Biuro policyjne
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biuro policyjne
Odpowiednik kwatery głównej aurorów stanowi centrum dowodzenia dla czarodziejskiej policji. To tutaj zostają przyjmowane zgłoszenia jak również wstępne przesłuchiwanie przybywających osób szukających pomocy, spisywane są raporty i przeszukuje się dokumenty. Jest to średnich rozmiarów otwarte pomieszczenie z szerokim przejściem pośrodku, po którego bokach znajdują się biurka każdego z funkcjonariuszy. Na samym końcu znajduje się wejścia do gabinetu odpowiedzialnego za jednostkę przełożonego.
/jakaś data
To nic przyjemnego, kiedy koszmar sprzed kilku lat do ciebie wraca. Wrócił do mnie wraz z odpakowaniem pergaminu. Listu, w którym poinformowano mnie o zmianie charakteru śledztwa, o zmianie osoby nadzorującej sprawę… znowu. Nie byłam tym zdziwiona. Dziwiło mnie tylko to, że dalej byłam podejrzana. Dalej drążyli sprawę sądząc, że to właśnie ja jestem odpowiedzialna za śmierć tej kanalii. Gnidy. Psidwakosyna. Tego potwora. Zasłużył na śmierć, na wszystkie męczarnie, których dostąpił przed ostatecznym zgonem. Zasłużył nawet na wiele więcej. Na wieloletnie tortury, by poczuł to, co czułam ja. Wtedy niewinna nastolatka, dziecko jeszcze, dopiero uczące się życia. A on je zniszczył, tak po prostu. Bo miał taką potrzebę. Niestety trzymanie go w domu i poddawanie najwymyślniejszym karom było zbyt ryzykowne. Nie chciałam przez takie ścierwo lądować w więzieniu. Azkabanie? I na dokładkę pocałunek Dementora? Nie zasługiwałam na to. Nie byłam zła, byłam skrzywdzona. I nikt by mi nie pomógł, mężczyźni mogą wszystko. Kobiety nic. I nikt nie przekona mnie, że jest inaczej.
Z grobową miną przyjęłam termin spotkania. Czego jeszcze ode mnie chcieli? Nie dość się wycierpiałam? Zacisnęłam mocno szczękę, przygryzłam język nie chcąc mówić tych wszystkich okropieństw. Zostawiłam Jowisza w domu. Hodowlę pod opieką pracowników. Emocje za drzwiami. Teleportowałam się sprzed domu w ciemny zaułek nieopodal Ministerstwa. Wywoływało ono we mnie dreszcz przerażenia wymieszanego z obrzydzeniem. Kolejne przesłuchania, formalności, maglowanie tego samego tematu. Psy były jednak upierdliwe, konsekwentne i honorowe. Wiem o tym jak nikt inny. W zwierzętach ceniłam te cechy, w przypadku ludzi stojących niby na straży prawa nie.
Sprzed drzwi chciałam zawrócić. Wzięłam jednak głęboki wdech, poprawiłam włosy oraz spódnicę. Rozejrzałam się kontrolnie wokół. Przechodzący obok ludzie nie zwracal na mnie uwagi. Zapukałam. Usłyszawszy pozwolenie na wejście do środka, przekroczyłam próg biura. Zerkałam to na jedno biurko, to na drugie, w poszukiwaniu wskazówek dotyczących mężczyzny, z którym miałam nieprzyjemność odbyć spotkanie. Nie zamierzałam nalegać; jeśli nikt się po mnie nie upomni, powiem, że byłam na miejscu, ale spotkanie nam nie wyszło. No trudno.
To nic przyjemnego, kiedy koszmar sprzed kilku lat do ciebie wraca. Wrócił do mnie wraz z odpakowaniem pergaminu. Listu, w którym poinformowano mnie o zmianie charakteru śledztwa, o zmianie osoby nadzorującej sprawę… znowu. Nie byłam tym zdziwiona. Dziwiło mnie tylko to, że dalej byłam podejrzana. Dalej drążyli sprawę sądząc, że to właśnie ja jestem odpowiedzialna za śmierć tej kanalii. Gnidy. Psidwakosyna. Tego potwora. Zasłużył na śmierć, na wszystkie męczarnie, których dostąpił przed ostatecznym zgonem. Zasłużył nawet na wiele więcej. Na wieloletnie tortury, by poczuł to, co czułam ja. Wtedy niewinna nastolatka, dziecko jeszcze, dopiero uczące się życia. A on je zniszczył, tak po prostu. Bo miał taką potrzebę. Niestety trzymanie go w domu i poddawanie najwymyślniejszym karom było zbyt ryzykowne. Nie chciałam przez takie ścierwo lądować w więzieniu. Azkabanie? I na dokładkę pocałunek Dementora? Nie zasługiwałam na to. Nie byłam zła, byłam skrzywdzona. I nikt by mi nie pomógł, mężczyźni mogą wszystko. Kobiety nic. I nikt nie przekona mnie, że jest inaczej.
Z grobową miną przyjęłam termin spotkania. Czego jeszcze ode mnie chcieli? Nie dość się wycierpiałam? Zacisnęłam mocno szczękę, przygryzłam język nie chcąc mówić tych wszystkich okropieństw. Zostawiłam Jowisza w domu. Hodowlę pod opieką pracowników. Emocje za drzwiami. Teleportowałam się sprzed domu w ciemny zaułek nieopodal Ministerstwa. Wywoływało ono we mnie dreszcz przerażenia wymieszanego z obrzydzeniem. Kolejne przesłuchania, formalności, maglowanie tego samego tematu. Psy były jednak upierdliwe, konsekwentne i honorowe. Wiem o tym jak nikt inny. W zwierzętach ceniłam te cechy, w przypadku ludzi stojących niby na straży prawa nie.
Sprzed drzwi chciałam zawrócić. Wzięłam jednak głęboki wdech, poprawiłam włosy oraz spódnicę. Rozejrzałam się kontrolnie wokół. Przechodzący obok ludzie nie zwracal na mnie uwagi. Zapukałam. Usłyszawszy pozwolenie na wejście do środka, przekroczyłam próg biura. Zerkałam to na jedno biurko, to na drugie, w poszukiwaniu wskazówek dotyczących mężczyzny, z którym miałam nieprzyjemność odbyć spotkanie. Nie zamierzałam nalegać; jeśli nikt się po mnie nie upomni, powiem, że byłam na miejscu, ale spotkanie nam nie wyszło. No trudno.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko zaczynało się zmieniać. Marzec rozciągał się do niemożliwie długiego okresu. Zupełnie jakby trwał nie trzydzieści jeden, a sto dni. Śmierć Cilliana, ciąża Artis, cholerny John Carter. Co jeszcze miało się wydarzyć? Nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu o tym powiedział jeszcze miesiąc temu, że tyle graniczących ze sobą wydarzeń może wydarzyć się w tak krótkim czasie. Tak samo sprawa związana z gangiem, który między innymi handlował młodymi czarownicami i mugolaczkami. Niewidzialna Ręka. Co za beznadziejna nazwa, ale Carter właśnie z nią musiał się mierzyć i to teraz. W najmniej odpowiednim momencie. Dodatkowo nie tylko tę sprawę miał na głowie. Przez chaos wywołany na referendum i później po opublikowaniu wyników, magiczny świat zwariował. Był wściekły. Niemożliwe żeby taki duży procent społeczeństwa zagłosował w ten sposób. Już nawet pięćdziesiąt procent byłoby podejrzane, ale ponad osiemdziesiąt?! Nie, nie. Coś było nie tak i można było to wyczuć na kilometr. Przekupstwo i korupcja, która trawiła Ministerstwo Magii niczym zgnilizna. Rozrastała się jak choroba weneryczna i nikt nie znał na nią lekarstwa. Raiden czuł jej swąd pod skórą praktycznie ciągle. Wszyscy biegali jak poparzeni nie tylko w biurze, ale również w pozostałych Departamentach. Biedacy pozbawieni pracy musieli sobie radzić na innych, mniej zajmujących stanowiskach. Widział ich twarze, rozmawiał z nimi i czuł oddech wielkiego stwora władzy na karku Wilhelminy Tuft. Jedyną pociechą w tym wszystkim była Sophia i Artis. Obie starały się w jakiś sposób załagodzić jego gniew, ale równocześnie zgadzały się z nim co do słowa. Bez nich możliwe że dałby się pochłonąć tej nienawiści i zbulwersowaniu zachowaniem Minister Magii, która wprost łgała.
Ocknął się wraz z uderzeniem papierów na jego biurko. Podniósł zirytowane spojrzenie na stojącego przed nim McTellera, który był już naprawdę wysłużonym policjantem, ale dawno stracił swój zapał i umiejętności.
- Podobno przydzielili ci kolejną sprawę - mruknął spod swoich wąsisk z wyraźną pogardą dla młodszego i zdecydowanie pewniejszego siebie gliny.
- Wyśledzenia twojego mózgu? - odparł Carter, nie mając ochoty oglądać tego gbura. Miał wystarczająco dużo na głowie. Usłyszał parsknięcie, jakąś odzywkę, by uważał, ale wtedy podeszła panna Molly, która odpowiadała za przyjmowanie zgłoszeń i nieprzyjemna wymiana zdań musiała się zakończyć.
- Ktoś do ciebie - powiedziała do Raidena, a ten skinął głową, po czym odprowadził spojrzeniem McTellera. Nie spodziewał się nikogo, więc też nie wiedział czego się spodziewać. Miał jednak nadzieję, że nie chodziło o nic poważnego.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie myślałam już za wiele. Zwyczajnie stałam oczekując na swoją kolej. Tak, poszczególne wspomnienia czy obawy pojawiały się w mojej głowie, ale starałam się o nich zapomnieć. Wyciszyć się. W końcu czeka mnie kolejna, żmudna przeprawa przez nieustannie to samo bagno. Nie odpuszczają. A ja pragnęłam stąd uciec, jak najdalej. Tylko moje nogi były nienaturalnie ciężkie. Ciało spięte, gotowe do ataku. Nie miałabym szans, ale to się tak naprawdę nie liczyło w tym momencie. Chciałam wrócić do domu. Do spokojnej przystani. Zabawne, że miałam kiedykolwiek tak o nim pomyśleć. Właśnie tutaj, w policyjnym biurze, w Ministerstwie. Będącym już zupełnie innym miejscem niż przed miesiącem. Nie dałam po sobie poznać, że się denerwuję. Że czuję się nieswojo. Zamknęłam za sobą drzwi, stanęłam pod ścianą w oczekiwaniu na swoją kolej. Mijały minuty, nic się nie zmieniało. Dopiero jeden z przechodzących, tłustych gości spytał o moje personalia. Usłyszawszy je przekazał sprawę komuś innemu. Mogłabym przysiąc, że patrzyli na mnie jak na jakiegoś zbira. Kryminalistkę. A ja… ja tylko broniłam siebie. I inne, potencjalne ofiary. Nikt nie powinien mieć mi tego za złe. Nikt.
Wreszcie usłyszałam zaproszenie do środka. Weszłam, ponownie zamykając za sobą drzwi. Skierowałam kroki do postawnego blondyna, do którego polecili mi podejść. Tak więc zrobiłam. Z miną niewyrażającą niczego, jeszcze. Zacisnęłam dłoń na torebce, wbiłam swoje spojrzenie w twarz funkcjonariusza doskonale wiedząc, czego się spodziewać. Jak zawsze. Schemat powtarzał się nieustannie.
- Bellona Greyback – przedstawiłam się. Teraz moja twarz mówiła, że to on powinien wiedzieć co z tym zrobić. Byłam tu tylko dlatego, że mi kazali. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy bym się tu nie zjawiła. W razie czego może mnie odesłać do domu, nie będę zła. Tak sobie właśnie mówiłam, z zacięciem stojąc przed jego biurkiem. Chyba zaczęłam mieć mdłości.
Wreszcie usłyszałam zaproszenie do środka. Weszłam, ponownie zamykając za sobą drzwi. Skierowałam kroki do postawnego blondyna, do którego polecili mi podejść. Tak więc zrobiłam. Z miną niewyrażającą niczego, jeszcze. Zacisnęłam dłoń na torebce, wbiłam swoje spojrzenie w twarz funkcjonariusza doskonale wiedząc, czego się spodziewać. Jak zawsze. Schemat powtarzał się nieustannie.
- Bellona Greyback – przedstawiłam się. Teraz moja twarz mówiła, że to on powinien wiedzieć co z tym zrobić. Byłam tu tylko dlatego, że mi kazali. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy bym się tu nie zjawiła. W razie czego może mnie odesłać do domu, nie będę zła. Tak sobie właśnie mówiłam, z zacięciem stojąc przed jego biurkiem. Chyba zaczęłam mieć mdłości.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedział dokładnie o co chodzi. W końcu spraw teraz miał od groma i jeszcze więcej. Zaginione dzieci, czarodzieje, morderstwa, dekapitacje, wyżynanie jednorożców... Niektórzy sądzili, że to jakaś czarnomagiczna sekta, która wypijała ową krew z czaszek swoich ofiar, by potem posiąść niewyobrażalną moc. Dla Raidena to wszystko nie trzymało się kupy. Owszem. Bał się i przeczuwał, że było to coś większego, ale za każdym morderstwem czy zabraniem czyjegoś dziecka nie stał demon z piekła rodem. Niektórzy przecież zostali złapani i byli to ludzie którzy chcieli okupu. Nie władzy, nie ofiar z dziewic. Zdarzali się psychopaci i Carter doskonale zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Niejednego już przyskrzynił i wiedział czym to się kończy. Zawsze ktoś cierpiał. Na tym opierał się ten świat. Dobrzy i źli dalej się rodzili, chociaż każdy z nich miał wybór. Mógł pójść w prawo lub w lewo. Może dzięki temu wielu przestępców, by się nimi nie stało? Czasem jednak świat robił z porządnych ludzi brutali. Skrzywdzeni, pozostawieni, samotni. Ale oni też mieli wybór. Tym właśnie różnili się od zwierząt. Rozumieli konsekwencje i mieli świadomość, co się może wydarzyć, gdy postąpią inaczej.
Gdy usłyszał wypowiedziane imię i nazwisko, podniósł głowę na stojącą przed jego biurkiem dziewczynę. Nie kojarzył specjalnie jej twarzy, ale nazwisko zaraz przypomniało mu o papierach, które przeglądał.
- Proszę usiąść - rzucił luźno, zanim zaczął przeszukiwać stosy dokumentów na swoi biurku. Musiał przyznać, że był niezłym bałaganiarzem. - To musiało być gdzieś... O, jest! - mruczał pod nosem, aż nie wyciągnął odpowiedniej teczki. Paskudna sprawa. Trup, wkurwiona rodzina i jedna podejrzana bez dowodów. Pięknie. I ta właśnie podejrzana siedziała naprzeciwko niego. - Raiden Carter. Przekazano mi sprawę, w której gra pani sporą rolę - powiedział, przeglądając akta. - Niestety będę musiał przesłuchać panią ponownie, bo nie lubię niedomkniętych spraw. Szczególnie jeśli naciska na mnie szef. To tylko drobna formalność. Nic więcej - zakończył swój chwilowy monolog, chociaż dopiero teraz wrócił spojrzeniem do dziewczyny. Chyba powiedział nieco za dużo...
Gdy usłyszał wypowiedziane imię i nazwisko, podniósł głowę na stojącą przed jego biurkiem dziewczynę. Nie kojarzył specjalnie jej twarzy, ale nazwisko zaraz przypomniało mu o papierach, które przeglądał.
- Proszę usiąść - rzucił luźno, zanim zaczął przeszukiwać stosy dokumentów na swoi biurku. Musiał przyznać, że był niezłym bałaganiarzem. - To musiało być gdzieś... O, jest! - mruczał pod nosem, aż nie wyciągnął odpowiedniej teczki. Paskudna sprawa. Trup, wkurwiona rodzina i jedna podejrzana bez dowodów. Pięknie. I ta właśnie podejrzana siedziała naprzeciwko niego. - Raiden Carter. Przekazano mi sprawę, w której gra pani sporą rolę - powiedział, przeglądając akta. - Niestety będę musiał przesłuchać panią ponownie, bo nie lubię niedomkniętych spraw. Szczególnie jeśli naciska na mnie szef. To tylko drobna formalność. Nic więcej - zakończył swój chwilowy monolog, chociaż dopiero teraz wrócił spojrzeniem do dziewczyny. Chyba powiedział nieco za dużo...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Domyślałam się, że to nienajlepszy okres na podobne sprawy. Czasy były niepewne, policjanci mieli z pewnością dużo więcej pracy niż zwykle. Moje przyjście tutaj nie było moim kaprysem lub wymysłem, to wszystko odbywało się wbrew mojej woli. Przez pismo, które przyleciało do mnie kilka dni temu. Gdybym mogła, nie zawracałabym nikomu głowy odpisując uprzejmie, że dziękuję, ale nie skorzystam z tej arcyciekawej propozycji. Sęk w tym, że była ona nie do odrzucenia. Nie odrzuciłam jej, zjawiłam się w wyznaczonym odgórnie terminie w odpowiednim miejscu. Moja pewność siebie wyglądała bardzo złudnie, ale nie zamierzałam nikogo naprowadzać na żadne tropy. Musiałam grać. Tak naprawdę niewiele potrzebując do tej znudzonej wszystkim postawy. Ta sprawa faktycznie zaczęła mnie nużyć. Ciągnąc się od kilku lat, bez dowodów, najwyżej z podejrzeniami rodziny zamordowanego potwora. Potwora, który nie zasługiwał na życie. Kto wie ile dziewcząt zdążył już skrzywdzić? Na pewno nie byłam jego pierwszą ofiarą. Wyświadczyłam światu przysługę pozbywając się go z tego padołu. Żałowałam, że nikt nie docenił tych starań. Że nikt nie ucieszył się z o jednego zwyrodnialca mniej. Zamiast tego drążyli temat, rozkopywali dawne rany, pokazywali palcem na potencjalnych sprawców. Na mnie. Jego rodzina twierdziła, że miał odwiedzić hodowlę chartów przed swoim zniknięciem. Nie byłam przecież jedyną jej właścicielką w tym kraju. A jednak to ja miałam stać się ich kozłem ofiarnym. Gardziłam tą sytuacją tak jak miejscem, w którym się znalazłam. Znów zacisnęłam dłoń na uszach torebki. W milczeniu wpatrywałam się w mężczyznę siedzącego za biurkiem. Nie wyglądał na nikogo zorganizowanego, ale pozory bywają mylące.
Usiadłam jak tresowany pies. Na komendę. Odsunęłam krzesło, na które opadłam ciężko. Spoglądałam spokojnie na otoczenie wokół, aż w końcu zatrzymałam się na funkcjonariuszu, którego mi przydzielono. Kolejny wszechwiedzący, kolejny z poczuciem wyższości nad zwykłym obywatelem, kolejny, który obierze sobie za punkt honoru wyciśnięcia ze mnie wszystkiego. Kolejny, który zrezygnuje. Koło się toczy, witamy na kolejnym spektaklu.
- Nie gram żadnej roli. To zwykłe pomówienia – sprostowałam z zacięciem. Zmarszczyłam czoło słuchając o kolejnym przesłuchaniu. Którym z kolei? Po dwudziestym przestałam już liczyć. – To marnotrawstwo czasu – odparłam chłodno. Nie mógł wiedzieć, że dla mnie to wszystko jest tak mocno bolesne. Ciągłe powracanie do wyrządzonej mi przed laty krzywdy. Nie mogłam jednak pisnąć o tym ani słówka; znalazłby się motyw, którego do tej pory nie potrafili odszukać. Tak musi pozostać w sferze mojego umysłu jeśli nie chcę trafić za kratki.
Usiadłam jak tresowany pies. Na komendę. Odsunęłam krzesło, na które opadłam ciężko. Spoglądałam spokojnie na otoczenie wokół, aż w końcu zatrzymałam się na funkcjonariuszu, którego mi przydzielono. Kolejny wszechwiedzący, kolejny z poczuciem wyższości nad zwykłym obywatelem, kolejny, który obierze sobie za punkt honoru wyciśnięcia ze mnie wszystkiego. Kolejny, który zrezygnuje. Koło się toczy, witamy na kolejnym spektaklu.
- Nie gram żadnej roli. To zwykłe pomówienia – sprostowałam z zacięciem. Zmarszczyłam czoło słuchając o kolejnym przesłuchaniu. Którym z kolei? Po dwudziestym przestałam już liczyć. – To marnotrawstwo czasu – odparłam chłodno. Nie mógł wiedzieć, że dla mnie to wszystko jest tak mocno bolesne. Ciągłe powracanie do wyrządzonej mi przed laty krzywdy. Nie mogłam jednak pisnąć o tym ani słówka; znalazłby się motyw, którego do tej pory nie potrafili odszukać. Tak musi pozostać w sferze mojego umysłu jeśli nie chcę trafić za kratki.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Była pani jednak świadkiem w tej sprawie - odparł, przenosząc na nią spojrzenie. - Będę przesłuchiwał każdego notowanego w papierach świadka, dlatego proszę się tak nie oburzać. Muszę zebrać informacje raz jeszcze. Każdemu zależy na sprawiedliwości, czyż nie? - spytał, widząc jak kobieta się spięła. Ukrywała coś? Na pewno były powody, by podejrzewać ją o wzięcie udziału w zniknięciu owego jegomościa, skoro Donovan przekazując mu tę sprawę i swoje prywatne notatki a propos śledztwa, wyraźnie zaznaczył by uważał na pannę Bellonę Greyback. Dlaczego? Tego Raiden jeszcze nie odkrył, chociaż niewątpliwie miał do tego dojść. Starszy policjant zaufał mu na tyle, by podzielić się z nim swoimi podejrzeniami, a do tego był pewny, że Carter doprowadzi sprawę do końca. Nie zamierzał jej szkalować, bo nie było to w jego guście, ale na pewno zapowiadało się interesujące śledztwo. W końcu miał naprawdę wiele innych spraw, ale z tym nie musiał się spieszyć. Tutaj trup był już trupem od kilku lat, a jeszcze miał zaginięcia, gdzie szansa na to, że ktoś żył była zdecydowanie większa niż w przypadku definitywnej i potwierdzonej śmierci owego faceta. Raiden wiedział, że każdy kij miał dwa końce, a jedna strona medalu zawsze kryje tę drugą, dlatego jeszcze nie rzucał oskarżeń. Musiał obserwować i to właśnie zamierzał zrobić w przypadku tej sprawy. Wierzył w swoje słowa a propos dużej roli panny Greyback, a jej reakcje jedynie potwierdziła, że coś było na rzeczy. A on zamierzał się dowiedzieć co to było.
- Chciałbym jedynie ustalić parę faktów, a na przesłuchanie umówić się w dogodnym dla panny terminie - dodał łagodnie. - Urodzona dwunastego stycznia trzydziestego pierwszego. Zajmuje się pani hodowlą i tresurą chartów angielskich. Wciąż jest pani zaręczona?
- Chciałbym jedynie ustalić parę faktów, a na przesłuchanie umówić się w dogodnym dla panny terminie - dodał łagodnie. - Urodzona dwunastego stycznia trzydziestego pierwszego. Zajmuje się pani hodowlą i tresurą chartów angielskich. Wciąż jest pani zaręczona?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie oburzałam się. Było mi raczej bardzo przykro, że policja zamiast brać się za ważne przypadki, ciągnęła w nieskończoność nieistotną sprawę. Zabierając czas i sobie, i mi. Nie odwracałam wzroku, wręcz hardo utrzymując ten sposób kontaktu, ale w pewnym momencie zaczęłam tracić cierpliwość. Czego jednak nie okazywałam. Usiadłam nieco wygodniej na krześle, opierając się o nie plecami. Jak mogłam być świadkiem, jak nie wiem co stało się z tamtym mężczyzną? Tak brzmiała oficjalna wersja.
- Nie byłam żadnym świadkiem. Nie wiem skąd te przypuszczenia – sprostowałam więc. – Maglujecie to bez końca, a nic się w tej sprawie nie zmieniło. Nadal nie mam pojęcia o co chodzi z tamtym człowiekiem – zapierałam się, choć moja postawa mogła wydawać się raczej lekceważąca. Skrzyżowane ręce na piersi, dumnie zadarty podbródek. – Raz jeszcze? Nikt ich do tej pory nie spisał? – spytałam tym szczerze zdziwiona. Otworzyłam aż szerzej oczy nie mogąc uwierzyć w podobne rewelacje. To było wręcz… zatrważające. Człowiek mówi im w kółko to samo na przestrzeni kilku lat, a oni nie są w stanie sporządzić z tego notatek, by je dołączyć do kartoteki? Naprawdę nie mieściło mi się to w głowie. Poczułam, jak zaczynam kipieć od środka. Spokój. Muszę głęboko, spokojnie oddychać, wyciszyć nerwy, to było najważniejsze w tej chwili.
Dogodny termin? Przewróciłam oczami starając się nie rzucać pochopnych słów. Dla mnie żaden termin nie będzie dogodny. Nie mogłam się doczekać kiedy ta sprawa wreszcie się przedawni, a ja będę mogła odzyskać należny mi spokój. Żałowałam, że nie było tu ze mną Aarona, on z pewnością przemówiłby mężczyźnie do rozumu.
- Tak – rzuciłam dla potwierdzenia, ponownie wpadając w stan znudzenia. Trwający mikrosekundy, bo ostatnie pytanie znów wywróciło do góry nogami moją zdolność pojmowania. – A co to ma do rzeczy? To moja sprawa – odparłam spokojnie. Jeszcze. Co to za zwyczaje wchodzić ludziom w ich prywatne życie?
- Nie byłam żadnym świadkiem. Nie wiem skąd te przypuszczenia – sprostowałam więc. – Maglujecie to bez końca, a nic się w tej sprawie nie zmieniło. Nadal nie mam pojęcia o co chodzi z tamtym człowiekiem – zapierałam się, choć moja postawa mogła wydawać się raczej lekceważąca. Skrzyżowane ręce na piersi, dumnie zadarty podbródek. – Raz jeszcze? Nikt ich do tej pory nie spisał? – spytałam tym szczerze zdziwiona. Otworzyłam aż szerzej oczy nie mogąc uwierzyć w podobne rewelacje. To było wręcz… zatrważające. Człowiek mówi im w kółko to samo na przestrzeni kilku lat, a oni nie są w stanie sporządzić z tego notatek, by je dołączyć do kartoteki? Naprawdę nie mieściło mi się to w głowie. Poczułam, jak zaczynam kipieć od środka. Spokój. Muszę głęboko, spokojnie oddychać, wyciszyć nerwy, to było najważniejsze w tej chwili.
Dogodny termin? Przewróciłam oczami starając się nie rzucać pochopnych słów. Dla mnie żaden termin nie będzie dogodny. Nie mogłam się doczekać kiedy ta sprawa wreszcie się przedawni, a ja będę mogła odzyskać należny mi spokój. Żałowałam, że nie było tu ze mną Aarona, on z pewnością przemówiłby mężczyźnie do rozumu.
- Tak – rzuciłam dla potwierdzenia, ponownie wpadając w stan znudzenia. Trwający mikrosekundy, bo ostatnie pytanie znów wywróciło do góry nogami moją zdolność pojmowania. – A co to ma do rzeczy? To moja sprawa – odparłam spokojnie. Jeszcze. Co to za zwyczaje wchodzić ludziom w ich prywatne życie?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pani posłucha. Mam ważniejsze sprawy, ale szefostwo kazało mi się temu przyjrzeć. Na prośbę rodziny - wytłumaczył, krzywiąc się lekko. Nie zamierzał tego brać, szczególnie że miał wiele innych rzeczy do roboty. To miało pewnie się przeciągnąć do kilku jak nie kilkunastu miesięcy. Nie rokowało na specjalnie szybko rozwiązane śledztwo. Jeśli tamten gliniarz jej nie rozwiązał po takim czasie, to dlaczego on by miał? Wiadomo, że był dobry w tym co robił i zapewne dojdzie do rozwiązania, ale... Nie był to priorytet. Nigdy nie był. Co to za różnica czy sprawa poleży jeszcze do grudnia? Martwi pozostaną martwymi. To się akurat nie zmienia, bo sam wiedział o tym doskonale. - Oh, spisali. Ale pytania które zadawali... No, cóż - mruknął, zaglądając do akt i unosząc brwi. On zadałby inne. Lub zadałby więcej. To był ciężki i długi dzień. A jeszcze się nie skończył. Co jeszcze go czekało? Oby nie natknął się na Artis, bo ich relacje ostatnimi czasy były dość napięte. Lekko powiedziawszy. Na szczęście mógł siedzieć w robocie i nikt się nie doczepiał. Nawet nie miał zbytnio czasu na sen, bo pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę przez ostatnie trzy dni. Jeszcze pół dnia i pewnie miał mieć halucynacje. Miło. Podniósł spojrzenie jeszcze raz na dziewczynę przed sobą, próbując wyczytać coś z jej twarzy. No, cóż. Zadowolona to ona nie była podobnie zresztą jak on. - Ja będę zadawać pytania - odparł lekko, czytając jeszcze jej akta. Nic specjalnego, ale była główną podejrzaną według starszego kolegi. Czyli należało to zbadać. - Kiedy więc odpowiada pani przesłuchanie?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sekundy, minuty mijały. Zamiast coraz bardziej się relaksować, ja popadałam w coraz większą irytację. Musiałam uważać, bo policjanci bywali niezwykle wrażliwi; tylu, ilu zdołałam ich poznać, odznaczali się właśnie delikatną strukturą własnego ego. Nie lubiłam ich, choć nie potrafiłabym wskazać tego konkretnej przyczyny. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, nie mieli oni możliwości karania adekwatnie do popełnionej zbrodni, bo to nie oni o tym decydowali. Stanowili organ jedynie wykonawczy. Prawo miało gdzieś kobiety oraz ich krzywdę, dopiero może po morderstwie na mojej osobie ktokolwiek ruszyłby tyłek, by ukarać sprawcę. A tak… nie mogli i na pewno nie chcieli nic zrobić. Ten bydlak nadal chodziłby po tej ziemi krzywdząc inne, niewinne kobiety. Moje myślenie pomimo bezsprzecznej racjonalności niczego by nie zmieniło. Zrobiłam dobrze. Tylko nie chciałam za to płacić. Nie teraz, kiedy miałam prawdziwą szansę żyć normalnie.
Skinęłam głową. Co więcej mogłam zrobić? Powiedzieć? Nic. To i tak nie zależało ode mnie. Najwidoczniej policja lubiła odgrzebywać stare sprawy i męczyć nimi najmniej lubianych mundurowych. Spojrzałam więc na mężczyznę siedzącego przede mną z niejako współczuciem. Będzie musiał zająć się beznadziejną sprawą, która nie zaprowadzi go do niczego, tego byłam pewna. Straci niepotrzebnie czas, który mógłby wykorzystać na inne, ważniejsze sprawy niż coś tak bezsensownego. Ostatecznie mogłabym powiedzieć, że to nie moja sprawa, ale tak naprawdę to właśnie ja będę się z nim męczyć tracąc też mój czas. Przygryzłam usta, nie mówiąc już nic. Spojrzałam trochę beznamiętnie w stronę okna, jak gdybym czekała na dopełnienie formalności. Nie zamierzałam mówić więcej niż to konieczne. Tak jak nie interesowały mnie poczynania policjanta. Dopiero na dźwięk jasno wyrażonego pytania obróciłam głowę spoglądając na niego z obojętnością.
- Byle nie końcówka kwietnia. Może być maj – odparłam, mając w pamięci mój ślub. Który choć miał się odbyć za granicą, to i tak należało się do niego przygotować. Nie chciałabym mieć jeszcze na głowie durnych przesłuchań psujących humor. Maj będzie spokojniejszy, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Skinęłam głową. Co więcej mogłam zrobić? Powiedzieć? Nic. To i tak nie zależało ode mnie. Najwidoczniej policja lubiła odgrzebywać stare sprawy i męczyć nimi najmniej lubianych mundurowych. Spojrzałam więc na mężczyznę siedzącego przede mną z niejako współczuciem. Będzie musiał zająć się beznadziejną sprawą, która nie zaprowadzi go do niczego, tego byłam pewna. Straci niepotrzebnie czas, który mógłby wykorzystać na inne, ważniejsze sprawy niż coś tak bezsensownego. Ostatecznie mogłabym powiedzieć, że to nie moja sprawa, ale tak naprawdę to właśnie ja będę się z nim męczyć tracąc też mój czas. Przygryzłam usta, nie mówiąc już nic. Spojrzałam trochę beznamiętnie w stronę okna, jak gdybym czekała na dopełnienie formalności. Nie zamierzałam mówić więcej niż to konieczne. Tak jak nie interesowały mnie poczynania policjanta. Dopiero na dźwięk jasno wyrażonego pytania obróciłam głowę spoglądając na niego z obojętnością.
- Byle nie końcówka kwietnia. Może być maj – odparłam, mając w pamięci mój ślub. Który choć miał się odbyć za granicą, to i tak należało się do niego przygotować. Nie chciałabym mieć jeszcze na głowie durnych przesłuchań psujących humor. Maj będzie spokojniejszy, a przynajmniej tak mi się wydawało.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skinął głową na jej słowa. Mieli teraz o wiele więcej ważniejszych spraw i nie zamierzał specjalnie przyspieszać przedawnionego wydarzenia, które nie było specjalnie ważne. Owszem. Czuł na plecach oddech swojego szefa, ale Skinner sam wiedział, że na nic zdadzą się słowa rozkazu. Raiden musiał, po prostu musiał się dowiedzieć, co powodowało wylew tych wszystkich zaginięć, morderstw... Wszyscy chodzili jak na szpilkach, jednak swoje podłoże w tym wszystkim miało również referendum. Temat wciąż był świeży i dla niektórych osób rozmowy o tym nie miały się nudzić. Sam należał do tej grupy, ale chodziło tutaj i coś więcej. Wszyscy to wiedzieli. Na razie jednak miał przed sobą dziewczynę. Młodą kobietę, która wyraźnie spinała się na każde jego pytanie. Nie wyglądała też na szczęśliwą z pobytu w Ministerstwie Magii, ale kto był? A szczególnie po wezwaniu do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Chyba nawet niektórzy pracownicy kręcili nosem, gdy mieli tu się pojawić. Raiden może i nie przepadał za siedzeniem na tyłku cały dzień, ale to było jego miejsce pracy. I tak większość dni spędzał w terenie, więc nie mógł narzekać. Podobało mu się tak jak jest. Teraz miał tyle samo papierków, co wychodzenia na zewnątrz, a mimo to wciąż czuł, że dokumentacja go przytłacza. I jakby tłamsiła dodatkowo. Słysząc i widząc obojętną twarz panny Greyback, odetchnął bardzo cicho.
- W takim razie wyślę do pani sowę z informacją i przypomnieniem. Na razie nie mogę zbyt daleko planować podobnych przesłuchań - wytłumaczył jej, chociaż nie musiał. Miał pełne ręce roboty i wystarczyło się rozejrzeć, by to dostrzec. - Wszelkie dalsze instrukcje będą właśnie w owym liście. Na razie to wszystko - dodał, zamykając teczkę z jej danymi jak i powiązaniami ze sprawą. Uśmiechnął się blado, czując nadchodzące zmęczenie i dziwną stagnację. Musiał skończyć tę robotę czym prędzej i wyjść na zewnątrz. - Do widzenia - mruknął i odprowadził kobietę spojrzeniem do drzwi. Oby nikt na niego już dzisiaj nie czekał. To był dziwny dzień.
|zt x2
- W takim razie wyślę do pani sowę z informacją i przypomnieniem. Na razie nie mogę zbyt daleko planować podobnych przesłuchań - wytłumaczył jej, chociaż nie musiał. Miał pełne ręce roboty i wystarczyło się rozejrzeć, by to dostrzec. - Wszelkie dalsze instrukcje będą właśnie w owym liście. Na razie to wszystko - dodał, zamykając teczkę z jej danymi jak i powiązaniami ze sprawą. Uśmiechnął się blado, czując nadchodzące zmęczenie i dziwną stagnację. Musiał skończyć tę robotę czym prędzej i wyjść na zewnątrz. - Do widzenia - mruknął i odprowadził kobietę spojrzeniem do drzwi. Oby nikt na niego już dzisiaj nie czekał. To był dziwny dzień.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Spojrzał na zegar na wejściu do głównej części Ministerstwa Magii. Był dobry kawał po szóstej, dlatego wszędzie panowały pustki. Mało kto był na tyle ambitny, żeby zostawać po godzinach i chociaż nie była to taka późna godzina, nikt nie lubił być dłużej niż powinien. Wiedział, że w biurze policyjnym na pewno było jeszcze kilku funkcjonariuszy, bo wszyscy mieli urwanie głowy przed jego wypadkiem, a teraz to już na pewno przełożony trzymał ich za jaja. Akurat ich oddział w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów miał dobrego prowadzącego, chociaż Raiden pracował tam dopiero piąty miesiąc. Z perspektywy czasu nie było to wiele, a jeśli wziąć pod uwagę ilość włożonej w pracę energii, ilość rozwiązanych spraw, liczbę podjętych działań i interwencji - robiło to wrażenie. Carter nie lubił siedzieć na dupie i odcinać kupony, dlatego też przyszedł właśnie teraz, by zająć się rzeczami na następny dzień. Miał zwyczajnie dosyć marnowania czasu i obserwowania bezczynnie jak pytania bez odpowiedzi przelewają mu się przez palce. Nie bez powodu był gliniarzem. Jego zadaniem było dociekać i chronić tych, którzy nie potrafili tego robić. Nie tylko jego charakter sprawiał, że miał parcie na pracoholizm związany z pilnowaniem społeczeństwa, ale wystarczyło chociaż odrobinę przyjrzeć się historii jego rodziny, by zrozumieć, że nie mógł się urodzić z innymi przekonaniami. Zawsze wiernie trzymali się honoru i sprawiedliwości, pomagając w Stanach Zjednoczonych w mugolskich bitwach i walcząc z niemagicznymi ramię w ramię ich bronią. Może i dość silnie rozrzedzona, ale to wciąż była ta sama krew bohaterów sprzed lat płynąca w żyłach policjanta. Jego siostra również silnie trwała przy tych tradycjach i przekonaniach. Można było zmienić nazwisko, wyjechać, ale nie można było pozbyć się tego, kim się było - bo Carterowie zawsze i wszędzie bronili moralności oraz prawa. Nawet wtedy gdy ów prawo dopuszczało rzeczy nieetyczne, czuli się w obowiązku nawrócić ze złej drogi tych, którzy nią podążali. Nie służyli temu w co nie wierzyli i czego nie popierali. Potrafili powiedzieć o tym wprost, a akurat każdy wiedział, że Raiden posiadał wyjątkowo niewyparzony język. Nie bał się mówić tego, co myślał i niektórzy bardzo tego nie lubili. Zresztą nie tylko to go wyróżniało. Jak jego stryj, o którym chciał zapomnieć, miał łatwość do kobiet, a wejście do życia jednej z nich ze szlachetnym nazwiskiem nie było dla niego problemem. Nie interesowało go, co myśleli inni. Być może był to jeden z większych skandali w ostatnich latach wśród arystokratycznej socjety, ale miał to gdzieś. Majątek, stan krwi, zawód - to wszystko się nie liczyło, dopóki każdy z nich krwawił w ten sam sposób. A Carter jeszcze nie widział szlachetnie urodzonego srającego na złoto. Większość z tych pajaców nie zasługiwała na żadne miano, będąc zwykłymi rzeźnikami. Ich chwalebne historie o przodkach wyrzynających mugolskie wioski były publicznie znane i aprobowane. Nie wątpił w to, że niektórzy chętnie zrobiliby to w imię swoich przekonań choćby dzisiaj...
Przejechał dłonią we włosach, gdy wchodził do windy i już odruchowo kliknął odpowiednie piętro. Zastanawiał się czy zastanie Pennyego, chociaż kuzyn coś ostatnio niepokojąco milczał. Na szczęście nie był martwy, porwany, zgwałcony czy zjedzony przez kanibali. Był bezpieczny, ale jego brak odpowiedzi sprawiał, że Raiden jedynie się jeżył. A i tak był zły przez to, że musiał tak długo unikać pracy. Przymusowy areszt domowy nie działał na niego kojąco, a wręcz przeciwnie. Wysłanie Artis za granicę sprawiło, że została mu tu jedynie praca, skoro Sophia również zajmowała się sprawami aurorów, był sam w domu. Zmienił jedynie marnowanie czasu w szpitalu na marnowanie czasu w domu. Teraz przynajmniej mógł spędzić wieczór lub może całą noc w Ministerstwie na kozetce. Byle tylko zobaczyć swoje biurko, stosy papierów, do których z przyjemnością by się przytulił. Nawet zobaczenie tej krzywej gęby Bonesa polepszyłoby mu humor. Gdy drzwiczki windy otworzyły się ze skrzypieniem, z lekkim uśmiechem na ustach powitał znajomy korytarz. To było już niedaleko... Jego rzeczy... Praca... Cokolwiek. Szybko. Już teraz. Wchodząc do biura, zobaczył kręcących się paru funkcjonariuszy, którzy na jego widok roześmiali się. Niektórzy podchodzili, by wymienić parę słów i powitać znowu w pracy. Pierdoły, ale w jakiś sposób pokrzepiające. Pokręcili się, aż w końcu pozwolili mu przejść dalej w stronę jego stanowiska. Ale Carter zatrzymał się dość gwałtownie, gdy zobaczył, że jego biurko... Było zajęte.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Musisz chwilę poczekać - powiedział Jimmy, gwałtownie wstając zza biurka. - Ostatnio mamy tutaj spory bałagan, ale spokojnie - ja znajdę te papiery. Nie mogły przecież zaginąć.
Z tymi słowami na ustach mężczyzna ruszył zdeterminowany w stronę wyjścia z biura, z zamiarem skierować swoje kroki do miejsca, gdzie prawdopodobnie miały być poszukiwane przez nią papiery. Została na miejscu, śledząc jedynie wzrokiem gęstą rudą czuprynę, która szybko zniknęła za drzwiami. Jeszcze gdzieś z oddali dotarł do niej krzyk informujący, że ten zaraz wróci, lecz nie była pewna co do prawdziwości tego stwierdzenia.
Westchnęła, próbując wygodniej rozsiąść się na dość niewygodnym krzesełku, na którym siedziała. Próbowała znaleźć w sobie pokłady cierpliwości, które pozwoliłyby jej przetrwać te dłużące się niemiłosiernie sekundy. Boleśnie odczuwała fakt, iż wystarczająco dużo czasu zmarnowała już na czekaniu. Nie lubiła tego. W głowie zawsze pojawiały się lity rzezy, które mogłaby zrobić podczas oczekiwania. Była pracoholikiem, oddanym swojemu zajęciu i szczere go kochającym. A już w szczególności teraz, gdy wróciła po tak długiej przerwie. Już od pierwszego dnia rzuciła się w wir zajęć, które z dnia na dzień namnażały się, wprowadzając ją w ten ulubiony stan. Lubiła to szybkie tempo, bo ono sprawiało, że żyła i to w dodatku robiąc to, co kochała. Przyjemnie było odpocząć, lecz jej urlop już minął - teraz był czas na podejmowanie się kolejnych zadań, a nie na czekanie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, ignorując napotykane przy tym spojrzenia innych osób. Próbowała przy tym wygodniej usiąść za biurkiem, za którym posadził ją Jimmy. Nie wiedziała kto zwykł pracować przy tym blacie, lecz współczuła temu komuś tak niewygodnego miejsca.
Przeniosła wzrok na zegarek, ze zgrozą stwierdzając, iż wskazówki wydają się znacznie wolniej krążyć po białej tarczy. Sekundy zdawały się być minutami, zaś minuty godzinami.
Postanowiła przyjrzeć się pojedynczym papierom, leżącym w rogu blatu. Chwyciła je, kładąc nogi na stół i tym samym odnajdując (póki co) najdogodniejszą pozycję do siedzenia. Z zainteresowaniem przyglądała się drobnym druczkom, których treść okazała się być jednak mało zachęcająca. Gdzieś z oddali dobiegł do niej cichy chichot, lecz gdy podniosła wzrok, nie spostrzegła osoby, która mogłaby wydać podobny dźwięk. Zauważyła jednak, iż jeden z pracowników znajdujący się tuż obok niej śmiało wcina ciastka, przeglądając stos papierów, ustawiony na jego biurku.
Westchnęła cicho, przenosząc wzrok na sufit. Widok jedzenia przypomniał jej o tym, iż sama niewiele jadła od rana. Tak było zresztą każdego dnia - praca wypełniała jej grafik do tego stopnia, że nie miała czasu na spokojne celebrowanie posiłków. Zawsze jadła coś na szybko, by dopiero po powrocie do domu móc spokojnie usiąść i zjeść.
Nagle spostrzegła, iż na biurku przed nią pojawiły się dwa ciastka. Przeniosła wzrok na mężczyznę, którego przyłapała na jedzeniu - ten z uśmiechem patrzył w jej stronę, jakby zachęcając ją do zjedzenia słodyczy. Ona zaś, nie doszukując się żadnych głębszych znaczeń w tym, uśmiechnęła się z wdzięcznością i postąpiła zgodnie z zachętą mężczyzny. Zajadając się, ostrożnie postanowiła przenieść myśli na wydarzenia z początku miesiąca. Bez trudu potrafiła przywołać w pamięci każdy moment z tamtej nocy, choć minęły już ponad dwa tygodnie. Takich chwil jednak nie zapomina się łatwo, a te miały wyryć się w jej pamięci na dość długi czas.
Nagle poczuła na sobie czyjeś uporczywe spojrzenie, co kazało jej porzucić rozmyślenia na temat przyszłości i podnieść wzrok na, jak się okazało, dość znajomą twarz. Mimowolnie uniosła jedną brew ku górze, patrząc na osobę, której się tutaj najmniej spodziewała. Patrzyła na niego pytająco, nagle błagając Jimmy'ego w duchu, by raczył się w końcu pojawić i dać jej te cholerne papiery, których tak bardzo potrzebowała.
Z tymi słowami na ustach mężczyzna ruszył zdeterminowany w stronę wyjścia z biura, z zamiarem skierować swoje kroki do miejsca, gdzie prawdopodobnie miały być poszukiwane przez nią papiery. Została na miejscu, śledząc jedynie wzrokiem gęstą rudą czuprynę, która szybko zniknęła za drzwiami. Jeszcze gdzieś z oddali dotarł do niej krzyk informujący, że ten zaraz wróci, lecz nie była pewna co do prawdziwości tego stwierdzenia.
Westchnęła, próbując wygodniej rozsiąść się na dość niewygodnym krzesełku, na którym siedziała. Próbowała znaleźć w sobie pokłady cierpliwości, które pozwoliłyby jej przetrwać te dłużące się niemiłosiernie sekundy. Boleśnie odczuwała fakt, iż wystarczająco dużo czasu zmarnowała już na czekaniu. Nie lubiła tego. W głowie zawsze pojawiały się lity rzezy, które mogłaby zrobić podczas oczekiwania. Była pracoholikiem, oddanym swojemu zajęciu i szczere go kochającym. A już w szczególności teraz, gdy wróciła po tak długiej przerwie. Już od pierwszego dnia rzuciła się w wir zajęć, które z dnia na dzień namnażały się, wprowadzając ją w ten ulubiony stan. Lubiła to szybkie tempo, bo ono sprawiało, że żyła i to w dodatku robiąc to, co kochała. Przyjemnie było odpocząć, lecz jej urlop już minął - teraz był czas na podejmowanie się kolejnych zadań, a nie na czekanie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, ignorując napotykane przy tym spojrzenia innych osób. Próbowała przy tym wygodniej usiąść za biurkiem, za którym posadził ją Jimmy. Nie wiedziała kto zwykł pracować przy tym blacie, lecz współczuła temu komuś tak niewygodnego miejsca.
Przeniosła wzrok na zegarek, ze zgrozą stwierdzając, iż wskazówki wydają się znacznie wolniej krążyć po białej tarczy. Sekundy zdawały się być minutami, zaś minuty godzinami.
Postanowiła przyjrzeć się pojedynczym papierom, leżącym w rogu blatu. Chwyciła je, kładąc nogi na stół i tym samym odnajdując (póki co) najdogodniejszą pozycję do siedzenia. Z zainteresowaniem przyglądała się drobnym druczkom, których treść okazała się być jednak mało zachęcająca. Gdzieś z oddali dobiegł do niej cichy chichot, lecz gdy podniosła wzrok, nie spostrzegła osoby, która mogłaby wydać podobny dźwięk. Zauważyła jednak, iż jeden z pracowników znajdujący się tuż obok niej śmiało wcina ciastka, przeglądając stos papierów, ustawiony na jego biurku.
Westchnęła cicho, przenosząc wzrok na sufit. Widok jedzenia przypomniał jej o tym, iż sama niewiele jadła od rana. Tak było zresztą każdego dnia - praca wypełniała jej grafik do tego stopnia, że nie miała czasu na spokojne celebrowanie posiłków. Zawsze jadła coś na szybko, by dopiero po powrocie do domu móc spokojnie usiąść i zjeść.
Nagle spostrzegła, iż na biurku przed nią pojawiły się dwa ciastka. Przeniosła wzrok na mężczyznę, którego przyłapała na jedzeniu - ten z uśmiechem patrzył w jej stronę, jakby zachęcając ją do zjedzenia słodyczy. Ona zaś, nie doszukując się żadnych głębszych znaczeń w tym, uśmiechnęła się z wdzięcznością i postąpiła zgodnie z zachętą mężczyzny. Zajadając się, ostrożnie postanowiła przenieść myśli na wydarzenia z początku miesiąca. Bez trudu potrafiła przywołać w pamięci każdy moment z tamtej nocy, choć minęły już ponad dwa tygodnie. Takich chwil jednak nie zapomina się łatwo, a te miały wyryć się w jej pamięci na dość długi czas.
Nagle poczuła na sobie czyjeś uporczywe spojrzenie, co kazało jej porzucić rozmyślenia na temat przyszłości i podnieść wzrok na, jak się okazało, dość znajomą twarz. Mimowolnie uniosła jedną brew ku górze, patrząc na osobę, której się tutaj najmniej spodziewała. Patrzyła na niego pytająco, nagle błagając Jimmy'ego w duchu, by raczył się w końcu pojawić i dać jej te cholerne papiery, których tak bardzo potrzebowała.
Gość
Gość
Niektórzy myśleli, że widzieli już wszystko. Raiden należał do ów oświeconych ludzi, jednak wiązało się to głównie z tematem kobiet. Przecież uwielbiał kobiety. Były dla niego niczym dopełnienie każdego ludzkiego aspektu życia. Bo mimo wszystko czy byłby sobą, gdyby pozostał obojętny na ich wdzięki? Po to zostały przecież stworzone - ich gracja, piękne kształty, potencjalna kruchość. Niektóre wykorzystywały to lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a skoro takie cuda chodziły po ziemi, dlaczego nie można było ich podziwiać? Z bliska, z daleka, z dystansu. Bez znaczenia, chociaż bytowanie w relacjach pozwalających na cieszenie się ich towarzystwem było nie do porównania. Do tego wszystkiego tych istot było od groma, dlaczego więc nie miałby poświęcić chociażby większej grupie swojej uwagi? Niektórych to strasznie denerwowało, ale Raiden nie mógł narzekać na brak uwagi czy atencji, bo potrafił świetnie ją na siebie zwrócić. Chociaż czasami mogło się to na nim odbić. I chociaż po długim czasie, ale słodka zemsta zawsze znajdowała nurt, którym spokojnie, acz niestrudzenie podążała, by dosięgnąć celu. Nie wiedział, że właśnie ów celem będzie tego wieczoru jego skromna osoba. Szkolne sekrety i grzeszki przecież nie mogły sięgać, aż tak daleko. Czyż nie? Nawet by mu przez myśl to nie przeszło, gdy przekraczał próg biura. A miało być tak pięknie...
Przystanął nieco zbity z tropu, bo niewiele kobiet pracowało w tym miejscu. Cóż. Mógł je policzyć na palcach jednej ręki i żadna z nich nie miała takich łydek. Ogólnie ten widok wcale nie był taki zły. Ba! Był całkiem całkiem, a Raidenowi spojrzenie uciekło wpierw na zgrabną parę nóg, które spoczywały sobie jak gdyby nigdy nic na jego biurku, a potem powędrowało wyżej. Carter lekko przechylił głowę w prawo dla lepszego kąta patrzenia, nie robiąc sobie nic z faktu, że właścicielka owych kończyn wszystko widziała. I wszystko szło naprawdę świetnie. Naprawdę. Gdyby nie jeden mały szczegół, który dopiero na sam koniec przykuł uwagę pana policjanta. Tak jak ona rozpoznała jego, tak i on zrobił to samo. Dlatego gdy tylko dojechał wzrokiem do jej ślicznej twarzy, wyprostował się i nabrał powietrza jakby co najmniej miało się tu rozpętać piekło. Instynktownie też zmrużył oczy i z chęcią stwierdziłby, że patrzenie na nią go oślepiło w sensie negatywnym. Ale nie mógł. Nawet jeśli chciał sam siebie przekonać do tego, że to co widział było złe, nie potrafił. Żałował i równocześnie jakaś część jego była usatysfakcjonowana z tego powodu. Odchrząknął, zdając sobie sprawę, że wciąż tkwił w miejscu, po czym pokonał te kilka kroków, które dzieliły go od miejsca okupacji, by położyć skórzaną torbę na blacie.
- Zabieraj giry, Howell - warknął, stając naprzeciwko, by zdjąć płaszcz i marynarkę. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie, żeby zabrała coś więcej niż jedynie nogi z miejsca jego pracy. Wiedział i pamiętał doskonale, że nie była to kolejna panna, którą dość łatwo można było sobie okręcić dokoła palca. Miał przed sobą typową heterę, która mogłaby mu dorównywać, gdyby tylko była facetem... Zsunął z szyi szalik i odwiesił go na stojący niedaleko wieszak. Dopiero wtedy obszedł biurko i stanął za plecami kobiety. - Mogłabyś się ruszyć - dodał, bo zagradzała mu dojście do szafek, w których trzymał swoje ważne papiery. Bo wcześniejsze słowa najwidoczniej nie zrobiły na niej wrażenia. Nie czekając aż łaskawa królowa ruszy tyłek, podniósł krzesło razem z nią, żeby przestawić trochę w bok. - Ile ty ważysz? - burknął niezwykle miło i wtedy właśnie ukucnął, by zajrzeć do wnętrza mebla, za którym tęsknił. Ale nawet ten powrót musiał być okropnie rozpieprzony przez obecność pewnej... Damy. Kurde. A on gapił się na jej nogi...
Przystanął nieco zbity z tropu, bo niewiele kobiet pracowało w tym miejscu. Cóż. Mógł je policzyć na palcach jednej ręki i żadna z nich nie miała takich łydek. Ogólnie ten widok wcale nie był taki zły. Ba! Był całkiem całkiem, a Raidenowi spojrzenie uciekło wpierw na zgrabną parę nóg, które spoczywały sobie jak gdyby nigdy nic na jego biurku, a potem powędrowało wyżej. Carter lekko przechylił głowę w prawo dla lepszego kąta patrzenia, nie robiąc sobie nic z faktu, że właścicielka owych kończyn wszystko widziała. I wszystko szło naprawdę świetnie. Naprawdę. Gdyby nie jeden mały szczegół, który dopiero na sam koniec przykuł uwagę pana policjanta. Tak jak ona rozpoznała jego, tak i on zrobił to samo. Dlatego gdy tylko dojechał wzrokiem do jej ślicznej twarzy, wyprostował się i nabrał powietrza jakby co najmniej miało się tu rozpętać piekło. Instynktownie też zmrużył oczy i z chęcią stwierdziłby, że patrzenie na nią go oślepiło w sensie negatywnym. Ale nie mógł. Nawet jeśli chciał sam siebie przekonać do tego, że to co widział było złe, nie potrafił. Żałował i równocześnie jakaś część jego była usatysfakcjonowana z tego powodu. Odchrząknął, zdając sobie sprawę, że wciąż tkwił w miejscu, po czym pokonał te kilka kroków, które dzieliły go od miejsca okupacji, by położyć skórzaną torbę na blacie.
- Zabieraj giry, Howell - warknął, stając naprzeciwko, by zdjąć płaszcz i marynarkę. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie, żeby zabrała coś więcej niż jedynie nogi z miejsca jego pracy. Wiedział i pamiętał doskonale, że nie była to kolejna panna, którą dość łatwo można było sobie okręcić dokoła palca. Miał przed sobą typową heterę, która mogłaby mu dorównywać, gdyby tylko była facetem... Zsunął z szyi szalik i odwiesił go na stojący niedaleko wieszak. Dopiero wtedy obszedł biurko i stanął za plecami kobiety. - Mogłabyś się ruszyć - dodał, bo zagradzała mu dojście do szafek, w których trzymał swoje ważne papiery. Bo wcześniejsze słowa najwidoczniej nie zrobiły na niej wrażenia. Nie czekając aż łaskawa królowa ruszy tyłek, podniósł krzesło razem z nią, żeby przestawić trochę w bok. - Ile ty ważysz? - burknął niezwykle miło i wtedy właśnie ukucnął, by zajrzeć do wnętrza mebla, za którym tęsknił. Ale nawet ten powrót musiał być okropnie rozpieprzony przez obecność pewnej... Damy. Kurde. A on gapił się na jej nogi...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Na swojej drodze często spotykała różnych mężczyzn - tych bardziej bądź mniej przystojnych, mądrych, aroganckich... Ze względu na swój zawód i małą ilość godzin spędzanych dziennie w domu, nie było sposobu by nie zamienić chociażby słowa z przedstawicielem płci przeciwnej. Zaskakującym dla wielu był więc fakt, że w życiu kobiety ani jeden z nich nie zagrzał na dłużej miejsca, by cieszyć się mianem jej ukochanego czy kochanka. Znajome zazdrościły w duchu znajomości, jednocześnie oskarżając Howell o swego rodzaju głupotę, że nie próbowała zakręcić sobie wokół palca jednego czy nawet dwóch kolegów. Ona sama zazwyczaj na podobne komentarze reagowała milczeniem, śmiechem bądź wzruszeniem ramion, nie próbując wniknąć dalej w temat. Nigdy nie należała do tego grona dziewczyn, które wdawały się w długie dysputy na temat wyglądu chłopaków czy ich zachowania. Nie znaczyło to oczywiście, że była obojętna na przyciąganie mężczyzn. Ona po prostu podchodziła do tematu w zupełnie inny sposób. Wychowana pośród chłopaków zawsze czuła się z nimi na równi, a wieczne próby udowodnienia tego oraz autorytet w postaci brata, ukształtowały jej charakter. A ten niejednokrotnie okazał się być dość ciężki na tyle, że nawet najbardziej zainteresowani nią koledzy, poddawali się gdzieś po drodze. Na dodatek Evey często była zbyt pochłonięta pracą, by móc poświęcić czas innym dziedzinom swojego życia. Czasami czuła w sobie swego rodzaju żal z tego powodu, lecz podobne przebłyski rzadko miały miejsce. Zazwyczaj była za bardzo skupiona na "tu i teraz", by przejmować się tym, co mogłoby być.
Pochłonięta rzeczywistością lubiła jednak od czasu do czasu wspominać przeszłość. Teraz, gdy siedząc wygodnie na krześle patrzyła prosto w twarz Raidena, pozwoliła myślom na chwilę cofnąć się w czasie do okresu szkolnego. Dobrze pamiętała mężczyznę stojącego przed nią, bo to była jedna z tych osób, które nie sposób było zapomnieć nawet, gdy bardzo się chciało. Wyróżniał się na tle innych, wpisując się w życie wielu młodych uczennic jako nieszczęśliwa miłość lub miły miłosny epizod. Pamiętała to zawadiackie spojrzenie, które mogłoby skraść niejedno serce. Lecz nie jej. Ona poznała mężczyznę od zupełnie innej strony, co ucharakteryzowało jego wizerunek w jej oczach w sposób dość negatywny.
Rozejrzała się ukradkiem po innych osobach w pomieszczeniu, nie dostrzegając rudej czupryny znajomego, ale spotykając się za to z wieloma zaciekawionymi spojrzeniami. Mieli zatem widownię. Ta świadomość sprawiła, że postanowiła zareagować w sposób najbardziej profesjonalny na jaki tylko mogła się zdobyć. Ot zwyczajne spotkanie mało znaczącej dla niej osoby, której zajęła miejsce. Przez moment była gotowa nawet po prostu wstać i bez słowa usiąść gdzie indziej. Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy dotarło do niej wypowiedziane przez nią zdanie. Wydęła lekko usta, wciąż uporczywie się na niego patrząc. Chwyciła ostatnie ciastko, które jej zostało i jak gdyby nigdy nic zaczęła kontynuować przerwaną przez niego czynność. Skutecznie ignorowała kolejne słowa wymierzone w jej kierunku, jednym uchem jednak czekając na to jedno, określane przez wielu mianem magicznego - proszę. Takowego się jednak nie doczekała, a zamiast tego zaserwowano jej chwilowe przeniesienie, które wywołało u niej oburzenie. Miała ochotę zerwać się z miejsca i pokazać mu gdzie raki zimują. Ostatecznie jednak została na miejscu, przyjmując postawę niewzruszonej. Założyła nogę na nogę i obserwowała jego poczynania, powoli kończąc jedzenie ostatniego już ciastka. Nagle dotarła do niej pewna myśl, która uderzyła w nią na tyle mocno, że nieznacznie podniosła się w miejscu. Czyżby Raiden Carter pracował w policji? Zmarszczyła lekko brwi.
- Nie powinieneś przypadkiem być w jakimś przydrożnym barze czy coś w tym stylu? To podobno tam odbywają się zloty typowych łamaczy serc - powiedziała w końcu, nawiązując do łączącej ich przeszłości. Nie mogła zrobić inaczej. - Choć może nie wpisujesz się w ich kanon przez ten wzrost...
Ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej, acz na tyle wyraźnie by je usłyszał. Przy tym przechyliła lekko głowę.
Pochłonięta rzeczywistością lubiła jednak od czasu do czasu wspominać przeszłość. Teraz, gdy siedząc wygodnie na krześle patrzyła prosto w twarz Raidena, pozwoliła myślom na chwilę cofnąć się w czasie do okresu szkolnego. Dobrze pamiętała mężczyznę stojącego przed nią, bo to była jedna z tych osób, które nie sposób było zapomnieć nawet, gdy bardzo się chciało. Wyróżniał się na tle innych, wpisując się w życie wielu młodych uczennic jako nieszczęśliwa miłość lub miły miłosny epizod. Pamiętała to zawadiackie spojrzenie, które mogłoby skraść niejedno serce. Lecz nie jej. Ona poznała mężczyznę od zupełnie innej strony, co ucharakteryzowało jego wizerunek w jej oczach w sposób dość negatywny.
Rozejrzała się ukradkiem po innych osobach w pomieszczeniu, nie dostrzegając rudej czupryny znajomego, ale spotykając się za to z wieloma zaciekawionymi spojrzeniami. Mieli zatem widownię. Ta świadomość sprawiła, że postanowiła zareagować w sposób najbardziej profesjonalny na jaki tylko mogła się zdobyć. Ot zwyczajne spotkanie mało znaczącej dla niej osoby, której zajęła miejsce. Przez moment była gotowa nawet po prostu wstać i bez słowa usiąść gdzie indziej. Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy dotarło do niej wypowiedziane przez nią zdanie. Wydęła lekko usta, wciąż uporczywie się na niego patrząc. Chwyciła ostatnie ciastko, które jej zostało i jak gdyby nigdy nic zaczęła kontynuować przerwaną przez niego czynność. Skutecznie ignorowała kolejne słowa wymierzone w jej kierunku, jednym uchem jednak czekając na to jedno, określane przez wielu mianem magicznego - proszę. Takowego się jednak nie doczekała, a zamiast tego zaserwowano jej chwilowe przeniesienie, które wywołało u niej oburzenie. Miała ochotę zerwać się z miejsca i pokazać mu gdzie raki zimują. Ostatecznie jednak została na miejscu, przyjmując postawę niewzruszonej. Założyła nogę na nogę i obserwowała jego poczynania, powoli kończąc jedzenie ostatniego już ciastka. Nagle dotarła do niej pewna myśl, która uderzyła w nią na tyle mocno, że nieznacznie podniosła się w miejscu. Czyżby Raiden Carter pracował w policji? Zmarszczyła lekko brwi.
- Nie powinieneś przypadkiem być w jakimś przydrożnym barze czy coś w tym stylu? To podobno tam odbywają się zloty typowych łamaczy serc - powiedziała w końcu, nawiązując do łączącej ich przeszłości. Nie mogła zrobić inaczej. - Choć może nie wpisujesz się w ich kanon przez ten wzrost...
Ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej, acz na tyle wyraźnie by je usłyszał. Przy tym przechyliła lekko głowę.
Ostatnio zmieniony przez Evey Howell dnia 25.11.17 21:11, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Oboje lubili swoją pracę i lubili poświęcać jej długie godziny. Dla Raidena jednak nie oznaczało to zupełnego wykluczenia przyjemności takich jak właśnie spotkania z płcią przeciwną. Bez kobiet zwyczajnie by zwariował. Wodzenie spojrzeniami za tymi kocimi ruchami, słuchanie ich głosu, obserwowanie niewidocznych prawie znaków zainteresowania... Nie dało się ukryć, że widział to już tak wiele razy, że wyłapywał te sygnały sprawnie i nawet wiedział czego chciały jego rozmówczynie nim same do tego doszły. Ale mało kiedy zadowalał się łatwą zdobyczą, zważywszy na fakt, że od małego lubił wyzwania. Wspinanie się na najwyższe ze wszystkich drzew z dzieciństwa zmieniło się na wycieczki do Zakazanego Lasu, by utrzeć nosa głupim Ślizgonom, którzy sądzili, że Carter stchórzy, a to natomiast ustąpiło miejsca zdobywaniu damskich serc. Im bardziej opornych tym satysfakcja była większa, a świadomość że nic nie stało mu na drodze, by tę poprzeczkę podnosić, dawała mu jeszcze kolejną porcję śmiałości. Chociaż butność Raidena ukazywała się od najmłodszych lat i ciężko było powiedzieć, by kiedykolwiek jej mu zabrakło. Z odwiecznym Pennym przy boku stanowili charakterystyczną dwójkę, która bardziej już różnić się nie mogła. Nawet fizycznie widać było kontrast, a o samym zachowaniu nie wspominając. Nikogo już później nie dziwił fakt, że Carter nie miał problemów, by odezwać się do najładniejszych dziewczyn w całej szkole, podczas gdy Sprout zostawał daleko w tyle, czekając na kuzyna z niepewnym wyrazem twarzy. A jednak mimo tego całego zamieszania ze śmiercią rodziców, swoim pracoholizmem, wypadkiem i anomaliami nie zamierzał się zmieniać. Wciąż pozostawał tym samym dzieciakiem, którym był już w Hogwarcie.
Howell. Oczywiście, że ją pamiętał. Jakżeby inaczej. Chyba tylko amnezja musiałaby go zmusić do wypchnięcia wyraźnego obrazu pełnej kobiecości sylwetki, którą widywał w Pokoju Wspólnym Gryfonów, na korytarzach zamku, na Wielkiej Sali. Wyróżniała się już wtedy na tle innych uczennic i tak już jej zostało do teraz. Bo raczej nie można było przejść koło niej i nawet na chwilę nie zawiesić na tym zgrabnym ciele spojrzenia. To jeszcze bardziej go denerwowało i irytowało, bo nie powinien nawet myśleć w ten sposób o tej raszpli, z którą wkroczył na wojenną ścieżkę wiele lat temu. Oczywiście że pamiętał swoje podboje - i te większe i te mniejsze, chociaż Evey była taką osobą, którą najchętniej utopiłby w tej samej łazience, gdzie zginęła Jęcząca Marta. Pasowałyby do siebie.
Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że przyciągali spojrzenia wszystkich, którzy znajdowali się w pomieszczeniu. Szczególnie widać było po jego twarzy jak bardzo denerwowało go perfidne zachowanie kobiety, gdy wzięła wolno ostatnie ciasteczko i konsumowała je, nie spuszczając spojrzenia z Raidena. W innych okolicznościach może i uznałby to za całkiem podniecające, ale teraz... A myślał, że nic gorszego niż przypięcie z tamtą jąkałą do mostu go nie spotka. Mylił się. Oj, jak bardzo się mylił. Akurat nie miał wątpliwości, że Howell pracowała z aurorami, bo trąbiła o tym na prawo i lewo, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zresztą zawsze wolała być górą... Nic się nie zmieniła. Gdy się odezwała, jedynie przypomniała Raidenowi dlaczego tak bardzo jej nie znosił. Usztywnił żuchwę, której linię było widać aż nadto wyraźnie, gdy wspomniała o barze. Bo właśnie tam wylądował, gdy dość mocno posprzeczał się z Artis, a na samo wspomnienie blondynki coś się w nim łamało. A potem dostał kolejnym tekstem, od którego z chęcią walnąłby czołem w nogę biurka. Musiał przyznać, że te słowa były całkiem... Dobrym i godnym jego poczucia humoru wyrzutem nakrapianym sporą dawką ironii, ale w tym momencie i skierowany w jego stronę traciły na uroku. Czy poparciu. Nie zwracał uwagi na ludzi dokoła nich, którzy z wielką ciekawością śledzili spotkanie tej dwójki.
- Wiesz z doświadczenia? - odparł, rzucając jej spojrzenie mówiące o tym, by więcej się jego męskości nie czepiała. Raczej nie miało to zrobić na niej wrażenia, a wręcz przeciwnie. Jednak oznaczało to również odpowiedź z jego strony i nie zamierzał jej oszczędzać tylko dlatego, że miała ładną buzię. Cóż. Nieco więcej niż tylko to, ale w tej chwili nie chciał niczego innego tylko tego, by w końcu wyniosła się z jego biura. - Kapitana Amerykę zgubiłaś, żeś taka ciekawa? - dodał, podnosząc się z kucek i zaczynając układać rzeczy na biurku. Oczywiście ona wciąż tam była, co budziło w nim pełną irytację, ale nie zamierzał tego okazywać tak łatwo. Gdyby była facetem, już dawno zakończyliby to w tradycyjny sposób.
Howell. Oczywiście, że ją pamiętał. Jakżeby inaczej. Chyba tylko amnezja musiałaby go zmusić do wypchnięcia wyraźnego obrazu pełnej kobiecości sylwetki, którą widywał w Pokoju Wspólnym Gryfonów, na korytarzach zamku, na Wielkiej Sali. Wyróżniała się już wtedy na tle innych uczennic i tak już jej zostało do teraz. Bo raczej nie można było przejść koło niej i nawet na chwilę nie zawiesić na tym zgrabnym ciele spojrzenia. To jeszcze bardziej go denerwowało i irytowało, bo nie powinien nawet myśleć w ten sposób o tej raszpli, z którą wkroczył na wojenną ścieżkę wiele lat temu. Oczywiście że pamiętał swoje podboje - i te większe i te mniejsze, chociaż Evey była taką osobą, którą najchętniej utopiłby w tej samej łazience, gdzie zginęła Jęcząca Marta. Pasowałyby do siebie.
Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że przyciągali spojrzenia wszystkich, którzy znajdowali się w pomieszczeniu. Szczególnie widać było po jego twarzy jak bardzo denerwowało go perfidne zachowanie kobiety, gdy wzięła wolno ostatnie ciasteczko i konsumowała je, nie spuszczając spojrzenia z Raidena. W innych okolicznościach może i uznałby to za całkiem podniecające, ale teraz... A myślał, że nic gorszego niż przypięcie z tamtą jąkałą do mostu go nie spotka. Mylił się. Oj, jak bardzo się mylił. Akurat nie miał wątpliwości, że Howell pracowała z aurorami, bo trąbiła o tym na prawo i lewo, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zresztą zawsze wolała być górą... Nic się nie zmieniła. Gdy się odezwała, jedynie przypomniała Raidenowi dlaczego tak bardzo jej nie znosił. Usztywnił żuchwę, której linię było widać aż nadto wyraźnie, gdy wspomniała o barze. Bo właśnie tam wylądował, gdy dość mocno posprzeczał się z Artis, a na samo wspomnienie blondynki coś się w nim łamało. A potem dostał kolejnym tekstem, od którego z chęcią walnąłby czołem w nogę biurka. Musiał przyznać, że te słowa były całkiem... Dobrym i godnym jego poczucia humoru wyrzutem nakrapianym sporą dawką ironii, ale w tym momencie i skierowany w jego stronę traciły na uroku. Czy poparciu. Nie zwracał uwagi na ludzi dokoła nich, którzy z wielką ciekawością śledzili spotkanie tej dwójki.
- Wiesz z doświadczenia? - odparł, rzucając jej spojrzenie mówiące o tym, by więcej się jego męskości nie czepiała. Raczej nie miało to zrobić na niej wrażenia, a wręcz przeciwnie. Jednak oznaczało to również odpowiedź z jego strony i nie zamierzał jej oszczędzać tylko dlatego, że miała ładną buzię. Cóż. Nieco więcej niż tylko to, ale w tej chwili nie chciał niczego innego tylko tego, by w końcu wyniosła się z jego biura. - Kapitana Amerykę zgubiłaś, żeś taka ciekawa? - dodał, podnosząc się z kucek i zaczynając układać rzeczy na biurku. Oczywiście ona wciąż tam była, co budziło w nim pełną irytację, ale nie zamierzał tego okazywać tak łatwo. Gdyby była facetem, już dawno zakończyliby to w tradycyjny sposób.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Biuro policyjne
Szybka odpowiedź