Danson Park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Danson Park
To zdecydowanie największy publiczny park w London Borough of Bexley, gdzie spacerowicze mogą podziwiać piękne widoki o każdej porze dnia czy roku. Zresztą... Czyż Twoja pamięć nie sięga mimowolnie do dnia, w którym Wasze oczy po raz pierwszy się spotkały? Od początku tkwiła w Tobie myśl, że to musi być prawdziwe, ta więź między Wami... Chęć zaproszenia go do domu tkwiła w Twojej duszy zakorzeniona tak głęboko, że aż wywoływała drżenie Twego ciała... Weź go, zabierz go do siebie! Piękny, biały łabądek patrzył na Ciebie swymi rozumnymi oczami, strosząc dumnie piórka i wypinając pierś. Wreszcie czar opadł, gdy zwierzę rzuciło się w przód, wyrywając Ci bułkę z ręki i połykając w całości parówkę z hot doga. Mimowolnie przyspieszasz swoje kroki, wasza relacja skończyła się tak szybko i zdecydowanie nie chcesz do niej wracać...
Ciężko było złapać prawdziwe piękno Londynu. Deszczowa, zachmurzona atmosfera nie dodawała upragnionego optymizmu. Niszczyła humory, wzburzała krew, zniechęcała do długich, wieczornych spacerów. Zmoczony świat wyglądał nieprzystępnie, odrażająco, brudno. Zasłaniał atuty historycznego miasta, powodując widoczną niechęć. Dlatego też preferował zimę. Miasto okrywane przez puszystą kotarę wyglądało na uspokojone, jednostajne, ciche. Zaśnieżone elementy miały swój przenikliwy urok, a śnieg wyglądał jak rozmigotane diamenty. Mieszkańcy korzystali z jej walorów; krzątali niezgrabnie wyczekując świątecznej atmosfery. Było podniośle, uroczyście i błogo. Osoby z mniejszą tolerancją zimna wybierały przytulne kawiarnie, lub własny, ogrzewający kąt. Zachowywano równowagę. Nie znał do końca sytuacji w mieście, lecz wstępnie rozeznanie wykazało duże braki w produktach. Największe apteki odnotowywały opóźnienia w dostawach, pustki w magazynach. Niestety sprawni handlarze szybko wykorzystali sytuacje. Konkurencja wzrastała z dnia na dzień, a nowi na obszernym rynku, musieli wypracować własną technikę. Właśnie w taki sposób kreował swe działania. Rozpoczynał od pojedynczej klienteli, dobrej jakości, użytecznych produktów cieszących oko. Chciał zbudować zaufaną siatkę odbiorców. Czuł, że towarzyszka mogła się do tego przyczynić.
Lubił wyzwania. Zdobycie rzadkich, trudnodostępnych ingrediencji wymagało uruchomienia wielu umiejętności oraz odległych kontaktów. Ceny też były wyższe, a poszukiwania dużo bardziej niebezpieczne. Wyczekiwał na nie z utęsknieniem, lecz nie bagatelizował mniejszych zleceń. Celem, który wyznaczył sobie na kolejne tygodnie, było powiększenie wiedzy o lokalnych hodowcach poszczególnych roślin. Byliby dużo łatwiejszym zaopatrzeniem, a sam proces transakcji zostałby przyspieszony o kilka cennych dni. Już od jakiegoś czasu pracował nad strategią, chcąc jeszcze lepiej zadomowić się na starych śmieciach. Słyszał też plotki o wzmożonych wyjazdach bardziej zaufanych dostawców. Nie chwalili ów miejsca, mówiąc, że zmieniło się nie do poznania. Czy był to skutek wojny, panicznego strachu, a może niebezpieczeństwa? Odpowiedzi na zadawane pytania, miał poznać dopiero później.
Uśmiechnął się delikatnie, gdy zaakceptowała prośbę. Unikał grzecznościowych zwrotów w momencie gdy wiek obsługiwanej osoby nie wykraczał poza zbyt wysoką granicę. Miał też nadzieję, że dzięki temu poczuje się swobodnie. Wyglądała na lekko wycofaną, niepewną i chyba trochę nieufną. Pokiwał głową twierdząco, gdy kontynuowała wypowiedź: – Niestety. Niektóre dostawy mocno się opóźniają, mimo wcześniejszych obietnic. Nie tylko w granicach kraju, ale również na morzu. Podobno jest ostatnio niespokojne. – powtórzył informacje, które niedawno trafiły do niego w jednym z portowych barów. Kilku mężczyzn dyskutowało rzewnie, wymieniając spostrzeżenia i głośne narzekania. Coś było na rzeczy, lecz nie wnikał w niepotrzebne szczegóły. Delikatnie podawał jej odpowiednie woreczki, aby przypadkiem żadnego nie uszkodzić. Zbyt długo męczył się nad stroną wizualną, dlatego wzmożona ostrożność była jak najbardziej wskazana. Subtelna pochwała sprawiła, że uśmiech powrócił na wąską linię ust, a błękit oczu ulokował na jej twarzy: – Dziękuję. Tylko i wyłącznie z legalnych. Nie zajmuję się szemranym interesem. – przestał. Będąc za granicą niejednokrotnie pośredniczył również w takich transakcjach. Początkowo nieświadomie, później dla własnego zysku. Jego głos był pewny i wyraźny, na pewno nie wyuczyła drobnego kłamstwa. –Cieszę się. – rzucił, gdy potwierdziła zawartość. Był przekonany o dokładności w zamówieniu, lecz tym sprytnym manewrem budował kontakt i więź ze swoim odbiorcą. Odebrał od niej ciężką sakiewkę. Zajrzał do środka dość pobieżnie, jednakże potrafił szybko stwierdził, że kwota jest odpowiednia. – Jak najbardziej. Dziękuje. – schował ją do kieszeni, zadowolony z dodatkowej wypłaty. – Będę wdzięczy. – dodał jeszcze, gdy proces pakowania pochłoną całą uwagę. Był pewny, że ich spotkanie dobiegnie końca, aż do momentu, w którym zawrotne pytanie skupiło uwagę na jej twarzy i całej aparycji. Myśli mimowolnie skierowały się w stronę rodziny, a także bliskich znajomych. Nie rozmawiał z siostrą od tak dawna; nie znał osób pojawiających się w jej życiu. Przez dłuższą chwilę patrzył na nią jak zahipnotyzowany, a głęboki proces myślowy rozlewał się po całej strukturze. Odchrząknął delikatnie, chcąc wrócić do normalności. Powinien zapalić, ale przy damie nie wypadało. Pokręcił głowo przecząco, gdy dziewczyna zatrwożyła się na moment i wytłumaczyła pytanie. Nie miał jej za złe zbyt dużej ciekawości. Pewnie zrobiłby to samo. – Nie tylko… – zatrzymał nie wiedząc do jakiego momentu się posunąć. – Tylko dawno jej nie widziałem. – wzruszył ramionami opuszczając głowę. Rodzinne perypetie były zawiłe, skomplikowane, a przede wszystkim bolesne. Tęsknił za ukochaną osobą; czuł obecność będąc w zupełnie innym miejscu. – Siostra z krwi i kości. – zapewnił i uśmiechnął się blado. Zmarszczył brwi, gdy nadmieniła o współdzieleniu domu. – Jesteś absolwentką Gryffindoru? – tak wywnioskował skoro miały ze sobą choć trochę wspólnego. Westchnął ciężko nie mogąc uwierzyć w przebieg spraw. Cisza wniknęła między dwie sylwetki, gdy ponownie powrócił do wątłego zamyślenia. – Bardzo, bardzo mały. – czyżby znała też jego ojca? Miał nadzieję, że trafiała na dobry humor i przyjazną aparycję. Staruszek potrafił zajść za skórę; nie był też taktowny. Nie wiedział czy powinien wypytywać ją o inne sprawy, ogrom pytań kusząco cisnęło mu się na usta.
Lubił wyzwania. Zdobycie rzadkich, trudnodostępnych ingrediencji wymagało uruchomienia wielu umiejętności oraz odległych kontaktów. Ceny też były wyższe, a poszukiwania dużo bardziej niebezpieczne. Wyczekiwał na nie z utęsknieniem, lecz nie bagatelizował mniejszych zleceń. Celem, który wyznaczył sobie na kolejne tygodnie, było powiększenie wiedzy o lokalnych hodowcach poszczególnych roślin. Byliby dużo łatwiejszym zaopatrzeniem, a sam proces transakcji zostałby przyspieszony o kilka cennych dni. Już od jakiegoś czasu pracował nad strategią, chcąc jeszcze lepiej zadomowić się na starych śmieciach. Słyszał też plotki o wzmożonych wyjazdach bardziej zaufanych dostawców. Nie chwalili ów miejsca, mówiąc, że zmieniło się nie do poznania. Czy był to skutek wojny, panicznego strachu, a może niebezpieczeństwa? Odpowiedzi na zadawane pytania, miał poznać dopiero później.
Uśmiechnął się delikatnie, gdy zaakceptowała prośbę. Unikał grzecznościowych zwrotów w momencie gdy wiek obsługiwanej osoby nie wykraczał poza zbyt wysoką granicę. Miał też nadzieję, że dzięki temu poczuje się swobodnie. Wyglądała na lekko wycofaną, niepewną i chyba trochę nieufną. Pokiwał głową twierdząco, gdy kontynuowała wypowiedź: – Niestety. Niektóre dostawy mocno się opóźniają, mimo wcześniejszych obietnic. Nie tylko w granicach kraju, ale również na morzu. Podobno jest ostatnio niespokojne. – powtórzył informacje, które niedawno trafiły do niego w jednym z portowych barów. Kilku mężczyzn dyskutowało rzewnie, wymieniając spostrzeżenia i głośne narzekania. Coś było na rzeczy, lecz nie wnikał w niepotrzebne szczegóły. Delikatnie podawał jej odpowiednie woreczki, aby przypadkiem żadnego nie uszkodzić. Zbyt długo męczył się nad stroną wizualną, dlatego wzmożona ostrożność była jak najbardziej wskazana. Subtelna pochwała sprawiła, że uśmiech powrócił na wąską linię ust, a błękit oczu ulokował na jej twarzy: – Dziękuję. Tylko i wyłącznie z legalnych. Nie zajmuję się szemranym interesem. – przestał. Będąc za granicą niejednokrotnie pośredniczył również w takich transakcjach. Początkowo nieświadomie, później dla własnego zysku. Jego głos był pewny i wyraźny, na pewno nie wyuczyła drobnego kłamstwa. –Cieszę się. – rzucił, gdy potwierdziła zawartość. Był przekonany o dokładności w zamówieniu, lecz tym sprytnym manewrem budował kontakt i więź ze swoim odbiorcą. Odebrał od niej ciężką sakiewkę. Zajrzał do środka dość pobieżnie, jednakże potrafił szybko stwierdził, że kwota jest odpowiednia. – Jak najbardziej. Dziękuje. – schował ją do kieszeni, zadowolony z dodatkowej wypłaty. – Będę wdzięczy. – dodał jeszcze, gdy proces pakowania pochłoną całą uwagę. Był pewny, że ich spotkanie dobiegnie końca, aż do momentu, w którym zawrotne pytanie skupiło uwagę na jej twarzy i całej aparycji. Myśli mimowolnie skierowały się w stronę rodziny, a także bliskich znajomych. Nie rozmawiał z siostrą od tak dawna; nie znał osób pojawiających się w jej życiu. Przez dłuższą chwilę patrzył na nią jak zahipnotyzowany, a głęboki proces myślowy rozlewał się po całej strukturze. Odchrząknął delikatnie, chcąc wrócić do normalności. Powinien zapalić, ale przy damie nie wypadało. Pokręcił głowo przecząco, gdy dziewczyna zatrwożyła się na moment i wytłumaczyła pytanie. Nie miał jej za złe zbyt dużej ciekawości. Pewnie zrobiłby to samo. – Nie tylko… – zatrzymał nie wiedząc do jakiego momentu się posunąć. – Tylko dawno jej nie widziałem. – wzruszył ramionami opuszczając głowę. Rodzinne perypetie były zawiłe, skomplikowane, a przede wszystkim bolesne. Tęsknił za ukochaną osobą; czuł obecność będąc w zupełnie innym miejscu. – Siostra z krwi i kości. – zapewnił i uśmiechnął się blado. Zmarszczył brwi, gdy nadmieniła o współdzieleniu domu. – Jesteś absolwentką Gryffindoru? – tak wywnioskował skoro miały ze sobą choć trochę wspólnego. Westchnął ciężko nie mogąc uwierzyć w przebieg spraw. Cisza wniknęła między dwie sylwetki, gdy ponownie powrócił do wątłego zamyślenia. – Bardzo, bardzo mały. – czyżby znała też jego ojca? Miał nadzieję, że trafiała na dobry humor i przyjazną aparycję. Staruszek potrafił zajść za skórę; nie był też taktowny. Nie wiedział czy powinien wypytywać ją o inne sprawy, ogrom pytań kusząco cisnęło mu się na usta.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Charlie, gdyby mogła, choćby i jutro przeprowadziłaby się do rodzinnej Kornwalii. Jednak przez wzgląd na Verę zwlekała z podjęciem decyzji. Wiedziała, że szanse na powrót siostry z każdym dniem maleją, ale chciała na nią czekać w miejscu, które było ich wspólne, gdyby tak wydarzył się cud i Vera któregoś dnia stanęłaby w progu ich malutkiego domku.
Ale im dłużej siostry nie było, tym bardziej topniało jej przywiązanie do tego miejsca. Początkowo, tych kilka lat temu była zafascynowana Londynem i jego możliwościami. Gdy miała osiemnaście lat, była świeżo po szkole i stała u progu dorosłości korzystała z tego, co oferowało jej życie w mieście. Po zajęciach na kursie odwiedzała ogród magibotaniczny czy magizoologiczny, czerpała z wiedzy astronomów z Wieży Astrologów lub odwiedzała ulicę Pokątną. Ale czasem zrozumiała, że Londyn nie jest dla niej, że miasto coraz bardziej przytłacza ją i męczy. Nie chciała spędzić w nim reszty życia, tym bardziej że teleportacja znów była możliwa i nie musiała tu mieszkać, by zdążać na czas do pracy i po godzinach cieszyć się możliwością odwiedzania lubianych miejsc. Chciała zasypiać i budzić się słysząc szum fal obmywających plażę i obserwować nocne niebo leżąc na wydmie pokrytej szorstką trawą. Domek, w którym mieszkała teraz, przywoływał mnóstwo wspomnień o Verze. Był ich wspólny i Charlie nie wyobrażała sobie mieszkać tam samotnie, choć znosiła to już przeszło cztery miesiące. Cztery trudne, bolesne miesiące pełne beznadziejnego oczekiwania na cud, który nie chciał się póki co wydarzyć, mimo że anomalie skończyły się już dłuższy czas temu.
W obecnych czasach, mimo końca anomalii, nie żyło się łatwo. Problemów wywołanych przez niestabilną magię nie dało się naprawić w jeden dzień, więc jeszcze długo mogli borykać się z długofalowymi skutkami, takimi jak niedobory ingrediencji. Swój wpływ wywierała też sytuacja polityczna, bo Londyn był coraz mniej bezpieczny i Charlie coraz mniej odważnie się po nim przemieszczała, starając się stronić od miejsc mogących nieść ze sobą ryzyko. Była też ostrożniejsza wobec ludzi, choć pewnie nie tak, jak oczekiwaliby niektórzy. Nadal miała w sobie wiele naiwnej dobroci, która pewnego dnia mogła jej przysporzyć kłopotów, choć nie należała do osób śmiałych i pewnych siebie.
- Rozumiem. Anomalie sporo namieszały w pogodzie i pewnie potrzeba czasu, żeby się unormowała. Miejmy nadzieję, że nadchodzące wiosna i lato będą sprzyjać wzrostowi roślin – powiedziała, biorąc od niego woreczki i oglądając je z uwagą, zadowolona ze sposobu, w jaki rośliny zostały przygotowane. Nie każdy handlarz się tak starał. – Cieszę się. To dla mnie ważne, by wspierać tylko legalną i uczciwą działalność – zaznaczyła. Brzydziły ją praktyki nieuczciwe, a w szczególności zabijanie rzadkich zwierząt tylko po to, by odrzeć je z części, które sprzedawało się jako ingrediencje. Poza tym Charlie była uczciwą, porządną obywatelką i nie chciała przykładać swojej ręki do niewłaściwych procederów, choć liczyła się z tym, że niektórzy handlarze mogli być dobrymi kłamcami. Ale też nie była na tyle biegła w czytaniu pewnych niuansów w głosie i wyrazie twarzy, żeby dobrze wykrywać owe kłamstwa i pewny ton Vincenta kazał jej sądzić, że mężczyzna mówił prawdę. Naprawdę chciała mu wierzyć, bo liczyła na to, że jeszcze kiedyś będzie mogła coś u niego zamówić.
Podała mu zapłatę w postaci niedużego materiałowego mieszka i skinęła głową gdy Rineheart potwierdził, że tyle wystarczy. Do własnej torby ostrożnie schowała paczuszki ze składnikami i zamknęła ją.
Temat rozmowy po chwili, z jej winy, przeszedł z interesów na sprawy bardziej prywatne, choć miała wrażenie, że Vincent czuł się zakłopotany jej pytaniem o powiązania rodzinne. Nie mogła przecież wiedzieć, co takiego wydarzyło się kiedyś w jego rodzinie. Swoje pytanie potraktowała jako coś normalnego. Świat czarodziejów był na tyle nieduży, że czarodzieje noszący to samo nazwisko zawsze okazywali się bliższą lub dalszą rodziną, stąd jej założenie, że Vincent pewnie był jakoś powiązany ze znanymi jej Rineheartami. Ale nie wiedziała, że tak blisko.
Mogła się tylko zastanawiać nad przyczynami jego zachowania. Może po prostu nie lubił rozmawiać o rodzinie z obcymi? Albo rzeczywiście coś między nimi nie było do końca w porządku? Może istniał jakiś powód ku temu, że w Zakonie byli Jackie i jej ojciec, i to tę dwójkę Charlie miała okazję czasem spotkać na swej drodze, ale nie było tam Vincenta.
- Dawno? – spytała ze zdziwieniem. – Choć podejrzewam, że podróżnicze życie rzeczywiście nie sprzyja częstym kontaktom rodzinnym... – dodała, choć zaraz doszła do wniosku, że przecież Vincent nie jest w Anglii od dzisiaj. Nie wiedziała od kiedy dokładnie w niej był, ale już jakiś czas temu wymienili kilka listów. Czemu więc jeszcze nie spotkał się z siostrą, za którą zdawał się tęsknić? Charlie, gdyby tak wróciła z podróży, pierwsze co by zrobiła to odwiedziła bliskich. Poza tym zaginięcie Very uzmysłowiło jej, że nie należy zwlekać z okazywaniem rodzinie uczuć i pielęgnowaniem więzi. Bo kolejnej okazji mogło już nie być. – Wiem, że jako nieznajoma nie powinnam się na ten temat wypowiadać, bo to nie moja sprawa, cokolwiek się między wami mogło wydarzyć, ale... może to czas, żeby się spotkać? – zasugerowała bardzo ostrożnie i nieśmiało, mając nadzieję, że nie popełniała żadnej poważnej gafy. Nagle nawiedziła ją obawa, że może to Jackie unikała brata, bo coś z nim było nie tak? Może nie był jak inni Rineheartowie i istniały jakieś powody, dla których rodzina była podzielona i nie miała kontaktu? Co, jeśli Vincent, nawet jeśli wydawał się całkiem miły, wcale nie był dobry? Z jej punktu widzenia osoby bardzo rodzinnej i zżytej z krewnymi było to dziwne, tym bardziej, że sama oddałaby wiele za to, by móc ujrzeć Verę całą i zdrową. Więc trudno jej było zrozumieć, że ktoś mając żywą i niezaginioną rodzinę unika jej. Było to na tyle dziwne, że sugerowało jej, że coś musi być na rzeczy, dlatego poruszyła się niespokojnie na ławeczce, zastanawiając się, co to takiego i czy powinna się obawiać. Czy miało to coś wspólnego z aktualną sytuacją w magicznym świecie i jakimiś sporami światopoglądowymi, czy może było jedynie kwestią przeszłości i rodzinnych niesnasek, które zdarzały się w każdych rodzinach?
Przygryzła wargę, ale po chwili mu odpowiedziała; nieco rozbawił ją, ale i skonsternował podejrzeniem, że ona, nieśmiała szara myszka, mogłaby kiedyś być Gryfonką.
- Gryffindoru? Nie, skądże. Kompletnie nie pasowałabym do tego domu – roześmiała się, choć w głębi duszy wciąż trapiło ją to, czy Vincent aby na pewno pozostawał po tej samej stronie barykady co jego rodzina, a także ona. – Byłam w Ravenclawie, ale kilkoro moich krewnych i znajomych było w Gryffindorze. – Jej kuzynostwo Wright tam było, więc Charlie siłą rzeczy miała okazję poznać jakieś osoby z tego domu, choć najwięcej czasu w szkole spędzała wśród Krukonów i Puchonów. Do głośnego gryfońskiego towarzystwa nie pasowała ze swoim łagodnym, wycofanym charakterem i zamiłowaniem do nauki. Tiara nawet przez sekundę nie rozważała dla niej Gryffindoru, Charlie nigdy nie była odważna ani nie miała zapędów do ryzyka i brawury. Gdyby tak zestawić ją na przykład z Jackie, byłyby jak woda i ogień. Tak samo wypadała w zestawieniu z kuzynką Hannah. Cóż, nie odziedziczyła zbyt wiele cech po Wrightach, była typowym Leightonem.
- Tak, to naprawdę zaskakujące. Podejrzewałam, że możesz być jakimś dalszym kuzynem Jackie, ale nawet nie myślałam o bracie. Naprawdę nigdy nie poznałam jej na tyle blisko, by wiedzieć coś więcej o jej rodzinie – pokiwała głową, zerkając na niego z ukosa. W jej głowie wciąż kłębiło się wiele myśli i rozważań na temat jego osoby, choć wcześniej nigdy nie zastanawiała się nad sytuacją rodzinną Rineheartów, bo nie było takiej potrzeby. Nie łączyło jej z nimi nic bardziej prywatnego niż to, że byli razem w Zakonie Feniksa. Poza Vincentem, który z nieznanego dla niej powodu był gdzieś obok, a nie razem z rodziną, zaś jego światopogląd był jej nieznany. A przecież zdarzało się czasem, że członkowie jednej rodziny wcale nie mówili jednym głosem i wyznawali różne wartości.
Ale im dłużej siostry nie było, tym bardziej topniało jej przywiązanie do tego miejsca. Początkowo, tych kilka lat temu była zafascynowana Londynem i jego możliwościami. Gdy miała osiemnaście lat, była świeżo po szkole i stała u progu dorosłości korzystała z tego, co oferowało jej życie w mieście. Po zajęciach na kursie odwiedzała ogród magibotaniczny czy magizoologiczny, czerpała z wiedzy astronomów z Wieży Astrologów lub odwiedzała ulicę Pokątną. Ale czasem zrozumiała, że Londyn nie jest dla niej, że miasto coraz bardziej przytłacza ją i męczy. Nie chciała spędzić w nim reszty życia, tym bardziej że teleportacja znów była możliwa i nie musiała tu mieszkać, by zdążać na czas do pracy i po godzinach cieszyć się możliwością odwiedzania lubianych miejsc. Chciała zasypiać i budzić się słysząc szum fal obmywających plażę i obserwować nocne niebo leżąc na wydmie pokrytej szorstką trawą. Domek, w którym mieszkała teraz, przywoływał mnóstwo wspomnień o Verze. Był ich wspólny i Charlie nie wyobrażała sobie mieszkać tam samotnie, choć znosiła to już przeszło cztery miesiące. Cztery trudne, bolesne miesiące pełne beznadziejnego oczekiwania na cud, który nie chciał się póki co wydarzyć, mimo że anomalie skończyły się już dłuższy czas temu.
W obecnych czasach, mimo końca anomalii, nie żyło się łatwo. Problemów wywołanych przez niestabilną magię nie dało się naprawić w jeden dzień, więc jeszcze długo mogli borykać się z długofalowymi skutkami, takimi jak niedobory ingrediencji. Swój wpływ wywierała też sytuacja polityczna, bo Londyn był coraz mniej bezpieczny i Charlie coraz mniej odważnie się po nim przemieszczała, starając się stronić od miejsc mogących nieść ze sobą ryzyko. Była też ostrożniejsza wobec ludzi, choć pewnie nie tak, jak oczekiwaliby niektórzy. Nadal miała w sobie wiele naiwnej dobroci, która pewnego dnia mogła jej przysporzyć kłopotów, choć nie należała do osób śmiałych i pewnych siebie.
- Rozumiem. Anomalie sporo namieszały w pogodzie i pewnie potrzeba czasu, żeby się unormowała. Miejmy nadzieję, że nadchodzące wiosna i lato będą sprzyjać wzrostowi roślin – powiedziała, biorąc od niego woreczki i oglądając je z uwagą, zadowolona ze sposobu, w jaki rośliny zostały przygotowane. Nie każdy handlarz się tak starał. – Cieszę się. To dla mnie ważne, by wspierać tylko legalną i uczciwą działalność – zaznaczyła. Brzydziły ją praktyki nieuczciwe, a w szczególności zabijanie rzadkich zwierząt tylko po to, by odrzeć je z części, które sprzedawało się jako ingrediencje. Poza tym Charlie była uczciwą, porządną obywatelką i nie chciała przykładać swojej ręki do niewłaściwych procederów, choć liczyła się z tym, że niektórzy handlarze mogli być dobrymi kłamcami. Ale też nie była na tyle biegła w czytaniu pewnych niuansów w głosie i wyrazie twarzy, żeby dobrze wykrywać owe kłamstwa i pewny ton Vincenta kazał jej sądzić, że mężczyzna mówił prawdę. Naprawdę chciała mu wierzyć, bo liczyła na to, że jeszcze kiedyś będzie mogła coś u niego zamówić.
Podała mu zapłatę w postaci niedużego materiałowego mieszka i skinęła głową gdy Rineheart potwierdził, że tyle wystarczy. Do własnej torby ostrożnie schowała paczuszki ze składnikami i zamknęła ją.
Temat rozmowy po chwili, z jej winy, przeszedł z interesów na sprawy bardziej prywatne, choć miała wrażenie, że Vincent czuł się zakłopotany jej pytaniem o powiązania rodzinne. Nie mogła przecież wiedzieć, co takiego wydarzyło się kiedyś w jego rodzinie. Swoje pytanie potraktowała jako coś normalnego. Świat czarodziejów był na tyle nieduży, że czarodzieje noszący to samo nazwisko zawsze okazywali się bliższą lub dalszą rodziną, stąd jej założenie, że Vincent pewnie był jakoś powiązany ze znanymi jej Rineheartami. Ale nie wiedziała, że tak blisko.
Mogła się tylko zastanawiać nad przyczynami jego zachowania. Może po prostu nie lubił rozmawiać o rodzinie z obcymi? Albo rzeczywiście coś między nimi nie było do końca w porządku? Może istniał jakiś powód ku temu, że w Zakonie byli Jackie i jej ojciec, i to tę dwójkę Charlie miała okazję czasem spotkać na swej drodze, ale nie było tam Vincenta.
- Dawno? – spytała ze zdziwieniem. – Choć podejrzewam, że podróżnicze życie rzeczywiście nie sprzyja częstym kontaktom rodzinnym... – dodała, choć zaraz doszła do wniosku, że przecież Vincent nie jest w Anglii od dzisiaj. Nie wiedziała od kiedy dokładnie w niej był, ale już jakiś czas temu wymienili kilka listów. Czemu więc jeszcze nie spotkał się z siostrą, za którą zdawał się tęsknić? Charlie, gdyby tak wróciła z podróży, pierwsze co by zrobiła to odwiedziła bliskich. Poza tym zaginięcie Very uzmysłowiło jej, że nie należy zwlekać z okazywaniem rodzinie uczuć i pielęgnowaniem więzi. Bo kolejnej okazji mogło już nie być. – Wiem, że jako nieznajoma nie powinnam się na ten temat wypowiadać, bo to nie moja sprawa, cokolwiek się między wami mogło wydarzyć, ale... może to czas, żeby się spotkać? – zasugerowała bardzo ostrożnie i nieśmiało, mając nadzieję, że nie popełniała żadnej poważnej gafy. Nagle nawiedziła ją obawa, że może to Jackie unikała brata, bo coś z nim było nie tak? Może nie był jak inni Rineheartowie i istniały jakieś powody, dla których rodzina była podzielona i nie miała kontaktu? Co, jeśli Vincent, nawet jeśli wydawał się całkiem miły, wcale nie był dobry? Z jej punktu widzenia osoby bardzo rodzinnej i zżytej z krewnymi było to dziwne, tym bardziej, że sama oddałaby wiele za to, by móc ujrzeć Verę całą i zdrową. Więc trudno jej było zrozumieć, że ktoś mając żywą i niezaginioną rodzinę unika jej. Było to na tyle dziwne, że sugerowało jej, że coś musi być na rzeczy, dlatego poruszyła się niespokojnie na ławeczce, zastanawiając się, co to takiego i czy powinna się obawiać. Czy miało to coś wspólnego z aktualną sytuacją w magicznym świecie i jakimiś sporami światopoglądowymi, czy może było jedynie kwestią przeszłości i rodzinnych niesnasek, które zdarzały się w każdych rodzinach?
Przygryzła wargę, ale po chwili mu odpowiedziała; nieco rozbawił ją, ale i skonsternował podejrzeniem, że ona, nieśmiała szara myszka, mogłaby kiedyś być Gryfonką.
- Gryffindoru? Nie, skądże. Kompletnie nie pasowałabym do tego domu – roześmiała się, choć w głębi duszy wciąż trapiło ją to, czy Vincent aby na pewno pozostawał po tej samej stronie barykady co jego rodzina, a także ona. – Byłam w Ravenclawie, ale kilkoro moich krewnych i znajomych było w Gryffindorze. – Jej kuzynostwo Wright tam było, więc Charlie siłą rzeczy miała okazję poznać jakieś osoby z tego domu, choć najwięcej czasu w szkole spędzała wśród Krukonów i Puchonów. Do głośnego gryfońskiego towarzystwa nie pasowała ze swoim łagodnym, wycofanym charakterem i zamiłowaniem do nauki. Tiara nawet przez sekundę nie rozważała dla niej Gryffindoru, Charlie nigdy nie była odważna ani nie miała zapędów do ryzyka i brawury. Gdyby tak zestawić ją na przykład z Jackie, byłyby jak woda i ogień. Tak samo wypadała w zestawieniu z kuzynką Hannah. Cóż, nie odziedziczyła zbyt wiele cech po Wrightach, była typowym Leightonem.
- Tak, to naprawdę zaskakujące. Podejrzewałam, że możesz być jakimś dalszym kuzynem Jackie, ale nawet nie myślałam o bracie. Naprawdę nigdy nie poznałam jej na tyle blisko, by wiedzieć coś więcej o jej rodzinie – pokiwała głową, zerkając na niego z ukosa. W jej głowie wciąż kłębiło się wiele myśli i rozważań na temat jego osoby, choć wcześniej nigdy nie zastanawiała się nad sytuacją rodzinną Rineheartów, bo nie było takiej potrzeby. Nie łączyło jej z nimi nic bardziej prywatnego niż to, że byli razem w Zakonie Feniksa. Poza Vincentem, który z nieznanego dla niej powodu był gdzieś obok, a nie razem z rodziną, zaś jego światopogląd był jej nieznany. A przecież zdarzało się czasem, że członkowie jednej rodziny wcale nie mówili jednym głosem i wyznawali różne wartości.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
On nie wychował się w obszernym mieście. Utęsknione serce należało do rozległych, malowniczych, zielonych terenów Irlandii, zachwycających obszernym dostępem do lasów, wzgórz, przejrzystych połaci trawiastych łąk. To tam, wraz z najbliższymi spędzał większą część wakacji. Pod przewodnictwem rodziciela zapuszczali się w odmęty krętych zarośli, rozbijając obóz w samym środku polany. Tropili unikatowe zwierzęta, wysłuchiwali niesamowitych opowieści, uczyli szermierki czy podstaw magii. Poznawali bazową terminologię, rozpoznawali najpotrzebniejsze rośliny. Tworzyli namiastkę prawdziwej rodziny z więzią nierozerwaną przez żadne, niefortunne okoliczności. Nie rozmawiali wtedy o matce; zdawali sobie sprawę, że był to temat świeży, drażliwy i nieprzepracowany. Lecz rozłożysta przestrzeń okazała się zbyt mała dla ciekawskiego odkrywcy. Zapragnął jeszcze bardziej eksplorować bogaty, otaczający świat, wyruszając w wymagającą podróż. Czyż początkowo nie miała być bezpowrotna, tylko w jedną stronę? Zafascynowany książkowymi bohaterami, od zawsze wyobrażał siebie jako dumnego odkrywce. Pływającego po bezkresie oceanu, stawiającego czoła najobrzydliwszym przeciwnikom. Przeżywającego inspirujące przygody, które sam opisałby w obszernej, podróżniczej powieści. Lecz towarzyszące wydarzenia nie zawsze okazywały się aż tak łaskawe. Będąc młodym, niedoświadczonym nastolatkiem, nie wiedział, że podjęcie ryzyka, wiązało się z tak dużym poświęceniem - opuszczeniem rodziny, pożegnaniem z przeszłością, podjęciem ciężkiej, fizycznej pracy, utrzymaniem przy życiu. Nie poddawał się. Nie tak funkcjonowali prawdziwi bohaterowie. Przyzwyczajeni do ciągłych i uciążliwych przeciwności, uczyli się walki, odporności, nowych umiejętności. W pewnych momentach, dochodzili do wyspecjalizowania w unikaniu nieszczęść i oddalania od kłopotów. Przez pewien czas właśnie tak postępował. A teraz? Pewność o przyciąganiu dziwnych, nieoczekiwanych wydarzeń, trwała z nim każdego dnia. Nie była to wina anomalii, o których zdążył usłyszeć. Nadnaturalne zjawiska plądrujące tereny kraju, zdawały się nieprawdopodobne, nierealne, nieprawdziwe. Gdyby nie fakt, iż skutki przeklętych kuriozów istniały porozrzucane po zakamarkach miasta, prawdopodobnie nigdy by w nie uwierzył. Nie był ich przecież ich świadkiem, nie odczuwał prawdziwych oddziaływań. Nieodwracalnie wpłynęły na stan poszczególnych elementów. Należało na nowo przyzwyczajać się do panujących realiów, dołączając do tego zmienną i niestabilną sytuację polityczną. Nie chciał o nie rozmawiać, niewiele też wiedział. Gdy dziewczyna ponownie ułożyła usta w wymownej wypowiedzi, uniósł brew wyraźnie zaciekawiony i zaintrygowany. – Anomalie? Nie było mnie podczas apogeum. Słyszałem sporo niewiarygodnych informacji. – z niedowierzaniem zapoznawał się z opowieściami mieszkańców. Był przekonany, że niektórzy z nich wyraźnie przerysowywali ów obraz, poddając się wyimaginowanej wizji. Ale czy mógł mieć stuprocentową pewność? – Oby wszystko wróciło do normy. – nie miał też pojęcia, w jaki sposób rozprawiono się z problemem. Kto ostatecznie poświęcił życie, umiejętności, majątek, aby pozbyć się problemu. Ministerstwo, straż, ochotnicy? Pytania mnożyły się niemalże codziennie, jednak nie na wszystkie z nich pragnął usłyszeć odpowiedzieć. Czyżby się czegoś obawiał? – Warto przyglądać się pewnym elementom w towarze, aby mieć pewność, że składniki są legalne, a przede wszystkim dobrze przygotowane. Warto skupiać się na nazwie na opakowaniach – potrafią być napisane z błędami, lub zaklejone nową etykietą. W woreczkach potrafią znajdować się gorsze odpowiedniki ingrediencji, których na pierwszy rzut oka nie da się rozróżnić. Mogą być po prostu skradzione. Co więcej… – sięgnął do torby po jeden z woreczków, aby lepiej zademonstrować szczegóły. Wskazał palcem na miejsce, w którym zawiązywano opakowanie: – Często bywają poluzowane i nieszczelne. Jest to jasny znak, że coś jest z nimi nie tak. W przyszłości na pewno zainwestuje w szklane. – dokończył rzucając towarzyszce przelotny uśmiech.
Rozmowa dość nieoczekiwanie zsunęła się na zupełnie inny tor. Dopinając torbę, zamierzał oddalić się od miejsca spotkania niesiony innymi obowiązkami. Informacje, które wydobyły się na zewnątrz poruszyły go w dość wymowny sposób. Bez zastanowienia przysiadł na zaśnieżonej ławce, wyglądając na prawdziwe zdezorientowanego, zakłopotanego, a może przerażonego? Pozostawienie anonimowości w tak niewielkiej przestrzeni okazywało się wręcz niemożliwe. Magiczny, lokalny półświatek okazywał się o wiele mniejszy niż mógł początkowo przypuszczać. Nie chciał rozmawiać o rodzinie. O długich, mozolnych, burzliwych perypetiach, które trawiły od środka. Nie pragnął niekorzystnych wizji, które z każdą minutą napływały do umysłu. Nie chciał powracać do najgorszych momentów, rozdrapywać ran, rozwierać przeszłość. Na razie nie mógłby spojrzeć im w oczy. Nie był gotowy na konfrontacje, a tym bardziej na reakcje. Dawno. Prawie 11 lat. – wypowiedział z nostalgią, nutą wstydu, a przede wszystkim szczerości. Nie musiał ukrywać istotnych faktów. Przez długie mozolne lata błąkał się po zagranicznych terenach. Próbował odszukać samego siebie, powołanie, przynależność. Dzięki lokalnej uprzejmości, zwiedzał najdalsze zakątki, poszerzał umiejętności, układał nowe życie. Gdy dodała kilka słów, westchnął ciężko. Miała racje, przez wiele lat na dobre zawiesili jakiekolwiek próby kontaktu. – Nie sprzyja i ogranicza. Finalnie zanikają same. – wzrok nadal ulokowany był w podłożu. Ramiona powędrowały do góry w geście potwierdzenia i zaakceptowania faktu. Cóż innego mógł zrobić? Skomplikowane relacje wymagały specyficznego podejścia. Planu działania, indywidulanego gestu wobec każdego członka. Dlatego tak bardzo odwlekał rychłe spotkania – bał się konsekwencji, reakcji, gorzkich sów, długich wyrzutów. Bał się ponownego odrzucenia. Spojrzał na nią przelotnie, aby na chwilę utkwić przenikliwy błękit w młodej twarzy. Dlaczego chciała mu pomagać? Dlaczego w pozytywny sposób interesowała się jego losem? Grymas niepewnego uśmiechu pojawił się na twarzy. – Bardzo słuszne stwierdzenie, ale nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać. – zbyt tajemniczo podszedł do sprawy. Mogła go nie zrozumieć, dlatego po chwili skutecznie uzupełnił. – Po prostu ani ja, a już na pewno moja rodzina nie jesteśmy na to gotowi. Może w swoim czasie. – miała prawo zapytać, a on szczerze odpowiedzieć. Wydawała się godna zaufania, trzymająca informacja raczej dla siebie. Sprawy związane z kontaktami międzyludzkimi, a co za tym idzie ich ciągłym odnawianiem, okazały się mozolnym i trudnym procesem. Czy powinna się obawiać? Nie potrafił zapewnić. Dopóki pozostawali w sferze interesów, był niemalże nieszkodliwy. Informacje o najbliższych, skutecznie unieruchamiały jakiekolwiek zamiary. Nie był groźny, jednakże zmienił się nie do poznania. Dawnego, młodocianego, zagubionego Rinehearta pogrzebano kilkanaście lat temu. Ten, narodził się na nowo. Mógł być odbierany przez pryzmat niebezpieczeństwa, braku zaufania czy zagrożenia, lecz stanowił je również dla siebie. Gdy dziewczyna poruszyła się niepewnie on pozostał bez ruchu. Musiał uważać na słowa, aby nie być odebranym w omylny sposób. – Ravenclaw? – ożywił się pospiesznie. W jego głosie dało wyczuć się powiew świeżości, radości, powrót do pięknych chwil. – Zupełnie tak jak ja. Wcale mnie to nie dziwi. Do tak specyficznego domu trafiają tylko najlepsi. – ambitni, oczytani, raczej indywidualiści. Skupiający na sobie i na własnym samodoskonaleniu. Powściągliwi w słowach, czy niepotrzebnych reakcjach. Zagubieni we własnym, wyimaginowanym świecie. Byli zatem podobni. Ciekawe jak bardzo? – Ja o mały włos nie zostałem wydziedziczony przez przynależność właśnie do tego domu. – zażartował, lecz było w tym sporo prawdy. Ojciec aż do dnia ucieczki przedstawiał mu swoje głębokie rozczarowanie. – Na szczęście, nie ma nas już więcej. Kolejny Rineheart nie powinien zaskoczyć cię na mieście. – no chyba, że ciotka Sara, postanowi jakimś trafem znaleźć się w jej zasięgu i zaczepić biedną dziewczynę. Kobieta nie potrafiła mówić, dlatego zapewne uznałaby ją za typową wariatkę. Jego myśli powędrowały do jej wiecznie niezadowolonej sylwetki, gdy wraz z siostrą wymyślali najbardziej dokuczliwe występki. Zamyślił się, wyglądając na wyłączonego. Dziewczyna przyglądała mu się niepewnie. Był to chyba ten moment, w którym powinien przestać mówić i przystąpić do ewakuacji. Dlatego też ponownie podniósł się do góry, zbierając do odejścia. Robiło się przecież zimno.
Rozmowa dość nieoczekiwanie zsunęła się na zupełnie inny tor. Dopinając torbę, zamierzał oddalić się od miejsca spotkania niesiony innymi obowiązkami. Informacje, które wydobyły się na zewnątrz poruszyły go w dość wymowny sposób. Bez zastanowienia przysiadł na zaśnieżonej ławce, wyglądając na prawdziwe zdezorientowanego, zakłopotanego, a może przerażonego? Pozostawienie anonimowości w tak niewielkiej przestrzeni okazywało się wręcz niemożliwe. Magiczny, lokalny półświatek okazywał się o wiele mniejszy niż mógł początkowo przypuszczać. Nie chciał rozmawiać o rodzinie. O długich, mozolnych, burzliwych perypetiach, które trawiły od środka. Nie pragnął niekorzystnych wizji, które z każdą minutą napływały do umysłu. Nie chciał powracać do najgorszych momentów, rozdrapywać ran, rozwierać przeszłość. Na razie nie mógłby spojrzeć im w oczy. Nie był gotowy na konfrontacje, a tym bardziej na reakcje. Dawno. Prawie 11 lat. – wypowiedział z nostalgią, nutą wstydu, a przede wszystkim szczerości. Nie musiał ukrywać istotnych faktów. Przez długie mozolne lata błąkał się po zagranicznych terenach. Próbował odszukać samego siebie, powołanie, przynależność. Dzięki lokalnej uprzejmości, zwiedzał najdalsze zakątki, poszerzał umiejętności, układał nowe życie. Gdy dodała kilka słów, westchnął ciężko. Miała racje, przez wiele lat na dobre zawiesili jakiekolwiek próby kontaktu. – Nie sprzyja i ogranicza. Finalnie zanikają same. – wzrok nadal ulokowany był w podłożu. Ramiona powędrowały do góry w geście potwierdzenia i zaakceptowania faktu. Cóż innego mógł zrobić? Skomplikowane relacje wymagały specyficznego podejścia. Planu działania, indywidulanego gestu wobec każdego członka. Dlatego tak bardzo odwlekał rychłe spotkania – bał się konsekwencji, reakcji, gorzkich sów, długich wyrzutów. Bał się ponownego odrzucenia. Spojrzał na nią przelotnie, aby na chwilę utkwić przenikliwy błękit w młodej twarzy. Dlaczego chciała mu pomagać? Dlaczego w pozytywny sposób interesowała się jego losem? Grymas niepewnego uśmiechu pojawił się na twarzy. – Bardzo słuszne stwierdzenie, ale nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać. – zbyt tajemniczo podszedł do sprawy. Mogła go nie zrozumieć, dlatego po chwili skutecznie uzupełnił. – Po prostu ani ja, a już na pewno moja rodzina nie jesteśmy na to gotowi. Może w swoim czasie. – miała prawo zapytać, a on szczerze odpowiedzieć. Wydawała się godna zaufania, trzymająca informacja raczej dla siebie. Sprawy związane z kontaktami międzyludzkimi, a co za tym idzie ich ciągłym odnawianiem, okazały się mozolnym i trudnym procesem. Czy powinna się obawiać? Nie potrafił zapewnić. Dopóki pozostawali w sferze interesów, był niemalże nieszkodliwy. Informacje o najbliższych, skutecznie unieruchamiały jakiekolwiek zamiary. Nie był groźny, jednakże zmienił się nie do poznania. Dawnego, młodocianego, zagubionego Rinehearta pogrzebano kilkanaście lat temu. Ten, narodził się na nowo. Mógł być odbierany przez pryzmat niebezpieczeństwa, braku zaufania czy zagrożenia, lecz stanowił je również dla siebie. Gdy dziewczyna poruszyła się niepewnie on pozostał bez ruchu. Musiał uważać na słowa, aby nie być odebranym w omylny sposób. – Ravenclaw? – ożywił się pospiesznie. W jego głosie dało wyczuć się powiew świeżości, radości, powrót do pięknych chwil. – Zupełnie tak jak ja. Wcale mnie to nie dziwi. Do tak specyficznego domu trafiają tylko najlepsi. – ambitni, oczytani, raczej indywidualiści. Skupiający na sobie i na własnym samodoskonaleniu. Powściągliwi w słowach, czy niepotrzebnych reakcjach. Zagubieni we własnym, wyimaginowanym świecie. Byli zatem podobni. Ciekawe jak bardzo? – Ja o mały włos nie zostałem wydziedziczony przez przynależność właśnie do tego domu. – zażartował, lecz było w tym sporo prawdy. Ojciec aż do dnia ucieczki przedstawiał mu swoje głębokie rozczarowanie. – Na szczęście, nie ma nas już więcej. Kolejny Rineheart nie powinien zaskoczyć cię na mieście. – no chyba, że ciotka Sara, postanowi jakimś trafem znaleźć się w jej zasięgu i zaczepić biedną dziewczynę. Kobieta nie potrafiła mówić, dlatego zapewne uznałaby ją za typową wariatkę. Jego myśli powędrowały do jej wiecznie niezadowolonej sylwetki, gdy wraz z siostrą wymyślali najbardziej dokuczliwe występki. Zamyślił się, wyglądając na wyłączonego. Dziewczyna przyglądała mu się niepewnie. Był to chyba ten moment, w którym powinien przestać mówić i przystąpić do ewakuacji. Dlatego też ponownie podniósł się do góry, zbierając do odejścia. Robiło się przecież zimno.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 22.01.20 13:29, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Serce Charlie od zawsze należało do Kornwalii, gdzie się urodziła i wychowała. Londyn mógł stać się epizodyczną fascynacją dla prostej dziewczyny ze wsi zderzającej się ze światem dla niej nowym, ale jej prostolinijne serce domagało się powrotu do stron dobrze jej znanych, kojarzących się z bezpieczeństwem, rodzinnym ciepłem i bliskością natury. Wiele zawdzięczała swojej rodzinie, to rodzice wskazali jej pierwsze drogi, którymi później mogła ruszyć. Choć była trzecia z kolei nigdy nie musiała czuć się gorszą. Może tylko w początkach życia Helen czuła się zepchnięta nieco na boczny tor, ale empatia kazała jej przyjąć to ze zrozumieniem, że jej dziewięć lat młodsza siostra potrzebowała tej uwagi więcej. Niemniej jednak dzieckiem była ciekawskim, uwielbiała poznawać świat i bawić się z rodzeństwem i kuzynostwem. Dopiero z wiekiem zaczęła stawać się coraz bardziej introwertyczna i spokojna. Może to pobyt w Ravenclawie do tego doprowadził, a może dojrzewanie. U wielu nastolatków to okres zwiększonej burzliwości, ale Charlie właśnie wtedy zaczęła się robić coraz bardziej lękliwa i wycofana, coraz mocniej skupiona na nauce, już nie tak skora do odważniejszych zabaw, na jakie w dzieciństwie za namową starszego rodzeństwa i kuzynostwa mogłaby się jeszcze skusić. Im była starsza tym więcej myślała nad wszystkim co robiła, analizowała konsekwencje swoich posunięć, stroniła od zbędnego ryzyka. Nieco zaskakujące było to, że dołączyła do Zakonu Feniksa, ale w momencie, gdy to robiła, nie mogła jeszcze wiedzieć, jak ryzykowne się to stanie w przyszłości, i że nie będzie to tylko zabawa w zbawianie świata.
O podróżach marzyła, ale w minionych latach oraz w teraźniejszości jej szanse na to były znikome. Kobietom było trudniej niż mężczyznom, nawet jeśli wśród zwykłych czarodziejów patriarchalność nie była tak silna, jak w wyższych sferach. Ale nadal była tylko młodą, słabowitą dziewczyną, która nawet nie potrafiła się porządnie obronić, ani z magią ani bez niej. Dlatego samotne ruszenie w świat nie wchodziło w grę nawet gdyby było ją na to stać. Trwała w Anglii, oddając się pracy i snując marzenia, których wiele pewnie nigdy się nie spełni. Była na tyle samodzielna by umieć utrzymać się samej w Londynie, ale nie czułaby się na siłach, by ruszyć w świat bez czyjejś opieki i towarzystwa.
Charlie była w Anglii przez cały okres trwania anomalii. I choć sama unikała wtedy używania magii, jeśli nie istniała ku temu wyższa konieczność, to w Mungu nasłuchała się sporo o tym, z jakimi obrażeniami trafiali pacjenci. A zapotrzebowanie na eliksiry były wtedy znaczne i urabiała sobie ręce po łokcie, by najpotrzebniejsze środki zawsze były dostępne uzdrowicielom możliwie szybko, bez konieczności czekania.
Niewątpliwie jednak kraj bardzo się zmienił w stosunku do tego, co mógł pamiętać Vincent. I nie były to zmiany na lepsze.
- To masz wiele szczęścia, że cię to ominęło. Było naprawdę... okropnie. I niebezpiecznie – powiedziała cicho. Sama została ciężko doświadczona przez anomalie, bo to one odebrały jej siostrę. Cieszyła się, że należały do przeszłości, choć większość społeczeństwa nie miała pojęcia, komu zawdzięczali ich zniknięcie. Charlie należała do nielicznych którzy znali prawdę.
Wysłuchała jego porad z ciekawością, obserwując także małą demonstrację.
- Dziękuję za rady – pokiwała głową. – Rzeczywiście muszę zwracać większą uwagę na takie detale.
Jako handlarz na pewno miał większe doświadczenie w rozpoznawaniu towarów. Pozostawało jej zapamiętać wskazówki, ale zanim się rozstali, postanowiła zapytać go o powiązanie z Rinehartami, co sprawiło, że ich rozmowa zboczyła na inny, z pewnością nie planowany przez niego temat. I raczej nie był to temat dla niego łatwy i przyjemny, sądząc po niezręczności, która zaległa pomiędzy nimi.
- To... długo – rzekła cicho, gdy wspomniał o jedenastu latach. Ona nie wyobrażała sobie odciąć się na tak długo od rodziny. Nawet kiedy były problemy z teleportacją starała się regularnie odwiedzać rodziców. Potrzebowała rodzinnych więzi jak powietrza do oddychania, mimo introwertycznego usposobienia nie była stworzona do bycia jednostką zupełnie samotną. Zaczęła się jednak zastanawiać, co takiego działo się w tej rodzinie, że tyle lat jej członkowie nie mieli ze sobą kontaktu, bo z jej punktu widzenia nie było to normalne. No, ale w jej domu zawsze panowała dobra i ciepła atmosfera. Dopiero po śmierci Helen coś zaczęło się psuć, gdy mama wpadła w głęboką depresję, a tata skupił się na pracy.
- Rozumiem. To twoja sprawa, co dalej z tym wszystkim zrobisz. Po prostu... ostatnie miesiące nauczyły mnie, że trzeba doceniać chwile spędzone z bliskimi osobami, bo kolejnych może już nie być – przytaknęła, wiedząc też, że nie może się narzucać z dobrocią i troską obcemu facetowi. Taka już była, że instynktownie próbowała pomagać każdemu gdy tylko dostrzegała, że ktoś ma jakiś problem. Ale czuła że to wszystko ma jakieś drugie dno i że nie znając sytuacji nie powinna ani się nią nadmiernie interesować, ani tym bardziej udzielać rad, choć w głębi duszy życzyła mu tego, by udało mu się nawiązać kontakt z rodziną. O ile oczywiście też był tym dobrym, tylko pogubionym. Ale przyglądając mu się i słuchając go nie dostrzegała w nim zepsucia i zła, chyba że tak dobrze się maskował. A ona, choć mądra i bystra, nie była mistrzynią prześwietlania kłamstw, zwłaszcza że sama kłamać kompletnie nie potrafiła.
W każdym razie ona na pewno dążyłaby do spotkania ze swoją rodziną. A co zrobią Rineheartowie to wyłącznie ich sprawa. Wiedziała, że rodziny są naprawdę różne i nie wszystkie są tak proste i nieskomplikowane jak jej własna. Nie wszędzie to, co zrobiłaby ona, byłoby równie oczywiste. Nie zdradzała mu też żadnego wielkiego sekretu, wielu czarodziejów również straciło kogoś przez wydarzenia ostatnich miesięcy. Wielu na własnej skórze przekonało się o prawdziwości słów, że trzeba się spieszyć z kochaniem bliskich, bo odchodzą zbyt szybko i nagle.
Ale mogła zauważyć, że na wzmiankę o Ravenclawie wyraźnie się ożywił. Jak się okazało, również był niegdyś Krukonem, jak ona, ale nie poznali się przez różnicę wieku. Sporo starszy Vincent raczej nie zwracał uwagi na dużo młodszą dziewczynkę. A może nawet skończył szkołę zanim ona ją zaczęła? Nie znała jego dokładnego wieku.
- Zgadza się – uśmiechnęła się, wspominając lata w Ravenclawie z sentymentem. Jedyne czego jej tam brakowało to towarzystwa Very, która zasiliła Hufflepuff. Zawsze ją to dziwiło, że Tiara tak zdecydowała, biorąc pod uwagę, że Vera była mniej miła i empatyczna, a bardziej konkretna. Kiedyś czasem wydawało jej się, że może powinny zostać przydzielone odwrotnie, skoro stereotypowo empatia, miękkość i bycie miłym dla wszystkich (czym cechowała się Charlie) kojarzyły się z Puchonami, ale najwyraźniej Tiara miała na ten temat inne zdanie. A Charlie lubiła być w Ravenclawie i wpisywała się w obraz uczniów inteligentnych i będących pewnego rodzaju indywidualistami posiadającymi własne pasje. Zaś mnogość osobowości ludzkich była zbyt wielka, by sztywno podzielić ich na cztery grupy; Charlie niewątpliwie posiadała też w sobie coś z Puchonki.
- Naprawdę? – zdziwiła się na jego kolejne słowa, choć nie była pewna, czy zostały wypowiedziane żartobliwie, czy rzeczywiście pan Kieran miał problem z tym, że jego syn został Krukonem. – Większość mojej rodziny trafia do Ravenclawu, więc u mnie wszyscy się cieszyli – dodała. Leightonownie przeważnie zasilali Ravenclaw i Hufflepuff, bardzo rzadko pozostałe domy. Jej ojciec też był Krukonem i cieszył się z przydziału Charlie. – W każdym razie Ravenclaw to wspaniały dom, wiele się tam nauczyłam. I miło spotkać po latach innego byłego Krukona.
Rzeczywiście to było miłe, spotkać kogoś, kto też spędził siedem lat w tej samej wieży i nosił te same domowe barwy. W Zakonie otaczali ją głównie dzielni Gryfoni, więc zawsze czuła się nieco odstająca i nie do końca na miejscu.
Po chwili znów zapadła cisza. I Charlie uznała, że może to czas powoli się pożegnać.
- Chyba będę się zbierać. Muszę... nakarmić koty – powiedziała, nie kłamiąc, bo rzeczywiście powinna wrócić do domu i wyposażyć swoje zwierzaki w świeżą karmę. – Dziękuję za ingrediencje i za rozmowę, Vincencie. Napiszę do ciebie list gdy będę potrzebować jeszcze czegoś – uzupełniła, skłonna do tego, by kiedyś znowu coś od niego kupić. Poza tym w jakiś sposób ją zaintrygował i to nie tylko na gruncie czysto zawodowym. Mimo wszystko chciała dowiedzieć się, co było na rzeczy z tym, że odciął się od rodziny. Chciała upewnić się, czy był dobry i godny zaufania.
Pożegnała się z nim grzecznie, a potem ruszyła ścieżką przed siebie, zamierzając znaleźć ustronny zakątek do teleportacji.
| zt. dla Charlie
O podróżach marzyła, ale w minionych latach oraz w teraźniejszości jej szanse na to były znikome. Kobietom było trudniej niż mężczyznom, nawet jeśli wśród zwykłych czarodziejów patriarchalność nie była tak silna, jak w wyższych sferach. Ale nadal była tylko młodą, słabowitą dziewczyną, która nawet nie potrafiła się porządnie obronić, ani z magią ani bez niej. Dlatego samotne ruszenie w świat nie wchodziło w grę nawet gdyby było ją na to stać. Trwała w Anglii, oddając się pracy i snując marzenia, których wiele pewnie nigdy się nie spełni. Była na tyle samodzielna by umieć utrzymać się samej w Londynie, ale nie czułaby się na siłach, by ruszyć w świat bez czyjejś opieki i towarzystwa.
Charlie była w Anglii przez cały okres trwania anomalii. I choć sama unikała wtedy używania magii, jeśli nie istniała ku temu wyższa konieczność, to w Mungu nasłuchała się sporo o tym, z jakimi obrażeniami trafiali pacjenci. A zapotrzebowanie na eliksiry były wtedy znaczne i urabiała sobie ręce po łokcie, by najpotrzebniejsze środki zawsze były dostępne uzdrowicielom możliwie szybko, bez konieczności czekania.
Niewątpliwie jednak kraj bardzo się zmienił w stosunku do tego, co mógł pamiętać Vincent. I nie były to zmiany na lepsze.
- To masz wiele szczęścia, że cię to ominęło. Było naprawdę... okropnie. I niebezpiecznie – powiedziała cicho. Sama została ciężko doświadczona przez anomalie, bo to one odebrały jej siostrę. Cieszyła się, że należały do przeszłości, choć większość społeczeństwa nie miała pojęcia, komu zawdzięczali ich zniknięcie. Charlie należała do nielicznych którzy znali prawdę.
Wysłuchała jego porad z ciekawością, obserwując także małą demonstrację.
- Dziękuję za rady – pokiwała głową. – Rzeczywiście muszę zwracać większą uwagę na takie detale.
Jako handlarz na pewno miał większe doświadczenie w rozpoznawaniu towarów. Pozostawało jej zapamiętać wskazówki, ale zanim się rozstali, postanowiła zapytać go o powiązanie z Rinehartami, co sprawiło, że ich rozmowa zboczyła na inny, z pewnością nie planowany przez niego temat. I raczej nie był to temat dla niego łatwy i przyjemny, sądząc po niezręczności, która zaległa pomiędzy nimi.
- To... długo – rzekła cicho, gdy wspomniał o jedenastu latach. Ona nie wyobrażała sobie odciąć się na tak długo od rodziny. Nawet kiedy były problemy z teleportacją starała się regularnie odwiedzać rodziców. Potrzebowała rodzinnych więzi jak powietrza do oddychania, mimo introwertycznego usposobienia nie była stworzona do bycia jednostką zupełnie samotną. Zaczęła się jednak zastanawiać, co takiego działo się w tej rodzinie, że tyle lat jej członkowie nie mieli ze sobą kontaktu, bo z jej punktu widzenia nie było to normalne. No, ale w jej domu zawsze panowała dobra i ciepła atmosfera. Dopiero po śmierci Helen coś zaczęło się psuć, gdy mama wpadła w głęboką depresję, a tata skupił się na pracy.
- Rozumiem. To twoja sprawa, co dalej z tym wszystkim zrobisz. Po prostu... ostatnie miesiące nauczyły mnie, że trzeba doceniać chwile spędzone z bliskimi osobami, bo kolejnych może już nie być – przytaknęła, wiedząc też, że nie może się narzucać z dobrocią i troską obcemu facetowi. Taka już była, że instynktownie próbowała pomagać każdemu gdy tylko dostrzegała, że ktoś ma jakiś problem. Ale czuła że to wszystko ma jakieś drugie dno i że nie znając sytuacji nie powinna ani się nią nadmiernie interesować, ani tym bardziej udzielać rad, choć w głębi duszy życzyła mu tego, by udało mu się nawiązać kontakt z rodziną. O ile oczywiście też był tym dobrym, tylko pogubionym. Ale przyglądając mu się i słuchając go nie dostrzegała w nim zepsucia i zła, chyba że tak dobrze się maskował. A ona, choć mądra i bystra, nie była mistrzynią prześwietlania kłamstw, zwłaszcza że sama kłamać kompletnie nie potrafiła.
W każdym razie ona na pewno dążyłaby do spotkania ze swoją rodziną. A co zrobią Rineheartowie to wyłącznie ich sprawa. Wiedziała, że rodziny są naprawdę różne i nie wszystkie są tak proste i nieskomplikowane jak jej własna. Nie wszędzie to, co zrobiłaby ona, byłoby równie oczywiste. Nie zdradzała mu też żadnego wielkiego sekretu, wielu czarodziejów również straciło kogoś przez wydarzenia ostatnich miesięcy. Wielu na własnej skórze przekonało się o prawdziwości słów, że trzeba się spieszyć z kochaniem bliskich, bo odchodzą zbyt szybko i nagle.
Ale mogła zauważyć, że na wzmiankę o Ravenclawie wyraźnie się ożywił. Jak się okazało, również był niegdyś Krukonem, jak ona, ale nie poznali się przez różnicę wieku. Sporo starszy Vincent raczej nie zwracał uwagi na dużo młodszą dziewczynkę. A może nawet skończył szkołę zanim ona ją zaczęła? Nie znała jego dokładnego wieku.
- Zgadza się – uśmiechnęła się, wspominając lata w Ravenclawie z sentymentem. Jedyne czego jej tam brakowało to towarzystwa Very, która zasiliła Hufflepuff. Zawsze ją to dziwiło, że Tiara tak zdecydowała, biorąc pod uwagę, że Vera była mniej miła i empatyczna, a bardziej konkretna. Kiedyś czasem wydawało jej się, że może powinny zostać przydzielone odwrotnie, skoro stereotypowo empatia, miękkość i bycie miłym dla wszystkich (czym cechowała się Charlie) kojarzyły się z Puchonami, ale najwyraźniej Tiara miała na ten temat inne zdanie. A Charlie lubiła być w Ravenclawie i wpisywała się w obraz uczniów inteligentnych i będących pewnego rodzaju indywidualistami posiadającymi własne pasje. Zaś mnogość osobowości ludzkich była zbyt wielka, by sztywno podzielić ich na cztery grupy; Charlie niewątpliwie posiadała też w sobie coś z Puchonki.
- Naprawdę? – zdziwiła się na jego kolejne słowa, choć nie była pewna, czy zostały wypowiedziane żartobliwie, czy rzeczywiście pan Kieran miał problem z tym, że jego syn został Krukonem. – Większość mojej rodziny trafia do Ravenclawu, więc u mnie wszyscy się cieszyli – dodała. Leightonownie przeważnie zasilali Ravenclaw i Hufflepuff, bardzo rzadko pozostałe domy. Jej ojciec też był Krukonem i cieszył się z przydziału Charlie. – W każdym razie Ravenclaw to wspaniały dom, wiele się tam nauczyłam. I miło spotkać po latach innego byłego Krukona.
Rzeczywiście to było miłe, spotkać kogoś, kto też spędził siedem lat w tej samej wieży i nosił te same domowe barwy. W Zakonie otaczali ją głównie dzielni Gryfoni, więc zawsze czuła się nieco odstająca i nie do końca na miejscu.
Po chwili znów zapadła cisza. I Charlie uznała, że może to czas powoli się pożegnać.
- Chyba będę się zbierać. Muszę... nakarmić koty – powiedziała, nie kłamiąc, bo rzeczywiście powinna wrócić do domu i wyposażyć swoje zwierzaki w świeżą karmę. – Dziękuję za ingrediencje i za rozmowę, Vincencie. Napiszę do ciebie list gdy będę potrzebować jeszcze czegoś – uzupełniła, skłonna do tego, by kiedyś znowu coś od niego kupić. Poza tym w jakiś sposób ją zaintrygował i to nie tylko na gruncie czysto zawodowym. Mimo wszystko chciała dowiedzieć się, co było na rzeczy z tym, że odciął się od rodziny. Chciała upewnić się, czy był dobry i godny zaufania.
Pożegnała się z nim grzecznie, a potem ruszyła ścieżką przed siebie, zamierzając znaleźć ustronny zakątek do teleportacji.
| zt. dla Charlie
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Przemiana na poziomie osobowości i charakteru odbyła się w dość klasyczny sposób. Powszechnie znany okres buntu rozpoczął się o wiele wcześniej niż wśród większości rówieśników. Przynajmniej taką herezję głosił zdezorientowany ojciec, nie potrafiący poradzić sobie z kłótliwym i niesubordynowanym synem. Doglądany ciepłym i uczuciowym okiem, wykraczał poza utarty, męski standard. Trwonił od typowo chłopięcych zabaw, na rzecz długich sesji wraz z ulubioną książką. Unikał dziecięcych bójek, zbyt dużego wysiłku i zaangażowania. Był raczej lękliwy, wycofany, ukryty we własnej, bujnej i niepoznanej wyobraźni. Tylko jej opowiadał o pragnieniach, marzeniach, przemyśleniach. To w jej towarzystwie mógł uruchomić prawdziwą nadwrażliwość, uczuciowość i subtelność. Być po prostu sobą. Lecz gdy odeszła, wszystko zaczęło się zmieniać. Twarda skorupa przykryła ciało, gdy zamilkł na kilka długich dni. Stał się burkliwy, markotny, chodzący własnymi ścieżkami. Niezdolny do funkcjonowania i wspólnego życia. Rozpoczął samoistny, indywidulany atak, wyrażający niesprawiedliwość wobec ostatnich wydarzeń. Nie pojmował i nie rozumiał śmierci jedynej rodzicielki. Nie godził się z brakiem rozwiązania, pozwoleniem, aby choroba odebrała ostatnie, życiodajne tchnienie. Nie wierzył magmedykom, dorosłym, pozostałym członkom rodziny. Przejął winę. Dopiero z czasem doszedł do pewnych wniosków. Pogodził z nieodwracalnymi wydarzeniami. Zmienił podstawowe zachowania, postępowanie. Stał się innym człowiekiem.
Nigdy nie zaprzeczył, że podróże stanowiły nieodłączną część doczesnego żywota. Dopełniały osobowość, dawały wyzwolenie, uczyły nowych, niepoznanych umiejętności. To dzięki nim nabrał spotęgowanych pokładów pewności siebie, nieposkromionej odwagi – zrozumiał, że stanowi naprawdę istotny i utalentowany byt. Odległe ziemie dały schronienie, pozwoliły odnaleźć pasję i właściwe powołanie. Mógł bez problemu oddać się inspirującym obowiązkom, wymagającym wzmożonego zaangażowania. Nie był zmuszony, z ochotą wykonywał nawet najbardziej błahe, codzienne prace. Tylko determinacja i walka o siebie, mogły dać upragniony awans. Od czegoś trzeba było zacząć, prawda? Nigdy nie zniechęcał początkujących marzycieli. Służył radą, chętnie opowiadał o miejscach, od których warto zacząć. Nie wszędzie było bezpiecznie – podzielona Europa stwarzała niebezpieczeństwo nawet dla najbardziej wykwalifikowanego czarodzieja. Gdyby tylko poprosiła go o rady, na pewno chętnie podzieliłby się swoimi bieżącymi przemyśleniami. Na wzmiankę o anomaliach, zamyślił się, doszukując pasujących informacji. Zdawkowe fakty, nie obrazowały prawdziwej sakli zniszczeń. – Wyobrażam sobie i pozostaje mi tylko współczuć. – powiedział z wyraźnym zakłopotaniem i smutkiem w głosie. Docierało do niego, że nad krajem wisiała grafitowa chmura pełna nieposkromionych i niespotęgowanych nieszczęść. A on nie zapobiegł ani jednemu. Ginęli ludzie, cierpieli najbliżsi. Czy jego decyzje były właściwe? – Nie ma problemu. – dodał po chwili gdy temat przeniósł się na identyfikację ingrediencji. Będąc początkującym handlarzem, wielokrotnie naciął się na tego typu sytuacje. Będąc nowatorem w branży, otrzymywał niepochlebne sformułowania z ust bardziej doświadczonych klientów. Dochodziło do sytuacji, kiedy niemalże połowicznie obcinano mu wynagrodzenie, grożono zgłoszeniem na policje. Sprzedaż nielegalnych składników była całkowicie zabroniona. Nie chciał narażać swoich klientów ze swojej strony, a także z pozostałych źródeł. – Oj taaak… – powtórzył nostalgicznie, wzdychając przy tym wymownie. Spojrzał na delikatną bladą twarz i w zaufaniu dodał: – Nie jestem pewny czy wiem jeszcze jak wygląda. – wyrosła, zmieniła kolor włosów? Czy nadal marszczy brwi, kiedy wykonuje codzienne czynności? Czy w ogóle się uśmiecha? Co tak naprawdę lubi, czego się boi, gdzie chciałaby spędzić wakacje? Nie miał pojęcia o podstawowych szczegółach dotyczących życia najbliższej rodziny. Nie wiedział czy nadal przebywają w tym samym domu rodzinnym. Byli niepoznaną zagadką, którą panicznie bał się zgłębić. Lecz czy było to zdrowe zachowanie? Przyzwyczaił się do samotności. Cichych, spokojnych wieczorów w gronie niesfornej sowy. Mógł całkowicie oddać się swoim obowiązkom. Zaczytywać i zgłębiać nieograniczone ilości opasłych ksiąg, pergaminów, czy skrawków poezji. Żył pełnią życia, tylko dla siebie. Tłumił tęsknotę, która z każdym dniem wrzynała się pod mikroelementy ciała. Wypierał z siebie dawne odczucia, stawał zimny i odosobniony. Była to jedyna opcja, aby przeżyć. – Najgorsze jest życie ze świadomością, iż najbliżsi, o których mówisz, mogą nie chcieć spędzić z tobą czasu. Dlatego, że dla nich już nie istniejesz. – zatrzymał wymownie. - Ale wezmę twoją radę do serca. – nie chciał jej przestraszyć, a przede wszystkim zniechęcić. Jej optymistyczne myślenie, dawało otuchy. Bywały osoby, które potrafiły cieszyć się życiem – zarażać pogodnym podejściem i usposobieniem. Funkcjonować w bajecznej ułudzie, której nie warto było burzyć. Potrzebowali takich ludzi, aby nie popaść w najgłębsze i najczarniejsze odmęty depresji. Miała racje, całkowicie się pogubił i nie odnalazł właściwej drogi. Wszelkie założenie, odchodziły w szybką niepamięć. Świat konfrontował go z najgorszymi koszmarami nie dając chwili wytchnienia. Zatracał się, nie potrafił powiedzieć, czy faktycznie przemawiało przez niego dobro.
– Niestety tak. – potwierdził wspominając dawne czasy. Ojciec prawie nigdy nie okazywał się zbyt przychylny. Nawet w momencie kiedy jego oceny, wykraczały ponad normę, a szanse na zostanie Prefektem wisiały w zasięgu ręki. Czuł pewien niedosyt, przecież idealny dziedzic powinien podzielać nie tylko te same zamiłowania oraz ideologie, nosić identyczne barwy. Stać się wspaniałym przykładem wśród ciekawskiego grona rodziców, wyszukujących obszernych podobieństw. Mężczyzna surowy i krytyczny, wyrażał dezaprobatę poprzez zatrważające i przynoszące wstyd wyjce. Uwielbiał urządzać wielogodzinne wykłady, kiedy wychowankowie wracali ze szkoły, aby nareszcie odpocząć od intensywnej nauki. Czas spędzony pod granatową kotarą był jednym z najpiękniejszych w jego życiu. Dzięki ciasnym ścianom dormitorium mógł odciąć się od bolesnej doczesności, zaznać wytchnienia, przestać zadręczać sprawami pozostawionymi w domu. Nie myślał wtedy o matce – zatracał w drobnym piśmie, ciężkich księgach i wymagających lekcjach. Znalazł alternatywę. Uśmiechnął się na wzmiankę o rodzinie. Było czego zazdrościć, zdecydowanie. – Masz zatem wspaniałą rodzinę. Dbaj o nią. – rzucił, wstając z ławki i ponownie zbierając swoje rzeczy. – Gdybym miał wybierać jeszcze raz, na pewno błagałbym tiarę o Ravenclaw. – zaśmiał się szczerze, gdyż proces przyjęcia wydawał się nieco burzliwy. Tiara bardzo dobrze wiedziała, że dom lwa wisi nad nim niczym paskudna klątwa. Zaciskając zęby nie wypowiedział ani słowa; czekał cierpliwe na dalszy rozwój wydarzeń. A ten nastał niesamowicie szybko. Zbierając torbę w wymownej ciszy, dziewczyna nagle poderwała się do góry. Wspomniała coś o potrzebie nakarmienia kotów i powrotu do obowiązków. Nie miał zamiaru jej zatrzymywać. – W porządku. Pozdrów zwierzaki. Dziękuję za poświęcony czas i … Za dobre rady, na pewno wezmę je do serca i kiedyś wykorzystam. – zapewnił nakładając torbę na ramię. – Będę czekał. Do zobaczenia! – rzucił na pożegnanie, machając ręką. Odkręcił się na pięcie i ruszył w drugą stronę widocznie zaintrygowany. Zrobiła na nim bardzo pozytywne wrażenie. Oby wszyscy klienci mieli tak poczciwy i przyjazny temperament. Słońce zachodziła za horyzont, a on opuszczał bramę malowniczego parku.
| zt
Nigdy nie zaprzeczył, że podróże stanowiły nieodłączną część doczesnego żywota. Dopełniały osobowość, dawały wyzwolenie, uczyły nowych, niepoznanych umiejętności. To dzięki nim nabrał spotęgowanych pokładów pewności siebie, nieposkromionej odwagi – zrozumiał, że stanowi naprawdę istotny i utalentowany byt. Odległe ziemie dały schronienie, pozwoliły odnaleźć pasję i właściwe powołanie. Mógł bez problemu oddać się inspirującym obowiązkom, wymagającym wzmożonego zaangażowania. Nie był zmuszony, z ochotą wykonywał nawet najbardziej błahe, codzienne prace. Tylko determinacja i walka o siebie, mogły dać upragniony awans. Od czegoś trzeba było zacząć, prawda? Nigdy nie zniechęcał początkujących marzycieli. Służył radą, chętnie opowiadał o miejscach, od których warto zacząć. Nie wszędzie było bezpiecznie – podzielona Europa stwarzała niebezpieczeństwo nawet dla najbardziej wykwalifikowanego czarodzieja. Gdyby tylko poprosiła go o rady, na pewno chętnie podzieliłby się swoimi bieżącymi przemyśleniami. Na wzmiankę o anomaliach, zamyślił się, doszukując pasujących informacji. Zdawkowe fakty, nie obrazowały prawdziwej sakli zniszczeń. – Wyobrażam sobie i pozostaje mi tylko współczuć. – powiedział z wyraźnym zakłopotaniem i smutkiem w głosie. Docierało do niego, że nad krajem wisiała grafitowa chmura pełna nieposkromionych i niespotęgowanych nieszczęść. A on nie zapobiegł ani jednemu. Ginęli ludzie, cierpieli najbliżsi. Czy jego decyzje były właściwe? – Nie ma problemu. – dodał po chwili gdy temat przeniósł się na identyfikację ingrediencji. Będąc początkującym handlarzem, wielokrotnie naciął się na tego typu sytuacje. Będąc nowatorem w branży, otrzymywał niepochlebne sformułowania z ust bardziej doświadczonych klientów. Dochodziło do sytuacji, kiedy niemalże połowicznie obcinano mu wynagrodzenie, grożono zgłoszeniem na policje. Sprzedaż nielegalnych składników była całkowicie zabroniona. Nie chciał narażać swoich klientów ze swojej strony, a także z pozostałych źródeł. – Oj taaak… – powtórzył nostalgicznie, wzdychając przy tym wymownie. Spojrzał na delikatną bladą twarz i w zaufaniu dodał: – Nie jestem pewny czy wiem jeszcze jak wygląda. – wyrosła, zmieniła kolor włosów? Czy nadal marszczy brwi, kiedy wykonuje codzienne czynności? Czy w ogóle się uśmiecha? Co tak naprawdę lubi, czego się boi, gdzie chciałaby spędzić wakacje? Nie miał pojęcia o podstawowych szczegółach dotyczących życia najbliższej rodziny. Nie wiedział czy nadal przebywają w tym samym domu rodzinnym. Byli niepoznaną zagadką, którą panicznie bał się zgłębić. Lecz czy było to zdrowe zachowanie? Przyzwyczaił się do samotności. Cichych, spokojnych wieczorów w gronie niesfornej sowy. Mógł całkowicie oddać się swoim obowiązkom. Zaczytywać i zgłębiać nieograniczone ilości opasłych ksiąg, pergaminów, czy skrawków poezji. Żył pełnią życia, tylko dla siebie. Tłumił tęsknotę, która z każdym dniem wrzynała się pod mikroelementy ciała. Wypierał z siebie dawne odczucia, stawał zimny i odosobniony. Była to jedyna opcja, aby przeżyć. – Najgorsze jest życie ze świadomością, iż najbliżsi, o których mówisz, mogą nie chcieć spędzić z tobą czasu. Dlatego, że dla nich już nie istniejesz. – zatrzymał wymownie. - Ale wezmę twoją radę do serca. – nie chciał jej przestraszyć, a przede wszystkim zniechęcić. Jej optymistyczne myślenie, dawało otuchy. Bywały osoby, które potrafiły cieszyć się życiem – zarażać pogodnym podejściem i usposobieniem. Funkcjonować w bajecznej ułudzie, której nie warto było burzyć. Potrzebowali takich ludzi, aby nie popaść w najgłębsze i najczarniejsze odmęty depresji. Miała racje, całkowicie się pogubił i nie odnalazł właściwej drogi. Wszelkie założenie, odchodziły w szybką niepamięć. Świat konfrontował go z najgorszymi koszmarami nie dając chwili wytchnienia. Zatracał się, nie potrafił powiedzieć, czy faktycznie przemawiało przez niego dobro.
– Niestety tak. – potwierdził wspominając dawne czasy. Ojciec prawie nigdy nie okazywał się zbyt przychylny. Nawet w momencie kiedy jego oceny, wykraczały ponad normę, a szanse na zostanie Prefektem wisiały w zasięgu ręki. Czuł pewien niedosyt, przecież idealny dziedzic powinien podzielać nie tylko te same zamiłowania oraz ideologie, nosić identyczne barwy. Stać się wspaniałym przykładem wśród ciekawskiego grona rodziców, wyszukujących obszernych podobieństw. Mężczyzna surowy i krytyczny, wyrażał dezaprobatę poprzez zatrważające i przynoszące wstyd wyjce. Uwielbiał urządzać wielogodzinne wykłady, kiedy wychowankowie wracali ze szkoły, aby nareszcie odpocząć od intensywnej nauki. Czas spędzony pod granatową kotarą był jednym z najpiękniejszych w jego życiu. Dzięki ciasnym ścianom dormitorium mógł odciąć się od bolesnej doczesności, zaznać wytchnienia, przestać zadręczać sprawami pozostawionymi w domu. Nie myślał wtedy o matce – zatracał w drobnym piśmie, ciężkich księgach i wymagających lekcjach. Znalazł alternatywę. Uśmiechnął się na wzmiankę o rodzinie. Było czego zazdrościć, zdecydowanie. – Masz zatem wspaniałą rodzinę. Dbaj o nią. – rzucił, wstając z ławki i ponownie zbierając swoje rzeczy. – Gdybym miał wybierać jeszcze raz, na pewno błagałbym tiarę o Ravenclaw. – zaśmiał się szczerze, gdyż proces przyjęcia wydawał się nieco burzliwy. Tiara bardzo dobrze wiedziała, że dom lwa wisi nad nim niczym paskudna klątwa. Zaciskając zęby nie wypowiedział ani słowa; czekał cierpliwe na dalszy rozwój wydarzeń. A ten nastał niesamowicie szybko. Zbierając torbę w wymownej ciszy, dziewczyna nagle poderwała się do góry. Wspomniała coś o potrzebie nakarmienia kotów i powrotu do obowiązków. Nie miał zamiaru jej zatrzymywać. – W porządku. Pozdrów zwierzaki. Dziękuję za poświęcony czas i … Za dobre rady, na pewno wezmę je do serca i kiedyś wykorzystam. – zapewnił nakładając torbę na ramię. – Będę czekał. Do zobaczenia! – rzucił na pożegnanie, machając ręką. Odkręcił się na pięcie i ruszył w drugą stronę widocznie zaintrygowany. Zrobiła na nim bardzo pozytywne wrażenie. Oby wszyscy klienci mieli tak poczciwy i przyjazny temperament. Słońce zachodziła za horyzont, a on opuszczał bramę malowniczego parku.
| zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący na jednej z parkowych ścieżek list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący na jednej z parkowych ścieżek list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu!
Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Tatiana Howard – żona i matka, jej ciało zostało znalezione w okolicy Londynu i nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur.
- Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
- Sophia Carter – aurorka, zmarła w trakcie działań wojennych.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
Danson Park
Szybka odpowiedź