Sypialnia Cynerica
AutorWiadomość
Sypialnia Cynerica
Znajduje się na piętrze, z dala od komnat kobiecych. Dość przestronna, wyłożona starym drewnem. Na ścianach widnieją pradawne tapety oraz obrazy przedstawiające przodków rodu. Oprócz sporego łóżka w pomieszczeniu znajduje się mahoniowe biurko z krzesłem, komody na ubrania, regały z książkami, lampy oraz stary gramofon. Podłogi wyłożone są stonowanymi dywanami.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
24.03
To jeden z tych ponurych dni, kiedy wszystko ostrzega cię przed nadchodzącym nieszczęściem. Zasnute ciemnością niebo łka wprost na ziemię, a jego łzy obmywają twoje ciało; trolle, rozkapryszone mało satysfakcjonującą aurą są krnąbrne, niechętne tresurze; umysł nawiedzają myśli będące gwoździem do trumny - pojawiają się jak bumerang w najmniej oczekiwanym momencie, spaczone mętną pogodą; dostajesz list pełen bólu, smutku oraz rozmazanego atramentu. Nic nie może pójść dobrze, wiesz o tym odkąd rozwarłeś dziś rankiem swoje oczy.
Do sypialni Cynerica wpadało szczątkowe światło przemycone szczeliną między ciemnymi, grubymi kotarami. Zbudził się mechanicznie, odruchowo - zawsze wstaje o tej samej porze, czyli wczesnym rankiem - od początku przeczuwając problemy. Kręciły się pod skórą, wnikając w układ nerwowy oraz wypoczęty umysł. Walczył ze swoimi demonami tylko przez chwilę, za moment rzucając się w wir przygotowań do wyjścia. Trwały one krótko, bardzo krótko - szedł do trolli, nie do ludzi. Gdyby nie naturalna prezencja, szlachetne, lecz ostre rysy twarzy, nie różniłby się niczym od współpracowników. Deszcz oraz nieugięta szarówka były pierwszymi oznakami zbliżających się problemów. Te jednak zignorował - pracował już w gorszych warunkach - nie ignorując jednak panującego w hodowli marazmu oraz rozdrażnienia podopiecznych. Ogromnych, silnych osobników gotowych pogruchotać kości. Najlepsze okazy, prosto od Yaxley'ów. Niejeden zacmokałby z zadowolenia widząc jak ogromną siłę mają. Podszytą grubą skórą gotową odbić większość uroków nań rzuconych. Klient z pewnością nigdy by się nie powstydził takiego okazu na własność. O ile uda się je w końcu wytresować tak, żeby słuchały czarodziejów. Póki co się na to nie zanosiło.
Rzęsisty deszcz odbijał się od ich ramion, pustych głów; na każdą komendę kręciły nosem. Cyneric obserwował ich zachowanie, przyglądał się z boku temu teatrowi marudnych, kilkuset kilogramowych bestii. Kiedy szły - a robiły to wyjątkowo niechętnie - trzęsła się ziemia wprawiając ciało w delikatne wibracje. Yaxley pogładził się po długiej brodzie rozmyślając nad rozwiązaniem tej patowej sytuacji. Jego wuj nie posiadał dla trolli litości - smagał ich świetlistym, magicznym biczem oczekując jakiegokolwiek efektu swoich starań. Mówił spokojnie, stanowczo, licząc na ich posłuch. Kazał wykonywać proste, mało wymagające czynności, byleby wdrożyć ich w system wykonywania poleceń. Niektóre podatne na sugestie osobniki podrywały się z mokrej trawy przestępując przez bagniste wody lub nosząc kamienie. Większość nie robiła sobie zbyt wiele ze swojego pana siedząc na wystających skałach i drapiąc się po głowie z miną wyrażającą najwyższe znudzenie. Nie dało się ukryć, że to dopiero początkowa faza tresury, czyniona na najświeższych trollach, złapanych ledwie kilka dni temu. Postępująca szaruga skutecznie przytępiła silną wolę do działania, pożarła wszelaką motywację nawet w samych pracownikach. Część z nich wydawał się być zmęczonymi kiedy drugą godzinę z rzędu nie zauważali efektów. Przeganiali głupawe stworzenia z miejsca na miejsce zmuszając je do ruchu oraz podporządkowania się ustalonym regułom - na próżno. Wuj Cynerica wydawał się być najbardziej zawzięty, ponieważ nawet po trzeciej godzinie nie ustępował. Zawsze wierzył, że kluczem do sukcesu jest ilość poświęconego czasu, ciężka praca oraz konsekwencja. Z uporem maniaka powtarzał nadal te same komendy, wymuszając resztki posłuszeństwa siłą ognistych pęt. Trolle powoli rozumiały, że mężczyzna nie zamierza odpuszczać, lecz i tak nie kwapiły się do wyznaczonych im celów. Nawet sam młody Yaxley musiał przyznać, że brakuje mu zacięcia w tym ospałym, dzisiejszym dniu.
- Może spróbujemy metodycznie? Przekupstwem? - zaproponował nagle zbliżywszy się do krewnego. Ten spojrzał na niego przez ramię marszcząc brwi. To nie była najlepsza metoda, ławo było je rozpieścić do granic możliwości. Później wzrastają wymagania, budzi się jeszcze większa kapryśność… dużo zachodu oraz wiele ryzyka. Z drugiej strony robiło się coraz chłodniej, a efektów jak nie było, tak nie ma nadal.
- Przynieś trochę mięsa - powiedział w końcu. Cyneric skinął głową, po czym niespiesznie kazał załadować pracownikowi niższemu rangą kilku wiader z krwistą dziczyzną. Po jego powrocie trolle wyraźnie się ożywiły na nęcący zapach prawie świeżej krwi. Unoszący się przez chwilę w powietrzu, następnie spychany przez wiatr dalej. Wabiący kolejne osobniki do ruszenia się. Nieustający w trudach deszcz nie przeszkadzał w niczym. A już na pewno nie w stołowaniu się przy dodatkowej porcji pokarmu. Trolle faktycznie chętniej garnęły się do usłużności mając w myślach świadomość nagrody. Uginały się pod pańskim batem wypełniając polecenia. W zamian dostawały kawał mięcha.
- I co, powiemy klientowi, że ma chodzić ze schabem, żeby zakupiony przezeń idiota pilnował jego posesji zamiast spać w najlepsze? - mruknął w pewnym momencie wuj, zamachując się ostatnim kęsem w stronę jednego z najwyższych okazów. Musiał nieźle zadzierać głowę, żeby mieć przynajmniej nikłą szansę na poprawne wycelowanie w niego.
- To dopiero początek. Nauczą się - zapewnił młodszy Yaxley, w duchu jednak nie będąc o tym do końca przekonany - część z nowych łowów wydawała się być rozjuszona, wręcz obruszona wymaganiami stawianymi im przez ród. - Może powinniśmy… powoli, lecz metodycznie - zasugerował, bez narzucania swojego zdania. Przestąpił z nogi na nogę opierając się o jedno z pobliskich drzew. Starszy mężczyzna spojrzał na niego z mieszaniną politowania oraz rezygnacji.
- Widzisz, ilu ich jest. To zajmie… wieki - odparł zatem, z niezadowoleniem kręcąc głową. Z jednakim uczuciem zacmokał, starając się najbardziej barczystego trolla zmusić do wykopania głębokiego dołu. Niestety, ten wyraźnie odmawiał. Usiadł na pobliskim kamieniu z takim impetem, że złamał go na pół; ziemia zatrzęsła się pod nogami szlachciców. - To chyba i tak lepsze niż wymachiwanie różdżką… bez celu - zauważył Cyneric spoglądając na postępujące rozprężenie kompanów leniwca. Część dłubała w nosie, inni siedzieli pod drzewem nie robiąc absolutnie nic, jeszcze inne trolle moczyły stopy na podmokłościach nieopodal.
- Jak uważasz - stwierdził - nadzwyczaj lekko - starszy krewny. Uśmiechnął się z wyraźnym tryumfem oraz ukontentowaniem, lecz starał się zamaskować skrywane w sobie emocje - najprawdopodobniej wywołanych rozbawieniem wynikającym z przewidywania późniejszych zdarzeń. Skoro chciał uczyć się na własnych błędach… on zamierzał mu to umożliwić. Dlatego odszedł kilka kroków od magicznych stworzeń. Wcisnąwszy dłonie w kieszenie obszernych spodni obejrzał się na Cynerica, skinął mu głową, po czym oddalił się w swoją stronę.
Yaxley miał chwilę do przemyśleń. Czy na pewno dobrze robił? Może powinien był usłuchać rad starszego od siebie, bardziej doświadczonego pracownika Fenland? Być może; widocznie należy się samemu sparzyć, żeby wyciągnąć z tego naukę. Arystokrata przetarł wierzchem dłoni mokre oczy oraz brwi, przystąpił do przodu o kilka kroków.
Usiadł gdzieś po środku większego nagromadzenia trolli, na mocno wilgotnej trawie. Nie odróżniał już tych różnic odkąd stojąc w deszczu wodą przesiąkły mu też ubrania. Łatwiej byłoby rzucić zaklęcie obszarowe mogące ochronić przed warunkami atmosferycznymi, lecz to było pójściem na łatwiznę. Cyneric nie lubił prostych rozwiązań - a przynajmniej nie zawsze - uważając je za mało kreatywne. Dlatego rozsiadł się wygodniej, a podkuliwszy nogi pod siebie oraz ułożenie rąk na kolanach nawet nie wykazywał żadnego zainteresowaniami rodowym dobytkiem. Przez większą część upływającego czasu nie ruszał się, a stworzenia łypały na niego nieufnym wzrokiem. Dopiero po dwóch kolejnych godzinach uspokoiły się na tyle, żeby nie zwracać na intruza większej uwagi. Tak upływały chwile spędzone na miłym nic nie robieniu. Dopiero wtedy Yaxley się odezwał, jednocześnie przysłuchując się mało konstruktywnym zdaniom wypowiadanym przez trolle. Mówił o różnych rzeczach: o pogodzie, o życiu i roli każdego w społeczeństwie. Większości przekazu te gruboskórne olbrzymy nie zrozumiały. Wpatrywały się w niego nierozumnym wzrokiem woląc grzebać patykiem w ziemi niż próbując pojąć istotę tych słów. Raczej wolały proste rozkazy, nieskomplikowane treści. Yaxley się tym nie przejmował - wszak miał jasno określony cel. Na jutro, na pojutrze, na za miesiąc. Obejmowało to wzbudzenie zaufania. Oraz tego, żeby czas prędzej zleciał. Ten w pewnym momencie zaczął się bardzo dłużyć.
Możliwe, że przesiedzieliby tak cały dzień, lecz nadeszła sowa od Rosalie. Potwierdzająca jego najgorsze obawy względem tego dnia. Musiał się więc zerwać z miejsca udając się wprost do Yaxley's Hall. Tam jej odpisać i już stamtąd iść w umówione miejsce. Z duszą na ramieniu oraz nieustającymi wątpliwościami co do metody tresury trolli. Wydawała mu się być zbyt statyczna, lecz kto wie, jakie będą efekty?
zt
To jeden z tych ponurych dni, kiedy wszystko ostrzega cię przed nadchodzącym nieszczęściem. Zasnute ciemnością niebo łka wprost na ziemię, a jego łzy obmywają twoje ciało; trolle, rozkapryszone mało satysfakcjonującą aurą są krnąbrne, niechętne tresurze; umysł nawiedzają myśli będące gwoździem do trumny - pojawiają się jak bumerang w najmniej oczekiwanym momencie, spaczone mętną pogodą; dostajesz list pełen bólu, smutku oraz rozmazanego atramentu. Nic nie może pójść dobrze, wiesz o tym odkąd rozwarłeś dziś rankiem swoje oczy.
Do sypialni Cynerica wpadało szczątkowe światło przemycone szczeliną między ciemnymi, grubymi kotarami. Zbudził się mechanicznie, odruchowo - zawsze wstaje o tej samej porze, czyli wczesnym rankiem - od początku przeczuwając problemy. Kręciły się pod skórą, wnikając w układ nerwowy oraz wypoczęty umysł. Walczył ze swoimi demonami tylko przez chwilę, za moment rzucając się w wir przygotowań do wyjścia. Trwały one krótko, bardzo krótko - szedł do trolli, nie do ludzi. Gdyby nie naturalna prezencja, szlachetne, lecz ostre rysy twarzy, nie różniłby się niczym od współpracowników. Deszcz oraz nieugięta szarówka były pierwszymi oznakami zbliżających się problemów. Te jednak zignorował - pracował już w gorszych warunkach - nie ignorując jednak panującego w hodowli marazmu oraz rozdrażnienia podopiecznych. Ogromnych, silnych osobników gotowych pogruchotać kości. Najlepsze okazy, prosto od Yaxley'ów. Niejeden zacmokałby z zadowolenia widząc jak ogromną siłę mają. Podszytą grubą skórą gotową odbić większość uroków nań rzuconych. Klient z pewnością nigdy by się nie powstydził takiego okazu na własność. O ile uda się je w końcu wytresować tak, żeby słuchały czarodziejów. Póki co się na to nie zanosiło.
Rzęsisty deszcz odbijał się od ich ramion, pustych głów; na każdą komendę kręciły nosem. Cyneric obserwował ich zachowanie, przyglądał się z boku temu teatrowi marudnych, kilkuset kilogramowych bestii. Kiedy szły - a robiły to wyjątkowo niechętnie - trzęsła się ziemia wprawiając ciało w delikatne wibracje. Yaxley pogładził się po długiej brodzie rozmyślając nad rozwiązaniem tej patowej sytuacji. Jego wuj nie posiadał dla trolli litości - smagał ich świetlistym, magicznym biczem oczekując jakiegokolwiek efektu swoich starań. Mówił spokojnie, stanowczo, licząc na ich posłuch. Kazał wykonywać proste, mało wymagające czynności, byleby wdrożyć ich w system wykonywania poleceń. Niektóre podatne na sugestie osobniki podrywały się z mokrej trawy przestępując przez bagniste wody lub nosząc kamienie. Większość nie robiła sobie zbyt wiele ze swojego pana siedząc na wystających skałach i drapiąc się po głowie z miną wyrażającą najwyższe znudzenie. Nie dało się ukryć, że to dopiero początkowa faza tresury, czyniona na najświeższych trollach, złapanych ledwie kilka dni temu. Postępująca szaruga skutecznie przytępiła silną wolę do działania, pożarła wszelaką motywację nawet w samych pracownikach. Część z nich wydawał się być zmęczonymi kiedy drugą godzinę z rzędu nie zauważali efektów. Przeganiali głupawe stworzenia z miejsca na miejsce zmuszając je do ruchu oraz podporządkowania się ustalonym regułom - na próżno. Wuj Cynerica wydawał się być najbardziej zawzięty, ponieważ nawet po trzeciej godzinie nie ustępował. Zawsze wierzył, że kluczem do sukcesu jest ilość poświęconego czasu, ciężka praca oraz konsekwencja. Z uporem maniaka powtarzał nadal te same komendy, wymuszając resztki posłuszeństwa siłą ognistych pęt. Trolle powoli rozumiały, że mężczyzna nie zamierza odpuszczać, lecz i tak nie kwapiły się do wyznaczonych im celów. Nawet sam młody Yaxley musiał przyznać, że brakuje mu zacięcia w tym ospałym, dzisiejszym dniu.
- Może spróbujemy metodycznie? Przekupstwem? - zaproponował nagle zbliżywszy się do krewnego. Ten spojrzał na niego przez ramię marszcząc brwi. To nie była najlepsza metoda, ławo było je rozpieścić do granic możliwości. Później wzrastają wymagania, budzi się jeszcze większa kapryśność… dużo zachodu oraz wiele ryzyka. Z drugiej strony robiło się coraz chłodniej, a efektów jak nie było, tak nie ma nadal.
- Przynieś trochę mięsa - powiedział w końcu. Cyneric skinął głową, po czym niespiesznie kazał załadować pracownikowi niższemu rangą kilku wiader z krwistą dziczyzną. Po jego powrocie trolle wyraźnie się ożywiły na nęcący zapach prawie świeżej krwi. Unoszący się przez chwilę w powietrzu, następnie spychany przez wiatr dalej. Wabiący kolejne osobniki do ruszenia się. Nieustający w trudach deszcz nie przeszkadzał w niczym. A już na pewno nie w stołowaniu się przy dodatkowej porcji pokarmu. Trolle faktycznie chętniej garnęły się do usłużności mając w myślach świadomość nagrody. Uginały się pod pańskim batem wypełniając polecenia. W zamian dostawały kawał mięcha.
- I co, powiemy klientowi, że ma chodzić ze schabem, żeby zakupiony przezeń idiota pilnował jego posesji zamiast spać w najlepsze? - mruknął w pewnym momencie wuj, zamachując się ostatnim kęsem w stronę jednego z najwyższych okazów. Musiał nieźle zadzierać głowę, żeby mieć przynajmniej nikłą szansę na poprawne wycelowanie w niego.
- To dopiero początek. Nauczą się - zapewnił młodszy Yaxley, w duchu jednak nie będąc o tym do końca przekonany - część z nowych łowów wydawała się być rozjuszona, wręcz obruszona wymaganiami stawianymi im przez ród. - Może powinniśmy… powoli, lecz metodycznie - zasugerował, bez narzucania swojego zdania. Przestąpił z nogi na nogę opierając się o jedno z pobliskich drzew. Starszy mężczyzna spojrzał na niego z mieszaniną politowania oraz rezygnacji.
- Widzisz, ilu ich jest. To zajmie… wieki - odparł zatem, z niezadowoleniem kręcąc głową. Z jednakim uczuciem zacmokał, starając się najbardziej barczystego trolla zmusić do wykopania głębokiego dołu. Niestety, ten wyraźnie odmawiał. Usiadł na pobliskim kamieniu z takim impetem, że złamał go na pół; ziemia zatrzęsła się pod nogami szlachciców. - To chyba i tak lepsze niż wymachiwanie różdżką… bez celu - zauważył Cyneric spoglądając na postępujące rozprężenie kompanów leniwca. Część dłubała w nosie, inni siedzieli pod drzewem nie robiąc absolutnie nic, jeszcze inne trolle moczyły stopy na podmokłościach nieopodal.
- Jak uważasz - stwierdził - nadzwyczaj lekko - starszy krewny. Uśmiechnął się z wyraźnym tryumfem oraz ukontentowaniem, lecz starał się zamaskować skrywane w sobie emocje - najprawdopodobniej wywołanych rozbawieniem wynikającym z przewidywania późniejszych zdarzeń. Skoro chciał uczyć się na własnych błędach… on zamierzał mu to umożliwić. Dlatego odszedł kilka kroków od magicznych stworzeń. Wcisnąwszy dłonie w kieszenie obszernych spodni obejrzał się na Cynerica, skinął mu głową, po czym oddalił się w swoją stronę.
Yaxley miał chwilę do przemyśleń. Czy na pewno dobrze robił? Może powinien był usłuchać rad starszego od siebie, bardziej doświadczonego pracownika Fenland? Być może; widocznie należy się samemu sparzyć, żeby wyciągnąć z tego naukę. Arystokrata przetarł wierzchem dłoni mokre oczy oraz brwi, przystąpił do przodu o kilka kroków.
Usiadł gdzieś po środku większego nagromadzenia trolli, na mocno wilgotnej trawie. Nie odróżniał już tych różnic odkąd stojąc w deszczu wodą przesiąkły mu też ubrania. Łatwiej byłoby rzucić zaklęcie obszarowe mogące ochronić przed warunkami atmosferycznymi, lecz to było pójściem na łatwiznę. Cyneric nie lubił prostych rozwiązań - a przynajmniej nie zawsze - uważając je za mało kreatywne. Dlatego rozsiadł się wygodniej, a podkuliwszy nogi pod siebie oraz ułożenie rąk na kolanach nawet nie wykazywał żadnego zainteresowaniami rodowym dobytkiem. Przez większą część upływającego czasu nie ruszał się, a stworzenia łypały na niego nieufnym wzrokiem. Dopiero po dwóch kolejnych godzinach uspokoiły się na tyle, żeby nie zwracać na intruza większej uwagi. Tak upływały chwile spędzone na miłym nic nie robieniu. Dopiero wtedy Yaxley się odezwał, jednocześnie przysłuchując się mało konstruktywnym zdaniom wypowiadanym przez trolle. Mówił o różnych rzeczach: o pogodzie, o życiu i roli każdego w społeczeństwie. Większości przekazu te gruboskórne olbrzymy nie zrozumiały. Wpatrywały się w niego nierozumnym wzrokiem woląc grzebać patykiem w ziemi niż próbując pojąć istotę tych słów. Raczej wolały proste rozkazy, nieskomplikowane treści. Yaxley się tym nie przejmował - wszak miał jasno określony cel. Na jutro, na pojutrze, na za miesiąc. Obejmowało to wzbudzenie zaufania. Oraz tego, żeby czas prędzej zleciał. Ten w pewnym momencie zaczął się bardzo dłużyć.
Możliwe, że przesiedzieliby tak cały dzień, lecz nadeszła sowa od Rosalie. Potwierdzająca jego najgorsze obawy względem tego dnia. Musiał się więc zerwać z miejsca udając się wprost do Yaxley's Hall. Tam jej odpisać i już stamtąd iść w umówione miejsce. Z duszą na ramieniu oraz nieustającymi wątpliwościami co do metody tresury trolli. Wydawała mu się być zbyt statyczna, lecz kto wie, jakie będą efekty?
zt
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
29 kwietnia '56
Dzisiejszej nocy nie mogłam zasnąć. Chociaż już dawno cała posiadłość się wyciszyła i nie było słychać najmniejszego szmeru, nie było zapalonej ani jednej świecy, a ojciec już dawno sprawdził czy śpie, ja nadal nie zmrużyłam oka. Oczywiście, próbowałam, udawałam, że już dawno odpłynęłam w objęcia Morfeusza gdy drzwi do mojej komnaty zaskrzypiały, a ojciec uchylał szerzej okno, to jednak gdy tylko wyszedł, ja już wpatrywałam się przed siebie krążać myślami gdzieś daleko.
Od ostatniej rozmowy z Morgoth’em w ogrodzie jego posiadłości nie mogłam się skupić na niczym, ciągle moje myśli krążyły wokół jego osoby i nie mogłam zrozumieć jego działania. Nie wiedziałam do kogo mam zwrócić się o pomoc, aby to wyjaśnić. Nie chciałam tego tak zostawić, był przecież moim kuzynem, niemal moim bratem. Ja wiem, że nasze relacje były kiedyś bardzo napięte, a teraz chciałam je naprawić i gdy odszedł do tego lasu - poczułam się odtrącona. Podobnie odtrącona jak wtedy, gdy Darcy miała swój problem i oddaliła się ode mnie. Może Morgoth również miał problem, którym nie chciał mnie obarczać? Chciałam mu pomóc, jeśli tylko będę miała taką moc.
Uniosłam się na łóżku, wstałam i podeszłam do okna przez które wyjrzałam. Spojrzałam na księżyc wzdychając ciężko. Potrzebowałam rozmowy, wygadać się komuś. Nie mogłam znowu w środku nocy wpaść do pokoju Darcy, nie wiem czy byłaby zachwycona, nie bardzo wiedziałam jak wyglądały jej relacje z moim kuzynem. Liliana zapewne już spała, nie chciałam jej budzić.
Zgarnęłam z łóżka podomkę, w którą się zawinęłam i przewiązałam paskiem w pasie na kokardę i z wyciągniętą różdżką wysunęłam się ze swojej sypialni.
- Lumos - szepnęłam.
Serce zabiło mi mocniej. Nie powinno mnie tu być, jeśli źle wyliczyłam, a ojciec jeszcze nie spał, a przecież miałam przejść obok jego sypialni - nie byłabym w najlepszej sytuacji. Nie założyłam nic na stopy, dotykały one teraz zimnego drewna, ale nie chciałam hałasować. Delikatnie, na paluszkach zaczęłam posuwać się w stronę męskiej części posiadłości, tam gdzie znajdowały się ich sypialnie. W tym sypialnia Cynerica, która była moim celem. Wiedziałam, że robię źle. Byłam jego narzeczoną, nie powinnam przychodzić w nocy do jego sypialni, gdyby ktoś nieodpowiedni nas zobaczył byłoby to bardzo źle odebrane. Ale chęć rozmowy w ciszy i samotności wygrała. Oczywiście, mogłam zrobić to w dzień, ale to teraz najbardziej dręczyły mnie moje własne myśli i nie pozwalały zasnąć. Przy sypialni ojca zgasiłam różdżkę, ale zdawał się spać, bo drzwi były zamknięte, więc przemknęłam jak najszybciej kierując się w stronę drzwi prowadzących do sypialni mojego narzeczonego.
Stałam przed nimi chwilę nie mogąc się zdecydować, czy na pewno powinnam wejść do środka. Zbierałam się do zapukania raz, potem drugi, zaraz próbując odejść, ale jednak po kilku krokach wróciłam się ponownie. W końcu schowałam różdżkę do kieszeni podomki i biorąc głębszy wdech zapukałam delikatnie. Miałam nadzieję, że mój kuzyn jeszcze nie śpi i sam otworzy mi drzwi. Sama nie odważyłabym się nacisnąć na klamkę, co to, to nie. Póki co jednak ciągle nerwowo zerkałam w stronę sypialni ojca, czy aby mnie nie usłyszał, czy aby trzy się nie uchyliły. Bałam się.
Dzisiejszej nocy nie mogłam zasnąć. Chociaż już dawno cała posiadłość się wyciszyła i nie było słychać najmniejszego szmeru, nie było zapalonej ani jednej świecy, a ojciec już dawno sprawdził czy śpie, ja nadal nie zmrużyłam oka. Oczywiście, próbowałam, udawałam, że już dawno odpłynęłam w objęcia Morfeusza gdy drzwi do mojej komnaty zaskrzypiały, a ojciec uchylał szerzej okno, to jednak gdy tylko wyszedł, ja już wpatrywałam się przed siebie krążać myślami gdzieś daleko.
Od ostatniej rozmowy z Morgoth’em w ogrodzie jego posiadłości nie mogłam się skupić na niczym, ciągle moje myśli krążyły wokół jego osoby i nie mogłam zrozumieć jego działania. Nie wiedziałam do kogo mam zwrócić się o pomoc, aby to wyjaśnić. Nie chciałam tego tak zostawić, był przecież moim kuzynem, niemal moim bratem. Ja wiem, że nasze relacje były kiedyś bardzo napięte, a teraz chciałam je naprawić i gdy odszedł do tego lasu - poczułam się odtrącona. Podobnie odtrącona jak wtedy, gdy Darcy miała swój problem i oddaliła się ode mnie. Może Morgoth również miał problem, którym nie chciał mnie obarczać? Chciałam mu pomóc, jeśli tylko będę miała taką moc.
Uniosłam się na łóżku, wstałam i podeszłam do okna przez które wyjrzałam. Spojrzałam na księżyc wzdychając ciężko. Potrzebowałam rozmowy, wygadać się komuś. Nie mogłam znowu w środku nocy wpaść do pokoju Darcy, nie wiem czy byłaby zachwycona, nie bardzo wiedziałam jak wyglądały jej relacje z moim kuzynem. Liliana zapewne już spała, nie chciałam jej budzić.
Zgarnęłam z łóżka podomkę, w którą się zawinęłam i przewiązałam paskiem w pasie na kokardę i z wyciągniętą różdżką wysunęłam się ze swojej sypialni.
- Lumos - szepnęłam.
Serce zabiło mi mocniej. Nie powinno mnie tu być, jeśli źle wyliczyłam, a ojciec jeszcze nie spał, a przecież miałam przejść obok jego sypialni - nie byłabym w najlepszej sytuacji. Nie założyłam nic na stopy, dotykały one teraz zimnego drewna, ale nie chciałam hałasować. Delikatnie, na paluszkach zaczęłam posuwać się w stronę męskiej części posiadłości, tam gdzie znajdowały się ich sypialnie. W tym sypialnia Cynerica, która była moim celem. Wiedziałam, że robię źle. Byłam jego narzeczoną, nie powinnam przychodzić w nocy do jego sypialni, gdyby ktoś nieodpowiedni nas zobaczył byłoby to bardzo źle odebrane. Ale chęć rozmowy w ciszy i samotności wygrała. Oczywiście, mogłam zrobić to w dzień, ale to teraz najbardziej dręczyły mnie moje własne myśli i nie pozwalały zasnąć. Przy sypialni ojca zgasiłam różdżkę, ale zdawał się spać, bo drzwi były zamknięte, więc przemknęłam jak najszybciej kierując się w stronę drzwi prowadzących do sypialni mojego narzeczonego.
Stałam przed nimi chwilę nie mogąc się zdecydować, czy na pewno powinnam wejść do środka. Zbierałam się do zapukania raz, potem drugi, zaraz próbując odejść, ale jednak po kilku krokach wróciłam się ponownie. W końcu schowałam różdżkę do kieszeni podomki i biorąc głębszy wdech zapukałam delikatnie. Miałam nadzieję, że mój kuzyn jeszcze nie śpi i sam otworzy mi drzwi. Sama nie odważyłabym się nacisnąć na klamkę, co to, to nie. Póki co jednak ciągle nerwowo zerkałam w stronę sypialni ojca, czy aby mnie nie usłyszał, czy aby trzy się nie uchyliły. Bałam się.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Ostatnio zmieniony przez Rosalie Yaxley dnia 18.04.17 0:39, w całości zmieniany 1 raz
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie mógł zasnąć. Na pewno nie z tego samego powodu co Rosalie. Jego powód był dość błahy, niewarty zarywania nocki - co jednak nie powstrzymało go przed leżeniem na wznak oraz wpatrywaniu się w ciemną plamę sufitu przez niemal połowę czasu przeznaczoną na sen. Z głową wspartą o ugięty łokieć myślał nad tym, co by było gdyby. Świat najprawdopodobniej nie znał bardziej bezsensownego zajęcia, lecz ta śmiała teza nie przemawiała do samego Cynerica. Na okrągło odtwarzał w umyśle wszystkie historie z jego własnego życia, swoje wybory oraz ich wszelkie konsekwencje. Zastanawiał się nad tym, co mógł zrobić lepiej, a co należało bezpowrotnie wymazać z pamięci. I czy naprawdę chciał znaleźć się dokładnie w tym miejscu co dzisiaj. Był… zadowolony. Z wielu rzeczy. Z wielu decyzji, niespodzianek od losu. Odrzucił dawną złość, żal spowodowany niesprawiedliwością bycia sierotą. Przeszłość z wolna zacierała się, tworząc nowe podwaliny na teraźniejszość oraz przyszłość. Czarny Pan, nowy, lepszy świat oraz całkowicie odmienna droga życia - czy mógł kiedykolwiek prosić o coś więcej? Karmił się tym, co miał, żądając od własnej egzystencji tylko tyle, na ile zasługiwał. Popełnił w życiu kilka błędów, lecz czy jako młody czarodziej nie miał do tego prawa? Nie do końca wierzył ojcu, kiedy mu opowiadał o idealnym, arystokratycznym życiu. Będącym tylko zewnętrzną grą pozorów, podczas gdy najważniejsze było niewidoczne dla wścibskich par oczu. Teraz doskonale to rozumiał.
Nie spodziewał się. Ciche pukanie do jego drzwi wydało mu się nadzwyczaj dziwne. O tej porze? Odruchowo zerknął w stronę zegara, przerywając tym samym powtórkę materiału z dziedziny czarnej magii, którą od niedawna przyswajał, a którą zamierzał zabić poprzednie rozmyślania; w ciemności nie dostrzegł jednak nic. Sięgnął do komody po różdżkę; rzuciwszy krótkie lumos zdziwił się jeszcze mocniej. Środek nocy - może ten dźwięk stanowił jedynie wytwór jego wyobraźni? Nękany niepewnością oraz dziwną drażliwością podniósł się z łóżka postanawiając sprawdzić swoje przeczucia. Zatrzymał się na chwilę przed samym drzwiami, żeby zaraz je zamaszyście otworzyć. Widok narzeczonej stojącej w progu zdekoncentrował go oraz pogłębił nieznośny stan zaszokowania. Zamrugał intensywnie - może spał? - jednakże mara nie zmieniała swojego kształtu.
- Rosie? - spytał drżącym szeptem niczego nie rozumiejąc. Informacja o potencjalnym zagrożeniu dotarła do niego z opóźnieniem. Pociągnął ją mocno za ramię, gwałtownie wciągając do środka oraz z najwyższą ostrożnością w sprawie dźwięków zatrzasnął za sobą drzwi, co przypieczętował magią – tak na wszelki wypadek. - Co tu robisz? - spytał trochę zdenerwowany. Nie podejrzewał jej o takie rzeczy - wszakże znał ją od dziecka - stąd jego poczucie niepokoju niebezpiecznie wzrastało. Świadomość przyszłych, ewentualnych konsekwencji tej sytuacji drążyła mu dziurę w mózgu. Pewnie z tego właśnie powodu zapomniał o wszystkich manierach, z propozycją spoczęcia na krześle włącznie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie spodziewał się. Ciche pukanie do jego drzwi wydało mu się nadzwyczaj dziwne. O tej porze? Odruchowo zerknął w stronę zegara, przerywając tym samym powtórkę materiału z dziedziny czarnej magii, którą od niedawna przyswajał, a którą zamierzał zabić poprzednie rozmyślania; w ciemności nie dostrzegł jednak nic. Sięgnął do komody po różdżkę; rzuciwszy krótkie lumos zdziwił się jeszcze mocniej. Środek nocy - może ten dźwięk stanowił jedynie wytwór jego wyobraźni? Nękany niepewnością oraz dziwną drażliwością podniósł się z łóżka postanawiając sprawdzić swoje przeczucia. Zatrzymał się na chwilę przed samym drzwiami, żeby zaraz je zamaszyście otworzyć. Widok narzeczonej stojącej w progu zdekoncentrował go oraz pogłębił nieznośny stan zaszokowania. Zamrugał intensywnie - może spał? - jednakże mara nie zmieniała swojego kształtu.
- Rosie? - spytał drżącym szeptem niczego nie rozumiejąc. Informacja o potencjalnym zagrożeniu dotarła do niego z opóźnieniem. Pociągnął ją mocno za ramię, gwałtownie wciągając do środka oraz z najwyższą ostrożnością w sprawie dźwięków zatrzasnął za sobą drzwi, co przypieczętował magią – tak na wszelki wypadek. - Co tu robisz? - spytał trochę zdenerwowany. Nie podejrzewał jej o takie rzeczy - wszakże znał ją od dziecka - stąd jego poczucie niepokoju niebezpiecznie wzrastało. Świadomość przyszłych, ewentualnych konsekwencji tej sytuacji drążyła mu dziurę w mózgu. Pewnie z tego właśnie powodu zapomniał o wszystkich manierach, z propozycją spoczęcia na krześle włącznie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ostatnio zmieniony przez Cyneric Yaxley dnia 30.06.17 11:15, w całości zmieniany 1 raz
I ja się zdziwiłam, gdy jego drzwi otworzyły się, a w progu stanął mój narzeczony. W sumie, to miałam nadzieję, że jednak będzie spał, a moje ciche pukanie go nie obudzi. Gdy tylko uchyliły się drzwi zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo nie powinno mnie tu być. Jednak, gdy już dotarło było już za późno, Cyneric chwycił mnie mocno za ramię i wciągnął do pokoju, zamykając cichutko drzwi. A ja za to stanęłam pod ścianą masując bolące ramie, zabolało od jego uścisku i szarpnięcia, ale nic nie powiedziałam.
Na pytanie nie odpowiedziałam od razu, zarumieniłam się jednak i spuściłam głowę nie wiedząc właściwie jak ubrać swoje myśli w słowa. Stałam od niego oddalona, plecami przylegałam do ściany i mi również nie przyszło do głowy siadanie. Zacisnęłam usta, by w końcu odważyć się na niego spojrzeć.
- Przepraszam - szepnęłam cichutko. - Nie mogę spać. Martwię się i już nie mogłam wytrzymać sama w sypialni.
Patrzyłam na niego zmartwiona. Już nie tylko denerwując się o Morgoth’a, którego osoba zaprzątała moje myśli i uniemożliwiła spanie, ale także o siebie bojąc się złości narzeczonego i ojca, oraz o niego, bo nie chciałam, aby miał przeze mnie nieprzyjemności. Jak zwykle okazałam się kompletnie nieodpowiedzialną panną, która najpierw myśli, a potem robi i tak jak w tym wypadku idealnie to potwierdziłam. I na nic zdawały się rozmowy i przekonywanie mnie, że powinnam najpierw pomyśleć i nie poddawać się tak temu co chce moje serce i tak zrobiłam po swojemu. Oby i tym razem uszło mi to płazem.
- Przepraszam, nie powinno mnie tu być - szepnęłam znowu, dodatkowo zasłaniając usta dłonią.
Przez chwilę wpatrywałam się w Cynerica i cieszyłam się, że w pokoju jest tak ciemno, bo zapewne widząc jego zdenerwowaną twarz poczułabym się jeszcze gorzej. A tak, to przynajmniej byłam nieświadoma tego, jak mocno zdenerwowałam mężczyznę, chociaż mogłam się spodziewać tego po jego tonie.
Sama nie wiedziałam co mnie podkusiło, chęć rozmowy z nim była na tyle duża, że nie mogłam się powstrzymać. Ufałam mu, wiedziałam, że rozwieje każde moje wątpliwości, że mogłam mu powiedzieć o wszystkim, a moje słowa nie zostaną zignorowane, ale dlaczego właśnie teraz? Niemal w środku nocy? Opatuliłam się mocniej podomką dodatkowo obejmując ramionami.
- Wrócę do siebie, do sypialni, zanim… - urwałam, bojąc się nawet wyszeptać jakie zagrożenie na nas czyha kilka pokoi dalej. - Wyjaśnię ci wszystko rano.
Wzięłam głębszy wdech i zrobiłam kilka kroków w kierunku drzwi, mając nadzieję, że Cyneric mnie wypuści i będę mogła uciec stąd ze swoimi czerwonymi policzkami jak najdalej.
Na pytanie nie odpowiedziałam od razu, zarumieniłam się jednak i spuściłam głowę nie wiedząc właściwie jak ubrać swoje myśli w słowa. Stałam od niego oddalona, plecami przylegałam do ściany i mi również nie przyszło do głowy siadanie. Zacisnęłam usta, by w końcu odważyć się na niego spojrzeć.
- Przepraszam - szepnęłam cichutko. - Nie mogę spać. Martwię się i już nie mogłam wytrzymać sama w sypialni.
Patrzyłam na niego zmartwiona. Już nie tylko denerwując się o Morgoth’a, którego osoba zaprzątała moje myśli i uniemożliwiła spanie, ale także o siebie bojąc się złości narzeczonego i ojca, oraz o niego, bo nie chciałam, aby miał przeze mnie nieprzyjemności. Jak zwykle okazałam się kompletnie nieodpowiedzialną panną, która najpierw myśli, a potem robi i tak jak w tym wypadku idealnie to potwierdziłam. I na nic zdawały się rozmowy i przekonywanie mnie, że powinnam najpierw pomyśleć i nie poddawać się tak temu co chce moje serce i tak zrobiłam po swojemu. Oby i tym razem uszło mi to płazem.
- Przepraszam, nie powinno mnie tu być - szepnęłam znowu, dodatkowo zasłaniając usta dłonią.
Przez chwilę wpatrywałam się w Cynerica i cieszyłam się, że w pokoju jest tak ciemno, bo zapewne widząc jego zdenerwowaną twarz poczułabym się jeszcze gorzej. A tak, to przynajmniej byłam nieświadoma tego, jak mocno zdenerwowałam mężczyznę, chociaż mogłam się spodziewać tego po jego tonie.
Sama nie wiedziałam co mnie podkusiło, chęć rozmowy z nim była na tyle duża, że nie mogłam się powstrzymać. Ufałam mu, wiedziałam, że rozwieje każde moje wątpliwości, że mogłam mu powiedzieć o wszystkim, a moje słowa nie zostaną zignorowane, ale dlaczego właśnie teraz? Niemal w środku nocy? Opatuliłam się mocniej podomką dodatkowo obejmując ramionami.
- Wrócę do siebie, do sypialni, zanim… - urwałam, bojąc się nawet wyszeptać jakie zagrożenie na nas czyha kilka pokoi dalej. - Wyjaśnię ci wszystko rano.
Wzięłam głębszy wdech i zrobiłam kilka kroków w kierunku drzwi, mając nadzieję, że Cyneric mnie wypuści i będę mogła uciec stąd ze swoimi czerwonymi policzkami jak najdalej.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czym tu się dziwić - zapukała do jego drzwi. Może zabłądziła? Spojrzał na nią badawczo, lecz i tak niewiele widział pod zasłoną mroku, lekko przerzedzonym słabym światłem z końców różdżek. Drzewo różane oraz dziki bez - kto by pomyślał, że będą ze sobą kompatybilne? Wypuścił ze świstem powietrze, nadal trzymając sztywno jej ramię. Dopiero po długich sekundach oczekiwania zdecydował się zabrać dłoń. Nie przestawał wpatrywać się w jej twarzy - co najmniej jakby potrafił odnaleźć źródło jej problemów oraz wyczytać powód, dla którego tak ryzykowała. Musiała wiedzieć - nie wierzył, że nie - ile w tej chwili postawiła na szali. Odczuwał to mocno fizycznie, boleśnie, kiedy liczył gwałtowne tłuczenie serca w klatce piersiowej. Obijało się o mostek dudniąc głośno. Adrenalina. Jeśli jeszcze przed chwilą uważał, że uda mu się jeszcze zasnąć - teraz było to niemożliwe.
- Czym się martwisz? - spytał konkretnie, może trochę zbyt oschle. Do z powodu troski. I strachu. Nie wiedział co oznaczają jej enigmatyczne słowa - może zwiastują prawdziwe kłopoty? Czy będzie potrafił im zaradzić? I czy nikt im nie przeszkodzi w spokojnej rozmowie? Warunki oraz pora były mocno niesprzyjające. To musiało być coś poważnego. W przeciwnym razie Rosalie nie wpadłaby na taki pomysł. Prawda?
Zbyt wiele pytań tłukło się we wnętrzu czaszki, z równą częstotliwością co rozedrgane serce. Przygryzł krótko usta słysząc mętne próby odwrotu. Nie powinna najpierw mącić, żeby teraz ryzykować podwójnie.
- Nie idź teraz nigdzie - ostro zaprotestował, chwytając ją po omacku za nadgarstek. Tym razem łagodniej. - Nie wiesz czy ktoś nie wyjrzał z sypialni - wytłumaczył powoli zyskując spokój. Bardzo powoli. Poruszył się trochę nerwowo wahając się, czy proponować jej zajęcie miejsca. Jedynym miejscem do siedzenia było łóżko, jednak ta myśl wydawała mu się dość nieodpowiednia patrząc na formę tego spotkania. Podrapał nerwowo brodę wykonując jeszcze serię impulsywnych, lecz bez znaczenia gestów.
- Co cię martwi, Rosie? - spytał ponownie, stanowczo, starając się uchwycić jej spojrzenie. Wydawał się być już oswojony z jej obecnością. Z dwuznacznością tej sytuacji, z możliwymi konsekwencjami. Najgorsze, że on jeszcze poradziłby sobie, a co do narzeczonej nie był wcale pewien. Na kobiety patrzono pod zupełnie innym kątem. Uwolnił jej nadgarstek ze swojej dłoni, za to zamykając w niej rękę blondynki. Czuły gest podszyty szorstkością skóry.
- Czym się martwisz? - spytał konkretnie, może trochę zbyt oschle. Do z powodu troski. I strachu. Nie wiedział co oznaczają jej enigmatyczne słowa - może zwiastują prawdziwe kłopoty? Czy będzie potrafił im zaradzić? I czy nikt im nie przeszkodzi w spokojnej rozmowie? Warunki oraz pora były mocno niesprzyjające. To musiało być coś poważnego. W przeciwnym razie Rosalie nie wpadłaby na taki pomysł. Prawda?
Zbyt wiele pytań tłukło się we wnętrzu czaszki, z równą częstotliwością co rozedrgane serce. Przygryzł krótko usta słysząc mętne próby odwrotu. Nie powinna najpierw mącić, żeby teraz ryzykować podwójnie.
- Nie idź teraz nigdzie - ostro zaprotestował, chwytając ją po omacku za nadgarstek. Tym razem łagodniej. - Nie wiesz czy ktoś nie wyjrzał z sypialni - wytłumaczył powoli zyskując spokój. Bardzo powoli. Poruszył się trochę nerwowo wahając się, czy proponować jej zajęcie miejsca. Jedynym miejscem do siedzenia było łóżko, jednak ta myśl wydawała mu się dość nieodpowiednia patrząc na formę tego spotkania. Podrapał nerwowo brodę wykonując jeszcze serię impulsywnych, lecz bez znaczenia gestów.
- Co cię martwi, Rosie? - spytał ponownie, stanowczo, starając się uchwycić jej spojrzenie. Wydawał się być już oswojony z jej obecnością. Z dwuznacznością tej sytuacji, z możliwymi konsekwencjami. Najgorsze, że on jeszcze poradziłby sobie, a co do narzeczonej nie był wcale pewien. Na kobiety patrzono pod zupełnie innym kątem. Uwolnił jej nadgarstek ze swojej dłoni, za to zamykając w niej rękę blondynki. Czuły gest podszyty szorstkością skóry.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie wiedziałam co mam ze sobą począć, gdzie patrzeć, co powiedzieć. Uścisk Cynerica, mimo że nie był niesamowicie silny, uwierał mnie, sprowadzając na ziemię i pokazując jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachowałam. I dopóki nie zdecydował się w końcu puścić mojego ramienia, czułam jak pod jego dłonią coś pulsuje i nie byłam w stanie określić czy to moje, czy jego serce. Zapytał co mnie martwiło, ale jego głos był oschły, zdenerwowany. Trochę się wystraszyłam, na tyle, że chciałam stąd od razu uciec i zapomnieć o całej sytuacji. Ale mój narzeczony mi nie pozwolił, faktycznie dobrze zauważając, że ktoś mógł wyjrzeć z sypialni i gdybym wyszła teraz z pokoju Cynerica, na pewno zostałabym przyłapana i ukarana. A tego nie chciałam. Przytaknęłam więc jedynie głową zgadzając się z nim i unosząc wzrok, gdy po raz kolejny, już łagodniej. Trzymał mnie za nadgarstek, by zaraz puścić i ująć dłoń w czułym uścisku. Pozwoliłam, aby moja dłoń przez chwilę splotła się z dłonią Cynerica, by następnie delikatnie ją wysunąć, z cichym zaprzeczeniem. Już złamałam zasady, na więcej sobie nie pozwolę, a Cyneric powinien to zrozumieć i nie okazać w tym wypadku niezadowolenia, bez względu na to, czy mu się to podobało, czy nie. W końcu jeszcze przed chwilą sam był na mnie zły, że tutaj przyszłam.
Odwróciłam się do niego bokiem. Mój wzrok w końcu przyzwyczaił się do ciemności i oprócz łóżka, na którym oczywiście nie miałam zamiaru spocząć, zauważyłam również krzesło stojące przy biurku. Skierowała swoje kroki w jego kierunku, usiadłam i otulając się dokładniej podomką, ułożyłam dłonie na kolanach, prostując plecy jednak wpatrując się gdzieś w podłogę.
- Morgoth - wyszeptałam. - Przepraszam, że przychodzę do ciebie rozmawiać o nim, ale jego osoba nie daje mi spokoju, a wiem, że jesteście dla siebie jak bracia. Może będziesz umiał pomóc.
Mój głos był pełen nadziei, że faktycznie Cyneric będzie umiał wpłynąć na mojego drugiego kuzyna. Tak bardzo się o niego martwiłam, tak wielką zmianę zauważyłam, że nie mogłam spać nie mogąc przestać o tym wszystkim myśleć.
- Widziałam się z nim niedawno, Lili mówiła, że chyba się zmienił więc poszłam sprawdzić o co jej chodziło. Wiesz, chciałam się pochwalić pierścionkiem i… no - opowiadałam szeptem, ostatnie słowa dodając prawie nie słyszalnie, zawstydzona swoim dziecinnym zachowaniem. - W każdym razie był zupełnie inny niż przed podróżą, którą odbył przed ślubem Tristana.
Westchnęłam cicho spoglądając na niego i czekając na jego reakcję. Ciekawa byłam, czy Cyneric również zauważył zmianę w swoim kuzynie i czy zmartwiło go to tak samo jak mnie. Znaczy, Cyneric był inny, on się nie przejmował takimi rzeczami, a jeśli już, to nie pokazywał tego na zewnątrz. Ze mną mógł być jednak szczery, liczyłam na to, chciałam jego szczerości.
- Miałam wrażenie, że mnie odtrąca. Dopiero co się z nim… pogodziłam, nie chcę go znowu stracić - kontynuowałam. - Po za tym, powiedział mi również o szykującym się rozłamie, bardzo mnie to zmartwiło, bo nie chciał mi dokładnie powiedzieć kto i z kim. Boje się… trochę…
Znów spuściłam głowę, wzrok utkwiłam w swoich dłoniach, które nerwowo zaczęły miętosić materiał podomki. Chciałam, aby Cyneric uspokoił moje nerwy, powiedział, że nie ma żadnego rozłamu, a Mogoth po prostu źle się czuł i dlatego taki był. Ale, aż tak naiwna nie byłam. Coś było na rzeczy, teraz kwestia tylko tego na ile Cyneric będzie potrafił mi pomóc i to wszystko wytłumaczyć.
Odwróciłam się do niego bokiem. Mój wzrok w końcu przyzwyczaił się do ciemności i oprócz łóżka, na którym oczywiście nie miałam zamiaru spocząć, zauważyłam również krzesło stojące przy biurku. Skierowała swoje kroki w jego kierunku, usiadłam i otulając się dokładniej podomką, ułożyłam dłonie na kolanach, prostując plecy jednak wpatrując się gdzieś w podłogę.
- Morgoth - wyszeptałam. - Przepraszam, że przychodzę do ciebie rozmawiać o nim, ale jego osoba nie daje mi spokoju, a wiem, że jesteście dla siebie jak bracia. Może będziesz umiał pomóc.
Mój głos był pełen nadziei, że faktycznie Cyneric będzie umiał wpłynąć na mojego drugiego kuzyna. Tak bardzo się o niego martwiłam, tak wielką zmianę zauważyłam, że nie mogłam spać nie mogąc przestać o tym wszystkim myśleć.
- Widziałam się z nim niedawno, Lili mówiła, że chyba się zmienił więc poszłam sprawdzić o co jej chodziło. Wiesz, chciałam się pochwalić pierścionkiem i… no - opowiadałam szeptem, ostatnie słowa dodając prawie nie słyszalnie, zawstydzona swoim dziecinnym zachowaniem. - W każdym razie był zupełnie inny niż przed podróżą, którą odbył przed ślubem Tristana.
Westchnęłam cicho spoglądając na niego i czekając na jego reakcję. Ciekawa byłam, czy Cyneric również zauważył zmianę w swoim kuzynie i czy zmartwiło go to tak samo jak mnie. Znaczy, Cyneric był inny, on się nie przejmował takimi rzeczami, a jeśli już, to nie pokazywał tego na zewnątrz. Ze mną mógł być jednak szczery, liczyłam na to, chciałam jego szczerości.
- Miałam wrażenie, że mnie odtrąca. Dopiero co się z nim… pogodziłam, nie chcę go znowu stracić - kontynuowałam. - Po za tym, powiedział mi również o szykującym się rozłamie, bardzo mnie to zmartwiło, bo nie chciał mi dokładnie powiedzieć kto i z kim. Boje się… trochę…
Znów spuściłam głowę, wzrok utkwiłam w swoich dłoniach, które nerwowo zaczęły miętosić materiał podomki. Chciałam, aby Cyneric uspokoił moje nerwy, powiedział, że nie ma żadnego rozłamu, a Mogoth po prostu źle się czuł i dlatego taki był. Ale, aż tak naiwna nie byłam. Coś było na rzeczy, teraz kwestia tylko tego na ile Cyneric będzie potrafił mi pomóc i to wszystko wytłumaczyć.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie pojmował obecnej sytuacji, lecz nawet nie starał się pojąć. Noc nie była najlepszym doradcą, tak samo jak obawa oraz skrępowanie mające miejsce pomiędzy nimi. Obserwował uważnie ruchy Rosalie, faktycznie nie protestując kiedy przestał czuć miękkość skóry jej dłoni zamkniętej w jego. Starał się za wszelką cenę zachować zimną krew, uspokoić skołatane niepewnością nerwy. W drugiej ręce nadal trzymał różdżkę zwieńczoną niewielką kulą światła, którą postanowił zgasić cichym nox. Ta poświata różniła się od standardowej, istniejącej w lampie - gdyby ktoś w Yaxley's Hall był podejrzliwy, od razu wychwyciłby tę różnicę. Zamrugał pospiesznie siadając naprzeciwko półwili, lecz na łóżku. Ułożył łokcie na swoich nogach wpatrując się w przestrzeń przed sobą, gdzie myślał znaleźć twarz narzeczonej. Niestety nie widział zbyt wiele, czego jednak żałował - lubił jej nie tylko słuchać, ale również obserwować. Pozwolił jej na wzięcie głębszego oddechu zanim zacznie mówić. Drgnął nieznacznie usłyszawszy, że mają rozmawiać o Morgothcie. Nie zdawał sobie sprawy z obaw blondynki, nie do końca wiedział dlaczego ich kuzyn zaprzątał jej śliczną główkę, lecz nie przerwał jej ani razu uważnie analizując każde wypowiedziane przez nią zdanie.
Sytuacja była skomplikowana. Cyneric balansował właśnie między dwiema najważniejszymi osobami w jego życiu musząc znaleźć złoty środek. Nie zawieść żadnej z nich. Najgorszym był fakt niebycia wprawnym mediatorem, mówcą w ogóle. Delikatność oraz takt również nie należały do jego mocnych stron - nad czym osobiście bardzo ubolewał. Jego mina przedstawiała zmartwienie, jednak nie słowami kobiety, a swoim własnym, patowym położeniem.
- Morgoth… dorósł - zaczął oględnie, wiedząc jednak, że tymi dwoma słowami nie nasyci ciekawości Rosie, tak jak nie rozwieje jej wątpliwości oraz zmartwień. To spowodowało, że sam zaraz wziął głęboki wdech bardzo bacząc na wypowiadane przez niego kwestie. - Na jego barkach spoczywa ogromny ciężar odpowiedzialności odkąd jego ojciec został nestorem rodu. I odkąd jest jedynym dziedzicem swojej linii, a stan zdrowia jego matki jest wątpliwy. To wszystko odbija się na zachowaniu - ważył słowa wypowiadając je spokojnie oraz z uwagą. Wyciągnął do niej rękę, chcąc natrafić na dłoń, lecz omyłkowo uderzył nią w jej kolano, czemu towarzyszyło lekkie uderzenie gorąca. Zaraz jednak ujął jej drobne palce udając, że nic się nie stało.
- Nie macie się czym przejmować, Rosie. Gdyby było czym, sam zacząłbym się martwić. Jestem zupełnie spokojny o Morgotha. Wie, co robi. Podróż pozwoliła mu nabrać dystansu do pewnych rzeczy, odświeżyć umysł. To nic złego - kontynuował. Ścisnął delikatnie jej rękę. - Chce cię chronić, tak robi rodzina. Znasz wyniki referendum, podział jest nieunikniony. To jednak nic, czym powinnaś się niepokoić. To was kobiet nie dotyczy, chociaż bez wątpienia będziemy musieli teraz mocniej baczyć na towarzystwo, w którym się obracamy i uważać na adresatów naszych słów. Nie wszyscy podzielają nasze poglądy, nie wszyscy są naszymi przyjaciółmi - zakończył, ostatnie zdania wypowiadając bardziej stanowczo, chociaż nadal cicho. Nie powinni głośno rozprawiać - nie o tej godzinie, nie w tym miejscu.
Sytuacja była skomplikowana. Cyneric balansował właśnie między dwiema najważniejszymi osobami w jego życiu musząc znaleźć złoty środek. Nie zawieść żadnej z nich. Najgorszym był fakt niebycia wprawnym mediatorem, mówcą w ogóle. Delikatność oraz takt również nie należały do jego mocnych stron - nad czym osobiście bardzo ubolewał. Jego mina przedstawiała zmartwienie, jednak nie słowami kobiety, a swoim własnym, patowym położeniem.
- Morgoth… dorósł - zaczął oględnie, wiedząc jednak, że tymi dwoma słowami nie nasyci ciekawości Rosie, tak jak nie rozwieje jej wątpliwości oraz zmartwień. To spowodowało, że sam zaraz wziął głęboki wdech bardzo bacząc na wypowiadane przez niego kwestie. - Na jego barkach spoczywa ogromny ciężar odpowiedzialności odkąd jego ojciec został nestorem rodu. I odkąd jest jedynym dziedzicem swojej linii, a stan zdrowia jego matki jest wątpliwy. To wszystko odbija się na zachowaniu - ważył słowa wypowiadając je spokojnie oraz z uwagą. Wyciągnął do niej rękę, chcąc natrafić na dłoń, lecz omyłkowo uderzył nią w jej kolano, czemu towarzyszyło lekkie uderzenie gorąca. Zaraz jednak ujął jej drobne palce udając, że nic się nie stało.
- Nie macie się czym przejmować, Rosie. Gdyby było czym, sam zacząłbym się martwić. Jestem zupełnie spokojny o Morgotha. Wie, co robi. Podróż pozwoliła mu nabrać dystansu do pewnych rzeczy, odświeżyć umysł. To nic złego - kontynuował. Ścisnął delikatnie jej rękę. - Chce cię chronić, tak robi rodzina. Znasz wyniki referendum, podział jest nieunikniony. To jednak nic, czym powinnaś się niepokoić. To was kobiet nie dotyczy, chociaż bez wątpienia będziemy musieli teraz mocniej baczyć na towarzystwo, w którym się obracamy i uważać na adresatów naszych słów. Nie wszyscy podzielają nasze poglądy, nie wszyscy są naszymi przyjaciółmi - zakończył, ostatnie zdania wypowiadając bardziej stanowczo, chociaż nadal cicho. Nie powinni głośno rozprawiać - nie o tej godzinie, nie w tym miejscu.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Różdżka zgasła i wtedy już absolutnie nie mogłam dostrzec Cynerica, jedynie jego kształty, lekko połyskujące oczy, odbijające światło księżyca. Ale usilnie się w niego wpatrywałam, mając nadzieję, że pomoże mi rozwiać wszystkie moje wątpliwości. Gdy skończyłam mówić, zapadła między nami cisza, która po niedługim czasie została przerwana przez Cynerica. I on mówił ściszonym głosem, jednak mogłam doskonale usłyszeć jego słowa. I powiedział to, co spodziewałam się, że powie. Więc to była jednak dorosłość, dorosłość której nie chciałam dla swojego kuzyna, bo wyglądała zupełnie inaczej niż bym się tego spodziewała. Niż bym tego oczekiwała. Ale nie wiem czy na tą dorosłość mogłam cokolwiek poradzić, tym bardziej, że słowa mojego narzeczonego wskazywały na to, że stało się to pod wpływem nowych obowiązków i odpowiedzialności jaka spadła na jego barki.
- Nie tak wyobrażałam sobie jego dorosłość - powiedziałam szczerze.
Zawsze miałam nadzieję, że Morgoth pozostanie takim jakim był, że nigdy się nie zmieni, nie zmieni swojego stosunku do rodziny, a tu się okazywało, że wystarczyła jedna zmiana, która nagle pociągnęła za sobą szereg innych, które to nastąpiły po sobie niewyobrażalnie szybko. Nie potrafiłam już tej lawiny zatrzymać.
Już miałam się odezwać, prosząc, aby z nim porozmawiał, że ze względu na wkroczenie w nowy stan, na wkroczenie w dorosłość nie powinien odtrącać od siebie bliskich sobie osób, gdy poczułam nagle palce swojego narzeczonego na swoim kolanie. Poczułam jak serce zaczęło bić mi szybciej, po ciele przeszły dreszcze, nie zareagowałam nawet na ciepło dłoni narzeczonego na swojej dłoni. Sprawiał wrażenie, jakby nic się nie stało. Dobrze, że nie widzieliśmy siebie nawzajem, nie mogłabym mu w takim momencie spojrzeć w oczy.
Cyneric mówił dalej, a ja starałam się skupić na jego słowach, tym razem nie zabrałam dłoni, ale nie pozwoliłam, aby ujął ją całą, chociaż ściśnięcie było wyczuwalne.
- Uspokoiłeś mnie trochę - przyznałam. - Skoro uważasz, że wszystko jest w porządku, to ufam ci, nie okłamałbyś mnie, więc mogę spać spokojnie. Przekażę Lilianie, aby również się nie martwiła.
Kiwnęłam lekko głową biorąc większy wdech. Nie uspokoił mnie natomiast jeśli chodzi o podział wśród szlachty, byłam chyba ostatnią osobą, która pragnęła jakiegokolwiek rozłamu. Chciałam tylko spokoju, obecności swojego narzeczonego przy sobie, wspólnego i bezpiecznego życia, a rozłamy nigdy nie były dobre. Nie rozumiałam dlaczego ludzie, czarodzieje, wybierali tą drugą stronę. Dlaczego wybierali mugoli, zamiast chronić nasze środowisko, pielęgnować piękne tradycje i zwyczaje. Co ich pchało? Ciekawość czy może raczej głupota?
- Zmienią się teraz układy pomiędzy rodami, prawda? Ci co byli naszymi wrogami mogą stać się przyjaciółmi? Jeśli to ma nas chronić przed wpływem mugoli, to może dobrze się dzieje. Nie rozumiem jednak dlaczego inne rody tak bardzo chcą się bratać z tymi… niemagicznymi. To dla mnie niepojęte - stwierdziłam ze zrezygnowaniem kręcąc głową. - Mówisz, że trzeba baczyć na towarzystwo… Młoda Lyra Travers chyba mnie polubiła, pomagałam jej przed ślubem.
Nagle sobie zdałam sprawę, że dawne przyjaźnie i nienawiści mogą zamienić się miejscami i osoby, które uważałam kiedyś za dobrych przyjaciół stali się nagle dla mnie dobrymi wrogami. Zacisnęłam usta, wpatrując się przed siebie i szukając w swoich myślach odpowiedzi dlaczego tak się dzieje.
- Nie tak wyobrażałam sobie jego dorosłość - powiedziałam szczerze.
Zawsze miałam nadzieję, że Morgoth pozostanie takim jakim był, że nigdy się nie zmieni, nie zmieni swojego stosunku do rodziny, a tu się okazywało, że wystarczyła jedna zmiana, która nagle pociągnęła za sobą szereg innych, które to nastąpiły po sobie niewyobrażalnie szybko. Nie potrafiłam już tej lawiny zatrzymać.
Już miałam się odezwać, prosząc, aby z nim porozmawiał, że ze względu na wkroczenie w nowy stan, na wkroczenie w dorosłość nie powinien odtrącać od siebie bliskich sobie osób, gdy poczułam nagle palce swojego narzeczonego na swoim kolanie. Poczułam jak serce zaczęło bić mi szybciej, po ciele przeszły dreszcze, nie zareagowałam nawet na ciepło dłoni narzeczonego na swojej dłoni. Sprawiał wrażenie, jakby nic się nie stało. Dobrze, że nie widzieliśmy siebie nawzajem, nie mogłabym mu w takim momencie spojrzeć w oczy.
Cyneric mówił dalej, a ja starałam się skupić na jego słowach, tym razem nie zabrałam dłoni, ale nie pozwoliłam, aby ujął ją całą, chociaż ściśnięcie było wyczuwalne.
- Uspokoiłeś mnie trochę - przyznałam. - Skoro uważasz, że wszystko jest w porządku, to ufam ci, nie okłamałbyś mnie, więc mogę spać spokojnie. Przekażę Lilianie, aby również się nie martwiła.
Kiwnęłam lekko głową biorąc większy wdech. Nie uspokoił mnie natomiast jeśli chodzi o podział wśród szlachty, byłam chyba ostatnią osobą, która pragnęła jakiegokolwiek rozłamu. Chciałam tylko spokoju, obecności swojego narzeczonego przy sobie, wspólnego i bezpiecznego życia, a rozłamy nigdy nie były dobre. Nie rozumiałam dlaczego ludzie, czarodzieje, wybierali tą drugą stronę. Dlaczego wybierali mugoli, zamiast chronić nasze środowisko, pielęgnować piękne tradycje i zwyczaje. Co ich pchało? Ciekawość czy może raczej głupota?
- Zmienią się teraz układy pomiędzy rodami, prawda? Ci co byli naszymi wrogami mogą stać się przyjaciółmi? Jeśli to ma nas chronić przed wpływem mugoli, to może dobrze się dzieje. Nie rozumiem jednak dlaczego inne rody tak bardzo chcą się bratać z tymi… niemagicznymi. To dla mnie niepojęte - stwierdziłam ze zrezygnowaniem kręcąc głową. - Mówisz, że trzeba baczyć na towarzystwo… Młoda Lyra Travers chyba mnie polubiła, pomagałam jej przed ślubem.
Nagle sobie zdałam sprawę, że dawne przyjaźnie i nienawiści mogą zamienić się miejscami i osoby, które uważałam kiedyś za dobrych przyjaciół stali się nagle dla mnie dobrymi wrogami. Zacisnęłam usta, wpatrując się przed siebie i szukając w swoich myślach odpowiedzi dlaczego tak się dzieje.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nikt nie chce dorastać, rezygnować z beztroskiego życia na rzecz całej masy - w większości przypadków - nudnych obowiązków. Niestety arystokraci musieli dojrzewać szybciej. Starając się udźwignąć wysokie wymagania rodziców oraz nestorów rodu na swoich barkach, musieli się zmierzyć rzeczywistością. W przypadku mężczyzn wszystko rozchodziło się o politykę oraz dobre imię rodziny. Morgoth jako syn nestora musiał być pod dodatkową presją - Cyneric mu tego nie zazdrościł, wręcz przeciwnie, trochę mu współczuł. Nowej roli, nowego życia, podczas którego musiał pilnować się jeszcze mocniej. Oraz stanowić podporę dla swojego rodziciela oraz reszty rodziny. Starszy Yaxley próbował podczas spotkań trochę odjąć mu trosk zwykłym milczeniem lub rozmową na skomplikowane tematy, lecz nie mógł zrobić niczego więcej. Czas mijał swoim rytmem, a treser trolli musiał zajmować się swoją działką jeżeli chodziło o hodowlę. Każdy praktycznie posiadał swoje zajęcia, które również nie sprzyjały rodzinnemu wsparciu. Ono owszem, było - lecz zbyt małe, żeby móc nazwać ją jakąkolwiek wymierną formą pomocy.
- To musiało kiedyś nastąpić - skwitował jedynie, wpatrując się w ciemny zarys sylwetki narzeczonej. Nie miał dla niej innej rady ponad tą, żeby starała się powściągnąć swoje emocje nie przejmując się kuzynem zbyt mocno. Nie działo się z nim nic niepokojącego - już na pewno nie na tyle, żeby musieć ryzykować swoją reputacją odwiedzając Cynerica po nocach. Oczywiście, że cieszył się z jej obecności, jednak głównie stresował się ewentualnymi komplikacjami tego niezapowiedzianego spotkania. Nie chciał również żeby się denerwowała. Niepomny na to, co przed chwilą miało miejsce - z powodu wyłącznie pomyłki będącej następstwem braku dostatecznej ilości światła w pomieszczeniu; w obecnej chwili jego jedynym źródłem był księżyc świecący za oknem, a jego łuna była mało intensywna - kontynuował podjęty wcześniej przez półwilę temat.
- Koniecznie przekaż. Wszystko jest w jak najlepszym porządku - dodał w ramach potwierdzenia. Z przyczyn oczywistych nie mógł jej powiedzieć o Czarnym Panie, o tym, o co obaj niedługo będą walczyć. O zbliżającym się terminie spotkania, o zagrożeniach z tym płynących. To nie był temat nie tylko dla osób spoza tego kręgu - przede wszystkim zaś nie nadawał się on dla kobiet. Yaxley mocno zdziwi się ich obecnością w Białej Wywernie.
- Cieszę się, że masz takie poglądy - zaczął, zerkając na chwilę w bok. Zaraz powrócił wzrokiem już do wyraźniejszego konturu Rosalie. Nie przestawał delikatnie trzymać jej dłoni. – Niestety nie wszyscy pojmują wagę zagrożenia. Ewentualnie są głupi - z takimi ludźmi nie warto się przyjaźnić - mruknął nie bez żalu. Ród jego zmarłej matki był najlepszym przykładem na to, jak prosto zniweczyć w pył więzy krwi oraz lata tradycji. - Traversowie niestety stracili rozum - podsumował krótko. Najgorsze, że nie byli odosobnionym przypadkiem. - Jednak się tym nie przejmuj. Do rozmów o dzieciach oraz przymierzania sukni niepotrzebne ci są owe informacje. Po prostu nie poruszaj przy niej wewnętrznych spraw naszego rodu i będzie dobrze - zakończył, przez chwilę potęgując uścisk. Piękna główka Rosie nie powinna zapełniać się tak poważnymi myślami, powinna prowadzić swoje rutynowe życie nie ingerując w kwestie polityczne.
- To musiało kiedyś nastąpić - skwitował jedynie, wpatrując się w ciemny zarys sylwetki narzeczonej. Nie miał dla niej innej rady ponad tą, żeby starała się powściągnąć swoje emocje nie przejmując się kuzynem zbyt mocno. Nie działo się z nim nic niepokojącego - już na pewno nie na tyle, żeby musieć ryzykować swoją reputacją odwiedzając Cynerica po nocach. Oczywiście, że cieszył się z jej obecności, jednak głównie stresował się ewentualnymi komplikacjami tego niezapowiedzianego spotkania. Nie chciał również żeby się denerwowała. Niepomny na to, co przed chwilą miało miejsce - z powodu wyłącznie pomyłki będącej następstwem braku dostatecznej ilości światła w pomieszczeniu; w obecnej chwili jego jedynym źródłem był księżyc świecący za oknem, a jego łuna była mało intensywna - kontynuował podjęty wcześniej przez półwilę temat.
- Koniecznie przekaż. Wszystko jest w jak najlepszym porządku - dodał w ramach potwierdzenia. Z przyczyn oczywistych nie mógł jej powiedzieć o Czarnym Panie, o tym, o co obaj niedługo będą walczyć. O zbliżającym się terminie spotkania, o zagrożeniach z tym płynących. To nie był temat nie tylko dla osób spoza tego kręgu - przede wszystkim zaś nie nadawał się on dla kobiet. Yaxley mocno zdziwi się ich obecnością w Białej Wywernie.
- Cieszę się, że masz takie poglądy - zaczął, zerkając na chwilę w bok. Zaraz powrócił wzrokiem już do wyraźniejszego konturu Rosalie. Nie przestawał delikatnie trzymać jej dłoni. – Niestety nie wszyscy pojmują wagę zagrożenia. Ewentualnie są głupi - z takimi ludźmi nie warto się przyjaźnić - mruknął nie bez żalu. Ród jego zmarłej matki był najlepszym przykładem na to, jak prosto zniweczyć w pył więzy krwi oraz lata tradycji. - Traversowie niestety stracili rozum - podsumował krótko. Najgorsze, że nie byli odosobnionym przypadkiem. - Jednak się tym nie przejmuj. Do rozmów o dzieciach oraz przymierzania sukni niepotrzebne ci są owe informacje. Po prostu nie poruszaj przy niej wewnętrznych spraw naszego rodu i będzie dobrze - zakończył, przez chwilę potęgując uścisk. Piękna główka Rosie nie powinna zapełniać się tak poważnymi myślami, powinna prowadzić swoje rutynowe życie nie ingerując w kwestie polityczne.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Kiwnęłam jedynie delikatnie głową. Rozumiałam, że każdy kiedyś dorasta i staje się to wcześniej lub później, jednak nigdy nie chciałam, aby dorastali najbliżsi mej osoby. Oczywistym było, że szlachcice musieli dorosnąć wcześniej, tym bardziej, gdy nagle na ich barki spadały nowe obowiązki, nowe problemy, z którymi musieli sobie poradzić. Nie wiem, czy Morgoth był na to gotowy, nie wiem, czy to nie powodowało u niego jakiś większych problemów. Naprawdę nie chciałam, aby się zamartwiał, denerwował czymś, lub co gorsza, brał na siebie zbyt dużo. Ale nie mogłam nic, pozostało mi jedynie uwierzyć Cynericowi, że skoro mówi, że wszystko jest w najlepszym porządku, to na pewno tak było.
- Proszę, miej na niego oko. Próbowałam z nim rozmawiać na ten temat, ale od razu przerwał rozmowę. Nie powinnam więc mu więcej zawracać głowy na ten temat - odpowiedziałam, z lekkim westchnieniem.
Być może przesadzałam, pewnie nie być może, ale na pewno. Jednak ostatnie wydarzenia uzmysłowiły mi jak wiele dla mnie znaczy rodzina, którą niemal mogłam stracić. Dopiero co odzyskałam Lilianę, pogodziłam się z Morgothem, wybaczył mi te wszystkie okropne słowa, które kiedyś ku niemu skierowałam. Nie mogłam więc przecież pozwolić na to, aby znowu się ode mnie odsunął. Spoglądałam w dół, tam gdzie powinny znajdować się moje nogi, miałam na nich ułożone swoje dłonie, które zaciśnięte były w dłoni narzeczonego. Przez chwilę, bardzo delikatnie i bardzo nieśmiało, przesunęłam palcem po jego skórze chcąc poczuć bijące od niego ciepło. Te dłonie miały zapewnić mi bezpieczeństwo, wierzyłam także, że zapewni on bezpieczeństwo również moim najbliższym, w tym także Lilianie i Morgothowi. Liliana była moją siostrą, a Morgoth niemal bratem. Czy to dziwne, że się martwiłam?
- Nie wtrącam się już w politykę i ostatnimi czasy nie bardzo nadążam nad tym, co się właściwie dzieje. Sama Liliana mówiła mi, że i do niej dokładne informacje nie docierają. Jednak przez długi okres interesowała mnie ona, a historię szlachetnych rodów znam niemal na pamięć. Dlaczego więc moje poglądy miałyby być inne niż te, które nasz ród przedstawiał od samego początku swojego istnienia? - zapytałam.
Słuchałam go uważnie, mniej więcej wiedziała jakie rody miał na myśli i z przykrością musiałam stwierdzić, że ród jego matki również wchodził w to grono. To było naprawdę przykre, ponieważ Cyneric posiadał ich krew i ich cechy, chociaż mocno ukryte i zazwyczaj nie okazywane. Ponownie delikatnie kiwnęłam głową.
- Dziękuje, nie chciałabym utrzymywać znajomości z kimś, kogo byś niezaakceptował lub uważał, że obecność tej osoby mogłaby być dla mnie nieodpowiednia. Lyra jest miłą dziewczyną, trochę zagubioną. Bardzo chce należeć do szlacheckiego grona, moja pomoc była jej potrzebna. Nie jestem do końca pewna co do jej poglądów i znajomości, aczkolwiek mam wrażenie, że zdecydowanie odcina się od swoich promugolskich braci. Oczywiście, nie będę z nią poruszać żadnych nieodpowiednich tematów, a jeśli uznam, że moja obecność przy jej osobie jest nieodpowiednia, to od razu to przerwę - zapewniłam Cynerica, spoglądając w jego oczy, w których odbijał się blask księżyca. - Ostatnie czego pragnę, to narazić twoje dobre imię.
W końcu naprawdę czułam się szczęśliwa. Miałam osobę, dla której mogłam się starać, o której dobre imię mogłam dbać swoim nienagannym zachowaniem. W końcu miałam kogoś, kto będzie o mnie dbał i kochał. I zaraz wszystkie złe myśli na temat Morgotha wypłynęły z mojej głowy, a ja skupiłam się już tylko na swoim narzeczonym. I aż ściskało mnie od środka, że nawet będąc z nim sam na sam nie mogłam się do niego zbliżyć, dotknąć, pocałować. Nie chciałam wiedzieć co by sobie pomyślał o mojej osobie, gdybym nagle zdobyła się na taki czyn. Ślub już niedługo, jeszcze trochę i wszystko będzie nam wolno. Póki co jednak poczułam jak zapiekły mnie mocno moje policzki, zapewne czerwieniąc się mocno od nadmiaru zbyt romantycznych myśli na temat mojego narzeczonego. Może powinnam na jakiś czas odstawić romantyczne powieści? Wyobrażanie sobie nas w tych pięknych scenach przedstawionych na kartkach papieru nie było chyba odpowiednie, a już na pewno nie w tym momencie.
- Powinnam już iść - powiedziałam cicho, spuszczając głowę.
Chciałam zabrzmieć jak najbardziej naturalnie, a dla potwierdzenia swoich słów zmusiłam się, choć bardzo niechętnie, do wysunięcia swojej dłoni z dłoni Cynerica.
- Proszę, miej na niego oko. Próbowałam z nim rozmawiać na ten temat, ale od razu przerwał rozmowę. Nie powinnam więc mu więcej zawracać głowy na ten temat - odpowiedziałam, z lekkim westchnieniem.
Być może przesadzałam, pewnie nie być może, ale na pewno. Jednak ostatnie wydarzenia uzmysłowiły mi jak wiele dla mnie znaczy rodzina, którą niemal mogłam stracić. Dopiero co odzyskałam Lilianę, pogodziłam się z Morgothem, wybaczył mi te wszystkie okropne słowa, które kiedyś ku niemu skierowałam. Nie mogłam więc przecież pozwolić na to, aby znowu się ode mnie odsunął. Spoglądałam w dół, tam gdzie powinny znajdować się moje nogi, miałam na nich ułożone swoje dłonie, które zaciśnięte były w dłoni narzeczonego. Przez chwilę, bardzo delikatnie i bardzo nieśmiało, przesunęłam palcem po jego skórze chcąc poczuć bijące od niego ciepło. Te dłonie miały zapewnić mi bezpieczeństwo, wierzyłam także, że zapewni on bezpieczeństwo również moim najbliższym, w tym także Lilianie i Morgothowi. Liliana była moją siostrą, a Morgoth niemal bratem. Czy to dziwne, że się martwiłam?
- Nie wtrącam się już w politykę i ostatnimi czasy nie bardzo nadążam nad tym, co się właściwie dzieje. Sama Liliana mówiła mi, że i do niej dokładne informacje nie docierają. Jednak przez długi okres interesowała mnie ona, a historię szlachetnych rodów znam niemal na pamięć. Dlaczego więc moje poglądy miałyby być inne niż te, które nasz ród przedstawiał od samego początku swojego istnienia? - zapytałam.
Słuchałam go uważnie, mniej więcej wiedziała jakie rody miał na myśli i z przykrością musiałam stwierdzić, że ród jego matki również wchodził w to grono. To było naprawdę przykre, ponieważ Cyneric posiadał ich krew i ich cechy, chociaż mocno ukryte i zazwyczaj nie okazywane. Ponownie delikatnie kiwnęłam głową.
- Dziękuje, nie chciałabym utrzymywać znajomości z kimś, kogo byś niezaakceptował lub uważał, że obecność tej osoby mogłaby być dla mnie nieodpowiednia. Lyra jest miłą dziewczyną, trochę zagubioną. Bardzo chce należeć do szlacheckiego grona, moja pomoc była jej potrzebna. Nie jestem do końca pewna co do jej poglądów i znajomości, aczkolwiek mam wrażenie, że zdecydowanie odcina się od swoich promugolskich braci. Oczywiście, nie będę z nią poruszać żadnych nieodpowiednich tematów, a jeśli uznam, że moja obecność przy jej osobie jest nieodpowiednia, to od razu to przerwę - zapewniłam Cynerica, spoglądając w jego oczy, w których odbijał się blask księżyca. - Ostatnie czego pragnę, to narazić twoje dobre imię.
W końcu naprawdę czułam się szczęśliwa. Miałam osobę, dla której mogłam się starać, o której dobre imię mogłam dbać swoim nienagannym zachowaniem. W końcu miałam kogoś, kto będzie o mnie dbał i kochał. I zaraz wszystkie złe myśli na temat Morgotha wypłynęły z mojej głowy, a ja skupiłam się już tylko na swoim narzeczonym. I aż ściskało mnie od środka, że nawet będąc z nim sam na sam nie mogłam się do niego zbliżyć, dotknąć, pocałować. Nie chciałam wiedzieć co by sobie pomyślał o mojej osobie, gdybym nagle zdobyła się na taki czyn. Ślub już niedługo, jeszcze trochę i wszystko będzie nam wolno. Póki co jednak poczułam jak zapiekły mnie mocno moje policzki, zapewne czerwieniąc się mocno od nadmiaru zbyt romantycznych myśli na temat mojego narzeczonego. Może powinnam na jakiś czas odstawić romantyczne powieści? Wyobrażanie sobie nas w tych pięknych scenach przedstawionych na kartkach papieru nie było chyba odpowiednie, a już na pewno nie w tym momencie.
- Powinnam już iść - powiedziałam cicho, spuszczając głowę.
Chciałam zabrzmieć jak najbardziej naturalnie, a dla potwierdzenia swoich słów zmusiłam się, choć bardzo niechętnie, do wysunięcia swojej dłoni z dłoni Cynerica.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
To nigdy nie jest łatwe ani przyjemne - oddać najbliższych w szpony dorosłości. Każdego to kiedyś czekało. Inni mogli być beztroscy dłużej, inni niestety krócej. To i tak późno jak na arystokratyczne standardy. Jak na czasy, w których przyszło nam żyć. Robiło się coraz niebezpieczniej, świat tak bardzo nam znany przez te lata - teraz drżał w posadach. Nękany chorym postępem oraz buntowniczą modą przypominał raczej ruiny aniżeli te wspaniałe fortece budowane przez przodków. Ani Cyneric, ani Morgoth nie mogli znieść takiego stanu rzeczy - to właśnie było powodem ich nastrojów. U młodszego Yaxley'a musiały dojść powinności względem całego rodu, to nie byle co. Treser trolli sprawiał jednakże zadowolonego ze słów Rosalie. To dobrze, że była ułożoną, bezkonfliktową damą.
- Obiecuję, że będę mieć na niego oko - przytaknął z całą swoją stanowczością. Marzył o tym, żeby to piękne, jasne lico nie musiało się już dłużej martwić. Niczym. Nic wokół nie dotyczyło jej bezpośrednio - tutaj była bezpieczna. Z nim była. Wierzył w to równie mocno co w swoje przekonania oraz działania podyktowane konkretnymi ideami. Drgnął na ciele, czując dodatkowe muśnięcie palców półwili, lecz szybko zbagatelizował ten gest. Zastanawiał się jak wiele jeszcze nieprzyjemnych myśli kłębiło się w tej spontanicznej, blondwłosej główce. Pragnął mieć nadzieję, że rozwiał już większość z nich, a jego narzeczona wreszcie uda się na spoczynek. I zaśnie bez nawiedzających ją koszmarów.
- Nie wiem, Rosie. Obecne czasy są mocno pokręcone, a świat magiczny inny od tego, który znamy. Nawet arystokraci odwracają się od tradycji. Cieszę się, że ciebie to ominęło - odparł jedynie, w duchu wzruszając ramionami. Nawet gdyby kochał ją miłością nieskończoną - gdyby jej poglądy odstawały od polityki Yaxley'ów, nie poprosiłby nestora oraz lorda Fortinbrasa o jej rękę. Nie mógłby żyć z kimś, kto tak lekkomyślnie podchodził do tak ważkich spraw. Na szczęście nie musiał się o to martwić.
Słuchał jej. Niedokładnie - sprawy kobiece nie interesowały go w najmniejszym stopniu - lecz zdołał wychwycić najważniejszy przekaz. Dobrze, że Rosalie odznaczała się rozsądkiem. I najwidoczniej dobrym sercem, skoro chciała pomóc byłej zubożałej Weasley'ównie, która poszła po rozum do głowy nim było za późno. Jednak przeszłość oraz wychowanie od zawsze miały na czarodziejów oraz czarownice niebagatelny wpływ - tuszył nadzieję, że naprawdę jego narzeczona zachowa wstrzemięźliwość w poruszaniu niektórych tematów poza gronem rodzinnym. Jeżeli tym rodom przyjdzie stanąć po przeciwnych stronach barykady, przepływ informacji może okazać się kluczowy. Niczego nie można wykreślić lub odrzucić.
- Dobrze - przytaknął skinąwszy głową, bez względu jak niewiele widoczne były ich gesty w tych ciemnościach zdobionych światłem księżyca. W tym słowie zawarł odpowiedzi na obie sprawy poruszone przez półwilę. Powstał jako pierwszy, po cichu zbliżając się do drzwi. Uchylił je nieznacznie, a nie dostrzegłszy żywej duszy na korytarzu, dał jej znać, żeby wyszła. Życzył jej szeptem dobrej nocy. Sam zaś położył się do swojego łóżka, zasypiając jednak dużo później - przez natłok myśli.
zt x2
- Obiecuję, że będę mieć na niego oko - przytaknął z całą swoją stanowczością. Marzył o tym, żeby to piękne, jasne lico nie musiało się już dłużej martwić. Niczym. Nic wokół nie dotyczyło jej bezpośrednio - tutaj była bezpieczna. Z nim była. Wierzył w to równie mocno co w swoje przekonania oraz działania podyktowane konkretnymi ideami. Drgnął na ciele, czując dodatkowe muśnięcie palców półwili, lecz szybko zbagatelizował ten gest. Zastanawiał się jak wiele jeszcze nieprzyjemnych myśli kłębiło się w tej spontanicznej, blondwłosej główce. Pragnął mieć nadzieję, że rozwiał już większość z nich, a jego narzeczona wreszcie uda się na spoczynek. I zaśnie bez nawiedzających ją koszmarów.
- Nie wiem, Rosie. Obecne czasy są mocno pokręcone, a świat magiczny inny od tego, który znamy. Nawet arystokraci odwracają się od tradycji. Cieszę się, że ciebie to ominęło - odparł jedynie, w duchu wzruszając ramionami. Nawet gdyby kochał ją miłością nieskończoną - gdyby jej poglądy odstawały od polityki Yaxley'ów, nie poprosiłby nestora oraz lorda Fortinbrasa o jej rękę. Nie mógłby żyć z kimś, kto tak lekkomyślnie podchodził do tak ważkich spraw. Na szczęście nie musiał się o to martwić.
Słuchał jej. Niedokładnie - sprawy kobiece nie interesowały go w najmniejszym stopniu - lecz zdołał wychwycić najważniejszy przekaz. Dobrze, że Rosalie odznaczała się rozsądkiem. I najwidoczniej dobrym sercem, skoro chciała pomóc byłej zubożałej Weasley'ównie, która poszła po rozum do głowy nim było za późno. Jednak przeszłość oraz wychowanie od zawsze miały na czarodziejów oraz czarownice niebagatelny wpływ - tuszył nadzieję, że naprawdę jego narzeczona zachowa wstrzemięźliwość w poruszaniu niektórych tematów poza gronem rodzinnym. Jeżeli tym rodom przyjdzie stanąć po przeciwnych stronach barykady, przepływ informacji może okazać się kluczowy. Niczego nie można wykreślić lub odrzucić.
- Dobrze - przytaknął skinąwszy głową, bez względu jak niewiele widoczne były ich gesty w tych ciemnościach zdobionych światłem księżyca. W tym słowie zawarł odpowiedzi na obie sprawy poruszone przez półwilę. Powstał jako pierwszy, po cichu zbliżając się do drzwi. Uchylił je nieznacznie, a nie dostrzegłszy żywej duszy na korytarzu, dał jej znać, żeby wyszła. Życzył jej szeptem dobrej nocy. Sam zaś położył się do swojego łóżka, zasypiając jednak dużo później - przez natłok myśli.
zt x2
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Sypialnia Cynerica
Szybka odpowiedź