Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój 21
AutorWiadomość
Pokój 21 [odnośnik]04.04.15 22:14
First topic message reminder :

Pokój 21

★★
Czy pamiętasz swoją pierwszą wizytę w Dziurawym Kotle? Okoliczności zmusiły Cię do zatrzymania się w nim na noc, choć nikt z Twojego towarzystwa nie miał na to zbytniej ochoty. Mimo wszystko jednak pozostaliście w tym miejscu, po sytej kolacji dając się zaprowadzić do przydzielonych pokojów. Pierwszym, co zobaczyły Twoje oczy, było spore łóżko wyraźnie przeznaczone dla dwóch osób lub wyjątkowej wiercipięty. Bogato zdobione kolumienki zwracały uwagę, kontrastując z jasną, prostą podłogą. Dzielone szybki w części okien wychodzących na ulicę, niewielka szafka i chybotliwe krzesło w kącie pomieszczenia... Dyskretne oświetlenie, przy którym można zarówno odpoczywać, jak i czytać czy pracować. Pokój jest schludny, jednak nie można od niego wymagać niczego specjalnego. Spędzisz tu całkiem miłą noc, o ile nie obawiasz się trzęsącej podłogi i mebli podskakujących za każdym razem, gdy w okolicy przejedzie pociąg.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój 21 [odnośnik]05.11.19 21:34
29 grudnia

Nie śpię. Już nie zasnę, przestałam próbować, zamiast tego owinięta grubym kocem wpuszczam do pokoju, wynajętego na kilka dni, zimno, jeszcze zobojętniała na fakt, że temperatura w pomieszczeniu zdążyła niemalże wyrównać się z tą na zewnątrz. Podmuchy wdzierającego się do środka wiatru niweczą każdą próbę puszczania kółek z papierosowego dymu. Kurzę, oczywiście, stojąc przy otwartym na oścież oknie, co przy grudniowej, karmionej anomaliami pogodzie stanowi pomysł nie tyle zły, co zwyczajnie idiotyczny - później przypłacę go chrypą. Chybotliwe światło lampy naftowej odbija się w szklanej fifce, kiedy strzepnięty niecierpliwie popiół opada na dno wyszczerbionej porcelanowej filiżanki, dołączając do wystygłych fusów. Zaciera się sens machinalnie odczytanej wróżby, do której i tak nie mam dzisiaj serca przywiązywać wagi. Pod powiekami czai się amalgamat zlepionych ze sobą koszmarów, groteskowych powidoków dawnych wizji, kolejny złośliwy sen, który ani nie daje odpoczynku, ani nie niesie ze sobą wartościowego przesłania. Płoszę go dźwiękiem burzy, uderzeniami kropel deszczu, przemieszanego z gradem, o oblodzony parapet. Płoszę spojrzeniem skierowanym w przestrzeń, w myśl pospolitego przesądu, że coś tak prostego wystarczy, by dowolny koszmar poszedł precz, stracił na ostrości i zatarł się w pamięci. Czasem działa, czasem nie. Tym razem nie, zamiast tego trafia mi się doskonały widok na biało-błękitnawy blask, pod wpływem którego przejaśnia się burzowe niebo. Miejsce w pierwszym rzędzie, kiedy przed świtem zmienia się melodia opadów, nagle mniej zajadłych, podejrzanie... niegroźnych? Bryłkę lodu, połyskującą tym samym przyjaznym blaskiem, chwytam wprost z parapetu, całkowicie zapominając o ostrożności. Ukłucie zimna w skostniałej dłoni ustępuje ciepłu, kiedy dziwny, przyciągający uwagę wytwór magii przeobraża się w kryształ. Pozostałość pogodowej anomalii? Przyglądam mu się uważnie, szturcham końcem palca, pozwalam myślom całkowicie odbiec od snów i kurczowo uczepić się nowego zagadnienia. Kierunek mają już inny, związany bezpośrednio z magią. Czy jeśli burza ustaje, oznacza to, że rzucanie zaklęć stanie się nagle bezpieczne? Przestanie grozić porażeniem, zacznie czymś innym? Nie mam kogo zapytać, widzę więc przed sobą tylko jeden sposób, żeby pozyskać odpowiedź na nurtujące pytania. Empirycznie.

z/t



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.

Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Pokój 21 - Page 5 VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Pokój 21 [odnośnik]04.03.20 11:27
2 stycznia 1957, wieczór.
Mam dwa dni, zanim czas wynajmu pokoju dobiegnie końca. Mnóstwo czasu. Nie zostanę tu tak długo. Krążę po niewielkim pomieszczeniu, wydeptując na skrzypiącej, drewnianej podłodze nieregularne ścieżki. Nawet nie koło. Ciszę wyprawiłam w daleki lot, przenosi dla mnie list, tu już nie wróci - jest mądrą sową, która szybko podłapała, że jeśli gdzieś mnie nie znajdzie, powinna zatrzymać się w kilku określonych punktach, z braku lepszego słowa powiedzmy, że wypadowych. Bo nawet nie kryjówkach. W zdobywaniu sobie pożywienia jest dobra, nie muszę się martwić, czy da sobie radę, regularnie przynoszone martwe myszy mówią same za siebie. Łup, którym przy każdej okazji chwali się jak zadowolony z siebie kot. Myślę o sowie - i właściwie o wszystkim, co pozwala nie skupiać się na ogólnej irytacji. Złości, podrywającej na równe nogi, uniemożliwiającej spokojne usiedzenie w miejscu, którą, jak zwykle, staram się przeczekać. Może łatwiej byłoby wyjść, gdzieś się powłóczyć, może nawet pod zaklęciem kameleona, skoro anomalie ustąpiły, ale nawet ja wiem, że to marny pomysł. Mogę go nie rzucić poprawnie, nie ważne, ile razy już mi się to udało - jestem zbyt nerwowa. Strzaskana szklana fifka leży na parapecie, takie nieme świadectwo, że nie po drodze mi dzisiaj z prostym Reparo, a papierosowy dym to za mało, żeby złagodzić podszepty zapowiadającego się z wizytą trzeciego oka. Poprzedniej wizji nie zdołałam skutecznie wykorzystać, nie spodziewam się, żeby tym razem miało być inaczej, co dokłada się do parszywego stanu ducha. Zawsze w takich chwilach separuję się od innych ludzi, marna ze mnie towarzyszka. Świadomość, że dopóki wizja się nie skończy, sama się nie wybudzę, niezależnie od tego, co by się działo, wcale nie pomaga, ale przemawia za zostaniem w znanym miejscu, zamiast zdania się na przypadek. W niespokojny sen zapadam wiele godzin później, z planem pozbierania i tak niewielkiego dobytku i wyniesienia się stąd tuż po przebudzeniu.

z/t

|za zgodą MG, rzut na wizję, bonus +82, wątki do wyboru na kości k6: 1, 2, 3, 4, 5, 6.



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.

Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Pokój 21 - Page 5 VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Pokój 21 [odnośnik]04.03.20 11:27
The member 'Jennifer Leach' has done the following action : Rzut kością


#1 'k6' : 2

--------------------------------

#2 'k100' : 47
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój 21 [odnośnik]12.01.23 22:01
9 czerwca 1958 r.


Z niezadowoleniem rozpruwałam grube, ciężkie ubrania, by oddzielić futrzastą podszewkę od pozostałych części. Lato stanęło u bram, nie miałam więc wyboru. Przywiązana do wschodniej mody wolałam dokonać kilku prostych przeróbek, niż wymieniać całą szafę na angielskie krawiectwo. Ponure widmo ciepłych dni stało się coraz bardziej odczuwalne. Cięłam więc, rwałam, żegnałam miękkie, gorące tkaniny z użyciem siły większej, niż było to wymagane. Z otwartego okna napływał gwar czarodziejskiej ulicy, wpadało niezawstydzone moim gniewem słońce i zapach wielkiego miasta. Skupiona na walce z materiałami nie poświęciłam uwagi pierzastej strzale, która przecięła widok za oknem, by zniknąć gdzieś kilka kamienic dalej. Prędko jednak wróciła. Uwolniony z pazurów świstek pergaminu opadł lekko na dywan. Uniosłam spojrzenie, spoglądając prosto w oczy pocztowego drapieżnika. Sowa wyglądała na niepewną, ale nie zamierzała odlatywać. Wstałam, a kilka kępek futra opadło na podłogę. Ubranie wcześniej spoczywające na kolanach zrzuciłam na sofę, a potem przeszłam kilka kroków i schyliłam się po list. Mógł być do mojego kuzyna, choć spojrzenie ptaszyska wyraźnie rejestrowało każdy mój ruch. Wiadomość była adresowana do mnie. Moje imię zapisane cyrylicą i podejrzany charakter pisma. Natychmiast rozwinęłam pergamin, a dwa oddechy później zmięłam go w dłoni. Jedno zdanie, krótkie, konkretne. Wiedziałam, co to oznaczało. Machnęłam ręką, by wygonić ptaka. Nie będzie odpowiedzi na ten list, a już na pewno nie na papierze. Z trzaskiem zamknęłam okno i nie dałam sobie czasu na najmniejsze rozważania.
Opuściłam mieszkanie kuzyna, nim słońce zdołało przybrać najokrutniejszą formę. Osłonięta cienkim, czarnym kapturem minęłam kilka kamienic. Wiele dni upłynęło, odkąd ostatnim razem znajdowaliśmy się tak blisko. Ziemia ta, to miasto nie były miejscem, w którym spodziewałam się naszego połączenia. Krok stawał się coraz szybszy, a kilka silnych myśli wymknęło się z klatki umieszczonej w mojej głowie. Kalkulowałam, czy wieść ta bardziej mnie rozwściecza czy cieszy. Osądów jednak nie dokonywałam bez znajomości motywacji tej wizyty. Zwykle byłam całkowicie czujna, a teraz mijane otoczone wydawało się nie mieć żadnego znaczenia. Chciałam dotrzeć do celu i przekonać się na własne oczy.
Pchnęłam mocno solidne drzwi czarodziejskiego pubu i przeszłam ostro przez labirynt stolików. Salę objęłam zupełnie pobieżnym spojrzeniem, co wcale do mnie nie pasowało. Natychmiast udałam się jednak na schody, by znaleźć właściwy pokój. Korytarz był pełen identycznych drzwi zdobionych złotymi numerami. Wreszcie znalazłam te odpowiednie i weszłam do środka. Bez pukania. Spłoszone dziewczę w łożu pisnęło, naciągając na powabne ciało kołdrę. Nie byłam zdziwiona. Jedynie patrzyłam zbyt długo, z niezdrową ilością mrugnięć – a właściwie bez żadnego. Nieznośnie przedłużałam jej udrękę. Chwilę później podniosłam z ziemi jej łachy, a drugą ręką wyciągnęłam ją z łóżka. Dosvidania, Kimkolwiek była – będzie przeszkadzała. Patrzyłam, jak prędko nakłada suknię, a potem kontrolnym okiem odprowadziłam ją do drzwi. Zrozumiała. Ja natomiast nie mogła podejrzewać, że jej wnioski wobec mojej osoby dalekie były od prawdy.
Gdy zostałam sama, nie popadłam w obłęd myśli. Przeszłam płynnie do kolejnego punktu. Do śledztwa. Gdy sprawca był znany, dowody układały się w dość prostą historię. Umiałam rozpoznać ślady niedźwiedzia. Rozejrzałam się więc, ale nie grzebałam w kufrach. Nie zamierzałam pogwałcać jego sekretów. Gdziekolwiek się udał, w końcu musiał wrócić. Był w pobliżu, a o pomyłce jednak nie było mowy. Idąc za moim tropem, dotarł aż tutaj. Potrzebowałam tylko dowiedzieć się, jaki był cel tej wizyty. Potrzebowałam wreszcie go ujrzeć.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój 21 [odnośnik]16.01.23 20:29
Odkąd przybyłem deszcz nie ustawał, a srebrne błyskawice rozdzierały zasnuty ciężką kotarą chmur nieboskłon, który warczał niczym rozjuszone zwierzę. Największe miasto Europy ukazało mi się równie surowe co rozległa pusta otaczająca kamienne mury rosyjskiego grodu, noszącego w swoich ścianach skazę upadku moich praprzodków. Ceniłem wiele cech, które dostałem po nich w spadku, ale nie wygodnictwo, w którym zacietrzewili się przez ostatnie pokolenia, ukojenie znajdując w niszczejących komnatach. Pragnąłem wielkości i świetności, a sowa wysłana przez siostrę, która odnalazła mnie zalanego w trupa w moskiewskim mieszkaniu z początkiem maja, stała się ostatecznym bodźcem, wieńczącym miesiące śmiałych marzeń i planów. Nie rozumiałem jeszcze gwaru, który wrzał na ulicach pośród strug deszczu, ni obyczajów, znacznie łagodniejszych niż moskiewskie. Z czujnością drapieżcy przyglądałem się meandrującym wśród ulic czarodziejom, wyzwolonym spod jarzma własnej natury. Magia dominowała, czyniąc w odbiorze miasto jeszcze większym, niż było w rzeczywistości.
Stanąłem przy oknie, odpalając papierosa. Po jednej stronie Londyn przyciągał się powoli w gęstej mgle, budząc się do życia, po drugiej spała angielska dziewczyna, a jej nagie ciało opływało białą pościel. Nie pamiętałem jej imienia, nie rozmawialiśmy wiele, wspólny język odnajdując w międzynarodowym tańcu rozgrzanych ciał. Jej skomlenie wyrażało więcej niż byłbym w stanie pojąć z bardziej cywilizowanego języka. Dzikość przemawiała dosadniej niż dysputy nad filiżanką herbaty - ale o tym, czy Brytyjczycy jedynie stwarzali pozory kurtuazji, miałem się dopiero dowiedzieć. Zgasiłem papierosa w szklanej popielnicy, ułożyłem włosy i zszedłem na parter. Lokal był jeszcze pusty, nie licząc mioteł młócących kamienną posadzkę i czytającej poranną prasę czarownicy, siedzącej za kontuarem. W oczekiwaniu na śniadanie usiadłem przy jednym ze stolików, kreśląc kilka słów w cyrylicy, a następnie zapytałem kobietę o sowę. Nigdy nie rozumiałem w jaki sposób sowy odnajdywały ludzi, zwłaszcza obcych - ale Varya też pozostawiała po sobie tropy i zapachy, choć pewnie wolała wierzyć, że była wieczną łowczynią - nigdy łowem.
Śniadanie wydało mi się dość skromne jak na legendę, w którą obrosło poza granicami Anglii. Do czarnej kawy poprosiłem o gazetę, którą przeglądała czarownica, szybko uzmysławiając sobie swój błąd. Ilość nieznanych słów zaklętych na papierze wzbudziła we mnie frustrację, skupiłem się więc na zdjęciach. Wiedziałem, że jeśli miałem tu pozostać, znajomość języka była kluczowa w pozyskiwaniu kontaktów - a także rozumieniu pism. Dopiłem kawę, beznamiętnie zwracając czarownicy gazetę, po czym powłóczystym krokiem ruszyłem w stronę schodów. W połowie drogi wyminęła mnie kobieta, rzucając spojrzenie tak złowrogie, jakby chciała mnie przekląć. W tym grymasie ledwie rozpoznałem, iż była to ta sama, która kilka godzin wcześniej posłusznie uginała pode mną kolana.
- Zapomniałeś wspomnieć o żonie - mruknęła gniewnie, nawet się nie zatrzymując i wartkim krokiem opuszczając lokal, pozostawiając mnie na schodach w konsternacji, czy aby na pewno angielska żona nie miała innego znaczenia, lub czy w istocie powiedziała to, co zrozumiałem. Wzruszyłem ramionami, uznając, iż ta zagadka była zbyt abstrakcyjna i marginalna, by jej rozwikłanie miało przynieść satysfakcję. Jednak w chwili, gdy przekroczyłem próg wynajmowanego pokoju, rozwiązanie odnalazło mnie samo. Zimna cera i jeszcze mroźniejsze spojrzenie zdolne były zamieniać w sopel lodu - ale nie niedźwiedzia, który przemierzył wzdłuż syberyjskie ziemie, w mrozie hartując ducha i ciało.
Zamknąłem za sobą drzwi i zatrzymałem się w progu, wsuwając dłonie w kieszenie szaty, przeplatając dumę z nonszalancją. - Ciekawość i tęsknota to ciekawi manipulatorzy. - łypnąłem na siostrę z ukosa, ni to uśmiechając się, ni poważniejąc. - Szybko cię tu przywlekli. - Wiele szybciej, niż przypuszczałem. Chciała mnie zobaczyć - a ja chciałem zobaczyć ją. Czy na obcej ziemi jej instynkty pozostawały równie wyostrzone jak w dziczy? Czy w miejskim gwarze potrafiła usłyszeć własny głos? Była nieprzyuczona do szerokiego świata, do zgiełu miast, do ludzi kryjących prawdziwe twarze pod palisadą uprzejmości. Nie zamartwiałem się o nią. Nasza krew była silna; choć nieufna, to pozbawiona trwogi przed obcym. Byłem ciekaw Varyi, bo w przeciwieństie do ojca potrafiłem jej nie tylko słuchać - potrafiłem ją usłyszeć.
A ona warczała gniewnie, nawet z dala od bezpiecznej gawry - tego byłem pewien.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Pokój 21 [odnośnik]16.01.23 20:43
Wypuszczone z niedźwiedziej klatki angielskie jagnię jak ten ruchomy drogowskaz miało go tutaj ściągnąć. Na to właśnie liczyłam. Tego byłam pewna. Wkrótce potem drzwi zaskrzypiały, a ciężki but stanął u progu londyńskiej kwatery. Dwie twarze rzeźbione jednym dłutem, dwa spojrzenia o zlodowaciałej głębi. Swój i bliski, zimny i jednocześnie coś we mnie rozniecający. Znajomy, rozpogadzający i całą mnie rozdrapujący wewnątrz zamkniętej na cztery spusty duszy. Spoglądałam spode łba, niczym spetryfikowany gargulec z zamrożonych balkonów naszej twierdzy. Chciałam być bezczuła i wypędzić go stąd czym prędzej. To była moja historia, moja opowieść, moja szansa i moja Anglia. Problem w tym, że on również był mój.
Podeszłam więc blisko, na połowę wyciągniętych rąk, ni mniej ni więcej. Pod mocnym krokiem drewniane deski zaczynały charakterystycznie skrzypieć. Tymczasem moje dłonie kryły się w ciemności lekkiej szaty, moje oczy świdrowały go milczącym ostrzem. Nie tknęłam, nie sprawdzałam, czy jest moją marą czy faktycznym żywym przekleństwem. Z tej odległości mogłam odczuć jego zapach, inny, wzbogacony o obce mi nuty, dojrzalszy, jeszcze bardziej surowy. Uniesiona głowa spokojnie rozdrabniała to, czym próbował mnie zatruć w rodzinnym powitaniu. Co próbował mi wmówić. Masz rację. Nie spodziewałam się, że wyruszysz moim tropem tak prędkoodwróciłam jego własne słowa, całkowicie ignorując wątek moich emocji. Pod ciemnowłosą czupryną tliło się we mnie mnóstwo koncepcji, prawdopodobnych motywacji, wszelkich powodów, dla których tutaj był. Tutaj, a nie przed obliczem kuzyna-namiestnika i przede wszystkim nie w naszym kraju. Krył się w pokoju, nie zapowiedział się, nie wyjawił swych zamiarów. A może nie wyjawił ich tylko mnie? Znał podejrzliwe spojrzenie próbujące wkłuć się do jego myśli. Jaka szkoda, że daleko mi było do opanowania magicznej praktyki penetracji czyjejś głowy. Jednak wspólne życie nauczyło mnie wydobywać z niego część odczuć, nawet gdy wyraźnie o nich nie mówił. Wchłaniałam stopniowo jego wciąż zaskakującą obecność. Porównywałam ze sobą dwa obrazy: ten nasz ostatni i ten trwający, kiedy dorosłość wzięła go śmielej w swe ramiona. Nie byliśmy już dziećmi.
- Po co przybyłeś? zapytałam od razu, dość ponuro. Być może nie była to forma powitania, której oczekiwał. Zdawało się, że żadne z nas nie rwało się do rodzinnej czułości. Nie zamierzałam bawić się w podchody. Jego znak na brytyjskiej ziemi mógł być dla mnie znakiem porażki. Być może ojciec zmienił zdanie i kazał mnie stąd zabrać. Tylko że Arsentiy jeszcze niedawno zaznawał rozrywkowego życia w wielkiej Moskwie. Papa mógł wysłać kogokolwiek, nie musiał jego. Stojąc tak, wciąż nie spuszczałam z niego spojrzenia, jakbym zamierzała przypilnować prawdy, jakbym chciała wiedzieć, że nie spróbuje mnie zwieść. Ostatecznie mogło być tak, że postanowił poszukać swojego losu w wojennej grozie, w sławie naszego potężnego kuzyna, w niezmąconym, pociągającym mroku Czarnego Pana. Daleko od Syberii. Chciałam wiedzieć. Po co ci Anglia? odezwałam się znów, okazując brak cierpliwości. Z naszej dwójki to jednak on posiadał większe doświadczenie w obcowaniu z tak dużym miastami. Dla mnie one zdawały się istnieć dotąd jedynie w strefie opowiastek. Teraz pierwszy raz w życiu doświadczałam jednego z nich całą sobą.
Tęsknota zaś, jeżeli w ogóle potrafiłam i zamierzałam się do takiej przyznać, nie miała prawa wydostać się na powierzchnię. Nim przejdziemy dalej, potrzebowałam zaspokoić głód informacji. Nie lubiłam nazywać tego zaintrygowaniem czy rodzinną więzią.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój 21 [odnośnik]18.01.23 18:30
Od jej spojrzenia zamarzłoby piekło, ale trzeba było czegoś więcej, bym poczuł przejmujący chłód ściskający trzewia. Karmiły nas te same żywioły, poskramiały bliźniacze baty. Zdawało się, że nie umieliśmy znaleźć języka innego niż ten, który przemawiał w imieniu wszystkich bożków wojny, chodź wojennymi ścieżkami wcale nie chadzaliśmy. Na naszej wspólnej topografii nie dało się odnaleźć żródła tej odwiecznej rywalizacji. Najbystrzy kartograf zgubiłby się w dzikiej plątaninie szlaków, którymi do siebie docieraliśmy, zupełnie tak, jakby nie dało się nanieść ich na żadną mapę, zupełnie jakby tylko krew mogła być tu skutecznym kompasem. Byliśmy blisko, ale daleko od rozumienia bliskości w pojęciu ludzkim i cywilizowanym. Natura uczyniła niedźwiedzie samotnikami, zmuszając nas do nieustannego krzyżowania pazurów.
A jednak to w bojowej postawie rozpoznawałem to, do czego przywykłem. Obwąchiwała mnie jakby z niechęcią, witała grymasem, zdystansowana ciałem i słowem. Nie spodziewałem się niczego innego. Moje wargi wygięły się w oszczędnym, wilczym uśmiechu, kiedy posłane przeze mnie groty odbiła w moją stronę, by zaraz po tym zaszczuć mnie własnymi pytaniami.
- Ja też nie. - Na przekór Varyi wziąłem słabości w szerokie ramiona bez cienia wstydu. Ostatecznie to one doprowadziły do naszego spotkania, zbyt dług odwlekanego, dziwnie wytęsknionego. Nawet samotni drapieżnicy czasami potrzebowali towarzystwa. - Po co pisałaś? - Niecierpliwy język siostry skarciłem triumfującym spokojem. Zmierzyłem ją wzrokiem, czując jakbym przeglądał się w lustrze, wygładzającym moje rysy. Ujmował mnie jej gniew i buta, bawiła dziecięca zachłanność, która w surowych pytaniach sugerowała, jakbym chciał jej coś zabrać. Być może tam, w dalekiej Rosji, widziała we mnie zagrożenie - mnie należało się wszystko, podczas gdy od niej zwykle wymagano więcej. Nie chciałem dzielić się własnymi myślami - jeszcze nie. Komunikowała się ze mną oszczędnie, niechętna do wyjawiania własnych motywów, a więc i ja postępowałem ostrożnie, spuszczając całun milczenia na to, że przybyłem tu dla siebie. Dla przyszłości rodziny. Dla niej.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Pokój 21 [odnośnik]21.01.23 23:19
Chciałam czy nie – w tej izbie miałam do czynienia z równym przeciwnikiem, choć w męskim ciele pozostawał zazwyczaj na wygranej pozycji. Tym razem jednak było to zderzenie innego rodzaju. Przybywał jak widmo zimy, moje roztopione w angielskim słońcu ciało zdawał się kojąco mrozić samą swą obecnością. Prócz ukojenia była też ta namiastka grozy, która podwyższała moją czujność i nie pozwalała na zbyt miękkie uczucia. Najpierw garść informacji, a dopiero potem… cała reszta. Mierzyliśmy się więc ze sobą, on nie chciał ustąpić, a ja czułam, jak we mnie wzbiera się gniew. Oczywiście się nie dziwił. Zamierzał przeczekać moje wzburzenie? Stać tak spokojnie, aż opadnie kurz i spojrzę na niego jak stroskana siostra na swego brata?
Nie podobało mi się to, że wciąż trzymał odpowiedzi poza moim zasięgiem. Znałam możliwości, ale wciąż nie zyskałam pewności, która z nich najbliższa jest prawdzie. Brak wylewności ze strony Arsentiya sprawiał, że mój niepokój tylko się rozszerzał, sięgając daleko poza ściany tej izby. Mimo to trzymałam go na uwięzi, w chłodzie. Nie pozwalałam, by cokolwiek tak jawnie nakarmiło jego spojrzenie.
– Uznałam, że należy cię powiadomić. Wątpię, że zrobiłby to ojciec. Prędzej matka – odpowiedziałam, schodząc z poziomu mentalnego zadrapywania go pazurami. Cofnęłam się o krok. Oczywiście, chciałam tylko i wyłącznie, by poznał nowiny. Podejrzewałam, że nie spodziewał się, iż opuszczę Rosję. W dodatku z własnej woli. Nie zastanawiałam się nad tym, jakiej właściwie oczekiwał odpowiedzi. Otrzymał rzeczowe wyjaśnienie, proste, bez drugiego dna. Czyżby? – Nie uwierzę, że to zwykłe odwiedziny – przyznałam wprost, przechodząc kawałek dalej i ponownie rozglądając się po pokoju, który zdawał się pamiętać niedawne godziny upojenia. Zignorowałam to jednak. Popatrzyłam na niego jeszcze raz. Jego obecność w Londynie nie była tęsknotą ani przypadkiem. Nie bez powodu też wysłał sowę. Chciał się ze mną spotkać. To oczywiste.
– Arsentiy – wymówiłam znacząco i otworzyłam szerzej oczy. W ślad za moim głosem deszczowe krople zaczęły rozbijać się o szyby w oknach tej gospody. W starej kamienicy wyraźnie słyszalne. – Każą mi wracać? – zapytałam ponuro, zdradzając się ze swymi obawami. On jednak zdawał się być jedną z nielicznych osób, przed obliczem których mogło się wydarzyć. Nie zamierzałam jednak dłużej polować na wyjaśnienia, których za pierwszym razem mi odmówił. Zapytałam więc wprost. Wątpiłam jednak, by taki był cel jego wizyty. – Ktoś wie, że tu jesteś? – ktoś z naszych? Kolejne pytanie. Zastanawiałam się, czy przybył sam, czy powiadomił naszych angielskich krewnych, czy… Niewiedza była torturą, jak promienie słońca w środku lata, gdy wspomnienie zimy okazuje się zbyt odległe, zbyt niemożliwe. Mój brat jednak przebył dość długą drogę. – Byłam pewna, że nie opuścisz Moskwy, że… - nie zobaczymy się zbyt szybko. Urwałam, by przełknąć dozę goryczy. Usiadłam na drewnianym krześle. Jeżeli liczył na to, że wyjdę lub go stąd wypuszczę bez otrzymania odpowiedzi, to był w głębokim błędzie. W ogóle trudno mi było oswoić się z myślą o opuszczeniu go po tak długiej rozłące. Nie umiałam jednak głośno przyznawać się do takich rzeczy. Do tęsknoty. Zdecydowanie łatwiej przychodziło mi stawianie przed  nim pułapek i rzucanie mroźnych spojrzeń. Zdawało się jednak, że na ten rodzaj chłodu zdołał się już uodpornić.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój 21 [odnośnik]28.01.23 22:32
Choć z naszych ust padały jedynie oszczędne zgłoski, to właśnie cisza sprzyjała wzbudzaniu napięcia, które powoli rozdrapywało skórę, kawałek po kawałku, aż w końcu stawało się tak nieznośne, że zmuszało jedną ze stron do wrzasku. Ale Varya nie miała w zwyczaju krzyczeć - żadne z nas nie miało, jakby nieustająca zima przez lata ściskała nas za gardła, kształtując chłodne, pozbawione wysokich tonów głosy. Zamiast objawów oczywistych, rozpoznawałem u siostry nerwowo falujące nozdrza i ciężkie przełknięcie nagromadzonej śliny, które próbowała zamaskować buńczucznym spojrzeniem i zaciśniętymi w złości wargami.
Złości, a może strachu?
Bywałem okrutny - i nieraz bywała świadkiem mojego okrucieństwa, jak wtedy, w szkole, gdy obdzierałem z godności chłopca o nieznaczącym nazwisku, barwiąc mundurek szkarłatem jego krwią, albo podczas polowań, kiedy własnymi dłońmi łamałem karki zwierzętom, w poczuciu darowanej łaski skracając ich cierpienie - nigdy jednak nie dawałem Varyi powodu, by mogła przypuścić, że kiedykolwiek obrócę się przeciwko niej. Dokonałem tego jako dziecko - nieumyślnie - i była to lekcja, którą odbierało się tylko raz w życiu. Nie przypuszczałem, że szybko odpuści tę psychologiczną rozgrywkę, źródła doszukując się po równo w dwóch zmorach, z imieniem których powitałem siostrę po długiej rozłące. Ostatecznie oboje chcieliśmy odpowiedzi, a tych nie dało się przemilczeć.
- Rozumiem, że chciałaś, żebym się dowiedział, a w następstwie ubrał w obojętność? - Spokój przeplatał się z lakonicznością, gdy obniżałem podbródek, mierząc ją obojętnym, zimnym wzrokiem.  Kiedy zrobiła krok do tyłu, podążyłem za nią. - Oczekiwałaś, że potraktuję twoją wiadomość tak, jak zrobiłby to ojciec? - Byliśmy traktowani inaczej, a rodzice nie dzielili na nas uwagi po równo. Często czułem na sobie ojcowskie oko, jeszcze częściej bywałem świadkiem, jak na widok Varinki jego powieki nawet nie drgały. Wyrastaliśmy w jednym domu, ale dla każdego z nas był to trochę inny dom. - Każesz mi dalej zgadywać? - Rzuciłem oschle, z niesmakiem w głosie. Nie lubiłem się domyślać, a do pewnych spraw brakowało mi cierpliwości - jak na przykład do poznania motywów Varyi, nie tylko tych, które skłoniły ją do wysłania listu, ale i tych, które przytargały ją do tego pokoju, w tym dziwnym mieście, gdzie ludzie mówili w bezpłciowym języku. - To prawda. To nie są zwykłe odwiedziny. - Przyznałem jej rację, ostrożnie i oszczędnie; to, ile zamierzałem jej powiedzieć, zależało od jej ruchów. A te były swobodne, jakby gęsta atmosfera, która jeszcze przed chwilą trzymała ją w ryzach, opadła i pozwoliła na złapanie oddechu. Mierzyłem ją spojrzeniem i wiedziałem, że Varya robi dokładnie to samo - różniło nas jedynie to, że swojego tropienia nie tuszowałem zachowaniem.
- Kto? - Uniosłem na krótko brodę, a w ślad za nimi powędrowały brwi. Kto miał nakazać jej wracać? Ojciec, który zawsze traktował ją z obojętnością, czy matka, której zdanie nie miało znaczenia? Nie musiałem wypowiadać tego na głos, by pojęła gorzką ironię, która czaiła się w jednozgłoskowym pytaniu. - Powiadomiłem rodziców o swoich planach. Naszych krewnych z Londynu również. - Byłem pewien, że uczyniła to samo. Wszyscy spotkaliśmy się tamtego lata w twierdzy. We mnie coś się zmieniło. W Varyi też musiało - choć nie mogłem doświadczyć tego na własne oczy. Czułem ją jednak. Czułem jej krew, jej bijące w piersiach serce, tak jak drapieżnik wyczuwa drugiego drapieżnika. Nasz ojciec zbyt wiele lat spędził w twierdzy, by widzieć świat poza jej murami, ale my byliśmy głodni. Głodni wszystkiego z zewnątrz, złaknieni historii o dawnych latach, kuszeni wizją lepszej przyszłości. A być może to byłem tylko ja - ale gdyby tak, to czy spotkalibyśmy się tutaj, w Londynie, pierwszym w świecie wielkim mieście wolnym od mugoli?  
- Że? - Powtórzyłem za nią, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Wolnym krokiem, jakbym skradał się tropami zwierzyny, podszedłem do krzesła, na którym usiadła, stając obok i opierając się lędźwiami o parapet. Pochyliłem głowę w jej kierunku, przez chwilę przypatrując się jej w akompaniamencie dudniącej o szybę ulewy. O ile nasza ojczyzna była skuta lodem, tak ten kraj zdawał się być pod panowaniem deszczu - a woda miała tę cechę, że dawała się kształtować znacznie łatwiej niż jej zimny brat. - Że za tobą nie przyjadę? - Znów kazała mi zgadywać, więc zgadywałem, oczami wodząc po jej niewinnej buzi, która w ponurym świetle londyńskiego poranka wydała się surowsza, niż zapamiętałem. - Dlaczego wyjechałaś z Rosji? - Ja również potrzebowałem odpowiedzi.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Pokój 21 [odnośnik]29.01.23 13:40
Drażniły mnie niespodzianki. Jego widok był jedna z nich. Mglisty, wypełniony pytaniami, groźbami, ale i pomyślnymi obietnicami. Do tych ostatnich nie umiałabym się przyznać tak łatwo i lekko, choć odkąd tylko stałam się dzieckiem bardziej świadomym i potrafiącym przyswoić sobie pewne wartości,  jasno starałam się wyrażać, jak widzę swoje miejsce w świecie. Arsentiy zaś o tym wszystkim wiedział, to wszystko znał, w tym się wychował i to cenił. Nasz chłód, naszą hardość i posłuszeństwo wobec tradycji i związanego z nią brzemienia. Nasze przywiązanie do siebie nawzajem, tak inne od kolorowych obrazków rozpogodzonej rodziny. Ono było milczące, układane z niedomówień i szorstkich przejawów kanciastych uczuć, po których spodziewano się miękkości i melodyjności ciepłych uśmiechów. Zamiast tego wszystkiego królowała twarda poza, która nie chciała popękać, nie chciała uwolnić tego czegoś, co spłoszone kryło się za wysokim, kamiennym murem. Dobrze nam było jednak w tej mentalności. Kulawa komunikacja bywała jednak dość problematyczna. Pazury ostrzyły się, a spojrzenia przecinały krótką przestrzeń między nami.
Pozwalałam mu ze spokojem mówić, snuć domysły, stawiać na mnie pułapki. Tymczasem w swych propozycjach zdradzał mi strzępki swoich myśli, podrzucał ślady emocji i podpowiadał, z jakim bratem przyszło mi się właśnie mierzyć. Na pewno z moim. Nikt tak dobrze nie mógłby go podrobić. Nikt tak dobrze nie pociągał za właściwe części mnie, by po nitce dostać się do sedna sprawy. W walce między sobą notowaliśmy zwykle wzajemne zwycięstwa i wzajemne porażki. Nie potraktowałbyś mnie tak, jak zrobiłby to ojciec rozpoczęłam w końcu, stwierdzając zupełną prawdę. Ojciec rzeźbił go na siebie, ale ojciec za sobą miał młodzieńczość, w której pławił się teraz mój brat. Mimo starań, Arsentiy nie był jego młodą kopią. Z pewną ulgą odkrywałam, że choć ceniłam papę, wolałam, by oddał swemu synowi tylko część siebie. Wiem, że to dla ciebie istotne. Informacja, że wyjechałam. W dodatku do Anglii znów wyjaśniłam, obronnie, rozsądkowo, w prostych zdaniach, bez zbędnego rozwijania się. Właśnie tak, żadnego wydaje mi się, podejrzewam, tylko wiem. W odwrotnej sytuacji czułabym dokładnie to samo. W murach naszej twierdzy wiele istotnych informacji sprowadzano do rangi zbędnych, niepotrzebnych w codziennym życiu i tylko zagracających myśli. Wieść o mojej podroży mogłaby być dla ojca jedną z nich. To podejście i we mnie się zalęgło, sprawiając, że nie umiałam tak po prostu odpowiedzieć mu, że pragnęłam, aby wiedział. Że tego chciałam.  W jakiś pokrętny sposób opiekowaliśmy się sobą, choć zapewne z racji wzajemnej pozycji to bardziej on mną. Wolałam jednak wierzyć, że relacja ta pozostawała wzajemna.
Ścisnęłam mocno usta, by nie zawyć w rozczarowaniu. Dał mi potwierdzenie i nie dopowiedział już nic, jak zwykle skromnie, niewylewnie. Rozumiałam to, a jednocześnie czułam frustrację, bo w tym momencie bardzo potrzebowałam odkryć rozległą prawdę, tajemnicę związaną z jego motywacjami. Zasupływaliśmy ze sobą nasze spojrzenia, karmiliśmy się zbyt małymi porcjami wyjaśnienia i zbyt dużą ilością pytań, po których pozostawała gorycz na języku. Odpowiedzi wciąż nie napływały.Dobrze wiesz kto burknęłam, odwracając spojrzenie od jego twarzy. Nie miałam ochoty na przyznawanie się do tego rodzinnego uzależnienia. Ceniłam je, oddawałam mu się i jednocześnie czułam, jak boleśnie zaciska mi się wokół szyi. Nie wrócę podkreśliłam dla jasności, stanowczo, ale bez złości. Mimo to nie wyglądało wcale na to, aby właśnie to go tutaj sprowadziło. – Zamierzasz się tutaj zatrzymać? w tym pokoju, w tej gospodzie, w tym mieście, w tym kraju.Odwiedź nas zaproponowałam z nieco lżejszym już tonem. Przestałam walczyć. Zamiast tego próbowałam przyciągnąć. Kwestia stawienia się brata w mieszkaniu na Pokątnej wydawała się jednak oczywista. Tam lub gdziekolwiek indziej, gdzie zarządzą krewni.Powinni cię poznać przyznałam jeszcze. Ciszej. Rozdrażniony niedźwiedź zaczynał się uspokajać. Przestawałam wyobrażać sobie, jak mogłabym się z nim rozprawić. Szczątkowość wyjaśnień zaczynała bowiem sprowadzać się do nieoczekiwanych wniosków.
- Że wiele dni minie, nim znów cię ujrzęodezwałam się wreszcie, nie szukając jego oczu, kiedy stał obok, pochylony, czuwający przy mnie jak kiedyś. Pozwoliłam tym słowom wydostać się, a one wolne, wyleciały spomiędzy warg z zaskakującą swobodą. Dopiero później skarciłam samą siebie. Powoli opuściłam głowę. Pozwoliłam, by krzesło zapiszczało pod moim ciałem, kiedy nerwowo się napięłam. Przyjechałeś za mną podsumowałam sobie i zastanowiłam się nad tym przez chwilę. Jak to w ogóle miałam rozmieć? Nie ufał mi? Nie wierzył, że sobie poradzę? Nie chciał zostawiać mnie tutaj samej? Nie zbudujemy potęgi, tkwiąc w ruinach, bojąc się wysunąć nos poza Syberię. A tutaj toczy się prawdziwa wojna, również pod naszym herbem. W słusznej sprawie. Pod przywództwem wielkiego czarnoksiężnika. To dla nas szansa. Nim umrzemy w gruzach, dzieląc niepowodzenia przodków. A ty to rozumiesz. I właśnie dlatego przyjechałeś, Arsentiy.Teraz moja twarz skręcona ku niemu łapała pochmurną angielską jasność. Miał wszystkie odpowiedzi. Ja do swoich też powoli dochodziłam. Zamiast być zazdrosną siostrą, zamiast złościć się na to, że powtarzał mój szlak, wybierał mój cel, czułam dumę i pociechę, że również tutaj się znalazł i znów mogliśmy być razem.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój 21 [odnośnik]07.02.23 0:36
Syberia uczyła powściągliwości, chłodu i minimalizmu, i tacy też byliśmy oboje. Niezbyt obyci z emocjami, najlepiej dogadywaliśmy się ścierając w konnych wyścigach, rywalizując o najcenniejsze trofeum, o najtrudniejszą do zdobycia skałę. W dniu, kiedy prawie pozbawiłem ją życia, zrozumiałem jednak, że ta rywalizacja nie działa się naprawdę; że była wyłącznie areną, na której w starciu odnajdywaliśmy nić porozumienia, nigdy niezgody. Varya była moja, a ja byłem jej. Nie dla kaprysu i nie na skinienie, ale zawsze obok, w cieniu, niczym wierny pies, błyskający bielą kłów ku przestrodze - nie podchodź. Nawet kiedy dzieliły nas kilometry, a listy nie przychodziły przez długie miesiące, byłem jej oddany, bo tym oddaniem naznaczył mnie ojciec, może zrzucając z własnych barków odpowiedzialność, której sam nie był w stanie udźwignąć. Była zaradna, w wielu kwestiach mnie przewyższała - ale nie była samowystarczalna.
- Dla mnie. - Powtórzyłem za nią oschle, analitycznie. - Co z tobą?  - Nie robiła tego przecież dla mnie, nigdy nie czuła się wobec mnie zobowiązana. - Chciałaś, żebym przyjechał. - Oznajmiłem, dufnie zadzierając brodę. Czy inaczej by napisała? Tylko po to, by przekazać suchy fakt? Potrafiła milczeć miesiącami, a teraz zabierała głos? Nie dałem się zwieść tej obojętności, za dobrze znałem jej szorstką fakturę. Byliśmy w obcym kraju - wśród swoich, ale jednak innych. Nie tylko język stawiał między naszymi światami głęboką wyrwę; dzieliły go inne obyczaje, spajała jedna krew, wspólne cele. Nie potrzebowała we mnie przewodnika, nigdy z resztą do niego nie aspirowałem. Nie potrzebowała też mentora, bo w sercu nie miała trwogi. Byłem spoiwem między starym a nowym, strażnikiem naszej zimowej spuścizny, której nie chciała całkowicie porzucać w tej deszczowej krainie, wreszcie byłem tym, który słyszał i rozumiał ją wtedy, kiedy nie chciała nic mówić, a mówiła rzadko. Tak podpowiadała mi intuicja, w to wierzyłem.
Nie oczekiwałem odpowiedzi na mój gorzki zarzut, a złość i niemoc, które wybrzmiewały w głosie młodszej siostry, uzmysławiała mi, jak bardzo uwierała ją rola oddanej i niezauważanej córki. Nie wiedziałem jak to było być na jej miejscu i nie potrafiłem jej z tej przyczyny współczuć, empatię zastępując gotowością do działania. - Skąd ta pewność?  - Nie kryłem zaskoczenia ostatecznością, z jaką wydała swój wyrok. Podjęła już decyzję? Co takiego uczyniła jej Rosja - albo czego jej nie dała, czym mamiła Anglia? Mogłem jedynie snuć domysły. I choć pewnie były trafne, tym razem wolałem usłyszeć to z jej własnych ust. - Zamierzam zostać tak długo jak uznam to za użyteczne.  - Dwa miesiące, trzy lata, a może dziesięć? - Nie przyjechałem tu na wakacje. Ty przecież też nie.  - Cele mieliśmy podobne, jak w ogóle mogła posądzać mnie o to, że uczyniłbym cokolwiek wbrew czemuś, w co sam wierzyłem? - A ja chcę poznać ich. - Zgodziłem się, zauważając, że zgody było z każdym słowem między nami coraz więcej. Ostatecznie krew zawsze znajdywała rozwiązanie.  
- Wolisz, by los decydował za ciebie?  - Zaskoczył mnie jej niemal melancholijny ton, oddający wodze przypadkowi. Nie hołubiłem podejściu wychodzącym z założenia bierności, a Varya z pewnością o tym wiedziała - być może sama po chwili skarciła się w myślach za nieroztropne słowa, bo w jej postawie coś się zmieniło. Nie powiedziałem jednak nic więcej. Nie musiałem, była Mulciberem - sama wiedziała jakie wyciągnąć dla siebie wnioski. Byłem wdzięczny za tę samodzielność, ale zaczynałem ją powoli doceniać dopiero teraz, w gorzkości zadanej w dzieciństwie upatrując się metody, która wyciosała w nas siłę i zaradność. Varya miała to wszystko, a fakt, że wyrwała się z gniazda o własnych skrzydłach imponował mi tak samo, jak jej chłodna bezwzględność, z którą traktowała swoje zdobycze. Cała była zimna i niezdobyta, monumentalna jak twierdza, z której przybyliśmy, ale i tak samo jak ona kruszyła się i sypała od środka, kiedy dobrze znało się jej architekturę. Oboje mieliśmy swoje słabości. I to ich musieliśmy strzec przed innymi. - Za tobą. - Powtórzyłem za nią, powoli, dosadnie. - Dla siebie.  - Wyjaśniłem, splatając przedramiona na torsie. - Nie jestem tu po to, żeby cię pilnować. Ojciec już dawno powinien był zadbać o to, byś zaczęła obracać się w świecie innym niż nieprzemierzone lasy, obfite w zwierzynę, lecz wyludnione. Zwierzęta na niewiele się przydają. Szczególnie martwe. - Ludzie bywali równie cenną walutą jak galeony. - Cieszy mnie, że sama zadbałaś o to lepiej. - Napełnia dumą, że bez strachu przecierasz szlaki. Zatruwa zazdrością, że to nie ja odważyłem się na ten krok jako pierwszy. Że potrzebowałem dodatkowej zachęty. - Nasz kuzyn, Ramsey, przysłał do mnie list w kwietniu. Przypuszczam, że do ciebie również. - W jej spojrzeniu odnalazłem potwierdzenie. - Wahałem się już od jakiegoś czasu. Twoja wiadomość przeważyła szale. Znasz mnie. Wiesz, że chociaż szanuję ojca, nie podzielam jego zapatrzenia w przeszłość. A nam nie jest pisane milczenie pod śnieżnymi zaspami. Nam pisany jest ryk, który rozniesie się po lasach, sparaliżuje miasta i pozostanie na przyszłe pokolenia. - Mieliśmy jedno marzenie, nie miałem ku temu wątpliwości. I żadne z nas nie chciało wkraczać na te ścieżkę w osamotnieniu. - Wyglądasz pięknie, choć smutno. - Dodałem po chwili, w oderwaniu od pieśni, które już snuliśmy razem. Widziałem ją, jak zawsze - nawet, kiedy nie chciała zostać dostrzeżona. Trudno z resztą było oderwać wzrok od jej oblicza, zdradziecko łagodnego, ekscytująco buntowniczego.- Czego ci tutaj brakuje?  - Zapytałem, i choć był to wyraz troski, mój głos niósł w sobie więcej bezdusznej apodyktyczności i pragmatyczności, stawiając mnie w gotowości do spełnienia wszelkich zachcianek. Materialnych, albo i nie.    
Czy znała już wszystkie odpowiedzi?
[bylobrzydkobedzieladnie]




всегда мы встаем


Ostatnio zmieniony przez Arsentiy Mulciber dnia 07.02.23 16:46, w całości zmieniany 1 raz
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Pokój 21 [odnośnik]07.02.23 14:01
Nie wiem, czy mogłam zgodzić się z jego słowami, czy naprawdę chciałam, aby przybył tutaj za mną. Już jakiś czas temu skręcił do wielkiej stolicy, szukając tam możliwości i rozrywek, których próżno było szukać w otoczeniu rodzimej twierdzy. Mogłam czuć pustkę przez nieobecność brata, ale jednocześnie dawałam mu wolność. Nie było powodu, by wiernie trwał u mojego boku – szczególnie że ja wciąż pozostawałam pod opieka krewnych. Mógł więc odkrywać świat, wybierać zgodnie z pragnieniami i głosem ambicji. Nie musiał gnać tu za mną. Nie mogłabym go o to poprosić, nawet gdybym potrafiła prawdziwie przyznać się przed sobą, że właśnie tego bym chciała. Czy chciałam? Skłócone ze sobą myśli nie mogły przemówić wspólnym głosem. Tym bardziej tym, który Arsentiy mógł usłyszeć. Ja nie bałam się wyruszyć sama w obce miasta i obce społeczności. Wiedziałam, że znajdę tam solidny, niedźwiedzi dom zbudowany z walecznych pazurów, sylwetek, które zdołały się wyróżnić na tle krwawej, wojennej historii. W jej stronę więc szłam, gotowa zanurzyć się po kolana w posoce. Zawsze się brudziłam, walka, łowy, demonstracja siły i przemoc miały swój wymóg. Tutaj również miałam zostać naznaczona ich kolorami.
Nie uzyskał odpowiedzi.  Trzymałam się matowego, beznamiętnego spojrzenia, które bezpiecznie kryło jakiekolwiek emocje. Nie pierwszy raz. Wewnątrz mnie dogasała jednak wściekłość, gdy poczułam się częściowo przejrzana, gdy on tak śmiało wygłaszał opinię, będąc całkowicie pewnym, że zna moje pobudki. Próbował wywołać reakcję, która mogłaby zedrzeć ze mnie płaszcz tajemnicy, ale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Zostawiłam go z własnymi domysłami – te zaś mogły go zbliżyć do prawdy bardziej niż cokolwiek innego. – Tutaj znalazłam mój cel. Tutaj Mulciberowie żyją, podczas gdy tam zdychają w wiecznym zimowym śnie. Nie chce takiego losu – obwieściłam coś, o czym dobrze wiedział. Przed czym sam umknął, wybierając Moskwę, potężne miasto kipiące życiem. Wyglądało jednak na to, że nawet ono nie było ostatecznie kuszące, skoro mój brat wyrwał się z jego czaru. Czy na długo? Zatem wybraliśmy wspólną drogę podsumowałam krótko, kiwając na koniec głową. Wciąż patrzyłam na brata, na obrazek różny od tego, co zapamiętałam przy ostatnim naszym spotkaniu. Witaliśmy się z dorosłością, łykaliśmy chętnie wabiące widmo nowych wyzwań. Okazywaliśmy gotowość do walki. Do niej przecież byliśmy stworzeni, a łowy, treningi czy bójki były ledwie zabawa wobec tego, co czekało na nas tutaj. – Czeka nas mnóstwo pracy – wskazałam spokojnie, podpowiadając mu, że zostałam już zaznajomiona z częścią nowych obowiązków, że już wiem, jak będę mogła pomóc krewnym. I że chciałam to zrobić. To uczucie ożywiało mojego zlodowaciałego ducha. Nie roztapiało, a bardziej rzeźbiło krawędzie tak, by ostre brzegi zdołały rozerwać wrogów. Bym ja sama nabrała jeszcze wyraźniejszego charakteru.
– Nie, wolę sama kierować swoim losem – i prędzej czy później przecięłabym twój szlak. Czy tego chcesz czy nie. – I właśnie to zrobiłam – zakomunikowałam sucho, wbijając się mocnym spojrzeniem w jego znajome oczy. Oczy, które czasami czułam na sobie, nawet gdy był setki kilometrów ode mnie. Gdybym nie wyrwała się z naszej jamy, dalej spędzałabym dni, podglądając jak ojciec męczy wrogów i łapiąc triumfy podczas polowań. Uwolniłam się z zamkniętego wybiegu. Tu nie mieli nade mną kontroli, tu mogłam pokazać się od zupełnie nowej strony. Potrzebowałam zupełnie nowego celu, a ten angielski, mimo trudności geopolitycznych, wydawał się obiecujący. Dla niego również.
To wszystko potwierdziło się w kolejnych słowach, które łykałam, jakby były moja własną mową. Wyrwane z mojego gardła, urodzone w duszy niedźwiedzi zamkniętych w klatkach, zdolnych do czynów o wiele większych, niż dyktuje im stado. Obydwoje łączyliśmy się we wspólnym pragnieniu, byłam dumna z naszego mentalnego połączenia, z posiadania druha, któremu nie musiałam tłumaczyć siebie i mojego świata. Wszystko to znał, a ja znałam jego. – Już go słychać, Arsnetiy – zareagowałam i wstałam, by stanąć przy nim, z zadartą głową i pewnym spojrzeniem. Blisko. – Nasz ryk. Naszą obecność. Wycie ofiary, która nie może uleczyć zadanych ran, morza przelanej, brudnej krwi i pisk duszonej arogancji mugolskich przyjaciół. – Sama nie wiedziałam, jakim cudem soczysty opis wkradł się na moje usta. Byłam jednak niesiona chwilą, niesiona obietnicą misji, dumna z tego, co Mulciberowie już zdołali osiągnąć. Otrzymali ziemię, która nas do siebie wołała. Otrzymali też najpotężniejszego przywódcę, jakiego widział świat. – To, co zrobimy tu, wkrótce dotrze i tam – dodałam na koniec, tamując przebłysk własnego podniecenia na myśl o tym wszystkim. Byłam żądna krwi, chciałam mordować tak, jak robili to inni nasi krewni. Świat zasługiwał na czystość, na poszanowanie dla wagi pracy przodków zasłużonych rodzin. Choć wydawałam się tak poważna i stonowana, miałam w sobie żar młodzieńczego żywiołu. Tylko go pilnowałam, ceniąc efekt spokojnych, wyważonych kroków. Gdy zaś staliśmy tutaj, przy sobie, czułam, że być może właśnie mieliśmy stać się sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. Tutaj postawione przez ojca mury – przynajmniej wokół mnie – nie miały racji bytu. – Nie chcę być piękna – wydusiłam z wyrzutem, depcząc jego stwierdzenie. Zmarszczone czoło i cień nerwowego spojrzenia jasno dawały sygnał, że nie podobało mi się to. – Chcę być groźna, silna, wytrwała – uzupełniłam, w pewnym sensie poprawiając go. Wolałam, by tak mnie widział świat. Uroda nie była do niczego potrzebna, to inne cechy bardziej się liczyły. Z zaskoczeniem zaś przyjęłam następujące po tamtych słowach pytanie. Braterska potrzeba opieki nad młodszą siostrą, podszyta konkretem i gotowością. Dziwny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego sennego ciała, a na końcu został  uduszony w uścisku pięści, której miał nie zauważyć. Przyglądałam się mu więc dalej ze zdumieniem. Brakowało Rosji, chłodu, nieskończonych lasów i polan, gór i rodzinnych wiosek. Brakowało pieśni, charakterystycznego gniewu na twarzach rodaków, brakowało wszystkiego. Obejrzałam go całego, posunęłam spojrzeniem w dół i potem znów w górę. Arsentiy Mulciber. Namacalny. Tutaj. – Już wszystko mam – odpowiedziałam po dłuższej chwili, dając nam obu przestrzeń do rozmyślań. Pomniejsze kwestie nie miały żadnego znaczenia.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Pokój 21 [odnośnik]13.02.23 23:55
W ciszy dorastaliśmy, w ciszy uczyliśmy się przetrwania, jak wtedy, gdy jako dziecko wróciłem z lasu, a ojciec powitał mnie milczeniem. Wychowani w pantomimie wykształciliśmy ostrość zmysłów i czujność instynktów, które prowadziły do śmiałych założeń, zwykle trafnych. Varya nie musiała mówić, by ze mną rozmawiać. Drgnięcie powieki, chwilowe zmrożenie ciała, pustka w oczach. Znałem język jej ciała, bo obserwowałem go przez lata, ucząc się czytać z napiętej skóry szyi i nerwowego mrugnięcia, krótkiego grymasu przemykającego przez usta czy złości ulatującej przez nozdrza. Czasami musiałem przełknąć gorycz niewiedzy, bo w maskowaniu swojej natury stawała się coraz lepsza, a może zwyczajnie to ja traciłem swoją zdolność przez rozłąkę, mamiąc zmysły używkami, huczącą dzikość w głowie wypierając wielkomiejskimi ideami. Prawda była taka, że ja też potrzebowałem siostry. Przy niej wspomnienia z Syberii wydawały się żywe, pełne zapachów, dźwięków, głosów - to one ciosały mnie na Mulcibera, na silnego i nieugiętego, a obecność Varyi przypominała o wszystkich wartościach, którymi zostaliśmy wykarmieni. Również o tym, że tam, za odległym horyzontem, nasz głos rozmywał się w bezkresnym pustkowiu.
- Gdybym szukał lenistwa, zamknąłbym się w murach twierdzy. - Myśleliśmy jak jeden umysł zaszczepiony w dwóch ciałach. Wszystko, o czym mówiła, mogłoby wybrzmieć i moim głosem. Choć oddzieleni kilometrami śniegu, wyciągaliśmy jednakie wnioski i podejmowaliśmy jednakie decyzje, śniąc wspólny sen. Syberyjska spuścizna uzbroiła nas we wszystkie niezbędne talenty, by ruszyć na podbój świata. Moskwa była dopiero uwerturą, a nasze spotkanie napięciem cięciwy przed obraniem celu. Dotychczas każde z nas tkało swe ścieżki pracą własnych rąk - kim mogliśmy się stać, mając siebie u boku, żywą broń? Tej strzały nie dało się zatrzymać. Nasi wrogowie mieli się o tym dowiedzieć, poznać naszą zaciętość, nasz tłumiony przez lata gniew.
- Słychać naszych krewnych. - Poprawiłem ją, kiedy w swojej rosyjskości nadużyła przywłaszczenia, choć podobała mi się duma, która wybrzmiewała w jej głosie i postawie. - Ale jestem pewien, że dotrzymamy im kroku. - Z podobnym namaszczeniem słuszną zuchwałością, która pobrzmiewała w jej głosie, zawyrokowałem o naszej przyszłości. Obniżyłem podbródek, odnajdując siostrzane spojrzenie. Odzwyczaiłem się od jej bliskości - lub też nigdy do niej nie przywykłem - przyjmując ją z chłodną ostrożnością, tak jak jeszcze chwilę temu, gdy przekroczyłem próg pokoju. - Zawsze wstajemy. - Rodzinna dewiza, choć wypowiedziana z dala od domu, jeszcze nigdy wcześniej nie wydawała się tak obiecująca. - Będziemy zwiastunami wiosny na skutej lodami przeszłości Syberii. - Widziałem błysk podniecenia w jej oczach, a ona musiała widzieć jego odbicie w moim spojrzeniu. Płonąłem ku absolutnej wielkości, i Varya też była pochodnią, zaznajamiając się z tym dziwnym, obcym żywiołem ognia, wcześniej kojarzonego co najwyżej z paleniskiem w pokoju dziennym, przed którym rozciągała się zdjęta z dzika skóra.
- Nie bój się tego. - Mój sprzeciw obleczony był w gniew, który nie zniósł odrzucenia. Skrzyżowałem z siostrą lodowate ostrze spojrzenia, zwężając powieki, jakbym chciał uchronić oczy przed śnieżycą. Jej uroda była bezsprzeczna, a więc sprzeciw musiał być dyktowany strachem. - Ptak nie odmawia latania, skoro natura dała mu skrzydła. - Nakreśliłem oschle, przeszywając ją spojrzeniem na wskroś, bez litości, jakbym rozrywał jej duszę. Roztaczałem nad nią pieczę na równi z okrucieństwem, które czasem przejawiało się w uszczypliwych docinkach, a czasem wiadrem lodowatej wody wylanym na głowę. Lubiłem obserwować jak radzi sobie, wystawiona na próbę. Jeszcze nigdy nie zawiodła moich oczekiwań. - Piękno i siła mogą iść w parze. - Dodałem już spokojniej, z zakusem brzmiącym w miękkim głosie, nieco opuszczając gardę. Czy chciała sobie pozwolić na takie myślenie? Czy jej umysł był głodny użycia wszystkich narzędzi, które spakowała do swojej walizki sygnowanej biletem Anglia?
Krótki uśmiech przemknął przez moje oblicze, kiedy w końcu zabrała głos. Miałem jednak rację - chciała mnie tutaj. A ja chciałem jej. List od Ramseya był ziarnem, ale dopiero ten wysłany przez Varyę sprawił, że zakiełkował.
- Przejdźmy się. Chcę zobaczyć Londyn twoimi oczami. - Deszcz nie był nam straszny, choć mieliśmy dopiero do niego przywyknąć - podobnie jak i do siebie, na nowo.

zt x2




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Pokój 21 [odnośnik]14.02.23 21:17
13 czerwca 1958

Nie wiedziałem jeszcze, czy ta angielskość będzie mi smakować, ale z odległej Moskwy kusiła wieloma perspektywami - światem, w którym czarodzieje nie musieli ukrywać swojej tożsamości przed niższą formą człowieka, ustępując przed nimi w cień; miejscem, gdzie niedźwiedzi głos znaczył więcej, niż czcze powarkiwania, aż w końcu krainą, do której uciekli moi bracia, uwierani przez system, marzący o wielkich majątkach. Wielu z nich odniosło sukces, a wojna domowa, która trawiła od środka Wielką Brytanię, paradoksalnie była najlepszym momentem, aby się bogacić. Społeczeństwo utrzymywane w ryzach strachu było łatwiejsze do utrzymania w ryzach, co pozwalało na bezpieczne rozstawianie pionków przez tych, którzy pociągali za sznurki. Byłem tu krótko, ale polityką i wydarzeniami na wyspach interesowałem się od dłuższego czasu, kiedy jeszcze na co dzień mijałem kolorowe zabudowy Kremla.  
Nie przybyłem na Wyspy z pustymi rękami. Uzbrojony w talenty i wiedzę, miałem przy sobie również pęk listów od rosyjskich przyjaciół, którzy ręczyli za moje doświadczenie w umiejętnym prowadzeniu ksiąg, znajomości ekonomii, a także płynnego dokonywania finansowych analiz. Moja wiedza była nie była absolutna, ale każdego dnia uczyłem się czegoś nowego, szybko wprowadzając nowe umiejętności w życie. Choć nikt, kto pamiętał mnie w czasach Durmstrangu nie dałby w to wiary, miałem chłonną głowę, ale być może zasługi leżały w odmiennych motywacjach. Pieniądz mnie pociągał tak samo jak seks i władza, i choć w oczach wielu byłem jedynie pewnym siebie chłystkiem, ze śmiałością rysowałem we własnej świadomości obraz eksperta, który nie popełniał błędu. Popełniałem je jak każdy inny, ale silnie wierzyłem, że to, co pozostawało w cieniu, nie zacierało kreacji, którą wystawiałem na targu zdolności.
Mniejszość Rosyjska okazała się łasa na usługi, które oferowałem. Choć moim celem była klientela znajdująca się pośród zamożniejszej społeczności angielskiej, bez płynności w języku i referencjach zdobytych na ich ziemiach nie zamierzałem porywać się z różdżką na Słońce. O Anglikach wiedziałem tyle, że byli konserwatywni i lubili to, co swoje, zamiast więc spalać się w nieudanych próbach dobicia do ich drzwi, zapukałem do przyjaciół i nieprzyjaciół, którzy tutaj, w odległym kraju, nagle wydawali się dziwnie bliscy. Widać było pośród moich rodaków - zarówno tych, którzy dorastali na obczyźnie, jak i tych, którzy wyemigrowali nie tak dawno - że brzmienie mojego nazwiska szybko kupowało ich uwagę, a listy od rosyjskich braci z Moskwy pieczętowały zawarcie układu. Byliśmy znaną rodziną, jednak przywykłem raczej do tego, iż kojarzono nas pejoratywnie - z syberyjskim więzieniem, alienacją, aż w końcu upadkiem i biernością, która zmywała nas z kart historii. Przeszłość była nieodwracalna, bywała skazą zamykającą wiele drzwi, ja jednak wolałem spoglądać w stronę przyszłości, a widok zamkniętych drzwi nie trwożył mojego serca. Ludzie zwykli mówić, że jeśli drzwi są zamknięte, należy wejść oknem. Zawsze uważałem to za bzdurne myślenie, całkowicie irracjonalne, jakby wszyscy zapomnieli, że istniało tysiące innych drzwi.
W jednych z nich przyjął mnie Dolohov. Było to o tyle zaskakujące, że nasze rodziny od wieków toczyły zajadły spór, paląc za sobą wszelkie mosty. Nie wiedziałem, czy do współpracy skłoniły go moje zachęty, czy sznur, który coraz głębiej wżynał się w jego gardło, odcinając dopływ tlenu. Prowadził równolegle wiele biznesów, głównie skupiając się wokół handlu i nieustannie inwestując kapitał. Nie wszystkie gałęzie jego przychodów były legalne, a urzędy już od pewnego czasu interesowały się jego biznesem, zapewne domniemając przestępstwa. Pozostawał wolny tak długo, jak niczego nie można mu było udowodnić. Stąpał po cienkim lodzie, a ten od zarania był moim żywiołem. Być może w innej przestrzeni i czasie nie zdecydowałby się mi zaufać, ale w tamtej chwili biznes i obupólne korzyści stał ponad podziałami, które dyktowała krew. Kiedy przysiadłem do ksiąg, szybko wysnułem przypuszczenie, że jego poprzedni księgowy od dłuższego czasu prowadził dokumentację z niezbyt należytą precyzją, jakby wręcz liczył na to, że Dolohov wkrótce się potknie. Nie wiedziałem, co nim kierowało - ale ktoś musiał kusić go większą nagrodą. Wątpiłem, by był to urząd, prędzej przedsiębiorca, któremu jego działalność krzyżowała większe plany. Ocean rządził się jednak swoimi prawami, większa ryba zjadała mniejsze - o ile te nie wykształciły skutecznych taktyk obronnych.
Wyczyszczenie dokumentacji i uratowanie Dolohovowi skóry zajęło mi ponad dwa tygodnie. Kapitalistyczna Anglia rządziła się nieco innymi zasadami niż te, do których przywykłem, ale ostatecznie wszystko dało sprowadzić się do sumy liczb czy wykresów. Dodatkowym utrudnieniem był język. Przez ostatni rok oswajałem się z alfabetem łacińskim głównie poprzez czytanie, nie praktykę pisemną. Zdarzało się jeszcze, że myliłem litery, zapisując angielskie słowa w połowie cyrylicą, co nie przypominało zupełnie niczego - wszystko więc wymagało dokładnego sprawdzenia, a czasami przepisania. Musiałem jeszcze nabrać w tym praktyki - tym bardziej nie chciałem pracować dla anglików, jednak im mocniej brnąłem w papiery, tym bardziej frustrowała mnie słaba znajomość języka. Nie przybyłem na Wyspy po to, by bawić wśród swoich, choć i z nimi warto było nawiązać dyplomatyczne stosunki. Powolnymi krokami, niezauważenie, miałem wtopić się w angielską socjetę, ale to wymagało pracy i cierpliwości. O ile pierwsza nie była mi straszna, drugiej dopiero się uczyłem. I była to nauka bardzo dla mnie niewygodna. Jednocześnie nie lubiłem podejmować się prostych rzeczy. Prowadzenie ksiąg było nudnym i żmudnym zajęciem - ale wynajdowanie luk prawnych, tuszowanie wpływów i rozchodów, umiejętne pokrywanie kurzem rzeczywistości były już wyzwaniami, które wymagały nie tylko zdolności, ale i odpowiedniego skrzywionego kręgosłupa moralnego. A ten wykrzywiałem chętnie, bez wahania podejmując się zadań, które wymagały pobrudzenia białego mankietu koszuli. Ryzykowałem, bo wiedziałem, że potrafię. Że umiem być chytrzejszy od innych, myśleć za trzech, o kilka kroków do przodu. Dolohov wynagrodził mnie odpowiednio, ale zapłata nie była jedyną formą wdzięczności, której oczekiwałem. Choć jego działalność była wystarczająco obszerna, by stanowiła etat, odmówiłem, gdy zaoferował stałą współpracę. Nie chciałem stać się niewolnikiem kupca, nieważne jak głęboka nie byłaby jego sakiewka. Wyciągnąłem go z bagna, a on miał otworzyć przede mną kolejne drzwi. Okazja nadarzyła się szybko, bo jeszcze w czerwcu obchodził swoje urodziny, które świętował uroczystą kolacją. Nieformalne spotkania przy alkoholu były najlepszym środowiskiem do budowania sieci kontaktów, której potrzebowałem na równi z tlenem. Lubiłem działać sam, ale byłem świadomy, że bez właściwych narzędzi i towarzyszącego mi orszaku, samemu mogłem co najwyżej śnić lub biegać po lasach, uganiając się za zwierzyną. Surowe wychowanie i duma nie ułatwiały poruszania się w towarzystwie, ale odkąd wyjechałem do Moskwy, powoli uczyłem się wszystkich sztuczek, które pozwalały kupić człowieka bez konieczności dokonywania materialnej inwestycji. Słowa były tutaj kluczowe, a moje oręże na obczyźnie pozostawało jeszcze słabe i tępe, stawiające mnie w jednym szeregu z idiotami i nędzarzami. Niemoc drażniła, ale nie byłem przecież bezsilny, bo opanowanie języka zależało wyłącznie od mojej własnej pracy. Ta niewygoda uwierała i drażniła, ale nie znałem lepszej zachęty od złości rozlewającej się po ciele. Targała ku nieznanemu, skłaniała do ryzyka, obiecywała największe nagrody, choć była wymagającą i trudną towarzyszką. Nic jednak, co miało urosnąć do wielkości, nie przychodziło łatwo, a z pewnością już nie przychodziło samo.

zt  




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój 21 - Page 5 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Pokój 21
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach