Tilda Fancourt
AutorWiadomość
Tilda Fancourt
Data urodzenia: 09.07.1930r.
Nazwisko matki: Bagman
Miejsce zamieszkania: centrum Londynu
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: ubogi
Zawód: hodowca pająków
Wzrost: 165 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: pszeniczny blond
Kolor oczu: szary
Znaki szczególne: pajęczyna wplątana w krótkie włosy, mocno podkrążone oczy, długie i smukłe palce, krzywy uśmiech; trzy blizny po cięciach noża na brzuchu, tuż nad pępkiem, pionowe, mocno różowe; układają się w niec nierówną runę algiz
Nazwisko matki: Bagman
Miejsce zamieszkania: centrum Londynu
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: ubogi
Zawód: hodowca pająków
Wzrost: 165 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: pszeniczny blond
Kolor oczu: szary
Znaki szczególne: pajęczyna wplątana w krótkie włosy, mocno podkrążone oczy, długie i smukłe palce, krzywy uśmiech; trzy blizny po cięciach noża na brzuchu, tuż nad pępkiem, pionowe, mocno różowe; układają się w niec nierówną runę algiz
9 cali, dość giętka, wiśnia, łuska popiełka
Ravenclaw
-
matkę
lawendą, wieczornym powietrzem, spalenizną, starym papierem
siebie samą przygotowującą eliksiry
pająkami, magicznymi stworzeniami, literaturą, historią
Osom z Wimbourne
czytam, obserwuję pająki, szkicuję
ciszy
lou schoof
marzę
Rozczarowanie. Moja matka nigdy nie użyła wobec mnie tego słowa, ale zawsze wiedziałam, że chwiało się ono na krawędzi jej ust, raz bliższe, a raz dalsze wybrzmienia. Dostrzegałam je w spojrzeniu jej jasnych oczu i oszczędnym dotyku chłodnych dłoni; niemal słyszałam, jak wypełniało ciszę niemą goryczą. Moje narodziny najpierw były dla niej spełnieniem kobiecego obowiązku, potem snuciem ambitnych planów, aż w końcu stały się perłą w koronie rozczarowań. Oczekiwała chłopca, a na świat przyszła dziewczynka, która już zawsze miała wzbudzać w niej irytację i przywoływać utracone nadzieje.
Nigdy nie zdołała pogodzić się z tym, że przez skazę na swojej krwi nie należała do nich – szlachetnie urodzonych i uprzywilejowanych czarodziejów – a tych samych wyrzutów nie kryła nawet wobec mojego ojca. Wyszła za niego, gdy stało się jasne, że żaden szlachcic nie zechce się z nią ożenić, choć zapewne przyczyniły się do tego pewne sumy, które mój ojciec zarabiał w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie dał jej jednak ani upragnionego majątku, ani zaszczytów, ani szczęścia – a jedynie strach przed tym, co kryło się w lepkich sieciach.
Nienawidziła ich. Uważała je za obrzydliwe insekty, które przędły swoje kleiste pajęczyny na jej rozlatujących się, ale i tak idealnie wypolerowanych meblach. Szukała ich gniazd w żyrandolach z taniej imitacji kryształu, wzbijając w powietrze kłęby wieloletniego kurzu – milczącej odpowiedzi na jej rozpaczliwe próby nazwania naszego domu dworem. Każdego ranka obchodziła wszystkie pokoje, sprawdzając, czy nie zalęgły się przez noc w którymś kącie, a odgłos jej kroków budził mnie, zanim jeszcze zrobiły to blade promienie słońca. Były plugawą zarazą, osobistą dżumą mojej matki, z którą walczyła, próbując uciec od spotykających ją rozczarowań.
Po raz pierwszy zaczęłam czuć ich strach, gdy miałam zaledwie pięć lat i gdy ujawniły się we mnie zdolności magiczne. Coraz częściej dostrzegałam, jak pająki umykały przed matką na kruchych i delikatnych nogach, chowając się w najciemniejszych zakątkach domu. Wiedziałam, że cierpiały za każdym razem, kiedy w szale rwała misterne, srebrzyste sieci, które tkały cierpliwie wieloma godzinami. Nocą echo ich szeptów rozbrzmiewało w całym domu niczym najsmutniejsza, ale i najpiękniejsza muzyka, jaką kiedykolwiek mogłam usłyszeć. Oprócz mnie nie miały nikogo, komu mogłyby powiedzieć o swoich lękach.
Matka nie zdawała sobie sprawy z tego, że skrycie je podziwiałam, odkąd tylko odkryłam, że potrafię się z nimi porozumiewać. Byłam dzieckiem, którego ciekawość oraz fascynacja magicznym światem dojrzewały w cieniu jej pragnień i obsesji. Przeczuwałam, że gdyby dowiedziała się o moich zdolnościach, zawiodłabym ją jeszcze bardziej, ale nie chciałam i nie potrafiłam wyciszyć pajęczych głosów, które wołały do mnie ze wszystkich stron. Byłam pochłonięta tą dziwną magią – do tego stopnia, że nigdy nie czułam wobec pająków strachu. Uwielbiałam, gdy spacerowały po mojej dłoni, stawiając leciutkie kroki niczym motyle, choć różniły się od nich tylko tym, że brakowało im urody. W ich czarnych, rozumnych oczach odbijał się cały mój dziecięcy świat, w którym ojciec był wiecznie zapracowaną i nieobecną postacią, a matka najzwyklejszym chaosem.
Dorastałam, nie wiedząc, czy śmiać się przy niej, czy milczeć; czy przytulić się do jej zbyt szczupłego ciała, czy trzymać się na dystans. W całej swojej dziecięcej wrażliwości chciałam tylko wiedzieć, dlaczego tak cierpiała, a jednocześnie bałam się każdego słowa, które padało z jej ust. Nieustannie karciła mnie za rozczochrane włosy, za nawet najmniejsze plamy na sukience i za różnobarwne siniaki na moich kolanach – ciche pamiątki po poszukiwaniach pająków w ogrodzie. Pragnęła widzieć we mnie arystokratkę, którą nie byłam i nigdy nie miałam zostać, podobnie jak ona sama.
Bywały jednak dni, gdy wydawało mi się, że dostrzegałam w jej spojrzeniu okruch ciepła, lecz równie dobrze mogła to być tylko iluzja - zresztą jedna z wielu w moim życiu. Społeczność czarodziejów w Dolinie Godryka, w której mieszkaliśmy, znała mnie oczywiście jako najukochańszą i jedyną córkę państwa Fancourt, ale miłość zawsze kończyła się w momencie, gdy nikt już nie patrzył.
Nie mogąc znaleźć w rodzicach prawdziwego ciepła, uciekałam tam, gdzie czułam się najlepiej – do świata paciorkowatych oczu. Rozmawiając z pająkami, otwierałam drzwi, do których tylko ja jedna posiadałam klucz. Z czasem szepty i niewyraźne słowa przeradzały się w pełne, dźwięczne zdania, a sama chciałam wiedzieć jak najwięcej o tych niezwykłych istotach, budzących w mojej matce najczystszą odrazę. Sięgałam więc do książek, z zachwytem chłonąc każdą możliwą wiedzę i coraz bardziej zakochując się w słowie pisanym.
Potrafiłam spędzić wiele godzin, ukryta w ogrodzie, gdzie tuż obok mnie sieć tkały pająki, w dłoniach spoczywała książka, a w sercu dojrzewało marzenie o dalekim Hogwarcie. Z całych sił wierzyłam, że gdy tylko się w nim znajdę, wszystko stanie się lepsze, łatwiejsze i bardziej zrozumiałe.
wciąż marzę
Uciekały przed blaskiem tysiąca świec, a jednak bez trudu je zauważyłam, kiedy tylko wkroczyłam do Wielkiej Sali. Wspinały się po wiekowych ścianach, przemykały z dala od setek uczniów zajmujących miejsca przy stołach i przędły swoje sieci w najmniej dostępnych miejscach. Jako jedyne zdawały się naprawdę mnie dostrzegać, gdy na drżących nogach zmierzałam ku Tiarze Przydziału, która miała dać mi nowy dom. Byłam tylko kroplą w morzu nowych uczniów – przerażonych, niepewnych kilku następnych chwil, a przede wszystkim podekscytowanych. Przez ten jeden niezwykły moment nie istniały pomiędzy nami podziały; każdemu z nas lśniły oczy, a na policzkach widniały karmazynowe rumieńce. Łączyły nas te same nadzieje, obawy i głęboka potrzeba znalezienia swojego miejsca w magicznym świecie, który właśnie otwierał się przed nami.
Zawsze skrywałam w sobie pragnienie wiedzy, dlatego nie byłam zaskoczona, gdy zostałam Krukonką. Niespodziewanie znalazłam się w kręgu osób, które podążały za swoją ciekawością, zamiast ją tłumić czy wręcz obawiać się, że zostanie stłumiona przez kogoś innego. Gdzieś poza murami Hogwartu wciąż trwała wojna, ale nie przejmowałam się nią - moim życiu właśnie rozpoczynał się nowy rozdział. Nawet otrzymywane od matki listy, krótkie i oschłe, nie były w stanie pozbawić mnie ufności i naiwnej wiary w to, że Hogwart nie okaże się rozczarowaniem.
Tylko jedna rzecz nie uległa zmianie – wciąż uważałam, by nikt nie dowiedział się o moim darze. Zdawałam sobie sprawę z tego, że matka nie była jedyną osobą, w której pająki wzbudzały lęk, a sama nie chciałam być postrzegana jako dziwoląg. O niczym tak nie marzyłam jak o tym, by znaleźć się w kręgu akceptujących mnie osób. Wzbraniałam się przed ocenianiem drugiego człowieka po nazwisku i czystości krwi, co tak chętnie czyniła moja matka, więc byłam otwarta na każdą wyciągniętą ku mnie dłoń. Nie wiedziałam tylko, że kiedyś miałam tego pożałować.
Jednocześnie raniła mnie myśl, jak wiele nieuzasadnionej nienawiści skupiało się na tych niewinnych, wątłych istotach, które nie zamierzały wyrządzić komukolwiek krzywdy. Rozumiałam je lepiej niż ktokolwiek inny, obserwując, jak spacerowały cicho po swoich sieciach, gdzieś ponad głowami setek uczniów. W Hogwarcie było ich tak wiele, że niemal w każdej sali słyszałam wokół siebie pajęcze głosy. Znały one wszystkie korytarze i wszystkie sale; widziały nawet najmniejszy szczegół, przez co z ich pomocą niejednokrotnie udawało mi się wymknąć nocą do biblioteki, unikając spotkania z nauczycielem. Niezwykła atmosfera tego miejsca oraz niezliczone woluminy pokryte kurzem i dawnym pismem tylko wzmagały we mnie głód wiedzy, który zaspokajałam, zagłębiając się w magicznej literaturze, historii i wszystkim, co dotyczyło pająków.
Opieka nad magicznymi stworzeniami była dla mnie stworzona. Radziłam sobie z nimi bez najmniejszego problemu, potrafiąc traktować je delikatnie i z szacunkiem, a jednocześnie sięgając po najbardziej interesujące mnie informacje. Wykorzystywałam je przy eliksirach, dobrze wiedząc, jakich ingrediencji mogły dostarczyć pająki, a jednocześnie odkrywałam w sobie pasję do zielarstwa.
Byłam zbyt ufna i zbyt otwarta na otaczający mnie świat – nawet wtedy, gdy wstrząsnęła nim Wielka Wojna Czarodziejów, a w Hogwarcie czuć było niepokój, który przybrał na sile po zwycięstwie Grindewalda nad Dumbledorem. Mimo to usiłowałam przekonać samą siebie, że prędzej czy później wszystko wróci na swoje tory, a ludzie znów zaczną sobie ufać.
Skrycie marzyłam o tym, by móc zapomnieć o samotności, która towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo. Starałam się widzieć w innych to, czego nie doświadczyłam ze strony rodziców – uśmiech, ciepło czy dłoń wyciągniętą w przyjaznym geście, nieważne czyją. Moja niewiedza sprawiała jednak, że w żadnej z tych rzeczy nie potrafiłam dostrzec fałszu.
Nie byłam więc ani trochę podejrzliwa, gdy podczas szóstego roku nauki w Hogwarcie kilka osób z wąskiego grona tych lepiej urodzonych nagle zaczęło zwracać na mnie uwagę. Osiągałam w nauce wysokie wyniki, nigdy nie odmawiałam nikomu pomocy i cechowałam się ambicją, więc w pewien sposób musiałam im zaimponować - a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam. Wiedziałam, kim byli; większość z nich należała do Slytherinu i szczyciła się szlacheckim pochodzeniem, ale sprawiali wrażenie przyjaźnie nastawionych, przez co bez trudu uwierzyłam, że mieli szczere intencje. Nagle zaczęłam spędzać z nimi przerwy, zamieniać kilka słów na korytarzu, siadać razem w ławce, a ich prace domowe coraz częściej były pisane moją ręką, bo uparcie sądziłam, że w ten sposób oddaję im przyjacielską przysługę. Czułam się przez nich lubiana, a przede wszystkim akceptowana – i niczego więcej nie potrzebowałam. Wciąż jeszcze wydawało mi się, że wszystkie złe rzeczy, które o nich słyszałam, były tylko plotkami.
wątpię, czy marzyć
Chciałam wierzyć w to, że łączyła nas przyjaźń i ambicje, jednak na tym idealnym obrazie, który przez tak długi czas kreowałam we własnej głowie, stopniowo zaczęły pojawiać się rysy. Nie imponowały mi ani ich przechwałki, ani wyższość, z jaką spoglądali na innych uczniów, a nawet jeśli próbowałam im to wybaczyć, nie znajdowałam żadnego uzasadnienia. Powoli uświadamiałam sobie, jak bardzo uzależniłam się od towarzystwa ludzi, którzy nie mieli oporów przed wykorzystywaniem mojej naiwności oraz ślepej wiary w to, że znalazłam pośród nich swoje miejsce. W rzeczywistości byłam po prostu jedną z wielu osób, które przyciągali do siebie, tworząc złudne więzi przyjaźni.
Coraz większą trudność sprawiało mi zgadzanie się z tym, co mówili lub robili, ale wciąż nie umiałam znaleźć w sobie śmiałości, by wyrazić sprzeciw. Wszystko zmieniło się jednak w dniu, w którym po raz pierwszy kazali mi nazwać kogoś szlamą, przekonani, że bez wahania przyłączę się do ich zabawy. Ale nie potrafiłam. Nie chciałam. Nie widziałam niczego śmiesznego w drwieniu z drugiego człowieka - nie byłam kimś, kto dręczyłby innych. Czystość krwi nigdy nie miała dla mnie znaczenia, bo lepiej niż ktokolwiek wiedziałam, że uprzedzenia niosły ze sobą tylko cierpienie. Stanęłam więc w obronie szlamy z pełną świadomością konsekwencji.
Nie musiałam czekać na nie zbyt długo. Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej nieswojo, a cały krąg arystokratów i tych, którym udało się do nich zbliżyć, wiedział już, że pomiędzy naszymi poglądami znajdowała się przepaść. Nie byłam jednak w stanie żałować swojej decyzji, ponieważ czułam, że była ona słuszna. Nie mogłam ufać ludziom, którzy w jednej chwili uśmiechali się do mnie, a w drugiej z tym samym uśmiechem dyskutowali o oczyszczeniu rasy czarodziejów. Nie o takich przyjaciołach marzyłam.
W oczach Ślizgonów oficjalnie stałam się miłośniczką szlam, a na dodatek wzgardziłam ich cenną sympatią. Choć ze wszystkich sił starałam się uciec od tej myśli, to jednak znów byłam czyimś rozczarowaniem - tym razem z własnej winy.
Całą swoją uwagę poświęcałam więc nauce do zbliżających się Owutemów, próbując zignorować fakt, że traktowano mnie teraz niemalże jako wyrzutka. Mimo to nie potrafiłam uniknąć drwiących uśmiechów i wrogich spojrzeń, których z dnia na dzień przybywało. Nigdy do tego nie dążyłam; zawsze pragnęłam po prostu żyć ze wszystkimi w zgodzie i nie pozwalać, aby wokół mnie działa się jakakolwiek krzywda, lecz powoli zaczynałam rozumieć, że ludziom daleko było do takiego sposobu myślenia. Za kilka słów wypowiedzianych w czyjejś obronie płaciłam cenę w postaci złośliwości, które spotykały mnie niemal na każdym kroku. Moje rzeczy znikały i pojawiały się w najróżniejszych miejscach w zamku, kałamarze pękały, zalewając podręczniki atramentem, a książki w bibliotece nagle w dziwny sposób pokonywały siłę grawitacji, spadając mi na głowę, kiedy nawet po nie nie sięgałam. Z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej przytłoczona. Choć nie narzekałam na samotność, mając obok siebie kilka bliskich mi osób, to jednak mury Hogwartu jeszcze nigdy nie wydawały mi się tak zimne i obce jak wtedy.
Marzyłam o tym, by w końcu je opuścić i zacząć nowe życie, w którym mogłabym zrobić coś dobrego dla czarodziejskiego świata. Ufanie innym ludziom przychodziło mi już z o wiele większym trudem, jednak nie zmieniało to faktu, że wciąż chciałam być komuś potrzebna i mieć pewną wartość. W oczach matki nigdy nie byłam wystarczająca, dlatego tak bardzo zależało mi na tym, by udowodnić, że się myliła.
Coraz częściej myślałam więc o karierze alchemika. Nauka od lat stanowiła dla mnie zarówno ucieczkę od rzeczywistości, jak i przedmiot fascynacji. Pragnęłam również wykorzystać w niej swój dar, by móc zbadać właściwości pajęczego jadu oraz sieci. Planowałam znaleźć dla nich nowe zastosowanie w eliksirach oraz w leczeniu chorób, a przede wszystkim pokazać, jak pożyteczne były pająki. Chciałam, aby w końcu je doceniono - byłam im to winna za te wszystkie lata, gdy stanowiły one moje jedyne towarzystwo.
Rozczarowanie, dobrze mi znane i pojawiające w moim życiu niczym cień, kryło się w przyniesionym przez sowę liście z wynikami Owutemów. Pochyłe, kreślone ciemnym atramentem słowa gratulowały mi rezultatów, jednak mój wzrok nieustannie podążał ku wyraźnemu Z z zielarstwa, które boleśnie odcinało się od P z eliksirów i W z opieki nad magicznymi stworzeniami. Ta jedna drobna litera skreślała wszystkie moje plany, których nie miałam już gdziekolwiek i kiedykolwiek zapisać. Mogłam zapomnieć o kursie w Szpitalu Świętego Munga, a przynajmniej łudzić się, że zdołam.
Kończyłam Hogwart, czując w sobie ogromną pustkę, którą dopiero miałam zapełnić goryczą i złością. Rozpamiętywałam każdy moment egzaminów, wiedząc, że zawinił najzwyklejszy stres i strach przed tym, czy odpowiem poprawnie na pytania. Mimo to nie potrafiłam pozbyć się wyrzutów sumienia. Może gdybym poświęciła nauce jeszcze więcej czasu, byłabym lepiej przygotowana. Może gdybym naprawdę potrafiła zignorować złośliwości ze strony Ślizgonów, zamiast wciąż o nich myśleć, wszystko wyglądałoby inaczej. Im dłużej zastanawiałam się nad każdym gdyby, tym gorzej się czułam.
Próbowałam uśmiechać się i gratulować innym, którzy bez większych problemów dostawali się na wymarzone staże lub kursy, jednak z czasem zaczęło mi to sprawiać niemalże ból. Moja zaplanowana i przemyślana w każdym calu przyszłość oddalała się niczym przerwany sen, a ja mogłam tylko patrzeć, jak stawała się coraz bledszym wspomnieniem. Wiedziałam, że na nią zasługiwałam. Wiedziałam, że potrafiłabym ją wykorzystać.
Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak przeraźliwie bezsilna.
Dom był ostatnim miejscem, do którego chciałam wracać, jednak nie miałam innego wyjścia. Nawet nie liczyłam na to, że moje relacje z rodzicami ulegną jakiejkolwiek poprawie. Nasz kontakt z biegiem lat stał się chłodny i zdawkowy, a zaraz po moim powrocie ograniczył się do krótkiej wymiany uprzejmości i beznamiętnego rozumiem, które usłyszałam z ust matki, gdy powiedziałam jej o swoich wynikach i zmianie planów.
Tym razem nie musiałam patrzeć matce w oczy; doskonale wiedziałam, co w nich zobaczę.
Na nowo witałam się z rzeczywistością, z której uciekłam w chwili rozpoczęcia nauki w Hogwarcie, ale nie dostrzegałam w niej zbyt wielu zmian. Na wpół zwiędłe kwiaty w ogrodzie kwitły z tą samą wątłą determinacją, stara furtka skrzypiała smętnie przy podmuchach wiatru, a drobinki kurzu zalegającego na żyrandolach wciąż wirowały w tańcu, którego kroków nikt nie znał. Czas zatrzymał się tu w miejscu, a ja wraz z nim.
Utknęłam w jednym punkcie i niezależnie od tego, jak bardzo chciałam się z niego wydostać, życie otaczało mnie wysokim murem, wyznaczając granicę, za którą znajdowały się wszystkie moje niespełnione marzenia. Nie potrafiłam już spoglądać w przyszłość z taką samą wiarą i ufnością jak wcześniej, tym bardziej, że nawet do cichej Doliny Godryka docierały niepokoje czarodziejskiego świata. Miesiące biegły, przewracając w kalendarzu kolejne kartki i zdmuchując liście z drzew, by ponownie je na nich zawiesić, ale ja wciąż nie wiedziałam, co powinnam zrobić - i być może właśnie wtedy pojawiła się we mnie gorycz. Moim towarzystwem znów stały się pająki, a krzyki matki tak jak dawniej rozbrzmiewały w całym domu, gdy tylko natknęła się na któregoś z nich. Nie próbowałam jednak zrozumieć wszystkich nękających ją obsesji, nawet gdy te stopniowo zaczęły się pogłębiać; niechętnie przywykłam do myśli, że już zawsze miały one znaczyć dla niej więcej niż ja sama.
Minęło kilka lat, aż w końcu nadeszła również złość, którą podświadomie pielęgnowałam przez całe swoje życie, a której dałam upust, gdy matka zasugerowała mi, że powinnam rozejrzeć się za korzystnym małżeństwem, skoro nie mogłam już zostać wykwalifikowanym alchemikiem. Mój ojciec z kolei proponował staż w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, ale to tylko przelało czarę goryczy.
Nigdy nie zapytali mnie, jakiego życia chciałam; sami usiłowali mi je wybrać.
Dom opuściłam następnego dnia rano, po cichu, bez pożegnalnych listów i bez tęsknych spojrzeń. Zabrałam ze sobą tylko starą walizkę wypełnioną po brzegi książkami, ubraniami i wszelkimi drobiazgami oraz część oszczędności ukrywanych przez matkę w sekretarzyku. Wraz ze mną podążyły też obawy, choć ze wszystkich sił próbowałam je zwalczyć. Musiałam w końcu zapanować nad swoim życiem i pogodzić się z tym, że rozczarowanie było jego stałym elementem. Być może z czasem miałam to docenić, może nie.
Zatrzymałam się w Londynie i wynajęłam najtańszy (a przy okazji na najpodlejszy) pokój w Dziurawym Kotle, jaki tylko udało mi się znaleźć. Nie zamierzałam tak łatwo zmarnować pieniędzy. Dobiegałam dwudziestu jeden lat i musiałam jak najszybciej znaleźć pracę, która pozwoliłaby mi przetrwać najbliższe miesiące. Wszystkim, co miałam, była wiedza, stara walizka i pająki, które natychmiast zjawiły się w moim ciasnym pokoju. Nie brzmiało to optymistycznie, a tym bardziej nie wróżyło zbyt wiele dobrego, ale przynajmniej jedną z tych rzeczy mogłam wykorzystać – i była to właśnie wiedza, zdobyta dzięki dziesiątkom przeczytanych w życiu książek. Moja pasja do literatury pozwoliła mi zdobyć pracę w jednej z pomniejszych księgarni, gdzie udało mi się przekonać właściciela, że poradzę sobie mimo młodego wieku i wątpliwego doświadczenia. Pracowałam więc wytrwale, odkładając każdy zarobiony grosz i powoli przyzwyczajając się do nowego życia, w którym nie miałam pomagać światu czy dokonywać niezwykłych odkryć.
Rodzice nie próbowali się ze mną kontaktować i mnie samej również nie zależało na kontakcie. To życie było już moje, więc z nieufnością podchodziłam do zawierania nowych znajomości, które mogły na nie w jakikolwiek sposób wpłynąć. Nauka z kolei wciąż stanowiła dla mnie pewną pokusę, ale tym razem przybrała wymiar praktyczny – poznawałam przydatne zaklęcia, mając pod ręką dziesiątki półek wypełnionych książkami, a jednocześnie uczyłam się chłodnej kalkulacji. Chciałam kierować się przede wszystkim rozsądkiem, choć nie potrafiłam zaprzeczyć, że resztki marzeń wciąż błąkały się gdzieś na granicach mojej świadomości.
Z czasem jednak zaczęłam dostrzegać w nich pewien plan, który z ostrożnością postanowiłam wcielić w życie. Zaoszczędzone pieniądze pozwoliły mi na wynajęcie mało rzucającego się w oczy mieszkania w centrum Londynu. Surowo umeblowane, latem nieznośnie gorące, a zimą lodowate, miało jednak niewątpliwą zaletę w postaci przestronnego wnętrza, które stopniowo zaczęłam wypełniać… pająkami.
Przychodziły do mnie same, część kupowałam w magicznej menażerii na ulicy Pokątnej, a po jeszcze inne wybierałam się na Śmiertelny Nokturn, za każdym razem zastanawiając się, czy będzie to moja ostatnia wycieczka w to miejsce. Nie znosiłam jego atmosfery, jednak wiedziałam, że tylko tam mogłam kupić trudniej dostępne i szczególnie interesujące mnie okazy. Nauczyłam się przemykać po ponurych ulicach Nokturnu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, jednak im częściej je odwiedzałam, tym większy niepokój czułam. W magicznym świecie narastało napięcie, które coraz trudniej było mi ignorować.
W swoim mieszkaniu zlokalizowałam hodowlę rozmaitych pająków, choć zawsze dbałam o to, by te niebezpieczne okazy szybko ją opuszczały. Wolałam nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wykorzystywałam wiedzę z zakresu zaklęć, rzucając uroki zwodzące, by móc zapanować nad stosunkowo niedużą, ale powoli rozrastającą się hodowlą. Pająki słuchały mnie i wiedziały, że nie byłam im wroga, jednak nie chciałam dopuścić do tego, by pewnego dnia rozeszły się po całej kamienicy, wzbudzając powszechną panikę. Wraz ze mną stawiały pierwsze kroki w nowym miejscu, nie do końca wiedząc, co je czeka - pod tym względem byliśmy do siebie podobni. Otoczona dziesiątkami par oczu, czasami znów czułam się jak dziewczynka z ogrodu, którą kiedyś byłam, ale w przeciwieństwie do niej rozumiałam już, że niesienie innym ludziom pomocy i zmienianie świata na lepsze nie miało sensu, jeżeli sama nie potrafiłam sobie pomóc.
już nie umiem marzyć
Przyzwyczaiłam się. Pogodziłam z rzeczywistością, choć nie było to łatwe. Już nie mam jej za złe, że tak brutalnie odebrała mi moje marzenia, nawet jeśli wciąż bywają chwile, gdy niczym echo powraca do mnie pytanie - co by było gdyby? Nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi.
Staram się skupiać na teraźniejszości, a przede wszystkim przetrwać.
Umieszczam ogłoszenia w gazetach i w magicznej menażerii, potem czekam, aż ktoś zapuka do drzwi i odważy się wejść do mojego osobistego gniazda pająków, a następnie ze skrywanym rozbawieniem obserwuję, jak próbuje nie nadepnąć na okaz, który zamierza kupić. Przychodzący do mnie ludzie często są alchemikami i szukają po prostu tańszych ingrediencji, ale jeszcze inni kupują pająki do własnych celów. Nie pytam o nie. Przestałam już pytać o cokolwiek, pogrążając się w cichym, pajęczym towarzystwie, które stanowi główne źródło mojego utrzymania. Czynsz płacę się z trudem, ale nie chcę, aby ten trud stał się jeszcze większy przez jakąkolwiek rozrzutność.
Powtarzam to za każdym razem, gdy odwiedzam Esy i Floresy – nie zawsze skutkuje.
Nie wiem, w którym momencie straciłam swoją ciekawość, jednak już nie próbuję jej odszukać. Najzwyczajniej w świecie boję się wyznaczania sobie nowych celów, bo wiem, że nie zawsze mogę je osiągnąć. Boję się rozczarowania. Boję się wielu rzeczy, które z uporem nazywam nieważnymi i należącymi do przeszłości lękami. Nie chcę nawet zastanawiać się, jak długa jest ich lista.
Mam też trudności z wiarą w to, że kiedykolwiek będzie lepiej. Wiem, że nie będzie. Mogę jedynie dostosować się do czasów, które nastały, niezależnie od tego, jak wielki niepokój czuję, gdy kolejni ludzie, czarodzieje czy mugole, giną nagle bez śladu. Kiedyś nie wahałam się stanąć w czyjejś obronie, jednak teraz wolę postępować ostrożniej, ufać trochę lub nie ufać wcale, a przede wszystkim ukrywać swoje poglądy - wiem przecież, ile kosztowały mnie one w przeszłości.
Nie chcę należeć ani do tych, którzy otwarcie głoszą ideę czystości krwi, ani tych, którzy przygotowują się do walki. Wiem jednak, że w końcu będę musiała wybrać.
Często nie mogę zasnąć. Nie potrafię nawet przypomnieć sobie, kiedy ostatnio zapadłam w błogi, długi sen, który nie przyniósłby mi koszmarów czy wręcz przeciwnie; bezsennych godzin wypełnionych jedynie hałasem moich myśli i cichymi szeptami obaw o to, co przyniesie przyszłość. Wiele nocy spędzam przy oknie, wpatrując się w pogrążony w ciemnościach Londyn. Noc to teatr, a na jego scenie rozgrywają się przedstawienia, które za dnia umykają wzrokowi.
Czasem widzę, jak w pajęczą sieć wpada zwabiona ciepłym światłem ćma. Przez moment spaceruje po niej, złudnie pewna, że wystarczy lekki ruch skrzydłami, aby z powrotem wzlecieć w powietrze, ale zazwyczaj jest już za późno. Tkwi w pułapce. Szybko zaczyna się szamotać, jednak pajęczyna trzyma ją zbyt mocno, by mogła się od niej uwolnić. Walczy jeszcze, gdy w jej stronę zmierza pająk, po czym przestaje stawiać opór i zamiera w bladych, kleistych sieciach.
Poddaje się wobec własnego losu.
Oglądając ten spektakl, zastanawiam się, czy jestem pająkiem, czy może ćmą.
Patronus: nie potrafię go wyczarować.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | +3 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 17 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 4 | Brak |
Eliksiry: | 4 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
ONMS | III | 25 |
Zielarstwo | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie się | II | 10 |
Retoryka | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | - |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcousty | - | 6 (+12) |
Reszta: 3,5 |
różdżka, kluczyk z Gringotta, teleportacja, pająk, sowa, 6 punktów statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
You have witchcraftin your lips
Ostatnio zmieniony przez Tilda Fancourt dnia 13.11.16 12:25, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Tildzie zawsze towarzyszyły ciche podszepty pajęczych pieśni; snuły opowieść o tym, kim była, kim jest i kim może się stać. Od początku wyłamywała się z ram, nie spełniała oczekiwań, balansowała na krawędziach marginesów - dla własnej matki okazała się rozczarowaniem, w latach szkolnych czmychała wśród cieni, budując fałszywe przyjaźnie, a na końcu zawiodła samą siebie, nie mogąc urzeczywistnić marzeń o alchemicznym kursie. Więc uciekła. Przemierzała codzienność na pajęczych nogach, próbując uformować z lepkiej sieci własne miejsce na świecie. I zdołała - w towarzystwie paciorkowatych oczu, które jako jedyne nigdy nie chciały jej opuścić, odnalazła siebie, choć być może nie zdążyła tego jeszcze dostrzec. Prowadząc domową hodowlę pająków, wreszcie robiła to, co sprawiało jej przyjemność, nie musząc przy tym przywdziewać masek i ukrywać się za zasłoną kłamstw. Tylko czy Tilda oswoi dławiący strach i znowu nauczy się... marzyć?
Kartę sprawdzał: Garrett Weasley
Różdżka, kluczyk z Gringotta, pająk, sowa
ELIKSIRY -
INGREDIENCJE posiadane: bezoar, łuska smoka, mandragora
[13.10.18] Ingrediencje (lipiec/sierpień)
BIEGŁOŚCI
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +0,5PB
HISTORIA ROZWOJU [20.11.16] karta postaci -870 PD
[28.01.17] Zwrot PD; +20PD, 1pkt Zaklęć
[02.06.17] +5 punktów do statystyk
[02.10.18] Wykonywanie zawodu (lipcosierpień) +50PD
[05.12.18] Zdobycie osiągnięcia (Na głowie kwietny ma wianek), +30 PD
[15.08.18] Przywrócenie rangi
[10.12.18] Wsiąkiewka (lipcosierpień) +30PD, +1/2PB
[29.12.18] Klub pojedynków (wrzesień), +10 PD
[21.02.19] Noc - udział w evencie, +100 PD
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +0,5PB, +30PD
[03.04.19] Osiągnięcie: Do wyboru, do koloru; +30 PD
[13.10.18] Ingrediencje (lipiec/sierpień)
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +0,5PB
[28.01.17] Zwrot PD; +20PD, 1pkt Zaklęć
[02.06.17] +5 punktów do statystyk
[02.10.18] Wykonywanie zawodu (lipcosierpień) +50PD
[05.12.18] Zdobycie osiągnięcia (Na głowie kwietny ma wianek), +30 PD
[15.08.18] Przywrócenie rangi
[10.12.18] Wsiąkiewka (lipcosierpień) +30PD, +1/2PB
[29.12.18] Klub pojedynków (wrzesień), +10 PD
[21.02.19] Noc - udział w evencie, +100 PD
[28.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +0,5PB, +30PD
[03.04.19] Osiągnięcie: Do wyboru, do koloru; +30 PD
Tilda Fancourt
Szybka odpowiedź