Kryształowa sala
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kryształowa sala
Dostać się do niej można zarówno z wnętrza rezydencji, jak i ze sławnych różanych ogrodów Rosierów przez jedno z przeszklonych łukowatych przejść, które wpuszczają do jej wnętrza dużo światła i zapewniają tym samym wspaniałe widoki. Z zewnątrz sala balowa nie wygląda na swe wymiary; musiała zostać obłożona odpowiednimi zaklęciami. Jej wysoko zawieszone sklepienie upstrzone zostało licznymi kryształowymi żyrandolami, które oświetlają zdobiące je, gustowne mozaiki nawiązujące kolorystyką i symboliką do tradycji rodu - i którym sala zawdzięcza swoją zwyczajową nazwę. Ciemny marmur ścian kontrastuje z jasnym, lakierowanym parkietem oraz złotymi kandelabrami rzeźbionymi w postacie nimf oraz pnące się róże. W powietrzu unosi się zapach tychże kwiatów mieszający się z wpadającą przez okna morską bryzą.
|za zgodą Majesty jadę dalej
Nie wiedział, gdzie znajdował się jego kuzyn Cyneric, chociaż znajdując go na Uroczysku przy boku Rosalie, Morgoth mógł się jedynie domyślać, że wciąż przy niej trwał. W tłumie tańczących odnalazł spojrzeniem jeszcze parę znajomych twarzy przy tym rozpoznając starego lorda Abbotta. Zdołał go rozpoznać bez trudu nawet z drugiego końca sali, gdyż jego wielkie cielsko i kaczkowaty chód od razu go zdradzały. Jakby jakiś złośliwy duch opętał go i nie opuszczał ani na chwilę. Tańce trwały dopiero bardzo krótko, przedzielane wybuchami śmiechu i gorączkowym poszukiwaniem partnerek. Yaxley zobaczył nieznanego sobie lorda tańczącego z najwyżej sześcioletnią dziewczynką. Była przebrana za duszka i tak też tańczyła, ku uciesze widzów. W pewnym momencie dostrzegł też na parkiecie swoją siostrę. Obserwował Leię tańczącą z ich ojcem. Każdy jej ruch, każdy gest świadczył o miłości, jaką go darzyła. Nie trzeba było widzieć jej twarzy, żeby to zrozumieć. Nawet stojąc na uboczu, Morgoth czuł się nieswój w tym towarzystwie. Dlatego czując przy sobie obecność Majesty, wiedział, że ma dla kogo tu być. Nie zamierzał jej jednak zapomnieć spojrzenia, które posłała w stronę lorda Greengrassa. Znał swoją kuzynkę i nie zamierzał wyciągać z niej niczego, czego sama by mu nie powiedziała. Zależało mu na niej, ale nie należał do osób, które atakowały swoją dociekliwością innych. Nie poruszył więc tematu. Ani teraz ani później. A na pewno nie w tak przeludnionym miejscu.
Oczywiście że zauważył zbliżającą się w ich stronę lady Lilith. Teraz już nie Greengrass a Avery. Jedynie kątem oka dostrzegł jej powitanie z Majesty, a zaraz potem usłyszał wzmiankę o sobie, więc przeniósł uwagę na nową towarzyszkę. Przemilczał to, chociaż następne słowa były już skierowane do niego.
- Wina leżała po mojej stronie. Lady nie ma się z czego tłumaczyć - odparł jedynie, patrząc na lekko uśmiechniętą kobietę. Skinął jej przy tym delikatnie głową, wędrując zaraz spojrzeniem na twarz kuzynki, a potem na postać Liliany, która wciąż tkwiła w towarzystwie Craiga. Dość wolno odrywając od nich wzrok, skupił się na lady Avery. - Nie widziałem jeszcze lorda Avery'ego - mruknął, chociaż pod tym stwierdzeniem oczywiście kryło się pytanie.
Nie wiedział, gdzie znajdował się jego kuzyn Cyneric, chociaż znajdując go na Uroczysku przy boku Rosalie, Morgoth mógł się jedynie domyślać, że wciąż przy niej trwał. W tłumie tańczących odnalazł spojrzeniem jeszcze parę znajomych twarzy przy tym rozpoznając starego lorda Abbotta. Zdołał go rozpoznać bez trudu nawet z drugiego końca sali, gdyż jego wielkie cielsko i kaczkowaty chód od razu go zdradzały. Jakby jakiś złośliwy duch opętał go i nie opuszczał ani na chwilę. Tańce trwały dopiero bardzo krótko, przedzielane wybuchami śmiechu i gorączkowym poszukiwaniem partnerek. Yaxley zobaczył nieznanego sobie lorda tańczącego z najwyżej sześcioletnią dziewczynką. Była przebrana za duszka i tak też tańczyła, ku uciesze widzów. W pewnym momencie dostrzegł też na parkiecie swoją siostrę. Obserwował Leię tańczącą z ich ojcem. Każdy jej ruch, każdy gest świadczył o miłości, jaką go darzyła. Nie trzeba było widzieć jej twarzy, żeby to zrozumieć. Nawet stojąc na uboczu, Morgoth czuł się nieswój w tym towarzystwie. Dlatego czując przy sobie obecność Majesty, wiedział, że ma dla kogo tu być. Nie zamierzał jej jednak zapomnieć spojrzenia, które posłała w stronę lorda Greengrassa. Znał swoją kuzynkę i nie zamierzał wyciągać z niej niczego, czego sama by mu nie powiedziała. Zależało mu na niej, ale nie należał do osób, które atakowały swoją dociekliwością innych. Nie poruszył więc tematu. Ani teraz ani później. A na pewno nie w tak przeludnionym miejscu.
Oczywiście że zauważył zbliżającą się w ich stronę lady Lilith. Teraz już nie Greengrass a Avery. Jedynie kątem oka dostrzegł jej powitanie z Majesty, a zaraz potem usłyszał wzmiankę o sobie, więc przeniósł uwagę na nową towarzyszkę. Przemilczał to, chociaż następne słowa były już skierowane do niego.
- Wina leżała po mojej stronie. Lady nie ma się z czego tłumaczyć - odparł jedynie, patrząc na lekko uśmiechniętą kobietę. Skinął jej przy tym delikatnie głową, wędrując zaraz spojrzeniem na twarz kuzynki, a potem na postać Liliany, która wciąż tkwiła w towarzystwie Craiga. Dość wolno odrywając od nich wzrok, skupił się na lady Avery. - Nie widziałem jeszcze lorda Avery'ego - mruknął, chociaż pod tym stwierdzeniem oczywiście kryło się pytanie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marcel tak pięknie potrafi mówić! Stoję niedaleko słuchając jego wynurzeń, większości jednak nie rozumiejąc - język angielski jest doprawdy dziwny oraz poplątany. Za to uśmiecham się bardzo rozumnie, potakuję nawet, wierząc w dar krasomówstwa Parkinsonów. Arystokraci mają to pewnie w genach. Momentalnie robi mi się głupio na te moje dwa wydukane pokątnie słówka, ale co zrobić, kiedy tak mocno kuleje się z gramatyką? Och, gdybym wiedziała tylko, że państwo młodzi tak wprawnie władają francuskim! Wtedy przekazałabym wszystkie moje myśli przywdziewając je w niespotykane ornamenty stylistyczne. Niestety - wyszło jak wyszło, a ja staram się tym nie martwić kiedy przedzieramy się przez piaszczysty grunt pięknego Dover. Pomimo niesprzyjającej z powodu wiatru pogody dzielnie kroczę ku sali balowej niemalże ciągnąc cię za sobą mój drogi przyjacielu. Czasem się zastanawiam czy powinniśmy się tak razem oficjalnie pokazywać - to może opacznie wyglądać. Taka ludzka natura, co sprawia, że uwielbiają dopowiadać sobie historie, które nigdy się nie ziszczą. Dziś te myśli przechodzą mi równie szybko co się pojawiają, a ja koncentruję całą swoją uwagę na przepięknym, kryształowym pomieszczeniu.
Od razu robi się cieplej, oddaję więc swoje wierzchnie okrycie, a następnie daję się prowadzić na drewniany parkiet. Część osób już wiruje w rytm wspaniałej muzyki, tylko ze zdumieniem odkrywam, że nikogo tutaj nie znam. To zastanawiające wręcz. Posyłam ci pytające spojrzenie, jednak orientuję się, że przecież nie możesz tego wiedzieć. Nie czytasz mi w myślach. Zatem uśmiecham się do ciebie przepraszająco, pozwalając porwać do tańca. Suniemy ponad ziemią, jestem przekonana o naszej gracji oraz niebywałych umiejętnościach. Udaję, że nie dostrzegam tych wszystkich spojrzeń (prawdopodobnie spowodowanych moim faux pas - niekiedy zapominam jak się zachować, gdyż moja próżność przesłania mi wszystko wokół, włącznie z podstawowymi elementami savoir-vivre) koncentrując się wyłącznie na tobie. I byciu godną partnerką podczas walca, który na pewno jest obowiązkowym punktem każdej tego typu uroczystości.
- Ty pochlebco! - odpowiadam, śmiejąc się; niby to w skromności uderzając cię lekko w ramię. Powinieneś przestać, ale mów mi więcej, Marcelu. Gdyby nie idealny makijaż, może zobaczyłbyś nawet lekkie rumieńce teatralnie wstępujące na moje oblicze. - Ja tam widzę, że panny do ciebie wzdychają podążając tęsknym wzrokiem za twą sylwetką - nie zdziwię się, jak część z nich zaraz zemdleje. Oby żadna nie zniszczyła mi fryzury z zazdrości! - dodaję zaraz, nie przestając na wesołości. Kolejny obrót, wyprost, perfekcyjna rama. Komplementom nie ma końca, ten szczwany lis doskonale wie, jak wprawić mnie w wyborny nastrój.
- To chyba ty świetnie prowadzisz. To prawda jednak, ostatnio dużo ćwiczę, nie tylko śpiewu - odpowiadam, na wpół skromnie. - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Dover jest absolutnie przepiękne, chociaż niewiele widziałam. Powinieneś mnie zabrać w podobne zakątki w Gloucestershire na przykład - dodaję zaraz, po kolejnej figurze tanecznej.
Od razu robi się cieplej, oddaję więc swoje wierzchnie okrycie, a następnie daję się prowadzić na drewniany parkiet. Część osób już wiruje w rytm wspaniałej muzyki, tylko ze zdumieniem odkrywam, że nikogo tutaj nie znam. To zastanawiające wręcz. Posyłam ci pytające spojrzenie, jednak orientuję się, że przecież nie możesz tego wiedzieć. Nie czytasz mi w myślach. Zatem uśmiecham się do ciebie przepraszająco, pozwalając porwać do tańca. Suniemy ponad ziemią, jestem przekonana o naszej gracji oraz niebywałych umiejętnościach. Udaję, że nie dostrzegam tych wszystkich spojrzeń (prawdopodobnie spowodowanych moim faux pas - niekiedy zapominam jak się zachować, gdyż moja próżność przesłania mi wszystko wokół, włącznie z podstawowymi elementami savoir-vivre) koncentrując się wyłącznie na tobie. I byciu godną partnerką podczas walca, który na pewno jest obowiązkowym punktem każdej tego typu uroczystości.
- Ty pochlebco! - odpowiadam, śmiejąc się; niby to w skromności uderzając cię lekko w ramię. Powinieneś przestać, ale mów mi więcej, Marcelu. Gdyby nie idealny makijaż, może zobaczyłbyś nawet lekkie rumieńce teatralnie wstępujące na moje oblicze. - Ja tam widzę, że panny do ciebie wzdychają podążając tęsknym wzrokiem za twą sylwetką - nie zdziwię się, jak część z nich zaraz zemdleje. Oby żadna nie zniszczyła mi fryzury z zazdrości! - dodaję zaraz, nie przestając na wesołości. Kolejny obrót, wyprost, perfekcyjna rama. Komplementom nie ma końca, ten szczwany lis doskonale wie, jak wprawić mnie w wyborny nastrój.
- To chyba ty świetnie prowadzisz. To prawda jednak, ostatnio dużo ćwiczę, nie tylko śpiewu - odpowiadam, na wpół skromnie. - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Dover jest absolutnie przepiękne, chociaż niewiele widziałam. Powinieneś mnie zabrać w podobne zakątki w Gloucestershire na przykład - dodaję zaraz, po kolejnej figurze tanecznej.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Krok za krokiem, taniec za tańcem, a oni to zbliżali, to oddalali się od siebie. Marce jak zwykle skromnie zauważył, iż rzeczywiście wirują na parkiecie z największą gracją, godną raczej desek teatru lub opery - wielkiej sceny - a nie przydomowej sali balowej, nawet jeśli należała ona do Rosierów. Takie talenty nie mogły się przecież marnować! Szeptał zatem do ucha Odetty podobne wyznania i komplementy, chichocząc w jej dekolt już odrobinę pijacko, dając ponieść się zarówno pięknemu dniu, bąbelkom słodkiego szampana oraz urodzie swej towarzyszki. W jego oczach była ładniejsza nawet i od samej panny młodej - i nie przesadzał w ogóle, zachwycając się każdym calem śliczniutkiej półwili. Od czubka trzewików i materiału krwistoczerwonej, szałowej sukni, aż po delikatny lok, w starannej reżyserii opadający na jej policzek. Sam nie ubrałby Odette lepiej, dlatego nawet nie miał do niej żalu, iż nie przyszła po poradę do niego.
Podoba ci się, moja droga? - spytał, obracając kobietę, po czym nieoczekiwanie przechylając ją w tył i patrząc jej głęboko w oczy. Romantycznie, kokieteryjnie, częstując ją przy tym swoim najbardziej olśniewającym uśmiechem. Czyżby flirtował? - Szlacheckie śluby są czasami ogromnie pretensjonalne - dodał, prostując swą partnerkę i tanecznym krokiem przemierzając z nią przez środek sali - tłumy obcych ludzi, udawane wzruszenie... Ale Rosierowie byli naprawdę u r z e k a j ą c y - stwierdził bez zastanowienia, swoim szóstym zmysłem od razu wyczuwając łączącą ich namiętność. Coś przyciągało do Tristana tę pannicę; skubany zawsze miał w sobie sporo uroku. Musiał, skoro rywalizował z nim o dziewczęce pocałunki i czasem nawet zdarzało mu się wygrywać - Masz ochotę na szampana? Wino? Przekąskę? Cokolwiek powiesz, Odette. Obiecałem o ciebie dbać - spytał, nie przerywając żywiołowych obrotów w rytm skocznej muzyki. Chciał wiedzieć wszystko o jej potrzebach, aby jak najszybciej im zadośćuczynić. To był dzień Odette i Marce promieniał z radości, widząc na jej obliczu piękny uśmiech, płonący zadowoleniem oraz szczerym szczęściem. Brakowało mu tego i cieszył się niezmiernie, że mógł taką drobnostką zdjąć z jej wątłych ramion widmo tamtego incydentu. Chociaż w podświadomości, myśląc dość egoistycznie, nie mógł pozbyć się satysfakcji, że to z nim tańcuje panienka Baudelaire, jemu pozwala całować się po rękach i prawić komplementy.
-Och, zapewniam cię, moja piękna, że nie dam im do tego okazji. Nie odstąpię cię dzisiaj na krok - zaśmiał się lekko, chociaż grymas na twarzy z wesołkowatego zmienił się w ostrzejszy, wyzywający. Obnażył białe zęby niczym drapieżnik, acz po chwili ów groźny wyraz został zastąpiony spokojnym ukontentowaniem z jej bliskości - Muszę... koniecznie przyjść na Twój występ. Pamiętasz, jak kiedyś śpiewałaś tylko dla mnie? - szepnął, wracając wspomnieniami do Beauxbatons, gdzie urocza blondyneczka zamykała się z nim w jakichś schowkach na miotły i stremowana śpiewała pierwszą piosenkę przed przesłuchaniem do chóru - Nie dziękuj. To dla mnie prawdziwa przyjemność oraz zaszczyt, pokazać się na salonach z tobą, madame - zwrócił jej uwagę, machając ręką na zupełnie niepotrzebne dziękczynne słowa - Pokażę ci nasz rezerwat jednorożców. Z dziwnych powodów pozwalają mi się nawet głaskać, choć zazwyczaj nie dopuszczają do siebie mężczyzn, masz pojęcie? - zagadnął, już fantazjując o zabraniu Odetty w leśne ostępy i... przekazaniu jej na ręce małego, złocistego źrebaka. Co innego mógłby mieć na myśli?
Podoba ci się, moja droga? - spytał, obracając kobietę, po czym nieoczekiwanie przechylając ją w tył i patrząc jej głęboko w oczy. Romantycznie, kokieteryjnie, częstując ją przy tym swoim najbardziej olśniewającym uśmiechem. Czyżby flirtował? - Szlacheckie śluby są czasami ogromnie pretensjonalne - dodał, prostując swą partnerkę i tanecznym krokiem przemierzając z nią przez środek sali - tłumy obcych ludzi, udawane wzruszenie... Ale Rosierowie byli naprawdę u r z e k a j ą c y - stwierdził bez zastanowienia, swoim szóstym zmysłem od razu wyczuwając łączącą ich namiętność. Coś przyciągało do Tristana tę pannicę; skubany zawsze miał w sobie sporo uroku. Musiał, skoro rywalizował z nim o dziewczęce pocałunki i czasem nawet zdarzało mu się wygrywać - Masz ochotę na szampana? Wino? Przekąskę? Cokolwiek powiesz, Odette. Obiecałem o ciebie dbać - spytał, nie przerywając żywiołowych obrotów w rytm skocznej muzyki. Chciał wiedzieć wszystko o jej potrzebach, aby jak najszybciej im zadośćuczynić. To był dzień Odette i Marce promieniał z radości, widząc na jej obliczu piękny uśmiech, płonący zadowoleniem oraz szczerym szczęściem. Brakowało mu tego i cieszył się niezmiernie, że mógł taką drobnostką zdjąć z jej wątłych ramion widmo tamtego incydentu. Chociaż w podświadomości, myśląc dość egoistycznie, nie mógł pozbyć się satysfakcji, że to z nim tańcuje panienka Baudelaire, jemu pozwala całować się po rękach i prawić komplementy.
-Och, zapewniam cię, moja piękna, że nie dam im do tego okazji. Nie odstąpię cię dzisiaj na krok - zaśmiał się lekko, chociaż grymas na twarzy z wesołkowatego zmienił się w ostrzejszy, wyzywający. Obnażył białe zęby niczym drapieżnik, acz po chwili ów groźny wyraz został zastąpiony spokojnym ukontentowaniem z jej bliskości - Muszę... koniecznie przyjść na Twój występ. Pamiętasz, jak kiedyś śpiewałaś tylko dla mnie? - szepnął, wracając wspomnieniami do Beauxbatons, gdzie urocza blondyneczka zamykała się z nim w jakichś schowkach na miotły i stremowana śpiewała pierwszą piosenkę przed przesłuchaniem do chóru - Nie dziękuj. To dla mnie prawdziwa przyjemność oraz zaszczyt, pokazać się na salonach z tobą, madame - zwrócił jej uwagę, machając ręką na zupełnie niepotrzebne dziękczynne słowa - Pokażę ci nasz rezerwat jednorożców. Z dziwnych powodów pozwalają mi się nawet głaskać, choć zazwyczaj nie dopuszczają do siebie mężczyzn, masz pojęcie? - zagadnął, już fantazjując o zabraniu Odetty w leśne ostępy i... przekazaniu jej na ręce małego, złocistego źrebaka. Co innego mógłby mieć na myśli?
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście żartowałam sobie z tym wpychaniem do wody każdej panny, a przynajmniej taką miałam nadzieję... chyba nie było takiej, która, będąc w pięknej sukni, wymalowana i uczesana, chciałaby zaraz wyglądać jak zmokła kura? I nie ważne, że istniało mnóstwo zaklęć czyszczących czy suszących, żadne z nich nie mogło przywrócić wcześniejszych godzin przygotowań. Z drugiej strony, tęskniłam trochę za taką beztroską, moi kuzyni już dawno (chyba) wyrośli z takich zachowań, nie mówiąc nawet o innych panach.
- Całe szczęście - odparłam mimo to z rozbawioną miną. - Musi być więc bardzo ostrożna w lorda towarzystwie i spodziewać się wszystkiego - dodałam, zastanawiając się jak to był dorastać z tyloma braćmi. Ja chyba wolałabym mieć brata niż siostrę, ale może to ze względu na nasze relacje, może za pewien czas wcale nie będę w ten sposób myślała?
- Ciężko mi sobie to wyobrazić, nigdy nie byłam długo poza Anglią, nie mówiąc już o samotnych wycieczkach. Przebywał lord tylko w Paryżu, czy również zwiedzał inne części Francji? Jest tam tak pięknie, jak mówią? - dopytywałam się, chociaż już podobne pytania zadawałam wielu osobom... ciekawiło mnie jednak zdanie mężczyzny, bo przeważnie rozmawiałam na ten temat z kobietami. Poza tym na pewno inaczej przedstawiało się uczenie w Beauxbatons (do czego miała okazję znaczna część mojego kuzynostwa) niż mieszkanie tam i pracowanie.
- Ja też niespecjalnie się na tym znam - przyznałam. - Ale ostatnio tak często zdarza mi się rozmawiać o kamieniach, może powinnam dodać odpowiednią książkę do mojej kolekcji - zastanowiłam się na głos. Tak naprawdę nigdy chyba nie miałam biżuterii z niebieskimi czy błękitnymi kamieniami, bo przeważnie dostosowywałam barwy do tych odpowiedni dla mojego rodu - zresztą bardzo mi się one podobały.
Zupełnie nie miałam doświadczenia w malarstwie, ale zachwycały mnie delikatne pociągnięcia pędzla i szczegóły, które mogły dzięki niemu powstać. Podobał mi się też zapach farb olejnych, który tak często można było poczuć w galeriach wypełnionych obrazami, stworzonymi właśnie tą techniką. Przysłuchiwałam się co też Burke ma do zaoferowania i całkiem zaintrygowały mnie zabytkowe meble - wstyd przyznać, ale w pierwszym momencie wcale nie pomyślałam, że i nimi może się zajmować, a na pewno były niezwykle interesujące. Może nawet bardziej niż obrazy?
- Z przyjemnością, lordzie Burke - odparłam, myśląc równocześnie, czy musiałam pytać o zgodę ojca. Ale prawie na pewno, przecież nie było to spotkanie w miejscu publicznym czy w zwyczajnym muzeum. - Chętnie zobaczyłabym zaczarowane szafy - powiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia jakimi zaklęciami mogłyby być one opatrzone. Czy one również zaliczały się do dzieł sztuki?
Tymczasem utwór się skończył i mogliśmy na chwilę odpocząć. Akurat obok pojawił się kelner z kieliszkami szampana, wzięłam więc jeden i upiłam maleńki łyk.
- Całe szczęście - odparłam mimo to z rozbawioną miną. - Musi być więc bardzo ostrożna w lorda towarzystwie i spodziewać się wszystkiego - dodałam, zastanawiając się jak to był dorastać z tyloma braćmi. Ja chyba wolałabym mieć brata niż siostrę, ale może to ze względu na nasze relacje, może za pewien czas wcale nie będę w ten sposób myślała?
- Ciężko mi sobie to wyobrazić, nigdy nie byłam długo poza Anglią, nie mówiąc już o samotnych wycieczkach. Przebywał lord tylko w Paryżu, czy również zwiedzał inne części Francji? Jest tam tak pięknie, jak mówią? - dopytywałam się, chociaż już podobne pytania zadawałam wielu osobom... ciekawiło mnie jednak zdanie mężczyzny, bo przeważnie rozmawiałam na ten temat z kobietami. Poza tym na pewno inaczej przedstawiało się uczenie w Beauxbatons (do czego miała okazję znaczna część mojego kuzynostwa) niż mieszkanie tam i pracowanie.
- Ja też niespecjalnie się na tym znam - przyznałam. - Ale ostatnio tak często zdarza mi się rozmawiać o kamieniach, może powinnam dodać odpowiednią książkę do mojej kolekcji - zastanowiłam się na głos. Tak naprawdę nigdy chyba nie miałam biżuterii z niebieskimi czy błękitnymi kamieniami, bo przeważnie dostosowywałam barwy do tych odpowiedni dla mojego rodu - zresztą bardzo mi się one podobały.
Zupełnie nie miałam doświadczenia w malarstwie, ale zachwycały mnie delikatne pociągnięcia pędzla i szczegóły, które mogły dzięki niemu powstać. Podobał mi się też zapach farb olejnych, który tak często można było poczuć w galeriach wypełnionych obrazami, stworzonymi właśnie tą techniką. Przysłuchiwałam się co też Burke ma do zaoferowania i całkiem zaintrygowały mnie zabytkowe meble - wstyd przyznać, ale w pierwszym momencie wcale nie pomyślałam, że i nimi może się zajmować, a na pewno były niezwykle interesujące. Może nawet bardziej niż obrazy?
- Z przyjemnością, lordzie Burke - odparłam, myśląc równocześnie, czy musiałam pytać o zgodę ojca. Ale prawie na pewno, przecież nie było to spotkanie w miejscu publicznym czy w zwyczajnym muzeum. - Chętnie zobaczyłabym zaczarowane szafy - powiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia jakimi zaklęciami mogłyby być one opatrzone. Czy one również zaliczały się do dzieł sztuki?
Tymczasem utwór się skończył i mogliśmy na chwilę odpocząć. Akurat obok pojawił się kelner z kieliszkami szampana, wzięłam więc jeden i upiłam maleńki łyk.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Och, zapewniam Cię, milady, że wcale nie czyham na swoją siostrę przy każdej okazji! Nasi rodzice z pewnością daliby mi popalić - zaśmiał się. Raczej nie miałby lekko gdyby za każdym razem doprowadzał suknię Rowan do ruiny. Ona sama nie dałaby mu żyć, matka tym bardziej, a ojciec z pewnością patrzyłby się tylko rozczarowanym wzrokiem, pozwalając jednak swojej małżonce suszyć Craigowi głowę.
Co do mieszkania pod jednym dachem z tyloma braćmi - cóż, nie potrafił niestety odpowiedzieć na to pytanie. Liliana musiałaby zapytać samej Rowan. Jeśli jednak ktoś kazałby się mu domyślać, z pewnością powiedziałby, że ma to swoje plusy i minusy. Weźmy chociaż takie wrzucanie do jeziora. To na pewno był minus. Ale z kolei jeśli na horyzoncie pojawiało się jakieś zagrożenie - chociażby tak błahe jak jakiś dziki kocur, przebiegający drogę... mały Craig zawsze osłaniał swoją siostrę i młodszego brata. Młody też później próbował się oczywiście bawić w bohatera.
- Zwiedzałem różne zakątki. Dzieła sztuki wszak znajdują się nie tylko w Paryżu, choć przyznaję, że tam najłatwiej znaleźć na nie kupca - pokiwał głową z miną eksperta - O pięknie samej Francji mógłbym ci, milady, wysnuć opowieść zbyt długą by opowiedzieć ją w ciągu jednego tańca. Tamtejsze widoki są doprawdy nieziemskie, góry są należycie srogie, pola kuszą świeżością, rzeki lśnią jak brylanty. A tamtejsze zabytki...! Moja pani, ciężko sobie wyobrazić budowle dorównujące urodą rezydencjom paryskiej szlachty. Choć... jak każde miejsce, Francja miewa również i tę mniej urodziwą stronę. Ale... tym nie warto sobie zawracać głowy.
Kiedy utwór dobiegł końca, Craig również pochwycił kieliszek z tac przechodzącego służącego a potem ofiarował Lilianie swoje ramię i tak odeszli kawałek, by móc porozmawiać jeszcze dalej w spokoju.
- Jestem pewien, że temat klejnotów jest nad wyraz fascynujący. Ponoć różne kamienie mają różne przesłania, słyszała o tym milady? A jeśli chodzi o meble... Meble potrafią być czasem większą sztuką niż takie typowe rzeźby. - uśmiechnął się. Lubił opowiadać o sztuce, o dziele tworzenia. Znał się na tym i, gdyby tak naprawdę nie handlował przedmiotami czarnomagicznymi, zapewne zajmowałby się właśnie dziełami sztuki na dużo poważniej niż obecnie - Potrafią łączyć w sobie wiele aspektów tworzenia. Rzeźbę, obraz, magię, funkcjonalność nawet. Poza płótnami, to chyba właśnie meblami lubię zajmować się najbardziej.
Rozgadał się niezwykle, niemal zupełnie jak nie on. Ale cóż, bawił się naprawdę dobrze, wypadao korzystać z towarzystwa, szczególnie że było nad wyraz wyśmienite.
Co do mieszkania pod jednym dachem z tyloma braćmi - cóż, nie potrafił niestety odpowiedzieć na to pytanie. Liliana musiałaby zapytać samej Rowan. Jeśli jednak ktoś kazałby się mu domyślać, z pewnością powiedziałby, że ma to swoje plusy i minusy. Weźmy chociaż takie wrzucanie do jeziora. To na pewno był minus. Ale z kolei jeśli na horyzoncie pojawiało się jakieś zagrożenie - chociażby tak błahe jak jakiś dziki kocur, przebiegający drogę... mały Craig zawsze osłaniał swoją siostrę i młodszego brata. Młody też później próbował się oczywiście bawić w bohatera.
- Zwiedzałem różne zakątki. Dzieła sztuki wszak znajdują się nie tylko w Paryżu, choć przyznaję, że tam najłatwiej znaleźć na nie kupca - pokiwał głową z miną eksperta - O pięknie samej Francji mógłbym ci, milady, wysnuć opowieść zbyt długą by opowiedzieć ją w ciągu jednego tańca. Tamtejsze widoki są doprawdy nieziemskie, góry są należycie srogie, pola kuszą świeżością, rzeki lśnią jak brylanty. A tamtejsze zabytki...! Moja pani, ciężko sobie wyobrazić budowle dorównujące urodą rezydencjom paryskiej szlachty. Choć... jak każde miejsce, Francja miewa również i tę mniej urodziwą stronę. Ale... tym nie warto sobie zawracać głowy.
Kiedy utwór dobiegł końca, Craig również pochwycił kieliszek z tac przechodzącego służącego a potem ofiarował Lilianie swoje ramię i tak odeszli kawałek, by móc porozmawiać jeszcze dalej w spokoju.
- Jestem pewien, że temat klejnotów jest nad wyraz fascynujący. Ponoć różne kamienie mają różne przesłania, słyszała o tym milady? A jeśli chodzi o meble... Meble potrafią być czasem większą sztuką niż takie typowe rzeźby. - uśmiechnął się. Lubił opowiadać o sztuce, o dziele tworzenia. Znał się na tym i, gdyby tak naprawdę nie handlował przedmiotami czarnomagicznymi, zapewne zajmowałby się właśnie dziełami sztuki na dużo poważniej niż obecnie - Potrafią łączyć w sobie wiele aspektów tworzenia. Rzeźbę, obraz, magię, funkcjonalność nawet. Poza płótnami, to chyba właśnie meblami lubię zajmować się najbardziej.
Rozgadał się niezwykle, niemal zupełnie jak nie on. Ale cóż, bawił się naprawdę dobrze, wypadao korzystać z towarzystwa, szczególnie że było nad wyraz wyśmienite.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnęłam głową, wierząc, że tak istotnie było. Wiedziałam, że w towarzystwie rodziny można sobie pozwolić na znacznie więcej niż w towarzystwie. Nie mówiąc już o dzieciach, które często ciężko było upilnować i od razu wytłumaczyć, że niektóre rzeczy nie są odpowiednie dla szlachty.
Miło mi się słuchało jak lord opowiadał o tym jak Francja jest piękna. Miałam wrażenie, że aż zanadto się nią zachwyca, ale cóż się dziwić, skoro widział to wszystko na własne oczy? Ja, chociaż przyglądałam się tym widokom i budowlom przede wszystkim na obrazach uzdolnionych artystów, i tak zachwycałam się jej pięknem.
- Mogę sobie wyobrazić, jakie to niezwykłe- powiedziałam trochę z rozmarzeniem. - A lorda posiadłość we Francji, również jest w stylu francuskim, czy może przemycił tam lord odrobinę domu? - dopytywałam się. - Mówi się, że w Anglii często inspiruje się Francją. Raczej ich moda przychodzi do nas, niż na odwrót. Nawet w naszym środowisku bardzo powszechna jest nauka francuskiego - zauważyłam, wiedząc, że dzieci uczą się tego języka po prostu, by być wykształcone. Nie wszyscy przecież wyjeżdżali do Francji, albo podobnie do mnie chcieli wiązać przyszłość z takim zawodem. - Odnosi lord wrażenie, że to, co widział niedawno w Paryżu, teraz pojawia się tutaj? - spytałam, ciekawa czy zauważył może coś takiego. Co prawda czasopisma rozpisywały się na ten temat... ale jak bardzo było to w rzeczywistości zauważalne?
Rozmowa bardzo umilała taniec. Przeważnie nie mówiłam aż tak dużo, ale nie wyglądało by Craig miał coś przeciwko. Wydawał się dobrze bawić. Szampan przyjemnie chłodził podniebienie i łaskotał leciutko. W środku od razu robiło mi się cieplej, kiedy przełykałam kolejny łyk.
- Podobnie jak kwiaty - zauważyłam, chociaż o przesłaniu kamieni raczej nie słyszałam. - Wie lord co mówi szafir? - Uśmiechnęłam się, chcąc wiedzieć, co mógł oznaczać ten, który podobno pasował do moich oczu. Nie było ważne czy w rzeczywistości wiedział czy też nie, nie szkodziło by powiedział coś miłego. To rzeczywiście był ciekawy temat, ale większą przyjemność sprawiało mi oglądanie niż wiedza na ich temat. Mogłam też ewentualnie słuchać, kiedy ktoś o kamieniach opowiadał. A meble? Myśląc o niektórych, od razu widziałam dosyć toporne kształty, ale niektóre wyglądały nawet zachęcająco - chociażby urocza toaletka z ozdobnym lustrem.
- Musi mieć lord dużą ich kolekcję - powiedziałam, starając się wygnać z głowy obraz zagraconego pomieszczenia. Wiedziałam jednak, że coś takiego nie przystoi szlachcicowi, szczególnie jeśli jest to pomieszczenie do którego zaglądają inni.
Przeszliśmy przez salę, przystając przy jednym z okien, skąd był widok zarówno na tańczących gości, jak i wybrzeże.
Miło mi się słuchało jak lord opowiadał o tym jak Francja jest piękna. Miałam wrażenie, że aż zanadto się nią zachwyca, ale cóż się dziwić, skoro widział to wszystko na własne oczy? Ja, chociaż przyglądałam się tym widokom i budowlom przede wszystkim na obrazach uzdolnionych artystów, i tak zachwycałam się jej pięknem.
- Mogę sobie wyobrazić, jakie to niezwykłe- powiedziałam trochę z rozmarzeniem. - A lorda posiadłość we Francji, również jest w stylu francuskim, czy może przemycił tam lord odrobinę domu? - dopytywałam się. - Mówi się, że w Anglii często inspiruje się Francją. Raczej ich moda przychodzi do nas, niż na odwrót. Nawet w naszym środowisku bardzo powszechna jest nauka francuskiego - zauważyłam, wiedząc, że dzieci uczą się tego języka po prostu, by być wykształcone. Nie wszyscy przecież wyjeżdżali do Francji, albo podobnie do mnie chcieli wiązać przyszłość z takim zawodem. - Odnosi lord wrażenie, że to, co widział niedawno w Paryżu, teraz pojawia się tutaj? - spytałam, ciekawa czy zauważył może coś takiego. Co prawda czasopisma rozpisywały się na ten temat... ale jak bardzo było to w rzeczywistości zauważalne?
Rozmowa bardzo umilała taniec. Przeważnie nie mówiłam aż tak dużo, ale nie wyglądało by Craig miał coś przeciwko. Wydawał się dobrze bawić. Szampan przyjemnie chłodził podniebienie i łaskotał leciutko. W środku od razu robiło mi się cieplej, kiedy przełykałam kolejny łyk.
- Podobnie jak kwiaty - zauważyłam, chociaż o przesłaniu kamieni raczej nie słyszałam. - Wie lord co mówi szafir? - Uśmiechnęłam się, chcąc wiedzieć, co mógł oznaczać ten, który podobno pasował do moich oczu. Nie było ważne czy w rzeczywistości wiedział czy też nie, nie szkodziło by powiedział coś miłego. To rzeczywiście był ciekawy temat, ale większą przyjemność sprawiało mi oglądanie niż wiedza na ich temat. Mogłam też ewentualnie słuchać, kiedy ktoś o kamieniach opowiadał. A meble? Myśląc o niektórych, od razu widziałam dosyć toporne kształty, ale niektóre wyglądały nawet zachęcająco - chociażby urocza toaletka z ozdobnym lustrem.
- Musi mieć lord dużą ich kolekcję - powiedziałam, starając się wygnać z głowy obraz zagraconego pomieszczenia. Wiedziałam jednak, że coś takiego nie przystoi szlachcicowi, szczególnie jeśli jest to pomieszczenie do którego zaglądają inni.
Przeszliśmy przez salę, przystając przy jednym z okien, skąd był widok zarówno na tańczących gości, jak i wybrzeże.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cóż miał zrobić, Liliana zdawała się tak zafascynowana Francją, że Craig musiał jej nieco opowiedzieć. Może jego opis był niezwykle podniosły, ale jeśli ktoś oglądał pola nad Sekwaną na własne oczy, z pewnością zgodziłby się, że nawet taka deskrypcja nie była wystarczająca. Jednakże, jak to już było wcześniej wspominane, wszystko co piękne, jeśli oglądane na co dzień, szybko się nudziło. Były oczywiście wyjątki, jak chociażby - piękne kobiety. Ale uroda Francji, chociaż zachwycała, stała się dla niego wkrótce codziennością.
- Zakupiłem francuską posiadłość, jednakże wnętrze zostało urządzone niemal w całości na modę angielską. - odparł, zaspokajając ciekawość Liliany. Lubił przypominać swoim gościom, że pochodził z wysp. Był dumny ze swojego pochodzenia i podkreślał to.
Co się zaś tyczyło mody... nigdy nie był fanem ślepego podążania za nią, niemniej nie dało się nie zauważyć pewnych zmian.
- Tak, moja pani. Nietrudno było to dostrzec. Najszybciej postępuje to w przypadku szat. Najprościej jest przemycić francuskie hafty na suknię. W przypadku architektury, myślę, że to dopiero nastąpi. Widać tego oznaki.
Francuzi byli zarozumiali. W ich kraju nauka innego języka uchodziła za ujmę. Naród żabojadów uważał, że cały świat powinien świergotać w ich dialekcie. A chociaż mówiło się, że jest to język miłości, chociaż Craig posługiwał się nim tyle lat... nie przepadał za nim. W pieśniach może i był piękny, może łaskotał przyjemnie ucho. Jednakże w mowie dworskiej, a także potocznej - czarnomagiczne artefakty pochodziły czasem od przedziwnych kupców - czasem brzmiał, jakby rozmówca próbował się za wszelką cenę nie udławić.
Był pewien, że Wynnona i Quentin nie patrzyliby na niego przychylnie, gdyby usłyszeli, jak długie rozmowy prowadzi z Lilianą. Szczególnie jego kuzynka, małomówna zimna dama. Trwała jednak zabawa, czyż nie?
- Jak już wspomniałem, nie jestem zaznajomiony z tematem. Niemniej, źródła z których zaczerpnąłem na temat szafirów mówią, że są to symbole mądrości. Ochrony przed nieszczęściem. A także dobrą wróżbą w miłości. Akwamaryn oznaczać miał czystość, równowagę, moc wewnętrzną. Jak więc widzisz pani, oba niosą ze sobą dobrą wróżbę. - uśmiechnął się, przypominając sobie co wyczytał o tych kamieniach gdy wisior trafił w jego ręce.
- Mam ich trochę, tak - przyznał, zastanawiając się czy rozbawi ją ta uwaga. Po chwili namysłu uniósł swój, nadal jeszcze pełny do połowy kieliszek - Nie wznieśliśmy toastu, milady. Co za niedopatrzenie z mojej strony, ze tego nie zaproponowałem. Co powiesz na "za wspaniałą przyszłość pary młodej, oraz wielką przyjaźń pomiędzy naszymi rodami"?
- Zakupiłem francuską posiadłość, jednakże wnętrze zostało urządzone niemal w całości na modę angielską. - odparł, zaspokajając ciekawość Liliany. Lubił przypominać swoim gościom, że pochodził z wysp. Był dumny ze swojego pochodzenia i podkreślał to.
Co się zaś tyczyło mody... nigdy nie był fanem ślepego podążania za nią, niemniej nie dało się nie zauważyć pewnych zmian.
- Tak, moja pani. Nietrudno było to dostrzec. Najszybciej postępuje to w przypadku szat. Najprościej jest przemycić francuskie hafty na suknię. W przypadku architektury, myślę, że to dopiero nastąpi. Widać tego oznaki.
Francuzi byli zarozumiali. W ich kraju nauka innego języka uchodziła za ujmę. Naród żabojadów uważał, że cały świat powinien świergotać w ich dialekcie. A chociaż mówiło się, że jest to język miłości, chociaż Craig posługiwał się nim tyle lat... nie przepadał za nim. W pieśniach może i był piękny, może łaskotał przyjemnie ucho. Jednakże w mowie dworskiej, a także potocznej - czarnomagiczne artefakty pochodziły czasem od przedziwnych kupców - czasem brzmiał, jakby rozmówca próbował się za wszelką cenę nie udławić.
Był pewien, że Wynnona i Quentin nie patrzyliby na niego przychylnie, gdyby usłyszeli, jak długie rozmowy prowadzi z Lilianą. Szczególnie jego kuzynka, małomówna zimna dama. Trwała jednak zabawa, czyż nie?
- Jak już wspomniałem, nie jestem zaznajomiony z tematem. Niemniej, źródła z których zaczerpnąłem na temat szafirów mówią, że są to symbole mądrości. Ochrony przed nieszczęściem. A także dobrą wróżbą w miłości. Akwamaryn oznaczać miał czystość, równowagę, moc wewnętrzną. Jak więc widzisz pani, oba niosą ze sobą dobrą wróżbę. - uśmiechnął się, przypominając sobie co wyczytał o tych kamieniach gdy wisior trafił w jego ręce.
- Mam ich trochę, tak - przyznał, zastanawiając się czy rozbawi ją ta uwaga. Po chwili namysłu uniósł swój, nadal jeszcze pełny do połowy kieliszek - Nie wznieśliśmy toastu, milady. Co za niedopatrzenie z mojej strony, ze tego nie zaproponowałem. Co powiesz na "za wspaniałą przyszłość pary młodej, oraz wielką przyjaźń pomiędzy naszymi rodami"?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogłabym uwierzyć, że coś tak pięknego mogłoby się opatrzyć - tak samo, jak wciąż potrafiłam dostrzec piękno bagien, otaczających moją posiadłość, chociaż poznawałam je od urodzenia.
- Na pewno przypominało to lordowi dom - powiedziałam, chociaż gdybym sama tam mogła mieszkać, zapewne chciałabym się otaczać niezliczoną ilością francuskości. Wątpiłam czy szybko by mnie ona znudziła. Podobnie jak francuski, bo kiedy nim mówiłam, było trochę jakbym śpiewała, nawet jeśli naprawdę tego nie robiłam.
Nie przejmowałam się bardzo tym czy ktoś miał zaraz stwierdzić, że nie wypada tak długo zabawiać rozmową jednego lorda. Poza tym taniec czy dwa, a potem wypicie razem kieliszka szampana nie było chyba tak długim czasem? Nawet jeśli rzeczywiście dużo rozmawialiśmy, a dookoła mnóstwo było uszu, które z chęcią zanosiły najnowsze wieści "kto z kim" na strony Czarownicy.
- Lord się nie obrazi jak powiem, że to źródło zawiera bardzo trywialne informacje? - Uśmiechnęłam się na wypadek, gdyby jednak moje stwierdzenie miało go urazić. Mądrość, miłość i szczęście - czyli rzeczy, których wszyscy pragnęli i często twierdzili, że to mają, a tylko im się wydawało. Podobnie mówiły wróżby i horoskopy stworzone przez niekompetentnych i być może nieprawdziwych wróżbitów.
Uśmiechnęłam się lekko, niepewna jak powinnam interpretować owe "trochę". Być może kiedyś będę mogła przekonać się na własne oczy, nie byłam pewna na ile poważnie powinnam traktować jego wcześniejsze zaproszenie. Mój kieliszek był już pusty, więc kiedy lord zaproponował toast, wzięłam nowy od kelnera przechadzającego się w pobliżu.
- Więc za przyszłość i przyjaźń - zgodziłam się, skracając trochę jego słowa. Chociaż teoretycznie miały mieć to samo znaczenie, można im było nadać również głębszy charakter - kto nie liczył na szczęśliwą przyszłość i nie pragnął wielu przyjaźni? Szkła delikatnie stuknęły.
- Mam zamiar przejść się na wybrzeże - oznajmiłam Burke'owi. - Może zechciałby mi lord towarzyszyć? Ma się tam odbyć niebawem polowanie. Będzie lord w nim uczestniczył? - spytałam, zastanawiając się z jak umiarkowanym oburzeniem zareaguje, kiedy dowie się, że i ja będę łapać lisa.
- Na pewno przypominało to lordowi dom - powiedziałam, chociaż gdybym sama tam mogła mieszkać, zapewne chciałabym się otaczać niezliczoną ilością francuskości. Wątpiłam czy szybko by mnie ona znudziła. Podobnie jak francuski, bo kiedy nim mówiłam, było trochę jakbym śpiewała, nawet jeśli naprawdę tego nie robiłam.
Nie przejmowałam się bardzo tym czy ktoś miał zaraz stwierdzić, że nie wypada tak długo zabawiać rozmową jednego lorda. Poza tym taniec czy dwa, a potem wypicie razem kieliszka szampana nie było chyba tak długim czasem? Nawet jeśli rzeczywiście dużo rozmawialiśmy, a dookoła mnóstwo było uszu, które z chęcią zanosiły najnowsze wieści "kto z kim" na strony Czarownicy.
- Lord się nie obrazi jak powiem, że to źródło zawiera bardzo trywialne informacje? - Uśmiechnęłam się na wypadek, gdyby jednak moje stwierdzenie miało go urazić. Mądrość, miłość i szczęście - czyli rzeczy, których wszyscy pragnęli i często twierdzili, że to mają, a tylko im się wydawało. Podobnie mówiły wróżby i horoskopy stworzone przez niekompetentnych i być może nieprawdziwych wróżbitów.
Uśmiechnęłam się lekko, niepewna jak powinnam interpretować owe "trochę". Być może kiedyś będę mogła przekonać się na własne oczy, nie byłam pewna na ile poważnie powinnam traktować jego wcześniejsze zaproszenie. Mój kieliszek był już pusty, więc kiedy lord zaproponował toast, wzięłam nowy od kelnera przechadzającego się w pobliżu.
- Więc za przyszłość i przyjaźń - zgodziłam się, skracając trochę jego słowa. Chociaż teoretycznie miały mieć to samo znaczenie, można im było nadać również głębszy charakter - kto nie liczył na szczęśliwą przyszłość i nie pragnął wielu przyjaźni? Szkła delikatnie stuknęły.
- Mam zamiar przejść się na wybrzeże - oznajmiłam Burke'owi. - Może zechciałby mi lord towarzyszyć? Ma się tam odbyć niebawem polowanie. Będzie lord w nim uczestniczył? - spytałam, zastanawiając się z jak umiarkowanym oburzeniem zareaguje, kiedy dowie się, że i ja będę łapać lisa.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Muzyka gra wspaniale, towarzystwo wirujące wokół również wygląda wytwornie, ale my najwytworniej - to naturalne. Nikt nie może prezentować się lepiej od półwili oraz dziedzica Parkinsonów. Powinnam wychwalać raczej urodę oraz prezencję państwa młodych, ale od kieliszka do kieliszka własna wspaniałość zawraca mi w głowie. Dokładnie tak jak Marcel okręcając mnie wokół swej dłoni. Mamy dryg do tych wszystkich piruetów, bez dwóch zdań. Nawet nie wiem kiedy przestaję zauważać na parkiecie inne pary - w razie szturchnięcia uśmiecham się słodko do mężczyzn, a ci wybaczają mi moje drobne przewinienie. Nawet nie wiem, że oczy mi błyszczą a delikatny róż policzków wystaje spod warstwy porcelanowego pudru. Jest pięknie, czuję się jakbym była w swoim żywiole. Przypominam sobie te wszystkie piękne bale w Beauxbatons, chłopców adorujących w tańcu oraz prośby prywatnych występów wokalnych. Tylko jednemu nie odmówiłam. I to właśnie on teraz przechyla mnie w tył patrząc głęboko w oczy. Praca mego serca automatycznie przyspiesza wprawiając mnie w zdziwienie. Mrugam intensywnie oczętami opatrzonymi kurtyną gęstych, ciemnych rzęs. Od zawsze wiem, że mój przyjaciel jest niezwykle przystojnym mężczyzną, a mimo to nigdy nie dostrzegłam tego w ten sposób. Milczę więc dość długą chwilę nie potrafiąc pozbierać rozpierzchniętych myśli. Alkohol nie pozwala na szybkie reakcje oraz t r z e ź w ą ocenę sytuacji. Nagle robi mi się niesamowicie gorąco!
- Masz rację. Tylko piękno blichtru nie przestanie mnie zachwycać - mówię w końcu, wieńcząc wypowiedź melodramatycznym westchnięciem. Chciałabym kiedyś mieć podobny ślub. W równie urzekającej scenerii, ze znamienitymi gośćmi. Ot, marzenia niemożliwe do realizacji, a jednak tlące się gdzieś we wnętrzu. - To prawda, dawno nie widziałam tak idealnie dopasowanej pary młodej - dodaję szybko pomiędzy kolejnym obrotem oraz krokami wzdłuż sali. Nadal nie potrafię dojść do siebie po tym, co zaszło przed chwilą. Staram się złapać oddech, wyostrzyć wzrok, powrócić do dawnego rezonu.
- Och, nie, dziękuję. Jest idealnie - odpowiadam trochę nieprzytomnie, posyłając Parkinsonowi przepiękny, niemal zawstydzony uśmiech. Bardzo doceniam, że tak o mnie dba - tak właśnie powinien robić prawdziwy gentleman. Dbać o nastrój własnej partnerki, nawet jeśli była raptem partnerką ślubną. Jestem przyzwyczajona do podobnych zachowań (tak trudno oprzeć się mym prośbom!), mimo tego zdaję sobie sprawę z ułomności niektórych mężczyzn. Aż przypomina mi się Remi, na którego wspomnienie wzdrygam się z niesmakiem. Ten to nie ma ni krzty dobrego wychowania, chociaż podobno należy do samych elit! Powinien uczyć się obycia od Marcela, który nawet nie zamierza na chwilę zostawić mnie samej. Ponawiam swój uśmiech, nadając mu teraz bardziej wdzięcznego charakteru. Stykam wyprostowaną dłoń z dłonią mego partnera, kiedy przyszło nam zrobić kolejne obroty w rytm muzyki. Przez spojrzenie błękitnych tęczówek na pewno przebija się czyste szczęście, jestem tego pewna.
- Naturalnie. Możesz przyjść na występ, a mogę też ci coś zaśpiewać prywatnie. Jak za dawnych czasów - mówię spokojnie, nie widząc w tym nic niestosownego. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Nie mamy przed sobą tajemnic. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje… kolejne kroki, obroty, oddalanie się oraz przybliżanie. Zwykłe rozmowy lub szepty na ucho. Świat powoli przestaje istnieć.
- Tak! Koniecznie! Nigdy nie widziałam jednorożca na żywo… - Zwierzam się ze swojej ułomności Marcelowi. Nie mam się czego wstydzić, chociaż zaczynam się zastanawiać czy te niezwykłe stworzenia nie wyczują, że widziałam c o ś, czego widzieć nie powinnam… odganiam od siebie tak okropne myśli potrząsając głową pełną złotych loków. - To jednak dziwne, że pozwalają ci się głaskać. Wcale nie jesteś taki… niewinny - dodaję, wpadając w nastrój skory do przekomarzanek. Nawet uśmiecham się nieco złośliwie - to wszystko w przyjacielskim tonie!
- Masz rację. Tylko piękno blichtru nie przestanie mnie zachwycać - mówię w końcu, wieńcząc wypowiedź melodramatycznym westchnięciem. Chciałabym kiedyś mieć podobny ślub. W równie urzekającej scenerii, ze znamienitymi gośćmi. Ot, marzenia niemożliwe do realizacji, a jednak tlące się gdzieś we wnętrzu. - To prawda, dawno nie widziałam tak idealnie dopasowanej pary młodej - dodaję szybko pomiędzy kolejnym obrotem oraz krokami wzdłuż sali. Nadal nie potrafię dojść do siebie po tym, co zaszło przed chwilą. Staram się złapać oddech, wyostrzyć wzrok, powrócić do dawnego rezonu.
- Och, nie, dziękuję. Jest idealnie - odpowiadam trochę nieprzytomnie, posyłając Parkinsonowi przepiękny, niemal zawstydzony uśmiech. Bardzo doceniam, że tak o mnie dba - tak właśnie powinien robić prawdziwy gentleman. Dbać o nastrój własnej partnerki, nawet jeśli była raptem partnerką ślubną. Jestem przyzwyczajona do podobnych zachowań (tak trudno oprzeć się mym prośbom!), mimo tego zdaję sobie sprawę z ułomności niektórych mężczyzn. Aż przypomina mi się Remi, na którego wspomnienie wzdrygam się z niesmakiem. Ten to nie ma ni krzty dobrego wychowania, chociaż podobno należy do samych elit! Powinien uczyć się obycia od Marcela, który nawet nie zamierza na chwilę zostawić mnie samej. Ponawiam swój uśmiech, nadając mu teraz bardziej wdzięcznego charakteru. Stykam wyprostowaną dłoń z dłonią mego partnera, kiedy przyszło nam zrobić kolejne obroty w rytm muzyki. Przez spojrzenie błękitnych tęczówek na pewno przebija się czyste szczęście, jestem tego pewna.
- Naturalnie. Możesz przyjść na występ, a mogę też ci coś zaśpiewać prywatnie. Jak za dawnych czasów - mówię spokojnie, nie widząc w tym nic niestosownego. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Nie mamy przed sobą tajemnic. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje… kolejne kroki, obroty, oddalanie się oraz przybliżanie. Zwykłe rozmowy lub szepty na ucho. Świat powoli przestaje istnieć.
- Tak! Koniecznie! Nigdy nie widziałam jednorożca na żywo… - Zwierzam się ze swojej ułomności Marcelowi. Nie mam się czego wstydzić, chociaż zaczynam się zastanawiać czy te niezwykłe stworzenia nie wyczują, że widziałam c o ś, czego widzieć nie powinnam… odganiam od siebie tak okropne myśli potrząsając głową pełną złotych loków. - To jednak dziwne, że pozwalają ci się głaskać. Wcale nie jesteś taki… niewinny - dodaję, wpadając w nastrój skory do przekomarzanek. Nawet uśmiecham się nieco złośliwie - to wszystko w przyjacielskim tonie!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
To nie chodziło jedynie o własne upodobania. To było coś znacznie głębszego, czego jednak kobieta niemająca zbyt wiele wspólnego z handlem nie mogła zrozumieć. To była głębsza psychologia. Craig jako handlarz musiał zawsze przewidywać kilka kroków wprzód. Musiał próbować wpasowywać się i odnajdywać toki myślowe jego potencjalnych klientów. Wszystko po to, aby przy najbliższej nadarzającej się okazji wcisnąć takiemu szlachcicowi kolejny towar - i wcisnąć go tak, by biedny głupiec był święcie przekonany, że potrzebuje go na wczoraj, inaczej jego życie będzie bezwartościowe.
Jedną z części takiego przygotowania się do kontaktu z klientami był między innymi wystrój jego rezydencji. W końcu to tam, w specjalnie do tego przygotowanych pokojach, Craig przyjmował odpowiednich gości. Usilne próby upodobnienia się do francuskiej szlachty mogłyby zostać odebrane dwojako - jedni by go za to pochwalili, inni by potępili. Wybrał więc bezpieczniejszy wariant. Pokazał im, że nie jest Francuzem, był Brytyjczykiem z krwi i kości, doskonale jednak znającym zwyczaje, modę i kulturę Francji. Niemalże tak dobrze, jakby był Francuzem. To robiło zdecydowanie większe wrażenie.
Chociaż kwestia pragnienia by mieszkać w otoczeniu rodem z rodzimego kraju również była tu dość istotna.
Craig także uważał, że niegrzecznością byłoby przetrzymywać Lilianę zbyt długo. Nie chciał być niegrzeczny, jednak wypadałoby zakończyć ich rozmowę kulturalnie, skoro wciąż padło kilka pytań. Na kolejne z nich, o znaczenie kamieni, nie mógł się nie uśmiechnąć, szczerze rozbawiony.
- Cóż ja poradzę, to i tak wszystko tylko ludzi z dawnych lat, którzy pragnęli by kawałek skały magicznie ich uszczęśliwił. - odpowiedział. Tak naprawdę nie wierzył by szafir mógł sprawić by ktoś łatwiej chłonął wiedzę lub by akwamaryn pomagał zachować wewnętrzną równowagę. Uznawał to jednak za wierzenia nieszkodliwe, mógł więc pobawić się, powtarzając je.
Po toaście i opróżnieniu kieliszków, Craig zaproponował jej swoje ramię.
- Nie mogę odmówić, skoro lady prosi. A co do polowania... nie, nie skorzystałem z zaproszenia. - odpowiedział, kierując się z nią ku wyjściu. Żal by było nie skorzystać, kiedy tyle szlachty zebrało się w jednym miejscu. Kontakty, kontakty!
zt x2
Jedną z części takiego przygotowania się do kontaktu z klientami był między innymi wystrój jego rezydencji. W końcu to tam, w specjalnie do tego przygotowanych pokojach, Craig przyjmował odpowiednich gości. Usilne próby upodobnienia się do francuskiej szlachty mogłyby zostać odebrane dwojako - jedni by go za to pochwalili, inni by potępili. Wybrał więc bezpieczniejszy wariant. Pokazał im, że nie jest Francuzem, był Brytyjczykiem z krwi i kości, doskonale jednak znającym zwyczaje, modę i kulturę Francji. Niemalże tak dobrze, jakby był Francuzem. To robiło zdecydowanie większe wrażenie.
Chociaż kwestia pragnienia by mieszkać w otoczeniu rodem z rodzimego kraju również była tu dość istotna.
Craig także uważał, że niegrzecznością byłoby przetrzymywać Lilianę zbyt długo. Nie chciał być niegrzeczny, jednak wypadałoby zakończyć ich rozmowę kulturalnie, skoro wciąż padło kilka pytań. Na kolejne z nich, o znaczenie kamieni, nie mógł się nie uśmiechnąć, szczerze rozbawiony.
- Cóż ja poradzę, to i tak wszystko tylko ludzi z dawnych lat, którzy pragnęli by kawałek skały magicznie ich uszczęśliwił. - odpowiedział. Tak naprawdę nie wierzył by szafir mógł sprawić by ktoś łatwiej chłonął wiedzę lub by akwamaryn pomagał zachować wewnętrzną równowagę. Uznawał to jednak za wierzenia nieszkodliwe, mógł więc pobawić się, powtarzając je.
Po toaście i opróżnieniu kieliszków, Craig zaproponował jej swoje ramię.
- Nie mogę odmówić, skoro lady prosi. A co do polowania... nie, nie skorzystałem z zaproszenia. - odpowiedział, kierując się z nią ku wyjściu. Żal by było nie skorzystać, kiedy tyle szlachty zebrało się w jednym miejscu. Kontakty, kontakty!
zt x2
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marce był zarówno wprawnym, jak i wymagającym tancerzem, więc cieszył się niezmiernie z towarzystwa Odette, godnie zastępującą mu Thalię, o której nawet nie usiłował myśleć. Ba, bawił się więcej niż przednio, wprawiając w drżenie parkiet i tańcując z panienką Baudelaire tak żywiołowo, że inne pary aż umykały w popłochu, byle uniknąć tego wirującego tornada. Nie sądził, by tak spektakularna zabawa pozostawała w złym tonie: czyż nie przypominało to szaleńczych bali z lat młodości w Beauxbatons? Czyż i Tristan nie kosztował rozrywki w identyczny sposób? Czyż parkiet nie był przeznaczony do bezeceństw, na jakie nie pozwolono by w żadnym innym miejscu i pod żadnym pozorem? Tutaj mógł ją dotykać, być blisko, przechylać, odchylać, spoglądać nie tylko w paraliżująco niebieskie oczy, ale i w biały dekolt, mocno kontrastujący z krwistoczerwoną suknią. Nawinął sobie kosmyk jej jasnych włosów na palec, bawiąc się nim machinalnie, gdy ponownie zwolnili tempo, przysuwając się do siebie już zupełnie blisko. Odległość idealna do pocałunku: niegdyś niezmiernie bawiło go to porównanie, aczkolwiek Marce już ściśle wierzył, iż czasami właśnie te cale mogą podjąć za racjonalnie myślącą osobę decyzję, nagle dosłownie umykając spod nóg.
Na całe szczęście grunt cały czas zmieniał miejsce, nie pozwalając Marcelowi na pozostanie w bezruchu i wykorzystanie tej (jakże) sprzyjającej sytuacji. Odette była piękna, mądra, czarująca, dobrze wychowana, stworzona do życia na salonach i obsypywania komplementami, ale... była też jego przyjaciółką i nie wybaczyłby sobie już nigdy, gdyby przez alkoholowe podniecenie, rozochocenie oraz generalny zachwyt nad jej wspaniałością, przez przypadek skompromitowałby ją na ślubie, na który zresztą sam ją zaprosił. Nie, nie i nie. Nawet, jeśli miał ogromną ochotę na skradnięcie chociażby i z jej zarumienionego policzka jednego całusa, nie mógł do tego dopuścić.
-Odette, nie trzeba szukać tak daleko - chytrze zwrócił uwagę panience Baudelaire, przytrzymując jej dłoń i kładąc sobie na piersi. Krótki gest, szybkie odbicie, zgrabny piruet i znowu kręcili się po całej sali, nikt nie zauważył tego romantycznego gestu - jestem pewny, że od czasu do czasu przeglądasz się w lustrze. Mnie pozostawiasz w nieustannym zachwycie - nie ustawał w komplementach, wszystkich szczerych, jakimi raczył swoją towarzyszkę nader wprawnie i z wyraźną rozkoszą, jakby sama wymowa miękkich słów otulających Odette miłym objęciem docenienia wprawiała go w ekstazę - bezsprzecznie - zgodził się, kiwając głową ze szczerym entuzjazmem, ponieważ Rosierami należały się ogromne brawa - acz na tym weselu to jednak nam przysługuje palma pierwszeństwa za najładniejszą i najbardziej dobraną parę w o g ó l e - skonstatował skromnie, prowadząc pewnie Odette w rytm nieprzyzwoitego tanga. Ileż to godzin spędzili na parkiecie? Pot już ściekał z niego ciurkiem od niekończących się, wymagających figur - ba, z Odettą traktowali salę balową niemal jak miejsce konkursu, wysilając się na najbardziej niesamowite figury i podskoki. Panienka Baudelaire cokolwiek lekka, zgrabna i powiewna, zaczynała nieco mu ciążyć, kiedy trzymał ją wysoka na wyciągniętych w górę rękach.
-Chcę cię oglądać na wielkiej scenie, ale tak, byś śpiewała tylko dla mnie - zdradził jej swoje życzenie, w tańcu łapiąc kieliszek szampana z tacy krążącego niebezpiecznie blisko parkietu kelnera i wypijając go jednym haustem - a jednorożce są niezwykle uroczymi stworzeniami. Młode są złote, te nieco starsze mają srebrzystą sierść. I tak będą blade przy twojej urodzie -produkował się na całego, mówiąc zarówno prawdę, jak i chcąc zapewnić Odette najwspanialszy wieczór w jej króciutkim życiu - och, no wiesz - zaperzył się i poczerwieniał gwałtownie, nie przerywając jednak tańca - jednorożce... jednorożce potrafią przejrzeć twoje serce. A moje jest czyste i niewinne jak łza! - odparł, dumnie obracając głowę, przy czym starał się ukryć wyjątkowo głupi uśmiech, wywołany tym wyjątkowo niezgrabnym kłamstwem. Naprawdę? Powiedział coś takiego?
Na całe szczęście grunt cały czas zmieniał miejsce, nie pozwalając Marcelowi na pozostanie w bezruchu i wykorzystanie tej (jakże) sprzyjającej sytuacji. Odette była piękna, mądra, czarująca, dobrze wychowana, stworzona do życia na salonach i obsypywania komplementami, ale... była też jego przyjaciółką i nie wybaczyłby sobie już nigdy, gdyby przez alkoholowe podniecenie, rozochocenie oraz generalny zachwyt nad jej wspaniałością, przez przypadek skompromitowałby ją na ślubie, na który zresztą sam ją zaprosił. Nie, nie i nie. Nawet, jeśli miał ogromną ochotę na skradnięcie chociażby i z jej zarumienionego policzka jednego całusa, nie mógł do tego dopuścić.
-Odette, nie trzeba szukać tak daleko - chytrze zwrócił uwagę panience Baudelaire, przytrzymując jej dłoń i kładąc sobie na piersi. Krótki gest, szybkie odbicie, zgrabny piruet i znowu kręcili się po całej sali, nikt nie zauważył tego romantycznego gestu - jestem pewny, że od czasu do czasu przeglądasz się w lustrze. Mnie pozostawiasz w nieustannym zachwycie - nie ustawał w komplementach, wszystkich szczerych, jakimi raczył swoją towarzyszkę nader wprawnie i z wyraźną rozkoszą, jakby sama wymowa miękkich słów otulających Odette miłym objęciem docenienia wprawiała go w ekstazę - bezsprzecznie - zgodził się, kiwając głową ze szczerym entuzjazmem, ponieważ Rosierami należały się ogromne brawa - acz na tym weselu to jednak nam przysługuje palma pierwszeństwa za najładniejszą i najbardziej dobraną parę w o g ó l e - skonstatował skromnie, prowadząc pewnie Odette w rytm nieprzyzwoitego tanga. Ileż to godzin spędzili na parkiecie? Pot już ściekał z niego ciurkiem od niekończących się, wymagających figur - ba, z Odettą traktowali salę balową niemal jak miejsce konkursu, wysilając się na najbardziej niesamowite figury i podskoki. Panienka Baudelaire cokolwiek lekka, zgrabna i powiewna, zaczynała nieco mu ciążyć, kiedy trzymał ją wysoka na wyciągniętych w górę rękach.
-Chcę cię oglądać na wielkiej scenie, ale tak, byś śpiewała tylko dla mnie - zdradził jej swoje życzenie, w tańcu łapiąc kieliszek szampana z tacy krążącego niebezpiecznie blisko parkietu kelnera i wypijając go jednym haustem - a jednorożce są niezwykle uroczymi stworzeniami. Młode są złote, te nieco starsze mają srebrzystą sierść. I tak będą blade przy twojej urodzie -produkował się na całego, mówiąc zarówno prawdę, jak i chcąc zapewnić Odette najwspanialszy wieczór w jej króciutkim życiu - och, no wiesz - zaperzył się i poczerwieniał gwałtownie, nie przerywając jednak tańca - jednorożce... jednorożce potrafią przejrzeć twoje serce. A moje jest czyste i niewinne jak łza! - odparł, dumnie obracając głowę, przy czym starał się ukryć wyjątkowo głupi uśmiech, wywołany tym wyjątkowo niezgrabnym kłamstwem. Naprawdę? Powiedział coś takiego?
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał na Majesty. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie, że musi odejść na jakąś dłuższą chwilę. Towarzystwo było niezwykle męczące, a co za tym szło irytacja wzrastała w Yaxley'u. Nie chciał tu być, a jednak przyjął zaproszenie jak ostatni głupiec. Bądź co bądź nie miał wyjścia. Jak każdy szlachcic musiał dbać nie tylko o swoje dobre imię, ale również honor swojej rodziny. A z tego doskonale zdawał sobie sprawę. Do tego nie mógł zostawiać na dłużej Majesty, chociaż nie martwił się o samotność swojej kuzynki. Potrafiła znaleźć sobie odpowiednie towarzystwo. Które jednak często nie szło w parze z upodobaniami jej kuzyna. Nie miało to jednak większego znaczenia. Na tę chwilę każde z nich mogło oddać się rozrywce, która ich zadowalała. Żadne jednak nie zamierzało tańczyć, co poniekąd ułatwiało wyślizgnięcie się z sali balowej i to bez szukania większego powodu. Brak chęci do podrygiwania mówił sam za siebie. Zresztą Yaxely'a nikt nigdy o to nie pytał. Z zasady nie pytało się przedstawicieli jego rodziny o takie rzeczy. Dzieci i kobiety mogły być beztroskie, ale nie mężczyźni. Najwidoczniej większość o tym zapomniała. Skłonił się swojej kuzynce jak i otaczającym ich ludziom, po czym obiecał niedługi powrót. Zapewne jednak Carrow miała udać się na plażę, by oglądać wyścig. Wychodząc z sali balowej, nie zauważył, że większa część gości udała się za nim, rozmawiając głośno o nadchodzącym polowaniu. Morgotha jednak nie interesowała ta barbarzyńska gonitwa. Musiał znaleźć się przez chwilę na świeżym powietrzu w osamotnieniu, gdzie mógł spokojnie pomyśleć. I pobyć z daleka od arystokratycznej społeczności.
|zt
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To prawda, wirujemy jak konkursowa para - szkoda, że taki konkurs nie został zorganizowany. Może gospodarze boją się konkurencji? Wszystko mi się plącze od tych pląsów oraz alkoholu krążącego w żyłach, dodatkowo rozgrzewającego - tak jakby taniec nie wystarczył. Melodie się zmieniają, pary to schodzą z parkietu to nań wchodzą, a my stanowimy punkt niezmienny. Wciąż na deskach wielkiej sceny. Prawdopodobnie nikt nie zwraca na nas uwagi dopóki go nie szturchniemy omyłkowo podczas obrotów, ale i tak mam poczucie bycia w centrum gradu spojrzeń. Nie uginam się pod jego ciężarem pozwalając ci, drogi Marcelu, na prowadzenie nas ku chwale tej urojonej przez nas z drobną pomocą procentów kompetycji. Uśmiecham się malowniczo, odczuwając narastające zmęczenie. Wspieram się na tobie trochę bardziej niż dotychczas uwieszając własne ramiona na twoich. Jesteśmy coraz bliżej, coraz częściej zatopieni we własnych przestrzeniach osobistych, czego nawet nie zauważam. Moje myśli utkane są z wiotkiej siły fizycznej oraz odkryć zaskakujących nawet mnie samą. Mrugam czule chcąc odnaleźć dawne, a teraz skrywane pokłady pewności siebie. W pionie wychodzi mi to zdecydowanie lepiej niż kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. I chociaż podłoga naprawdę robi piorunujące wrażenie - nie chcę się na niej znaleźć. Dobrze, że o twoją siłę martwić się nie muszę, tak jak kolejne, przepełnione pasją oraz niewątpliwym wdziękiem kroki. Czuję, jak zwalniamy tempo uwalniając się z macek narzuconego sobie reżimu.
Słodko nieświadoma twych myśli daję się okręcić wokół własnej osi, a następnie zetknąć z twoim ciałem tak blisko, że prawie brakuje mi oddechu. Wypuszczam go wprost w twoją szatę niedaleko szyi, czuję palące pulsowanie skóry na całym ciele. Wody, napiłabym się wody. Czegoś, co nie niesie za sobą konsekwencji nieświadomości własnych czynów. Muskam zębami lekko spierzchnięte wargi topiąc się w morzu komplementów jakie serwujesz mi wprost do ucha. Rozpływam się będąc już całą z cukru, zaciskam mocniej dłoń na twoim ramieniu nie chcąc, żeby nogi się ugięły pod moim ciężarem.
- Prawie zapomniałam jaki z ciebie wprawny czaruś. - Śmieję się dźwięcznie, ostatnie partie głosowe kalecząc delikatną chrypką spowodowaną zaschniętym gardłem. Omijam jednak szerokim łukiem kolejną lewitującą z szampanem tacę. Zbieram się do ostatnich, energicznych podrygiwań w takt muzyki chcąc godnie zakończyć naszą przygodę na tymże parkiecie. Buty cicho suną po ziemi, suknia układa się nadal idealnie, chociaż powoli nawet materiał odczuwa zmęczenie. Trochę mocniej zaczynam się rumienić, na opak rozumując twoje słowa dotyczące pary. Jesteśmy parą taneczną, weselną - to oczywiste, ale chwilowo przyćmiony umysł podsuwa mi niedorzeczne scenariusze oraz wnioski. - Naturalnie - przytakuję jedynie, chcąc odgonić zbędne myśli wyrastające w mojej głowie zbyt niebezpiecznie. Jeszcze kilka, kilkanaście kroków, kolejny obrót, opadnięcie w twe ramiona. Następne zdania nie przynoszą ukojenia. Ileż to muszę wysiłku włożyć w to, żeby wśród tak licznej publiki śpiewać tylko dla ciebie… dobrze, że warto.
- Jeśli potrafisz sprawić, że cała reszta świata przestanie istnieć… - rzucam jednak zaczepnie, w formie wyzwania, może trochę poważnie, ale głównie z rozbawieniem czającym się w spojrzeniu. Informacje o jednorożcach przyjmuję z umiarkowanym entuzjazmem, chociaż naprawdę z chęcią bym je ujrzała. - Porównujesz mnie do tak pięknych i wszechmocnych stworzeń? Przechodzisz samego siebie - dodaję w podobnym tonie co poprzednio. W końcu nie wytrzymuję, parskam śmiechem w zagłębienie na twojej szyi. Czyste, niewinne niczym łza serce… dobre sobie. - Tak, tak. Odpocznijmy lepiej chwilę, bo widzę, że i tobie zmęczenie szkodzi - proponuję nagle nawet nie starając się ukryć własnej wesołości. Tak jak rozwianych włosów oraz zdrowo zarumienionych policzków, a także lśniącego spojrzenia.
Słodko nieświadoma twych myśli daję się okręcić wokół własnej osi, a następnie zetknąć z twoim ciałem tak blisko, że prawie brakuje mi oddechu. Wypuszczam go wprost w twoją szatę niedaleko szyi, czuję palące pulsowanie skóry na całym ciele. Wody, napiłabym się wody. Czegoś, co nie niesie za sobą konsekwencji nieświadomości własnych czynów. Muskam zębami lekko spierzchnięte wargi topiąc się w morzu komplementów jakie serwujesz mi wprost do ucha. Rozpływam się będąc już całą z cukru, zaciskam mocniej dłoń na twoim ramieniu nie chcąc, żeby nogi się ugięły pod moim ciężarem.
- Prawie zapomniałam jaki z ciebie wprawny czaruś. - Śmieję się dźwięcznie, ostatnie partie głosowe kalecząc delikatną chrypką spowodowaną zaschniętym gardłem. Omijam jednak szerokim łukiem kolejną lewitującą z szampanem tacę. Zbieram się do ostatnich, energicznych podrygiwań w takt muzyki chcąc godnie zakończyć naszą przygodę na tymże parkiecie. Buty cicho suną po ziemi, suknia układa się nadal idealnie, chociaż powoli nawet materiał odczuwa zmęczenie. Trochę mocniej zaczynam się rumienić, na opak rozumując twoje słowa dotyczące pary. Jesteśmy parą taneczną, weselną - to oczywiste, ale chwilowo przyćmiony umysł podsuwa mi niedorzeczne scenariusze oraz wnioski. - Naturalnie - przytakuję jedynie, chcąc odgonić zbędne myśli wyrastające w mojej głowie zbyt niebezpiecznie. Jeszcze kilka, kilkanaście kroków, kolejny obrót, opadnięcie w twe ramiona. Następne zdania nie przynoszą ukojenia. Ileż to muszę wysiłku włożyć w to, żeby wśród tak licznej publiki śpiewać tylko dla ciebie… dobrze, że warto.
- Jeśli potrafisz sprawić, że cała reszta świata przestanie istnieć… - rzucam jednak zaczepnie, w formie wyzwania, może trochę poważnie, ale głównie z rozbawieniem czającym się w spojrzeniu. Informacje o jednorożcach przyjmuję z umiarkowanym entuzjazmem, chociaż naprawdę z chęcią bym je ujrzała. - Porównujesz mnie do tak pięknych i wszechmocnych stworzeń? Przechodzisz samego siebie - dodaję w podobnym tonie co poprzednio. W końcu nie wytrzymuję, parskam śmiechem w zagłębienie na twojej szyi. Czyste, niewinne niczym łza serce… dobre sobie. - Tak, tak. Odpocznijmy lepiej chwilę, bo widzę, że i tobie zmęczenie szkodzi - proponuję nagle nawet nie starając się ukryć własnej wesołości. Tak jak rozwianych włosów oraz zdrowo zarumienionych policzków, a także lśniącego spojrzenia.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wprawne podrygi musiały skutecznie odstraszać niedoszłych amantów, smętnie kulących się w rogach sali balowej, widząc zajadłość, z jaką Marce obracał Odettą, przechylał ją, odchylał, uchylał, generalnie poczynając sobie z jej ciałem niezwykle śmiało, ale z jaką klasą! Podobne akrobacje nie zostały dane nikomu: półwilą cieszył się wyłącznie on sam, nie pozwalając jej odejść o krok, ewentualnie bacznie obserwując, czy w pobliżu nie kręci się jakiś samobójca tudzież prowokator burd na eleganckim weselu. Odpuszczał wiele, także i sobie, lecz Odette nie odpuściłby za nic. Tym bardziej zaś nie byłby w stanie przełknąć, gdyby ktoś mu ją obił. Zabrał. Nie, nie, nie. Absolutnie niedopuszczalne. Nie, skoro stali się już jednością, stopieni w tańcu i pięknie, zakorzenieni w tej sali, gdzie było ich stałe miejsce, gdzie mogliby już bez końca tańczyć i zdzierać kolejne pary trzewików. Chociaż opadał z sił, to fizyczne wyczerpanie nie przeszkadzało mu zupełnie w projektowaniu świetlanej przyszłości wspólnej z Odettą, spędzonej na zabawie, piciu niedorzecznie drogiego alkoholu, pochłanianiu słodkich przekąsek, noszeniu strojów przewyższających swą wartością równowartość półrocznej pensji przeciętnego czarodzieja. Wyłącznie rozrywka, frywolne uśmiechy rozdawane bez ograniczeń, beztroska oraz wszechobecny blask, padający nań ze wszystkich stron. Nie rozróżniał już, czy to światło świec, łuna bogato zdobionego żyrandolu, wschód słońca (tak szybko?), czy może strzelające flesze z aparatu, zbite w jedną błyskawicę i zgodnie dokumentujące ten przełomowy taniec panicza Parkinsona oraz zachwycającej panienki Baudelaire. Mieli na to sporo czasu, przecież ten jedne pląs trwał od samego początku - cóż, Marce wyjątkowo nie zamierzał niczego ułatwiać ani pozować, nieustannie poruszając się wraz z Odette po wymykającym się ramom geometrii okręgu.
-Jak mogłaś zapomnieć? - spytał z żartobliwym wyrzutem, kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą. Jego komplementów nie dało się zapomnieć, czyż nie każdy z nich był odpowiednio wyważony i skonstruowany, czyż nie każdy uderzał w ten konkretny dzwoneczek, z którego właściciel czuł największą dumę, czyż nie łechtał ego w sposób najrozkoszniejszy? Parkinson był wszak mistrzem w prawieniu słodkich słówek i zdobywaniem retoryką serc niewieścich. A ona tak po prostu o tym zapominała, też coś!
-Przekonamy się o tym, ś l i c z n a - odparł, równie prowokująco, specjalnie przeciągając przyjemnie syczące głoski, by dłużej delektować się rozpływającym na języku przymiotnikiem. Była piękna, cudowna, olśniewająca... Na razie była też jego, więc skrzętnie korzystał ze swoich przywilejów, nie szczędząc Odetcie pochwał ni zalotnych spojrzeń spod kurtyny długich rzęs. Baw się, panienko Baudelaire, zapomnij o Lestrange'u, zapomnij swojego imienia i baw się ze mną, dopóki świat się nie skończy!
Śmiech łaskotał go w szyję, ale nie przerwał go, pozwalając zarówno na ten rozkoszny dźwięk, jak i na przyjemny powiew ciepłego powietrza, uderzający w rozgrzaną skórę tuż pod kołnierzykiem. Chciałby go poluzować, odwiązać elegancką muchę, acz zasady krępowały go równie mocno, jak Odette jej strojna suknia. I... czyżby to za mocno ściśnięty gorset czynił ją tak niemiłą?
-Och, kręci mi się w głowie, acz to raczej wynik działania pewnej niesympatycznej osóbki - burknął, nieco obrażony, nieco przekorny, wyciągając jednak ku niej dłoń, by pomóc jej zejść z podestu. Na wysokich szpilkach musiało być jej okropnie niewygodnie, lecz nie mógł zaproponować jej wyniesienia na rękach, przynajmniej nie z sali balowej - nie wiem, kiedy ostatni raz się tak wspaniale bawiłem - wyznał - naprawdę tęskniłem - dodał, jakby dopiero po chwili do niego dotarło, jak bardzo brakowało jej Odette. A może tylko tak dobrej partnerki w tangu?
-Jak mogłaś zapomnieć? - spytał z żartobliwym wyrzutem, kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą. Jego komplementów nie dało się zapomnieć, czyż nie każdy z nich był odpowiednio wyważony i skonstruowany, czyż nie każdy uderzał w ten konkretny dzwoneczek, z którego właściciel czuł największą dumę, czyż nie łechtał ego w sposób najrozkoszniejszy? Parkinson był wszak mistrzem w prawieniu słodkich słówek i zdobywaniem retoryką serc niewieścich. A ona tak po prostu o tym zapominała, też coś!
-Przekonamy się o tym, ś l i c z n a - odparł, równie prowokująco, specjalnie przeciągając przyjemnie syczące głoski, by dłużej delektować się rozpływającym na języku przymiotnikiem. Była piękna, cudowna, olśniewająca... Na razie była też jego, więc skrzętnie korzystał ze swoich przywilejów, nie szczędząc Odetcie pochwał ni zalotnych spojrzeń spod kurtyny długich rzęs. Baw się, panienko Baudelaire, zapomnij o Lestrange'u, zapomnij swojego imienia i baw się ze mną, dopóki świat się nie skończy!
Śmiech łaskotał go w szyję, ale nie przerwał go, pozwalając zarówno na ten rozkoszny dźwięk, jak i na przyjemny powiew ciepłego powietrza, uderzający w rozgrzaną skórę tuż pod kołnierzykiem. Chciałby go poluzować, odwiązać elegancką muchę, acz zasady krępowały go równie mocno, jak Odette jej strojna suknia. I... czyżby to za mocno ściśnięty gorset czynił ją tak niemiłą?
-Och, kręci mi się w głowie, acz to raczej wynik działania pewnej niesympatycznej osóbki - burknął, nieco obrażony, nieco przekorny, wyciągając jednak ku niej dłoń, by pomóc jej zejść z podestu. Na wysokich szpilkach musiało być jej okropnie niewygodnie, lecz nie mógł zaproponować jej wyniesienia na rękach, przynajmniej nie z sali balowej - nie wiem, kiedy ostatni raz się tak wspaniale bawiłem - wyznał - naprawdę tęskniłem - dodał, jakby dopiero po chwili do niego dotarło, jak bardzo brakowało jej Odette. A może tylko tak dobrej partnerki w tangu?
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet jeśli ktoś planuje porwać mnie do tańca, to widząc jak zaborczy jesteś, prędko zmienia zdanie. Wydaje mi się wręcz, że widzę co jakiś czas gentlemanów uśmiechających się do mnie, ale zaraz zmieniających zdanie. Nie przeszkadza mi, że porywają w tango inną kobietę, dobrze mi w marcelowych ramionach. Wątpię, żeby któryś z nich tańczył równie wprawnie co ty, pomimo twojej większej biegłości raczej w balecie niżli towarzyskich pląsach. To się nie liczy. Technika to tylko część składowej, liczy się przede wszystkim talent oraz zaangażowanie, a tych przymiotów nie sposób nam odmówić. Dlatego nie przejmuję się absolutnie niczym czerpiąc radość z naszego artystycznego kunsztu. Oraz kondycji - wszak tyle czasu być w nieustannym ruchu to też trzeba umieć. Uśmiecham się pełna zadowolenia, pomimo narastającego zmęczenia oraz bólu mięśni. Może trochę przeholowaliśmy? Nie wiem tak naprawdę, lubię przecież przesady. Teraz znacząco zwalniamy tempa, ja oddam królestwo (którego nie mam - bardzo sprytne) za wodę. Trochę tęsknię poszukuję ją rozbieganym wzrokiem. Też nie na długo, twoje komplementy skutecznie odwracają moją uwagę nawet od największych pragnień. Cieszę się, że moje rumieńce pojawiły się z wysiłku oraz gorąca, nie muszę się zatem tłumaczyć z tych, które poruszają zbyt wrażliwe struny gdzieś w głębi mnie. Zdecydowanie wolę myśleć, że nie posiadam żadnych uczuć - tak żyje się prościej.
- Taka gapa ze mnie! - śmieję się perliście, trochę niedowierzając, że jakakolwiek forma krytyki opuszcza moje usta. Oraz myśli. Wręcz jej nie zauważam pochłonięta jeszcze emocjami oraz trwającym jeszcze tańcem. Czy mi się zdaje, czy to próby flirtu, drogi Marcelu? Te wszystkie nęcące zgłoski, figury, piruety, przyciąganie do siebie… i tak, jesteś mistrzem retoryki, każdej od razu miękną kolana - mi też, chociaż to chyba w głównej mierze zasługa z wolna atakującego mnie zmęczenia obejmującego coraz więcej mięśni oraz kończyn. Uśmiecham się wdzięcznie spoglądając w twe piękne oczęta.
- Przecież wiesz, że to tylko żarty - mówię słodko, lekko szturchając cię w bok. No wiesz przecież, nie zaperzaj się. - Też tęskniłam. Cieszę się, że się odnaleźliśmy - dodaję. Naprawdę szczerze. Aż mnie to trochę przeraża, takie uzewnętrznianie się. Uciekam wzrokiem na bok rozglądając się wokół. Pozwalam ci się prowadzić na sam brzeg sali. Gdzie siadamy, pijemy oraz rozmawiamy, potem znów tańczymy, a nad ranem puff, nie ma nas.
zt.x2
- Taka gapa ze mnie! - śmieję się perliście, trochę niedowierzając, że jakakolwiek forma krytyki opuszcza moje usta. Oraz myśli. Wręcz jej nie zauważam pochłonięta jeszcze emocjami oraz trwającym jeszcze tańcem. Czy mi się zdaje, czy to próby flirtu, drogi Marcelu? Te wszystkie nęcące zgłoski, figury, piruety, przyciąganie do siebie… i tak, jesteś mistrzem retoryki, każdej od razu miękną kolana - mi też, chociaż to chyba w głównej mierze zasługa z wolna atakującego mnie zmęczenia obejmującego coraz więcej mięśni oraz kończyn. Uśmiecham się wdzięcznie spoglądając w twe piękne oczęta.
- Przecież wiesz, że to tylko żarty - mówię słodko, lekko szturchając cię w bok. No wiesz przecież, nie zaperzaj się. - Też tęskniłam. Cieszę się, że się odnaleźliśmy - dodaję. Naprawdę szczerze. Aż mnie to trochę przeraża, takie uzewnętrznianie się. Uciekam wzrokiem na bok rozglądając się wokół. Pozwalam ci się prowadzić na sam brzeg sali. Gdzie siadamy, pijemy oraz rozmawiamy, potem znów tańczymy, a nad ranem puff, nie ma nas.
zt.x2
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kryształowa sala
Szybka odpowiedź