pokój Deirdre
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Deirdre
Z pozoru pomieszczenie wydaje się niezamieszkane. Nigdzie nie widać śladów bytności lokatora - żadnych porzuconych sukien, ramek ze zdjęciami czy jakichkolwiek rzeczy osobistych. Wąskie, niezbyt wygodne łóżko zawsze jest pieczołowicie zaścielone a na chybotliwym stoliku stoi szklanka wody z cytryną. Szafa, stojąca w rogu, pieczołowicie zabezpieczona zamknięciem, zajmuje ponad połowę przestrzeni pokoju. Niewielkiego choć wysokiego; nagie, obdrapane deski stanowią podporę sufitu, lecz parkiet nie trzeszczy pod naciskiem stóp. Jedyną wskazówką co do personaliów mieszkańca jest wyraźny zapach jaśminu, unoszący się w nieco zakurzonym powietrzu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Czy to jej przyszły mąż jej zagrażał? Na darmo przeszukiwałby swą pamięć, by w doświadczonej wizji odnaleźć jego twarz. Był nim, tkwił w jego skórze myśląc jego myślami, czując jego głośno bijącym sercem. Rola, która mu przypadła go zdumiała i bawiła jak nowa zabawka dziecko, które jeszcze nie wiedziało, czy się bawić, czy popsuć od razu by poznać jej mechanizm Chłonął to wszystko jak gąbka, nie obawiając się obiecującej ułudy, bo przecież wiedział kim był, wiedział jak wyglądało jego życie i co było prawdą. Nie lękał się niczego, bo przecież prędzej czy później miał się wybudzić, stając na powrót sobą — zimnym i cynicznym szydercą(-mordercą).
Ktoś kiedyś uznał, że w tych wizjach można się zatracić. Ale nie wierzył w to.
— Widziałem wiele twarzy wokół ciebie, Dei — szepnął w zamyśleniu, patrząc jeszcze przez chwilę gdzieś w okolicę jej kolan, trochę nad nimi, w kant łóżka, którego biel łamał brąz drewnianej podłogi. Czy naprawdę sądziła, że przez tą krótką chwilę wróżył jej z dłoni? Chciał się tylko upewnić, co do swoich przypuszczeń. Chciał zobaczyć dokąd ciągną się linię na jej gładkich, delikatnych dłoniach. Dokąd zmierzają, a w końcu gdzie się urywają.
— Nikt ci nie zagraża bardziej niż ty sama— odpowiedział enigmatycznie, a kąciki ust drgnęły ku górze.— Ale kiedy zaczynasz się czuć zbyt pewnie tracisz czujność, bierzesz pewne rzeczy za pewnik. To błąd. Do czego zdolni są mężczyźni, którzy kochają? Ci którzy czują się zagrożeni? Oszukani?— spytał, marszcząc na moment brwi. Sam chętnie usłyszałby odpowiedź na to pytanie, wiedział, że je znała. Mógł równie ogólnikowo odpowiedzieć, że do wszystkiego, zakładając najgorsze. Ale Deirdre stąpała po cienkim lodzie, angażując innych w swój świat, który był niczym zamek z piasku, lecz któregoś dnia nadejdzie przypływ, a pierwsza fala podmyje fortecę i sprawi, ze zawali się za sprawą najdrobniejszej bryzy. Chaos i nieporządek w jej uporządkowanym, kontrolowanym przez nią świecie mógłby ją sprokowować do błędów, wzbudzić w niej ubawy o utracie kontroli, wzbudzić wątpliwości co do swoich możliwości. Mógłby ją też pchnąć do rzeczy głupich i bezmyślnych. Mógłby pozwolić, że emocje przejmą nad nią kontrolę, tak jak wtedy, gdy ją odwiedził w Wenus. Czy tamta krótka chwila nie pozwoliła jej na złudną iluzję wolności i obojętności na to, co się wydarzy?
Nie obchodziło go to, czy się nim brzydzi, czy nawet go toleruje. Byli do siebie podobni, a mechanizmy ich działania choć różniły się od siebie miały podobne zastosowanie. Właśnie dlatego podzielił się z nią informacjami, które mógł zachować dla siebie, ukrywając je w odmętach piwnic archiwum pamięci.
Widział więcej niż inni, ale to nie czyniło go wszechwiedzącym. Wiele z jego wizji zostawiało niedopowiedzenia, wiele wymagało skomplikowanej interpretacji. Dlatego, gdy o to spytała, skrzyżował z nią spojrzenie, unosząc lewą brew w zastanowieniu. Uczucia?
— Nie zajmuję się uczuciami, Deirdre — odpowiedział powoli. Potrafił je rozpoznać, rozłożyć na czynniki pierwsze, a nawet idąc za ich śladem pojąć intencje. Nie zawsze mógł je zrozumieć, ale nie próbował, uważając to za stratę czasu — o ile sprawiało mu to problem. W swoich wizjach nie oceniał uczuć innych, nawet jeśli ich doświadczał. Nie kategoryzował, bo przecież na co dzień uważał je za mało rzetelne źródło wiedzy. One jedynie wskazywały kierunek, w którym należało patrzeć. — Przepowiednie się nie mylą. Nigdy — podkreślił, pozwalając by jego brwi ściągnęły się ku sobie w skupieniu, nadając jego twarzy wyrazu, choć nie odzwierciedlała żadnych emocji. — Interpretacje, owszem. Wszystko bowiem zależy od perspektywy, z której to obserwujesz. Spytaj mnie wprost, Dei. Spytaj czy mogę się mylić wobec ciebie.
Nie chciała mu pokazać, że jest ciekawa, a jego słowa wzbudziły w nim wątpliwości, ale i tak wiedział, że mu się udało. Doskonale rozumiał, dlaczego większość ludzi nie chciała znać swojego losu. Bali się, że ta wiedza ich pogrąży, ukierunkuje ich działania i sprawi, że wpadną w pułapkę własnego strachu lub spokoju. Ale Deirdre była mądra i wierzył, że z tych słów wyciągnie właściwe wnioski, że nauczy się patrzeć głębiej i doszukiwać tego, co ukryte, a dla niej mimo bacznego wzroku niedostrzegalne. Że stanie się ostrożniejsza.
Ktoś kiedyś uznał, że w tych wizjach można się zatracić. Ale nie wierzył w to.
— Widziałem wiele twarzy wokół ciebie, Dei — szepnął w zamyśleniu, patrząc jeszcze przez chwilę gdzieś w okolicę jej kolan, trochę nad nimi, w kant łóżka, którego biel łamał brąz drewnianej podłogi. Czy naprawdę sądziła, że przez tą krótką chwilę wróżył jej z dłoni? Chciał się tylko upewnić, co do swoich przypuszczeń. Chciał zobaczyć dokąd ciągną się linię na jej gładkich, delikatnych dłoniach. Dokąd zmierzają, a w końcu gdzie się urywają.
— Nikt ci nie zagraża bardziej niż ty sama— odpowiedział enigmatycznie, a kąciki ust drgnęły ku górze.— Ale kiedy zaczynasz się czuć zbyt pewnie tracisz czujność, bierzesz pewne rzeczy za pewnik. To błąd. Do czego zdolni są mężczyźni, którzy kochają? Ci którzy czują się zagrożeni? Oszukani?— spytał, marszcząc na moment brwi. Sam chętnie usłyszałby odpowiedź na to pytanie, wiedział, że je znała. Mógł równie ogólnikowo odpowiedzieć, że do wszystkiego, zakładając najgorsze. Ale Deirdre stąpała po cienkim lodzie, angażując innych w swój świat, który był niczym zamek z piasku, lecz któregoś dnia nadejdzie przypływ, a pierwsza fala podmyje fortecę i sprawi, ze zawali się za sprawą najdrobniejszej bryzy. Chaos i nieporządek w jej uporządkowanym, kontrolowanym przez nią świecie mógłby ją sprokowować do błędów, wzbudzić w niej ubawy o utracie kontroli, wzbudzić wątpliwości co do swoich możliwości. Mógłby ją też pchnąć do rzeczy głupich i bezmyślnych. Mógłby pozwolić, że emocje przejmą nad nią kontrolę, tak jak wtedy, gdy ją odwiedził w Wenus. Czy tamta krótka chwila nie pozwoliła jej na złudną iluzję wolności i obojętności na to, co się wydarzy?
Nie obchodziło go to, czy się nim brzydzi, czy nawet go toleruje. Byli do siebie podobni, a mechanizmy ich działania choć różniły się od siebie miały podobne zastosowanie. Właśnie dlatego podzielił się z nią informacjami, które mógł zachować dla siebie, ukrywając je w odmętach piwnic archiwum pamięci.
Widział więcej niż inni, ale to nie czyniło go wszechwiedzącym. Wiele z jego wizji zostawiało niedopowiedzenia, wiele wymagało skomplikowanej interpretacji. Dlatego, gdy o to spytała, skrzyżował z nią spojrzenie, unosząc lewą brew w zastanowieniu. Uczucia?
— Nie zajmuję się uczuciami, Deirdre — odpowiedział powoli. Potrafił je rozpoznać, rozłożyć na czynniki pierwsze, a nawet idąc za ich śladem pojąć intencje. Nie zawsze mógł je zrozumieć, ale nie próbował, uważając to za stratę czasu — o ile sprawiało mu to problem. W swoich wizjach nie oceniał uczuć innych, nawet jeśli ich doświadczał. Nie kategoryzował, bo przecież na co dzień uważał je za mało rzetelne źródło wiedzy. One jedynie wskazywały kierunek, w którym należało patrzeć. — Przepowiednie się nie mylą. Nigdy — podkreślił, pozwalając by jego brwi ściągnęły się ku sobie w skupieniu, nadając jego twarzy wyrazu, choć nie odzwierciedlała żadnych emocji. — Interpretacje, owszem. Wszystko bowiem zależy od perspektywy, z której to obserwujesz. Spytaj mnie wprost, Dei. Spytaj czy mogę się mylić wobec ciebie.
Nie chciała mu pokazać, że jest ciekawa, a jego słowa wzbudziły w nim wątpliwości, ale i tak wiedział, że mu się udało. Doskonale rozumiał, dlaczego większość ludzi nie chciała znać swojego losu. Bali się, że ta wiedza ich pogrąży, ukierunkuje ich działania i sprawi, że wpadną w pułapkę własnego strachu lub spokoju. Ale Deirdre była mądra i wierzył, że z tych słów wyciągnie właściwe wnioski, że nauczy się patrzeć głębiej i doszukiwać tego, co ukryte, a dla niej mimo bacznego wzroku niedostrzegalne. Że stanie się ostrożniejsza.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Troskliwe przestrogi Ramseya powinny ją bawić, ale wyjątkowo traktowała je z pełną powagą. Być może nie zapisując ich złotymi zgłoskami w uporządkowanych archiwach myśli, lecz także nie wyrzucając ich od razu do szuflady z nieużytecznymi informacjami. Wierzyła mu. I choć nieco irytowały ją wypowiadane przez Mulcibera oczywistości - czyżby sądził, że podchodzi do swych planów lekkomyślnie, zbyt ufając roztaczanej władzy absolutnej? - to nie dała tego po sobie poznać, wysłuchując mężczyzny w uprzejmym milczeniu. W jednym miał całkowitą rację: jedynym poważnym zagrożeniem była ona sama. Jej słabości, resztki dawnego życia, wtopione w nowe ciało, odzywające się boleśnie przy odważniejszym kroku naprzód lub przy nerwowym zerknięciu przez ramię. Zamierzała je wypalić, pozbyć się lodowatych kryształów, resztek emocji. Ciągle uśmiechała się lekko; kto by pomyślał, że będzie w stanie siedzieć na swoim panieńskim łóżku tuż obok Ramseya i rozmawiać o uczuciach.
- Wiem, do czego są zdolni, ale wiem też, jak sobie z nimi radzić - sprostowała jedynie, ucinając już temat swojej niepewnej przyszłości. Mimo wszystko wzięła sobie sugestie Mulcibera do serca - lub raczej do miejsca po nim - zapowiadając samej sobie wzmożoną ostrożność. Odgarnęła powoli wilgotne włosy, przyklejające się do szyi; owinęły się wokół skóry jak wąskie, lśniące czernią węże. Zmrużyła oczy na kolejne słowa mężczyzny, ocierając wierzchem dłoni swój mokry policzek. Ciągle nie ruszała się z miejsca, ani by zwiększyć odległość, ani by przebrać się w suche ciuchy.
- Każdy, kto sądzi, że cokolwiek o mnie wie, jest w błędzie - odparła łagodnie, wręcz z niejakim zawstydzeniem, jakby przyznawała się do wielkiego grzechu lub niepełnosprawności, czyniącymi ją niedostateczną. Mógł odebrać te słowa jako kpiące pocieszenie, mające odebrać mu część władzy, jaką przed chwilą uzyskał zerkając w jej przyszłość, ale pod słodkim sarkazmem kryła się paskudna prawda. Fakt, że pozostawała nudnym lustrem, niesklasyfikowanym bytem, dopasowującym się do każdego naczynia - sytuacji, osoby, wymagań - w którym została zamknięta, nie czynił z niej osoby niezwyciężonej. Pod wszystkimi maskami, wzorami, pod tekstami wyuczonych sztuk, w których odgrywała wyrafinowaną prostytutkę, łagodną ukochaną, rzeczową urzędniczkę, szarą obywatelkę, nie skrywało się nic więcej. Żadna poruszająca serce historia, żaden wielki sekret. Tylko pustka, bezdenna, martwa, wypełniająca się ogniem jedynie w chwilach okrucieństwa, do którego instynktownie lgnęła, chcąc poczuć coś więcej. Coś na tyle mocnego, by wytrącić ją z wewnętrznej równowagi.
Wątpiła, by Ramsey czuł się podobnie, ale nie dlatego, że nim pogardzała, wręcz przeciwnie: wiedziała, że ma w sobie wewnętrzną siłę, cały kalejdoskop cudzej i własnej przyszłości, trzecie oko, pozwalające mu zaspokoić głód. Pewnie niechciany i toksyczny, ale jednak pozwalający mu żerować na emocjach innych. Być może także na uczuciach Giovanny. Uśmiechnęła się przelotnie, krótko, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z wizji Borgii rozszarpywanej przez wyimaginowane kły, wyrastające z przekrwionych dziąseł Mulcibera.
- Zniknięcie Caesara popycha ją na skraj wytrzymałości - zaczęła nagle, bez żadnych zawoalowanych wstępów. Obydwoje wiedzieli, o kim mówi. - Wszystko spadło na jej głowę, a dawni przyjaciele Wenus niezbyt chętnie widzą na tym stanowisku kobietę. Co doprowadza ją do furii - kontynuowała nieśpiesznie, nie tyle ważąc każde słowo, co dokładając wszelkich starań, by i komunikat niewerbalny został zrozumiany. Nie musiała się wysilać, wyczuwała w Ramseyu pokrewną duszę - a raczej istotę o pokrewnym jej braku. Handlarze narkotykami, kuzyni Lestrange'a łasi na dochodowy biznes, arystokraci załatwiający w czułych objęciach Wenus swoje niekoniecznie legalne interesy: wszyscy ci możni mężczyźni bardziej ufali Caesarowi niż Borgii, i to jemu woleli powierzać pieczę nad swym bezpieczeństwem i finansami. Niedorzeczne, Giovanna od dawna trzymała ten burdel w garści, ale bez nazwiska w tym patriarchalnym świecie nie mogła równać się z choćby najparszywszym sutenerem. Gdyby empatia Deirdre przeważała nad zdrowym egoizmem, pewnie poczułaby coś na kształt wyrzutów sumienia: zamierzała zostawić Wenus w najgorszym momencie. Gwarantowała najwyższe dochody, marka egzotycznej Miu, cesarzowej tego przybytku rozkoszy, tylko nabierała mocy, a więc i gwarantowała hojny strumień galeonów, lecz...Cóż. Już niedługo. O ile Borgia nie spełni swych w pełni wyartykułowanych gróźb. Tsagairt mogła zbyć je pogardliwym śmiechem; nie obawiałaby się Caesara ale Giovanna nie gustowała w półśrodkach, a żeby umocnić swoją pozycję i utrzymać dochodowy biznes nie cofnęłaby się przed niczym.
Zamilkła na chwilę, rozmyślając nad niewesołymi obrazami przyszłości, zasugerowanymi jej przez Giovannę, ale na razie nie kobiecą zemstą powinna się martwić. Przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę troskliwe wizje Ramseya.
- Tęskni za Caesarem, sądzę, że dalej marzy o zostaniu lady Lestrange. Tęskni za braćmi, chociaż jeden z nich ostatnio powrócił do kraju, bodajże ze swoim dzieckiem. Poza tym...unika bliskości mężczyzn - perorowała dalej, tylko przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy powinna aż tak obnażać swoją - byłą - przyjaciółkę przed Mulciberem. Kochała Giovannę, to dzięki jej pomocy nie zwariowała podczas pierwszych tygodni swej kariery, zawdzięczała brunetce naprawdę wiele, ale te uczucia zniknęły od razu po ostatniej ostrej wymianie zdań. Borgia stała się dla niej wrogiem, a Deirdre dla Borgii: luksusowym, przynoszącym wielkie zyski towarem, który zamierzał opuścić jej przedsiębiorstwo, odcinając dopływ galeonów. Nie miała więc skrupułów, by pogrzebać feministyczną więź buntowniczych dusz. - W grudniu przeżyła nieprzyjemną przygodę. Ktoś chciał ją zgwałcić. Porwanie się obecnie na nietykalność Borgii to szaleństwo, nie znam równie namiętnej i jednocześnie przerażonej kobiety - zakończyła opowieść tym samym spokojnym tonem, przenosząc spojrzenie z drzwi szafy ponownie na profil Ramseya. Miała nadzieję, że wykorzysta te informacje jak najowocniej. Już samo wyobrażenie wytrąconej z równowagi Borgii, zszokowanej serią sprawnych werbalnych ciosów, trafiających prosto w wrażliwe miejsca, przynosiło jej ulgę i słodkie zadowolenie.
- Wiem, do czego są zdolni, ale wiem też, jak sobie z nimi radzić - sprostowała jedynie, ucinając już temat swojej niepewnej przyszłości. Mimo wszystko wzięła sobie sugestie Mulcibera do serca - lub raczej do miejsca po nim - zapowiadając samej sobie wzmożoną ostrożność. Odgarnęła powoli wilgotne włosy, przyklejające się do szyi; owinęły się wokół skóry jak wąskie, lśniące czernią węże. Zmrużyła oczy na kolejne słowa mężczyzny, ocierając wierzchem dłoni swój mokry policzek. Ciągle nie ruszała się z miejsca, ani by zwiększyć odległość, ani by przebrać się w suche ciuchy.
- Każdy, kto sądzi, że cokolwiek o mnie wie, jest w błędzie - odparła łagodnie, wręcz z niejakim zawstydzeniem, jakby przyznawała się do wielkiego grzechu lub niepełnosprawności, czyniącymi ją niedostateczną. Mógł odebrać te słowa jako kpiące pocieszenie, mające odebrać mu część władzy, jaką przed chwilą uzyskał zerkając w jej przyszłość, ale pod słodkim sarkazmem kryła się paskudna prawda. Fakt, że pozostawała nudnym lustrem, niesklasyfikowanym bytem, dopasowującym się do każdego naczynia - sytuacji, osoby, wymagań - w którym została zamknięta, nie czynił z niej osoby niezwyciężonej. Pod wszystkimi maskami, wzorami, pod tekstami wyuczonych sztuk, w których odgrywała wyrafinowaną prostytutkę, łagodną ukochaną, rzeczową urzędniczkę, szarą obywatelkę, nie skrywało się nic więcej. Żadna poruszająca serce historia, żaden wielki sekret. Tylko pustka, bezdenna, martwa, wypełniająca się ogniem jedynie w chwilach okrucieństwa, do którego instynktownie lgnęła, chcąc poczuć coś więcej. Coś na tyle mocnego, by wytrącić ją z wewnętrznej równowagi.
Wątpiła, by Ramsey czuł się podobnie, ale nie dlatego, że nim pogardzała, wręcz przeciwnie: wiedziała, że ma w sobie wewnętrzną siłę, cały kalejdoskop cudzej i własnej przyszłości, trzecie oko, pozwalające mu zaspokoić głód. Pewnie niechciany i toksyczny, ale jednak pozwalający mu żerować na emocjach innych. Być może także na uczuciach Giovanny. Uśmiechnęła się przelotnie, krótko, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z wizji Borgii rozszarpywanej przez wyimaginowane kły, wyrastające z przekrwionych dziąseł Mulcibera.
- Zniknięcie Caesara popycha ją na skraj wytrzymałości - zaczęła nagle, bez żadnych zawoalowanych wstępów. Obydwoje wiedzieli, o kim mówi. - Wszystko spadło na jej głowę, a dawni przyjaciele Wenus niezbyt chętnie widzą na tym stanowisku kobietę. Co doprowadza ją do furii - kontynuowała nieśpiesznie, nie tyle ważąc każde słowo, co dokładając wszelkich starań, by i komunikat niewerbalny został zrozumiany. Nie musiała się wysilać, wyczuwała w Ramseyu pokrewną duszę - a raczej istotę o pokrewnym jej braku. Handlarze narkotykami, kuzyni Lestrange'a łasi na dochodowy biznes, arystokraci załatwiający w czułych objęciach Wenus swoje niekoniecznie legalne interesy: wszyscy ci możni mężczyźni bardziej ufali Caesarowi niż Borgii, i to jemu woleli powierzać pieczę nad swym bezpieczeństwem i finansami. Niedorzeczne, Giovanna od dawna trzymała ten burdel w garści, ale bez nazwiska w tym patriarchalnym świecie nie mogła równać się z choćby najparszywszym sutenerem. Gdyby empatia Deirdre przeważała nad zdrowym egoizmem, pewnie poczułaby coś na kształt wyrzutów sumienia: zamierzała zostawić Wenus w najgorszym momencie. Gwarantowała najwyższe dochody, marka egzotycznej Miu, cesarzowej tego przybytku rozkoszy, tylko nabierała mocy, a więc i gwarantowała hojny strumień galeonów, lecz...Cóż. Już niedługo. O ile Borgia nie spełni swych w pełni wyartykułowanych gróźb. Tsagairt mogła zbyć je pogardliwym śmiechem; nie obawiałaby się Caesara ale Giovanna nie gustowała w półśrodkach, a żeby umocnić swoją pozycję i utrzymać dochodowy biznes nie cofnęłaby się przed niczym.
Zamilkła na chwilę, rozmyślając nad niewesołymi obrazami przyszłości, zasugerowanymi jej przez Giovannę, ale na razie nie kobiecą zemstą powinna się martwić. Przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę troskliwe wizje Ramseya.
- Tęskni za Caesarem, sądzę, że dalej marzy o zostaniu lady Lestrange. Tęskni za braćmi, chociaż jeden z nich ostatnio powrócił do kraju, bodajże ze swoim dzieckiem. Poza tym...unika bliskości mężczyzn - perorowała dalej, tylko przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy powinna aż tak obnażać swoją - byłą - przyjaciółkę przed Mulciberem. Kochała Giovannę, to dzięki jej pomocy nie zwariowała podczas pierwszych tygodni swej kariery, zawdzięczała brunetce naprawdę wiele, ale te uczucia zniknęły od razu po ostatniej ostrej wymianie zdań. Borgia stała się dla niej wrogiem, a Deirdre dla Borgii: luksusowym, przynoszącym wielkie zyski towarem, który zamierzał opuścić jej przedsiębiorstwo, odcinając dopływ galeonów. Nie miała więc skrupułów, by pogrzebać feministyczną więź buntowniczych dusz. - W grudniu przeżyła nieprzyjemną przygodę. Ktoś chciał ją zgwałcić. Porwanie się obecnie na nietykalność Borgii to szaleństwo, nie znam równie namiętnej i jednocześnie przerażonej kobiety - zakończyła opowieść tym samym spokojnym tonem, przenosząc spojrzenie z drzwi szafy ponownie na profil Ramseya. Miała nadzieję, że wykorzysta te informacje jak najowocniej. Już samo wyobrażenie wytrąconej z równowagi Borgii, zszokowanej serią sprawnych werbalnych ciosów, trafiających prosto w wrażliwe miejsca, przynosiło jej ulgę i słodkie zadowolenie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
— Świetnie — odpowiedział szybko i zdecydowanie, kończąc jednoznacznie temat. Skoro uważała, że ma wszystko pod kontrolą (jeśli wszystkim byli ci mężczyźni, którzy pałali do niej płomiennym uczuciem i padali jej do stóp) to nie zamierzał temu przeczyć. Kimże był, aby radzić jej co powinna robić? Ofiarował jej strzępek informacji o nadchodzącej przyszłości, czerpiąc przy tym własne korzyści. Mógł zaspokoić ciekawość i domknąć niepełną wizję. Brak pierścionka na jej palcu potwierdzał przyszłość, która miała dopiero nadejść, a pytanie o inne twarze, które mogły się w niej pojawić zdradzało coś na kształt niepokoju, który próbowała ukryć za swoją obojętną, piękną maską. Lecz by ją nasycić musiałby ofiarować jej fiolkę pełną obrazów i myśli, które wirowały w jego umyśle. W ilu osobach byłaby w stanie rozpoznać zagrożenie, którego on nie był w stanie przewidzieć na podstawie odczuć kogoś innego? Była inteligentną kobietą, którą życie nauczyło radzenia sobie w każdej sytuacji, więc wciąż istniało duże prawdopodobieństwo, że kiedy jej poukładany świat nagle się zatrzęsie ustoi na chybotliwym stołku, ratując stopy przed chcącym dosięgnąć ją żywiołem.
Nie zdradził jej wszystkiego, ale on rzadko dzielił się całą prawdą. Część informacji, które posiadał zachowywał dla siebie, o ile była taka możliwość. Handel wiedzą nie został wszak określony żadnymi warunkami i żadne z nich nie mogło polegać na kompleksowości i prawdziwości przekazanych danych. Opierali się więc na zaufaniu — choć wydawało się śmieszne, bo żadne z nich nie oddałoby życia w ręce drugiego. A więc budowała je wiara w dobre intencje i spoglądanie w tym samym kierunku. Nie próbował wzbudzać smak niedosytu, który jedynie wzmógłby jej zwierzęcy głód i ciekawość. To, co powiedział uznawał za mało istotne i nie zależało mu na tym, by dla niej zyskało na znaczeniu choć kwestia dotyczyła jej życia i bezpieczeństwa. Zagrożenia bywały jednak różne. Mulciber wątpił, by siła i agresja były w stanie wzbudzić w niej strach. Widział w jej czarnych, przepastnych jak piekielna czeluść oczach, że to szargających nią emocji mogłaby się obawiać. Był więc ciekaw co poczuje, kiedy przyszłość przemieni się w teraźniejszość.
Na Deirdre popatrzył z uwagą, kiedy w końcu rozpoczęła temat Giovanny. Lekko uniesiona brew potwierdzała wzbudzone zainteresowanie, bo w końcu przyszedł tu po to, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Minęło kilka miesięcy odkąd widział ją po raz ostatni. Przestała pisać, jakby zapadła się pod ziemię. Nietrudno było uzyskać informacje, czy przebywa wciąż w Londynie, więc miał pewność, że nie wyjechała do Włoch, a mimo to nastała długa cisza, która zaczynała go dziwić. Pragnął jej złożyć przyjacielską wizytę i pretensjonalnie przypomnieć o swoim istnieniu. Podejrzewał, że od wyjazdu Caesara było jej ciężej, lecz dopiero ostatnio zdał sobie sprawę, że właśnie w takiej sytuacji powinien ujrzeć jej sowę na swoim parapecie, a nie miał od niej żadnych wieści.
Borgia była kobietą silną psychicznie i doskonale radzącą sobie w Wenus. Od zawsze wiedział, że to dzięki niej biznes Lestrange'a się kręci, bo jego rola kończyła się na wnikliwym przeanalizowaniu nowego towaru, który miał się pojawić w ofercie. Każdy przecież wiedział, jaki był. Ona też wiedziała, a mimo to naiwnie wzdychała do tego, karząc się za to przy każdej możliwej okazji. Była nieuleczalnie chora, więc teraz śmiał przypuszczać, że umiera, ledwie radząc sobie ze wszystkim co spadło na jej smukłe barki.
Oddychał powoli, nie spuszczając wzroku z Deirdre, która w tej krótkiej chwili była gwiazdą, dostarczającą mu (nie?)potrzebnych informacji. Zapach jaśminu przestał łechtać jego zmysły, a półnagie ciało oblepione wilgotną sukienką, która dokładnie oblepiała jej smukłe ciało, podkreślając talię osy i szczupłe uda, przestało go interesować. Być może wróci do tych myśli innym razem, zakleszczając dłonie na jej delikatnych nadgarstkach zgubionych w białej pościeli. Jej wahanie błysnęło mu w oczach, jak pstryknięcie flesza. Czekał na moment kulminacyjny, mając nadzieję, że padnie coś, co go w końcu zaskoczy. Nie miał pojęcia, że Giovanna padła ofiarą próby gwałtu, lecz wcale nie dziwiły go motywy niedoszłego oprawcy. Była piękną, zmysłową kobietą o niezwykle przyjemnym głosie, ale to jej niedostępność była kusząca. Śmiało mógł założyć w myślach, że uczynił to człowiek, którego znała, i któremu odmówiła, dotkliwie raniąc jego dumę. Nawet, jeśli tego nie pamietała.
— To wszystko?— spytał w końcu z nutą zawodu w głosie. Brał pod uwagę, że Deirdre poskąpi mu informacji dla własnego bezpieczeństwa, póki nie upewni się, co do jego intencji. Nie mogła wiedzieć o jego relacjach z Borgią ani przeszłości jaka ich łączyła. Sam też nie zamierzał się z nią tym dzielić. Choć otrzymał od niej niewiele doceniał wzięte na siebie ryzyko.
Uniósł brew wyżej i sięgnął do kieszeni po srebrne puzderko, z którego wyciągnął papierosa. Milczał przez chwilę, rozkoszując się pierwszymi, najintensywniejszymi wdechami, a w końcu zaśmiał się, wypuszczając z ust kłęby dymu o miętowej nucie. — Giovanna straciłaby prawdziwą perłę, gdyby pozwoliła ci odejść.
Wstał, ale obrócił się w jej stronę, by spojrzeć na nią z wyczekiwaniem. Nie powiedziała mu wszystkiego.
Nie zdradził jej wszystkiego, ale on rzadko dzielił się całą prawdą. Część informacji, które posiadał zachowywał dla siebie, o ile była taka możliwość. Handel wiedzą nie został wszak określony żadnymi warunkami i żadne z nich nie mogło polegać na kompleksowości i prawdziwości przekazanych danych. Opierali się więc na zaufaniu — choć wydawało się śmieszne, bo żadne z nich nie oddałoby życia w ręce drugiego. A więc budowała je wiara w dobre intencje i spoglądanie w tym samym kierunku. Nie próbował wzbudzać smak niedosytu, który jedynie wzmógłby jej zwierzęcy głód i ciekawość. To, co powiedział uznawał za mało istotne i nie zależało mu na tym, by dla niej zyskało na znaczeniu choć kwestia dotyczyła jej życia i bezpieczeństwa. Zagrożenia bywały jednak różne. Mulciber wątpił, by siła i agresja były w stanie wzbudzić w niej strach. Widział w jej czarnych, przepastnych jak piekielna czeluść oczach, że to szargających nią emocji mogłaby się obawiać. Był więc ciekaw co poczuje, kiedy przyszłość przemieni się w teraźniejszość.
Na Deirdre popatrzył z uwagą, kiedy w końcu rozpoczęła temat Giovanny. Lekko uniesiona brew potwierdzała wzbudzone zainteresowanie, bo w końcu przyszedł tu po to, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Minęło kilka miesięcy odkąd widział ją po raz ostatni. Przestała pisać, jakby zapadła się pod ziemię. Nietrudno było uzyskać informacje, czy przebywa wciąż w Londynie, więc miał pewność, że nie wyjechała do Włoch, a mimo to nastała długa cisza, która zaczynała go dziwić. Pragnął jej złożyć przyjacielską wizytę i pretensjonalnie przypomnieć o swoim istnieniu. Podejrzewał, że od wyjazdu Caesara było jej ciężej, lecz dopiero ostatnio zdał sobie sprawę, że właśnie w takiej sytuacji powinien ujrzeć jej sowę na swoim parapecie, a nie miał od niej żadnych wieści.
Borgia była kobietą silną psychicznie i doskonale radzącą sobie w Wenus. Od zawsze wiedział, że to dzięki niej biznes Lestrange'a się kręci, bo jego rola kończyła się na wnikliwym przeanalizowaniu nowego towaru, który miał się pojawić w ofercie. Każdy przecież wiedział, jaki był. Ona też wiedziała, a mimo to naiwnie wzdychała do tego, karząc się za to przy każdej możliwej okazji. Była nieuleczalnie chora, więc teraz śmiał przypuszczać, że umiera, ledwie radząc sobie ze wszystkim co spadło na jej smukłe barki.
Oddychał powoli, nie spuszczając wzroku z Deirdre, która w tej krótkiej chwili była gwiazdą, dostarczającą mu (nie?)potrzebnych informacji. Zapach jaśminu przestał łechtać jego zmysły, a półnagie ciało oblepione wilgotną sukienką, która dokładnie oblepiała jej smukłe ciało, podkreślając talię osy i szczupłe uda, przestało go interesować. Być może wróci do tych myśli innym razem, zakleszczając dłonie na jej delikatnych nadgarstkach zgubionych w białej pościeli. Jej wahanie błysnęło mu w oczach, jak pstryknięcie flesza. Czekał na moment kulminacyjny, mając nadzieję, że padnie coś, co go w końcu zaskoczy. Nie miał pojęcia, że Giovanna padła ofiarą próby gwałtu, lecz wcale nie dziwiły go motywy niedoszłego oprawcy. Była piękną, zmysłową kobietą o niezwykle przyjemnym głosie, ale to jej niedostępność była kusząca. Śmiało mógł założyć w myślach, że uczynił to człowiek, którego znała, i któremu odmówiła, dotkliwie raniąc jego dumę. Nawet, jeśli tego nie pamietała.
— To wszystko?— spytał w końcu z nutą zawodu w głosie. Brał pod uwagę, że Deirdre poskąpi mu informacji dla własnego bezpieczeństwa, póki nie upewni się, co do jego intencji. Nie mogła wiedzieć o jego relacjach z Borgią ani przeszłości jaka ich łączyła. Sam też nie zamierzał się z nią tym dzielić. Choć otrzymał od niej niewiele doceniał wzięte na siebie ryzyko.
Uniósł brew wyżej i sięgnął do kieszeni po srebrne puzderko, z którego wyciągnął papierosa. Milczał przez chwilę, rozkoszując się pierwszymi, najintensywniejszymi wdechami, a w końcu zaśmiał się, wypuszczając z ust kłęby dymu o miętowej nucie. — Giovanna straciłaby prawdziwą perłę, gdyby pozwoliła ci odejść.
Wstał, ale obrócił się w jej stronę, by spojrzeć na nią z wyczekiwaniem. Nie powiedziała mu wszystkiego.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zaprezentowała mu najsłabsze - najświeższe - strony Giovanny, miejsca nadwrażliwe, trudno dostępne, ale z pewnością ich muśnięcie wywoła odpowiednią reakcję. Już widziała wykrzywiającą się w teatralnym uśmiechu twarz Borgii, szkarłat barwiący bladą skórę szyi i głębokiego dekoltu, palce mocniej zaciśnięte na blacie dębowego biurka, za którym siedziała z miną władczyni niemoralnego, mitologicznego podziemia. Koronę, co prawda, dzierżyła Miu, lecz złoty ciężar drogocennych kamieni nie nobilitował: przygniatał, męczył, czynił ją bezwolną wykonawczynią woli włoskiej narratorki. Zdecydowanie wolałaby zająć miejsce Giovanny, zepchnąć upodlenie na kogoś innego, od nowa przejąć kontrolę nad swoim ciałem, bez wmawiania sobie, że zmysłowa dominacja jest tym samym, co prawdziwa władza i samostanowienie. Znała swoje miejsce, ogłoszono ją przecież cesarzową, galeony płynęły brzęczącym strumieniem do sakiewek Lestrange'a i Borgii, a ona dostawała zaledwie marne sykle. Bolesna niesprawiedliwość doskwierała tym bardziej, im silniejsza się stawała, osiągając apogeum przed kilkunastoma dniami, gdy na jej przedramieniu zakwitł znak jedynego zawłaszczenia, którego pragnęła. Było zbyt wcześnie na radykalne zrywy wyzwoleńcze, musiała zapewnić sobie niezawodne wyjście ewakuacyjne spod cienkiego obcasa Gio, a na to potrzebowała czasu. I osłabienia Borgii. Nie znała relacji łączących ją z Ramseyem, wątpiła jednak w szaleńczą przyjaźń łączącą ich dwójkę. Gdyby tak było, nie znalazłby się tutaj, już wcześniej wiedząc chociażby o powrocie ukochanego brata i okrutnej traumie. Wierzyła w wartość przekazywanych wieści. Część z nich ciągle pozostawała bezpiecznie ukryta, należąc do wyłącznego arsenału Deirdre, z którego zamierzała skorzystać przy ewentualnym, morderczym kryzysie, jaki z pewnością nastąpi w chwili wypowiedzenia usług.
Powinna niepokoić się właśnie tym, właśnie nią, lecz myśli Tsagairt uciekały nieustępliwie z powrotem w objęcia narzeczonego, mężczyzny bez twarzy, otaczającego ją ramionami tak ściśle, że wyrwanie się z czułego uścisku wydawało się niemożliwością. Uspokajająco powtarzała sobie śpiewne myśli o przewadze, przekartkowywała powzięte plany - nic nie umknęło jej uwadze, wizja Ramseya była tylko przestrogą, zabawną igraszką, prztyczkiem od losu, znużonego już serią małych zwycięstw odniesionych na drodze ku normalności. Mimo to wierzyła mu. I nie uznawała tego za słabość a jedynie za pewne...rozsądne przewrażliwienie. Zawsze podchodziła do przeciwnika z pewną ostrożnością, nie bagatelizując niebezpieczeństwa: podobnie było i w tej sytuacji, gdy konfrontowała się nie z osobą a z przyszłością. W najbliższych miesiącach wiele aspektów jej życia miało ulec zmianie i postąpiłaby głupio, ignorując nawet tak subtelną przestrogę. Pozornie mogło świadczyć to o przesadnej pokorze, lecz Deirdre nie przejmowała się tym, jak wypada w oczach Mulcibera. Także jako informatorka.
Zawód, słyszalny w głosie Ramseya, skwitowała jedynie smutnym, skromnym uśmiechem. Oto ja, służebnica pańska, mogąca obdarować cię jedynie tak marnym strzępem informacji. - O bardziej intymne szczegóły, dotyczące spraw alkowy, musisz dopytać ją osobiście - odparła urzędniczym tonem, skąpiąc jednak dalszych radosnych życzeń co do stopnia przyjemności takiego przesłuchania. Chociaż, kto wie, może Borgia potrzebowała po prostu mężczyzny i wraz z uspokojeniem libido porzuciłaby sadystyczne plany wobec swej prawdziwej perły? To określenie wręcz zazgrzytało jej w uszach, wybrzmiewając fałszywie komplementującą nutą. Nie skrzywiła się jednak ani w żaden inny sposób nie dała po sobie poznać sekundowej irytacji. Przyjmowanie pochlebstw zasługiwało na miano sztuki, a tą Deirdre podziwiała z ciężką do zidentyfikowania obojętnością: była to ignorancja kompletnego laika czy chłodne wyrachowanie wiekowego znawcy? Obserwowała wstającego mężczyznę, a słodki zapach mięty przypomniał jej odległy smak magicznego laudanum. Gdzieś powinna mieć jeszcze jedną butelkę. Powrót do wanny, dolanie kolejnej porcji wrzątku, zamoczenie ust w ziołowym alkoholu, ponowne zanurzenie się w gorącej wodzie: te rychłe przyjemności od razu rozmyły skrzącą się na końcu języka niezbyt przyjemną odpowiedź.
Przygładziła i tak przyklejoną do ciała sukienkę, po czym także podniosła się z łóżka, stając na przeciwko Ramseya. - Jeśli będę chciała odejść, nie sądzę, bym przejmowała się ewentualnym brakiem pozwolenia Giovanny - sprostowała miękko z zwodniczo łagodnym uśmiechem. Sięgnęła chłodnymi dłońmi do góry, poprawiając pieszczotliwie kołnierzyk szaty Mulcibera. Przepięła dwa guziki na nowo i wygładziła sztywny materiał, zatrzymując na chwile palce na jego klatce piersiowej. - Jest coś jeszcze, co mogłabym dla ciebie zrobić? - zadeklamowała spokojną, wyuczoną formułkę, ledwie powstrzymując się od odruchowego dodania potulnego sir. Opuściła ręce; znów opadły bezwładnie po obu stronach zziębniętego ciała.
Powinna niepokoić się właśnie tym, właśnie nią, lecz myśli Tsagairt uciekały nieustępliwie z powrotem w objęcia narzeczonego, mężczyzny bez twarzy, otaczającego ją ramionami tak ściśle, że wyrwanie się z czułego uścisku wydawało się niemożliwością. Uspokajająco powtarzała sobie śpiewne myśli o przewadze, przekartkowywała powzięte plany - nic nie umknęło jej uwadze, wizja Ramseya była tylko przestrogą, zabawną igraszką, prztyczkiem od losu, znużonego już serią małych zwycięstw odniesionych na drodze ku normalności. Mimo to wierzyła mu. I nie uznawała tego za słabość a jedynie za pewne...rozsądne przewrażliwienie. Zawsze podchodziła do przeciwnika z pewną ostrożnością, nie bagatelizując niebezpieczeństwa: podobnie było i w tej sytuacji, gdy konfrontowała się nie z osobą a z przyszłością. W najbliższych miesiącach wiele aspektów jej życia miało ulec zmianie i postąpiłaby głupio, ignorując nawet tak subtelną przestrogę. Pozornie mogło świadczyć to o przesadnej pokorze, lecz Deirdre nie przejmowała się tym, jak wypada w oczach Mulcibera. Także jako informatorka.
Zawód, słyszalny w głosie Ramseya, skwitowała jedynie smutnym, skromnym uśmiechem. Oto ja, służebnica pańska, mogąca obdarować cię jedynie tak marnym strzępem informacji. - O bardziej intymne szczegóły, dotyczące spraw alkowy, musisz dopytać ją osobiście - odparła urzędniczym tonem, skąpiąc jednak dalszych radosnych życzeń co do stopnia przyjemności takiego przesłuchania. Chociaż, kto wie, może Borgia potrzebowała po prostu mężczyzny i wraz z uspokojeniem libido porzuciłaby sadystyczne plany wobec swej prawdziwej perły? To określenie wręcz zazgrzytało jej w uszach, wybrzmiewając fałszywie komplementującą nutą. Nie skrzywiła się jednak ani w żaden inny sposób nie dała po sobie poznać sekundowej irytacji. Przyjmowanie pochlebstw zasługiwało na miano sztuki, a tą Deirdre podziwiała z ciężką do zidentyfikowania obojętnością: była to ignorancja kompletnego laika czy chłodne wyrachowanie wiekowego znawcy? Obserwowała wstającego mężczyznę, a słodki zapach mięty przypomniał jej odległy smak magicznego laudanum. Gdzieś powinna mieć jeszcze jedną butelkę. Powrót do wanny, dolanie kolejnej porcji wrzątku, zamoczenie ust w ziołowym alkoholu, ponowne zanurzenie się w gorącej wodzie: te rychłe przyjemności od razu rozmyły skrzącą się na końcu języka niezbyt przyjemną odpowiedź.
Przygładziła i tak przyklejoną do ciała sukienkę, po czym także podniosła się z łóżka, stając na przeciwko Ramseya. - Jeśli będę chciała odejść, nie sądzę, bym przejmowała się ewentualnym brakiem pozwolenia Giovanny - sprostowała miękko z zwodniczo łagodnym uśmiechem. Sięgnęła chłodnymi dłońmi do góry, poprawiając pieszczotliwie kołnierzyk szaty Mulcibera. Przepięła dwa guziki na nowo i wygładziła sztywny materiał, zatrzymując na chwile palce na jego klatce piersiowej. - Jest coś jeszcze, co mogłabym dla ciebie zrobić? - zadeklamowała spokojną, wyuczoną formułkę, ledwie powstrzymując się od odruchowego dodania potulnego sir. Opuściła ręce; znów opadły bezwładnie po obu stronach zziębniętego ciała.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Giovanna milczała zbyt długo po wyjeździe Caesara, co nie przytrafiło się nigdy wcześniej. Od wielu lat zwierzała mu się z występków szlachcica, które sprawiały jej przykrość bardziej niż wyzwalały w niej złość, choć chciała aby wglądało, jakby było odwrotnie. Jak każdy, próbowała być dzielna i maskować swoje uczucia, ale nie wychodziło jej to najlepiej — a może nie udawało się to wyłącznie w jego towarzystwie. Nie mogła przed nim zbyt wiele ukryć, bo znał ją zbyt dobrze, a jednak ostatnie miesiąca milczenia zmusiły go, by zastanowił się nad tym co przeoczył. Nie był pewien jakie wydarzenie go ominęło, że jej sowa wciąż nie pojawiła się na jego parapecie, wzbudzając w nim rozbawienie i poczucie, że znów go potrzebuje. Stan niewiedzy wyzwalał w nim okrutne pragnienia. Szukał zaspokojenia na wiele sposobów, nawet jeśli to, co zyskiwał było ledwie nagrodą pocieszenia, tymczasowym rozwiązaniem. Deirdre towarzyszyła Borgii nieustannie i najlepiej orientowała się o jej stanie. Nie mógłby w całym Londynie znaleźć lepszego informatora, który z większą nienawiścią sprzedał mu strzępek informacji o niecodziennie uśpionej włoszce.
— Naturalnie, tak uczynię — odparł od razu, zaciągając się mocno papierosem, jakby lada moment miał się go pozbyć, choć nie wypalił go nawet do połowy. Utkwił wzrok z egzotycznej piękności, gdy podnosiła się z łóżka, bez przeszkód mogąc wpatrywać się w jej smukłe ciało, oblepione jasnym materiałem. Ten piękny widok przyprawił go o przyjemny dreszcz na plecach, przypominający mu o tym, że jeszcze był człowiekiem.
— Z pewnością nie czynisz tego tylko dlatego, że profity są tak wielkie, że to nieopłacalne — odparł żywo, odejmując papierosa od ust, a jego usta wykrzywił sardoniczny uśmiech. Szare oczy utkwione miał w jej bladej twarzy, otulonej wilgotnymi kosmykami. Jej subtelny, wręcz grzeczny uśmiech, emanował wyrachowaniem, kiedy poprawiała lekko kołnieżyk jego koszuli. Delikatne palce smagnęły szyję, podczas tej prostej czynności, a później wsparły się o wolno unoszącą klatkę piersiową. Czuł ten chłód lepiej niż cokolwiek innego, sam bowiem wydawał się rozpalony gorączką, ale zaskakująco wysoka temperatura świetnie ukrywała wnętrzności skute lodem.
Palcami wolnej dłoni przemknął po jej nagim ramieniu, wzdłuż żeber, wąskiej talii i tam, tuż nad biodrem się zatrzymał, jakby coś nagle ściągnęło jego uwagę. Przyklejone do jej wilgotnego ciała palce nie przypominały jego uciążliwego, bolesnego uścisku z Wenus. Był w dobrym nastroju.
Obrócił głowę lekko, słysząc dobiegające z klatki schodowej dźwięki. Akustyka kamienicy była rzeczywiście zaskakująca. Doznał przeświadczenia nawet, że doskonale znał stawiane na starych, skrzypiących stopniach kroki.
— Na dziś to wszystko, Deirdre. Na dziś to wszystko— zamruczał pod nosem, a kąciki ust drgnęły niespokojnie, choć jego twarz emanowała większym spokojem niż wcześniej.
Kiedy znów spojrzał na nią, ujął ją również pod brodę, by kciukiem przesunąć po jej dolnej wardze, wyczuwając pod nim miękkość aksamitu. Przyjemności musiały poczekać.Oddał jej swojego papierosa bez słowa. Czas nagle go zaczął gonić, Mia miała lada chwila wejść do mieszkania, a wolał uniknąć niepotrzebnych pytań na temat jego obecności w sypialni jej przyjaciółki.
Krótko napawając się jej ostatnim widokiem, odwrócił się, by odchodząc zabrać ze sobą towarzyszący jej zapach jaśminu, który — jak miał nadzieję — już do końca dnia będzie poprawiał mu humor.
|zt
— Naturalnie, tak uczynię — odparł od razu, zaciągając się mocno papierosem, jakby lada moment miał się go pozbyć, choć nie wypalił go nawet do połowy. Utkwił wzrok z egzotycznej piękności, gdy podnosiła się z łóżka, bez przeszkód mogąc wpatrywać się w jej smukłe ciało, oblepione jasnym materiałem. Ten piękny widok przyprawił go o przyjemny dreszcz na plecach, przypominający mu o tym, że jeszcze był człowiekiem.
— Z pewnością nie czynisz tego tylko dlatego, że profity są tak wielkie, że to nieopłacalne — odparł żywo, odejmując papierosa od ust, a jego usta wykrzywił sardoniczny uśmiech. Szare oczy utkwione miał w jej bladej twarzy, otulonej wilgotnymi kosmykami. Jej subtelny, wręcz grzeczny uśmiech, emanował wyrachowaniem, kiedy poprawiała lekko kołnieżyk jego koszuli. Delikatne palce smagnęły szyję, podczas tej prostej czynności, a później wsparły się o wolno unoszącą klatkę piersiową. Czuł ten chłód lepiej niż cokolwiek innego, sam bowiem wydawał się rozpalony gorączką, ale zaskakująco wysoka temperatura świetnie ukrywała wnętrzności skute lodem.
Palcami wolnej dłoni przemknął po jej nagim ramieniu, wzdłuż żeber, wąskiej talii i tam, tuż nad biodrem się zatrzymał, jakby coś nagle ściągnęło jego uwagę. Przyklejone do jej wilgotnego ciała palce nie przypominały jego uciążliwego, bolesnego uścisku z Wenus. Był w dobrym nastroju.
Obrócił głowę lekko, słysząc dobiegające z klatki schodowej dźwięki. Akustyka kamienicy była rzeczywiście zaskakująca. Doznał przeświadczenia nawet, że doskonale znał stawiane na starych, skrzypiących stopniach kroki.
— Na dziś to wszystko, Deirdre. Na dziś to wszystko— zamruczał pod nosem, a kąciki ust drgnęły niespokojnie, choć jego twarz emanowała większym spokojem niż wcześniej.
Kiedy znów spojrzał na nią, ujął ją również pod brodę, by kciukiem przesunąć po jej dolnej wardze, wyczuwając pod nim miękkość aksamitu. Przyjemności musiały poczekać.Oddał jej swojego papierosa bez słowa. Czas nagle go zaczął gonić, Mia miała lada chwila wejść do mieszkania, a wolał uniknąć niepotrzebnych pytań na temat jego obecności w sypialni jej przyjaciółki.
Krótko napawając się jej ostatnim widokiem, odwrócił się, by odchodząc zabrać ze sobą towarzyszący jej zapach jaśminu, który — jak miał nadzieję — już do końca dnia będzie poprawiał mu humor.
|zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Strona 2 z 2 • 1, 2
pokój Deirdre
Szybka odpowiedź