Łazienka
AutorWiadomość
Łazienka
Łazienki w szpitalu Św. Munga z powodu wiecznie trwającego remontu oraz problemów z kanalizacją są wspólne dla mężczyzn i kobiet. Znajdują się tam dwa spore pomieszczenia oddzielone drzwiami pomalowanych łuszczącą się ze starości białą farbą. Posadzka jest zimna, kamienna, zaś ściany wilgotne od cieknących rur, których nikt nie ma czasu naprawić. Jedno z pomieszczeń służy jako pokój kąpielowy. Znajduje się tam rząd ciasnych pryszniców, odgrodzonych od siebie zaledwie ceratową zasłonką. W drugim pomieszczeniu znalazły się poobtłukiwane zlewy, z dyfuzorami, w których próżno szukać mydła oraz kilka kabin z toaletami, czystymi, choć pozostawionymi w równie opłakanym stanie jak większość wyposażenia.
Kap, kap, kap...
Adrien siedział na przetransportowanym ze swojego gabinetu krześle. Mebel usytuował tak, że oparciem był skierowany w stronę zlewu, a sam czarodziej podpierał się na tymże splecionymi ramionami siedząc na krześle okrakiem i nieobecnym wzrokiem spoglądał w kapiącą z kranu wodę. Nazywał to "przyziemną medytacją" choć inni mieli na to zmyślniejsze określenia.
Kap, kap, kap...
Na swój sposób otoczenie faktycznie sprzyjało takowej - słabe światło lampy rozpraszało się po pomieszczeniu w sposób mało inwazyjny, wyczuwalna wilgoć i chłód cuciły myśli, a ascetyczny wystrój sprzyjał...kontemplacji. Do tego był klimatyczny. A przynajmniej według Adriena. Zwłaszcza o czwartej nad ranem - bo taka też teraz była pora na chwilę obecną. Właściwie nawet już trzy po! Zaraz po tym spostrzeżeniu uzdrowiciel przeniósł swoje spojrzenie z kieszonkowego zegarka na stojące po jego prawej stronie drugie, jeszcze nie posiadające swojego "jeźdźca" krzesło. Carrow ustawił je na przeciwko sąsiedniej umywalki. Brakowało tylko gościa, który w tym momencie prawdopodobnie był w trakcie przemieszczania się na piętro, a przynajmniej taką nadzieję żywił Adrien. Drogiemu Nottowi zostawił w jego gabinecie stosowną notkę. Była ona sporządzona w sposób wyjątkowo skrupulatny, ton wiadomości jak zwykle mało poważny, zaś styl dla kontrastu śmiesznie poważny - wszystko to już samo w sobie sugerowało kto był autorem. A treść wiadomości była następująca:
Adrian poprawił poły swojego szlafroka w fikuśne, azjatyckie motywy. Pod nim skrywał wygodny sweter i codzienne spodnie. Właściwie nie trudno było w tym momencie go pomylić z pacjentem.
Kap, kap, kap...
*Clara to wymyślony NPC będący pielęgniarką na wydziale Adka. Trochę nadgorliwa kobieta lecz miła :I
Adrien siedział na przetransportowanym ze swojego gabinetu krześle. Mebel usytuował tak, że oparciem był skierowany w stronę zlewu, a sam czarodziej podpierał się na tymże splecionymi ramionami siedząc na krześle okrakiem i nieobecnym wzrokiem spoglądał w kapiącą z kranu wodę. Nazywał to "przyziemną medytacją" choć inni mieli na to zmyślniejsze określenia.
Kap, kap, kap...
Na swój sposób otoczenie faktycznie sprzyjało takowej - słabe światło lampy rozpraszało się po pomieszczeniu w sposób mało inwazyjny, wyczuwalna wilgoć i chłód cuciły myśli, a ascetyczny wystrój sprzyjał...kontemplacji. Do tego był klimatyczny. A przynajmniej według Adriena. Zwłaszcza o czwartej nad ranem - bo taka też teraz była pora na chwilę obecną. Właściwie nawet już trzy po! Zaraz po tym spostrzeżeniu uzdrowiciel przeniósł swoje spojrzenie z kieszonkowego zegarka na stojące po jego prawej stronie drugie, jeszcze nie posiadające swojego "jeźdźca" krzesło. Carrow ustawił je na przeciwko sąsiedniej umywalki. Brakowało tylko gościa, który w tym momencie prawdopodobnie był w trakcie przemieszczania się na piętro, a przynajmniej taką nadzieję żywił Adrien. Drogiemu Nottowi zostawił w jego gabinecie stosowną notkę. Była ona sporządzona w sposób wyjątkowo skrupulatny, ton wiadomości jak zwykle mało poważny, zaś styl dla kontrastu śmiesznie poważny - wszystko to już samo w sobie sugerowało kto był autorem. A treść wiadomości była następująca:
Drogi Raphaelu,
wiem, że tak jak ja, tak i Ty znajdujesz się na nocnym dyżurze tak więc byłbym zaszczycony gdybyś (jeśli przypadkiem żaden pacjent ci nie kona) nawiedził mnie swoją osobą. Potrzebuję Twojego młodego mózgu. Nie jest to jednak nic pilnego, tak więc nie traktuj tej prośby, jak zobowiązania. Jeśli nie będziesz miał ochoty to byłbym wdzięczny, gdybyś przysłał do mnie Clarę* - niech przyniesie mi kawy.
Czekam w łazience na drugim piętrze,
Twój ulubiony Carrow.
wiem, że tak jak ja, tak i Ty znajdujesz się na nocnym dyżurze tak więc byłbym zaszczycony gdybyś (jeśli przypadkiem żaden pacjent ci nie kona) nawiedził mnie swoją osobą. Potrzebuję Twojego młodego mózgu. Nie jest to jednak nic pilnego, tak więc nie traktuj tej prośby, jak zobowiązania. Jeśli nie będziesz miał ochoty to byłbym wdzięczny, gdybyś przysłał do mnie Clarę* - niech przyniesie mi kawy.
Czekam w łazience na drugim piętrze,
Twój ulubiony Carrow.
Adrian poprawił poły swojego szlafroka w fikuśne, azjatyckie motywy. Pod nim skrywał wygodny sweter i codzienne spodnie. Właściwie nie trudno było w tym momencie go pomylić z pacjentem.
Kap, kap, kap...
*Clara to wymyślony NPC będący pielęgniarką na wydziale Adka. Trochę nadgorliwa kobieta lecz miła :I
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dyżury są ostatnio takie nudne. Zwłaszcza te nocne. Zwłaszcza na oddziale chorób genetycznych. Większość chorych dba o swoje zdrowie, ciężko o nagły przypadek, jeśli to nie jest niespodziewany atak choroby. Ci, którzy są zmuszeni do pozostania w szpitalu na noc zazwyczaj śpią smacznie pod czujnym okiem pielęgniarek, a jeśli nie dzieje się nic nadzwyczajnego (zwykle nie dzieje) to nie ma zbytnio, co robić. Skrupulatnie uzupełnione kartoteki zaczynają się piętrzyć w chybotliwej konstrukcji mini wieży na krawędzi biurka Notta. Lewitująca nad drewnianym blatem świeca informuje go przelanym woskiem, że już bliżej niż dalej do rana, ale wciąż jeszcze sporo czasu. Wzdycha, odkładając ostatnią z kart na wierzch swojej budowli i jego oczom ukazuje się kawałek pergaminu, którego nie zauważył wcześniej tylko od razu zarzucił kompletem dokumentacji. Podnosi go przed nos, po raz kolejny nasuwa okulary, w których ostatnio wygodniej mu się czyta i szybko przelatuje wzrokiem po linijkach zgrabnego pisma. Na koniec parska donośnym śmiechem. Tak, zdecydowanie lubi lorda Carrowa. To nietuzinkowy człowiek, istna perła w morzu często gnuśnych, a zwykle nijakich arystokratów, którymi łatwo manipulować. Cieszył się, że wkrótce zostanie on teściem Percivala, chociaż nie wątpił, że będzie to lekki kawałek chleba.
Wciąż się uśmiechając opuszcza swój gabinet. Korytarz na jego piętrze jest spokojny, ale na wszelki wypadek informuje dyżurującą pielęgniarkę o zmianie swojego położenia. Kobieta nie wydaje się ani trochę zdziwiona lokalizacją skoro ma widzieć się z ordynatorem zakażeń magicznych. Zaraz potem kieruje swoje kroki do Clary (łaskawie i jego obdarzyła kawą), po czym dociera do łazienki. Na pewno nie kazałby mu tyle czekać, gdyby nie ukrył tego pergaminu pod papierzyskami. Chociaż nie było to w końcu pilne. Kąciki ust drgają mu w rozbawieniu na widok wyjątkowego stroju Carrowa.
- Niestety nie ubrałem się zgodnie z okazją - mówi z udawanym żalem wskazując na swój nudny, biały fartuch. Dopiero teraz zauważył, że nie zdjął z nosa okularów. To by tłumaczyło, dlaczego wszystko wydaje się takie bliskie, a tak długo trwało dojście tam. Już zwalił to na karb zmęczenia, ale widocznie wcale tak nie było. - Proszę, zwykłe kubki, bo Clara dba o naturalne środowisko nieśmiałków. Podobno na papierowe kubeczki wycinają drzewa, na których mieszkają. Usłyszałem cały wykład czekając na kawę. - Podał mu jeden z kubków, na którym bezustannie galopował aetonan. Swój oplótł palcami, chłonąc jego ciepło, po czym zajął puste krzesło. Dla odmiany opierając się o oparcie, ale przekręcając głowę w stronę uzdrowiciela. - W czym może pomóc mój młody mózg?
Wciąż się uśmiechając opuszcza swój gabinet. Korytarz na jego piętrze jest spokojny, ale na wszelki wypadek informuje dyżurującą pielęgniarkę o zmianie swojego położenia. Kobieta nie wydaje się ani trochę zdziwiona lokalizacją skoro ma widzieć się z ordynatorem zakażeń magicznych. Zaraz potem kieruje swoje kroki do Clary (łaskawie i jego obdarzyła kawą), po czym dociera do łazienki. Na pewno nie kazałby mu tyle czekać, gdyby nie ukrył tego pergaminu pod papierzyskami. Chociaż nie było to w końcu pilne. Kąciki ust drgają mu w rozbawieniu na widok wyjątkowego stroju Carrowa.
- Niestety nie ubrałem się zgodnie z okazją - mówi z udawanym żalem wskazując na swój nudny, biały fartuch. Dopiero teraz zauważył, że nie zdjął z nosa okularów. To by tłumaczyło, dlaczego wszystko wydaje się takie bliskie, a tak długo trwało dojście tam. Już zwalił to na karb zmęczenia, ale widocznie wcale tak nie było. - Proszę, zwykłe kubki, bo Clara dba o naturalne środowisko nieśmiałków. Podobno na papierowe kubeczki wycinają drzewa, na których mieszkają. Usłyszałem cały wykład czekając na kawę. - Podał mu jeden z kubków, na którym bezustannie galopował aetonan. Swój oplótł palcami, chłonąc jego ciepło, po czym zajął puste krzesło. Dla odmiany opierając się o oparcie, ale przekręcając głowę w stronę uzdrowiciela. - W czym może pomóc mój młody mózg?
Gość
Gość
- Myślę, że będę w stanie przymknąć na to oko. - mruknął z udawaną wyższością, po otaksowaniu sylwetki uzdrowiciela, a zaraz potem sięgnął po podawany mu kubek.
- Dziękuję i ooooh taaaak...zaiste, dba, trudno tego nie zauważyć. - Odchylił się, wygodniej rozlewając się na oparciu krzesła, które skrzypnęło złowróżbnie. - Żebyś ty wiedział co się działo, jak zobaczyła mnie wczoraj z gazetą pod pachą... Do dziś się zastanawiam jak się jej dopatrzyła bo nim do mnie dobiegła dzieliło nas dobre 20 metrów korytarza, a co się potem nasłuchałem - to oczywiście moje. - uśmiechnął się, upił łyka i poruszył wąsami niczym mysz. - Ach, właśnie, twój mózg... - Zmrużył ślepia, próbując na nowo się skupić. - Pierwsze było jajko czy kura? Jak sądzisz? - Założył leniwie nogę na nogę dla wygody - Albo właściwie inaczej - załóżmy, że kury stworzyły sprawnie funkcjonujące społeczeństwo. Stworzyły swoją kurzą monarchię, posyłały swoje kurczęta do szkoły, pełen rozkwit gospodarczy...lecz w pewnym momencie w Kokoville pojawiła zaraza. Kury zaczęły się zmieniać w zombie. Wystarczyło jedno dziobnięcie. I teraz pytanie...skąd się wziął wirus. Z kury czy środowiska. Czy to wirus wywołał mutację jakiegoś genu czy może kura od momentu bycia jajkiem miała wadę w genie i zrodziła wirus? - Zamilkł na chwilę, w ciszy przyglądając się przez krótką chwilę kapiącej wodzie. Wolną ręką chwycił się za swoją kozią bródkę i przeciągnął po niej - ...pierwszy był wilkołak czy człowiek zarażony lykanotropią... - Zmrużył ślepia zdradzając ostatecznie kontekst całego wywodu. Nie było wszak tajemnicą, że Adrien był zamieszany w badania swej córki odnośnie lykanotropii.
- Dziękuję i ooooh taaaak...zaiste, dba, trudno tego nie zauważyć. - Odchylił się, wygodniej rozlewając się na oparciu krzesła, które skrzypnęło złowróżbnie. - Żebyś ty wiedział co się działo, jak zobaczyła mnie wczoraj z gazetą pod pachą... Do dziś się zastanawiam jak się jej dopatrzyła bo nim do mnie dobiegła dzieliło nas dobre 20 metrów korytarza, a co się potem nasłuchałem - to oczywiście moje. - uśmiechnął się, upił łyka i poruszył wąsami niczym mysz. - Ach, właśnie, twój mózg... - Zmrużył ślepia, próbując na nowo się skupić. - Pierwsze było jajko czy kura? Jak sądzisz? - Założył leniwie nogę na nogę dla wygody - Albo właściwie inaczej - załóżmy, że kury stworzyły sprawnie funkcjonujące społeczeństwo. Stworzyły swoją kurzą monarchię, posyłały swoje kurczęta do szkoły, pełen rozkwit gospodarczy...lecz w pewnym momencie w Kokoville pojawiła zaraza. Kury zaczęły się zmieniać w zombie. Wystarczyło jedno dziobnięcie. I teraz pytanie...skąd się wziął wirus. Z kury czy środowiska. Czy to wirus wywołał mutację jakiegoś genu czy może kura od momentu bycia jajkiem miała wadę w genie i zrodziła wirus? - Zamilkł na chwilę, w ciszy przyglądając się przez krótką chwilę kapiącej wodzie. Wolną ręką chwycił się za swoją kozią bródkę i przeciągnął po niej - ...pierwszy był wilkołak czy człowiek zarażony lykanotropią... - Zmrużył ślepia zdradzając ostatecznie kontekst całego wywodu. Nie było wszak tajemnicą, że Adrien był zamieszany w badania swej córki odnośnie lykanotropii.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebował odmiany. Odsunięcia się chociaż na chwilę od własnej rzeczywistości, która była przeciążona wciąż powracającą przeszłością. Owszem, był młody, nie powinien (przynajmniej w teorii) chodzić tak bardzo przytłoczony. W końcu całe życie przed nim. Tylko on sam nie wybierał tego, co dotknie go w życiu. To wszystko po prostu się stało. A ile można walczyć? Każdy ma jakieś limity, widocznie Raphael dobrnął do nich wyjątkowo szybko. Nie roztrząsał tego jednak za każdym razem, a przynajmniej próbował. Takie odskocznie jak ta były bardzo przydatne. Mógł się wtedy czuć na tyle lat ile miał i nie musiał udawać, że jest kimś kim nie był. Owszem, miał do czynienia ze szlachcicem, ale nie miał on napompowanego ego, co zdecydowanie poprawiało komfort ich rozmowy. Kąciki ust drgają Nottowi w uśmiechu, kiedy słyszy o prowadzącej krucjatę pielęgniarce. Na szczęście nie tylko jemu się oberwało.
Poważnieje, gdy lord Carrow zadaje mu to z pozoru banalne pytanie. Najprostsze rzeczy są zazwyczaj najtrudniejsze. Palcem wskazującym poprawia zsuwające się z nosa okulary, jak zwykle, kiedy zaczyna intensywnie myśleć. Nie spodziewał się jednak, że ta kurza anegdotka poprowadzi ich do wilkołactwa. Co prawda słyszał o prowadzonych przez lady Inarę badaniach, ale nigdy się w to nie angażował. Nie wpadł na tę oczywistość, że ta choroba w szerszych (co nie znaczy mądrzejszych) kręgach uchodziła za klątwę może mieć również podłoże genowe. Jego błąd.
- Sądzisz, że to może być wina ludzkich genów? - spytał, przerywając krótką chwilę ciszy. Napił się kawy z milczeniu rozważając to wszystko. Ludzki organizm w połączeniu z magią wydawał się być czymś w rodzaju idealnego mechanizmu. Działał niczym dobrze naoliwione trybiki zegara wspomagane jedynie pewnymi zewnętrznymi składnikami. Tylko czasem płatał wszystkim figle. Zachodzące mutacje nie zawsze postępowały zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, natura popełniała błąd. Czyżby lykantropia była jednym z nich?
- W większość naszych chorób zamieszana jest magia, więc równie dobrze to ona, a nie żaden wirus, mogła spowodować tę mutację. Tylko, że inne choroby genetyczne nie są zakaźne, a tę można przenieść. - Nott podrapał się po brodzie. Z każdą chwilą w jego głowie pojawiały się argumenty zarówno za jak i przeciw.
Poważnieje, gdy lord Carrow zadaje mu to z pozoru banalne pytanie. Najprostsze rzeczy są zazwyczaj najtrudniejsze. Palcem wskazującym poprawia zsuwające się z nosa okulary, jak zwykle, kiedy zaczyna intensywnie myśleć. Nie spodziewał się jednak, że ta kurza anegdotka poprowadzi ich do wilkołactwa. Co prawda słyszał o prowadzonych przez lady Inarę badaniach, ale nigdy się w to nie angażował. Nie wpadł na tę oczywistość, że ta choroba w szerszych (co nie znaczy mądrzejszych) kręgach uchodziła za klątwę może mieć również podłoże genowe. Jego błąd.
- Sądzisz, że to może być wina ludzkich genów? - spytał, przerywając krótką chwilę ciszy. Napił się kawy z milczeniu rozważając to wszystko. Ludzki organizm w połączeniu z magią wydawał się być czymś w rodzaju idealnego mechanizmu. Działał niczym dobrze naoliwione trybiki zegara wspomagane jedynie pewnymi zewnętrznymi składnikami. Tylko czasem płatał wszystkim figle. Zachodzące mutacje nie zawsze postępowały zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, natura popełniała błąd. Czyżby lykantropia była jednym z nich?
- W większość naszych chorób zamieszana jest magia, więc równie dobrze to ona, a nie żaden wirus, mogła spowodować tę mutację. Tylko, że inne choroby genetyczne nie są zakaźne, a tę można przenieść. - Nott podrapał się po brodzie. Z każdą chwilą w jego głowie pojawiały się argumenty zarówno za jak i przeciw.
Gość
Gość
- A może nie być...? - odpowiedział pytaniem na pytanie w sposób bardzo filozoficzny - Problem tkwi w tym, drogi Raphaelu, że nikt nigdy nie poświęcił życia na dogłębne zbadanie istoty lykantropii. Zadasz komuś pytanie odnośnie jej i za pewnik przyjmuje się, że jest to swego rodzaju klątwa. Czemu jednak nie odnotowano, żadnych oficjalnych zapisków w których chorego próbuje leczy nie uzdrowiciel, a wykwalifikowany łamacz klątw? Coś takiego byłoby bardziej rozsądnym posunięciem. Czemu, skoro to klątwa, każde ugryzienie nie równa się przeniesieniu klątwy na koleją ofiarę? Taka trochę wybiórcza ta klątwa, jak na klątwę, nie sądzisz? - Przeniósł zamyślone spojrzenie na uzdrowiciela. Nieodzowną przyjemność sprawiło mu przyglądanie się, jak młody człowiek budzi swoje szare komórki do życia. Adrien bardzo lubił prowadzić dyskusję z młodymi ludźmi, którzy byli zdolni, plastyczni, którzy pobudzali jego samego do intensywniejszych rozmyślań - No właśnie, ładnie się to wszytko komplikuje, prawda? Nie wykluczam, że mogła być to mutacja na którą wpływ miała klątwa, lecz nie wykluczam, że lykantropia może być magiczny wirsem, który mutował pod wpływem klątwy lub innego rodzaju magii. Myślę, że jedno z dwojga leży bliżej prawdy, lecz które...?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ah! Ależ ona była zła! Jak osa! Jak przeklęte smoczysko! Zapewne niedługo powinna ziać ogniem! Każdy dementor zaraz by się schował jakby ją zobaczył! Gdy szła korytarze szpitalu Świętego Munga, wszyscy przed nią pierzchali, a odgłos jej drewnianych laczków odbijał się echem po pustych ścianach. Do tego zapewne ziemia się trzęsła, ale tak miało być! Nikt nie miał prawa robić ją w balona! Nikt! Nawet szanowny pan lordowska mość ordynator pan Carrow, któremu wydawało się, że jak wychowywał się jak panicz to też tak umrze. Nie pod jej okiem! O, nie! Dolores Bagman zawsze na posterunku! Gdyby była policjantem, miałaby najlepsze wyniki ze wszystkich tych gałganów, co nosili się z odznakami jak pawie. Ona tutaj ratowała życia, podczas gdy taki panicz Carrow myślał, że może ją zostawić samą z tym bałaganem. O, nie! Już ona mu da! Wielkie piersi skakały jej pod kitlem, a spiczasty czepek błyskał złowrogo nienaturalną bielą na szczycie mocno spiętych w kok włosów. Przeszukała chyba cały szpital, aż w końcu któryś z tych paskudnych młodych stażystów raczył jej pisnąć, że lord Carrow jest w łazience na drugim piętrze. Aha! Teraz już przed nią nie ucieknie! Nikt nie ucieknie przed panią Bagman! Żałosne. Biegała całą noc, żeby dopilnować jego spraw. W końcu dotarła do tej łazienki. Już widziała drzwi. Dopadła je w kilka sekund, pokonując z łatwością dzielącą odległość. Otworzyła drzwi jedną ręką ze złością, patrząc na znajdującego się w niej Carrowa i Notta. Obaj siebie warci paniczkowie!
- Aha! - wrzasnęła. - Papiery leżą w stosach, pacjentów trzeba obejść, a ty co?! Znowu zajadałeś ciasteczka, zamiast pracować?! Myślisz, że nie mam co robić tylko ciebie szukać i pilnować, żebyś zasiadł do roboty?!
- Aha! - wrzasnęła. - Papiery leżą w stosach, pacjentów trzeba obejść, a ty co?! Znowu zajadałeś ciasteczka, zamiast pracować?! Myślisz, że nie mam co robić tylko ciebie szukać i pilnować, żebyś zasiadł do roboty?!
I show not your face but your heart's desire
Adrien nie mógł odeprzeć wrażenia, że jego kark owinął niewidzialny, lodowaty całun jezący włos na głowie i budzący nieprzyjemny dreszcz. Aż się wzdrygnął i ukradkiem spojrzał na okno.
- Ach, wybacz, myślałem, że okno jest uchylone bo tak jakoś nagle powiało chłodem. Musiało mi się jednak wydawać. Nie krępuj się i kontynuuj - zapewnił Notta, chcąc wysłuchać jego teorii do końca. Będąc ciągle jeszcze nieświadomy zagrożenie upił swojej herbatki i uśmiechnął się. Właściwie tak by mu najpewniej zeszła w spokoju i ciszy cała nocna zmiana, gdy nagle do jego uszu doszły kroki. Nie byle jakie - bo JEJ kroki. Adrien zamarł gestem wolnej ręki natychmiast nakazując Nottowi konspiracyjną cisze, a gdy ta nastała - jej kroki zdawały się dudnić niczym smocze serce w opustoszałej grocie
Łup, łup...
Łup, łup...
ŁUP, ŁUP!
Adrien chciał jakoś reagować, kazać Nottowi się ratować, a samemu zaczynał rozpatrywać scenariusz zamknięcia się w kabinie, lecz na wszystko było już za późno. Drzwi uległy. Miała ich. Inarko, kocham cie.
- Dori, moja droga, ale ja się wcale nie miałem zamiaru ukrywać, ja tylko...tylko konsultowałem ważne, nie znoszące trwogi, istotne rzeczy związane z równie skomplikowanymi innymi istotnymi aspektami z uzdrowicielem Nottem. Zamierzałem usiąść do tych sprawozdań zaraz po tym - Tłumaczył się niczym dziecko matce ze słabych ocen, jednocześnie przeklinając w duchu, że wybrał miejsce z którego była tylko jedna droga ucieczki.
- poza tym...czy to nowe drewniaczki? - próbował załagodzić sytuacje, jednocześnie powoli wstając ze swojego siedziska. Słabo znał się na smokach, lecz wiedział że zbytnie drażnienie ich nie było zbyt mądrym posunięciem.
- Ach, wybacz, myślałem, że okno jest uchylone bo tak jakoś nagle powiało chłodem. Musiało mi się jednak wydawać. Nie krępuj się i kontynuuj - zapewnił Notta, chcąc wysłuchać jego teorii do końca. Będąc ciągle jeszcze nieświadomy zagrożenie upił swojej herbatki i uśmiechnął się. Właściwie tak by mu najpewniej zeszła w spokoju i ciszy cała nocna zmiana, gdy nagle do jego uszu doszły kroki. Nie byle jakie - bo JEJ kroki. Adrien zamarł gestem wolnej ręki natychmiast nakazując Nottowi konspiracyjną cisze, a gdy ta nastała - jej kroki zdawały się dudnić niczym smocze serce w opustoszałej grocie
Łup, łup...
Łup, łup...
ŁUP, ŁUP!
Adrien chciał jakoś reagować, kazać Nottowi się ratować, a samemu zaczynał rozpatrywać scenariusz zamknięcia się w kabinie, lecz na wszystko było już za późno. Drzwi uległy. Miała ich. Inarko, kocham cie.
- Dori, moja droga, ale ja się wcale nie miałem zamiaru ukrywać, ja tylko...tylko konsultowałem ważne, nie znoszące trwogi, istotne rzeczy związane z równie skomplikowanymi innymi istotnymi aspektami z uzdrowicielem Nottem. Zamierzałem usiąść do tych sprawozdań zaraz po tym - Tłumaczył się niczym dziecko matce ze słabych ocen, jednocześnie przeklinając w duchu, że wybrał miejsce z którego była tylko jedna droga ucieczki.
- poza tym...czy to nowe drewniaczki? - próbował załagodzić sytuacje, jednocześnie powoli wstając ze swojego siedziska. Słabo znał się na smokach, lecz wiedział że zbytnie drażnienie ich nie było zbyt mądrym posunięciem.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Carrow! - wrzasnęła, gdy tylko zaczął się kajać. Jej zimny, uważny wzrok nie minął też znajdującego się w środku Raphela Notta. No to się dobrali! Cholerne obiboki, ale ten brodaty paniczyk zdecydowanie przegiął. - Arystokratyczne ploteczki w łazience sobie urządzamy, co?! - zaryczała, nie dając mu nawet dojść do słowa. W ogóle nie interesowało ją jego tłumaczenie. - Tłumaczeniem nie wypiszesz dokumentów! Do roboty, Carrow! Myślisz, że nie wiem o co ci chodzi?! Sądzisz, że ja mam czas, żeby za tobą latać i cię szukać?!
Powtarzała się, ale to tego szlacheckiego dzieciaka w ogóle nic nie docierało. Mówiła to już chyba tysięczny raz, a on nadal nie potrafił odpowiednio pracować. A szczególnie podczas nocnych zmian. On! Ordynator! Ordynator powinien pracować najwięcej! W końcu takie było jego zadanie - zajmowanie się pacjentami i uzupełnianie papierków. A on co?! Siedział w najlepsze w łazience i plotkował. Co się działo z tym szpitalem? Avery też był ordynatorem tak samo dobrym i przynoszącym tyle pożytku ile zalany wodą but!
- Kupione na bazarze - odpowiedziała łagodnie na jego pytanie, ale zaraz zasyczała ponownie. - Nie ma czasu! Rusz się! Potrzebujemy tych dokumentów na tydzień temu!
Powtarzała się, ale to tego szlacheckiego dzieciaka w ogóle nic nie docierało. Mówiła to już chyba tysięczny raz, a on nadal nie potrafił odpowiednio pracować. A szczególnie podczas nocnych zmian. On! Ordynator! Ordynator powinien pracować najwięcej! W końcu takie było jego zadanie - zajmowanie się pacjentami i uzupełnianie papierków. A on co?! Siedział w najlepsze w łazience i plotkował. Co się działo z tym szpitalem? Avery też był ordynatorem tak samo dobrym i przynoszącym tyle pożytku ile zalany wodą but!
- Kupione na bazarze - odpowiedziała łagodnie na jego pytanie, ale zaraz zasyczała ponownie. - Nie ma czasu! Rusz się! Potrzebujemy tych dokumentów na tydzień temu!
I show not your face but your heart's desire
Słysząc kolejne Carrow wygiął usta w smutną podkówkę. Nie powiedział już żadnego "ale" i nie łapał się żadnego usprawiedliwienia z pewną pokorą wiedząc, że cokolwiek by nie zrobił to to nie przejdzie. Tajemnicą było po części to, jak poddańczo potrafił się podporządkować zarządzeniom Dori być może to przez fakt, że przypominała mu guwernantkę która musztrowała go za młodu wraz z całą rodziną na czele. Być może.
pewna nadzieja zalęgła się w momencie, gdy kobieta złagodniała chwaląc się trafionym zakupem, lecz gładkie słówka już na nią nie działały. Uodporniła się. Gdyby była zarazkiem, Carrow pozwoliłby sobie powiedzieć, że ewoluowała, a on był bodźcem który zapoczątkował tą zmianę. W pewien sposób był to powód do dumy, lecz...ech.
- Ach, tak, oczywiście, wiadomo - w archiwum nie może być wolnej półki bo cały Mung legnie w posadach - nie mógł się powstrzymać od wywrócenia oczami. Dokumenty to wszak nie ludzie - nie umierali i mogły leżeć latami czekając na czyjąkolwiek atencję. Carrow nie lubił tej części swoich obowiązków. Bat w postaci Dori jednak był jednak niezbędnym trybikiem wydziału pozwalającym na sprawne funkcjonowanie całego wydziału w kwestiach papirusologi
- Wyślę ci list w stosownym momencie, Raphaelu - szepnął mu na ucho, poklepując po ramieniu, kiedy to w drugie ujął swoje gabinetowe krzesło - niby zabawka, którą niechętnie wyciągną z piaskownicy by iść za kobieciną - Tak mocno cię rozgniewałem, Dolores? - podpytał delikatnie, nieco przepraszająco, gdy tak sunęli się już razem w korytarzem
pewna nadzieja zalęgła się w momencie, gdy kobieta złagodniała chwaląc się trafionym zakupem, lecz gładkie słówka już na nią nie działały. Uodporniła się. Gdyby była zarazkiem, Carrow pozwoliłby sobie powiedzieć, że ewoluowała, a on był bodźcem który zapoczątkował tą zmianę. W pewien sposób był to powód do dumy, lecz...ech.
- Ach, tak, oczywiście, wiadomo - w archiwum nie może być wolnej półki bo cały Mung legnie w posadach - nie mógł się powstrzymać od wywrócenia oczami. Dokumenty to wszak nie ludzie - nie umierali i mogły leżeć latami czekając na czyjąkolwiek atencję. Carrow nie lubił tej części swoich obowiązków. Bat w postaci Dori jednak był jednak niezbędnym trybikiem wydziału pozwalającym na sprawne funkcjonowanie całego wydziału w kwestiach papirusologi
- Wyślę ci list w stosownym momencie, Raphaelu - szepnął mu na ucho, poklepując po ramieniu, kiedy to w drugie ujął swoje gabinetowe krzesło - niby zabawka, którą niechętnie wyciągną z piaskownicy by iść za kobieciną - Tak mocno cię rozgniewałem, Dolores? - podpytał delikatnie, nieco przepraszająco, gdy tak sunęli się już razem w korytarzem
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co za paniczyk! Myślał, że wraz z nazwiskiem wszystko się idealnie ułoży i nie będzie musiał pracować? Ha! Niedoczekanie! Miał pracować mocniej i więcej od innych! Dawać przykład! Robić wszystko jak należy, a nie przez to że go do tego zaganiała! Naprawdę powinien się ustatkować! Miał tyle szlachcianek do wyboru i co? Wolał udawać, że poradzi sobie sam. Phi! Już ona z chęcią by powiedziała pani Carrow, co jej szanowny mąż wyprawia! Był jeden problem, że pani Carrow już nie było i nie zapowiadało się, by to się zmieniło. Mogłaby ustawić przynajmniej tego paskudnego leniucha, a Dolores zajęłaby się własną pracą zamiast niańczeniem tego... Ah! Brakło jej już słów dezaprobaty na to wszystko! Miała inne rzeczy do roboty, a on sobie myślał, że schowa się w łazience i ludzie o nim zapomną. Pożal się, panie Merlinie! Gdy wyszli, szła przodem, chociaż wiedziała, że on drepta za nią. Pomimo że przewyższaj ją wzrostem. I to o dobre trzydzieści centymetrów.
- Rusz się, Carrow i nie gadaj tyle! Mam dość twojego lenistwa! - warknęła, chociaż było to powiedziane w jej guście stonowanym tonem, ciągle krzyczała i praktycznie za ucho doprowadziła go do jego gabinetu.
|zt x2
- Rusz się, Carrow i nie gadaj tyle! Mam dość twojego lenistwa! - warknęła, chociaż było to powiedziane w jej guście stonowanym tonem, ciągle krzyczała i praktycznie za ucho doprowadziła go do jego gabinetu.
|zt x2
I show not your face but your heart's desire
Łazienka
Szybka odpowiedź