Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Leśne mokradła
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Leśne mokradła
Kilka kilometrów od cmentarza w Salisbury łagodne pagórki zamieniają się w gęsty, porośnięty cierniami las. W samym jego sercu kwitną mokradła. Nikt o zdrowym rozsądku nie zapuszcza się tam samotnie. Mokradła pełne są niebezpiecznych magicznych stworzeń, które tylko na to czekają. Wśród nich są Zwodniki - bagienne demony o jednej nodze, wabiące zbłąkanych wędrowców na trzęsawiska. Miejscowi bajarze powiadają, że na mokradłach mieszka Ambrozjusz Bzik, który dobrych czarodziejów nagradza, wskazując im drogę do jaskini pełnej skarbów, a złych porywa i przywiązuje do drzewa.
Na terenie lasu nie można się teleportować.
Na terenie lasu nie można się teleportować.
The member 'Crispin Russell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Ogień ustał, tak jak i wielkie emocje towarzyszące jego gaszeniu. Samantha odetchnęła z ulgą, kiedy Crispinowi udało się ugasić płomienie i przysiadła na pobliskim kamieniu.
- Jak znajdziemy w końcu Bzika, chcę rozłupać mu czaszkę na kamieniu. Może będziemy mieli szczęście i Lestrange też tam będzie - to jego też od razu będzie można zabić. Jak zwykle on i ten jego dumny tyłek musieli zapuścić się gdzieś na własną rękę. Mam nadzieję, że te pnącza ich podusiły. Chociaż nie, wolałabym to zrobić sama. - słowa po prostu sypały się z jej ust, stopniowo uspokajając jej porywczość i agresję. W końcu podniosła się z siedzenia i podeszła do Averego i Russela, by pomóc im szukać jakichś nadzwyczajnych znaków, śladów...
Znowu.
- Ja bym stąd poszła... Pożar to chyba wystarczająca oznaka tego, że to nie miejsce dla nas... - burknęła pod nosem.
- Jak znajdziemy w końcu Bzika, chcę rozłupać mu czaszkę na kamieniu. Może będziemy mieli szczęście i Lestrange też tam będzie - to jego też od razu będzie można zabić. Jak zwykle on i ten jego dumny tyłek musieli zapuścić się gdzieś na własną rękę. Mam nadzieję, że te pnącza ich podusiły. Chociaż nie, wolałabym to zrobić sama. - słowa po prostu sypały się z jej ust, stopniowo uspokajając jej porywczość i agresję. W końcu podniosła się z siedzenia i podeszła do Averego i Russela, by pomóc im szukać jakichś nadzwyczajnych znaków, śladów...
Znowu.
- Ja bym stąd poszła... Pożar to chyba wystarczająca oznaka tego, że to nie miejsce dla nas... - burknęła pod nosem.
The member 'Samantha Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Caesar, przyjrzałeś się przelotnie linie i krwi, nawet nie poświęcając poszlakom dłuższej chwili – być może byłeś zbyt zmęczony, by należycie zająć się przebadaniem podejrzanego znaleziska. Za namową Ramseya ruszyliście w kierunku dziwnego zapachu, na tyle intensywnego, że nie mogliście zgubić drogi.
Zaklęcie Samaela nie przyniosło żadnego efektu. Crispin, pomimo oczekiwań, nie podjął próby odnalezienia pułapek lub wykrycia czyjejś obecności za pomocą magii. Gdy dym opad mogliście przyjrzeć się połaciom doszczętnie spalonej trawy – jeśli było tutaj coś wartego uwagi, zostało to pochłonięte przez płomienie. Po nagłym wybuchu Samanthy, decydujecie się w końcu ruszyć w las w jedno z przejść. Po zaledwie kilku minutach wędrówki ścieżką, zobaczyliście przed sobą dwie sylwetki, najpewniej należące do dwóch mężczyzn. Jak zareagujecie?
Natrafiliście na drugą grupę. Caesar jesteś już bardzo zmęczony, dalsza wędrówka może skończyć się znaczącym wyczerpaniem – lepiej by nie musiał używać magii w takim stanie.
a) Możecie prowadzić swobodnie rozmowy i odpocząć. Na prowadzenie tego typu działań macie czas do środy 30.03, do godziny 14.
b) Możecie podjąć się dalszych poszukiwań Bzika lub próby wyjścia z lasu, bez względu na stan członków drużyny. Czas na odpis w takim wypadku wynosi 48 godzin.
Zaklęcie Samaela nie przyniosło żadnego efektu. Crispin, pomimo oczekiwań, nie podjął próby odnalezienia pułapek lub wykrycia czyjejś obecności za pomocą magii. Gdy dym opad mogliście przyjrzeć się połaciom doszczętnie spalonej trawy – jeśli było tutaj coś wartego uwagi, zostało to pochłonięte przez płomienie. Po nagłym wybuchu Samanthy, decydujecie się w końcu ruszyć w las w jedno z przejść. Po zaledwie kilku minutach wędrówki ścieżką, zobaczyliście przed sobą dwie sylwetki, najpewniej należące do dwóch mężczyzn. Jak zareagujecie?
Natrafiliście na drugą grupę. Caesar jesteś już bardzo zmęczony, dalsza wędrówka może skończyć się znaczącym wyczerpaniem – lepiej by nie musiał używać magii w takim stanie.
a) Możecie prowadzić swobodnie rozmowy i odpocząć. Na prowadzenie tego typu działań macie czas do środy 30.03, do godziny 14.
b) Możecie podjąć się dalszych poszukiwań Bzika lub próby wyjścia z lasu, bez względu na stan członków drużyny. Czas na odpis w takim wypadku wynosi 48 godzin.
-Wspaniale! - zmęczony, ale w jakiś sposób szczęśliwy (zrezygnowany?), że udało im się odnaleźć zgubę. A potem rozgoryczony, że wśród towarzyszy nie było Notta. Nie zdążył się nawet uśmiechnąć (nie zamierzał) kiedy zamarł – Gdzie Julius? - spytał, natychmiast swój wzrok skupiając w głównej mierze na Crispinie, który przez ułamek sekundy mógł dostrzec w nim zwątpienie, lecz je Lestrange natychmiast zabił determinacją – Co się stało? - kolejne pytanie, na które oczekiwał krótkiej i zwięzłej odpowiedzi. Także zwrócone w kierunku Russela – Nie wyglądacie najlepiej – mruknął niemal pieszczotliwie ten, który wyglądał doskonale, jak zwykle, a uczesany z rana wąs nadal trzymał się znakomicie! Poprawił torbę zawieszoną przez ramię i wyklepał sobie przyzwoite siedzenie na ściółce, aby o najmniej podejrzane (niejadowite i niewyglądające na kolejną zasadzkę) drzewo oprzeć się plecami zachęcać wesołą gromadkę do pójścia za nim w ślady – Dobra, do rzeczy – choć jego głos wskazywał na umiarkowany entuzjazm i całkowite rozluźnienie – na trzęsawiskach nie spotkaliśmy niczego prócz czających się na każdym kroku zwodników, nie ma potrzeby tam wracać – nadal zwracał się jedynie w kierunku Russela. Samantha nie zasługiwała nawet na cień uwagi, a Avery najwyraźniej zamierzał do końca wyprawy pluć kwasem, unosić się jak rozkapryszone dziewczę i bynajmniej nie współpracować, więc nie chciał tracić na niego czasu. Zanim przebije się przez nadmuchane ego lekarzyny, dzień dobiegnie końca, choć Lestrange był niemal gotów na czas wyprawy zakopać topór wojenny – wiedział przecież, że podobne konflikty nie prowadzą do niczego dobrego – lecz nie potrafił jako pierwszy wyciągnąć dłoni. W przeświadczeniu (i z dumą na karku) że ten z pewnością ją odtrąci – w lesie znajduje się ktoś, coś jeszcze, na ściółce nieopodal stąd znaleźliśmy ślady zakrzepniętej krwi, strzępy koszuli i liny – skończywszy krótką relację sięgnął do torby, aby wyjąć z niej kanapki od swej narzeczonej i wręczyć jedną Ramsey'owi i Russelowi, gdyby któryś z nich nie wziął własnego prowiantu. Potem - nadal co prawda zmartwiony, choć zmartwienie to nie znaczyło jego twarzy – beztrosko nalał sobie ciepłej herbaty z termosu - Teraz wasza - twoja, Russel - kolej.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z pełną kurtuazją dałem radę skryć cisnący mi się na usta wybuch wesołości, gdy sfrustrowana całą tą sytuacją Samantha dała upust swoim skondensowanym emocjom. Cóż, nie mogę powiedzieć, że się jej dziwię. Zapewne sam rwałbym sobie teraz włosy z głowy, gdyby nie dogorywała we mnie reszta męskiej satysfakcji z wyratowania nas z gorącej opresji.
Zgodnie (o dziwo) ruszyliśmy dalej, w nadziei natrafienia tym razem na coś bardziej sensownego niż grożące pożarem jajka popiołka. Tymczasem udało nam się spotkać zagubioną część naszej uroczej grupy. No, prawie całą. Lestrange i Mulciber wyglądają na równo zmęczonych, co my, ale żywych. Nim zdążę jednak wypowiedzieć chociażby słowo Caesar popada w istny monolog. Urocze, doprawdy. Przerwałbym mu, ale wciśnięta w moje dłonie kanapka skutecznie odrywa mnie od tego zamiaru. W mojej torbie jest co prawda trochę prowiantu, ale nie mam zamiaru odmówić. Po wysłuchaniu całej dramatycznej opowieści przyjmuję rolę mówcy, bo mam niejasne wrażenie, że jestem najbardziej pokojowym człowiekiem w tej grupce.
- Nie widziałem Notta, od kiedy się rozdzieliśmy. Myślałem, że będzie z wami. - Prawdę mówiąc troszkę o nim zapomniałem, ale kto by się tam nad tym rozwodził. - Najpierw Avery utknął po pas w błocie i musieliśmy mu pomóc. - Specjalnie podkreślam, że nie tylko ja go uratowałam, ale także panna Weasley miała w tym swój udział. - Potem natrafiliśmy na polanę z jaskinią, przed którą tliło się ognisko. Niestety w środku nie natrafiliśmy na ślady ludzkiej obecności, więc jeśli ktoś tam był to albo zna te tereny, albo nas wyprzedza, albo już nie żyje. - Czas przejść do ciekawostki dnia. - Potem okazało się, że na polanie były jajka popiołka i zrobiło się gorąco. Na szczęście ogień ugaszony, a nikomu nic się nie stało. - Koniec historii. Jesteśmy w takiej samej, gównianej kropce, jakiej byliśmy w kropce. Chyba nie muszę mówić tego na głos, dlatego wybieram dorodny kamień przy ścieżce, aby móc przez chwilę odpocząć. Rozwijam darowaną kanapkę z prawdziwą radością, ale zanim wbijam w nią zęby czuję się w odpowiedzialności zadać najważniejsze pytanie. - Co teraz?
Zgodnie (o dziwo) ruszyliśmy dalej, w nadziei natrafienia tym razem na coś bardziej sensownego niż grożące pożarem jajka popiołka. Tymczasem udało nam się spotkać zagubioną część naszej uroczej grupy. No, prawie całą. Lestrange i Mulciber wyglądają na równo zmęczonych, co my, ale żywych. Nim zdążę jednak wypowiedzieć chociażby słowo Caesar popada w istny monolog. Urocze, doprawdy. Przerwałbym mu, ale wciśnięta w moje dłonie kanapka skutecznie odrywa mnie od tego zamiaru. W mojej torbie jest co prawda trochę prowiantu, ale nie mam zamiaru odmówić. Po wysłuchaniu całej dramatycznej opowieści przyjmuję rolę mówcy, bo mam niejasne wrażenie, że jestem najbardziej pokojowym człowiekiem w tej grupce.
- Nie widziałem Notta, od kiedy się rozdzieliśmy. Myślałem, że będzie z wami. - Prawdę mówiąc troszkę o nim zapomniałem, ale kto by się tam nad tym rozwodził. - Najpierw Avery utknął po pas w błocie i musieliśmy mu pomóc. - Specjalnie podkreślam, że nie tylko ja go uratowałam, ale także panna Weasley miała w tym swój udział. - Potem natrafiliśmy na polanę z jaskinią, przed którą tliło się ognisko. Niestety w środku nie natrafiliśmy na ślady ludzkiej obecności, więc jeśli ktoś tam był to albo zna te tereny, albo nas wyprzedza, albo już nie żyje. - Czas przejść do ciekawostki dnia. - Potem okazało się, że na polanie były jajka popiołka i zrobiło się gorąco. Na szczęście ogień ugaszony, a nikomu nic się nie stało. - Koniec historii. Jesteśmy w takiej samej, gównianej kropce, jakiej byliśmy w kropce. Chyba nie muszę mówić tego na głos, dlatego wybieram dorodny kamień przy ścieżce, aby móc przez chwilę odpocząć. Rozwijam darowaną kanapkę z prawdziwą radością, ale zanim wbijam w nią zęby czuję się w odpowiedzialności zadać najważniejsze pytanie. - Co teraz?
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Byli cali i zdrowi. Poza drobnymi zadrapaniami z początków podróży nikomu nic nie dolegało. Poradzili sobie z wodą, bagnem, roślinnością i ogniem, przyszedł więc czas na wiatr, aby problematyczność wszystkich żywiołów zamknąć w okowach jednej drobnej misji.
Zmierzył wszystkim wzrokiem, oceniając ewentualne straty, zatrzymując dłużej wzrok na Averym, kiedy Russel się odezwał. To było nie do pomyślenia — potrzebował pomocy. Nie skomentował to jednak w żaden sposób, jakby samo przydługie spojrzenie było wystarczające, a następnie utkwił chmurne tęczówki w Crispinie.
— Odpocznijcie, a później ruszymy dalej. O ile krew mogła należeć do czegokolwiek tak koszula i lina już nie, nie wypada nam tego zignorować— powiedział, jakby on nie musiał odpoczywać, lecz łatwo się zwalało to na innych, gdy on sam przy okazji miał szansę, wziąć kilka głębszych oddechów. Był zmęczony, jak każdy, ale żołądek na tyle ściśnięty, że nawet nie czuł głodu. Niech więc zjedzą te swoje kanapeczki i ruszą w końcu dalej. Im szybciej odnajdą tego nicponia tym prędzej wrócą do domu.
Zmierzył wszystkim wzrokiem, oceniając ewentualne straty, zatrzymując dłużej wzrok na Averym, kiedy Russel się odezwał. To było nie do pomyślenia — potrzebował pomocy. Nie skomentował to jednak w żaden sposób, jakby samo przydługie spojrzenie było wystarczające, a następnie utkwił chmurne tęczówki w Crispinie.
— Odpocznijcie, a później ruszymy dalej. O ile krew mogła należeć do czegokolwiek tak koszula i lina już nie, nie wypada nam tego zignorować— powiedział, jakby on nie musiał odpoczywać, lecz łatwo się zwalało to na innych, gdy on sam przy okazji miał szansę, wziąć kilka głębszych oddechów. Był zmęczony, jak każdy, ale żołądek na tyle ściśnięty, że nawet nie czuł głodu. Niech więc zjedzą te swoje kanapeczki i ruszą w końcu dalej. Im szybciej odnajdą tego nicponia tym prędzej wrócą do domu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Milczał, darowując sobie wygłoszenie uwag na temat pełnego emocji monologu Samanthy. Szedł jednak wraz z nimi w grobowej ciszy, póki nie dostrzegli dwóch znajomych postaci (w tym jednej, której Avery najchętniej więcej by już nie oglądał). Pozwolił Russelowi mówić, co mu ślina na język przyniesie (ubarwił to nieco, bez ich pomocy naturalnie również by sobie poradził); nie zamierzał marnować płuc na Lestrange'a, najwyraźniej zniechęconego do całego przedsięwzięcia. Czyżby wędrówka po lesie stanowiła zbyt wiele dla łowcy? Przyzwyczajonego zdaje się bardziej do wygód łoża niż dzikich ostępów. Jedyny Ramsey zdawał się mieć w sobie potencjał - drobna skaza na krwi była widać mniejsza od tej, którą Caesar miał w rozumie. Avery spojrzał na niego bystro, lecz nie skierował swych słów bezpośrednio do niego, lecz do o g ó ł u, choć równie dobrze, nikt nie musiał go słuchać. Szczerze go to nie obchodziło.
-Nie będzie zadowolony, jeśli wrócimy bez księgi - zauważył. Nie musiał dodawać, kogo rozczarują - albo choćby bez śladu Bzika, martwego czy żywego - uzupełnił beznamiętnym tonem, opierając się o drzewo. Nie miał ochoty na jedzenie, czuł, że lepiej zachować ściśnięty żołądek... Na wypadek, gdyby zobaczyli coś, co spowodowałoby zwrócenie zawartości.
-Nie będzie zadowolony, jeśli wrócimy bez księgi - zauważył. Nie musiał dodawać, kogo rozczarują - albo choćby bez śladu Bzika, martwego czy żywego - uzupełnił beznamiętnym tonem, opierając się o drzewo. Nie miał ochoty na jedzenie, czuł, że lepiej zachować ściśnięty żołądek... Na wypadek, gdyby zobaczyli coś, co spowodowałoby zwrócenie zawartości.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie minęło wiele czasu, a w końcu spotkali zagubionych w akcji. Do tej pory Samantha zdołała jednak ochłonąć i opanować swoje zwierzęce instynkty. Nie zmieniało to oczywiście jej zdania na temat Caesara i tego, że nagle zniknął wraz z Ramseyem ani też jej chęci uśmiercenia tegoż czarodzieja - nie, ale potrafiła się powstrzymać. Zresztą, nie mogła narazić misji tylko dlatego, że ktoś w towarzystwie bardzo jej nie pasował, przecież to głupie... Prawda, Rycerze Walpurgii? Czy to nie głupie, że się nie lubimy?
- To, że było tam ognisko, to bardzo dobitny ślad ludzkiej obecności... - dodała z przekąsem do wypowiedzi Russella, opierając się o jedno z drzew bokiem.
Wymierzyła wzrok w stronę Lestrange'a. Siedział i udawał, że wszystko było w porządku, że ich też spotkało coś złego, ale wyszli z tego z łatwością i bez szwanku. Typowy szlachciur. Niewiele się różnił od Samaela, który to też nigdy się nie przyzna, że podczas tej podróży wyszło mu tylko jedno zaklęcie na około dziesięć, które próbował rzucić.
- Nie będzie też zadowolony, jeżeli wrócimy w składzie zmniejszonym o chociażby jednego, khm, szlachcica, więc może tym razem postarajmy się trzymać w jednej grupie i w miarę możliwości czekać na siebie nawzajem... Strata Notta to już i tak dużo. - dorzuciła do wypowiedzi Samaela, spisując w ostatnim zdaniu jednego z towarzyszy na straty...
Już się nie bała wyrażać swojego zdania. Czemu by miała, skoro chłopcy ledwo potrafią różdżką machać?
- To, że było tam ognisko, to bardzo dobitny ślad ludzkiej obecności... - dodała z przekąsem do wypowiedzi Russella, opierając się o jedno z drzew bokiem.
Wymierzyła wzrok w stronę Lestrange'a. Siedział i udawał, że wszystko było w porządku, że ich też spotkało coś złego, ale wyszli z tego z łatwością i bez szwanku. Typowy szlachciur. Niewiele się różnił od Samaela, który to też nigdy się nie przyzna, że podczas tej podróży wyszło mu tylko jedno zaklęcie na około dziesięć, które próbował rzucić.
- Nie będzie też zadowolony, jeżeli wrócimy w składzie zmniejszonym o chociażby jednego, khm, szlachcica, więc może tym razem postarajmy się trzymać w jednej grupie i w miarę możliwości czekać na siebie nawzajem... Strata Notta to już i tak dużo. - dorzuciła do wypowiedzi Samaela, spisując w ostatnim zdaniu jednego z towarzyszy na straty...
Już się nie bała wyrażać swojego zdania. Czemu by miała, skoro chłopcy ledwo potrafią różdżką machać?
Wysłuchał Crispina zajadając się kanapką ucieszony, że odnalazł kompana do rozmówek, bo nikt inny nie był tak entuzjastycznie nastawiony, aby wymienić z nim kilka słów. Potem nastąpiła seria uwag, które przyjął do wiadomości w milczeniu, choć na ostatnie słowa Weasley - nazwisko równie parszywe co ona sama - zwrócił wzrok w jej kierunku. Wyjątkowo. Skupiając na niej całą swoją dotychczasową uwagę. Zazwyczaj unikał jej, po prostu, choć obserwował ukradkiem i można powiedzieć, że nie spuszczał z oka. Tym razem jawnie wpatrywał się w nią jarzącymi irytacją błękitnymi oczyma, w których - kopiąc głębiej - dostrzec mogła pogardę.
-Dziesięciu takich jak ty nie jest więcej wart niż jeden on - odpowiedział oschle - Zatem zamilcz.
On sam nie potrafił tego przemilczeć, gdy zakała czarodziejskiego świata, gdy ta podła kreatura wypluwała z ust podobne plugastwa. Krew ponad wszystko - Julius był jego kuzynem i dziwił się sam sobie, że nie ruszył w samobójcze poszukiwania przyjaciela. Choć wówczas, gdyby to uczynił, zapewne dawno stałby się ofiarą przeklętego zwodnika, a może odnalazłby go już dawno? Jakie istniało prawdopodobieństwo, że Nott poradził sobie w tych chaszczach? Samotnie?
Zapalił papierosa i oddalił się nieco, ale nie na tyle daleko, aby spuścić ich całkowicie z oczu. Potrzebował chwili wytchnienia. Potrzebował odetchnąć papierosowym powietrzem, zamknąć na moment oczy i wsłuchać się w odgłosy lasu wystukując na konarze drzewa tylko sobie znane melodie. Beatrice wracała natrętnie, paraliżowała jego umysł zmartwieniami i rozpraszała, gdy choć na chwilę pozostawał sam, gdy choć na chwilę pozwalał sobie na wytchnienie.
Musiał go odnaleźć. Musiał odnaleźć kuzyna. I nie mógł zawieść Toma. Oni wszyscy nie mogli go zawieść.
-Dziesięciu takich jak ty nie jest więcej wart niż jeden on - odpowiedział oschle - Zatem zamilcz.
On sam nie potrafił tego przemilczeć, gdy zakała czarodziejskiego świata, gdy ta podła kreatura wypluwała z ust podobne plugastwa. Krew ponad wszystko - Julius był jego kuzynem i dziwił się sam sobie, że nie ruszył w samobójcze poszukiwania przyjaciela. Choć wówczas, gdyby to uczynił, zapewne dawno stałby się ofiarą przeklętego zwodnika, a może odnalazłby go już dawno? Jakie istniało prawdopodobieństwo, że Nott poradził sobie w tych chaszczach? Samotnie?
Zapalił papierosa i oddalił się nieco, ale nie na tyle daleko, aby spuścić ich całkowicie z oczu. Potrzebował chwili wytchnienia. Potrzebował odetchnąć papierosowym powietrzem, zamknąć na moment oczy i wsłuchać się w odgłosy lasu wystukując na konarze drzewa tylko sobie znane melodie. Beatrice wracała natrętnie, paraliżowała jego umysł zmartwieniami i rozpraszała, gdy choć na chwilę pozostawał sam, gdy choć na chwilę pozwalał sobie na wytchnienie.
Musiał go odnaleźć. Musiał odnaleźć kuzyna. I nie mógł zawieść Toma. Oni wszyscy nie mogli go zawieść.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwila odpoczynku, napełnienie żołądków przez osoby posiadające jakikolwiek prowiant okazało się podbudowujące; być może starczy wam sił na kolejne, wielogodzinne przedzieranie się przez gąszcze... Choć kto wie, może tym razem fortuna się do was uśmiechnie i odnajdziecie nie tylko Bzika, ale także Notta?
Wkrótce ruszyliście z miejsca, podejmując kolejną próbę natrafienia na postać z miejscowych legend. Musieliście się śpieszyć, jeśli nie chcieliście, by w tym lesie zastała was noc - wtedy zamiast odnaleźć kogokolwiek, najpewniej utopilibyście się w jednym z trzęsawisk. Czy był w tym jakikolwiek cel? Odnaleźliście linę, strzępy koszuli i zakrzepłą krew, lecz równie dobrze mogły to być tylko ślady obecności nieuważnego mugola, który zapuścił się w mroczny las. Woleliście jednak nie ryzykować powrotu z pustymi rękoma, motywacja okazała się kluczowa, bo dopiero po dwóch godzinach marszu dotarliście do punktu innego niż wszystkie. Pierwsze na co zwróciliście uwagę, to zapach. Słodki, silny zapach gnijących roślin, zbyt długo przebywających w wodzie. Jak okiem sięgnął wszędzie występowały rośliny sitowate i wysokie trawy, które znacząco utrudniłyby wam wędrówkę w bród bagien. Choć kto wie, czy one okazałyby się największym problemem - w wodzie mogły czaić się magiczne stworzenia. Miejscami mogliście dojrzeć konary wysokich drzew z korzeniami wyrastającymi najpierw w górę potem w dół, świadczących o fakcie, że kiedyś było tu więcej wody - jednak czy spadek jej poziomu umożliwi wam bezpieczne przejście? Zechcecie to sprawdzić, wycofacie się całkowicie, czy może poszukacie suchej ścieżki prowadzącej wgłąb bagien? Jeden z punktów wydawał się warty uwagi - w zasięgu waszego wzroku, wcale nie tak daleko, migotało światło, czyżbyście dotarli w miejsce pobytu Bzika, a może to kolejny zwodnik?
Jeśli wędrujecie w bród bagien, rzucacie kością k100. Na próbę odnalezienia innego sposobu dojścia do światła, rzucacie kością k100. Jeśli wycofujecie się, rzucacie na kierunek, w którym podążacie i rzucacie kością k100, podobnie, jeśli pozostajecie w miejscu.
Możecie wynik uzależnić od rzutu pierwszej osoby, pozostawiając jej decyzję za całą grupę lub możecie podejmować osobne działania, pamiętajcie jednak o rzucie kostkami.
Na odpis macie 48 godzin.
Wkrótce ruszyliście z miejsca, podejmując kolejną próbę natrafienia na postać z miejscowych legend. Musieliście się śpieszyć, jeśli nie chcieliście, by w tym lesie zastała was noc - wtedy zamiast odnaleźć kogokolwiek, najpewniej utopilibyście się w jednym z trzęsawisk. Czy był w tym jakikolwiek cel? Odnaleźliście linę, strzępy koszuli i zakrzepłą krew, lecz równie dobrze mogły to być tylko ślady obecności nieuważnego mugola, który zapuścił się w mroczny las. Woleliście jednak nie ryzykować powrotu z pustymi rękoma, motywacja okazała się kluczowa, bo dopiero po dwóch godzinach marszu dotarliście do punktu innego niż wszystkie. Pierwsze na co zwróciliście uwagę, to zapach. Słodki, silny zapach gnijących roślin, zbyt długo przebywających w wodzie. Jak okiem sięgnął wszędzie występowały rośliny sitowate i wysokie trawy, które znacząco utrudniłyby wam wędrówkę w bród bagien. Choć kto wie, czy one okazałyby się największym problemem - w wodzie mogły czaić się magiczne stworzenia. Miejscami mogliście dojrzeć konary wysokich drzew z korzeniami wyrastającymi najpierw w górę potem w dół, świadczących o fakcie, że kiedyś było tu więcej wody - jednak czy spadek jej poziomu umożliwi wam bezpieczne przejście? Zechcecie to sprawdzić, wycofacie się całkowicie, czy może poszukacie suchej ścieżki prowadzącej wgłąb bagien? Jeden z punktów wydawał się warty uwagi - w zasięgu waszego wzroku, wcale nie tak daleko, migotało światło, czyżbyście dotarli w miejsce pobytu Bzika, a może to kolejny zwodnik?
Jeśli wędrujecie w bród bagien, rzucacie kością k100. Na próbę odnalezienia innego sposobu dojścia do światła, rzucacie kością k100. Jeśli wycofujecie się, rzucacie na kierunek, w którym podążacie i rzucacie kością k100, podobnie, jeśli pozostajecie w miejscu.
Możecie wynik uzależnić od rzutu pierwszej osoby, pozostawiając jej decyzję za całą grupę lub możecie podejmować osobne działania, pamiętajcie jednak o rzucie kostkami.
Na odpis macie 48 godzin.
— To, ze było tam ognisko to bardzo dobitny ślad na to, że ktoś piekł ciągutki — mruknął pod nosem, nieco małpując jej ton głosu zanim się wyłączył.
Nie wiedział, czy to brzęczenie muchy, czy może trajkotanie Weasleyowej bardziej mu przeszkadzało. Ogólnie nie bardzo słuchał jej słów, nie zwrócił też uwagi na irytację Cezara, który oczywiście miał rację, ale nie skupiał się na tym, co co innego zaprzątało mu głowę. Dopiero kiedy ten zapalił papierosa, a dym wniknął mu w nozdrza, przypominając o dławiącym nałogu zauważył jego odejście i zreflektował się po chwili milczenia i zadumy. Przetarł dłonią twarz i ruszył przed siebie w milczeniu i ruszył przed siebie, nie pytając nikogo, co powinni zrobić. Był przekonany o tym, że ponieśli sromotną klęskę, bo skoro ślady nie były świeże to Bzika z pewnością nie było już na mokradłach. Przynajmniej on na jego miejscu już dawno by się stąd zmył. Jeśli jednak ognisko było jego sprawką, a nie jakiegoś zwyczajnego czarodzieja, czy... mugola, nie mógł być daleko. Może powinni się rozdzielić i poszerzyć obszar poszukiwań?
Szli przez dłuższy czas, kłócąc się lub nie, dogadując, milcząc, a na pewno nie żartując. Nieważne. Szli tak długo aż dotarli do miejsca innego niż wszystkie do tej pory, o ile cokolwiek na mokradłach mogło zdawać się wyjątkowe. Gnijące rośliny, unosząca się w powietrzu wilgoć i nieprzyjemny dla niego zapach zgnilizny, typowej dla takiego terenu. I migocące światełełko, kolejne. Spojrzał więc sugestywnie na Cezara, bo skoro poradzili sobie z jednym, to dlaczego nie mieli z kolejnym, tym bardziej, że byli w kupie? Mogli ruszyć różnymi drogami do celu i to byłoby w jego mniemaniu najbardziej wskazane, bo ktokolwiek lub cokolwiek mogło tu być, mogło się równie dobrze schować w krzakach, bądź... w wodzie, w chaszczach. Wejście w bagna było lekkomyślne i nierozważne, szczególnie jeśli ktoś miał świadomość prawdopodobieństwa zamieszkujących tam stworzeń. Ale nie byli wycmokanymi panienkami, mieli coś do zrobienia i jeśli któreś z nich miało przyznać Tomowi, że misja zakończyła się fiaskiem musieli mieć pewność, że niczego nie przeoczyli.
Wszedł więc w bardziej podmokły teren, zachowując czujność i milcząc, trzymając mocno różdżkę w dłoni. Cokolwiek miało im przeszkodzić... lepiej, żeby dobrze przemyślało swoją decyzję.
Nie wiedział, czy to brzęczenie muchy, czy może trajkotanie Weasleyowej bardziej mu przeszkadzało. Ogólnie nie bardzo słuchał jej słów, nie zwrócił też uwagi na irytację Cezara, który oczywiście miał rację, ale nie skupiał się na tym, co co innego zaprzątało mu głowę. Dopiero kiedy ten zapalił papierosa, a dym wniknął mu w nozdrza, przypominając o dławiącym nałogu zauważył jego odejście i zreflektował się po chwili milczenia i zadumy. Przetarł dłonią twarz i ruszył przed siebie w milczeniu i ruszył przed siebie, nie pytając nikogo, co powinni zrobić. Był przekonany o tym, że ponieśli sromotną klęskę, bo skoro ślady nie były świeże to Bzika z pewnością nie było już na mokradłach. Przynajmniej on na jego miejscu już dawno by się stąd zmył. Jeśli jednak ognisko było jego sprawką, a nie jakiegoś zwyczajnego czarodzieja, czy... mugola, nie mógł być daleko. Może powinni się rozdzielić i poszerzyć obszar poszukiwań?
Szli przez dłuższy czas, kłócąc się lub nie, dogadując, milcząc, a na pewno nie żartując. Nieważne. Szli tak długo aż dotarli do miejsca innego niż wszystkie do tej pory, o ile cokolwiek na mokradłach mogło zdawać się wyjątkowe. Gnijące rośliny, unosząca się w powietrzu wilgoć i nieprzyjemny dla niego zapach zgnilizny, typowej dla takiego terenu. I migocące światełełko, kolejne. Spojrzał więc sugestywnie na Cezara, bo skoro poradzili sobie z jednym, to dlaczego nie mieli z kolejnym, tym bardziej, że byli w kupie? Mogli ruszyć różnymi drogami do celu i to byłoby w jego mniemaniu najbardziej wskazane, bo ktokolwiek lub cokolwiek mogło tu być, mogło się równie dobrze schować w krzakach, bądź... w wodzie, w chaszczach. Wejście w bagna było lekkomyślne i nierozważne, szczególnie jeśli ktoś miał świadomość prawdopodobieństwa zamieszkujących tam stworzeń. Ale nie byli wycmokanymi panienkami, mieli coś do zrobienia i jeśli któreś z nich miało przyznać Tomowi, że misja zakończyła się fiaskiem musieli mieć pewność, że niczego nie przeoczyli.
Wszedł więc w bardziej podmokły teren, zachowując czujność i milcząc, trzymając mocno różdżkę w dłoni. Cokolwiek miało im przeszkodzić... lepiej, żeby dobrze przemyślało swoją decyzję.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Avery nie uznawał uwag wygłoszonych przez Weasley za wartościowe, jednakowoż o dziwo, wolał słuchać jej trajkotania, wpatrywać się w jej wychudzoną sylwetkę i zmagać z odruchem wymiotnym spowodowanym przez jej kobiecą (i zdradziecką) obecność, niż pertraktować z Caesarem, który najwyraźniej uczynił Russela swoim pośrednikiem. Może przekupił go dziewczętami z Wenus; Samaelowi wydawało się, że Crispin ma więcej rozumu, bo Lestrange tylko to miał przecież do zaoferowania. Nie powinien się wtrącać w jakieś rodzinne zatargi: widok wytrąconego z równowagi Caesara był miły jego sercu, lecz chyba tyle satysfakcji mu nie wystarczało. Zwłaszcza po jego pięknym, górnolotnym wystąpieniu, pozostającym jednakże czczymi słowy, bez najmniejszego pokrycia w czynach. Tchórzył?.
-Wyrzuty sumienia, Lestrange? - zadrwił cicho, przechodząc obok niego - zostawiłeś kuzyna na pastwę losu... Przypomnij, jak zginęła twoja żona? - zagadnął, niemalże niefrasobliwie, choć jego oczy pozostawały zimne i okrutne, kiedy brał odwet za kpiny z jego ukochanej Jill. Oko za oko?
Marsz dłużył się, nogi sztywniały, lecz przynajmniej nikt nie przejawiał chęci do niefrasobliwej konwesacji. Która zdaniem Avery'ego była wyłącznie marnowaniem siły. Las stawał się coraz bardziej dziki (czy to możliwe?), teren podmokły a zapach nieprzyjemny. Gnijące rośliny, rozkładające się szczątki małych zwierzątek? Samael starał się oddychać przez usta, gdy przedzierał się wraz z innymi przez wysokie i gęste zarośla, skutecznie stawiające im opór w dotarciu do... celu. Migotliwe światełko błyszczące w oddali mogło okazać się tym, czego (kogo) szukali. Lub wręcz przeciwnie, kolejną pułapką, zwodniczą niespodzianką. Avery zerknął z niesmakiem na bagnisty teren, w którym powoli zanurzał się Mulciber; sam nie miał najmniejszej ochoty na powtórne grzęźnięcie w galaretowatym trzęsawisku. Rozejrzał się uważnie, lustrując rozległą przestrzeń wzrokiem, chcąc dostrzec, czy może znajdzie inny sposób na odnalezienie jasnego punktu.
-Wyrzuty sumienia, Lestrange? - zadrwił cicho, przechodząc obok niego - zostawiłeś kuzyna na pastwę losu... Przypomnij, jak zginęła twoja żona? - zagadnął, niemalże niefrasobliwie, choć jego oczy pozostawały zimne i okrutne, kiedy brał odwet za kpiny z jego ukochanej Jill. Oko za oko?
Marsz dłużył się, nogi sztywniały, lecz przynajmniej nikt nie przejawiał chęci do niefrasobliwej konwesacji. Która zdaniem Avery'ego była wyłącznie marnowaniem siły. Las stawał się coraz bardziej dziki (czy to możliwe?), teren podmokły a zapach nieprzyjemny. Gnijące rośliny, rozkładające się szczątki małych zwierzątek? Samael starał się oddychać przez usta, gdy przedzierał się wraz z innymi przez wysokie i gęste zarośla, skutecznie stawiające im opór w dotarciu do... celu. Migotliwe światełko błyszczące w oddali mogło okazać się tym, czego (kogo) szukali. Lub wręcz przeciwnie, kolejną pułapką, zwodniczą niespodzianką. Avery zerknął z niesmakiem na bagnisty teren, w którym powoli zanurzał się Mulciber; sam nie miał najmniejszej ochoty na powtórne grzęźnięcie w galaretowatym trzęsawisku. Rozejrzał się uważnie, lustrując rozległą przestrzeń wzrokiem, chcąc dostrzec, czy może znajdzie inny sposób na odnalezienie jasnego punktu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Leśne mokradła
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire