Trochę ziemi i przykrych słów 1951
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Nie, miała już tego dość. Jeszcze chwila i zaczęłaby płakać. Czuła, że wszyscy się z niej śmieją z niej bo przecież to ona przyprowadziła ze sobą tego błazna. Przecież obiecał, że będzie się zachowywał, przecież wiedział jakie to dla niej ważnie. Właśnie dla tego nie chciał zabierać go ze sobą. Teraz i tak już za późno na jakiekolwiek wyrzuty. Mogła się pożegnać z dalszym członkostwem w Klubie Ślimaka. Uciekła z sali przy pierwszej okazji. Szła przed siebie wciąż czując jak jej policzki płoną. Objęła się mocniej ramionami, teraz mogła spokojnie zacząć płakać. Pozwoliła by kilka łez spłynęło po jej twarzy zostawiając wyraźne ślady. Nie, nie poszła ukryć się w dormitorium. Może powinna tam przecież nie musiałaby go oglądać. Wystarczyło trochę zmienić plan dnia i nie musiała go widywać aż do świątecznej przerwy. Może wtedy mogłaby mu wybaczyć jego zachowanie. Jakoś udałoby się jej wszystko naprawić. Potrzebowała zająć czymś ręce, skupić myśli nad czymkolwiek co mogło przynieść jej spokój. Weszła do szkolnych szklarni. Przez kilka ostatnich lat Judith zdążyła zdobyć zaufanie profesora dla tego mogła korzystać z pomieszczeń bez niczyjej opieki. Nie zważając na to, że zniszczy nową szatę wyjściową zajęła się przesadzaniem roślin. Musiała jeszcze tylko związać długie brązowe włosy a na dłonie nałożyć rękawiczki. Wystarczy, mogła brać się do pracy. Czując pod palcami świeżą ziemię mogła wreszcie spokojnie odetchnąć. Serce młodej panny Skamander ustało w próbach wyrwania się z jej klatki piersiowej a z policzków powoli zaczął znikać róż. Odpłynęła, była już w swoim świecie gdzie wszystko było spokojne i piękne. Żadnych upokarzających ją chłopaków, żadnych śmiejących się ludzi. Najgorsze było to, że Bertie pewnie nic sobie z tego nie zrobi. Przy następnej okazji pewnie będzie zachowywał się tak jakby nic się nie stało. Judith była wstanie zrozumieć, że on nie martwi się przyszłością że dla niego szklanka jest zawsze jest do połowy pełna. Uwielbiała go za to, zawsze potrafił ją pocieszyć i rozbawić ale czy choć raz nie mógł pomyśleć o niej. Przynajmniej spróbować zrozumieć, że chciałaby w życiu do czegoś dojść. Gdyby nie ta przeklęta papla o niczym by się nawet nie dowiedział! Nie była pewna co pierwsze wyrwało ją z zamyślenia. Fakt, że znowu zaczęła płakać, dźwięk czyjś kroków czy może odgłos rozbijającej się doniczki. - Na brodę Merlina - warknęła pod nosem. Czy dzisiaj nic nie mogło pójść po jej myśli? Otarła policzki próbując posprzątać bałagan który nieświadomie narobiła. Najgorsze jest to, że nawet nie mogła być na niego zła. Miała krzyczeć tylko dla tego, że jest jaki jest?
Na prawdę się starał. Poważnie. A jednak widział jak ona się stresuje i chciał ją rozbawić i uspokoić. I dlatego chyba denerwował ją jeszcze przed wyjściem i wydawała się być na niego zła, a i on w końcu zaczął się irytować. Co nie zmieniało faktu, że próbował niczego nie zepsuć. Jak nigdy uważał jak chodzi, byle nie wpadać na ludzi, nie dać się sprowokować do głupiej uwagi żadnemu Ślizgonowi, nie zasugerować, że cały Klub Ślimaka uważa za bagno. Bo może on tak myśli, ale Judith na tym miejscu zależy. Ostatecznie to ona jest mózgiem tego związku, więc pewnie wie lepiej?
A jednak są dwa słowa, jakie określają Bertiego w pewnym stopniu: klaun, który zawsze chce dobrze i nie przeszkadza mu robienie z siebie głupka, byle ludziom było wesoło oraz: oferma. Tylko tyle, że kiedy śmieją się też z Judith przez niego, bywa już inaczej.
Wracając jednak do sedna: na prawdę bardziej niż zwykle starał się nie być sobą. W każdym razie, żeby nie być ofermą, bo jeśli o mówienie chodzi, on czasami już nawet nie panował nad swoim błaznowaniem. I oczywiście musiało się to skończyć tak, że jak już znalazł rozmówcę i wkręcił się w rozmowę to zapomniał, że miało być elegancko i spokojnie i zaczął gestykulować, a fakt, że jego ręce wiodą własną opowieść, kiedy on mówi to powód dużej części wypadków w jego obecności. Tak więc potrącił jakąś butelkę. I zaraz próbował ją złapać, ale potrącił coś innego i już po chwili efektu domino nie mógł powstrzymać i połowa przygotowanego stołu była rzecz jasna rozwalona, czy zalana. I oczywiście ludzie się gapili, więc co mógł zrobić? Uśmiechnął się po swojemu, poustawiał co mógł i wrócił do rozmów czasem śmiejąc się z ludźmi, bo przecież to musiało się stać.
Tylko Judith gdzieś zniknęła o czym połapał się kilka chwil później.
Ruszył więc jej szukać. Opcji było kilka, najbardziej prawdopodobne były dwie: jej dormitorium lub Pokój wspólny - czyli miejsca do których on nie miał dostępu, oraz szklarnie. Ruszył więc w ich kierunku z nadzieją i, kiedy usłyszał, że coś się strzaskało, przyspieszył kroku pewien, że ją znalazł.
- Jud? - odezwał się, wchodząc do środka. Zbierała kawałki jakiejś doniczki i... płakała? Kucnął przy niej. - Hej, co jest, skarbie? Na prawdę się nimi przejmujesz? To tylko kilka głupich żartów, przecież nic wielkiego się nie stało. - wyciągnął zaraz dłoń w stronę jej buzi, żeby otrzeć łzy.
A jednak są dwa słowa, jakie określają Bertiego w pewnym stopniu: klaun, który zawsze chce dobrze i nie przeszkadza mu robienie z siebie głupka, byle ludziom było wesoło oraz: oferma. Tylko tyle, że kiedy śmieją się też z Judith przez niego, bywa już inaczej.
Wracając jednak do sedna: na prawdę bardziej niż zwykle starał się nie być sobą. W każdym razie, żeby nie być ofermą, bo jeśli o mówienie chodzi, on czasami już nawet nie panował nad swoim błaznowaniem. I oczywiście musiało się to skończyć tak, że jak już znalazł rozmówcę i wkręcił się w rozmowę to zapomniał, że miało być elegancko i spokojnie i zaczął gestykulować, a fakt, że jego ręce wiodą własną opowieść, kiedy on mówi to powód dużej części wypadków w jego obecności. Tak więc potrącił jakąś butelkę. I zaraz próbował ją złapać, ale potrącił coś innego i już po chwili efektu domino nie mógł powstrzymać i połowa przygotowanego stołu była rzecz jasna rozwalona, czy zalana. I oczywiście ludzie się gapili, więc co mógł zrobić? Uśmiechnął się po swojemu, poustawiał co mógł i wrócił do rozmów czasem śmiejąc się z ludźmi, bo przecież to musiało się stać.
Tylko Judith gdzieś zniknęła o czym połapał się kilka chwil później.
Ruszył więc jej szukać. Opcji było kilka, najbardziej prawdopodobne były dwie: jej dormitorium lub Pokój wspólny - czyli miejsca do których on nie miał dostępu, oraz szklarnie. Ruszył więc w ich kierunku z nadzieją i, kiedy usłyszał, że coś się strzaskało, przyspieszył kroku pewien, że ją znalazł.
- Jud? - odezwał się, wchodząc do środka. Zbierała kawałki jakiejś doniczki i... płakała? Kucnął przy niej. - Hej, co jest, skarbie? Na prawdę się nimi przejmujesz? To tylko kilka głupich żartów, przecież nic wielkiego się nie stało. - wyciągnął zaraz dłoń w stronę jej buzi, żeby otrzeć łzy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Westchnęła ciężko słysząc jak pada jej własne imię. Dla czego tak szybko musiała z nim rozmawiać? Dla czego nie ukryła się przynajmniej w pokoju wspólnym. Próbowała na niego nie patrzeć ale niby co miało jej to dać. Przecież nie mogła go ignorować i tak by nie odszedł, nie teraz gdy widział, że płacze. - Nic mi nie jest - zapewniła go bez przekonania. Odsunęła się nieznacznie, nie pozwoliła by ją dotknął. Zagryzła dolną wargę by tylko powstrzymać dalszy płacz. Zrzuciła z dłoni rękawiczki i szybko sama otarła morkę policzki. Zajęła się dalszym zbieraniem skorup ale jego słowa doprowadzały ją niemal do furii. Podniosła się z miejsca wciąż unikając jego wzroku. Wyciągnęła różdżkę ze swojej szaty i zajęła się naprawianiem zniszczonej doniczki i sprzątnięciem rozsypanej ziemi. Czuła jak Bertie śledzi każdy jej ruch. Wzięła głęboki oddech dając mu ostatnią szansę żeby się wydostał. - Posiedzę tu trochę i wrócę do dormitorium. Nie musisz tu za mną siedzieć - chciała brzmieć spokojnie ale nawet ostatni głupiec wyczuł co kryło się za tymi słowami, proste i klarowne wynoś się, chce być sama . Gdy próbował znów się do niej zbliżyć ponownie mu umknęła. Ostatnie czego potrzebowała to jego dotyk. Wróciła do pracy, nagie dłonie zanurzyła w ziemi już niczym się nie przejmując. Gdyby nie ta prosta czynność całą szklarnię wypełniałby jej krzyk. - Bertie dla czego ty zawsze musisz być taki? - spytała w końcu. Cichy głos wciąż zdradzał ślady smutku. - Nawet nie wiesz jak ciężko pracowałam żeby Slughorn w końcu mnie zauważył - wyrzuciła mu już trochę żywiej. Przecież powinien wiedzieć. Tyle raz widział jak się uczy jak przygląda się każdej roślinie, która dla niego była przecież zwykłym zielskiem. Zresztą czy on naprawdę sądził, że robiła to tylko dla siebie? To prawda, że rozstali się już parę razy ale przecież wciąż do siebie wracali. Miała prawo myśleć o ich przyszłości o tym co będzie gdy już oboje skończą szkołę. Liczyła, że dzięki klubowi się wybije i pociągnie Bertiego za sobą. Mogliby być niezależni, wynająć jakieś małe mieszkanie i po postu żyć razem. Zawsze był jeszcze stadnina jako spadek po rodzicach ale nie chciała zmuszać Bertiego do życia w cieniu Skamanderów. Robiła to dla nich…a on wszystko pięknie niszczył. - Obiecałeś mi, że przynajmniej się postarasz. - znów oskarżyła a w jej głosie słychać było już wyraźnie gniew. Ile razy przed dniem przyjęcia przerabiali ten sam temat. To jak ma się zachowywać i co mówić. A teraz co? Hej Jude nie przejmuj się przecież nic się nie stało. Typowe…
Nie chciał iść i jej tak zostawić. Widział, że Jude jest źle i nie mógł tak po prostu sobie pójść jakby to nie miało znaczenia. Bo miało. Bo może myśleli całkowicie ale to absolutnie inaczej i czasami zwyczajnie nie umiał pojąć jej sposobu rozumowania. On do wszystkiego podchodził zbyt lekko, z założeniem, że zawsze jakoś się ułoży. Ona pod tym względem była znacznie bardziej odpowiedzialna. On nie przejmował się ludźmi dookoła i nie wiedział, dlaczego ktokolwiek miałby się martwić. Ona... cóż, nie umiała. I tym oto sposobem od czasu do czasu ścierali się w chwilach, kiedy jedno nie rozumiało drugiego.
Jej pytanie go zabolało. Bo czasami się bał, że ona go zostawi przez to wszystko. Czasami myślał, że ją zawodzi i, że wolałaby mieć kogoś rozsądniejszego, kto potrafi się zawsze zachować i nie rozwala stołów na przyjęciach.
- I co, sądzisz, że wyrzuci cię bo przyszłaś ze mną? - liczył, że tak nie będzie. Jasne, nie lubił tego klubu, nie lubił Slughorna, nie lubił faktu, że Judy czegokolwiek od tego wszystkiego chce, ale skoro jej zależało, nie chciał jej tego psuć. - Wiem, że się starałaś, ale przecież zobaczył co potrafisz i to jest chyba ważniejsze od tego, że rozwaliłem stół.
Na prawdę na to liczył. Chciał jej powiedzieć, że mu przykro, ale to, że mu przykro nie ma chyba znaczenia, bo znowu nawalił i znowu to zrobił. I ludzie się gapili, a ona tego nie lubi. I co gorsza, gapił się Slughorn.
- I się starałem! Przecież wiesz. Nie zrobiłem tego specjalnie, to po prostu... no, tak już jest? - rozłożył bezradnie ręce. Nie ma podręczników "jak się nie potykać". Taki był. Znów zrobił krok w jej stronę, choć nie wiedział, co powiedzieć. - Hej obiecuję, że jak będę cię niósł przez pierwszy próg to się nie wywalę.
Co mógł zrobić, jak nie błaznować? Chociaż próbował ją rozbawić, kiedy nie mógł zrobić nic innego. Kiedy nie miał argumentów, bo miała żal głównie o coś, czemu nie mógł zaprzeczyć, ale też z czym nic nie mógł zrobić.
Jej pytanie go zabolało. Bo czasami się bał, że ona go zostawi przez to wszystko. Czasami myślał, że ją zawodzi i, że wolałaby mieć kogoś rozsądniejszego, kto potrafi się zawsze zachować i nie rozwala stołów na przyjęciach.
- I co, sądzisz, że wyrzuci cię bo przyszłaś ze mną? - liczył, że tak nie będzie. Jasne, nie lubił tego klubu, nie lubił Slughorna, nie lubił faktu, że Judy czegokolwiek od tego wszystkiego chce, ale skoro jej zależało, nie chciał jej tego psuć. - Wiem, że się starałaś, ale przecież zobaczył co potrafisz i to jest chyba ważniejsze od tego, że rozwaliłem stół.
Na prawdę na to liczył. Chciał jej powiedzieć, że mu przykro, ale to, że mu przykro nie ma chyba znaczenia, bo znowu nawalił i znowu to zrobił. I ludzie się gapili, a ona tego nie lubi. I co gorsza, gapił się Slughorn.
- I się starałem! Przecież wiesz. Nie zrobiłem tego specjalnie, to po prostu... no, tak już jest? - rozłożył bezradnie ręce. Nie ma podręczników "jak się nie potykać". Taki był. Znów zrobił krok w jej stronę, choć nie wiedział, co powiedzieć. - Hej obiecuję, że jak będę cię niósł przez pierwszy próg to się nie wywalę.
Co mógł zrobić, jak nie błaznować? Chociaż próbował ją rozbawić, kiedy nie mógł zrobić nic innego. Kiedy nie miał argumentów, bo miała żal głównie o coś, czemu nie mógł zaprzeczyć, ale też z czym nic nie mógł zrobić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No tak już jest . Przeklęta odpowiedź na wszystko. Tyle, to ma już jej wystarczyć i jeszcze pewnie powinna go teraz przeprosić za to, że robi mu wyrzuty. Nie! Niby dla czego ona ma ciągle znosić dziecinne wybryki? Dla czego to właśnie ona musiała być tą, która wyrosła z niezdarności?
Ten żart był błędem. Bott wielkimi kropkami zbliżał się do cienkiej czerwonej linii. Wciąż starała się na niego nie patrzeć. Nie chciała widzieć tego jak bardzo chciał ją pocieszyć, oznak żalu który pobrzmiewał w jego głosie. Tym razem nie wybaczy mu tylko dla tego, że był jej Bertiem. Nie miała w dłoniach nic poza odrobiną ugniecionej ziemi i tym właśnie postanowiła w niego rzucić. Z perspektywy trzej osoby mogło wyglądać to dość zabawnie. Ona ubrana w elegancką suknię brudną od ziemi niemal z każdej strony i on z brązowymi śladami na twarzy. Tyle że nikt nie miał siły na śmiech. Judith odsunęła się o kilka kroków i końcu postanowiła się odwrócić w jego stronę. Niech widzi, że jest wściekła że coraz trudniej przychodzi jej znoszenie niekończących się żartów czy wybryków. Kłamałaby mówiąc, że nigdy wcześniej o tym nie myślała. Zostawić go i poszukać kogoś bardziej podobnego do niej. Przecież już przestali być dziećmi wesoło tarzającymi się w śniegu. Cóż..ona przestała.
- Upokorzyłeś mnie i ośmieszyłeś a ja mam teraz wzruszyć ramionami i udawać, że nic się nie stało? - spytała zaciskając drobne dłonie w pięści. Problem polegał na tym, że życie bez Bertiego wydawało się czymś przeraźliwie smutnym. - Mam stanąć przed profesorem i mieć nadzieję, że o wszystkim zapomni? Bertie dobrze wiesz, że połowa tych ludzi to przedstawiciele szlachty, oni nigdy nie wybaczają podobnych potknięć - może przesadzała, może niepotrzebnie dała się ponieść emocją. Ale z drugiej strony to ona przez całe życie dzięki kontaktom ojca miała styczność z przedstawicielami wyższych sfer. Złapała się na tym, że zaczęła na niego krzyczeć. Część niej wciąż wiedziała, że nie może go za nic obwiniać ale z drugie strony. - Dla tego miało cię tam w ogóle nie być - ugryzła się w język chwilę później ale już było za późno. Mogła mu subtelniej dać do zrozumienia, że się go wstydzi? - Wracaj do dormitorium - poprosiła go po raz ostatni. To już nawet nie chodziło o to, że powie coś czego będzie żałowała. Bała się, że jeśli jeszcze chwilę będą przebywać w tym samym pokoju to ,to będzie koniec ich związku. A to byłoby złe prawda? Oparła łokcie o blat stołu próbując się choć trochę uspokoić zanim do szklarni zlecą się wszystkie zamkowe duchy.
Ten żart był błędem. Bott wielkimi kropkami zbliżał się do cienkiej czerwonej linii. Wciąż starała się na niego nie patrzeć. Nie chciała widzieć tego jak bardzo chciał ją pocieszyć, oznak żalu który pobrzmiewał w jego głosie. Tym razem nie wybaczy mu tylko dla tego, że był jej Bertiem. Nie miała w dłoniach nic poza odrobiną ugniecionej ziemi i tym właśnie postanowiła w niego rzucić. Z perspektywy trzej osoby mogło wyglądać to dość zabawnie. Ona ubrana w elegancką suknię brudną od ziemi niemal z każdej strony i on z brązowymi śladami na twarzy. Tyle że nikt nie miał siły na śmiech. Judith odsunęła się o kilka kroków i końcu postanowiła się odwrócić w jego stronę. Niech widzi, że jest wściekła że coraz trudniej przychodzi jej znoszenie niekończących się żartów czy wybryków. Kłamałaby mówiąc, że nigdy wcześniej o tym nie myślała. Zostawić go i poszukać kogoś bardziej podobnego do niej. Przecież już przestali być dziećmi wesoło tarzającymi się w śniegu. Cóż..ona przestała.
- Upokorzyłeś mnie i ośmieszyłeś a ja mam teraz wzruszyć ramionami i udawać, że nic się nie stało? - spytała zaciskając drobne dłonie w pięści. Problem polegał na tym, że życie bez Bertiego wydawało się czymś przeraźliwie smutnym. - Mam stanąć przed profesorem i mieć nadzieję, że o wszystkim zapomni? Bertie dobrze wiesz, że połowa tych ludzi to przedstawiciele szlachty, oni nigdy nie wybaczają podobnych potknięć - może przesadzała, może niepotrzebnie dała się ponieść emocją. Ale z drugiej strony to ona przez całe życie dzięki kontaktom ojca miała styczność z przedstawicielami wyższych sfer. Złapała się na tym, że zaczęła na niego krzyczeć. Część niej wciąż wiedziała, że nie może go za nic obwiniać ale z drugie strony. - Dla tego miało cię tam w ogóle nie być - ugryzła się w język chwilę później ale już było za późno. Mogła mu subtelniej dać do zrozumienia, że się go wstydzi? - Wracaj do dormitorium - poprosiła go po raz ostatni. To już nawet nie chodziło o to, że powie coś czego będzie żałowała. Bała się, że jeśli jeszcze chwilę będą przebywać w tym samym pokoju to ,to będzie koniec ich związku. A to byłoby złe prawda? Oparła łokcie o blat stołu próbując się choć trochę uspokoić zanim do szklarni zlecą się wszystkie zamkowe duchy.
Słuchał tego wszystkiego i miał wrażenie, że wszystko się powtarza i, że może to prawda, że do siebie nie pasują. Idealnie do siebie pasowali jako dzieciaki, kiedy jeszcze żadne nie myślało o jakichśtam związkach. Mogli się tarzać w śniegu i liściach, mógł jej dawać walentynki, mogli słuchać żartów kolegów i koleżanek, wywalać się ze schodów i śmiać z siebie nawzajem, jeśli wychodzili z tego cało albo kiedy już byli poskładani. Tylko Judy z wiekiem zaczęła poważnieć, a on nie miał na to ochoty. Dalej wierzył, że świat jest dobry i, że czeka go świetlana przyszłość tak po prostu. A ona wierzyła, że o takie rzeczy trzeba się starać i wysilać. On uważał, że skoro coś nie sprawia mu frajdy to nie ma sensu, żeby marnował na to czas, ona stała się zwyczajnie obowiązkowa. Odpowiedzialna? I jakby coraz bardziej martwiła się opinią ludzi, a to czasem go bawiło, czasem denerwowało. Kiedy oberwał ziemią, nie zrobił kompletnie nic.
- Więc co, będziesz się próbowała zaprzyjaźniać z kimś, kto cię ocenia przez takie bzdury, bo to może dać ci kiedyś jakieś ułatwienie? - spytał zanim zdążył ugryźć się w język. Przyszedł ją przeprosić i stąd zabrać, ale kolejne słowa tylko się same nakręcały i w tej lawinie źle wypowiadanej szczerości któreś musi w końcu utonąć.
- Przepraszam, Jud. Dobrze wiesz, że nie zepsułbym ci tego celowo, wiem ile się o to starałaś. - i mogłby być bardzo dumny z siebie, że udało mu się przemilczeć resztę tego zdania. Tylko powiedz mi, ta banda nadętych palantów to na prawdę to czego chcesz? Ono jednak niby niewypowiedziane, a zawisło w powietrzu i oboje wiedzieli jak bardzo cisnęło mu się na usta. Do chwili, kiedy usłyszał jej kolejne słowa. Sam miał ochotę zacząć czymś rzucać, byle tylko wyrzucić z siebie całą złość.
- To ty wiecznie myślisz o przyszłości, Jud. Związek z kimś kogo się wstydzisz to chyba jednak nędzna ozdoba do twojej kariery. - teraz i on zaczął się denerwować. Bo to łatwiejsze, niż bycie smutnym i chyba im obu zdecydowanie lepiej wychodziło. W tych wszystkich eleganckich szatach czuł się jak małpa, czuł jak bardzo się do nich nie nadaje i jeszcze dziwniej czuł się na samych przyjęciach. I może i miała rację. Może i wszyscy mieli rację, że są zbyt różni i to, co się między nimi działo musi się któregoś razu skończyć? Tylko wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby później tak cholernie mu jej nie brakowało.
- Nie wątpię, że są osoby, które pasowałyby znacznie lepiej do tej roli. Z kim zamierzałaś iść, co? - zwykle nie był zazdrosny. Nie przesadnie w każdym razie. A jednak, kiedy widział jak ona dobrze dogaduje się z innymi w miejscach w których on jeśli ma nie zrobić czegoś nie na miejscu musi milczeć, coś go bardzo mocno kuło w środku i wtedy dopiero miał ochotę zrobić coś bardzo nie na miejscu i jakoś tak od razu wiedział, że z jej znajomymi tego typu na pewno się nie dogada. - Avery, Yaxley? Może ci tam przeszkadzałem?
Wiedział, że to bezpodstawne oskarżenia, ale jak pomyślał, że miała być tam z kimś innym, z kimś na pewno bardziej odpowiednim, przestawał panować nad złością.
- Więc co, będziesz się próbowała zaprzyjaźniać z kimś, kto cię ocenia przez takie bzdury, bo to może dać ci kiedyś jakieś ułatwienie? - spytał zanim zdążył ugryźć się w język. Przyszedł ją przeprosić i stąd zabrać, ale kolejne słowa tylko się same nakręcały i w tej lawinie źle wypowiadanej szczerości któreś musi w końcu utonąć.
- Przepraszam, Jud. Dobrze wiesz, że nie zepsułbym ci tego celowo, wiem ile się o to starałaś. - i mogłby być bardzo dumny z siebie, że udało mu się przemilczeć resztę tego zdania. Tylko powiedz mi, ta banda nadętych palantów to na prawdę to czego chcesz? Ono jednak niby niewypowiedziane, a zawisło w powietrzu i oboje wiedzieli jak bardzo cisnęło mu się na usta. Do chwili, kiedy usłyszał jej kolejne słowa. Sam miał ochotę zacząć czymś rzucać, byle tylko wyrzucić z siebie całą złość.
- To ty wiecznie myślisz o przyszłości, Jud. Związek z kimś kogo się wstydzisz to chyba jednak nędzna ozdoba do twojej kariery. - teraz i on zaczął się denerwować. Bo to łatwiejsze, niż bycie smutnym i chyba im obu zdecydowanie lepiej wychodziło. W tych wszystkich eleganckich szatach czuł się jak małpa, czuł jak bardzo się do nich nie nadaje i jeszcze dziwniej czuł się na samych przyjęciach. I może i miała rację. Może i wszyscy mieli rację, że są zbyt różni i to, co się między nimi działo musi się któregoś razu skończyć? Tylko wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby później tak cholernie mu jej nie brakowało.
- Nie wątpię, że są osoby, które pasowałyby znacznie lepiej do tej roli. Z kim zamierzałaś iść, co? - zwykle nie był zazdrosny. Nie przesadnie w każdym razie. A jednak, kiedy widział jak ona dobrze dogaduje się z innymi w miejscach w których on jeśli ma nie zrobić czegoś nie na miejscu musi milczeć, coś go bardzo mocno kuło w środku i wtedy dopiero miał ochotę zrobić coś bardzo nie na miejscu i jakoś tak od razu wiedział, że z jej znajomymi tego typu na pewno się nie dogada. - Avery, Yaxley? Może ci tam przeszkadzałem?
Wiedział, że to bezpodstawne oskarżenia, ale jak pomyślał, że miała być tam z kimś innym, z kimś na pewno bardziej odpowiednim, przestawał panować nad złością.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W wyobraźni właśnie obserwowała jak jedna z doniczek robiła się o głowę Botta. Nie zrobiła tego tylko ze względu a to, że zbliżały się święta a ona nie chciała by pani Bott znów musiała się martwić o siniaki czy zadrapania na twarzy syna. Mogła więc tylko zacisnąć mocno szczęki i wyżywać swoją złość wbijając paznokcie w dłoń. Albo lepiej po prostu powie mu co o tym wszystkim myśli. Genialny pomysł!
- Tak, Bertie tak właśnie będzie czy ci się to podoba czy nie! - warknęła na niego. Nie ważne już szkolne duchu, ile potrwa zanim wpadnie tu jakiś nauczyciel? - Nie będę cię przepraszała za to, że chce w życiu coś osiągnąć - ostrzegła go. Już na końcu języka miała wymówki za to, że on wiecznie zmienia zdanie i pewnie skończy w jakiejś starej zniszczonej kamienicy chwytając się każdej pracy jaką mu zaproponują. Ale nie, po co próbować mu wchodzić na ego czy ambicje skoro i tak ich nie posiadał? Może jego następne słowa złagodziłby całą tą gorycz. Wreszcie ją przeprosił, padło to magiczne słowo ale zaraz za nim biegły słowa których Bertie chyba bał się wypowiedzieć. - Chce być częścią nich. Mogę być tak samo próżna i zarozumiała, wszystko mi jedno - machnęła na to dłonią dla podkreślenia swojej obojętności. - Nic mnie nie obchodzi co o tym myślisz. Nic ci do tego - kłamstwo, wypowiedziane z niezwykłą dla Judith ilością jadu ale to wciąż było kłamstwo. Zdanie Bertiego przecież liczyło się zawsze najmocniej. Nawet jeśli nie wiedział o czym mówiła albo powtarzał te same frazesy. Przecież do niego chodziła z każdym problemem i dylematem. I co nagle tak po prostu przestał mieć znaczenie?
Naprawdę chciała zaprzeczyć. Zapewnić, że wcale się go nie wstydzi. Po prostu gdy choć trochę spróbowałby się pozbierać wszystko byłoby łatwiejsze. Tyle, że nie mogła, milczała potwierdzając tym samym jego słowa. Wpatrywała się w znajomą twarz teraz wykrzywioną przez gniew. Wydawało się, że znowu wybuchnie płaczem a jedyne co jej się teraz cisnęło na usta to: Kocham cię Bertie ale to nie może dłużej tak wyglądać .
Nie, jeszcze nie teraz. Teraz była pora na zazdrości i kolejny wybuch gniewu. Gdy doszło do niej co właściwie oznaczały jego słowa nie było już śladu po łzach. Kilka uderzeń serca później jedna z doniczek roztrzaskała się tuż obok głowy Bertiego. Nie miał żadnych praw do tego by być zazdrosnym. Czy ona robiła mu jakiekolwiek wyrzuty gdy dzień po zerwaniu szczerzył się już do innej dziewczyny? - Jak możesz w ogóle tak mówić?! - warknęła odsuwając się od niego jeszcze o kilka kroków. Druga doniczka przeleciała przez szklarnie. - Nigdy nie dałam ci nawet powodu żebyś tak myślał! - przypomniała mu chociaż może on sądził inaczej. - Zresztą to, że łazisz za mną od pierwszej klasy wcale nie oznacza, że masz do mnie jakieś urojone prawa - zagrzmiała nie panując już nawet własnym językiem. - Mogę robić co mi się podoba i z kim mi się podoba. Nie muszę się z niczego tłumaczyć ani tym bardziej prosić o pozwolenie! - na koniec tego wywodu w stronę Botta poleciał woreczek z nasionami a później kawałki suchej kory które miała akurat pod ręką. Nożyce też się gdzieś tam kręciły.
- Tak, Bertie tak właśnie będzie czy ci się to podoba czy nie! - warknęła na niego. Nie ważne już szkolne duchu, ile potrwa zanim wpadnie tu jakiś nauczyciel? - Nie będę cię przepraszała za to, że chce w życiu coś osiągnąć - ostrzegła go. Już na końcu języka miała wymówki za to, że on wiecznie zmienia zdanie i pewnie skończy w jakiejś starej zniszczonej kamienicy chwytając się każdej pracy jaką mu zaproponują. Ale nie, po co próbować mu wchodzić na ego czy ambicje skoro i tak ich nie posiadał? Może jego następne słowa złagodziłby całą tą gorycz. Wreszcie ją przeprosił, padło to magiczne słowo ale zaraz za nim biegły słowa których Bertie chyba bał się wypowiedzieć. - Chce być częścią nich. Mogę być tak samo próżna i zarozumiała, wszystko mi jedno - machnęła na to dłonią dla podkreślenia swojej obojętności. - Nic mnie nie obchodzi co o tym myślisz. Nic ci do tego - kłamstwo, wypowiedziane z niezwykłą dla Judith ilością jadu ale to wciąż było kłamstwo. Zdanie Bertiego przecież liczyło się zawsze najmocniej. Nawet jeśli nie wiedział o czym mówiła albo powtarzał te same frazesy. Przecież do niego chodziła z każdym problemem i dylematem. I co nagle tak po prostu przestał mieć znaczenie?
Naprawdę chciała zaprzeczyć. Zapewnić, że wcale się go nie wstydzi. Po prostu gdy choć trochę spróbowałby się pozbierać wszystko byłoby łatwiejsze. Tyle, że nie mogła, milczała potwierdzając tym samym jego słowa. Wpatrywała się w znajomą twarz teraz wykrzywioną przez gniew. Wydawało się, że znowu wybuchnie płaczem a jedyne co jej się teraz cisnęło na usta to: Kocham cię Bertie ale to nie może dłużej tak wyglądać .
Nie, jeszcze nie teraz. Teraz była pora na zazdrości i kolejny wybuch gniewu. Gdy doszło do niej co właściwie oznaczały jego słowa nie było już śladu po łzach. Kilka uderzeń serca później jedna z doniczek roztrzaskała się tuż obok głowy Bertiego. Nie miał żadnych praw do tego by być zazdrosnym. Czy ona robiła mu jakiekolwiek wyrzuty gdy dzień po zerwaniu szczerzył się już do innej dziewczyny? - Jak możesz w ogóle tak mówić?! - warknęła odsuwając się od niego jeszcze o kilka kroków. Druga doniczka przeleciała przez szklarnie. - Nigdy nie dałam ci nawet powodu żebyś tak myślał! - przypomniała mu chociaż może on sądził inaczej. - Zresztą to, że łazisz za mną od pierwszej klasy wcale nie oznacza, że masz do mnie jakieś urojone prawa - zagrzmiała nie panując już nawet własnym językiem. - Mogę robić co mi się podoba i z kim mi się podoba. Nie muszę się z niczego tłumaczyć ani tym bardziej prosić o pozwolenie! - na koniec tego wywodu w stronę Botta poleciał woreczek z nasionami a później kawałki suchej kory które miała akurat pod ręką. Nożyce też się gdzieś tam kręciły.
- Więc po jaką cholerę dajesz mi za sobą łazić, skoro tak bardzo nie mam znaczenia, co? - w końcu i on wybuchł. Jak zwykle każde z nich wypowiedziało i kilka słów za wiele. Po części najpewniej powtarzając to, co mówili ludzie dookoła, bo oto para, która nie potrafi wytrzymać bez kłótni i rozstań, co oni w ogóle ze sobą robią, skoro tak bardzo się nieznoszą? Bo przecież muszą się cholernie nieznosić!
I pewnie czasem tak było.
- Czemu jeszcze do nich nie poleciałaś? Czasem na prawdę się zastanawiam, gdzie Tiara miała rozum wysyłając cię do Huffelpuffu. - najczęściej sądził, że Judy powinna być z nim w Gryffindorze. Bo miała w sobie ten sam ogień, była wybuchowa i żywa, gwałtowna, ale i wierna i ceniła przyjaciół. Choć może nie zawsze grała fer, ale czy istnieją ideały? Mogłaby być ewentualnie Krukonką. A w tej chwili wydawała mu się Ślizgonką doskonałą, która chciałaby wejść gdziekolwiek, byle osiągnąć cel. I cholernie tej myśli nieznosił. Złapał w końcu jedną z doniczek, zanim ta trafiła go w brzuch i wkładając w ten przedmiot całą swoją złość na nią i na to, co się dzieje, rzucił nią mocno o ziemię. W tym momencie trafił w niego worek z jakimiś nasionami.
- Więc rób co ci się podoba i z kim ci się podoba! - warknął na nią, bo i owszem uważał, że ma do niej swoje prawa! I takie same prawa do siebie dał jej. - Skoro tak ci we wszystkim przeszkadzam to najlepiej zniknij z mojego życia i poukładaj je sobie perfekcyjnie jak byś chciała, najlepiej z jakimś szlachcicem, oni zawsze są idealni, nie ładują się w kłopoty. No i przy nich łatwiej osiągnąć sukces.
Reszty przedmiotów nawet nie próbował uniknąć, po prostu stał i patrzył na nią i w tej chwili na prawdę jej nieznosił. A jednocześnie w jakiś chory sposób czuł się od niej uzależniony. Ale najbardziej na świecie nieznosił myśleć, że on wcale nie jest dla niej, że ona wolałaby kogoś lepszego, kto łatwiej się komunikuje, kto dąży do celi, czy raczej potrafi obrać jeden cel i myśli przyszłościowo. Tylko on nie chciał być taką osobą.
I pewnie czasem tak było.
- Czemu jeszcze do nich nie poleciałaś? Czasem na prawdę się zastanawiam, gdzie Tiara miała rozum wysyłając cię do Huffelpuffu. - najczęściej sądził, że Judy powinna być z nim w Gryffindorze. Bo miała w sobie ten sam ogień, była wybuchowa i żywa, gwałtowna, ale i wierna i ceniła przyjaciół. Choć może nie zawsze grała fer, ale czy istnieją ideały? Mogłaby być ewentualnie Krukonką. A w tej chwili wydawała mu się Ślizgonką doskonałą, która chciałaby wejść gdziekolwiek, byle osiągnąć cel. I cholernie tej myśli nieznosił. Złapał w końcu jedną z doniczek, zanim ta trafiła go w brzuch i wkładając w ten przedmiot całą swoją złość na nią i na to, co się dzieje, rzucił nią mocno o ziemię. W tym momencie trafił w niego worek z jakimiś nasionami.
- Więc rób co ci się podoba i z kim ci się podoba! - warknął na nią, bo i owszem uważał, że ma do niej swoje prawa! I takie same prawa do siebie dał jej. - Skoro tak ci we wszystkim przeszkadzam to najlepiej zniknij z mojego życia i poukładaj je sobie perfekcyjnie jak byś chciała, najlepiej z jakimś szlachcicem, oni zawsze są idealni, nie ładują się w kłopoty. No i przy nich łatwiej osiągnąć sukces.
Reszty przedmiotów nawet nie próbował uniknąć, po prostu stał i patrzył na nią i w tej chwili na prawdę jej nieznosił. A jednocześnie w jakiś chory sposób czuł się od niej uzależniony. Ale najbardziej na świecie nieznosił myśleć, że on wcale nie jest dla niej, że ona wolałaby kogoś lepszego, kto łatwiej się komunikuje, kto dąży do celi, czy raczej potrafi obrać jeden cel i myśli przyszłościowo. Tylko on nie chciał być taką osobą.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Z litości - warknęła przez zaciśnięte zęby. Jedenastoletnia dziewczynka wciąż żyjąca w jej głowie niemal błagała żeby w końcu ugryzła się w język. - Z litości do takiego klauna jak ty - i znów jakiś przedmiot poleciał w jego stronę. Przesadziła, nawet kierowana gniewem wiedziała, że przesadziło. To go zaboli, to go jeszcze mocniej zdenerwuje ale czy nie oto właśnie chodziło? Ta mała dziewczynka chciała podbiec do Bertiego, jej najlepszego przyjaciela i ochronić przed tą złą jędzą która nie wiadomo skąd się wzięła. Nawet jeśli powtarzała tylko słowa innych… to wiedziała że go rani i robiła to z pełną premedytacją.
Wszystko co miała pod ręką leciało w stronę Bertiego. - Świetnie! Zaraz do nich pobiegnę i dołączę do żartowania z ciebie - przez chwilę naprawdę miała ochotę to zrobić. Odepchnąć go, doprowadzić się do porządku i wrócić na salę. Ale za słowami o jej przydziale czaiło się coś więcej. Jude już wiedział co kryło się głowie gryfona. Właśnie wrzucił ją do worka ze wszystkimi ślizgonami. Ludźmi którymi na swój pokręcony sposób gardził. Nie wytrzymała, podeszła do niego i wymierzyła mu siarczysty policzek. Wiedziała, że jej nie odda. Bez względu na to jak był wściekły Bott nigdy by nie uderzył dziewczyny. Patrzyła mu w oczy, niech widzi jak bardzo dotknęły ją te słowa. Niech go ten wzrok prześladuję jeżeli on w ogóle potrafi się czymś przejąć.
- Świetnie! - wypiła w końcu gdy skończył mówić. Wyrzuciła ręce w powietrze już całkowicie dając się ponieść emocją. - Z każdym będzie mi lepiej niż z tobą - wypowiadając te słowa naprawdę w nie wierzyła. Ale przecież to nie prawda. To Bertie potrafiła ją zrozumieć, może to dziwnie brzmiało w odnowieniu do burzliwej historii ich związku ale przecież tak właśnie było. Bez względu na wszystko Bott przecież zawsze pozostawał jej najlepszym przyjacielem. - Z nami koniec - to już kolejny raz, przecież już się przyzwyczaiła do tych słów. Jednak gdy padły gniew stracił na swoim rozmachu. - Nie chce cię więcej widzieć. - Odwróciła się do niego plecami nie mogąc/ nie chcąc już na niego patrzeć. Jednocześnie obiecała sobie, że ten raz będzie ostatni. Żadnych powrotów, żadnych obietnic, to już koniec. - Wynoś się - warknęła odwracając profil w jego stronę. Niech już zniknie i zostawi w końcu samą.
Wszystko co miała pod ręką leciało w stronę Bertiego. - Świetnie! Zaraz do nich pobiegnę i dołączę do żartowania z ciebie - przez chwilę naprawdę miała ochotę to zrobić. Odepchnąć go, doprowadzić się do porządku i wrócić na salę. Ale za słowami o jej przydziale czaiło się coś więcej. Jude już wiedział co kryło się głowie gryfona. Właśnie wrzucił ją do worka ze wszystkimi ślizgonami. Ludźmi którymi na swój pokręcony sposób gardził. Nie wytrzymała, podeszła do niego i wymierzyła mu siarczysty policzek. Wiedziała, że jej nie odda. Bez względu na to jak był wściekły Bott nigdy by nie uderzył dziewczyny. Patrzyła mu w oczy, niech widzi jak bardzo dotknęły ją te słowa. Niech go ten wzrok prześladuję jeżeli on w ogóle potrafi się czymś przejąć.
- Świetnie! - wypiła w końcu gdy skończył mówić. Wyrzuciła ręce w powietrze już całkowicie dając się ponieść emocją. - Z każdym będzie mi lepiej niż z tobą - wypowiadając te słowa naprawdę w nie wierzyła. Ale przecież to nie prawda. To Bertie potrafiła ją zrozumieć, może to dziwnie brzmiało w odnowieniu do burzliwej historii ich związku ale przecież tak właśnie było. Bez względu na wszystko Bott przecież zawsze pozostawał jej najlepszym przyjacielem. - Z nami koniec - to już kolejny raz, przecież już się przyzwyczaiła do tych słów. Jednak gdy padły gniew stracił na swoim rozmachu. - Nie chce cię więcej widzieć. - Odwróciła się do niego plecami nie mogąc/ nie chcąc już na niego patrzeć. Jednocześnie obiecała sobie, że ten raz będzie ostatni. Żadnych powrotów, żadnych obietnic, to już koniec. - Wynoś się - warknęła odwracając profil w jego stronę. Niech już zniknie i zostawi w końcu samą.
Pokręcił głową. Doskonale wiedział, że Judy mówi to, żeby go zranić, żeby zabolało, choć jej pierwsze słowa nie miały dla niego sensu. Nie był kimś, kto potrzebuje litości. Nie był wyrzutkiem, nielubianym dzieciakiem, którego trzyma się jedna osoba, bo musi. Nie miał problemów z ludźmi. Miał tylko jeden, bardzo poważny problem, chyba z samym sobą: zakochał się w kimś, z kim nie potrafi być bez awantur. I chyba te awantury też na swój sposób lubi. Na pewno nie powiedziałby tego w tej chwili. Teraz nienawidzi wszystkich słów: zdecydowanie zbyt mocnych, brutalnych, bolesnych, trudnych. Teraz nie chce tu być i myśleć o tym, że to już nie jest dziewczyna, w której się zakochał. Teraz niecierpi i jej i siebie, nienawidzi tego wszystkiego. A jednak te wszystkie awantury to część ich. To coś, co jest między nimi...
A może jednak ona uważa, że jest żałosny? W ilu kłótniach mu to mówiła i ile razy później mówiła, że tak nie myśli? Może na prawdę w tym, co powiedziała jest jakiś ukryty sens? To, że zaczęli bardzo dobrze to fakt i nigdy nie uwierzy, że było inaczej. Początek był idealny. Ale może dalej już na prawdę pozostała z nim, bo uznała, że by sobie bez niej nie poradził? Bo zawsze ciągnęła go i pchała do przodu, bo starała się, żeby wreszcie dorósł nawet, kiedy on nie miał na to ochoty.
Może na prawdę było jej z nim źle?
I po chwili nawet o tym nie wiedząc powtórzyła jego myśli. Nie próbował jej zatrzymywać, kiedy go uderzyła. Wiedział, że dotarło do niej, co miał na myśli. Dotarło i zabolało. A jednak on też chciał ją dziś skrzywdzić. Za to, że potrafiła myśleć o skończeniu tego. I za to, że to zrobiła.
I fakt, że kończyli to już kilka razy wcale niczego nie zmienia. Bo czuło się, że oboje mają siebie w tej chwili dość. Że coś w nich umarło, skończyło się, złamało. Znowu oboje powiedzieli za wiele i znowu myśleli, że dadzą radę bez siebie wytrzymać. Choć Bertie już w tej chwili czuł, że będzie żałował tego wszystkiego, obiecał sobie, że znów za nią nie pobiegnie. Bo przecież to by było żałosne.
- Jak sobie życzysz. Wielka szkoda, że nie urodziłaś się w szlacheckiej rodzinie. Pasowałabyś do większości, wiesz? I miałabyś powód, żeby nigdy na mnie nie spojrzeć. - wiedział, że to co robi jest szczeniackie. Że zwyczajnie jej oddaje. A jednak czasami tak myślał. Czasami cieszył się, że Judy jest tylko czystej krwi, bo bał się, że inaczej zbyt dobrze by się czuła wśród "swoich" i o ile był pewien, że jej poglądy nie stałyby się zbyt radykalne, o tyle czasem myślał, że ich przyjaźń zawsze pozostałaby przyjaźnią. A może i to byłoby lepiej? Ona chce na salony. Chce poważania i kariery.
Niech więc się wżeni w jakieś nazwisko.
I odwrócił się. I po prostu odszedł. Choć kompletnie nie wiedział, gdzie iść i, co ze sobą zrobić. Po raz kolejny siebie nieznosił. Znowu ją zranił i znowu ją stracił. I nie chciał widzieć, jak płacze, bo wiedział, że będzie. Bo mimo wszystko w głębi serca wiedział, że jej zależy. Tylko czasem nie wiedział, na czym dokładnie.
I czuł się, jak ostatnie ścierwo.
A może jednak ona uważa, że jest żałosny? W ilu kłótniach mu to mówiła i ile razy później mówiła, że tak nie myśli? Może na prawdę w tym, co powiedziała jest jakiś ukryty sens? To, że zaczęli bardzo dobrze to fakt i nigdy nie uwierzy, że było inaczej. Początek był idealny. Ale może dalej już na prawdę pozostała z nim, bo uznała, że by sobie bez niej nie poradził? Bo zawsze ciągnęła go i pchała do przodu, bo starała się, żeby wreszcie dorósł nawet, kiedy on nie miał na to ochoty.
Może na prawdę było jej z nim źle?
I po chwili nawet o tym nie wiedząc powtórzyła jego myśli. Nie próbował jej zatrzymywać, kiedy go uderzyła. Wiedział, że dotarło do niej, co miał na myśli. Dotarło i zabolało. A jednak on też chciał ją dziś skrzywdzić. Za to, że potrafiła myśleć o skończeniu tego. I za to, że to zrobiła.
I fakt, że kończyli to już kilka razy wcale niczego nie zmienia. Bo czuło się, że oboje mają siebie w tej chwili dość. Że coś w nich umarło, skończyło się, złamało. Znowu oboje powiedzieli za wiele i znowu myśleli, że dadzą radę bez siebie wytrzymać. Choć Bertie już w tej chwili czuł, że będzie żałował tego wszystkiego, obiecał sobie, że znów za nią nie pobiegnie. Bo przecież to by było żałosne.
- Jak sobie życzysz. Wielka szkoda, że nie urodziłaś się w szlacheckiej rodzinie. Pasowałabyś do większości, wiesz? I miałabyś powód, żeby nigdy na mnie nie spojrzeć. - wiedział, że to co robi jest szczeniackie. Że zwyczajnie jej oddaje. A jednak czasami tak myślał. Czasami cieszył się, że Judy jest tylko czystej krwi, bo bał się, że inaczej zbyt dobrze by się czuła wśród "swoich" i o ile był pewien, że jej poglądy nie stałyby się zbyt radykalne, o tyle czasem myślał, że ich przyjaźń zawsze pozostałaby przyjaźnią. A może i to byłoby lepiej? Ona chce na salony. Chce poważania i kariery.
Niech więc się wżeni w jakieś nazwisko.
I odwrócił się. I po prostu odszedł. Choć kompletnie nie wiedział, gdzie iść i, co ze sobą zrobić. Po raz kolejny siebie nieznosił. Znowu ją zranił i znowu ją stracił. I nie chciał widzieć, jak płacze, bo wiedział, że będzie. Bo mimo wszystko w głębi serca wiedział, że jej zależy. Tylko czasem nie wiedział, na czym dokładnie.
I czuł się, jak ostatnie ścierwo.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie, nie płakała. Nie uroniła ani jeden łzy gdy nasłuchiwała oddalających się kroków. Nic, pustym wzrokiem wpatrywała się się w przestrzeń. Przez chwile chciała za nim pobiec, objąć i prosić o wybaczenie. Wybaczyłby, przecież zawsze wszystko jej wybaczał. Kroki w końcu ucichły i wciąż żadnych łez. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni, przyłapała się na tym, że ręce lekko jej drżą ale to było wszystko. Żadnych oznak wyrzutów sumienia czy poczucia straty. Gdy w szklarni nie został nawet ślad po kolejnej awanturze po prostu wróciła do siebie. Położyła się spać i wciąż nic. Następnego dnia gdy okazało się, że jej poduszka jest dziwnie mokra stwierdziła, że ktoś zrobił jej głupi kawał. Nic się nie stało, przecież wciąż mogła się śmiać, żartować i cieszyć się na ponowne spotkanie z rodzicami. Bertiego siłą zepchnęła w najdalszy kont swojego mózgu nie pozwalając by to co się stało miało jakikolwiek wpływ na zachowanie Skamander. Przecież sama chciała się w końcu od niego uwolnić.
Po powrocie do domu okazało się, że sytuacja się powtarza. Co noc mokra poduszka i ktoś w końcu obudził ją w środku nocy tłumacząc, że to tylko zły sen i nie musi już płakać. Tylko, że jej się nic nie śniło. W końcu nawet ona musiała przyznać, że tęskni z Bertim. Próbowała do niego napisać, chyba z tuzin razy siadała za biurkiem zastanawiając się w jaki sposób ma ująć własne myśli. Wszystko zawsze schodziło do „ wybacz, że jestem wredną zołzą” i list kończył w śmieciach. Pod koniec przerwy świątecznej okazało się, że Sam znów postanowił się bawić w obrońce młodszej siostry. Jude nie wiedziała czy powinna się rozpłakać czy wydrapać bratu oczy. Wyobraźnia podsuwała jej najgorsze sceny a wyrzuty sumienia całkiem już spędziły sen z powieki. Nagle wszystkie te obietnice które złożyła sobie w szklarni nie miły najmniejszego znaczenia.
Stojąc na peronie ostatnie o czym myślała to pożegnania z rodziną. Rozglądała się z postacią Botta a raczej tego co z niego zostało. Gdy w końcu dostrzegła znają sylwetkę odetchnęła z nieskrywaną ulgą. Dzięki Merlinowi wyglądał normalnie! Czym prędzej uściskała rodziców i brata i popędziła do wagonu. W pierwszym odruchu chciała odnaleźć przedział Bertiego i…no właśnie nie bardzo wiedziała co dalej. Wówczas zawołał ją jakaś koleżanka oferując wolne miejsce w przedziale. Może to dobrze, przecież obiecała sobie że do niego nie wróci bez względu na wszystko. Pociąg ruszył ale Jude nie mogła wysiedzieć na miejscu więcej niż kwadrans. Wymknęła się z przedziału pod pozorem poszukiwania wózka z łakociami. Przeszła kilka kroków no i wtedy…no i wtedy Bertie pojawił się na korytarzu. Pierwotny plan był taki by udawać, że go nie widzi. Zasłużył na to po tym co jej powiedział ale no...Gdy się mijali Jude mimowolnie chwyciła go za nadgarstek I co teraz! krzyczała na siebie. - Bertie - zaczęła cicho wyraźnie skrępowana całą sytuacją. Wówczas przypomniała sobie, że przecież jest Sakamnderem i nie straszny jej jeden chudy chłopak. Uniosła na niego spojrzenie zmuszając by poświęcił jej kilka chwil. - Przepraszam za to co mój brat zrobił albo powiedział. - tyle przecież mu się należało, przeprosiny za zachowanie Sama. - Nie można mu nic powiedzieć…głupi furiat - sarknęła narzekając brata. Złapała się na tym, że dokładnie analizuje każdy fragment twarzy Bertiego w poszukiwaniu śladów po Sakamnderowej pięści. Tylko, że przecież nie miała żadnych praw do tego by się o niego martwić. - No nie ważne - dodała w końcu odwracając od niego wzroku. - Przepraszam - A teraz w końcu puść jego rękę i odejdź. Pamiętaj, że nie chcesz do niego wracać zdrowy rozsądek podejmował kolejną próbę walki z narwanym charakterem Judith. Wygrywał, rozluźniła uścisk by w końcu wypuścić nadgarstek Bertiego. a teraz lewa, prawa i wracaj do przedziału sugerował ale ona już nie słuchała. Stała w jednym miejscu jak wryta i już na końcu języka miała magiczne słowa „ przepraszam za to, że byłam wredną zołzą”. Bertie by jej wybaczył i wszystko byłoby jak dawniej. Chyba, że już zdążył sobie kogoś przygruchać! Ta myśl wzbudziła w niej dawny gniew i niechęć do Botta. Nawet się rozejrzała czy zaraz nie zawoła go jakaś przygłupia gryffonka - Nie będę cię już zatrzymywać. - burknęła i teraz lewa noga i prawa noga a może jakimś cudem dostanie się do swojego przedziału. Jeszcze spotkałaby taką na korytarzu i głupia gryffonka straciłaby wszystkie zęby. Kto powiedział, że borsuki nie potrafią się bić?! Prawa i lewa Skamader! Prawa i lewa!
Po powrocie do domu okazało się, że sytuacja się powtarza. Co noc mokra poduszka i ktoś w końcu obudził ją w środku nocy tłumacząc, że to tylko zły sen i nie musi już płakać. Tylko, że jej się nic nie śniło. W końcu nawet ona musiała przyznać, że tęskni z Bertim. Próbowała do niego napisać, chyba z tuzin razy siadała za biurkiem zastanawiając się w jaki sposób ma ująć własne myśli. Wszystko zawsze schodziło do „ wybacz, że jestem wredną zołzą” i list kończył w śmieciach. Pod koniec przerwy świątecznej okazało się, że Sam znów postanowił się bawić w obrońce młodszej siostry. Jude nie wiedziała czy powinna się rozpłakać czy wydrapać bratu oczy. Wyobraźnia podsuwała jej najgorsze sceny a wyrzuty sumienia całkiem już spędziły sen z powieki. Nagle wszystkie te obietnice które złożyła sobie w szklarni nie miły najmniejszego znaczenia.
Stojąc na peronie ostatnie o czym myślała to pożegnania z rodziną. Rozglądała się z postacią Botta a raczej tego co z niego zostało. Gdy w końcu dostrzegła znają sylwetkę odetchnęła z nieskrywaną ulgą. Dzięki Merlinowi wyglądał normalnie! Czym prędzej uściskała rodziców i brata i popędziła do wagonu. W pierwszym odruchu chciała odnaleźć przedział Bertiego i…no właśnie nie bardzo wiedziała co dalej. Wówczas zawołał ją jakaś koleżanka oferując wolne miejsce w przedziale. Może to dobrze, przecież obiecała sobie że do niego nie wróci bez względu na wszystko. Pociąg ruszył ale Jude nie mogła wysiedzieć na miejscu więcej niż kwadrans. Wymknęła się z przedziału pod pozorem poszukiwania wózka z łakociami. Przeszła kilka kroków no i wtedy…no i wtedy Bertie pojawił się na korytarzu. Pierwotny plan był taki by udawać, że go nie widzi. Zasłużył na to po tym co jej powiedział ale no...Gdy się mijali Jude mimowolnie chwyciła go za nadgarstek I co teraz! krzyczała na siebie. - Bertie - zaczęła cicho wyraźnie skrępowana całą sytuacją. Wówczas przypomniała sobie, że przecież jest Sakamnderem i nie straszny jej jeden chudy chłopak. Uniosła na niego spojrzenie zmuszając by poświęcił jej kilka chwil. - Przepraszam za to co mój brat zrobił albo powiedział. - tyle przecież mu się należało, przeprosiny za zachowanie Sama. - Nie można mu nic powiedzieć…głupi furiat - sarknęła narzekając brata. Złapała się na tym, że dokładnie analizuje każdy fragment twarzy Bertiego w poszukiwaniu śladów po Sakamnderowej pięści. Tylko, że przecież nie miała żadnych praw do tego by się o niego martwić. - No nie ważne - dodała w końcu odwracając od niego wzroku. - Przepraszam - A teraz w końcu puść jego rękę i odejdź. Pamiętaj, że nie chcesz do niego wracać zdrowy rozsądek podejmował kolejną próbę walki z narwanym charakterem Judith. Wygrywał, rozluźniła uścisk by w końcu wypuścić nadgarstek Bertiego. a teraz lewa, prawa i wracaj do przedziału sugerował ale ona już nie słuchała. Stała w jednym miejscu jak wryta i już na końcu języka miała magiczne słowa „ przepraszam za to, że byłam wredną zołzą”. Bertie by jej wybaczył i wszystko byłoby jak dawniej. Chyba, że już zdążył sobie kogoś przygruchać! Ta myśl wzbudziła w niej dawny gniew i niechęć do Botta. Nawet się rozejrzała czy zaraz nie zawoła go jakaś przygłupia gryffonka - Nie będę cię już zatrzymywać. - burknęła i teraz lewa noga i prawa noga a może jakimś cudem dostanie się do swojego przedziału. Jeszcze spotkałaby taką na korytarzu i głupia gryffonka straciłaby wszystkie zęby. Kto powiedział, że borsuki nie potrafią się bić?! Prawa i lewa Skamader! Prawa i lewa!
Te święta były... słabe. Jasne. Był sobą. Musiał trochę pobłaznować, bo inaczej rodzina wysłałaby go chyba do Munga na oddział psychiatryczny na leczenie ciężkiej depresji. Bo, kiedy ktoś, kto nie miewa złego humoru i we wszystkim widzi powód do śmiechu nagle sam ma kiepski nastrój to ludzie bzikują.
I choć nigdy nie miał natury analizowania sytuacji i szukania drugiego dna, sporo myślał o tym, co się działo, co oboje zrobili i, co powiedzieli. I miał ochotę do niej gonić, choćby i pieszo, Rycerzem, jakkolwiek, wejść do ich domu, przebić się przez Samuelową Zaporę i znowu przytulić do siebie Judy i ją pocałować i przeprosić, że jest właśnie taki. Tylko że on nie chciał być inny. I jednocześnie nie chciał być bez Judy, która potrzebuje kogoś, kogo żartów, czy wypadków nie będzie się wstydziła.
To też usłyszał kilka dni temu od kogoś, kto bardzo lubił próbować układać mu w głowie. Wiele od niego usłyszał, bardzo wiele trzeba przyznać. Nie było to nic nowego właściwie, bo i scenariusz się dosyć powtarzał. I jakimś sposobem Bertie za każdym razem przyznawał Samowi rację. Nie na głos, co to to nie, kiedy ktoś próbuje cię straszyć, nie możesz się z nim zgadzać. A jednak w duchu wiedział, że większość z tego to prawda. Za wyjątkiem jednego: on umiał sobie radzić z kobietami. Z większością kobiet. Tylko z tą jedną, która była dla niego najważniejsza już całkowicie nie. Ironia.
Kiedy wsiadał do pociągu, nawet miał plan pogadać z Judy. Ale chyba nie wracać. Choć chciał ją znowu to był pewien, że ona go już nie. I, że nie powinien jej się narzucać. Albo spróbować być tym kimś, kogo ona chce, chociaż spróbować, skoro jej zależy? I wsiadł do przedziału, ale był jakoś tak kompletnie od wszystkiego odcięty. A i ludzie nie zwracali na to uwagi, bo i przywykli do tego, że chwilę po rozstaniu jest zawsze trochę inny. Trochę to dziwne, że tyle ich widzieli, żeby przywyknąć, ale tak było.
I wyszedł z przedziału i to jasne, że właśnie na nią musiał trafić. I poczuł, jak wszystko się w nim skręca, ale nie zrobił nic i nic nie powiedział, bo teraz, w tej chwili pomyślał, że najlepiej dać jej spokój. Ona jednak złapała go za nadgarstek i stanął w miejscu i znowu mocniej zabiło mu serce.
Pokręcił głową, odwracając się w jej stronę.
- Nie czepia się mnie, jeśli sobie czymś nie zasłużę. Fajnie, że o ciebie dba. - odpowiedział całkiem szczerze, bo i mimo całej niechęci jaką Skamander do niego żywił, Bertie na prawdę się cieszył i był mu wdzięczny, że jest dla Judith dobrym bratem i nie pozwala jej skrzywdzić. Nawet, jeśli dla samego Botta to czasami niezbyt dobrze.
Ale nie dał jej odejść i, kiedy się znów odezwała i chyba pożegnała, teraz on złapał za jej rękę.
- Wiem, że spieprzyłem. Przepraszam. Starałaś się o to od dawna. Myślimy o tym kompletnie inaczej, ale powinienem rozumieć, że to dla ciebie bardzo ważne. - powiedział w końcu. Nie potknął się specjalnie, nie zrobił tego wszystkiego specjalnie. Ale chciał, żeby wiedziała, że wszystko, co powiedział jest co najwyżej półprawdą. Bardzo się różnią podejściem do życia i oboje się do końca nie rozumieją, ale wiedział, że powinien zachować się od samego początku wtedy całkowicie inaczej. Dał się ponieść i tyle.
- Mam nadzieję, że cię jeszcze zaproszą.
Na prawdę miał. Skoro jej będzie tak lepiej.
I choć nigdy nie miał natury analizowania sytuacji i szukania drugiego dna, sporo myślał o tym, co się działo, co oboje zrobili i, co powiedzieli. I miał ochotę do niej gonić, choćby i pieszo, Rycerzem, jakkolwiek, wejść do ich domu, przebić się przez Samuelową Zaporę i znowu przytulić do siebie Judy i ją pocałować i przeprosić, że jest właśnie taki. Tylko że on nie chciał być inny. I jednocześnie nie chciał być bez Judy, która potrzebuje kogoś, kogo żartów, czy wypadków nie będzie się wstydziła.
To też usłyszał kilka dni temu od kogoś, kto bardzo lubił próbować układać mu w głowie. Wiele od niego usłyszał, bardzo wiele trzeba przyznać. Nie było to nic nowego właściwie, bo i scenariusz się dosyć powtarzał. I jakimś sposobem Bertie za każdym razem przyznawał Samowi rację. Nie na głos, co to to nie, kiedy ktoś próbuje cię straszyć, nie możesz się z nim zgadzać. A jednak w duchu wiedział, że większość z tego to prawda. Za wyjątkiem jednego: on umiał sobie radzić z kobietami. Z większością kobiet. Tylko z tą jedną, która była dla niego najważniejsza już całkowicie nie. Ironia.
Kiedy wsiadał do pociągu, nawet miał plan pogadać z Judy. Ale chyba nie wracać. Choć chciał ją znowu to był pewien, że ona go już nie. I, że nie powinien jej się narzucać. Albo spróbować być tym kimś, kogo ona chce, chociaż spróbować, skoro jej zależy? I wsiadł do przedziału, ale był jakoś tak kompletnie od wszystkiego odcięty. A i ludzie nie zwracali na to uwagi, bo i przywykli do tego, że chwilę po rozstaniu jest zawsze trochę inny. Trochę to dziwne, że tyle ich widzieli, żeby przywyknąć, ale tak było.
I wyszedł z przedziału i to jasne, że właśnie na nią musiał trafić. I poczuł, jak wszystko się w nim skręca, ale nie zrobił nic i nic nie powiedział, bo teraz, w tej chwili pomyślał, że najlepiej dać jej spokój. Ona jednak złapała go za nadgarstek i stanął w miejscu i znowu mocniej zabiło mu serce.
Pokręcił głową, odwracając się w jej stronę.
- Nie czepia się mnie, jeśli sobie czymś nie zasłużę. Fajnie, że o ciebie dba. - odpowiedział całkiem szczerze, bo i mimo całej niechęci jaką Skamander do niego żywił, Bertie na prawdę się cieszył i był mu wdzięczny, że jest dla Judith dobrym bratem i nie pozwala jej skrzywdzić. Nawet, jeśli dla samego Botta to czasami niezbyt dobrze.
Ale nie dał jej odejść i, kiedy się znów odezwała i chyba pożegnała, teraz on złapał za jej rękę.
- Wiem, że spieprzyłem. Przepraszam. Starałaś się o to od dawna. Myślimy o tym kompletnie inaczej, ale powinienem rozumieć, że to dla ciebie bardzo ważne. - powiedział w końcu. Nie potknął się specjalnie, nie zrobił tego wszystkiego specjalnie. Ale chciał, żeby wiedziała, że wszystko, co powiedział jest co najwyżej półprawdą. Bardzo się różnią podejściem do życia i oboje się do końca nie rozumieją, ale wiedział, że powinien zachować się od samego początku wtedy całkowicie inaczej. Dał się ponieść i tyle.
- Mam nadzieję, że cię jeszcze zaproszą.
Na prawdę miał. Skoro jej będzie tak lepiej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miała być dumna, silna i niezależna. Przeprosiła za zachowanie brata bo przecież tego wymagało od niej dobre wychowanie. Ale gdy usłyszała jak Bertie przyznaje Samowi racje wszystko się w niej zagotowało. Miała ochotę związać ręce na piersi, tupnąć nogą i krzyknąć głośno, że ona się z tym nie zgadza. Jakim niby cudem wszyscy zawsze przyznają racje starszemu Skamanderowi. Czemu wszystko co on robił prędzej czy później okazuje się słuszne i dobre? Pytania, które prześladowały, prześladują i będą prześladowały Judith przez całe życie. Teraz tylko związała usta w cienką kreskę i mruknęła cicho. - Kiedyś się za nim za to wszystko policzę - obiecała a ta obietnica bardziej była skierowana do niej samej niż rzeczywiście do Bertiego.
Nawet jeśli będzie trzeba to doczołga się do tego przedziału i nie wychyli z niego nosa póki nie będą na miejscu. Tak właśnie będzie! Tak właśnie miało być i wtedy Bertie chwycił ją za dłoń. Serce Judith zamarło w pół uderzenia. Poczuła jak dziwny prąd przeszywa drobne ciało dziewczyny. Teoretycznie miała dwa wyjścia: wyrwać mu rękę i uciec albo rzucić mu się na siłę i nigdy nie puszczać. Zawsze mogła jeszcze stać jak ten kołek i ze wzrokiem wlepionym w podłogę wysłuchiwać co ma do powiedzenia. Kajał się, znów się przed nią kajał a ona czuła, że jeśli zaraz się do niego nie przytuli to wybuchnie. Nie! To ty z nim zerwałaś pamiętaj. Znów ze sobą walczyła, przygryzła dolną wargę próbując pozbierać myśli i zdecydować co powinna teraz zrobić. - Banda napuszonych głupków - burknęła cicho pewnie używając tych samych słów, które on używał w odniesieniu do Klubu Ślimaka. - Nie tą drogą to inną. Nie dam się pozbawić marzeń tak łatwo - kącik jej ust drgnął w lekkim uśmiech. Próbowała jednak zbagatelizować swoje słowa lekkim wzruszeniem ramion. Stała przez chwilę w milczeniu wpatrując się ich splecione dłonie W głowie panny Skamander pojawiła się scena niczym z bajek dla dzieci. Jeden ludzik przypomniał jej o tym marzeniu spędzenia reszty życia przy Bertim a drugi, ten trochę bardziej uparty wciąż próbował odwlec Jude od wypowiedzenia choć jednego słowa do chłopaka. Powoli wysunęła palce z jego dłoni, ale jeszcze nie uciekła. Podniosła na niego szare tęczówki w których znikąd pojawiła się iskierka rozbawienia. - Niektórzy twierdzą, że potrafię być wyjątkowo uparta - to jeszcze przecież nic nie znaczyło, tylko zwykła miła rozmowa. - Poradzę sobie Bertie. - dziwnie się czuła wypowiadając jego imię z wymuszoną obojętnością. - Przecież wiesz - chwilę później znów zainteresowała się podłogą pod stopami. Chyba nie powinna tego mówić w taki sposób. Wzięła głęboki wdech wypuszczając powietrze ze świstem. - Przepraszam, że wylałam na ciebie całą frustrację. To przez to toksyczne środowisko. - tym razem to ona próbowała żartować i choć trochę rozładować sytuację. Może jednak powinna zostawić takie rzeczy Bertiemu. Tyle, że naprawdę żałowała tego co powiedziała, każdego głupiego słowa i teraz zrobiłaby wszystko żeby to cofnąć. Nie zasłużył na takie traktowanie.
Nawet jeśli będzie trzeba to doczołga się do tego przedziału i nie wychyli z niego nosa póki nie będą na miejscu. Tak właśnie będzie! Tak właśnie miało być i wtedy Bertie chwycił ją za dłoń. Serce Judith zamarło w pół uderzenia. Poczuła jak dziwny prąd przeszywa drobne ciało dziewczyny. Teoretycznie miała dwa wyjścia: wyrwać mu rękę i uciec albo rzucić mu się na siłę i nigdy nie puszczać. Zawsze mogła jeszcze stać jak ten kołek i ze wzrokiem wlepionym w podłogę wysłuchiwać co ma do powiedzenia. Kajał się, znów się przed nią kajał a ona czuła, że jeśli zaraz się do niego nie przytuli to wybuchnie. Nie! To ty z nim zerwałaś pamiętaj. Znów ze sobą walczyła, przygryzła dolną wargę próbując pozbierać myśli i zdecydować co powinna teraz zrobić. - Banda napuszonych głupków - burknęła cicho pewnie używając tych samych słów, które on używał w odniesieniu do Klubu Ślimaka. - Nie tą drogą to inną. Nie dam się pozbawić marzeń tak łatwo - kącik jej ust drgnął w lekkim uśmiech. Próbowała jednak zbagatelizować swoje słowa lekkim wzruszeniem ramion. Stała przez chwilę w milczeniu wpatrując się ich splecione dłonie W głowie panny Skamander pojawiła się scena niczym z bajek dla dzieci. Jeden ludzik przypomniał jej o tym marzeniu spędzenia reszty życia przy Bertim a drugi, ten trochę bardziej uparty wciąż próbował odwlec Jude od wypowiedzenia choć jednego słowa do chłopaka. Powoli wysunęła palce z jego dłoni, ale jeszcze nie uciekła. Podniosła na niego szare tęczówki w których znikąd pojawiła się iskierka rozbawienia. - Niektórzy twierdzą, że potrafię być wyjątkowo uparta - to jeszcze przecież nic nie znaczyło, tylko zwykła miła rozmowa. - Poradzę sobie Bertie. - dziwnie się czuła wypowiadając jego imię z wymuszoną obojętnością. - Przecież wiesz - chwilę później znów zainteresowała się podłogą pod stopami. Chyba nie powinna tego mówić w taki sposób. Wzięła głęboki wdech wypuszczając powietrze ze świstem. - Przepraszam, że wylałam na ciebie całą frustrację. To przez to toksyczne środowisko. - tym razem to ona próbowała żartować i choć trochę rozładować sytuację. Może jednak powinna zostawić takie rzeczy Bertiemu. Tyle, że naprawdę żałowała tego co powiedziała, każdego głupiego słowa i teraz zrobiłaby wszystko żeby to cofnąć. Nie zasłużył na takie traktowanie.
Nie gniewała się. To już było coś. Bo jeśli ona na prawdę go nie chce to w porządku. Choć ta myśl cholernie go bolała, kuła, wbijała się mocno w serce i jakoś nie chciała wyparować i trochę jakby go dusiła. Na prawdę trudno było z cholernicą wytrzymać. A jednak nie był w stanie zrobić czegokolwiek więcej. Chciał ją przeprosić, bo wiedział, że przesadził. Zawsze przesadzał. Oboje mieli do przesadzania niezdrową tendencję i chyba nic już na to nie poradzą.
I dlatego w wolnej chwili lubił sobie wyobrażać, że ona jednak do niego wraca, bo to wszystko co mówiła było w złości. Ale w innym świetle miało za wiele sensu, żeby cokolwiek mógł z tym zrobić. Szczególnie jedna rzecz, którą zdarzało mu się usłyszeć od osób, które za nim nie przepadały. Że ktoś taki, jak śliczna, zdolna Judy nie może być z nim z innej przyczyny, niż głupia litość względem idioty. Nikomu nigdy by w to nie uwierzył, ale to ostatnie, co mógłby usłyszeć od niej. No, przynajmniej tak sądził do tej pory.
Kocham cię.
- To nic. Oboje lubimy powrzeszczeć głupoty od czasu do czasu.
Nie gniewał się. Choć oddałby miliony galeonów, których nie posiada, żeby wiedzieć co z tego, o czym mówiła było prawdą, a co nerwową głupotą. W końcu i on mówił trochę prawdy. I sporo głupot jednocześnie.
A jednak ona puściła jego rękę i nie łapał jej znowu. Jego głupie serce jakby na moment stanęło. Na moment odwrócił wzrok i wiedział, że trzeba trochę wytrzymać, że jakiś czas tak będzie, ale że nie może za nią ganiać. Bo to na prawdę będzie żałosne. Nie chciał jej tracić całkowicie, na pewno nie chciał, żeby się na niego złościła i, żeby się do siebie teraz nie odzywali. Ale czego on właściwie chciał?
Znów na chwilę na nią spojrzał. Była mała. Chuda. Drobna. Koszmarnie urocza. Koszmarnie miał ochotę zamknąć ją w swoich ramionach. Wydawała mu się taka zwyczajnie idealna do trzymania w ramionach. I do tego, żeby czasem na nią powrzeszczeć. Czasem się z nią powygłupiać, a czasami ją poirytować. Potrafiła zajść za skórę i miał wrażenie, że serce mu zaraz z piersi wyskoczy, jak pomyślał, że mogłaby zachodzić za skórę innemu. I chyba by go nie polubił. Chyba nie życzyłby mu zbyt dobrze. Ale co mógł zrobić? Co, jeśli jej tak będzie lepiej?
- To na razie. - dodał już tylko, bo jeszcze kilka sekund i palnie coś, czego palnąć nie powinien. I w duchu życzył jej powodzenia i ruszył w głąb przedziałów, choć jakoś kompletnie nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Czuł się jakoś tak kompletnie rozbity.
I dlatego w wolnej chwili lubił sobie wyobrażać, że ona jednak do niego wraca, bo to wszystko co mówiła było w złości. Ale w innym świetle miało za wiele sensu, żeby cokolwiek mógł z tym zrobić. Szczególnie jedna rzecz, którą zdarzało mu się usłyszeć od osób, które za nim nie przepadały. Że ktoś taki, jak śliczna, zdolna Judy nie może być z nim z innej przyczyny, niż głupia litość względem idioty. Nikomu nigdy by w to nie uwierzył, ale to ostatnie, co mógłby usłyszeć od niej. No, przynajmniej tak sądził do tej pory.
Kocham cię.
- To nic. Oboje lubimy powrzeszczeć głupoty od czasu do czasu.
Nie gniewał się. Choć oddałby miliony galeonów, których nie posiada, żeby wiedzieć co z tego, o czym mówiła było prawdą, a co nerwową głupotą. W końcu i on mówił trochę prawdy. I sporo głupot jednocześnie.
A jednak ona puściła jego rękę i nie łapał jej znowu. Jego głupie serce jakby na moment stanęło. Na moment odwrócił wzrok i wiedział, że trzeba trochę wytrzymać, że jakiś czas tak będzie, ale że nie może za nią ganiać. Bo to na prawdę będzie żałosne. Nie chciał jej tracić całkowicie, na pewno nie chciał, żeby się na niego złościła i, żeby się do siebie teraz nie odzywali. Ale czego on właściwie chciał?
Znów na chwilę na nią spojrzał. Była mała. Chuda. Drobna. Koszmarnie urocza. Koszmarnie miał ochotę zamknąć ją w swoich ramionach. Wydawała mu się taka zwyczajnie idealna do trzymania w ramionach. I do tego, żeby czasem na nią powrzeszczeć. Czasem się z nią powygłupiać, a czasami ją poirytować. Potrafiła zajść za skórę i miał wrażenie, że serce mu zaraz z piersi wyskoczy, jak pomyślał, że mogłaby zachodzić za skórę innemu. I chyba by go nie polubił. Chyba nie życzyłby mu zbyt dobrze. Ale co mógł zrobić? Co, jeśli jej tak będzie lepiej?
- To na razie. - dodał już tylko, bo jeszcze kilka sekund i palnie coś, czego palnąć nie powinien. I w duchu życzył jej powodzenia i ruszył w głąb przedziałów, choć jakoś kompletnie nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Czuł się jakoś tak kompletnie rozbity.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To zawsze musiało tak wyglądać. Spojrzenia skierowane w podłogę i słowa wypowiadane z nienaturalnym dla nich trudem. Ale to przecież się zmieni. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień nauczą się znowu ze sobą rozmawiać. Wyzbędą się zazdrości i poczucia, że mają do siebie jakiekolwiek prawa. W końcu staną się dla siebie obojętni bo w końcu znajdą sobie kogoś lepszego, kogoś kto będzie do nich choć trochę podobny. Judith trzymała się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Miała pozwolić jej oddychać gdy widziała jak od niej odchodzi. Dzięki niej miała wrócić do swojego przedziału i zapomnieć, że Bott był kiedyś dla niej kimś więcej. No dalej, odwróć się i odejdź ponaglała ją własna podświadomość. Gdyby ktoś spytał Judith jak właściwie do tego doszło, dla czego to zrobiła nie umiałaby wymyślić nawet jednego słowa na swoje usprawiedliwienie. Ocknęła się dopiero wtedy gdy jej chude ramiona oplatały ciało Bertiego. I co teraz? Oparła policzek o jego plecy - Bertie ja - nie chce nikogo innego, chce być tylko z tobą, kocham cię -przepraszam- udało jej się w końcu wydusić. Miała nadzieję, że zrozumie i wszystko będzie już dobrze. Nie zareagował, nie dała mu do tego nawet najmniejszej okazji. To, że stała za nim dawało jej kilka sekund przewagi. Wypuściła Bertiego ze swoich objęć i pognała przed siebie prosto do przedziału. Zatrzasnęła za sobą drzwi czując jak jej policzki płoną ze wstydu. Pół tuzina puchonek wpatrywało się w nią z mieszanką politowania i rozbawienia. To było takie oczywiste prawda? Podobny rumieniec potrafiła wywołać tylko jedna osoba. Która tym razem przegrała zakład? Żadna jednak nie poruszyła tematu Bertiego, próbowały wciągnąć Judith do rozmowy ale ona potrafiła odpowiadać tylko monosylabami. Miała wyrzuty sumienia za to co zrobiła. Przecież obiecała sobie, że nie będzie próbowała do niego wrócić. Tyle, że przecież nie mogła mu pozwolić tak po prostu odejść.
Przez prawie dwa dni udało jej się uniknąć bezpośredniego spotkania z Bertiem. To nie było bardzo trudne. Wystarczyło tylko omijać wieże gryffonów i wszystkie miejsca, w których lubił przesiadywać. Jeszcze tylko pilnować by zawsze mieć ze sobą jakąś koleżanką i sprawa załatwiona. Tylko od czasu do czasu, przy śniadaniu albo obiedzie rzucić kątem oka spojrzenie w stronę stołu gryffonów i poszukać znajomej twarzy. Nie ważne, że nie mogła się skupić na lekcjach i wszystko leciało jej z rąk…przecież za kilka dni wszystko minie. Nie minie! Ona już dłużej tego nie wytrzyma! Trzeciego dnia od powrotu do Hogwartu wyleciała z lekcji wróżbiarstwa jako jedna z pierwszych uczniów. Szybkim krokiem przemierzała wszystkie korytarze szukając Botta. W końcu jeden z jego znajomych powiedział gdzie może go znaleźć. Merlinie był sma! Nie była pewna czy zdobyłaby się na podobny gest gdyby otaczała go grupa kolegów…czy koleżanek. Nawet się zbytnio nie zatrzymała. Po prostu chwyciła go za rękę i pociągnęła go za sobą. Zmusiła by wspiął się za nią na jedną z zamkowych wieżyczek. Gdy byli już całkiem sami nie wahała się ani chwili. Wspięła się na palce i pocałowała go. A potem…a potem nie byłaby sobą gdyby nie uderzyła go w ramię. - Jeśli uwierzyłeś, że byłam z tobą tylko z litości to jestem głupszy niż myślałam - wrzuciła mu przybierając wyraz twarzy obrażonego dzieciaka. - W ogóle jak mogłeś pomyśleć, że z kimś będzie mi lepiej niż z tobą! –wypaliła na jednym wdechu. - Jesteś przeraźliwe głupi, ofermowaty i bywasz okropnym dupkiem ale jesteś mój i nikomu cię nie oddam. - czy tam nie powinno być „byłeś”? Nie! On zawsze był, jest i będzie tylko Judith. Bez względu na wszystko!- - Nie chce zniknąć z twojego życia Bartie. Ty nie możesz zniknąć z mojego, ja ci nie pozwalam - z typowym dla siebie uporem wpatrywała się w jego oczy. Widać było jak się rumieni ale ciężko stwierdzić czy to z powodu zażenowania czy braku tlenu. Z nerwów dostała takiego słowo toku, że ciężko było jej zrobić choćby przerwę na oddech.
Przez prawie dwa dni udało jej się uniknąć bezpośredniego spotkania z Bertiem. To nie było bardzo trudne. Wystarczyło tylko omijać wieże gryffonów i wszystkie miejsca, w których lubił przesiadywać. Jeszcze tylko pilnować by zawsze mieć ze sobą jakąś koleżanką i sprawa załatwiona. Tylko od czasu do czasu, przy śniadaniu albo obiedzie rzucić kątem oka spojrzenie w stronę stołu gryffonów i poszukać znajomej twarzy. Nie ważne, że nie mogła się skupić na lekcjach i wszystko leciało jej z rąk…przecież za kilka dni wszystko minie. Nie minie! Ona już dłużej tego nie wytrzyma! Trzeciego dnia od powrotu do Hogwartu wyleciała z lekcji wróżbiarstwa jako jedna z pierwszych uczniów. Szybkim krokiem przemierzała wszystkie korytarze szukając Botta. W końcu jeden z jego znajomych powiedział gdzie może go znaleźć. Merlinie był sma! Nie była pewna czy zdobyłaby się na podobny gest gdyby otaczała go grupa kolegów…czy koleżanek. Nawet się zbytnio nie zatrzymała. Po prostu chwyciła go za rękę i pociągnęła go za sobą. Zmusiła by wspiął się za nią na jedną z zamkowych wieżyczek. Gdy byli już całkiem sami nie wahała się ani chwili. Wspięła się na palce i pocałowała go. A potem…a potem nie byłaby sobą gdyby nie uderzyła go w ramię. - Jeśli uwierzyłeś, że byłam z tobą tylko z litości to jestem głupszy niż myślałam - wrzuciła mu przybierając wyraz twarzy obrażonego dzieciaka. - W ogóle jak mogłeś pomyśleć, że z kimś będzie mi lepiej niż z tobą! –wypaliła na jednym wdechu. - Jesteś przeraźliwe głupi, ofermowaty i bywasz okropnym dupkiem ale jesteś mój i nikomu cię nie oddam. - czy tam nie powinno być „byłeś”? Nie! On zawsze był, jest i będzie tylko Judith. Bez względu na wszystko!- - Nie chce zniknąć z twojego życia Bartie. Ty nie możesz zniknąć z mojego, ja ci nie pozwalam - z typowym dla siebie uporem wpatrywała się w jego oczy. Widać było jak się rumieni ale ciężko stwierdzić czy to z powodu zażenowania czy braku tlenu. Z nerwów dostała takiego słowo toku, że ciężko było jej zrobić choćby przerwę na oddech.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Trochę ziemi i przykrych słów 1951
Szybka odpowiedź