Opuszczona chata
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona chata
Na północ od Londynu znajduje się opuszczona chata, należąca niegdyś zapewne do jakiegoś mugola. Otaczające to miejsce zarośla i drzewa chronią je przed nieproszonymi gośćmi.
Sam budynek nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, strzelisty dach, kamienne ściany i cztery izby, w których hula wiatr. W jednej z nich znajduje się wejście na strych. Nie ma tam jednak czego szukać; przed laty chata została splądrowana do cna. Może jednak służyć za dobrą kryjówkę.
Na podwórku znajduje się studnia - tuż pod nią norę wykopały sobie gnomy. W powietrzu unosi się mdły zapach dyptamu i dzikich ziół, które rosną tuż za budynkiem.
Sam budynek nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, strzelisty dach, kamienne ściany i cztery izby, w których hula wiatr. W jednej z nich znajduje się wejście na strych. Nie ma tam jednak czego szukać; przed laty chata została splądrowana do cna. Może jednak służyć za dobrą kryjówkę.
Na podwórku znajduje się studnia - tuż pod nią norę wykopały sobie gnomy. W powietrzu unosi się mdły zapach dyptamu i dzikich ziół, które rosną tuż za budynkiem.
To był męczący trening. Przede wszystkim przez anomalie, których pojawiło się wyjątkowo dużo jak na jeden pojedynek. Praktycznie każde moje zaklęcie było przerywane czymś paskudnym, lecz to cieknąca krew z nosa przyprawiła mnie o dreszcze. Jeszcze nigdy mi się to nie przydarzyło, a do tego te krwawiące dziąsła. Jestem zdrowym czarodziejem, coś takiego nie jest dla mnie niczym normalnym. Poza tym od razu poczułem, że to miało związek z czarną magią. Nie znam się na niej, trzymam się od niej z daleka, a i tak wiem kiedy ją czuję.
Wszedłem za panem Rineheartem z powrotem do wnętrza opuszczonej chaty. Nie byłem zadowolony z tych zajęć, ale nie przez nauczyciela - uważam, że spisał się świetnie, za to ja nawaliłem. Odruchowo podniosłem dłoń do nosa, żeby sprawdzić czy dalej leci mi z niego krew, ale najwidoczniej ten niepokojący symptom zakończył się tak niespodziewanie jak się zaczął. Spojrzałem na swojego towarzysza niedoli i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że i on został wielokrotnie poraniony, ale nie wydaje się być tym przejęty. Na pewno niejedno widział i niejedno przeżył - coś takiego to dla niego nic nie znaczące zadrapania. To pomaga mi się wziąć w garść, też nie powinienem się przejmować tymi paroma kroplami krwi.
Zdziwiłem się, kiedy niespodziewanie poklepał mnie po ramieniu, ale udało mi się nie okazać zaskoczenia. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Nie szkodzi. Po to tutaj przyszedłem - odparłem, wzruszając ramionami. Przecież trwa wojna, jego zachowanie było jak najbardziej normalne w tej sytuacji. Nikt z wrogów nie będzie mnie oszczędzał, zresztą jego upiorogacki w żadnym stopniu nie były groźne. Tak naprawdę sam sobie narobiłem szkód przez te okropne anomalie. Drugi raz nie udało mi się ukryć zaskoczenia, kiedy jego różdżka ponownie została we mnie wycelowana. Odruchowo podniosłem swoją, myśląc, że przed chwilą usypiał moją czujność, a teraz znowu rzuci we mnie zaklęciem. Sprytnie! Okazało się jednak, że jestem przewrażliwiony. - To też przydatna umiejętność - stwierdziłem, zastanawiając się czy nie powinienem zapisać się na kurs pierwszej pomocy do swojej siostry. Powinienem. - Dziękuję - dodałem, spoglądając na wyleczone ramię.
Wszedłem za panem Rineheartem z powrotem do wnętrza opuszczonej chaty. Nie byłem zadowolony z tych zajęć, ale nie przez nauczyciela - uważam, że spisał się świetnie, za to ja nawaliłem. Odruchowo podniosłem dłoń do nosa, żeby sprawdzić czy dalej leci mi z niego krew, ale najwidoczniej ten niepokojący symptom zakończył się tak niespodziewanie jak się zaczął. Spojrzałem na swojego towarzysza niedoli i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że i on został wielokrotnie poraniony, ale nie wydaje się być tym przejęty. Na pewno niejedno widział i niejedno przeżył - coś takiego to dla niego nic nie znaczące zadrapania. To pomaga mi się wziąć w garść, też nie powinienem się przejmować tymi paroma kroplami krwi.
Zdziwiłem się, kiedy niespodziewanie poklepał mnie po ramieniu, ale udało mi się nie okazać zaskoczenia. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Nie szkodzi. Po to tutaj przyszedłem - odparłem, wzruszając ramionami. Przecież trwa wojna, jego zachowanie było jak najbardziej normalne w tej sytuacji. Nikt z wrogów nie będzie mnie oszczędzał, zresztą jego upiorogacki w żadnym stopniu nie były groźne. Tak naprawdę sam sobie narobiłem szkód przez te okropne anomalie. Drugi raz nie udało mi się ukryć zaskoczenia, kiedy jego różdżka ponownie została we mnie wycelowana. Odruchowo podniosłem swoją, myśląc, że przed chwilą usypiał moją czujność, a teraz znowu rzuci we mnie zaklęciem. Sprytnie! Okazało się jednak, że jestem przewrażliwiony. - To też przydatna umiejętność - stwierdziłem, zastanawiając się czy nie powinienem zapisać się na kurs pierwszej pomocy do swojej siostry. Powinienem. - Dziękuję - dodałem, spoglądając na wyleczone ramię.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpowiedź, jaką otrzymał, całkiem przypadła mu do gustu. Była śmiała, brzmiała szczerze i wypadła na swój sposób dziarsko. Umysł Rinehearta szybko przeanalizował wypowiedź i zrozumiał ją jako dumną deklarację: jestem ranny, ale się z tym liczyłem. Różni ludzie trafiali do Zakonu, członków organizacji dzieliły wiek, temperamenty, wybrane ścieżki kariery. Zdarzały się jakieś zgrzyty, a jednak potrafili stanąć w pełnej gotowości, aby odeprzeć zagrożenie.
– Jak widzisz, moje zdolności z zakresu magii leczniczej są dość ograniczone – oznajmił bez żenady, będąc dobrze świadomym swoich mocnych i słabych stron. Nie mógłby w żaden sposób powstrzymać naprawdę poważnych obrażeń, jednak kilka wyuczonych podstawowych zaklęć leczniczych wiele razy uratowały mu skórę. Przynajmniej jedno ramię zdołał mu podleczyć, nawet zadowolony z efektu, bo po ranach ciętych nie było już śladu, co było bardziej podyktowane tym, że nie były zbyt głębokie. Czy powinien próbować ponownie? Mógłby rzucić proste zaklęcie uspokajające, jednak młody Foretscue nie wydawał się tego potrzebować. Odpuścił, bardziej licząc na to, że ten nie zbagatelizuje swoich obrażeń i uda się z nimi do osoby bardziej biegłej w składaniu do kupy czarodziejów. – Ale chciałeś przecież dowiedzieć się ode mnie czegoś więcej o zaklęciach defensywnych – wyrzucił z siebie po chwili, podkreślając cel ich spotkania. Wskazał niedbałym ruchem głowy jedyne krzesło, które ostało się w całości w opuszczonej chacie. Sam wsparł się leniwie plecami o ścianę, najpierw zerkając przez rozbitą szybę na zewnątrz, następnie przenosząc błękitne spojrzenie na rozmówcę.
– Patrz uważnie – polecił mu stanowczo. Uniósł dłoń, w której wciąż trzymał swą różdżkę i wykonał dwa zaokrąglone ruchy, jakby wskazywał na przestrzeń wokół. – O zaklęciu Cave Inimicum powinieneś już usłyszeć w szkole – zaczął całkiem spokojnie, spoglądając na niego poniekąd pytająco, choć odpowiedź niezbyt go interesowało. – To obszarowe zaklęcie. Informuje rzucającego, czy w promieniu jakichś pięćdziesięciu metrów nie znajdują się nieznane mu istoty. Możesz je wyczuć, lecz ich nie wykryjesz, nie będziesz też pewien ich liczebności – ponownie spojrzał na niego, tym razem chcąc się upewnić, że wszystko pojął. – Nie jest to wymagające zaklęcie. Jest też inne, również obszarowe, odrobinę bardziej zaawansowane. Clario – wykonał kolejny ruch różdżką, podobnie zaokrąglony, ale jednak w inny sposób, nieco bardziej zamaszysty. – To zaklęcie ujawnia osoby niewidzialne. Nieważne jak ktoś stał się niewidzialny, po tym zaklęciu zaraz go zobaczysz.
Wydawało mu się, że mówi cierpliwie i całkiem zrozumiale. Chyba całkiem nieźle radził sobie jako nauczyciel, o ile nie wymagał od kogoś zbyt wiele ze względu na pełnioną przez niego funkcję. Młodzi aurorzy, w tym i kursanci, nie mieli z nim nigdy lekko.
– Jak widzisz, moje zdolności z zakresu magii leczniczej są dość ograniczone – oznajmił bez żenady, będąc dobrze świadomym swoich mocnych i słabych stron. Nie mógłby w żaden sposób powstrzymać naprawdę poważnych obrażeń, jednak kilka wyuczonych podstawowych zaklęć leczniczych wiele razy uratowały mu skórę. Przynajmniej jedno ramię zdołał mu podleczyć, nawet zadowolony z efektu, bo po ranach ciętych nie było już śladu, co było bardziej podyktowane tym, że nie były zbyt głębokie. Czy powinien próbować ponownie? Mógłby rzucić proste zaklęcie uspokajające, jednak młody Foretscue nie wydawał się tego potrzebować. Odpuścił, bardziej licząc na to, że ten nie zbagatelizuje swoich obrażeń i uda się z nimi do osoby bardziej biegłej w składaniu do kupy czarodziejów. – Ale chciałeś przecież dowiedzieć się ode mnie czegoś więcej o zaklęciach defensywnych – wyrzucił z siebie po chwili, podkreślając cel ich spotkania. Wskazał niedbałym ruchem głowy jedyne krzesło, które ostało się w całości w opuszczonej chacie. Sam wsparł się leniwie plecami o ścianę, najpierw zerkając przez rozbitą szybę na zewnątrz, następnie przenosząc błękitne spojrzenie na rozmówcę.
– Patrz uważnie – polecił mu stanowczo. Uniósł dłoń, w której wciąż trzymał swą różdżkę i wykonał dwa zaokrąglone ruchy, jakby wskazywał na przestrzeń wokół. – O zaklęciu Cave Inimicum powinieneś już usłyszeć w szkole – zaczął całkiem spokojnie, spoglądając na niego poniekąd pytająco, choć odpowiedź niezbyt go interesowało. – To obszarowe zaklęcie. Informuje rzucającego, czy w promieniu jakichś pięćdziesięciu metrów nie znajdują się nieznane mu istoty. Możesz je wyczuć, lecz ich nie wykryjesz, nie będziesz też pewien ich liczebności – ponownie spojrzał na niego, tym razem chcąc się upewnić, że wszystko pojął. – Nie jest to wymagające zaklęcie. Jest też inne, również obszarowe, odrobinę bardziej zaawansowane. Clario – wykonał kolejny ruch różdżką, podobnie zaokrąglony, ale jednak w inny sposób, nieco bardziej zamaszysty. – To zaklęcie ujawnia osoby niewidzialne. Nieważne jak ktoś stał się niewidzialny, po tym zaklęciu zaraz go zobaczysz.
Wydawało mu się, że mówi cierpliwie i całkiem zrozumiale. Chyba całkiem nieźle radził sobie jako nauczyciel, o ile nie wymagał od kogoś zbyt wiele ze względu na pełnioną przez niego funkcję. Młodzi aurorzy, w tym i kursanci, nie mieli z nim nigdy lekko.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Nie zmienię zdania, to i tak przydatna umiejętność - uśmiecham się lekko, bo nawet połowiczne wyleczenie skaleczonego ramienia jest daleko poza moim zasięgiem. Potrafię radzić sobie z podstawowymi obrażeniami na sposób mugolski: przetrzeć ranę, odkazić wodą utlenioną, przykleić plaster. Gdybym miał sobie poradzić z potłuczonym kolanem dziecka, dałbym radę. Niemniej chyba nie muszę przypominać, że trwa wojna. To, co stało się z moim ramieniem, i tak nie było aż tak poważnym obrażeniem. Ludzie tracą kończyny, wzrok, pamięć. Czasem aż nie mogę uwierzyć, że dzieją się takie nieszczęścia. Mnie (tfu, tfu) jeszcze nic podobnego nie spotkało, ale przecież nie mogę wykluczyć takiej ewentualności. Na początku bycia Zakonnikiem nie dopuszczałem do siebie takich myśli - nie do końca wiedziałem z czym to się je. Teraz byłem bardziej świadomy, poza tym wokół mnie wydarzyło się tyle tragedii, że zaczynałem czuć nieprzyjemny oddech na plecach jakbym miał być następny. Stąd chęć tych zajęć, żeby wyjść tym nieszczęściom na przeciw i zbyt łatwo im się nie poddać.
- Tak - potwierdzam krótko. Może powinienem poprawić swoje umiejętności zaklęć ofensywnych, ale nie łudzę się, że nagle zacznę rzucać zaklęciami jak doświadczony auror. Wolę pewnie poczuć się w tarczy, a dopiero później mogę zacząć myśleć o ataku. Chociaż prawdę mówiąc, ta wizja nauki ataku trochę mnie przeraża. Ucząc się protego, nie mam prawa mieć wyrzutów sumienia. Bronię się, mam do tego prawo, jeżeli ktoś chce mi zrobić krzywdę. Ale w drugą stronę? Tak, wiem, uczestnictwo w Zakonie to nie zabawa, ten temat nie raz pojawiał się na spotkaniach, dyskutowałem o tym z Frances, naprawdę dużo o tym myślałem. Ale ciężko jest zmienić siebie i swoje ideały w tak krótkim czasie.
Kiwam co jakiś czas głową, żeby wiedział, że go słucham. Chyba nie ma nic gorszego niż nieuważny student. Pierwsze zaklęcie znam, mam je rzucone na własne mieszkanie. Za to drugie jest dla mnie nowością. - Czy clario ujawnia te osoby tylko na jakiś ograniczony czas? - wydaje mi się to dość istotną kwestią.
- Tak - potwierdzam krótko. Może powinienem poprawić swoje umiejętności zaklęć ofensywnych, ale nie łudzę się, że nagle zacznę rzucać zaklęciami jak doświadczony auror. Wolę pewnie poczuć się w tarczy, a dopiero później mogę zacząć myśleć o ataku. Chociaż prawdę mówiąc, ta wizja nauki ataku trochę mnie przeraża. Ucząc się protego, nie mam prawa mieć wyrzutów sumienia. Bronię się, mam do tego prawo, jeżeli ktoś chce mi zrobić krzywdę. Ale w drugą stronę? Tak, wiem, uczestnictwo w Zakonie to nie zabawa, ten temat nie raz pojawiał się na spotkaniach, dyskutowałem o tym z Frances, naprawdę dużo o tym myślałem. Ale ciężko jest zmienić siebie i swoje ideały w tak krótkim czasie.
Kiwam co jakiś czas głową, żeby wiedział, że go słucham. Chyba nie ma nic gorszego niż nieuważny student. Pierwsze zaklęcie znam, mam je rzucone na własne mieszkanie. Za to drugie jest dla mnie nowością. - Czy clario ujawnia te osoby tylko na jakiś ograniczony czas? - wydaje mi się to dość istotną kwestią.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy nie ma zbytnio czasu i okazji, aby mógł poćwiczyć zaklęcia z zakresu magii leczniczej. Kiedyś goniła go do tego żona, potem sam nieco się doszkalał praktykowaniem prostych zaklęć leczniczych na swoich dzieciach. No i raz na jakiś czas brał się za własne zranienia. Ale poważniejsze urazy były poza jego zasięgiem. Perspektywa uczenia się na stare lata wydawała mu się czymś irytującym, na swój sposób wręcz uwłaczającym. Starego psa nowych sztuczek nie nauczysz, tak przecież mawiają ludzie i nie bez powodu. W pewnym momencie życia człowiek mimowolnie zatrzymuje się i zaczyna kurczowo trzymać swoich przyzwyczajeń. Czyżby i Rineheart znalazł się w pułapce monotonii?
Mruga nagle, ewidentnie zaskoczony pytaniem, wybity przez nie z rytmu, ponieważ nie zna na nie odpowiedzi. Próbuje więc sięgnąć pamięcią do wszystkich tych razów, kiedy miał okazję rzucić to zaklęcie, potem próbuje przypomnieć sobie jeszcze te inne razy, gdy był obecny przy tym, jak rzucali je inni. Zawsze skuteczność Clario oceniał przez pryzmat ilości przemykających się niewidzialnych osób, kryterium czasu nigdy nie wydawało się kluczowe. Jeśli w sprawdzanym pomieszczeniu nie ujawniała się czyjaś obecność, po prostu szedł dalej i sprawdzał kolejną zamkniętą przestrzeń. Ale dobrze pamięta, że po ponownym wejściu na obszar, już po rzuceniu zaklęcia, niewidzialność nadal była nieskuteczną metodą działania.
– Nie jestem pewien – wyznaje w końcu. – Na pewna trwa kilka chwil – dodaje w końcu, jednak zaraz mamrocze niewyraźnie pod nosem, że termin kilka chwil nie jest zbyt dokładny, przez co marszczy z niezadowolenia brwi. – Zaklęcie trwa wystarczająco długo, aby odkryć obecność niewidzialnego przeciwnika, tego jestem pewien. Jednak ograniczeniem tak naprawdę nie jest czas, ale obszar. To tylko niecałe dwadzieścia metrów kwadratowych obejmuje swym zasięgiem zaklęcie, pamiętaj o tym – poucza go z pewną twardością, jednak w jego tęczówkach pojawia się nietypowa miękkość, ponieważ zaraz uderza w niego świadomość, że daje poradę osobie, która jest jego towarzyszem broni poprzez działalność w Zakonie.
– Carpiene – odezwał się w końcu. – Kolejne pożyteczne zaklęcie wykrywające pułapki, zasadzki i ukryte istoty żywe. Też ma ograniczony zasięg działania, działa w promieniu dwudziestu metrów. Dzięki temu zaklęciu możesz wyczuć ilość i ruch nieprzyjaciół – po wyjaśnieniu tego, jak działa zaklęcie, wykonał dość kanciasty ruch różdżką. Mała demonstracja miała utrwalić wiedzę uczniowi.
Mruga nagle, ewidentnie zaskoczony pytaniem, wybity przez nie z rytmu, ponieważ nie zna na nie odpowiedzi. Próbuje więc sięgnąć pamięcią do wszystkich tych razów, kiedy miał okazję rzucić to zaklęcie, potem próbuje przypomnieć sobie jeszcze te inne razy, gdy był obecny przy tym, jak rzucali je inni. Zawsze skuteczność Clario oceniał przez pryzmat ilości przemykających się niewidzialnych osób, kryterium czasu nigdy nie wydawało się kluczowe. Jeśli w sprawdzanym pomieszczeniu nie ujawniała się czyjaś obecność, po prostu szedł dalej i sprawdzał kolejną zamkniętą przestrzeń. Ale dobrze pamięta, że po ponownym wejściu na obszar, już po rzuceniu zaklęcia, niewidzialność nadal była nieskuteczną metodą działania.
– Nie jestem pewien – wyznaje w końcu. – Na pewna trwa kilka chwil – dodaje w końcu, jednak zaraz mamrocze niewyraźnie pod nosem, że termin kilka chwil nie jest zbyt dokładny, przez co marszczy z niezadowolenia brwi. – Zaklęcie trwa wystarczająco długo, aby odkryć obecność niewidzialnego przeciwnika, tego jestem pewien. Jednak ograniczeniem tak naprawdę nie jest czas, ale obszar. To tylko niecałe dwadzieścia metrów kwadratowych obejmuje swym zasięgiem zaklęcie, pamiętaj o tym – poucza go z pewną twardością, jednak w jego tęczówkach pojawia się nietypowa miękkość, ponieważ zaraz uderza w niego świadomość, że daje poradę osobie, która jest jego towarzyszem broni poprzez działalność w Zakonie.
– Carpiene – odezwał się w końcu. – Kolejne pożyteczne zaklęcie wykrywające pułapki, zasadzki i ukryte istoty żywe. Też ma ograniczony zasięg działania, działa w promieniu dwudziestu metrów. Dzięki temu zaklęciu możesz wyczuć ilość i ruch nieprzyjaciół – po wyjaśnieniu tego, jak działa zaklęcie, wykonał dość kanciasty ruch różdżką. Mała demonstracja miała utrwalić wiedzę uczniowi.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czyżbym zaskoczył go tym pytaniem? Wcale mnie to nie dziwi. Tak już jest, że laicy często zadają takie pytanie nad którymi eksperci nigdy się nie zastanawiali. Nie raz ktoś mnie zagiął podczas moich historycznych wykładów, zadając pytanie tak banalne, a tak trudne zarazem. Zazwyczaj udaje mi się wyjść z nich z twarzą i nie wątpię, że pan Rineheart również da sobie z tym radę. Po prostu czekam, nie odzywam się, daję mu zebrać myśli. W końcu kiedy podaje mi odpowiedź, kiwam głową. Kilka chwil to chyba wystarczająco długo, żeby podjąć konkretne działania? Nie mam doświadczenia w walce, nie potrafię reagować tak szybko i skutecznie jak aurorzy, kwestia czasu wydaje mi się w tym momencie niezwykle istotna. - Dwadzieścia metrów - powtarzam, żeby zapamiętać tę liczbę. Dobrze, że podkreślił ten fakt. W ferworze walki można o nim zapomnieć, a to z kolei może być tragiczne w skutkach. Dwadzieścia metrów. Czuję w kościach, że nagłe oberwanie chmury jest coraz bliżej nas. Ciągnące się od kilku miesięcy anomalie, pożar ministerstwa, coraz trudniejsze spotkania Zakonu. Chociaż może nie powinienem myśleć o tym zbyt często. Co będzie, to będzie.
Kolejne zaklęcie okazało się równie przydatne co poprzednie, o ile nie jeszcze przydatniejsze. Aż żałuję, że nie znałem go wcześniej. Zdecydowanie przydałoby mi się podczas misji, może wtedy szybciej odkryłbym ruchome piaski, a i wchodzenie do domu mugola nie byłoby aż tak stresujące. Zamiast tego zastanawiałem się co i kiedy na mnie napadnie, ostatecznie okazało się, że były to chochliki kornwalijskie, ale i one potrafią narobić mnóstwo szkód. Znowu dwadzieścia metrów. Dwadzieścia metrów, ja mam dwadzieścia siedem lat, muszę zapamiętać. - A avenue? Gdzieś zetknąłem się z tym zaklęciem, ale nie jestem pewny do czego służy - pozwoliłem sobie przyznać się do niewiedzy, w końcu przyszedłem tutaj na naukę. Zresztą to nie był odpowiedni moment na wstyd, wstydzić to ja się mogłem na zajęciach w Hogwarcie. Teraz zbyt wiele od tego zależało. Spojrzałem na mężczyznę, oczekując odpowiedzi. Chciałem zapamiętać każde jego słowo. - A concordia też działa na obszarze dwudziestu metrów? - Spytałem jeszcze, w zasadzie też zaczynało się na c...
Kolejne zaklęcie okazało się równie przydatne co poprzednie, o ile nie jeszcze przydatniejsze. Aż żałuję, że nie znałem go wcześniej. Zdecydowanie przydałoby mi się podczas misji, może wtedy szybciej odkryłbym ruchome piaski, a i wchodzenie do domu mugola nie byłoby aż tak stresujące. Zamiast tego zastanawiałem się co i kiedy na mnie napadnie, ostatecznie okazało się, że były to chochliki kornwalijskie, ale i one potrafią narobić mnóstwo szkód. Znowu dwadzieścia metrów. Dwadzieścia metrów, ja mam dwadzieścia siedem lat, muszę zapamiętać. - A avenue? Gdzieś zetknąłem się z tym zaklęciem, ale nie jestem pewny do czego służy - pozwoliłem sobie przyznać się do niewiedzy, w końcu przyszedłem tutaj na naukę. Zresztą to nie był odpowiedni moment na wstyd, wstydzić to ja się mogłem na zajęciach w Hogwarcie. Teraz zbyt wiele od tego zależało. Spojrzałem na mężczyznę, oczekując odpowiedzi. Chciałem zapamiętać każde jego słowo. - A concordia też działa na obszarze dwudziestu metrów? - Spytałem jeszcze, w zasadzie też zaczynało się na c...
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Avenue – mruknął pod nosem, marszcząc przy tym brwi z konsternacji, jakby właśnie zaczynał pogrążać się w głębokiej zadumie. Objaśnienie tego zaklęcia wydawało się całkiem proste, lecz dokładne wytłumaczenie motywacji czarodzieja, który mógłby je rzucić, było o wiele trudniejsze. – Uważam to zaklęcie za jedno z najszlachetniejszych – oznajmił w końcu wielce przekonany o słuszności swojej opinii. Spojrzał na Floreana i gdy tylko uznał, że ściągnął na siebie całą jego uwagę, wykonał ruch różdżką, najpierw kierując ją przed siebie, następnie płynnym ruchem przyciągając do siebie. – Avenue ściąga na ciebie zaklęcie lecące w stronę innego czarodzieja. Szlachetność czaru tkwi w tym, że świadomie narażasz się na zagrożenie, jednak ratujesz przed nim kogoś innego. Ściągasz na siebie zaklęcie przeznaczone dla innej osoby, ale sam nie masz już szans się przed nim obronić – mimowolne wspomniał jedną z chwil, kiedy był naocznym świadkiem rzucenia tego zaklęcia. Jeden z aurorów pochwycił czarnomagiczne zaklęcie pędzące w stronę jego brata, również aurora, tracąc tym samym rękę uciętą w stawie łokciowym. – Muszę przyznać, że rzadko się z nim spotykałem na polu walki. W ciągu trzydziestu lat widziałem jego działanie może kilka razy.
Czasem zadziwiała go ludzka ofiarność, największy dowód bezinteresowności czy bezkresnej miłości. Sam dobrze wiedział jak to jest, kiedy wzrokiem zaczynało szukać się pomiędzy innymi sylwetkami tej jednej konkretnej twarzy osoby bliskiej. Pomyślał o Jackie, o chwili jej słabości po ataku zwyrodnialców na mugolski teatr, o jej poległym kompanie i innym zaklęciu, jeszcze bardziej ofiarnym.
– Jest jeszcze Sacrificio – zaczął niemrawo, zaglądając jednak w oczy ciekawego adepta. – Zaklęcie, które uleczy twoich towarzyszy z głębokich ran, lecz tobie samemu odbierze wszystkie siły, przez co padniesz nieprzytomny z wyczerpania, zdany już na innych. To całkowite poświęcenie się dla innych.
Wolał nie zastanawiać się nad tym, czy byłby w stanie rzucić to zaklęcie bez wahania. Nigdy nie miał ku temu okazji i naprawdę wolałby nie zmieniać tego stanu rzeczy. Ale dla Jackie… Dla niej zrobiłby wiele, aby tylko się upewnić, że jest bezpieczna.
– Concordia ma mniejszy zasięg, jest to jakieś piętnaście metrów kwadratowych, czyli powiedzmy, że wszystkie osoby znajdujące się dwa i pół metra od ciebie zostają uciszone mocą zaklęcia – objaśnił spokojnie, odrobinę jednak zdystansowany, aby ukryć wcześniejsze rozterki go dręczące. – Masz jeszcze jakieś pytania? – spytał w końcu, powoli zbliżając się do końca lekcji. Spojrzenie zaraz skierował na wybite okno, jakby wypatrując zagrożenia, a może zwyczajnie szukając najbliższego wyjścia.
Czasem zadziwiała go ludzka ofiarność, największy dowód bezinteresowności czy bezkresnej miłości. Sam dobrze wiedział jak to jest, kiedy wzrokiem zaczynało szukać się pomiędzy innymi sylwetkami tej jednej konkretnej twarzy osoby bliskiej. Pomyślał o Jackie, o chwili jej słabości po ataku zwyrodnialców na mugolski teatr, o jej poległym kompanie i innym zaklęciu, jeszcze bardziej ofiarnym.
– Jest jeszcze Sacrificio – zaczął niemrawo, zaglądając jednak w oczy ciekawego adepta. – Zaklęcie, które uleczy twoich towarzyszy z głębokich ran, lecz tobie samemu odbierze wszystkie siły, przez co padniesz nieprzytomny z wyczerpania, zdany już na innych. To całkowite poświęcenie się dla innych.
Wolał nie zastanawiać się nad tym, czy byłby w stanie rzucić to zaklęcie bez wahania. Nigdy nie miał ku temu okazji i naprawdę wolałby nie zmieniać tego stanu rzeczy. Ale dla Jackie… Dla niej zrobiłby wiele, aby tylko się upewnić, że jest bezpieczna.
– Concordia ma mniejszy zasięg, jest to jakieś piętnaście metrów kwadratowych, czyli powiedzmy, że wszystkie osoby znajdujące się dwa i pół metra od ciebie zostają uciszone mocą zaklęcia – objaśnił spokojnie, odrobinę jednak zdystansowany, aby ukryć wcześniejsze rozterki go dręczące. – Masz jeszcze jakieś pytania? – spytał w końcu, powoli zbliżając się do końca lekcji. Spojrzenie zaraz skierował na wybite okno, jakby wypatrując zagrożenia, a może zwyczajnie szukając najbliższego wyjścia.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Do tej pory nie wiedziałem, że istnieją zaklęcia, które wymagają takiego poświęcenia. Kiwam zaskoczony głową, zastanawiając się, czy byłbym zdolny do takiego czynu. Teraz odpowiedź wydaje mi się oczywista: tak, szczególnie kiedy przed oczami pojawiają mi się twarze bliskich osób. Przecież zrobiłbym wszystko, żeby byli bezpieczni. W tym momencie jestem tego pewny, ale czai się we mnie myśl, czy aby na pewno posunąłbym się do tak odważnego kroku? Wygodnie jest gdybać kiedy nic się nie dzieje - tak naprawdę nie wiem do czego jestem zdolny, jeszcze nie stanąłem oko w oko z takim niebezpieczeństwem. Owszem, widziałem wiele złego podczas odsieczy w Kruczej Wieży, ale to było tylko jedno wydarzenie. Zostawiło we mnie ślad, który prawdopodobnie nigdy ze mnie nie zniknie, ale wciąż nie mogłem się porównywać chociażby do aurorów. Oni widzieli dużo, dużo więcej. Wcale nie chcę ich doścignąć. - To ciekawe - powiedziałem zanim zdążyłem ugryźć się w język, ale właśnie tak odebrałem tę dodatkową informację. Trzydzieści lat i tak mało użyć? Czy to dlatego, że decyzję trzeba podjąć w ułamku sekundy? W tak krótkim czasie okazuje się, że jednak bardziej dbamy o siebie niż o bliźniego. - Sacrificio - powtórzyłem głucho, chcąc zapamiętać to zaklęcie. Chciałem zapamiętać wszystko o czym mówi pan Rineheart. Nie wiem co może mi się przydać - może nic, a może właśnie sacrificio. Nie jestem w stanie tego przewidzieć, poza tym chcę wykorzystać fakt, że nie uczę się z książek, a od doświadczonego aurora. Takie okazje nie zdarzają się za często.
- A jednak piętnaście metrów, dobrze - próbuję wszystko odpowiednio zaszufladkować w głowie, żeby na pewno zapamiętać te szczegóły i szczególiki. Trochę się martwię, że mi wypadną z głowy!
- Nie, chyba nie - odpowiadam, wzdychając cicho, samemu również spoglądając na wybite okno. To była dobra lekcja. - Jeszcze raz dziękuję za poświęcony mi czas, to wiele dla mnie znaczy - podchodzę do Kierana i wyciągam w jego kierunku dłoń. Wiem, że ma dużo na głowie, a jednak znalazł chwilę, żeby mnie pomęczyć. Naprawdę to doceniam. Schowałem różdżkę do kieszeni i wyszedłem z chaty. Przez całą drogę do domu kilkukrotnie powtarzałem to, czego się nauczyłem.
| ztx2
- A jednak piętnaście metrów, dobrze - próbuję wszystko odpowiednio zaszufladkować w głowie, żeby na pewno zapamiętać te szczegóły i szczególiki. Trochę się martwię, że mi wypadną z głowy!
- Nie, chyba nie - odpowiadam, wzdychając cicho, samemu również spoglądając na wybite okno. To była dobra lekcja. - Jeszcze raz dziękuję za poświęcony mi czas, to wiele dla mnie znaczy - podchodzę do Kierana i wyciągam w jego kierunku dłoń. Wiem, że ma dużo na głowie, a jednak znalazł chwilę, żeby mnie pomęczyć. Naprawdę to doceniam. Schowałem różdżkę do kieszeni i wyszedłem z chaty. Przez całą drogę do domu kilkukrotnie powtarzałem to, czego się nauczyłem.
| ztx2
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Najpierw muszę zjeść.
Ton głosu Maxine był nieco oburzony, gdy wychwyciła ukradkowe spojrzenia Skamandera, rzucane jej, gdy podążali uliczką w bliżej nieokreślonym kierunku w mugolskiej części Londynu. Rano miała trening, a teraz czekał ją kolejny - przecież musiała zregenerować siły, prawda? Pogoda zrobiła się już chłodniejsza, wiatr wiał nieprzyjemnie, a przynajmniej za dnia; bo noce teraz zdawały się prawdziwie tropikalne. Na razie była jednak godzina piętnasta, a Maxine było zimno, a do tego burczało jej w brzuchu. Londyn nie byłby jednak Londynem, gdyby w każdym sklepie nie można było dostać ryby z frytkami, zawiniętych w papierową gazetę. Desmond zawsze miała przy sobie trochę mugolskich monet, tak na wszelki wypadek, dlatego teraz maszerowała dumnie obok Skamandera z tym niezwykle pożywnym i zdrowym posiłkiem w dłoni. Wyjadła już widelcem połowę ryby i większość frytek.
- Chcesz trochę? - wyciągnęła gazetę w jego kierunku, dopiero teraz sobie przypominając, że grzecznie byłoby go frytką poczęstować.
Poprosiła go przecież dziś o pomoc, a właściwie niewiele miała do zaoferowania w zamian. No, może poza biletami na mecze quidditcha, lecz Anthony Skamander nie wyglądał jej na fana tego sportu, a szkoda. Sprawiał wrażenie dziwaka, rzeźby wykutej z lodu, ale to nic. Był aurorem, członkiem Zakonu Feniksa, z pewnością był dobrym człowiekiem. Jeśli przymknąć oko na tę legilimencję, o której dowiedziała się podczas lipcowego spotkania Zakonu.
No nic, pomyślała zajadając kolejną frytkę. Spotkali się tu dziś, aby poćwiczyć, potrenować, a nie toczyć dysputy o rozterkach moralnych. W Klubie Pojedynków szło jej coraz lepiej. Zdołała zwyciężyć nawet dwa ostatnie! I to w całkiem niezłym stylu. Zeszła z areny niemal niedraśnięta. Obrona przed czarną magią była jej coraz mocniejszą strona, czuła jednak, że zaniedbuje uroki; wiedziała, że Skamander jest w nich wcale niezły, dlatego miała nadzieję, że trening z nim pozwoli jej się podszkolić.
Pojedynków w klubie było jednak w tym miesiącu zadziwiająco niewiele, a Maxine czuła, że powinna więcej ćwiczyć. Tyle się nasłuchała o walkach mających miejsce w pobliżu anomalii, że wątpiła, aby ominęły i ją... Musiała się przygotować.
Wyrzuciła w końcu gazetę z resztkami ryby do śmietnika i wyciągnęła chusteczkę z kieszeni, aby wytrzeć w nią dłonie. Dotarli na skraj Londynu, pod stary, zaniedbany dom, ewidentnie opuszczony.
- Chodźmy tu - rzuciła, wskazując dłonią na ścieżkę wiodącą ku furtce, z którą krył się zaniedbany ogród za domem - nikt przynajmniej ich nie nakryje.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Szedł równym krokiem przy Maxine dostosowując swoje tempo do jej. Starał się przesadnie nie włóczyć spojrzeniem po wszystkim dookoła by nie wyróżniać się zanadto wśród mugolskiego pospólstwa i tym samym nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Znał podstawy pozostania w ukryciu. Na szczęście o ile nieznajomość terenu na którym przyszło mu pracować nie była korzystna o tyle szczęśliwie nie wyróżniał się ubiorem. Prosta, jednolicie czarna szata przypominała mugolskie płaszcze.
Anthony uniósł wyżej swoje jasne brwi wlepiając spojrzenie w wzywający do buntu żołądek swojej towarzyszki, który niespodziewanie zawalczył o uwagę. Oburzenie szukającej wydało się w tych okolicznościach czymś pociesznym - i tak też ku niej się w odpowiedzi uśmiechnął.
- Spokojnie - bycie głodnym to nie przestępstwo - przypomniał pozwalając głodnej Harpii na poszukiwania pożywienia w jednym z mugolskich sklepów. On sam czekał przed wejściem nie chcąc robić w ciasnym wnętrzu dodatkowego tłumu. Czasu nie marnował - z większą uwagą przyglądał się przykurczonym machinom skonstruowanych na wzór Błędnego Rycerza o karykaturalnych kształtach. Ciągnęły się nitkami odosobnionego chodnika nierównomiernym, wolnym tempem.
- Nie wiedziałem, że mugole posiadają tak rozwiniętą sieć transportu miejskiego. Przypomina nieco nieporadną fuzję technologii sieci Fiu oraz Błędnego Rycerza - podzielił się swoim spostrzeżeniem z Max, chwilę po tym jak wyszła ze sklepu i wznowili swą podróż. Pojazdy poruszały się po wyznaczonych ścieżkach przypominając krzyżujące się ścieżki sieci Fiu z tą różnicą, że były dużo gorsze bo widzialne i zajmowały w przestrzeni niemożliwie wiele miejsca - Uległa uszkodzeniu, że funkcjonuje tak nieefektywnie? - dociekał myśląc trochę o tym, że być może i w tym świecie ktoś za sabotował masowy środek transportu. To nie byłby przypadek. Może nawet warto byłoby się tym zainteresować bliżej.
- Nie, podziękuję - na pewno miałeś bardziej wyczerpujący fizycznie dzień. Powinnaś nadrobić braki - odchylił się nieco nie chcąc by wyglądało to na perfidny unik, lecz jednak tak to właśnie wyglądało kiedy wyciągnęła ku niemu zwitek gazety z plamami tłuszczu i jakimiś resztkami frytek. Mina mu nieco zrzedła. Nie ruszało go to, że szukająca najwyraźniej była miłośniczką takiej kuchni, lecz jego samego potrawa, a w zasadzie sposób jej jedzenia wyjątkowo odrzucał.
Podążył z Max na tyły opustoszałej chaty. Było chłodno, jednak pomimo tego zsunął wierzchnią część szaty z barków nie chcąc by uległa sponiewieraniu. I bez tego często był zmuszony do wymiany swojej garderoby.
- Proponuję ustalić od razu jakieś zasady. Mi samemu jest raczej bez większej różnicy czy chcesz stosować się do oficjalnie dopuszczonych do pojedynków zaklęć czy chcesz wychodzić poza. Rozsądnie będzie nie stosować bez względu na to uroków wywołujących obrażenia cięte. Po treningu mogłoby być trudno wrócić tą samą drogą bez wzbudzania sensacji - pocięte i okrwawione ubrania raczej wzbudzałyby sensację.
Anthony uniósł wyżej swoje jasne brwi wlepiając spojrzenie w wzywający do buntu żołądek swojej towarzyszki, który niespodziewanie zawalczył o uwagę. Oburzenie szukającej wydało się w tych okolicznościach czymś pociesznym - i tak też ku niej się w odpowiedzi uśmiechnął.
- Spokojnie - bycie głodnym to nie przestępstwo - przypomniał pozwalając głodnej Harpii na poszukiwania pożywienia w jednym z mugolskich sklepów. On sam czekał przed wejściem nie chcąc robić w ciasnym wnętrzu dodatkowego tłumu. Czasu nie marnował - z większą uwagą przyglądał się przykurczonym machinom skonstruowanych na wzór Błędnego Rycerza o karykaturalnych kształtach. Ciągnęły się nitkami odosobnionego chodnika nierównomiernym, wolnym tempem.
- Nie wiedziałem, że mugole posiadają tak rozwiniętą sieć transportu miejskiego. Przypomina nieco nieporadną fuzję technologii sieci Fiu oraz Błędnego Rycerza - podzielił się swoim spostrzeżeniem z Max, chwilę po tym jak wyszła ze sklepu i wznowili swą podróż. Pojazdy poruszały się po wyznaczonych ścieżkach przypominając krzyżujące się ścieżki sieci Fiu z tą różnicą, że były dużo gorsze bo widzialne i zajmowały w przestrzeni niemożliwie wiele miejsca - Uległa uszkodzeniu, że funkcjonuje tak nieefektywnie? - dociekał myśląc trochę o tym, że być może i w tym świecie ktoś za sabotował masowy środek transportu. To nie byłby przypadek. Może nawet warto byłoby się tym zainteresować bliżej.
- Nie, podziękuję - na pewno miałeś bardziej wyczerpujący fizycznie dzień. Powinnaś nadrobić braki - odchylił się nieco nie chcąc by wyglądało to na perfidny unik, lecz jednak tak to właśnie wyglądało kiedy wyciągnęła ku niemu zwitek gazety z plamami tłuszczu i jakimiś resztkami frytek. Mina mu nieco zrzedła. Nie ruszało go to, że szukająca najwyraźniej była miłośniczką takiej kuchni, lecz jego samego potrawa, a w zasadzie sposób jej jedzenia wyjątkowo odrzucał.
Podążył z Max na tyły opustoszałej chaty. Było chłodno, jednak pomimo tego zsunął wierzchnią część szaty z barków nie chcąc by uległa sponiewieraniu. I bez tego często był zmuszony do wymiany swojej garderoby.
- Proponuję ustalić od razu jakieś zasady. Mi samemu jest raczej bez większej różnicy czy chcesz stosować się do oficjalnie dopuszczonych do pojedynków zaklęć czy chcesz wychodzić poza. Rozsądnie będzie nie stosować bez względu na to uroków wywołujących obrażenia cięte. Po treningu mogłoby być trudno wrócić tą samą drogą bez wzbudzania sensacji - pocięte i okrwawione ubrania raczej wzbudzałyby sensację.
Find your wings
- Nie, dlaczego? - odparła zdziwiona, spoglądając w stronę ulicy. Czerwone autobusy kursowały tak jak zawsze, podobnie jak i inne samochody. - Powiedziałabym nawet, że mugole teraz są w dużo lepszej sytuacji, jeśli chodzi o transport, niż czarodzieje, którzy nie potrafią latać na miotle. No i mugolskie autobusy... Cóż, jazda nimi jest wolniejsza, ale chyba dużo bardziej bezpieczna od Błędnego Rycerza. Prang miota nim jak szatan - zaśmiała się. Rzadko decydowała się na przejażdżkę magicznym autobusem. Jeśli nie mogła się teleportować, to decydowała się na miotłę, której ufała najbardziej. - Pewnie nie daliby mu prawa jazdy w niemagicznym świecie.
Na początku wzruszyła ramionami, gdy Skamander podziękował za poczęstunek, tłumacząc się jej wyczerpującym treningiem. Owszem, był wyczerpujący, był niemal morderczy, cięższy niż inne, bo zbliżał się ważny mecz. Musiała zregenerować siły, a cóż może być lepszego od pysznej rybki i gorących frytek? Zobaczyła jednak jego niechętną minę, ten perfidny unik i zdziwiła się. - Coś ty w Anglii się nie urodził? Nie lubisz? - spytała unosząc przy tym brwi; tradycyjne fish'n'chips sprzedawano na każdym rogu w Londynie, tradycyjnie zawinięte w gazetę. Wszyscy tak jedli, wszyscy w Anglii to uwielbiali, nie widziała w tym nic dziwnego. W Walii także wszyscy za tym przepadali. Cóż, najwyraźniej Skamander miał jednak dużo bardziej wymagające podniebienie. No nic, nie szkodzi, więcej dla niej. Miała dziś prawdziwie wilczy apetyt.
Dotarli na opuszczone podwórze. Miała już czyste dłonie i wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Czuła się zdecydowanie lepiej, zwarta i gotowa do treningu, chciała zacząć od razu, ale Skamander wyjechał od razu z zasadami.
- Nie chcę się ograniczać tylko do klubowej listy zaklęć - odpowiedziała od razu. Lista ta była krótka i ograniczona, znała wiele innych, interesujących zaklęć, które musiała przećwiczyć. Mogły przydać się w prawdziwej walce. - No dobra, niech ci będzie - zgodziła się niechętnie; ostatnio coraz lepiej szło jej rzucanie Lamino, wielka szkoda, że nie będzie mogła się nim dziś popisać. - I bez Bombardy Maximy, bo huk wzbudzi niepotrzebną sensację - dodała jeszcze; nie mogli rozwalać całej okolicy. - Zaczekaj - powiedziała nagle. Uniosła różdżkę i wycelowała nią w stronę, z której przyszli. Powinni byli się zabezpieczyć. - Salvio Hexia - wyszeptała.
Na początku wzruszyła ramionami, gdy Skamander podziękował za poczęstunek, tłumacząc się jej wyczerpującym treningiem. Owszem, był wyczerpujący, był niemal morderczy, cięższy niż inne, bo zbliżał się ważny mecz. Musiała zregenerować siły, a cóż może być lepszego od pysznej rybki i gorących frytek? Zobaczyła jednak jego niechętną minę, ten perfidny unik i zdziwiła się. - Coś ty w Anglii się nie urodził? Nie lubisz? - spytała unosząc przy tym brwi; tradycyjne fish'n'chips sprzedawano na każdym rogu w Londynie, tradycyjnie zawinięte w gazetę. Wszyscy tak jedli, wszyscy w Anglii to uwielbiali, nie widziała w tym nic dziwnego. W Walii także wszyscy za tym przepadali. Cóż, najwyraźniej Skamander miał jednak dużo bardziej wymagające podniebienie. No nic, nie szkodzi, więcej dla niej. Miała dziś prawdziwie wilczy apetyt.
Dotarli na opuszczone podwórze. Miała już czyste dłonie i wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Czuła się zdecydowanie lepiej, zwarta i gotowa do treningu, chciała zacząć od razu, ale Skamander wyjechał od razu z zasadami.
- Nie chcę się ograniczać tylko do klubowej listy zaklęć - odpowiedziała od razu. Lista ta była krótka i ograniczona, znała wiele innych, interesujących zaklęć, które musiała przećwiczyć. Mogły przydać się w prawdziwej walce. - No dobra, niech ci będzie - zgodziła się niechętnie; ostatnio coraz lepiej szło jej rzucanie Lamino, wielka szkoda, że nie będzie mogła się nim dziś popisać. - I bez Bombardy Maximy, bo huk wzbudzi niepotrzebną sensację - dodała jeszcze; nie mogli rozwalać całej okolicy. - Zaczekaj - powiedziała nagle. Uniosła różdżkę i wycelowała nią w stronę, z której przyszli. Powinni byli się zabezpieczyć. - Salvio Hexia - wyszeptała.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Bo ciągle się zatrzymują, nie zachowują tempa...? Tak to ma wyglądać...? - uniósł brwi zaskoczony tym, że w ogóle musi tłumaczyć dlaczego tak sądzi. Może on coś źle widział. Może mugole mieli jakieś podobne do magów mechanizmy kamuflujące bez znajomości których świat widziało się inaczej niż miało? Jakoś w głowie się Anthonemu nie mieściło po prostu, że ten wężyk ciągłych postoi na prostym odcinku drogi mógł być opisywany jako sprawnie funkcjonująca komunikacja miejska.
- Miota jak szatan?- podpytał nie rozumiejąc co też to porównanie miało oznaczać. Było to jakieś odniesienie do czarnoksiężników rzucających szatańskimi pożogami? Tylko co kierowca Błędnego mógł mieć z nimi wspólnego? Chyba nie nadążał za angielska nowomową.
Dawno nie słyszał tak bezsensownego zarzutu kierowanego w swoją stronę. Uśmiechnął się bezgłośnie, by odreagować jakoś słyszane rewelacje.
- To nie oznacza, że muszę rozkoszować się posiatkowanym ziemniakiem smażonym w Merlin wie jak długo niewymienianym oleju opakowanym w kant gazety mając nadzieję, że jedyna powierzchnia której dotykała to prasa drukarni oraz kuchenny blat- wolałby jeść je już z wnętrza własnej skarpety. Miałby przynajmniej pewność, że dotykała je jedna osoba, która myła ręce - on sam - Co to za pomysł by determinować czyjeś pochodzenie po tym co je lub nie je? Sama na to wpadłaś czy masz też młodsze rodzeństwo? - takie jakieś przykładowo siedmioletnie? Bo tak to trochę brzmiało. Jak jakaś inwencja twórcza szkraba który wpadł na genialny plan znalezienia powodu dla którego mógłby bezkarnie codziennie zajadać się swoim ulubionym fish'n'chips.
- I bez Bombardy - powtórzył składając wierzchnia część szaty, którą złożył i przewiesił przez gałąź pobliskiego drzewka. Ustawił się na przeciw Max za zasłoną wzniesionego przez nią zaklęcia. Różdżkę trzymał już w dłoni. Rozpiął guzik koszuli pod szyją dla wygody. Wzbierała w nim ekscytacja typowa przed rozpoczęciem pojedynku. Wyciągnął jeszcze monetę
- Grawer czy reszka? - sytał, a gdy padła odpowiedź podrzucił ją w powietrze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Miota jak szatan?- podpytał nie rozumiejąc co też to porównanie miało oznaczać. Było to jakieś odniesienie do czarnoksiężników rzucających szatańskimi pożogami? Tylko co kierowca Błędnego mógł mieć z nimi wspólnego? Chyba nie nadążał za angielska nowomową.
Dawno nie słyszał tak bezsensownego zarzutu kierowanego w swoją stronę. Uśmiechnął się bezgłośnie, by odreagować jakoś słyszane rewelacje.
- To nie oznacza, że muszę rozkoszować się posiatkowanym ziemniakiem smażonym w Merlin wie jak długo niewymienianym oleju opakowanym w kant gazety mając nadzieję, że jedyna powierzchnia której dotykała to prasa drukarni oraz kuchenny blat- wolałby jeść je już z wnętrza własnej skarpety. Miałby przynajmniej pewność, że dotykała je jedna osoba, która myła ręce - on sam - Co to za pomysł by determinować czyjeś pochodzenie po tym co je lub nie je? Sama na to wpadłaś czy masz też młodsze rodzeństwo? - takie jakieś przykładowo siedmioletnie? Bo tak to trochę brzmiało. Jak jakaś inwencja twórcza szkraba który wpadł na genialny plan znalezienia powodu dla którego mógłby bezkarnie codziennie zajadać się swoim ulubionym fish'n'chips.
- I bez Bombardy - powtórzył składając wierzchnia część szaty, którą złożył i przewiesił przez gałąź pobliskiego drzewka. Ustawił się na przeciw Max za zasłoną wzniesionego przez nią zaklęcia. Różdżkę trzymał już w dłoni. Rozpiął guzik koszuli pod szyją dla wygody. Wzbierała w nim ekscytacja typowa przed rozpoczęciem pojedynku. Wyciągnął jeszcze monetę
- Grawer czy reszka? - sytał, a gdy padła odpowiedź podrzucił ją w powietrze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 09.12.18 1:34, w całości zmieniany 1 raz
- Bez magii ruch uliczny musi być uporządkowany. Mugolskie pojazdy nie są w stanie wyminąć drugiego przy pomocy magii. Potrzebują też chwili, aby wyhamować. Dlatego są dużo wolniejsze - wytłumaczyła cierpliwie, czując się trochę tak, jakby rozmawiała z młodszą siostrą. Właściwie zawsze miała takie poczucie, kiedy opowiadała czarodziejom o niemagicznym świecie. - Jedne samochody muszą stać, aby inne mogły przejechać na skrzyżowaniu. To logiczne - ciągnęła dalej.
Parsknęła śmiechem, gdy Skamander powtórzył za nią miota jak szatan, wyraźnie nie mając pojęcia co miała na myśli. Nie wiedziała dlaczego akurat to ją tak rozbawiło.
- Wiesz, mugole wyobrażają sobie, że gdzieś tam wysoko w niebie istnieje siła wyższa nazywana Bogiem, dla którego trzeba czynić dobro. Istnieje też jego przeciwieństwo, które nazywają Szatanem - wytłumaczyła, upraszczając to wszystko do maksimum; mogła mu tu zrobić prawdziwy wykład o wierze chrześcijańskiej, wychowali ją wszak religijni fanatycy, uczęszczała do szkółki niedzielnej i spędzała całe godziny na słuchaniu biblijnych przypowieści, czy wysłuchiwaniu kazań - ale po co? - No i ten Szatan bywa bardzo brutalny, łapiesz? Zwłaszcza jak kogoś opętuje... To miota nim po pokoju rzucając o ściany i sufit. A przynajmniej tak sobie to mugole wyobrażają. Pranga tak prowadzi Błędnego Rycerza. Rzuca tobą o szyby.
Znowu przewróciła oczyma, gdy Skamander wygłosił monolog pod adresem frytek i ryby sugerujący, że nie były ani smaczne, ani higienicznie przygotowane. - Książę na ziarnku grochu się znalazł - prychnęła kpiąco, ale pod nosem; nie będzie się z nim przecież wykłócała o frytki. Ona je uwielbiała i nie wiedziała nic złego w zawinięciu tego w gazetę; wszyscy je tak jedli w Londynie.
Za wyjątkiem Skamandera najwyraźniej.
- Może po tym, że każdy naród ma jakieś tradycyjne potrawy, które składają się na jego tożsamość, nie uważasz? - spytała podirytowana; tak zwykł mędrkować i zgrywać tytana intelektu, a nie wiedział, że częścią tradycji niemal każdego kraju była także kuchnia? - Mam młodsze rodzeństwo, ale to nie twoja sprawa - nie zwykła opowiadać o swojej siostrze obcym. Nie dlatego, że się jej wstydziła, a dlatego, że Jean była jej oczkiem w głowie, częścią małego, zamkniętego świata. Tkwiła za murem wzniesionym przez Maxine przed innymi. Tym co było w środku nie chciała dzielić się z innymi. Zabrzmiała ostrzej niż zamierzała, szorstko i nieprzyjemnie. Naburmuszyła się wyraźnie i odwróciła spojrzenie; Skamander akurat pozbywał się wierzchniego okrycia, które krępowało ruchy.
Sama także podwinęła rękawy koszuli, jakby to miało jaj w czymkolwiek pomóc. Spojrzała podejrzliwie na monetę, sprawdzając, czy aby na pewno nie ma dwóch grawerów, albo reszek.
- Reszka - powiedziała pewnym głosem, wyciągając z kieszeni swoją różdżkę z czerwonego dębu.
Parsknęła śmiechem, gdy Skamander powtórzył za nią miota jak szatan, wyraźnie nie mając pojęcia co miała na myśli. Nie wiedziała dlaczego akurat to ją tak rozbawiło.
- Wiesz, mugole wyobrażają sobie, że gdzieś tam wysoko w niebie istnieje siła wyższa nazywana Bogiem, dla którego trzeba czynić dobro. Istnieje też jego przeciwieństwo, które nazywają Szatanem - wytłumaczyła, upraszczając to wszystko do maksimum; mogła mu tu zrobić prawdziwy wykład o wierze chrześcijańskiej, wychowali ją wszak religijni fanatycy, uczęszczała do szkółki niedzielnej i spędzała całe godziny na słuchaniu biblijnych przypowieści, czy wysłuchiwaniu kazań - ale po co? - No i ten Szatan bywa bardzo brutalny, łapiesz? Zwłaszcza jak kogoś opętuje... To miota nim po pokoju rzucając o ściany i sufit. A przynajmniej tak sobie to mugole wyobrażają. Pranga tak prowadzi Błędnego Rycerza. Rzuca tobą o szyby.
Znowu przewróciła oczyma, gdy Skamander wygłosił monolog pod adresem frytek i ryby sugerujący, że nie były ani smaczne, ani higienicznie przygotowane. - Książę na ziarnku grochu się znalazł - prychnęła kpiąco, ale pod nosem; nie będzie się z nim przecież wykłócała o frytki. Ona je uwielbiała i nie wiedziała nic złego w zawinięciu tego w gazetę; wszyscy je tak jedli w Londynie.
Za wyjątkiem Skamandera najwyraźniej.
- Może po tym, że każdy naród ma jakieś tradycyjne potrawy, które składają się na jego tożsamość, nie uważasz? - spytała podirytowana; tak zwykł mędrkować i zgrywać tytana intelektu, a nie wiedział, że częścią tradycji niemal każdego kraju była także kuchnia? - Mam młodsze rodzeństwo, ale to nie twoja sprawa - nie zwykła opowiadać o swojej siostrze obcym. Nie dlatego, że się jej wstydziła, a dlatego, że Jean była jej oczkiem w głowie, częścią małego, zamkniętego świata. Tkwiła za murem wzniesionym przez Maxine przed innymi. Tym co było w środku nie chciała dzielić się z innymi. Zabrzmiała ostrzej niż zamierzała, szorstko i nieprzyjemnie. Naburmuszyła się wyraźnie i odwróciła spojrzenie; Skamander akurat pozbywał się wierzchniego okrycia, które krępowało ruchy.
Sama także podwinęła rękawy koszuli, jakby to miało jaj w czymkolwiek pomóc. Spojrzała podejrzliwie na monetę, sprawdzając, czy aby na pewno nie ma dwóch grawerów, albo reszek.
- Reszka - powiedziała pewnym głosem, wyciągając z kieszeni swoją różdżkę z czerwonego dębu.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
|-> z szafki
W głowie mu huczało. Oparzona skóra piekła. Czuł, że z trudem utrzymuje skupienie, jednak wciąż potrafi zachować świadomość. Wolał by tak właśnie pozostało dlatego też gestem poddał walkę, której zwycięstwo i tak w tym momencie leżało poza jego możliwościami. Potrafił oszacować swoje umiejętności, znał swoje granice i niestety w tym momencie nie był wstanie wykrzesać z siebie dostatecznie silnych zaklęć obronnych, które oswobodziłby go z osłabiających go zaklęć obronnych. O tarczach już nawet nie wspominał.
Cierpliwie czekał, aż czarownica odwoła swoje zaklęcia. Nie popędzał, jednak bardzo chciałby by nie zwlekała - wciąż pętała go pajęczyna, a zamieszkujące ją magiczne pająki w tym momencie kontynuowały trawienie go żywcem. Nie było to przyjemne. W momencie w którym magiczna opaska odsłoniła mu wzrok, a lepka sieć wyparowała nie podniósł się z kolan
- Pozwolisz...że sobie...Uh - Melinie, jak dobrze... Rozciągnął się na ziemi tak, że skończył leżąc na niej plecami. Osiągniecie tej pozycji skwitował westchnięciem ulgi. Była przyjemnie chłodna. Oparzenia od zaklęć rażących i ognistych pulsowały z mniejszym bólem. Patrząc bezradnie na nadpalony rękaw koszuli bardzo się cieszył z tego, że zawczasu jednak mimo wszystko zdecydował się ściągnąć wierzchnią warstwę szaty. To byłby już trzeci płaszcz w przeciągu dwóch miesięcy, a wypłata wciąż była jedna.
- Dobra robota - mruknął z uznaniem wpatrując się w szare niebo - Nie spodziewałem się, że jesteś tak biegła w białej magii. Hobbistycznie zajmujesz się łamaniem klątw lub czymś podobnym? - zmarszczył brew i zadarł głowę by spojrzeć na Maxine. Dociekał z ciekawości zastanawiając się czy to talent, czy to wynik treningu związanego z jakimś zamiłowaniem, a może też zwyczajnie przymus potrzeby świadczący o tym, że czarownica szybko się uczy - Jesteś może okulumentką? - dumał dalej opierając rozczapierzone palce obu dłoni o siebie tuż nad brzuchem, kiedy to łokcie podpierały ziemię - W chwili, w której straciłem pogląd na ciebie w pierwszej chwili pomyślałem o rzuceniu hiemsitio - podzielił się myślą. Było to potężne zaklęcie o ogromnym obszarze działania. Celność nie grałaby tu tak dużej roli. Jemu nie przeszkadzałoby to, że sam stałby się ofiarą swojego uroku. Liczyłoby się to, że mógłby pociągnąć za sobą i ją - Obawiałem się jednak, że urok wpłynął by dość za mocno na okolicę... - mugolską okolicę.
W głowie mu huczało. Oparzona skóra piekła. Czuł, że z trudem utrzymuje skupienie, jednak wciąż potrafi zachować świadomość. Wolał by tak właśnie pozostało dlatego też gestem poddał walkę, której zwycięstwo i tak w tym momencie leżało poza jego możliwościami. Potrafił oszacować swoje umiejętności, znał swoje granice i niestety w tym momencie nie był wstanie wykrzesać z siebie dostatecznie silnych zaklęć obronnych, które oswobodziłby go z osłabiających go zaklęć obronnych. O tarczach już nawet nie wspominał.
Cierpliwie czekał, aż czarownica odwoła swoje zaklęcia. Nie popędzał, jednak bardzo chciałby by nie zwlekała - wciąż pętała go pajęczyna, a zamieszkujące ją magiczne pająki w tym momencie kontynuowały trawienie go żywcem. Nie było to przyjemne. W momencie w którym magiczna opaska odsłoniła mu wzrok, a lepka sieć wyparowała nie podniósł się z kolan
- Pozwolisz...że sobie...Uh - Melinie, jak dobrze... Rozciągnął się na ziemi tak, że skończył leżąc na niej plecami. Osiągniecie tej pozycji skwitował westchnięciem ulgi. Była przyjemnie chłodna. Oparzenia od zaklęć rażących i ognistych pulsowały z mniejszym bólem. Patrząc bezradnie na nadpalony rękaw koszuli bardzo się cieszył z tego, że zawczasu jednak mimo wszystko zdecydował się ściągnąć wierzchnią warstwę szaty. To byłby już trzeci płaszcz w przeciągu dwóch miesięcy, a wypłata wciąż była jedna.
- Dobra robota - mruknął z uznaniem wpatrując się w szare niebo - Nie spodziewałem się, że jesteś tak biegła w białej magii. Hobbistycznie zajmujesz się łamaniem klątw lub czymś podobnym? - zmarszczył brew i zadarł głowę by spojrzeć na Maxine. Dociekał z ciekawości zastanawiając się czy to talent, czy to wynik treningu związanego z jakimś zamiłowaniem, a może też zwyczajnie przymus potrzeby świadczący o tym, że czarownica szybko się uczy - Jesteś może okulumentką? - dumał dalej opierając rozczapierzone palce obu dłoni o siebie tuż nad brzuchem, kiedy to łokcie podpierały ziemię - W chwili, w której straciłem pogląd na ciebie w pierwszej chwili pomyślałem o rzuceniu hiemsitio - podzielił się myślą. Było to potężne zaklęcie o ogromnym obszarze działania. Celność nie grałaby tu tak dużej roli. Jemu nie przeszkadzałoby to, że sam stałby się ofiarą swojego uroku. Liczyłoby się to, że mógłby pociągnąć za sobą i ją - Obawiałem się jednak, że urok wpłynął by dość za mocno na okolicę... - mugolską okolicę.
Find your wings
Cóż. Szybko poszło.
Tak mogła to skomentować, gdy Skamander nie zdołał się obronić przed lecącymi weń kolejnymi, silnymi zaklęciami. Satysfakcji nie sprawiało jej zadawanie bólu, ale szybkie zdobycie przewagi nad aurorem. Nie spodziewała się podobnego obrotu sprawy. Sądziła, że będzie trudno, że będzie musiała się mocno napocić, by czymkolwiek go drasnąć; może i nie władała magią ofensywną tak biegle jak on, ale wykazała się niezwykłym sprytem - i dzięki temu zwyciężyła. Anthony upadł, to był koniec pojedynku; opuściła swoją różdżkę i podbiegła do niego od razu. Po części zmartwiona, po części uśmiechnięta. Natychmiast cofnęła wszystkie zaklęcia, które nań rzuciła: zniknęła opaska z oczu i pajęczyna. Sięgnęła ręką po tłustego, włochatego pająka, który kąsał Skamandera w kark i rzuciła na ziemię, by bezlitośnie zgnieść go butem.
Nie bardzo wiedziała co ma teraz zrobić, gdy leżał tak na ziemi, wyraźnie obolały i cierpiący; trochę ruszyło ją sumienie.
- No widzisz... Lubię zaskakiwać - odparła, nie potrafiąc ukryć dumy, którą czuła. Udało jej się dość szybko obezwładnić aurora, wytrącić mu broń z ręki, oślepić i osłabić przeciwnika. Zadziałała sprytnie i skutecznie; mogła być z siebie zadowolona, choć uważała, że ma jeszcze wiele pracy przed sobą, zwłaszcza w dziedzinie uroków. - Nie umiem łamać klątw. Zawsze byłam niezła w magii obronnej, a ostatnio sporo ćwiczę. Szybko się uczę, cóż mogę powiedzieć - oświadczyła nieskromnie, wzruszając przy tym kokieteryjnie prawym ramieniem. Po części może miała po prostu talent do białej magii, a po części była to zasługa włożonej w to ciężkiej pracy; przez całe lata skupiała się na qudditchu i treningach fizycznych, zaniedbując czary - nadrobiła to szybko, gdy dołączyła do Zakonu Feniksa.
- Umówiliśmy się, by nie rzucać Lamino i Bombardy Maximy, by nie przyciągać uwagi, a ty myślałeś o lodowej nawałnicy? - spytała, a do jej głosu wkradła się nutka ironii. - To na pewno zniszczyłoby całą okolicę mugolskich domów, na które nikt nie nałożył zaklęć ochronnych. Pozbawiłbyś ludzi dachu nad głową, kto wie kto zginąłby pod ich gruzami - powiedziała już całkowicie poważnym tonem; pragnienie wygranej było silne, doskonale to rozumiała, ale musieli we wszystkim zachować rozsądek. - Następnym razem staniemy do pojedynku na jakimś pustkowi. Na szkockim wrzosowisku, czy coś. Wtedy będziesz miał pełną dowolność w rzucaniu zaklęć - zażartowała Maxine. Mimo wszystko warto byłoby przećwiczyć to zaklęcie. Mogło być groźną bronią wymierzoną przeciwko czarnoksiężnikom, którzy nie wahali się sięgnąć po najbardziej obrzydliwe z zaklęć.
- Dasz radę dostać się do uzdrowiciela? Wezwę Błędnego Rycerza. Chyba trochę... przesadziłam - spytała z troską.
Tak mogła to skomentować, gdy Skamander nie zdołał się obronić przed lecącymi weń kolejnymi, silnymi zaklęciami. Satysfakcji nie sprawiało jej zadawanie bólu, ale szybkie zdobycie przewagi nad aurorem. Nie spodziewała się podobnego obrotu sprawy. Sądziła, że będzie trudno, że będzie musiała się mocno napocić, by czymkolwiek go drasnąć; może i nie władała magią ofensywną tak biegle jak on, ale wykazała się niezwykłym sprytem - i dzięki temu zwyciężyła. Anthony upadł, to był koniec pojedynku; opuściła swoją różdżkę i podbiegła do niego od razu. Po części zmartwiona, po części uśmiechnięta. Natychmiast cofnęła wszystkie zaklęcia, które nań rzuciła: zniknęła opaska z oczu i pajęczyna. Sięgnęła ręką po tłustego, włochatego pająka, który kąsał Skamandera w kark i rzuciła na ziemię, by bezlitośnie zgnieść go butem.
Nie bardzo wiedziała co ma teraz zrobić, gdy leżał tak na ziemi, wyraźnie obolały i cierpiący; trochę ruszyło ją sumienie.
- No widzisz... Lubię zaskakiwać - odparła, nie potrafiąc ukryć dumy, którą czuła. Udało jej się dość szybko obezwładnić aurora, wytrącić mu broń z ręki, oślepić i osłabić przeciwnika. Zadziałała sprytnie i skutecznie; mogła być z siebie zadowolona, choć uważała, że ma jeszcze wiele pracy przed sobą, zwłaszcza w dziedzinie uroków. - Nie umiem łamać klątw. Zawsze byłam niezła w magii obronnej, a ostatnio sporo ćwiczę. Szybko się uczę, cóż mogę powiedzieć - oświadczyła nieskromnie, wzruszając przy tym kokieteryjnie prawym ramieniem. Po części może miała po prostu talent do białej magii, a po części była to zasługa włożonej w to ciężkiej pracy; przez całe lata skupiała się na qudditchu i treningach fizycznych, zaniedbując czary - nadrobiła to szybko, gdy dołączyła do Zakonu Feniksa.
- Umówiliśmy się, by nie rzucać Lamino i Bombardy Maximy, by nie przyciągać uwagi, a ty myślałeś o lodowej nawałnicy? - spytała, a do jej głosu wkradła się nutka ironii. - To na pewno zniszczyłoby całą okolicę mugolskich domów, na które nikt nie nałożył zaklęć ochronnych. Pozbawiłbyś ludzi dachu nad głową, kto wie kto zginąłby pod ich gruzami - powiedziała już całkowicie poważnym tonem; pragnienie wygranej było silne, doskonale to rozumiała, ale musieli we wszystkim zachować rozsądek. - Następnym razem staniemy do pojedynku na jakimś pustkowi. Na szkockim wrzosowisku, czy coś. Wtedy będziesz miał pełną dowolność w rzucaniu zaklęć - zażartowała Maxine. Mimo wszystko warto byłoby przećwiczyć to zaklęcie. Mogło być groźną bronią wymierzoną przeciwko czarnoksiężnikom, którzy nie wahali się sięgnąć po najbardziej obrzydliwe z zaklęć.
- Dasz radę dostać się do uzdrowiciela? Wezwę Błędnego Rycerza. Chyba trochę... przesadziłam - spytała z troską.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Opuszczona chata
Szybka odpowiedź