Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Latarnia morska, Little Skellig
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Latarnia morska, Little Skellig
Strzelista, wzniesiona na wysokich skałach latarnia morska umiejscowiona na wyspie Little Skellig, u południowo-zachodnich wybrzeży Irlandii. Little Skellig jest opustoszałą, bezludną wyspą służącą za rezerwat ptaków. Pomiędzy ostrymi i śliskimi skałami, o które nietrudno się rozbić, znajduje się niewielka piaszczysta plaża pełna muszli i krabów. Niegdyś Little Skellig służyło za terenowy ośrodek badawczy Wydziału Zwierząt Ministerstwa Magii. W 1952 r. oddział został przeniesiony do Walii.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Walka kobiet o swoją pozycję w społeczeństwie była beznadziejna, bo z góry skazana na porażkę. Panujące przeświadczenie o wyższości mężczyzn miało swoje uzasadnienie — przewyższali je w większości dziedzin, które były istotne i świadczyły o umiejętności przetrwania, sile i inteligencji. Jeśli chciały być traktowane poważnie, czekała je długa droga i walka o jakiekolwiek uznanie, a w większości przypadków nawet jeśli były w stanie udowodnić swoją pozycję wśród świata samców nie posiadały odpowiedniej siły przebicia. Patrzono na nie z góry, ale nikt od nich niczego nie wymagał, poza uległością i dostosowaniem się do panujących zasad. Takie kobiety, jak Marianna, będące w szeregach Rycerzy były skazane albo na wymierny sukces, pozwalający im na przetrwanie w trudnym środowisku i względną pomoc sojuszniczo nastawionych mężczyzn, lub porażkę i potępienie, o stokroć gorsze od kobiet nieangażujących się w nic.
Mulciber rozumiał te zależności i motywy, którymi się kierowały. Nigdy nie uważał je za równe sobie lub innym mężczyznom, ale był w stanie w głowie odszukać jednostki, które zasługiwały na szacunek, i których charakter ukształtowało trudne otoczenie. Walczyły o przetrwanie każdego dnia, a okrutny los, który rzucał im kłody pod nogi pomógł im udowodnić, że posiadały smoczą zbroję pod alabastrową skórą. Nie skreślał więc Marianny od razu, choć jej imię skłaniało raczej ku wyobrażeniom o słodkiej i delikatnej niewiaście.
— Dobrze — odpowiedział krótko i pokiwał głową, opuszczając niżej głowę, by jej się przyjrzeć. Kobiety w szeregach Voldemorta powinny być gruboskórne i silne. To nie był świat dla słabych. — Miejmy nadzieję, że do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie. Czarny Pan nie lubi się mylić — odpowiedział i cofnął się krok w tył, by dać jej pole do popisu. Wysłuchał słów, które wypowiedziała uważnie, nie kiwając głową, nie mówiąc tego, co zbędne. Oczekiwał tylko efektu, a kiedy dostrzegł jej cel i podążył za nim wzrokiem, a po chwili zaklęcie błysnęło w pomieszczeniu, pozwolił sobie a uśmiech.
Ramsey uśmiechał się rzadko, jeśli brać pod uwagę szczery odruch. Ten wynikał z satysfakcji i nie był tym, który stawał się niecodziennym zjawiskiem na twarzy kogoś, kto potrafił kłamać. Uśmiechnął się jednak do niej w pokrzepiającym geście i pokiwał głową na znak aprobaty.
— Dobrze — powtórzył, patrząc na plamę krwi, która rozbryzga się na ścianie latarni, tuż przy schodach. — Znasz zaklęcie, wywołujące węża?[— Spojrzał na nią i stanął tuż przy niej na odległość łokcia. — Trudnego do opanowania, potężnego i zabójczego węża, który zmaterializuje się z Twojej magii i zaatakuje Twojego wroga?— Nie czekał aż odpowie. Spojrzał jej w oczy, a później na usta, doszukując się na nich nerwowego drgnięcia. Stanął z nią ramię w ramię i wyciągnął w końcu swoją różdżkę, prostując lewą rękę. — To bardzo wdzięczne zaklęcie. Uczniowie Salazara powinni umieć się nim posługiwać— dodał ciszej, zerkając na nią, kątem oka, po czym powoli zatoczył ruch nadgarstkiem w pustą przestrzeń przed sobą, jedynie w ramach demostracji. — Serpensortia, tak brzmi inkantacja. Nadążasz?
Nie praktykował. Przełożył różdżkę do drugiej ręki i obrócił się bardziej w jej kierunku, bo dzięki temu mógł lepiej korygować jej postawę. — Łokieć prosto, nadgarstek lekko w stawie — szepnął, spoglądając na jej rękę. Ujął ją lekko w swoją dłoń i pozwolił sobie pokierować bezładnym przegubem, akcentując właściwy ruch. [/b]— Wiesz o czym mówię? Spróbuj.[/b]
Niech celuje w ścianę. Jeśli wiązka światła się pojawi, a ona właściwie wymówi zaklęcie pójdą dalej. Na razie musiał wiedzieć, że jest gotowa, by chłonąć wiedzę. Tą, którą on sam nie lubił się dzielić. Było to więc dla niego wielkie poświęcenie, uczyć kogoś czarnych sztuk w imieniu Lorda Voldemorta. I aby był z tego zadowolony.
Mulciber rozumiał te zależności i motywy, którymi się kierowały. Nigdy nie uważał je za równe sobie lub innym mężczyznom, ale był w stanie w głowie odszukać jednostki, które zasługiwały na szacunek, i których charakter ukształtowało trudne otoczenie. Walczyły o przetrwanie każdego dnia, a okrutny los, który rzucał im kłody pod nogi pomógł im udowodnić, że posiadały smoczą zbroję pod alabastrową skórą. Nie skreślał więc Marianny od razu, choć jej imię skłaniało raczej ku wyobrażeniom o słodkiej i delikatnej niewiaście.
— Dobrze — odpowiedział krótko i pokiwał głową, opuszczając niżej głowę, by jej się przyjrzeć. Kobiety w szeregach Voldemorta powinny być gruboskórne i silne. To nie był świat dla słabych. — Miejmy nadzieję, że do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie. Czarny Pan nie lubi się mylić — odpowiedział i cofnął się krok w tył, by dać jej pole do popisu. Wysłuchał słów, które wypowiedziała uważnie, nie kiwając głową, nie mówiąc tego, co zbędne. Oczekiwał tylko efektu, a kiedy dostrzegł jej cel i podążył za nim wzrokiem, a po chwili zaklęcie błysnęło w pomieszczeniu, pozwolił sobie a uśmiech.
Ramsey uśmiechał się rzadko, jeśli brać pod uwagę szczery odruch. Ten wynikał z satysfakcji i nie był tym, który stawał się niecodziennym zjawiskiem na twarzy kogoś, kto potrafił kłamać. Uśmiechnął się jednak do niej w pokrzepiającym geście i pokiwał głową na znak aprobaty.
— Dobrze — powtórzył, patrząc na plamę krwi, która rozbryzga się na ścianie latarni, tuż przy schodach. — Znasz zaklęcie, wywołujące węża?[— Spojrzał na nią i stanął tuż przy niej na odległość łokcia. — Trudnego do opanowania, potężnego i zabójczego węża, który zmaterializuje się z Twojej magii i zaatakuje Twojego wroga?— Nie czekał aż odpowie. Spojrzał jej w oczy, a później na usta, doszukując się na nich nerwowego drgnięcia. Stanął z nią ramię w ramię i wyciągnął w końcu swoją różdżkę, prostując lewą rękę. — To bardzo wdzięczne zaklęcie. Uczniowie Salazara powinni umieć się nim posługiwać— dodał ciszej, zerkając na nią, kątem oka, po czym powoli zatoczył ruch nadgarstkiem w pustą przestrzeń przed sobą, jedynie w ramach demostracji. — Serpensortia, tak brzmi inkantacja. Nadążasz?
Nie praktykował. Przełożył różdżkę do drugiej ręki i obrócił się bardziej w jej kierunku, bo dzięki temu mógł lepiej korygować jej postawę. — Łokieć prosto, nadgarstek lekko w stawie — szepnął, spoglądając na jej rękę. Ujął ją lekko w swoją dłoń i pozwolił sobie pokierować bezładnym przegubem, akcentując właściwy ruch. [/b]— Wiesz o czym mówię? Spróbuj.[/b]
Niech celuje w ścianę. Jeśli wiązka światła się pojawi, a ona właściwie wymówi zaklęcie pójdą dalej. Na razie musiał wiedzieć, że jest gotowa, by chłonąć wiedzę. Tą, którą on sam nie lubił się dzielić. Było to więc dla niego wielkie poświęcenie, uczyć kogoś czarnych sztuk w imieniu Lorda Voldemorta. I aby był z tego zadowolony.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Obserwowała jak ciało biednej myszy rozgrywa się na kawałki, obryzgując krwią kawałek starej ściany. Czy to nie paradoks? Była magomedykiem, kimś kto powinien czarodziejów leczyć i dbać o ich życie, a z drugiej strony była tym kimś, kto nie zawahałby się tej samej osoby zabić, gdyby była taka konieczność. Posiadanie dwóch twarzy było niesamowicie trudne, trzeba było zachować odpowiednią równowagę, aby nie ukazać swojego prawdziwego oblicza. Każdy człowiek takowe posiadał, jednak czasami było ono mniej czasami bardziej… mroczne. Mariannie nie zależało na sławie, nie zależało na rozgłosie. Zależało jej na potędze, na czerpaniu z mocy tych najwyższych i stanu u ich boku. Już sama możliwość była dla niej nie małym wyróżnieniem. W końcu była tylko kobietą.
Zerknęła na mężczyznę słysząc jego pochwałę, a potem szerzej otworzyła oczy, gdy zapytał o węża. Poczuła, jak ciarki przeszły jej po plecach. Mało rzeczy było w stanie ją wystraszyć, jednak węże, te duże, obślizgłe, wijące się po podłodze… jej największy koszmar. Co jest paradoksalne z tym, że Czarny Pan widocznie się w nich lubował. Jak ona chciała to przetrwać, sama nie wiedziała. Przełknęła ślinę, zaciskając mocno usta i zastanawiając się co odpowiedzieć. Nie musiała, Ramsey jakby idealnie zdawał sobie sprawę jej lęku. Podszedł bliżej, przyjrzał się jej, a ona z całych sił starała się nie pokazać, że się boi, chociaż czuła, jak zaczyna ją oblewać zimny pot.
Obserwowała ruch nadgarstka, chociaż starała się zapamiętać, to nie mogła przestać myśleć o swoim strachu i o tym, jak bardzo się skompromituje. Słuchała jego słów o powinności poznania tego zaklęcia, nie była jednak uczniem Salazara, chociaż może stając u boku Czarnego Pana, tak jakby się nim stała?
- Serpensortia - powtórzyła za nim cicho i głos jej lekko zadrżał.
Wiedziała, że widać, że się boi, że się obawia tego co się stanie gdy wąż się pojawi. Bała się, że spanikuje, że nie będzie potrafiła ogarnąć swojego strachu. Może nauka czarnej magii była tylko przykrywką? Może właśnie miał pomóc jej w rozprawieniu się ze swoim strachem? Czy to w ogóle było możliwe?
Wyciągnęła różdżkę, wiedziała, że już czas. Pozwoliła, aby ją chwycił i aby pokierował jej dłonią wykonując odpowiedni ruch. Z minuty na minutę wzrastała szybkość bicia jej serca, a dłonie mokre od potu z trudem trzymały różdżkę. Stała jednak mocno na nogach, próbowała, naprawdę próbowała się skupić, aby zwalczyć strach. Nie mogła się bać, nie chciała być uważana za osobę słabą, która nie potrafi sobie poradzić sama ze sobą. Spróbuj.
- Serpensortia - powtórzyła jeszcze raz, nerwowo wykonując ruch dłonią.
Dziwne uczucie. Chcieć i jednocześnie nie chcieć, aby zaklęcie wyszło. Czy to mogło się udać?
Zerknęła na mężczyznę słysząc jego pochwałę, a potem szerzej otworzyła oczy, gdy zapytał o węża. Poczuła, jak ciarki przeszły jej po plecach. Mało rzeczy było w stanie ją wystraszyć, jednak węże, te duże, obślizgłe, wijące się po podłodze… jej największy koszmar. Co jest paradoksalne z tym, że Czarny Pan widocznie się w nich lubował. Jak ona chciała to przetrwać, sama nie wiedziała. Przełknęła ślinę, zaciskając mocno usta i zastanawiając się co odpowiedzieć. Nie musiała, Ramsey jakby idealnie zdawał sobie sprawę jej lęku. Podszedł bliżej, przyjrzał się jej, a ona z całych sił starała się nie pokazać, że się boi, chociaż czuła, jak zaczyna ją oblewać zimny pot.
Obserwowała ruch nadgarstka, chociaż starała się zapamiętać, to nie mogła przestać myśleć o swoim strachu i o tym, jak bardzo się skompromituje. Słuchała jego słów o powinności poznania tego zaklęcia, nie była jednak uczniem Salazara, chociaż może stając u boku Czarnego Pana, tak jakby się nim stała?
- Serpensortia - powtórzyła za nim cicho i głos jej lekko zadrżał.
Wiedziała, że widać, że się boi, że się obawia tego co się stanie gdy wąż się pojawi. Bała się, że spanikuje, że nie będzie potrafiła ogarnąć swojego strachu. Może nauka czarnej magii była tylko przykrywką? Może właśnie miał pomóc jej w rozprawieniu się ze swoim strachem? Czy to w ogóle było możliwe?
Wyciągnęła różdżkę, wiedziała, że już czas. Pozwoliła, aby ją chwycił i aby pokierował jej dłonią wykonując odpowiedni ruch. Z minuty na minutę wzrastała szybkość bicia jej serca, a dłonie mokre od potu z trudem trzymały różdżkę. Stała jednak mocno na nogach, próbowała, naprawdę próbowała się skupić, aby zwalczyć strach. Nie mogła się bać, nie chciała być uważana za osobę słabą, która nie potrafi sobie poradzić sama ze sobą. Spróbuj.
- Serpensortia - powtórzyła jeszcze raz, nerwowo wykonując ruch dłonią.
Dziwne uczucie. Chcieć i jednocześnie nie chcieć, aby zaklęcie wyszło. Czy to mogło się udać?
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Strach miał wielkie oczy.
Nie mógł wiedzieć, że boi się węży, ale wybierając to zaklęcie kierował się intuicją, która nigdy go nie zawiodła. Już w pierwszej chwili, gdy podzielił się z nią decyzją dostrzegł jej niechęć wobec oślizgłych gadów. Potworna ironia losu, w końcu takiego w ludzkiej skórze miała tuż obok siebie. Świdrował ją przenikliwym, jasnym spojrzeniem, analizując to, co widział. Nie umknęło mu, że zaciskała nerwowo palce na różdżce, że z trudem opanowywała drżenie ciała. Starając się zatuszować swój strach spinała mięśnie, które uwidaczniały się pod cienką jak papier skórą na jej szyi, dłoniach, twarzy. Mógłby się założyć, że gdyby nie miała na sobie ubrania widziałby nawet jak na jej kruchej klatce piersiowej odznacza się głośno bijące serce. Nie udało jej się ukryć tych wszystkich emocji, które w niej szalały i to było pierwszą oznaką słabości. Dziś była tu z nim i choć mogła mu ufać, wierzyć, że nie ma intencji by ją skrzywdzić był też jak większość Rycerzy Walpurgii — nieprzewidywalny. Przyjaciel mógł stać się wrogiem w każdej chwili, a ją czekała długa droga przed tym, by nauczyć się kontroli.
Nie odezwał się już dopóki nie wypowiedziała głośniej inkantacji i wycelowała różdżką przed siebie. Z jej końca wyleciała wiązka światła, która rozmyła się nim doleciała do połowy pomieszczenia. Nie było źle, ale sporo trzeba jeszcze poprawić. Był tu jednak po to, aby ją nauczyć czegoś i niekoniecznie musiało się to kończyć na tym zaklęciu.
Bez słowa ruszył się z miejsca w stronę skrzynki, którą przyniósł ze sobą.
— Mam coś dla ciebie — powiedział w końcu, chwytając za płachtę, którą była przykryta. W środku znajdowały się dwa puchate króliki. Były wyraźnie przestraszone, kładły uszy po sobie, wielkimi oczami wpatrując się wprost w Marianne. Otworzył wieko i wyciągnął jednego, a później drugiego, podchodząc wolnym krokiem do dziewczyny. Trzymał je na piersi, przyglądając im się i głaszcząc kciukami. Pod palcami czuł jak szybo biły ich maleńkie serduszka, jak drżały ich drobne ciałka. — Urocze, prawda?— spytał i uśmiechnął się do młodej czarownicy. — Miejmy nadzieję, że będą lekkostrawną kolacją dla twojego węża, kiedy w r e s z c i e ci się uda.
Opuścił je na ziemię i nie musiał zbyt długo czekać, by od niego uciekły, kierując się w stronę ściany, byle jak najdalej od nich. Nie zwracając juz na nie większej uwagi podszedł do Marianny.
— Przygotuj się — polecił srogim tonem, krzyżując z nią spojrzenie. — I nie denerwuj. Ten wąż nie jest dla Ciebie zagrożeniem. On walczy dla Ciebie — wyjaśnił i stanął tuż za nią, spoglądając na króliki tuż nad jej ramieniem. Cień uśmiechu sprzed chwili zniknął, a on znów był oziębły i stanowczy. Puknął ją palcem w łokieć ponaglając do podniesienia różdżki i zmarszczył brwi. — Nie celuj zaklęciem bezpośrednio w dany obiekt. Jeśli wąż się pojawi, będzie zbyt daleko od Ciebie i nie zrozumie Twoich intencji. Spróbuj bliżej. Stój twardo na nogach — zwrócił jej uwagę, spoglądając w dół i palcami lekko naparł na jej biodro, przenosząc jej środek ciężkości. To jak przy pojedynku i każdym innym zaklęciu będzie funkcjonować odruchowo — teraz jednak zżerały ją nerwy i ktoś musiał to skorygować. — Skup się. No dalej. Jeszcze raz.
Nie mógł wiedzieć, że boi się węży, ale wybierając to zaklęcie kierował się intuicją, która nigdy go nie zawiodła. Już w pierwszej chwili, gdy podzielił się z nią decyzją dostrzegł jej niechęć wobec oślizgłych gadów. Potworna ironia losu, w końcu takiego w ludzkiej skórze miała tuż obok siebie. Świdrował ją przenikliwym, jasnym spojrzeniem, analizując to, co widział. Nie umknęło mu, że zaciskała nerwowo palce na różdżce, że z trudem opanowywała drżenie ciała. Starając się zatuszować swój strach spinała mięśnie, które uwidaczniały się pod cienką jak papier skórą na jej szyi, dłoniach, twarzy. Mógłby się założyć, że gdyby nie miała na sobie ubrania widziałby nawet jak na jej kruchej klatce piersiowej odznacza się głośno bijące serce. Nie udało jej się ukryć tych wszystkich emocji, które w niej szalały i to było pierwszą oznaką słabości. Dziś była tu z nim i choć mogła mu ufać, wierzyć, że nie ma intencji by ją skrzywdzić był też jak większość Rycerzy Walpurgii — nieprzewidywalny. Przyjaciel mógł stać się wrogiem w każdej chwili, a ją czekała długa droga przed tym, by nauczyć się kontroli.
Nie odezwał się już dopóki nie wypowiedziała głośniej inkantacji i wycelowała różdżką przed siebie. Z jej końca wyleciała wiązka światła, która rozmyła się nim doleciała do połowy pomieszczenia. Nie było źle, ale sporo trzeba jeszcze poprawić. Był tu jednak po to, aby ją nauczyć czegoś i niekoniecznie musiało się to kończyć na tym zaklęciu.
Bez słowa ruszył się z miejsca w stronę skrzynki, którą przyniósł ze sobą.
— Mam coś dla ciebie — powiedział w końcu, chwytając za płachtę, którą była przykryta. W środku znajdowały się dwa puchate króliki. Były wyraźnie przestraszone, kładły uszy po sobie, wielkimi oczami wpatrując się wprost w Marianne. Otworzył wieko i wyciągnął jednego, a później drugiego, podchodząc wolnym krokiem do dziewczyny. Trzymał je na piersi, przyglądając im się i głaszcząc kciukami. Pod palcami czuł jak szybo biły ich maleńkie serduszka, jak drżały ich drobne ciałka. — Urocze, prawda?— spytał i uśmiechnął się do młodej czarownicy. — Miejmy nadzieję, że będą lekkostrawną kolacją dla twojego węża, kiedy w r e s z c i e ci się uda.
Opuścił je na ziemię i nie musiał zbyt długo czekać, by od niego uciekły, kierując się w stronę ściany, byle jak najdalej od nich. Nie zwracając juz na nie większej uwagi podszedł do Marianny.
— Przygotuj się — polecił srogim tonem, krzyżując z nią spojrzenie. — I nie denerwuj. Ten wąż nie jest dla Ciebie zagrożeniem. On walczy dla Ciebie — wyjaśnił i stanął tuż za nią, spoglądając na króliki tuż nad jej ramieniem. Cień uśmiechu sprzed chwili zniknął, a on znów był oziębły i stanowczy. Puknął ją palcem w łokieć ponaglając do podniesienia różdżki i zmarszczył brwi. — Nie celuj zaklęciem bezpośrednio w dany obiekt. Jeśli wąż się pojawi, będzie zbyt daleko od Ciebie i nie zrozumie Twoich intencji. Spróbuj bliżej. Stój twardo na nogach — zwrócił jej uwagę, spoglądając w dół i palcami lekko naparł na jej biodro, przenosząc jej środek ciężkości. To jak przy pojedynku i każdym innym zaklęciu będzie funkcjonować odruchowo — teraz jednak zżerały ją nerwy i ktoś musiał to skorygować. — Skup się. No dalej. Jeszcze raz.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Jej napięcie nie uleciało wraz z rozmytą mgiełką zaklęcia, które się nie powiodło. Czuła, że nie stanęła na wysokości zadania i nie dała z siebie wszystko. Z drugiej strony próbowała usprawiedliwiać się faktem strachu i zdenerwowania, jaki ją ogarnął. Wiedziała jednak, że przed Czarny Panem takie argumenty by nie przeszły, a ona surowo by za to zapłaciła. Dlatego odetchnęła z lekką ulgą, gdy Ramsey nie zdecydował się skomentować jej nędznego wyczynu. Przeniosła na niego swój wzrok, gdy stwierdził, że coś dla niej ma. Obserwowała, jak zbliża się do skrzyni i zacisnęła mocniej usta, widząc, jak wyciąga z niej dwa króliki. Przerażone zwierzęta, które jakby wiedziały, że czeka je, prędzej czy później, śmierć. Nie spuściła z nich wzroku, widząc w tych małych stworzeniach siebie. Gdyby mogła, również zaczęła by się trząść i kłaść po sobie uszy, starając się uniknąć zagrożenia, jakim był dla niej wąż. Kiwnęła lekko głową, przytakując, że zaiste, króliki były niezwykle urocze. Słysząc następne słowa, pozwoliła sobie na lekkie spuszczenie wzroku, starając się opanować ponownie narastające emocje. Pokonanie strachu wcale nie było takie łatwe, wiedziała jednak, że jeśli jej się to uda będzie już tylko lepiej.
Króliki, które zostały odstawione na podłogę momentalnie uciekły, a do panny Marianny dotarł srogi głos Ramseya, sprowadzający ją na ziemię. Wzięła głębszy wdech, zwracając swoją uwagę w jego stronę i słuchając jego słów.
- Rozumiem to, ale… - zaczęła, acz nie dokończyła.
Stała, wpatrując się przed siebie gdy stanął za jej plecami. Chciała się przygotować, Mulciber jednak zdecydował się ją pogonić, zmuszając do wyciągnięcia przed siebie różdżki, co też uczyniła. Zacisnęła swoje palce na jej trzonku.
Pozwoliła mu, aby nią pokierował. Miała te nawyki, przecież potrafiła czarować, rzucać zaklęcia, walczyć. Ale i on na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że podczas zdenerwowania takie rzeczy umykają. Pod jego poleceniem stanęła więc mocniej na nogach, lekko rozszerzając rozkrok, aby stać stabilniej. Skierowała różdżką bliżej siebie, chociaż może nadal za daleko. Myśl, że wąż miałby pełzać jej koło nóg jeszcze bardziej ją paraliżował.
- Serpensortia - powiedziała, wykonując odpowiedni ruch dłonią.
Króliki, które zostały odstawione na podłogę momentalnie uciekły, a do panny Marianny dotarł srogi głos Ramseya, sprowadzający ją na ziemię. Wzięła głębszy wdech, zwracając swoją uwagę w jego stronę i słuchając jego słów.
- Rozumiem to, ale… - zaczęła, acz nie dokończyła.
Stała, wpatrując się przed siebie gdy stanął za jej plecami. Chciała się przygotować, Mulciber jednak zdecydował się ją pogonić, zmuszając do wyciągnięcia przed siebie różdżki, co też uczyniła. Zacisnęła swoje palce na jej trzonku.
Pozwoliła mu, aby nią pokierował. Miała te nawyki, przecież potrafiła czarować, rzucać zaklęcia, walczyć. Ale i on na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że podczas zdenerwowania takie rzeczy umykają. Pod jego poleceniem stanęła więc mocniej na nogach, lekko rozszerzając rozkrok, aby stać stabilniej. Skierowała różdżką bliżej siebie, chociaż może nadal za daleko. Myśl, że wąż miałby pełzać jej koło nóg jeszcze bardziej ją paraliżował.
- Serpensortia - powiedziała, wykonując odpowiedni ruch dłonią.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Kobiety lubiły małe, puchate stworzonka. Ponoć, gdy na nie patrzyły pojawiał się instynkt macierzyński, który w naturalny sposób nakazywał je chronić. Może właśnie dlatego wziął ze sobą dwa słodkie stworzonka, które były w stanie ją rozczulic i powstrzymać przed rzuceniem zaklęcia, zwiększając poziom trudności. Nauka czarnej magii to nie tylko nauka inkantacji i wymachiwania różdżką. To siła woli i charakter, który kształtował się latami, ujawniał w najtrudniejszych sytuacjach. Jeśli zadeklarował się, by ją uczyć, traktował to poważnie — zamierzał stworzyć jej prawdziwe pole walki, na którym zmierzy się z własnymi słabościami, stając twarzą w twarz z najgorszymi koszmarami. Być dla niej — to zbyt wielkie określenie w przypadku Mulcibera. Zobowiązał się jednak do tego, by jej pomóc w imieniu organizacji, której ducha czuła. Jeśli była gotowa zabić, musiała być pewna, że nie zawaha się niezależnie od tego, kto(lub co) stanie przed nią.
Ale, ale...
Nie znosił sprzeciwu, nie lubił tłumaczenia się ze wszystkiego. Zbierał w sobie pokłady cierpliwości, zmuszające ją do nauki najbardziej podstawowej dla rycerzy umiejętności. Patrzył przed siebie, tuż nad jej ramieniem dopóki nie wymówiła zaklęcia. Wtedy przymknął oczy, wiedząc, że to nie tak. przymknął powieki, czekając aż zaklęcie po raz kolejny rozmyje się w powietrzu. Jak to możliwe?
Odsunął się nieco w tył, powoli łapiąc powietrze w płuca, starając się unormować oddech i sprowadzic się z powrotem na ziemię.
— Co jest?— spytał cicho. — No co?!
To nie było wcale takie trudne. Nie mogło być. Czarna magia wymagała czasu, odpowiedniego nastawienia — jako zaklinacz przedmiotów doskonale zdawał sobie sprawę, jak pracochłonne było rozwijanie się w tym zakresie. Problem z nauczeniem pewnych umiejętności tkwił w nauczycielu i przekazaniu przez niego wiedzy. Dlatego się zirytował. Nie opuszał do siebie możliwości, że robił coś w niewłaściwy sposób.
Patrzył na jednego z dwóch królików z poczuciem wewnętrznej irytacji i był pewien, że z ich futra każe zrobić szal. Wiedział nawet komu go poślę, ale a razie zwierzaki kicały sobie całkiem żywe wokół fundamentów latarnii. Zaciągnął się powietrzem. Raz, może dwa. Próbował odszukać pokładów cierpliwości w ciszy, która ich otaczała. Była uczennicą, a on nauczycielem. Ile mógł wymagać?
Ujął jej rekę raz jeszcze, za dłoń, którą poprowadził delikatnym ruchem jak swoją. Pokazał jej sposób, wykonanie. Czy umiała w sobie znaleźć na tyle odwagi?
Serpensortia.
Zamknij oczy i wyobraź sobie miejsce, w którym nie czujesz ani strachu ani bólu. Wyobraź sobie świat, gdzie czujesz się bezpieczna i niedostępna dla innych. Przed sobą wykreuj węża, a bedzie on twoim duchem.
— Marianno. Marianno...— powiedział głośniej, a później szepnął, przymykając powieki. Skupiał się wraz z nią. Odpowiedni ruch nadgarstka, postawa. Przede wszystkim sekretem była wola walki, siła, którą przemieniała w zaklęcie, które miało jej pomóc. Nic wielkiego, wypoeidz to jedno słowo. Jedno słowo, zaklęcie.
Raz, dwa, raz.
Ale, ale...
Nie znosił sprzeciwu, nie lubił tłumaczenia się ze wszystkiego. Zbierał w sobie pokłady cierpliwości, zmuszające ją do nauki najbardziej podstawowej dla rycerzy umiejętności. Patrzył przed siebie, tuż nad jej ramieniem dopóki nie wymówiła zaklęcia. Wtedy przymknął oczy, wiedząc, że to nie tak. przymknął powieki, czekając aż zaklęcie po raz kolejny rozmyje się w powietrzu. Jak to możliwe?
Odsunął się nieco w tył, powoli łapiąc powietrze w płuca, starając się unormować oddech i sprowadzic się z powrotem na ziemię.
— Co jest?— spytał cicho. — No co?!
To nie było wcale takie trudne. Nie mogło być. Czarna magia wymagała czasu, odpowiedniego nastawienia — jako zaklinacz przedmiotów doskonale zdawał sobie sprawę, jak pracochłonne było rozwijanie się w tym zakresie. Problem z nauczeniem pewnych umiejętności tkwił w nauczycielu i przekazaniu przez niego wiedzy. Dlatego się zirytował. Nie opuszał do siebie możliwości, że robił coś w niewłaściwy sposób.
Patrzył na jednego z dwóch królików z poczuciem wewnętrznej irytacji i był pewien, że z ich futra każe zrobić szal. Wiedział nawet komu go poślę, ale a razie zwierzaki kicały sobie całkiem żywe wokół fundamentów latarnii. Zaciągnął się powietrzem. Raz, może dwa. Próbował odszukać pokładów cierpliwości w ciszy, która ich otaczała. Była uczennicą, a on nauczycielem. Ile mógł wymagać?
Ujął jej rekę raz jeszcze, za dłoń, którą poprowadził delikatnym ruchem jak swoją. Pokazał jej sposób, wykonanie. Czy umiała w sobie znaleźć na tyle odwagi?
Serpensortia.
Zamknij oczy i wyobraź sobie miejsce, w którym nie czujesz ani strachu ani bólu. Wyobraź sobie świat, gdzie czujesz się bezpieczna i niedostępna dla innych. Przed sobą wykreuj węża, a bedzie on twoim duchem.
— Marianno. Marianno...— powiedział głośniej, a później szepnął, przymykając powieki. Skupiał się wraz z nią. Odpowiedni ruch nadgarstka, postawa. Przede wszystkim sekretem była wola walki, siła, którą przemieniała w zaklęcie, które miało jej pomóc. Nic wielkiego, wypoeidz to jedno słowo. Jedno słowo, zaklęcie.
Raz, dwa, raz.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 29.10.16 13:34, w całości zmieniany 1 raz
Patrzyła, jak zaklęcie, zamiast uformować węża jedynie rozmyło się w powietrzu. Czuła się coraz gorzej, denerwował ją jej strach, jednocześnie bała się. Denerwowała się, że denerwuje swojego nauczyciela, który przecież specjalnie poświęcał dla niej swój czas, a ona… a ona nie potrafiła sobie ze sobą poradzić. Wiedziała, że musi, wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Jednak, potrzebowała chwili czasu, a jego krzyki jej absolutnie nie pomagały. Słysząc jego głos za swoimi plecami, zacisnęła mocno oczy. Opuściła różdżkę i zacisnęła wolną dłoń w pięść. Nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć.
- Nie krzycz na mnie - powiedziała tylko.
Gdy on brał głębszy wdech, Marianna również zaciągnęła się powietrzem. Musiała sobie poradzić ze swoim strachem. Nie, że chciała, musiała. Musiała to zrobić, jeśli nadal chciałaby znajdować się w tej organizacji. Jeśli w końcu nie zrobi jakiegoś postępu, Mulciber nie omieszka się poinformować o tym Czarnego Pana, a wtedy nie wiem jak by się to skończyło. Już wolała zmaga się wężem niż zawodem i złością swojego Pana, czarodzieja, dla którego właśnie walczyła ze swoim strachem.
- Staram się - szepnęła. - Daj mi chwilę…
Jednak tej chwili nie dostała. Poczuła, jak Ramsey ponownie sięga po jej dłoń, jak prowadzi ją, wykonując odpowiedni ruch, a Marianna z każdą chwilą coraz bardziej czuła, jak mocno bije jej serce. To dzisiejsze zadanie było naprawdę trudne, walka z samą sobą nigdy nie należała do najprostszych i najprzyjemniejszych czynności.
Mulciber był dobrym nauczycielem, pomagał jej w opanowaniu ruchu ręką, kontrolował jej ciało, gdy ta przez swoje nerwy nie potrafiła nad nim zapanować. Teraz jednak naprawdę się starała. Nie tak jak za pierwszym razem, gdy opanował ją paniczny strach, nie tak jak za drugim, gdy chciała, ale nie chciała. Teraz chciała w końcu to zrobić i w końcu mieć… święty spokój. Gdy ćwiczyła odpowiedni ruch brała głębsze wdechy, aby uspokoić ciało, bo z umysłem było gorzej. To nie w inkantacji był problem, nie w odpowiednim akcencie różdżką, a w niej i ona zdawała sobie z tego sprawę i miała wrażenie, że jej nauczyciel również.
Sama nie wiedziała skąd wziął się w niej ten strach, nie pamiętała by kiedykolwiek miała nieprzyjemne spotkanie z wężem. Nigdy żadnej jej nie zaatakował, żaden nie zrobił jej krzywdy. A jednak bała się ich, obrzydzał ją ich ruch, syk, cieniutki, rozdwojony języczek, podłużne oczy. Bała się, że ją zaatakuje, że ugryzie, a ona umrze w męczarniach… Głupi strach.
- Skąd wiedziałeś, Ramsey? Skąd wiedziałeś co przygotować? - zapytała, by po chwili wziąć głębszy wdech. - Serpensortia - wymówiła, wykonując jeszcze raz odpowiedni ruch różdżką i przymykając oczy.
Pojaw się w końcu. No pojaw się!
- Nie krzycz na mnie - powiedziała tylko.
Gdy on brał głębszy wdech, Marianna również zaciągnęła się powietrzem. Musiała sobie poradzić ze swoim strachem. Nie, że chciała, musiała. Musiała to zrobić, jeśli nadal chciałaby znajdować się w tej organizacji. Jeśli w końcu nie zrobi jakiegoś postępu, Mulciber nie omieszka się poinformować o tym Czarnego Pana, a wtedy nie wiem jak by się to skończyło. Już wolała zmaga się wężem niż zawodem i złością swojego Pana, czarodzieja, dla którego właśnie walczyła ze swoim strachem.
- Staram się - szepnęła. - Daj mi chwilę…
Jednak tej chwili nie dostała. Poczuła, jak Ramsey ponownie sięga po jej dłoń, jak prowadzi ją, wykonując odpowiedni ruch, a Marianna z każdą chwilą coraz bardziej czuła, jak mocno bije jej serce. To dzisiejsze zadanie było naprawdę trudne, walka z samą sobą nigdy nie należała do najprostszych i najprzyjemniejszych czynności.
Mulciber był dobrym nauczycielem, pomagał jej w opanowaniu ruchu ręką, kontrolował jej ciało, gdy ta przez swoje nerwy nie potrafiła nad nim zapanować. Teraz jednak naprawdę się starała. Nie tak jak za pierwszym razem, gdy opanował ją paniczny strach, nie tak jak za drugim, gdy chciała, ale nie chciała. Teraz chciała w końcu to zrobić i w końcu mieć… święty spokój. Gdy ćwiczyła odpowiedni ruch brała głębsze wdechy, aby uspokoić ciało, bo z umysłem było gorzej. To nie w inkantacji był problem, nie w odpowiednim akcencie różdżką, a w niej i ona zdawała sobie z tego sprawę i miała wrażenie, że jej nauczyciel również.
Sama nie wiedziała skąd wziął się w niej ten strach, nie pamiętała by kiedykolwiek miała nieprzyjemne spotkanie z wężem. Nigdy żadnej jej nie zaatakował, żaden nie zrobił jej krzywdy. A jednak bała się ich, obrzydzał ją ich ruch, syk, cieniutki, rozdwojony języczek, podłużne oczy. Bała się, że ją zaatakuje, że ugryzie, a ona umrze w męczarniach… Głupi strach.
- Skąd wiedziałeś, Ramsey? Skąd wiedziałeś co przygotować? - zapytała, by po chwili wziąć głębszy wdech. - Serpensortia - wymówiła, wykonując jeszcze raz odpowiedni ruch różdżką i przymykając oczy.
Pojaw się w końcu. No pojaw się!
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Nachylił się przez jej ramię i dłonią odsunął włosy na plecy, by móc zerknąć na jej twarz.
— Dlaczego nie? Krzyk też cię przeraża?— zakpił, przyglądając jej się przez chwilę wyczekująco, ale doskonale wiedział, co odpowie.
Nigdy nie uważał, że czarna magia to łatwa dziedzina. Wymagała sporo czasu, samozaparcia, ale również nastawienia i charakteru. Nie współpracowała z ludźmi pełnymi strachu i obaw. Wymagała zdecydowania i umiejętności wykorzystywanych bez zawahania. Marianna się wahała, biła z własnymi myślami, za wszelką cenę próbując przezwyciężyć swój strach przed wężami. Może rzeczywiście potrzebowała czasu by się z tym oswoić, zmierzyć, ale Mulciber nie zamierzał jej go dać. Wymagał od niej wiele, a spuszczenie poprzeczki nie wchodziło w grę. Nie po to pojawiła się wśród rycerzy, by drżeć na widok gada i wpadać w panikę, czekając aż ktoś załatwi sprawę za nią. Miała być silna, bezwzględna i zdecydowana. Takich jak ona w walce i bezpośrednim starciu pożerało się w ułamku sekundy. Jeszcze jeden istotny fakt zobowiązywał ją do większej i bardziej owocnej pracy nad sobą, by zaistnieć wśród czarnoksiężników — była kobietą. Po prostu kobietą.
— Starasz się za mało — wycedził oschle, ledwie powstrzymując się przez zrezygnowanym westchnięciem. Wziął jej dłoń, by pokierować jej dłonią tak, jak trzeba. Ale nie robiła niczego źle. Po raz kolejny światło rozbłysło na końcu różdżki i znikneło szybciej niż wcześniej. Nie mógł pojąć, dlaczego nie może tego przeskoczyć.
Zacisnął szczękę i cofnął się, jednocześnie puszczając jej dłoń i zwiększając dzielący ich dystans.
— To nie ma sensu, skoro nie chcesz. Tracę tylko swój czas — mruknął pod nosem z niezadowoleniem. Przez chwilę patrzył na jej plecy, nie odzywając się. Pozostawił jej pytanie w próżni, bez odpowiedzi, bo miała o wiele większy problem niż intuicja Mulcibera, która skłoniła go do wyboru zaklęcia stającego się jej czułym punktem. Strach paraliżował ją i uniemożliwiał poprawne rzucenie inkantacji, a on musiał zmusić ją do przeciwstawienia się fobii. — Z takimi słabościami jesteś bezużyteczna u boku Czarnego Pana – podsumował i przymknął oczy, by uspokoić rosnącą w nim irytację. Jego wybór był pozbawiony sensu, nauczył się kontroli nad sobą, nawet w najbardziej niedorzecznych momentach. Ten był jednym z nich.
Ruszył w kierunku płaszcza, bo nie znosił marnować czasu. Z drugiej strony nie lubił odpuszczać i nie potrafił przegrywać. Nie nauczenie jej niczego było cieniem porażki, więc zatrzymał się w pół kroku.
Serpensortia, wypowiedział w myślach, odwracając się w jej kierunku. Różdżkę trzymał w dłoni.
— Będziemy ćwiczyć tak długo, aż Ci się powiedzie, aż będziesz mieć dość— powiedział powoli. — Skup.Się.Mocniej.
Żarty się skończyły, młoda damo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
— Dlaczego nie? Krzyk też cię przeraża?— zakpił, przyglądając jej się przez chwilę wyczekująco, ale doskonale wiedział, co odpowie.
Nigdy nie uważał, że czarna magia to łatwa dziedzina. Wymagała sporo czasu, samozaparcia, ale również nastawienia i charakteru. Nie współpracowała z ludźmi pełnymi strachu i obaw. Wymagała zdecydowania i umiejętności wykorzystywanych bez zawahania. Marianna się wahała, biła z własnymi myślami, za wszelką cenę próbując przezwyciężyć swój strach przed wężami. Może rzeczywiście potrzebowała czasu by się z tym oswoić, zmierzyć, ale Mulciber nie zamierzał jej go dać. Wymagał od niej wiele, a spuszczenie poprzeczki nie wchodziło w grę. Nie po to pojawiła się wśród rycerzy, by drżeć na widok gada i wpadać w panikę, czekając aż ktoś załatwi sprawę za nią. Miała być silna, bezwzględna i zdecydowana. Takich jak ona w walce i bezpośrednim starciu pożerało się w ułamku sekundy. Jeszcze jeden istotny fakt zobowiązywał ją do większej i bardziej owocnej pracy nad sobą, by zaistnieć wśród czarnoksiężników — była kobietą. Po prostu kobietą.
— Starasz się za mało — wycedził oschle, ledwie powstrzymując się przez zrezygnowanym westchnięciem. Wziął jej dłoń, by pokierować jej dłonią tak, jak trzeba. Ale nie robiła niczego źle. Po raz kolejny światło rozbłysło na końcu różdżki i znikneło szybciej niż wcześniej. Nie mógł pojąć, dlaczego nie może tego przeskoczyć.
Zacisnął szczękę i cofnął się, jednocześnie puszczając jej dłoń i zwiększając dzielący ich dystans.
— To nie ma sensu, skoro nie chcesz. Tracę tylko swój czas — mruknął pod nosem z niezadowoleniem. Przez chwilę patrzył na jej plecy, nie odzywając się. Pozostawił jej pytanie w próżni, bez odpowiedzi, bo miała o wiele większy problem niż intuicja Mulcibera, która skłoniła go do wyboru zaklęcia stającego się jej czułym punktem. Strach paraliżował ją i uniemożliwiał poprawne rzucenie inkantacji, a on musiał zmusić ją do przeciwstawienia się fobii. — Z takimi słabościami jesteś bezużyteczna u boku Czarnego Pana – podsumował i przymknął oczy, by uspokoić rosnącą w nim irytację. Jego wybór był pozbawiony sensu, nauczył się kontroli nad sobą, nawet w najbardziej niedorzecznych momentach. Ten był jednym z nich.
Ruszył w kierunku płaszcza, bo nie znosił marnować czasu. Z drugiej strony nie lubił odpuszczać i nie potrafił przegrywać. Nie nauczenie jej niczego było cieniem porażki, więc zatrzymał się w pół kroku.
Serpensortia, wypowiedział w myślach, odwracając się w jej kierunku. Różdżkę trzymał w dłoni.
— Będziemy ćwiczyć tak długo, aż Ci się powiedzie, aż będziesz mieć dość— powiedział powoli. — Skup.Się.Mocniej.
Żarty się skończyły, młoda damo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 30.10.16 10:58, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Cień zaklęcia był jeszcze słabszy. Nie wiedziała co było z nią nie tak, starała się opanować swój strach, głębsze wdechy, skupienie. Naprawdę chciała, aby ten cholerny wąż w końcu się pojawił, aby mogła zmierzyć się z nim, a nie tylko ze strachem przed samym się jego pojawieniem. Nic jej jednak dzisiaj nie wychodziło, naprawdę potrzebowała tego czasu, ale wiedziała już, że tak jak nie dostała go wcześniej, tak nie dostanie go w ogóle.
Zacisnęła mocniej zęby. Pozwoliła mu do siebie mówić, pozwoliła by z niej drwił, nie stawiała się jednak. Wiedziała, że zawodzi, że jego słowa są prawdziwe. Marnował czas, ale ona go nie marnowała. Czy wyglądała na kobietę, która się poddawała? Odwróciła głowę w jego stronę gdy mówił o jej bezużyteczności. Coś w niej pękło, bo pozwoliła sobie na uderzenie złości w stronę Mulcibera.
- Poradzę sobie z tym - rzuciła za nim, gdy ten kierował się w stronę wyjścia. - Przynieść ci resztkę futra?
Nie wiedziała, czy to jej słowa zadziałały, czy mężczyzną pokierowało coś innego, ale zatrzymał się. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę, a pomiędzy nimi pojawił się wąż. Ten sam, którego ona miała wyczarować. Spojrzała na węża, utkwiła w nim swój wzrok i na chwilę przestała oddychać. Jakby bała się, że jej najmniejszy ruch go sprowokuje. Ramsey chciał ją wystraszyć, jeszcze bardziej podnieść poprzeczkę, zmuszając ją do działania i do… obrony? Co jeśli jej nie wyjdzie? Wąż miał się wtedy na nią rzucić i załatwić sprawę, tak? Pozbyć się problemu, aby nie zawracać głowy Czarnemu Panu?
W końcu wzięła głębszy wdech, z lekkim świstem wypuszczając powietrze. Nie wiedziała ile trwało, zanim się w końcu poruszyła i była wdzięczna Merlinowi, że Ramsey jej w tym momencie nie zaatakował, bo pewnie by nawet nie zauważyła. Spojrzała na mężczyznę, jedynie przelotem i odwróciła się do niego bokiem.
Spojrzała przed siebie starając się ignorować obecność gada tak blisko siebie. Pewnie w normalnych okolicznościach by uciekła, teraz nie pozwoliła sobie na ten ruch, mimo że całe jej ciało aż krzyczało ze strachu. Wiedziała, że musi się po prostu uspokoić, chociaż nie było to wcale takie łatwe. Ale nie miała zamiaru się poddać, nie teraz, kiedy zasmakowała już mocy Czarnego Pana, przed którym drżała by chyba bardziej niż przed tym wężem.
- Nie poddawaj się, Ramsey - rzuciła do niego, spoglądając kątem oka. - Zrobię to w końcu…
Zapadła chwila ciszy, kiedy Marianna toczyła kolejną walkę we własnym umyśle. Zignorowała ewentualne poganianie Mulcibera, jedynie syk węża ją rozpraszał. Kiedy jednak była w końcu gotowa, a przynajmniej miała nadzieję, że była, wyciągnęła przed siebie różdżkę.
- Serpensortia - powiedziała stanowczo.
Zacisnęła mocniej zęby. Pozwoliła mu do siebie mówić, pozwoliła by z niej drwił, nie stawiała się jednak. Wiedziała, że zawodzi, że jego słowa są prawdziwe. Marnował czas, ale ona go nie marnowała. Czy wyglądała na kobietę, która się poddawała? Odwróciła głowę w jego stronę gdy mówił o jej bezużyteczności. Coś w niej pękło, bo pozwoliła sobie na uderzenie złości w stronę Mulcibera.
- Poradzę sobie z tym - rzuciła za nim, gdy ten kierował się w stronę wyjścia. - Przynieść ci resztkę futra?
Nie wiedziała, czy to jej słowa zadziałały, czy mężczyzną pokierowało coś innego, ale zatrzymał się. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę, a pomiędzy nimi pojawił się wąż. Ten sam, którego ona miała wyczarować. Spojrzała na węża, utkwiła w nim swój wzrok i na chwilę przestała oddychać. Jakby bała się, że jej najmniejszy ruch go sprowokuje. Ramsey chciał ją wystraszyć, jeszcze bardziej podnieść poprzeczkę, zmuszając ją do działania i do… obrony? Co jeśli jej nie wyjdzie? Wąż miał się wtedy na nią rzucić i załatwić sprawę, tak? Pozbyć się problemu, aby nie zawracać głowy Czarnemu Panu?
W końcu wzięła głębszy wdech, z lekkim świstem wypuszczając powietrze. Nie wiedziała ile trwało, zanim się w końcu poruszyła i była wdzięczna Merlinowi, że Ramsey jej w tym momencie nie zaatakował, bo pewnie by nawet nie zauważyła. Spojrzała na mężczyznę, jedynie przelotem i odwróciła się do niego bokiem.
Spojrzała przed siebie starając się ignorować obecność gada tak blisko siebie. Pewnie w normalnych okolicznościach by uciekła, teraz nie pozwoliła sobie na ten ruch, mimo że całe jej ciało aż krzyczało ze strachu. Wiedziała, że musi się po prostu uspokoić, chociaż nie było to wcale takie łatwe. Ale nie miała zamiaru się poddać, nie teraz, kiedy zasmakowała już mocy Czarnego Pana, przed którym drżała by chyba bardziej niż przed tym wężem.
- Nie poddawaj się, Ramsey - rzuciła do niego, spoglądając kątem oka. - Zrobię to w końcu…
Zapadła chwila ciszy, kiedy Marianna toczyła kolejną walkę we własnym umyśle. Zignorowała ewentualne poganianie Mulcibera, jedynie syk węża ją rozpraszał. Kiedy jednak była w końcu gotowa, a przynajmniej miała nadzieję, że była, wyciągnęła przed siebie różdżkę.
- Serpensortia - powiedziała stanowczo.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Ostatnio zmieniony przez Marianna Goshawk dnia 30.10.16 12:04, w całości zmieniany 1 raz
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Bycie kobietą nie dawało jej żadnej taryfy ulgowej, musiała udowodnić, że swoimi umiejętnościami mogła dorównywać mężczyznom. Nikt nie będzie jej prowadził za rączkę i stawał w jej obronie, a kiedy przyjdzie na to czas, będzie zmuszona stawić czoła swoim największym koszmarom. To był więc dobry moment, by przywyknąć do wyzwań, stawić im czoła i pokazać ile jest się wart. Jeśli chciała podołać, musiała go słuchać — nie tylko jego głosu, ale poleceń i sugestii. Działać tak, jak jej mówił.
Milczała, cierpliwie znosząc jego drwiący ton i znieważające spojrzenie, a on dopiero się rozkręcał. Nie przywykł do odpuszczania, dawania za wygraną, a jeśli obrał sobie cel, dążył do niego za wszelką cenę. Właśnie dlatego się zatrzymał. Duma nie pozwalała mu odpuścić nawet w tak błahej sprawie, nawet jeśli miał nieodparte wrażenie, że tracił czas. Jej determinacja i zawziętość zwróciła jednak jego uwagę. [i]Dobrze[/i, pomyślał, gdy się odwracał w jej stronę, intuicyjnie biorąc to za dobrą kartę. Być może jego ryzykowne zagranie zmobilizowało ją i zmotywowało na tyle, by wreszcie w skupieniu wypowiedziała poprawnie inkantację i wyczarowała przed sobą węża. Tak, jak on to zrobił niewerbalnie, sprawiając, że gad pojawił się między nimi. Zwinął się i zasyczał, co z pewnością nie wpłynęło relaksująco na dziewczynę, a on tylko patrzył jak kuli się w sobie i spina na jego widok. Lekki posmak satysfakcji.
— Owszem, królicze futro mi się przyda — odpowiedział, przechylając głowę. Już wiedział, co z nim zrobi, gdy węże rozprawią się ze swoimi dwiema ofiarami. Każe je przerobić na kamizelkę lub etolę i prześle uroczej koleżance, której poczucie humoru pozostawiało wiele do życzenia. Lecz i nad nim będzie pracował, nie była przypadkiem beznadziejnym.
Nie zamierzał jej atakować, lecz nastraszyć. I szczęśliwie okazało się, że jego metody były całkiem skuteczne, bo już po chwili z różdżki Marianny rozbłysło światło, a w centrum pomieszczenia pojawił się drugi wąż.
— Dobrze — szepnął i podszedł do dziewczyny, nie spuszczając wzroku z gada. — A teraz... niech po prostu zrobi to, co powinien.
Wąż wyczarowany przez niego ruszył w kierunku drugiego. Teraz wystarczyło dokończyć dzieła i skrócić życie puchatych stworzeń, które beztrosko kicały po latarnii. Kiedy Ramsey przechodził się wolnym krokiem po jednym jej końcu, Marianna musiała dokończyć, co zaczęła i zmusić węża by zaatakował swojego wroga. I oby nie pożarł go w całości, bo z błyskotliwego prezentu dla młodej czarownicy nic nie pozostanie, a nikt nie chciałby chodzić w futerku wyciągniętym komuś/czemuś prosto z gardła.
Milczała, cierpliwie znosząc jego drwiący ton i znieważające spojrzenie, a on dopiero się rozkręcał. Nie przywykł do odpuszczania, dawania za wygraną, a jeśli obrał sobie cel, dążył do niego za wszelką cenę. Właśnie dlatego się zatrzymał. Duma nie pozwalała mu odpuścić nawet w tak błahej sprawie, nawet jeśli miał nieodparte wrażenie, że tracił czas. Jej determinacja i zawziętość zwróciła jednak jego uwagę. [i]Dobrze[/i, pomyślał, gdy się odwracał w jej stronę, intuicyjnie biorąc to za dobrą kartę. Być może jego ryzykowne zagranie zmobilizowało ją i zmotywowało na tyle, by wreszcie w skupieniu wypowiedziała poprawnie inkantację i wyczarowała przed sobą węża. Tak, jak on to zrobił niewerbalnie, sprawiając, że gad pojawił się między nimi. Zwinął się i zasyczał, co z pewnością nie wpłynęło relaksująco na dziewczynę, a on tylko patrzył jak kuli się w sobie i spina na jego widok. Lekki posmak satysfakcji.
— Owszem, królicze futro mi się przyda — odpowiedział, przechylając głowę. Już wiedział, co z nim zrobi, gdy węże rozprawią się ze swoimi dwiema ofiarami. Każe je przerobić na kamizelkę lub etolę i prześle uroczej koleżance, której poczucie humoru pozostawiało wiele do życzenia. Lecz i nad nim będzie pracował, nie była przypadkiem beznadziejnym.
Nie zamierzał jej atakować, lecz nastraszyć. I szczęśliwie okazało się, że jego metody były całkiem skuteczne, bo już po chwili z różdżki Marianny rozbłysło światło, a w centrum pomieszczenia pojawił się drugi wąż.
— Dobrze — szepnął i podszedł do dziewczyny, nie spuszczając wzroku z gada. — A teraz... niech po prostu zrobi to, co powinien.
Wąż wyczarowany przez niego ruszył w kierunku drugiego. Teraz wystarczyło dokończyć dzieła i skrócić życie puchatych stworzeń, które beztrosko kicały po latarnii. Kiedy Ramsey przechodził się wolnym krokiem po jednym jej końcu, Marianna musiała dokończyć, co zaczęła i zmusić węża by zaatakował swojego wroga. I oby nie pożarł go w całości, bo z błyskotliwego prezentu dla młodej czarownicy nic nie pozostanie, a nikt nie chciałby chodzić w futerku wyciągniętym komuś/czemuś prosto z gardła.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uśmiech satysfakcji pojawił się na jej twarzy. Widząc węża, już nie jednego, a dwa, nadal czuła paraliżujący strach. Bała się jakkolwiek ruszyć, aby ich nie sprowokować, chociaż wiedziała, że przynajmniej jeden z nich działa pod jej władzą. Jednak była z siebie dumna, że w końcu udało jej się opanować nerwy i skupić na tyle, by mimo strachu udało jej się wyczarować gada. Oczywiście, nie było tak, że teraz przestała ich się bać, to przecież nie tak działa. Strach nadal pozostawał, ale ona powoli, bardzo powoli, bo na coś takiego potrzeba czasu, uczyła się ten strach kontrolować. Jednak to też nie było tak, że przyjdzie jej to teraz z łatwością, jednak jeśli będzie chciała to umieć i kiedyś wykorzystywać, będzie musiała nad tym pracować - sama bądź z kimś.
Ucieszyła ją pochwała, jednak zaraz po chwili radości przyszła kolejna chwila spięcia, gdy kątem oka zauważyła ruch na podłodze i zbliżającego się w jej kierunku (a przynajmniej ona tak myślała) węża. Niemal odskoczyła, w ostatniej chwili się powstrzymując. Obserwując ruch węża, gdy ten jednak zbliżył się do tego wyczarowanego przez nią, mocniej zacisnęła palce na różdżce, a z jej gardła wydobył się cichy pisk, dodatkowo stłumiony przez zamknięte usta.
Dostała kolejne polecenie, które musiała wykonać. Musiała swoją wolą zmusić węża do tego, aby ten zaatakował biednego królika. Przez chwilę czuła pewnego rodzaju opory, w końcu widziała go jeszcze przed kilkunastoma minutami, jak drżał ze strachu, dokładnie tak jak ona. Była tu jednak nie tylko po to by walczyć ze swoim strachem, ale także pomału przełamywać swoje opory związane z krzywdzeniem innych istot. Bo to też nie zawsze przychodziło samo z siebie, czasami trzeba było przełamać swoje wewnętrzne lęki i swoje własne człowieczeństwo. Wtedy było już z górki. Nie miała problemów by zabić szczura, zaraz pozbędzie się królika, później będzie mogła przejść do kolejnych istot… aż do człowieka.
Wzięła głębszy wdech. Nie bardzo wiedziała jak ma zmusić węża do działania, więc z początku uniosła wyżej różdżkę wskazując nią jednego z królików. Nie przyniosło to jednak większych efektów, a jej chwilę zajęło nim zrozumiała jak to powinno wyglądać. Ramsey w końcu nie dał jej żadnych wskazówek do tej części zadania.
Zjedz go - pomyślała w końcu, kompletnie przypadkiem, a wąż wtedy ruszył się i zaczął pełznąć w stronę swojej ofiary, powodując u Marianny dreszcze i wysyp gęsiej skórki na karku.
Ucieszyła ją pochwała, jednak zaraz po chwili radości przyszła kolejna chwila spięcia, gdy kątem oka zauważyła ruch na podłodze i zbliżającego się w jej kierunku (a przynajmniej ona tak myślała) węża. Niemal odskoczyła, w ostatniej chwili się powstrzymując. Obserwując ruch węża, gdy ten jednak zbliżył się do tego wyczarowanego przez nią, mocniej zacisnęła palce na różdżce, a z jej gardła wydobył się cichy pisk, dodatkowo stłumiony przez zamknięte usta.
Dostała kolejne polecenie, które musiała wykonać. Musiała swoją wolą zmusić węża do tego, aby ten zaatakował biednego królika. Przez chwilę czuła pewnego rodzaju opory, w końcu widziała go jeszcze przed kilkunastoma minutami, jak drżał ze strachu, dokładnie tak jak ona. Była tu jednak nie tylko po to by walczyć ze swoim strachem, ale także pomału przełamywać swoje opory związane z krzywdzeniem innych istot. Bo to też nie zawsze przychodziło samo z siebie, czasami trzeba było przełamać swoje wewnętrzne lęki i swoje własne człowieczeństwo. Wtedy było już z górki. Nie miała problemów by zabić szczura, zaraz pozbędzie się królika, później będzie mogła przejść do kolejnych istot… aż do człowieka.
Wzięła głębszy wdech. Nie bardzo wiedziała jak ma zmusić węża do działania, więc z początku uniosła wyżej różdżkę wskazując nią jednego z królików. Nie przyniosło to jednak większych efektów, a jej chwilę zajęło nim zrozumiała jak to powinno wyglądać. Ramsey w końcu nie dał jej żadnych wskazówek do tej części zadania.
Zjedz go - pomyślała w końcu, kompletnie przypadkiem, a wąż wtedy ruszył się i zaczął pełznąć w stronę swojej ofiary, powodując u Marianny dreszcze i wysyp gęsiej skórki na karku.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Latarnia morska, Little Skellig
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia