Salon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
salon
Dwóch rzeczy bez wątpienia jest tu w nadmiarze - są to książki, zajmujące dosłownie każdą względnie wolną powierzchnię, oraz pająki, które zdają się rywalizować o nią z opasłymi tomami. Ten konflikt interesów już dawno skończyłby się źle, gdyby nie to, że przestronne wnętrze pozwala pomieścić tutaj naprawdę wiele.
Nazwa salon jest zresztą dosyć złudna, bo w rzeczywistości centralny punkt mieszkania Tildy pełni kilka funkcji. To właśnie tutaj Tilda przyjmuje klientów, ale używa również salonu jako pracowni oraz składowiska rzeczy ważnych i mniej ważnych. Zdawałoby się, że powinien panować tu chaos, jednak książki (gdziekolwiek leżą) poukładane są w równe stosy, podobnie jak spoczywające na biurku listy. Nie brakuje też suszonych kwiatów w małych wazonach i woskowych, pachnących świec, a przez pojedyncze okno sączy się nieco światła, które rozprasza panujący tu nawet za dnia mrok.
Jedną ścianę w całości zajmują pnące się aż pod sam sufit szklane terraria, których mieszkańcy śledzą wzrokiem każdego nowego gościa. Do ściany przymocowana jest również przesuwana drabina; dzięki niej Tilda może sięgnąć do wyżej położnych terrariów. W tych na samym szczycie znajdują się najniebezpieczniejsze pająki, a niższe poziomy zamieszkują łagodniejsze okazy.
Przy przeciwnej ścianie stoi natomiast imponująca rozmiarami biblioteczka, a tuż przy niej dwa proste fotele i stolik z lampką, na którym niemal zawsze spoczywa filiżanka z resztką zimnej już herbaty.
Przy oknie znajduje się biurko, a zaraz naprzeciwko regał, gdzie Tilda trzyma wszystko, co związane z hodowlą - od pękatych słoików pełnych zasuszonych świerszczy czy motyli, po głębiej ukryte fiolki z zebranym jadem bądź pajęczymi oczami.
Do salonu trafić można przez krótki, słabo oświetlony korytarz, który prowadzi do drzwi wejściowych. Ktokolwiek przez niego przechodzi, musi liczyć się z tym, że albo wpadnie w jedną z wszechobecnych w mieszkaniu pajęczyn, albo drogę zagrodzi mu jakiś uciekinier z terrarium.
Nazwa salon jest zresztą dosyć złudna, bo w rzeczywistości centralny punkt mieszkania Tildy pełni kilka funkcji. To właśnie tutaj Tilda przyjmuje klientów, ale używa również salonu jako pracowni oraz składowiska rzeczy ważnych i mniej ważnych. Zdawałoby się, że powinien panować tu chaos, jednak książki (gdziekolwiek leżą) poukładane są w równe stosy, podobnie jak spoczywające na biurku listy. Nie brakuje też suszonych kwiatów w małych wazonach i woskowych, pachnących świec, a przez pojedyncze okno sączy się nieco światła, które rozprasza panujący tu nawet za dnia mrok.
Jedną ścianę w całości zajmują pnące się aż pod sam sufit szklane terraria, których mieszkańcy śledzą wzrokiem każdego nowego gościa. Do ściany przymocowana jest również przesuwana drabina; dzięki niej Tilda może sięgnąć do wyżej położnych terrariów. W tych na samym szczycie znajdują się najniebezpieczniejsze pająki, a niższe poziomy zamieszkują łagodniejsze okazy.
Przy przeciwnej ścianie stoi natomiast imponująca rozmiarami biblioteczka, a tuż przy niej dwa proste fotele i stolik z lampką, na którym niemal zawsze spoczywa filiżanka z resztką zimnej już herbaty.
Przy oknie znajduje się biurko, a zaraz naprzeciwko regał, gdzie Tilda trzyma wszystko, co związane z hodowlą - od pękatych słoików pełnych zasuszonych świerszczy czy motyli, po głębiej ukryte fiolki z zebranym jadem bądź pajęczymi oczami.
Do salonu trafić można przez krótki, słabo oświetlony korytarz, który prowadzi do drzwi wejściowych. Ktokolwiek przez niego przechodzi, musi liczyć się z tym, że albo wpadnie w jedną z wszechobecnych w mieszkaniu pajęczyn, albo drogę zagrodzi mu jakiś uciekinier z terrarium.
może 7 marca? <3
Pająk spacerował po krawędzi jej filiżanki, będąc zaledwie o krok od upadku w herbacianą przepaść.
Śledziła go kątem oka, ale jeszcze nie reagowała - czekała tylko na ciche, tak znajome i pełne żalu pomocy, które już za moment miało rozlec się w jej głowie. Nie potrafiła powiedzieć, ile razy oglądała ten spektakl, ale nieustannie wywoływał on w niej lekkie rozbawienie, tylko czasami graniczące z irytacją. Obserwowała cienkie niczym kartka papieru odnóża, które sunęły po porcelanie, niezbyt zręcznie omijając wyszczerbione brzegi. W paciorkowatych oczach śmiałka lśniła duma i dziecięco radosne popatrz, Tildo!, a Tilda patrzyła, prawie jak zahipnotyzowana, na wyczyny przyszłego nieszczęśnika. Nie zamierzała mu pomagać, a tym bardziej go upominać. Już dawno przestała pytać pająki, czego wciąż szukały w jej herbacie; zwyczajnie pogodziła się z ich nadmierną ciekawością i rozpaczliwą potrzebą zbadania dosłownie wszystkiego, co znajdowało się w jej (ich?) mieszkaniu - włączając w to niewinną filiżankę.
Na twarz Tildy powoli wypływał pełen utrudzonej miłości uśmiech. Już zamykała książkę, którą trzymała na kolanach, a jej smukłe palce podążały ku pająkowi, by uratować go przed upadkiem. I kiedy faktycznie wezwał ją na pomoc, chwiejąc się nad płytką tonią herbaty, pochwyciła go w ostatniej chwili i pozwoliła mu umknąć na bezpieczny blat stolika. Zaraz później powędrował w inne zakamarki salonu, a Tilda z westchnieniem powróciła do przerwanej przez pajęcze wyczyny lektury. Nie wątpiła w to, że ten spektakl miał się powtórzyć jeszcze tego samego dnia, ale póki co cieszyła się umiarkowanym spokojem.
Nie mogła zresztą narzekać na jego nadmiar - ostatni tydzień wyssał z niej niemal wszystkie siły, gdy najpierw ze zgrozą odkryła, że jedno z najwyżej położnych terrariów nagle stało się puste, a później w panice rzuciła chyba dziesiątki zaklęć zwodzących, nie chcąc dopuścić do tragedii. Potem przez jej salon przetoczyła się fala klientów, a ona sama spędziła niezliczone godziny, skrobiąc piórem rachunki, aż ciepłe światło świecy ustąpiło blademu świtowi poranka. Była zmęczona, musiała to przyznać, jednak nie na tyle, by zrezygnować z kuszącej perspektywy zagłębienia się w słowo pisane, które zawsze stanowiło dla niej wytchnienie. Książkę, jaką teraz pochłaniała, kupiła już dawno - a co najważniejsze, za grosze - ale jej lekko podniszczone strony wzbudziły w Tildzie zaciekawienie. To było wydane kilka lat temu i szybko zapomniane przez świat dzieło, które dotyczyło ingrediencji pochodzących od zwierząt, a Tilda z uporem wertowała jego delikatne strony, szukając czegoś wyjątkowo interesującego.
Mimo że uporała się już z pająkiem, jej wzrok w dalszym ciągu odrywał się od tekstu, podążając ku niedużemu zegarowi wiszącemu na ścianie. Czekała na osobę, którą co miesiąc gościła w swoich progach, wciąż zastanawiając się, jakim cudem Daisy jeszcze nie miała dość tego pajęczego gniazda, gdzie niemal każdy krok oznaczał starcie z lepką pajęczyną. Tilda odnosiła jednak wrażenie, że podczas tylu wizyt jej gość zdążył już nauczyć się tego nieoczywistego tańca, który ona sama wykonywała każdego dnia.
Zerkała więc na snujące się po zegarze wskazówki i słuchała ich cichych dźwięków, starając się zepchnąć pajęcze głosy na dalszy plan, aby móc wyłapać pukanie do drzwi.
Pająk spacerował po krawędzi jej filiżanki, będąc zaledwie o krok od upadku w herbacianą przepaść.
Śledziła go kątem oka, ale jeszcze nie reagowała - czekała tylko na ciche, tak znajome i pełne żalu pomocy, które już za moment miało rozlec się w jej głowie. Nie potrafiła powiedzieć, ile razy oglądała ten spektakl, ale nieustannie wywoływał on w niej lekkie rozbawienie, tylko czasami graniczące z irytacją. Obserwowała cienkie niczym kartka papieru odnóża, które sunęły po porcelanie, niezbyt zręcznie omijając wyszczerbione brzegi. W paciorkowatych oczach śmiałka lśniła duma i dziecięco radosne popatrz, Tildo!, a Tilda patrzyła, prawie jak zahipnotyzowana, na wyczyny przyszłego nieszczęśnika. Nie zamierzała mu pomagać, a tym bardziej go upominać. Już dawno przestała pytać pająki, czego wciąż szukały w jej herbacie; zwyczajnie pogodziła się z ich nadmierną ciekawością i rozpaczliwą potrzebą zbadania dosłownie wszystkiego, co znajdowało się w jej (ich?) mieszkaniu - włączając w to niewinną filiżankę.
Na twarz Tildy powoli wypływał pełen utrudzonej miłości uśmiech. Już zamykała książkę, którą trzymała na kolanach, a jej smukłe palce podążały ku pająkowi, by uratować go przed upadkiem. I kiedy faktycznie wezwał ją na pomoc, chwiejąc się nad płytką tonią herbaty, pochwyciła go w ostatniej chwili i pozwoliła mu umknąć na bezpieczny blat stolika. Zaraz później powędrował w inne zakamarki salonu, a Tilda z westchnieniem powróciła do przerwanej przez pajęcze wyczyny lektury. Nie wątpiła w to, że ten spektakl miał się powtórzyć jeszcze tego samego dnia, ale póki co cieszyła się umiarkowanym spokojem.
Nie mogła zresztą narzekać na jego nadmiar - ostatni tydzień wyssał z niej niemal wszystkie siły, gdy najpierw ze zgrozą odkryła, że jedno z najwyżej położnych terrariów nagle stało się puste, a później w panice rzuciła chyba dziesiątki zaklęć zwodzących, nie chcąc dopuścić do tragedii. Potem przez jej salon przetoczyła się fala klientów, a ona sama spędziła niezliczone godziny, skrobiąc piórem rachunki, aż ciepłe światło świecy ustąpiło blademu świtowi poranka. Była zmęczona, musiała to przyznać, jednak nie na tyle, by zrezygnować z kuszącej perspektywy zagłębienia się w słowo pisane, które zawsze stanowiło dla niej wytchnienie. Książkę, jaką teraz pochłaniała, kupiła już dawno - a co najważniejsze, za grosze - ale jej lekko podniszczone strony wzbudziły w Tildzie zaciekawienie. To było wydane kilka lat temu i szybko zapomniane przez świat dzieło, które dotyczyło ingrediencji pochodzących od zwierząt, a Tilda z uporem wertowała jego delikatne strony, szukając czegoś wyjątkowo interesującego.
Mimo że uporała się już z pająkiem, jej wzrok w dalszym ciągu odrywał się od tekstu, podążając ku niedużemu zegarowi wiszącemu na ścianie. Czekała na osobę, którą co miesiąc gościła w swoich progach, wciąż zastanawiając się, jakim cudem Daisy jeszcze nie miała dość tego pajęczego gniazda, gdzie niemal każdy krok oznaczał starcie z lepką pajęczyną. Tilda odnosiła jednak wrażenie, że podczas tylu wizyt jej gość zdążył już nauczyć się tego nieoczywistego tańca, który ona sama wykonywała każdego dnia.
Zerkała więc na snujące się po zegarze wskazówki i słuchała ich cichych dźwięków, starając się zepchnąć pajęcze głosy na dalszy plan, aby móc wyłapać pukanie do drzwi.
Theodor Milwick był klientem Thildy od około trzech miesięcy. Przedtem zaopatrywał się w zwierzęta do swoich eksperymentów w innym miejscu, jednak z przyczyn których nie zdradził postanowił zmienić dostawcę. To miejsce zostało mu polecone przez dalekiego znajomego, jednak z braku lepszych propozycji -pojawił się tutaj. Najwidoczniej był zadowolony, ponieważ dziś zjawił się znowu.
Był niskim mężczyzną, mierzącym zaledwie metr i sześćdziesiąt pięć centymetrów, do tego był bardzo chudy, jednak twarz - troszkę nazbyt pomarszczona jak na jego czterdzieści, może czterdzieści pięć lat - nie pozwalała pomylić go z małym chłopcem. Zazwyczaj wydawał się dość ponury. Nie bał się pająków, nie unikał mniejszych pajęczyn. Z pewnym zafascynowaniem kierował spojrzenie swoich dużych, może odrobinę zbyt dużych, hipnotyzująco błękitnych oczu na co po niektóre okazy.
Kiedy odpowiedziano na jego pukanie, skinął uprzejmie głową właścicielce przybytku, utrzymując na niej spojrzenie zaledwie przez chwilę. Wyminął dużą pajęczynę, kroki stawiał niespiesznie, na tyle niespiesznie że wszelkie żyjące istoty zdołały uciec na czas zanim zostały zdeptane. Kiedy się odezwał, jego ton był dość monotonny, pozbawiony w dużym stopniu modulacji, jednocześnie bardzo niski.
- Dzień dobry. Czy moje zamówienie jest gotowe?
Zapytał, przystając po środku salonu. Tuż przed nim na cienkiej nitce opuszczał się pająk wielkości kciuka. Mężczyzna zawiesił na nim spojrzenie, nie cofając się choć zwierzę zawisło zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
- Przyszedłem powiedzieć, że jeśli to nie problem, chciałbym odebrać pająki w przyszłym tygodniu. Nie na rękę trzymać mi je w prywatnym mieszkaniu, a miejsce pracy oddane zostało jakiejś kontroli. Nic nadmiernie zajmującego.
Oznajmił mówiąc jakby bardziej do pająka, niż jego właścicielki. Był dość popularnym w pewnych kręgach specjalistą od eliksirów, z których niektóre z powodzeniem mogły być testowane na tych właśnie istotach. Na odpowiedź panny Fancourt czekał w milczeniu, w końcu ominął tańczącego na swojej pajęczynie ośmionoga i swoje spojrzenie utkwił w pannie Fancourt.
Był niskim mężczyzną, mierzącym zaledwie metr i sześćdziesiąt pięć centymetrów, do tego był bardzo chudy, jednak twarz - troszkę nazbyt pomarszczona jak na jego czterdzieści, może czterdzieści pięć lat - nie pozwalała pomylić go z małym chłopcem. Zazwyczaj wydawał się dość ponury. Nie bał się pająków, nie unikał mniejszych pajęczyn. Z pewnym zafascynowaniem kierował spojrzenie swoich dużych, może odrobinę zbyt dużych, hipnotyzująco błękitnych oczu na co po niektóre okazy.
Kiedy odpowiedziano na jego pukanie, skinął uprzejmie głową właścicielce przybytku, utrzymując na niej spojrzenie zaledwie przez chwilę. Wyminął dużą pajęczynę, kroki stawiał niespiesznie, na tyle niespiesznie że wszelkie żyjące istoty zdołały uciec na czas zanim zostały zdeptane. Kiedy się odezwał, jego ton był dość monotonny, pozbawiony w dużym stopniu modulacji, jednocześnie bardzo niski.
- Dzień dobry. Czy moje zamówienie jest gotowe?
Zapytał, przystając po środku salonu. Tuż przed nim na cienkiej nitce opuszczał się pająk wielkości kciuka. Mężczyzna zawiesił na nim spojrzenie, nie cofając się choć zwierzę zawisło zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
- Przyszedłem powiedzieć, że jeśli to nie problem, chciałbym odebrać pająki w przyszłym tygodniu. Nie na rękę trzymać mi je w prywatnym mieszkaniu, a miejsce pracy oddane zostało jakiejś kontroli. Nic nadmiernie zajmującego.
Oznajmił mówiąc jakby bardziej do pająka, niż jego właścicielki. Był dość popularnym w pewnych kręgach specjalistą od eliksirów, z których niektóre z powodzeniem mogły być testowane na tych właśnie istotach. Na odpowiedź panny Fancourt czekał w milczeniu, w końcu ominął tańczącego na swojej pajęczynie ośmionoga i swoje spojrzenie utkwił w pannie Fancourt.
I show not your face but your heart's desire
23 września
Wciąż łapała się na tym, że spoglądała w stronę stolika, na którym leżało sierpniowe wydanie Proroka Codziennego.
Znalazła je pod fotelem; pokryte kurzem i woalem pajęczyn, z brzegami pozaginanymi na każdy możliwy sposób. Nie pamiętała, skąd się tam wzięło, choć mogła podejrzewać, że gazeta leżała wcześniej na fotelu i w którymś momencie po prostu zsunęła się na podłogę.
W każdym razie wątpiła, żeby jej pająki były na tyle zainteresowane wieściami z czarodziejskiego świata, aby zaczytywać się nimi w tajemnicy.
Robiąc porządki w mieszkaniu, oczywiście podniosła ją z podłogi, otrzepała z brudu i położyła na stoliku, dość niefortunnie otwierając Proroka na artykule dotyczącym stanu wojennego. Wielkie czarne litery wżynały się w przybrudzoną biel strony, wykrzykując ponure hasła, z których jedno brzmiało gorzej od drugiego – żałoba, zachować ostrożność, sytuacja stała się niebezpieczna. Mgliście pamiętała, że czytała ten artykuł już miesiąc temu, lecz dopiero teraz jego treść zaczynała do niej docierać.
A jej wzrok wciąż podążał ku nieszczęsnemu skrawkowi papieru.
Próbowała skupić myśli na prozaicznych czynnościach, które zwykle uspokajały ją i wyciszały; na porządkowaniu przemieszanych na półkach książek, układaniu formularzy z zamówieniami w chronologicznej kolejności i na sprawdzaniu, czy jej pajęczym podopiecznym niczego nie brakowało. Mimo to dziś wyjątkowo czuła się roztargniona i dziwnie niepewna, a postacie poruszające się na zamieszczonych w Proroku fotografiach zdawały się odwzajemniać jej spojrzenie.
Wreszcie nie wytrzymała; odłożyła na miejsce potężny słój pełen ususzonych pajęczych oczu, który polerowała od dobrych kilku minut, po czym usiadła w fotelu i wzięła do rąk nieszczęsną gazetę, przez moment jedynie wpatrując się bez zrozumienia w tekst. Dopiero potem litery zaczęły układać się w słowa, a słowa w zdania, których znaczenie wywoływało w niej nieprzyjemne uczucie. Czytała o pożarze Ministerstwa, postanowieniach nowego Ministra, arystokratach i działaniach aurorów, z każdym akapitem nabierając coraz głębszego przekonania, że postępowała właściwie, trzymając się z daleka od wszelkich zawirowań w magicznym świecie. Choć nie mogła nie współczuć tym, którzy stracili swoich bliskich, nie było to przecież jej zmartwienie. Nie mogła zrobić nic, aby im pomóc, i nawet nie zamierzała.
Paradoksalnie czuła też dziwną ulgę, wiedząc, że w obliczu wzrastających represji wobec czarodziejów krwi mugolskiej jej własny rodowód nie budził większych zastrzeżeń. Nigdy nie poświęcała mu szczególnej uwagi – w przeciwieństwie do własnej matki – ale wiedziała, że nie musiała bać się o własne życie, skoro płynąca w jej żyłach krew była czysta.
Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się z tym również dość nieswojo.
Wzdychając przeciągle, pokręciła głową i odłożyła gazetę z powrotem na stolik, zapatrzona w nieokreślony punkt w przestrzeni. Dlaczego artykuł tak bardzo nie dawał jej spokoju? Dlaczego nie potrafiła skupić myśli na niczym innym? Polityka nie wzbudzała w niej zwykle większych emocji, Proroka czytywała głównie z przyzwyczajenia, a jednak ten brudny kawałek papieru wciąż nie dawał jej spokoju.
Wciąż łapała się na tym, że spoglądała w stronę stolika, na którym leżało sierpniowe wydanie Proroka Codziennego.
Znalazła je pod fotelem; pokryte kurzem i woalem pajęczyn, z brzegami pozaginanymi na każdy możliwy sposób. Nie pamiętała, skąd się tam wzięło, choć mogła podejrzewać, że gazeta leżała wcześniej na fotelu i w którymś momencie po prostu zsunęła się na podłogę.
W każdym razie wątpiła, żeby jej pająki były na tyle zainteresowane wieściami z czarodziejskiego świata, aby zaczytywać się nimi w tajemnicy.
Robiąc porządki w mieszkaniu, oczywiście podniosła ją z podłogi, otrzepała z brudu i położyła na stoliku, dość niefortunnie otwierając Proroka na artykule dotyczącym stanu wojennego. Wielkie czarne litery wżynały się w przybrudzoną biel strony, wykrzykując ponure hasła, z których jedno brzmiało gorzej od drugiego – żałoba, zachować ostrożność, sytuacja stała się niebezpieczna. Mgliście pamiętała, że czytała ten artykuł już miesiąc temu, lecz dopiero teraz jego treść zaczynała do niej docierać.
A jej wzrok wciąż podążał ku nieszczęsnemu skrawkowi papieru.
Próbowała skupić myśli na prozaicznych czynnościach, które zwykle uspokajały ją i wyciszały; na porządkowaniu przemieszanych na półkach książek, układaniu formularzy z zamówieniami w chronologicznej kolejności i na sprawdzaniu, czy jej pajęczym podopiecznym niczego nie brakowało. Mimo to dziś wyjątkowo czuła się roztargniona i dziwnie niepewna, a postacie poruszające się na zamieszczonych w Proroku fotografiach zdawały się odwzajemniać jej spojrzenie.
Wreszcie nie wytrzymała; odłożyła na miejsce potężny słój pełen ususzonych pajęczych oczu, który polerowała od dobrych kilku minut, po czym usiadła w fotelu i wzięła do rąk nieszczęsną gazetę, przez moment jedynie wpatrując się bez zrozumienia w tekst. Dopiero potem litery zaczęły układać się w słowa, a słowa w zdania, których znaczenie wywoływało w niej nieprzyjemne uczucie. Czytała o pożarze Ministerstwa, postanowieniach nowego Ministra, arystokratach i działaniach aurorów, z każdym akapitem nabierając coraz głębszego przekonania, że postępowała właściwie, trzymając się z daleka od wszelkich zawirowań w magicznym świecie. Choć nie mogła nie współczuć tym, którzy stracili swoich bliskich, nie było to przecież jej zmartwienie. Nie mogła zrobić nic, aby im pomóc, i nawet nie zamierzała.
Paradoksalnie czuła też dziwną ulgę, wiedząc, że w obliczu wzrastających represji wobec czarodziejów krwi mugolskiej jej własny rodowód nie budził większych zastrzeżeń. Nigdy nie poświęcała mu szczególnej uwagi – w przeciwieństwie do własnej matki – ale wiedziała, że nie musiała bać się o własne życie, skoro płynąca w jej żyłach krew była czysta.
Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się z tym również dość nieswojo.
Wzdychając przeciągle, pokręciła głową i odłożyła gazetę z powrotem na stolik, zapatrzona w nieokreślony punkt w przestrzeni. Dlaczego artykuł tak bardzo nie dawał jej spokoju? Dlaczego nie potrafiła skupić myśli na niczym innym? Polityka nie wzbudzała w niej zwykle większych emocji, Proroka czytywała głównie z przyzwyczajenia, a jednak ten brudny kawałek papieru wciąż nie dawał jej spokoju.
You have witchcraftin your lips
Przemierzała ulice Londynu z konkretnym celem na ramieniu. Szkolenie aurorskie nie zwalniało i wiedziała, że nie zwolni. To tempo miało się utrzymywać, musiało być wysokie, bo przeszkody które rzucało życie nie zamierzały zwalniać, czy zaczekać. Każdy z nich - kursantów - musiał być gotowy. Gotowy na wszystko. A wszyscy ci, którzy nie byli w stanie wytrzymać tempa - choć brzmiało to brutalnie - mieli odpaść na drodze selekcji, która dokonywała się samoistnie. Już prawie miesiąc codziennie stawiała się w Kwaterze Aurorów i odbywała kolejne zajęcia. Jej ciało było całkowicie wykończone od niezliczonej ilości ćwiczeń którym ich poddawano by ustawić do pionu ich kondycję. Jej nadgarstek czasami zdawał się rozgrzewać ognistym bólem, gdy wieczorem siadała w fotelu zanurzając się w jednej z kolejnych ksiąg, którą należało przyswoić. Była wykończona, ale jeszcze nigdy wcześniej nie była tak pewna tego co robi jak teraz. Wiedziała, że właśnie tam miała się znaleźć. Że ta droga jest tą odpowiednią dla niej. Nie czuła zawahania. Nie czuła niepewności. W jej głowie nie pojawiały się pytania czy powinna, czy to dla niej? Te wątpliwości pojawiały się, gdy przyuczała się na ratowniczkę. Chciała pomagać, ale chyba na pierwszym skręcie nie wybrała całkiem odpowiednio. Może brak wiary w siebie sprawił, że poszła tą drogą. A może taką właśnie miała obrać. Znała magię leczniczą, to zawsze mogło jej pomóc podczas kolejnej akcji. Nie wszyscy byli w stanie uleczać zaklęciami, choć i eliksiry były w stanie robić odpowiednią robotę.
Dzisiaj po treningu mieli zajęcia z metod śledczych, później zaś przechodzili do niewielkiej salki do której z impetem wchodził Winkle i rzucał teczki na stół - lub wszystko inne, co przyniósł. Przyglądali się starym sprawom, lub dostawali pomniejsze nowo. Czasem dawano im do wglądu sprawy które stanęły w miejscu, nierozwiązane. Może liczyli, że ze świeżym spojrzeniem są w stanie którąś rozwiązać, choć jeszcze to się nie zdarzyło. Winkle unosił zawsze różdżkę, a po kilku machnięciach każdy miał teczkę, albo teczka trafiała do pary. Dziś jednak pracowali sami. Zadanie na kolejny tydzień z którego należało zdać raport. Niektóre z nich były jedynie testem, nie prawdziwymi zdarzeniami, jednak Just nie potrafiła odróżnić jednych od drugich - nie miało to też dla niej znaczenia. Zamierzała zrobić wszystko, by zostać na kursie i być możliwie jak najlepszą.
Dziś w jej dłonie wpadła teczka opisująca denata, który zmarł na skutek trucizny, brak podejrzanych. Chyba nowa sprawa, z może stara pozbawiona wiadomości. Posiadała niewielką fiolkę o kolorze bakłażanu, unosiła ją ku górze spoglądając na fioletowe odcienie pod światłem. Przewertowała teczkę kilka razy, zaznaczając kartkami fragmenty, które zwróciły jej uwagę. Najpierw poszła po radę do alchemika, który oglądał kilka razy fiolkę, wylał z niej kilka kropel i zrobił rzeczy których nie pojmowała. Jednak zaprzeczył, by ciesz była pochodzenia roślinnego. Mówił, że nie była też eliksirem. Skłaniał się ku ingrediencji zwierzęcej, ale nie był w stanie powiedzieć jakiej. Nie spotkał się z nią wcześniej, choć był pewnym, że świat posiada w sobie nieskończoną ilość ingrediencji, by ich jednak używać, trzeba je rozumieć. Podziękowała mu skinieniem głowy. Przechodziła koło mieszkania które znała, które należało do kogoś kto…
... mógł jej pomóc. Uświadomiła sobie nagle, skręcając w bok i wchodząc na klatkę. Niewiele zajęło jej wejście ku górze, a potem zapukanie do drzwi. Gdy te otworzyły się a w nich ukazała się znajoma sylwetka uśmiechnęła się lekko, trochę ciężko.
- Tilda. - skinęła jej głową. - Wybacz, że cię nachodzę. Ale liczę na to, że będziesz w stanie mi pomóc. - zdradziła jedynie tyle. Wszak Fancourt nie miała obowiązku jej pomagać, czy ją zapraszać.
Dzisiaj po treningu mieli zajęcia z metod śledczych, później zaś przechodzili do niewielkiej salki do której z impetem wchodził Winkle i rzucał teczki na stół - lub wszystko inne, co przyniósł. Przyglądali się starym sprawom, lub dostawali pomniejsze nowo. Czasem dawano im do wglądu sprawy które stanęły w miejscu, nierozwiązane. Może liczyli, że ze świeżym spojrzeniem są w stanie którąś rozwiązać, choć jeszcze to się nie zdarzyło. Winkle unosił zawsze różdżkę, a po kilku machnięciach każdy miał teczkę, albo teczka trafiała do pary. Dziś jednak pracowali sami. Zadanie na kolejny tydzień z którego należało zdać raport. Niektóre z nich były jedynie testem, nie prawdziwymi zdarzeniami, jednak Just nie potrafiła odróżnić jednych od drugich - nie miało to też dla niej znaczenia. Zamierzała zrobić wszystko, by zostać na kursie i być możliwie jak najlepszą.
Dziś w jej dłonie wpadła teczka opisująca denata, który zmarł na skutek trucizny, brak podejrzanych. Chyba nowa sprawa, z może stara pozbawiona wiadomości. Posiadała niewielką fiolkę o kolorze bakłażanu, unosiła ją ku górze spoglądając na fioletowe odcienie pod światłem. Przewertowała teczkę kilka razy, zaznaczając kartkami fragmenty, które zwróciły jej uwagę. Najpierw poszła po radę do alchemika, który oglądał kilka razy fiolkę, wylał z niej kilka kropel i zrobił rzeczy których nie pojmowała. Jednak zaprzeczył, by ciesz była pochodzenia roślinnego. Mówił, że nie była też eliksirem. Skłaniał się ku ingrediencji zwierzęcej, ale nie był w stanie powiedzieć jakiej. Nie spotkał się z nią wcześniej, choć był pewnym, że świat posiada w sobie nieskończoną ilość ingrediencji, by ich jednak używać, trzeba je rozumieć. Podziękowała mu skinieniem głowy. Przechodziła koło mieszkania które znała, które należało do kogoś kto…
... mógł jej pomóc. Uświadomiła sobie nagle, skręcając w bok i wchodząc na klatkę. Niewiele zajęło jej wejście ku górze, a potem zapukanie do drzwi. Gdy te otworzyły się a w nich ukazała się znajoma sylwetka uśmiechnęła się lekko, trochę ciężko.
- Tilda. - skinęła jej głową. - Wybacz, że cię nachodzę. Ale liczę na to, że będziesz w stanie mi pomóc. - zdradziła jedynie tyle. Wszak Fancourt nie miała obowiązku jej pomagać, czy ją zapraszać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia – przez moment próbowała sobie przypomnieć, czy ktoś nie miał złożyć jej w tym dniu wizyty i czy najzwyczajniej w świecie nie zapomniała o nieszczęśniku, który czekał właśnie za drzwiami. Zwykle utrzymywała natłok terminów w ryzach, skrupulatnie odnotowując każdy z nich w kalendarzu, lecz ostatnimi czasy bywała lekko rozkojarzona, zdecydowanie nieswoja, dlatego nie zdziwiłaby się, gdyby któraś data umknęła jej z pamięci.
Równie dobrze mógł to też być klient, choć ci zwykle zapowiadali swoją wizytę listownie (czyżby wcisnęła podobny list pomiędzy luźne kartki i zapomniała o nim na śmierć?), jednak niezależnie od tego, kto pragnął wkroczyć do jej małego pajęczego królestwa, nie wypadało kazać gościowi czekać.
Podniosła się więc z fotela, wygładzając lekko materiał długiej sukienki w kolorze wina, którą miała na sobie i której rękawy zdobiły delikatne koronki, do złudzenia przypominające pajęczyny. Pośpieszyła ku drzwiom, zgrabnie omijając zwisające jej nad głową sieci, po czym nacisnęła klamkę, by po chwili ujrzeć stojącą na korytarzu Justine. Nie kryła zaskoczenia, choć nieśmiało odwzajemniła uśmiech, zerkając przelotnie na teczkę, którą trzymała Tonks.
- Justine – powitała ją. - Nic się nie stało, akurat nie byłam niczym zajęta – pokręciła lekko głową, zapewniając czarownicę, że nie miała nic przeciwko towarzystwu. Następnie uchyliła szerzej drzwi, gestem zapraszając Justine, by weszła do środka. - Zapraszam za mną. Tylko uważaj na pajęczyny.
Prowadząc swojego niespodziewanego gościa do salonu, zastanawiała się, jakiej pomocy potrzebowała Tonks. Zabawne – wyglądało na to, że role się odwróciły, skoro w przeszłości to zwykle Tilda przychodziła do niej, prosząc o pomoc. Dotąd nie potrafiła zliczyć, ile godzin spędziła Justine, opatrując jej pokąsane przez pająki dłonie i cierpliwie tłumacząc, jak należało traktować podobne rany. Ilekroć Fancourt wspominała te średnio urokliwe wieczory na Magicznym Pogotowiu Ratunkowym, odzywały się w niej lekkie wyrzuty sumienia – głównie dlatego, że mimo anielskiej cierpliwości Justine wiedza medyczna Tildy wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Pamiętała również ich nieśmiałą przyjaźń z czasów hogwarckich, której fundamentem były ich rzadkie dary i która zachwiała się jednak w posadach, gdy Tilda zmieniła kręgi towarzyskie.
Ale to były przecież dawne dzieje – a przynajmniej tak sobie wmawiała.
- Napijesz się czegoś? – zapytała, wskazując gościowi jeden z foteli przy stoliku. Wcześniej jednak posłała karcące spojrzenie pokaźnemu ptasznikowi, który zdążył się już na nim usadowić, a gdy to nie pomogło, pogroziła mu palcem, aż umknął gdzieś w kąt. Wątpiła, aby Tonks miała ochotę dzielić z nim fotel. - Przepraszam, są takie niesforne… – uśmiechnęła się przepraszająco; zupełnie tak, jakby mówiła o własnych dzieciach. - I w czym mogę ci pomóc? – zapytała szybko, uświadamiając sobie, że być może sprawa, z którą przyszła do niej Justine, była nagląca.
Równie dobrze mógł to też być klient, choć ci zwykle zapowiadali swoją wizytę listownie (czyżby wcisnęła podobny list pomiędzy luźne kartki i zapomniała o nim na śmierć?), jednak niezależnie od tego, kto pragnął wkroczyć do jej małego pajęczego królestwa, nie wypadało kazać gościowi czekać.
Podniosła się więc z fotela, wygładzając lekko materiał długiej sukienki w kolorze wina, którą miała na sobie i której rękawy zdobiły delikatne koronki, do złudzenia przypominające pajęczyny. Pośpieszyła ku drzwiom, zgrabnie omijając zwisające jej nad głową sieci, po czym nacisnęła klamkę, by po chwili ujrzeć stojącą na korytarzu Justine. Nie kryła zaskoczenia, choć nieśmiało odwzajemniła uśmiech, zerkając przelotnie na teczkę, którą trzymała Tonks.
- Justine – powitała ją. - Nic się nie stało, akurat nie byłam niczym zajęta – pokręciła lekko głową, zapewniając czarownicę, że nie miała nic przeciwko towarzystwu. Następnie uchyliła szerzej drzwi, gestem zapraszając Justine, by weszła do środka. - Zapraszam za mną. Tylko uważaj na pajęczyny.
Prowadząc swojego niespodziewanego gościa do salonu, zastanawiała się, jakiej pomocy potrzebowała Tonks. Zabawne – wyglądało na to, że role się odwróciły, skoro w przeszłości to zwykle Tilda przychodziła do niej, prosząc o pomoc. Dotąd nie potrafiła zliczyć, ile godzin spędziła Justine, opatrując jej pokąsane przez pająki dłonie i cierpliwie tłumacząc, jak należało traktować podobne rany. Ilekroć Fancourt wspominała te średnio urokliwe wieczory na Magicznym Pogotowiu Ratunkowym, odzywały się w niej lekkie wyrzuty sumienia – głównie dlatego, że mimo anielskiej cierpliwości Justine wiedza medyczna Tildy wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Pamiętała również ich nieśmiałą przyjaźń z czasów hogwarckich, której fundamentem były ich rzadkie dary i która zachwiała się jednak w posadach, gdy Tilda zmieniła kręgi towarzyskie.
Ale to były przecież dawne dzieje – a przynajmniej tak sobie wmawiała.
- Napijesz się czegoś? – zapytała, wskazując gościowi jeden z foteli przy stoliku. Wcześniej jednak posłała karcące spojrzenie pokaźnemu ptasznikowi, który zdążył się już na nim usadowić, a gdy to nie pomogło, pogroziła mu palcem, aż umknął gdzieś w kąt. Wątpiła, aby Tonks miała ochotę dzielić z nim fotel. - Przepraszam, są takie niesforne… – uśmiechnęła się przepraszająco; zupełnie tak, jakby mówiła o własnych dzieciach. - I w czym mogę ci pomóc? – zapytała szybko, uświadamiając sobie, że być może sprawa, z którą przyszła do niej Justine, była nagląca.
You have witchcraftin your lips
Chyba zaniedbywała znajomości - zarówno te stare, jak i nowe. Możliwe, że powinna się na nich mocniej skupić. Jednak te potrzebowały czasu - a ona ostatnio miała go tak niewiele. Ale przecież wiedziała dokładnie na co pisze. Przecież podchodząc do próby - a może bardziej ją przechodząc - zgadzała się na to, by poświęcić siebie całą. Swoje życie, swoją rodzinę, swoich przyjaciół i swoje marzenia. Nie dosłownie. Ale właśnie teraz powoli zaczynała to rozumieć. Nie mogła żyć jak dawniej. A znajomości powoli rozłupywał czas, niepielęgnowane stawały się odleglejsze. Jednak robiła to też dla nich - dla znajomych i przyjaciół. By mogli spokojnie żyć.
Dopiero gdy drzwi się otworzyły zrozumiała, że wstrzymuje lekko oddech. Jak długo się już nie widziały? Zdecydowanie zbyt wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Choć nie tylko czas zdawał się rozpleść niegdyś splecione losy. Skinęła głową na słowa Tildy. Ruszyła za nią, z zaciekawieniem przyglądając się pajęczyną zwisającym z różnych miejsc. Mało kto uważał pająki za urokliwe. Były przydatne, może nawet pożyteczne, jednak brakowało im uroku. Tego jednego była pewna. Nie sądziła jednak wcześniej, że istnieją ludzie, którzy potrafią z nimi rozmawiać. Jednak znów - skoro ona była w stanie zmieniać swój wygląd jedynie polegając na skupieniu, czemu miałoby ją dziwić to, że ktoś rozmawia ze zwierzętami. W końcu, jakby nie patrzeć, żyli w świecie magii, a w niej niemożliwe zdawało się być codziennością.
Zerknęła na fotel i zaraz jej brew powędrowała ku górze gdy dostrzegła na nim sporej wielkości pająka. Nie do końca przekonana spojrzała na Tildę, która właśnie groziła mu palcem. Gdy zerknęła ponowne w tamtą stronę jego już nie było. Postanowiła jednak zająć fotel, licząc na to, że żaden z podopiecznych Tildy nie ugryzie jej w tyłek.
- Kawy, czarnej. - odpowiedziała krótko, siadając na fotelu. Oczekiwała na powrót znajomej z napojami. A gdy ta pojawiła niedaleko otworzyła teczkę i z brązowej koperty wyciągnęła fiolkę z ciemną cieczą w odcieniu fioletu. - Zaczęłam kurs aurorski. - zaczęła słowem wprowadzenia w momencie w którym wydobywała fiolkę z koperty. Dłoń z nią wyciągnęła w kierunku Tildy. - Dostaliśmy sprawy do zbadania. Próbuję ustalić co to jest. - kontynuowała spokojnie. Zamykając teczkę. Nie dodała nic więcej na temat sprawy. - Byłam już u alchemika. Wykluczył możliwość iż to funkcjonujący eliksir, miał też wątpliwości by była to ingrediencja zwierzęca. - mówiła dalej, w końcu przechodząc do meritum. - Pomyślałam, że może ty, albo twoi przyjaciele będziecie w stanie mi pomóc. - zakończyła milknąć i uśmiechając się lekko, odrobinę krzywo.
Dopiero gdy drzwi się otworzyły zrozumiała, że wstrzymuje lekko oddech. Jak długo się już nie widziały? Zdecydowanie zbyt wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Choć nie tylko czas zdawał się rozpleść niegdyś splecione losy. Skinęła głową na słowa Tildy. Ruszyła za nią, z zaciekawieniem przyglądając się pajęczyną zwisającym z różnych miejsc. Mało kto uważał pająki za urokliwe. Były przydatne, może nawet pożyteczne, jednak brakowało im uroku. Tego jednego była pewna. Nie sądziła jednak wcześniej, że istnieją ludzie, którzy potrafią z nimi rozmawiać. Jednak znów - skoro ona była w stanie zmieniać swój wygląd jedynie polegając na skupieniu, czemu miałoby ją dziwić to, że ktoś rozmawia ze zwierzętami. W końcu, jakby nie patrzeć, żyli w świecie magii, a w niej niemożliwe zdawało się być codziennością.
Zerknęła na fotel i zaraz jej brew powędrowała ku górze gdy dostrzegła na nim sporej wielkości pająka. Nie do końca przekonana spojrzała na Tildę, która właśnie groziła mu palcem. Gdy zerknęła ponowne w tamtą stronę jego już nie było. Postanowiła jednak zająć fotel, licząc na to, że żaden z podopiecznych Tildy nie ugryzie jej w tyłek.
- Kawy, czarnej. - odpowiedziała krótko, siadając na fotelu. Oczekiwała na powrót znajomej z napojami. A gdy ta pojawiła niedaleko otworzyła teczkę i z brązowej koperty wyciągnęła fiolkę z ciemną cieczą w odcieniu fioletu. - Zaczęłam kurs aurorski. - zaczęła słowem wprowadzenia w momencie w którym wydobywała fiolkę z koperty. Dłoń z nią wyciągnęła w kierunku Tildy. - Dostaliśmy sprawy do zbadania. Próbuję ustalić co to jest. - kontynuowała spokojnie. Zamykając teczkę. Nie dodała nic więcej na temat sprawy. - Byłam już u alchemika. Wykluczył możliwość iż to funkcjonujący eliksir, miał też wątpliwości by była to ingrediencja zwierzęca. - mówiła dalej, w końcu przechodząc do meritum. - Pomyślałam, że może ty, albo twoi przyjaciele będziecie w stanie mi pomóc. - zakończyła milknąć i uśmiechając się lekko, odrobinę krzywo.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wróciła z kuchni, trzymając w rękach niedużą tacę z cukiernicą, łyżeczkami i delikatnymi filiżankami, wypełnionymi po brzegi parującą kawą. Postawiła ją ostrożnie na stoliku, po czym usiadła, kątem oka śledząc Tonks, która sięgała właśnie do teczki. Kiedy w jej dłoni pojawiła się brązowa koperta, Tilda zerknęła na nią z żywym zainteresowaniem.
Zaskoczenie wizytą Justine powoli mijało, ustępując szczerej ciekawości. Gdy w półmroku zalśniła fiolka, w pierwszej chwili Tilda pomyślała, że wykonano ją z osobliwego fioletowego szkła, ale już w następnej chwili uświadomiła sobie, że to znajdująca się w niej substancja miała intensywną bakłażanową barwę. Zerkając to na fiolkę, to na Justine, Tilda wsłuchała się uważnie w słowa czarownicy, unosząc lekko brwi, gdy ta zdradziła jej, że podjęła kurs aurorski.
Coś, na co Fancourt nigdy by się nie odważyła.
Nie wyraziła jednak tej myśli na głos, bo kolejne słowa Tonks tylko wzmogły w niej ciekawość. Pokiwała powoli głową, przyjmując fiolkę i obracając ją ostrożnie w dłoni; cokolwiek się w niej znajdowało, raczej nie powinno było skończyć na podłodze salonu Tildy.
- Rozumiem – odpowiedziała po chwili, wciąż wpatrzona w fioletową ciecz zamkniętą w fiolce. - Być może będę w stanie ci pomóc – odpowiedziała z pewnym wahaniem. Choć miała świadomość, że posiadała dość unikatową wiedzę i umiejętności, wolała ich mimo wszystko nie przeceniać. Bez wątpienia nie była mistrzynią w swojej dziedzinie.
Obdarzając Tonks lekkim uśmiechem, podniosła się z fotela i powędrowała do masywnego biurka znajdującego się w głębi pomieszczenia. W jego szufladach oraz na stojących pod ścianą regałach spoczywały opasłe tomy jej własnych notatek, spostrzeżeń i szkiców, a także rozmaite książki i atlasy poświęcone pająkom. Wyszukawszy ten traktujący o pajęczym jadzie, Tilda położyła go na biurku, po czym jeszcze raz przyjrzała się uważnie fiolce, unosząc ją pod światło.
Wypełniająca ją substancja była gęsta i zdawała się niemalże przyklejać do ścianek fiolki. Marszcząc lekko brwi, Tilda odkręciła niewielki korek i powąchała zawartość, lecz nie wyczuła niczego szczególnego. Wciąż niepewna odpowiedzi, postanowiła pójść o krok dalej – otworzyła atlas na odpowiedniej stronie, po czym odszukała na swoim biurku niezapisaną kartkę papieru, od której oderwała skrawek. Następnie, ostrożnie wykonując każdy ruch, wylała na niego dosłownie kroplę tajemniczej substancji – papier natychmiast zabarwił się na bakłażonowy kolor, lecz już w następnej chwili substancja zasyczała i przeżarła go w niektórych miejscach.
Wydawało jej się, że wiedziała już, co znajdowało się w fiolce, lecz dla pewności zerknęła jeszcze do atlasu, z pewną satysfakcją odkrywając, że nie myliła się w swoich spostrzeżeniach.
Zakręciwszy starannie fiolkę powróciła do Tonks, oddając ją czarownicy i siadając z powrotem w fotelu.
- Nie chciałabyś, żeby choć jedna kropla tego jadu znalazła się w twojej kawie – na jej wargach zatańczył krzywy uśmieszek, gdy sięgnęła po swoją filiżankę i upiła z niej drobny łyk. - To jad akromantuli, ogromnego i niezwykle niebezpiecznego pająka. Jest cenny i trudny do pozyskania, a przy okazji również przeraźliwie toksyczny – Justine trzymała w rękach co było jednocześnie majątkiem i bronią. - Widzisz, jak bardzo jest kleisty? Nie ma też zapachu, to go wyróżnia – dodała, mieszając kawę łyżeczką. Ton jej głosu był tak swobodny, jakby rozmawiały o pogodzie. - Jadu akromantuli używa się do ważenia trucizn, więc nigdy nie oczekuj, że zawierający go eliksir będzie miał, powiedzmy, zdrowotne właściwości. Wręcz przeciwnie – na jej usta wypłynął kolejny krzywy uśmiech.
Zaskoczenie wizytą Justine powoli mijało, ustępując szczerej ciekawości. Gdy w półmroku zalśniła fiolka, w pierwszej chwili Tilda pomyślała, że wykonano ją z osobliwego fioletowego szkła, ale już w następnej chwili uświadomiła sobie, że to znajdująca się w niej substancja miała intensywną bakłażanową barwę. Zerkając to na fiolkę, to na Justine, Tilda wsłuchała się uważnie w słowa czarownicy, unosząc lekko brwi, gdy ta zdradziła jej, że podjęła kurs aurorski.
Coś, na co Fancourt nigdy by się nie odważyła.
Nie wyraziła jednak tej myśli na głos, bo kolejne słowa Tonks tylko wzmogły w niej ciekawość. Pokiwała powoli głową, przyjmując fiolkę i obracając ją ostrożnie w dłoni; cokolwiek się w niej znajdowało, raczej nie powinno było skończyć na podłodze salonu Tildy.
- Rozumiem – odpowiedziała po chwili, wciąż wpatrzona w fioletową ciecz zamkniętą w fiolce. - Być może będę w stanie ci pomóc – odpowiedziała z pewnym wahaniem. Choć miała świadomość, że posiadała dość unikatową wiedzę i umiejętności, wolała ich mimo wszystko nie przeceniać. Bez wątpienia nie była mistrzynią w swojej dziedzinie.
Obdarzając Tonks lekkim uśmiechem, podniosła się z fotela i powędrowała do masywnego biurka znajdującego się w głębi pomieszczenia. W jego szufladach oraz na stojących pod ścianą regałach spoczywały opasłe tomy jej własnych notatek, spostrzeżeń i szkiców, a także rozmaite książki i atlasy poświęcone pająkom. Wyszukawszy ten traktujący o pajęczym jadzie, Tilda położyła go na biurku, po czym jeszcze raz przyjrzała się uważnie fiolce, unosząc ją pod światło.
Wypełniająca ją substancja była gęsta i zdawała się niemalże przyklejać do ścianek fiolki. Marszcząc lekko brwi, Tilda odkręciła niewielki korek i powąchała zawartość, lecz nie wyczuła niczego szczególnego. Wciąż niepewna odpowiedzi, postanowiła pójść o krok dalej – otworzyła atlas na odpowiedniej stronie, po czym odszukała na swoim biurku niezapisaną kartkę papieru, od której oderwała skrawek. Następnie, ostrożnie wykonując każdy ruch, wylała na niego dosłownie kroplę tajemniczej substancji – papier natychmiast zabarwił się na bakłażonowy kolor, lecz już w następnej chwili substancja zasyczała i przeżarła go w niektórych miejscach.
Wydawało jej się, że wiedziała już, co znajdowało się w fiolce, lecz dla pewności zerknęła jeszcze do atlasu, z pewną satysfakcją odkrywając, że nie myliła się w swoich spostrzeżeniach.
Zakręciwszy starannie fiolkę powróciła do Tonks, oddając ją czarownicy i siadając z powrotem w fotelu.
- Nie chciałabyś, żeby choć jedna kropla tego jadu znalazła się w twojej kawie – na jej wargach zatańczył krzywy uśmieszek, gdy sięgnęła po swoją filiżankę i upiła z niej drobny łyk. - To jad akromantuli, ogromnego i niezwykle niebezpiecznego pająka. Jest cenny i trudny do pozyskania, a przy okazji również przeraźliwie toksyczny – Justine trzymała w rękach co było jednocześnie majątkiem i bronią. - Widzisz, jak bardzo jest kleisty? Nie ma też zapachu, to go wyróżnia – dodała, mieszając kawę łyżeczką. Ton jej głosu był tak swobodny, jakby rozmawiały o pogodzie. - Jadu akromantuli używa się do ważenia trucizn, więc nigdy nie oczekuj, że zawierający go eliksir będzie miał, powiedzmy, zdrowotne właściwości. Wręcz przeciwnie – na jej usta wypłynął kolejny krzywy uśmiech.
You have witchcraftin your lips
Rozsiadła się w fotelu lekko zapadając się w niego. Zależało jej na tym, by rozwiązać sprawę, którą dostała - niezależnie od tego, czy była ona prawdziwą, czy jedynie fikcyjną. Zamierzała przejść przez kurs najlepiej jak mogła a potem zostać aurorem - jeśli do tego czasu miała jeszcze żyć. Nie miała pojęcia dokąd zaprowadzi ją obrana ścieżka, ale nie martwiła się. Wierzyła, że wybrała dobrze.
Sięgnęła po filiżankę z kawą zaraz po tym, jak podała fiolkę Fancourt, ona nie znała się w ogóle na eliksirach, wiedziała czym są ingrediencje, ale i na nich nie znała się dostatecznie mocno, by móc polegać na swojej wiedzy. Ale nie miała problemów w tym, by poprosić o pomoc kogoś, kto wiedział więcej. A jej przeczucie mówiło jej, że Tilda będzie w stanie jej pomóc. Dlatego postanowiła skierować swoje kroki w jej stronę. Może był to przypadek, ale nie zamierzała z niego nie skorzystać. Widziała zainteresowanie które zaświeciła w tęczówka Tildy. Tak, lubiła zagadki i miała jasny umysł - jaśniejszy niż jej. Uśmiechnęła się leciutko widząc jej uniesione brwi. Zaskoczona? Możliwe, że właśnie taka była, ale z każdym dniem kursu Just uważała, że nigdzie indziej nie pasowała tak bardzo jak właśnie do Biura Aurorów… no i do ramion jednego z nich.
- Na to liczę. - odpowiedziała patrząc jak kobieta zaczyna działać. Właściwie nie wiedziała co robi, ale wyglądała tak, jakby doskonale wiedziała co chce osiągnąć. Dlatego Just milczała, jedynie obserwując jej poczynania. Przeglądanie ksiąg, zerkanie w kierunku fiolki, jakiś test, którego nie rozumiała i którego efektów nie dostrzegła, ale musiały dać jakąś odpowiedź, którą zrozumiała Tilda. Siedziała w milczeniu popijając kawę którą dostała i czekała. Nie poganiała, nie przeszkadzała, miała nadzieję uzyskać odpowiedź. Na tym jej zależało, dlatego pozwoliła by kobieta skupiła się całkowicie. W końcu Tilda podniosła się powracając do niej i wręczając jej fiolkę. Odebrała ją, niebieskie spojrzenie ogniskując na niej, czekała i zmarszczyła lekko brwi gdy padły pierwsze słowa. Spojrzała najpierw na swoją kawę, a później na fiolkę którą znów miała w dłoniach. Znów skupiła uwagę na Tildzie, gdy ta mówiła. Zmarszczyła lekko brwi kiwając głową. Schowała fiolkę do koperty i potem znów sięgnęła po kawę. Dodawany to trucizn i jednocześnie sam będący trucizną jad zabił denata.
- W jaki sposób działa? - zapytała więc, ta informacja mogła jej pomóc, jednak jeśli opis nie będzie się zgadzał wtedy możliwe, że to nie czysty jad, a jednak trucizna który alchemik u którego była nie znał. Znów uniosła filiżankę. Zanim jednak odjęła ją od ust spojrzała na Tildę. - Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. - powiedziała spokojnie. Zajęta własnymi sprawami coraz trudniej przychodziło jej utrzymywanie kontaktów. Przygotowanie do kursu, a potem sam kurs, sprawy zakonu i Próba, wszystko to zajmowało większość jej czasu. I choć szkoda jej było znajomych i więzi, to była gotowa je poświęcić, jeśli dzięki nim mogła zapewnić im spokój. Życie, nad którymi nie zbierały sie burzowe chmury mające przynieść jedynie śmierć i smutek.
Sięgnęła po filiżankę z kawą zaraz po tym, jak podała fiolkę Fancourt, ona nie znała się w ogóle na eliksirach, wiedziała czym są ingrediencje, ale i na nich nie znała się dostatecznie mocno, by móc polegać na swojej wiedzy. Ale nie miała problemów w tym, by poprosić o pomoc kogoś, kto wiedział więcej. A jej przeczucie mówiło jej, że Tilda będzie w stanie jej pomóc. Dlatego postanowiła skierować swoje kroki w jej stronę. Może był to przypadek, ale nie zamierzała z niego nie skorzystać. Widziała zainteresowanie które zaświeciła w tęczówka Tildy. Tak, lubiła zagadki i miała jasny umysł - jaśniejszy niż jej. Uśmiechnęła się leciutko widząc jej uniesione brwi. Zaskoczona? Możliwe, że właśnie taka była, ale z każdym dniem kursu Just uważała, że nigdzie indziej nie pasowała tak bardzo jak właśnie do Biura Aurorów… no i do ramion jednego z nich.
- Na to liczę. - odpowiedziała patrząc jak kobieta zaczyna działać. Właściwie nie wiedziała co robi, ale wyglądała tak, jakby doskonale wiedziała co chce osiągnąć. Dlatego Just milczała, jedynie obserwując jej poczynania. Przeglądanie ksiąg, zerkanie w kierunku fiolki, jakiś test, którego nie rozumiała i którego efektów nie dostrzegła, ale musiały dać jakąś odpowiedź, którą zrozumiała Tilda. Siedziała w milczeniu popijając kawę którą dostała i czekała. Nie poganiała, nie przeszkadzała, miała nadzieję uzyskać odpowiedź. Na tym jej zależało, dlatego pozwoliła by kobieta skupiła się całkowicie. W końcu Tilda podniosła się powracając do niej i wręczając jej fiolkę. Odebrała ją, niebieskie spojrzenie ogniskując na niej, czekała i zmarszczyła lekko brwi gdy padły pierwsze słowa. Spojrzała najpierw na swoją kawę, a później na fiolkę którą znów miała w dłoniach. Znów skupiła uwagę na Tildzie, gdy ta mówiła. Zmarszczyła lekko brwi kiwając głową. Schowała fiolkę do koperty i potem znów sięgnęła po kawę. Dodawany to trucizn i jednocześnie sam będący trucizną jad zabił denata.
- W jaki sposób działa? - zapytała więc, ta informacja mogła jej pomóc, jednak jeśli opis nie będzie się zgadzał wtedy możliwe, że to nie czysty jad, a jednak trucizna który alchemik u którego była nie znał. Znów uniosła filiżankę. Zanim jednak odjęła ją od ust spojrzała na Tildę. - Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. - powiedziała spokojnie. Zajęta własnymi sprawami coraz trudniej przychodziło jej utrzymywanie kontaktów. Przygotowanie do kursu, a potem sam kurs, sprawy zakonu i Próba, wszystko to zajmowało większość jej czasu. I choć szkoda jej było znajomych i więzi, to była gotowa je poświęcić, jeśli dzięki nim mogła zapewnić im spokój. Życie, nad którymi nie zbierały sie burzowe chmury mające przynieść jedynie śmierć i smutek.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie wyraziła tej myśli na głos, nie chcąc wzbudzić w Tonks niepokoju, ale marzyła o tym, by pewnego dnia powiększyć swoją hodowlę o dorodny okaz akromantuli.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pająki te były skrajnie niebezpieczne i wyjątkowo inteligentne, a na dodatek rosły w zastraszającym tempie, jednak wszystkie te cechy czyniły je fascynującymi – przynajmniej w oczach Tildy. To, co przerażało innych ludzi, dla niej samej było tylko kolejną tajemnicą do zbadania i miała całkowitą pewność, że strach przed akromantualami brał się jedynie ze zwykłej niewiedzy.
Gdyby mogła porozmawiać z legendarnym pająkiem chociaż przez chwilę, wniknąć w jego myśli i zbadać nieprzewidywalną naturę, być może dokonałaby czegoś przełomowego.
Ale to były tylko naiwne myśli - plany, których realizacja nie szła w parze z jej możliwościami.
- Niszczy, wyżera niczym kwas – odpowiedziała na pytanie Tonks, mieszając kawę łyżeczką. Choć rzadko miała do czynienia z jadem akromantuli, była świadoma jego właściwości i niejednokrotnie czerpała wiedzę od alchemików, którzy kupowali od niej pajęcze ingrediencje. - Dodany do eliksiru Herbicydy, zabija rośliny i wywołuje u ludzi potężne zatrucie pokarmowe – kontynuowała, odkładając łyżeczkę na spodek i przenosząc spojrzenie na Justine. Nie była pewna, ile informacji mogła jej udzielić, by nie wzbudzić w Tonks podejrzliwości. Klientami Tildy niejednokrotnie były osoby, którym Fancourt nie do końca ufała, ale dopóki płaciły i przychodziły po więcej, nie miała na co narzekać.
Liczył się dla niej przede wszystkim zysk i dyskrecja – nie to, co działo się później z zakupionymi pająkami.
Słysząc padające z ust Justine słowa przeprosin, uniosła lekko brwi, zaskoczona zmianą tematu. Nie miała jej tego za złe – każda z nich miała własne życie, a odkąd Tilda nauczyła się większej ostrożności w kontaktach z jadowitymi pająkami, przestała być stałym gościem na pogotowiu ratunkowym.
- Nie szkodzi. Na pewno masz teraz dużo na głowie – odpowiedziała, potrząsając lekko głową. Wcale nie zazdrościła Tonks kursu jej nowego zajęcia, które bez wątpienia musiało było czasochłonne – a jednocześnie znacznie bardziej niebezpieczne niż praca na pogotowiu. - Ale… – odezwała się nagle, choć zaraz umilkła, niepewna, jak ubrać myśli w słowa. Nie wiedziała też, czy powinna była pozwolić sobie na taką szczerość. - Nie sądzisz, że to niebezpieczne? – odezwała się wreszcie, a jej spojrzenie mimowolnie padło na spoczywającego na stoliku Proroka Codziennego. Czasy były na tyle niespokojne, że głupotą było podejmowanie dodatkowego ryzyka. - Mam na myśli zawód aurora – już żałowała, że cokolwiek powiedziała, ale mimo to postanowiła dokończyć myśl. - To dość ryzykowne, biorąc pod uwagę to, co działo się w ostatnim czasie. I wciąż dzieje.
Nie miała wątpliwości, że zawód aurora polegał na podejmowaniu ryzyka, ale i tak była zdania, że czasem nie warto było wychodzić przed szereg i poświęcać się dla innych ludzi, z których większość nigdy nie zdobyłaby się na podobny gest.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pająki te były skrajnie niebezpieczne i wyjątkowo inteligentne, a na dodatek rosły w zastraszającym tempie, jednak wszystkie te cechy czyniły je fascynującymi – przynajmniej w oczach Tildy. To, co przerażało innych ludzi, dla niej samej było tylko kolejną tajemnicą do zbadania i miała całkowitą pewność, że strach przed akromantualami brał się jedynie ze zwykłej niewiedzy.
Gdyby mogła porozmawiać z legendarnym pająkiem chociaż przez chwilę, wniknąć w jego myśli i zbadać nieprzewidywalną naturę, być może dokonałaby czegoś przełomowego.
Ale to były tylko naiwne myśli - plany, których realizacja nie szła w parze z jej możliwościami.
- Niszczy, wyżera niczym kwas – odpowiedziała na pytanie Tonks, mieszając kawę łyżeczką. Choć rzadko miała do czynienia z jadem akromantuli, była świadoma jego właściwości i niejednokrotnie czerpała wiedzę od alchemików, którzy kupowali od niej pajęcze ingrediencje. - Dodany do eliksiru Herbicydy, zabija rośliny i wywołuje u ludzi potężne zatrucie pokarmowe – kontynuowała, odkładając łyżeczkę na spodek i przenosząc spojrzenie na Justine. Nie była pewna, ile informacji mogła jej udzielić, by nie wzbudzić w Tonks podejrzliwości. Klientami Tildy niejednokrotnie były osoby, którym Fancourt nie do końca ufała, ale dopóki płaciły i przychodziły po więcej, nie miała na co narzekać.
Liczył się dla niej przede wszystkim zysk i dyskrecja – nie to, co działo się później z zakupionymi pająkami.
Słysząc padające z ust Justine słowa przeprosin, uniosła lekko brwi, zaskoczona zmianą tematu. Nie miała jej tego za złe – każda z nich miała własne życie, a odkąd Tilda nauczyła się większej ostrożności w kontaktach z jadowitymi pająkami, przestała być stałym gościem na pogotowiu ratunkowym.
- Nie szkodzi. Na pewno masz teraz dużo na głowie – odpowiedziała, potrząsając lekko głową. Wcale nie zazdrościła Tonks kursu jej nowego zajęcia, które bez wątpienia musiało było czasochłonne – a jednocześnie znacznie bardziej niebezpieczne niż praca na pogotowiu. - Ale… – odezwała się nagle, choć zaraz umilkła, niepewna, jak ubrać myśli w słowa. Nie wiedziała też, czy powinna była pozwolić sobie na taką szczerość. - Nie sądzisz, że to niebezpieczne? – odezwała się wreszcie, a jej spojrzenie mimowolnie padło na spoczywającego na stoliku Proroka Codziennego. Czasy były na tyle niespokojne, że głupotą było podejmowanie dodatkowego ryzyka. - Mam na myśli zawód aurora – już żałowała, że cokolwiek powiedziała, ale mimo to postanowiła dokończyć myśl. - To dość ryzykowne, biorąc pod uwagę to, co działo się w ostatnim czasie. I wciąż dzieje.
Nie miała wątpliwości, że zawód aurora polegał na podejmowaniu ryzyka, ale i tak była zdania, że czasem nie warto było wychodzić przed szereg i poświęcać się dla innych ludzi, z których większość nigdy nie zdobyłaby się na podobny gest.
You have witchcraftin your lips
Uniosła filiżankę do ust i upiła trochę ciepłego jeszcze płynu. Wzrok co jakiś czas uciekał z sylwetki Tildy by zawisnąć na czymś, co stało niedaleko. Za każdym razem jednak wracał. Nigdy nie rozumiała trochę do końca jak to działa - umiejętność rozmowy z pająkami - może działało tak jak jej metamorfomagia. Po prostu. Przy niektórych zmianach nie musiała się nawet wysilać za mocno. Tilda pewnie mowę pająków rozumiała jak obcy język, który dobrze znała, albo swój rodzimy. Uśmiechnęła się leciutko do własnych myśli, jednak głos Tildy opuścił wargi. Sięgnęła po teczkę i zapisała w niej kilka słów, właściwie dokładnie tych, które podała. Miała wszystko, czego potrzebowała. Jednak zmarszczyła brwi nad czymś myśląc jeszcze.
- Myślisz, że dodany do jedzenia, lub napoju mógłby być niewyczuwalny? - zapytała nadal myśląc o przydzielonej jej sprawie. Głowa pozostawała w jej obrębie, jakby nie potrafiąc się od niej uwolnić. Ale stwierdziła, że w sumie to dobrze. Wiedziała, że gdy się położy w ciszy, jej mózg odnajdzie odpowiednie wnioski, jeśli zbierze dostatecznie dużo informacji. Taka już była, a sen już od jakiegoś czasu nie przychodził jej łatwo.
Zapatrzyła się w ścianę, dopiero głos Tildy ponownie wyrwał ją z rozmyślań. Brzmiała tak samo jak Pomona. Każdy usprawiedliwiał jakoś jej nieobecność. Tylko nie wiedziała czy przed nią, czy przed samą sobą. Przeniosła na nią spojrzenie. Zrzuciła jeden z butów i podciągnęła nogę na fotel. Naturalnie, zwyczajnie, po swojemu. Zmarszczyła brwi na jej pytanie. Odchyliła się w fotelu upijając trochę kawy.
- Niebezpieczne jak cholera. - odpowiedziała szczerze znajomej unosząc lekko kącik ust ku górze, jakby Tonks wyzywała cały świat by przyszedł i spróbował ponownie rzucić ją na kolana. Grymas jednak zszedł z twarzy, gdy zastanowiła się nad czymś mocniej.
- Nigdy nie umiałam stać z boku, gdy komuś działa się krzywda. Gdy znęcano się nad tymi, którzy sami nie potrafili się obronić. W kwietniu zostałam wezwana na przesłuchania, na które zaproszono jedynie mugolaków. Obezwładnili nas tam i wywieźli. Kilka dni, tyle zabrano mi z życia, niewiele Tilda, ale nigdy nie zapomnę tego co mnie tam spotkało. Nigdy nie odzyskam już matki. Nigdy nie pogodzę się z tym, że musiała przez to przejść niewinna, krucha osoba. Widziałam też, co działo się pod Ministerstwem. Zło nie znika i nie odchodzi, ktoś musi podjąć się walki z nim. - wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się łagodnie. Uniosła filiżankę do ust i westchnęła lekko. Nie miała już oporów przed tym, by mówić głośno o tym co ją spotkało. A potem wcale nie działo się lepiej. Wiedziała co działo się ze światem i wiedziała o nadciągającej wojnie o której niektórzy nie mieli pojęcia. - Nie każdy ma siłę by walczyć, nie każdy musi ją mieć. - byliśmy różni, każdy inny przecież. - Ale nikt nie wmówi mi nigdy, Tilda, że jestem gorsza, bo moja krew jest brudna. - zakończyła, trochę chyba za mocno się rozwodząc. Znów westchnęła i odchyliła lekko głowę by zaśmiać się lekko. - Moja mama zawsze mawiała, że los to parszywy gość. - zakończyła, a obraz matki pojawił się jej przed oczami. Krótkie uczucie tęsknoty przetoczyło się po ciele.
- Myślisz, że dodany do jedzenia, lub napoju mógłby być niewyczuwalny? - zapytała nadal myśląc o przydzielonej jej sprawie. Głowa pozostawała w jej obrębie, jakby nie potrafiąc się od niej uwolnić. Ale stwierdziła, że w sumie to dobrze. Wiedziała, że gdy się położy w ciszy, jej mózg odnajdzie odpowiednie wnioski, jeśli zbierze dostatecznie dużo informacji. Taka już była, a sen już od jakiegoś czasu nie przychodził jej łatwo.
Zapatrzyła się w ścianę, dopiero głos Tildy ponownie wyrwał ją z rozmyślań. Brzmiała tak samo jak Pomona. Każdy usprawiedliwiał jakoś jej nieobecność. Tylko nie wiedziała czy przed nią, czy przed samą sobą. Przeniosła na nią spojrzenie. Zrzuciła jeden z butów i podciągnęła nogę na fotel. Naturalnie, zwyczajnie, po swojemu. Zmarszczyła brwi na jej pytanie. Odchyliła się w fotelu upijając trochę kawy.
- Niebezpieczne jak cholera. - odpowiedziała szczerze znajomej unosząc lekko kącik ust ku górze, jakby Tonks wyzywała cały świat by przyszedł i spróbował ponownie rzucić ją na kolana. Grymas jednak zszedł z twarzy, gdy zastanowiła się nad czymś mocniej.
- Nigdy nie umiałam stać z boku, gdy komuś działa się krzywda. Gdy znęcano się nad tymi, którzy sami nie potrafili się obronić. W kwietniu zostałam wezwana na przesłuchania, na które zaproszono jedynie mugolaków. Obezwładnili nas tam i wywieźli. Kilka dni, tyle zabrano mi z życia, niewiele Tilda, ale nigdy nie zapomnę tego co mnie tam spotkało. Nigdy nie odzyskam już matki. Nigdy nie pogodzę się z tym, że musiała przez to przejść niewinna, krucha osoba. Widziałam też, co działo się pod Ministerstwem. Zło nie znika i nie odchodzi, ktoś musi podjąć się walki z nim. - wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się łagodnie. Uniosła filiżankę do ust i westchnęła lekko. Nie miała już oporów przed tym, by mówić głośno o tym co ją spotkało. A potem wcale nie działo się lepiej. Wiedziała co działo się ze światem i wiedziała o nadciągającej wojnie o której niektórzy nie mieli pojęcia. - Nie każdy ma siłę by walczyć, nie każdy musi ją mieć. - byliśmy różni, każdy inny przecież. - Ale nikt nie wmówi mi nigdy, Tilda, że jestem gorsza, bo moja krew jest brudna. - zakończyła, trochę chyba za mocno się rozwodząc. Znów westchnęła i odchyliła lekko głowę by zaśmiać się lekko. - Moja mama zawsze mawiała, że los to parszywy gość. - zakończyła, a obraz matki pojawił się jej przed oczami. Krótkie uczucie tęsknoty przetoczyło się po ciele.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Obserwowała, jak Tonks zapisuje jej słowa na skrawku papieru, tknięta dziwną myślą, że nagle stała się niemalże autorytetem. Niemalże miało tu jednak kluczowe znaczenie - alchemia była jej niespełnioną pasją, gorzkim rozczarowaniem i porzuconym marzeniem, ale wciąż nosiła w sobie okruchy wiedzy, którą chłonęła kiedyś z żywym zainteresowaniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była wszechwiedząca - pewnie czuła się tylko w temacie pajęczych ingrediencji.
- Nie, na szczęście ma tak ohydny smak, że z pewnością wyczułabyś go, gdyby ktoś dodał go do twojego napoju lub jedzenia – odpowiedziała na kolejne pytanie, unosząc do ust filiżankę z kawą. - Być może wyjątkowo utalentowany alchemik byłby w stanie zamaskować smak jadu, ale nie wiem, na ile to prawdopodobne. Nigdy też nie słyszałam o podobnych przypadkach.
Mogłaby zapytać. Niewinnie podrążyć temat, by dostarczyć Tonks więcej informacji. Ale powstrzymała się przed wysunięciem podobnej propozycji, wiedząc, że przecież obiecała sobie, by nigdy nie dociekać ani nie zdawać swoim klientom niepotrzebnych pytań, które mogłyby wzbudzić w nich podejrzliwość.
Wysłuchała Justine w milczeniu, wzdrygając się nieznacznie, gdy z ust kobiety padły słowa o przesłuchaniu. Tilda rzadko kiedy myślała o swoim statusie krwi – w tych szalonych czasach czysta krew dawała jej bezpieczeństwo, na pozór nie musiała się więc niczym martwić – ale los nie był tak łaskawy dla Justine i jej matki. Współczuła im, naprawdę nie wątpiła, że wycierpiały zbyt wiele, choć w oczach Tildy walka z systemem, którą podejmowała Justine, była walką z wiatrakami.
- Rozumiem. Przykro mi, że cię to spotkało – odpowiedziała cicho. Ale czy naprawdę rozumiała? Stała przecież na uboczu, poza nurtem wydarzeń, które wstrząsały Wielką Brytanią. Nie podejmowała dyskusji, nie zabierała głosu ani nie miała odwagi, by ubrać w słowa skrywane gdzieś głęboko myśli – w przeciwieństwie do Tonks. - A jeśli to wszystko zajdzie za daleko…? – zapytała po chwili, zanim zdołała ugryźć się w język. Trzymana przez nią filiżanka zadrżała lekko, dlatego Tilda odstawiła ją z cichym stukiem na blat stolika. - Jak długo można walczyć? – dodała zaraz, wciąż starając się zrozumieć opór Justine. - Proszę, nie zrozum mnie źle, ale może w pewnym momencie lepiej jest uciec i ocalić własne życie niż poświęcić je w przegranej walce. Zgadzam się z tobą, że zło nie odchodzi, jednak czasem można się przed nim ukryć – miała nadzieję, że nie uraziła Justine tą sugestią; jej słowa podyktowane były wyłącznie troską o Tonks, której bojownicza natura mogła doprowadzić ją kiedyś do zguby.
Ale tego Tilda nie powiedziała już na głos.
- Nie, na szczęście ma tak ohydny smak, że z pewnością wyczułabyś go, gdyby ktoś dodał go do twojego napoju lub jedzenia – odpowiedziała na kolejne pytanie, unosząc do ust filiżankę z kawą. - Być może wyjątkowo utalentowany alchemik byłby w stanie zamaskować smak jadu, ale nie wiem, na ile to prawdopodobne. Nigdy też nie słyszałam o podobnych przypadkach.
Mogłaby zapytać. Niewinnie podrążyć temat, by dostarczyć Tonks więcej informacji. Ale powstrzymała się przed wysunięciem podobnej propozycji, wiedząc, że przecież obiecała sobie, by nigdy nie dociekać ani nie zdawać swoim klientom niepotrzebnych pytań, które mogłyby wzbudzić w nich podejrzliwość.
Wysłuchała Justine w milczeniu, wzdrygając się nieznacznie, gdy z ust kobiety padły słowa o przesłuchaniu. Tilda rzadko kiedy myślała o swoim statusie krwi – w tych szalonych czasach czysta krew dawała jej bezpieczeństwo, na pozór nie musiała się więc niczym martwić – ale los nie był tak łaskawy dla Justine i jej matki. Współczuła im, naprawdę nie wątpiła, że wycierpiały zbyt wiele, choć w oczach Tildy walka z systemem, którą podejmowała Justine, była walką z wiatrakami.
- Rozumiem. Przykro mi, że cię to spotkało – odpowiedziała cicho. Ale czy naprawdę rozumiała? Stała przecież na uboczu, poza nurtem wydarzeń, które wstrząsały Wielką Brytanią. Nie podejmowała dyskusji, nie zabierała głosu ani nie miała odwagi, by ubrać w słowa skrywane gdzieś głęboko myśli – w przeciwieństwie do Tonks. - A jeśli to wszystko zajdzie za daleko…? – zapytała po chwili, zanim zdołała ugryźć się w język. Trzymana przez nią filiżanka zadrżała lekko, dlatego Tilda odstawiła ją z cichym stukiem na blat stolika. - Jak długo można walczyć? – dodała zaraz, wciąż starając się zrozumieć opór Justine. - Proszę, nie zrozum mnie źle, ale może w pewnym momencie lepiej jest uciec i ocalić własne życie niż poświęcić je w przegranej walce. Zgadzam się z tobą, że zło nie odchodzi, jednak czasem można się przed nim ukryć – miała nadzieję, że nie uraziła Justine tą sugestią; jej słowa podyktowane były wyłącznie troską o Tonks, której bojownicza natura mogła doprowadzić ją kiedyś do zguby.
Ale tego Tilda nie powiedziała już na głos.
You have witchcraftin your lips
Właściwie cieszyła się, że jej kroki skierowała właśnie tutaj. Tilda pomogła jej bardziej, niż była tego świadoma. Teraz rozwiązanie zagadki miało być prostsze, gdy rozumiała już z czym miała się mierzyć. Słuchała jej słów uważnie marszcząc lekko jasne brwi. Zapisała kolejne informacje notując przy nich kilka wniosków, jeden z nich podkreślając kilka razy. Zamknęła teczkę i włożyła ją do torby, która leżała obok jej stóp. Napiła się znów kawy. Na ten moment, na kilka chwil póki nie wróci do mieszkania, mogła zostawić tą sprawę. Wiedziała, że do niej wróci, bo wnioski tłukły się do jej głowy z różnych strony. Jednak pytanie zadane przez Tildę powróciło jej świadomość do pomieszczenia w którym się znajdowała i osoby z którą rozmawiała. Zawiesiła błękitne niczym bezchmurne spojrzenie na Tildzie, która siedziała niedaleko. Ludzie zawsze mówili, że im przykro. Przykro, że ją to spotkało, ale niewielu z nich zdawało sobie sprawę co prawdziwie znaczyło to przeżyć. Przejść przez to piekło. Trzymać w dłoniach martwe, ciepłe ciało człowieka, które się kochało. Człowieka, który cię wychował. Mieć świadomość, że w domu nie rozejdzie się już nigdy smakowity smak szarlotki, którą tylko ona potrafiła zrobić właśnie w taki konkretny sposób. Widziała, jak Tilda zadaje sobie milcząco pytania. Dostrzegała to w jej spojrzeniu, niepewność, może niezrozumienie. Ale nie pytała, unosząc filiżankę i upijając z niej ponownie. Spojrzała na nią, a potem znów wróciła do Tildy wzrokiem i uniosła leciutko jedną brew. Filiżanka którą trzymała zadrżała lekko. Ale Tonks nie skomentowała tego, udając że nie zauważyła tego drobnego gestu. Na drugie z pytań też nie odpowiedziała od razu widząc, że na ustach Tildy kłębią się jeszcze inne słowa. Gdy je wypowiedziała Tonks uśmiechnęła się lekko, łagodnie. W jej oczach nie dało się dostrzec urazy, czy potępienia.
- Pytasz jak długo można walczyć. - podjęła spokojnie odchylając się w fotelu i spoglądając na sufit, przez chwilę wpatrywała się w niego zastanawiając nad odpowiedzią. - Myślę, że tak długo, jak jest się w stanie i jest to konieczne. - opuściła głowę i znów spojrzała na znajomą twarz. Przez chwilę mierzyła je spojrzeniem, zbierając słowa w zdania. - Nie walczę dla siebie, Tildo. - powiedziała poważnie w jej kierunku. - Walczę dla tych, którzy nie potrafią. Dla tych, co nie są świadomi, albo nie dostrzegają zagrożenia - po to, by nigdy nie musieli zmierzyć się z nim twarzą w twarz. Walczę dla zwykłych ludzi, dla tych których nie znam i dla tych, których znam. Walczę by inni, nawet jeśli sytuacja będzie przegrana, mogli zyskać kilka minut by uciec i ocalić swoje życie. Nie da ukryć się przed złem, bo zło czai się w ciemności i cieniu. Gdy gasną światła, wtedy ono odnajduje do nas drogę. Nie uraziły mnie twoje słowa. - zapewniła ją uśmiechając się w jej kierunku lekko. - I wiem, że nie każdy rozumie decyzje, które podjęłam. Ale jestem świadoma zagrożeń, które z nich wynikają. Możliwe, że umrę walcząc. Ale jeśli tak zginę w zgodzie z własnym sumieniem. - uniosła ponownie filiżankę do ust, wypijając kolejny łyk letniego już napoju ciekawa na reakcję Tildy na wypowiedziane przez nią słowa.
- Pytasz jak długo można walczyć. - podjęła spokojnie odchylając się w fotelu i spoglądając na sufit, przez chwilę wpatrywała się w niego zastanawiając nad odpowiedzią. - Myślę, że tak długo, jak jest się w stanie i jest to konieczne. - opuściła głowę i znów spojrzała na znajomą twarz. Przez chwilę mierzyła je spojrzeniem, zbierając słowa w zdania. - Nie walczę dla siebie, Tildo. - powiedziała poważnie w jej kierunku. - Walczę dla tych, którzy nie potrafią. Dla tych, co nie są świadomi, albo nie dostrzegają zagrożenia - po to, by nigdy nie musieli zmierzyć się z nim twarzą w twarz. Walczę dla zwykłych ludzi, dla tych których nie znam i dla tych, których znam. Walczę by inni, nawet jeśli sytuacja będzie przegrana, mogli zyskać kilka minut by uciec i ocalić swoje życie. Nie da ukryć się przed złem, bo zło czai się w ciemności i cieniu. Gdy gasną światła, wtedy ono odnajduje do nas drogę. Nie uraziły mnie twoje słowa. - zapewniła ją uśmiechając się w jej kierunku lekko. - I wiem, że nie każdy rozumie decyzje, które podjęłam. Ale jestem świadoma zagrożeń, które z nich wynikają. Możliwe, że umrę walcząc. Ale jeśli tak zginę w zgodzie z własnym sumieniem. - uniosła ponownie filiżankę do ust, wypijając kolejny łyk letniego już napoju ciekawa na reakcję Tildy na wypowiedziane przez nią słowa.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Gdyby ktoś zapytał ją, czy istniało coś, za co byłaby skłonna walczyć i zapłacić najwyższą cenę, nie potrafiłaby odpowiedzieć – bo walka nie leżała w jej naturze. Była świadoma zła i okrucieństwa, które rządziły tym światem, ale wolała nie wychodzić im naprzeciw, w milczeniu poddając się rzeczywistości, która otaczała ją ze wszystkich stron niczym pajęczy kokon. Nie próbowała jej kwestionować, choć z całą pewnością mogła. Może nawet powinna była – przeżycia Tonks wstrząsnęły nią, mimo że już wcześniej była świadoma narastającej niechęci wobec czarodziejów mugolskiej krwi i jej brutalnej eskalacji.
Mimo to nie miała w sobie tyle odwagi co Justine – odwagi, której w pewnym sensie jej zazdrościła, a którą jednocześnie uważała za ryzykowną. Tonks nie przebierała w słowach, mówiła pewnie i Tilda nie wątpiła, że padające z jej ust słowa nie były tylko pustymi formułkami – naprawdę musiała w nie wierzyć, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła Tilda. Nie potrafiła jednak pozbyć się przeczucia, że słowa – jakkolwiek silne – zawsze mogły stać się źródłem tragedii, trafiwszy do niewłaściwych uszu.
Może właśnie dlatego Tilda zatrzymywała je dla siebie, a gdy już musiała je wypowiedzieć, odmierzała je niczym lekarstwo, pełna obaw, że ich dawka przypadkiem okaże się śmiertelna.
Poczuła ulgę, gdy dostrzegła na ustach Justine lekki uśmiech – a więc nie posunęła się za daleko, sugerując jej, że ucieczka miała więcej sensu niż walka.
- Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić to samo co ty. Walczyć dla innych, nawet nie wiedząc, kim są i czy zrobiliby to samo dla mnie – słowa dość bezwiednie wypłynęły z jej ust, ale mimo wszystko nie próbowała ich powstrzymać. - Nic dziwnego, że nie zostałam aurorką – uniosła nieznacznie kąciki ust.
Choć na twarzy Justine malował się łagodny uśmiech, jej słowa brzmiały poważnie – na tyle, że Tilda również spoważniała, zastanawiając się głęboko, co powiedzieć. Wizja Tonks poświęcającej swoje życie w wyższym celu nie brzmiała optymistycznie – i z samej sympatii do czarownicy Tilda wolałaby odwieść ją od tego pomysłu. Zdążyła się już jednak przekonać się, że Tonks nie rzucała słów na wiatr, więc pozostawało jej tylko zaakceptować tę śmiałą deklarację.
- Mimo wszystko wolałabym, żebyś nie umierała – odpowiedziała wreszcie, przenosząc spojrzenie na czarownicę. - Ale chyba taka postawa czyni cię odpowiednią kandydatką na aurorkę – lękliwy, dbający tylko o siebie auror nie sprawdziłby się zbyt dobrze – wiedziała o tym nawet Tilda, której nigdy nie przeszło przez myśl, by obrać tę ścieżkę kariery. - Mam tylko nadzieję, że nie pożałujesz tych decyzji.
Nie istniało nic gorszego od zmagania się z poczuciem winy i rozpamiętywania przeszłości, której nie można było już zmienić. Ale jeśli Justine była pewna swoich wyborów, być może jej to nie groziło.
Mimo to nie miała w sobie tyle odwagi co Justine – odwagi, której w pewnym sensie jej zazdrościła, a którą jednocześnie uważała za ryzykowną. Tonks nie przebierała w słowach, mówiła pewnie i Tilda nie wątpiła, że padające z jej ust słowa nie były tylko pustymi formułkami – naprawdę musiała w nie wierzyć, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła Tilda. Nie potrafiła jednak pozbyć się przeczucia, że słowa – jakkolwiek silne – zawsze mogły stać się źródłem tragedii, trafiwszy do niewłaściwych uszu.
Może właśnie dlatego Tilda zatrzymywała je dla siebie, a gdy już musiała je wypowiedzieć, odmierzała je niczym lekarstwo, pełna obaw, że ich dawka przypadkiem okaże się śmiertelna.
Poczuła ulgę, gdy dostrzegła na ustach Justine lekki uśmiech – a więc nie posunęła się za daleko, sugerując jej, że ucieczka miała więcej sensu niż walka.
- Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić to samo co ty. Walczyć dla innych, nawet nie wiedząc, kim są i czy zrobiliby to samo dla mnie – słowa dość bezwiednie wypłynęły z jej ust, ale mimo wszystko nie próbowała ich powstrzymać. - Nic dziwnego, że nie zostałam aurorką – uniosła nieznacznie kąciki ust.
Choć na twarzy Justine malował się łagodny uśmiech, jej słowa brzmiały poważnie – na tyle, że Tilda również spoważniała, zastanawiając się głęboko, co powiedzieć. Wizja Tonks poświęcającej swoje życie w wyższym celu nie brzmiała optymistycznie – i z samej sympatii do czarownicy Tilda wolałaby odwieść ją od tego pomysłu. Zdążyła się już jednak przekonać się, że Tonks nie rzucała słów na wiatr, więc pozostawało jej tylko zaakceptować tę śmiałą deklarację.
- Mimo wszystko wolałabym, żebyś nie umierała – odpowiedziała wreszcie, przenosząc spojrzenie na czarownicę. - Ale chyba taka postawa czyni cię odpowiednią kandydatką na aurorkę – lękliwy, dbający tylko o siebie auror nie sprawdziłby się zbyt dobrze – wiedziała o tym nawet Tilda, której nigdy nie przeszło przez myśl, by obrać tę ścieżkę kariery. - Mam tylko nadzieję, że nie pożałujesz tych decyzji.
Nie istniało nic gorszego od zmagania się z poczuciem winy i rozpamiętywania przeszłości, której nie można było już zmienić. Ale jeśli Justine była pewna swoich wyborów, być może jej to nie groziło.
You have witchcraftin your lips
Zdziwiła ją chęć Tildy do rozmowy, choć nie pokazała tego po sobie. A może bardziej zainteresowała. Znała Tildę dobrze, mocniej w czasach Hogwartu, później ich znajomość oddaliła się, choć nie pozostawały sobie obce. Chyba po prostu chciała pasować, pasować i nie musieć wybierać. I nie winiła jej za to, sama kiedyś czuła podobnie. Sama zmagała się próbując zrozumieć, czemu jest nie taka, czemu jej krew nie jest dobra, skoro wszyscy krwawili tak samo. Ale w końcu doszła do wniosków - własnych. Z nią wszystko było w porządku, to inni, próbowali twierdzić, że jest inaczej. Nie ubodły jej też słowa, które wypowiedziała. Ona od zawsze starała się pomagać, a chęć tej pomocy finalnie eskalowała do miejsca w którym była teraz. Pamiętała też ciągoty Tildy ku ślizgonom i pamiętała słowa, które jej wtedy wypowiedziała. Jednak nigdy nie oceniała cudzych decyzji, tak długo, jak nie miały wpływu na innych.
- Oh. - wypowiedziała marszcząc jasne brwi na kilka chwil, zaraz jednak uśmiechnęła się w kierunku znajomej czarownicy. Uniosła filiżankę i dopiła z niej resztkę prawie zimnej już kawy. Odstawiła ją na stolik. - Każdego z nas do działań popychają inne bodźce. Każdy też jest inny. Gdybyśmy wszyscy byli w stanie walczyć, cierpiałby na tym inne rzeczy. - wzruszyła lekko ramionami i uniosła dłoń, by założyć za ucho zbłąkany kosmyk włosów. - Wierzę, że dlatego jesteśmy różni, byśmy mogli różnie różnie się spędzać i odnajdować różne cele. - jasne tęczówki wpatrywały się w kobietę o niecodziennych zdolnościach. Równie rzadkiej co ta, którą posiadała ona - a jednak tak bardzo innej. Na kolejne słowa które wypadły z jej ust Tonks zaśmiała się bo jej słowa wpuściły coś lekkiego na jej serce. Rozbawiła ją.
- Spokojnie, Tildo. Nie jest tak łatwo mnie zabić. - zapewniła ją, widząc coś w rodzaju może lęku a może troski w jej spojrzeniu. Położyła dłonie na nogach i przejechała po nich kilka razy. - Stratą czasu jest żałować rzeczy, które pozbawione są naszego wpływu. Jeśli kiedyś określę swoje decyzje mianem złych, postaram się by kolejne podjąć odpowiednie. - zapewniła ją, podnosząc się do pionu. Schyliła się by podnieść z podłogi torbę, którą zarzuciła na ramiona i spojrzała z góry na kobietę przez chwilę się nad czymś zastanawiając. Uśmiechnęła się lekko, łagodnie i ponownie uniosła dłoń by założyć kosmyk włosów za ucho, który wypadł wraz z podnoszeniem ciała do pionu. - Wiesz, Tildo. Walczyć można na więcej, niż jeden sposób. - powiedziała spokojnie, nie chowając uśmiechu, który ostatnio zdawał jej się bardziej niewygodny, może mniej prawdziwy. - Dziękuję za pomoc. - powiedziała tym samym kończąc spotkanie. Zabrała jej i tak więcej czasu niż powinna, ale teraz miała już na czymś oprzeć dalsze działania w sprawie. - Odprowadzę się sama. - powiedziała machając rękę, by kobieta się nie podnosiła. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi mając nadzieję, że wszechświat nigdy nie upomni się o Tildę - a może raczej nie zmusi jej do tego, by podjęła decyzję. Walczyła przecież też po to, by ona nie musiała.
| zt
- Oh. - wypowiedziała marszcząc jasne brwi na kilka chwil, zaraz jednak uśmiechnęła się w kierunku znajomej czarownicy. Uniosła filiżankę i dopiła z niej resztkę prawie zimnej już kawy. Odstawiła ją na stolik. - Każdego z nas do działań popychają inne bodźce. Każdy też jest inny. Gdybyśmy wszyscy byli w stanie walczyć, cierpiałby na tym inne rzeczy. - wzruszyła lekko ramionami i uniosła dłoń, by założyć za ucho zbłąkany kosmyk włosów. - Wierzę, że dlatego jesteśmy różni, byśmy mogli różnie różnie się spędzać i odnajdować różne cele. - jasne tęczówki wpatrywały się w kobietę o niecodziennych zdolnościach. Równie rzadkiej co ta, którą posiadała ona - a jednak tak bardzo innej. Na kolejne słowa które wypadły z jej ust Tonks zaśmiała się bo jej słowa wpuściły coś lekkiego na jej serce. Rozbawiła ją.
- Spokojnie, Tildo. Nie jest tak łatwo mnie zabić. - zapewniła ją, widząc coś w rodzaju może lęku a może troski w jej spojrzeniu. Położyła dłonie na nogach i przejechała po nich kilka razy. - Stratą czasu jest żałować rzeczy, które pozbawione są naszego wpływu. Jeśli kiedyś określę swoje decyzje mianem złych, postaram się by kolejne podjąć odpowiednie. - zapewniła ją, podnosząc się do pionu. Schyliła się by podnieść z podłogi torbę, którą zarzuciła na ramiona i spojrzała z góry na kobietę przez chwilę się nad czymś zastanawiając. Uśmiechnęła się lekko, łagodnie i ponownie uniosła dłoń by założyć kosmyk włosów za ucho, który wypadł wraz z podnoszeniem ciała do pionu. - Wiesz, Tildo. Walczyć można na więcej, niż jeden sposób. - powiedziała spokojnie, nie chowając uśmiechu, który ostatnio zdawał jej się bardziej niewygodny, może mniej prawdziwy. - Dziękuję za pomoc. - powiedziała tym samym kończąc spotkanie. Zabrała jej i tak więcej czasu niż powinna, ale teraz miała już na czymś oprzeć dalsze działania w sprawie. - Odprowadzę się sama. - powiedziała machając rękę, by kobieta się nie podnosiła. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi mając nadzieję, że wszechświat nigdy nie upomni się o Tildę - a może raczej nie zmusi jej do tego, by podjęła decyzję. Walczyła przecież też po to, by ona nie musiała.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź