Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Stara chata
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Stara chata
Gdzieś wśród szkockich wzgórz stoi stara chata. Nikt już nie pamięta, kiedy ją postawiono ani kto to zrobił. Zapewne z tego powodu krążą o niej liczne legendy. Jedni mówią, że żyją tam duchy, inni, że to kryjówka wilkołaków, a są też tacy, którzy twierdzą, że rezyduje tam sam król wampirów, kimkolwiek miałby być. Chata swoim wyglądem podsyca kolejne mrożące krew w żyłach opowieści. Z powybijanymi oknami i skrzypiącymi drzwiami, które łomoczą przy nieco silniejszym wietrze. W dodatku, gdy podejść do niej nocą, można zobaczyć, że w środku świeci się światło.
Odkąd przeszedł próbę do Gwardii Zakonu Feniksa jego paranoja znacznie się pogłębiła. Co rusz oglądał się przez ramię, spał z różdżką pod poduszką i budził go nawet najlżejszy szmer. Na spotkania chodził w miejsca odludne w które nie zapuszczał się nikt normalny, a zmierzając na miejsce teleportował się najpierw w pięć innych, by zgubić ewentualnych szpiegów śledzących każdy jego ruch. Hereward zdecydowanie popadał w groźne stadium paranoi, w którym u w każdym widział wroga, a każdy napotkany po drodze krzak oceniał pod kątem zdolności obronnych bądź potencjału do ukrycia się między jego liśćmi. Prawdopodobnie potrzebował lekarza. Problem polegał na tym, że z żadnym nie mógł porozmawiać o tym, co go męczyło. Musiał poradzić sobie z własnymi demonami zupełnie sam, a póki co wcale nie szło mu to najlepiej. Potrzebował urlopu. Z dala od Hogwartu i dyrektora, który z każdym oddechem Barty'ego stawał się niebezpieczniejszy, bo im dłużej Hereward przebywał w zamku, i tuż pod jego czujnym okiem knuł, tym bliżej ten był odkrycia Zakonu Feniksa. Trudno więc było chociażby na chwilę zapomnieć o stresie, nerwach i niebezpieczeństwie. Dlatego Barty wybierając miejsce spotkania upatrzył sobie chatę, do której nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszczał, a wcześniej pojawił się w pięciu zupełnie innych miejscach pełnych ludzi, w których zgubić mógł kogoś, kto chciałby podążać jego śladem. Tradycyjnie pojawił się kawałek od celu i zmierzając do niego wolnym, spacerowym krokiem, paląc papierosa, rozglądał się szukając ewentualnych zasadzek i kryjówek. Znalazł ich sporo zanim przypomniał sam sobie, że popada w paranoję. Uspokoił się nieco, ale na wszelki wypadek i tak obejrzał się za siebie jeszcze siedem razy zanim dotarł do chaty i rzucił try sprawdzające zaklęcia na najgroźniej wyglądające krzaki. Oczywiście wcale nie czuł się bezpieczniej, dlatego na sam koniec dorzucił jeszcze jeden czar, tym razem obejmujący większy obszar, które wykazało obecność sarny, lisa, trzech wiewiórek i setki owadów. Hereward nie miał czasu sprawdzać już, czy są wśród nich animagowie. Na wszelki wypadek wywiał z pomieszczenia wszystkie muchy, biedronki i pająki. A potem stanął przy wejściu i rozglądał się czujnie. Zabił cztery mrówki, które podeszły nieco za blisko i mogły być potencjalnymi szpiegami. A potem zmienił miejsce, gdy uzmysłowił sobie, że był tuż obok mrowiska. A w nim przecież animag-podsłuchiwacz byłby zupełnie niezauważony. Analizują okoliczne krzaki czekał na pojawienie się Alasdaira, z którym umówił się na to niebezpieczne spotkanie pełne potencjalnych szpiegów.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powiedzmy, że gdyby z natury nie był wyluzowany, Alasdair od dawna byłby w takim samym stanie co Hereward.
I nie chodziło już o pracę w Wiedźmiej Straży, która była... hm, trudna do opisania. Wszystko się waliło, komplikowało, roboty było co niemiara. Śmierci, zmiana głowy zaprzyjaźnionego Biura Aurorów, włamania, cała ta popieprzona sytuacja międzynarodowa, radykalizowanie się społeczeństwa, co utrudniało jego działania w zakresie mugolskiej policji... Zresztą praca w Ministerstwie coraz mniej przypominała to, co właściwe, a stawała się grą polityczną - czyich rozkazów słuchać, jak postępować; decyzje, które stronnictwo zadowolić, czy działać w zgodzie z własnym sumieniem, czy też ulec złudnej gładkiej gadce polityków, którzy mówią, że wiedzą od ciebie lepiej? Jakaś paranoja.
Ale zapewne przeżyłby wszystko, gdyby tylko nie te przeklęte wizje. Nawiedzały go teraz tak często, że czuł się, jakby miał nieustanną migrenę. Raz szybki rzut oka na jakieś zniekształcone błyski światła, innym znów razem jakieś nieco bardziej konkretne, ostrzejsze obrazy, którym jednak było tak blisko delirium, iż równie dobrze mogły być całkowicie fałszywe. Czuł się kompletnie skonfundowany; wszak jego wizje nigdy nie były tak silne... Wiedział jednak, że aż zbyt często dotyczyły ludzi, których znał, miał pod tym względem prawie trzydzieści lat praktyki. A to oznaczało, że albo czasy są ciężkie i jego przyjaciele częściej znajdują się w niebezpieczeństwie, albo tego niebezpieczeństwa specjalnie szukają.
Myśl wydawała się absurdalna, szczególnie, jeśli choć trochę znało się Herewarda. Bartius był człowiekiem, którego z pewnością Al nie określiłby tchórzem, ale żeby ryzykować własnym życiem tuż pod nosem kogoś tak niebezpiecznego jak Grindelwald? Niemniej jednak twarz przyjaciela pojawiała się w jego wizjach niezwykle często, podobnie było też z innymi, ale o ile mógł zrozumieć, czemu w jego wizjach pojawia się Garrett, o tyle Herewarda już za nic nie mógł pojąć. Przecież był profesorem w Hogwarcie. Co może być tak niebezpiecznego w szkole magii, poza samym jej dyrektorem?
Tym razem również coś widział. Wizja była mętna, ale wywnioskował, że Bartiusowi grozi niebezpieczeństwo. Znowu.
Teleportował się do miejsca, które wybrał Hereward, i przekroczył próg chaty.
- Tylko nie w głowę! - ostrzegł, zanim jego oczom ukazał się rudy czarodziej. Biorąc pod uwagę to pustkowie i rozpadające się deski nad głową, mógł oberwać czymś paskudnym, jeśli się porządnie nie zapowie.
I nie chodziło już o pracę w Wiedźmiej Straży, która była... hm, trudna do opisania. Wszystko się waliło, komplikowało, roboty było co niemiara. Śmierci, zmiana głowy zaprzyjaźnionego Biura Aurorów, włamania, cała ta popieprzona sytuacja międzynarodowa, radykalizowanie się społeczeństwa, co utrudniało jego działania w zakresie mugolskiej policji... Zresztą praca w Ministerstwie coraz mniej przypominała to, co właściwe, a stawała się grą polityczną - czyich rozkazów słuchać, jak postępować; decyzje, które stronnictwo zadowolić, czy działać w zgodzie z własnym sumieniem, czy też ulec złudnej gładkiej gadce polityków, którzy mówią, że wiedzą od ciebie lepiej? Jakaś paranoja.
Ale zapewne przeżyłby wszystko, gdyby tylko nie te przeklęte wizje. Nawiedzały go teraz tak często, że czuł się, jakby miał nieustanną migrenę. Raz szybki rzut oka na jakieś zniekształcone błyski światła, innym znów razem jakieś nieco bardziej konkretne, ostrzejsze obrazy, którym jednak było tak blisko delirium, iż równie dobrze mogły być całkowicie fałszywe. Czuł się kompletnie skonfundowany; wszak jego wizje nigdy nie były tak silne... Wiedział jednak, że aż zbyt często dotyczyły ludzi, których znał, miał pod tym względem prawie trzydzieści lat praktyki. A to oznaczało, że albo czasy są ciężkie i jego przyjaciele częściej znajdują się w niebezpieczeństwie, albo tego niebezpieczeństwa specjalnie szukają.
Myśl wydawała się absurdalna, szczególnie, jeśli choć trochę znało się Herewarda. Bartius był człowiekiem, którego z pewnością Al nie określiłby tchórzem, ale żeby ryzykować własnym życiem tuż pod nosem kogoś tak niebezpiecznego jak Grindelwald? Niemniej jednak twarz przyjaciela pojawiała się w jego wizjach niezwykle często, podobnie było też z innymi, ale o ile mógł zrozumieć, czemu w jego wizjach pojawia się Garrett, o tyle Herewarda już za nic nie mógł pojąć. Przecież był profesorem w Hogwarcie. Co może być tak niebezpiecznego w szkole magii, poza samym jej dyrektorem?
Tym razem również coś widział. Wizja była mętna, ale wywnioskował, że Bartiusowi grozi niebezpieczeństwo. Znowu.
Teleportował się do miejsca, które wybrał Hereward, i przekroczył próg chaty.
- Tylko nie w głowę! - ostrzegł, zanim jego oczom ukazał się rudy czarodziej. Biorąc pod uwagę to pustkowie i rozpadające się deski nad głową, mógł oberwać czymś paskudnym, jeśli się porządnie nie zapowie.
Gość
Gość
Nie był przyzwyczajony do ciągłego stresu, życia w nieustannym niebezpieczeństwie. W gruncie rzeczy Hereward był wygodnym człowiekiem i bardzo cenił sobie komfort chodzenia po domu w kapciach i piszczenia na dudach bez konieczności ciągłego oglądania się za ramię i nasłuchiwania niechcianych kroków. Nic więc dziwnego, że gdy przyszło mu uważać na każde wypowiedziane słowo, na każdy grymas na twarzy, a nawet na każdą myśl, sytuacja zaczęła go nieco przerastać. Bał się. Nie o siebie, nawet nie o bliskich, dopiero jednak uczył się życia w ciągłym zagrożeniu i to go przerażało. Był przesadnie ostrożny. Jeszcze. Sam o ty nie wiedział, ale za jakiś czas miał się przekonać, że i to minie, a on przywyknie. Nauczy się rozpoznawać niebezpieczeństwa racjonalnie i uważać w sposób mniej paranoiczny. To, jak wszystko, kwestia czasu. Póki co jednak łypał groźnie na przemykające mrówki próbując znaleźć wśród nich szpiega. Jeszcze zanim Al się pojawił, profilaktycznie oddalił się kawałek od mrowiska. Tak na wszelki wypadek.
- Bardzo zabawne - mruknął do przyjaciela zamiast powitania. Obdarzył Diggory'ego ostrożnym spojrzeniem, potem zaryzykował uśmiech w ostatniej chwili gryząc się w język i powstrzymując cisnące się na usta pytanie - czy nikt cię nie śledził. A potem uzmysłowił sobie, że to może nie być Alasdair, tylko sam Grindelwald po zażyciu eliksiru wielosokowego. Ta myśl była jednak na tyle absurdalna, że nawet Hereward wyrzucił ją z głowy. Gdyby najgroźniejszy żyjący czarnoksiężnik postanowił się go pozbyć, nie musiałby bawić się w przebieranki i śledzenie Barty'ego po szkockich zakamarkach. Miał go pod nosem codziennie, w Hogwarcie. Wystawionego jak gęś na drętwotę. Wystarczyło jedno machnięcie różdżką, żeby się go pozbyć. Wystarczyło, żeby dyrektor tego chciał. Ciarki przebiegły Herewardowi po plecach, gdy po raz dziesiąty w ciągu jednej godziny zdał sobie sprawę, jak blisko śmierci cały czas się znajdował.
- Nie wyglądasz najlepiej - stwierdził z bladym uśmiechem na ustach, chociaż sam prawdopodobnie nie wyglądał lepiej. Nie dręczyły go wprawdzie wizje o niebezpieczeństwie prześladującym jego bliskich ale był go na tyle świadomy że nie potrzebował trzeciego oka, by nie spać w nocy spokojnie.
Wyciągnął z kieszeni niewielką manierkę i upił łyk, a potem rzucił Alasdairowi.
- Sok dyniowy, prosto z Hogwartu - wszyscy wszak wiedzą, że to w szkole podają najlepszy. Nauczyciele zaś nauczyli się, że świetnie komponuje się z odrobiną ognistej.
- Bardzo zabawne - mruknął do przyjaciela zamiast powitania. Obdarzył Diggory'ego ostrożnym spojrzeniem, potem zaryzykował uśmiech w ostatniej chwili gryząc się w język i powstrzymując cisnące się na usta pytanie - czy nikt cię nie śledził. A potem uzmysłowił sobie, że to może nie być Alasdair, tylko sam Grindelwald po zażyciu eliksiru wielosokowego. Ta myśl była jednak na tyle absurdalna, że nawet Hereward wyrzucił ją z głowy. Gdyby najgroźniejszy żyjący czarnoksiężnik postanowił się go pozbyć, nie musiałby bawić się w przebieranki i śledzenie Barty'ego po szkockich zakamarkach. Miał go pod nosem codziennie, w Hogwarcie. Wystawionego jak gęś na drętwotę. Wystarczyło jedno machnięcie różdżką, żeby się go pozbyć. Wystarczyło, żeby dyrektor tego chciał. Ciarki przebiegły Herewardowi po plecach, gdy po raz dziesiąty w ciągu jednej godziny zdał sobie sprawę, jak blisko śmierci cały czas się znajdował.
- Nie wyglądasz najlepiej - stwierdził z bladym uśmiechem na ustach, chociaż sam prawdopodobnie nie wyglądał lepiej. Nie dręczyły go wprawdzie wizje o niebezpieczeństwie prześladującym jego bliskich ale był go na tyle świadomy że nie potrzebował trzeciego oka, by nie spać w nocy spokojnie.
Wyciągnął z kieszeni niewielką manierkę i upił łyk, a potem rzucił Alasdairowi.
- Sok dyniowy, prosto z Hogwartu - wszyscy wszak wiedzą, że to w szkole podają najlepszy. Nauczyciele zaś nauczyli się, że świetnie komponuje się z odrobiną ognistej.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może to faktycznie była kwestia przyzwyczajenia. W sumie Al wiedział, że mugole, kiedy newsy z gazet i radia wpływają na nich w sposób paranoiczny, budują bunkry na coś, co nazywają apokalipsą zombi. Alasdair nie był pewny, czy chodziło im o inferiusy, czy też o jeszcze inne stworzenia, a poza tym w końcu na nic takiego się nie zapowiadało, ale przezorny zawsze ubezpieczony... No i niektórzy wyrastali z teorii spiskowych, a niektórzy się w tych bunkrach zamykali. Czasem aurorzy wpadali w podobną paranoję, Diggory kojarzył kilka takich nazwisk.
A skoro Bartius zachowywał się co najmniej dziwnie, zupełnie jakby również wpadł w lekką paranoję... Kolejna cegiełka wskakiwała właśnie na miejsce w Wielkiej Teorii Spiskowej Alasdaira Collena Diggory'ego. To po prostu nie mógł być przypadek, błagam was. Hereward, jakiego znał Al, nigdy w życiu nie zachowywałby się w taki sposób, gdyby nie miał do tego podstaw. Tak, byłby zaniepokojony, ale nie podskakiwałby na każdy trzask gałązki na wietrze... A już na pewno nie patrzyłby takim wzrokiem na kopiec mrówek. No jasne, jeśli to te czerwone sukinsyny, to Al zapewne też miałby ochotę spalić je wraz z królową matką, ale jak na razie nic nie wskazywało na to, by w jakiś sposób chlały każdą wystawioną w ich stronę dłoń lub stopę.
- Dzięki, że doceniasz - rzucił, uśmiechając się szeroko. W otoczeniu przyjaciół zazwyczaj nie siedział jak ta trusia i wypatrywał niebezpieczeństwa z każdej strony, jak mu się to zdarzało w robocie. W sumie też mógłby zacząć pewnie się zastanawiać, czy Hereward naprawdę jest prawdziwym Herewardem, czy jego wiadomość nie została przechwycona... Ale w swojej kilkuletniej karierze nauczył się już rozpoznawać charakterystyczne oznaki, że coś jest nie tak. Już zszedł z tego poziomu fiksacji na punkcie bezpieczeństwa, w którym właśnie znajdował się Bartius. Gdyby coś było w tym spotkaniu dziwne (poza nerwowością przyjaciela), już dawno by o tym wiedział, tyle tylko, że okolica była pusta, ludzi żadnych w promieniu kilku kilometrów, a Brennus pewnie prędzej by zagryzł każdą niepowołaną dłoń, niż pozwolił, by ktokolwiek dobierał się do alasdairowej poczty. Poczciwa wredna sowa.
Odnalazł wzrokiem jakieś stare krzesło i ostrożnie na nim usiadł. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby spróchniałe drewno zawaliło się pod jego ciężarem. Nie, żadnych obitych pośladków.
- Wolę komplementy w drugą stronę, ale dziękuję. - Złapał lecącą w powietrzu manierkę i pociągnął łyk, czując mimowolnie, jak napływają do niego wspomnienia... tych wszystkich szlabanów, zakazanych wypraw nocną porą, robienia psikusów ślizgonom. Tylko się teraz nie rozklejaj, Al! - Ech, fajnie byłoby mieć dojścia do tego soku. Teraz żyję już tylko o herbacie, ewentualnie o kawie.
Zmarszczył brwi. Pewnie nie powinien mówić o tej kawie, skoro to był taki top top secret, ale teraz nie cofnie. Hereward zresztą wiedział, że każdy porządny czystokrwisty czarodziej zapewne określiłby Diggory'ego mianem kochasia szlam, mugoli albo czymś w tym stylu.
Uderzył manierką w nadgarstek, zastanawiając się, jak kulturalnie wyłożyć temat. Niestety, Alasdair nie należał na nadmiernie delikatnych, jeśli nie musiał akurat udawać.
- Czemu wciąż pakujesz się w tarapaty? - spytał, odrzucając manierkę.
A skoro Bartius zachowywał się co najmniej dziwnie, zupełnie jakby również wpadł w lekką paranoję... Kolejna cegiełka wskakiwała właśnie na miejsce w Wielkiej Teorii Spiskowej Alasdaira Collena Diggory'ego. To po prostu nie mógł być przypadek, błagam was. Hereward, jakiego znał Al, nigdy w życiu nie zachowywałby się w taki sposób, gdyby nie miał do tego podstaw. Tak, byłby zaniepokojony, ale nie podskakiwałby na każdy trzask gałązki na wietrze... A już na pewno nie patrzyłby takim wzrokiem na kopiec mrówek. No jasne, jeśli to te czerwone sukinsyny, to Al zapewne też miałby ochotę spalić je wraz z królową matką, ale jak na razie nic nie wskazywało na to, by w jakiś sposób chlały każdą wystawioną w ich stronę dłoń lub stopę.
- Dzięki, że doceniasz - rzucił, uśmiechając się szeroko. W otoczeniu przyjaciół zazwyczaj nie siedział jak ta trusia i wypatrywał niebezpieczeństwa z każdej strony, jak mu się to zdarzało w robocie. W sumie też mógłby zacząć pewnie się zastanawiać, czy Hereward naprawdę jest prawdziwym Herewardem, czy jego wiadomość nie została przechwycona... Ale w swojej kilkuletniej karierze nauczył się już rozpoznawać charakterystyczne oznaki, że coś jest nie tak. Już zszedł z tego poziomu fiksacji na punkcie bezpieczeństwa, w którym właśnie znajdował się Bartius. Gdyby coś było w tym spotkaniu dziwne (poza nerwowością przyjaciela), już dawno by o tym wiedział, tyle tylko, że okolica była pusta, ludzi żadnych w promieniu kilku kilometrów, a Brennus pewnie prędzej by zagryzł każdą niepowołaną dłoń, niż pozwolił, by ktokolwiek dobierał się do alasdairowej poczty. Poczciwa wredna sowa.
Odnalazł wzrokiem jakieś stare krzesło i ostrożnie na nim usiadł. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby spróchniałe drewno zawaliło się pod jego ciężarem. Nie, żadnych obitych pośladków.
- Wolę komplementy w drugą stronę, ale dziękuję. - Złapał lecącą w powietrzu manierkę i pociągnął łyk, czując mimowolnie, jak napływają do niego wspomnienia... tych wszystkich szlabanów, zakazanych wypraw nocną porą, robienia psikusów ślizgonom. Tylko się teraz nie rozklejaj, Al! - Ech, fajnie byłoby mieć dojścia do tego soku. Teraz żyję już tylko o herbacie, ewentualnie o kawie.
Zmarszczył brwi. Pewnie nie powinien mówić o tej kawie, skoro to był taki top top secret, ale teraz nie cofnie. Hereward zresztą wiedział, że każdy porządny czystokrwisty czarodziej zapewne określiłby Diggory'ego mianem kochasia szlam, mugoli albo czymś w tym stylu.
Uderzył manierką w nadgarstek, zastanawiając się, jak kulturalnie wyłożyć temat. Niestety, Alasdair nie należał na nadmiernie delikatnych, jeśli nie musiał akurat udawać.
- Czemu wciąż pakujesz się w tarapaty? - spytał, odrzucając manierkę.
Gość
Gość
Był zmęczony, przepełniony niepokojem i wiecznymi zmartwieniami. Nie potrafił nic na to poradzić. Ani na swoją paranoję, ani ma mrówki-szpiegów. Popadanie w obłęd niosło za sobą większy spokój niż próbowanie z nim walczyć. Tak łatwo było wytłumaczyć wszystko, co robił, znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie. Nie musiał walczyć z samym sobą, przeklinać własnej nadwrażliwości. Paranoja była bezpieczna. Wydawała się wygodna. Jak zapadanie się w ciepłym budyniu, który jeszcze nie zdążył poparzyć.
- Zawsze do usług - mruknął z lekkim uśmiechem, który pojawił mu się na ustach. Może spotkania ze znajomymi, którzy nie są wciągnięci w Zakon Feniksa miały zbawienny wpływ na jego paranoję. A może Alasdair miał w sobie po prostu coś, co działało n ludzi zaskakująco łagodząco. A może Barty najzwyczajniej w świecie potrzebował normalnej rozmowy i zwykłych uszczypliwości nie bojąc się nieustannie, że ktoś go usłyszy. W końcu, co złego może wyniknąć z komplementowania własnego wyglądu. To znaczy, bo należy to wyjaśnić, Alasdair wcale w oczach Herewarda nie wyglądał dobrze. Bartius najzwyczajniej w świecie więc skłamał. Jednakże niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie powiedział nieprawdziwego komplementu. Szczególnie, że sam Diggory podobnej prawdomówności od niego nie oczekiwał.
- Wiesz, masz znajomego w Hogwarcie - dodał pociągając kolejny łyk soku i oddając manierkę z powrotem do Alasdaira. Merlin nie doniesie tak ciężkiej paczki, ale są przecież sowy szkolne, znacznie silniejsze, nie takie rzeczy dostarczały już uczniom, z odrobiną soku dyniowego też powinny sobie poradzić. - Powiedzmy, że w zamian kiedyś pokażesz mi, co takiego niezwykłego jest w kawie.
Hereward niespecjalnie rozumiał mugolskie napoje. Dodatkowo jako Brytyjczyk zwykł pijać herbatę. Mocną, słodką i zabieloną mlekiem. Taka była najlepsza, szczególnie w zimowe wieczory, kiedy siadał przy kominku i wpatrywał się w tańczący za oknem śnieg. Nigdy mu się ten widok nie znudzi. Za każdym razem zachwycają go tańczące na wietrze białe płatki. Jak wtedy, gdy dopiero był uczniem i jak później, gdy został nauczycielem.
Barty jako chociażby Zakonnik nie był w żaden sposób uprzedzony do świata mugolskiego. Ale zupełnie go nie rozumiał i nie interesował go w najmniejszym stopniu. Rzeczywistość bez magii jawiła mu się po prostu jako... nudna.
- Słucham? - Zamarł na chwilę wpatrując się w przyjaciele, próbując odszukać w nim jakiekolwiek oznaki kpiny. Przez chwilę przemknęło mu nawet przez myśl, że to nie mrówki były szpiegami, tylko Alasdair. Odpędził od siebie jednak tę myśl i przypomniał sobie, że ma do czynienia z jasnowidzem. Spojrzał na niego nieco niepewnie, ale z mniejszym przerażeniem. - Widziałeś coś??
Przyszłość była dla Herewarda zagadką, podobnie jej czytanie. Kojarzyła mu się z upiornymi obrazami malowanymi przez Betty. Podchodził więc do niej bardzo ostrożnie i z odpowiednią, bezpieczną wręcz dozą strachu.
- Zawsze do usług - mruknął z lekkim uśmiechem, który pojawił mu się na ustach. Może spotkania ze znajomymi, którzy nie są wciągnięci w Zakon Feniksa miały zbawienny wpływ na jego paranoję. A może Alasdair miał w sobie po prostu coś, co działało n ludzi zaskakująco łagodząco. A może Barty najzwyczajniej w świecie potrzebował normalnej rozmowy i zwykłych uszczypliwości nie bojąc się nieustannie, że ktoś go usłyszy. W końcu, co złego może wyniknąć z komplementowania własnego wyglądu. To znaczy, bo należy to wyjaśnić, Alasdair wcale w oczach Herewarda nie wyglądał dobrze. Bartius najzwyczajniej w świecie więc skłamał. Jednakże niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie powiedział nieprawdziwego komplementu. Szczególnie, że sam Diggory podobnej prawdomówności od niego nie oczekiwał.
- Wiesz, masz znajomego w Hogwarcie - dodał pociągając kolejny łyk soku i oddając manierkę z powrotem do Alasdaira. Merlin nie doniesie tak ciężkiej paczki, ale są przecież sowy szkolne, znacznie silniejsze, nie takie rzeczy dostarczały już uczniom, z odrobiną soku dyniowego też powinny sobie poradzić. - Powiedzmy, że w zamian kiedyś pokażesz mi, co takiego niezwykłego jest w kawie.
Hereward niespecjalnie rozumiał mugolskie napoje. Dodatkowo jako Brytyjczyk zwykł pijać herbatę. Mocną, słodką i zabieloną mlekiem. Taka była najlepsza, szczególnie w zimowe wieczory, kiedy siadał przy kominku i wpatrywał się w tańczący za oknem śnieg. Nigdy mu się ten widok nie znudzi. Za każdym razem zachwycają go tańczące na wietrze białe płatki. Jak wtedy, gdy dopiero był uczniem i jak później, gdy został nauczycielem.
Barty jako chociażby Zakonnik nie był w żaden sposób uprzedzony do świata mugolskiego. Ale zupełnie go nie rozumiał i nie interesował go w najmniejszym stopniu. Rzeczywistość bez magii jawiła mu się po prostu jako... nudna.
- Słucham? - Zamarł na chwilę wpatrując się w przyjaciele, próbując odszukać w nim jakiekolwiek oznaki kpiny. Przez chwilę przemknęło mu nawet przez myśl, że to nie mrówki były szpiegami, tylko Alasdair. Odpędził od siebie jednak tę myśl i przypomniał sobie, że ma do czynienia z jasnowidzem. Spojrzał na niego nieco niepewnie, ale z mniejszym przerażeniem. - Widziałeś coś??
Przyszłość była dla Herewarda zagadką, podobnie jej czytanie. Kojarzyła mu się z upiornymi obrazami malowanymi przez Betty. Podchodził więc do niej bardzo ostrożnie i z odpowiednią, bezpieczną wręcz dozą strachu.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powiedzmy, że panowanie nad sobą było zawsze najtrudniejsze. O wiele łatwiej było poddawać się ciągotom i instynktom, zamiast zachowywać trzeźwy osąd, i dotyczyło to właściwie wszystkich, których znał Al. Nic dziwnego, to było ludzkie - każdy miał swoje demony. Może to zresztą lepiej, że Hereward miał lekką manię na punkcie bezpieczeństwa. Zawsze były dużo gorsze przywiązania, chociażby do mocnego alkoholu albo adrenaliny i ryzyka.
Bardzo możliwe, że towarzystwo wyluzowanego Alasdaira wpływało na Bartiusa uspokajająco. Diggory miał w zwyczaju martwić się o przyjaciół właściwie niemalże przez cały czas, ale jeśli się go nie znało, trudno było to zauważyć; za często rzucał żartami lub odpowiadał ironicznie, bawił się z rozmówcą, odciągał jego uwagę od trudnych tematów. I zazwyczaj to działało, sprawiało, że sam czuł się lepiej, podobnie jak osoby, które zaszczycał konwersacją. Zdarzało mu się również doprowadzać ludzi do szewskiej pasji, ale powiedzmy, że nie tylko w tym się specjalizował.
- Masz to jak w banku.
Alasdair kiedyś również nie rozumiał, co takiego jest w tym mocnym, czarnym naparze z substancji, która równie dobrze przypominała proch strzelniczy, a smakowała - lekko słodko, lekko gorzko, lekko kwaśnie... Niczym gęsty, spieniony dym, do którego wystarczyło dodać trochę mleka, by sprawić, że zmieni diametralnie swój charakter na delikatny, mleczny. Pewnie smak kawy wydawałby mu się o wiele bardziej zwyczajny, gdyby jego przygoda z tym napojem miała więcej niż kilka lat, i może dlatego właśnie tyle tak zwyczajnych rzeczy w mugolskiej warstwie rzeczywistości wydawało mu się tak magicznych. To było to nieznane, które odkrywał z każdym dniem, w którym nauczył się żyć i nie zwracać na siebie uwagi, by chronić to, co tak pokochał. I pewnie, gdyby nie ona, nic z tego nie byłoby dla niego czymś, o co trzeba było walczyć, ale teraz, gdy oglądał mecze piłki nożnej w pubie z dobrym piwem w ręce, gdy jeździł na łyżwach w parku zimową porą, gdy potrafił dobrać dobry strój, by nie przyciągać do siebie wzroku mugoli zielonymi kropkami na czerwonym krawacie - tak, teraz było to coś, co cenił ponad wspomnienia z dzieciństwa, które wiązały się z magią, a jednak były dla niego tak zwyczajne.
Aż tak Barty się nie mylił, Alasdair był szpiegiem... Czasami.
Nie umknęła mu mimika przyjaciela. Żył z tym darem tak długo i tak nieczęsto odkrywał się z nim przed innymi, że zapominał, jak bardzo te wizje mogą przerażać. Jego przerażały cały czas... Ale był do tego przyzwyczajony. Inni ludzie - nie, szczególnie że wiedział, że Hereward ma własną historię związaną z jasnowidzeniem, która nie była bynajmniej usłana różami.
- To, co zwykle. - Zbył bardziej obszerną odpowiedź machnięciem ręki. - Moje wizje nie są szczególnie szczegółowe czy jasne, zazwyczaj bardziej przypominają cykliczny ból głowy niż przepowiadanie przyszłości. Liczy się to, że przynajmniej raz na 2 tygodnie mam wizję, jak pakujesz się w kolejne tarapaty. Nie sądzę, by nauczanie w Hogwarcie, nawet pod okiem Grindelwalda, było aż tak niebezpieczne. Zresztą one... zdają się nie dotyczyć Hogwartu. Wyglądają, jakbyś miał dużo brudów pod paznokciami.
Bardzo możliwe, że towarzystwo wyluzowanego Alasdaira wpływało na Bartiusa uspokajająco. Diggory miał w zwyczaju martwić się o przyjaciół właściwie niemalże przez cały czas, ale jeśli się go nie znało, trudno było to zauważyć; za często rzucał żartami lub odpowiadał ironicznie, bawił się z rozmówcą, odciągał jego uwagę od trudnych tematów. I zazwyczaj to działało, sprawiało, że sam czuł się lepiej, podobnie jak osoby, które zaszczycał konwersacją. Zdarzało mu się również doprowadzać ludzi do szewskiej pasji, ale powiedzmy, że nie tylko w tym się specjalizował.
- Masz to jak w banku.
Alasdair kiedyś również nie rozumiał, co takiego jest w tym mocnym, czarnym naparze z substancji, która równie dobrze przypominała proch strzelniczy, a smakowała - lekko słodko, lekko gorzko, lekko kwaśnie... Niczym gęsty, spieniony dym, do którego wystarczyło dodać trochę mleka, by sprawić, że zmieni diametralnie swój charakter na delikatny, mleczny. Pewnie smak kawy wydawałby mu się o wiele bardziej zwyczajny, gdyby jego przygoda z tym napojem miała więcej niż kilka lat, i może dlatego właśnie tyle tak zwyczajnych rzeczy w mugolskiej warstwie rzeczywistości wydawało mu się tak magicznych. To było to nieznane, które odkrywał z każdym dniem, w którym nauczył się żyć i nie zwracać na siebie uwagi, by chronić to, co tak pokochał. I pewnie, gdyby nie ona, nic z tego nie byłoby dla niego czymś, o co trzeba było walczyć, ale teraz, gdy oglądał mecze piłki nożnej w pubie z dobrym piwem w ręce, gdy jeździł na łyżwach w parku zimową porą, gdy potrafił dobrać dobry strój, by nie przyciągać do siebie wzroku mugoli zielonymi kropkami na czerwonym krawacie - tak, teraz było to coś, co cenił ponad wspomnienia z dzieciństwa, które wiązały się z magią, a jednak były dla niego tak zwyczajne.
Aż tak Barty się nie mylił, Alasdair był szpiegiem... Czasami.
Nie umknęła mu mimika przyjaciela. Żył z tym darem tak długo i tak nieczęsto odkrywał się z nim przed innymi, że zapominał, jak bardzo te wizje mogą przerażać. Jego przerażały cały czas... Ale był do tego przyzwyczajony. Inni ludzie - nie, szczególnie że wiedział, że Hereward ma własną historię związaną z jasnowidzeniem, która nie była bynajmniej usłana różami.
- To, co zwykle. - Zbył bardziej obszerną odpowiedź machnięciem ręki. - Moje wizje nie są szczególnie szczegółowe czy jasne, zazwyczaj bardziej przypominają cykliczny ból głowy niż przepowiadanie przyszłości. Liczy się to, że przynajmniej raz na 2 tygodnie mam wizję, jak pakujesz się w kolejne tarapaty. Nie sądzę, by nauczanie w Hogwarcie, nawet pod okiem Grindelwalda, było aż tak niebezpieczne. Zresztą one... zdają się nie dotyczyć Hogwartu. Wyglądają, jakbyś miał dużo brudów pod paznokciami.
Gość
Gość
Cały listopad był deszczowy i zimny, Sigrun nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej nad Anglią, czy Szkocją szalały tak gwałtowne i silne burze; nic jednak dziwnego, skoro źródło ich siły tkwiły w najpotężniejszej anomalii, która z dnia na dzień przybierała na sile. Nie zapowiadało się na to, by cokolwiek miało ulec poprawie - i tak się nie stało. Grudzień okazał się jeszcze mroźniejszy, a zamiast ulewnego deszczu, ze stalowoszarych, wciąż burzowych chmur, nieustannie sypał śnieg. Były tak ciemne, że nawet o wschodzie słońca, niewiele było jaśniej.
- Nie narzekaj. Kawy napijemy się później - oznajmiła dziarsko Sigrun, oglądając się za siebie przez ramię, sprawdzając, czy Macnair nie zdecydował się na odwrót.
Nie spodziewała się po nim zbyt entuzjastycznej odpowiedzi. Dochodziła dopiero siódma nad ranem, o tej porze zazwyczaj kładł się spać, dopiero świtało, a mimo to było tak ciemno, że koniec różdżki Sigrun rozświetlał blask Lumos. Ona sama przywykła do zrywania się tak wcześnie, jeśli tylko musiała; przez nieregularny tryb życia i skłonność do zabawy miała rozregulowany zegar biologiczny. To nie jednak rozrywki ściągnęła ją do mroźnej, północnej Szkocji - choć towarzyszący jej Drew, z którym zazwyczaj po prostu oddawała się swawoli mógł być mylną wskazówką co do powodów ich obecności tu - a śledztwo.
Potrzebowała pomocy zaklinacza, a Macnair był najlepszym jakiego znała. Nie musiała długo namawiać go do współpracy, złoto, którym miała go wynagrodzić, nie śmierdziało i było go sporo - taką ofertę trudno odrzucić.
Owinęła twarz grubym, wełnianym szalem mocniej. Temperatura spadła mocno poniżej zera, a przez silny, mroźny wiatr; nawet ona, pod płaszczem podszytym sobolim futrem, drżała z zimna, nieprzywykła do takiej pogody. Zimy na Wyspach zazwyczaj były bardzo łagodne, a lata nienajcieplejsze.
- To musi gdzieś tu być - zagderała niezadowolona; mijały kolejne kwadranse, a oni dalej niczego nie odnaleźli. Według map i pogłosek stara, opuszczona chata miała stać pomiędzy trzema wysokimi wzgórzami, nieopodal martwej, bijącej wierzby. Minęli ją już, a chaty jak nie było tak nie było. - Od lat plotkowali, że swoją kryjówki mają tu wilkołaki, ale nikt w to nie wierzył - aż wreszcie stwierdzili, że najciemniej jest pod samą latarnią - wyjaśniła Drew, uparcie prąc przez siebie, choć w głębokich zaspach nie było to zadanie najłatwiejsze.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
1.03
Michael czuł się nieco dziwnie, będąc pod dowództwem swojej młodszej siostry i biorąc ze sobą młodszego brata jako wsparcie. Dotychczas to on miał się za doświadczonego aurora przy swoim rodzeństwie - pamiętał Gabriela jako kursanta, wydawało mu się, że Justine dopiero co zaczęła kurs. Musiał jednak przyjąć do wiadomości, że o Zakonie Feniksa i obowiązujących w nim zasadach wiedzieli więcej niż on. Just dała mu w liście do zrozumienia, że przy tej misji będzie obowiązywało go nieco inne podejście niż w pracy. Był wdzięczny za towarzystwo brata i liczył, że Gabriel da mu do zrozumienia, na co mogą sobie pozwolić.
Młodszy Tonks dowiedział się już podobno czegoś o Connorze i o porwaniu chłopaka, więc starszy zajął się zlokalizowaniem Starej Chaty. Znalezione przez niego miejsce, obiekt okolicznych legend, jak ulał pasowało do opisu Justine. Spotkał się z bratem już w Szkocji i niezwłocznie polecieli na miotłach pod chatę. Nie mieli czasu do stracenia - Tonks wiedział, w jakim niebezpieczeństwie są teraz dziennikarze "Proroka Codziennego" i wolał nie wyobrażać sobie, co musi czuć ojciec, którego syn został porwany z powodu artykułów. Miał nadzieję, że dostarczą Connora do rodziców całego i zdrowego, więc liczyła się każda chwila.
Ubrał się w szarobury płaszcz, wtapiający się nieco w leśne tło. Wypatrzywszy chatę w lesie, podleciał nieco bliżej Gabriela.
-Rozejrzę się za śladami porywaczy lub fizycznymi zabezpieczeniami. - szepnął do brata, rozglądając się pilnie. Najpierw chciał się rozejrzeć za śladami postronnych osób lub czymkolwiek podejrzanym - a potem sprawdzi magicznie teren na obecność pułapek lub klątw, o ile nie uprzedzi go wcześniej Gabriel.
Przez chwilę obserwował teren z lotu ptaka, a potem wylądował pomiędzy drzewami, w bezpiecznej odległości. Rozglądając się po lesie, uświadomił sobie, że to pierwsza wspólna misja jego i Gabriela. Nie mieli jeszcze okazji pracować razem w Biurze Aurorów. Uśmiechnął się do brata, wdzięczny za jego towarzystwo. W zimie chował do rodzeństwa trochę żalu za ich milczenie w sprawie Zakonu, ale rozczarowanie już dawno osłabło i był wdzięczny, że mogą teraz walczyć ramię w ramię, we wspólnej sprawie.
mam ze sobą: białe kryształy, miotłę, wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 0)
rzucam na spostrzegawczość (poziom III)
Michael czuł się nieco dziwnie, będąc pod dowództwem swojej młodszej siostry i biorąc ze sobą młodszego brata jako wsparcie. Dotychczas to on miał się za doświadczonego aurora przy swoim rodzeństwie - pamiętał Gabriela jako kursanta, wydawało mu się, że Justine dopiero co zaczęła kurs. Musiał jednak przyjąć do wiadomości, że o Zakonie Feniksa i obowiązujących w nim zasadach wiedzieli więcej niż on. Just dała mu w liście do zrozumienia, że przy tej misji będzie obowiązywało go nieco inne podejście niż w pracy. Był wdzięczny za towarzystwo brata i liczył, że Gabriel da mu do zrozumienia, na co mogą sobie pozwolić.
Młodszy Tonks dowiedział się już podobno czegoś o Connorze i o porwaniu chłopaka, więc starszy zajął się zlokalizowaniem Starej Chaty. Znalezione przez niego miejsce, obiekt okolicznych legend, jak ulał pasowało do opisu Justine. Spotkał się z bratem już w Szkocji i niezwłocznie polecieli na miotłach pod chatę. Nie mieli czasu do stracenia - Tonks wiedział, w jakim niebezpieczeństwie są teraz dziennikarze "Proroka Codziennego" i wolał nie wyobrażać sobie, co musi czuć ojciec, którego syn został porwany z powodu artykułów. Miał nadzieję, że dostarczą Connora do rodziców całego i zdrowego, więc liczyła się każda chwila.
Ubrał się w szarobury płaszcz, wtapiający się nieco w leśne tło. Wypatrzywszy chatę w lesie, podleciał nieco bliżej Gabriela.
-Rozejrzę się za śladami porywaczy lub fizycznymi zabezpieczeniami. - szepnął do brata, rozglądając się pilnie. Najpierw chciał się rozejrzeć za śladami postronnych osób lub czymkolwiek podejrzanym - a potem sprawdzi magicznie teren na obecność pułapek lub klątw, o ile nie uprzedzi go wcześniej Gabriel.
Przez chwilę obserwował teren z lotu ptaka, a potem wylądował pomiędzy drzewami, w bezpiecznej odległości. Rozglądając się po lesie, uświadomił sobie, że to pierwsza wspólna misja jego i Gabriela. Nie mieli jeszcze okazji pracować razem w Biurze Aurorów. Uśmiechnął się do brata, wdzięczny za jego towarzystwo. W zimie chował do rodzeństwa trochę żalu za ich milczenie w sprawie Zakonu, ale rozczarowanie już dawno osłabło i był wdzięczny, że mogą teraz walczyć ramię w ramię, we wspólnej sprawie.
mam ze sobą: białe kryształy, miotłę, wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 0)
rzucam na spostrzegawczość (poziom III)
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
1 marca
Powoli zaczynał oswajać się z tą myślą, że w pewnych kwestiach to Justine wydaje rozkazy. Dlatego, gdy na jego biurko trafiły papiery sprawy zaginięcia Connora, a sprawa została równie szybko umorzona co założona, od razu udał się do Justine, z nią jako gwardzistką chcąc skonsultować co robią w tej sprawie. Prawdopodobnie wtedy zaczęła się ich nieoficjalna współpraca z Marlonem i jego rodziną. Życie chłopca było w niebezpieczeństwie i nie wierzył, aby Zakon nie podjął żadnych kroków w tej sprawie. I miał słuszność, gdyby było inaczej nie byłoby go tutaj teraz, w Szkocji w towarzystwie starszego brata. Sam nigdy nie wciągnąłby go do Zakonu, wystarczyło, że narażała się Justine, nie potrzebował kolejnego członka rodziny, który chce narażać się bardziej niż to konieczne, ale w ostatecznym rozrachunku cieszył się, że tu był i wspierał ich sprawę. Przynajmniej nie próbował robić niczego na własną rękę.
Za pomocą mioteł przedostali się bliżej zlokalizowanej przez Michaela chaty, w której być może czarnoksiężnicy ukryli chłopca. Za każdym razem, gdy o tym pomyślał krew w jego żyłach wrzała. Nie był w stanie wyobrazić sobie kim trzeba być, aby wciągać w to wszystko niewinne dzieci. Owszem, zbrodnie, w których ofiarami byli dorośli były okropne, czasem jednak oprawca w swej pokrętnej logice, której nie rozumiał, uważał, że ofiara zasłużyła na taki, a nie inny los. Czym zasłużył na to niewinny chłopiec? - Jasne, trzymaj. Jeżeli coś zauważysz użyj tego - powiedział, po czym podał bratu drugie z pary lusterko, dzięki któremu mogli się komunikować. Wylądował nieco wcześniej od Michaela, sięgając po różdżkę. Pozostawił bratu rozeznanie się w terenie, sam postanowił rzucić zaklęcie obszarowe, które mogło pomóc im w dalszych działaniach i wskazać ewentualne pułapki, na które mogli natrafić. Na szczęście już prawie dwa miesiące temu anomalie opuściły Wielką Brytanię i mogli śmielej sięgać po magię. - Carpiene - wypowiedział formułę zaklęcia.
/mam ze sobą; lusterko dwukierunkowe (para), eliksir znieczulający i samoregeneracji
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Niebo pokrywało się burymi, szarawo niebieskimi chmurami, które gdzieniegdzie przecinały białe kłęby które przypominały puch. Całość zdawała się osadzona nisko, jakby szykując się do opadnięcia wprost na grunt do którego zbliżała się dwójka aurorów. Budynek zamajaczył przed nimi już z oddali, choć na pierwszy rzut oka wydawał się opuszczony. Z pewnością zaniedbany. Ogródek porastały wysokie chwasty, widocznym było, że od lat nikt nie pielęgnował roślinności ani nie dbał o to, by miejsce to było funkcjonalne. Dwie postaci na miotłach zbliżyły się do budynku jeszcze bardziej. Gabriel wylądował jako pierwszy, Michael podleciał bliżej. Gdy jego stopy dotknęły gruntu, a on zsiadł z miotły badawcze spojrzenie przesunęło się po okolicy. Z pozoru, na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się zwyczajnie porzucone i całkowicie porośnięte. Jednak lata szkoleń i pracy pozwoliły mu dostrzec małe, niepasujące niuanse burzące wizerunek nie uczęszczanego miejsca. W naturalnym żywopłocie chwastów był w stanie dostrzec coś na zasadzie prześwitu, a gdy podszedł bliżej odkrył, że to nieurodzajna gleba, a fakt iż gałęzie roślin były złamane. Ktoś tędy przechodził - był tego więcej niż pewnym. Nie pozostawało co do tego żadnych wątpliwości.
Gabriel zszedł ze swojej miotły trochę wcześniej. Był w stanie ogarnąć wzrokiem zarówno budynek, jak i kawałek otaczającej go przestrzeni. Z jego perspektywy miejsce wydawało się równie puste, co wcześniej. Cisza otaczała nie tylko jego, ale i starszego Tonksa. Przez nią co jakiś czas przebijały się dźwięki natury. Zbierało się na deszcz, dało się to wyczuć w tężejącym, wilgotnym powietrzu. Wypowiedziana inkantacja rozgrzała różdżkę mężczyzny, jednocześnie informując go o powodzeniu uroku. Ten jednak nie wskazał na żadne pułapki wokół Chaty, do której zmierzali. Pokazał jednak coś innego. Gabriel był w stanie wyczuć obecność istot, trzech - dwóch jakby bliżej, jednej dalej. Magia wskazywała prosto na Starą Chatę, ktoś znajdował się w środku.
Gabriel zszedł ze swojej miotły trochę wcześniej. Był w stanie ogarnąć wzrokiem zarówno budynek, jak i kawałek otaczającej go przestrzeni. Z jego perspektywy miejsce wydawało się równie puste, co wcześniej. Cisza otaczała nie tylko jego, ale i starszego Tonksa. Przez nią co jakiś czas przebijały się dźwięki natury. Zbierało się na deszcz, dało się to wyczuć w tężejącym, wilgotnym powietrzu. Wypowiedziana inkantacja rozgrzała różdżkę mężczyzny, jednocześnie informując go o powodzeniu uroku. Ten jednak nie wskazał na żadne pułapki wokół Chaty, do której zmierzali. Pokazał jednak coś innego. Gabriel był w stanie wyczuć obecność istot, trzech - dwóch jakby bliżej, jednej dalej. Magia wskazywała prosto na Starą Chatę, ktoś znajdował się w środku.
I show not your face but your heart's desire
Rozglądał się uważnie, wyłapując podejrzane detale. Na pierwszy rzut oka, chata wyglądała na opuszczoną, ale drobne szczegóły zdawały się potwierdzać podejrzenia Just. Szczególnie połamane rośliny dały mu pewność, że ktoś uczęszczał tą ścieżką, że miejsce wcale nie jest porzucone.
Wyjął lusterko dwukierunkowe i ściszonym głosem zdał relację bratu:
-Widzę ścieżkę z połamanych roślin, ktoś tędy przechodził. Idę do ciebie. - starając się zachować ciszę, obszedł chatę aby znaleźć Gabriela. Jeśli mieli wejść do środka, musieli trzymać się razem.
Brat nie zdążył mu jeszcze opowiedzieć o swoich obserwacjach, ale nie zmieniłoby to decyzji Michaela co do dalszych kroków. Chciał wiedzieć, kto konkretnie jest w środku, czy jest tam porwany chłopak, co dokładnie robią bywalcy chaty.
Wycelował różdżkę w ścianę i szepnął:
-Abspectus. - chcąc wyczarować iluzję, która umożliwi jemu i Gabrielowi podglądanie przez ścianę chaty.
-Jaki masz plan na potem, wchodzimy do środka? - szepnął, zwracając się do brata. To, że Gabriel był bardziej doświadczony w metodach Zakonu Feniksa było dla niego nowością, podobnie jak cała natura tej misji. Przyzwyczaił się do bycia aurorem, ale tym razem cel i środki mogłby być zupełnie inne. Cieszył się, że młodszy brat jest przy nim, ale zarazem tęsknił do ich normalnych interakcji sprzed czasów tej wojny. Do wypadów na piwo, obgadywania kolegów z pracy, rozmów o dziewczynach... Nagle Mike uświadomił sobie, że nie miał nawet okazji podpytać Gabriela o dobre techniki flirtu, a przecież przydałoby się porozmawiać z kimś o Hani. O tym, jakie kwiaty jej kupić, albo czy lepiej będzie dać sobie spokój. To nie był jednak ani czas, ani miejsce na takie wynurzenia, a świadomość, że chodzi o przyjaciółkę Just, skutecznie wiązała Michaelowi język.
Schował lusterko dwukierunkowe i wytężył wzrok, ciekaw, czy magia skutecznie uformuje się w iluzję i co zdołają dostrzec po drugiej stronie ściany. Czas naglił, musieli jak najprędzej zwrócić chłopca ojcu i opuścić to miejsce - dla bezpieczeństwa porwanego.
Wyjął lusterko dwukierunkowe i ściszonym głosem zdał relację bratu:
-Widzę ścieżkę z połamanych roślin, ktoś tędy przechodził. Idę do ciebie. - starając się zachować ciszę, obszedł chatę aby znaleźć Gabriela. Jeśli mieli wejść do środka, musieli trzymać się razem.
Brat nie zdążył mu jeszcze opowiedzieć o swoich obserwacjach, ale nie zmieniłoby to decyzji Michaela co do dalszych kroków. Chciał wiedzieć, kto konkretnie jest w środku, czy jest tam porwany chłopak, co dokładnie robią bywalcy chaty.
Wycelował różdżkę w ścianę i szepnął:
-Abspectus. - chcąc wyczarować iluzję, która umożliwi jemu i Gabrielowi podglądanie przez ścianę chaty.
-Jaki masz plan na potem, wchodzimy do środka? - szepnął, zwracając się do brata. To, że Gabriel był bardziej doświadczony w metodach Zakonu Feniksa było dla niego nowością, podobnie jak cała natura tej misji. Przyzwyczaił się do bycia aurorem, ale tym razem cel i środki mogłby być zupełnie inne. Cieszył się, że młodszy brat jest przy nim, ale zarazem tęsknił do ich normalnych interakcji sprzed czasów tej wojny. Do wypadów na piwo, obgadywania kolegów z pracy, rozmów o dziewczynach... Nagle Mike uświadomił sobie, że nie miał nawet okazji podpytać Gabriela o dobre techniki flirtu, a przecież przydałoby się porozmawiać z kimś o Hani. O tym, jakie kwiaty jej kupić, albo czy lepiej będzie dać sobie spokój. To nie był jednak ani czas, ani miejsce na takie wynurzenia, a świadomość, że chodzi o przyjaciółkę Just, skutecznie wiązała Michaelowi język.
Schował lusterko dwukierunkowe i wytężył wzrok, ciekaw, czy magia skutecznie uformuje się w iluzję i co zdołają dostrzec po drugiej stronie ściany. Czas naglił, musieli jak najprędzej zwrócić chłopca ojcu i opuścić to miejsce - dla bezpieczeństwa porwanego.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Stara chata
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja