Hogwart - marzec 1956
AutorWiadomość
03.03
Najgorsze są poniedziałki. Kiedy w niedzielny wieczór wracam do Hogwartu wiedząc, że od jutra wszystko się zacznie. Poranne wstawanie, szykowanie się na zajęcia, tłumy krzyczących dzieciaków. Kocham ich wszystkich, ale jestem przekonana, że tak głośne otoczenie przez pięć dni w tygodniu to dość trudny kawałek chleba. Zwykle w czwartek budzę się już z bólem głowy. Jednakże! Nic nie jest mi straszne. Szczęśliwie mam w sobie dużo cierpliwości, energii oraz optymizmu - to wszystko jest nieocenioną pomocą w starciu z rutyną dnia codziennego. Z przeszkodami czyhającymi na każdego nauczyciela. I jeszcze dyrektor wprowadzający reżim… wzdrygam się na samą myśl o nauce tej złej części magii. Jej właściwa nazwa nawet nie chce mi przejść przez gardło. Boję się o te wszystkie dzieciaczki, o ich magiczny potencjał. Że ten zakrzywiony obraz bycia czarodziejem pełnym brutalności zostanie w nich już na zawsze.
Dlatego do swoich lekcji wybieram tematy nie mniej ambitne co przyjemne. Chcę we wszystkich zaszczepić radość oraz przyjemność w obcowaniu z naturą. Pięknymi, wspaniałymi roślinami. Część z nich leczy, część ma inne doniosłe właściwości. Inne są niebezpieczne - przed tymi zawsze przestrzegam. Czasem rzecz jasna organizuję zajęcia z obrony przed nimi - na przykład przed diabelskimi sidłami. Przyjemność przyjemnością, ale należy umieć się bronić przed złem. Ba, należy je nawet zwalczać! Dlatego poleciłam im palić te okropne wiechcie jak tylko je ujrzą. Chociażby i przypadkiem, to nie jest istotne. Najistotniejsze jest bezpieczeństwo oraz spokojny świat. Taki mi się właśnie marzy - bez krzywd oraz niesprawiedliwości. I to właśnie chcę w tych młodych czarodziejach zaszczepić. Niby zwykła lekcja zielarstwa, a daje duże pole do popisu jeśli chodzi o wychowywanie. Moim zdaniem lekcja w szkole to nie tylko zdobywanie wiedzy (czy to teoretycznej czy praktycznej), ale właśnie ten drobny element pedagogiki, niezbędny w pracy z dopiero kształtującymi się sylwetkami młodego pokolenia. Wierzę, że nawet te najbardziej zatwardziałe, przesiąknięte skostniałymi poglądami da się naprawić. Potrzeba tylko dużo cierpliwości, nakładu pracy oraz czasu. To wszystko jestem w stanie im ofiarować.
W poniedziałkowy poranek, tuż po zjedzeniu śniadania mają się odbyć pierwsze zajęcia tego dnia. Jest jeszcze dość zimno, wietrznie oraz nieco deszczowo, dlatego rezygnuję z zajęć na łonie natury. Postanawiam zabrać uczniów do szklarni. To czas dla piątej klasy, postanawiam więc dać im, nie ukrywając, całkiem odpowiedzialne, może nawet trudne zadanie - hodowla samoużyźniających się krzewów. To zadanie bardzo ryzykowne zważywszy na naturę tych roślin, ale postanawiam nie uginać się pod naporem uprzedzeń. Wierzę w rozsądek moich podopiecznych, który pozwoli im na wyniesienie cennych informacji z przeprowadzonych zajęć. Nauczą się czegoś nowego, pożytecznego, a przy okazji przestaną się wreszcie kisić w mrocznych murach zamku.
Zbiórka odbywa się przed klasą zielarstwa na drugim piętrze. Stoję przed drzwiami w oczekiwaniu na wszystkich uczniów z piątej klasy. Uśmiecham się do nich sympatycznie, każdego z nich witając. Niestety po krótkim przeliczeniu chętnej do nauki młodzieży okazuje się, że brakuje jednej z uczennic. Zaniepokojona postanawiam jej poszukać, nakazując reszcie pozostania przed klasą.
Przemierzam kolejne kondygnacje, zaglądam niemal w każdą salę w poszukiwaniu dziewczęcia. Nie pomijając naturalnie damskich (oraz niestety męskich…) toalet. W końcu ją znajduję w jednej z nich - przeznaczonej dla młodych dam. Siedzi zapłakana na ziemi, więc podchodzę do niej ostrożnie i kucam tuż obok niej. Z troską gładzę jej długie, kręcone włosy.
- Co się stało kochanie? Może ci pomogę? - dopytuję wewnętrznie zdenerwowana. Boję się, że to coś poważnego, że ktoś ją skrzywdził… moje zdziwienie nie zna granic kiedy po kilku minutach próśb okazuje się, że cały problem tkwi w… niemożności odklejenia gumy do żucia z tyłu głowy. Mrugam gwałtownie chcąc to wszystko poukładać sobie w głowie aż wreszcie wyciągam różdżkę, zwyczajnie pozbywając się niechcianego intruza. Oddycham z ulgą, kiedy nastolatka wreszcie się uspokaja, a my możemy wrócić na lekcję. W trakcie drogi rozmasowuję obolałe skronie mając w duchu nadzieję, że zajęcia będą wyglądać zdecydowanie lepiej!
Cały rocznik grzecznie stoi tam, gdzie ich zostawiłam. Z wyraźną ulgą wypuszczam powietrze z płuc, a następnie prowadzę wszystkich do wyjścia. Jeszcze kilka dróżek i jesteśmy na miejscu. Wchodzimy do pierwszej ze szklarni, na szczęście całkiem dużej. Znajdują się tam bardzo różne rodzaje magicznych roślin, niestety dość wymagających. Żeby nie powiedzieć groźnych.
- Moi mili - zaczynam kiedy widzę, że wszyscy już się rozstawili po każdym zakamarku. - Dziś mam dla was bardzo ciekawe, ale jednocześnie trudne zadanie. Zajmiemy się nauką oraz opieką nad samoużyźniającymi się krzewami. Natomiast później, raczej nie dzisiaj, gdyż pewnie nie wystarczy nam na to czasu, spróbujemy sami takie wyhodować - wyjaśniam meritum sprawy obserwując miny pojawiające się na młodych twarzyczkach. Część wydaje się być tym pomysłem zachwycona, inni niestety nie. Nie każdy lubi zielarstwo, jestem tego świadoma. Nadal jednak wierzę, że uda mi się jeszcze przekonać tych największych sceptyków.
- Kto mi powie… - Krótkie prześlizgnięcie spojrzenia po zgromadzonych, nutka napięcia. - Jaką właściwość posiadają takie rośliny? - kończę pytanie unosząc brwi. Ręce mam splecione przed sobą. Wzrokiem wędruję po tych wszystkich dłoniach uniesionych w górę. Od razu cieplej się robi na sercu widząc, że mnie słuchają!
- Tak Ophelio? - pytam brunetki z Gryffindoru, wskazując na nią głową.
- Te krzewy same wytwarzają sobie nawóz - odpowiada, poprawnie naturalnie.
- Bardzo dobrze. A wiesz może dlaczego tak się dzieje? - dopytuję mając nadzieję, że zna odpowiedź, chociaż ta nie jest wcale taka prosta. Dziewczynka milknie rozmyślając nad odpowiedzią, a ja kontrolnie zerkam na klasę będąc ciekawa czy któreś z nich zgłasza się do odpowiedzi. Wygląda na to, że pytanie jest zbyt trudne.
- Samo-nawożenie polega na samo-zapyleniu danej rośliny, oraz samoistnym wytworzeniu nawozu z ziemi oraz obumarłych roślin znajdujących się właśnie na niej - wyjaśniłam skomplikowaną kwestię najprościej jak się dało. - Nie będziemy wchodzić w szczegóły, gdyż nie są one aż tak ważne. Ważniejsze jest natomiast to, czym one się odżywiają. Ktoś zna odpowiedź? - kontynuuję zadawanie pytań. Znów rozglądam się za kimś głodnym wiedzy.
- Słucham Michaelu - zwracam się do ciemnookiego Krukona stojącego najbliżej mnie.
- Samoużyźniające się krzewy jedzą mięso. Surowe, obojętnie jakiego pochodzenia. Posiadają specjalne kwiaty, które stanowią tak zwany otwór gębowy, przez który pobierają pokarm. W środku, w płatkach, posiadają wypustki pozwalające na jego rozdrobnienie. Z kolei soki trawienne zawarte w łodydze pozwalają im na strawienie pokarmu oraz rozprowadzenie po całym roślinnym organizmie niezbędnych do przeżycia składników mineralnych. Wydalanie tych zbędnych odbywa się przez korzeń, tym samym użyźniając ziemię, w której się on znajduje - odpowiada bardzo wyczerpująco. Kiwam z podekscytowaniem głową, aż klasnęłam w dłonie.
- Bardzo dobrze. Stąd wniosek, moi drodzy, że powinniśmy dziś bardzo uważać przy karmieniu tych roślin. Każdy musi założyć rękawice ze smoczej skóry, które zostawiłam w koszyku przy wyjściu. Schłodzone mięso znajduje się w drugim pudełku. Jedzenie należy rzucać z odpowiedniej odległości tak, żeby roślinka przypadkiem nie ugryzła naszej dłoni czy palców. Jeżeli nie traficie - nie przejmujcie się tym. Podnieście z ziemi i próbujcie do skutku. Na pewno nie obrażą się za ubrudzone śniadanie - instruuję wszystkich robiąc charakterystyczny ruch ręką oraz wskazując na poszczególne miejsca z potrzebnymi do pracy przyrządami. Upewniam się, że wszyscy zastosowali się do moich poleceń; chodzę między stanowiskami obserwując jak sobie radzą. Pomagam, udzielam rad jeśli coś nie wychodzi lub jest niejasne.
- Warto również wiedzieć, że takie krzewy nie mają żadnych cech charakterystycznych. Często pokryte są różnymi, kolorowymi kwiatami wyglądając bardzo niewinnie. Dlatego jeśli nie jesteście pewni widząc takie krzaczki czy są bezpieczne, warto rzucić w ich kierunku kamyk. Samoużyźniający krzew uzna, że dajesz mu jedzenie i zaraz się otworzy, żeby je przechwycić. Dzięki temu unikniecie poważnych pogryzień - mówię na koniec. Koniec, gdyż przez tą sytuację z płaczącą w toalecie dziewczynką znacząco skrócił się czas lekcji. Poza krótkim wykładem oraz karmieniem nie udaje nam się ruszyć dalej. - Uwaga, praca domowa! Macie poszukać w książkach o hodowli samoużyźniających się krzewach - to właśnie będziemy robić na kolejnych zajęciach i lepiej się przygotować! Od razu będzie wiadomo kto nie ma o tym najmniejszego pojęcia - rzucam jeszcze nim wszyscy wybiegają ze szklarni. Wzdycham ciężko. Nie była to najlepsza lekcja mojego życia, ale jak na brak czasu poszło całkiem nieźle. W końcu więc wychodzę kierując swoje kroki do sali, gdzie będę uczyć pierwszoroczniaki o mandragorach.
zt.
Najgorsze są poniedziałki. Kiedy w niedzielny wieczór wracam do Hogwartu wiedząc, że od jutra wszystko się zacznie. Poranne wstawanie, szykowanie się na zajęcia, tłumy krzyczących dzieciaków. Kocham ich wszystkich, ale jestem przekonana, że tak głośne otoczenie przez pięć dni w tygodniu to dość trudny kawałek chleba. Zwykle w czwartek budzę się już z bólem głowy. Jednakże! Nic nie jest mi straszne. Szczęśliwie mam w sobie dużo cierpliwości, energii oraz optymizmu - to wszystko jest nieocenioną pomocą w starciu z rutyną dnia codziennego. Z przeszkodami czyhającymi na każdego nauczyciela. I jeszcze dyrektor wprowadzający reżim… wzdrygam się na samą myśl o nauce tej złej części magii. Jej właściwa nazwa nawet nie chce mi przejść przez gardło. Boję się o te wszystkie dzieciaczki, o ich magiczny potencjał. Że ten zakrzywiony obraz bycia czarodziejem pełnym brutalności zostanie w nich już na zawsze.
Dlatego do swoich lekcji wybieram tematy nie mniej ambitne co przyjemne. Chcę we wszystkich zaszczepić radość oraz przyjemność w obcowaniu z naturą. Pięknymi, wspaniałymi roślinami. Część z nich leczy, część ma inne doniosłe właściwości. Inne są niebezpieczne - przed tymi zawsze przestrzegam. Czasem rzecz jasna organizuję zajęcia z obrony przed nimi - na przykład przed diabelskimi sidłami. Przyjemność przyjemnością, ale należy umieć się bronić przed złem. Ba, należy je nawet zwalczać! Dlatego poleciłam im palić te okropne wiechcie jak tylko je ujrzą. Chociażby i przypadkiem, to nie jest istotne. Najistotniejsze jest bezpieczeństwo oraz spokojny świat. Taki mi się właśnie marzy - bez krzywd oraz niesprawiedliwości. I to właśnie chcę w tych młodych czarodziejach zaszczepić. Niby zwykła lekcja zielarstwa, a daje duże pole do popisu jeśli chodzi o wychowywanie. Moim zdaniem lekcja w szkole to nie tylko zdobywanie wiedzy (czy to teoretycznej czy praktycznej), ale właśnie ten drobny element pedagogiki, niezbędny w pracy z dopiero kształtującymi się sylwetkami młodego pokolenia. Wierzę, że nawet te najbardziej zatwardziałe, przesiąknięte skostniałymi poglądami da się naprawić. Potrzeba tylko dużo cierpliwości, nakładu pracy oraz czasu. To wszystko jestem w stanie im ofiarować.
W poniedziałkowy poranek, tuż po zjedzeniu śniadania mają się odbyć pierwsze zajęcia tego dnia. Jest jeszcze dość zimno, wietrznie oraz nieco deszczowo, dlatego rezygnuję z zajęć na łonie natury. Postanawiam zabrać uczniów do szklarni. To czas dla piątej klasy, postanawiam więc dać im, nie ukrywając, całkiem odpowiedzialne, może nawet trudne zadanie - hodowla samoużyźniających się krzewów. To zadanie bardzo ryzykowne zważywszy na naturę tych roślin, ale postanawiam nie uginać się pod naporem uprzedzeń. Wierzę w rozsądek moich podopiecznych, który pozwoli im na wyniesienie cennych informacji z przeprowadzonych zajęć. Nauczą się czegoś nowego, pożytecznego, a przy okazji przestaną się wreszcie kisić w mrocznych murach zamku.
Zbiórka odbywa się przed klasą zielarstwa na drugim piętrze. Stoję przed drzwiami w oczekiwaniu na wszystkich uczniów z piątej klasy. Uśmiecham się do nich sympatycznie, każdego z nich witając. Niestety po krótkim przeliczeniu chętnej do nauki młodzieży okazuje się, że brakuje jednej z uczennic. Zaniepokojona postanawiam jej poszukać, nakazując reszcie pozostania przed klasą.
Przemierzam kolejne kondygnacje, zaglądam niemal w każdą salę w poszukiwaniu dziewczęcia. Nie pomijając naturalnie damskich (oraz niestety męskich…) toalet. W końcu ją znajduję w jednej z nich - przeznaczonej dla młodych dam. Siedzi zapłakana na ziemi, więc podchodzę do niej ostrożnie i kucam tuż obok niej. Z troską gładzę jej długie, kręcone włosy.
- Co się stało kochanie? Może ci pomogę? - dopytuję wewnętrznie zdenerwowana. Boję się, że to coś poważnego, że ktoś ją skrzywdził… moje zdziwienie nie zna granic kiedy po kilku minutach próśb okazuje się, że cały problem tkwi w… niemożności odklejenia gumy do żucia z tyłu głowy. Mrugam gwałtownie chcąc to wszystko poukładać sobie w głowie aż wreszcie wyciągam różdżkę, zwyczajnie pozbywając się niechcianego intruza. Oddycham z ulgą, kiedy nastolatka wreszcie się uspokaja, a my możemy wrócić na lekcję. W trakcie drogi rozmasowuję obolałe skronie mając w duchu nadzieję, że zajęcia będą wyglądać zdecydowanie lepiej!
Cały rocznik grzecznie stoi tam, gdzie ich zostawiłam. Z wyraźną ulgą wypuszczam powietrze z płuc, a następnie prowadzę wszystkich do wyjścia. Jeszcze kilka dróżek i jesteśmy na miejscu. Wchodzimy do pierwszej ze szklarni, na szczęście całkiem dużej. Znajdują się tam bardzo różne rodzaje magicznych roślin, niestety dość wymagających. Żeby nie powiedzieć groźnych.
- Moi mili - zaczynam kiedy widzę, że wszyscy już się rozstawili po każdym zakamarku. - Dziś mam dla was bardzo ciekawe, ale jednocześnie trudne zadanie. Zajmiemy się nauką oraz opieką nad samoużyźniającymi się krzewami. Natomiast później, raczej nie dzisiaj, gdyż pewnie nie wystarczy nam na to czasu, spróbujemy sami takie wyhodować - wyjaśniam meritum sprawy obserwując miny pojawiające się na młodych twarzyczkach. Część wydaje się być tym pomysłem zachwycona, inni niestety nie. Nie każdy lubi zielarstwo, jestem tego świadoma. Nadal jednak wierzę, że uda mi się jeszcze przekonać tych największych sceptyków.
- Kto mi powie… - Krótkie prześlizgnięcie spojrzenia po zgromadzonych, nutka napięcia. - Jaką właściwość posiadają takie rośliny? - kończę pytanie unosząc brwi. Ręce mam splecione przed sobą. Wzrokiem wędruję po tych wszystkich dłoniach uniesionych w górę. Od razu cieplej się robi na sercu widząc, że mnie słuchają!
- Tak Ophelio? - pytam brunetki z Gryffindoru, wskazując na nią głową.
- Te krzewy same wytwarzają sobie nawóz - odpowiada, poprawnie naturalnie.
- Bardzo dobrze. A wiesz może dlaczego tak się dzieje? - dopytuję mając nadzieję, że zna odpowiedź, chociaż ta nie jest wcale taka prosta. Dziewczynka milknie rozmyślając nad odpowiedzią, a ja kontrolnie zerkam na klasę będąc ciekawa czy któreś z nich zgłasza się do odpowiedzi. Wygląda na to, że pytanie jest zbyt trudne.
- Samo-nawożenie polega na samo-zapyleniu danej rośliny, oraz samoistnym wytworzeniu nawozu z ziemi oraz obumarłych roślin znajdujących się właśnie na niej - wyjaśniłam skomplikowaną kwestię najprościej jak się dało. - Nie będziemy wchodzić w szczegóły, gdyż nie są one aż tak ważne. Ważniejsze jest natomiast to, czym one się odżywiają. Ktoś zna odpowiedź? - kontynuuję zadawanie pytań. Znów rozglądam się za kimś głodnym wiedzy.
- Słucham Michaelu - zwracam się do ciemnookiego Krukona stojącego najbliżej mnie.
- Samoużyźniające się krzewy jedzą mięso. Surowe, obojętnie jakiego pochodzenia. Posiadają specjalne kwiaty, które stanowią tak zwany otwór gębowy, przez który pobierają pokarm. W środku, w płatkach, posiadają wypustki pozwalające na jego rozdrobnienie. Z kolei soki trawienne zawarte w łodydze pozwalają im na strawienie pokarmu oraz rozprowadzenie po całym roślinnym organizmie niezbędnych do przeżycia składników mineralnych. Wydalanie tych zbędnych odbywa się przez korzeń, tym samym użyźniając ziemię, w której się on znajduje - odpowiada bardzo wyczerpująco. Kiwam z podekscytowaniem głową, aż klasnęłam w dłonie.
- Bardzo dobrze. Stąd wniosek, moi drodzy, że powinniśmy dziś bardzo uważać przy karmieniu tych roślin. Każdy musi założyć rękawice ze smoczej skóry, które zostawiłam w koszyku przy wyjściu. Schłodzone mięso znajduje się w drugim pudełku. Jedzenie należy rzucać z odpowiedniej odległości tak, żeby roślinka przypadkiem nie ugryzła naszej dłoni czy palców. Jeżeli nie traficie - nie przejmujcie się tym. Podnieście z ziemi i próbujcie do skutku. Na pewno nie obrażą się za ubrudzone śniadanie - instruuję wszystkich robiąc charakterystyczny ruch ręką oraz wskazując na poszczególne miejsca z potrzebnymi do pracy przyrządami. Upewniam się, że wszyscy zastosowali się do moich poleceń; chodzę między stanowiskami obserwując jak sobie radzą. Pomagam, udzielam rad jeśli coś nie wychodzi lub jest niejasne.
- Warto również wiedzieć, że takie krzewy nie mają żadnych cech charakterystycznych. Często pokryte są różnymi, kolorowymi kwiatami wyglądając bardzo niewinnie. Dlatego jeśli nie jesteście pewni widząc takie krzaczki czy są bezpieczne, warto rzucić w ich kierunku kamyk. Samoużyźniający krzew uzna, że dajesz mu jedzenie i zaraz się otworzy, żeby je przechwycić. Dzięki temu unikniecie poważnych pogryzień - mówię na koniec. Koniec, gdyż przez tą sytuację z płaczącą w toalecie dziewczynką znacząco skrócił się czas lekcji. Poza krótkim wykładem oraz karmieniem nie udaje nam się ruszyć dalej. - Uwaga, praca domowa! Macie poszukać w książkach o hodowli samoużyźniających się krzewach - to właśnie będziemy robić na kolejnych zajęciach i lepiej się przygotować! Od razu będzie wiadomo kto nie ma o tym najmniejszego pojęcia - rzucam jeszcze nim wszyscy wybiegają ze szklarni. Wzdycham ciężko. Nie była to najlepsza lekcja mojego życia, ale jak na brak czasu poszło całkiem nieźle. W końcu więc wychodzę kierując swoje kroki do sali, gdzie będę uczyć pierwszoroczniaki o mandragorach.
zt.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Hogwart - marzec 1956
Szybka odpowiedź