Wielki powrót! Sierpień, 1951r
AutorWiadomość
Nie żałował. Kompletnie nie żałował. Nie potrafił, bo wciąż wspominał wszystkie przygody, jakie przeżyli z Ollivanderem, cały czas jego serce było gdzieś na samym szczycie Ben Nevisa, który przeszli razem z częścią górskiego szlaku, cały czas wspominał wspaniałe jeziora i całą tę okolicę, dziwnych, szalonych ludzi, śmieszne przypadki i nawet, kiedy musiał swój uczynek odpracowywać na każdy możliwy sposób, nie mógł się czasem nie uśmiechnąć.
Planował nawet wracać na dniach, ale jakoś się tak stało, że auror znalazł ich pierwszy. No i... tak jakoś wyszło. Całą wczorajszą noc krzyczała na niego mama na przemian z ojcem, potem siostra dodała od siebie, że jest debilem, a i każdy, kto w domu był najpewniej musiał to potwierdzić. A czy to jego wina, że ten durny list gdzieś zniknął?! Wcale by się tak nie denerwowali, gdyby się znalazł, bo chociaż by wiedzieli, że zniknął sam z siebie i obiecuje wrócić po wakacjach! Ale po kolei.
Szesnastoletni Bertie chciał ruszyć na wyprawę swojego życia. Rzecz jasna rodzice by się nie zgodzili, więc po prostu uciekł z domu. Ale jak przystało na dziecię, które swoich rodziców na prawdę szanuje i kocha i nie chce nikogo do zawału serca doprowadzać, zostawił list.
Tylko jakoś tak się stało, że cholernego listu nikt nie znalazł. Tyle z wyjaśnień.
I samo pierwsze spotkanie przyjemne nie było, bo on na prawdę nie chciał, żeby jego mama wpadała w nerwice nie wiedząc, gdzie jest. Po to zostawił wiadomość! Na prawdę miał wyrzuty sumienia, że nie upewnił się, że znajdą, że choćby nie zamknął drzwi, bo zgadywał, że kartka poleciała z wiatrem po prostu przez okno.
Nic już nie mógł poradzić. Cieszył się więc, że wakacji zostało niewiele. Słuchał, jak gdzieś z tyłu domu mama chodzi i trzaska czym się da, wyrażając jak bardzo jest na niego zła. Oczywiście, nad ranem jeszcze go wyściskała, ale potem znowu zaczęła wrzeszczeć. Kto pojmie matczyną miłość?
Pogodził się z tym, że do końca wakacji będzie domową kucharką, sprzątaczką, człowiekiem od dźwigania, rąbania drewna i wszelkich prac domowych niezwiązanych z rozrywką, że będzie codziennie słuchał o tym, jaki jest bezmyślny i, że musi pogodzić się z absolutnym aresztem domowym. A niech tylko Matt jeszcze zacznie się z niego nabijać. No, przynajmniej nie pada...
choć to akurat minus, bo przy takiej pogodzie to on chętnie by poleżał nad jeziorem. I odespał noc pełną szaleństw. Ale co poradzi, miliony szlabanów się same nie odpracują, złapał więc za miotłę w chwili, kiedy usłyszał wołanie ojca z kuchni.
- Gość do ciebie idzie, Bertie. Tylko się pospiesz.
Od tych wszystkich emocji, zmęczenia i tego, jak wiele się działo, nawet nie zastanowił się, kto nadciąga i po prostu wyszedł przed niewielki domek akurat w chwili, kiedy Judy stanęła przed nim. Uśmiechnął się więc do niej lekko, bo na prawdę się stęsknił. Nie ważne, jak się żegnali.
- Jesteś skończonym idiotą, twoja matka wychodziła z siebie, ja też się martwiłam, spać po nocach nie mogłam, myślałam, że cię zamordowali, jak mogłeś nic nikomu nie powiedzieć, przysięgam, że cię zamorduję, jeśli to się powtórzy, jesteś absolutną esencją nieodpowiedzialności i takich jak ty powinno się trzymać w kaftanie i upewniać, że nie zaczną się rozmnażać. - postanowił ułatwić jej sprawę, opierając się o framugę. - Możemy uznać, że powitanie już za nami?
Planował nawet wracać na dniach, ale jakoś się tak stało, że auror znalazł ich pierwszy. No i... tak jakoś wyszło. Całą wczorajszą noc krzyczała na niego mama na przemian z ojcem, potem siostra dodała od siebie, że jest debilem, a i każdy, kto w domu był najpewniej musiał to potwierdzić. A czy to jego wina, że ten durny list gdzieś zniknął?! Wcale by się tak nie denerwowali, gdyby się znalazł, bo chociaż by wiedzieli, że zniknął sam z siebie i obiecuje wrócić po wakacjach! Ale po kolei.
Szesnastoletni Bertie chciał ruszyć na wyprawę swojego życia. Rzecz jasna rodzice by się nie zgodzili, więc po prostu uciekł z domu. Ale jak przystało na dziecię, które swoich rodziców na prawdę szanuje i kocha i nie chce nikogo do zawału serca doprowadzać, zostawił list.
Tylko jakoś tak się stało, że cholernego listu nikt nie znalazł. Tyle z wyjaśnień.
I samo pierwsze spotkanie przyjemne nie było, bo on na prawdę nie chciał, żeby jego mama wpadała w nerwice nie wiedząc, gdzie jest. Po to zostawił wiadomość! Na prawdę miał wyrzuty sumienia, że nie upewnił się, że znajdą, że choćby nie zamknął drzwi, bo zgadywał, że kartka poleciała z wiatrem po prostu przez okno.
Nic już nie mógł poradzić. Cieszył się więc, że wakacji zostało niewiele. Słuchał, jak gdzieś z tyłu domu mama chodzi i trzaska czym się da, wyrażając jak bardzo jest na niego zła. Oczywiście, nad ranem jeszcze go wyściskała, ale potem znowu zaczęła wrzeszczeć. Kto pojmie matczyną miłość?
Pogodził się z tym, że do końca wakacji będzie domową kucharką, sprzątaczką, człowiekiem od dźwigania, rąbania drewna i wszelkich prac domowych niezwiązanych z rozrywką, że będzie codziennie słuchał o tym, jaki jest bezmyślny i, że musi pogodzić się z absolutnym aresztem domowym. A niech tylko Matt jeszcze zacznie się z niego nabijać. No, przynajmniej nie pada...
choć to akurat minus, bo przy takiej pogodzie to on chętnie by poleżał nad jeziorem. I odespał noc pełną szaleństw. Ale co poradzi, miliony szlabanów się same nie odpracują, złapał więc za miotłę w chwili, kiedy usłyszał wołanie ojca z kuchni.
- Gość do ciebie idzie, Bertie. Tylko się pospiesz.
Od tych wszystkich emocji, zmęczenia i tego, jak wiele się działo, nawet nie zastanowił się, kto nadciąga i po prostu wyszedł przed niewielki domek akurat w chwili, kiedy Judy stanęła przed nim. Uśmiechnął się więc do niej lekko, bo na prawdę się stęsknił. Nie ważne, jak się żegnali.
- Jesteś skończonym idiotą, twoja matka wychodziła z siebie, ja też się martwiłam, spać po nocach nie mogłam, myślałam, że cię zamordowali, jak mogłeś nic nikomu nie powiedzieć, przysięgam, że cię zamorduję, jeśli to się powtórzy, jesteś absolutną esencją nieodpowiedzialności i takich jak ty powinno się trzymać w kaftanie i upewniać, że nie zaczną się rozmnażać. - postanowił ułatwić jej sprawę, opierając się o framugę. - Możemy uznać, że powitanie już za nami?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciężko sobie wyobrazić zaskoczenie Judith gdy do okna jej sypialni zapukała sowa należąca do Anastazji Bott. Czego siostra Bertiego mogła od niej chcieć? Przez nie widziała się z tym kretynem od końca szkoły. Sięgnęła po listy i z każdym kolejnym przeczytanym słowem Bertie dostawał nowy niezbyt przejmy przydomek. Od razu założyła, że to jakiś głupi numer i młody Bott pewnie jeszcze jest dumny z tej spektakularnej ucieczki. Postanowiła się tym nie przejmować. Odpisała na list tłumacząc, że od paru tygodni nie miała z nim kontaktu ale jak się czegoś dowie to zaraz da znać i prosi o to samo drogą Anastazję. Tydzień później zupełnie przypadkiem pojawiła się w sąsiedztwie domu Bottów. Okazało się, że ten głupek nie dał nawet znaku życia! Starała się zachować spokój tylko ze względu na panią Bott która chyba najbardziej przeżywała zniknięcie syna. Obawy wiszące w powietrzu w końcu udzieliły się samej Judith. Po niemal całym dniu spędzonym w towarzystwie rodziny byłego/obecnego/przyszłego chłopaka wróciła do domu wyobrażając sobie najgorsze możliwe sceny i wydarzenia. Tak było przez cały miesiąc. Po chwili spędzonej na płakaniu po biednym Bertiem przyszedł czas na złorzeczeniem i wymyślaniu kolejnych sposób na jego bolesną śmierć. Takim sposobem miała ich około 20 i miała zamiar wszystkie wypróbować na jeden osobie. Należało mu się! Wakacje to czas odpoczynku a nie martwienie się o tego osła! W końcu dostała list od Anastazji. Czytając go zastanawiała się już którą sukienkę włoży na pogrzeb Bertiego ale okazało się że wrócił! Czuła jak ogromny ciężar spada jej z serca. Chciała natychmiast jechać do Bottów ale matka powiedziała, ze jest już za późno i musi poczekać do rana.
Jeszcze przed południe pojawiła się na miejscu niczym huragan przemierzając cały teren. Uspokoiła się na widok ojca Bertiego, Jude miała dziwne wrażenie że mężczyzna ledwo panuje nad uśmiechem ale nie miała czasu się na tym zastanawiać. Jeden Bott na raz bo więcej nie wytrzyma! Osioł w końcu pojawił się na dole i jeszcze miał czelność się do niej uśmiechnąć. Jude rozejrzała się wokół siebie szukając czegoś czym mogłaby w niż rzucić i wygłosić przygotowana przemowę. Już otwarła usta by zwymyślać go od najgorszych ale wtedy on zrobił to za nią! Zaczęła się gotować ze złości! Nie ważne, że w pierwszym odruchu chciała go przytulić i nigdy nie wypuszczać. Słuchała kadżego słowa kiwając potakująco głową. Wszystko się zgadzało ale to jeszcze zdecydowanie za mało?! - Nie! - fuknęła trochę za głośno - Zapomniałeś o tym, że zupełnie olałeś mnie na całe wakacje a potem taki numer. - co za różnica, że pod koniec szkoły o mało się nie pozabijali. To było wtedy! - Chętnie zatańczyłabym za twoim grobie za to co nam wszystkim zrobiłeś. Szkoda, że cię nie zjadły jakieś potwory bo przynajmniej mielibyśmy teraz od ciebie wszyscy święty spokój. Albo lepiej nie bo jeszcze biedne potwory by się tobą zatruły i jeszcze je mielibyśmy na sumieniu! Brawo Skamander! Na pewno bardzo poważnie wyglądasz opowiadając o potworach z biegunką! - - Ja cie już teraz zabije - wyrwała mu miotłę z rąk i przywaliła mi kijem w brzuch. Czasem są plusy posiadania starszego brata. Przynajmniej wiesz jak okładać ludzi kijem od miotły. Potem go przytuliła a wręcz rzuciła mu się na szyję ale tylko po to by po piętnastu sekundach przypomnieć sobie, że w tej chwili go nienawidzi i odpechnać go od siebie. - Głupi sadystyczny osioł - sarknęła na koniec.
Jeszcze przed południe pojawiła się na miejscu niczym huragan przemierzając cały teren. Uspokoiła się na widok ojca Bertiego, Jude miała dziwne wrażenie że mężczyzna ledwo panuje nad uśmiechem ale nie miała czasu się na tym zastanawiać. Jeden Bott na raz bo więcej nie wytrzyma! Osioł w końcu pojawił się na dole i jeszcze miał czelność się do niej uśmiechnąć. Jude rozejrzała się wokół siebie szukając czegoś czym mogłaby w niż rzucić i wygłosić przygotowana przemowę. Już otwarła usta by zwymyślać go od najgorszych ale wtedy on zrobił to za nią! Zaczęła się gotować ze złości! Nie ważne, że w pierwszym odruchu chciała go przytulić i nigdy nie wypuszczać. Słuchała kadżego słowa kiwając potakująco głową. Wszystko się zgadzało ale to jeszcze zdecydowanie za mało?! - Nie! - fuknęła trochę za głośno - Zapomniałeś o tym, że zupełnie olałeś mnie na całe wakacje a potem taki numer. - co za różnica, że pod koniec szkoły o mało się nie pozabijali. To było wtedy! - Chętnie zatańczyłabym za twoim grobie za to co nam wszystkim zrobiłeś. Szkoda, że cię nie zjadły jakieś potwory bo przynajmniej mielibyśmy teraz od ciebie wszyscy święty spokój. Albo lepiej nie bo jeszcze biedne potwory by się tobą zatruły i jeszcze je mielibyśmy na sumieniu! Brawo Skamander! Na pewno bardzo poważnie wyglądasz opowiadając o potworach z biegunką! - - Ja cie już teraz zabije - wyrwała mu miotłę z rąk i przywaliła mi kijem w brzuch. Czasem są plusy posiadania starszego brata. Przynajmniej wiesz jak okładać ludzi kijem od miotły. Potem go przytuliła a wręcz rzuciła mu się na szyję ale tylko po to by po piętnastu sekundach przypomnieć sobie, że w tej chwili go nienawidzi i odpechnać go od siebie. - Głupi sadystyczny osioł - sarknęła na koniec.
Na prawdę kochał tę złośnicę. Nie chciałby wiedzieć, co przeżywała przez ten czas i jasne, że było mu przykro, że się o niego martwiła i pewnie spieprzył jej wakacje, ale teraz była najbardziej urocza na świecie, próbując go nienawidzić i chyba nie wiedząc, czy bardziej chce go pobić, czy wyściskać. I już chciał ją przygarnąć i przytulić, kiedy wbiła mu jego własną miotłę w brzuch! Zabolało, zaraz jednak złapał za przedmiot i odrzucił go nie chcąc, żeby w drobnych, acz bardzo niebezpiecznych dłoniach Judy spoczywało teraz coś jeszcze.
Swoją drogą był jakoś dziwnie pewien, że rodzinka, która na jakieś milion procent obserwuje ich z okien miała z tego kuksańca wiele satysfakcji. Zaraz Judy jednak rzuciła mu się na szyję, więc objął ją mocno i wcale nie pozwolił jej się odsunąć, a uniósł lekko i okręcił się z nią. A, niech marudzi, niech bije, on nie puści. Ucałował ją jeszcze w czoło i w policzek, a po chwili namysłu i w usta, może to zmniejszy ilość osób z publiczności. Choć może nie. Jego rodzina od dawna nabijała się z tego, co wyprawia ta para, ale jego rodzice bardzo Judy lubili. Szczególnie mama, chyba liczyła, że dziewczyna poukłada mu w głowie. No, a ojciec chyba widział podobieństwa między Samanthą Bott, a Judy. Ciekawe, czy mama Bertiego też biła jego ojca, jak byli młodsi i jak doszło do tego, że przestała?
- Gdyby mnie coś zjadło to byś dalej tęskniła, a tak na całe szczęście znowu tu jestem i możesz mnie nienawidzić, gnomie. - odpowiedział jej, w słowo jakim ją określił, wkładając całe swoje ciepło i uczucie, jakim ją darzył. - Na prawdę zostawiłem list. Nie chciałem tak wszystkich straszyć, serio. Tylko... no, otwarte okno, burza, to mogło się w sumie skończyć inaczej, niż planowałem.
Chciał jej się wytłumaczyć, żeby nie miała go za aż tak egoistycznego dupka, bo on na prawdę nie chciał wszystkich martwić. On był tylko głupkiem, który lubi się bawić i czasami myśli za późno.
- Poza tym też za tobą tęskniłem. - dodał. I nadal nie zamierzał jej puszczać. - No i jeśli rzucisz kwiatkami mamy to na pewno nie zaplusujesz u teściowej. - zaznaczył tak dla spokoju ducha, bo i doniczki na pobliskich parapetach były dosyć spore. Sądził jednak, że teściowa brzmi wystarczająco strasznie, żeby zniechęcić ją do nadmiernego znęcania się nad biedną miłością jej życia, na której teraz wszyscy się wyżywają.
Jakoś nie mógł przestać się szczerzyć do tego wszystkiego. Nie ważne, że może powinien chodzić ze spuszczonym łbem, znowu ucałował jej policzek.
- No i dorobisz mi sprzątania, a to by było bardzo niemiłe.
Swoją drogą był jakoś dziwnie pewien, że rodzinka, która na jakieś milion procent obserwuje ich z okien miała z tego kuksańca wiele satysfakcji. Zaraz Judy jednak rzuciła mu się na szyję, więc objął ją mocno i wcale nie pozwolił jej się odsunąć, a uniósł lekko i okręcił się z nią. A, niech marudzi, niech bije, on nie puści. Ucałował ją jeszcze w czoło i w policzek, a po chwili namysłu i w usta, może to zmniejszy ilość osób z publiczności. Choć może nie. Jego rodzina od dawna nabijała się z tego, co wyprawia ta para, ale jego rodzice bardzo Judy lubili. Szczególnie mama, chyba liczyła, że dziewczyna poukłada mu w głowie. No, a ojciec chyba widział podobieństwa między Samanthą Bott, a Judy. Ciekawe, czy mama Bertiego też biła jego ojca, jak byli młodsi i jak doszło do tego, że przestała?
- Gdyby mnie coś zjadło to byś dalej tęskniła, a tak na całe szczęście znowu tu jestem i możesz mnie nienawidzić, gnomie. - odpowiedział jej, w słowo jakim ją określił, wkładając całe swoje ciepło i uczucie, jakim ją darzył. - Na prawdę zostawiłem list. Nie chciałem tak wszystkich straszyć, serio. Tylko... no, otwarte okno, burza, to mogło się w sumie skończyć inaczej, niż planowałem.
Chciał jej się wytłumaczyć, żeby nie miała go za aż tak egoistycznego dupka, bo on na prawdę nie chciał wszystkich martwić. On był tylko głupkiem, który lubi się bawić i czasami myśli za późno.
- Poza tym też za tobą tęskniłem. - dodał. I nadal nie zamierzał jej puszczać. - No i jeśli rzucisz kwiatkami mamy to na pewno nie zaplusujesz u teściowej. - zaznaczył tak dla spokoju ducha, bo i doniczki na pobliskich parapetach były dosyć spore. Sądził jednak, że teściowa brzmi wystarczająco strasznie, żeby zniechęcić ją do nadmiernego znęcania się nad biedną miłością jej życia, na której teraz wszyscy się wyżywają.
Jakoś nie mógł przestać się szczerzyć do tego wszystkiego. Nie ważne, że może powinien chodzić ze spuszczonym łbem, znowu ucałował jej policzek.
- No i dorobisz mi sprzątania, a to by było bardzo niemiłe.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bezczelnie nie chciał jej puścić! Mogła się próbować wyrywać, ale w takich momentach Bertie okazywał się wyjątkowo silny. Mogła się nadymać i wyginać usta w podkówkę a on dalej swoje. - Głupi osioł - burczała co jaki czas udając, że te czułości wcale do niej nie przemawiają. W końcu zaczęły się pocałunki i Jude robiła naprawdę dużo by odciągnąć jego twarz od własnej. - Fuj - powtarzała za każdym razem krzywiąc się przy tym jak po zjedzeniu cytryny. Może poza tym jednym buziakiem w usta, który przecież był bardzo przyjemny. Sama się myślała o tym, że są obserwowani przez rodzinę Bertiego ale można powinna. Nie! To był wyjątkowo kiepski moment na spłonięcie rumieńcem! Jeszcze by ją udusił w tym swoim uścisku.
- Ja wcale za tobą nie tęskniłam - zaprzeczyła ukrywając twarz gdzieś w jego ramionach. —Ja się tylko martwiłam, że nie będę się miała w co ubrać na twój pogrzeb. Nie żebym zamierzała iść - burknęła powoli przenosząc na niego szare tęczówki. Nie, nie jeszcze nie przestała się gniewać. Tylko sobie na chwilkę na niego popatrzy. - Dobrze wiesz, że nie lubię jak tak do mnie mówisz - dodała udając, że wcale nie słyszy tego uczuć w jego głosie. Pozwoliła nawet by w szarych oczach pojawiły się ogniki świadczące o chęci mordu. Żaden głupi osioł nawet, jeśli jest głupim osłem Judith nie ma prawa nabijać się z jej niskiego wzrostu. Słysząc jego dalsze tłumaczenia przewróciła oczami nie kryjąc irytacji. - Z tobą to tak zawsze. „ Chciałem dobrze ale jakoś nie wyszło -wzruszyła ramionami ( co było ciężkie w jej obecnym położeniu) małpując jego ruchy. Obiecała sobie w duchu, że jeśli usłyszy coś w stylu „ale i tak mnie kochasz” to kopnie go w piszczel!
- Ja myślę, że tęskniłeś! Spróbowałbyś za mną nie tęsknić! - wbiła w niego szare tęczówki i wcale nie przejmowała się, że w ten sposób zaprzecza własnym słowom. Tak przynajmniej wierzyła a raczej mogła wierzyć, że bez względu na to CO I Z KIM ROBIŁ myślał też o niej. - Ja się dowiem co żeście tam robili! Nie myśl sobie! - jeszcze trochę gróźb a potem kolejna prośba o uwolnienie oczywiście bez odpowiedzi. Zza jego ramienia spojrzała na ogromne doniczki z kwiatami - Uniosłabym - odpowiedziała butnie. Niech sobie myśli, że jak jest mała i wątła to nie poradzi sobie z jedną doniczką! Tekst o teściowej wcale jej nie speszył. - A dzisiaj twoja mama mi wszystko wybaczy - uśmiechnęła się chytrze wiedząc, że to prawda. - Puszczaj! - pisnęła po kolejnych pocałunkach. Obiecuje, że jeszcze tylko chwilkę będzie się na niego gniewać. - Módl się o to bym jej nie zaproponowała żeby wysłała cię do stajni mojego ojca. Wszystko zostałoby w rodzinie - starała się wyglądać groźnie, może trochę chytrze żeby Bertie uwierzył, że jest wstanie mu to zrobić.
- Ja wcale za tobą nie tęskniłam - zaprzeczyła ukrywając twarz gdzieś w jego ramionach. —Ja się tylko martwiłam, że nie będę się miała w co ubrać na twój pogrzeb. Nie żebym zamierzała iść - burknęła powoli przenosząc na niego szare tęczówki. Nie, nie jeszcze nie przestała się gniewać. Tylko sobie na chwilkę na niego popatrzy. - Dobrze wiesz, że nie lubię jak tak do mnie mówisz - dodała udając, że wcale nie słyszy tego uczuć w jego głosie. Pozwoliła nawet by w szarych oczach pojawiły się ogniki świadczące o chęci mordu. Żaden głupi osioł nawet, jeśli jest głupim osłem Judith nie ma prawa nabijać się z jej niskiego wzrostu. Słysząc jego dalsze tłumaczenia przewróciła oczami nie kryjąc irytacji. - Z tobą to tak zawsze. „ Chciałem dobrze ale jakoś nie wyszło -wzruszyła ramionami ( co było ciężkie w jej obecnym położeniu) małpując jego ruchy. Obiecała sobie w duchu, że jeśli usłyszy coś w stylu „ale i tak mnie kochasz” to kopnie go w piszczel!
- Ja myślę, że tęskniłeś! Spróbowałbyś za mną nie tęsknić! - wbiła w niego szare tęczówki i wcale nie przejmowała się, że w ten sposób zaprzecza własnym słowom. Tak przynajmniej wierzyła a raczej mogła wierzyć, że bez względu na to CO I Z KIM ROBIŁ myślał też o niej. - Ja się dowiem co żeście tam robili! Nie myśl sobie! - jeszcze trochę gróźb a potem kolejna prośba o uwolnienie oczywiście bez odpowiedzi. Zza jego ramienia spojrzała na ogromne doniczki z kwiatami - Uniosłabym - odpowiedziała butnie. Niech sobie myśli, że jak jest mała i wątła to nie poradzi sobie z jedną doniczką! Tekst o teściowej wcale jej nie speszył. - A dzisiaj twoja mama mi wszystko wybaczy - uśmiechnęła się chytrze wiedząc, że to prawda. - Puszczaj! - pisnęła po kolejnych pocałunkach. Obiecuje, że jeszcze tylko chwilkę będzie się na niego gniewać. - Módl się o to bym jej nie zaproponowała żeby wysłała cię do stajni mojego ojca. Wszystko zostałoby w rodzinie - starała się wyglądać groźnie, może trochę chytrze żeby Bertie uwierzył, że jest wstanie mu to zrobić.
Śmiał się, kiedy ona się odwracała i zgrywała taką bardzo niezadowoloną. Na prawdę za nią tęsknił i faktycznie o niej myślał. Nie o tamtej kłótni, już mu dawno złość minęła. I jej chyba też. Czy raczej w jej wypadku zastąpiła ją inna, pewnie większa, ale wymieszana w tej właśnie chwili z ulgą, że na nowo może się nad nim poznęcać, a on jej podokuczać. Na prawdę ją uwielbiał.
- Fakt, nie lubię jak nosisz ciemne kolory. W jasnych ci bardziej do twarzy. - przyznał, głaskając lekko jej włosy, kiedy wtuliła w niego twarz i szczerząc się przy tym. Byłoby o wiele łatwiej w życiu Botta, gdyby potrafił ukrywać emocje, ale on nie umiał, a w tej chwili się szalenie cieszył, że znowu miał ją przy sobie. I miał jej całą masę rzeczy do opowiedzenia! I zdjęć do pokazania i w ogóle. I to wszystko jej opowie i pokaże, bo przecież spotykania się z nią mu rodzice nie zabronią? Znaczy no, miał oczywiście absolutny zakaz wychodzenia z domu, jasne, ale ona może do niego wpaść, jak będzie wszystko robił jak należy? A może ją ściągnie, jak rodzice sobie pójdą! Chyba, że zostawią z nim Matta, a pewnie to zrobią. Ale no, on nie będzie potworem przecież!
I złość w tych jej szarych ślepiach znowu Bertiego rozbawiła i zrobił drugą rzecz, jakiej Judy nieznosiła, a on ją lubił, bo zawsze złościła się w taki sam uroczy sposób - poczochrał jej włosy.
- Ja lubię. I ty też lubisz. Bo tylko ja mogę cię tak nazywać.
Oznajmił jej wyraźnie bardzo zadowolony z siebie. Bo jak tu nie być zadowolonym? Miał najlepszą dziewczynę świata, małą zołzę-złośnicę, która go kochała, bo przecież to widział i która pewnie za niego kiedyś wyjdzie. No dobra, to bardzo odległe plany, ale Bertie jakoś nie widział opcji na to, że któreś z nich miałoby ostatecznie, za tych wiele, wiele lat być z kimkolwiek innym. No, bez sensu przecież to brzmi nawet!
- Co ja poradzę? Przecież zawsze chcę dobrze i za to mnie kochasz. Znaczy, nie tylko za to, mam jeszcze wiele innych zalet, ale to jedna z tych, które kochasz. - oznajmił jej całkowicie pewnym tonem, no bo przecież wiadomo, że tak jest i wiedział, że pewnie mu się za to oberwie, ale złość Judy mu nie straszna, kiedy trzyma tego kochanego gnoma w swoich ramionach i się cieszy. Bo tęsknił. Ciekawe swoją drogą, jak tam Titus, znaczy jak jego przyjęto w domu. W sumie pewnie miał większe kłopoty, będzie trzeba do niego napisać.
- Oczywiście, że się dowiesz, wszystko ci opowiem. I zdjęcia pokażę, jak tylko je wywołam, bo zrobiłem ich całą masę. Możesz je ze mną wywołać z resztą. Wpadniesz, jak rodzice pójdą. Wiesz, mam teraz miliard szlabanów na wszystko. - dodał trochę ciszej, bo nie wiedział w jakiej odległości znajduje się rodzinka i, czy przypadkiem ktoś nie usłyszy, że Bertie już snuje plany łamania jednego z miliona szlabanów. Puścił jej oczko i znowu ją pocałował, tym razem w sam czubek nosa.
- Pewnie wybaczy, ale nie niszcz jej kwiatków. - przyznał zupełnie jakby wierzył, że te wąskie ramionka udźwignęłyby tę ciężką donicę. I nie puścił i póki co puszczać jej nie miał zamiaru, za dobrze się bawił. Choć widać, że groźbę Judy wziął na poważnie. Po Skamanderach nigdy nic nie wiadomo, a stajnia to ostatnie miejsce, w jakim chciałby pracować! Znaczy no, chętnie poczesałby konie, poklepał je po bokach i porobił inne przyjemne rzeczy, ale pewnie na nie miałby zakaz, a w zamian byłaby cała masa zdecydowanie gorszych. - Nawet nie próbuj.
Był całkowicie pewien, że jego rodzice by chętnie na to przystali. Gdzie miłość do dziecka, syna jedynego!
- Nabijasz się. - dodał po chwili, choć wcale nie był tego pewien. - I kompletnie ci nie idzie, ja tu jestem od żartowania. - oznajmił jej jeszcze.
- Fakt, nie lubię jak nosisz ciemne kolory. W jasnych ci bardziej do twarzy. - przyznał, głaskając lekko jej włosy, kiedy wtuliła w niego twarz i szczerząc się przy tym. Byłoby o wiele łatwiej w życiu Botta, gdyby potrafił ukrywać emocje, ale on nie umiał, a w tej chwili się szalenie cieszył, że znowu miał ją przy sobie. I miał jej całą masę rzeczy do opowiedzenia! I zdjęć do pokazania i w ogóle. I to wszystko jej opowie i pokaże, bo przecież spotykania się z nią mu rodzice nie zabronią? Znaczy no, miał oczywiście absolutny zakaz wychodzenia z domu, jasne, ale ona może do niego wpaść, jak będzie wszystko robił jak należy? A może ją ściągnie, jak rodzice sobie pójdą! Chyba, że zostawią z nim Matta, a pewnie to zrobią. Ale no, on nie będzie potworem przecież!
I złość w tych jej szarych ślepiach znowu Bertiego rozbawiła i zrobił drugą rzecz, jakiej Judy nieznosiła, a on ją lubił, bo zawsze złościła się w taki sam uroczy sposób - poczochrał jej włosy.
- Ja lubię. I ty też lubisz. Bo tylko ja mogę cię tak nazywać.
Oznajmił jej wyraźnie bardzo zadowolony z siebie. Bo jak tu nie być zadowolonym? Miał najlepszą dziewczynę świata, małą zołzę-złośnicę, która go kochała, bo przecież to widział i która pewnie za niego kiedyś wyjdzie. No dobra, to bardzo odległe plany, ale Bertie jakoś nie widział opcji na to, że któreś z nich miałoby ostatecznie, za tych wiele, wiele lat być z kimkolwiek innym. No, bez sensu przecież to brzmi nawet!
- Co ja poradzę? Przecież zawsze chcę dobrze i za to mnie kochasz. Znaczy, nie tylko za to, mam jeszcze wiele innych zalet, ale to jedna z tych, które kochasz. - oznajmił jej całkowicie pewnym tonem, no bo przecież wiadomo, że tak jest i wiedział, że pewnie mu się za to oberwie, ale złość Judy mu nie straszna, kiedy trzyma tego kochanego gnoma w swoich ramionach i się cieszy. Bo tęsknił. Ciekawe swoją drogą, jak tam Titus, znaczy jak jego przyjęto w domu. W sumie pewnie miał większe kłopoty, będzie trzeba do niego napisać.
- Oczywiście, że się dowiesz, wszystko ci opowiem. I zdjęcia pokażę, jak tylko je wywołam, bo zrobiłem ich całą masę. Możesz je ze mną wywołać z resztą. Wpadniesz, jak rodzice pójdą. Wiesz, mam teraz miliard szlabanów na wszystko. - dodał trochę ciszej, bo nie wiedział w jakiej odległości znajduje się rodzinka i, czy przypadkiem ktoś nie usłyszy, że Bertie już snuje plany łamania jednego z miliona szlabanów. Puścił jej oczko i znowu ją pocałował, tym razem w sam czubek nosa.
- Pewnie wybaczy, ale nie niszcz jej kwiatków. - przyznał zupełnie jakby wierzył, że te wąskie ramionka udźwignęłyby tę ciężką donicę. I nie puścił i póki co puszczać jej nie miał zamiaru, za dobrze się bawił. Choć widać, że groźbę Judy wziął na poważnie. Po Skamanderach nigdy nic nie wiadomo, a stajnia to ostatnie miejsce, w jakim chciałby pracować! Znaczy no, chętnie poczesałby konie, poklepał je po bokach i porobił inne przyjemne rzeczy, ale pewnie na nie miałby zakaz, a w zamian byłaby cała masa zdecydowanie gorszych. - Nawet nie próbuj.
Był całkowicie pewien, że jego rodzice by chętnie na to przystali. Gdzie miłość do dziecka, syna jedynego!
- Nabijasz się. - dodał po chwili, choć wcale nie był tego pewien. - I kompletnie ci nie idzie, ja tu jestem od żartowania. - oznajmił jej jeszcze.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
O co właściwie im wtedy poszło? Pewnie o to zwykle, że ona to Judith a on to Bertie. Pewnie jeszcze przeszkadzał jej jakimiś dziwnymi podchodami gdy próbowała się uczyć. Teraz to przecież nie ważne. Miała go przecież przy sobie a on był cały i zdrowy. Tylko ona miała prawo do robienia mu jakiekolwiek krzywdy. Gdyby coś go zjadło to też by miało z Judith do czynienia. Przecież powszechnie wiadomo, że nie wolno lekceważyć zdenerwowanego Skamandera.
- Dobrze wiedzieć - burknęła trochę niezadowolona, że Bertie jej wytyka w czym jej lepiej czy nie. Ona we wszystkim wygląda pięknie. - To na twój pogrzeb przyjdę ubrana na biało. Tak dla śmiechu - kącik jej ust mimowolnie uniósł się ku górze. Dlonie Judith przesunęły się wzdłuż jego ciała by w końcu mogła go objąć za szyję , wspiąć się na place i delikatnie musnęła jego policzek - Ale to dopiero jak będziemy staży i pomarszczeni - przerwała na chwilę - Albo jak mnie naprawdę wkurzysz - dodała z chochlikowatym uśmiech. Przecież obiecała sobie, że przynajmniej dzisiaj będzie dla niego wyjątkowo niemiła. Gdy poczochrał jej włosy z jej ust wyrwało się kilka niewyraźnych, pewnie mało uprzejmych burknięć, zaróżowienia na policzkach i próba jak najszybszego ułagodzenia nieporządku. - Czasem się zastanawiam co ci te moje biedne włosy zrobiły - wytknęła mu ostatnimi resztkami wolnej woli powstrzymując się przed wystawieniem język na widok publiczny.
- Myślałby kto, że masz do tego prawo -dodała wciąż ledwo trawiąc tego „gnoma”. - Siedem światów z tobą Bertie - przyznała w końcu już całkiem się poddając. Niech już sobie będzie tym wiecznie wesołym i szczęśliwym Bertiem. To w końcu coś znaczy, że tylko ona potrafiła go z taką łatwością zdenerwować czy irytować. Gdy włożył w jej usta te dwa magiczne słowa spełniła swoją groźbę i kopnęła go w piszczel. Niech sobie przynajmniej trochę pocierpi za swoje gadulstwo. Za sto lat może się w końcu czegoś nauczy. - Bredzisz coś Bertie. Pewnie jeszcze nie dążyłeś wytrzeźwieć do końca. Pójdę powiedzieć twojej mamie żeby ci coś przyniosła - kolejny chochlikowaty uśmiech pojawił się na twarzy panny Skamander. Pani Bott równie chętnie posłucha o wyczynach syna. - Na które w pełni zasłużyłeś - podsumowała jego wypowiedź kiwając potakująco głową. Zastanawiała się czemu pośród tych wszystkich zakazów żaden nie dotyczy widywania się właśnie z nią. Może naprawdę Bottowie ją lubili i chętnie przyjęliby do rodziny? W sumie nie miałaby nic przeciwko. - I chcesz mnie też wpędzić w kłopoty?- uderzyła go w ramie starając się panować nad uśmiechem - Nie masz szlabanu nawet dzień i już kombinujesz jak się z niego wyplątać - zacmokała z udawaną dezaprobatą.
- No co? - spojrzała na niego niezrozumiale i w końcu jakimś niesamowitym cudem udało jej się wysunąć z ramion Bertiego i oddalić się o kilka kroków a tak w poszukiwaniu pani Bott. - Ojciec zawsze powtarza, ze czyszczenie stajni buduje charakter - długo nie wytrzymała, wybuchnęła śmiechem na samą myśl o Bertiem wykonującym podobną pracę. - Nie martw się . Przyszłabym ci potowarzyszyć w tej niedoli - jak milion razy już zresztą bywało. Odsunęła się jeszcze o krok albo dwa szukając wzrokiem któregoś z państwa Bottów. - I tym, że różnimy Bertie że ja wiem kiedy ktoś żartuje a kiedy ma poważne plany. - już niemal zacierała ręce na tak szatański pomysł. Bertie jej pewnie tego nigdy nie daruje.
- Dobrze wiedzieć - burknęła trochę niezadowolona, że Bertie jej wytyka w czym jej lepiej czy nie. Ona we wszystkim wygląda pięknie. - To na twój pogrzeb przyjdę ubrana na biało. Tak dla śmiechu - kącik jej ust mimowolnie uniósł się ku górze. Dlonie Judith przesunęły się wzdłuż jego ciała by w końcu mogła go objąć za szyję , wspiąć się na place i delikatnie musnęła jego policzek - Ale to dopiero jak będziemy staży i pomarszczeni - przerwała na chwilę - Albo jak mnie naprawdę wkurzysz - dodała z chochlikowatym uśmiech. Przecież obiecała sobie, że przynajmniej dzisiaj będzie dla niego wyjątkowo niemiła. Gdy poczochrał jej włosy z jej ust wyrwało się kilka niewyraźnych, pewnie mało uprzejmych burknięć, zaróżowienia na policzkach i próba jak najszybszego ułagodzenia nieporządku. - Czasem się zastanawiam co ci te moje biedne włosy zrobiły - wytknęła mu ostatnimi resztkami wolnej woli powstrzymując się przed wystawieniem język na widok publiczny.
- Myślałby kto, że masz do tego prawo -dodała wciąż ledwo trawiąc tego „gnoma”. - Siedem światów z tobą Bertie - przyznała w końcu już całkiem się poddając. Niech już sobie będzie tym wiecznie wesołym i szczęśliwym Bertiem. To w końcu coś znaczy, że tylko ona potrafiła go z taką łatwością zdenerwować czy irytować. Gdy włożył w jej usta te dwa magiczne słowa spełniła swoją groźbę i kopnęła go w piszczel. Niech sobie przynajmniej trochę pocierpi za swoje gadulstwo. Za sto lat może się w końcu czegoś nauczy. - Bredzisz coś Bertie. Pewnie jeszcze nie dążyłeś wytrzeźwieć do końca. Pójdę powiedzieć twojej mamie żeby ci coś przyniosła - kolejny chochlikowaty uśmiech pojawił się na twarzy panny Skamander. Pani Bott równie chętnie posłucha o wyczynach syna. - Na które w pełni zasłużyłeś - podsumowała jego wypowiedź kiwając potakująco głową. Zastanawiała się czemu pośród tych wszystkich zakazów żaden nie dotyczy widywania się właśnie z nią. Może naprawdę Bottowie ją lubili i chętnie przyjęliby do rodziny? W sumie nie miałaby nic przeciwko. - I chcesz mnie też wpędzić w kłopoty?- uderzyła go w ramie starając się panować nad uśmiechem - Nie masz szlabanu nawet dzień i już kombinujesz jak się z niego wyplątać - zacmokała z udawaną dezaprobatą.
- No co? - spojrzała na niego niezrozumiale i w końcu jakimś niesamowitym cudem udało jej się wysunąć z ramion Bertiego i oddalić się o kilka kroków a tak w poszukiwaniu pani Bott. - Ojciec zawsze powtarza, ze czyszczenie stajni buduje charakter - długo nie wytrzymała, wybuchnęła śmiechem na samą myśl o Bertiem wykonującym podobną pracę. - Nie martw się . Przyszłabym ci potowarzyszyć w tej niedoli - jak milion razy już zresztą bywało. Odsunęła się jeszcze o krok albo dwa szukając wzrokiem któregoś z państwa Bottów. - I tym, że różnimy Bertie że ja wiem kiedy ktoś żartuje a kiedy ma poważne plany. - już niemal zacierała ręce na tak szatański pomysł. Bertie jej pewnie tego nigdy nie daruje.
Uśmiechnął się wesoło. Jakoś tak wszyscy byli pewni, że Bertie umrze przed nimi! No dobrze, niech im będzie, bo to znaczy, że jeszcze długo pożyją. To w sumie najlepsza opcja. Szczególnie, że przynajmniej siedemdziesiątki, jak nie osiemdziesiątki Bertie planuje dożyć. Oczywiście życie może nie planować się doBercić do takiego wieku, ale jego to nie obchodzi, on po prostu ma swój plan.
- Nic. Są ładne. Jak ty cała. - stwierdził tę najbardziej oczywistą w świecie oczywistość, bo i po co ta Skamander w ogóle mu takie pytania zadaje oczywiste? Wiele razy już jej mówił to samo. Jak i to, że tak słodko się irytuje, że nie może się powstrzymać, żeby od czasu do czasu jej nie sprowokować. No, co on poradzi, no?
No i znowu go kopnęła, co on ma zrobić z tą wewnętrznie rudą, brązowowłosą dziewczyną, kiedy ona taka agresywna jest ciągle i bez ustanku?
- No, przecież na ciebie nie mogę dostać szlabanu! - pokręcił lekko głową i złapał ją za nadgarstek, bo to niebezpieczne pozwolić Judy rozmawiać z jego mamą, kiedy Judy jest na niego zła. Jeszcze jej coś niebezpiecznego do głowy wpadnie. Bo w tej ślicznej głowie przerażająco łatwo rodzą się myśli bardzo niebezpieczne!
I coś Bertie sądził, że słodka Judy nigdy stadniny nie czyściła i, że Sam też swojego charakteru w ten sposób nie budował. I on też nie miał ochoty szczególnie, że już dostał jakieś milion innych obowiązków od zamiatania, przez ogólne sprzątanie, drewna rąbanie, zmywanie garów i generalnie wszystko, co tylko się da. No, jeszcze śmierdząca stadnina do tego?! - Przyszłabyś, ale tego nie zrobisz, bo mnie kochasz i nie chcesz, żebym musiał to robić.
No, przecież mu tego nie zrobi! Widział, jak ona się rozgląda i wiedział, że wypatruje jego mamy i był pewien, że Samantha Bott stawi się tu za chwilę zachęcona faktem, że Judy weszła do domu i pewnie zaoferuje herbatkę wyjaśniając, że Judy może zostać bo jest mile widzianym gościem, ale Bertie ma jeszcze wiele do zrobienia i ma wrcać do roboty. I będzie łaził między nimi i zamiatał, a one będą się z niego nabijały.
No dobrze no, zasłużył sobie. Byle tylko nie palnęła nic o stadninie.
- Jeśli to zrobisz, przysięgam, że ci się oświadczę przy Samie.
Czasami jej groził, że popełni samobójstwo. Zazwyczaj te groźby przybierały taką właśnie formę i nigdy nie były poważne, bo i Bertie swoje życie lubił. No i jasne, teraz to jeszcze za młodzi są na tak wielkie kroki. Ale niech ona to sobie wyobrazi, niech poczuje grozę sytuacji i niech mu choć trochę daruje!
Kroki z tylnej części domu. Kroki mamy, nie trudno rozpoznać, bo chodziła znacznie lżej, niż ojciec. [i]Obiecaj mi skarbie, że tego nie zrobisz.[/b]
- Masz ochotę na herbatkę, Judy? Bertie chętnie ci ją zrobi, ale potem wróci do pracy, bo ma dzisiaj sporo do zrobienia. - blondwłosa kobieta o delikatnej urodzie, w tej chwili wyraźnie zmęczona (jak i jej syn i mąż - to była dla wszystkich długa noc) uśmiechnęła się uprzejmie do gościa.
- Nic. Są ładne. Jak ty cała. - stwierdził tę najbardziej oczywistą w świecie oczywistość, bo i po co ta Skamander w ogóle mu takie pytania zadaje oczywiste? Wiele razy już jej mówił to samo. Jak i to, że tak słodko się irytuje, że nie może się powstrzymać, żeby od czasu do czasu jej nie sprowokować. No, co on poradzi, no?
No i znowu go kopnęła, co on ma zrobić z tą wewnętrznie rudą, brązowowłosą dziewczyną, kiedy ona taka agresywna jest ciągle i bez ustanku?
- No, przecież na ciebie nie mogę dostać szlabanu! - pokręcił lekko głową i złapał ją za nadgarstek, bo to niebezpieczne pozwolić Judy rozmawiać z jego mamą, kiedy Judy jest na niego zła. Jeszcze jej coś niebezpiecznego do głowy wpadnie. Bo w tej ślicznej głowie przerażająco łatwo rodzą się myśli bardzo niebezpieczne!
I coś Bertie sądził, że słodka Judy nigdy stadniny nie czyściła i, że Sam też swojego charakteru w ten sposób nie budował. I on też nie miał ochoty szczególnie, że już dostał jakieś milion innych obowiązków od zamiatania, przez ogólne sprzątanie, drewna rąbanie, zmywanie garów i generalnie wszystko, co tylko się da. No, jeszcze śmierdząca stadnina do tego?! - Przyszłabyś, ale tego nie zrobisz, bo mnie kochasz i nie chcesz, żebym musiał to robić.
No, przecież mu tego nie zrobi! Widział, jak ona się rozgląda i wiedział, że wypatruje jego mamy i był pewien, że Samantha Bott stawi się tu za chwilę zachęcona faktem, że Judy weszła do domu i pewnie zaoferuje herbatkę wyjaśniając, że Judy może zostać bo jest mile widzianym gościem, ale Bertie ma jeszcze wiele do zrobienia i ma wrcać do roboty. I będzie łaził między nimi i zamiatał, a one będą się z niego nabijały.
No dobrze no, zasłużył sobie. Byle tylko nie palnęła nic o stadninie.
- Jeśli to zrobisz, przysięgam, że ci się oświadczę przy Samie.
Czasami jej groził, że popełni samobójstwo. Zazwyczaj te groźby przybierały taką właśnie formę i nigdy nie były poważne, bo i Bertie swoje życie lubił. No i jasne, teraz to jeszcze za młodzi są na tak wielkie kroki. Ale niech ona to sobie wyobrazi, niech poczuje grozę sytuacji i niech mu choć trochę daruje!
Kroki z tylnej części domu. Kroki mamy, nie trudno rozpoznać, bo chodziła znacznie lżej, niż ojciec. [i]Obiecaj mi skarbie, że tego nie zrobisz.[/b]
- Masz ochotę na herbatkę, Judy? Bertie chętnie ci ją zrobi, ale potem wróci do pracy, bo ma dzisiaj sporo do zrobienia. - blondwłosa kobieta o delikatnej urodzie, w tej chwili wyraźnie zmęczona (jak i jej syn i mąż - to była dla wszystkich długa noc) uśmiechnęła się uprzejmie do gościa.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Powinieneś! zauważyła a do małej, pięknej główki panny Skamander wpadł kolejny szatański plan - Tydzień niedotykania biednej i niewinnej Judith Skamander. - przygryzła dolną wargę tamując śmiech. Chciała wyglądać poważnie, niczym sędzia wydający wyrok skazujący. Ale by cię wtedy poskręcało - nie odpuściłaby sobie wtedy drażnienia go. - Odechciałoby ci się tych głupich pomysłów. - plan został przyjęty i zaakceptowany. Jude już zaczęła szukać w pamięci zaklęć, które by jej to ułatwiły. Cały świat zachodził w głowę jak tu naprawić biednego panna Botta a tu cały świat wcale nie jest potrzebny. Wystarczy mała zołza-złośnica. Żadnego przytulania, żadnego całowania i żadnego znęcania się nad jej fryzurą. Musi tylko znaleźć odpowiednie zaklęcie!
Judith może nigdy nie czyściła stajni, ale z pewnością próbowano ją w ten sposób zastraszyć a to bardzo buduje charakter! Słysząc groźbę o oświadczynach Jude zaczęła się cicho śmiać. - Och Bertie już ci mówiłam, że nikt ci nie uwierzy w podobne brednie - niech ktokolwiek spróbuje sobie wyobrazić Bertiego Botta jako męża a potem jeszcze ojca. Nie wiadomo czy lepiej zacząć się śmiać czy może jednak płakać. - Trzeba było mnie nie traktować jak pluszowego gnoma. - odgryzła się pokazując mu przy tym język. Niech sobie Bertie trochę pocierpi. Niech nie wie, co Judka palnie i kiedy! - Stajnie albo szlaban na mnie. Ja też mam prawo do wyznaczania kar. Zrujnowałeś mi całe wakacje - przypomniała mu. Podeszła do niego nawet nie próbując zetrzeć z twarzy wesołego uśmieszku. Wspięła się na palce i pocałowała go. Niech sobie biedny Bertie pocierpi.
Chwilę później Judith już się uśmiechała do pani Bott. - Dzień dobry - przywitała się. W ciągu dwóch sekund z małej zołzy zmieniła się w aniołka. - Ja chętnie zrobię. Nie chcę by Bertie odrywał się od pracy. Już narzeka, że mu przeszkadzam - spojrzała kątem oka na Bertiego. Właśnie upaja się władzą jaką nad nim miała w tej jednej chwili. - Jeszcze chwila a mnie przepędzi - pożaliła się nie wiadomo komu i weszła do kuchni z zamiarem przysadzenia sobie herbaty i pooglądania jak Bertie pięknie zamiata. - Wiesz, że nigdy nie wpadłam na to, że ty potrafisz posprzątać już chyba wszystko - umyślnie piła do wszystkich szlabanów które nazbierał w życiu i przy okazji do własnego pomysłu. - Chodzący ideał - jej uśmiech poszerzał się z sekundy na sekundę. [b]- Ojcu przydałby się taki pomocnik ja ty. Przez wakacje zawsze cierpimy na brak pracowników [ /b]- mówiła chyba tak głośno, że słychać było ją w całym domu. Ona sobie spokojnie poczeka na odpowiednie reakcje.
Judith może nigdy nie czyściła stajni, ale z pewnością próbowano ją w ten sposób zastraszyć a to bardzo buduje charakter! Słysząc groźbę o oświadczynach Jude zaczęła się cicho śmiać. - Och Bertie już ci mówiłam, że nikt ci nie uwierzy w podobne brednie - niech ktokolwiek spróbuje sobie wyobrazić Bertiego Botta jako męża a potem jeszcze ojca. Nie wiadomo czy lepiej zacząć się śmiać czy może jednak płakać. - Trzeba było mnie nie traktować jak pluszowego gnoma. - odgryzła się pokazując mu przy tym język. Niech sobie Bertie trochę pocierpi. Niech nie wie, co Judka palnie i kiedy! - Stajnie albo szlaban na mnie. Ja też mam prawo do wyznaczania kar. Zrujnowałeś mi całe wakacje - przypomniała mu. Podeszła do niego nawet nie próbując zetrzeć z twarzy wesołego uśmieszku. Wspięła się na palce i pocałowała go. Niech sobie biedny Bertie pocierpi.
Chwilę później Judith już się uśmiechała do pani Bott. - Dzień dobry - przywitała się. W ciągu dwóch sekund z małej zołzy zmieniła się w aniołka. - Ja chętnie zrobię. Nie chcę by Bertie odrywał się od pracy. Już narzeka, że mu przeszkadzam - spojrzała kątem oka na Bertiego. Właśnie upaja się władzą jaką nad nim miała w tej jednej chwili. - Jeszcze chwila a mnie przepędzi - pożaliła się nie wiadomo komu i weszła do kuchni z zamiarem przysadzenia sobie herbaty i pooglądania jak Bertie pięknie zamiata. - Wiesz, że nigdy nie wpadłam na to, że ty potrafisz posprzątać już chyba wszystko - umyślnie piła do wszystkich szlabanów które nazbierał w życiu i przy okazji do własnego pomysłu. - Chodzący ideał - jej uśmiech poszerzał się z sekundy na sekundę. [b]- Ojcu przydałby się taki pomocnik ja ty. Przez wakacje zawsze cierpimy na brak pracowników [ /b]- mówiła chyba tak głośno, że słychać było ją w całym domu. Ona sobie spokojnie poczeka na odpowiednie reakcje.
Ale... jak to? Ma jej nie łapać za rękę, kiedy ona jest obok? Nie przyciągać, nie przytulać, nie nosić na rękach, nie całować, nie czochrać, nie łaskotać? Dodałby do tego wrzucanie do jeziora, ale na wypad nad jezioro nie ma co liczyć. On i Judy oczywiście nie robili jeszcze niczego więcej, ale przecież taki dotyk jest bardzo ważny i bardzo potrzebny!
- Przecież sama nie wytrzymasz!
Spróbował ją jakoś przekonać. No, okej, może bez łaskotania i czochrania wytrzyma, ale że go za rękę nie złapie? Nie, tak nie można, tak się nie robi. Uśmiechnął się widząc tę jej wesołą, chochlikowato-zołzowatą buzię i pokręcił głową.
- Nie ma sposobu, żebyś mi zabroniła. - przyznał w końcu, bo i ona może mówić nie, ale przecież skoro on wie, że ona tak mówi tylko, żeby mu dokuczyć to nic go nie zatrzyma i niech się Judy szarpie do woli. No chyba, że na prawdę istnieje zaklęcie...
Kiedy jego groźba nie zadziałała, już wiedział, że jest przegrany. No, bo mógłby ją uciszać, ale na pewno nie w domu, bo zaraz wpadną rodzice, każą przestać się wygłupiać, a ona zacznie paplać więcej, po złości. Potrzebowałby zaklęcia, ale poza szkołą przecież czarować nie można! O, czyli Judy nie rzuci na niego zaklęcia, żeby jej nie dotykał! No dobra, pewnie Sam albo Matt pomogą jej za jeden uśmiech. Albo i dla własnego ubawu. Eh.
Prawie nie zareagował na pocałunek, bo to bardzo nie-zabawne, kiedy to Judy mu dokucza, a nie na odwrót! No, kompletnie, taka zamiana ról jest jakaś całkowicie bez sensu, serio! Czy ona tego nie widzi?
I patrzył, jak jego złośnica nagle jest grzeczna i uprzejma, jak mała wróżka, aniołek, czy inne słodkie cosie i oczywiście nabiera jego mamę, która zaraz uśmiecha się radośnie i bardzo lubi tego diabła tasmańskiego.
- Nie wątpię, że bardzo narzeka. - stwierdziła widocznie rozbawiona, a biedny Bertie co mógł zrobić? Musiał wracać do pracy, bo zaraz mu powiedzą, że z Judy robi sobie wymówkę i ona nie będzie mogła wpadać. To już woli nie przerywać.
I doskonale wiedział, jak ten demon się doskonale bawi. Czekał, aż jej się oczy tylko zaczernią i wymówi swoje prawdziwe imię w stylu: Azazel, Abaddon, czy Balan. Jedyne problemy tej wizji to to, że gdyby demon opuścił ciało Judy to cholera wie, co by z niej pozostało, bo w niej jakaś wersja szatana na pewno jest odkąd się znają. No i fakt, że wszelkie demony chyba mają męskie imiona, a Judy pod każdym względem jest kobietą. No, faceci się tak nie mszczą!
- Widzisz? Wszyscy mi mówią, że jestem samolubem, a ja sobie szkołę życia załatwiam w ten sposób. - uśmiechnął się do niej, bo przecież nie mógł pobłaznować i patrzył przez otwarte drzwi do kuchni, jak ona robi sobie herbatę. Ale zaraz przestał się szczerzyć, bo jego mama za bardzo coś zainteresowała się słowami Azazela w sukience.
- A co taki pomocnik miałby robić? Tak się składa, że w domu brakuje zajęć do zapełnienia całej reszty wakacji naszego skazańca. - odezwała się, unosząc lekko brwi i spoglądając na syna, który doskonale już wiedział, że przegrał dzisiaj wszystko, co tylko mógł. Nie, Ollivander na pewno nie jest w gorszych tarapatach. Może i słuchał o niegodnym szlachcica zachowaniu, ale na pewno nie każą mu czyścić stajni.
- Cokolwiek to jest, ja się kompletnie na stajniach i koniach nie znam, więc tylko bym przeszkadzał. - odpowiedział, bo przecież bronić się jakoś próbować musi!
- Przecież sama nie wytrzymasz!
Spróbował ją jakoś przekonać. No, okej, może bez łaskotania i czochrania wytrzyma, ale że go za rękę nie złapie? Nie, tak nie można, tak się nie robi. Uśmiechnął się widząc tę jej wesołą, chochlikowato-zołzowatą buzię i pokręcił głową.
- Nie ma sposobu, żebyś mi zabroniła. - przyznał w końcu, bo i ona może mówić nie, ale przecież skoro on wie, że ona tak mówi tylko, żeby mu dokuczyć to nic go nie zatrzyma i niech się Judy szarpie do woli. No chyba, że na prawdę istnieje zaklęcie...
Kiedy jego groźba nie zadziałała, już wiedział, że jest przegrany. No, bo mógłby ją uciszać, ale na pewno nie w domu, bo zaraz wpadną rodzice, każą przestać się wygłupiać, a ona zacznie paplać więcej, po złości. Potrzebowałby zaklęcia, ale poza szkołą przecież czarować nie można! O, czyli Judy nie rzuci na niego zaklęcia, żeby jej nie dotykał! No dobra, pewnie Sam albo Matt pomogą jej za jeden uśmiech. Albo i dla własnego ubawu. Eh.
Prawie nie zareagował na pocałunek, bo to bardzo nie-zabawne, kiedy to Judy mu dokucza, a nie na odwrót! No, kompletnie, taka zamiana ról jest jakaś całkowicie bez sensu, serio! Czy ona tego nie widzi?
I patrzył, jak jego złośnica nagle jest grzeczna i uprzejma, jak mała wróżka, aniołek, czy inne słodkie cosie i oczywiście nabiera jego mamę, która zaraz uśmiecha się radośnie i bardzo lubi tego diabła tasmańskiego.
- Nie wątpię, że bardzo narzeka. - stwierdziła widocznie rozbawiona, a biedny Bertie co mógł zrobić? Musiał wracać do pracy, bo zaraz mu powiedzą, że z Judy robi sobie wymówkę i ona nie będzie mogła wpadać. To już woli nie przerywać.
I doskonale wiedział, jak ten demon się doskonale bawi. Czekał, aż jej się oczy tylko zaczernią i wymówi swoje prawdziwe imię w stylu: Azazel, Abaddon, czy Balan. Jedyne problemy tej wizji to to, że gdyby demon opuścił ciało Judy to cholera wie, co by z niej pozostało, bo w niej jakaś wersja szatana na pewno jest odkąd się znają. No i fakt, że wszelkie demony chyba mają męskie imiona, a Judy pod każdym względem jest kobietą. No, faceci się tak nie mszczą!
- Widzisz? Wszyscy mi mówią, że jestem samolubem, a ja sobie szkołę życia załatwiam w ten sposób. - uśmiechnął się do niej, bo przecież nie mógł pobłaznować i patrzył przez otwarte drzwi do kuchni, jak ona robi sobie herbatę. Ale zaraz przestał się szczerzyć, bo jego mama za bardzo coś zainteresowała się słowami Azazela w sukience.
- A co taki pomocnik miałby robić? Tak się składa, że w domu brakuje zajęć do zapełnienia całej reszty wakacji naszego skazańca. - odezwała się, unosząc lekko brwi i spoglądając na syna, który doskonale już wiedział, że przegrał dzisiaj wszystko, co tylko mógł. Nie, Ollivander na pewno nie jest w gorszych tarapatach. Może i słuchał o niegodnym szlachcica zachowaniu, ale na pewno nie każą mu czyścić stajni.
- Cokolwiek to jest, ja się kompletnie na stajniach i koniach nie znam, więc tylko bym przeszkadzał. - odpowiedział, bo przecież bronić się jakoś próbować musi!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pomysł z niedotykaniem miał pewne minusy. Pierwsza rzecz to przede wszystkim sam fakt rzucenia zaklęcia. Sama nie było do końca przekonania czy brat albo medium brata jej w tym pomoże. Sam był pierwszy do przestawienia nosa Bertiemu ale chyba nawet on przestał nadążać za tym co się dzieje w tym w związku. Jest jeszcze druga rzecz, Bott mógł mieć racje. Tydzień to przecież strasznie długo i choć są rzeczy, za które najchętniej poucinała by mu te łapy są i takie…no całkiem przyjemne. Dla tego plan ze stajnią wydawał się lepszym pomysłem. Będzie miała Bertiego przy sobie, powód do śmiania się przez całe życie i może jeszcze uda mu się zapulsować u Skakamderów! Same pozytywne strony. Oczywiście nie mogła mu pokazać, że tak łatwo zrezygnowała z tej małej tortury. Bo przecież jak on może mówić, że sama nie wytrzyma albo nie znajdzie sposobu żeby mu zabronić. Ona może wszystko! Jak będzie trzeba to sobie świetnie bez niego poradzi! Ale nie będzie trzeba prawda?
Na wieść o „szkole życia” Judith zaczęła się wesoło śmiać. To mu się rzeczywiście udało. Chyba nikt nie przebrnął przez tyle co Bertie. Można było mieć jedynie wątpliwości czy wyciągnął z tego odpowiednie lekcje. Judith bez większy problemów nastawiła wodę na herbatę, znalazła czajnik i torebki. Stanęła w przejściu przyglądając się jak chłopak ciężko pracuje i jednocześnie nasłuchując gwiazdka czajnika. - Tu pominąłeś jeden fragment - wskazała na podłogę tamując śmieche. Mogła już sobie tylko wyobrażać jak szybko Bertie odpłaci się jej za to wszystko. No i znowu będzie trzeba czmychać w Hogwarcie przed wszystkim co mogło choćby stać obok gryffonów.
Judith nie odpowiedziała od razu na pytanie pani Bott. Dała się jeszcze wypowiedzieć Bertiemu, który tylko kopał pod sobą grub. Cieżko już było panować nad chytrym uśmiechem. - Ja pomagam w nauce jazdy najmłodszym. Pewnie Bertie też by się do tego nadał. To dziwne ale dużo dzieci boi się koni - wzruszyła ramionami tak dla dodania całej sytuacji jeszcze odrobiny komizmu - No ale skoro nie znasz się nad zwierzętach pewnie znaleziono by ci pracę przy czyszczeniu stajni. Z tym jest zawsze mnóstwo roboty. Wszystko należy zaczynać od podstaw - i zniknęła w głąb kuchni. Gwizd gotującej się wody uratował jej skórę. Jeszcze chwila patrzenia na wyraz twarzy Bertiego i turałałaby się ze śmiechu. Zaczęła się nawet obawiać, że coś poleci w jej stronę, kto wie może wtedy by się zamknęła. - Miałbyś dodatkowy punkt na swojej liście umiejętności. No i jeszcze może zapulsowałbyś u przyszłego teścia. - dodała zajmując się zalewaniem torebek z herbatą. Czekała aż wizja wolontariatu u Sakamndera stanie się wyjątkowo realna i trochę bolesna
Na wieść o „szkole życia” Judith zaczęła się wesoło śmiać. To mu się rzeczywiście udało. Chyba nikt nie przebrnął przez tyle co Bertie. Można było mieć jedynie wątpliwości czy wyciągnął z tego odpowiednie lekcje. Judith bez większy problemów nastawiła wodę na herbatę, znalazła czajnik i torebki. Stanęła w przejściu przyglądając się jak chłopak ciężko pracuje i jednocześnie nasłuchując gwiazdka czajnika. - Tu pominąłeś jeden fragment - wskazała na podłogę tamując śmieche. Mogła już sobie tylko wyobrażać jak szybko Bertie odpłaci się jej za to wszystko. No i znowu będzie trzeba czmychać w Hogwarcie przed wszystkim co mogło choćby stać obok gryffonów.
Judith nie odpowiedziała od razu na pytanie pani Bott. Dała się jeszcze wypowiedzieć Bertiemu, który tylko kopał pod sobą grub. Cieżko już było panować nad chytrym uśmiechem. - Ja pomagam w nauce jazdy najmłodszym. Pewnie Bertie też by się do tego nadał. To dziwne ale dużo dzieci boi się koni - wzruszyła ramionami tak dla dodania całej sytuacji jeszcze odrobiny komizmu - No ale skoro nie znasz się nad zwierzętach pewnie znaleziono by ci pracę przy czyszczeniu stajni. Z tym jest zawsze mnóstwo roboty. Wszystko należy zaczynać od podstaw - i zniknęła w głąb kuchni. Gwizd gotującej się wody uratował jej skórę. Jeszcze chwila patrzenia na wyraz twarzy Bertiego i turałałaby się ze śmiechu. Zaczęła się nawet obawiać, że coś poleci w jej stronę, kto wie może wtedy by się zamknęła. - Miałbyś dodatkowy punkt na swojej liście umiejętności. No i jeszcze może zapulsowałbyś u przyszłego teścia. - dodała zajmując się zalewaniem torebek z herbatą. Czekała aż wizja wolontariatu u Sakamndera stanie się wyjątkowo realna i trochę bolesna
Jad żmij uzależnia. To jest wyjaśnienie. Ukąsiła go kiedyś, kiedy nie wiedział i dlatego on nie mógł się teraz od niej uwolnić. Uzależnił się od małej, wrednej żmii, która teraz bezczelnie nabijała się z jego złego położenia. I co z tego, że zasłużył! Ona powinna być mu oparciem w trudnych chwilach, a nie je pogarszać! A gdzie "cieszę się, że jesteś cały"? Nic! Tylko wrzućmy go do stajni! No, co za kobieta.
- Miło, że zawsze mi pomożesz. - uśmiechnął się cierpiętniczo, biorąc się jednak zaraz do roboty i nasłuchując, jak jego urocza i kochana wybranka przygotowuje herbaty. I wie, że on lubi bardzo mocno parzoną i tylko lekko posłodzoną i wie pewnie, jaką jego mama pije, bo przecież piły razem herbatę nie raz i nie dwa, a i on i mama mieli swoje herbaciane przyzwyczajenia i mało kiedy robili wyjątki.
I widział, jak wykorzystała jego próbę obrony i miał ochotę wejść do tej kuchni, złapać ją i wynieść z tego domu byle dalej od jego matki, która ewidentnie dostrzegała bardzo wiele plusów tej możliwości. O wiele za dużo!
- [u]Brzmi idealnie. Bertie przynajmniej nie będzie się nudził. Skontaktuję się w takim razie z twoim ojcem, Judy. Ktoś tam na pewno dopilnuje, żeby mój syn miał odpowiednio zajęty czas.[/b] - zadecydowała i Bertie był pewien, że nawet może osobiście tam pójdzie, bo chętnie zamieni dwa słowa z przyszłymi teściami syna i zobaczy, jakie zadania ten może dostać, żeby ostatecznie oddać go na przymusowe prace bez najmniejszej nawet litości.
- Wy nie mówicie poważnie, prawda? Przecież ja będę tam tylko wszystkim pod nogi właził i nie wiedział co z czym robić. - spróbował jeszcze, ale doskonale wiedział, że nic mu to nie da. I teraz nie tylko będzie domową maszyną do wykonywania prac wszelakich, a jeszcze u Skamanderów między końmi przyjdzie mu sprzątać, no, idealnie! - Wyobrażam sobie, jak zaplusuję.
Pokręcił głową. Cudownie, teraz już wszędzie będą mu wypominać tę ucieczkę. No i Bertie nawet nie chciał zobaczyć w tej stajni brata Judy, bo pewnie zaraz znalazłoby się dla niego kilka niezbyt przyjemnych zadań.
Eh, ciężki ten los! Wszedł zaraz do kuchni, żeby pomóc Judy z przeniesieniem herbat do salonu.
- Miło, że zawsze mi pomożesz. - uśmiechnął się cierpiętniczo, biorąc się jednak zaraz do roboty i nasłuchując, jak jego urocza i kochana wybranka przygotowuje herbaty. I wie, że on lubi bardzo mocno parzoną i tylko lekko posłodzoną i wie pewnie, jaką jego mama pije, bo przecież piły razem herbatę nie raz i nie dwa, a i on i mama mieli swoje herbaciane przyzwyczajenia i mało kiedy robili wyjątki.
I widział, jak wykorzystała jego próbę obrony i miał ochotę wejść do tej kuchni, złapać ją i wynieść z tego domu byle dalej od jego matki, która ewidentnie dostrzegała bardzo wiele plusów tej możliwości. O wiele za dużo!
- [u]Brzmi idealnie. Bertie przynajmniej nie będzie się nudził. Skontaktuję się w takim razie z twoim ojcem, Judy. Ktoś tam na pewno dopilnuje, żeby mój syn miał odpowiednio zajęty czas.[/b] - zadecydowała i Bertie był pewien, że nawet może osobiście tam pójdzie, bo chętnie zamieni dwa słowa z przyszłymi teściami syna i zobaczy, jakie zadania ten może dostać, żeby ostatecznie oddać go na przymusowe prace bez najmniejszej nawet litości.
- Wy nie mówicie poważnie, prawda? Przecież ja będę tam tylko wszystkim pod nogi właził i nie wiedział co z czym robić. - spróbował jeszcze, ale doskonale wiedział, że nic mu to nie da. I teraz nie tylko będzie domową maszyną do wykonywania prac wszelakich, a jeszcze u Skamanderów między końmi przyjdzie mu sprzątać, no, idealnie! - Wyobrażam sobie, jak zaplusuję.
Pokręcił głową. Cudownie, teraz już wszędzie będą mu wypominać tę ucieczkę. No i Bertie nawet nie chciał zobaczyć w tej stajni brata Judy, bo pewnie zaraz znalazłoby się dla niego kilka niezbyt przyjemnych zadań.
Eh, ciężki ten los! Wszedł zaraz do kuchni, żeby pomóc Judy z przeniesieniem herbat do salonu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Już rozumiała dla czego Bertie to tak uwielbia. Naigrywanie się, śmianie i patrzenia jak ona się denerwuje. Oczywiście, że cieszyła się z jego powrotu i to że jest w jednym kawałku. Ale patrzenie jak odpracuje swoje winy było dużo lepszą rozrywką!
- I tak mnie kochasz i to nawet bardzo- zaczęła ruszać zachęcająco brwiami przygryzając przy tym wargę by zatamować wybuch śmiechu. Wkładanie mu tych słów było równie zabawne. Naprawdę mogli się częściej zamieniać rolami. Ona nie widziała w tym naprawdę nic złego! To była chyba dobry moment na to by przyciągnąć ją do siebie i pocałować. Nie, to chyba ona bardzo tego chciała. Ale przecież pani Bott była blisko i pozatym przecież miała grać niedostępną!
Dla Bertiego mogła być niedostępną wredną żmiją ale dla jego mamy chciała być aniołkiem. Rzadko jej kiedyś tak zależało jak na zadowoleniu Samanthy Bott. Dla tego odgrywała idealną panią dom i zadbała o to by herbata została podana tak jak przyszła teściowa lubi najbardziej. O Bertiem nie myślała wcale! Będzie miał to co Judith mu zrobi i niech spróbuje wybrzydzać to przyjdzie do stajni z aparatem fotograficznym i będzie miał za swoje.
-Chętnie uprzedzenie go o całej sprawie. Nie wieżę żeby miał ku temu jakieś przeciwwskazania. - Judith może się trochę oberwać za to, że znęca się nad chłopcem ale przecież nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Niech się Bertie wykaże! - Na pewno znajdzie się ktoś kto go we wszystkim podszkoli i przypilnuje - zapewniła gorąco. Kątem oka spojrzała na Beriego. Już chyba oboje dobrze wiedzieli kogo Judith ma na myśli. Dziewczyna zasłoniła usta dłonią próbując zakryć niemalejący uśmiech.
- No wiesz Bertie jak wpadniesz pod nogi konia to może być mały problem dla tego odradzałabym podobne numery - dodała z udawaną obawą i żalem. Ciekawe czy ktoś się z nią założy ile godzin minie za nim, któraś z klaczy czy ogierów postanowi kopnąć Botta w tyłek. Zapowiadają się takie piękne wakacje!
Gdy Bertie pomagał jej przenosić herbatę do innego pokoju bardzo starała się na niego nie patrzeć. Chyba tego by już nie wytrzymała. Za to postanowiła sobie podśpiewywać wesołe piosenki dla uczczenia tego bezkompromisowego zwycięstwa nad Bertiem Bottem. I już niech raz na zawsze będzie wiadomo go rządzi w tym związku.
- I tak mnie kochasz i to nawet bardzo- zaczęła ruszać zachęcająco brwiami przygryzając przy tym wargę by zatamować wybuch śmiechu. Wkładanie mu tych słów było równie zabawne. Naprawdę mogli się częściej zamieniać rolami. Ona nie widziała w tym naprawdę nic złego! To była chyba dobry moment na to by przyciągnąć ją do siebie i pocałować. Nie, to chyba ona bardzo tego chciała. Ale przecież pani Bott była blisko i pozatym przecież miała grać niedostępną!
Dla Bertiego mogła być niedostępną wredną żmiją ale dla jego mamy chciała być aniołkiem. Rzadko jej kiedyś tak zależało jak na zadowoleniu Samanthy Bott. Dla tego odgrywała idealną panią dom i zadbała o to by herbata została podana tak jak przyszła teściowa lubi najbardziej. O Bertiem nie myślała wcale! Będzie miał to co Judith mu zrobi i niech spróbuje wybrzydzać to przyjdzie do stajni z aparatem fotograficznym i będzie miał za swoje.
-Chętnie uprzedzenie go o całej sprawie. Nie wieżę żeby miał ku temu jakieś przeciwwskazania. - Judith może się trochę oberwać za to, że znęca się nad chłopcem ale przecież nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Niech się Bertie wykaże! - Na pewno znajdzie się ktoś kto go we wszystkim podszkoli i przypilnuje - zapewniła gorąco. Kątem oka spojrzała na Beriego. Już chyba oboje dobrze wiedzieli kogo Judith ma na myśli. Dziewczyna zasłoniła usta dłonią próbując zakryć niemalejący uśmiech.
- No wiesz Bertie jak wpadniesz pod nogi konia to może być mały problem dla tego odradzałabym podobne numery - dodała z udawaną obawą i żalem. Ciekawe czy ktoś się z nią założy ile godzin minie za nim, któraś z klaczy czy ogierów postanowi kopnąć Botta w tyłek. Zapowiadają się takie piękne wakacje!
Gdy Bertie pomagał jej przenosić herbatę do innego pokoju bardzo starała się na niego nie patrzeć. Chyba tego by już nie wytrzymała. Za to postanowiła sobie podśpiewywać wesołe piosenki dla uczczenia tego bezkompromisowego zwycięstwa nad Bertiem Bottem. I już niech raz na zawsze będzie wiadomo go rządzi w tym związku.
Miał ochotę ją uciszyć w jakiś sposób. Na przykład złapać i załaskotać. Ale on się jeszcze zemści na tym chochliku i jeszcze mu pokaże, jak się sprawy mają. Niech się cieszy chwilą zwycięstwa, a on się odegra, niech no tylko da mu okazję. Niech no tylko mama zniknie z pola widzenia, bo przy niej mu dręczyć Judy po prostu nie wypada.
I doskonale wiedział, kto miałby go zdaniem Judy pilnować i był pewien, że ją za to dopadnie, jeśli tylko jej mroczny plan przejdzie. Liczył, że Sam ma lepsze zajęcia. Na pewno ma. No i gdzieżby ich ojciec wysyłałby go do pracy w stajni? Nawet do tego typu nadzoru, to nie zadziała. Bertie przynajmniej miał taką nadzieję. Ale i tak mały chochlik pożałuje!
- Lepiej, żeby nie zbliżał się za mocno do koni. - i znów Samantha zaczęła się o syna martwić i znów zjawiło się w niej coś, przez co najchętniej zamknęłaby go w szczelnym, puchowym kokonie i nie wypuszczała, bo jeszcze ciamajda skręci na czymś kark. Na szczęście jednak wiedziała, że takie zachowanie byłoby nieracjonalne i nie może Bertiego ratować przed życiem. Jak wleci na konia i jak go koń kopnie to trzeba go będzie odwieźć do Munga. Będzie się martwiła, ale martwienie się weszło w jej geny piątego marca, ponad piętnaście lat temu.
Podziękowała za herbatę i napiła się, patrząc jak syn postanawia przesłodzić własną, bo widocznie dostał nie taką. Uśmiechnęła się pod nosem.
Bertie oczywiście zaraz wrócił do swoich zadań, a pani Bott poszła do męża, by przedyskutować z nim pomysł, jaki podsunęła jej Judith. Zostali więc sami w salonie.
- Ciesz się, gnomie póki możesz. - powiedział jej tylko i w jego słowach było bardzo, ale to bardzo dużo groźby! Niech no on tylko dostanie okazję. Wrzuci ją do jeziora, załaskocze, albo jeszcze wymyśli, jaką karę jej urządzi, ale Judy na pewno to sobie popamięta!
I doskonale wiedział, kto miałby go zdaniem Judy pilnować i był pewien, że ją za to dopadnie, jeśli tylko jej mroczny plan przejdzie. Liczył, że Sam ma lepsze zajęcia. Na pewno ma. No i gdzieżby ich ojciec wysyłałby go do pracy w stajni? Nawet do tego typu nadzoru, to nie zadziała. Bertie przynajmniej miał taką nadzieję. Ale i tak mały chochlik pożałuje!
- Lepiej, żeby nie zbliżał się za mocno do koni. - i znów Samantha zaczęła się o syna martwić i znów zjawiło się w niej coś, przez co najchętniej zamknęłaby go w szczelnym, puchowym kokonie i nie wypuszczała, bo jeszcze ciamajda skręci na czymś kark. Na szczęście jednak wiedziała, że takie zachowanie byłoby nieracjonalne i nie może Bertiego ratować przed życiem. Jak wleci na konia i jak go koń kopnie to trzeba go będzie odwieźć do Munga. Będzie się martwiła, ale martwienie się weszło w jej geny piątego marca, ponad piętnaście lat temu.
Podziękowała za herbatę i napiła się, patrząc jak syn postanawia przesłodzić własną, bo widocznie dostał nie taką. Uśmiechnęła się pod nosem.
Bertie oczywiście zaraz wrócił do swoich zadań, a pani Bott poszła do męża, by przedyskutować z nim pomysł, jaki podsunęła jej Judith. Zostali więc sami w salonie.
- Ciesz się, gnomie póki możesz. - powiedział jej tylko i w jego słowach było bardzo, ale to bardzo dużo groźby! Niech no on tylko dostanie okazję. Wrzuci ją do jeziora, załaskocze, albo jeszcze wymyśli, jaką karę jej urządzi, ale Judy na pewno to sobie popamięta!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby nie było w wyjątkowo euforycznym nastroju i w trakcie napawanie się swoim zwycięstwem pewnie przyglądałaby się tym objawom matczynej czułości ze szczerym rozczuleniem. Przecież to takie pokrzepiające widzieć, że nie tylko ona się boi że Bertie wyzionie ducha i nawet nie będzie wiadomo jak i kiedy! Takiego to tylko wsadzić do jakiegoś pudełka i niech tam zostanie jak najdłużej! Teraz jednak spojrzenie małej Sakamnder zdawało się wołać. Pani Bott niech mi pani nie niszczy tej małej zabawy! Mogła nawet ułożyć usteczka w podkówkę i spoglądać na świat swoimi wielkimi sarnimi oczami. Byle by tylko nikt jej nie odbierał tej chwili blasku i chwały. To był jednak kiepski moment na robienie jakichkolwiek przedstawień. Judith posłusznie wzięła się za wypicie herbaty obdarzając Bertiego wyjątkowo oburzonym spojrzeniem, gdy ten chwycił za cukierniczkę. Ona się stara a on co?!
Kiedy została z Bertiem sama w salonie cała zesztywniała gotując się na frontalny atak. Merlinowi niech będą dzięki za rodziców za ścianą. Przynajmniej obędzie się bez łaskotania! To dziwne ale postanowił poprzestać na groźbach. Judith uniosła brwi udając zaskoczenie i niezrozumienie. - Cieszę się i będę się cieszyć - wyszczerzyła się zaraz wesoło. - Nie wiem co tak marudzisz Bertie. - przysunęła się do niego i objęła za szyję. Chwile później złożyła na jego policzku soczystego buziaka. - To wszystko przecież z miłości i troski - dodała jeszcze a chochlikowaty uśmiech nie chciał zejść jej z twarzy. - Pouciekam sobie przed tobą przez tydzień i dwa i o wszystkim zapomnisz - zapewniła go gorąco. - Zapach koni też w końcu wywietrzeje - tych słów nie była już taka pewna.
Judith dopiła swoją herbatę i pobiegła pożegnać się z rodzicami Bertiego. Co do samego Botta to zapowiedziała mu, że spotkają się za parę dni w domu Skamanderów i obiecała, że wybierze dla niego jakieś ładną miotłę i widły.
koniec
Kiedy została z Bertiem sama w salonie cała zesztywniała gotując się na frontalny atak. Merlinowi niech będą dzięki za rodziców za ścianą. Przynajmniej obędzie się bez łaskotania! To dziwne ale postanowił poprzestać na groźbach. Judith uniosła brwi udając zaskoczenie i niezrozumienie. - Cieszę się i będę się cieszyć - wyszczerzyła się zaraz wesoło. - Nie wiem co tak marudzisz Bertie. - przysunęła się do niego i objęła za szyję. Chwile później złożyła na jego policzku soczystego buziaka. - To wszystko przecież z miłości i troski - dodała jeszcze a chochlikowaty uśmiech nie chciał zejść jej z twarzy. - Pouciekam sobie przed tobą przez tydzień i dwa i o wszystkim zapomnisz - zapewniła go gorąco. - Zapach koni też w końcu wywietrzeje - tych słów nie była już taka pewna.
Judith dopiła swoją herbatę i pobiegła pożegnać się z rodzicami Bertiego. Co do samego Botta to zapowiedziała mu, że spotkają się za parę dni w domu Skamanderów i obiecała, że wybierze dla niego jakieś ładną miotłę i widły.
koniec
Wielki powrót! Sierpień, 1951r
Szybka odpowiedź