Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Pokryte zaczarowanym drobnym, białym piaskiem wybrzeże, zejście do którego prowadzi od sali balowej; szerokie, o miękkiej, przyjemnej dla bosych stóp powierzchni jest doskonałym miejscem do dalekich spacerów bez towarzystwa zbędnych gapiów. Przyjemna bryza stanowi rześkie orzeźwienie w trakcie dusznych przyjęć, a na co dzień - pozwala na zaznanie odpoczynku. Od tej strony wybrzeża można obserwować imponujące wschody słońca.
Warunki atmosferyczne były wyśmienite, przynajmniej jego zdaniem. Jaka była przyjemność z treningów w cieple otoczeni przyjemnymi aromatami. Morska bryza uderzająca prosto w twarz była o wiele lepszą możliwością. Tutaj chłód otwierał umysł, pozwalał się skupić na rzeczach i czynnościach istotnych dla tej właśnie chwili. Rosier lubił sobie utrudniać, nic w życiu nie przychodziło łatwo, więc i w tej kwestii pozostawał wobec siebie bardzo restrykcyjny. Stawiał poprzeczkę wysoko, a mierzył jeszcze wyżej i Xavier z pewnością był tego w pełni świadom.
Przyjaźń była ważną sprawą. Szczególnie w świecie zatrwożonym wojną, w której zdrada czaiła się na każdym kroku. Świadomość, że otaczał się osobami, którym mógł ufać, które wyznawały takie same zasady i które chciały podążać w tym samym kierunku zdecydowanie poprawiała humor. Xavier znał się na ekonomii, oboje czerpali z tej znajomości korzyści, mogli pomóc sobie nawzajem. To nie jedynie puste słowa, ale również czyny. Teraz musieli kontynuować treningi, wojna nabierała na sile, wymagała od nich coraz więcej, a jedynie doskonalenie własnych zdolności mogło im w tym pomóc. Mathieu musiał coraz więcej sił wkładać w naukę uroków, przypomniał sobie co nieco, ale nadal uważał, że brakuje mu jeszcze wiele i jego wiedza pozostawia wiele do życzenia. Całkowicie skupiony na Czarnej Magii zapomniał o zaklęciach i urokach, o finezyjności ich stosowania. Musiał pozmieniać… kilka istotnych kwestii.
- Muszę skupić się na ekonomii, to dla mnie w istocie bardzo ważne. – dodał jeszcze, zanim w jego dłoni wylądowała arganowa różdżka. Xavier miał rację, najpierw musieli się trochę zmęczyć zanim przejdą do świętowania. Powinni zacząć od lekkiej zabawy, tak na rozgrzewkę. Mathieu stanął naprzeciw Lorda Burke. W tym momencie odchodziło w niepamięć, teraz musieli skupić się na wygranej. A przynajmniej Mathieu zamierzał, w końcu miał rządzę zwycięstwa we krwi. Wiele się zmieniło od ostatniego treningu, wiele kwestii były zupełnie odmienne niż jeszcze kilka miesięcy temat. Miał nadzieję, że Xavier nie będzie miał mu za złe, że zdarza mu się zapędzić.
Szafka
Przyjaźń była ważną sprawą. Szczególnie w świecie zatrwożonym wojną, w której zdrada czaiła się na każdym kroku. Świadomość, że otaczał się osobami, którym mógł ufać, które wyznawały takie same zasady i które chciały podążać w tym samym kierunku zdecydowanie poprawiała humor. Xavier znał się na ekonomii, oboje czerpali z tej znajomości korzyści, mogli pomóc sobie nawzajem. To nie jedynie puste słowa, ale również czyny. Teraz musieli kontynuować treningi, wojna nabierała na sile, wymagała od nich coraz więcej, a jedynie doskonalenie własnych zdolności mogło im w tym pomóc. Mathieu musiał coraz więcej sił wkładać w naukę uroków, przypomniał sobie co nieco, ale nadal uważał, że brakuje mu jeszcze wiele i jego wiedza pozostawia wiele do życzenia. Całkowicie skupiony na Czarnej Magii zapomniał o zaklęciach i urokach, o finezyjności ich stosowania. Musiał pozmieniać… kilka istotnych kwestii.
- Muszę skupić się na ekonomii, to dla mnie w istocie bardzo ważne. – dodał jeszcze, zanim w jego dłoni wylądowała arganowa różdżka. Xavier miał rację, najpierw musieli się trochę zmęczyć zanim przejdą do świętowania. Powinni zacząć od lekkiej zabawy, tak na rozgrzewkę. Mathieu stanął naprzeciw Lorda Burke. W tym momencie odchodziło w niepamięć, teraz musieli skupić się na wygranej. A przynajmniej Mathieu zamierzał, w końcu miał rządzę zwycięstwa we krwi. Wiele się zmieniło od ostatniego treningu, wiele kwestii były zupełnie odmienne niż jeszcze kilka miesięcy temat. Miał nadzieję, że Xavier nie będzie miał mu za złe, że zdarza mu się zapędzić.
Szafka
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zdecydowanie mu nie szło. Miał jakąś blokadę i nie wiedział o co chodzi. Co prawda gdzieś tam po cichu domyślał się, że fakt iż myślami większość czasu jest przy chorej żonie i bardzo się martwi o jej stan zdrowia. Podejrzewał, że to ma bardzo duży wpływ na jego umiejętności magiczne. Owszem, było to bardzo niepożądane działanie, ale nie koniecznie miał na to wpływ. Żona była dla nie bardzo ważna, żeby nie powiedzieć, że najważniejsza.
Naprawdę się starał, ba, za każdym razem kiedy stawał na przeciwko Mathieu podczas ich treningów, to się starał. Niestety rzadko kiedy coś z tego wychodziło. Dobrze, że przynajmniej podczas swoich rycerskich powinności magia z nim była i mógł dumnie służyć swoimi umiejętnościami...którymi dzisiaj się nie popisał.
- Wybacz przyjacielu ale jak widzisz, ze mnie dzisiaj nie ma za bardzo pożytku. - powiedział kręcąc głową.
Był trochę obolały, ale to z czasem minie, tak jak ból głowy po używaniu czarnej magii.
- Ale mam nadzieję, że chociaż trochę ci się przysłużyłem. - dodał po chwili podchodząc do niego, jednocześnie otrzepując płaszcz z piachu.
Po chwili owinął się szczelniej szalikiem, bo zawiało mu niemiłosiernie od strony wody.
- Tobie idzie coraz lepiej, a mi coraz gorzej. - pokręcił głową - Staram się, ale mam głowę kompletnie gdzie indziej. - westchnął.
Kiedy działał z ramienia Rycerzy potrafił się skupić, odciąć od wszystkiego co nie dotyczyło zadania. W innych przypadkach nie było tak łatwo. Oczywiście, gdyby Charlotta nie była chora byłoby kompletnie inaczej. Zawsze potrafił poświęcać całą swoją uwagę w danym momencie, tej jednej, najważniejszej rzeczy, nigdy nie miał z tym problemu. Naprawdę miał nadzieję, że cała ta sytuacja niebawem się skończył. Musieli odizolować Lottę, która teraz była sama, z dala od dzieci, męża i rodziny. Każdy już chciał by wyzdrowiała i mogła do nich wrócić, a nikt chyba tego tak nie pragnął jak on sam i jego dzieci. Melody i Cornel bardzo tęsknili już za mamą.
Naprawdę się starał, ba, za każdym razem kiedy stawał na przeciwko Mathieu podczas ich treningów, to się starał. Niestety rzadko kiedy coś z tego wychodziło. Dobrze, że przynajmniej podczas swoich rycerskich powinności magia z nim była i mógł dumnie służyć swoimi umiejętnościami...którymi dzisiaj się nie popisał.
- Wybacz przyjacielu ale jak widzisz, ze mnie dzisiaj nie ma za bardzo pożytku. - powiedział kręcąc głową.
Był trochę obolały, ale to z czasem minie, tak jak ból głowy po używaniu czarnej magii.
- Ale mam nadzieję, że chociaż trochę ci się przysłużyłem. - dodał po chwili podchodząc do niego, jednocześnie otrzepując płaszcz z piachu.
Po chwili owinął się szczelniej szalikiem, bo zawiało mu niemiłosiernie od strony wody.
- Tobie idzie coraz lepiej, a mi coraz gorzej. - pokręcił głową - Staram się, ale mam głowę kompletnie gdzie indziej. - westchnął.
Kiedy działał z ramienia Rycerzy potrafił się skupić, odciąć od wszystkiego co nie dotyczyło zadania. W innych przypadkach nie było tak łatwo. Oczywiście, gdyby Charlotta nie była chora byłoby kompletnie inaczej. Zawsze potrafił poświęcać całą swoją uwagę w danym momencie, tej jednej, najważniejszej rzeczy, nigdy nie miał z tym problemu. Naprawdę miał nadzieję, że cała ta sytuacja niebawem się skończył. Musieli odizolować Lottę, która teraz była sama, z dala od dzieci, męża i rodziny. Każdy już chciał by wyzdrowiała i mogła do nich wrócić, a nikt chyba tego tak nie pragnął jak on sam i jego dzieci. Melody i Cornel bardzo tęsknili już za mamą.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Xavier rzeczywiście nie był dzisiaj w formie. Może działo się coś niedobrego, o czym nie zdążył go poinformować, a może nie chciał go informować? Czasem bywały cięższe dni, o wiele gorsze niż inne. Doskonale to rozumiał, zdawał sobie sprawę, że nigdy nie było idealnie, ale musieli stanąć naprzeciwko dosłownie groma problemów i zmierzyć się z nimi, stawić czoła i znaleźć odpowiednie rozwiązania. Kiedy różdżki opadły Mathieu kiwnął głową, rozumiał i nie zamierzał naciskać. Sam dziś miał wyjątkowo dobry dzień, musiał przyznać, że szło mu całkiem wprawnie i poradził sobie nieźle. Gorzej z Xavierem, przed nim jeszcze długa droga, ale wiedział, że ambicja przyjaciela była ogromna – na tyle duża, aby pragnął ciągle dążyć do rozwoju.
- Każdemu zdarza się słabszy dzień. – powiedział na pocieszenie. Nie miał zamiaru mówić mu nic więcej, jego decyzją różdżki opadły i pojedynek treningowy został zakończony. Mathieu jeszcze długo będzie musiał zagłębiać tą wiedzę, aby w końcu uznać, że poziom jego wiedzy w zakresie Zaklęć i Uroków zwiększył się, wieloletnie pielęgnowanie jedynie jednej dziedziny nie było najwyraźniej najlepszym pomysłem. Teraz odczuwał tego efekty i miał za swoje.
Miał głowę w innym miejscu.
Coś musiało być bardzo nie w porządku, skoro Xavier nie mógł skupić się na działaniach i coś burzyło jego myśli, mąciło jego spokój. Mathieu otrzepał szatę z piachu, który intensywnie wiejący wiatr zagnał na poły jego płaszcza. Dopiero wtedy zbliżył się do przyjaciela. Chyba będzie musiał porozmawiać z Zacharym na temat Magii Leczniczej, choć podstawowa wiedza w tym zakresie mogłaby być całkiem przydatna.
- Co zaprząta Ci myśli, przyjacielu? – spytał, wskazując ręką w kierunku widniejącej ponad nimi, pnącej się w górę klifu drogę do Pałacu Róż. – [b]Zagrzejemy się przy kominku, opowiesz mi o tym przy szklance ognistej.[//b] – zaproponował. Nie będą stali tutaj i narażali się na niekorzystne warunki atmosferyczne. Teraz najważniejszym, najistotniejszym być może była rozmowa z Xavierem, bo definitywnie ten potrzebował wsparcia i rozmowy z przyjacielem. Może Mathieu będzie w stanie w jakikolwiek sposób okazać mu pomoc?
- Każdemu zdarza się słabszy dzień. – powiedział na pocieszenie. Nie miał zamiaru mówić mu nic więcej, jego decyzją różdżki opadły i pojedynek treningowy został zakończony. Mathieu jeszcze długo będzie musiał zagłębiać tą wiedzę, aby w końcu uznać, że poziom jego wiedzy w zakresie Zaklęć i Uroków zwiększył się, wieloletnie pielęgnowanie jedynie jednej dziedziny nie było najwyraźniej najlepszym pomysłem. Teraz odczuwał tego efekty i miał za swoje.
Miał głowę w innym miejscu.
Coś musiało być bardzo nie w porządku, skoro Xavier nie mógł skupić się na działaniach i coś burzyło jego myśli, mąciło jego spokój. Mathieu otrzepał szatę z piachu, który intensywnie wiejący wiatr zagnał na poły jego płaszcza. Dopiero wtedy zbliżył się do przyjaciela. Chyba będzie musiał porozmawiać z Zacharym na temat Magii Leczniczej, choć podstawowa wiedza w tym zakresie mogłaby być całkiem przydatna.
- Co zaprząta Ci myśli, przyjacielu? – spytał, wskazując ręką w kierunku widniejącej ponad nimi, pnącej się w górę klifu drogę do Pałacu Róż. – [b]Zagrzejemy się przy kominku, opowiesz mi o tym przy szklance ognistej.[//b] – zaproponował. Nie będą stali tutaj i narażali się na niekorzystne warunki atmosferyczne. Teraz najważniejszym, najistotniejszym być może była rozmowa z Xavierem, bo definitywnie ten potrzebował wsparcia i rozmowy z przyjacielem. Może Mathieu będzie w stanie w jakikolwiek sposób okazać mu pomoc?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Uśmiechnął się słabo na słowa przyjaciela. Wszystko byłoby okey gdyby to był tylko jeden taki dzień. Zauważył jednak, że już jakiś czas miał taką dziwną blokadę. Owszem, najprostsze zaklęcia codziennego użytku nie sprawiły mu problemu, ale kiedy było od niego wymagane coś bardziej zaawansowanego wszystko szło w diabły. Nie rozumiał o co chodzi i to go bardzo irytowało. Zwłaszcza, że zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że nie może sobie pozwolić na spoczęcie na laurach. Miał obowiązki nie tylko względem rodziny, ale również i organizacji, do której należał. Nie chciał w żadnym wypadku nikogo zawieść.
- Jednym częściej niż innym. - powiedział kręcąc głową.
Przeciągnął się, aż mu coś w plecach strzeliło, ale poczuł się minimalnie lepiej. Ból głowy cały czas mu doskwierał, ale wiedział, że akurat on nie minie za szybko. Poświęcał sporo czasu na szlifowanie swoich umiejętności, starał się jak najczęściej mieć czas aby przysiąść, jednak życie go ostatnio zweryfikowało. Chciał zrobić wiele rzeczy, najlepiej na raz, ale nie dało rady.
Na pytanie Mathieu spojrzał na niego i westchnął ciężko. To nie był temat, na który lubił rozmawiać. W zasadzie nikt oprócz rodziny nie wiedział o stanie jego żony. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie powinien tego ukrywać przed przyjacielem.
- Charlotta jest chora, bardzo chora. - powiedział kręcąc lekko głową - Zaczęło się po noworocznym sabacie. Na początku nic nie wiedziałem, bo ukrywała to nie chcąc mnie martwić. Z czasem jednak było coraz gorzej. To smocza ospa. - wyjaśnił po czym westchnął ciężko - Robimy wszystko co możemy, ale nic nie pomaga. Sprowadzam najlepszych uzdrowicieli, radziłem się nawet zagranicznych specjalistów, ale nikt nie może pomóc. Leki pomagają na chwilę, na kilka dni, a potem znowu wszystko wraca do poprzedniego stanu. - spojrzał na Rosiera i uśmiechnął się smutno - Ale szklaneczka ognistej lub dwie z całą pewnością nie zaszkodzą. Zamarzam. - dodał wsadzając dłonie w kieszenie płaszcza i powoli kierując się w stronę majaczącego w oddali zamku.
- Jednym częściej niż innym. - powiedział kręcąc głową.
Przeciągnął się, aż mu coś w plecach strzeliło, ale poczuł się minimalnie lepiej. Ból głowy cały czas mu doskwierał, ale wiedział, że akurat on nie minie za szybko. Poświęcał sporo czasu na szlifowanie swoich umiejętności, starał się jak najczęściej mieć czas aby przysiąść, jednak życie go ostatnio zweryfikowało. Chciał zrobić wiele rzeczy, najlepiej na raz, ale nie dało rady.
Na pytanie Mathieu spojrzał na niego i westchnął ciężko. To nie był temat, na który lubił rozmawiać. W zasadzie nikt oprócz rodziny nie wiedział o stanie jego żony. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie powinien tego ukrywać przed przyjacielem.
- Charlotta jest chora, bardzo chora. - powiedział kręcąc lekko głową - Zaczęło się po noworocznym sabacie. Na początku nic nie wiedziałem, bo ukrywała to nie chcąc mnie martwić. Z czasem jednak było coraz gorzej. To smocza ospa. - wyjaśnił po czym westchnął ciężko - Robimy wszystko co możemy, ale nic nie pomaga. Sprowadzam najlepszych uzdrowicieli, radziłem się nawet zagranicznych specjalistów, ale nikt nie może pomóc. Leki pomagają na chwilę, na kilka dni, a potem znowu wszystko wraca do poprzedniego stanu. - spojrzał na Rosiera i uśmiechnął się smutno - Ale szklaneczka ognistej lub dwie z całą pewnością nie zaszkodzą. Zamarzam. - dodał wsadzając dłonie w kieszenie płaszcza i powoli kierując się w stronę majaczącego w oddali zamku.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Problemy miewał każdy. To co działo się w prywatnym życiu odbijało się na pracy i na tym, w jaki sposób odbierało się rzeczywistość. Mathieu zdawał sobie sprawę z faktu, że niejednokrotnie los stawiał przed nami mur, który musieli obejść. Może Xavier znalazł się właśnie w takim momencie i nie mógł ruszyć dalej, bo coś blokowało go od wewnątrz. Czasem potrzebny był dystans, czasem potrzebny był głęboki oddech, a czasem… rozmowa z kimś, kto był w stanie zrozumieć trawiące nas bolączki. Po to istnieli przyjaciele, aby przez trud takich chwil nie przechodzić w samotności, a Lord Burke na pewno doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Mathieu wesprze go w każdej sytuacji. Mogli liczyć na siebie nawzajem i to było w tym najważniejsze.
Nie spodziewał się jednak, że problem będzie tak dotkliwy i trudny, a przy tym bez rozwiązania. Mina stężała mu, kiedy przyjaciel powiedział o problemie, na który trafił. Mathieu był obok niego w dniu ich ślubu, był blisko i wspierał go w tym ważnym momencie. Charlotta była dla niego bardzo ważna, to nie przymuszone małżeństwo, do którego skłaniała się większość szlachty. To coś o wiele różniącego się od tradycji i zwyczajów, w których przyszło im żyć.
Smocza Ospa była zakaźna. Tyle wiedział. Może jeszcze to, że trzeba było izolować chorego. Nie znał przypadku, niewiele o tym wiedział, ale głos Xaviera był dostatecznie przybity, aby zorientować się, że jest naprawdę nieciekawie. – Rozmawiałeś z Zacharym? – spytał. Nie poleciłby nikogo innego. To Shafiq doprowadził go do stanu używalności nie jeden raz, to on poskładał go kiedy omal nie wykrwawił się na wyspie, która przejmował z Tristanem. To najlepszy Uzdrowiciel jakiego znał i wiedział, że na Lorda można liczyć w każdym momencie. Również był jego przyjacielem. – Przykro mi. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, jeśli potrzebowałbyś wsparcia. – dodał. Rozwiązania na pewno nie znajdzie, nie znał się na tym, ale swoje wsparcie mógł okazać w każdy, dowolny sposób, jaki sobie tylko Xavier wymyśli. – Mogłeś od razu powiedzieć… Nie ciągnąłbym Cię tutaj i nie narażał. – mruknął, przyspieszając nieco kroku. Powinni jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i dokończyć rozmowę, a zanim Xavier wróci do Durham, do dzieci, napić się i rozgrzać.
Nie spodziewał się jednak, że problem będzie tak dotkliwy i trudny, a przy tym bez rozwiązania. Mina stężała mu, kiedy przyjaciel powiedział o problemie, na który trafił. Mathieu był obok niego w dniu ich ślubu, był blisko i wspierał go w tym ważnym momencie. Charlotta była dla niego bardzo ważna, to nie przymuszone małżeństwo, do którego skłaniała się większość szlachty. To coś o wiele różniącego się od tradycji i zwyczajów, w których przyszło im żyć.
Smocza Ospa była zakaźna. Tyle wiedział. Może jeszcze to, że trzeba było izolować chorego. Nie znał przypadku, niewiele o tym wiedział, ale głos Xaviera był dostatecznie przybity, aby zorientować się, że jest naprawdę nieciekawie. – Rozmawiałeś z Zacharym? – spytał. Nie poleciłby nikogo innego. To Shafiq doprowadził go do stanu używalności nie jeden raz, to on poskładał go kiedy omal nie wykrwawił się na wyspie, która przejmował z Tristanem. To najlepszy Uzdrowiciel jakiego znał i wiedział, że na Lorda można liczyć w każdym momencie. Również był jego przyjacielem. – Przykro mi. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, jeśli potrzebowałbyś wsparcia. – dodał. Rozwiązania na pewno nie znajdzie, nie znał się na tym, ale swoje wsparcie mógł okazać w każdy, dowolny sposób, jaki sobie tylko Xavier wymyśli. – Mogłeś od razu powiedzieć… Nie ciągnąłbym Cię tutaj i nie narażał. – mruknął, przyspieszając nieco kroku. Powinni jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i dokończyć rozmowę, a zanim Xavier wróci do Durham, do dzieci, napić się i rozgrzać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Xavier starał się dystansować do sytuacji, starał się normalnie pracować, normalnie działać, tak jak do tej pory. Jednak mimo wszystko jego myśli zawsze w końcu wędrowały do chorej żony. Lotta nie chciała aby cały czas przy niej siedział, nie chciał by zaniedbywał swoich obowiązków i siebie. Taka już była, ceniła sobie dobro innych ponad swoje, a dodatkowo nie chciała go martwić. A przecież było się czym martwić. Xavier już kompletnie nie wiedział co ma robić. Nic nie pomagało, a choroba wyniszczała powoli jej organizm.
- Nie osobiście. - odparł kręcąc głową - Ale uwierz mi, próbowaliśmy już wszystkiego. Nie wiem o co chodzi, przeważnie daje się to dziadostwo wyleczyć. Boje się, że za późno mi powiedziała i, że za późno rozpoczęliśmy takie porządne leczenie. - westchnął zerkając na przyjaciela.
Nie chciał go martwić, dlatego też wcześniej nic mu nie mówił. W dzisiejszych czasach każdy miał swoje zmartwienia i swoje problemy, nie było sensu jeszcze dodatkowo zwalać komuś na głowę czegoś co bezpośrednio nie dotyczyło jej osoby.
- Wiem i bardzo jestem ci za to wdzięczny. Apropo Melody pytała kiedy wpadnie wujek Mathieu, a Cornel chciał ci pokazać jak się podciągną w szermierce. - powiedział uśmiechając się łagodnie.
Jego dzieci uwielbiały Rosiera. Tak naprawdę był od początku w ich życiu, więc nie było co się dziwić, a po za tym był kimś spoza rodziny więc też nie widywały go codziennie.
- Nie chciałem cię martwić, a po za tym Lotta nie chce żeby wszyscy wiedzieli. Plus, dobrze, że mnie wyciągnąłeś, bo ona nie chce żebym siedział w domu cały czas. Każe mi normalnie pracować i wychodzić. Wiesz jaka ona jest...zawsze martwi się bardziej o innych niż o siebie. - pokręcił głową.
Różany zamek był coraz bliżej. Już po kilkunastu minutach znaleźli się w jego wnętrzu, gdzie mogli w końcu usiąść przy ciepłym kominku, o czym Xavier marzył od dłuższego czasu, i napić się trochę ognistej.
ztx2
- Nie osobiście. - odparł kręcąc głową - Ale uwierz mi, próbowaliśmy już wszystkiego. Nie wiem o co chodzi, przeważnie daje się to dziadostwo wyleczyć. Boje się, że za późno mi powiedziała i, że za późno rozpoczęliśmy takie porządne leczenie. - westchnął zerkając na przyjaciela.
Nie chciał go martwić, dlatego też wcześniej nic mu nie mówił. W dzisiejszych czasach każdy miał swoje zmartwienia i swoje problemy, nie było sensu jeszcze dodatkowo zwalać komuś na głowę czegoś co bezpośrednio nie dotyczyło jej osoby.
- Wiem i bardzo jestem ci za to wdzięczny. Apropo Melody pytała kiedy wpadnie wujek Mathieu, a Cornel chciał ci pokazać jak się podciągną w szermierce. - powiedział uśmiechając się łagodnie.
Jego dzieci uwielbiały Rosiera. Tak naprawdę był od początku w ich życiu, więc nie było co się dziwić, a po za tym był kimś spoza rodziny więc też nie widywały go codziennie.
- Nie chciałem cię martwić, a po za tym Lotta nie chce żeby wszyscy wiedzieli. Plus, dobrze, że mnie wyciągnąłeś, bo ona nie chce żebym siedział w domu cały czas. Każe mi normalnie pracować i wychodzić. Wiesz jaka ona jest...zawsze martwi się bardziej o innych niż o siebie. - pokręcił głową.
Różany zamek był coraz bliżej. Już po kilkunastu minutach znaleźli się w jego wnętrzu, gdzie mogli w końcu usiąść przy ciepłym kominku, o czym Xavier marzył od dłuższego czasu, i napić się trochę ognistej.
ztx2
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
|3.04.1958
Czy powinna z rozmową tą poczekać? Pozwolić aby emocje opadły? Odpowiedzi na te pytania uzyska już po fakcie, tego była niemalże pewna. Wysłany wcześniej list zapowiedział jej odwiedziny w Kent, ale nie chciała siedzieć w posiadłości Róż. Obawiała się, że zabraknie jej tchu, że ściany zaczną się kurczyć a ona nie będzie miała gdzie uciec. Otwarta przestrzeń zdawała się być idealną do tego co chciała powiedzieć, do tego o co chciała zapytać.
Jeszcze pod koniec marca Evandra utwierdziła ją w przekonaniu, że pewne sprawy należy wyjaśnić od razu. Mało romantyczne podejście, ale lady Burke przecież do takowych nie należała. Kierowała się w swoim życiu rozumem, przez większość czasu, nie licząc etapu gdy była nastolatką zaczytując się w powieściach awanturniczych i romansach, gdzie bohaterowie przeżywali niesamowite historie.
Nie mogła narzekać na swoje życie, które do spokojnych i nudnych zdecydowanie nie należało, a zachowanie Rigela oraz Mathieu w Londynie śmiało mogło wpisać się w scenę jednej z książek. Zaśmiała się pod nosem z samej siebie na wspomnienie tego wieczoru i słów jakie padły z ust obydwu mężczyzn. Tym bardziej musiała rozmówić się z lordem Rosierem.
Poinformowała służbę, żeby przekazali iż skierowała swoje kroki nad wybrzeże. Wiosenna bryza uderzająca od morza oczyszczała umysł i pozwalała na skupienie. Szum fal koił, a ich widok kołysał, serce zaczynało bić tak jak ich uderzenia o brzeg.
Ubrana, jak zwykle, w elegancką czerń przetykaną gołębią szarością przystanęła aby spojrzeć w bezkres morza. Było w tym widoku coś hipnotyzującego, takiego co nie pozwalało oderwać spojrzenia. Nie dziwiła się, że jest to miejsce ucieczki i zadumy, sama w końcu podobnie postąpiła aby zebrać w sobie siłę na rozmowę z Mathieu Rosierem.
Niespiesznie odwróciła się aby dostrzec, że właśnie zmierzał w jej stronę. Morska bryza targała jej ciemnymi kosmykami oraz połami peleryny, ale nie drgnęła tylko stała czekając aż się z nią zrówna.
-Mathieu. - Uśmiechnęła się delikatnie kącikami ust ,nieznacznie, do czarodzieja czując jak gardło zaczyna się zaciskać niczym stalowa obręcz i nie pozwalało aby z jej ust wyszło więcej słów. Jak zacząć? Nigdy nie była dobra w takich rozmowach, nigdy nie wiedziała jak przejść do sedna. To Evandra była mistrzynią w poruszaniu się wśród tak delikatnych tematów. Splotła dłonie przed sobą zaciskając je mocno. O wiele bardziej odnajdywała się gdy rozmawiała o pracy, o odkryciach naukowych, o sprawach społecznych, a przecież pokutuje wciąż przekonanie, że młode panny potrafią mówić o niczym godzinami. -Chcąc nie chcąc, słyszałam wymianę zdań jaka padała między tobą a Rigelem. - Powoli zaczęła mówić patrząc przed siebie, obawiając się, że jak spojrzy na mężczyznę to całkowicie zatraci umiejętność wysławiania się. Musiała jakoś zacząć, potem samo pójdzie. Prawda? -Zaniepokoiła mnie i wprowadziła w dyskomfort. Na pewno jesteś świadomy, że nie umknęła też innym. Rigel jest moim serdecznym przyjacielem, zachował się bardzo niestosownie oraz nieelegancko. Jednakże twój wybuch również nie był na miejscu. - Powoli przeniosła szarozielone spojrzenie z fal na twarz czarodzieja. -Wiedz jednak, że lord Black działał w dobrej wierze. Znamy się od dzieciństwa i troszczy się o mnie niczym starszy brat.
Czy powinna z rozmową tą poczekać? Pozwolić aby emocje opadły? Odpowiedzi na te pytania uzyska już po fakcie, tego była niemalże pewna. Wysłany wcześniej list zapowiedział jej odwiedziny w Kent, ale nie chciała siedzieć w posiadłości Róż. Obawiała się, że zabraknie jej tchu, że ściany zaczną się kurczyć a ona nie będzie miała gdzie uciec. Otwarta przestrzeń zdawała się być idealną do tego co chciała powiedzieć, do tego o co chciała zapytać.
Jeszcze pod koniec marca Evandra utwierdziła ją w przekonaniu, że pewne sprawy należy wyjaśnić od razu. Mało romantyczne podejście, ale lady Burke przecież do takowych nie należała. Kierowała się w swoim życiu rozumem, przez większość czasu, nie licząc etapu gdy była nastolatką zaczytując się w powieściach awanturniczych i romansach, gdzie bohaterowie przeżywali niesamowite historie.
Nie mogła narzekać na swoje życie, które do spokojnych i nudnych zdecydowanie nie należało, a zachowanie Rigela oraz Mathieu w Londynie śmiało mogło wpisać się w scenę jednej z książek. Zaśmiała się pod nosem z samej siebie na wspomnienie tego wieczoru i słów jakie padły z ust obydwu mężczyzn. Tym bardziej musiała rozmówić się z lordem Rosierem.
Poinformowała służbę, żeby przekazali iż skierowała swoje kroki nad wybrzeże. Wiosenna bryza uderzająca od morza oczyszczała umysł i pozwalała na skupienie. Szum fal koił, a ich widok kołysał, serce zaczynało bić tak jak ich uderzenia o brzeg.
Ubrana, jak zwykle, w elegancką czerń przetykaną gołębią szarością przystanęła aby spojrzeć w bezkres morza. Było w tym widoku coś hipnotyzującego, takiego co nie pozwalało oderwać spojrzenia. Nie dziwiła się, że jest to miejsce ucieczki i zadumy, sama w końcu podobnie postąpiła aby zebrać w sobie siłę na rozmowę z Mathieu Rosierem.
Niespiesznie odwróciła się aby dostrzec, że właśnie zmierzał w jej stronę. Morska bryza targała jej ciemnymi kosmykami oraz połami peleryny, ale nie drgnęła tylko stała czekając aż się z nią zrówna.
-Mathieu. - Uśmiechnęła się delikatnie kącikami ust ,nieznacznie, do czarodzieja czując jak gardło zaczyna się zaciskać niczym stalowa obręcz i nie pozwalało aby z jej ust wyszło więcej słów. Jak zacząć? Nigdy nie była dobra w takich rozmowach, nigdy nie wiedziała jak przejść do sedna. To Evandra była mistrzynią w poruszaniu się wśród tak delikatnych tematów. Splotła dłonie przed sobą zaciskając je mocno. O wiele bardziej odnajdywała się gdy rozmawiała o pracy, o odkryciach naukowych, o sprawach społecznych, a przecież pokutuje wciąż przekonanie, że młode panny potrafią mówić o niczym godzinami. -Chcąc nie chcąc, słyszałam wymianę zdań jaka padała między tobą a Rigelem. - Powoli zaczęła mówić patrząc przed siebie, obawiając się, że jak spojrzy na mężczyznę to całkowicie zatraci umiejętność wysławiania się. Musiała jakoś zacząć, potem samo pójdzie. Prawda? -Zaniepokoiła mnie i wprowadziła w dyskomfort. Na pewno jesteś świadomy, że nie umknęła też innym. Rigel jest moim serdecznym przyjacielem, zachował się bardzo niestosownie oraz nieelegancko. Jednakże twój wybuch również nie był na miejscu. - Powoli przeniosła szarozielone spojrzenie z fal na twarz czarodzieja. -Wiedz jednak, że lord Black działał w dobrej wierze. Znamy się od dzieciństwa i troszczy się o mnie niczym starszy brat.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Incydent z jego udziałem w trakcie Ceremonii, na której sam został odznaczony był niepotrzebny. Nie powinien dać się sprowokować Blackowi w miejscu publicznym. Niemniej jednak, Rigel postarał się bardzo, aby zajść mu za skórę, a Mathieu z pewnością – gdy nadejdzie odpowiedni moment – postara się o to, aby wyjaśnić Lorda Blacka w odpowiedni sposób. Niepotrzebne uniesienie się, pozwolenie dojść do głosu temu, co tkwi w jego duszy od długiego czasu nie powinno się wydarzyć. Primrose nie musiała być świadkiem tej sceny, nie musiała słyszeć tego co usłyszała. Nie do końca wiedział, co chciał osiągnąć Black swoim idiotycznym zachowaniem, szczególnie kiedy nazwał go konkurencją. Nawet nie zakładałby, że Edgar rozważałby jego kandydaturę na jej męża. Patrząc na dziwaczne i nietypowe zachowania Rigela, nie przyniósłby nic dobrego Burkom.
Primrose chciała porozmawiać. Był niemal pewien, że ta rozmowa tyczyła się będzie tego niezbyt przyjemnego zdarzenia. Nie przypuszczał, że może chodzić o coś zupełnie innego. Nie chciał też, aby niepotrzebnie zamartwiała się i przejmowała tą sytuacją. Złoży jej przyjemną obietnicę, że nigdy więcej nie będzie musiała oglądać tak przykrych wydarzeń, a później dopilnuje, aby cokolwiek takiego więcej się nie wydarzyło w jej towarzystwie. Będzie musiał popracować trochę nad opanowaniem własnych odruchów, to wciąż było dość świeże, pomimo upływu kilku miesięcy. Z każdym kolejnym tygodniem było trochę lepiej. Splamienie na samym początku dawało mu w kość, teraz pojawiało się rzadko i znienacka, ale sądził, że jest w stanie nad tym… jakoś zapanować.
Ujrzał ją z daleka. Kwietniowa pora nie była jeszcze najlepsza, aby przechadzać się po Wybrzeżu, skoro jednak wybrała to miejsce – nie zamierzał się sprzeciwiać. To ona poczuwała potrzebę rozmowy, a Mathieu spełniał jej życzenie. Podszedł do niej i stanął krok przed nią, przez długą chwilę patrzył w jej oczy bez słowa, aby później nachylić się, ująć jej dłoń i przywitać się w odpowiedni sposób, tak jak należało, delikatnym pocałunkiem na wierzchu jej dłoni. Wolałby nie musieć sięgać po te kurtuazyjne gesty, przyjemniej byłoby nachylić się i złożyć pocałunek na jej policzku lub ustach. Zdecydowanie.
Uniósł brew ku górze, kiedy zaczęła rozmowę. Serdeczny przyjaciel? No cóż, będzie musiał przeboleć fakt, że Mathieu jest blisko Primrose i zamierza przesuwać granicę tej bliskości. Jeśli mu się to nie podoba, niech stanie naprzeciw niego i weźmie różdżkę w dłoń. Rosier z czystą przyjemnością wyjaśni mu, że zdanie Blacka nie ma dla niego żadnego znaczenia w tym przypadku.
- Ja również się o Ciebie troszczę, jednak nie atakują każdego, kto znajdzie się obok Ciebie. – powiedział spokojnym tonem. A mógłby. Zazdrość była mu znanym uczuciem, jednak nie zachowywał się jak rycerzyk z drewnianym patykiem, zachowując się publicznie w taki sposób, w jaki zrobił to Rigel. Może był po prostu tchórzem, który bał się stanąć z nim twarzą w twarz i powiedzieć co ma na myśli? To by wyjaśniało jego chowanie się w tłumie, sądząc, że ten zapewni mu bezpieczeństwo.
- Nie jestem dumny z tego, że musiałaś być świadkiem tego incydentu. – dodał po chwili, zatrzymując się. Może powinien jej powiedzieć? Wyjaśnić? Czy miał na to siłę, aby opowiedzieć jej wszystko, co mąciło i nadal mąci mu w głowie? Niebezpiecznego i nieprzewidywalnego? Wziął głęboki oddech i spojrzał jej w oczy. – Uniosłem się, masz rację. Pewnego dnia jednak zrozumiesz… że choć tego nie chcę, nie mam wyboru. – rzekł spokojnym tonem, przekręcając głowę w bok. – Czy to właśnie ta sprawa była dla Ciebie tak gryząca? Nie powtórzy się. – spytał, cały czas skupiając się na jej oczach. Nie powtórzy się, a przynajmniej ona nic nie będzie o tym wiedziała. Z Rigelem Blackiem mieli sobie parę kwestii do wyjaśnienia na osobności, a Mathieu bardzo nie lubił niewyjaśnionych spraw.
Primrose chciała porozmawiać. Był niemal pewien, że ta rozmowa tyczyła się będzie tego niezbyt przyjemnego zdarzenia. Nie przypuszczał, że może chodzić o coś zupełnie innego. Nie chciał też, aby niepotrzebnie zamartwiała się i przejmowała tą sytuacją. Złoży jej przyjemną obietnicę, że nigdy więcej nie będzie musiała oglądać tak przykrych wydarzeń, a później dopilnuje, aby cokolwiek takiego więcej się nie wydarzyło w jej towarzystwie. Będzie musiał popracować trochę nad opanowaniem własnych odruchów, to wciąż było dość świeże, pomimo upływu kilku miesięcy. Z każdym kolejnym tygodniem było trochę lepiej. Splamienie na samym początku dawało mu w kość, teraz pojawiało się rzadko i znienacka, ale sądził, że jest w stanie nad tym… jakoś zapanować.
Ujrzał ją z daleka. Kwietniowa pora nie była jeszcze najlepsza, aby przechadzać się po Wybrzeżu, skoro jednak wybrała to miejsce – nie zamierzał się sprzeciwiać. To ona poczuwała potrzebę rozmowy, a Mathieu spełniał jej życzenie. Podszedł do niej i stanął krok przed nią, przez długą chwilę patrzył w jej oczy bez słowa, aby później nachylić się, ująć jej dłoń i przywitać się w odpowiedni sposób, tak jak należało, delikatnym pocałunkiem na wierzchu jej dłoni. Wolałby nie musieć sięgać po te kurtuazyjne gesty, przyjemniej byłoby nachylić się i złożyć pocałunek na jej policzku lub ustach. Zdecydowanie.
Uniósł brew ku górze, kiedy zaczęła rozmowę. Serdeczny przyjaciel? No cóż, będzie musiał przeboleć fakt, że Mathieu jest blisko Primrose i zamierza przesuwać granicę tej bliskości. Jeśli mu się to nie podoba, niech stanie naprzeciw niego i weźmie różdżkę w dłoń. Rosier z czystą przyjemnością wyjaśni mu, że zdanie Blacka nie ma dla niego żadnego znaczenia w tym przypadku.
- Ja również się o Ciebie troszczę, jednak nie atakują każdego, kto znajdzie się obok Ciebie. – powiedział spokojnym tonem. A mógłby. Zazdrość była mu znanym uczuciem, jednak nie zachowywał się jak rycerzyk z drewnianym patykiem, zachowując się publicznie w taki sposób, w jaki zrobił to Rigel. Może był po prostu tchórzem, który bał się stanąć z nim twarzą w twarz i powiedzieć co ma na myśli? To by wyjaśniało jego chowanie się w tłumie, sądząc, że ten zapewni mu bezpieczeństwo.
- Nie jestem dumny z tego, że musiałaś być świadkiem tego incydentu. – dodał po chwili, zatrzymując się. Może powinien jej powiedzieć? Wyjaśnić? Czy miał na to siłę, aby opowiedzieć jej wszystko, co mąciło i nadal mąci mu w głowie? Niebezpiecznego i nieprzewidywalnego? Wziął głęboki oddech i spojrzał jej w oczy. – Uniosłem się, masz rację. Pewnego dnia jednak zrozumiesz… że choć tego nie chcę, nie mam wyboru. – rzekł spokojnym tonem, przekręcając głowę w bok. – Czy to właśnie ta sprawa była dla Ciebie tak gryząca? Nie powtórzy się. – spytał, cały czas skupiając się na jej oczach. Nie powtórzy się, a przynajmniej ona nic nie będzie o tym wiedziała. Z Rigelem Blackiem mieli sobie parę kwestii do wyjaśnienia na osobności, a Mathieu bardzo nie lubił niewyjaśnionych spraw.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Każde spojrzenie, gest jaki wykonał chciała analizować, zrozumieć co aktualnie myśli lub czuje. Nie była to dobra strategia, zwłaszcza kiedy ona sama chowała swoje myśli za maską powagi i spokoju, nie dając się wyprowadzić z równowagi kiedy chciała krzyczeć. Wzięła głębszy oddech, a morska bryza prawie zmroziła płuca.
-Atakujesz wtedy kiedy obawiasz się, że zdarzy się coś złego… - Odparła powoli, ponieważ znała powody, dla których Rigel się zachował w taki właśnie sposób. -Chciał mnie chronić, przed bólem straty.- Wiedział o tym, że lady Burke miała słabość do lorda Rosiera i śmiała liczyć na coś więcej lecz wtedy Mathieu dał wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zainteresowany. Lord Black nie chciał aby przeżywała ponownie takie doświadczenie. Nie wiedziała jakie plany wobec niej miał ten mężczyzna, dlatego tu się zjawiła. Dlatego stała na wybrzeżu pozwalając aby wiatr targał jej peleryną i ciemnymi kosmykami włosów. Chłodził rozpaloną twarz nie pozwalając aby rumieniec wstydu ozdobił jej policzki. Fakt, że zgodził się z nią był dużym osiągnięciem, które ją ucieszyło choć dalszej części wypowiedzi zupełnie nie zrozumiała. Przechyliła lekko głowę na bok zaintrygowana, ale przecież nie powinna drążyć. Przyszła tu w konkretnym celu i nie było jej łatwo, a pytanie jakie zadał sprawiało, że musiała odpowiedzieć. Nie mogła teraz uciec, oznajmić, że to była ta rzeczona i ważna sprawa. Skoro zebrała się na odwagę i zjawiła w Kent musiała sprawę doprowadzić do końca. Dalsze unikanie, odwlekanie tego przyniesie jej tylko jeszcze więcej niepewności i obaw, a przecież tego właśnie chciała uniknąć. Skoro zaś zadał pytanie, to miała okazję aby płynnie przejść do sprawy, która ją tu przywiodła.
-Jeszcze w marcu, powiedziałeś, że chciałbyś dać mi więcej. - Zaczęła mówić starając się zapanować nad drżeniem głosu. Teraz albo nigdy. Zatrzymała się i spojrzała na Mathieu, nie uciekała już wzrokiem, nie chciała krążyć wokół tematu. Była Burke, a ci mówili co myśleli, zwłaszcza gdy sprawa była dla nich ważna. W tej chwili, ta kwestia była bardzo istotna dla młodej czarownicy. -Czego ode mnie oczekujesz Mathieu? - Gdy wypowiedziała te słowa poczuła ogromną ulgę; jakby wielki ciężar właśnie opadł z jej ramion niczym za duża peleryna z mosiężnym zapięciem, która ciągnęła w dół. -Jakie masz plany wobec mojej osoby? - Nie chciała zostać ponownie zraniona przez niego, nawet jak nie miał w pełni świadomości, że to zrobił. Teraz chciała być przygotowana.
-Atakujesz wtedy kiedy obawiasz się, że zdarzy się coś złego… - Odparła powoli, ponieważ znała powody, dla których Rigel się zachował w taki właśnie sposób. -Chciał mnie chronić, przed bólem straty.- Wiedział o tym, że lady Burke miała słabość do lorda Rosiera i śmiała liczyć na coś więcej lecz wtedy Mathieu dał wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zainteresowany. Lord Black nie chciał aby przeżywała ponownie takie doświadczenie. Nie wiedziała jakie plany wobec niej miał ten mężczyzna, dlatego tu się zjawiła. Dlatego stała na wybrzeżu pozwalając aby wiatr targał jej peleryną i ciemnymi kosmykami włosów. Chłodził rozpaloną twarz nie pozwalając aby rumieniec wstydu ozdobił jej policzki. Fakt, że zgodził się z nią był dużym osiągnięciem, które ją ucieszyło choć dalszej części wypowiedzi zupełnie nie zrozumiała. Przechyliła lekko głowę na bok zaintrygowana, ale przecież nie powinna drążyć. Przyszła tu w konkretnym celu i nie było jej łatwo, a pytanie jakie zadał sprawiało, że musiała odpowiedzieć. Nie mogła teraz uciec, oznajmić, że to była ta rzeczona i ważna sprawa. Skoro zebrała się na odwagę i zjawiła w Kent musiała sprawę doprowadzić do końca. Dalsze unikanie, odwlekanie tego przyniesie jej tylko jeszcze więcej niepewności i obaw, a przecież tego właśnie chciała uniknąć. Skoro zaś zadał pytanie, to miała okazję aby płynnie przejść do sprawy, która ją tu przywiodła.
-Jeszcze w marcu, powiedziałeś, że chciałbyś dać mi więcej. - Zaczęła mówić starając się zapanować nad drżeniem głosu. Teraz albo nigdy. Zatrzymała się i spojrzała na Mathieu, nie uciekała już wzrokiem, nie chciała krążyć wokół tematu. Była Burke, a ci mówili co myśleli, zwłaszcza gdy sprawa była dla nich ważna. W tej chwili, ta kwestia była bardzo istotna dla młodej czarownicy. -Czego ode mnie oczekujesz Mathieu? - Gdy wypowiedziała te słowa poczuła ogromną ulgę; jakby wielki ciężar właśnie opadł z jej ramion niczym za duża peleryna z mosiężnym zapięciem, która ciągnęła w dół. -Jakie masz plany wobec mojej osoby? - Nie chciała zostać ponownie zraniona przez niego, nawet jak nie miał w pełni świadomości, że to zrobił. Teraz chciała być przygotowana.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Black postrzegał Mathieu jako coś złego? Stanowił jego zdaniem zagrożenie dla Primrose, ale nie mogłoby być inaczej, w końcu był Blackiem kierującym się uprzedzeniami i wrodzoną nienawiścią do nazwiska Rosier. Mathieu nie był niczemu winny, ani tym bardziej nie był zagrożeniem dla Lady Burke, jedynie w głowie Rigela, kierowanego niechęcią do Róż. Nadal nie dawało mu to prawa i nie było ważne jak blisko byłby Primrose, jak bardzo mocno przyjaźniliby się, Mathieu nie odpuści i nie zamierzał nawet rozważać takiej sytuacji. Black to Black, jak miał mu coś do powiedzenia, niech zrobi to prosto w oczy, ale bez obietnicy polubownego traktowania ze strony Róży.
- Rigel Black nie zna naszej relacji, ani moich planów i zamiarów wobec Ciebie, moja droga. – zaczął spokojnie, sam fakt, że tak zajadle broniła Blacka było dla Mathieu dość irytujące, jednak nie zamierzał w tym momencie psuć sobie i jej humoru, ani tym bardziej kłócić się z winy kogoś, kto nie miał znaczenia i wpływu na ich relację. Lepiej było porzucić ten temat, zanim rozwinie się w nieprzyjemną sprzeczkę. – Zachował się tak przez pryzmat wieloletnich uprzedzeń wobec Rosierów. Nie chcę jednak kłócić się z Tobą przez niego. – dodał. Miał wyrobione zdanie na ten temat i nie zamierzał go zmieniać. Primrose uważała, że to z troski i przyjaźni, a Mathieu, że z powodu uprzedzeń. Zapewne jedno napędzało drugie i potęgowało jego efekt, ale w tym momencie nie chciał, aby ich rozmowa poszła w złym kierunku. Dopiero co zaczynali.
Stanął bliżej niej, ciągle ciemnymi tęczówkami wpatrywał się w jej oczy. Morska bryza niesiona wiatrem była dziś wyjątkowo odczuwalna. Kontynuowała, odpowiadała na jego pytanie. Ściągnął nieco brwi, kiedy powtórzyła jego słowa z marcowej rozmowy, w której to powiedział, że chciałby dać jej więcej. Miał nadzieję, że nie miało to związku z Rigelem i jego cyrkiem, a Primrose po prostu zastanawiała się o co mogło mu chodzić. Wydawało mu się, że aluzja przy kolacji była sprawą dość jasną i czytelną. Może przez takiego właśnie Blacka Primrose Burke wątpiła w słowa Mathieu. Chciała wiedzieć jakie miał plany, czego oczekiwał, co zamierzał? Przez chwilę wpatrywał się w jej oczy intensywnie, w milczeniu z dość grobową miną. Był pewien, że jasno rozczytała jego słowa w Chateau Rose i dała mu osobiste przyzwolenie na podjęcie działań w tym kierunku. Planował wybadać grunt u Egdara i podjąć rozmowę z Tristanem – w najbliższym czasie. Nie miał na co czekać i nie chciał czekać, miał dość zachowywania pozorów i bawienia się w kurtuazje, których wymagała od nich etykieta. Przy niej chciał być sobą, bez udawania i chowania za setką masek.
- Nie wiesz? – spytał, a jego twarz złagodniała, kiedy robił krok w jej stronę. Wyglądała przy nim na bardzo drobną, a kiedy stanął tak blisko, że ich ciała niemal się zetknęły… jedną dłonią uniósł jej podbródek tak, aby na niego spojrzała. – Oczekuję, że odpowiesz tak, kiedy spytam czy zostaniesz Lady Rosier. Tak, Primrose. Właśnie taki mam plan. – powiedział cicho, błądząc powoli spojrzeniem po jej oczach, na moment nawet zjeżdżając wzrokiem na jej usta, ale dość szybko przełknął ślinę i ponownie spojrzał w jej oczy. – Myślałem, że oboje tego chcemy. – mruknął cicho, dość niskim głosem. Jeszcze nie było za późno, jeszcze mogła się wycofać, teraz mogła powiedzieć, że nie jest nim zainteresowana, mogła powiedzieć, że upadł na głowę. Miała do tego pełne prawo, tyle... że Mathieu i tak nie zamierzał odpuścić.
- Rigel Black nie zna naszej relacji, ani moich planów i zamiarów wobec Ciebie, moja droga. – zaczął spokojnie, sam fakt, że tak zajadle broniła Blacka było dla Mathieu dość irytujące, jednak nie zamierzał w tym momencie psuć sobie i jej humoru, ani tym bardziej kłócić się z winy kogoś, kto nie miał znaczenia i wpływu na ich relację. Lepiej było porzucić ten temat, zanim rozwinie się w nieprzyjemną sprzeczkę. – Zachował się tak przez pryzmat wieloletnich uprzedzeń wobec Rosierów. Nie chcę jednak kłócić się z Tobą przez niego. – dodał. Miał wyrobione zdanie na ten temat i nie zamierzał go zmieniać. Primrose uważała, że to z troski i przyjaźni, a Mathieu, że z powodu uprzedzeń. Zapewne jedno napędzało drugie i potęgowało jego efekt, ale w tym momencie nie chciał, aby ich rozmowa poszła w złym kierunku. Dopiero co zaczynali.
Stanął bliżej niej, ciągle ciemnymi tęczówkami wpatrywał się w jej oczy. Morska bryza niesiona wiatrem była dziś wyjątkowo odczuwalna. Kontynuowała, odpowiadała na jego pytanie. Ściągnął nieco brwi, kiedy powtórzyła jego słowa z marcowej rozmowy, w której to powiedział, że chciałby dać jej więcej. Miał nadzieję, że nie miało to związku z Rigelem i jego cyrkiem, a Primrose po prostu zastanawiała się o co mogło mu chodzić. Wydawało mu się, że aluzja przy kolacji była sprawą dość jasną i czytelną. Może przez takiego właśnie Blacka Primrose Burke wątpiła w słowa Mathieu. Chciała wiedzieć jakie miał plany, czego oczekiwał, co zamierzał? Przez chwilę wpatrywał się w jej oczy intensywnie, w milczeniu z dość grobową miną. Był pewien, że jasno rozczytała jego słowa w Chateau Rose i dała mu osobiste przyzwolenie na podjęcie działań w tym kierunku. Planował wybadać grunt u Egdara i podjąć rozmowę z Tristanem – w najbliższym czasie. Nie miał na co czekać i nie chciał czekać, miał dość zachowywania pozorów i bawienia się w kurtuazje, których wymagała od nich etykieta. Przy niej chciał być sobą, bez udawania i chowania za setką masek.
- Nie wiesz? – spytał, a jego twarz złagodniała, kiedy robił krok w jej stronę. Wyglądała przy nim na bardzo drobną, a kiedy stanął tak blisko, że ich ciała niemal się zetknęły… jedną dłonią uniósł jej podbródek tak, aby na niego spojrzała. – Oczekuję, że odpowiesz tak, kiedy spytam czy zostaniesz Lady Rosier. Tak, Primrose. Właśnie taki mam plan. – powiedział cicho, błądząc powoli spojrzeniem po jej oczach, na moment nawet zjeżdżając wzrokiem na jej usta, ale dość szybko przełknął ślinę i ponownie spojrzał w jej oczy. – Myślałem, że oboje tego chcemy. – mruknął cicho, dość niskim głosem. Jeszcze nie było za późno, jeszcze mogła się wycofać, teraz mogła powiedzieć, że nie jest nim zainteresowana, mogła powiedzieć, że upadł na głowę. Miała do tego pełne prawo, tyle... że Mathieu i tak nie zamierzał odpuścić.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Rigel wiedział więcej niż Mathieu podejrzewał, ale czuła, że nie powinna tego mówić. Niechęć jaka narosła pomiędzy rodami Rosier i Black była zbyt wielka aby pokonać ją jedną rozmową. Możliwe, że animozje oraz ostatnie wydarzenia napędzały obydwu mężczyzn. Choć należeli do tego samego kręgu towarzyskiego i przyświecała im ta sama idea, to różnice istniały, a tych nie dało się schować do szafy niczym szaty po całym dniu.
Rigel nie znał zamiarów, a ona jedynie się domyślała choć obawiała się, że mogła sama siebie wprowadzić w błąd. Żyła złudzeniami, namiastką marzeń, które jeszcze jakiś czas temu były żywe. Gotowa była od razu odpowiedzieć, ale ostatecznie uznała, że nie chce dolewać oliwy do ognia, nie chce prowadzić do sprzeczki, która niczego nie wniesie do ich rozmowy. Pewnych rzeczy nie dało się załatwić od ręki, a należało postępować ostrożnie i z należytym wyczuciem. Zrozumiała jakie nastawienie ma Mathieu do jej przyjaciela; było negatywne. Kłótnia wszystko by pogorszyła. Nie chciała jej teraz, nie po to tu przyszła.
Skracał dystans.
Nie uciekła.
Czekała na odpowiedzieć zawieszona, w zdającej się trwać wieczność, niepewności. Musiała usłyszeć odpowiedź nawet jeżeli będzie tą, która oznajmi, że ich przyjaźń jest dla niego najważniejsza, a rzeczone więcej to stałe wsparcie w jej nauce, w tym aby osiągnęła jeszcze lepsze wyniki w doskonaleniu swoich umiejętności. Grobowa mina czarodzieja sprawiła, że na chwilę wstrzymała powietrze. Czyżby jej przewidywania stały się prawdą i wszystko nadinterpretowała? Jeżeli tak, to dobrze, że dowiaduje się o tym właśnie teraz.
Był bardzo blisko.
Niemal czuła bijące ciepło od niego, pomimo wiatru od morza. Czy było to złudzenie?
Ten sam gest wykonała Elvira gdy do niej mówiła, ale wtedy oburzył on lady Burke, wzbudził gniew. Teraz sprawił, że drgnęła choć była do tej pory nieruchoma niczym porcelanowa figura. Ciemne oczy zdawały się świdrować ją na wskroś, zaglądać w najmniejszy zakamarek duszy, a dotyk wręcz palił i zostawiał ślad na skórze.
-Wolę zapytać i usłyszeć odpowiedź. - Wtedy wiedziała czego się spodziewać, jak zaplanować dalsze kroki. I choć, w głębi samej siebie, liczyła na odpowiedź jaka dotarła do jej uszu, tak poczuła jak serce zabiło szybciej. Otworzyła szerzej oczy gdy oznajmił, że chce uczynić ją lady Rosier. To było tym więcej. Chciał złączyć ich losy jeszcze bardziej i mocniej niż dotychczas. Wypowiedziane słowa na głos brzmiały głośno i wyraźnie, zupełnie nie zagłuszane przez morską bryzę, a fala ciepła uderzyła w lady Burke. -Nie baw się mną Mathieu. - Powiedziała drżącym głosem. -Proszę nie rób tego. Już raz prawie złamałeś mi serce, kiedy sądziłam, że może być między nami więcej. - Nie powinna tego mówić, powinna podziękować za to jakim zaszczytem chce ją obdarzyć, ale zbyt wiele przeżyli razem, jak i osobno, aby bawiła się teraz w konwenanse. -Myślisz, że skoro nie jestem najpiękniejsza, nie roztaczam wokół siebie uśmiechów ani nie przyciągam spojrzeń to jestem nieczuła? Zimna i wyrachowana? - Wiedziała, że ten zarzut nie miał sensu, przecież tego nie powiedział, nie dał jej powodów aby tak mówiła, ale nagle rozum przestał działać, serce przejęło stery. Coś, co dla lady Burke nie było stanem oczywistym. Wzięła głębszy oddech aby się uspokoić. -Co się zmieniło? Co sprawiło, że twoje spojrzenie na mnie padło, gdy dałeś mi do zrozumienia, że nie wzbudzam twojego zainteresowania?
Musiała to wiedzieć. Musiała wiedzieć, że lord Rosier myśli o niej bardzo poważnie i nie zmieni zdania. Sytuacja z Aresem pokazała jej, że można mówić piękne słowa o szczerości i otwartości, a potem zadawać ból i kłamać zarzucając jej chłód i oziębłość.
Rigel nie znał zamiarów, a ona jedynie się domyślała choć obawiała się, że mogła sama siebie wprowadzić w błąd. Żyła złudzeniami, namiastką marzeń, które jeszcze jakiś czas temu były żywe. Gotowa była od razu odpowiedzieć, ale ostatecznie uznała, że nie chce dolewać oliwy do ognia, nie chce prowadzić do sprzeczki, która niczego nie wniesie do ich rozmowy. Pewnych rzeczy nie dało się załatwić od ręki, a należało postępować ostrożnie i z należytym wyczuciem. Zrozumiała jakie nastawienie ma Mathieu do jej przyjaciela; było negatywne. Kłótnia wszystko by pogorszyła. Nie chciała jej teraz, nie po to tu przyszła.
Skracał dystans.
Nie uciekła.
Czekała na odpowiedzieć zawieszona, w zdającej się trwać wieczność, niepewności. Musiała usłyszeć odpowiedź nawet jeżeli będzie tą, która oznajmi, że ich przyjaźń jest dla niego najważniejsza, a rzeczone więcej to stałe wsparcie w jej nauce, w tym aby osiągnęła jeszcze lepsze wyniki w doskonaleniu swoich umiejętności. Grobowa mina czarodzieja sprawiła, że na chwilę wstrzymała powietrze. Czyżby jej przewidywania stały się prawdą i wszystko nadinterpretowała? Jeżeli tak, to dobrze, że dowiaduje się o tym właśnie teraz.
Był bardzo blisko.
Niemal czuła bijące ciepło od niego, pomimo wiatru od morza. Czy było to złudzenie?
Ten sam gest wykonała Elvira gdy do niej mówiła, ale wtedy oburzył on lady Burke, wzbudził gniew. Teraz sprawił, że drgnęła choć była do tej pory nieruchoma niczym porcelanowa figura. Ciemne oczy zdawały się świdrować ją na wskroś, zaglądać w najmniejszy zakamarek duszy, a dotyk wręcz palił i zostawiał ślad na skórze.
-Wolę zapytać i usłyszeć odpowiedź. - Wtedy wiedziała czego się spodziewać, jak zaplanować dalsze kroki. I choć, w głębi samej siebie, liczyła na odpowiedź jaka dotarła do jej uszu, tak poczuła jak serce zabiło szybciej. Otworzyła szerzej oczy gdy oznajmił, że chce uczynić ją lady Rosier. To było tym więcej. Chciał złączyć ich losy jeszcze bardziej i mocniej niż dotychczas. Wypowiedziane słowa na głos brzmiały głośno i wyraźnie, zupełnie nie zagłuszane przez morską bryzę, a fala ciepła uderzyła w lady Burke. -Nie baw się mną Mathieu. - Powiedziała drżącym głosem. -Proszę nie rób tego. Już raz prawie złamałeś mi serce, kiedy sądziłam, że może być między nami więcej. - Nie powinna tego mówić, powinna podziękować za to jakim zaszczytem chce ją obdarzyć, ale zbyt wiele przeżyli razem, jak i osobno, aby bawiła się teraz w konwenanse. -Myślisz, że skoro nie jestem najpiękniejsza, nie roztaczam wokół siebie uśmiechów ani nie przyciągam spojrzeń to jestem nieczuła? Zimna i wyrachowana? - Wiedziała, że ten zarzut nie miał sensu, przecież tego nie powiedział, nie dał jej powodów aby tak mówiła, ale nagle rozum przestał działać, serce przejęło stery. Coś, co dla lady Burke nie było stanem oczywistym. Wzięła głębszy oddech aby się uspokoić. -Co się zmieniło? Co sprawiło, że twoje spojrzenie na mnie padło, gdy dałeś mi do zrozumienia, że nie wzbudzam twojego zainteresowania?
Musiała to wiedzieć. Musiała wiedzieć, że lord Rosier myśli o niej bardzo poważnie i nie zmieni zdania. Sytuacja z Aresem pokazała jej, że można mówić piękne słowa o szczerości i otwartości, a potem zadawać ból i kłamać zarzucając jej chłód i oziębłość.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pytała o jego oczekiwania i plany, choć zdawało się, że przy ostatniej rozmowie wyraził się dość jasno. Może dla niego sprawa była jasna, a może to Primrose odrzucała tą myśl. Próbował skruszyć mur, który wokół siebie wybudowała, ukrywając się za nim skrzętnie, nie dopuszczając go do siebie. Od początku do wszystkiego podchodziła bardzo profesjonalnie, nie odpowiadała na jego próby flirtu, ani na próby rozluźnienia atmosfery pomiędzy nimi. Intrygowała. Nie trzepotała rzęsami jak inne damy w jej wieku, których zainteresowaniem powinno był małżeństwo z wysoce urodzonym mężczyzną, z nieposzlakowaną opinią i zasługami. Ona jednak bardzo chłodno podchodziła do wszystkiego, pragmatyczka, która uzasadniała każde działanie. A może robiła to celowo? Niezdobyte twierdze zawsze były celem tych odważnych. Co skrywała w sobie?
Po co jej ta odpowiedź? Chciała planować każdy krok, dobrze przemyśleć każdą decyzję, brakowało jej spontaniczności… czy kiedykolwiek zrobiła coś równie szalonego co głupiego? Nie zastanawiając się wcześniej ani nad konsekwencjami, ani nad tym co może się zdarzyć? Nie spodziewał się jednak takiej reakcji z jej strony. Nie chciała, aby się nią bawił? Przełknął ślinę, co wyraźnie odznaczyło się na jabłku na jego szyi. To samo powiedział do niego Rigel Black podczas Ceremonii w Londynie. Był jej zdaniem aż tak złym człowiekiem, któremu zależało jedynie na rozrywce i łamaniu serc? Patrzył na nią, prosto w jej oczy. Chciał wiedzieć czy naprawdę za właśnie takiego człowieka go uważała. Już raz prawie złamał jej serce? Próbował odszukać we wspomnieniach moment, w którym mógł to zrobić, ale nie był do końca w stanie. Zaatakowała go. Przez moment zwątpił, nie wiedząc co ma powiedzieć. Nie uważał jej ani za nieczułą, ani za wyrachowaną, szczególnie teraz, kiedy miał wrażenie, że miałaby rozpaść się na milion kawałków. Musiał sprowadzić ją na ziemię, zanim to się stanie.
- Primrose. – powiedział jej imię dość miękko, a później jedną dłoń usadowił na jej boku i nachylił się, aby ustami musnąć jej usta. Przez krótką chwilę oczekiwał jej reakcji, patrząc niemal czarnymi tęczówkami prosto w jej oczy. – Czasem tracę do Ciebie siłę, wiesz? – mruknął, szepcząc prosto w jej usta, opierając czoło o jej czoło. – Nie wiem czego się boisz i dlaczego tak jest… Nie bawię się Tobą i nigdy nie zamierzałem tego robić. – mruknął, przełykając ślinę. – Ale nie chcę już czekać. – szepnął i znów złożył pocałunek na jej miękkich ustach, tym razem dłuższy i odrobinę intensywniejszy niż przedtem. Skruszy ten mur, który ustawiła wokół siebie, zburzy go i zmieni w popiół, ale nie spocznie, póki tego nie osiągnie. Wyjaśni jej to wszystko, ale w tym momencie musiał wiedzieć, czy powinien to robić, ten jeden impuls… który przeważy szalę. Wszystko zależało tylko od niej, jedna decyzja, krótka chwila, musiała ją podjąć tu i teraz. – Zaufaj mi.
Po co jej ta odpowiedź? Chciała planować każdy krok, dobrze przemyśleć każdą decyzję, brakowało jej spontaniczności… czy kiedykolwiek zrobiła coś równie szalonego co głupiego? Nie zastanawiając się wcześniej ani nad konsekwencjami, ani nad tym co może się zdarzyć? Nie spodziewał się jednak takiej reakcji z jej strony. Nie chciała, aby się nią bawił? Przełknął ślinę, co wyraźnie odznaczyło się na jabłku na jego szyi. To samo powiedział do niego Rigel Black podczas Ceremonii w Londynie. Był jej zdaniem aż tak złym człowiekiem, któremu zależało jedynie na rozrywce i łamaniu serc? Patrzył na nią, prosto w jej oczy. Chciał wiedzieć czy naprawdę za właśnie takiego człowieka go uważała. Już raz prawie złamał jej serce? Próbował odszukać we wspomnieniach moment, w którym mógł to zrobić, ale nie był do końca w stanie. Zaatakowała go. Przez moment zwątpił, nie wiedząc co ma powiedzieć. Nie uważał jej ani za nieczułą, ani za wyrachowaną, szczególnie teraz, kiedy miał wrażenie, że miałaby rozpaść się na milion kawałków. Musiał sprowadzić ją na ziemię, zanim to się stanie.
- Primrose. – powiedział jej imię dość miękko, a później jedną dłoń usadowił na jej boku i nachylił się, aby ustami musnąć jej usta. Przez krótką chwilę oczekiwał jej reakcji, patrząc niemal czarnymi tęczówkami prosto w jej oczy. – Czasem tracę do Ciebie siłę, wiesz? – mruknął, szepcząc prosto w jej usta, opierając czoło o jej czoło. – Nie wiem czego się boisz i dlaczego tak jest… Nie bawię się Tobą i nigdy nie zamierzałem tego robić. – mruknął, przełykając ślinę. – Ale nie chcę już czekać. – szepnął i znów złożył pocałunek na jej miękkich ustach, tym razem dłuższy i odrobinę intensywniejszy niż przedtem. Skruszy ten mur, który ustawiła wokół siebie, zburzy go i zmieni w popiół, ale nie spocznie, póki tego nie osiągnie. Wyjaśni jej to wszystko, ale w tym momencie musiał wiedzieć, czy powinien to robić, ten jeden impuls… który przeważy szalę. Wszystko zależało tylko od niej, jedna decyzja, krótka chwila, musiała ją podjąć tu i teraz. – Zaufaj mi.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie leżało w jej naturze uwodzenie i wodzenie mężczyzn za nos. Nigdy nie potrafiła flirtować czy prowadzić wymownych rozmów, którym nikt nie mógłby niczego zarzucić, choć wyczuwało się niebezpieczną nutę pomiędzy wypowiadanymi słowami.
Gdy próbował złamać dystans, gdy wpatrywał się w nią intensywnie, te wszystkie drobne gesty i sugestie odbierała jako swoją wyobraźnie i nadinterpretację, ponieważ już raz pozwoliła sobie na snucie marzeń. Gdzie to ją zaprowadziło?
Wynagradzana za postępy umysłu i rozwijanie swojej wiedzy nie dążyła ku temu aby się podobać, choć czasami chciała. Jednak to na pieknie umysłu się skupiała. Poszukiwała wiedzy, przemierzała wiele bibliotek, wertowała księgi, prowadziła doświadczenia, ulepszała swoje zdolności.
Romantyczna miłość była dobra w książkach, w powieściach awanturniczych. Szlachetnie urodzone damy powinny być zadowolone, że znajdą męża, który będzie je szanował i zapewni dobre życie, nie będzie narażał jej opinii na szwank i stanie się wsparciem. Miłość, była pisana nielicznym.
Niepewność i niewiadoma sprawiały, że czuła się zagubiona, nie mogła przewidzieć następnego kroku. Nie lubiła tego stanu, oglądała się przez ramię nie wiedząc czego się spodziewać. Tak mogła się przygotować, zbudować tarczę, która uchroni ją przed ciosami.
Emoje, silne i niezrozumiałe kotłowały się w głowie lady Burke, sprawiały, że młoda czarownica traciła grunt pod nogami.
Dostrzegła jak jej słowa trafiły do Mathieu, jak z niezrozumieniem na nią patrzy, jak się zawahał, jak starał się poukładać wszystko to co mówiła w spójną całość.
Skąd miał wiedzieć, że prawie złamał jej serce skoro nigdy nie wyraziła swoich uczuć, myśli w obawie, że zostanie wyśmiana.
Drżała cała czując, że to wszystko zaczyna ją przerastać, że pomimo przebywania na wybrzeżu zaczyna jej brakować powietrza.
Jej imię wypowiedziane tak zupełnie inaczej, sprawiło, że serce biło jak oszalałe, niczym ptak zamknięty w klatce uderzający skrzydełkami o pręty. Dźwięk głosu, który ją zahipnotyzował i sprawił, że zamarła. Gest ręki, który nie obejmował jej w całości, ale nie pozwalał uciec.
Dotyk ust.
Złapała gwałtownie powietrze zaskoczona śmiałością, ale taką której przecież podskórnie pragnęła. Dotyk niczym muśnięcie wiatru sprawił, że szalone myśli przystopowały. Szarozielone oczy zaiskrzyły niczym dwa szlachetne kamienie.
Gdy czoła się zetknęły przymknęła na chwilę oczy czerpiąc spokój z tego gestu, tak nieoczywistego.
-Sądziłam, że tylko ja tracę siły. - Odpowiedziała gdy odzyskała głos w gardle. Zapewniał o swoich intencjach, nie chciał jej krzywdy. I nie chciał czekać?
Nagłe złączenie ust spodziewane i jednocześnie zaskakujące. Dotyk warg, pocałunek i chwila niepewności co powinna zrobić. Pierwszy raz doświadczyła czegoś takiego, jak powinna się zachować? W tym jednak momencie rozum został zagłuszony przez serce, które biło tak mocno, że obawiała się iż zaraz wyskoczy z jej piersi. Czy to morze tak szumiało rozbijając się o wybrzeże czy to jej własna krew tak głośno brzmiała w uszach?
Oparła jedną dłoń na przedramieniu mężczyzny, obawiając się, że zaraz nogi odmówią jej współpracy.
Wyszła mu naprzeciw. Odpowiedziała pocałunkiem. Delikatnym, niepewnym, niewprawnym, bo tym pierwszym.
Gdy próbował złamać dystans, gdy wpatrywał się w nią intensywnie, te wszystkie drobne gesty i sugestie odbierała jako swoją wyobraźnie i nadinterpretację, ponieważ już raz pozwoliła sobie na snucie marzeń. Gdzie to ją zaprowadziło?
Wynagradzana za postępy umysłu i rozwijanie swojej wiedzy nie dążyła ku temu aby się podobać, choć czasami chciała. Jednak to na pieknie umysłu się skupiała. Poszukiwała wiedzy, przemierzała wiele bibliotek, wertowała księgi, prowadziła doświadczenia, ulepszała swoje zdolności.
Romantyczna miłość była dobra w książkach, w powieściach awanturniczych. Szlachetnie urodzone damy powinny być zadowolone, że znajdą męża, który będzie je szanował i zapewni dobre życie, nie będzie narażał jej opinii na szwank i stanie się wsparciem. Miłość, była pisana nielicznym.
Niepewność i niewiadoma sprawiały, że czuła się zagubiona, nie mogła przewidzieć następnego kroku. Nie lubiła tego stanu, oglądała się przez ramię nie wiedząc czego się spodziewać. Tak mogła się przygotować, zbudować tarczę, która uchroni ją przed ciosami.
Emoje, silne i niezrozumiałe kotłowały się w głowie lady Burke, sprawiały, że młoda czarownica traciła grunt pod nogami.
Dostrzegła jak jej słowa trafiły do Mathieu, jak z niezrozumieniem na nią patrzy, jak się zawahał, jak starał się poukładać wszystko to co mówiła w spójną całość.
Skąd miał wiedzieć, że prawie złamał jej serce skoro nigdy nie wyraziła swoich uczuć, myśli w obawie, że zostanie wyśmiana.
Drżała cała czując, że to wszystko zaczyna ją przerastać, że pomimo przebywania na wybrzeżu zaczyna jej brakować powietrza.
Jej imię wypowiedziane tak zupełnie inaczej, sprawiło, że serce biło jak oszalałe, niczym ptak zamknięty w klatce uderzający skrzydełkami o pręty. Dźwięk głosu, który ją zahipnotyzował i sprawił, że zamarła. Gest ręki, który nie obejmował jej w całości, ale nie pozwalał uciec.
Dotyk ust.
Złapała gwałtownie powietrze zaskoczona śmiałością, ale taką której przecież podskórnie pragnęła. Dotyk niczym muśnięcie wiatru sprawił, że szalone myśli przystopowały. Szarozielone oczy zaiskrzyły niczym dwa szlachetne kamienie.
Gdy czoła się zetknęły przymknęła na chwilę oczy czerpiąc spokój z tego gestu, tak nieoczywistego.
-Sądziłam, że tylko ja tracę siły. - Odpowiedziała gdy odzyskała głos w gardle. Zapewniał o swoich intencjach, nie chciał jej krzywdy. I nie chciał czekać?
Nagłe złączenie ust spodziewane i jednocześnie zaskakujące. Dotyk warg, pocałunek i chwila niepewności co powinna zrobić. Pierwszy raz doświadczyła czegoś takiego, jak powinna się zachować? W tym jednak momencie rozum został zagłuszony przez serce, które biło tak mocno, że obawiała się iż zaraz wyskoczy z jej piersi. Czy to morze tak szumiało rozbijając się o wybrzeże czy to jej własna krew tak głośno brzmiała w uszach?
Oparła jedną dłoń na przedramieniu mężczyzny, obawiając się, że zaraz nogi odmówią jej współpracy.
Wyszła mu naprzeciw. Odpowiedziała pocałunkiem. Delikatnym, niepewnym, niewprawnym, bo tym pierwszym.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie wszystko dało się poddać analizie, rozebrać na czynniki pierwsze i złożyć w jedną całość, opisaną wzorem czy słowem. Pewne rzeczy były nieprzewidywalne niczym pogoda – niczego nie dało się przewidzieć w stu procentach, wziąć za pewniak. Szczególnie w życiu, kiedy ludzi różniły charaktery, przekonania i wiele innych czynników, których nie dało się sprowadzić do prostego zapisu słownego. Czy Primrose założyła przebieg ich rozmowy w swojej głowie? Jak bardzo szła wedle założonego przez nią schematu. Różnili się od siebie. Lady Burke preferowała ułożony grafik z założeniem postępowania. Mathieu nauczył się żyć intensywnie, czerpać radość i przyjemność z chwil, poddawać się niewyobrażalnemu i niespotykanemu. Byli różni, ale mogli uczyć się od siebie.
Minie wiele czasu, zanim Primrose schwyta sens znaczenia niektórych słów, które Mathieu kierował w jej stronę. Owiane nutą tajemniczości pozostawały zawieszone w eterze, ale pewnego dnia powrócą i staną się klarowne, jasne i oczywiste. Nim jednak ten dzień nadejdzie będą musieli wspólnie przejść wiele trudności, dopiero wtedy oczywistym stanie się to, co teraz im umykało. On zrozumiał, przejrzał na oczy, wiedział już, którą ścieżką chce się kierować. Jaką cenę jednak musiał za to zapłacić, wiedział tylko on sam.
Cierpliwie czekał, pozostawiając jej decyzji następny krok. Nie chciał jej puszczać, ani odsuwać się od niej, tracić kontakt i bliskość, którą sam wywalczył. Nie miał jednak prawa zmuszać jej do niczego, zdołał i tak przekroczyć kilka, może nawet kilkanaście granic, łamiąc wszelkie zasady, które wpajano im od najmłodszych lat. Postępowanie według zasad, ograniczanie się… czasem trzeba było powiedzieć dość, szczególnie w momentach, od których zależało tak wiele. Wystarczył jeden jej gest, jedna odpowiedź, jedno drgnięcie. Mogła go odrzucić, a mogła odpowiedzieć mu tym samym. Te sekundy trwały całą wieczność, a kiedy wyszła mu naprzeciw poczuł ulgę. Mocniej objął ją, przyciągając do siebie, zatracając się w chwili, którą mu ofiarowała. Taka odpowiedź była wystarczająca. Nie był nachalny, postępował subtelnie, domyślając się, że Primrose nigdy wcześniej nie podążała tą drogą. W końcu jednak odsunął się na kilka milimetrów, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Cieszę się… – szepnął cicho. Ta odpowiedź, której właśnie mu udzieliła była wystarczająca. Wziął głęboki oddech, hamując wodze własnej fantazji i odsunął się, ujmując jej dłoń i składając na jej wierzchu pocałunek. Tamten był przyjemniejszy, a ten… pełen kurtuazji i doskonale wyuczonej szarmanci. – Przejdźmy się. – zaproponował chwytając jej dłoń i splatając ich palce ze sobą, powoli ruszył w stronę kredowych klifów.
- Nie wiem skąd pomysł, że nie jesteś najpiękniejsza, ani ten, że nie przyciągasz spojrzeń. – mruknął w końcu, z lekkim uśmiechem, przez moment kierując wzrok w jej stronę. – Wręcz przeciwnie. Jesteś wyjątkowej urody, nie kreujesz się dostosowując do aktualnych trendów jak inne młode damy. A spojrzenia przyciągasz, widziałem na ceremonii. – dodał swobodnym tonem. Wątpiła w swoją urodę i popełniała błąd, powinna wierzyć w siebie bardziej i ufać sobie bardziej. To na pewno wyszłoby jej na dobre.
- Sądziłem, że to Ty nie jesteś mną zainteresowana. A poprzedni rok był dla mnie wyjątkowo… ciężki, jeśli chodzi o bliskie relacje. Nie chciałem po raz kolejny… sama wiesz. – powiedział spokojnie. Najpierw Isabella, która niedługo przed ślubem postanowiła rozpłynąć się w powietrzu, później Callista, która zniknęła równie szybko jak powróciła do kraju. Dwa razy był narzeczonym, dwukrotnie popełnił błąd w ocenie merytorycznej i uważał, ze wyczerpał limit prób na jeden rok.
- Poza tym, błądziłem otoczony ciemnością i mrokiem. Teraz zrozumiałem zarówno jego sens, jak i to, jaką rolę w moim życiu odgrywasz. – mógł ją skrzywdzić, na samym początku kiedy splamienie dotykało go najbardziej. Nie chciał na to pozwolić, nie mógł do tego dopuścić. Miał nadzieję, że pewnego dnia zrozumie jego postępowanie. Na wyjaśnienia jednak przyjdzie jeszcze czas.
Minie wiele czasu, zanim Primrose schwyta sens znaczenia niektórych słów, które Mathieu kierował w jej stronę. Owiane nutą tajemniczości pozostawały zawieszone w eterze, ale pewnego dnia powrócą i staną się klarowne, jasne i oczywiste. Nim jednak ten dzień nadejdzie będą musieli wspólnie przejść wiele trudności, dopiero wtedy oczywistym stanie się to, co teraz im umykało. On zrozumiał, przejrzał na oczy, wiedział już, którą ścieżką chce się kierować. Jaką cenę jednak musiał za to zapłacić, wiedział tylko on sam.
Cierpliwie czekał, pozostawiając jej decyzji następny krok. Nie chciał jej puszczać, ani odsuwać się od niej, tracić kontakt i bliskość, którą sam wywalczył. Nie miał jednak prawa zmuszać jej do niczego, zdołał i tak przekroczyć kilka, może nawet kilkanaście granic, łamiąc wszelkie zasady, które wpajano im od najmłodszych lat. Postępowanie według zasad, ograniczanie się… czasem trzeba było powiedzieć dość, szczególnie w momentach, od których zależało tak wiele. Wystarczył jeden jej gest, jedna odpowiedź, jedno drgnięcie. Mogła go odrzucić, a mogła odpowiedzieć mu tym samym. Te sekundy trwały całą wieczność, a kiedy wyszła mu naprzeciw poczuł ulgę. Mocniej objął ją, przyciągając do siebie, zatracając się w chwili, którą mu ofiarowała. Taka odpowiedź była wystarczająca. Nie był nachalny, postępował subtelnie, domyślając się, że Primrose nigdy wcześniej nie podążała tą drogą. W końcu jednak odsunął się na kilka milimetrów, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Cieszę się… – szepnął cicho. Ta odpowiedź, której właśnie mu udzieliła była wystarczająca. Wziął głęboki oddech, hamując wodze własnej fantazji i odsunął się, ujmując jej dłoń i składając na jej wierzchu pocałunek. Tamten był przyjemniejszy, a ten… pełen kurtuazji i doskonale wyuczonej szarmanci. – Przejdźmy się. – zaproponował chwytając jej dłoń i splatając ich palce ze sobą, powoli ruszył w stronę kredowych klifów.
- Nie wiem skąd pomysł, że nie jesteś najpiękniejsza, ani ten, że nie przyciągasz spojrzeń. – mruknął w końcu, z lekkim uśmiechem, przez moment kierując wzrok w jej stronę. – Wręcz przeciwnie. Jesteś wyjątkowej urody, nie kreujesz się dostosowując do aktualnych trendów jak inne młode damy. A spojrzenia przyciągasz, widziałem na ceremonii. – dodał swobodnym tonem. Wątpiła w swoją urodę i popełniała błąd, powinna wierzyć w siebie bardziej i ufać sobie bardziej. To na pewno wyszłoby jej na dobre.
- Sądziłem, że to Ty nie jesteś mną zainteresowana. A poprzedni rok był dla mnie wyjątkowo… ciężki, jeśli chodzi o bliskie relacje. Nie chciałem po raz kolejny… sama wiesz. – powiedział spokojnie. Najpierw Isabella, która niedługo przed ślubem postanowiła rozpłynąć się w powietrzu, później Callista, która zniknęła równie szybko jak powróciła do kraju. Dwa razy był narzeczonym, dwukrotnie popełnił błąd w ocenie merytorycznej i uważał, ze wyczerpał limit prób na jeden rok.
- Poza tym, błądziłem otoczony ciemnością i mrokiem. Teraz zrozumiałem zarówno jego sens, jak i to, jaką rolę w moim życiu odgrywasz. – mógł ją skrzywdzić, na samym początku kiedy splamienie dotykało go najbardziej. Nie chciał na to pozwolić, nie mógł do tego dopuścić. Miał nadzieję, że pewnego dnia zrozumie jego postępowanie. Na wyjaśnienia jednak przyjdzie jeszcze czas.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Doświadczyła czegoś nowego, całkowicie odmiennego. Coś czego nie potrafiła wpisać we wzór numerologiczny i poddać dokładnej analizie, ponieważ sama nie rozumiała do końca co się właśnie wydarzyło. Świat zawirował jej przed oczami, nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać, uczucia nie mieściły się w jej ciele. Zamknięta w objęciach mężczyzny zdawała się w nich ginął całkowicie. Nie wiedziała o czym mówił Mathieu, czuła podświadomie, że jest coś o czym jej nie mówi, ale z jakiś powodów nie może. Znała to wahanie, te próby obejścia tematu dookoła. Przez długi czas czynili to Edgar, Xavier i Craig kiedy jeszcze nie dołączyła w szeregi Rycerzy Walpurgi. Była świadkiem tego jak powstrzymywali się by powiedzieć jej coś więcej, by nie zdradzić się jednym słowem za dużo.
Mathieu prosił o zaufanie i miała zamiar mu je podarować licząc, że przyjdzie dzień, w którym będzie mógł powiedzieć jej więcej. Na razie musiało jej wystarczyć zawieszenie w jakim została postawiona.
Odpowiedziała delikatnym acz lekko zmieszanym uśmiechem, nadal oszołomiona tym co się właśnie wydarzyło.
Pocałunek złożony na dłoni, choć pełen kurtuazji i szarmancji odebrała zdecydowanie mocniej wiedząc, że te same usta podarowały jej pierwszy pocałunek.
Nie stawiała oporu aby przejść się wzdłuż klifów, chociaż przezornie zerknęła przez ramię czy nikt nie był świadkiem tej sceny. Nie chciała spotkać się z gniewem brata czy jego rozczarowaniem gdyby się dowiedział. I nie chodziłoby o osobę lorda Rosiera, a raczej o całą sytuację w jakiej właśnie była. Drobna, kobieca dłoń spleciona została z męską, silną i dającą pokrzepienie. Z każdym zaś jego słowem na jasne policzki młodej czarownicy wychodził coraz mocniejszy rumieniec zawstydzenia. Nikt nigdy tak nie mówił, zwykle była krytykowana za piegowatą twarz, która odstawała od jasnych i gładkich lic innych arystokratek. Surowość charakteru i brak frywolności nie wskazywał, że lady Burke jest panną, na którą warto zwrócić uwagę. -Dziękuję. - Odpowiedziała, bo komplement był jej miły, a ona zakłopotana założyła kosmyk włosów za ucho. -Na ceremonii patrzyli, ponieważ przyszliśmy razem. - Spojrzała na niego wymownie, bo musiał zdawać sobie sprawę, że te fakt właśnie przyciągał spojrzenia, a nie lady Burke jako jednostka. Pokręciła głową gdy padły kolejne słowa. -Byłam. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Teraz było łatwiej o tym mówić, choć nadal nie wiedziała do końca jak ubrać w słowa to co czuła i myślała wtedy. -Jednak zrozumiałam, że chcesz zachować naszą znajomość na poziomie przyjaźni, relacji nauczyciel uczennica, bo przecież sama zwróciłam się do ciebie z prośbą o pomoc. - Wtedy pozwalała sobie na marzenia o ciemnych oczach lorda Rosiera, o jego głosie i uśmiechu, którym dzisiaj ją obdarzył. Poczuła jak znów policzki ją pieką. Nie była przygotowywana do takich rozmów, nie miała wprawy w poruszaniu się w tych tematach. Nagle poczuła się bardzo młoda, niczym dziecko zagubione w dorosłym świecie. -Wspominałeś, że podróż morska wiele ci dała. Była niczym otwarcie na nowo oczu. - Wypowiadając te słowa na powrót spojrzała w stronę morskich fal rozbijających się o wybrzeże. Serce wciąż biło mocno, o wiele mocniej gdy trzymał jej dłoń, tak jak na ceremonii, ale wtedy jeszcze nie była pewna czy to wszystko co się dzieje było prawdą. Evandra miała rację, należało zapytać wprost i zmierzyć się z konsekwencją odpowiedzi. Było jeszcze wiele pytań, ale nie był to czas aby padły, ani miejsce.
Mathieu prosił o zaufanie i miała zamiar mu je podarować licząc, że przyjdzie dzień, w którym będzie mógł powiedzieć jej więcej. Na razie musiało jej wystarczyć zawieszenie w jakim została postawiona.
Odpowiedziała delikatnym acz lekko zmieszanym uśmiechem, nadal oszołomiona tym co się właśnie wydarzyło.
Pocałunek złożony na dłoni, choć pełen kurtuazji i szarmancji odebrała zdecydowanie mocniej wiedząc, że te same usta podarowały jej pierwszy pocałunek.
Nie stawiała oporu aby przejść się wzdłuż klifów, chociaż przezornie zerknęła przez ramię czy nikt nie był świadkiem tej sceny. Nie chciała spotkać się z gniewem brata czy jego rozczarowaniem gdyby się dowiedział. I nie chodziłoby o osobę lorda Rosiera, a raczej o całą sytuację w jakiej właśnie była. Drobna, kobieca dłoń spleciona została z męską, silną i dającą pokrzepienie. Z każdym zaś jego słowem na jasne policzki młodej czarownicy wychodził coraz mocniejszy rumieniec zawstydzenia. Nikt nigdy tak nie mówił, zwykle była krytykowana za piegowatą twarz, która odstawała od jasnych i gładkich lic innych arystokratek. Surowość charakteru i brak frywolności nie wskazywał, że lady Burke jest panną, na którą warto zwrócić uwagę. -Dziękuję. - Odpowiedziała, bo komplement był jej miły, a ona zakłopotana założyła kosmyk włosów za ucho. -Na ceremonii patrzyli, ponieważ przyszliśmy razem. - Spojrzała na niego wymownie, bo musiał zdawać sobie sprawę, że te fakt właśnie przyciągał spojrzenia, a nie lady Burke jako jednostka. Pokręciła głową gdy padły kolejne słowa. -Byłam. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Teraz było łatwiej o tym mówić, choć nadal nie wiedziała do końca jak ubrać w słowa to co czuła i myślała wtedy. -Jednak zrozumiałam, że chcesz zachować naszą znajomość na poziomie przyjaźni, relacji nauczyciel uczennica, bo przecież sama zwróciłam się do ciebie z prośbą o pomoc. - Wtedy pozwalała sobie na marzenia o ciemnych oczach lorda Rosiera, o jego głosie i uśmiechu, którym dzisiaj ją obdarzył. Poczuła jak znów policzki ją pieką. Nie była przygotowywana do takich rozmów, nie miała wprawy w poruszaniu się w tych tematach. Nagle poczuła się bardzo młoda, niczym dziecko zagubione w dorosłym świecie. -Wspominałeś, że podróż morska wiele ci dała. Była niczym otwarcie na nowo oczu. - Wypowiadając te słowa na powrót spojrzała w stronę morskich fal rozbijających się o wybrzeże. Serce wciąż biło mocno, o wiele mocniej gdy trzymał jej dłoń, tak jak na ceremonii, ale wtedy jeszcze nie była pewna czy to wszystko co się dzieje było prawdą. Evandra miała rację, należało zapytać wprost i zmierzyć się z konsekwencją odpowiedzi. Było jeszcze wiele pytań, ale nie był to czas aby padły, ani miejsce.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wybrzeże
Szybka odpowiedź