Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Jaskinia na wzgórzach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jaskinia na wzgórzach
Jaskinia znajdująca się na wzgórzach nieopodal Hogsmeade. Wejście do niej jest skryte za gęstą zieloną zasłoną krzewów, dlatego niewiele osób wie o jej istnieniu. W czasie wakacji służyła za sekretną kryjówkę dla grupki miejscowych dzieciaków, dlatego wchodząc do środka można natknąć się na kilka leżących w kącie zabawek.
Sama jaskinia jest ciemna i wilgotna; w środku panuje chłód. Tuż pod sklepieniem gniazda uwiły nietoperze. Na samym środku znajdują się trzy niewielkie kamienie służące za siedziska, a także pozostałości po prowizorycznym, zbudowanym przez dzieciaki palenisku.
Rozciąga się stąd widok na całe Hogsmeade, a także na stację kolejową. Tuż przy wejściu do jaskini rośnie waleriana, którą czarodzieje wykorzystują do warzenia Wywaru Żywej Śmierci, Eliksiru zapomnienia i Eliksiru Słodkiego Snu.
Sama jaskinia jest ciemna i wilgotna; w środku panuje chłód. Tuż pod sklepieniem gniazda uwiły nietoperze. Na samym środku znajdują się trzy niewielkie kamienie służące za siedziska, a także pozostałości po prowizorycznym, zbudowanym przez dzieciaki palenisku.
Rozciąga się stąd widok na całe Hogsmeade, a także na stację kolejową. Tuż przy wejściu do jaskini rośnie waleriana, którą czarodzieje wykorzystują do warzenia Wywaru Żywej Śmierci, Eliksiru zapomnienia i Eliksiru Słodkiego Snu.
Nie mogła spać. Siedziała w salonie, smukłymi palcami przerzucając zaścielające stojący przed nią stolik papiery. Rachunki. Listy. Zamówienia. Nie znalazła jeszcze żadnych zażaleń - a ten fakt był już czymś, co warto było docenić. Nie często zabierała pracę do domu, dzisiejszego wieczora jednakże nie mogła już wysiedzieć w czterech ścianach Wenus. Ostatnio w lokalu kłębiło się bliżej nieokreślone coś; Giovanna zdawała się nie móc tam normalnie oddychać, jakiś ciężar przygniatał jej klatkę piersiową, a niewypowiedziany niepokój pętał myśli. We własnym mieszkaniu mogła natomiast w końcu odetchnąć. Z kugucharem ułożonym wygodnie na kolanach, który raz po raz pomrukiwał zadowolony, gdy dłoń Włoszki zawędrowała w okolice jego uszu i grzbietu, drapiąc i głaszcząc łasego na pieszczoty kota. Przebiegła wzrokiem po kolejnym rachunku, wzdychając ciężko. Może i nie była pod kreską, jednakże nie miała też zbytniego pola do finansowego popisu. Wenus aktualnie stała w miejscu, nie było dość funduszy by rozwinąć działalność w żadnym zakresie. Sprowadzane włoskie wina i przyzwoicie prowadzona kuchnia generowały dość zysków, by nie powodować strat. Zaś jej dziewczęta... cóż, pracowały jak mogły, jednakże nieodpowiedzialne decyzje podejmowane jeszcze za czasów Caesara odbijały się donośnym echem po dziś dzień. Jednakże, przy kolejnym rozliczeniu powinno już być o wiele lepiej.
Borgia chwyciła różdżkę i podniosła się z sofy, w międzyczasie przywołując z kuchni kieliszek. Przeszła kilka kroków w kierunku swojej szafy na wino, jednak nie dotarła do celu - w połowie drogi poczuła ostry, paraliżujący ból głowy. Jęknęła, osuwając się na kolana z powodu niemocy, która dotknęła jej po tak nagłym ataku migreny. Nim upadła jednakże obraz przed nią zaczął znikać przez wszechobecne światło, które ostrą bielą przysłoniło wszystko. Straciła na moment orientację w terenie, gubiąc się całkowicie w bólu. Po chwili jednakże głowa przestała tępo pulsować, powietrze wokół niej stało się jakby chłodniejsze i bardziej... rześkie?
Zacisnęła powieki po czym zamrugała gwałtownie. Wciągnęła szybko powietrze.
- No, no, no - wymamrotała przestraszona, palcami sięgając twarzy, tym samym upuszczając różdżkę. Usłyszała, jak drewno uderza o twardą powierzchnię, a echo hałasu niesie się naokoło. Nic nie widziała, tylko cichą, spokojną biel. Była ślepa. Jej szarpiące się w dzikim rytmie serce zdjął okropny lęk - taki, którego jeszcze nigdy wcześniej nie czuła. Czyżby Czarny Pan postanowił ukarać ją za ostatnie przewinienia? Czy to miała być jej pokuta? A może tylko początek? Zacisnęła dłonie na ustach, zduszając w sobie lęk. W jej szeroko otwartych oczach stanęły łzy. Szybko jednak zacisnęła powieki i skupiła się na swoim oddechu. Różdżka. Rzuciła się do przeszukiwania przestrzeni wokół siebie, nerwowo wodząc dłońmi po szorstkim, kamiennym podłożu. Gdy różdżka upadała usłyszała echo... więc może znajdowała się w jakiejś grocie? Jaskini?
W końcu jej palce natrafiły na smukły, gładki przedmiot. Od razu wyczuła znajomą w dotyku tarninę. Chwyciła się różdżki jak ostatniej nadziei, kiedy gdzieś na lewo od siebie usłyszała głos. Znaczy się, chyba na lewo - echo było tragiczne, dezorientowało niewidomą Włoszkę. Miała jednak wrażenie, że dźwięk był mniej rozmyty właśnie na lewo. Sam głos brzmiał też dość znajomo.
- Quentin? - zapytała niepewnie. - Mów coś do mnie - powiedziała łamiącym głosem, jednocześnie niezdarnie próbując przemieścić się w stronę, z której wydawało jej się, że dobiega głos mężczyzny. - Mów coś do mnie, nic nie widzę - powiedziała, a w jej drżącym, naznaczonym włoskim akcentem głosie było słychać zalążki paniki.
Borgia chwyciła różdżkę i podniosła się z sofy, w międzyczasie przywołując z kuchni kieliszek. Przeszła kilka kroków w kierunku swojej szafy na wino, jednak nie dotarła do celu - w połowie drogi poczuła ostry, paraliżujący ból głowy. Jęknęła, osuwając się na kolana z powodu niemocy, która dotknęła jej po tak nagłym ataku migreny. Nim upadła jednakże obraz przed nią zaczął znikać przez wszechobecne światło, które ostrą bielą przysłoniło wszystko. Straciła na moment orientację w terenie, gubiąc się całkowicie w bólu. Po chwili jednakże głowa przestała tępo pulsować, powietrze wokół niej stało się jakby chłodniejsze i bardziej... rześkie?
Zacisnęła powieki po czym zamrugała gwałtownie. Wciągnęła szybko powietrze.
- No, no, no - wymamrotała przestraszona, palcami sięgając twarzy, tym samym upuszczając różdżkę. Usłyszała, jak drewno uderza o twardą powierzchnię, a echo hałasu niesie się naokoło. Nic nie widziała, tylko cichą, spokojną biel. Była ślepa. Jej szarpiące się w dzikim rytmie serce zdjął okropny lęk - taki, którego jeszcze nigdy wcześniej nie czuła. Czyżby Czarny Pan postanowił ukarać ją za ostatnie przewinienia? Czy to miała być jej pokuta? A może tylko początek? Zacisnęła dłonie na ustach, zduszając w sobie lęk. W jej szeroko otwartych oczach stanęły łzy. Szybko jednak zacisnęła powieki i skupiła się na swoim oddechu. Różdżka. Rzuciła się do przeszukiwania przestrzeni wokół siebie, nerwowo wodząc dłońmi po szorstkim, kamiennym podłożu. Gdy różdżka upadała usłyszała echo... więc może znajdowała się w jakiejś grocie? Jaskini?
W końcu jej palce natrafiły na smukły, gładki przedmiot. Od razu wyczuła znajomą w dotyku tarninę. Chwyciła się różdżki jak ostatniej nadziei, kiedy gdzieś na lewo od siebie usłyszała głos. Znaczy się, chyba na lewo - echo było tragiczne, dezorientowało niewidomą Włoszkę. Miała jednak wrażenie, że dźwięk był mniej rozmyty właśnie na lewo. Sam głos brzmiał też dość znajomo.
- Quentin? - zapytała niepewnie. - Mów coś do mnie - powiedziała łamiącym głosem, jednocześnie niezdarnie próbując przemieścić się w stronę, z której wydawało jej się, że dobiega głos mężczyzny. - Mów coś do mnie, nic nie widzę - powiedziała, a w jej drżącym, naznaczonym włoskim akcentem głosie było słychać zalążki paniki.
Wniosek z historii jest prosty:
tkwimy w schematach me siostry
tkwimy w schematach me siostry
Czas nieubłaganie mija, krew jest wszędzie, czuję jej metaliczny posmak na języku. Oddycham płytko, szybko, z trudem - chwytam się za brzuch. Rozglądam mętnym wzrokiem wokół, ale niewiele tu widać. Jest ciemno, zaś wejście do groty zasnute jest lekką mgłą ponurości nieba. To chyba Hogsmeade, tak mi się wydaje, ale nie potrafię powiedzieć tego na pewno. Wiem, że widok wydaje się być znajomy, ale to wcale nie polepsza mojego nastroju. Jestem w miejscu, z którego nie wiem czy będę mógł w ogóle się wydostać przez wzgląd na stan zdrowia mojej osoby. Odczuwam niepokój ciągnący się rozedrganą nicią po całym ciele. Nie spodziewam się nikogo zastać, a jednak - znajomy głos, jeszcze bardziej znajomy akcent, a także sylwetka kobieca.
- Borgia - mówię cicho, bardziej stwierdzając niż pytając. W każdych innych, zwyczajnych okolicznościach spiąłbym się i najeżył będąc onieśmielony jej towarzystwem, ale w aktualnej sytuacji modlę się tylko o przeżycie. Robię też wszystko, żeby przetrwać i fakt, że obok jest właśnie Giovanna, bardziej mnie cieszy niż deprymuje. Nabieram większej ilości powietrza w płuca, z przerażeniem słuchając, że straciła wzrok. Niech to szlag, jak oni mają się stąd wydostać?
- Ja nie mam różdżki. Jakieś dziwne anomalie wyrwały mnie ze szpitalnego łóżka, krwawię - nakreślam odrobinę dramatyzm chwili, w której właśnie tkwimy. Bez nadziei na polepszenie. - W dodatku jesteśmy w jakiejś jaskini - dodaję, żeby chyba nas oboje dobić. Nigdy nie byłem subtelny, dziś wręcz niczym Cassandra wieszczę nam same niepowodzenia, może nawet długi oraz bolesny zgon, kto wie.
- Może spróbuj wezwać medyków? - podsuwam pomysł nieświadomy, że zaklęcie to nie działa. Nie jestem wszechwiedzący. Jednak w tej chwili to rozwiązanie wydaje mi się najsensowniejsze - urok nie wymaga celowania, a więc wzroku, a dzięki niemu być może nas znajdą i uleczą w Świętym Mungu. Och, to chyba podpada już pod pełen desperacji optymizm, ale nie dbam o to. Marzę po prostu, żeby się stąd wydostać - nagle perspektywa gnicia w szpitalu wydaje się być wręcz cudowną wizją, nie zaś okropną nudą oraz palącym upokorzeniem, jak sądziłem jeszcze kilka godzin temu. Liczę, że Merlin wybaczy mi moje niezadowolenie, dzięki czemu los zacznie nam wreszcie sprzyjać, właśnie dzięki odkupieniu mych win.
- Borgia - mówię cicho, bardziej stwierdzając niż pytając. W każdych innych, zwyczajnych okolicznościach spiąłbym się i najeżył będąc onieśmielony jej towarzystwem, ale w aktualnej sytuacji modlę się tylko o przeżycie. Robię też wszystko, żeby przetrwać i fakt, że obok jest właśnie Giovanna, bardziej mnie cieszy niż deprymuje. Nabieram większej ilości powietrza w płuca, z przerażeniem słuchając, że straciła wzrok. Niech to szlag, jak oni mają się stąd wydostać?
- Ja nie mam różdżki. Jakieś dziwne anomalie wyrwały mnie ze szpitalnego łóżka, krwawię - nakreślam odrobinę dramatyzm chwili, w której właśnie tkwimy. Bez nadziei na polepszenie. - W dodatku jesteśmy w jakiejś jaskini - dodaję, żeby chyba nas oboje dobić. Nigdy nie byłem subtelny, dziś wręcz niczym Cassandra wieszczę nam same niepowodzenia, może nawet długi oraz bolesny zgon, kto wie.
- Może spróbuj wezwać medyków? - podsuwam pomysł nieświadomy, że zaklęcie to nie działa. Nie jestem wszechwiedzący. Jednak w tej chwili to rozwiązanie wydaje mi się najsensowniejsze - urok nie wymaga celowania, a więc wzroku, a dzięki niemu być może nas znajdą i uleczą w Świętym Mungu. Och, to chyba podpada już pod pełen desperacji optymizm, ale nie dbam o to. Marzę po prostu, żeby się stąd wydostać - nagle perspektywa gnicia w szpitalu wydaje się być wręcz cudowną wizją, nie zaś okropną nudą oraz palącym upokorzeniem, jak sądziłem jeszcze kilka godzin temu. Liczę, że Merlin wybaczy mi moje niezadowolenie, dzięki czemu los zacznie nam wreszcie sprzyjać, właśnie dzięki odkupieniu mych win.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego głos stanowił dla Borgii kompas. Jaskinia jednakże zniekształcała dźwięki, echo niosło się i odbijało, dezorientując Włoszkę - dlatego też posuwała się do przodu powoli, cały czas korygując kierunek, w którym zmierzała. Przemieszczała się na czworaka, ostrożnie wymacując przed sobą grunt. Czuła, że na jej kolanach pojawiają się drobne skaleczenia, jadnak uparcie ignorowała nieprzyjemne ukłucia bólu i parła do przodu. Tylko z jej szeroko otwartych, niewidzących oczu w międzyczasie potoczyły się dwie okrągłe łzy wielkości ziaren grochu. Szybko jednakże spłynęły po jej policzkach, niknąc w ciemności.
Zapach krwi poczuła w tej samej chwili, w której Burke wyznał jej, że jest ranny. Zamarła wtedy na chwilę, zaraz jednak podwoiła swoje wysiłki, by już po krótkiej chwili znaleźć się u boku Quentina. Zacisnęła smukłe palce lewej dłoni na materiale nogawki jego spodni, drugą wciąż kurczowo trzymając różdżkę. Jedyną na ich dwójkę. Poluzowała uścisk na jego ubraniu i powoli przeniosła rękę wyżej i w prawo, ostatecznie trafiając na jego ramię. Lepkie od posoki.
- Co cię zraniło? - zapytała, obracając twarz ku miejscu, gdzie według jej podejrzeń przestrzennych powinna znajdować się twarz Rycerza. - Nie mam pojęcia jak się tutaj znalazłam. W jednej chwili siedziałam w mieszkaniu w następnej leżałam już tu - powiedziała, a jej głos poniósł się echem po jaskini.
Jedna chwila. Tyle wystarczyło, by straciła wzrok. Na tę myśl czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku i strach. Strach ustępujący tylko temu, który czuła w obecności Czarnego Pana, kiedy ten położył na niej swoje przenikliwe spojrzenie. Nieświadomie uniosła dłoń to twarzy, zostawiając na policzku smużkę rozmazanej krwi - jakby jeszcze raz chciała upewnić się w ten sposób, że nie jest to sen. Czuła jednak wilgotność i własny dotyk na skórze - nie mogło być mowy o żadnym śnie. Ani nawet koszmarze.
- Tak. Tak, to jest dobry pomysł, ja sama za wiele nie będę ci w stanie pomóc. Ale... mam wrażenie, że skoro tutaj jesteśmy - całkiem przypadkowo i w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach - to może coś się stało na większą skalę - powiedziała ciszej, bowiem echo w jaskini było przytłaczające. Uniosła jednak różdżkę ku górze i wymówiła inkantację. - Medico.
Zapach krwi poczuła w tej samej chwili, w której Burke wyznał jej, że jest ranny. Zamarła wtedy na chwilę, zaraz jednak podwoiła swoje wysiłki, by już po krótkiej chwili znaleźć się u boku Quentina. Zacisnęła smukłe palce lewej dłoni na materiale nogawki jego spodni, drugą wciąż kurczowo trzymając różdżkę. Jedyną na ich dwójkę. Poluzowała uścisk na jego ubraniu i powoli przeniosła rękę wyżej i w prawo, ostatecznie trafiając na jego ramię. Lepkie od posoki.
- Co cię zraniło? - zapytała, obracając twarz ku miejscu, gdzie według jej podejrzeń przestrzennych powinna znajdować się twarz Rycerza. - Nie mam pojęcia jak się tutaj znalazłam. W jednej chwili siedziałam w mieszkaniu w następnej leżałam już tu - powiedziała, a jej głos poniósł się echem po jaskini.
Jedna chwila. Tyle wystarczyło, by straciła wzrok. Na tę myśl czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku i strach. Strach ustępujący tylko temu, który czuła w obecności Czarnego Pana, kiedy ten położył na niej swoje przenikliwe spojrzenie. Nieświadomie uniosła dłoń to twarzy, zostawiając na policzku smużkę rozmazanej krwi - jakby jeszcze raz chciała upewnić się w ten sposób, że nie jest to sen. Czuła jednak wilgotność i własny dotyk na skórze - nie mogło być mowy o żadnym śnie. Ani nawet koszmarze.
- Tak. Tak, to jest dobry pomysł, ja sama za wiele nie będę ci w stanie pomóc. Ale... mam wrażenie, że skoro tutaj jesteśmy - całkiem przypadkowo i w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach - to może coś się stało na większą skalę - powiedziała ciszej, bowiem echo w jaskini było przytłaczające. Uniosła jednak różdżkę ku górze i wymówiła inkantację. - Medico.
Wniosek z historii jest prosty:
tkwimy w schematach me siostry
tkwimy w schematach me siostry
The member 'Giovanna Borgia' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Z początku jej nie widzę, leżąc w jakiejś dziwnej pozycji, niepozwalającej na widzenie wszystkiego. Opieram się chyba o jakiś kamień, dlatego mogę dostrzec nieco więcej. Mianowicie to, że jesteśmy w jakimś niecodziennym miejscu. W takim, które zapewne żadne z nas z własnej woli by się nie znalazło. Oddycham ciężko, czuję się naprawdę wymęczony, słaby oraz poturbowany przez chorobę. Wreszcie dostrzegam sylwetkę Borgii, kiedy zdaje się być w zasięgu mojego wzroku. Nie pomyliłem się. Nie znam zbytnio żadnych Włoszek, dlatego z góry przyjąłem, że to właśnie ona. Całe szczęście - w przeciwnym razie mógłbym mieć problemy. A tak nie musiałem się przynajmniej martwić o to, że Giovanna zatłucze mnie zaraz jakąś przypadkową skałą. Marne to pocieszenie, ale jednak na chwilę wystarcza, żebym nie czuł paniki przez jakieś kilkanaście sekund. Później jest już gorzej - jestem w fatalnym stanie, kobieta idąca na czworaka jest ślepa, więc niezbyt jest mi w stanie pomóc. A ja jej. Czyżbyśmy byli skazani na łaskawość losu?
W takim razie niechybnie zginiemy.
Z takimi oto niesamowicie optymistycznymi myślami leżę, czekając już chyba tylko na śmierć. Robi mi się coraz dziwniej, bolą mnie plecy od niewygodnej pozycji oraz twardego podłoża i coś mi mówi, że to dopiero początek problemów. Kaszlę w ściśniętą ledwo pięść, na której także znajdują się ślady krwi. Chyba muszę cuchnąć metaliczną wonią, chociaż ja się już do niej przyzwyczaiłem.
- Nie wiem, leżałem w szpitalu… i nagle rozległ się huk, szyby poszły w drobny mak i to one mnie raniły, bo spadły wprost na mnie - relacjonuję najlepiej jak umiem. Trochę mi się już w głowie plącze, słabość nie ustępuje, czuję suchość w ustach. Zerkam cały czas na czarownicę i to dziwny widok. Oglądać kogoś, kto jest całkowicie ślepy, nie mruga zbyt często, zaś spojrzenie zdaje się być martwe, bezgranicznie puste. Czuję kolejny dreszcz, jaki biegnie mi wzdłuż kręgosłupa, nabieram powietrza w płuca.
- Tak, może coś w tym jest. Dziwne, że oboje znaleźliśmy się nagle w jakiejś jaskini - stwierdzam z niesmakiem. Odczuwam ulgę, kiedy Borgia wzywa ratowników. Widzę iskry, więc powinno zadziałać, prawda? O ja naiwny. Dopiero jak mija jakaś godzina, nie wiem, nie orientuję się w czasie, a nikt nie przybywa, gdzie normalnie powinni być w przeciągu kilku minut, to zaczynam się coraz bardziej denerwować. - Co teraz? - pytam słabo. Jesteśmy skazani wyłącznie na siebie?
W takim razie niechybnie zginiemy.
Z takimi oto niesamowicie optymistycznymi myślami leżę, czekając już chyba tylko na śmierć. Robi mi się coraz dziwniej, bolą mnie plecy od niewygodnej pozycji oraz twardego podłoża i coś mi mówi, że to dopiero początek problemów. Kaszlę w ściśniętą ledwo pięść, na której także znajdują się ślady krwi. Chyba muszę cuchnąć metaliczną wonią, chociaż ja się już do niej przyzwyczaiłem.
- Nie wiem, leżałem w szpitalu… i nagle rozległ się huk, szyby poszły w drobny mak i to one mnie raniły, bo spadły wprost na mnie - relacjonuję najlepiej jak umiem. Trochę mi się już w głowie plącze, słabość nie ustępuje, czuję suchość w ustach. Zerkam cały czas na czarownicę i to dziwny widok. Oglądać kogoś, kto jest całkowicie ślepy, nie mruga zbyt często, zaś spojrzenie zdaje się być martwe, bezgranicznie puste. Czuję kolejny dreszcz, jaki biegnie mi wzdłuż kręgosłupa, nabieram powietrza w płuca.
- Tak, może coś w tym jest. Dziwne, że oboje znaleźliśmy się nagle w jakiejś jaskini - stwierdzam z niesmakiem. Odczuwam ulgę, kiedy Borgia wzywa ratowników. Widzę iskry, więc powinno zadziałać, prawda? O ja naiwny. Dopiero jak mija jakaś godzina, nie wiem, nie orientuję się w czasie, a nikt nie przybywa, gdzie normalnie powinni być w przeciągu kilku minut, to zaczynam się coraz bardziej denerwować. - Co teraz? - pytam słabo. Jesteśmy skazani wyłącznie na siebie?
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To wszystko... ta cała sytuacja jest pozbawiona sensu - Giovanna oplotła się ramionami i przysiadła na kamiennej posadzce, podkuliwszy kolana do piersi. Zapach krwi wżynał się w jej umysł, świdrował nozdrza i sprawiał, że powoli przestawały istnieć dla niej wszystkie inne zapachy i dźwięki. Ledwo była w stanie skupić się na słowach, które mówił do niej Quentin. Ta sytuacja była dla niej całkowicie nowa - zdarzało jej się i owszem przymykać oczy w czasie chociażby wąchania lub degustacji wina, teraz jednakże pozbawiona wzroku całkowicie czuła zdecydowanie więcej, Od zawsze miała dobry węch, teraz jednak naprawdę zaczęła go doceniać. Odwróciła w końcu głowę w bok, szukając innych woni niż krew szlachcica. Nie mogła przecież tu całkiem spanikować, to byłoby całkowicie pozbawione sensu i niweczące ich resztki szans na wydostanie się z tej jaskini. Właściwie to dobrze się stało, że trafiła tu na Burke'a, a nie na przykład na Deirdre. Tsagairt bowiem na pewno wykorzystałaby tę sytuację i upozorowała całkiem zgrabnie śmierć swojej byłej przyjaciółki i jednocześnie ciemiężcy.
Od rzucenia Medico mijało coraz więcej czasu, a po czarodziejskim pogotowiu nie było ani śladu. Borgia zaczęła nerwowo uderzać palcami o wciąż zaplecione ramiona, przestając nagle, kiedy ciszę przecięły słowa szlachcica. Sama nie chciała tego mówić, bojąc się, że poprzez werbalizację obawy staną się rzeczywistością. Te dwa krótkie słowa zapytania: co teraz? zbudziły w Giovannie lekko przysypiające w ostatnich minutach poczucie strachu.
- Nie wiem - powiedziała szeptem, niewidzącymi oczami wpatrując się przed siebie. - Nie widzę żadnego racjonalnego wyjścia z tej sytuacji - dodała, a po chwili... wybuchnęła krótkim, lekko histerycznym śmiechem. - Nie... widzę! - zawołała, a echo jej rozbawionego głosu poniosło się po jaskini. Siedzenie w miejscu i czekanie na pomoc już ją denerwowało, to nie było zachowanie w stylu zaradnej Włoszki. Wymacała, gdzie dokładnie znajduje się Quentin i skupiając się na kierunku, w którym przesuwa się od niego, znalazła w końcu ścianę. Wczepiając się smukłymi palcami w jej rozpadliny wstała chwiejnie na nogi i zamarła w bezruchu. Ta jaskinia musiała mieć w końcu jakieś ujście, wyjście...
Stała tak chwilę, aż w końcu drgnęła, czując na twarzy podmuch świeżego powietrza. Ustawiła się w jego stronę frontem i przełknęła ślinę. Musiała zaufać Quentinowi.
- Pokierujesz mnie w stronę wyjścia? Może jeżeli puszczę iskry u wylotu, albo... och! - zacisnęła palce na różdżce i wyciągnęła ją przed siebie. Skupiła się na odtwarzaniu w pamięci słonecznego poranka, kiedy jej dłonie przeskakiwały z klawisza na klawisz, wygrywając piękną melodię. Słyszała też miękkie kroki ojca na dywanie, krążącego wokół białego fortepianu Gianny i napełniającego salon zapachem piżma. Skupiła się na wspomnieniu, na szczęściu, jakie ono ze sobą niosło i... - Expecto Patronum - wypowiedziała inkantację.
Od rzucenia Medico mijało coraz więcej czasu, a po czarodziejskim pogotowiu nie było ani śladu. Borgia zaczęła nerwowo uderzać palcami o wciąż zaplecione ramiona, przestając nagle, kiedy ciszę przecięły słowa szlachcica. Sama nie chciała tego mówić, bojąc się, że poprzez werbalizację obawy staną się rzeczywistością. Te dwa krótkie słowa zapytania: co teraz? zbudziły w Giovannie lekko przysypiające w ostatnich minutach poczucie strachu.
- Nie wiem - powiedziała szeptem, niewidzącymi oczami wpatrując się przed siebie. - Nie widzę żadnego racjonalnego wyjścia z tej sytuacji - dodała, a po chwili... wybuchnęła krótkim, lekko histerycznym śmiechem. - Nie... widzę! - zawołała, a echo jej rozbawionego głosu poniosło się po jaskini. Siedzenie w miejscu i czekanie na pomoc już ją denerwowało, to nie było zachowanie w stylu zaradnej Włoszki. Wymacała, gdzie dokładnie znajduje się Quentin i skupiając się na kierunku, w którym przesuwa się od niego, znalazła w końcu ścianę. Wczepiając się smukłymi palcami w jej rozpadliny wstała chwiejnie na nogi i zamarła w bezruchu. Ta jaskinia musiała mieć w końcu jakieś ujście, wyjście...
Stała tak chwilę, aż w końcu drgnęła, czując na twarzy podmuch świeżego powietrza. Ustawiła się w jego stronę frontem i przełknęła ślinę. Musiała zaufać Quentinowi.
- Pokierujesz mnie w stronę wyjścia? Może jeżeli puszczę iskry u wylotu, albo... och! - zacisnęła palce na różdżce i wyciągnęła ją przed siebie. Skupiła się na odtwarzaniu w pamięci słonecznego poranka, kiedy jej dłonie przeskakiwały z klawisza na klawisz, wygrywając piękną melodię. Słyszała też miękkie kroki ojca na dywanie, krążącego wokół białego fortepianu Gianny i napełniającego salon zapachem piżma. Skupiła się na wspomnieniu, na szczęściu, jakie ono ze sobą niosło i... - Expecto Patronum - wypowiedziała inkantację.
Wniosek z historii jest prosty:
tkwimy w schematach me siostry
tkwimy w schematach me siostry
The member 'Giovanna Borgia' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ma rację. To nie ma najmniejszego sensu. Niestety świadomość tego wniosku nie niesie ze sobą niczego konkretnego. Żadnych informacji, wyjaśnień, odpowiedzi na niezadane pytania, kolejnych wniosków. Nic, co mogłoby okazać się przydatne w próbach zrozumienia zachodzących wokół nas zjawisk. Mocno niepokojących. Dlaczego medycy się nie zjawiają? Wyraźnie widzę promień zaklęcia opuszczający koniec różdżki Giovanny, ale zbyt długi czas oczekiwania bezwzględnie daje nam do zrozumienia, że nic z tego. Czyżby magia całkowicie się zbuntowała przestając działać? Kręci mi się w głowie od tych wszystkich nagłych myśli uporczywie atakujących moją świadomość. Nie czuję się najlepiej, upływ krwi, choroba oraz dyskomfort w leżeniu na kamieniu nie podnoszą w żaden sposób poziomu mojego samopoczucia. W dodatku czuję jeszcze niezagojone rany po oparzeniach, których powód wszak miał miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Oddycham z trudem i gdybym tylko potrafił się śmiać, prawdopodobnie dołączyłbym do chórku histerycznej wesołości towarzyszki niedoli. W tym przypadku to akurat dobrze, że nie umiem jawnie okazać rozbawienia - jak nic rozbolałoby mnie wszystko, co tylko rozboleć mnie mogło.
Mimo świadomości pewnych rzeczy, pocieszenie jest zbyt kruche, wręcz niesamowicie wątłe w porównaniu do odczuwanego niepokoju. Zostaniemy tu do śmierci, która zbliża się coraz mocniej. Przynajmniej poruszając się w moim kierunku, chociaż ślepota Borgii, jeśli zabrnie za daleko na kraniec jaskini, także może mieć katastrofalne skutki. Dlatego na tyle, na ile pozwala mi pozycja, w której się znajduję, staram się uważnie obserwować każdy ruch kobiety, informując ją przy tym czy przypadkiem zaraz nie straci życia spadając w dół.
- Zatrzymaj się - mówię w pewnym momencie. Wydaje mi się, że tyle wystarczy, żeby zwrócić czyjąkolwiek uwagę na jaskinię. Niestety wątpię, żeby akurat ktoś tędy przechodził, ale zawsze warto próbować. Otwieram szerzej oczy, wpatrując się w sylwetkę czarownicy oraz w sposób, jaki wyczarowuje patronusa. Nawet nie wiem jaką przybiera formę, dlatego uznaję to za ciekawe doświadczenie, którego nie zdołałbym powtórzyć. Niestety… z różdżki wydobywa się tylko mleczna mgiełka, nijak nie pozwalająca nam na ratunek.
- Nic się nie zadziało - zauważam na głos, gdyż nie wiem, czy Włoszka ma tego świadomość. Nigdy nie czarowałem będąc niewidomym, nie wiem do końca jakie to uczucie. W każdym razie odczuwam ogromny zawód kiedy się nie udaje. Nie trwa on jednak długo - wtem słyszę dźwięki, jakby ktoś się tutaj wspinał? Czy to możliwe? - Halo? - rzucam najgłośniej jak potrafię, dając znak gdzie się znajdujemy.
Mimo świadomości pewnych rzeczy, pocieszenie jest zbyt kruche, wręcz niesamowicie wątłe w porównaniu do odczuwanego niepokoju. Zostaniemy tu do śmierci, która zbliża się coraz mocniej. Przynajmniej poruszając się w moim kierunku, chociaż ślepota Borgii, jeśli zabrnie za daleko na kraniec jaskini, także może mieć katastrofalne skutki. Dlatego na tyle, na ile pozwala mi pozycja, w której się znajduję, staram się uważnie obserwować każdy ruch kobiety, informując ją przy tym czy przypadkiem zaraz nie straci życia spadając w dół.
- Zatrzymaj się - mówię w pewnym momencie. Wydaje mi się, że tyle wystarczy, żeby zwrócić czyjąkolwiek uwagę na jaskinię. Niestety wątpię, żeby akurat ktoś tędy przechodził, ale zawsze warto próbować. Otwieram szerzej oczy, wpatrując się w sylwetkę czarownicy oraz w sposób, jaki wyczarowuje patronusa. Nawet nie wiem jaką przybiera formę, dlatego uznaję to za ciekawe doświadczenie, którego nie zdołałbym powtórzyć. Niestety… z różdżki wydobywa się tylko mleczna mgiełka, nijak nie pozwalająca nam na ratunek.
- Nic się nie zadziało - zauważam na głos, gdyż nie wiem, czy Włoszka ma tego świadomość. Nigdy nie czarowałem będąc niewidomym, nie wiem do końca jakie to uczucie. W każdym razie odczuwam ogromny zawód kiedy się nie udaje. Nie trwa on jednak długo - wtem słyszę dźwięki, jakby ktoś się tutaj wspinał? Czy to możliwe? - Halo? - rzucam najgłośniej jak potrafię, dając znak gdzie się znajdujemy.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mustafa nie miał nic do Anglików. Przybył do ich kraju jeszcze jako mały szkrab, a jedynie nieco ciemniejsza karnacja została oznaczona jako inne pochodzenie. Nie wiedział kim byli jego rodzice ani czy byli obcokrajowcami. Mówiono mu, że pewnie podrzucili w dokach maleństwo i wrócili do siebie. Do siebie? Czyli gdzie naprawdę? Przygarnięty przez rybaka i jego żonę został nazwany obcobrzmiącym imieniem dzięki czarnych włosach i nieco bardziej opalonej skórze. Jak był mały lubił snuć historię o tym, że jego mama była księżniczką na dalekim wschodzie, ale pokochała biedaka i musieli uciekać z kraju przed gniewem jej ojca, króla. Po skończeniu Hogwartu zaczął myśleć bardziej trzeźwo i przyziemnie, dlatego też zatrudnił się jako pomocnik w Miodowym Królestwie. Początkowo mógł jedynie przenosić towar, jednak później zauważono jego smykałkę do tworzenia smakołyków i od dobrych piętnastu lat zajmował się lepieniem ciasteczek, formowaniem lizaków i pieczeniem ciast. Sprawiało mu to wiele radości, a szerokie uśmiechy dzieci były największą dla niego nagrodą. Dzieci i dorosłych. Nie przestawał jedynie na wiecznym powielaniu tych samych przepisów. Broń cię Merlinie! Poszukiwał nowych smaków - marzyło mu się też zdobycie jagody podchówka jaskiniowego, którego podobno widziano jakieś sto lat temu w jaskiniach na brzegach Hogsmeade. Jak ktoś spróbował jego owocu miał być szczęśliwy po wszystkie dni swojego życia, a czyż to nie miało dodać niesamowitości w jego przepisach? Niestety roślina ta rosła tak rzadko i obumierała w kilka minut po zakwitnięciu, że ciężko było ją w ogóle namierzyć. Owszem - byli poszukiwacze, którzy marzyli o jej zdobyciu i szukali jej całe życie, lecz nie byli jak Mustafa Bones. Doświadczony czterdziestolatek miał jeszcze w sobie tyle życia, by namiętnie szperać w ciemnych korytarzach. Wchodząc do jaskini nie spodziewał się towarzystwa. Lecz po kilku znajomych zakrętach usłyszał czyjeś głosy. Czyżby konkurencja? Ha! Niedoczekanie. Zaraz też ruszył w ich stronę, by powiadomić, że to on miał pierwszeństwo i powinni szybko stąd znikać. Jakieś było zdziwienie, gdy zauważył przed sobą elegancką damę i nieco dziwnie zachowującego się towarzysza.
- A cóż to! - rzucił zaskoczony Mustafa, przejeżdżając dłonią po zaroście na wyraźnie zarysowanej żuchwie. Podniósł ręce, widząc skierowaną w jego stronę różdżkę, lecz jego zaklęcie wciąż działało i rozświetlało mroki. - Co tu robicie? - spytał zmartwionym tonem, widząc, że chyba sporo przeszli. Czyżby niefortunna teleportacja? Nielegalny pojedynek? Schadzka kochanków? - Dobrze się pani czuje? - dodał, przenosząc światło na twarz kobiety. Ta w ogóle nie reagowała na światło. Niewidoma. Najwyraźniej zagubili się w tym chaosie i nie wiedzieli jak wrócić. Bones pokręcił głową i zaraz podszedł do niewidomej, by użyczyć jej ręki. - Musicie udać się do Munga. Wyglądacie okropnie - mówił, zupełnie zapominając o jagodzie podchówka. - Znam te jaskinie jak własną kieszeń. Chodźcie.
Wyprowadził zagubioną dwójkę wprost w ciemną noc i pomógł im przedostać się do jego mieszkania, gdzie dalej musieli radzić już sobie sami. Zanim tam jednak dotarli minęło sporo czasu i noc już dawno minęła. Tak samo jak szansa na znalezienie legendarnej rośliny. Może znajdzie ją innym razem!
|zt
- A cóż to! - rzucił zaskoczony Mustafa, przejeżdżając dłonią po zaroście na wyraźnie zarysowanej żuchwie. Podniósł ręce, widząc skierowaną w jego stronę różdżkę, lecz jego zaklęcie wciąż działało i rozświetlało mroki. - Co tu robicie? - spytał zmartwionym tonem, widząc, że chyba sporo przeszli. Czyżby niefortunna teleportacja? Nielegalny pojedynek? Schadzka kochanków? - Dobrze się pani czuje? - dodał, przenosząc światło na twarz kobiety. Ta w ogóle nie reagowała na światło. Niewidoma. Najwyraźniej zagubili się w tym chaosie i nie wiedzieli jak wrócić. Bones pokręcił głową i zaraz podszedł do niewidomej, by użyczyć jej ręki. - Musicie udać się do Munga. Wyglądacie okropnie - mówił, zupełnie zapominając o jagodzie podchówka. - Znam te jaskinie jak własną kieszeń. Chodźcie.
Wyprowadził zagubioną dwójkę wprost w ciemną noc i pomógł im przedostać się do jego mieszkania, gdzie dalej musieli radzić już sobie sami. Zanim tam jednak dotarli minęło sporo czasu i noc już dawno minęła. Tak samo jak szansa na znalezienie legendarnej rośliny. Może znajdzie ją innym razem!
|zt
I show not your face but your heart's desire
Sytuacja prezentuje się naprawdę fatalnie. W jednej chwili znaleźliśmy się w beznadziejnym położeniu, w drugiej nic się nie polepsza. Jest przerażająco. Zapach krwi wciąż unosi się w powietrzu, ale zmysł węchu go jakby przytępił. Echo wciąż niesie się po jaskini. Zaczynam się zastanawiać czy może jest stąd jakieś inne wyjście? Może ta grota wcale nie kończy się ścianą? To chyba prawda, co mówią o nadziei - umiera ona ostatnia. Obym nie umarł wraz z nią, tak sobie właśnie myślę, kiedy starania Borgii nie zdają się na nic. Wzdycham, czując pulsujący ból w całym ciele. Jestem coraz słabszy przez utratę krwi i chociaż najgorsze już minęło, to wciąż nie wracam do zdrowia. Oddycham płytko marząc już tylko o tym, żeby znaleźć się w szpitalu. To dziwne, bo jeszcze niedawno pragnąłem tylko z niego wyjść i wrócić do domu. Priorytety się zmieniają wraz ze zmianą perspektywy.
Wtem słyszę, jakby ktoś się do nas zbliżał. Nasłuchuję intensywniej, starając się też wygiąć w ten sposób, żeby wszystko widzieć. Po kilku stęknięciach udaje mi się to. Na mojej twarzy odmalowuje się ulga, kiedy zauważam mężczyznę. Obcego, o mocno egzotycznym wyglądzie, ale to teraz nie ma dla mnie większego znaczenia. Po prostu jest ktoś, kto nam pomoże.
- Jakaś dziwna, magiczna siła nas tu ściągnęła. Mnie ze szpitalnego łóżka - odpowiadam nieznajomemu, spoglądając na Włoszkę. - Giovanna straciła wzrok - dodaję. - Nie mam różdżki i cierpię na traumę krwi, muszę się szybko dostać do szpitala - mówię jeszcze, chcąc mu nakreślić sytuację, w której zresztą i tak się szybko orientuje. Przyjmuję jego pomoc z wdzięcznością. Zakłada mi prowizoryczny opatrunek uniemożliwiając dalszej utracie cennej krwi. I pomaga wstać. Jest mi ciężko iść, ale nie marudzę. Na mojej niezwykle bladej twarzy widać jedynie lekkie skrzywienie ust spowodowane kolejną porcją bólu roznoszącą się po zmęczonym organizmie. Jednak powoli udaje nam się dotrzeć do innego wyjścia. Nie tak stromego. Możemy spokojnie, bez większych urazów zejść i dotrzeć do mieszkania mężczyzny. Dziękuję mu szczerze, po czym kominkiem dostaję się do Świętego Munga.
zt.
Wtem słyszę, jakby ktoś się do nas zbliżał. Nasłuchuję intensywniej, starając się też wygiąć w ten sposób, żeby wszystko widzieć. Po kilku stęknięciach udaje mi się to. Na mojej twarzy odmalowuje się ulga, kiedy zauważam mężczyznę. Obcego, o mocno egzotycznym wyglądzie, ale to teraz nie ma dla mnie większego znaczenia. Po prostu jest ktoś, kto nam pomoże.
- Jakaś dziwna, magiczna siła nas tu ściągnęła. Mnie ze szpitalnego łóżka - odpowiadam nieznajomemu, spoglądając na Włoszkę. - Giovanna straciła wzrok - dodaję. - Nie mam różdżki i cierpię na traumę krwi, muszę się szybko dostać do szpitala - mówię jeszcze, chcąc mu nakreślić sytuację, w której zresztą i tak się szybko orientuje. Przyjmuję jego pomoc z wdzięcznością. Zakłada mi prowizoryczny opatrunek uniemożliwiając dalszej utracie cennej krwi. I pomaga wstać. Jest mi ciężko iść, ale nie marudzę. Na mojej niezwykle bladej twarzy widać jedynie lekkie skrzywienie ust spowodowane kolejną porcją bólu roznoszącą się po zmęczonym organizmie. Jednak powoli udaje nam się dotrzeć do innego wyjścia. Nie tak stromego. Możemy spokojnie, bez większych urazów zejść i dotrzeć do mieszkania mężczyzny. Dziękuję mu szczerze, po czym kominkiem dostaję się do Świętego Munga.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście minut zostało do godziny wilka, podczas której w organizmie nasilały się wszelkie negatywne zjawiska, między innymi bóle i kryzysy chorób. Ktoś kiedyś powiedział mu, że w tym interwale czasowym występuje też najwięcej zgonów we śnie! Szaleństwo... Jakby godzina miała wpływ na żniwo śmierci... Niesamowite. Chociaż to wcale nie oznaczało, że nie było mu z tego powodu przykro, po prostu wydało mu się to intrygujące... To wszystko. Oczywiście nikt w jego najbliższym otoczeniu jeszcze nie umarł, a przynajmniej tak JJ sądził. Nie miał pojęcia o tym, że jego bliskie kuzynki nigdy nie miały odpowiedzieć na jego wysyłane w pustkę listy. Póki co chodził nieświadomy i w takim stanie miał jeszcze pozostać, pisząc drugi list do Pandory. Mia nie odpisała, ale ona mało kiedy to robiła - zapewne była zajęta wymierzaniem sprawiedliwości i pokazywaniem każdemu mężczyźnie na swojej drodze, że nie warto było z nią zadzierać. Cóż. Przecież nawet jego nie oszczędzała w słowach i czynach, ale Jayden mało sobie z tego robił. Być może dlatego między nimi pojawiło się coś podobnego do nici porozumienia. Nie spotykali się często, ale nie miało to znaczenia. Ostatnimi czasy Vane miał jakiś rodzinny reunion. Pandora, Iris i Jocelyn, do tego Mia... Nie sądził, że świat zabierze mu dwójkę z czwórki kuzynek i to jeszcze w tak okrutny sposób. Zapewne nie przyjąłby nawet zaproszenia lorda nestora na wykład na Festiwalu Lata, gdyby wiedział. Czy dobrze, że jednak nie miał o tym bladego pojęcia? Tę noc spędziłby inaczej? Ciężko powiedzieć, ale usilnie starał się znaleźć odpowiednie miejsce na obserwacje. Gdyby nie motor w postaci umiłowania ciał niebieskich i chęć dowiedzenia się czy widok z tamtego wzgórza był lepszy niż z tego zapewne już dawno byłby z powrotem w zamku w Hogwarcie. A że zapuścił się w pobliże nieznanych terenów... Co mogło pójść źle? Był uparty i to chyba wiedzieli wszyscy, którzy znali go chociaż trochę. Do tego nie było się łatwo go pozbyć. Dzisiejszej nocy towarzyszyły mu trzy nieparzystokopytne stworzenia, trzymając się linii lasu. Centaury ufały mu na tyle, by nie musieć się martwić, że je wyda, gdzie aktualnie przebywały lub czym się zajmowały. Miały zdecydowanie większy problem. Przy ich dość szybkim tempie galopu było naturalną rzeczą, że wymiękł, nie nadążając tymi swoimi ludzkimi nóżkami. I to dosłownie. A zamierzał złapać tylko jeden oddech. Ta noc była wyjątkowa. Poprosił centaury by mu pomogły odnaleźć odpowiednie miejsce na podziwianie gwiazdozbioru feniksa. Najjaśniejsza gwiazda miała podobne właściwości jak Słońce, lecz była od niego sporo większa. Musiał ją zobaczyć! No i tak właśnie wylądował tutaj. Poprosił o chwilę odpoczynku, odwrócił się i... Został sam. Stado centaurów popędziło zupełnie gdzie indziej razem z wiedzą na temat, gdzie się znajdowali. No, trudno. Nie pierwszy i nie ostatni raz miało mu się to zdarzać. Vane spojrzał w niebo i mógł odczytać z niego, gdzie był. Nie było to takie trudne, a przynajmniej początkowo. Zaraz nadciągnęły chmury i zakryły piękny nieboskłon, zostawiając go na pastwę natury. Podobne zdarzenia już miały miejsce, gdy te magiczne stworzenia zostawiały niechcący w tyle zagubionego belfra. Z reguły zawsze wracały, chociaż chyba każdy wiedział o trzech dniach bez wiedzy o astronomie. Okazało się, że Jayden wpierw się zgubił, a potem znalazł chatkę, w której żył mężczyzna z niezwykłą wiedzą o niebie i Vane'a pochłonęła tak rozmowa, że nie zdał sobie sprawy z upływu czasu. Trzeba było na niego uważać, chociaż on nie widział w tym nic złego. Nic a nic. Owszem martwili się, ale jakie doświadczenie przygarnął w międzyczasie? Chyba nikt nie widział tego w ten sposób co on. Tym razem JJ rozejrzał się dookoła stwierdzając, że ciemna noc była jego największym koszmarem. Ale musiał znaleźć drogę! Musiał zobaczyć gwiazdozbiór przed świtem. Zaczął więc iść po omacku, gdy nagle coś kliknęło mu pod butem. Mężczyzna usłyszał kliknięcie kawałek dalej i zanim postawił kolejny krok, coś złapało go mocno za kostkę i pociągnęło do góry, łapiąc w pułapkę. Wszystkie przedmioty powysypywały się z jego kieszeni na ziemię, a profesor jedynie krzyknął przeciągle. Umilkł dopiero gdy mechanizm zatrzymał się, a Jayden zdał sobie sprawę, że utknął. Rozejrzał się po ciemnym lesie, ale nigdzie nie było widać żywej duszy. - Pomocy? - mruknął cicho w pustkę, zastanawiając się, ile czasu zajmie centaurom znalezienie go i uwolnienie. Dobrze, że były wakacje, a on nie prowadził żadnych zajęć.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 16.06.18 22:04, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuła się przytłoczona; miastem, ludźmi, szpitalem, ostatnimi katastrofami i ciągłymi brakami medykamentów, nim i swoimi myślami, a dzisiaj najbardziej tym, że szpital spełniał funkcję lecznicy i urzędu w jednym. Chociaż od tej zaskakującej zmiany minęły prawie dwa tygodnie, Havisham wciąż nie mogła przywyknąć do ścisku na korytarzu, dostając zawrotów głowy od przemieszczających się szybkim tempem urzędników, niespecjalnie zważających na fakt, że wcale nie są u siebie. Było późno w nocy, gdy opuszczała szpital po kolejnym długim dyżurze i bynajmniej nie zamierzała wracać do mieszkania na Pokątnej, które atakowało ją wielością skojarzeń i myśli, kręcących się nieustannie wokół Thomasa. Nie czuła się zresztą zmęczona, ani senna, zauważając, że po godzinie drugiej w nocy obie te rzeczy przestają o sobie przypominać, napełniając ją siłą. Spontaniczne, samotne wyprawy w środku nocy zdecydowanie nie były w stylu rudowłosej, lecz zdarzały się takie momenty, kiedy nic innego nie było w stanie pomóc. Chcąc uciec, chociaż na chwilę, żeby zebrać się w całość i odetchnąć od życia, szybko przypomniała sobie pewną jaskinię w Hogsmeade – londyńskie parki już od dawna nie miały nic do zaoferowania, a z pewnością nie chwili prywatności. Nie zrażała jej godzina, ani nawet zaburzona komunikacja i całkowicie niemożliwa teleportacja, gdy do dyspozycji miała chociażby świstoklik, który jako jedyny jeszcze nie zawodził. Wprawdzie nie przepadała za tym środkiem transportu, wykorzystując go tylko wtedy, gdy nie było innej możliwości, ale uznała, że nie da rady spędzić kolejnej nocy, kiedy każda z myśli ważyła ponad tonę.
Gdy po jakimś czasie znalazła się w pogrążonym w głębokim śnie Hogsmeade, ruszyła w stronę lasu. Szła przed siebie, docierając na polanę, na której jeszcze przed laty spędzała dużo czasu nad książkami a potem zwyczajnie skręciła nie w tę ścieżkę, w którą powinna. Miała wrażenie, że okolice wcale nie były takie znajome, a na pewno nie takie, jakimi je zapamiętała, z kolei stąd niedaleko było do prostego wniosku: zabłądziła.
W innym przypadku ponownie użyłaby świstokliku, gdyby nie usłyszane w bliskiej odległości wołanie o pomoc poprzedzone głośnym szmerem; nie oświecała sobie drogi, nawet jeśli brała to wcześniej pod uwagę. Szybko uznała, że może zwrócić na siebie uwagę mieszkańców lasu a tego wcale nie chciała, nie zamierzając płoszyć biednych zwierząt i czegoś, w kierunku czego szła. Kierując się instynktem – albo raczej wrodzonym spokojem i nieznośną ciekawością, z której niedaleko było do kłopotów – przedzierała się przez krzaki, w pewnym momencie... zderzając się z czymś-kimś, jak się zorientowała wkrótce.
– Wielkie nieba! – rozmasowała czoło, robiąc mimowolny krok w tył – co też pan wyrabia? – Nie nastawiała się na spotkanie z drugim człowiekiem, a na pewno nie z takim, który zwisał głową w dół w środku ciemnego lasu, dlatego orientując się jak niemądre zadała pytanie, odchrząknęła, prostując się. Chude palce zaciskała na rękojeści różdżki. – Nic panu nie jest? Długo pan już tak zwisa? – Spytała, próbując wytężyć wzrok w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Szybko pożałowała spontanicznych decyzji.
Gdy po jakimś czasie znalazła się w pogrążonym w głębokim śnie Hogsmeade, ruszyła w stronę lasu. Szła przed siebie, docierając na polanę, na której jeszcze przed laty spędzała dużo czasu nad książkami a potem zwyczajnie skręciła nie w tę ścieżkę, w którą powinna. Miała wrażenie, że okolice wcale nie były takie znajome, a na pewno nie takie, jakimi je zapamiętała, z kolei stąd niedaleko było do prostego wniosku: zabłądziła.
W innym przypadku ponownie użyłaby świstokliku, gdyby nie usłyszane w bliskiej odległości wołanie o pomoc poprzedzone głośnym szmerem; nie oświecała sobie drogi, nawet jeśli brała to wcześniej pod uwagę. Szybko uznała, że może zwrócić na siebie uwagę mieszkańców lasu a tego wcale nie chciała, nie zamierzając płoszyć biednych zwierząt i czegoś, w kierunku czego szła. Kierując się instynktem – albo raczej wrodzonym spokojem i nieznośną ciekawością, z której niedaleko było do kłopotów – przedzierała się przez krzaki, w pewnym momencie... zderzając się z czymś-kimś, jak się zorientowała wkrótce.
– Wielkie nieba! – rozmasowała czoło, robiąc mimowolny krok w tył – co też pan wyrabia? – Nie nastawiała się na spotkanie z drugim człowiekiem, a na pewno nie z takim, który zwisał głową w dół w środku ciemnego lasu, dlatego orientując się jak niemądre zadała pytanie, odchrząknęła, prostując się. Chude palce zaciskała na rękojeści różdżki. – Nic panu nie jest? Długo pan już tak zwisa? – Spytała, próbując wytężyć wzrok w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Szybko pożałowała spontanicznych decyzji.
Gość
Gość
Lubił naturę. I poniekąd ona lubiła jego, skoro jeszcze nie umarł i jako jeden z niewielu zawiązał porozumienie z centaurami, równocześnie stając się łącznikiem między nimi a władzami Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Przedstawiciele tej antycznej rasy nigdy nie mieli prosto, a ludzkość wcale nie ułatwiała im tego zadania, oczekując od nich bycia kimś w rodzaju doradców i robienia za starszyznę. Nie można było się bardziej pomylić, bo jego kopytni przyjaciele byli dzicy. Właśnie to czyniło z nich wspaniały obiekt obserwacji i brania przykładu, bo pomimo ów chęci bycia niezależnym i trzymania się z daleka od ludzkich siedlisk, posiadali własną kulturę, zachowania, zwyczaje. A co najbardziej kształcące - naukę. Właśnie ona przygnała go do progów tych, z którymi nikt nie chciał rozmawiać, lecz równocześnie każdy pożądał ich sekretów. Jako nieopierzony stażysta został zesłany, by odwalić brudną robotę i mocować się z wiatrakami. W końcu żaden pracownik Wieży Astrologów nie spodziewał się, że małolatowi uda się nawiązać współpracę z centaurami. Ale zrobił to, chociaż nie wyjawił żadnej z tajemnic, których nowi towarzysze nie chcieli ujawniać. Nie miał pojęcia, dlaczego go wybrały i zaufały, chociaż początki nie były wcale takie proste. Wspólna praca i jego upór wraz ze szczerym uosobieniem najwyraźniej zdziałały to, co inni uznali za niemożliwe lub wręcz od razu wrzucali do kosza z napisem niewarte zachodu. Centaury... Były to niezwykłe stworzenia, które mało kogo do siebie dopuszczały. Jeden z nich był jego wyjątkowym przyjacielem i posiadał wiedzę, która wykraczała nawet poza standard ich gatunku. Był starszy od wszystkich, ale wcale nie był przez to słabszy. Wręcz odwrotnie. To właśnie on najczęściej odszukiwał Vane'a i pomagał mu wrócić do zamku na czas. Zapytany jak to możliwe, że posiadał z nimi taką więź, nie potrafił odpowiedzieć. Centaury były niezwykle nieufne i nie pozwalały na zdradzanie sekretów, ale JD nigdy ich nie zawiódł, dlatego wciąż mu ufały i pozwalały przebywać we własnym stadzie jakby był jednym z nich. Oczywiście wciąż nie miał tak wielkiej i znakomitej wiedzy jak one, ale... Starał się. Bez nich nie napisałby tak wielu artykułów, nie poznały nowych sposobów badań nad kosmosem, nie wydałby książki. Zawdzięczał im naprawdę sporo. Niektórzy oddaliby wszystko żeby być na jego miejscu, ale zapominali o jednej rzeczy. Jayden przyjaźnił się z tymi stworzeniami, a nauka była jedynie dodatkiem do tego wszystkiego. Może przez to tak niewiele osób zdołało się porozumieć z pół-końmi pół-ludźmi?
Uwięziony, czekał więc na ratunek. Wszechświat nie chciał zagłady profesora, opiekując się nim i sprowadzając do niego spontaniczne osoby w najdziwniejszych momentach. Jay wcale się temu nie dziwił - w końcu to było dla niego normalne, a osobowość nie pozwalała stracić mu hartu ducha. Słysząc w oddali jakieś zbliżające się kroki, zamachał rękoma w powietrzu, chcąc się okręcić wokół własnej osi, gdy już wszystko się uspokoiło. Szelesty jednak zupełnie zagłuszyły obecność kogoś innego, z kim przyszło mu stanąć twarzą w twarz. Lub czołem w nos. Poczuł uderzenie i zaraz złapał się za twarz, wydając typowy dźwięk dla kogoś kto właśnie został znokautowany. Nie odpowiedział kobiecie od razu, starając się jakoś dojść do siebie. Dopiero po chwili wytarł trochę krwi, bo wisząc do góry nogami grawitacja nie działała na innych zasadach.
- Nie, nic się nie stało - bąknął, zamykając na chwilę oczy i próbując jakoś zniwelować boleść zmuszając mięśnie do ruchu. Potrząsnął głową i zamrugał parę razy, by pozbyć się załzawienia. - Mam nadzieję, że nie boli pani za bardzo - wydusił, łapiąc z trudem oddech i zasysając powietrze. - Chyba całkiem niedługo, ale niech się pani nie martwi. Pomoc powinna być w drodze.
Uwięziony, czekał więc na ratunek. Wszechświat nie chciał zagłady profesora, opiekując się nim i sprowadzając do niego spontaniczne osoby w najdziwniejszych momentach. Jay wcale się temu nie dziwił - w końcu to było dla niego normalne, a osobowość nie pozwalała stracić mu hartu ducha. Słysząc w oddali jakieś zbliżające się kroki, zamachał rękoma w powietrzu, chcąc się okręcić wokół własnej osi, gdy już wszystko się uspokoiło. Szelesty jednak zupełnie zagłuszyły obecność kogoś innego, z kim przyszło mu stanąć twarzą w twarz. Lub czołem w nos. Poczuł uderzenie i zaraz złapał się za twarz, wydając typowy dźwięk dla kogoś kto właśnie został znokautowany. Nie odpowiedział kobiecie od razu, starając się jakoś dojść do siebie. Dopiero po chwili wytarł trochę krwi, bo wisząc do góry nogami grawitacja nie działała na innych zasadach.
- Nie, nic się nie stało - bąknął, zamykając na chwilę oczy i próbując jakoś zniwelować boleść zmuszając mięśnie do ruchu. Potrząsnął głową i zamrugał parę razy, by pozbyć się załzawienia. - Mam nadzieję, że nie boli pani za bardzo - wydusił, łapiąc z trudem oddech i zasysając powietrze. - Chyba całkiem niedługo, ale niech się pani nie martwi. Pomoc powinna być w drodze.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cała sytuacja wydała jej się dość podejrzana, nawet jeśli żadne znaki wokół nie wskazywały na kłopoty; oczywiście nie podejrzewała, że zastawiona pułapka miała na celu uwięzienie człowieka, a któregoś z pięknych, magicznych stworzeń i ten biedak zwyczajne jej nie zauważył (bo nie mógł zauważyć, gdy zasadzka zapewne była skryta pod liśćmi). Miała świadomość, że na okolicznych terenach jest ich sporo lub przynajmniej było, bo po ostatnich wydarzeniach w ich świecie sytuacja mogła się diametralnie zmienić. Może ktoś wyłapał zwierzęta? Pozabijał? Może same uciekły, wiedzione niezaprzeczalnym instynktem lub już nie były tak miłe, jak jeszcze kilka lat temu – tego jednak nie wiedziała, zajęta swoimi problemami i ratowaniem świata w szpitalu, lecz pamiętała, żeby przy okazji kolejnego listu do rodziców spytać o to ojca.
– Nic mi nie jest. – Skłamała w odpowiedzi, licząc na to, że po tak niespodziewanym zderzeniu nie dostanie kolejnego, odbierającego jej siły wszelakie ataku migreny. Cieszyła się z dwóch dni spokoju, liczyła na więcej, z kolei taki wypadek mógł pogrzebać jej nadzieje, chociaż jeszcze nic nie wskazywało na to, że musiałaby natychmiastowo wracać, jeśli nie chciałaby zemdleć na środku leśnej ścieżki. Szybko zapomniała o bólu, gdy odpowiedź na zadane pytanie wydała jej się... niedorzeczna.
– Pomoc? W drodze? Tutaj? ...co? – Powtórzyła cicho, wpatrując się w mężczyznę z nieukrywanym zdziwieniem, a po chwili rozejrzała się wokół, wzrok zatrzymując na przewiązanym przez nadgarstek zegarku. Z początku myślała, że żartował, chociaż ona nigdy nie znała się na żartach, nie dostrzegając nawet granicy oddzielającej żart od złośliwości, czy ironii. Tym razem jednak miała nieodparte wrażenie, że nieznajomy wierzył w swoje słowa.
– Chyba pan nie sądzi, że o godzinie czwartej ktoś wybierze się na spacer po ciemnym lesie? – Poza nią i nim, oczywiście. – W najlepszym wypadku znaleziono by pana rano, w najgorszym może nawet pojutrze, a do tej pory coś mogłoby pana zjeść – westchnęła – nie kręci się panu w głowie? – Nie wiedział jak długo tkwił w tej pozycji, lecz z pewnością czuł, czy nie ma zawrotów głowy, bądź osłabienia, które mogłoby się pojawić po dłuższym czasie a ona jako potencjalna pomoc musiała wiedzieć wszystko przed udzieleniem pomocy. Nim Jayden zdołał odpowiedzieć, uniosła twarz; poznała podobne więzy kilka lat temu, gdy jako dziecko wraz z ojcem udała się na spacer po terenie rezerwatu, w którym wtedy pracował. Pamiętała, że opowiadał jej o magicznych pułapkach na zwierzęta, z którymi trudno było walczyć, jeśli pojawiało się ich co najmniej kilka w jeden wieczór, ale z tego co zapamiętała, proste zaklęcie użytkowe potrafiło sobie z nimi poradzić.
– Zrobimy to szybko – wycelowała różdżką w górę, na liny, bez zająknięcia i wcześniejszego uprzedzenia inkantując: – diffindo – niespecjalnie przejęła się faktem, że przy przecięciu lin Jayden spadnie prosto na ziemię, na swoje rzeczy, zahaczając przy okazji o nią; znajdowała się zdecydowanie za blisko.
– Nic mi nie jest. – Skłamała w odpowiedzi, licząc na to, że po tak niespodziewanym zderzeniu nie dostanie kolejnego, odbierającego jej siły wszelakie ataku migreny. Cieszyła się z dwóch dni spokoju, liczyła na więcej, z kolei taki wypadek mógł pogrzebać jej nadzieje, chociaż jeszcze nic nie wskazywało na to, że musiałaby natychmiastowo wracać, jeśli nie chciałaby zemdleć na środku leśnej ścieżki. Szybko zapomniała o bólu, gdy odpowiedź na zadane pytanie wydała jej się... niedorzeczna.
– Pomoc? W drodze? Tutaj? ...co? – Powtórzyła cicho, wpatrując się w mężczyznę z nieukrywanym zdziwieniem, a po chwili rozejrzała się wokół, wzrok zatrzymując na przewiązanym przez nadgarstek zegarku. Z początku myślała, że żartował, chociaż ona nigdy nie znała się na żartach, nie dostrzegając nawet granicy oddzielającej żart od złośliwości, czy ironii. Tym razem jednak miała nieodparte wrażenie, że nieznajomy wierzył w swoje słowa.
– Chyba pan nie sądzi, że o godzinie czwartej ktoś wybierze się na spacer po ciemnym lesie? – Poza nią i nim, oczywiście. – W najlepszym wypadku znaleziono by pana rano, w najgorszym może nawet pojutrze, a do tej pory coś mogłoby pana zjeść – westchnęła – nie kręci się panu w głowie? – Nie wiedział jak długo tkwił w tej pozycji, lecz z pewnością czuł, czy nie ma zawrotów głowy, bądź osłabienia, które mogłoby się pojawić po dłuższym czasie a ona jako potencjalna pomoc musiała wiedzieć wszystko przed udzieleniem pomocy. Nim Jayden zdołał odpowiedzieć, uniosła twarz; poznała podobne więzy kilka lat temu, gdy jako dziecko wraz z ojcem udała się na spacer po terenie rezerwatu, w którym wtedy pracował. Pamiętała, że opowiadał jej o magicznych pułapkach na zwierzęta, z którymi trudno było walczyć, jeśli pojawiało się ich co najmniej kilka w jeden wieczór, ale z tego co zapamiętała, proste zaklęcie użytkowe potrafiło sobie z nimi poradzić.
– Zrobimy to szybko – wycelowała różdżką w górę, na liny, bez zająknięcia i wcześniejszego uprzedzenia inkantując: – diffindo – niespecjalnie przejęła się faktem, że przy przecięciu lin Jayden spadnie prosto na ziemię, na swoje rzeczy, zahaczając przy okazji o nią; znajdowała się zdecydowanie za blisko.
Gość
Gość
The member 'Saoirse Havisham' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jaskinia na wzgórzach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade