Wydarzenia


Ekipa forum
Liadon Prewett
AutorWiadomość
Liadon Prewett [odnośnik]17.11.16 15:42

Liadon Maxwell Albreht Prewett

Data urodzenia:17/04/1925
Nazwisko matki: -
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Podróżnik
Wzrost: 188cm
Waga: 86 kg
Kolor włosów: Blond
Kolor oczu: Zielone
Znaki szczególne: Twarde rysy twarz przywodzące na myśl arystokratyczne pochodzenie. Mimo tego twarz wydaje się surowa, wręcz pierwotna. Czai się w niej jakaś dzikość.
Jego ciało oszpecone jest rozległymi bliznami rozchodzącymi się od karku w dół ciała. Kilka z nich rozciąga się na ramiona i ręce.  Przypominają kształtem ogony poskręcanych węży a wyglądają jakby były żłobione dłutem. Zwężają się wraz z odległością od karku.


Liadon to raczej nietypowe imię, mimo to była to chyba najnormalniejsza cześć jego życia. Jego ojcem był Maxwell Persivius Reginald Prewett. Mimo szlacheckiego pochodzenia zaciągnął się do wojska w czasie Pierwszej Wojny Światowej jako szpieg. Do kraju powrócił dopiero kilka lat po zakończeniu wojny z wybranką swego serca, wciąż nie ujawniając swej tożsamości. Przez ten cały czas pracował wciąż jako szpieg i zbytek bezpieczeństwa mu nie groził. To jednak okazało się niewystarczające. Jednej z nocy zarówno on jak i kobieta zostali zamordowani z zimną krwią. Był to atak wilkołaków. Raport z wydarzenia sporządził nijaki Mcklifen. Według niego w czasie badania miejsca zbrodni doszło do kontaktu z Wilkołakiem, który zbiegł. W raporcie nie to jednak przykuwało uwagę. Doniósł, że martwe ciało kobiety poruszało się. Była w ciąży a dziecko w cudowny sposób przetrwało atak. W ruinach domu osobiście „przyjął poród” wykonując za pomocą różdżki cesarskie cięcie. Na świat przyszedł Liadon.
Niemożność ustalenia członków rodziny była kłopotliwa. Istniały też obawy, że ktokolwiek dokonał zabójstwa wróci po chłopca. Postanowiono go więc umieścić w mugolskim sierocińcu dając mu nowe nazwisko. Tam spędził kilka lat w niemąconym spokoju do tragicznego dnia, którego nie pamięta.
Pierwsze promienie księżycowego światła sprawiły, że zamarł. Blond włosy chłopczyk był już w swoim kilkuosobowym pokoju. Właściwie to dopiero. Od jakiegoś czasu wolał przeczekać nieco czasu w łazience nim uda się do łóżka. Od czasu „nieszczęśliwego wypadku” stał się hitem. Na każdym kroku pytano go czy potrzebuje pieluchy. Tym jednak razem nie mógł schować się pod kołdrę, coś mu nie pozwalało. Pierwsze co poczuł to uderzenie ogromnego gorąca. Jak gdyby wskoczył do wrzącej wody, albo raczej jakby jego krew zaczęła wrzeć. Rozszerzające się źrenice sprawiły że blade, delikatne światło księżyca wydało się silniejsze od słonecznego. Wtedy nastąpiło pierwsze uderzenie, które powaliło go na kolana. Gdzieś głęboko między żebrami poczuł jakby coś go rozrywało. Zaparło mu dech, tak że nie zdołał nawet jęknąć i nieme łzy bólu spływały po jego policzkach. Rzuciło nim znowu tym razem dużo silniej a odgłos pękania rozszedł się po całym pokoju mącąc ciszę. Jego ramię sterczało pod dziwnym kątem gdy leżał na ziemi biorąc krótki urywany oddech. Tym razem nic nie mogło go powstrzymać od krzyku przepełnionego bólem. Rzucał się na ziemi jakby niewidzialna siła od środka chciała rozerwać jego ciało i faktycznie skromna piżamka zaczęła pękać pod naporem rosnącego ciała. Dopiero teraz rozbudzone dzieci wpadły w panikę. Widok twarzy Liadona przyprawiłby o dreszcze najodważniejszych mężczyzn, a co dopiero takie maluchy. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości zasłaniając niemal całkowicie białka oczu. Nos i twarz zaczęły się wydłużać do wtóru pęknięć kości i skóry. Szczęka również zaczęła rosnąć uwydatniając coraz ostrzejsze kły. Ta pierwsza transformacja trwała długo... Ciało chłopca drżało konwulsyjnie w rytm uderzeń serca. Coraz szybciej i mocniej.
W przedziwnym zbiegu okoliczności odpowiednie służby ministerstwa pojawiły się na miejscu w czas by ubezwłasnowolnić małego wilkołaka. Sytuacja jednak była niezwykła. Zaklęcia modyfikujące pamięć lały się niczym wodospad. Cały ten bajzel udało się posprząta, no i zabezpieczyć małego. Najwidoczniej pogryziona matka musiała przenieść chorobę na niego. Podjęto wszelkie kroki mające zapobiec tej sytuacji ale nie usunięto chłopaka z sierocińca. Raz w miesiącu do ośrodka przybywał wysłannik ministerstwa, zabierający małego na czas pełni. Potem modyfikowano pamięć chłopca, by nie stwarzać mu jeszcze większej ilości problemów. Ten system sprawdzał się przez jakiś czas. Ale w pewnym momencie, z nieznanych przyczyn coś się zmieniło. Nikt nigdy nie badał jak dziecięce umysły reagują na tak częste modyfikacje pamięci. W szczególności u dziecka z likantropią! W tym przypadku była to adaptacja. Jego umysł oparł się zewnętrznej ingerencji. Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę z sytuacji w której się znajdował. Był czarodziejem, a co więcej wilkołakiem. Był to niezwykły przypadek, który jednak nikogo bardziej nie zainteresował. Kto chciał zobaczyć w chłopcu coś więcej niż potwora?
Od tamtego czasu czekał na list z Hogwartu. W dniu jedenastych urodzin przyszedł do niego wysłannik szkoły wręczając list i wyjaśniając wszystko. Towarzyszył mu również w drodze na ulicę pokątną. Z tego dnia najbardziej zapadł mu w pamięć gmach banku Gringota i mały sklepik Olivandera. Próbował tam z tysiąc różdżek ku uciesze właściciela.
„Widzi Pan, różdżki z włosem z głowy Willi bardzo dobrze się sprzedają. Jednak zawsze bez wyjątku są to różdżki sędziwych istot, które już umarły... Pańska Panie Liadon, należy do żywej, młodej i bardzo urodziwej Willi... Bardzo ciekawe...”



Ani Ekspres Hogwart ani magiczne zakupy nie mogły się jednak równać ze wspaniałą ceremonią przydziału. Wbrew opowieścią zasłyszanym od pierwszoroczniaków nie był to żaden potworny test. Mieli tylko nałożyć tą czapkę na głowę, a ona zadecyduje o ich przyszłości. Młodziak nie znał się na domach Hogwartu więc było mu całkowicie obojętne gdzie trafi. Jeśli zostanie przydzielony – ukuła go niemiła myśl. Gdy siadł na taborecie niemal trząsł się z nerwów. Chciał coś zrobić. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć czapka dotknęła czubka jego głowy i wrzasnęła przeraźliwie GRYFFINDOR. Tak rozpoczęła się jego przygoda.

Pierwsze lata nauki w szkole nie przyniosły mu niczego ciekawego. Ot co po prostu nauka zamiany szpilki w zapałkę, czy lewitowania małych przedmiotów. Nic ciekawego się nie wydarzyło. No nie licząc jego ciągłych zmagań z „futerkowym” problemem. Początkowo był on bardzo uciążliwy. Samotne wyprawy do zakazanego Lasu i ból przemiany. Nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia. Z czasem pojawiały się kolejne osoby z tym samym problemem. Nic lepszego nie mogło go spotkać. Z przymusu zżył się z tą grupą a z czasem ktoś zaczął ich uczyć kim są. Opowiadał im legendy i tajniki sztuk dawno zapomnianych. Mówił o wilkołakach żyjących wiele lat temu, które potrafiły żyć razem jednocząc się. Pokazał, że wilkołactwo nie jest przekleństwem. Jest to dar księżyca, starszy niż ludzka rasa. Czy to prawda? Nie wiadomo, ale nie było to chyba ważne skoro w to wierzyli. To było coś co zespoliło całą ich grupę, a chłopak po raz pierwszy w życiu poczuł się jak u siebie. Jakby miał prawdziwą rodzinę. Oczywiście było ciężko. Obijanie się do nieprzytomności i najdziwniejsze szkolenia w celu samokontroli stały się codziennością. Coś jednak zupełnie innego odmieniło jego życie na zawsze.
„Idąc przed siebie po błoniach przyglądał się zachodzącemu słońcu, które ostatkiem sił rzucało promienie światła znad drzew. Właśnie miał skręcić tuż obok muru, jak niemal każdego wieczoru. Nie zdążył jednak nawet odwrócić spojrzenia od nieba, gdy ktoś na niego wpadł i odbił się jak piłka lądując na ziemi. Zszokowany cofnął się o półkroku spoglądając w dół. Na ziemi siedziała przewrócona blond włosa dziewczyna. Nie wzruszył się tym jakoś specjalnie, ale z grzeczności pochylił się podając rękę.
-Hej, nic Ci nie jest?-Zapytał wyciągając dłoń. Burza jasnych włosów wciąż zasłaniała jej twarz. Dziewczyna mruczała coś pod nosem chwytając dłoń Liadona.
-Nie w porządku, przepraszam. Gapa ze mnie...- Wymamrotała gdy chłopak pomagał jej wstać. Wtedy właśnie wstrząsnęła swymi włosami odsłaniając twarz. Najpiękniejszą twarz jaką w życiu widział. Głębokie szafirowe oczy, smukłe usta, gładka aksamitna skóra. Coś pociągnęło go w okolicach pępka. Czuł jak gdyby doznał objawienia, jakby odkrył uniwersalną prawdę o świecie i egzystencji. Środek ciężkości świata się zmienił, to nie grawitacja trzymała go tutaj. Ona tylko i wyłącznie ona. Zawsze to wiedział ale dopiero teraz go to uderzyło, urodził się tylko po to by ją spotkać. Zaniemówił, to uczucie go przygniatało.
-Em, przepraszam. Zaraz Ci przejdzie. Czasami tak mi się dzieje. No wiesz, jestem Willą.- Powiedziała dziewczyna odwracając wzrok z zakłopotaniem. Zupełnie jakby to co zrobiła było czymś złym. Musiał przyznać jeśli to była magia, to najpotężniejsza na świecie... Miłość.
-Nie, nie ma za co. Przecież nic się nie stało. - Powiedział cicho pomagając się jej wyprostować. -Jestem Liadon, a Ty?
Zapytał przyglądając się jej uważnie. Zupełnie jakby chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Czuł naturalną chęć poznania, zaopiekowania się nią, bycia jak najbliżej niej i oczywiście pragnął by to uczucie było odwzajemnione.
-Van...- Wymamrotała dziewczyna jakby czuła się nieco niezręcznie pod tą całą obserwacją.”
Tego samego dnia w nieco nerwowej sytuacji okazało się, że dziewczyna ma już lubego. Och ironio musiał to być wampir. Trochę się poszarpali przy pierwszym spotkaniu, oboje myśleli że ten drugi zagraża Puchonce. Tak czy inaczej od tego czasu Liadon w każdej możliwej chwili starał się spotkać z dziewczyną. Nie zawsze jednak znajdywał się w jej doborowym towarzystwie. Często wpadał w jakieś mniejsze lub większe kłopoty i bójki. Jego gorąca krew nie potrzebowała wiele by uderzyć do jego głowy. Znalazł jednak sposób na swoje nerwy. W odludnej sowiarni zaszywał się by zwierzać się niemym ptakom. Te często obsiadały go pozwalając się głaskać. Na niego działało to z ogromną siłą. Jednego wieczoru gdy siedział pod jedną ze ścian spotkał Van. Właściwie to ona wpadła na niego. Tak czy inaczej spędzili godziny siedząc i rozmawiając.  Gryfon ku swemu zdumieniu dowiedział się, że jego różdżka posiada JEJ włos. Wywnioskował to z jej opowieści ale i tak ciężko było tego nie odczytać jako znak. A jednak nie powiedział jej o tym. Przede wszystkim chciał by była szczęśliwa i jeśli ma go wybrać, to z własnej woli.

Nie wszystko było tak sielankowe. Nauka i treningi „wilkołaków” dawały mu w kość. Dowiadywali się jednak jak korzystać z ich mocy poza pełnią. Oczywiście w tym celu wybierali się często watahą do lasu. Naturalnie Liadon często sam się wybierał na wyprawy myśląc, że jest bezpieczny. Czasy które nastały dla czarodziejów były coraz gorsze. Niepokoje w społeczeństwie rosły a magowie najczęściej obwiniali właśnie Wilkołaki, Wampiry i inne czarno magiczne stworzenia. W takiej atmosferze nie trzeba było wiele by zawiązywały się samozwańcze grupy wyzwoleńcze będące łowcą, sędzią i katem w jednym. Na taką właśnie grupę wpadł wilkołak w niedwuznacznej sytuacji, która zdradzała kim jest. W krótkiej walce nie udało mu się uciec łowcą, którzy związali go rozprawiając o tym co zrobić. Posadzili go przy innym złapanym „dziwolągu” – Edwardzie. Myślał, że nic gorszego niż takie towarzystwo już go nie spotka a jednak… Wtedy właśnie Liadon pierwszy raz w życiu poczuł ból jaki niesie ze sobą srebro. Jeden z czarodziejów wbił srebrną klingę w jego ramię przebijając je na wylot. Torturowali ich, chcieli się dowiedzieć gdzie jest „reszta”. Gryfon nigdy nie wspominał tego wydarzenia bo najnormalniej w świecie nie pamiętał co się wydarzyło. Jedyną rzeczą jaką dobrze pamiętał było ciepłe łóżko Skrzydła Szpitalnego. Leżał tam z zabandażowanym ramieniem, a na krześle obok siedział nie kto inny jak Van. Obie ręce miała położone na brzuchu chłopaka a na nich złożyła głowę. Burza włosów była rozsypana wokoło a jej twarz wyrażała błogi sen. Po tym wydarzeniu zostało mu o wiele więcej niż blada blizna na lewym ramieniu. Wiedział, że jej na nim zależy.


W czasie wakacji na czwartym roku postanowił nie wracać do sierocińca. Chciał znaleźć pracę i generalnie robić coś sensownego. Niestety magiczna część Londynu nie oferowała mu żadnej szansy. W końcu nie mógł jeszcze czarować. W Mugolskiej części nie było lepiej, jednak udało mu się wkręcić w walki uliczne. Dla Wilkołaka to był łatwy pieniądz. Szybszy, silniejszy i wyszkolony, nie miał najmniejszych trudności z powalaniem większych przeciwników. Nastąpił jednak pewien wypadek. W czasie walki został zaatakowany ukrytym wcześniej nożem. Nie zraniono go jakoś specjalnie ale wpadł w wściekłość. Okładał każdego kto się napatoczył. Gdy mu przeszło przynajmniej kilkanaście osób leżało nieprzytomnych. Strach ściskał go za serce gdy uciekł i powrócił do sierocińca. A jeśli kogoś zabił? Starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli i przysłowiowo iść dalej. Była to jednak pierwsza tak poważna skaza w jego życiorysie o której nigdy nie zapomniał. Czuł się winny.



A czas leciał na przód i wiele się działo. Inferiusy na błoniach, dziwne pojedynki czy napady. Jednak to wydarzenia na szóstym roku zapadły mu w pamięć wyjątkowo mocno. Nie wiedział dlaczego, bo i nie mógł pamiętać co wydarzyło się w czasie pełni, ale napadł Van. Niemal ją zabił. Wiedział, że to on, tylko on z całej watahy pozostał w Hogwarcie. Nic co do tej pory przybył nie mogło się równać z widokiem jego miłości w Skrzydle Szpitalnym. To go bolało. Ledwo uszła z życiem a chłopak przez kilkanaście dni odwiedzał ją nocami. Siedział przy jej łóżku gładząc włosy, cicho łkając i wymieniając kwiaty na świeże. Długo to trwało ale wreszcie się ocknęła. Gryfon był pewien, że go znienawidzi. Jednak ona tylko się roześmiała mówiąc, że nic się nie stało. Jak zawsze pocieszała go wywołując w takiej chwili uśmiech. Ale to również ona zadała mu najcięższą z ran jakie kiedykolwiek otrzymał. Ona umierała... Rozrywane dwoma duszami ciało dziewczyny umierało. Jej dni były już policzone i wkrótce miała… Nie dopuścił tego do siebie. Tamtego dnia opuścił skrzydło szpitalne ze łzami w oczach nie odwracając się na jej słowa. Postanowił, że ją ocali. Nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz w jego życiu. Rozpoczęła się jego obsesja na temat wszystkiego co może ją ocalić, każdy artefakt zaginiony w czasie, każde nawet najbardziej czarno magiczne zaklęcie, każdy rytuał czy starożytne miejsce. Robił notatki, kolekcjonował księgi przygotowywał się na to na co nie można się było przygotować.
Gdy powrócił na wakacje do Londynu miał już cały plan działania. Był już pełnoletnim czarodziejem i ruszył pierwszym, najświeższym tropem. Nim to jednak uczynił się spotkał się raz jeszcze z Van. Chciał by wiedziała, że go kocha i że nie spocznie nim jej nie uratuje. Wtedy pocałował ją po raz pierwszy a ona odwzajemniła to z mocą. Wiedział, że przez te wszystkie lata ona też się w nim w końcu zakochała. Nawet jeśli tego nie wiedziała. W końcu nikt nie będzie dla niej lepszy, nikt nie postawi jej na wyższym piedestale. Spędzili dwa upojne dni w czasie, których nawzajem upewniali się, że wszystko będzie dobrze. Liadon obiecał pisać i wrócić z lekarstwem. Ze łzami w oczach wypuściła go wtedy z objęć po raz ostatni i tylko ona wiedziała, że to pożegnanie…


Zgodnie z planem udało mu się zatrudnić w jednym z podlejszych sklepów w dzielnicy Śmiertelnego Nokturnu u kobiety która, jak plotki niosły, miała sposób na nieśmiertelność. Czyżby kamień filozoficzny, źródło wiecznej młodości, a może coś zupełnie innego. Liadon spędził tam kilka tygodni dokładnie planując kolejne ruchy, wyciągając z niej uprzejmie kolejne informacje. Nigdzie go to nie zaprowadziło. W akcie desperacji włamał się do jej apartamentu, gdy wyjechała na kilka godzin. W pośpiechu przeszedł przez pokój jak huragan aż wreszcie odnalazł to czego szukał. Sakiewkę, wiedział że to było to gdy tylko ją zobaczył. Nim jednak sprawdził jej zawartość wywiązała się walka z właścicielką i jej towarzyszem, którzy wcześniej powrócili. Liadon zdołał uciec. Właściwie to półprzytomny pojawił się w jakimś lesie, nie bardzo wiedząc jak i dlaczego. Wiedział natomiast, że w sakiewce był teraz malutki feniks i resztki czegoś co przypominało jajko.

Ptak okazał się niezwykłym towarzyszem. Istotą, która go słuchała i wspierała. Gdy tylko dopadała go rozpacz i niechęć wystarczyło kilka odgłosów tego stworzenia by na nowo odżyła w nim nadzieja. A było to bardzo dla niego ważne, gdyż rozpoczął swe poszukiwania. Błądził po całym świecie wpadając w mniejsze i większe kłopoty, zdołał jednak stopniowo zgromadzić doświadczenie i sprzęt, który ocalił mu życie nie raz. Nie wspominając o Feniksie. Zwiedzał starożytne groty w Afryce, jaskinie wypełnione malunkami i glifami. Czasem trafiał w odległe góry na krańcu świata gdzie, czaił się kilka dni nim zbliżał do miejsca strzeżonego przez olbrzymy. Raz trafił na trop legendarnego źródła młodości w Indiach. Miało być usytuowane po drugiej stronie ciemnej jaskini. Gdy tylko Liadon do niej wszedł wiedział, że to jest to miejsce. Wszystkie jego zmysły przestały działać a pustka była nie do zniesienia. Za pierwszym razem wytrwał tylko kilkanaście sekund nim wyskoczył jak porażony, nie będąc pewnym czy wciąż żyje czy już nie. Po tygodniach pracy nad sobą udało mu się wreszcie przebić na drugą stronę gdzie z rozczarowaniem spostrzegł rozbitą fontannę. Była z pewnością starożytna i wysuszona do cna. To wszystko było na marne. Bezowocne dni rozciągnęły się w tygodnie a te w miesiące. Pisał o nich w magicznej księdze, a to co wchłonęły kartki pojawiało się w drugiej identycznej kopi, którą miała Puchonka. W mijały lata a on nie poddał się podsycając płomień swej obsesji. Przecież tym razem musi się udać, odnajdzie coś co ją ocali, na pewno już za rogiem. Wędrował po odległych lasach Syberii przemierzając śniegi. Trafił na trop filakterium, naczynia dusz. Jeśli można w nim było zamknąć duszę, to być może posłużyć jako narzędzie do rozdzielenia dusz zasiedlających jedno ciało. Nigdy go jednak nie odnalazł. Wpadł w pułapkę.


„Pierwsze odczuciem jakie go przywitało była chyba wilgoć. Chociaż może było to zimno Kamiennej posadzki? Ocknął się już w okowach. Ciężkie łańcuchy opinały jego nadgarstki i kostki, a u szyi widniała obroża z łańcuchem. Chwycił jedną ręką za łańcuch u szyi ciągnąc go do góry z całych sił. Niestety był do czegoś mocno przymocowany, również okowy jego rąk nie dawały za wygraną. Wżynały się jedynie boleśnie w ciało. Ale to ból uderzeń batem wstrząsał nim najbardziej. Raz za razem trząsł się napinając łańcuchy do granic możliwości. W cieniu tuż za nim stała górująca postać centaura rżącego kopytem po posadzce. Razy przerywane były pytaniami, których w ogóle nie rozumiał. Dopiero na jego głośne protesty podszedł ktoś kto władał angielskim. Nie potrafił jednak odpowiedzieć na ich pytania. Nie chcieli mu wierzyć. Szybko stracił rachubę czasu. Tylko głodowe rację pozwalały mu w jakikolwiek sposób liczyć upływający czas. Głód wyczerpanie, brak snu i te codzienne próby wyciągnięcia z niego informacji stały się jego rytuałem. Zniecierpliwieni oprawcy posunęli się dalej.

W tej samej celi centaury rozciągnęły jego ramiona, mimo usilnych prób wyrwania, tak że pozostał na klęczkach w krzyżowej pozycji. Tym razem nie zdolny nawet do najmniejszego poruszenia mógł tylko patrzeć i wyrywać się bezsilnie. Centaury natomiast wprowadziły zupełnie nowe narzędzie perswazji. Rozgrzany do białości stalowy zbiornik, wypełniony płynnym srebrem. Wilkołak klął, szarpiąc się rozpaczliwie i błagając by tego nie robili. Gdy jednak zbiornik zawisł nad jego karkiem, a pytanie ponownie rozbrzmiało echem w sali, nie udzielił prawidłowej odpowiedzi. Łańcuchy dzwoniły w rytm dygotania jego ciała, poza tym nic nie zakłócało ciszy. Czuł bijący gorąc od zbiornika, który sprawiał że jego ciało pokryło się potem, a może to był strach. Rozległo się skrzypienie a po chwili kilka kropel spadło na kark wilkołaka. Noc przeszył przeraźliwy krzyk. Krople srebra spływały powoli po jego ciele drążąc głębokie bruzdy i wreszcie zagłębiając się w skórze. Szybko jednak tężały wbijając się jak groty strzał w jego ciało. Każda z kropel wżynała się torując sobie drogę przez skórę. Kolejne przelały się przez jego ramię błądząc przez jego tors, żłobiąc głębokie rany. Chlust lodowatej wody nadszedł znienacka i wbrew oczekiwaniom nie przyniósł ulgi. Skwierczenie rozległo się gdy woda zaczęła gotować się w miejscu spotkania z płynnym metalem potęgując ból. Pod wpływem chłodu zastygał niemal natychmiast pozostając w jego ciele.

Kiedy przerwali był pół przytomny z bólu, a jego świeże rany wciąż przepełnione były zastygającym srebrem. Gdy łańcuchy rozciągające jego ręce zostały poluźnione, opadł bezsilnie uderzając twarzą w ziemię. Poprzez jego plecy i tors przebiegało wiele wyżłobionych przez srebro ran, w większości księżycowy metal zastygł tworząc srebrne plamy na ciele wilkołaka. Wciąż żył i oddychał, pragnął jednak umrzeć. Teraz jednak nie tylko naturalna wola życia, ale i otumaniony umysł pchał go w kierunku życia. Nikt już mu nie przeszkadzał tej nocy, przyniesiono mu tylko te same głodowe porcje, nie miał jednak sił po nie sięgnąć. Po prostu egzystował, był tym bólem. Żadna myśl nie była się wstanie przez niego przebić. Tak mijał czas którego wilkołak był boleśnie świadom.

Najpierw chyba to usłyszał. Głos wołający go. Aksamitny miękki głos wołający za nim, wołającym by wrócił. Znajomy głos, którego nie mógł jednak rozpoznać. Drgnął, ale intensywny ból odebrał mu dech niemal pozbawiając przytomności.
-Nie… nie mogę… już nie mogę…- Wyszeptał bezgłośnie. Na to głos odpowiedział i teraz już wiedział skąd ten głos nadchodzi. Czuł ciepło w piersiach, zupełnie inne niż te od rozgrzanego srebra. To było coś dobrego.
Możesz... Na pewno możesz… Nie tylko możesz, ale i musisz! Głosik jednak słabł, jakby bateryjka zasilająca go już się wyczerpywała. Wtedy rozległ się śpiew, śpiew feniksa. Liadon słyszał w nim jednak ten sam aksamitny głos a w jego myślach pojawiła się smukła twarz złotowłosej dziewczyny patrzącej na niego niebieskimi oczyma. Widział ją zawieszoną przed sobą. Drgnął znowu tym jednak razem nie poddając się bólowi. Czuł coraz wyraźniej ciepło gdzieś w środku. Musiał wrócić. Musiał! To było tak ważne. Zatrząsł się mocno zaciskając zęby. Zaczął się powoli podnosić. Ciszę zaczął wypełniać rytmiczny i głośny odgłos krwi tłoczonej przez serce, którego głośny huk wydawał się rozrywać ciszę nocną. Uniósł drżącą rękę jakby chciał pochwycić tą twarz. Musiał do niej wrócić, albo zginie. Narastający ból wygiął go, a w nocy dało się słyszeć odgłosy łamanych kości i krzyku, jego krzyku. Czuł jak tkanka pod jego skórą rośnie wypychając metalowe fragmenty wtopione w nią. Spadały uderzając dźwięcznie o posadzkę. Chwilę później łańcuchy zagrzechotały donośnie napięte do granic możliwości, a w ich okowach stał potężny wyprostowany wilkołak. Ryknął tak jak jeszcze nic i nikt nie ryknął.”

Udało mu się uwolnić. Siłą utorował sobie drogę a resztki świadomości, a być może podświadomość, skłoniły go do ucieczki. Ocknął się gdzieś pośród śniegów totalnie wyczerpany. Gdyby nie pomoc feniksa, zapewne zamarzłby albo umarł od rozległych ran. Ale przeżył, oszpecony, ze skazą w pamięci, ale przeżył. Nigdy nie roztrząsał co się tam właściwie wydarzyło. Nigdy o tym nie rozmawiał. Nigdy przenigdy. Minęło kilkanaście dni nim udało się mu pozbierać do kupy.


Wydawać by się mogło, że żywot jaki wiódł pozostawiał go samotnego. Cóż, nic bardziej mylnego. Obracał się w towarzystwie wielu dziwnych typów. Często łączyła go z kimś obsesja poszukiwań jakiegoś artefaktu. Rozmawiali razem z przejęciem, wymieniali się informacjami, pili i żartowali. Powoli powód jego poszukiwań nieco się oddalił. Wtedy tego nie wiedział ale odpowiadało mu takie życie. Na bezdrożach jego brudna krew nie miała znaczenia. Liczyła się przygoda. Być może dlatego nie wracał do chorej dziewczyny, być może te całe poszukiwania były tylko pretekstem by spełniać swe dziecinne zachcianki. W końcu czy to nie głupie wierzyć, że osiągnie się coś czego najzdolniejsi Uzdrowiciele nie potrafili? Czy nie dziecinne wierzyć w możliwość znalezienia sposobu na nieśmiertelność? Nigdy się jednak nie przyznał, że była to po prostu dziecinna chęć przeżycia przygody. Zawsze uparcie twierdził, że robi to dla niej. Niektóre z jego przygód były krwawe. Nie raz stracił dobrego towarzysza nieraz sam zabił kogoś w szaleńczym wirze walki. Nigdy nie planował kogoś zabić ale też nie gryzło go sumienie gdy konieczność popchnęła go do ostateczności. Takie były koleje życia.

Któregoś dnia, niemal pięć lat po opuszczeniu szkoły, coś nim wstrząsnęło. Zaparło mu dech w piersiach. Wiedział, że wydarzyło się coś strasznego. Strach kazał mu wrócić i sprawdzić co u jego lubej ale w duchu wiedział, że już za późno, że zawiódł. Gdy stał nad jej grobem nie uronił nawet jednej łzy. To wszystko było tak nie realne, że nie potrafił się z tym pogodzić. Przecież pisali ze sobą przez ten cały czas, planowali co zrobią gdy dziewczyna będzie mogła wstać z łóżka. Przecież robił to wszystko dla niej, tak bardzo się starał i wierzył. Nie był gotów by to zaakceptować, nie potrafił w to uwierzyć. Musiał istnieć sposób by sprowadzić ją z powrotem. Tamtego dnia Liadon zbliżył się tak bardzo do szaleństwa jak to tylko możliwe. Może nawet oszalał. Świat nie zatrzymał się jednak, ludzie nie umarli mimo, że centrum wszechświata właśnie przepadło. Tak więc i on ruszył naprzód, gnany jeszcze większą obsesją.


Kolejna wyprawa, której cel zaginął w pamięci mężczyzny. Pradawne kurhany do których trafił były ogromne. Rozciągały się na kilka pięter i cała ich grupa miała ogromne problemy z unikaniem licznych pułapek i przeszkód. We trójkę jednak było wiele raźniej. Nie musiał cały czas czuwać a zdolności innych okazywały się nieocenione. Zagłębiali się w starożytne ruiny, aż dotarli do ogromnej jaskini w której centrum stał Amestysowy kryształ. Ogromny. Podania na jego temat były nie jasne ale nazwa „Kamienia dusz” była zachęcająca. Podobno za jego pomocą nekromanci potrafili ściągnąć zza światów dusze zmarłych. Jeden z nich nie opatrznie dotknął kamienia. Kryształ rozbłysnął a wejście do jaskini zamknęło się. Lekko myślnego czarodzieja jakby coś osuszyło z soków. Po sekundzie padł na ziemię przypominając mumie. W ogólnym zamieszaniu dopiero po chwili doszło do nich, że zostali zaatakowani. Kości leżące tu i tam uniosły się formując wrogów a Kryształ szył w nich promieniami energii. Liadona odrzuciła siła zaklęcia pozostawiając go półprzytomnego na ziemi. Widział jak srebrzyste lasso pochwyciło górującego nad nimi feniksa. Ten jakby zapadł się wessany całkowicie przez kamień, który w następnej chwili buchnął ogniem w stronę intruzów. Słysząc jedynie głuchy i niewyraźne odgłosy otoczenia, spodziewał się śmierci. Coś jednak pociągnęło różdżkę w jego ręce w kierunku nadlatujących płomieni. Chyba tylko dzięki wyobraźni widział w tym miejscu tak ukochaną mu kobietę trzymającą go za dłoń. Uśmiechnęła się do niego a z różdżki wystrzelił mały srebrzysty płomień. Wybuchł jednak gwałtownie rozrastając się w starciu z nadciągającym ogniem. Wyglądało to jakby ten „księżycowy” płomień żywił się ogniem. W końcu dotarł on do źródła, do kamienia który również zajął się srebrzystym ogniem. Kolejny wybuch pozbawił go przytomności a być może nieco pamięci. Nigdy więcej nie spotkał swego pupila, feniksa. Przepadł, kolejny węzeł trzymający go z tym światem pękł.


Każdy musi dorosnąć. Prędzej czy później coś przekreśla dziecinne mrzonki i sprowadza na ziemię. W czasie jednej z kolejnych wypraw Liadon wraz z grupą czarodziejów trafił na podziemny korytarz, którego żaden z nich nie mógł przejść. Z każdym krokiem w głąb coraz mniej tego chcieli, aż w końcu zawracali.  Magia nie pomagała bo gdy chcieli rzucić zaklęcie, które przetransportowałoby ich na drugą stronę po prostu rezygnowali w połowie inkantacji. Podnieceni tak niesamowitą magiczną ochroną trudzili się wiele dni. Liadon niemal tego dokonał, niemal dotarł do połowy korytarza gdy zostali zaatakowani przez dziwne istoty. Nikt nie zdążył zareagować. Wszyscy zostali pochwyceni przez zamaskowane postacie.

Zostali przykuci do dziwnych wystających z ziemi stalaktytów. Albo stalagmitów, któż to wie. Oprawcy rozpoczęli jakiś dziwny rytuał, którego cel okazał się wkrótce jasny. Były to istoty, które potrafiły „kraść życie” z ciał innych by przedłużyć swe istnienie. W tym celu potrzebowali jednak ofiar a tymi mimowolnie byli podróżnicy. Rytuał rozpoczął się a zarówno Liadon jak i jego towarzysze rzucali się chcąc wyrwać z więzów. Niestety te były zbyt silne. Jeden z kamieni rozbłysnął i wszyscy obecni mogli zobaczyć jak osoba do niego przykuta zapadła się w sobie i jakby wysuszyła. Po paru chwilach obróciła się w pył. W przypływie paniki Liadon zaczął szamotać się jeszcze mocniej. Łańcuch napiął się i wyrwał kawałek skały oswobadzając Wilkołaka. Jedna z rąk była wolna ale druga… Pochwyciwszy kawałek metalu, którym pierwotnie przytwierdzony był łańcuch do ściany, Liadon zamachnął się uderzając w ogniwa więżące jego drugą rękę. Sypały się iskry ale nic więcej. Tymczasem kamień obok rozbłysnął zaczynając wysysać życie z osoby obok. Strach zaatakował go ze zdwojoną siłą. Zagryzł mocno zęby i spojrzał na swoje uwięzione ramię. Zamknął na moment oczy zbierając w sobie całą odwagę na jaką było go stać i uderzył ostrym metalem w swe przedramię. Uderzał raz za razem wydając stłumione odgłosy bólu. Nim jego kamień rozbłysnął kość chrupła i pękła. Z rykiem napiął się ciągnąc rękę z całych sił a ciało rozdzieliło się z obrzydliwym mlaśnięciem. Padł na ziemię od razu się podnosząc. Rozejrzał się i ruszył do ucieczki w czasie której wpadł na zaskoczone istoty. Niektóre z nich ogłuszył, inne zabił metalem przykutym do ręki. W czasie tej desperackiej ucieczki przemienił się w ogromnego basiora rozrywając na strzępy każdego na swej drodze. W jednej z komnat przez, które przebiegał napotkał niespodziewany opór. Coś huknęło mu przy uchu i jakaś siła wgniotła go w ziemię niemal łamiąc. Czuł ogień wypalający sierść. Po chwili nastała jednak cisza, w której nikt się nie poruszał. Basior ryknął raz jeszcze i podpierając się tylko jedną łapą ruszył cały zakrwawiony w kierunku napastników. Całym ciężarem ciała przygwoździł jednego z nich do ściany czując jak miażdży jego kości. Nastąpiła seria chrupnięć i skała, na którą wpadł eksplodowała z hukiem posyłając go na przeciwległą ścianę. Huki rozlegały się z każdej strony jakby cała góra rozrywana jakimś gazem, który do tej pory niewzburzony tkwił gdzieś głęboko…


Okropnie poparzony z wciąż krwawiącym kikutem Liadon czołgał się wdychając pył. Drobne kamienie wchodziły mu pod paznokcie gdy z trudem podciągał się o kolejne kilka centymetrów. Pisk w jego uszach nie ustawał a świat wydawał ciemniejszy niż zwykle. Parł do przodu myśląc o wydostaniu się z jaskiń. Palący ból w płucach nie pozwalał mu na napranie oddechu. Kaszlał krwią charcząc przy najpłytszym wdechu. Głowa nieco mu opadła...

Znowu był w sowiarni. Było jasno i ciepło a on stał nago w blasku. Rozejrzał się ale jakby w odpowiedzi na jego niepewność ze światła wyłoniła się dziewczyna Vanadesse. Była tak piękna jak ją pamiętał. Długie jasne włosy opadały po jej bokach zakrywając piersi. Również była naga. Spoglądała na niego niebieskimi oczyma i z uśmiechem wyciągnęła rękę.

Chrząknął mocniej gwałtownie nabierając tchu. Charczał czując bulgocącą w płucach krew. Sięgnął ręką do wystającego kamienia i podciągnął się z trudem. Szlak jego wędrówki znaczył zmierzwiony żwir i obfity krwisty ślad. Podniósł wyżej głowę chcąc chwycić trochę więcej powietrza, tylko tyle by płuca przestały palić. Opadł ciężko przestając poruszać ręką. Zamarła do połowy zanurzona w sypkim żwirze.
-A więc jesteś tu…- Powiedziała Van uśmiechając się zalotnie. Odpowiedział jej spojrzeniem pełnym uwielbienia i chwycił jej rękę. W jego oczach zbierały się łzy.
-Już dobrze…-Wyszeptała na co on przybliżył się wybuchając płaczem i chowając głowę w jej piersiach.
-Ja przeprasza… Byłem tak głupi… Ja nie chciałem, nie mogłem Cię takiej widzieć… Ja…- Teraz trząsł się od szlochu podnosząc głowę by móc spojrzeć jej w twarz. Było mu wstyd bo dopiero teraz uświadomił sobie dlaczego do tego wszystkiego doszło. Nie mógł patrzeć jak dziewczyna powoli umiera, był za słaby.- Powinienem być przy Tobie… A ja… Ja..
-Byłeś zawsze przy mnie... Kochałeś mnie i chciałeś mnie ocalić.- Powiedziała przybliżając aksamitne usta do czoła i pozostawiając na nich pocałunek. Delikatnie przetarła mu oczy pozbywając się łez.  -Już zawsze będę w twoim sercu… Ale musisz zacząć, żyć swoim życiem. Musisz opowiedzieć mi o wszystkim co się wydarzyło.
Położyła dłoń na jego piersi, tuż przy sercu.
-Już zawsze będę tutaj, ale jako wspomnienie. Dobre wspomnienie…-Patrzył na nią a łzy znowu napłynęły mu do oczu.- Musisz dać mi odejść najdroższy.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i pocałowała go w usta. Potem odsunęła się i „wyciągnęła” z jego piersi coś jasnego. To coś zaczęło świecić coraz jaśniej a w tym blasku wszystko zaczęło blednąć. Ostatnie zniknął piękny, delikatny, nieśmiały uśmiech na smukłej twarzy kobiety. Kobiety, którą tak kochał.

Gdy się ocknął leżał na plecach pod gołym niebem. W jego dłoni spoczywała różdżka, która przełamana wzdłuż na pół. Ze środka wystawała resztka nadpalonego włosa willi. Cały i zdrowy a co najważniejsze czuł się inaczej. Czuł się jakby podstawowe zasady wszechświata nagle powróciły na swoje miejsce. Jakby znowu jego własne życie trzymało go na ziemi. Wiedział, że nie może zmarnować tej szansy.



Wilkołak powrócił z tak długiej podróży, pierwszy raz zatrzymując się na dłużej w jednym miejscu. W Londynie. Sprzedał dużą część kolekcjonowanych od dłuższego czasu drobnych artefaktów, kupił  nową różdżkę i uczył się na nowo jak wiązać koniec z końcem. Z czasem powróciły do niego myśli o rodzinie, której nigdy nie znał. Odnalazł Mckfilena, emerytowanego już aureora. Ten wyjaśnił mu co zdarzyło się w dniu narodzin Liadona. Opowiedział mu, że imię nadano mu zgodnie z wolą rodziców, że doglądano go w sierocińcu i szkole. Zdradził mu jednak coś jeszcze. Prawdziwe nazwisko jego ojca, Prewett. Było to dość niedawno i od tego czasu Liadon chciał poznać ród, który był jego prawowitą rodziną.





Patronus: Van, miłość Liadona potrafiła przemieniać się zarówno w łabędzia jak i w wilka. Przez długi okres czasu to ptak był patronusem mężczyzny. Nawiązywał do jego bezgranicznego oddania. Gdy wreszcie jednak pogodził się z jej stratą zaszła zmiana. Patronus przybrał formę wilczycy symbolizując nabytą wolność jak i przywiązanie do przeszłości.









         
Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 2 1
Zaklęcia i uroki: 10 2
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 3 2
Eliksiry: 1 Brak
Sprawność: 10Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Genetyka - likantropia4848
Historia Magii:III7
ONMSIII7
ZielarstwoII3
Walka wręcz IV13
Silna wolaV25
KłamstwoII3
SpostrzegawczośćIII7
Instynkt przetrwaniaIV13
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka


[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Liadon Prewett [odnośnik]22.11.16 14:42
Do sprawdzenia.
Gość
Anonymous
Gość
Liadon Prewett
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach