Wydarzenia


Ekipa forum
pokój Deirdre
AutorWiadomość
pokój Deirdre [odnośnik]01.12.16 16:56

Pokój Deirdre

Z pozoru pomieszczenie wydaje się niezamieszkane. Nigdzie nie widać śladów bytności lokatora - żadnych porzuconych sukien, ramek ze zdjęciami czy jakichkolwiek rzeczy osobistych. Wąskie, niezbyt wygodne łóżko zawsze jest pieczołowicie zaścielone a na chybotliwym stoliku stoi szklanka wody z cytryną. Szafa, stojąca w rogu, pieczołowicie zabezpieczona zamknięciem, zajmuje ponad połowę przestrzeni pokoju. Niewielkiego choć wysokiego; nagie, obdrapane deski stanowią podporę sufitu, lecz parkiet nie trzeszczy pod naciskiem stóp. Jedyną wskazówką co do personaliów mieszkańca jest wyraźny zapach jaśminu, unoszący się w nieco zakurzonym powietrzu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]24.01.17 12:55
13 kwietnia, piątek

Miał sen. To był dziwny sen, którego znaczenia nie pojmował, lecz prawdopodobnie za bardzo skupiał się na odkryciu sensu obrazów, które widział, zamiast pogodzeniu się, że to był tylko sen. Ludzie tak czasem mają. Nocą dopadają ich koszmary lub marzenia, tylko on zdążył o tym zapomnieć. Od dłuższego czasu zmagał się z problemem każdej nocy, łudząc się, że w końcu szczęście mu dopisze. Odkąd wróciła Rita i jej magiczne mikstury znów mógł zamykać oczy nakarmiony nadzieją, że gdy rozchyli powieki ponownie, będzie już świtało. Kłopoty z bezsennością znów odchodziły na bok, a jego regenerujący się, umęczony zbyt wieloma kwestiami umysł podsuwał mu nocą przedziwne obrazy. Lecz wiedział, że to nie przyszłość dostrzegał. Wizje nigdy nie nachodziły go nocą.
Lecz tego samego dnia na ulicy Pokątnej minął go ktoś za kim się obejrzał zupełnie instynktownie. Wrażliwy zmysł powonienia zmusił go do tego, lecz postać którą spostrzegł nie miała najmniejszego znaczenia. Niosła ze sobą przyjemną woń perfum, z dominującą nutą jaśminu, który twardo i nieustępliwie kojarzył mu się z kimś innym. Gdy tylko otulił go zimny, wiosenny wiatr — już wiedział. Pomiędzy górami, w krainie pięknych jezior odnalazł źródło zapachu, który go prześladował. Wizja napawała go spokojem, dziwnym ciepłem, które od samego początku wydawało mu się obce, więc kiedy się ocknął stał się podejrzliwy wobec tego, co stało się chwilę wcześniej. Nie ujrzał zbyt wiele, lecz te czarne jak smoła, wąskie oczy rozpoznałby wszędzie, więc uznał to za omen. Najwyższa pora, by odwiedził swoją przyjaciółkę.
Popołudniu, tego samego dnia stawił się na Grimmauld Place, pod dobrze znanym mu budynkiem. Stojąc na ulicy, przez chwilę wpatrywał się w okna, jakby zamierzał w ten sposób dowiedzieć się, czy w mieszkaniu znajdzie jakiegokolwiek domownika i jest jakikolwiek sens, by czekał pod drzwiami. Choć nie znalazł odpowiedzi na swój mało znaczący dylemat, nie zwlekał zbyt długo. Zapukał trzy rady, płytko i cicho, knykciami dwóch palców. Z westchnieniem oparł się przy tym o framugę drzwi, nie rozumiejąc dlaczego ich otwarcie tyle trwa. W końcu sądził, że zaraz po cichym odgłosie powinno rozlegnąć się "proszę". Dlatego odruchowo nacisnął na klamkę, lecz zamek w drzwiach okazał się być przekręcony. Metal strzyknął cicho, ale mieszkanie nie stanęło przed nim otworem.
Nie wierzył w przypadki. Przeczucie, które nawiedziło go rano wzbudziło w nim ciekawość, a wszystkie drogi prowadziły do Dei. Powinien wysłać do niej list i spytać, czy wszystko u niej w porządku. Nie chciał marnować czasu na głupoty, więc stawił się osobiście, z przewracającą się w żołądku niepewnością. Ostatni raz widział ją w Wywernie.
Mia mogła otworzyć mu drzwi. I zastanawiał się, co tak naprawdę okazałoby się w tej chwili lepsze.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]24.01.17 22:07
W pechowy, magiczny piątek, święto złych sił i złośliwych podszeptów losu, Deirdre powinna czuć się doskonale, zajęta przemykaniem ulicami niczym spersonifikowana czarna kocica, wysmukła, czujna, wywołująca w przechodniach niepokój samym błyskiem ciemnych oczu. Powinna, ale rzeczywistość przedstawiała się zgoła inaczej i chłodne, kwietniowe popołudnie objęło ją czystym zmęczeniem. Pracowała cały czas przez praktycznie ostatnie czterdzieści godzin, popychana wyjątkowo nie tyle chęcią zarobienia dodatkowego mieszka galeonów, co groźnymi spojrzeniami Giovanny. Kto jak kto, ale Borgia potrafiła być w swych wyrafinowanych groźbach bardzo sugestywna, grając na tych napiętych strunach, które wywoływały w Miu najgorętszy rezonans. Nie zamierzała marnować czasu na kłótnie: i tak nie przyniosłyby one rezultatu, dlatego też pokornie, jak na szaloną pracoholiczkę przystało, oddawała się petentom, pod koniec jedynie marząc o gorącej kąpieli i długim śnie.
Mieszkanie przywitało ją popołudniowym chłodem i pustką, co Deirdre przyjęła z mimowolną ulgą. Uwielbiała Mulciberównę, traktowała ją jak młodszą siostrę i promyczek szczenięcej radości (i przy okazji dobre źródło aurorskich informacji), ale udawanie na tak długą skalę przelewało czarę zmęczenia. Była więc wdzięczna za chwilę swobody. Mogła bez wstydu zrzucić z siebie ciuchy i zanurzyć w gorącej kąpieli obolałe ciało. Z jej ust mimowolnie wydarł się cichy pomruk ulgi; oparła głowę o chłodny brzeg wanny, zapaliła papierosa i przymknęła oczy, wsłuchując się w tykanie zegara w przedpokoju oraz szum wody. Chwila błogiego relaksu, jaśminowy dym, długie, smukłe nogi ledwie mieszczące się pod taflą wrzątku - mogłaby tu zostać na wieki, by cieszyć się spokojem i komfortem, albo choć na kwadrans, ale i to nie było jej dane.
Najpierw usłyszała kroki na schodach - przeklęta akustyka tej dziwnej kamienicy, wzmocniona tylko wyłożoną płytkami łazienką - potem pukanie, które zignorowała, otwierając leniwie oczy, by spojrzeć na podłogę. No tak, zalana wodą, jak zwykle, co oznaczało, że za drzwiami stoi nerwowy sąsiad z dołu, sąsiad, którego nie należało ignorować. Deirdre dała sobie jeszcze chwilę, może zniknie, może zajmie się swoimi dziwnymi biznesami, które kręcił za zasłoniętymi materiałem oknami, ale chrobot naciskanej klamki pozbawił ją tych złudzeń. Zgasiła papierosa o krawędź wanny, pomasowała skronie, pulsujące zapowiedzią bólu, i wstała, rozlewając jeszcze więcej wody po posadzce. Szybko i dość niedokładnie przesunęła szorstkim ręcznikiem po rozgrzanym ciele, po czym wsunęła przez głowę prostą, obszerną sukienkę. Nie zapięła guzików na karku, ignorowała także szorstki materiał przyklejający się do skóry; nie zamierzała otwierać drzwi na oścież, jedynie wyrazić swoje ubolewanie zaistniałą sytuacją i obiecać naprawienie szkód. Zostawiając za sobą mokre ślady stóp ruszyła ku przedpokojowi, wyciskając po drodze wilgotne końce włosów do jednego z wysuszonych kwiatków - pragmatyzm na pierwszym miejscu.
Odsunęła zamek i uchyliła nieco drzwi, nawet nie próbując sięgnąć po wiszący smętnie łańcuszek, który za czasów świetności był dodatkowym zabezpieczeniem, ale obecnie pełnił funkcję estetyczną; ponad złotymi ogniwami nie błysnęła jej jednak łysina sąsiada a białka oczu Ramseya.
Bez problemu ukryła zdziwienie, posyłając mu spojrzenie idealnie obojętne, jakim obdarzyłaby zarówno listonosza jak i kogoś znajomego. Uprzejme, acz zdystansowane. - Mii nie ma - poinformowała w ramach niezwykle kulturalnego powitania, ciągle odseparowana drzwiami, zza których na razie mógł widzieć jedynie wycinek mieszkania i jej samej. Woda ściekała po jej karku, w dół lepiącej się sukienki, niemiłosiernie łaskocząc. Najchętniej zamknęłaby drzwi z powrotem i wróciła do wanny - na pewno wrzątek nie zdążył się ochłodzić - ale przecież nie była z Ramseyem na wojennej ścieżce. Mimo wszystko. - Coś przekazać? - zaproponowała niczym perfekcyjna pani domu, unosząc lekko brwi i przesuwając trochę ponaglająco wzrokiem po przystojnej twarzy mężczyzny.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]25.01.17 13:31
Oparty o framugę drzwi, z głową pochyloną do przodu nasłuchiwał dźwięków, które powiedzą mu, czy zjawił się tu na darmo, czy nie. Dał sobie chwilę nim odejdzie i wtenczas zamek w końcu ustąpił, a drzwi rozwarły się na niewielką szerokość. Jego wzrok napotkał na swej drodze ciemne oczy Miu, lecz nie przywitał jej uśmiechem. Chłodno stwierdził w duchu, że dobrze się stało, iż to właśnie ona w tym niecodziennie codzinnym wydaniu otwarła mu drzwi.
— Nic nie szkodzi — odparł posępnym głosem i przechylił głowę, by ponad jej ramieniem zajrzeć do środka, jakby upewnić się, że mówi prawdę, choć przecież nie miał najmniejszego powodu, aby jej nie wierzyć. — Przyszedłem do ciebie. — Nie chodziło nawet o Mię. Choć szczelina pomiędzy futryną, a drzwiami była niewielka, sądził, że szybko uda mu się dostrzec ewentualne ślady obecności kogoś innego. Wątpił, by zapraszała do domu swoich klientów, gdy Wenus oferowało prawdziwe wygody, a tu mogła czuć się bezpieczna, samotna i wolna. Jednak zawsze mogła mieć towarzystwo, a on wolał rozmawiać z nią na osobności.
W końcu otwarła drzwi szerzej, więc wślizgnął się do środka od razu, nim rozwarła je całkowicie. Od razu się rozejrzał po wnętrzu, które nie zmieniało się wcale. Może poza kilkoma rozrzuconymi ubraniami, inaczej niż zwykle. Na podłodze w drodze do łazienki błyszczały mokre ślady drobnych stóp Dei. To zmusiło go, by się odwrócił i na nią spojrzał nim jeszcze zdecydował się odezwać. Zlustrował ją wzrokiem, wiedząc, że przerwał jej w kąpieli. Wtargnął w jedną z niewielu chwil relaksu, lecz nie czuł się winny. Krople wody spływały po jej ciemnych włosach na szyję, po obojczykach w dekolt i pewnie dalej na pępęk, o ile nie wchłaniała ich wilgotna już, oblepiająca miejscami jej ciało luźna sukienka, która podkreślała jej idealne ciało. Na swój sposób wyglądała w tym wydaniu pięknie, choć zabawnie niewinnie i delikatnie. Widząc ją tak po raz pierwszy pewnie nigdy by nie przypuszczał, że potrafi kogokolwiek zamordować z zimną krwią, z różdżką, a pewnie i bez niej.
Jej twarz nie zdradzała zbyt wiele. Z pewnością czekała, aż wyjaśni jej powód, dla którego wyciągnął ją z wanny pełnej gorącej wody i zapewnie intensywnie pachnących olejków. Zaciągając się powietrzem nawet w tym miejscu, w którym stał, czuł ich woń. Przyjemną, choć w głowie, w chwilach słabości miewał inne, bardziej otumaniające. Gdyby był choć odrobinę sentymentalny wróciłby w tej chwili myślami do Wenus i ich spotkania. Patrząc na jej obojętną, pozbawioną wyrazu twarz prawie zatęsknił za ogniem, który niegdyś dostrzegł. Wyglądała piękniej, kiedy się złościła, kiedy jej usta przybierały nietypowy wyraz, a jej oczy elektryzowały. Mógłby się karmić tymi emocjami.
— Przeszkodziłem ci w czymś — zauważył trafnie. Jego ton jednak wskazywał na to, że wcale nie było mu przykro z tego powodu. — Zajmę ci dłuższą chwilę, więc jeśli wolisz dokończyć kąpiel, to śmiało. O ile woda jest wciąż ciepła. — Z góry założył, że tylko on był zwolennikiem chłodnych pryszniców. W mieszkaniu było parno, intensywnie i ciepło, więc rozpiął płaszcz, który miał na sobie i rzucił na jeden z foteli, gdy go już zdjął. Podwinie też mankiety w milczeniu i cierpliwie poczeka, aż będzie gotowa. W tym czasie rozgości się, czując niemalże jak u siebie. Był pewien, że ona i tak zrobi to, na co będzie miała ochotę. Pójdzie, lub zostanie, tupiąc wyczekująco nóżką. Granie jej na nerwach, szarganie strun sprawiało mu niewysłowioną przyjemność, lecz to nie nuda go tu zesłała. Dawno się nie widzieli, powinni porozmawiać, wymienić się rewelacjami ze świata.
— Wszystko u ciebie dobrze?— spytał kontrolnie, choć na nią nie patrzył. Przeczucie, które go nawiedziło, dziwna niezrozumiała wizja błąkała mu się po głowie i zmusiła go, by sam sprawdził, cóż może oznaczać. Wyciągnął jeszcze ze znajdującej się w kieszeni płaszcza torebce cytrynową landrynkę, którą się poczęstował. Lubił je tak bardzo jak czarodziejskie papierosy, więc korzystał z tych dwóch używek naprzemiennie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]25.01.17 15:47
Gdy Ramsey poinformował ją, że to właśnie ona była celem odwiedzin, nieco się zdziwiła, czego jednak w ogóle nie okazała na zewnątrz. Ciemne brwi nie drgnęły, oczy nie zmieniły wyrazu uprzejmej obojętności, i choć w środku zapalił się intensywny ognik zaciekawienia, to jego blask nie przebijał się przez perfekcyjną maskę, stanowiącą już drugą skórę Deirdre. Uchyliła jedynie szerzej drzwi, w geście zaproszenia, na które Mulciber właściwie nawet nie czekał, prześlizgując się tuż obok. Typowe, brak poszanowania prywatności, brak zapowiedzi, brak jakiegokolwiek skrępowania. Lustrujący, uważny wzrok, przesuwający się po jej ciele. Dokładnie zamknęła za nim drzwi, a gdy zamek cicho zatrzeszczał, odwróciła się powoli w stronę mężczyzny, zaplatając ręce na piersi. Raczej po to, by pokazać mową ciała, że jego wizyta była jej bardzo nie na rękę, niż żeby jakoś zasłonić negliż, przebijający się przez materiał prostej, niewinnej wręcz sukienki. Krótkie rękawy, ciemny materiał sunący po podłodze, rozpięte guziki tuż przy karku; tkanina robiła się wilgotna a chłód, wpadający z klatki schodowej, nieprzyjemnie podrażnił rozgrzaną skórę. Ignorowała jednak te niedogodności, odwzajemniając się Ramseyowi równie drobiazgowym spojrzeniem.
- Co za miła niespodzianka - rzuciła w końcu wypranym z emocji głosem, nie ruszając się nawet o cal i nie czując się w obowiązku, by zaprosić go do maleńkiej kuchni i zaproponować coś do picia. Limit dobrych chęci wyczerpała przy zaoferowani przekazania Mii jakichś informacji, i choć Mulciber zjawiał się tutaj z jej powodu, to nie zamierzała ocieplać atmosfery. Była zmęczona, wyczerpana, wilgotna, zmarznięta i sfrustrowana, co nie sprzyjało prowadzeniu niezobowiązujących pogawędek. Nawet tak szokująco...troskliwych. Ramsey dawał jej wybór, cóż za wielka łaska. Uśmiechnęła się na sekundę, sarkastycznie, przelotnie, i równie szybko powróciła do naturalnego stanu twarzy, wyrażającej absolutne nic. Tak naprawdę rozważała powrót do wanny, ale obawiała się, że po prostu tam zaśnie, ukołysana gorącem i fizyczną ulgą, lecz ważniejszym powodem było zaciekawienie. Co takiego Mulciber miał jej do powiedzenia? Do przekazania? Z jaką sprawą, niecierpiącą zwłoki, przychodził, nie uciekając się do listownego kontaktu? Czuła się nieco zirytowana tym, co wzbudził w niej tym przekroczeniem granicy prywatności. Nikt z Rycerzy, ba, nikt z klientów nie widział jej w tak naturalnym stanie, bez makijażu ukrywającego zmęczenie, boso, w zgrzebnej sukience. Ta forma nagości frustrowała ją bardziej od tej prawdziwej, wyuzdanej, bezpośredniej.
- Dłuższą chwilę? Coś się stało? - spytała, w końcu pozwalając nieco przebić się zdziwieniu przez spokojne głoski. Nie, nie pytała o niego, myślami uciekając raczej w stronę łączącej ich sprawy. Czy to On go przysłał? Samo wspomnienie Czarnego Pana ożywiło Deirdre; już nie przyglądała się Ramseyowi z obojętnością a z pewnym zniecierpliwieniem. Jeśli sprowadzało go tutaj Jego zadanie, powinna powitać go znacznie uprzejmiej, chociaż z odpowiednią ostrożnością. Wiedziała, że już raz zdołał wytrącić ją z równowagi i to wytrącić tak skutecznie, że ciągle pamiętała ten wieczór wręcz fizycznie. Naskórek zebrany pod długimi paznokciami, czerwone szramy, zasinienia na biodrach i fioletowe odciski palców na jej barku. Krótki, ostry, intensywny akt, bardziej przypominający agresywną szarpaninę niż podniosłe miłosne doznanie.
Sądziła, że przy następnym spotkaniu poczęstuje go najpodlejszą z klątw, ale czas naprawdę leczył rany, pozwalając jej ochłonąć i przestać rozpaczać nad urażoną godnością - dość abstrakcyjne pojęcie jak na prostytutkę - a do tego...stali przecież przecież po tej samej stronie. Widziała go siedzącego tuż obok Czarnego Pana, najbliżej, na przeciwko Rosiera, a potem razem sprostali próbie, składając ofiarę i jednocześnie przyjmując błogosławieństwo. Odkryte, lewe przedramię, na samo wspomnienie tamtego wieczoru pokryło się gęsią skórką; nie musiała przed nim zakrywać Mrocznego Znaku, zdobiącego białą skórę, przez którą prześwitywały błękitne żyły. Tatuaż zagoił się zupełnie, wtopił w tkankę, naznaczył ją już na zawsze, jako służącą i wybraną. A obydwie te role napełniały ją równą dumą. Czy więc pojawił się tutaj z tego powodu a zdawkowe, opiekuńcze pytanie, miało ją tylko zirytować? Nie ruszyła się z miejsca, obserwując, jak zdejmuje płaszcz i sięga do kieszeni po jakieś szeleszczące papierki. Ciągle stali w korytarzu i chłodny powiew obmywał jej nogi, ale postanowiła, że zaprosi go głębiej dopiero gdy choć po części pozna cel wizyty. O ile on sam wcześniej nie rozgości się w wybranym przez siebie miejscu, co biorąc pod uwagę jego bezczelność było więcej niż prawdopodobne.
- Wszystko w najlepszym porządku - skłamała gładko; na horyzoncie pojawiało się sporo problemów, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, niedługo staną się one nieaktualne. Zresztą, Ramsey był jedną z ostatnich osób, którym mogłaby się wyżalać - inna sprawa, że nie zwierzała się praktycznie nikomu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]25.01.17 17:18
Zawsze była świetną aktorką, ale to właśnie dlatego przynosiła Wenus takie zyski. Caesar miał świetne oko, a Borgia nigdy nie zatrzymałaby jej, gdyby Dei nie wykazała się niezwykłym talentem. Miała dar przekonywania, więc każdy jej klient za odpowiednią zapłatą mógł doznać nie tylko istnego raju na ziemi, lecz także uwierzyć, że to wszystko było prawdziwe. Jak wielu nieszczęśników oszalało na jej punkcie? Jak wielu było gotowych wyrwać ją stamtąd i zgarnąć wyłącznie dla siebie? Nie była zwyczajna, właściwie, była niezwykła. Dlatego nie mógł jednoznacznie stwierdzić, co naprawdę myśli na jego widok, bo przecież nie okazywała zupełnie niczego. Chowała wszystkie swoje emocje pod maską, kamienną twarzą wyrażającą jedynie obojętność. Bawiła go myśl, że wystarczyło jej zapłacić, by się uśmiechnęła. Sztucznie, kapryśnie i filuternie. Ale tak naprawdę nie lubił kłamstwa. Brzydził się nim — sam kłamał wystarczająco dużo, poszukiwał w innych prawdy. Ile musiałby więc dać, lub co uczynić by ujrzeć jej prawdziwe oblicze? Już raz mu się udało i może uznałby to za wyzwanie, gdyby kiedyś nie postawił już takiego wobec innej kobiety.
Cytrynowa landrynka rozpuszczała się w jego ustach, gdy podszedł do okna, słuchając jej krótkich odpowiedzi.
— To dobrze — odpowiedział w zamyśleniu, wyglądając na zewnątrz. Był stąd całkiem przyzwoity widok na całą ulicę. Niezły punkt dla obserwatora lub plotkary, która nie miała co zrobić z wolnym czasem. Milczał przez pewien czas, świdrując budynki na przeciwko i ulice, a gdy się odwrócił wbił wzrok w Dei, unosząc brwi wysoko. — Och?— wypsnęło mu się teatralnie. Przecież ledwie co zaoferował jej, że poczeka, aż się rozluźni, skorzysta z przyjemności, którą miała w planach sobie zaoferować. Nie był potworem, by jej to odbierać swoją obecnością. Próbował być miłym i bezproblemowym gościem. — Śniłaś mi się — skłamał, stwierdzając szybko, że stojąc w tym samym miejscu domaga się od niego odpowiedzi i wyjaśnień. Ale gdyby to była prawda, nie mógłby narzekać. To z pewnością byłby bardzo dobry sen. — Ale skoro wszystko jest... dobrze to nie mam powodu aby się martwić, że jakiś mężczyzna będzie stanowił dla ciebie zagrożenie w najbliższym czasie.— Uśmiechnął się z nonszalancją i odszedł od okna, by się do niej zbliżyć. Cmoknął, obracając cukierka w ustach, nie odrywając od niej spojrzenia, gdy stanął na krok przed nią.
Jej ciało nie miało przed nim tajemnic. Nie miało go przed żadnym klientem Wenus, który dobrze zapłacił lub przedstawił... odpowiednie argumenty. Z przyjemnością jednak przemykał niegroźnie spojrzeniem po jej sylwetce. Czuł zapach jej rozgrzanego ciała, mydła, jaśminu. Emanowało od niej ciepło, lecz rozpalone ciało wystawione na przeciąg szybko traci swoją temperaturę, zyskuje za to na jędrności, elastyczności. Skóra blednie, pozostawiając po sobie lekki ślad rumienia powstałego podczas kąpieli w gorącej wodzie. Zauważył to u niej. Jej policzki wciąż były nieco zaróżowione, choć lada moment wszystko zniknie. Po jej skroniach spływały krople, a wilgotne włosy oblepiły jej kark. Tak jak wtedy, gdy miał ją bliżej i całkiem dla siebie. Czarne pasma lepiły się do wilgotnej szyi, na której skóra na tętnicy pulsowała od szybkich uderzeń serca.
— Owszem, stało się — powiedział, ściszając swój głos. Pochylił się lekko i skierował kolejne słowa wprost do jej ucha, które owiał swoim oddechem: — I jeszcze wiele się stanie. Lada moment — odsunął się na tyle, by spojrzeć na jej twarz, w jej błyszczące oczy. Mógłby z nią porozmawiać o tym, co zaszło w domu Potterów. Mógłby wspomnieć o tym, co zdarzyło się na cmentarzu. Mógłby opowiedzieć jej o wizji ze śpiewem feniksa, która męczyła go od dawna. To były tematy, które winien omówić z Tristanem, nie z nią. Dlatego uśmiechnął się szeroko, ukazując zęby, jakby miał ja czymś łaskawie zaskoczyć. Niestety.
— Ale nie z tym przyszedłem. Moja sprawa jest potwornie nudna... — westchnął, nieco poważniejąc i mijając ją o cal, po czym ruszył przed siebie, w kierunku kolejnego pokoju.— Potrzebuję informacji i tak się składa, że jesteś doskonałym źródłem. No wiesz, jesteś... najlepsza.
Czyż nie to próbowała mu udowodnić kiedy widzieli się po raz ostatni sam na sam? Nie to mu zapowiedziała? Nie miał podstaw, aby jej nie wierzyć, a teraz jedynie utwierdzał ją w tym. Była pewna siebie — i słusznie. Miała ku temu powody.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]25.01.17 19:32
Zdecydowanie nie podobał się jej nonszalancki marsz Ramseya przez mieszkanie. Co prawda nie nazywała go domem - nigdzie nie zapuściła korzeni, wszędzie przebywając jedynie na chwilę, wiecznie tułając się po przychylnych kątach - ale zdążyła już zaanektować tę przestrzeń jako względnie swoją, nietykalną, przepuszczającą tylko kobiece, przyjazne sylwetki, Mulciber deptał zaś feministyczną ziemię, czując się wyraźnie jak u siebie. Teoretycznie mógł mieć do tego pokrętne prawo, był męskim krewnym Mii, mogącym rozporządzać jej majątkiem, co jednak nie zmieniało rosnącego dyskomfortu Deirdre. Ledwie powstrzymała pedantyczne odruchy, by natychmiast porwać porzucony płaszcz i odwiesić go na wieszak a potem zapalić jedno z ulubionych, orientalnych kadzideł, by zabić zapach jego wody kolońskiej. Kontrolowała się perfekcyjnie, niczym nieruchomy posąg ozdabiając środek wąskiego korytarza, swoistego wybiegu dla Ramseya. Niby nieświadomego wrażenia, jakie na niej - niestety - wywierał, nie teatralnymi westchnięciami i wyznaniami o śnie, ale niezwykle subtelną sugestią o zagrażającym jej mężczyźnie. Gdyby nie znała jego umiejętności, zapewne zbyłaby to wzruszeniem ramion. Gardziła troską, nienawidziła być uznawana za słabszą i wymagającą protekcji, ale nie była przy tym głupia i naiwna: jeśli istniała opcja wyprzedzenia niebezpieczeństwa lub zmiany ścieżek losu, zamierzała to wykorzystać.
- Opowiedz mi więc o tym śnie - zażądała, nie poprosiła, i jedynie intensywniejsze spojrzenie, jakim śledziła poczynania mężczyzny, zdradzało kiełkujące w głowie pytania. Kto jej zagrażał? Jak? Kiedy? Caesar, widmo krążącego po Londynie Apollinare'a a może ktoś zupełnie inny? Wiedziała, że Ramsey nie poda jej skrupulatnych informacji, nie miała do czynienia z kronikarzem, ale ziarno niepokoju zostało skutecznie zasiane, domagając się jakiegokolwiek działania. A także zapobiegnięcia wydarzeniom, które mogłyby nadszarpnąć wspaniałe plany.
Obserwowała każdy krok, przybliżający Mulcibera w jej stronę, a gdy w końcu znalazł się zdecydowanie za blisko, uniosła tylko brwi, trochę kpiąco, trochę pytająco. Aroganckie cmoknięcie i pochylenie się tuż nad jej szyją dopełniło dzieła i Deirdre skrzywiła się lekko gdzieś ponad jego ramieniem, tężejąc jeszcze bardziej z każdym oddechem przesyconym jego zapachem, wzmocnionym jedynie przez intensywny aromat cytryn. Zazwyczaj przyjmowała taką męską arogancję ze stoickim spokojem, wiedząc, że pod tą pozą kryją się niedowartościowani, opóźnieni chłopcy. W przypadku Ramseya było jednak inaczej, wiedziała o jego sile i bystrym umyśle - Czarny Pan nie trzymał u swego boku przeciętnych, tak samo jak Tristan - co poważnie utrudniało zapakowanie Mulcibera do odpowiedniej szufladki i zatrzaśnięcie go w komodzie z niewartymi uwagi ludźmi. Frustrowało to ją niemożebnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich niedawne starcie, po którym ciągle czuła w ustach gorzki smak porażki.
Nasilający się po kolejnej prowokacji, wychodzącej mu całkowicie naturalnie. Dreszcze i tak pokrywały już jej skórę, nie wzdrygnęła się więc, gdy ciepły oddech załaskotał ją w wrażliwą skórę szyi i gdy mogła z bliska obserwować szeroki uśmiech Ramseya. Zapowiadający wspaniałą opowieść...albo po prostu prowokujący ją do tego, by obnażyła swoją ciekawość. Chciała się dowiedzieć, łaknęła kolejnych baśni jak urzeczona mrocznymi historiami dziewczynka, ale niechęć w pokazaniu swej zależności zwyciężyła i Deirdre przyjęła jego kolejne słowa - dla jakże wspaniałej odmiany - milczeniem. Wodziła za nim wzrokiem w milczeniu, obserwując jak się oddala. Bez wątpienia zamierzał przespacerować się po wszystkich pokojach. Nie mogła mu tego zabronić, to okazałoby słabość, więc zareagowała zupełnie inaczej. Ruszyła za nim, ale nie skręciła w uchylone boczne drzwi, prowadzące do nieco zagraconej skrytki, a stanęła przy progu swojego pokoju. Cóż, nie mógł wyważyć otwartych drzwi, prawda? Obnażając się na własne życzenie także czuła złudną władzę, to ona decydowała kiedy i jak, i choć było to bardzo naiwne, to łagodziło nieco rosnący dyskomfort. - Czuj się jak u siebie - zaanonsowała wypranym z emocji tonem, wskazując na mikroskopijny, pedantyczny pokoik, bez właściwie żadnych śladów bytności mieszkanki. Jedynie na nocnym stoliku stała szklanka wody, francuskie wydania gazet dyplomatycznych i butelka łagodzącego eliksiru od Cassandry.
Minęła próg, wyciągając z szuflady paczkę jaśminowych papierosów; jednego wsunęła do ust i zapaliła, zaciągając się lekko. Najchętniej usiadłaby na łóżku, by Mulciber nie mógł rozłożyć się na nim i wejść z butami w jej intymność, ale woda ciągle skapywała z sukienki i ciała. - Nie wiem, czy informacje, które posiadam, cię zadowolą, ale być może, za odpowiednią cenę, zdradzę ci niektóre pikantne szczegóły - odparła powoli, w końcu wypowiadając coś więcej od urywanych zdań, które równie dobrze mogłyby ulecieć z ust nakręcanej baletnicy, chłodnej, porcelanowej, niezdolnej do wyrażania jakichkolwiek skomplikowanych uczuć. - Od kiedy interesują cię fetysze i kondycja szlachciców? - spytała z ironiczną uprzejmością, świadomie obniżając wartość rynkową posiadanych wiadomości. Dla przekory, dla udowodnienia, że - szczere bądź nie - komplementy nie robią na niej wrażenia.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]27.01.17 11:10
Umierał z ciekawości jak i czy w ogóle zareaguje na krótką, treściwą opowieść o czekającej ją przyszłości. Podyktowana złością próba wyrzucenia go z mieszkania była zbyt nieprawdopodobną wizją, choć wydawała się najbardziej satysfakcjonującym ze wszystkich pomysłów, jakie właśnie napływały mu do głowy. Nie spodziewał się również, iż ujrzy w jej oczach obawę — może bardziej konsternację. Najbardziej realne wydawało mu się rozbawienie, które przełknąłby z uśmiechem na ustach, w przeciwieństwie do obojętności, która czyniła ją zupełnie bezbarwną i nieinteresującą. Żadna emocja nie skażała jej idealnie gładkiego wizerunku porcelanowej lalki, w którą ktoś przypadkiem tchnął życie. Pozostając nieprzeniknioną i trudną do odczytania stawała się doskonałą wiedźmą, której intencji nie dało się jednoznacznie zrozumieć. Pozornie niegroźna i niezainteresowana konfliktem rosła — również w oczach Mulcibera — do poziomu wartego uwagi przeciwnika.
Jej żądanie przyjął z uśmiechem, który wyrażał aprobatę i brak zaskoczenia. Nie spodziewał się tego, wręcz liczył na jej twardą reakcję, będące cichą próbą przejęcia kontroli. Bawiło go to na tyle, że nie widział potrzeby, aby wyprowadzać ją z błędu. Spojrzał więc i ukłonił się uniżnie na znak swojego poddaństwa. Co tylko sobie życzysz, piękna, pomyślał, kiedy znalazł się w progu jej sypialni. Była zadziwiająco pusta, ciasna i pozbawiona sentymentalnych rzeczy osobistych. Czy Deirdre ziała taką samą pustką? Zetknąwszy się z tak rzadkim widokiem zadumał się na moment. Szybko wzrokiem ogarnął wnętrze, wszak nie było na czym zawiesić oka na dłużej. Wszystkie skarby pochowała (w sobie?), czyniąc ją jeszcze mniej oczywistą dla innych. Miał ochotę spytać, czy zagracające miejsce przedmioty ją przytłaczają, czy to co ujrzał to rozpaczliwa próba łapania wolności i ułudnego zwiększania swojej przestrzeni, lecz pozostawił to na inny raz. Jego mieszkanie też było małe, lecz to wcale nie sprawiało, że czuł się w swoim kącie bezpieczniej, przytulniej i bardziej sentymentalnie. Zagracające każdą wolną powierzchnię księgi i przedmioty (niecodziennego użytku) nie wiązały go z miejscem, gdyż równie dobrze czułby się w wielkich pomieszczeniach i na wolnej przestrzeni. Jedynym wyznacznikiem odpowiedniego miejsca była cisza. Taka, którą sam zakłócał.
Przyjemna woń jaśminowych papierosów wypełniła pokój, mieszając się z cytrynowym smakiem w jego ustach, dopełniając dobry nastrój. Zupełnie jakby nieświadomie, kierując się własnymi potrzebami, pragnęła sprawić mu przyjemność, pieszcząc jego czułe zmysły.
Usiadł na łóżku, po środku jednego z brzegów, kierując na nią pełen wyczekiwania wzrok, mimo iż to nie ona w tym sypialnianym klimacie miała wykonać decydujący ruch. Na miłej, chłodnej pościeli rozłożył ręce, na które przełożył ciężar ciała, w milczeniu słuchając jej wolnych oddechów i cichego iskrzenia tlącej się bibuły w jej ustach. Przyglądał się, jak pełnymi wargami otula papierosa, jak zaciąga się, a jej policzki zasysają do środka. Czuł się przy tym jak u siebie, zgodnie z jej życzeniem, potulny jak baranek, choć spod miękkiej wełny bacznie obserwowały ją wilcze ślepia.
— Byłem gdzieś pomiędzy górami, pomiędzy gęstymi lasami, przed oczami mając krystaliczne tafle wielkich jezior. Niezwykłe miejsce dla kogoś, kto jest wrażliwy na piękno. Wiatr szczypał lekko, a mimo to wydawało się być ciepło. I dobrze — zaczął opowiadać, bez mrugnięcia utrzymując na niej swoje spojrzenie. — Nie interesuje cię pewnie jak byłem ubrany, jaki zapach czułem ani co słyszałem— założył, unosząc jedną brew, ale na jej miejscu też by mogło go to nie interesować. — Za to widziałem tam ciebie. Przejętą. Mądrą i świadomą...  Jaka jest cena?— spytał, wtrącając gwałtownie w swoją opowieść ziarno negocjacji. Skoro już wspomniała o tym, że informacje będą go cokolwiek kosztować musiał znać kwotę, uzależniając finał historii od satysfakcji z tej rozmowy. — Skąd w ogóle przypuszczenie, że to, co od ciebie dostanę mnie nie zadowoli? — W jego poważny ton wkradła się nuta drwiny. I choć w całym tym pokoju nie było piękniejszego obiektu niż Deirdre, na który można patrzeć, obrócił głowę na jedną z niewielu rzeczy, które się tam znajdowały — buteleczkę. — Nie interesują mnie szlachcice tym razem — rozbrzmiało rozczarowanie. — Interesują mnie fetysze i sekrety Giovanny.
Czy to było naprawdę tak zaskakujące? Choć niektóre informacje o szlachcicach odwiedzających Miu mogły być przydatne w rozmowie z nimi, to w najbliższym czasie zamierzał odwiedzić Borgię i wolał przed tym spotkaniem odświeżyć jej listę silnych i słabych stron. Kto jak nie sama Dei mogłaby mu pomóc, ofiarowując pikantne szczegóły i tajemnice, które mógłby wykorzystać, gdyby zaszła taka konieczność. Nie wątpił, aby to spotkanie było przyjemne. Ich kontakt balansował na granicy przyzwoitości, lecz Mulciber lubił wiedzieć.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]27.01.17 15:32
Deirdre podniosła obojętność do rangi sztuki, równie wysokiej co użytkowej, stanowiła bowiem nie tylko teatralną maskę, ale i broń, okrycie, pociechę, a w końcu niezbywalną część osobowości. Introwertyczne dziecko, nieśmiałe i aroganckie zarazem, wypchnięte do gwarnego, przepełnionego ludźmi Hogwartu, mogło zachłysnąć się towarzyskimi możliwościami albo wręcz się nimi udławić. Wybrała trzecią opcję, bezpiecznie budując wokół siebie własny zamek, fortecę złożoną z każdego drżącego doświadczenia, które analizowała i...niszczyła, mozolnie układając cegiełki nicości na sobie. Nigdy nie była interesująca, nie łaknęła uwagi, uznawana za sztywną, milczącą i niechętną. Cechy te pogłębiały się jedynie z wiekiem i tylko nieliczni mogli dojrzeć to, co pielęgnowała za wysokim murem, a i w tych przypadkach odsłaniała jedynie odrobinę, kpiąco bawiąc się w chowanego nawet z najbliższymi. Pustki nie dało się jednak w pełni oswoić i gdy ofiarowała jej już wszystko - swój umysł i swoje ciało, używane niczym przepiękny, rzadki przedmiot - nie istniała możliwość jakiegokolwiek powrotu do pełni człowieczeństwa. Może dlatego tak zachwycała się czarną magią i okrucieństwem; jedynymi sposobami, by znów poczuła, że żyje. Obojętność, mającą ją ochronić i uczynić niewidzialną, działała jednak w wielu sytuacjach odwrotnie: prowokowała, kusiła, doprowadzała do wściekłości tych, którzy wymagali szaleńczych reakcji. Jeszcze nie wiedziała, czy Mulciber należał do tego typu osób.
Prześmiewczy ukłon Ramseya przyjęła bez mrugnięcia okiem, tak samo jego swobodne zachowanie na jej terenie. Był pierwszym mężczyzną, którego u siebie gościła i nagle wydało się do niedorzeczne, wręcz zabawne; oto Mulciber, wygodnie półrozłożony na pedantycznie zaścielonym łóżku, opowiadający jej o swoim śnie. Faktycznie, z mało interesującym wstępem, pasującym raczej do baśni niż do rzeczowej fantazji, mającej wywróżyć czyhające na nią w przyszłości zagrożenia.
- I co dalej? -spytała beznamiętnie, ignorując, na razie, konkretne pytanie o cenę. Gdy jednak wspomniał o zadowoleniu, nie mogła nie zareagować.
- Gdybyś nie przypuszczał, że otrzymane ode mnie informacje cię zadowoloną - odparła znudzonym, służbowym tonem, takim, jak niegdyś odpisywała na listy bądź udzielała odpowiedzi petentom, powtarzając ich własne pytania, by udać, że słuchała ich z zaangażowaniem. - nie traciłbyś swojego cennego czasu na pojawienie się tutaj osobiście- zauważyła rzeczowo, odwzajemniając uważne spojrzenie. Suchość jej tonu przypominała wygłaszany wzmocnionym przez zaklęcie komunikat z Atrium Ministerstwa Magii. - Chyba, że twoja wizyta jest głównie podyktowana czystą troską i chęcią przestrzeżenia mnie przed niebezpieczeństwami- zasugerowała, brzmiąc już lżej, wręcz leniwie, ot, teoretyzowanie osoby postronnej. Osoby, nie nakręcanej zabawki o monotonnym sposobie mówienia. Widocznie odżywała z każdą sekundą tego bliskiego parodii kontaktu, bowiem chwilę potem na jej ustach zagościł pierwszy tego popołudnia uśmiech. Nieśmiały; kąciki ust odrobinę uniosły się w górę, a czarne, puste oczy wypełniły się perfekcyjnie odgrywaną czułością. - Chcesz się mną zaopiekować, Ramsey? - spytała, a może nawet poprosiła, cicho, delikatnie, z dokładnie odmierzoną mieszanką dziewczęcej nadziei i wzruszenia. Słodkie kłamstwa, kolejna poza, mająca na celu chwilę kradzionej rozrywki - dla niej? dla niego? - a także subtelne przekazanie obronnej kpiny. Zapewne niesłusznej i przesadzonej, ale Deirdre z denerwującą drobiazgowością dbała o poczucie własnej wartości. Czy naprawdę ten sen go zmartwił? Czy sądził, że jest słaba, że stoi niżej od nich, mężczyzn? Nosili przecież z dumą ten sam znak, podołali temu samemu zadaniu, służyli Mu z takim samym oddaniem. Tsagairt już nie wątpiła w swoje znaczenie, Tristan ukołysał każdy z niepokojów - zawierzała więc jego słowom, mówiącym o tym, że jest godna tego miejsca, tej szansy, którą otrzymała. Przewrażliwienie na tym punkcie nie zniknęło jednak zupełnie, na szczęście nie rozrastając się - jeszcze? - na tyle mocno, by móc wytrącić ją z równowagi.
Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, jakby przykleił się tam na kolejnych kilka minut, zapomniany, pozostawiony zupełnie przez przypadek, będący skurczem mięśni, już bez sztucznie ckliwego przesłania. Właściwie, gdy padło imię Giovanny, powinien się poszerzyć, zamienić w drapieżny grymas, ale Deirdre nie zamierzała dać po sobie poznać, że jest więcej niż zaciekawiona. Borgia miała stać się jego kolejną ofiarą czy może sojuszniczką? Pierwsza opcja niezwykle by ją ucieszyła, druga: na dobre zamknęłaby usta. Jeśli miała pomóc Ramseyowi, to tylko w sprowadzeniu Giovanny na samo dno.
- Po co ci informacje o Borgii? - spytała po krótkiej chwili milczenia, którą spędziła na rozkoszowaniu się kolejnymi zaciągnięciami nikotynowym dymem. Ciągle stała nienaturalnie - czyż nie powinna usiąść albo chociaż oprzeć się plecami o ścianę? - na środku pokoju, wyprostowana, i jedynie lekkie drżenie przemarzniętego ciała świadczyło o jakiejkolwiek słabości. Poza tym znów wyglądała jak wklejona z innego obrazka, przyzwana z jakiejś toaletki drobiazgów z chińskiej porcelany, nudna i paradoksalnie, w tej bezbarwności, przyciągająca uwagę. Jak zmarły, w którego wpatrywano się z niepokojem i pewnością, że przed chwilą widziało się ruch jego białej dłoni bądź drgnięcie powiek.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]30.01.17 21:21
Mógłby się dać nabrać na ten uśmiech, na ten wyraz twarzy, który prawie wkładał do jego umysłu te kłamstwa, którymi mogłaby go faszerować. Nasączona czułością i delikatnością sprawiała wrażenie małej owieczki, łaknącej troski i bezpieczeństwa. Wystarczyło tylko ją wziąć w ramiona i zagrać w grę według jej zasad, poddać się i pozwolić jej na objęcie sterów. Kobiety były słabe. W fizycznym starciu nie miały z mężczyzną najmniejszych szans, nawet jeśli ich instynkt przetrwania wypełniał je agresją i nienawiścią, lecz tylko głupiec ogłosiłby się władcą i zwycięzcą, opierając na wygranej w ten sposób bitwie. Nie chodziło o honor, którego brak zarzucano takim typom. To był jeden z tych argumentów deklasujących przeciwnika. Mężczyźni nie mieli pojęcia, że nawet w tym swoim wielkim tryumfie, ścierając z rąk ich krew są wodzeni na nos, by na samym końcu zostać zwalczeni jak insekty. Nie wszystkie to potrafiły. Wile radziły sobie z tym doskonale, ale ofiary upadały pod wpływem ich uroku, nie inteligencji i zdolności przetrwania. Nie wszystkie miały odwagę wykorzystywać swoje atuty i słabości zamieniać w siłę, lecz Deirdre z pewnością opanowała to do perfekcji. Środowisko w jakim żyła zmusiło ją do przejęcia kontroli nad otoczeniem. Wydawała mu się więc całkiem bliska. Mogła mamić, mogła udawać, mogła pozostawać obojętna i niezależna, a każdy wciąż oddałoby ostatnie galeony, by spędzić z nią jedną noc.
Pamiętał jej spojrzenie, gdy go ujrzała w Wenus, rozchylone wargi, szykujące się do stanowczej, nerwowej odmowy. Miała na sobie cienki szlafrok, spod którego wyłaniała się czarna koronka, tak pięknie kontrastująca z jej bladą skórą. Gdy patrzył na nią w tej chwili, siedząc na jej własnym łóżku, w pokoju, który oznaczyła jako swój — nie czuł tej prostackiej, męskiej władzy nad nią, nawet chwytając się wspomnienia, które z dziecinna łatwością mógłby zmienić w nową rzeczywistość. Siły, którą mógłby teraz przejąć kontrolę. Chwycić ją za przegub dłoni, przyciągnąć do siebie, zdominować, zaznaczając swoją pozycję. Ale ona nie była już tą samą dziewczyną z Wenus. Tak jak i on, nosiła na przedramieniu mroczny znak Czarnego Pana, który otoczył się najbardziej lojalnymi i najlepszymi czarnoksiężnikami. On zaś nie był mężczyzną, którego celem było sprowadzenie jej do poziomu gorszej i wiecznie niewystarczającej. Był jej ciekaw. Był zaintrygowany na myśl o tym, do czego była zdolna. Z przyjemnością pozwalał jej na kontrolę i decydowanie o przebiegu tej rozmowy, dopóki nie wypadła z torów. Pociąg, który nią jechał mógł się wykoleić, a to popsuło mu humor.
Patrzył na nią z dołu, rozsiadłszy się na wąskim łóżku, w którym spała każdej(i nie każdej) nocy i obserwował ją. Sprawiał pozory, lecz nigdy nie był aktorem jednej roli. Potrafił być bardziej wycofany i zdystansowany, w milczeniu przyglądając się biegowi zdarzeń. Czasem bywał też rozmowny, nie mówiąc ni to na serio ni na żarty, balansując pomiędzy dziecinną głupotą, a taktyczną zagrywką. Nigdy nie obchodziło go zdanie innych na swój temat, więc im mniej szkodliwy i bardziej niedojrzały się wydawał tym bezpieczniej mógł się czuć w swej prawdziwej skórze. Tej, która pozostawała poza zasięgiem wszystkich. Do niej przyszedł w dobrym nastroju, gładko zaczynając historię, którą miał jej do opowiedzenia. Której zakończenie chciał poznać z ciekawości, a nie troski o jej dobro. Ale wszystko miało swoją cenę, jak trafnie zauważyła, a brak odpowiedzi sprowadził go na ziemię. Milczał więc, nie zważając na to, że od dłuższej chwili stała i męczyła jaśminowego papierosa w samotności. Oddychał spokojnie, zaciągając się przyjemnym zapachem — rozkoszując nim, nie udzielając jej żadnej odpowiedzi.
— Jaka jest cena — powtórzył wyraźnie, a na jego twarzy nie było śladu po wcześniejszym kpiącym uśmiechu. Patrzył na nią ponuro, posępnie, bez mrugnięcia, domagając się odpowiedzi. Bez niej opowiedzenie bajki było niemożliwe, a jej ciekawość odnośnie Borgii mogła być zaspokojona wyłącznie, kiedy on poczuje się dobrze. Myślał, że jest inteligentna, że będzie współpracować — rozegrają wspólnie partyjkę mentalnych szachów, ale za bardzo chciała postawić na swoim, nie ofiarując mu niczego w zamian, a on mógł jej wiele dać, lecz nie był instytucją charytatywną. Domagał się informacji, domagał się współpracy, mogąc iść na cholerny kompromis, jeśli to, co zyska go zadowoli.
Nie zmienił swojej pozycji, wciąż siedząc oparty na rękach za sobą. Jego twarz pozbawiona była wyrazu, a jeśli widniał na niej jakiś cień to zawsze tak samo przebiegły.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]31.01.17 13:29
Uporczywe milczenie Ramseya przyjmowała z dobrze skrywanym zadowoleniem. Oczywiście wolałaby, by dotrzymał jej kroku w mało subtelnym teatrzyku - postępując zgodnie z narzuconym scenariuszem łatwo było popełnić błąd i dokonać widowiskowego potknięcia - ale ochronne, trochę znudzone, trochę zirytowane, odcięcie się od słodkiej przemowy, świadczyło na jego korzyść. Przyznawała to z niechęcią, acz szczerze. Jeszcze chwilę stała przed nim w dziewczęcej pozie, nie zaciągając się nawet papierosem, po czym, gdy pojawiająca się między nimi cisza zdołała wybrzmieć wręcz niekomfortowo (dla ewentualnych osób postronnych, nie dla nich; zapewne obydwoje czuli się całkowicie swobodnie), uśmiechnęła się, przemierzając pokój w kierunku stolika przy łóżku. Strzepnęła popiół do szklanki a na powierzchni wody zawirowała lepka szarość, przebita w następnym momencie wilgotnym filtrem. Przyglądała się jej przez chwilę tonącemu niedopałkowi, by później ponownie odwrócić się w stronę Ramseya.
- Powiedzmy, że będziesz mi winny przysługę - powiedziała w końcu miękkim tonem, jakby niewerbalnie chciała mu okazać swą wspaniałomyślność. Widzisz, Ramsey, nie wymagam wiele, jestem prostą, wyrozumiałą kobietą. Zgodnie z urzędniczymi nawykami powinna dookreślić termin jej wykonania, zakres ewentualnych komplikacji oraz podejmowane przy niej ryzyko, ale jeszcze nie dysponowała konkretnymi informacjami, poza tym: wolała zostawić sobie otwartą ścieżkę interpretacji. Nie zamierzała rzucać mu kłód pod nogi ani wymagać niemożliwego, raczej w ten transakcyjny sposób proponowała mu zawarcie pewnego układu. Paktu. O nieagresji, respektowaniu granic i wieczystej przyjaźni? Wyjątkowo pozbawiona była złych intencji i nawet rosnąca wraz z dreszczami chłodu irytacja z powodu niezapowiedzianego spotkania nie mogła wpłynąć na ogólną czułą obojętność, jaką ofiarowywała Ramseyowi. Owszem, mogła go znienawidzić, wykpić i wspominać upokarzająco upojne chwile walki o dominację z wściekłością, lecz nie widziała w tym żadnego zysku. Praktycznie nigdy nie kierowała się emocjami i ten przypadek nie stanowił wyjątku: wolała mieć Mulcibera po swojej stronie. Stała ponad prywatnymi animozjami i doświadczeniami, które - właściwie i szczerze - nie należały do tych najtragiczniejszych a jedyna nieprzyjemność płynąca z przywołania wspomnień wspólnie spędzonego wieczoru, uderzała w nią samą, nie w jego. To ona obnażyła się za bardzo, czerpiąc zaskakującą satysfakcję z zamiany ról. Nikt nie lubił przyznawania się do głęboko skrywanych charakterowych nieścisłości: Deirdre także nie stanowiła wyjątku. Potrafiła jednak zostawić frustrację za sobą i choć z pewnością nie zamierzała padać Ramseyowi w ramiona i grać na jego zasadach, to nic nie stało na przeszkodzie do zawarcia spokojnego sojuszu.
- Opowiesz mi, co może mi grozić, ja opowiem ci, co wiem o Giovannie - kontynuowała już bardziej rzeczowo, poprawiając machinalnie sukienkę, oblepiającą jej ciało lodowatym całunem. - potem zapleciemy sobie bransoletki przyjaźni, wymienimy czułe uściski, ja wrócę do wanny a ty do snucia się po Londynie z groźną miną - podzieliła się z nim planem na najbliższy kwadrans, pretensjonalnie przeciągając głoski. Zapomniany uśmiech ciągle gościł na jej twarzy, gdy przyglądała się uważnie Ramseyowi, oczekując wspaniałej opowiastki. Chłód stawał się nie do zniesienia i odkryte kolana zaczynały lekko drżeć, ale ignorowała to ze stoickim spokojem wystawionej na tortury mniszki, a jedyne co ją w obecnej chwili martwiło, znajdowało się w głowie Mulcibera. Czy widział w jej przyszłości coś druzgoczącego? Dlaczego zbierał wiadomości o uroczej Włoszce? Zacisnęła na chwilę usta w wąską linię. Skoro bawili się w nieustępliwe powtarzanie, by ochronić swe racje, nie zamierzała być dłużna. - Po co informacje o Borgii? Nie chcę narażać się mojej drogiej przyjaciółce - spytała beznamiętnie, chociaż wprawne ucho Ramseya z pewnością dosłyszało stalowe brzmienie sarkazmu przy ostatnim słowie. Powinien wyciągnąć odpowiednie wnioski: Deirdre na pewno chciała narazić swoją drogą przyjaciółkę. Jak najmocniej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]31.01.17 21:20
Winny przysługę.
Nie zdziwiło go to wcale, bo przecież na jej miejscu wybrałby to samo. Nie był bezinteresownym bohaterem, a wszystko, co czynił miało jakiś sens. Kiedy nie otrzymywał nic w zamian zasłaniał się przysługami, bo to one były najcenniejszą zapłatą w brudnym półświatku, do którego razem z Deirdre należeli. Pomoc innych inteligentnych, wpływowych ludzi, którzy posiadali wiedzę na tematy, które były mu obce, którzy posiadali możliwości, nigdy przez niego nie osiągniętych, była bezcenna. W kazdej chwili mógł liczyć na to, że po wyciągnięciu odpowiedniej karty uzyska to, na czym najbardziej mu zależało.
I dokładnie to widział w Tsagairt w tej chwili. Zarzuciła mu na barki uprząż, która będzie mu ciążyła tak długo, póki nie wypełni swego przeznaczenia, nie pomoże jej, gdy tego zażąda — nie poprosi. Przysługa czyniła go dłużnikiem, który będzie musiał dźwigać swój ciężar. Nie lubił tego uczucia. Nie był w stanie się całkowicie uchronić przed podobnymi układami, lecz starał się je ograniczać do minimum, woląc pozostać tym, który wyciąga ręce po to, co mu się należało. Wiedział, że szansa na konflikt interesów jest ogromna, a jednak musiał zdecydować, czy przyjąć jej propozycję. Kiedy będzie domagać się spłaty tego niewielkiego długu nie będzie mógł odmówić, ani odroczyć na inny termin. Zgadzając się na ten układ musiał zachować mądrość, która uchroni go przed trudnym wyborem, jaki być może przyjdzie mu podjąć. Nie określiła o co chodzi, bo nie wiedziała — postanowiła mu to zaproponować zachowawczo. Być może przyjdzie jej skorzystać z jego usług, bądź pomocy, kiedy nie będzie miała do kogo się zwrócić, kiedy będzie chciała go ukarać lub zemścić się. Być może. Nie miał jednak na to wpływu.
Patrzył na nią uparcie, ciągle w ten sam sposób. Cechował go stoicki spokój i skupienie, które kierował w jej stronę, podążając za nią wzrokiem, gdy w końcu ruszyła się ze swojego miejsca. Tak jakby ktoś przypomniał sobie o niej i tchnął w nią życie, dzięki czemu mogła utopić w szklance wody swojego papierosa. On sam zaś, zgryzł w zębach cytrynową landrynkę, którą wycyckał już prawie do końca. Ciche chrupnięcie, przypominające mu trzask łamanej kości, przerwało na moment ciszę.
— Brzmi uczciwie— rzucił tą frazą z przyzwyczajenia, bo była dobrą odpowiedzią na takie propozycje, lecz nie łudził się, że ten układ będzie miał coś wspólnego z uczciwą umową. Z wolna wyprostował się, odrywając ręce od materaca i z wielką czułością pogładził miejsce obok siebie.
— Usiądź tu, obok mnie i podaj mi dłoń bo pragnę trzymać cię za rękę, kiedy będę opowiadać ci tę mrożącą krew w żyłach historię. Uśmiech, który subtelnie wykrzywił jego usta w kącikach zawarł w sobie niewypowiedziane zdanie. Jego stalowoszare tęczówki wpatrywały się w nią wyczekując na reakcję. Musiał spojrzeć, musiał zerknąć tylko na chwilę. Bez spełnienia tego mało wymagającego warunku nie mógł kontynuować swojej opowieści. Chyba, że się bała. Chyba, że nie chciała? W jej wyrazie twarzy szukał proowacyjnej odmowy, którą pewnie przyjąłby ze śmiechem. Nie chciał jej oceniać przedwcześnie, dlateg cierpliwie oczekiwał jej ruchu, nie cofając dłoni z jej miejsca, które teraz znajdowało się tuż obok niego.
To zbyt wiele?
—Wybieram się do niej z wizytą w najbliższym czasie. Nie chciałbym, żeby coś mi umknęło. Od tej rozmowy może... wiele zależeć — przyznał zgodnie z prawdą, leniwie odciągając od niej w końcu wzrok, by popatrzeć przed siebie na przeciwległą ścianę. Utkwił w niej spojrzenie, jakby dostrzegał na niej więcej niż tynk i jasną farbę z mikropęknięciami. Budynek był stary, pracował, więc nie dało się tego uniknąć. Dojrzał ten mało znaczący szczegół choć mieszkanie było w doskonałym stanie. Może więc to tylko jego psychika podsuwała mu symboliczne odniesienia podczas tej rozmowy, lecz czyj mur miał pęknąć? — Potrafię... dochować tajemnicy.
Znów obrócił twarz w jej kierunku, posyłając jej jeden z tych lekkich, a jednocześnie łobuzerskich uśmiechów.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]01.02.17 17:23
Uczciwe przyjęcie wspaniałej propozycji przyjęła jedynie krótkim skinieniem głowy. Nie potrzebowała oficjalnego podpisu ani przyjęcia ckliwej Przysięgi Wieczystej, obdarzając Mulcibera wyjątkowym zaufaniem. Być może nie było to zbyt mądre posunięcie, zwłaszcza w stosunku do tak nieprzewidywalnej osoby, ale Deirdre odczuwała dziwną pewność. Być może dlatego, że od kilkunastu dni łączyło ich coś więcej od przelotnej znajomości, coś, co naznaczało ich niezbywalnym tatuażem. Nie należeli już do przypadkowej zbieraniny, skoncentrowanej na pielęgnowaniu wewnętrznych scysji i megalomańskich niesnasek, byli ponad tym, bliżej potęgi, bliżej niebezpieczeństwa. Próby wzajemnego ściągania się na dół nie wchodziły w grę, nie w ich przypadku, ludzi z natury spokojnych i wyważonych. Czy ktoś postronny, obserwując ich w tym momencie, mógłby przewidzieć, że pod łagodnym stoicyzmem kryje się sadystyczna pasja? Chęć władzy, potęgi, triumfu czarnej magii, sprawiedliwości kosztem najsłabszych? Czy zapach egzotycznego olejku i niemalże dziecięcy aromat cytrynowego cukierka dokładnie przykrywały chirurgicznie czystą woń krwi? Nie mieli wypisanych na twarzach swoich pragnień i zapewne to właśnie spokojne, wręcz leniwe opanowanie, które dzieliła z Ramseyem, na dobre wyciszyło feministyczne animozje, pozwalając Deirdre na podejmowanie wyważonych decyzji.
Mogła wzruszyć ramionami i dalej tkwić na swoim niewidocznym postumencie, lecz taka szczenięca upartość byłaby głupotą. Owszem, broniła swoich racji z zajadłością chroniącej potomstwo pantery, lecz potrafiła przyznawać się do błędów i ustępować miejsca tym, których uważała - w pewnych dziedzinach - za bardziej kompetentnych. Nie bez pewnego niezadowolenia, ale jednak szanowała przewyższających ją osobników. A skoro Czarny Pan ufał Mulciberowi na tyle, by oddawać w jego dłonie tajemnicze przepowiednie, to Tsagairt nie miała praktycznie żadnych oporów przed tym, by pozwolić mu odsłonić nieco detali dotyczących jej przyszłości. Bez zmiany mimiki usiadła obok niego na łóżku, blisko, tak, że prawie stykali się ramionami, zerkając w bok, prosto na jego twarz. Z tej odległości kwaśny zapach cytrusów stał się jeszcze intensywniejszy, ostrzejszy, nieprzyjemnie kojarzący się z płaczącymi dziećmi, przekupywanymi przez matki słodkościami. Kącik uniesionych w bezbarwnym uśmiechu warg zadrżał, gdy podawała mu bez słowa swoją dłoń: bladą, chłodną, o długich szczupłych palcach, zakończonych niemalże przeźroczystymi paznokciami.
Odkąd zadomowiła się w Wenus, niewiele sytuacji wpędzało ją w nieprzyjemne drżenie dyskomfortu. Niegdyś będącego jej stałą cechą rozpoznawczą: Deirdre sztywna, separująca się od ludzi wszelkimi dostępnymi sposobami, wyraźnie wytrącona z homeostazy, gdy ktoś znajdował się zbyt blisko, przekraczając intymną granicę. Zmysłowa praca pozwoliła jej na pogrzebanie tej ostatniej słabości, czyniącej ją człowiekiem a nie pozbawioną emocji maszyną, lecz gdy siedziała tuż obok Mulcibera na wąskim łóżku, podając mu rękę w prostym, ufnym geście, czuła dawne echo tamtej niewygody. Pozbawiona erotycznego kontekstu bliskość z mężczyzną nieco ją drażniła, tak samo jak bezradność. Zdanie się na to, co Ramsey mógł zobaczyć, bez możliwości jakiegokolwiek wpływu na opowiedzianą jej historię o nieszczęśliwym zakończeniu. Ignorowała jednak te niezadowolone podszepty, nie uciekając wzrokiem. Z boku musieli wyglądać jak nieśmiała para, siedząca niepewnie ramię w ramię na wykrochmalonej pościeli panieńskiego łóżka i pozwalająca sobie jedynie na subtelny dotyk ramion i dłoni.
Krótkie nawiązanie do tematu Giovanny pozwoliło jej pozbyć się denerwującego wrażenia: wspaniałe, jak niechęć burzyła filozoficzne dywagacje, pozwalając skoncentrować się na znacznie ważniejszych kwestiach. Postanowiła jednak skupić się na razie na tym, co miał jej do zaoferowania Ramsey, dopiero później rewanżując się słodkościami na temat Borgii.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: pokój Deirdre [odnośnik]05.02.17 0:34
Bez zbędnych słów, bez szczeniackiej upartości usiadła na łóżku, w miejscu, które jej wskazał. Jeśli jej skóra jeszcze chwilę temu była gorąca od wody, teraz bił od niej chłód, który wyczuł w jej wilgotnym ramieniu, stykającym się z jego własnym. W jego nozdrza wdarł się przyjemny zapach olejków do kąpieli, zachowany na skórze i mokrych włosach. Dominował, kryjąc przed nim zapach jej delikatnego ciała, które mimo swojego piękna schodziło na dalszy plan. Wyciągnął dłoń, a ona włożyła w nią swoją własną, wierzchem ułożoną do góry, jakby pchnięta przeczuciem, że będzie zerkał w ten sposób w jej przyszłość. Spojrzał jej najpierw w oczy. Były czarne i błyszczące jak obsydiany, jak przepaść, w którą łatwo było wpaść, zatracając się na dobre. Później rzeczywiście zerknął na jej dłoń, odnajdując w niej potwierdzenie tego, co widział. Szybko ją obrócił, a drugą ręką chwycił jej lewą dłoń, zerkając na nią w ten sam sposób. Kciuki zatrzymał na palcach serdecznych, napawając się swoim — jakże nieoczywistym odkryciem.
— Nie nosisz żadnej biżuterii — nie powinien być zaskoczony. Głos miał cichy, beznamiętny, ale właśnie uchylał jej rąbka tajemnicy, cicho sugerując, że to rychło ulegnie zmianie.
Myśl o tym, że trzymał ją w niepewności z tak głupiego powodu napawała go pozytywnym nastroje,. Starał się wyglądać na skupionego, skonsternowanego, choć spoglądał na jej ręce z przyjemności i dla zabicia czasu, wzmożenia napięcia pełnego wyczekiwania na finał, który mógł przynieść dosłownie wszystko. W głębi siebie śmiał się głośno, bo jego własne żarty były w stanie rozbawić go najbardziej. Przeciągał chwilę wydania wyroku, licząc na to, że jej cierpliwość się skończy, a ona zacznie być zmęczona nędznym czekaniem. Uznając chwilę za stosowną ułożył jej dłonie na jej wilgotnych udach, które pokrywała prawie całkiem przemoczona już sukienka, swoje splatając ze sobą.
— Zaczęło mi się podobać na ślubach. Niewiele różnią się od pogrzebów— zaczął, nie patrząc na nią. Zmarszczył brwi, w wyrazie głębokich rozważaniach i westchnął cicho. — Ostatnio byłem na kilku. Cała ta podniosła atmosfera, muzyka. Wszyscy są wystrojeni, udają, że przyszli tu dla gospodarzy, a nie drinków. Naprawdę mam nadzieję, że zostanę zaproszony na twój, żebym mógł w pełni oddać się zmysłowym doznaniom.
W końcu uraczył ją spojrzeniem. Poważnym, choć na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Bawiły go obrazy figlarnie przemykające w jego głowie. Kiedy spoglądał w przyszłość, zawsze widział w niej siebie, jakby miał realny wpływ na to, co się wydarzy. Był bohaterem własnych wizji, nawet jeśli go w żadnym stopniu nie dotyczyły i brał na siebie wszystkie uczucia i emocje, chociaż ich nie pojmował. Odczuwał ból, gdy umierał i przerażenie, chociaż w rzeczywistości rzadko go nawiedzało. Tego ranka, pomiędzy górami, w dolinie pełnej jezior czekał cierpliwie, choć jego serce drżało z niepewności. W kieszeni obracał niewielki przedmiot, lecz jeszcze nie wiedział czym był. Miał jedynie świadomość, że niósł ze sobą wielkie znaczenie i zmianę, na którą jego zdrowy rozsądek kazał uważać. Powietrze zapachniało jaśminem, gdy zerwał się lekki wiatr, a na horyzoncie, na brzegu dostrzegał drobną postać o kruczych włosach. Patrzył na nią ze spokojem, gdyż spłynęła na niego pewność podejmowanej decyzji. Tego właśnie chciał. Tego pragnął. Doskonale wiedział, co powinien zrobić — a gdyby nie jaśmin, mógłby się pomylić. Rzadko kiedy się mylił. Dlatego wiedział, że śni na jawie i to nie jego czeka ten los.
— Uległość wobec pragnień i uczuć, które do inni do nas żywią wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Łatwo można popełnić błąd— wspomniał, obdarzając ją pobłażliwym uśmiechem, niecierpliwiąc się z powodu braku informacji o Borgii. Jego ciekawość o szczęśliwym zakończeniu została zaspokojona, a teraz potrzebował konkretnej wiedzy, którą mógł we właściwy sposób wykorzystać.
Wiedział, że się nie wycofa i uraczy go rewelacjami, na które czekał. Mogła być podstępna i perfidna, lecz łączył ich pewien cel. Powinni sobie pomagać, lojalnie krocząc ramię w ramię u boku Czarnego Pana. Jakkolwiek trywialna była jego sugestia nie zawierała w sobie grama fałszu. To właśnie ujrzał i wykorzystał jak smaczną przystawkę, wyczekując niespodzianki serwowanej jako danie główne. jego szata na ramieniu była już wilgotna, a jej skóra dla odmiany prawie sucha, nie licząc pojedynczych kropel wody spływających po szyi z lepiących się do niej włosów.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
pokój Deirdre 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: pokój Deirdre [odnośnik]05.02.17 22:32
Inaczej zapamiętała dłonie Ramseya. Gdy dotykał jej teraz, w tym kameralnym, intymnym zaciszu sypialni, były mniej szorstkie, cieplejsze, spokojne, kojarzące się z instrumentem uzdrowiciela. Poddała się im bez oporów, obserwując mężczyznę z ukosa, trochę powątpiewająco, trochę oczekująco. Pierwsze wypowiedziane zdanie odrobinę ją zaskoczyło, ukryła to jednak odpowiednio szybko, po prostu w milczeniu trawiąc subtelne sugestie Mulcibera. Nieustępliwa ciekawość domagała się doprecyzowania; chciała zobaczyć to, co rozpostarło się przed jego oczami, chciała sięgnąć przyszłości, pewna - ach ta rosnąca megalomania - że ujrzałaby w niej znacznie więcej, że wydobyłaby z detali, które mógł przegapić, ostrożniej skrywane sekrety. Powstrzymała się jednak. Puszczenie swych dziecięcych pragnień, niezadowolonych z obserwowania kogoś, kto posiada większą moc, wolno oznaczałoby absolutną degradację. A na to nie zamierzała pozwolić. Trawiła więc baśniowe odpowiedzi w milczeniu, próbując połączyć mieniące się niepewnością kropki w konkretny obraz. Czy to Valhakis jej zagrażał? Nie, to absurdalne; Asterion nie mógłby jej skrzywdzić. Potrafiła z minimalną granicą błędu ocenić, czy dany mężczyzna stanowi niebezpieczeństwo, gdzie umieścił granice samczej dominacji, co kryje w sercu i umyśle. Grek należał do tego wręcz niewieściego typu. Czuły, miękki, spętany wzniosłymi emocjami; brutalnie zdecydowany tylko w kryzysowych sytuacjach, gdy musiał chronić tych, których pokochał. Czyli ją. Im lepiej go poznawała, im ciaśniej oplatała go bluszczem swych kłamstw, tym bardziej zdawała sobie sprawę z jego słabości: zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że nie istniała rzecz, która mogłaby wykreślić ją z serca Asteriona. Zranić je, rozszarpać, owszem, ale w spojrzeniu ciemnobrązowych oczu błyszczało tak wielkie szczęście, że - być może - nawet cała prawda, podana w odpowiednio łagodzącej kanty otoczce, tylko zwiększyłaby siłę uczucia. Opieki, jaką ją obdarzał, troski, oddania, ojcowskiego pragnienia ochrony przed całym złem tego świata. Szkoda tylko, że nie wiedział, że dokładnie to mityczne zło chciał uczynić swoją żoną.
- To...mój przyszły mąż - nawet w obojętnym tonie Deirdre ta złudnie romantyczna fraza brzmiała niezwykle kpiąco - mi zagraża? - spytała po chwili spokojnie, pozwalając sobie na odsłonięcie jeszcze odrobiny wybudowanego wokół siebie muru. Powinna zatrzymać się na tym pytaniu, ale brnęła dalej. - Nie ma tam nikogo jeszcze? - dodała, mimowolnie spinając kark. Nie było tam wysokiego, smukłego mężczyzny o złotych oczach i posępnym spojrzeniu? Nie było Apollinare'a, materializującego się z złudnej mgły przeszłości, by znienacka wbić sztylet w jej plecy, rozpruwając nie tylko wnętrzności, ale, co gorsza, dotąd niezawodną ochronę martwego serca? Nie mogła dopuścić, by na nowo podłączył je do krwiobiegu, by napęczniało słabością i żałosnymi marzeniami, by dawne dzieje szarpały ją w przeciwną stronę, każąc wierzyć w coś, co było tylko żałosną ułudą dla zdesperowanych ludzi, zbyt słabych, by sięgnąć po prawdziwą potęgę. Irytujący perfekcjonizm pragnął poznać całą wizję, pełen obraz, spis detali, bowiem nawet drobna przestroga Ramseya nie mogła rozjaśnić wątpliwości. Czy to wizja zmiany stanu cywilnego zaniepokoiła Mulcibera? Jednocześnie czuła ulgę - z ewentualnym nieposłuszeństwem Asteriona poradzi sobie bez problemu - i narastającą frustrację. Nie znosiła niedopowiedzeń.
- Nie jestem uległa wobec uczuć, jakimi mnie obdarzają - sprostowała, kierowana wewnętrznym przymusem doprowadzania faktów do stanu prawdziwego, nawet w tak filozoficznej rozmowie o ewentualnych kolejach losu. Mimowolnie - rzeczowo - użyła liczby mnogiej; dotyczącej dwóch, trzech, kilkunastu mężczyzn? Miłość, fascynacja, oddanie, zaborczość; znała ich wszelkie odcienie.  - Panuję nad nimi. Kreuję. Oceniam. Wykorzystuję. Kategoryzuję. Kieruję w odpowiednią stronę - nie przechwalała się, nie usprawiedliwiała, nie argumentowała, by dowieść swojej przewagi, po prostu informowała. Ma wszystko pod kontrolą. W s z y s t k o. Upewniała siebie czy mężczyznę, który przepowiadał jej przyszłość?
Przeniosła wzrok z Ramseya na swoje dłonie; przesunęła je na szczupłe kolana. Znów siedziała w pozie zawstydzonej pensjonarki, lekko zamyślona. Wiedziała, że oczekuje opowieści o Giovannie, ale nie śpieszyła się z jej rozpoczęciem; zbyt wiele miała wątpliwości dotyczącej swojej historii. - Popełniłeś kiedyś błąd związany z uczuciami? Bądź przepowiedniami? - spytała z uprzejmym zainteresowaniem, ponownie powracając spojrzeniem do ostrego profilu mężczyzny, chcąc domknąć łagodną klamrą niekomfortowe zerkanie w przyszłe tygodnie, a jej oczy zdawały się delikatnie wspominać o cierpliwości. Nie zamierzała zaśmiać się triumfalnie i zamilknąć na wieki, wiedziała przecież, jakie informacje o Borgii mu poda. Odpowiednio interesujące, obnażające jej słabe strony. Być może nie poda Giovanny na złotej tacy, ale z pewnością ułatwi przecięcie ochronnej skorupy tego włoskiego przysmaku o zgniłym środku.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 2 1, 2  Next

pokój Deirdre
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach