Cynericowa kryjówka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gdzieś na terenach Fenland
Oddalone trochę od Yaxley's Hall, na terenach bagiennych, ukryte miejsce w gęstwinie drzew. Po wyjściu z pierwszego szpaleru roślinności znajdują się tereny bardzo podmokłe - nietrudno o sowitą kąpiel w przypadku nieumiejętnego stawiania kroków. Na środku niewielkiego jeziorka wewnątrz lasu znajduje się wysepka, dość niezwykła. O pewnym, stałym gruncie, wystającym mocno z wody. Opatrzona jest kilkoma większymi kamieniami oraz gęstą trawą. Jedynym sposobem - oprócz dopłynięcia - na nią jest przejście po rosnącej na skraju lasku wiekowej wierzbie płaczącej. Jej rozłożyste konary sięgają aż wysepki, przez co można po nich przejść na ten niewielki ląd. Dla ułatwienia można chwytać się gałęzi wyżej, biegnących wraz z tymi na wyspę. Mimo to należy uważać - przez panującą na bagnach wilgoć łatwo się poślizgnąć na korze.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
24.03
To jeden z tych ponurych dni, kiedy wszystko ostrzega cię przed nadchodzącym nieszczęściem. Zasnute ciemnością niebo łka wprost na ziemię, a jego łzy obmywają twoje ciało; trolle, rozkapryszone mało satysfakcjonującą aurą są krnąbrne, niechętne tresurze; umysł nawiedzają myśli będące gwoździem do trumny - pojawiają się jak bumerang w najmniej oczekiwanym momencie, spaczone mętną pogodą; dostajesz list pełen bólu, smutku oraz rozmazanego atramentu. Nic nie może pójść dobrze, wiesz o tym odkąd rozwarłeś dziś rankiem swoje oczy.
Do sypialni Cynerica wpadało szczątkowe światło przemycone szczeliną między ciemnymi, grubymi kotarami. Zbudził się mechanicznie, odruchowo - zawsze wstaje o tej samej porze, czyli wczesnym rankiem - od początku przeczuwając problemy. Kręciły się pod skórą, wnikając w układ nerwowy oraz wypoczęty umysł. Walczył ze swoimi demonami tylko przez chwilę, za moment rzucając się w wir przygotowań do wyjścia. Trwały one krótko, bardzo krótko - szedł do trolli, nie do ludzi. Gdyby nie naturalna prezencja, szlachetne, lecz ostre rysy twarzy, nie różniłby się niczym od współpracowników. Deszcz oraz nieugięta szarówka były pierwszymi oznakami zbliżających się problemów. Te jednak zignorował - pracował już w gorszych warunkach - nie ignorując jednak panującego w hodowli marazmu oraz rozdrażnienia. Typowe, siłowe metody zachwalane przez wuja nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Trolle szamotały się nie chcąc słuchać żadnych rozkazów. Nawet ułożony Winfrid coś kręcił nosem, lecz ostatecznie dał się przekupić większą porcją jedzenia. Reszty to nie zadowoliło. Cyneric postanowił zadziałać metodycznie - skrupulatnie, cierpliwie - spokojnie wśród nich siedząc i czekając na odpowiedni moment. Po kilku godzinach wszyscy się uspokoili osiągając pewnego rodzaju kompromis w podjętej tresurze. Należało jednak zakończyć na dziś, wspólnie ustalając, że więcej progresu nie uzyskają.
I właśnie kiedy skierował swoje kroki wprost na bagna Fenland nadleciała sowa. Odpowiedzi pisał szybko na kolanie, po drodze zgarniając z domu pióro, którego atrament wystarczył ledwie na te dwa krótkie listy. Nie wiedział do końca co sądzi o samych morderstwach jednorożców. Prawdopodobnie ich żywoty były mu zgoła obojętne - to, czym się faktycznie przejął, było zmartwienie Rosalie. Pragnął ją uchronić od tych wszystkich tragicznych rzeczy nawiedzających ją ostatnio bez ustanku - nie potrafił. Czuł z tego powodu narastającą frustrację nie potrafiąc znaleźć wyjścia z patowej sytuacji. Musiałby ją zamknąć w domu z dala od wieści ze świata, z dala od wszystkiego. Co nie wchodziło w grę. Tym bardziej złościł się z powodu swojej ułomności, niemocy. Po konarach drzew przeszedł w pośpiechu, zamroczony goryczą - gdyby nie trzymał się górnej gałęzi, niechybnie spadłby do wody kiedy jego noga wykręciła się na wilgotnej powierzchni. Nie był przebrany, z tej złości nie pomyślał o niczym; o tym, że powinien prezentować się w jej towarzystwie nienagannie, że powinien to miejsce odpowiednio przygotować. Jedyne, o czym pamiętał, to o zaklęciu osuszającym ten niewielki teren oraz chroniącym przed warunkami atmosferycznymi. Ledwie pamiętał inkantacje kiedy drżącą niespokojnie ręką kierował wokół siebie różdżką. Wreszcie spoczął na jednym z kamieni, wyciągnął z kieszeni paczkę magicznych papierosów. Które także okazały się być wilgotne, dlatego musiał je najpierw wysuszyć, a dopiero potem odpalić jednego z nich. Nieroztropnie - chociaż kto inny miałby się tu pojawić? - położył różdżkę na suchej już trawie, a sam zaciągnął się pierwszą porcją dymu. Siedział przodem do wejścia na wyspę, a tyłem do malowniczych widoków, lecz to dlatego, że wypatrywał sylwetki piękniejszej od tego co znajdowało się za jego plecami.
To jeden z tych ponurych dni, kiedy wszystko ostrzega cię przed nadchodzącym nieszczęściem. Zasnute ciemnością niebo łka wprost na ziemię, a jego łzy obmywają twoje ciało; trolle, rozkapryszone mało satysfakcjonującą aurą są krnąbrne, niechętne tresurze; umysł nawiedzają myśli będące gwoździem do trumny - pojawiają się jak bumerang w najmniej oczekiwanym momencie, spaczone mętną pogodą; dostajesz list pełen bólu, smutku oraz rozmazanego atramentu. Nic nie może pójść dobrze, wiesz o tym odkąd rozwarłeś dziś rankiem swoje oczy.
Do sypialni Cynerica wpadało szczątkowe światło przemycone szczeliną między ciemnymi, grubymi kotarami. Zbudził się mechanicznie, odruchowo - zawsze wstaje o tej samej porze, czyli wczesnym rankiem - od początku przeczuwając problemy. Kręciły się pod skórą, wnikając w układ nerwowy oraz wypoczęty umysł. Walczył ze swoimi demonami tylko przez chwilę, za moment rzucając się w wir przygotowań do wyjścia. Trwały one krótko, bardzo krótko - szedł do trolli, nie do ludzi. Gdyby nie naturalna prezencja, szlachetne, lecz ostre rysy twarzy, nie różniłby się niczym od współpracowników. Deszcz oraz nieugięta szarówka były pierwszymi oznakami zbliżających się problemów. Te jednak zignorował - pracował już w gorszych warunkach - nie ignorując jednak panującego w hodowli marazmu oraz rozdrażnienia. Typowe, siłowe metody zachwalane przez wuja nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Trolle szamotały się nie chcąc słuchać żadnych rozkazów. Nawet ułożony Winfrid coś kręcił nosem, lecz ostatecznie dał się przekupić większą porcją jedzenia. Reszty to nie zadowoliło. Cyneric postanowił zadziałać metodycznie - skrupulatnie, cierpliwie - spokojnie wśród nich siedząc i czekając na odpowiedni moment. Po kilku godzinach wszyscy się uspokoili osiągając pewnego rodzaju kompromis w podjętej tresurze. Należało jednak zakończyć na dziś, wspólnie ustalając, że więcej progresu nie uzyskają.
I właśnie kiedy skierował swoje kroki wprost na bagna Fenland nadleciała sowa. Odpowiedzi pisał szybko na kolanie, po drodze zgarniając z domu pióro, którego atrament wystarczył ledwie na te dwa krótkie listy. Nie wiedział do końca co sądzi o samych morderstwach jednorożców. Prawdopodobnie ich żywoty były mu zgoła obojętne - to, czym się faktycznie przejął, było zmartwienie Rosalie. Pragnął ją uchronić od tych wszystkich tragicznych rzeczy nawiedzających ją ostatnio bez ustanku - nie potrafił. Czuł z tego powodu narastającą frustrację nie potrafiąc znaleźć wyjścia z patowej sytuacji. Musiałby ją zamknąć w domu z dala od wieści ze świata, z dala od wszystkiego. Co nie wchodziło w grę. Tym bardziej złościł się z powodu swojej ułomności, niemocy. Po konarach drzew przeszedł w pośpiechu, zamroczony goryczą - gdyby nie trzymał się górnej gałęzi, niechybnie spadłby do wody kiedy jego noga wykręciła się na wilgotnej powierzchni. Nie był przebrany, z tej złości nie pomyślał o niczym; o tym, że powinien prezentować się w jej towarzystwie nienagannie, że powinien to miejsce odpowiednio przygotować. Jedyne, o czym pamiętał, to o zaklęciu osuszającym ten niewielki teren oraz chroniącym przed warunkami atmosferycznymi. Ledwie pamiętał inkantacje kiedy drżącą niespokojnie ręką kierował wokół siebie różdżką. Wreszcie spoczął na jednym z kamieni, wyciągnął z kieszeni paczkę magicznych papierosów. Które także okazały się być wilgotne, dlatego musiał je najpierw wysuszyć, a dopiero potem odpalić jednego z nich. Nieroztropnie - chociaż kto inny miałby się tu pojawić? - położył różdżkę na suchej już trawie, a sam zaciągnął się pierwszą porcją dymu. Siedział przodem do wejścia na wyspę, a tyłem do malowniczych widoków, lecz to dlatego, że wypatrywał sylwetki piękniejszej od tego co znajdowało się za jego plecami.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
To był dla mnie naprawdę okrutny dzień. Ledwo zaczęłam nową pracę, uporałam się z nowymi obowiązkami, zaczęłam wracać do normalnego życia, kiedy kolejny cios spadł na moje biedne, okaleczone serce. Cios chyba straszniejszy, niż cała reszta. Ktoś dopuścił się morderstwa moich podopiecznych, moich ukochanych jednorożców. Nie potrafiłam zrozumieć, kto mógł być zdolny do czegoś tak okrutnego. Przecież zabicie tak niewinnej istoty kończyło się potępieniem. Jak można było dopuścić się do czegoś takiego, jakim trzeba było być człowiekiem, jak wiele trzeba było mieć do stracenia, aby skazać się na tak nędzne życie?
Wracałam do domu niemal automatycznie, nie byłam w stanie sama zająć się tymi zabójstwami, a moi pracodawcy znając mój stan zdrowia i widząc jak bardzo mną to wstrząsnęło, nawet nie próbowali mnie zatrzymać.
Wiedziałam gdzie mam szukać Cynerica i nawet nie zajrzałam do domu, od razu kierując się w stronę bagien. Miałam zaczerwienione od płaczu oczy i przyśpieszony oddech. Jeszcze przed opuszczeniem rezerwatu, pracownice przygotowały dla mnie specjalną inhalacje, bojąc się, że w połowie drogi im padnę. Moi pracodawcy nawet wysłali sowę do ojca, aby odpisał im, czy na pewno dotarłam do domu i pewnie jak wrócę to dostanę surową reprymendę, ale jedyne o czym teraz myślałam to tylko znalezienie się u boku kuzyna, któremu będę mogła wypłakać się w ramie.
Mogło to brzmieć bardzo egoistycznie. Jednak Cyneric absolutnie nie był dla mnie tylko osobą, do łagodzenia moich zmartwień. Uwielbiałam rozmawiać z nim, spędzać z nim czas. Obecność prawdziwego Yaxley’a, porządnego, mądrego i silnego mężczyzny była mi niezwykle miła i kiedy mój kuzyn był w domu, a ja mogłam wypić z nim herbatę, nie miałam ochoty opuszczać domu. Po za tym wiedziałam, że jest on osobą, która będzie potrafiła zrozumieć mój ból, i która pozwoli mi odreagować. Bo tego właśnie potrzebowałam.
Im bardziej zbliżałam się do jego wyspy, przedzierając się przez te wszystkie krzewy i drzewa, i im bardziej sylwetka Cynerica stawała się coraz wyraźniej widoczna, tym bardziej ja chciałam znaleźć się u jego boku. Ostatnie metry przed wejściem na gałąź, którą miałam przejść na drugą stronę, niemal przebiegłam. Gwałtownie zatrzymałam się dopiero na skraju, by uważnie postawić pierwszy krok na mokrej i śliskiej korze.
Na początku szłam dość spokojnie, trzymając się gałęzi tak jak Cyneric mnie tego nauczył. Krok za krokiem, ręka za ręką, z każdą chwilą coraz bardziej przyspieszałam, czując się chyba zbyt pewnie. W pewnym momencie uniosłam głowę, spojrzałam na kuzyna, byłam już na ostatniej prostej, ledwo sięgałam gałęzi nade mną, kiedy nagle…
Postać kuzyna nagle zmieniła miejsce położenia. Poczułam jak moja stopa ześlizgnęła się z kory, a ja będąc za niską, aby móc się złapać, straciłam jedyny punkt zaczepienia, który mógł ochronić mnie przed upadkiem do wody. Musiałam mieć na twarzy pięknie wymalowane zdziwienie, gdy tak leciałam w stronę wody. Nagle chlup i cała, aż po czubek głowy, byłam mokra. Na szczęście woda nie była głęboka. Siedziałam w niej bezradnie, nie mając pojęcia co się właściwie stało, a woda sięgała mi do brzucha.
Spojrzałam na kuzyna, wyginając usta w podkówkę. Ten dzień wyjątkowo nie należał do mnie. Los sobie ze mnie zadrwił i nawet w takim momencie i przed TAKĄ osobą musiałam zrobić z siebie idiotkę. A chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się u jego boku i poczuć ulgę.
Wracałam do domu niemal automatycznie, nie byłam w stanie sama zająć się tymi zabójstwami, a moi pracodawcy znając mój stan zdrowia i widząc jak bardzo mną to wstrząsnęło, nawet nie próbowali mnie zatrzymać.
Wiedziałam gdzie mam szukać Cynerica i nawet nie zajrzałam do domu, od razu kierując się w stronę bagien. Miałam zaczerwienione od płaczu oczy i przyśpieszony oddech. Jeszcze przed opuszczeniem rezerwatu, pracownice przygotowały dla mnie specjalną inhalacje, bojąc się, że w połowie drogi im padnę. Moi pracodawcy nawet wysłali sowę do ojca, aby odpisał im, czy na pewno dotarłam do domu i pewnie jak wrócę to dostanę surową reprymendę, ale jedyne o czym teraz myślałam to tylko znalezienie się u boku kuzyna, któremu będę mogła wypłakać się w ramie.
Mogło to brzmieć bardzo egoistycznie. Jednak Cyneric absolutnie nie był dla mnie tylko osobą, do łagodzenia moich zmartwień. Uwielbiałam rozmawiać z nim, spędzać z nim czas. Obecność prawdziwego Yaxley’a, porządnego, mądrego i silnego mężczyzny była mi niezwykle miła i kiedy mój kuzyn był w domu, a ja mogłam wypić z nim herbatę, nie miałam ochoty opuszczać domu. Po za tym wiedziałam, że jest on osobą, która będzie potrafiła zrozumieć mój ból, i która pozwoli mi odreagować. Bo tego właśnie potrzebowałam.
Im bardziej zbliżałam się do jego wyspy, przedzierając się przez te wszystkie krzewy i drzewa, i im bardziej sylwetka Cynerica stawała się coraz wyraźniej widoczna, tym bardziej ja chciałam znaleźć się u jego boku. Ostatnie metry przed wejściem na gałąź, którą miałam przejść na drugą stronę, niemal przebiegłam. Gwałtownie zatrzymałam się dopiero na skraju, by uważnie postawić pierwszy krok na mokrej i śliskiej korze.
Na początku szłam dość spokojnie, trzymając się gałęzi tak jak Cyneric mnie tego nauczył. Krok za krokiem, ręka za ręką, z każdą chwilą coraz bardziej przyspieszałam, czując się chyba zbyt pewnie. W pewnym momencie uniosłam głowę, spojrzałam na kuzyna, byłam już na ostatniej prostej, ledwo sięgałam gałęzi nade mną, kiedy nagle…
Postać kuzyna nagle zmieniła miejsce położenia. Poczułam jak moja stopa ześlizgnęła się z kory, a ja będąc za niską, aby móc się złapać, straciłam jedyny punkt zaczepienia, który mógł ochronić mnie przed upadkiem do wody. Musiałam mieć na twarzy pięknie wymalowane zdziwienie, gdy tak leciałam w stronę wody. Nagle chlup i cała, aż po czubek głowy, byłam mokra. Na szczęście woda nie była głęboka. Siedziałam w niej bezradnie, nie mając pojęcia co się właściwie stało, a woda sięgała mi do brzucha.
Spojrzałam na kuzyna, wyginając usta w podkówkę. Ten dzień wyjątkowo nie należał do mnie. Los sobie ze mnie zadrwił i nawet w takim momencie i przed TAKĄ osobą musiałam zrobić z siebie idiotkę. A chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się u jego boku i poczuć ulgę.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie wiedział ile czasu minęło odkąd usiadł na kamieniu i zaczął palić. Mógł to zweryfikować jedynie po długości fajki, którą ćmił od czasu do czasu. Właściwie nim nadeszła Rosalie spalił ją całkowicie, a kiedy jej sylwetka zamajaczyła na horyzoncie, rzucił ją na ziemię przydeptując ciężkim, obłoconym butem. Westchnął, a następnie wstał gotowy do pomocy kuzynce w przejściu po wilgotnych konarach drzew. Ta szła po nich wyjątkowo pewnie, trzymając się wyższych gałęzi tak jak mówił. Uśmiechnął się do niej delikatnie, wyciągnął nawet w jej kierunku swoje dłonie, żeby w ostatnim etapie pomóc znaleźć się na stałym lądzie. Niestety Rosie przyspieszyła na ostatniej prostej, co wywołało w nim niepokój. Uniósł brwi, otworzył usta.
- Ros… - zaczął, chcąc oczywiście namówić ją do zwolnienia kroku. Nie zdążył - zauważył raptem stopę ześlizgującą się z mokrej kory, widział ręce puszczające się zabezpieczenia nad głową. Aż w końcu zobaczył wpadającą do wody blondynkę, czemu towarzyszył plusk wody. Zamarł niedowierzając temu, co właśnie miało miejsce. I swojemu beznadziejnemu refleksowi, który nie pozwolił mu na przechwycenie kobiety jeszcze w locie. Wszystko działo się prawdopodobnie zbyt szybko jak na niego. Teraz z kolei miał przed sobą iście żałosny widok, który go jednocześnie przygnębił jak i zdenerwował. Prędko pokonał kilka kroków dzielących go od brzegu wysepki. Zdjął szybko buty uznając je za przeszkadzające kiedy będzie brodził w wodzie - z nalanym do pełna ich wnętrzem poruszałby się bardziej ociężale – żeby w chwilę później zamoczyć się w niej; jej lustro nie sięgało nawet połowy jego łydek - w tym miejscu akurat. Tam dalej było głębiej, więc Rosalie miała szczęście w tym nieszczęściu.
- Przepraszam, nie zdążyłem - wymamrotał stojąc przed nią. Miał poczcie, jakoby zawiódł. Jako wsparcie, jako mężczyzna. Zaraz jednak zamaszystym ruchem wziął ją na ręce, żeby nie musiała chodzić w tej zimnej wodzie. Tutaj zaklęcie nie działało, więc zdążył ich dodatkowo zrosić lekki deszcz. Cyneric jak najprędzej wrócił się na ląd. Gdyby nie poczucie winy oraz chłód, mógłby tą scenę uznać za zgoła romantyczną. Wręcz prosiła się o przystanięcie, spojrzenie głęboko w oczy… lecz złość na samego siebie nie pozwoliła mu na podobne zagranie, nawet o tym nie pomyślał. Czym prędzej ułożył Rosie na kamieniu, a następnie sięgnął po różdżkę osuszając jej ubrania, włącznie z butami.
- I nawet jestem ubrany byle jak - mruknął spoglądając na swój roboczy strój. - Spieszyłem się na spotkanie z tobą. - Próbował się jeszcze nieudolnie tłumaczyć, lecz poddał się wzdychając ciężko.
- Rozpalę ognisko, zrobi nam się cieplej i… opowiesz mi o wszystkim? - spytał bez większych nadziei, że Rosalie zapragnie mu w takich warunkach cokolwiek powiedzieć. Był zły. Ze złością łamał gałązki drzewa, które układał na ziemi w niewielką kupkę. Wysuszył je, następnie podpalił wpatrując się w tańczące płomienie. Starał się uspokoić.
- Ros… - zaczął, chcąc oczywiście namówić ją do zwolnienia kroku. Nie zdążył - zauważył raptem stopę ześlizgującą się z mokrej kory, widział ręce puszczające się zabezpieczenia nad głową. Aż w końcu zobaczył wpadającą do wody blondynkę, czemu towarzyszył plusk wody. Zamarł niedowierzając temu, co właśnie miało miejsce. I swojemu beznadziejnemu refleksowi, który nie pozwolił mu na przechwycenie kobiety jeszcze w locie. Wszystko działo się prawdopodobnie zbyt szybko jak na niego. Teraz z kolei miał przed sobą iście żałosny widok, który go jednocześnie przygnębił jak i zdenerwował. Prędko pokonał kilka kroków dzielących go od brzegu wysepki. Zdjął szybko buty uznając je za przeszkadzające kiedy będzie brodził w wodzie - z nalanym do pełna ich wnętrzem poruszałby się bardziej ociężale – żeby w chwilę później zamoczyć się w niej; jej lustro nie sięgało nawet połowy jego łydek - w tym miejscu akurat. Tam dalej było głębiej, więc Rosalie miała szczęście w tym nieszczęściu.
- Przepraszam, nie zdążyłem - wymamrotał stojąc przed nią. Miał poczcie, jakoby zawiódł. Jako wsparcie, jako mężczyzna. Zaraz jednak zamaszystym ruchem wziął ją na ręce, żeby nie musiała chodzić w tej zimnej wodzie. Tutaj zaklęcie nie działało, więc zdążył ich dodatkowo zrosić lekki deszcz. Cyneric jak najprędzej wrócił się na ląd. Gdyby nie poczucie winy oraz chłód, mógłby tą scenę uznać za zgoła romantyczną. Wręcz prosiła się o przystanięcie, spojrzenie głęboko w oczy… lecz złość na samego siebie nie pozwoliła mu na podobne zagranie, nawet o tym nie pomyślał. Czym prędzej ułożył Rosie na kamieniu, a następnie sięgnął po różdżkę osuszając jej ubrania, włącznie z butami.
- I nawet jestem ubrany byle jak - mruknął spoglądając na swój roboczy strój. - Spieszyłem się na spotkanie z tobą. - Próbował się jeszcze nieudolnie tłumaczyć, lecz poddał się wzdychając ciężko.
- Rozpalę ognisko, zrobi nam się cieplej i… opowiesz mi o wszystkim? - spytał bez większych nadziei, że Rosalie zapragnie mu w takich warunkach cokolwiek powiedzieć. Był zły. Ze złością łamał gałązki drzewa, które układał na ziemi w niewielką kupkę. Wysuszył je, następnie podpalił wpatrując się w tańczące płomienie. Starał się uspokoić.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Siedząc w tej wodzie nie wiedziałam, czy mam zacząć płakać, czy może się śmiać, a może jedno i drugie, bo na śmianie absolutnie nie miałam ochoty. Wydarzyło się dzisiaj tyle nieszczęść, kolejna cegiełka została dorzucona do mojego bólu, kolejna rysa na obolałym sercu, a los jeszcze dodatkowo ze mnie kpił. Wiedziałam, że to moja wina. Byłam panną, nie powinnam była biegać, nie powinnam była się tak wyrywać, a iść po kłodzie z gracją i przede wszystkim uważnie, nawet jeśli moje serce pragnęło czego innego. I dostałam za to nauczkę i wiem, że mi się należało.
Od razu poczułam zdenerwowanie bijące od Cynerica i jak jeszcze przed chwilą byłam wpatrzona w niego nie wiedząc co zrobić, tak teraz w pełnej skrusze spuściłam głowę, spoglądając na swoje żałosne odbicie w wodzie. Byłam święcie przekonana, że jest zły na mnie, dlatego nie odważyłam się na niego spojrzeć. Słyszałam tylko jak ściąga buty, jak wchodzi do wody. Objęłam go za szyję, gdy mnie unosił i pozwoliłam wynieść się na brzeg, bo sama nie pomyślałam o tym, aby ruszyć się z wody. Usiadłam na ziemi, poczułam jak zimne powietrze uderza w moje plecy, momentalnie zadrżałam, a gęsia skórka pojawiła się na moim ciele.
- Nie, to ja przepraszam - wymamrotałam w końcu, gdy Cyneric zajmował się moim przemoczonym ubraniem susząc je na tyle, na ile mógł. - To było bardzo nieostrożne i nie powinnam była się tak zachowywać, przecież mi tłumaczyłeś, że trzeba przechodzić powoli bo jest ślisko. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
Wysłuchałam jego słów o ubraniu, o ognisku, ale jakoś nie specjalnie to do mnie docierało. Obserwowałam tylko jak łamał gałęzie, bardzo agresywnie i z widoczną złością, że zrobiło mi się jeszcze gorzej niż było. Nie chciałam go zdenerwować przecież, nie to było moim zamiarem. A jednak mi się udało i mimo jego słów, mimo tego że nie powiedział mi wprost, że jest zły na mnie, to ja nadal byłam o tym przekonana.
Podkuliłam nogi pod siebie i siedziałam tak do momentu, do póki mój kuzyn nie rozpalił ogniska. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam styczność z ogniem, chyba podczas letniego festiwalu, kiedy spędziłam ten czasu z lordem Nottem, ponieważ to on wyłowił mój wianek. W każdym razie wyciągnęłam lekko dłoń przed siebie, jakbym starała się dotknąć płomieni, jednak była ona na tyle daleko, ale czułam jedynie przyjemne ciepło, nic mnie nie parzyło. Uniosłam wzrok, patrząc na Cynerica i posunęłam się lekko na kamieniu, chociaż wiedziałam, że i tak się obok mnie nie zmieści.
- Czy usiądziesz ze mną? - zapytałam grzecznym tonem. - Nadal się na mnie gniewasz? Oh, proszę, nie złość się już na mnie. Wiem, że zasłużyłam, ale wystarczy, że ojciec mnie zgani, że zamiast wracać do domu poszłam latać po bagnach i jeszcze wleciałam do wody, no bo zobacz jak ja wyglądam - jęknęłam, na pograniczu płaczu.
Spojrzałam na swoją suknie, która była cała brudna od zielono-brązowej wody, dotknęłam lekko swoich mokrych włosów, które po przylepiały się mi do policzków i nagle się rozpłakałam. Ukryłam twarz w dłoniach, chlipiąc sobie i mamrotając coś pod nosem.
- Zabili jednorożca, zabili jednorożca w rezerwacie… zabili moje kochane - tylko to dało się zrozumieć.
Od razu poczułam zdenerwowanie bijące od Cynerica i jak jeszcze przed chwilą byłam wpatrzona w niego nie wiedząc co zrobić, tak teraz w pełnej skrusze spuściłam głowę, spoglądając na swoje żałosne odbicie w wodzie. Byłam święcie przekonana, że jest zły na mnie, dlatego nie odważyłam się na niego spojrzeć. Słyszałam tylko jak ściąga buty, jak wchodzi do wody. Objęłam go za szyję, gdy mnie unosił i pozwoliłam wynieść się na brzeg, bo sama nie pomyślałam o tym, aby ruszyć się z wody. Usiadłam na ziemi, poczułam jak zimne powietrze uderza w moje plecy, momentalnie zadrżałam, a gęsia skórka pojawiła się na moim ciele.
- Nie, to ja przepraszam - wymamrotałam w końcu, gdy Cyneric zajmował się moim przemoczonym ubraniem susząc je na tyle, na ile mógł. - To było bardzo nieostrożne i nie powinnam była się tak zachowywać, przecież mi tłumaczyłeś, że trzeba przechodzić powoli bo jest ślisko. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
Wysłuchałam jego słów o ubraniu, o ognisku, ale jakoś nie specjalnie to do mnie docierało. Obserwowałam tylko jak łamał gałęzie, bardzo agresywnie i z widoczną złością, że zrobiło mi się jeszcze gorzej niż było. Nie chciałam go zdenerwować przecież, nie to było moim zamiarem. A jednak mi się udało i mimo jego słów, mimo tego że nie powiedział mi wprost, że jest zły na mnie, to ja nadal byłam o tym przekonana.
Podkuliłam nogi pod siebie i siedziałam tak do momentu, do póki mój kuzyn nie rozpalił ogniska. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam styczność z ogniem, chyba podczas letniego festiwalu, kiedy spędziłam ten czasu z lordem Nottem, ponieważ to on wyłowił mój wianek. W każdym razie wyciągnęłam lekko dłoń przed siebie, jakbym starała się dotknąć płomieni, jednak była ona na tyle daleko, ale czułam jedynie przyjemne ciepło, nic mnie nie parzyło. Uniosłam wzrok, patrząc na Cynerica i posunęłam się lekko na kamieniu, chociaż wiedziałam, że i tak się obok mnie nie zmieści.
- Czy usiądziesz ze mną? - zapytałam grzecznym tonem. - Nadal się na mnie gniewasz? Oh, proszę, nie złość się już na mnie. Wiem, że zasłużyłam, ale wystarczy, że ojciec mnie zgani, że zamiast wracać do domu poszłam latać po bagnach i jeszcze wleciałam do wody, no bo zobacz jak ja wyglądam - jęknęłam, na pograniczu płaczu.
Spojrzałam na swoją suknie, która była cała brudna od zielono-brązowej wody, dotknęłam lekko swoich mokrych włosów, które po przylepiały się mi do policzków i nagle się rozpłakałam. Ukryłam twarz w dłoniach, chlipiąc sobie i mamrotając coś pod nosem.
- Zabili jednorożca, zabili jednorożca w rezerwacie… zabili moje kochane - tylko to dało się zrozumieć.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cyneric prawdopodobnie powinien był zapisać się na jakieś kursy czytania w myślach u wprawnego legilimenty. Udałoby mu się wtedy zatrzymać kaskadę niedorzecznych myśli spływającą w umyśle Rosalie. Ponieważ te jej interpretacje oraz refleksje na temat kuzyna oraz swojej roli w jego życiu były zupełnie odmienne od rzeczywistości, wręcz okrutnie nieprawdziwe. Szczęście w tym nieszczęściu stanowiło rychłe wydanie się tej nie-do-końca-tajemnicy dzięki czemu półwila nie miała długo tkwić w swoim mylnym postrzeganiu realiów. Yaxley zwyczajnie się o nią martwił, troszczył się - była skarbem rodu, jak każdy jego przedstawiciel. I skarbem dla niego samego o czym - jeszcze? - mogła nie wiedzieć, a co silnie rzutowało na jego uczuciach. Mężczyzna zawsze, ale to zawsze był przewrażliwiony na punkcie swojej rodziny, lecz najwięcej emocji przelał na Morgo - jako swojego prawie-brata - oraz na Rosie właśnie. Której roli w swoim życiu jeszcze nie potrafił jasno dookreślić z powodu problemów czyhających na nich na niemal każdym etapie egzystencji, lecz wierzył naiwnie, że tej wiedzy do niczego nie potrzebuje. Żył chwilą, można by rzec. Hołdował przekonaniu, iż wszystko samo się wyklaruje pod naporem czasu. Chował jednocześnie większość swoich uczuć uznając je za niegodne, nieprzystojące mężczyźnie w ich uwypuklaniu, przedostawaniu na zewnątrz. Być może to właśnie to doprowadziło do tak jawnego niezrozumienia. Wszystko dlatego, że nie potrafił pohamować wzbierającej w nim złości. Na samego siebie. Tej ognistej emocji nie potrafił wyzbyć z widocznej dla innych powierzchowności.
Uniósł zadziwiony brwi, zmarszczył czoło wpatrując się w Rosalie. To, co mówiła, było niedorzeczne. Owszem, zdarzało się, że złościł się na swoich członków rodziny, lecz z pewnością nie tak bardzo jak na siebie. Jak teraz, kiedy łamał te wszystkie gałązki ciskając je w niewielką stertę oraz nerwowo ją podpalając. Nie, wtedy bardzo się hamował.
- Nie gniewam się na ciebie, Rosie - odparł z całą swoją stanowczością. Przybrał spokojny wyraz twarzy - na ile było to możliwe w tym przypadku. - Złoszczę się tylko i wyłącznie na siebie. Nie powinnaś widywać mnie w tym stanie, a ja powinienem był ci pomóc z przeprawą przez śliskie konary. Rozumiesz? - dodał po chwili. Dążył do wymuszenia na niej zapewnienia, że owszem, rozumie, przyjmuje do wiadomości i już nigdy nie będzie mówić podobnych bzdur. W tym celu przestał dokładać do ogniska, zamiast tego przykucnął tuż przed nią spoglądając w oczy. Tylko tyle i aż tyle. Nawet nie ubrał ponownie swoich butów ignorując zimno wspinające się powoli od stóp aż wyżej.
Kiedy się rozkleiła, chwycił ją za ręce i nie znosząc sprzeciwu pociągnął ku sobie, żeby wpadła w jego ramiona mogąc wypłakać mu się na ramieniu, a sam ją dość nieśmiało objął. Nie mówił nic. Nie znajdywał słów, które mogłyby ją pocieszyć. Czekał, aż wyrzuci z siebie wszystkie negatywne emocje. Paradoksalnie zapominając o tym, co przed chwilą mówił - wszak nie powinien się do niej zbliżać w tym niegodnym jej stroju. Obecnie było mu wszystko jedno.
Uniósł zadziwiony brwi, zmarszczył czoło wpatrując się w Rosalie. To, co mówiła, było niedorzeczne. Owszem, zdarzało się, że złościł się na swoich członków rodziny, lecz z pewnością nie tak bardzo jak na siebie. Jak teraz, kiedy łamał te wszystkie gałązki ciskając je w niewielką stertę oraz nerwowo ją podpalając. Nie, wtedy bardzo się hamował.
- Nie gniewam się na ciebie, Rosie - odparł z całą swoją stanowczością. Przybrał spokojny wyraz twarzy - na ile było to możliwe w tym przypadku. - Złoszczę się tylko i wyłącznie na siebie. Nie powinnaś widywać mnie w tym stanie, a ja powinienem był ci pomóc z przeprawą przez śliskie konary. Rozumiesz? - dodał po chwili. Dążył do wymuszenia na niej zapewnienia, że owszem, rozumie, przyjmuje do wiadomości i już nigdy nie będzie mówić podobnych bzdur. W tym celu przestał dokładać do ogniska, zamiast tego przykucnął tuż przed nią spoglądając w oczy. Tylko tyle i aż tyle. Nawet nie ubrał ponownie swoich butów ignorując zimno wspinające się powoli od stóp aż wyżej.
Kiedy się rozkleiła, chwycił ją za ręce i nie znosząc sprzeciwu pociągnął ku sobie, żeby wpadła w jego ramiona mogąc wypłakać mu się na ramieniu, a sam ją dość nieśmiało objął. Nie mówił nic. Nie znajdywał słów, które mogłyby ją pocieszyć. Czekał, aż wyrzuci z siebie wszystkie negatywne emocje. Paradoksalnie zapominając o tym, co przed chwilą mówił - wszak nie powinien się do niej zbliżać w tym niegodnym jej stroju. Obecnie było mu wszystko jedno.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
To wcale nie było niedorzeczne. Widząc jego złość naprawdę pomyślałam, że ja mogę być tego powodem. Bo nie dość, że nagle musiał zmienić przeze mnie, znowu, swoje plany, to jeszcze zapomniałam o jego wskazówkach, niemalże przebiegając po konarze, ściągając na siebie nieszczęście - w tym wypadku wpadnięcie do wody. Gdybym miała do czynienia z kimś innym, nawet nie zdziwiłabym się, gdybym została za coś takiego ukarana. Bo jakże to, nie przystoi to tak młodej damie i doskonale o tym wiedziałam. I było mi z tego powodu naprawdę wstyd. Na szczęście Cyneric zdawał się nie być tym typem mężczyzny, który ukarał by kobietę w jakikolwiek sposób. Chyba musiałabym się naprawdę mocno postarać, dlatego szybko wyrzuciłam z głowy te myśli. Patrzyłam na niego uważnie, gdy tłumaczył mi dlaczego jest zły, a ja nie bardzo potrafiłam to zrozumieć. Zmarszczyłam więc lekko brwi.
- Nie - odpowiedziałam równie stanowczo, co on. - Nie rozumiem…
Chociaż może rozumiałam, ale łatwiej było mi udawać, że tak nie jest, niż akceptować fakt, że mój kuzyn poczuwa się jakoś do winy przez to, w jakim stroju go widzę. Był moim kuzynem, byłam w stanie wybaczyć mu wszystko. Nawet brudne ubranie, nawet brak butów. Byłam księżniczką tego miejsca, księżniczką bagien, taki strój tu był dla mnie normalnością. Gdyby to był ktoś inny, nie Yaxley, pewnie czułabym się zgorszona. Ale Cyneric? Absolutnie.
Od mojego rozżalenia nad stanem mojej sukni, do rozklejenia się na wspomnienie o jednorożcach nie było daleko. Ukrywając twarz w dłoniach, nawet nie zauważyłam kiedy silne, męskie ramiona przyciągnęły mnie do siebie. Wiedziałam jak powinnam była się zachować. Powinnam skarcić kuzyna za tą zuchwałość, otrzeć łzy i udawać, że nic się nie stało. Ale nie mogłam, to co przytrafiło się w rezerwacie kompletnie mnie rozstroiło. Znowu. A jeszcze wczoraj byłam w Mungu u magopsychiatry, który miał pomóc mi pożegnać się z okropnymi koszmarami, który wzmocnił mnie paroma zaklęciami. Ich czar pękł jak bańka mydlana, a ja znów czułam się tak bardzo słabo. Wpadłam więc w ramiona Cynerica i ukrywając twarz w jego ramionach pozwoliłam sobie, na wylanie tych wszystkich łez. Nie wiem ile to trwało, kilka minut, pół godziny? Nie wiem. W każdym razie uniosłam głowę w momencie, kiedy nie miałam już sił płakać. Musiałam się uspokoić, zmęczenie nie wróżyło niczego dobrego. A już na pewno nie przy Klątwie Ondyny. Całe szczęście, że przed opuszczeniem rezerwatu zrobiono mi inhalacje, inaczej byłoby ciężko, a biedny Cyneric tylko by się wystraszył.
Rozejrzałam się, najpierw spojrzałam na jego mokrą koszulę w miejscu, gdzie dotykały moje mokre policzki, potem spojrzałam na ogień, a następnie na gołe stopy kuzyna. Uniosłam głowę, aby spojrzeć na jego twarz i zacisnęłam usta.
- Zmarzniesz - wymamrotałam tylko. - Masz założyć buty i coś na plec…
Urwałam, zdając sobie sprawę z tego, że pozwoliłam sobie wydać “rozkaz” swojemu kuzynowi. Nigdy nie powinnam rozkazywać mężczyźnie. Poczułam jak policzki mi czerwienieją ze wstydu, przełknęłam ślinę wzdychając lekko.
- Przepraszam, chciałam poprosić, byś się ubrał, bo będzie ci zimno - poprawiłam się szybciutko, lekko odsuwając się od jego ciała.
Obserwowałam jak się ubiera, na pewno zmarzł przez tę chwilę, a ja nie chciałam, by mój kuzyn był chory. Gdy przysiadł obok mnie ponownie, nie wtuliłam się już w niego, nadal się lekko czerwieniąc. Sama nie wiedząc bardziej dlaczego, czy że nagle znalazłam się w ramionach mężczyzny, czy że tym razem to ja pozwoliłam sobie na zbyt wiele stosując w stosunku do starszego ode mnie mężczyzny nieodpowiedni ton. Nawet podczas, jednej z największych, dla mnie, tragedii, potrafiłam myśleć o dobrym zachowaniu.
- Pojawiłam się dziś rano w rezerwacie, panny poszły na obchód, znalazły martwego jednorożca - zaczęłam opowiadać. - Nie byłam w stanie się tam pojawić, ale słyszałam, że ktoś naciął mu skórę przy szyi, ale nie to było powodem jego śmierci. Nie wiem dokładnie co… Cynericu, ktoś zabił jednorożca dla jego krwi, rozumiesz to?
Spojrzałam na niego wyczekująco, mając nadzieję, że mój kuzyn zrozumie. Zabicie jednorożca było najgorszą zbrodnią jakiej można było się dopuścić. Ściągało to na sprawcę przekleństwo, którego nie sposób było się pozbyć. Osoba, która coś takiego uczyniła, już nigdy więcej nie miała prowadzić normalnego, szczęśliwego życia.
- Oddałam zwolnienie, które otrzymałam wczoraj od lorda Avery’ego w Mungu i napisałam do ciebie, że wracam do domu - otarłam oczy wierzchem rękawa i spojrzałam na kuzyna, szukając w nim zrozumienia.
- Nie - odpowiedziałam równie stanowczo, co on. - Nie rozumiem…
Chociaż może rozumiałam, ale łatwiej było mi udawać, że tak nie jest, niż akceptować fakt, że mój kuzyn poczuwa się jakoś do winy przez to, w jakim stroju go widzę. Był moim kuzynem, byłam w stanie wybaczyć mu wszystko. Nawet brudne ubranie, nawet brak butów. Byłam księżniczką tego miejsca, księżniczką bagien, taki strój tu był dla mnie normalnością. Gdyby to był ktoś inny, nie Yaxley, pewnie czułabym się zgorszona. Ale Cyneric? Absolutnie.
Od mojego rozżalenia nad stanem mojej sukni, do rozklejenia się na wspomnienie o jednorożcach nie było daleko. Ukrywając twarz w dłoniach, nawet nie zauważyłam kiedy silne, męskie ramiona przyciągnęły mnie do siebie. Wiedziałam jak powinnam była się zachować. Powinnam skarcić kuzyna za tą zuchwałość, otrzeć łzy i udawać, że nic się nie stało. Ale nie mogłam, to co przytrafiło się w rezerwacie kompletnie mnie rozstroiło. Znowu. A jeszcze wczoraj byłam w Mungu u magopsychiatry, który miał pomóc mi pożegnać się z okropnymi koszmarami, który wzmocnił mnie paroma zaklęciami. Ich czar pękł jak bańka mydlana, a ja znów czułam się tak bardzo słabo. Wpadłam więc w ramiona Cynerica i ukrywając twarz w jego ramionach pozwoliłam sobie, na wylanie tych wszystkich łez. Nie wiem ile to trwało, kilka minut, pół godziny? Nie wiem. W każdym razie uniosłam głowę w momencie, kiedy nie miałam już sił płakać. Musiałam się uspokoić, zmęczenie nie wróżyło niczego dobrego. A już na pewno nie przy Klątwie Ondyny. Całe szczęście, że przed opuszczeniem rezerwatu zrobiono mi inhalacje, inaczej byłoby ciężko, a biedny Cyneric tylko by się wystraszył.
Rozejrzałam się, najpierw spojrzałam na jego mokrą koszulę w miejscu, gdzie dotykały moje mokre policzki, potem spojrzałam na ogień, a następnie na gołe stopy kuzyna. Uniosłam głowę, aby spojrzeć na jego twarz i zacisnęłam usta.
- Zmarzniesz - wymamrotałam tylko. - Masz założyć buty i coś na plec…
Urwałam, zdając sobie sprawę z tego, że pozwoliłam sobie wydać “rozkaz” swojemu kuzynowi. Nigdy nie powinnam rozkazywać mężczyźnie. Poczułam jak policzki mi czerwienieją ze wstydu, przełknęłam ślinę wzdychając lekko.
- Przepraszam, chciałam poprosić, byś się ubrał, bo będzie ci zimno - poprawiłam się szybciutko, lekko odsuwając się od jego ciała.
Obserwowałam jak się ubiera, na pewno zmarzł przez tę chwilę, a ja nie chciałam, by mój kuzyn był chory. Gdy przysiadł obok mnie ponownie, nie wtuliłam się już w niego, nadal się lekko czerwieniąc. Sama nie wiedząc bardziej dlaczego, czy że nagle znalazłam się w ramionach mężczyzny, czy że tym razem to ja pozwoliłam sobie na zbyt wiele stosując w stosunku do starszego ode mnie mężczyzny nieodpowiedni ton. Nawet podczas, jednej z największych, dla mnie, tragedii, potrafiłam myśleć o dobrym zachowaniu.
- Pojawiłam się dziś rano w rezerwacie, panny poszły na obchód, znalazły martwego jednorożca - zaczęłam opowiadać. - Nie byłam w stanie się tam pojawić, ale słyszałam, że ktoś naciął mu skórę przy szyi, ale nie to było powodem jego śmierci. Nie wiem dokładnie co… Cynericu, ktoś zabił jednorożca dla jego krwi, rozumiesz to?
Spojrzałam na niego wyczekująco, mając nadzieję, że mój kuzyn zrozumie. Zabicie jednorożca było najgorszą zbrodnią jakiej można było się dopuścić. Ściągało to na sprawcę przekleństwo, którego nie sposób było się pozbyć. Osoba, która coś takiego uczyniła, już nigdy więcej nie miała prowadzić normalnego, szczęśliwego życia.
- Oddałam zwolnienie, które otrzymałam wczoraj od lorda Avery’ego w Mungu i napisałam do ciebie, że wracam do domu - otarłam oczy wierzchem rękawa i spojrzałam na kuzyna, szukając w nim zrozumienia.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dość długo wpatrywał się w oczy Rosalie chcąc dostrzec w nich zrozumienie. Pragnął tego. Odwrócenia losu, odwrócenia wszystkiego. Nieskomplikowanych relacji, spokoju. Żadnych trosk nękających to delikatne lico, żadnych łez torujących sobie drogę po lekko zaczerwienionych policzkach. Marzył o tym, żeby ujrzeć w nich radość, co najwyżej słone krople radości. Ta niemoc, bezczynność, której się poddawał denerwowała go coraz mocniej. Zaciskał szczęki, dłonie na kruchych gałązkach, które ustępowały z cichym trzaskiem - uspokajał w ten sposób wrzącą w żyłach krew - wyżywał się na innych zamiast na sobie. Stąd nie mógł spodziewać się zgoła innego finału od tego, który dostrzegł. Odbijającego się smutkiem w spojrzeniu półwili. Westchnął - prawdopodobnie po raz któryś już - nie wiedząc jak wbić jej do głowy własne racje. Na siłę nigdy nic nie wchodzi, wiedział to po sobie, niekiedy dostrzegał to podczas tresury trolli. Nie pozjadał jeszcze wszystkich rozumów, lecz miał ściśle ukierunkowane poglądy oraz rozwiązania niektórych spraw. Z trudem powstrzymał się przed zaciśnięciem szorstkiej dłoni na brodzie kuzynki - jak gdyby to w ogóle mogło pomóc? - postanawiając nie naruszać więcej jej przestrzeni osobistej.
- Nie złoszczę się na ciebie - powtórzył zatem, skoro nie rozumiała. Cień zniecierpliwienia wkradł się w jego serce, lecz to nadal złość na siebie samego górowała w jego myślach oraz emocjach. Powoli, skrupulatnie stygnących pod naporem zimna kłującego każdy jeden nerw znajdujący się pod skórą, tkanką mięśniową czy tłuszczową; zauważył pierwsze drżenie, lekkie zsinienie stóp kiedy opuścił głowę w dół. Na krótką chwilę, tuż przed zagarnięciem Rosie w swoje ramiona. Wiedział, że robił źle - nie był aż taki głupi - tylko to nie zmieniało niczego. Jego nadrzędnym celem była pomóc młodej Yaxley'ównie, wsparcie na duchu. Słowa nie oddałyby tego co czuł. Nie oddałyby tego zmartwienia, obawy o jej dobro, zdrowie oraz nastrój. Marzył o zażegnaniu każdego bólu oraz zawodu, nie znajdując jednak odpowiedniego ku temu środka. Dlatego zwyczajne bycie, oddawanie ciepła klatki piersiowej uznał za najwłaściwsze w tym momencie. Bez względu na opinię samej Rosalie czy innych, postronnych - których i tak tu nie było - osób.
Nie wiedział ile czasu tkwili w tej pozycji; i tak był szczerze zdziwiony władczym tonem blondynki. Oraz jej rozkazem. Spojrzał na nią z malującym się na surowej twarzy zdziwieniem. Kiedy minęła pierwsza fala zaskoczenia, przytaknął krótko głową na jej słowa, po których zaraz wstał udając się w kierunku butów. Pospiesznie włożył je na nogi, po czym zajął miejsce na kamieniu obok kuzynki. Nie wykonywał w jej stronę już żadnych ruchów, za to ułożył łokcie na swoich nogach wsłuchując się w opowieść kobiety. Słodko nieświadomy tego, że za jakiś czas sam odważy się targnąć na życie jednorożca. Dla niego samego nie było w tym wartości samej w sobie - lecz skoro to właśnie dla niej było tak ważne, to on starał się to zrozumieć.
- Niestety krew tych stworzeń ma ogromnie silne oraz pożądane właściwości. Jednak wszystko ma swoją cenę, spotka go zasłużona kara - odparł na te rewelacje spoglądając na rozmówczynię. - Wiem, że to dla ciebie ważna sprawa, ale… postaraj się nie przemęczać organizmu kolejnym stresem. Twój ojciec nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw - poradził jej, w dobrej wierze. Wiedział, że zależy jej na tej pracy, lecz nie mógł się zgodzić na takie poświęcenie. - Lepiej byłoby gdybyś teraz wypoczęła, żeby go nie martwić i poddać w wątpliwości jego decyzję - dodał jeszcze prawdziwie wierząc w jej rozsądek.
- Nie złoszczę się na ciebie - powtórzył zatem, skoro nie rozumiała. Cień zniecierpliwienia wkradł się w jego serce, lecz to nadal złość na siebie samego górowała w jego myślach oraz emocjach. Powoli, skrupulatnie stygnących pod naporem zimna kłującego każdy jeden nerw znajdujący się pod skórą, tkanką mięśniową czy tłuszczową; zauważył pierwsze drżenie, lekkie zsinienie stóp kiedy opuścił głowę w dół. Na krótką chwilę, tuż przed zagarnięciem Rosie w swoje ramiona. Wiedział, że robił źle - nie był aż taki głupi - tylko to nie zmieniało niczego. Jego nadrzędnym celem była pomóc młodej Yaxley'ównie, wsparcie na duchu. Słowa nie oddałyby tego co czuł. Nie oddałyby tego zmartwienia, obawy o jej dobro, zdrowie oraz nastrój. Marzył o zażegnaniu każdego bólu oraz zawodu, nie znajdując jednak odpowiedniego ku temu środka. Dlatego zwyczajne bycie, oddawanie ciepła klatki piersiowej uznał za najwłaściwsze w tym momencie. Bez względu na opinię samej Rosalie czy innych, postronnych - których i tak tu nie było - osób.
Nie wiedział ile czasu tkwili w tej pozycji; i tak był szczerze zdziwiony władczym tonem blondynki. Oraz jej rozkazem. Spojrzał na nią z malującym się na surowej twarzy zdziwieniem. Kiedy minęła pierwsza fala zaskoczenia, przytaknął krótko głową na jej słowa, po których zaraz wstał udając się w kierunku butów. Pospiesznie włożył je na nogi, po czym zajął miejsce na kamieniu obok kuzynki. Nie wykonywał w jej stronę już żadnych ruchów, za to ułożył łokcie na swoich nogach wsłuchując się w opowieść kobiety. Słodko nieświadomy tego, że za jakiś czas sam odważy się targnąć na życie jednorożca. Dla niego samego nie było w tym wartości samej w sobie - lecz skoro to właśnie dla niej było tak ważne, to on starał się to zrozumieć.
- Niestety krew tych stworzeń ma ogromnie silne oraz pożądane właściwości. Jednak wszystko ma swoją cenę, spotka go zasłużona kara - odparł na te rewelacje spoglądając na rozmówczynię. - Wiem, że to dla ciebie ważna sprawa, ale… postaraj się nie przemęczać organizmu kolejnym stresem. Twój ojciec nie będzie zadowolony z takiego obrotu spraw - poradził jej, w dobrej wierze. Wiedział, że zależy jej na tej pracy, lecz nie mógł się zgodzić na takie poświęcenie. - Lepiej byłoby gdybyś teraz wypoczęła, żeby go nie martwić i poddać w wątpliwości jego decyzję - dodał jeszcze prawdziwie wierząc w jej rozsądek.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie potrafiłam zrozumieć jak wielkim potworem trzeba być, by zabić jednorożca tylko dla magicznych właściwości jego krwii. Rozumiałam włosy z grzywy czy ogona, wystarczyło się do nas zwrócić, a byliśmy w stanie takowe dostarczyć. Wszakże były wykorzystywane w różdżkarstwie. Ale krew? Do czego potrzebna była temu komuś krew?
Wpatrywałam się w swoje dłonie, starając się wsłuchać w słowa kuzyna. Miał pełną rację, miała ona ogromne, magiczne i bardzo pożądane właściwości, jednak wraz z zabiciem takiego stworzenia, stawało się potępionym. Nie rozumiałam jak bardzo trzeba być zachłannym, aby skazać siebie samego na taki los.
Z rozmyślań na temat jednorożców wyrwała mnie prośba Cynerica oraz wspomnienie o ojcu. Zacisnęłam zęby na dolnej wardze, przygryzając ją lekko. Byłam zestresowana i nie dało się tego ukryć. Opuchnięte oczy, zaczerwienione policzki, lekko trzęsące się dłonie. Jak miałam stanąć przed ojcem w takim stanie? Wzięłam głębszy wdech, miał być spokojny, a wciągnęłam powietrze szybkim ruchem, zamykając go w swoich płucach na krótką chwilę, by równie szybko, je wypuścić.
- Wiem - powiedziałam jednocześnie. - Wiem, wiem, że wystarczy jeden powód, jedno jego ale, abym więcej do rezerwatu nie wróciła. Jednak to wcale nie jest takie proste, mój drogi kuzynie.
Oddałam swoje zwolnienie lekarskie, przez najbliższy okres czasu, początkowo przez tydzień, a później zobaczymy jak będę się czuła, miałam nie pojawiać się w rezerwacie. Może to i lepiej, powinnam odpocząć, dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Oh, gdybym wiedziała, że mój urlop wcale długo nie potrwa.
- Odpocznę, obiecuję. Udało mi się wczorajszą noc przespać spokojnie, w końcu. Aczkolwiek powiem ci, że wizyta u magomedyka nie była najprzyjemniejsza. Miała mnie przyjąć lady Bulstrode, ale ponoć wyjechała i na jej miejscu pojawił się Samael Avery - wypowiadając jego imię i nazwisko skrzywiłam się odrobinę. - Przepisał mi krople na dobry sen i rzucił kilka zaklęć wzmacniających, ale chyba nie muszę mówić, że już nie ma po nich śladu.
Poczułam dziwny ucisk stresu w żołądku, wiedziałam, że będę musiała stawić się u niego na kontrolę i to już powodowało u mnie mdłości. Zwierzanie się Avery’emu ze swoich problemów, pozwalanie, aby uniósł na mnie różdżkę, nawet jeśli miał rzucić zaklęcia lecznicze, nie było najprzyjemniejsze. Teraz też miałam na głowie zerwerwat oraz strach przed ojcem. Uniosłam dłoń chcąc rozsmarować obolałe skronie i spojrzałam niepewnie na kuzyna.
- Czy pozwolisz, abyśmy jeszcze tu chwilę zostali? - zapytałam, nawet nie próbując już używać w stosunku do niego tego władczego tonu, jaki wyszedł mi przed chwilą. - Wiem, że czeka mnie rozmowa z ojcem i wiem, że być może zwlekanie z nią nie jest najlepszym wyjściem, ale boje się i chyba muszę się na nią przygotować.
Od razu spuściłam wzrok, znowu wstydząc się własnego zachowania. Bałam się stawić czoła swojemu ojcu, bałam się konsekwencji, być może nie jest to zbyt godna postawa szlachetnie urodzonej panny, jednak rozmawialiśmy teraz z Cynericiem na tyle szczerze, że pozwoliłam sobie na to, aby owe słowa wyszły z moich ust.
- Przepraszam, tylko przysporzyłam ci problemów - dodałam jeszcze. - I za ten rozkaz, że masz się ubrać… też… oh, gdyby ojciec się dowiedział.
Przyłożyłam dłoń do czoła, zamykając mocno oczy pozwalając, aby moje policzki ponownie zaszły mocnym rumieńcem. Marna była dzisiaj ze mnie szlachcianka, oj marna.
Wpatrywałam się w swoje dłonie, starając się wsłuchać w słowa kuzyna. Miał pełną rację, miała ona ogromne, magiczne i bardzo pożądane właściwości, jednak wraz z zabiciem takiego stworzenia, stawało się potępionym. Nie rozumiałam jak bardzo trzeba być zachłannym, aby skazać siebie samego na taki los.
Z rozmyślań na temat jednorożców wyrwała mnie prośba Cynerica oraz wspomnienie o ojcu. Zacisnęłam zęby na dolnej wardze, przygryzając ją lekko. Byłam zestresowana i nie dało się tego ukryć. Opuchnięte oczy, zaczerwienione policzki, lekko trzęsące się dłonie. Jak miałam stanąć przed ojcem w takim stanie? Wzięłam głębszy wdech, miał być spokojny, a wciągnęłam powietrze szybkim ruchem, zamykając go w swoich płucach na krótką chwilę, by równie szybko, je wypuścić.
- Wiem - powiedziałam jednocześnie. - Wiem, wiem, że wystarczy jeden powód, jedno jego ale, abym więcej do rezerwatu nie wróciła. Jednak to wcale nie jest takie proste, mój drogi kuzynie.
Oddałam swoje zwolnienie lekarskie, przez najbliższy okres czasu, początkowo przez tydzień, a później zobaczymy jak będę się czuła, miałam nie pojawiać się w rezerwacie. Może to i lepiej, powinnam odpocząć, dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Oh, gdybym wiedziała, że mój urlop wcale długo nie potrwa.
- Odpocznę, obiecuję. Udało mi się wczorajszą noc przespać spokojnie, w końcu. Aczkolwiek powiem ci, że wizyta u magomedyka nie była najprzyjemniejsza. Miała mnie przyjąć lady Bulstrode, ale ponoć wyjechała i na jej miejscu pojawił się Samael Avery - wypowiadając jego imię i nazwisko skrzywiłam się odrobinę. - Przepisał mi krople na dobry sen i rzucił kilka zaklęć wzmacniających, ale chyba nie muszę mówić, że już nie ma po nich śladu.
Poczułam dziwny ucisk stresu w żołądku, wiedziałam, że będę musiała stawić się u niego na kontrolę i to już powodowało u mnie mdłości. Zwierzanie się Avery’emu ze swoich problemów, pozwalanie, aby uniósł na mnie różdżkę, nawet jeśli miał rzucić zaklęcia lecznicze, nie było najprzyjemniejsze. Teraz też miałam na głowie zerwerwat oraz strach przed ojcem. Uniosłam dłoń chcąc rozsmarować obolałe skronie i spojrzałam niepewnie na kuzyna.
- Czy pozwolisz, abyśmy jeszcze tu chwilę zostali? - zapytałam, nawet nie próbując już używać w stosunku do niego tego władczego tonu, jaki wyszedł mi przed chwilą. - Wiem, że czeka mnie rozmowa z ojcem i wiem, że być może zwlekanie z nią nie jest najlepszym wyjściem, ale boje się i chyba muszę się na nią przygotować.
Od razu spuściłam wzrok, znowu wstydząc się własnego zachowania. Bałam się stawić czoła swojemu ojcu, bałam się konsekwencji, być może nie jest to zbyt godna postawa szlachetnie urodzonej panny, jednak rozmawialiśmy teraz z Cynericiem na tyle szczerze, że pozwoliłam sobie na to, aby owe słowa wyszły z moich ust.
- Przepraszam, tylko przysporzyłam ci problemów - dodałam jeszcze. - I za ten rozkaz, że masz się ubrać… też… oh, gdyby ojciec się dowiedział.
Przyłożyłam dłoń do czoła, zamykając mocno oczy pozwalając, aby moje policzki ponownie zaszły mocnym rumieńcem. Marna była dzisiaj ze mnie szlachcianka, oj marna.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Widocznie niektórzy cenili nieśmiertelność nad wieczne potępienie. Cyneric tego nie rozumiał - jeszcze? - lecz nie potępiał. Brakowało mu empatii. Nie był przyzwyczajony do emocjonalnego bólu. Kiedyś ten go zjadał, wręcz pożerał łapczywie. Wszystko z powodu sytuacji rodzinnej. Nauczył się jednak uodparniać na ciosy zarówno psychiczne jak i fizyczne i dziś nie było po tych pierwszych śladu. Te drugie nadal się zdarzały, lecz nie stanowiły niczego niepożądanego. Dobrze jest czuć ból informujący o zagrożeniu. Tak czy inaczej, nie potrafił wczuć się w emocjonalny kociołek Rosalie. Mógł jedynie trwać. Gdzieś obok, oderwany od rzeczywistości, od sedna sprawy. Milcząco współczujący, bezgłośnie nierozumny. Wiedział tylko, że chciał tu być. Wraz z nią, w tym miejscu, w tym właśnie czasie. Nienawidził jej smutku tak jak nienawidził smutku matki, ale przecież teraz wszystko potoczy się inaczej. Nie okazywał rodzicielce troski, jego kuzynka to było co innego - wierzył, że teraz ma szansę odmienić los tej rodziny. Dostał drugą szansę. Korzystał z niej z wielką chęcią. Spoglądał na półwilę realnie zmartwiony jej stanem. Utrapieniem, ciężarem, którego nie mógł ponieść za nią. Tylko i wyłącznie ta świadomość rozdzierała go na czynniki pierwsze. Na małe fragmenty skomplikowanej, a jednocześnie prostej w obsłudze układanki.
- Całe życie nie jest proste. Jedni się poddają, inni walczą do końca - jak my. Wiem, że jesteś osobą rozsądną i podejmiesz właściwą decyzję - odparł cicho, ciepło, wykładając wszystkie swoje troski - ograniczające się do siedzącej obok blondynki - na wierzch. Na jaw. Chciał tego tak, jak pragnął jej szczęścia. Szczęście jest czymś, co należy sobie wypracować. Wiele osób tego nie rozumiało, lecz on posiadł tę tajemną wiedzę, dzięki czemu potrafił z tym żyć.
- Cieszę się. Powinnaś teraz dużo spać, organizm potrzebuje wypoczynku. - Odniósł się do pierwszej części jej wypowiedzi. Druga rozzłościła go na nowo, kolejny raz zapalając w nim gwałtowny gniew, typowy dla Cynerica. Bardzo łatwo było go wytrącić z równowagi, chociaż zazwyczaj nie robił z tym nic poza wykrzywieniem twarzy w niebezpieczny grymas oraz zajęcie się sportem, który wyładowywał w nim nadmiar frustracji. Teraz nie mógł nic z tym zrobić, w dodatku wrażliwa Rosie znów poczuje się winna jego stanowi ducha, co było wierutną bzdurą.
- To karygodne. Nie mają tam żadnych kobiet psychiatrów? - spytał raptownie nie zastanawiając się nad własnymi słowami. No tak, kobiety niechętnie witano w pracy. Ta świadomość spadła na niego nagle, po dłuższej chwili urwanego milczenia. - Wiem, że nie jest do końca przez ciebie lubiany, lecz jeśli ma ci pomóc oraz jest wykwalifikowanym specjalistą… może trzeba zaryzykować - dodał zaraz pokornie, wzdychając ciężko. Pogładził krótko swoją brodę starając się uspokoić nerwowe drżenie rąk. Jedną nawet wyciągał już pleców Rosalie, chcąc ją w przyjacielskim geście pocieszyć, ale szczęśliwie zaraz ją cofnął. Nie powinien już bardziej się narażać swoim spoufaleniem.
- Zostaniemy tu tak długo, jak będziesz chciała - odparł automatycznie, posyłając jej nawet jeden ze swoich nikłych uśmiechów. - Nie przejmuj się niczym - zażądał. Podniósł się też z miejsca, chcąc poprawić wesoło tańczący ogień. Żeby nie zgasł zbyt prędko, a dawał im ciepło jeszcze przez długi okres czasu, kiedy będą tu siedzieć.
- Całe życie nie jest proste. Jedni się poddają, inni walczą do końca - jak my. Wiem, że jesteś osobą rozsądną i podejmiesz właściwą decyzję - odparł cicho, ciepło, wykładając wszystkie swoje troski - ograniczające się do siedzącej obok blondynki - na wierzch. Na jaw. Chciał tego tak, jak pragnął jej szczęścia. Szczęście jest czymś, co należy sobie wypracować. Wiele osób tego nie rozumiało, lecz on posiadł tę tajemną wiedzę, dzięki czemu potrafił z tym żyć.
- Cieszę się. Powinnaś teraz dużo spać, organizm potrzebuje wypoczynku. - Odniósł się do pierwszej części jej wypowiedzi. Druga rozzłościła go na nowo, kolejny raz zapalając w nim gwałtowny gniew, typowy dla Cynerica. Bardzo łatwo było go wytrącić z równowagi, chociaż zazwyczaj nie robił z tym nic poza wykrzywieniem twarzy w niebezpieczny grymas oraz zajęcie się sportem, który wyładowywał w nim nadmiar frustracji. Teraz nie mógł nic z tym zrobić, w dodatku wrażliwa Rosie znów poczuje się winna jego stanowi ducha, co było wierutną bzdurą.
- To karygodne. Nie mają tam żadnych kobiet psychiatrów? - spytał raptownie nie zastanawiając się nad własnymi słowami. No tak, kobiety niechętnie witano w pracy. Ta świadomość spadła na niego nagle, po dłuższej chwili urwanego milczenia. - Wiem, że nie jest do końca przez ciebie lubiany, lecz jeśli ma ci pomóc oraz jest wykwalifikowanym specjalistą… może trzeba zaryzykować - dodał zaraz pokornie, wzdychając ciężko. Pogładził krótko swoją brodę starając się uspokoić nerwowe drżenie rąk. Jedną nawet wyciągał już pleców Rosalie, chcąc ją w przyjacielskim geście pocieszyć, ale szczęśliwie zaraz ją cofnął. Nie powinien już bardziej się narażać swoim spoufaleniem.
- Zostaniemy tu tak długo, jak będziesz chciała - odparł automatycznie, posyłając jej nawet jeden ze swoich nikłych uśmiechów. - Nie przejmuj się niczym - zażądał. Podniósł się też z miejsca, chcąc poprawić wesoło tańczący ogień. Żeby nie zgasł zbyt prędko, a dawał im ciepło jeszcze przez długi okres czasu, kiedy będą tu siedzieć.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie raz przyłapywałam się na tym, że słuchając słów Cynerica wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Zdawałam sobie wtedy sprawę z tego, jak bardzo przypomina mi mojego ojca. Zamknięty w sobie, z problemem, aby wyrazić swoje własne uczucia. Fortinbras był oschły, ale wszystko co dla mnie i Liliany robił, było podyktowane jego miłością. Cyneric natomiast bardzo się denerwował, a ja nie zawsze potrafiłam zrozumieć dlaczego. Chociażby teraz, gdy wspomniałam mu o tym, że moim magomedykiem został lord Avery, bardzo się uniósł i zezłościł. Przekręciłam lekko głowę, słysząc jego pytanie, które zbiło mnie lekko z tropu. Prawdę mówiąc to tak, mało było kobiet magomedyków i ze świecą szukać takich, którym przydzielano pacjentów. Dlatego uśmiechnęłam się lekko, chwilę przed tym gdy odpuścił i przyznał, że może warto mu w tej kwestii zaufać.
- Jeśli ty tak mówisz, to nie będę miała żadnych obaw - przyznałam.
Ufałam Cynericowi całym sercem. Był Yaxleyem, a ja nie miałam powodów, aby mężczyźnie, które znałam od dziecka, z którym mieszkałam pod jednym dachem nie ufać. Pozwolił mi tu zostać, kazał niczym nie przejmować, więc odwróciłam się w stronę ogniska, wpatrując w płomienie. Starałam się wyciszyć, chociaż na chwilę przestać myśleć o problemach jakie znowu spłynęły na moje barki. Co jakiś czas spoglądałam na kuzyna, gdy łamał gałęzie, aby dodać do ognia i jak dziecko cieszyłam się, tak w głębi duszy, bo młodej pannie takiej jak ja nie wypadało pokazywać takich uczuć, gdy ognisko puszczało iskierki, a do moich uszu docierał przyjemny dźwięk pękającego drewna. Byłam tu szczęśliwa.
- Mogłabym tu zostać na zawsze, jest tu tak cicho i spokojnie, można oderwać się od złych myśli - stwierdziłam, sama nie wiedząc czy do siebie, czy do kuzyna. - Teraz rozumiem dlaczego nazwałeś je swoją kryjówką, gdzie znikałeś na te długie godziny, gdy nie można było znaleźć cię w całym Yaxley’s Hall.
Zamknęłam oczy, podkuliłam pod siebie nogi, które objęłam dłońmi, a twarz oparłam o kolana. I siedziałam tak, sama nie wiedząc ile. Ciepło bijące od ogniska, które podtrzymywał dla mnie Cyneric sprawiało, że czułam się zdecydowanie lepiej, bezpieczniej, ale i silniej. Nie wiem jak długo tak siedziałam, nie wiem czy przysnęłam, czy nie. Ale gdy otworzyłam oczy, miałam wrażenie, że niebo było bardziej zachmurzone i ciemniej jakby się zrobiło. Zapowiadało się na deszcz, czy po prostu godzina była już późniejsza?
Utkwiłam spojrzenie w Cynericu, który nadal przebywał razem ze mną. Patrzyłam na niego przez chwilę, ale nie specjalnie, po prostu znowu się zamyśliłam. W końcu zamrugałam kilkakrotnie, rozchylając delikatnie usta.
- Dlaczego tak bardzo denerwujesz się w moim towarzystwie? - zapytałam, ni stąd ni zowąd.
Już od jakiegoś czasu zaczęło mnie to interesować, a teraz po przebudzeniu, poczułam dziwną odwagę, aby o to zapytać. Spoglądałam więc na niego, delikatnie mrużąc wzrok i czekałam aż mi odpowie. Miałam nadzieję, że zdąży nim się rozpada i deszcz przegoni nas do domu.
- Jeśli ty tak mówisz, to nie będę miała żadnych obaw - przyznałam.
Ufałam Cynericowi całym sercem. Był Yaxleyem, a ja nie miałam powodów, aby mężczyźnie, które znałam od dziecka, z którym mieszkałam pod jednym dachem nie ufać. Pozwolił mi tu zostać, kazał niczym nie przejmować, więc odwróciłam się w stronę ogniska, wpatrując w płomienie. Starałam się wyciszyć, chociaż na chwilę przestać myśleć o problemach jakie znowu spłynęły na moje barki. Co jakiś czas spoglądałam na kuzyna, gdy łamał gałęzie, aby dodać do ognia i jak dziecko cieszyłam się, tak w głębi duszy, bo młodej pannie takiej jak ja nie wypadało pokazywać takich uczuć, gdy ognisko puszczało iskierki, a do moich uszu docierał przyjemny dźwięk pękającego drewna. Byłam tu szczęśliwa.
- Mogłabym tu zostać na zawsze, jest tu tak cicho i spokojnie, można oderwać się od złych myśli - stwierdziłam, sama nie wiedząc czy do siebie, czy do kuzyna. - Teraz rozumiem dlaczego nazwałeś je swoją kryjówką, gdzie znikałeś na te długie godziny, gdy nie można było znaleźć cię w całym Yaxley’s Hall.
Zamknęłam oczy, podkuliłam pod siebie nogi, które objęłam dłońmi, a twarz oparłam o kolana. I siedziałam tak, sama nie wiedząc ile. Ciepło bijące od ogniska, które podtrzymywał dla mnie Cyneric sprawiało, że czułam się zdecydowanie lepiej, bezpieczniej, ale i silniej. Nie wiem jak długo tak siedziałam, nie wiem czy przysnęłam, czy nie. Ale gdy otworzyłam oczy, miałam wrażenie, że niebo było bardziej zachmurzone i ciemniej jakby się zrobiło. Zapowiadało się na deszcz, czy po prostu godzina była już późniejsza?
Utkwiłam spojrzenie w Cynericu, który nadal przebywał razem ze mną. Patrzyłam na niego przez chwilę, ale nie specjalnie, po prostu znowu się zamyśliłam. W końcu zamrugałam kilkakrotnie, rozchylając delikatnie usta.
- Dlaczego tak bardzo denerwujesz się w moim towarzystwie? - zapytałam, ni stąd ni zowąd.
Już od jakiegoś czasu zaczęło mnie to interesować, a teraz po przebudzeniu, poczułam dziwną odwagę, aby o to zapytać. Spoglądałam więc na niego, delikatnie mrużąc wzrok i czekałam aż mi odpowie. Miałam nadzieję, że zdąży nim się rozpada i deszcz przegoni nas do domu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cyneric tonął we własnych uprzedzeniach oraz skostniałych poglądach, jednocześnie zadziwiająco naturalnie do tego podchodząc. Podobał mu się taki obrót spraw, lubił wyznawane przez siebie wartości nawet, kiedy ktoś potrafił doszukać się w nich sprzeczności lub śladów hipokryzji. Był mężczyzną, Yaxley'em, nic nie było mu straszne - a wręcz wszystko było mu wolno. Ponadto nie stanowił tego typu człowieka, który przejmuje się opinią innych na swój własny temat, dopóki słowa te nie godzą w dobre imię całego jego rodu. Zdążył natomiast zauważyć, że sam się zapętlił we własnych przekonaniach, niesłusznie się złoszcząc. Przyjął to do wiadomości cichym mruknięciem, którego nie dało się jednak zrozumieć. Słowa Rosalie dodatkowo go uspokoiły - tak, że mógł się odprężyć, pozwalając przyjemnemu ciepłu rozlać się po ciele. Nie powiedział nic na temat wypowiedzi. Zamilknął nie chcąc dłużej poruszać sprawy uzdrowicieli oraz podziale płci w św. Mungu. Całkowicie skoncentrował się na łamaniu gałęzi - podtrzymywaniu ogniska. Nie miał pojęcia jak długo tu jeszcze zostaną, a ostatnim, czego by pragnął, to zaziębienia u kuzynki. Zupełnie nie odnajdywał w sobie żadnych romantycznych zrywów, nawet nie zwrócił uwagi na piękno chwili - trzaskający płomień, zapadający zmrok, cisza oraz rześkie powietrze. Zwykle nie odbierał podobnych bodźców, musiałby się całkowicie skoncentrować na naturze, a to było niemożliwe. Nie w przypadku towarzystwa kobiety.
Dopiero wzmianka półwili uzmysłowiła mu wyjątkowość momentu, w którym się znaleźli. Spojrzał na nią nieco nieprzytomnym wzrokiem, chwilę później już kiwając głową. Faktycznie, było pięknie. Tak sądził - nie był zbyt dobry w podobnych epitetach oraz podniosłościach utkanej rzeczywistości.
- Każdy potrzebuje czasem wyciszenia - odparł neutralnie, nie krzątając się już przy ognisku. Zwyczajnie przy nim stał obserwując taniec płomieni. Piękny, niszczycielski żywioł. Różniący się od podmokłości bagien. Właściwie zdał sobie sprawę z tego, że nigdy go nie doceniał.
Mijały minuty, może nawet godziny? Nie zorientował się pogrążony we własnych myślach. Drgnął niespokojnie usłyszawszy pytanie zakłócające ciszę. Na nowo poczuł palącą panikę na myśl o sekrecie, który miałby ujrzeć światło dzienne, a który Rosie wykopuje raz po raz z odmętów jego duszy.
Nie odpowiedział od razu. Najpierw schylił się po leżącą wciąż na ziemi różdżkę, którą uważnie obejrzał. Wydawała się być lekko zawilgotniała, lecz wystarczyło odrobinę pasty, żeby poradzić sobie z mankamentami pogodowymi. Schował ją do kieszeni roboczych spodni.
- Martwię się o ciebie. Jesteście moją rodziną - powiedział w końcu zachrypniętym głosem. - Nie mam innej - dodał smutno. Ponuro? Raczej ponuro. Cyneric już nie odczuwał przygnębienia jako takiego, to była… pustka.
- Wracajmy - zadecydował nagle. Podszedł do Rosalie, podał jej dłoń pozwalając wstać. Zaklęciem ugasił płomienie, a następnie ostrożnie przeszli na drugą stronę lądu. Prosto do Yaxley's Hall.
zt x2
Dopiero wzmianka półwili uzmysłowiła mu wyjątkowość momentu, w którym się znaleźli. Spojrzał na nią nieco nieprzytomnym wzrokiem, chwilę później już kiwając głową. Faktycznie, było pięknie. Tak sądził - nie był zbyt dobry w podobnych epitetach oraz podniosłościach utkanej rzeczywistości.
- Każdy potrzebuje czasem wyciszenia - odparł neutralnie, nie krzątając się już przy ognisku. Zwyczajnie przy nim stał obserwując taniec płomieni. Piękny, niszczycielski żywioł. Różniący się od podmokłości bagien. Właściwie zdał sobie sprawę z tego, że nigdy go nie doceniał.
Mijały minuty, może nawet godziny? Nie zorientował się pogrążony we własnych myślach. Drgnął niespokojnie usłyszawszy pytanie zakłócające ciszę. Na nowo poczuł palącą panikę na myśl o sekrecie, który miałby ujrzeć światło dzienne, a który Rosie wykopuje raz po raz z odmętów jego duszy.
Nie odpowiedział od razu. Najpierw schylił się po leżącą wciąż na ziemi różdżkę, którą uważnie obejrzał. Wydawała się być lekko zawilgotniała, lecz wystarczyło odrobinę pasty, żeby poradzić sobie z mankamentami pogodowymi. Schował ją do kieszeni roboczych spodni.
- Martwię się o ciebie. Jesteście moją rodziną - powiedział w końcu zachrypniętym głosem. - Nie mam innej - dodał smutno. Ponuro? Raczej ponuro. Cyneric już nie odczuwał przygnębienia jako takiego, to była… pustka.
- Wracajmy - zadecydował nagle. Podszedł do Rosalie, podał jej dłoń pozwalając wstać. Zaklęciem ugasił płomienie, a następnie ostrożnie przeszli na drugą stronę lądu. Prosto do Yaxley's Hall.
zt x2
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
21 kwietnia '56
Był już późny kwiecień, w okolicznych lasach słychać było śpiew ptaków, roślinność budziła się do życia i powoli można było dostrzec, że ponownie do Fenland zawitała wiosna. Może nie było jeszcze na tyle ciepło, aby można było powiedzieć, że pogoda była letnia, ale na pewno ku temu zmierzało.
Cyneric poprosił mnie, abym dzisiejszego dnia, po południu przyszła do jego kryjówki. Ubrałam się więc odpowiednio, w coś mniej wyjściowego i wyszłam z domu, pod pretekstem przejścia się w okolicy posiadłości. Idąc do kryjówki Cynerica, czy też może raczej wlecząc się, rozglądałam się we wszystkie strony podziwiając rosnące rośliny czy też śpiew okolicznych ptaków. Pod wpływem nowej energii płynącej z wiosny okoliczne bagna przestały być aż tak bardzo ponure. Nawet ktoś nie będący stałym bywalcem tych terenów mógł dostrzec ich piękno.
Nie do końca wiedziałam, co mogło spowodować, że mój kuzyn poprosił mnie, abym tutaj przyszła. Nasze ostatnie spotkanie w tym miejscu odbyło się zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że został zamordowany jeden z jednorożców w rezerwacie, w dodatku skończyłam do pasa w wodzie… lepiej nie wspominać. Aż nie mogłam się nadziwić, że nie było mnie tu od całego miesiąca. Idąc, czułam dziwny niepokój i zdenerwowanie, sama jednak nie miałam pojęcia dlaczego, dlatego tak bardzo chciałam zająć swoje myśli czymś innym.
Przystanęłam przy pniu, po którym trzeba było przejść na drugą stronę, aby dostać się na wyspę. Starałam się wypatrzeć wzrokiem Cynerica. Głupio było mi się przyznać, że po ostatniej kąpieli miałam stracha, aby sama wejść na tą prowizoryczną kładkę i przejść na drugi brzeg. Obawiałam się, że moja stopa, mimo że teraz na pewno bym nie biegła, omsknęła by się, a ja znowu skąpałabym się w jeziorze.
- Cyneric? - powiedziałam w przestrzeń.
Jak na zawołanie pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Uśmiechnęłam się do niego radośnie, jedną ręką oparłam się o pobliski konar, stawiając stopę na pniaku. Zmarszczyłam lekko nosek, spojrzałam pod swoje nogi, znowu na kuzyna i znowu pod swoje nogi i delikatnie wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
- Czy mógłbyś mi pomóc? - zapytałam.
Czułam, jak moje policzki zaczerwieniły się ze wstydu.
Był już późny kwiecień, w okolicznych lasach słychać było śpiew ptaków, roślinność budziła się do życia i powoli można było dostrzec, że ponownie do Fenland zawitała wiosna. Może nie było jeszcze na tyle ciepło, aby można było powiedzieć, że pogoda była letnia, ale na pewno ku temu zmierzało.
Cyneric poprosił mnie, abym dzisiejszego dnia, po południu przyszła do jego kryjówki. Ubrałam się więc odpowiednio, w coś mniej wyjściowego i wyszłam z domu, pod pretekstem przejścia się w okolicy posiadłości. Idąc do kryjówki Cynerica, czy też może raczej wlecząc się, rozglądałam się we wszystkie strony podziwiając rosnące rośliny czy też śpiew okolicznych ptaków. Pod wpływem nowej energii płynącej z wiosny okoliczne bagna przestały być aż tak bardzo ponure. Nawet ktoś nie będący stałym bywalcem tych terenów mógł dostrzec ich piękno.
Nie do końca wiedziałam, co mogło spowodować, że mój kuzyn poprosił mnie, abym tutaj przyszła. Nasze ostatnie spotkanie w tym miejscu odbyło się zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że został zamordowany jeden z jednorożców w rezerwacie, w dodatku skończyłam do pasa w wodzie… lepiej nie wspominać. Aż nie mogłam się nadziwić, że nie było mnie tu od całego miesiąca. Idąc, czułam dziwny niepokój i zdenerwowanie, sama jednak nie miałam pojęcia dlaczego, dlatego tak bardzo chciałam zająć swoje myśli czymś innym.
Przystanęłam przy pniu, po którym trzeba było przejść na drugą stronę, aby dostać się na wyspę. Starałam się wypatrzeć wzrokiem Cynerica. Głupio było mi się przyznać, że po ostatniej kąpieli miałam stracha, aby sama wejść na tą prowizoryczną kładkę i przejść na drugi brzeg. Obawiałam się, że moja stopa, mimo że teraz na pewno bym nie biegła, omsknęła by się, a ja znowu skąpałabym się w jeziorze.
- Cyneric? - powiedziałam w przestrzeń.
Jak na zawołanie pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Uśmiechnęłam się do niego radośnie, jedną ręką oparłam się o pobliski konar, stawiając stopę na pniaku. Zmarszczyłam lekko nosek, spojrzałam pod swoje nogi, znowu na kuzyna i znowu pod swoje nogi i delikatnie wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
- Czy mógłbyś mi pomóc? - zapytałam.
Czułam, jak moje policzki zaczerwieniły się ze wstydu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rzeczywistość była snem. Tak to widział, kiedy mijały kolejne dni pozbawione większego sensu. Brakowało mu czegoś, co dałoby radę nadać logiki jego działaniom. Decyzja nie przyszła łatwo - nie obudził się pewnego ranka z pomysłem na ustach. Wiele wieczorów spędził na rozmyślaniach, na określaniu wszystkich wad oraz zalet przedstawionego mu przez umysł planu. Niestety, tych pierwszych jawiło się dużo więcej. Nie był pewien, czy w razie niepowodzenia dyskrecja wśród starszyzny zostanie zachowana, lecz to ostatecznie Morgoth pomógł mu podjąć prawdziwie męską decyzję. Starszy Yaxley podejrzewał go nawet o urobienie ojca w odpowiedni sposób tylko po to, żeby jego kuzyn miał łatwiej. I był mu za to dozgonnie wdzięczny. Co nie oznaczało, że nie czuł tremy - przez całą noc nie spał przewracając się z boku na bok. Dopadało go coraz więcej wątpliwości. Lecz słowo się rzekło, termin został umówiony, nie mógł zawieść tak bliskie sobie osoby. Przygotował się do tego najlepiej jak potrafił, w głowie układając sobie wszystkie możliwe scenariusze potoczenia się tej - dość niezręcznej dla niego - rozmowy. Zdawał sobie sprawę z tego, że negocjacja z lordami Fenland nie jest łatwą ani przyjemną sztuką. To będą twarde pertraktacje, test osobowościowy oraz siła charakterów. Najsłabsi odpadną od razu, a on nie mógł okazać się byle słabeuszem. Pragnął zasłużyć na własne nazwisko, nie tylko je nosić od przypadku do przypadku. Zmarły już ojciec wskazał mu drogę - duma przede wszystkim.
Po zjawieniu się na miejscu czekał na niego już wuj wraz z nestorem. Faktycznie było ciężko. Chociaż z pewnością nie tak, jakby okazał się być amantem z innego rodu. Był mimo wszystko swój. Przedstawił stosowne argumenty, wyraził szczerą wolę oraz wytrzymał wszystkie nieprzychylne spojrzenia. Będące w jego przypadku jedynie próbą, o którą podejrzewał swoich krewnych. Po wszystkim uścisnęli sobie dłoń, podpisali wszystkie dokumenty. Wiedzieli, że nigdzie nie będzie jej lepiej niż w rodzinnym domu. Nikt się o nią tak nie zatroszczy jak członek rodu. Poznany przez tyle lat. Cyneric nie był kotem w worku, chociaż z pewnością miało to swoje mankamenty - zdążyli wszak poznać jego wady lepiej niż przypadkowego arystokraty, z którym niewiele mieli do czynienia. Na szczęście treser trolli nie miał żadnych znaczących przewinień, stąd czekała go prosta droga do celu.
Tylko czy na pewno taka prosta?
Wyszedł stamtąd z poczuciem ulgi. Jak gdyby ciężki kamień osunął się z jego torsu na chłodną jeszcze ziemię. Wtem zjawił się kolejny problem - co na to sama Rosalie? Nie spytał jej. Oczywistym było, że tak naprawdę nie miała w tym względzie nic do powiedzenia. Czy sam Cyneric tego chciał? Pragnął jej szczęścia oraz bezpieczeństwa, jednak nie wziął pod uwagę tego, że może doprowadzić do sytuacji zgoła odwrotnej. Nie dostrzegał żadnych sygnałów z jej strony, ba, wręcz chciała go wypchnąć w ramiona jednej ze szlachcianek. Czy nie dozna szoku? Czy nie zacznie go nienawidzić? Wiele myśli zaprzątało mu głowę, a wraz z tym obawy wzrastały. Nie mógł się przed tym wycofać, zaproszenie w stronę półwili zostało wystosowane.
Na spotkanie przybył jeszcze elegantszym niż na urodziny kuzynki. Stał nerwowo spoglądając to na krajobraz rozpościerający się wokół, to na naturalną kładkę na wyspie. Na chwilę wstrzymał oddech dostrzegając Rosie na drugiej stronie. Koniec sentymentów, nadszedł czas na poważne deklaracje. Uśmiechnął się do niej nikle, trochę nerwowo, po czym wszedł na drzewo podając jej dłoń oraz bezpiecznie eskortując na brzeg. Zastanawiał się jak powinien jej to wszystko przekazać, lecz każda kolejna refleksja okazywała się gorsza od poprzedniej.
- Jak minął ci dzień? - zagadnął, prawdopodobnie usiłując zyskać trochę czasu. Może powinien od razu, po męsku wyłożyć kawę na ławę, lecz miał dziwne przeświadczenie, że w przypadku wrażliwej oraz kruchutkiej blondynki nie było to najlepszym pomysłem. Owijał zatem w bawełnę.
Po zjawieniu się na miejscu czekał na niego już wuj wraz z nestorem. Faktycznie było ciężko. Chociaż z pewnością nie tak, jakby okazał się być amantem z innego rodu. Był mimo wszystko swój. Przedstawił stosowne argumenty, wyraził szczerą wolę oraz wytrzymał wszystkie nieprzychylne spojrzenia. Będące w jego przypadku jedynie próbą, o którą podejrzewał swoich krewnych. Po wszystkim uścisnęli sobie dłoń, podpisali wszystkie dokumenty. Wiedzieli, że nigdzie nie będzie jej lepiej niż w rodzinnym domu. Nikt się o nią tak nie zatroszczy jak członek rodu. Poznany przez tyle lat. Cyneric nie był kotem w worku, chociaż z pewnością miało to swoje mankamenty - zdążyli wszak poznać jego wady lepiej niż przypadkowego arystokraty, z którym niewiele mieli do czynienia. Na szczęście treser trolli nie miał żadnych znaczących przewinień, stąd czekała go prosta droga do celu.
Tylko czy na pewno taka prosta?
Wyszedł stamtąd z poczuciem ulgi. Jak gdyby ciężki kamień osunął się z jego torsu na chłodną jeszcze ziemię. Wtem zjawił się kolejny problem - co na to sama Rosalie? Nie spytał jej. Oczywistym było, że tak naprawdę nie miała w tym względzie nic do powiedzenia. Czy sam Cyneric tego chciał? Pragnął jej szczęścia oraz bezpieczeństwa, jednak nie wziął pod uwagę tego, że może doprowadzić do sytuacji zgoła odwrotnej. Nie dostrzegał żadnych sygnałów z jej strony, ba, wręcz chciała go wypchnąć w ramiona jednej ze szlachcianek. Czy nie dozna szoku? Czy nie zacznie go nienawidzić? Wiele myśli zaprzątało mu głowę, a wraz z tym obawy wzrastały. Nie mógł się przed tym wycofać, zaproszenie w stronę półwili zostało wystosowane.
Na spotkanie przybył jeszcze elegantszym niż na urodziny kuzynki. Stał nerwowo spoglądając to na krajobraz rozpościerający się wokół, to na naturalną kładkę na wyspie. Na chwilę wstrzymał oddech dostrzegając Rosie na drugiej stronie. Koniec sentymentów, nadszedł czas na poważne deklaracje. Uśmiechnął się do niej nikle, trochę nerwowo, po czym wszedł na drzewo podając jej dłoń oraz bezpiecznie eskortując na brzeg. Zastanawiał się jak powinien jej to wszystko przekazać, lecz każda kolejna refleksja okazywała się gorsza od poprzedniej.
- Jak minął ci dzień? - zagadnął, prawdopodobnie usiłując zyskać trochę czasu. Może powinien od razu, po męsku wyłożyć kawę na ławę, lecz miał dziwne przeświadczenie, że w przypadku wrażliwej oraz kruchutkiej blondynki nie było to najlepszym pomysłem. Owijał zatem w bawełnę.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Gdy ujrzałam Cynerica miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Patrzyłam na niego uważnie, obserwując zbliżającą się do mnie postać i ogromnie dużo wysiłku wsadziłam w to, aby nie zmarszczyć brwi spoglądając na niego pytająco. Był wystrojony jeszcze bardziej niż w dzień moich urodzin, a pamiętam, że wtedy sądziłam, że mój kuzyn przekroczył już swoją granicę. Musiałam jednak przyznać, że miło było mi oglądać go w takim stroju, był niezwykle przystojnym mężczyzną i mógł się podobać niejednej pannie. Podałam mu z wdzięcznością swoją dłoń, pozwalając mu, aby pomógł mi przejść na drugą stronę. Póki co nie skomentowałam jego wyglądu.
Mój kuzyn wyglądał na bardzo zdenerwowanego i chociaż starał się ukryć to pod delikatnym uśmiechem i stonowanym wyrazem twarzy, to jeśli myślał, że coś przede mną ukryje, to się grubo mylił. Widziałam, jak delikatnie marszczył czoło, jak jego dłonie zaciskały się na mojej w nerwowym geście, jak szedł spięty, a ten stan nie koniecznie wynikał z założonej odświętnej szaty. Zwróciłam ku niemu swoje spojrzenie, gdy zadał mi pytanie.
- Bardzo dobrze, dziękuje, że pytasz - odpowiedziałam grzecznie. - Z samego rana byłam odwiedzić Darcy, poszłyśmy na spacer po plaży, więc złapałam trochę morskiego powietrza, co mi bardzo służy. Cynericu? Czy ja o czymś zapomniałam?
Uśmiech z twarzy zniknął, natomiast moje usta ułożyły się w zaciśniętą prostą linię. Póki co nie spodziewałam się tego co mnie czeka, ba! nawet przez myśl mi to nie przemknęło. Dlatego, póki co, zastanawiałam się tylko nad tym, jaką ważną datę przeoczyłam, o której powinnam była pamiętać.
- Ubrałeś się bardzo elegancko, czy w twoim zaproszeniu było coś o odpowiednim stroju, a ja tego nie doczytałam? Jeśli tak, to przepraszam. Jeśli dasz mi chwilę, to pójdę się przebrać, coby nie odstawać od ciebie wyglądem… bo skoro tak odświętnie się ubrałeś, to gdzieś idziemy? - zapytałam.
Byłam naprawdę święcie przekonana, że o czymś zapomniałam, coś przeoczyłam. Może byliśmy na coś umówieni, a ja przez swoje poranne spotkanie z przyjaciółką kompletnie o tym zapomniałam? Aż naszły mnie wyrzuty sumienia, a policzki zaróżowiły się ze wstydu, że pozwoliłam sobie na coś takiego. To było niegrzeczne, bardzo ignoranckie i nawet nie wiedziałam, jak mam za to przeprosić. Chociaż nadal nie pamiętałam nic, co mogłoby powodem wyglądu Cynerica, to byłam przekonana o swojej winie.
Na chwilę spuściłam wzrok w pełnej skrusze, by gdy ponownie go uniosłam, spojrzeć w oczy kuzynowi, szukając odpowiedzi na swoje pytania. Naprawdę wystraszyłam się, że mocno go zawiodłam, czego nigdy nie chciałam zrobić. Nigdy też nie zdarzyło mi się o niczym zapomnieć, a przynajmniej o niczym, co byłoby na tyle ważne, by zmusić lorda Yaxley’a do zmiany stroju. Rzadko przecież wciskał się w te szlacheckie ubrania, a jeśli już, to musiał być jakiś powód. Rozumiem jeszcze moje urodziny, naprawdę, ale teraz stałam przed nim zgłupiała, ze skruszoną miną nie mogąc zrozumieć co poszło nie tak, że on stał przede mną tak elegancki, wyperfumowany, a ja w codziennej spódnicy i bluzce, zapiętej na guziki tuż pod samą szyję. Może nie był to strój brzydki, ale na pewno odstawał swoim wyglądem od Cynerica.
Mój kuzyn wyglądał na bardzo zdenerwowanego i chociaż starał się ukryć to pod delikatnym uśmiechem i stonowanym wyrazem twarzy, to jeśli myślał, że coś przede mną ukryje, to się grubo mylił. Widziałam, jak delikatnie marszczył czoło, jak jego dłonie zaciskały się na mojej w nerwowym geście, jak szedł spięty, a ten stan nie koniecznie wynikał z założonej odświętnej szaty. Zwróciłam ku niemu swoje spojrzenie, gdy zadał mi pytanie.
- Bardzo dobrze, dziękuje, że pytasz - odpowiedziałam grzecznie. - Z samego rana byłam odwiedzić Darcy, poszłyśmy na spacer po plaży, więc złapałam trochę morskiego powietrza, co mi bardzo służy. Cynericu? Czy ja o czymś zapomniałam?
Uśmiech z twarzy zniknął, natomiast moje usta ułożyły się w zaciśniętą prostą linię. Póki co nie spodziewałam się tego co mnie czeka, ba! nawet przez myśl mi to nie przemknęło. Dlatego, póki co, zastanawiałam się tylko nad tym, jaką ważną datę przeoczyłam, o której powinnam była pamiętać.
- Ubrałeś się bardzo elegancko, czy w twoim zaproszeniu było coś o odpowiednim stroju, a ja tego nie doczytałam? Jeśli tak, to przepraszam. Jeśli dasz mi chwilę, to pójdę się przebrać, coby nie odstawać od ciebie wyglądem… bo skoro tak odświętnie się ubrałeś, to gdzieś idziemy? - zapytałam.
Byłam naprawdę święcie przekonana, że o czymś zapomniałam, coś przeoczyłam. Może byliśmy na coś umówieni, a ja przez swoje poranne spotkanie z przyjaciółką kompletnie o tym zapomniałam? Aż naszły mnie wyrzuty sumienia, a policzki zaróżowiły się ze wstydu, że pozwoliłam sobie na coś takiego. To było niegrzeczne, bardzo ignoranckie i nawet nie wiedziałam, jak mam za to przeprosić. Chociaż nadal nie pamiętałam nic, co mogłoby powodem wyglądu Cynerica, to byłam przekonana o swojej winie.
Na chwilę spuściłam wzrok w pełnej skrusze, by gdy ponownie go uniosłam, spojrzeć w oczy kuzynowi, szukając odpowiedzi na swoje pytania. Naprawdę wystraszyłam się, że mocno go zawiodłam, czego nigdy nie chciałam zrobić. Nigdy też nie zdarzyło mi się o niczym zapomnieć, a przynajmniej o niczym, co byłoby na tyle ważne, by zmusić lorda Yaxley’a do zmiany stroju. Rzadko przecież wciskał się w te szlacheckie ubrania, a jeśli już, to musiał być jakiś powód. Rozumiem jeszcze moje urodziny, naprawdę, ale teraz stałam przed nim zgłupiała, ze skruszoną miną nie mogąc zrozumieć co poszło nie tak, że on stał przede mną tak elegancki, wyperfumowany, a ja w codziennej spódnicy i bluzce, zapiętej na guziki tuż pod samą szyję. Może nie był to strój brzydki, ale na pewno odstawał swoim wyglądem od Cynerica.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Cynericowa kryjówka
Szybka odpowiedź