystym sumieniem usiąść na kanapie i dać porwać w świat kolejnej książki od babci.
O mało co nie potrząsnęła gwałtownie głową, by wyrzucić wszystkie te obrazu z głowy - za bardzo dała się ponieść nadziei na spokojną noc. Skupiła się zatem na mężczyźnie i jego odpowiedzi, która wywołała na jej twarzy uśmiech. Tak, mogła się spodziewać, iż jest on nauczycielem astronomii. To by bowiem tłumaczyło chęć kształcenia innych i ogromną wiedzę.
- Prowadzę przytułek dla magicznych zwierząt - odpowiedziała. Na chwilę musiała swoją uwagę podzielić między nim a ekspedientką, która właśnie dyktowała jej, ile powinna zapłacić. Grace niemalże natychmiast sięgnęła do kieszeni, w której trzymała specjalnie zachowane na taką okazję drobne. Przeliczyła je szybko i wręczyła równą kwotę kobiecie z uśmiechem i podziękowaniem. Później jej uwaga skupiła się już tylko na rozmówcy, w dłoniach trzymając zakupione słodkości.
- Mój dziadek powiadał, że smutki są lżejsze gdy żołądek pełen - odpowiadała, wzruszając lekko ramionami.- A co dopiero, gdy się żadnych przykrości nie miało... Poza tym to nie do końca dla mnie, nie wszystko.
Dodatek do powiedzenia dziadka postanowiła uzupełnić, by uniknąć możliwych pytań na temat przyczyny jej przygnębienia. Wciąż czuła lekki zawód z powodu zmarnowania jej czasu, na rzecz przykrych żartów. Grace szanowała innych i tego też oczekiwała od innych, a wymyślanie nieistniejących zwierząt sprawiających problemu, nie było w żaden sposób oznaką poważania. Postanowiła jednak odgarnąć przykre myśli, skupiając się na chwili obecnej i wyobrażeniu o smaku ciasteczek lawendowych. Już na samą myśl miała ochotę poprosić o jeszcze większą ich ilość. Powstrzymywała się jednak, mogłoby się to powiem skończyć brakiem produktywności dzisiejszego dnia, a jeszcze tego by jej brakowało. Z pewnością dzisiaj nie miała zamiaru oddać się lenistwu aż do późnego wieczoru, kiedy będzie jej dane z czystym sumieniem usiąść na kanapie i dać porwać w świat kolejnej książki od babci.
O mało co nie potrząsnęła gwałtownie głową, by wyrzucić wszystkie te obrazu z głowy - za bardzo dała się ponieść nadziei na spokojną noc. Skupiła się zatem na mężczyźnie i jego odpowiedzi, która wywołała na jej twarzy uśmiech. Tak, mogła się spodziewać, iż jest on nauczycielem astronomii. To by bowiem tłumaczyło chęć kształcenia innych i ogromną wiedzę.
- Prowadzę przytułek dla magicznych zwierząt - odpowiedziała. Na chwilę musiała swoją uwagę podzielić między nim a ekspedientką, która właśnie dyktowała jej, ile powinna zapłacić. Grace niemalże natychmiast sięgnęła do kieszeni, w której trzymała specjalnie zachowane na taką okazję drobne. Przeliczyła je szybko i wręczyła równą kwotę kobiecie z uśmiechem i podziękowaniem. Później jej uwaga skupiła się już tylko na rozmówcy, w dłoniach trzymając zakupione słodkości.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Już podarował sobie kolejny wykład o tym, że owe krzyczące babeczki powinny być obłożone zupełnie inną nazwą kolekcji, ale zrezygnował. Lub właściwie został powstrzymany przez nikogo innego, a stojącą obok niego kobietę. No, niech będzie. Chociaż był to horrendalny błąd i ktoś powinien się w tej chwili zająć! Czy był jednak do tego odpowiednim człowiekiem? Gdyby tylko pani sprzedawczyni zechciała go wysłuchać i zadbać o właściwą edukację swoich klientów.... Mógłby niewątpliwie pomóc. Najwyraźniej jednak na nic takiego się nie zanosiło, więc poddał się. Nie miał jednak zamiaru dłużej milczeć, jeśli wróci tu jeszcze raz i usłyszy kolejne banialuki o astronomii. O, nie! Niech nie liczą na to, że będzie milczał.
- Masz w takim razie wielu przyjaciół, Grace - odpowiedział, gdy wspomniała, że nie wszystko jest dla niej. Cóż. Jayden akurat lubił zbierać zapasy. Lub jak kto wolał - zjadać wszystko w odpowiednim czasie. Dzięki odpowiednim zaklęciom nie musiał się martwić, że coś straci świeżość. Ah! Czy to nie było cudowne? Zaraz też znowu spojrzał na dziewczynę, unosząc brwi. - Przytułek... - powtórzył za nią jakby to było jakieś magiczne słowo, o którego znaczeniu można by rozprawiać godzinami. W końcu jednak spojrzał na nią i pokręcił głową. - Nie. Nie słyszałem o czymś takim - odparł, wzruszając ramionami, nie przejmując się tym, że Grace mogła pomyśleć sobie o nim coś dziwnego. Raczej przyzwyczaił się do takiej opinii lub co było bardziej bliskie prawdy, w ogóle jej nie zauważał. Egzystował po swojemu, w swoim świecie nikomu nie wadząc i robią to co ukochał. Jayden odebrał swoje zakupy, chociaż były dużo mniejsze niż poznanej przed chwilą kobiety, ale nie przejmował się tym. Każdemu się zdarzały chwile słabości, prawda? A Grace chyba naprawdę miała jedną z nich. Zapewne mógłby coś powiedzieć o tym, żeby nie ufała krzyczącym babeczkom, bo te na pewno nie należały do Pasa Oriona, ale zdecydował się tego nie robić. Wyglądała zresztą na nieco zmęczoną tłokiem, więc nie zamierzał jej już zatrzymywać. - Dziękuję za chwilę towarzystwa i... Do zobaczenia, Grace - odpowiedział, uśmiechając się, po czym skinąwszy jej głową, opuścił cukiernię razem z ciasteczkami. Zaraz jednak przypomniał sobie, że gdzieś kawałek dalej było kolejne źródło słodkich marzeń i poszedł w jego kierunku, a uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Chyba nieco spóźni się na spotkanie w Hogwarcie...
|zt
- Masz w takim razie wielu przyjaciół, Grace - odpowiedział, gdy wspomniała, że nie wszystko jest dla niej. Cóż. Jayden akurat lubił zbierać zapasy. Lub jak kto wolał - zjadać wszystko w odpowiednim czasie. Dzięki odpowiednim zaklęciom nie musiał się martwić, że coś straci świeżość. Ah! Czy to nie było cudowne? Zaraz też znowu spojrzał na dziewczynę, unosząc brwi. - Przytułek... - powtórzył za nią jakby to było jakieś magiczne słowo, o którego znaczeniu można by rozprawiać godzinami. W końcu jednak spojrzał na nią i pokręcił głową. - Nie. Nie słyszałem o czymś takim - odparł, wzruszając ramionami, nie przejmując się tym, że Grace mogła pomyśleć sobie o nim coś dziwnego. Raczej przyzwyczaił się do takiej opinii lub co było bardziej bliskie prawdy, w ogóle jej nie zauważał. Egzystował po swojemu, w swoim świecie nikomu nie wadząc i robią to co ukochał. Jayden odebrał swoje zakupy, chociaż były dużo mniejsze niż poznanej przed chwilą kobiety, ale nie przejmował się tym. Każdemu się zdarzały chwile słabości, prawda? A Grace chyba naprawdę miała jedną z nich. Zapewne mógłby coś powiedzieć o tym, żeby nie ufała krzyczącym babeczkom, bo te na pewno nie należały do Pasa Oriona, ale zdecydował się tego nie robić. Wyglądała zresztą na nieco zmęczoną tłokiem, więc nie zamierzał jej już zatrzymywać. - Dziękuję za chwilę towarzystwa i... Do zobaczenia, Grace - odpowiedział, uśmiechając się, po czym skinąwszy jej głową, opuścił cukiernię razem z ciasteczkami. Zaraz jednak przypomniał sobie, że gdzieś kawałek dalej było kolejne źródło słodkich marzeń i poszedł w jego kierunku, a uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Chyba nieco spóźni się na spotkanie w Hogwarcie...
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już dawno powinna się nauczyć, iż oczywiste dla niej rzeczy, nie są takimi dla innych. Już od najmłodszych lat się z tym spotykała, lecz z pewnością wiele dzieci z rodzin mugolskich spotykało się z podobnymi problemami. A jednak czuła zaskoczenie, widząc jego reakcję na przedstawieniu mu swojego miejsca pracy, przy tym starając się pojąc skąd to wynikało: z tego, iż nie znał definicji samego słowa czy po prostu nie słyszał o podobnym miejscu? Bardziej skłaniała się ku temu drugiemu, nie podejrzewała go o tak ubogi słownik. Postanowiła jednak nie odnosić się do całej sytuacji, puszczając ją w niepamięć. Wolałaby nie wdrążać się w temat, bowiem jej chęć wytłumaczenia mu całego zjawiska jakim był przytułek, mogłaby skończyć się dla nich katastrofą. Albo przynajmniej uśpieniem czy przestraszeniem swoim zachowaniem, rozmówcy. Najwyraźniej ten też chciał już uwolnić się z dość ciasnego sklepu, jej również przeszkadzała ta dość mała powierzchnia. Preferowała o wiele większe przestrzenie, chociaż nie miała klaustrofobii. A przynajmniej nigdy siebie o to nie podejrzewała.
- Również dziękuję. Do zobaczenia- odpowiedziała mężczyźnie z uśmiechem, pozwalając mu pierwszemu wyjść. Sama chwilę patrzyła na jego plecy, by ruszyć w ślad za nim. Na chwilę jednak zatrzymała się przy jeszcze jednej wystawie, dostrzegając urocze ciasteczka w kształcie małych misi - każdy miał inny wyraz twarzy i co jakiś czas zmieniały je. Jak napis głosił, żaden z nich nie wygląda tak samo w tym samym momencie - to już samo w sobie wydawało się być dość interesujące. Przeżywając chwilę słabości, postanowiła i je kupić. Chciała sprawdzić, czy rzeczywiście to co jest napisane, to prawda. Ponownie stanęła w znacznie mniejszej niż wcześniej kolejce, w głowie zastanawiając się, ile powinna kupić. Postanowiła póki co zainwestować w pięć sztuk, a jeśli okażą się spełniać jej oczekiwania, wróci po więcej.
Po tak udanych zakupach, wyszła z szerokim uśmiechem na ustach, by w odpowiednim momencie przenieść się do domu.
|zt
- Również dziękuję. Do zobaczenia- odpowiedziała mężczyźnie z uśmiechem, pozwalając mu pierwszemu wyjść. Sama chwilę patrzyła na jego plecy, by ruszyć w ślad za nim. Na chwilę jednak zatrzymała się przy jeszcze jednej wystawie, dostrzegając urocze ciasteczka w kształcie małych misi - każdy miał inny wyraz twarzy i co jakiś czas zmieniały je. Jak napis głosił, żaden z nich nie wygląda tak samo w tym samym momencie - to już samo w sobie wydawało się być dość interesujące. Przeżywając chwilę słabości, postanowiła i je kupić. Chciała sprawdzić, czy rzeczywiście to co jest napisane, to prawda. Ponownie stanęła w znacznie mniejszej niż wcześniej kolejce, w głowie zastanawiając się, ile powinna kupić. Postanowiła póki co zainwestować w pięć sztuk, a jeśli okażą się spełniać jej oczekiwania, wróci po więcej.
Po tak udanych zakupach, wyszła z szerokim uśmiechem na ustach, by w odpowiednim momencie przenieść się do domu.
|zt
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
14 października
Podeszwy wysokich, wojskowych butów ostrożnie układały się na ziemi, starając się nie nadepnąć na żadną gałązkę bądź kamień, w obawie przed choćby jednym, nawet najmniejszym hałasem, jaki mógłby zaistnieć w otoczeniu, tym samym przyciągając do niej niechcianą uwagę. Walczyli z przeciwnikiem silniejszym od nich, wyposażonym w broń, której działania jeszcze nie udało im się pojąć. A ten jeden, niewielki szczegół sprawiał, że nie mogli pozwolić sobie na większe potknięcia czy błędy, które groziły utratą jedynego, co im pozostało - życia. Nie dysponując magią musieli działać inaczej, sprytniej oraz z ukrycia, by mieć jakiekolwiek szanse w tym nierównym starciu do którego ich zmuszano. Próbowali działać. W jakikolwiek sposób który byłby im znany, nie chcąc poddawać się bez walki i bezczynnie czekać aż ktoś przyjdzie ze swoim patykiem by odebrać im życie. W paskudnym czasie posiadali tylko dwie możliwości, a poddanie się z pewnością nie wchodziło w naturę panny Dunn.
Poruszała się cicho, sprawnie oraz ostrożnie, niebieskimi oczętami uważnie przeszukując mroki wieczoru w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Ubrana ciemnozieloną kurtkę, z włosami schowanymi pod czapką powoli zbliżała się do swojego celu, będącego niewielkim sklepikiem. Miejscem pozornie niewinnym, lecz posiadającym w swoim asortymencie magiczne przedmioty które, przynajmniej według Dolores, były najlepszym dowodem na występki przeciwko ludziom. Czarodzieje wszak byli złem, paskudnymi potworami mordującymi na prawo i lewo bez jakiegokolwiek zastanowienia, złudnie przekonani iż są lepsi, posiadając te swoje magiczne patyki. Nie widząc, że bez nich byli dokładnie tacy sami, jak ci, których chcieli zamordować. Złość ponownie rozlała się po chudym ciele, gdy Dolores zatrzymała się przy tylnych drzwiach do niewielkiego sklepiku. Światła były pogaszone, a kobieta zastygła na chwilę w bezruchu, uważnie nasłuchując jakichkolwiek śladów obecności innych. Wiatr świszczał między budynkami buszując gdzieś między gałązkami jednego z drzew, z środka sklepu nie dochodziły jednak żadne, choćby najmniejsze dźwięki, przynajmniej w jej ocenie. Świetnie. Ostrożnie wyjęła z torby kilka, niewielkich wytrychów, chcąc spróbować otworzyć drzwi do niewielkiego sklepiku. Wkradnie się tam, zabierze to, co mogłoby im się przydać a później podpali tę budę, puszczając wszystkie, przeklęte przedmioty z dymem. I już miała włożyć końcówkę wytrycha w zamek od drzwi, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk czyichś kroków. Cholera. Nie tak miało być. Obserwowali budynek od dłuższego czasu, a okolica o tej godzinie winna być pusta, pozbawiona choćby jednej, żywej duszy. Błękitne oczęta poczęły uważnie, z paniką rozglądać się po otoczeniu w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się schować przed zbliżającym się osobnikiem.
How do you pick up the threads of an old life? How do you go on… when in your heart you begin to understand… there is no going back? There are some things that time cannot mend… some hurts that go too deep… that have taken hold..
Dokoła panował spokój, a niesione wartkim prądem powietrza zapachy nie przyprawiały mnie o ból głowy. Samotna wycieczka poza duszny, cuchnący Londyn okazała się być dobrym pomysłem i szczerze liczyłem na to, że pozwoli mi chociaż trochę oczyścić umysł z panującego w nim chaosu. Ostatnimi czasy zbyt wiele się działo.
Brak towarzystwa nie powodował u mnie dyskomfortu, wprost przeciwnie - w takich chwilach stroniłem od ludzi, uciekając od bezsensownej paplaniny i ustawicznego pilnowania się podczas przestrzegania ich absurdalnych reguł. Z pewnym zaskoczeniem spostrzegłem, że wbrew pozorom cisza, od której odwykłem, skłania mnie do częstszego odwracania głowy w poszukiwaniu zagrożenia. Do jasnej cholery, przecież tutaj nic nie powinno mi grozić!
Brytyjskie wsie oraz przedmieścia miały swój urok i spędzenie czasu wśród zieleni było całkiem przyjemne. Spacerowałem, mimochodem rozglądając się w poszukiwaniu użytecznych ziół, podziwiałem malownicze krajobrazy i architekturę. Nie zbliżałem się do owiec, zamiast tego przez krótki moment podziwiając je z daleka, nim chłód, głód i zmęczenie wywołane nadmiarem świeżego powietrza skłoniły mnie do marszu w kierunku centrum. Nawet nie zauważyłem, kiedy niebo pociemniało, a temperatura uległa obniżeniu o kilka stopni.
Ukryłem zmarznięte dłonie w kieszeniach spodni. Nawet większe ulice tego miasta nie były szczególnie zatłoczone, przynajmniej w porównaniu z Londynem czy Leningradem. Wpatrzony w szpecące chodnik szczeliny, zacząłem rozważać zaproponowanie Konstantynowi ostatecznej przeprowadzki. Bo czy stolica mogła okazać się bezpieczniejsza niż taka wioska?
Wszystko za pół ceny - głosił szyld wywieszony nad niewielkim sklepikiem. Brzmiałoby to bardzo zachęcająco, gdyby nie zgaszone światła i zamknięte drzwi wejściowe. Ssanie w pustym żołądku stawiało mi stanowcze ultimatum: jeżeli wewnątrz rzeczywiście nikogo nie ma, nadeszła pora na powrót. Dla pewności postanowiłem okrążyć budynek, by upewnić się, że lada moment ktoś nie wróci, gotów, by sprzedać mi jedną z ostatnich bułeczek czy... jakikolwiek jadalny element sklepowej wystawy.
Zdarzenie - nic się nie dzieje
Spostrzegawczość (I): 69
Brak towarzystwa nie powodował u mnie dyskomfortu, wprost przeciwnie - w takich chwilach stroniłem od ludzi, uciekając od bezsensownej paplaniny i ustawicznego pilnowania się podczas przestrzegania ich absurdalnych reguł. Z pewnym zaskoczeniem spostrzegłem, że wbrew pozorom cisza, od której odwykłem, skłania mnie do częstszego odwracania głowy w poszukiwaniu zagrożenia. Do jasnej cholery, przecież tutaj nic nie powinno mi grozić!
Brytyjskie wsie oraz przedmieścia miały swój urok i spędzenie czasu wśród zieleni było całkiem przyjemne. Spacerowałem, mimochodem rozglądając się w poszukiwaniu użytecznych ziół, podziwiałem malownicze krajobrazy i architekturę. Nie zbliżałem się do owiec, zamiast tego przez krótki moment podziwiając je z daleka, nim chłód, głód i zmęczenie wywołane nadmiarem świeżego powietrza skłoniły mnie do marszu w kierunku centrum. Nawet nie zauważyłem, kiedy niebo pociemniało, a temperatura uległa obniżeniu o kilka stopni.
Ukryłem zmarznięte dłonie w kieszeniach spodni. Nawet większe ulice tego miasta nie były szczególnie zatłoczone, przynajmniej w porównaniu z Londynem czy Leningradem. Wpatrzony w szpecące chodnik szczeliny, zacząłem rozważać zaproponowanie Konstantynowi ostatecznej przeprowadzki. Bo czy stolica mogła okazać się bezpieczniejsza niż taka wioska?
Wszystko za pół ceny - głosił szyld wywieszony nad niewielkim sklepikiem. Brzmiałoby to bardzo zachęcająco, gdyby nie zgaszone światła i zamknięte drzwi wejściowe. Ssanie w pustym żołądku stawiało mi stanowcze ultimatum: jeżeli wewnątrz rzeczywiście nikogo nie ma, nadeszła pora na powrót. Dla pewności postanowiłem okrążyć budynek, by upewnić się, że lada moment ktoś nie wróci, gotów, by sprzedać mi jedną z ostatnich bułeczek czy... jakikolwiek jadalny element sklepowej wystawy.
Zdarzenie - nic się nie dzieje
Spostrzegawczość (I): 69
Dolores zamarła w bezruchu, próbując dalej nasłuchiwać kroków, jakie przed chwilą usłyszała. Nie chciała wpaść, nie chciała spotkać kolejnego opętanego czarodzieja, w starciu z którym zapewne nie miałaby większych szans, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Oni dysponowali czymś, czego nie miała ona. Czymś, czego działania jeszcze nie przyszło jej zrozumieć, dlatego decydowali się na działania z ukrycia. Na dobrą, sprawdzoną partyzantkę, która miała być ich ostatnim krzykiem; informacją, iż nie poddadzą się bez walki, nawet jeśli byli z góry na przegranej pozycji. Sama Dolores czuła jeszcze inną powinność, polegającą na pomszczeniu martwego narzeczonego chociaż w niewielki sposób. Przez chwilę trwała w bezruchu, próbując ustalić położenie nieznajomego właściciela zasłyszanych kroków. To jednak się jej nie udało, zupełnie jakby nieznajomy rozpłynął się w powietrzu. Coś było z pewnością nie tak, jak powinno.
Niebieskie oczęta uważnie powiodły po otoczeniu, próbując wypatrzyć w otoczeniu coś, co pomogłoby jej podjąć decyzję dotyczącą dalszych działań. Możliwości miała dwie: albo wycofa się, poobserwuje miejsce przez kilkanaście minut z bezpiecznej odległości, albo wróci do działań, nastawiając się na ryzyko. Panna Dunn przygryzła delikatnie dolną wargę w wyrazie zastanowienia, czując zimny pot powoli spływający wzdłuż jej kręgosłupa. Cholera. Szybko przeliczała wszystkie za oraz przeciw, niemiała jednak na tyle czasu, aby dokładnie rozważyć tę decyzję. Czuła, że powinna działać szybko, nim nieszczęście samo ją odnajdzie. Z cichym brzdękiem schowała wytrych do torby uznając, że nie powinna ryzykować. Noc była długa, będzie miała jeszcze nie jedną możliwość aby powrócić pod sklep i zrobić to, co zaplanowała, nie musiała ryzykować bardziej, niż było to potrzebnym.
Sprawnie zerwała się na równe nogi, by zwiać w bezpieczniejsze miejsce, z którego mogłaby obserwować otoczenie sklepu. Pech jednak zdawał się jej sprzyjać dzisiejszego dnia. W pośpiechu panna Dunn potrąciła ramieniem jedną ze skrzynek stojących nieopodal, która z głuchym łoskotem upadła na ziemię. Ciche przekleństwo uleciało z jej ust. Wiedziała, że jeszcze uda jej się wymknąć z tego miejsca, jeśli tylko przyspieszy kroku. Rzuciła się więc biegiem, poganiana strachem oraz adrenaliną jaka wystrzeliła do jej krwioobiegu. Nie mogła dać się złapać, nie dziś, nie teraz, gdy najlepsze akcje dopiero mieli przed sobą. Sprawnie wyciągała nogi, jedynie na chwilę odwracając głowę, aby upewnić się, że nikt a nikt nie zbudził się w domu, ani nikt nie podąża jej śladami. Ta chwila nieuwagi kosztowała ją jednak wiele, gdyż ledwie ułamek sekundy później z impetem wpadła na coś. A przynajmniej tak wydawało jej się w pierwszej chwili, gdy jej ciało spotkało się z innym ciałem. Nie mając jeszcze pojęcia, iż wpadła nie na coś a na kogoś. Impet zderzenia sprawił, że dziewczyna straciła równowagę, w rozpaczliwym geście odzyskania jej machnęła ramionami jakoby to miało pomóc, szybko jednak przekonała się, że naturalny odruch na niewiele się dał. Dolores runęła na zimną, twardą z ziemię , a nieprzyjemny ból rozlał się po jej pośladkach oraz dolnej części kręgosłupa. Zaskoczone spojrzenie niebieskich tęczówek powędrowało w kierunku napotkanej przeszkody.
- Cholera. - Wyrwało się z jej ust, gdy zaskoczony umysł próbował połączyć wszystkie wątki, a dłoń automatycznie powędrowała do torby, by sprawdzić czy przypadkiem butelka wypełniona benzyną nie rozbiła się podczas upadku - to było ostatnim, czego mogłaby chcieć. Zaraz po przebudzeniu się ze snu właściciela przybytku bądź któregoś z jego sąsiadów.
Rzut na spostrzegawczość: 50
Niebieskie oczęta uważnie powiodły po otoczeniu, próbując wypatrzyć w otoczeniu coś, co pomogłoby jej podjąć decyzję dotyczącą dalszych działań. Możliwości miała dwie: albo wycofa się, poobserwuje miejsce przez kilkanaście minut z bezpiecznej odległości, albo wróci do działań, nastawiając się na ryzyko. Panna Dunn przygryzła delikatnie dolną wargę w wyrazie zastanowienia, czując zimny pot powoli spływający wzdłuż jej kręgosłupa. Cholera. Szybko przeliczała wszystkie za oraz przeciw, niemiała jednak na tyle czasu, aby dokładnie rozważyć tę decyzję. Czuła, że powinna działać szybko, nim nieszczęście samo ją odnajdzie. Z cichym brzdękiem schowała wytrych do torby uznając, że nie powinna ryzykować. Noc była długa, będzie miała jeszcze nie jedną możliwość aby powrócić pod sklep i zrobić to, co zaplanowała, nie musiała ryzykować bardziej, niż było to potrzebnym.
Sprawnie zerwała się na równe nogi, by zwiać w bezpieczniejsze miejsce, z którego mogłaby obserwować otoczenie sklepu. Pech jednak zdawał się jej sprzyjać dzisiejszego dnia. W pośpiechu panna Dunn potrąciła ramieniem jedną ze skrzynek stojących nieopodal, która z głuchym łoskotem upadła na ziemię. Ciche przekleństwo uleciało z jej ust. Wiedziała, że jeszcze uda jej się wymknąć z tego miejsca, jeśli tylko przyspieszy kroku. Rzuciła się więc biegiem, poganiana strachem oraz adrenaliną jaka wystrzeliła do jej krwioobiegu. Nie mogła dać się złapać, nie dziś, nie teraz, gdy najlepsze akcje dopiero mieli przed sobą. Sprawnie wyciągała nogi, jedynie na chwilę odwracając głowę, aby upewnić się, że nikt a nikt nie zbudził się w domu, ani nikt nie podąża jej śladami. Ta chwila nieuwagi kosztowała ją jednak wiele, gdyż ledwie ułamek sekundy później z impetem wpadła na coś. A przynajmniej tak wydawało jej się w pierwszej chwili, gdy jej ciało spotkało się z innym ciałem. Nie mając jeszcze pojęcia, iż wpadła nie na coś a na kogoś. Impet zderzenia sprawił, że dziewczyna straciła równowagę, w rozpaczliwym geście odzyskania jej machnęła ramionami jakoby to miało pomóc, szybko jednak przekonała się, że naturalny odruch na niewiele się dał. Dolores runęła na zimną, twardą z ziemię , a nieprzyjemny ból rozlał się po jej pośladkach oraz dolnej części kręgosłupa. Zaskoczone spojrzenie niebieskich tęczówek powędrowało w kierunku napotkanej przeszkody.
- Cholera. - Wyrwało się z jej ust, gdy zaskoczony umysł próbował połączyć wszystkie wątki, a dłoń automatycznie powędrowała do torby, by sprawdzić czy przypadkiem butelka wypełniona benzyną nie rozbiła się podczas upadku - to było ostatnim, czego mogłaby chcieć. Zaraz po przebudzeniu się ze snu właściciela przybytku bądź któregoś z jego sąsiadów.
Rzut na spostrzegawczość: 50
How do you pick up the threads of an old life? How do you go on… when in your heart you begin to understand… there is no going back? There are some things that time cannot mend… some hurts that go too deep… that have taken hold..
Poszukiwania właściciela sklepiku nie trwały długo, a błogosławiona cisza przestała istnieć. Zdążyłem ujść raptem kilka kroków, zanim usłyszałem przeszywający łoskot. Mrużąc oczy, machinalnie podniosłem dłonie na wysokość uszu, jak gdyby ten drobny ruch mógł odegnać hałas lub przynajmniej uczynić go nieco bardziej znośnym. Na moje szczęście dźwięk, choć donośny, bardzo szybko ustał, a jego pojawienie się dostarczyło mi pewnej informacji. Z pewnym prawdopodobieństwem hałas świadczył o obecności żywej istoty, być może ludzkiej, być może zdolnej do sprzedania mi czegoś pożywnego. Po chwili wahania postanowiłem sprawdzić, co znajdowało się u źródła odgłosu.
A jednak za bardzo się ociągałem. Zdążyłem tylko zarejestrować, że powierzchnia ziemi dudni pospiesznymi krokami, a zza rogu wyłania się nieznajoma postać, a potem poczułem, że upadam do przodu. Niezdarnie wyciągnięte przed siebie ręce nie zdołały uchronić podbródka przed zetknięciem z podłożem. Brzuch boleśnie gruchnął o grunt, a niespodziewane uderzenie wypchnęło z moich płuc resztki powietrza. Zdezorientowany, przez chwilę leżałem bez ruchu, aż wreszcie, zagryzając zęby, zdecydowałem podnieść się do pionu. Pozwoliłem obtartym dłoniom pogładzić stłuczoną żuchwę, żywiąc głęboką nadzieję, że różdżka jest w jednym kawałku. Wreszcie obróciłem się, by stanąć twarzą w twarz ze sprawcą zajścia.
Zbaraniałem do reszty i natychmiast zapomniałem o doznanych obrażeniach czy narastającej irytacji. Moim wybałuszonym oczom ukazała się młoda, jasnowłosa osoba, kobieta, nie sprawca, lecz sprawczyni. Zupełnie nie miałem pojęcia, jak teraz powinienem się zachować. Przedstawić się? Przywitać? Uciec jak najdalej? Ostatnia opcja brzmiała najbardziej kusząco, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. I tak stałem, z półotwartymi ustami, wciąż trzymając dłoń na podbródku, gapiąc się na nieznajomą jak w obraz i próbując przypomnieć sobie konwenanse społeczne obowiązujące w tego rodzaju sytuacjach.
Przemówiła pierwsza, wyrywając mnie ze stagnacji jednym prostym słowem. Otrzeźwiałem i wreszcie doszedłem do wniosku, że powinienem zacząć od podania dziewczynie ręki.
- Dzień dobry – wymamrotałem, wyciągając dłoń w jej kierunku akurat w momencie, gdy ta sprawdzała zawartość swojej torby. Pozostawało zaczekać, aż złapie mnie za palce, prawda? A wtedy pomogę jej wstać i... wymyślę, co dalej.
A jednak za bardzo się ociągałem. Zdążyłem tylko zarejestrować, że powierzchnia ziemi dudni pospiesznymi krokami, a zza rogu wyłania się nieznajoma postać, a potem poczułem, że upadam do przodu. Niezdarnie wyciągnięte przed siebie ręce nie zdołały uchronić podbródka przed zetknięciem z podłożem. Brzuch boleśnie gruchnął o grunt, a niespodziewane uderzenie wypchnęło z moich płuc resztki powietrza. Zdezorientowany, przez chwilę leżałem bez ruchu, aż wreszcie, zagryzając zęby, zdecydowałem podnieść się do pionu. Pozwoliłem obtartym dłoniom pogładzić stłuczoną żuchwę, żywiąc głęboką nadzieję, że różdżka jest w jednym kawałku. Wreszcie obróciłem się, by stanąć twarzą w twarz ze sprawcą zajścia.
Zbaraniałem do reszty i natychmiast zapomniałem o doznanych obrażeniach czy narastającej irytacji. Moim wybałuszonym oczom ukazała się młoda, jasnowłosa osoba, kobieta, nie sprawca, lecz sprawczyni. Zupełnie nie miałem pojęcia, jak teraz powinienem się zachować. Przedstawić się? Przywitać? Uciec jak najdalej? Ostatnia opcja brzmiała najbardziej kusząco, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. I tak stałem, z półotwartymi ustami, wciąż trzymając dłoń na podbródku, gapiąc się na nieznajomą jak w obraz i próbując przypomnieć sobie konwenanse społeczne obowiązujące w tego rodzaju sytuacjach.
Przemówiła pierwsza, wyrywając mnie ze stagnacji jednym prostym słowem. Otrzeźwiałem i wreszcie doszedłem do wniosku, że powinienem zacząć od podania dziewczynie ręki.
- Dzień dobry – wymamrotałem, wyciągając dłoń w jej kierunku akurat w momencie, gdy ta sprawdzała zawartość swojej torby. Pozostawało zaczekać, aż złapie mnie za palce, prawda? A wtedy pomogę jej wstać i... wymyślę, co dalej.
Sklepik Cuthberta
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire