Oko zakochanej
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Oko zakochanej
Jedna z rozpowszechnionych w czarodziejskim świecie legend traktuje o pięknej młódce, która popełniła samobójstwo z powodu pochłaniającej ją miłości do swego narzeczonego zaginionego podczas polowania na smoka. Według podań, uczyniła to nieopodal wijącej się, obecnie gęsto porośniętej wierzbowej alei - podobno właśnie tu upadło ciało dziewczyny, a z jej krystalicznie czystego serca wypłynęło kilka kropli krwi, z których wyrosło drzewo o silnych korzeniach i uformowanym w korze zdumiewającym kształcie przypominającym ludzkie oko. Nieprzypadkowo można odnieść wrażenie, że drzewo bacznie obserwuje otoczenie. Plotki bowiem głoszą, iż każdy zakochany, zamartwiający się o swą drugą połówkę, może liczyć na swojego rodzaju prezent od tajemniczej czarownicy, która sprawuje pieczę nad tym zakątkiem. Wystarczy, że przybysz zbliży się do drzewa wiedziony tęsknotą bądź lękiem o życie najbliżej osoby. Jeśli przejdzie próbę czystości swych intencji, a duch rośliny uwierzy w szczerość uczucia, zdarzy się coś nadzwyczajnego: drzewo uroni ludzką łzę, tak dużą jak zaciśnięta kobieca pięść. Wtedy też - przez zaledwie moment, nim łza spadnie na ziemię i wsiąknie w trawę - wewnątrz łzy przywodzącej na myśl kryształową kulę zakochany będzie mógł dostrzec to, co dokładnie w tej chwili robi miłość jego życia oraz upewnić się, czy jest ona bezpieczna.
Aby przejść próbę czystości intencji należy opisać uczucia, jakimi postać darzy ukochaną osobą, na przykład poprzez przywoływanie związanych z tą osobą najpiękniejszych wspomnień. Rzut kością k100 tylko wtedy, gdy wizja dotyczy osoby darzonej szczerą miłością, niezależnie od jej charakteru - może to być miłość romantyczna, lecz również przyjacielska, rodzicielska lub braterska.
Drzewo roni łzę, jeśli ST wynosi minimum 80.
W danym miesiącu fabularnym możesz rzucać kością tylko raz. Jeśli osoba, która pojawia się w wizji, jest aktywnym graczem, należy uzgodnić z nią to, co dokładnie ukaże się we łzie.
Lokacja zawiera kości.Aby przejść próbę czystości intencji należy opisać uczucia, jakimi postać darzy ukochaną osobą, na przykład poprzez przywoływanie związanych z tą osobą najpiękniejszych wspomnień. Rzut kością k100 tylko wtedy, gdy wizja dotyczy osoby darzonej szczerą miłością, niezależnie od jej charakteru - może to być miłość romantyczna, lecz również przyjacielska, rodzicielska lub braterska.
Drzewo roni łzę, jeśli ST wynosi minimum 80.
W danym miesiącu fabularnym możesz rzucać kością tylko raz. Jeśli osoba, która pojawia się w wizji, jest aktywnym graczem, należy uzgodnić z nią to, co dokładnie ukaże się we łzie.
29.12
Chociaż Daniel lubił wylegiwać się do późna, to wypił czarną kawę już o wschodzie słońca. Wiedział, że nie zmruży już dziś oka ani nie usiedzi na miejscu. Wstawał nowy dzień, skacowany Nokturn budził się do życia, a z nieba spadał przedziwny deszcz. Wroński nagle poczuł się zmęczony ciasnymi uliczkami i Śmiertelnego Nokturnu - normalnie lubił tą duszącą atmosferę, ale dzisiaj coś przypominało mu o innych miejscach, innych czasach i innym życiu. Nawet nie wiedział, że za dziwaczny nastrój odpowiada przedziwny deszcz - że to on budzi w nim spokój i przywołuje do domu.
W kieszeni trzymał znaleziony godzinę wcześniej kryształ i udał się na kolejne łowy, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Szedł szybkim krokiem, a krople deszczu osiadały na jego twarzy i wąsach, ale żadna nie przemieniła się jeszcze w skarb. Nogi zaś niosły go same w stronę dalszych dzielnic Londynu, zamieszkiwanych przez pięknych, przedsiębiorczych i bogatych. Przez jego dawną rodzinę.
Zazwyczaj nie mógł o nich myśleć bez ukłucia gniewu, bez tłumionego bólu. Ale dzisiaj wszystko było inne, łącznie z jego nastrojem. Idąc, wspominał treningi szermierki z bratem, wspólne zabawy na strychu, polskie pieśni matki.
Szła dzieweczka do laseczka, do zielonego... ha ha!
Korciło go, by zajrzeć w okna dawnego domu. Wrońscy senior i junior nadal tam mieszkali, o ile było mu wiadomo. Blask wschodzącego słońca dopiero oświetlał rosę na trawie. Może jeszcze spali, może mógłby zakraść się do środka bezkarnie? Może...mógłby nawet się tam włamać i zabrać sobie jakąś pamiątkę?
To właśnie pokusa przestępstwa wytrąciła go z błogiego nastroju.
Napotkała myśliweczka... ha ha! - głos matki, słyszalny tylko w zakamarkach pamięci, śmiał się z niego i jego sentymentalizmu. Cóż czeka go w domu? Upokorzenie. Jeszcze miałby pecha i zobaczył ojca. Zacisnął pięści i spontanicznie skręcił jak najdalej od siedziby Wrońskich, w stronę lasu. Szedł coraz szybciej i szybciej, hamując gniew na siebie samego. Rozpaczliwie usiłował myśleć o czymś neutralnym, o czymś wesołym, ale deszcz rozpraszał go skutecznie. Nie budził już spokoju, mroził lodem i przypominał o innej przedziwnej nocy; o wybuchu magii pierwszego maja. Dan znalazł się wtedy w podobnym lesie, w zupełnie innych okolicznościach. Przymknął oczy i na moment znów znalazł się tam - z paskudnym rozszczepieniem, kaszlący krwią i zupełnie zdezorientowany. Zdany na łaskę innych, a przecież spędził osiem lat na Nokturnie właśnie po to, aby uniezależnić się od ludzi. Już od najmłodszych lat nauczył się, że nic nie jest dane bezinteresownie - nic oprócz krzywdy. Musiał sam zapracować na wszystko - na miejsce przy rodzinnym stole, na sympatię Ślizgonów, na utrzymanie. Razy pasem zbierał zaś za darmo, z najbardziej błahego powodu. Gdyby sam znalazł siebie, rannego, w czarnomagicznym chaosie, to zostawiłby się na pastwę losu. Ale najpierw schyliłby się po sakiewkę, różdżkę i może buty.
Powinien tam wtedy umrzeć, zziębnięty, ranny i okradziony. Ale obudził się z pełną sakiewką, podleczonymi ranami i wspomnieniem jej twarzy.
Właśnie dlatego wracał teraz pamięcią do tamtych chwil. Tylko po to, aby znów przypomnieć sobie jej twarz, ciepły głos, delikatne dłonie przepełnione uzdrawiającą magią. Dzisiaj znów działo się coś dziwnego - gdzie ona teraz była? Czy spała słodko we własnym domu, czy była bezpieczna?
Oparł się o najbliższe drzewo, nie zauważając nawet oka widocznego w korze. Zamiast tego, śledził w głowie jej ścieżki - drogę do świętego Munga, ulubioną kawiarnię, szlaki, które wydeptywała w Londynie gdy teleportacja nie działała. Znalazł swoją wybawicielkę, obserwował ją z ukrycia, ale nadal nie znał jej imienia. I z przerażeniem uświadomił sobie, że jeśli znikną anomalie i wróci teleportacja, to straci również możliwość swoich dyskretnych obserwacji.
Że jest teraz tutaj, w lesie, daleko. Że jeśli jego wybawicielce coś grozi, to tkwi tutaj bezużyteczny i nigdy nie spłaci swojego długu.
Miał już wiele okazji, aby zastąpić jej drogę na ulicy, zagadać, odwdzięczyć się złotem lub pomocą. Ale do tej pory się nie odwdzięczał, tak jakby dług był słodkim ciężarem, a nie poczuciem winy, którego trzeba się pozbyć. Westchnął cicho, nie rozumiejąc, czemu wciąż myśli o tamtej kobiecie, skoro nade wszystko cenił niezależność, skoro zrywał wszystkie więzi. Pewnie ona już dawno o nim zapomniała, szczególnie jeśli codziennie uzdrawiała ludzi. Ughhhh. Pokręcił głową i spojrzał na ziemię, na której lśnił biały kryształ. Podniósł go, a zarazem zdawało mu się, że widzi chyba...coś jeszcze? Czy to tylko rosa?
Chociaż Daniel lubił wylegiwać się do późna, to wypił czarną kawę już o wschodzie słońca. Wiedział, że nie zmruży już dziś oka ani nie usiedzi na miejscu. Wstawał nowy dzień, skacowany Nokturn budził się do życia, a z nieba spadał przedziwny deszcz. Wroński nagle poczuł się zmęczony ciasnymi uliczkami i Śmiertelnego Nokturnu - normalnie lubił tą duszącą atmosferę, ale dzisiaj coś przypominało mu o innych miejscach, innych czasach i innym życiu. Nawet nie wiedział, że za dziwaczny nastrój odpowiada przedziwny deszcz - że to on budzi w nim spokój i przywołuje do domu.
W kieszeni trzymał znaleziony godzinę wcześniej kryształ i udał się na kolejne łowy, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Szedł szybkim krokiem, a krople deszczu osiadały na jego twarzy i wąsach, ale żadna nie przemieniła się jeszcze w skarb. Nogi zaś niosły go same w stronę dalszych dzielnic Londynu, zamieszkiwanych przez pięknych, przedsiębiorczych i bogatych. Przez jego dawną rodzinę.
Zazwyczaj nie mógł o nich myśleć bez ukłucia gniewu, bez tłumionego bólu. Ale dzisiaj wszystko było inne, łącznie z jego nastrojem. Idąc, wspominał treningi szermierki z bratem, wspólne zabawy na strychu, polskie pieśni matki.
Szła dzieweczka do laseczka, do zielonego... ha ha!
Korciło go, by zajrzeć w okna dawnego domu. Wrońscy senior i junior nadal tam mieszkali, o ile było mu wiadomo. Blask wschodzącego słońca dopiero oświetlał rosę na trawie. Może jeszcze spali, może mógłby zakraść się do środka bezkarnie? Może...mógłby nawet się tam włamać i zabrać sobie jakąś pamiątkę?
To właśnie pokusa przestępstwa wytrąciła go z błogiego nastroju.
Napotkała myśliweczka... ha ha! - głos matki, słyszalny tylko w zakamarkach pamięci, śmiał się z niego i jego sentymentalizmu. Cóż czeka go w domu? Upokorzenie. Jeszcze miałby pecha i zobaczył ojca. Zacisnął pięści i spontanicznie skręcił jak najdalej od siedziby Wrońskich, w stronę lasu. Szedł coraz szybciej i szybciej, hamując gniew na siebie samego. Rozpaczliwie usiłował myśleć o czymś neutralnym, o czymś wesołym, ale deszcz rozpraszał go skutecznie. Nie budził już spokoju, mroził lodem i przypominał o innej przedziwnej nocy; o wybuchu magii pierwszego maja. Dan znalazł się wtedy w podobnym lesie, w zupełnie innych okolicznościach. Przymknął oczy i na moment znów znalazł się tam - z paskudnym rozszczepieniem, kaszlący krwią i zupełnie zdezorientowany. Zdany na łaskę innych, a przecież spędził osiem lat na Nokturnie właśnie po to, aby uniezależnić się od ludzi. Już od najmłodszych lat nauczył się, że nic nie jest dane bezinteresownie - nic oprócz krzywdy. Musiał sam zapracować na wszystko - na miejsce przy rodzinnym stole, na sympatię Ślizgonów, na utrzymanie. Razy pasem zbierał zaś za darmo, z najbardziej błahego powodu. Gdyby sam znalazł siebie, rannego, w czarnomagicznym chaosie, to zostawiłby się na pastwę losu. Ale najpierw schyliłby się po sakiewkę, różdżkę i może buty.
Powinien tam wtedy umrzeć, zziębnięty, ranny i okradziony. Ale obudził się z pełną sakiewką, podleczonymi ranami i wspomnieniem jej twarzy.
Właśnie dlatego wracał teraz pamięcią do tamtych chwil. Tylko po to, aby znów przypomnieć sobie jej twarz, ciepły głos, delikatne dłonie przepełnione uzdrawiającą magią. Dzisiaj znów działo się coś dziwnego - gdzie ona teraz była? Czy spała słodko we własnym domu, czy była bezpieczna?
Oparł się o najbliższe drzewo, nie zauważając nawet oka widocznego w korze. Zamiast tego, śledził w głowie jej ścieżki - drogę do świętego Munga, ulubioną kawiarnię, szlaki, które wydeptywała w Londynie gdy teleportacja nie działała. Znalazł swoją wybawicielkę, obserwował ją z ukrycia, ale nadal nie znał jej imienia. I z przerażeniem uświadomił sobie, że jeśli znikną anomalie i wróci teleportacja, to straci również możliwość swoich dyskretnych obserwacji.
Że jest teraz tutaj, w lesie, daleko. Że jeśli jego wybawicielce coś grozi, to tkwi tutaj bezużyteczny i nigdy nie spłaci swojego długu.
Miał już wiele okazji, aby zastąpić jej drogę na ulicy, zagadać, odwdzięczyć się złotem lub pomocą. Ale do tej pory się nie odwdzięczał, tak jakby dług był słodkim ciężarem, a nie poczuciem winy, którego trzeba się pozbyć. Westchnął cicho, nie rozumiejąc, czemu wciąż myśli o tamtej kobiecie, skoro nade wszystko cenił niezależność, skoro zrywał wszystkie więzi. Pewnie ona już dawno o nim zapomniała, szczególnie jeśli codziennie uzdrawiała ludzi. Ughhhh. Pokręcił głową i spojrzał na ziemię, na której lśnił biały kryształ. Podniósł go, a zarazem zdawało mu się, że widzi chyba...coś jeszcze? Czy to tylko rosa?
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Drzewo milczało, a Daniel nie był nawet świadomy, że kora ukazuje wizje wybranym. Magii tego miejsca widać nie spodobały się jego myśli ani uczucia, których sam nie potrafił nazwać. Nie darzył w końcu Jennifer typową miłością, nie wychował się razem z kuzynką. Zamiast zmężnieć i podejść do na-razie-nieznajomej, tylko przeżywał swój ratunek w myślach, tak jak teraz. Nie chciał przypominać sobie o własnej słabości i bezsilności. Doskonale wiedział, że wykrwawiłby się na śmierć gdyby nie ona, a świadomość, że zawdzięcza komuś życie, kłuła go niczym bolesny cierń.
Dlatego zacisnął mocno dłonie na kłującym krysztale, usiłując nie myśleć o majowej nocy i powrócić do rzeczywistości. Rzeczywistości jeszcze dziwniejszej i bardziej niepokojącej - bo choć biały deszcz dziwnie uspokajał Daniela, to Wroński nie chciał być sztucznie uspokajany i podchodził z nieufnością do magicznych wspomagaczy nastroju.
Gdy wróci na Nokturn, podpyta o to zjawisko znajomych uczonych i alchemików - to była ich działka bardziej niż jego. Na razie postanowił skupić się na tym, co umiał. Na szukaniu skarbów. Kryształy wydawały się cenne, chciał więc pozyskać ich jeszcze więcej.
Deszcz nie zachowywał się jednak tak, jak Wroński by sobie tego życzył. Krople opadały mu na nos, dłonie i twarz, spływały po wąsach i brwiach, ale pozostawały wodą lub lodem. Dotychczas tylko dwie skrystalizowały się w jego rękach i podejrzewał, że chodzi tutaj o konkretny rodzaj magicznej energii, reagujący na daną osobę. Intuicja podpowiadała mu, by nie sięgać po różdżkę. Przymknął więc oczy, usiłując się skupić. Na swojej magii, na potędze, na chęci przygód, na ciekawości.
Zadziałało. Po chwili poczuł coś twardego na swojej dłoni. Zacisnął ją mocno, a potem schował trzeci już kryształ do kieszeni.
Dlatego zacisnął mocno dłonie na kłującym krysztale, usiłując nie myśleć o majowej nocy i powrócić do rzeczywistości. Rzeczywistości jeszcze dziwniejszej i bardziej niepokojącej - bo choć biały deszcz dziwnie uspokajał Daniela, to Wroński nie chciał być sztucznie uspokajany i podchodził z nieufnością do magicznych wspomagaczy nastroju.
Gdy wróci na Nokturn, podpyta o to zjawisko znajomych uczonych i alchemików - to była ich działka bardziej niż jego. Na razie postanowił skupić się na tym, co umiał. Na szukaniu skarbów. Kryształy wydawały się cenne, chciał więc pozyskać ich jeszcze więcej.
Deszcz nie zachowywał się jednak tak, jak Wroński by sobie tego życzył. Krople opadały mu na nos, dłonie i twarz, spływały po wąsach i brwiach, ale pozostawały wodą lub lodem. Dotychczas tylko dwie skrystalizowały się w jego rękach i podejrzewał, że chodzi tutaj o konkretny rodzaj magicznej energii, reagujący na daną osobę. Intuicja podpowiadała mu, by nie sięgać po różdżkę. Przymknął więc oczy, usiłując się skupić. Na swojej magii, na potędze, na chęci przygód, na ciekawości.
Zadziałało. Po chwili poczuł coś twardego na swojej dłoni. Zacisnął ją mocno, a potem schował trzeci już kryształ do kieszeni.
Self-made man
15.05
List od Cilliana nie powinien go zaskakiwać, w końcu przywykł do czysto korespondencyjnego kontaktu, do pilnowania cudzych interesów na długi dystans. Zaskoczyła go przedstawiona w liście prośba o spotkanie. Macnair wrócił, czyżby? Niegdyś Wroński łudził się, że będzie angielskimi oczyma przyjaciela ("przyjaciela..."?) tylko na kilka miesięcy, ale potem stracił wiarę, że Cill pofatyguje się jeszcze do Anglii. Zwłaszcza podczas szalejących anomalii.
Próbując wybrać ustronne i nieszpetne miejsce, przypomniał sobie o lesie, w którym znalazł tajemniczy biały kryształ pod koniec grudnia. Były z nim związane jakieś idiotyczne legendy, ale Wroński zostawił je już za sobą. Może i bywał przesądny, ale na pewno nie przy swoich kumplach. Był ciepły majowy wieczór, pod starym drzewem będzie można w spokoju usiąść i porozmawiać...
...o czym rozmawia się z dawnym przyjacielem po wieloletniej nieobecności? Wroński przeczuwał, że skupią się głównie na omówieniu wspólnych interesów, powinni skupić się głównie na tym. A jednak coś nieprzyjemnie go uwierało. Prawdę mówiąc, interesy prościej robiło się z obcymi ludźmi, a nie z kolegami z Hogwartu. Z ludźmi, z którymi nie łączyło go wspomnienie pierwszej wypitej wódki, pierwszych nielegalnie zarobionych pieniędzy, pierwszych rad jak podrywać dziewczyny (wtedy, o zgrozo, Daniel przyjmował je od starszego Ślizgona, wątpiąc jeszcze we własne instynkty) i pierwszej wygranej bójki. Merlinie, Cill pamiętał pewnie nawet, że Wroński nadał kiedyś imię swojej szabli do szermierki.
Nowa szabla, przytroczona teraz do jego boku, też została zresztą Heleną - ale Daniel jeszcze nie przyznał się nikomu z nowych znajomych, że nazywa swoje bronie.
Pojawił się na miejscu pierwszy, usiadł wygodnie pod drzewem i pociągnął spory łyk ze swojej piersiówki. Pamiętał, że Cill nie przepadał w szkole za procentami (pewnie dlatego, że przegrał z młodszym gówniarzem pojedynek na picie piwa - to był zresztą jeden z dumniejszych momentów czternastoletniego Dana), ale liczył na to, że dawny druh wydoroślał. A nawet jeśli nie, coś czuł, że jemu samemu będzie potrzebny smak wódki aby zadać pytanie "gdzie byłeś, co robiłeś?" bez pretensji w głosie.
-Gdzie cię wywiało? - rzucił wesoło, na widok zbliżającego się Macnaira. Bez pretensji w głosie.
List od Cilliana nie powinien go zaskakiwać, w końcu przywykł do czysto korespondencyjnego kontaktu, do pilnowania cudzych interesów na długi dystans. Zaskoczyła go przedstawiona w liście prośba o spotkanie. Macnair wrócił, czyżby? Niegdyś Wroński łudził się, że będzie angielskimi oczyma przyjaciela ("przyjaciela..."?) tylko na kilka miesięcy, ale potem stracił wiarę, że Cill pofatyguje się jeszcze do Anglii. Zwłaszcza podczas szalejących anomalii.
Próbując wybrać ustronne i nieszpetne miejsce, przypomniał sobie o lesie, w którym znalazł tajemniczy biały kryształ pod koniec grudnia. Były z nim związane jakieś idiotyczne legendy, ale Wroński zostawił je już za sobą. Może i bywał przesądny, ale na pewno nie przy swoich kumplach. Był ciepły majowy wieczór, pod starym drzewem będzie można w spokoju usiąść i porozmawiać...
...o czym rozmawia się z dawnym przyjacielem po wieloletniej nieobecności? Wroński przeczuwał, że skupią się głównie na omówieniu wspólnych interesów, powinni skupić się głównie na tym. A jednak coś nieprzyjemnie go uwierało. Prawdę mówiąc, interesy prościej robiło się z obcymi ludźmi, a nie z kolegami z Hogwartu. Z ludźmi, z którymi nie łączyło go wspomnienie pierwszej wypitej wódki, pierwszych nielegalnie zarobionych pieniędzy, pierwszych rad jak podrywać dziewczyny (wtedy, o zgrozo, Daniel przyjmował je od starszego Ślizgona, wątpiąc jeszcze we własne instynkty) i pierwszej wygranej bójki. Merlinie, Cill pamiętał pewnie nawet, że Wroński nadał kiedyś imię swojej szabli do szermierki.
Nowa szabla, przytroczona teraz do jego boku, też została zresztą Heleną - ale Daniel jeszcze nie przyznał się nikomu z nowych znajomych, że nazywa swoje bronie.
Pojawił się na miejscu pierwszy, usiadł wygodnie pod drzewem i pociągnął spory łyk ze swojej piersiówki. Pamiętał, że Cill nie przepadał w szkole za procentami (pewnie dlatego, że przegrał z młodszym gówniarzem pojedynek na picie piwa - to był zresztą jeden z dumniejszych momentów czternastoletniego Dana), ale liczył na to, że dawny druh wydoroślał. A nawet jeśli nie, coś czuł, że jemu samemu będzie potrzebny smak wódki aby zadać pytanie "gdzie byłeś, co robiłeś?" bez pretensji w głosie.
-Gdzie cię wywiało? - rzucił wesoło, na widok zbliżającego się Macnaira. Bez pretensji w głosie.
Self-made man
Ostatnio zmieniony przez Daniel Wroński dnia 15.01.21 17:40, w całości zmieniany 1 raz
Ostrożnie wybierał osoby, z którymi planował spotkać się w najbliższym czasie, wiedząc, że perspektywa pozostania w kraju wymusi na nim dotarcie do tych jednostek, z jakimi zwykle utrzymywał jedynie listowny kontakt. Wysłanie sowy do Daniela, odsuwał w czasie, mimo świadomości, że to on pierwszy powinien wiedzieć o zmianie sytuacji. Wroński był jedną z niewielu osób, z którymi nie łączyły go więzi krwi, a mimo to ufał mu jak nikomu innemu. Z perspektywy czasu przyjaciel w pełni na to zasłużył, pozostając na długie lata jego oczami i uszami w okolicach Londynu. Dzięki niemu wiedział, co aktualnie jest potrzebne w półświatku angielskiego marginesu społecznego.
Prośba o spotkanie dotarła jednak do celu, a zaproponowane miejsce, wzbudziło rozbawienie i lekką konsternację. Nie odmówił, mając to w sumie gdzieś po dłuższym zastanowieniu. Spotykali się już w dziwniejszych miejscach, które czasami nawet jego odrzucały, co zdarzało się naprawdę rzadko.
Nigdy nie kłócił się z tym, że łatwiej robić interesy z ludźmi, którzy są ci całkowicie obojętni. Tak było prościej, gdy z danej transakcji wyciągało się maksymalnie dużo dla siebie, a ochłap rzucony drugiej stronie przestawał być zmartwieniem z chwilą, kiedy traciło się daną osobą z oczu. Zawsze trzymał się chłodnego podejścia, rozgraniczając najbardziej, jak się dało kwestie prywatne z zawodowymi. Z wyjątkiem od tej reguły, miał się dziś zobaczyć i omówić kilka spraw, lecz zakładał, że ów spotkanie będzie głównie przyjacielską pogawędką i okazją, by spalić trochę diablego. Tej małej słabości nie odmawiali sobie nigdy, a przynajmniej do momentu, aż dawał się przekonać do wychylenia kilku szklanek mocniejszych alkoholi. Niestety słaba głowa do wysokoprocentowych trunków, zawsze go gubiła.
Udając się w konkretne miejsce, nie potrafił pozbyć się myśli skupionych bardziej na interesach. Nie zamierzał rezygnować ze współpracy, lecz ograniczyć ją w pewnym stopniu zważywszy na to, że był już na miejscu, a Matthew Ross musiał w końcu w sposób jak najbardziej naturalny zniknąć ze świadomości wszystkich, którzy go znali lub wiedzieli o nim, zastąpiony nazwiskiem Macnair.
Zbliżając się, odszukał wzrokiem przyjaciela, by zaraz podjeść do niego.
- Co to za dziwna wesołość? – rzucił zaczepnie, unikając odpowiedzi na jego pytanie.- Daj spokój, jak chcesz, to wyrzuć trochę jadu i pretensji z siebie, że tyle zajął mi powrót na stare śmieci – dodał, prowokując, gotów na wysłuchiwanie złości. Znał Daniela na tyle, że wiedział, gdy za pewnymi emocjami ukrywał zdecydowanie inne… i czasami sam łapał się na tym, że robił to samo, jakby nauczył się tego od starego przyjaciela. Chyba, że tym razem się mylił?
Prośba o spotkanie dotarła jednak do celu, a zaproponowane miejsce, wzbudziło rozbawienie i lekką konsternację. Nie odmówił, mając to w sumie gdzieś po dłuższym zastanowieniu. Spotykali się już w dziwniejszych miejscach, które czasami nawet jego odrzucały, co zdarzało się naprawdę rzadko.
Nigdy nie kłócił się z tym, że łatwiej robić interesy z ludźmi, którzy są ci całkowicie obojętni. Tak było prościej, gdy z danej transakcji wyciągało się maksymalnie dużo dla siebie, a ochłap rzucony drugiej stronie przestawał być zmartwieniem z chwilą, kiedy traciło się daną osobą z oczu. Zawsze trzymał się chłodnego podejścia, rozgraniczając najbardziej, jak się dało kwestie prywatne z zawodowymi. Z wyjątkiem od tej reguły, miał się dziś zobaczyć i omówić kilka spraw, lecz zakładał, że ów spotkanie będzie głównie przyjacielską pogawędką i okazją, by spalić trochę diablego. Tej małej słabości nie odmawiali sobie nigdy, a przynajmniej do momentu, aż dawał się przekonać do wychylenia kilku szklanek mocniejszych alkoholi. Niestety słaba głowa do wysokoprocentowych trunków, zawsze go gubiła.
Udając się w konkretne miejsce, nie potrafił pozbyć się myśli skupionych bardziej na interesach. Nie zamierzał rezygnować ze współpracy, lecz ograniczyć ją w pewnym stopniu zważywszy na to, że był już na miejscu, a Matthew Ross musiał w końcu w sposób jak najbardziej naturalny zniknąć ze świadomości wszystkich, którzy go znali lub wiedzieli o nim, zastąpiony nazwiskiem Macnair.
Zbliżając się, odszukał wzrokiem przyjaciela, by zaraz podjeść do niego.
- Co to za dziwna wesołość? – rzucił zaczepnie, unikając odpowiedzi na jego pytanie.- Daj spokój, jak chcesz, to wyrzuć trochę jadu i pretensji z siebie, że tyle zajął mi powrót na stare śmieci – dodał, prowokując, gotów na wysłuchiwanie złości. Znał Daniela na tyle, że wiedział, gdy za pewnymi emocjami ukrywał zdecydowanie inne… i czasami sam łapał się na tym, że robił to samo, jakby nauczył się tego od starego przyjaciela. Chyba, że tym razem się mylił?
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Macnair był nie tylko niezastąpionym przyjacielem (może i nieobecnym, ale jednym z niewielu, jakich Wroński miał w swoim życiu; szczególnie, że znali się jeszcze od czasów Hogwartu i że Cillian jako jeden z nielicznych pamiętał dawnego Daniela - nieco wymuskanego Ślizgona z dobrego domu, a nie wąsatego twardziela z Nokturnu), ale i wartościowym wspólnikiem. Może i współpraca z Cillianem nie była głównym źródłem zarobku Daniela, ale bycie "oczyma i uszami" w Londynie płaciło bardzo dobrze i Wroński - chyba zbyt sentymentalnie - zdążył się zżyć z biznesem przyjaciela. Na pewno nie byłby zachwycony, słysząc, że Matthew Ross zamierzał ograniczyć współpracę. Biznesowo nie wróżyło to dobrze, zawsze było miło mieć dodatkowy dochód, a ogólna sytuacja w Londynie wydawała się teraz irytująco niestabilna.
Niezależnie od tego, co oznaczał powrót "Rossa" dla biznesu, Daniel szczerze cieszył się z powrotu Cilliana, przyjaciela. O ile wciąż mógł nazywać ich relację przyjaźnią, wszak ostatnio utrzymywali znajomość głównie listownie.
Wyglądało jednak na to, że nic się nie zmieniło. Jak zawsze przenikliwy Cill zauważył, że Wroński - jak zwykle - uwielbia dusić w sobie pretensje. Daniela nieco to rozbawiło, ułatwiając szczerość.
-Może nie wyleję jadu, ale po ludzku Ci zazdroszczę, że ominąłeś anomalie i wszystkie inne... zawieruchy. - wzruszył ramionami, nie nazywając Bezksiężycowej Nocy po imieniu. Zdawał sobie sprawę, że miał gigantycznego pecha, przypadkowo znajdując się w samym centrum antymugolskiej czystkii że zanadto obchodził go los pewnej wiedźmiej strażniczki o promugolskich poglądach. Gdyby nie to, pewnie podszedłby do politycznych zmian nieco obojętniej, dopiero stopniowo odkrywając ich negatywny wpływ na ekonomię. Co prawda, niektóre źrodła zarobku znikały wraz z opuszczającymi Londyn mieszkańcami, ale inne się otwierały. Przemyt ludzi mógłby być teraz bardzo opłacalny, ale nie miał zamiaru proponować nic Cillowi, zanim ten sam się nie wypowie. Spotkali się aby nadrobić stracony czas i omówić bieżące interesy, a nie roztrząsać nowinki polityczne.
Uniósł w górę piersiówkę, posyłając kumplowi znaczący uśmiech.
-Po wódce zawsze mi wesoło. - z grzeczności wysunął trunek w stronę kompana, ale wiedział, że Cill nie gustuje w aż tak mocnych alkoholach. -Chyba. - że masz coś lepszego, co jeszcze bardziej nas rozweseli? - zagaił wyczekująco. Macnair wiedziął, że Wroński nigdy nie pogardzi dawką diablego. -Wróciłeś cały i zdrowy, czas poświętować. Opowiedz mi, co się u ciebie działo. - zaproponował, choć doskonale wiedział, że Macnair opowie mu tylko to, co uzna za stosowne. To nic, przyzwyczaił się.
Niezależnie od tego, co oznaczał powrót "Rossa" dla biznesu, Daniel szczerze cieszył się z powrotu Cilliana, przyjaciela. O ile wciąż mógł nazywać ich relację przyjaźnią, wszak ostatnio utrzymywali znajomość głównie listownie.
Wyglądało jednak na to, że nic się nie zmieniło. Jak zawsze przenikliwy Cill zauważył, że Wroński - jak zwykle - uwielbia dusić w sobie pretensje. Daniela nieco to rozbawiło, ułatwiając szczerość.
-Może nie wyleję jadu, ale po ludzku Ci zazdroszczę, że ominąłeś anomalie i wszystkie inne... zawieruchy. - wzruszył ramionami, nie nazywając Bezksiężycowej Nocy po imieniu. Zdawał sobie sprawę, że miał gigantycznego pecha, przypadkowo znajdując się w samym centrum antymugolskiej czystki
Uniósł w górę piersiówkę, posyłając kumplowi znaczący uśmiech.
-Po wódce zawsze mi wesoło. - z grzeczności wysunął trunek w stronę kompana, ale wiedział, że Cill nie gustuje w aż tak mocnych alkoholach. -Chyba. - że masz coś lepszego, co jeszcze bardziej nas rozweseli? - zagaił wyczekująco. Macnair wiedziął, że Wroński nigdy nie pogardzi dawką diablego. -Wróciłeś cały i zdrowy, czas poświętować. Opowiedz mi, co się u ciebie działo. - zaproponował, choć doskonale wiedział, że Macnair opowie mu tylko to, co uzna za stosowne. To nic, przyzwyczaił się.
Self-made man
Po wydarzeniach sprzed kilku lat nie sądził, że będzie gotów jeszcze nazwać kogokolwiek przyjacielem, ale Wroński chyba nigdy nie utracił tego miana. Co prawda zerwał z nim kontakt na przeszło rok, gdy zwyczajnie nie potrafi poradzić sobie z tym, co się wydarzyło. Czas, w jakim wracał do pełni sił oraz później, gdy stał się mordercą mającym na dłoniach krew przyjaciela-zdrajcy, pomogły mu jednak w pewien niezrozumiały sposób. Po dwunastu miesiącach wysłał znów sowę, ponownie włączył Wrońskiego w swoje interesy jako wspólnika i nie zawiódł się na nim. Nigdy nie poruszyli tematu tamtej przerwy za co Macnair był mu wdzięczny po dziś dzień, gdy bez zbędnych pytań powrócili wtenczas do rutyny współpracy. Tak było zdecydowanie łatwiej, a na szczerą rozmowę może jeszcze kiedyś przyjdzie czas, ale nawet teraz nie wydawało się odpowiednie. Do pewnych decyzji i czynów nie chciał przyznawać się na głos, mimo że nie uważał, iż zrobił coś, czego nie zrozumiałby Daniel. Nie bez powodu dogadywali się na tyle przez tyle lat… wiedzieli o sobie dość, aby nie spodziewać się czegoś niemożliwego.
Co mogło uspokoić Wrońskiego, Cillian nadal nie wiedział, czy pozostanie tutaj dość długo, aby musieć całkowicie usunąć Rossa z życia i tym samym zamknąć ich współpracę na tym konkretnym poziomie. Możliwe, że była to jedynie krótka przerwa, która nawet jemu była czasami potrzebna.
Zawsze bawiła go ta jedna znacząca różnica; Daniel był gotów dusić w sobie wiele, a Macnair nie wahał się i nie przebierał wyjątkowo w słowach, gdy coś działało mu na nerwy. Zawsze wolał bezpośredniość, która finalnie ułatwiała odsiew ludzi, którzy w niedługim czasie zaczęliby go irytować.
- Nawet ja cieszę się, że nie było mnie w pobliżu, gdy dodatkowej rozrywki dostarczały anomalie. Trochę o nich słyszałem, ale pewnie to nadal nic w porównaniu do życia z tym na co dzień. Ponoć okropnie wypaczały zaklęcia… - skupił spojrzenie na przyjacielu, chcąc usłyszeć potwierdzenie lub zaprzeczenie. Był pewien, że Wroński zdradzi coś o tym co nękało Anglię jeszcze jakiś czas temu.
Był w sumie ciekaw jak Daniel radził sobie w obecnej sytuacji, gdy po takich zmianach najpewniej ciężko było o lepszy zarobek na polu jego działania. Obstawiał również, że może o czymś nie wiedzieć, coś jeszcze umykało jego uwadze, ale miał czas, aby to nadrobić.
- Tyle to pamiętam – odparł, by zaraz pokręcić głową. Nie zamierzał znów pić z przyjacielem, zdecydowanie źle kończył wtedy. W tej dziedzinie był od zawsze na przegranej pozycji, nie mając dość mocnej głowy do wysoko procentowych alkoholi i dlatego miał coś innego, co tolerował. Wyciągnął z kieszeni papierośnicę, lecz jej zawartość zdecydowanie nie była taka zwykła. Niedawno zakupione diable, podzielone na dziesięć sztuk miało umilić czas w różnych sytuacjach. Odpalając jednego papierosa, podał resztę Wrońskiemu.
- Zawsze mam coś, co jest lepsze niż wódka – stwierdził z krzywym uśmieszkiem. Zerknął na niego, kiedy ten zaproponował, aby opowiedział co się działo. Obaj wiedzieli, że słowa, które padną będą jedynie niewielką częścią wszystkiego, co się wydarzyło. Cill nigdy nie był chętny do zwierzania się z czegokolwiek, wiedziony wyuczonym podejściem, aby jak najmniej zdradzać szczegółów.
- Nic szczególnie wartego uwagi, a o czym nie pisałbym ci już.- odparł, ale zaraz uświadomił sobie, że jednej kwestii nie poruszył, bo nie było okazji.- Chyba że kontrakt, który przeszedł mi koło nosa… gdy zechciało mi się wracać do Anglii. Miałem szansę na trochę wyjechać za ocean, znów popracować dla jakiegoś ważniaka, który odławia tamtejszą faunę… a raczej robią to za niego inni, a ten cieszy się sławą – nawet nie ukrywał niechęci do owego człowieka, ale póki płacił dość dobrze, był w stanie zdzierżyć wiele.- Potrzebował łowcy i szmuglera, prawie idealnie – mruknął, bo Daniel najlepiej wiedział, że Cillian nie łączył zbyt chętnie, tych dwóch zajęć. Nie bez powodu istniał przecież Ross.
Co mogło uspokoić Wrońskiego, Cillian nadal nie wiedział, czy pozostanie tutaj dość długo, aby musieć całkowicie usunąć Rossa z życia i tym samym zamknąć ich współpracę na tym konkretnym poziomie. Możliwe, że była to jedynie krótka przerwa, która nawet jemu była czasami potrzebna.
Zawsze bawiła go ta jedna znacząca różnica; Daniel był gotów dusić w sobie wiele, a Macnair nie wahał się i nie przebierał wyjątkowo w słowach, gdy coś działało mu na nerwy. Zawsze wolał bezpośredniość, która finalnie ułatwiała odsiew ludzi, którzy w niedługim czasie zaczęliby go irytować.
- Nawet ja cieszę się, że nie było mnie w pobliżu, gdy dodatkowej rozrywki dostarczały anomalie. Trochę o nich słyszałem, ale pewnie to nadal nic w porównaniu do życia z tym na co dzień. Ponoć okropnie wypaczały zaklęcia… - skupił spojrzenie na przyjacielu, chcąc usłyszeć potwierdzenie lub zaprzeczenie. Był pewien, że Wroński zdradzi coś o tym co nękało Anglię jeszcze jakiś czas temu.
Był w sumie ciekaw jak Daniel radził sobie w obecnej sytuacji, gdy po takich zmianach najpewniej ciężko było o lepszy zarobek na polu jego działania. Obstawiał również, że może o czymś nie wiedzieć, coś jeszcze umykało jego uwadze, ale miał czas, aby to nadrobić.
- Tyle to pamiętam – odparł, by zaraz pokręcić głową. Nie zamierzał znów pić z przyjacielem, zdecydowanie źle kończył wtedy. W tej dziedzinie był od zawsze na przegranej pozycji, nie mając dość mocnej głowy do wysoko procentowych alkoholi i dlatego miał coś innego, co tolerował. Wyciągnął z kieszeni papierośnicę, lecz jej zawartość zdecydowanie nie była taka zwykła. Niedawno zakupione diable, podzielone na dziesięć sztuk miało umilić czas w różnych sytuacjach. Odpalając jednego papierosa, podał resztę Wrońskiemu.
- Zawsze mam coś, co jest lepsze niż wódka – stwierdził z krzywym uśmieszkiem. Zerknął na niego, kiedy ten zaproponował, aby opowiedział co się działo. Obaj wiedzieli, że słowa, które padną będą jedynie niewielką częścią wszystkiego, co się wydarzyło. Cill nigdy nie był chętny do zwierzania się z czegokolwiek, wiedziony wyuczonym podejściem, aby jak najmniej zdradzać szczegółów.
- Nic szczególnie wartego uwagi, a o czym nie pisałbym ci już.- odparł, ale zaraz uświadomił sobie, że jednej kwestii nie poruszył, bo nie było okazji.- Chyba że kontrakt, który przeszedł mi koło nosa… gdy zechciało mi się wracać do Anglii. Miałem szansę na trochę wyjechać za ocean, znów popracować dla jakiegoś ważniaka, który odławia tamtejszą faunę… a raczej robią to za niego inni, a ten cieszy się sławą – nawet nie ukrywał niechęci do owego człowieka, ale póki płacił dość dobrze, był w stanie zdzierżyć wiele.- Potrzebował łowcy i szmuglera, prawie idealnie – mruknął, bo Daniel najlepiej wiedział, że Cillian nie łączył zbyt chętnie, tych dwóch zajęć. Nie bez powodu istniał przecież Ross.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
To nie tak, że nie obeszła go roczna nieobecność listów od przyjaciela i że zignorował jego milczenie. Tak jak określił to Cill, Daniel (nie)świadomie dusił w sobie wiele rzeczy, szczególnie jeśli uważał, że wywleczenie ich na światło dzienne niczego nie zmieni. W dzieciństwie nauczył się, że bezpośredniość rzadko kiedy wychodziła komukolwiek na dobre - a przynajmniej nie w jego domu, nie pod okiem ojca-tyrana. Na pyskówki i kłótnie mógł sobie pozwolić dopiero w Hogwarcie, a potem na Nokturnie. Pewność siebie budowała jego pozycję, ale i tak trudno było mu oduczyć się starych nawyków i wpleść bezpośredniość do codzienności, a nie do powiązanej z zawodem gry aktorskiej. Dlatego, choć korciło go listowne zestrofowanie milczącego Cilla, nigdy nie chwycił za pióro aby wylać swoją irytację. Nie wynikało to zresztą tylko z jego charakteru - czuł, że nie ma prawa wnikać w sprawy Macnaira. W młodości sam w końcu zniknął z własnego domu i z życia wielu, zbyt wielu osób. Z dnia na dzień znalazł się na Nokturnie i choć akurat z Macnairem nie zerwał kontaktu - Cill podał mu w końcu pomocną dłoń - to wiedział, jak to jest, gdy nie chce się z nikim rozmawiać. Wiedział, że do dzisiaj (a minęło ponad dziesięć lat!) nie chciał tłumaczyć nikomu powodów swojej decyzji i nie oczekiwał nawet, że Cill wytłumaczy mu swoje. Chyba, że będzie gotowy - wtedy wysłucha go chętnie.
Początek anomalii wciąż był dla niego przykrym, jeśli nie traumatycznym wspomnieniem. W końcu omal nie stracił wtedy życia, o czym nadal przypominała mu blizna po rozszczepieniu. Nie miał jednak zamiaru smęcić tutaj przyjacielowi, szczególnie, że dość szybko przyzwyczaił się do anomalii, a nawet przekuł je w coś opłacalnego. Szczerze mówiąc, obecna sytuacja w Londynie była dla jego biznesu gorsza niż zeszły rok.
-Anomalie potrafiły zupełnie zrujnować dane zaklęcie, albo zmienić zwykłe Chłoszczyść w jakieś niebezpieczne Fulgoro... okropnie irytujące, większość ludzi bała się sięgać po magię... - zaczął gawędziarskim, na pozór poważnym tonem, ale nagle uśmiechnął się szeroko, zawadiacko. -...a to znaczy, że pięści były bardzo w cenie. - wyjaśnił, spoglądając na Cilla porozumiewawczo. -Radziłem sobie całkiem nieźle i nabrałem sporo stałych zleceń. Aż było mi dziwnie, gdy w styczniu wszystko wróciło do normy i niektórzy zaczęli rezygnować z moich usług. - przyznał, wzruszając ramionami. Nie wyglądał jednak na przesadnie zmartwionego. Macnair wiedział, że Wroński zawsze stara się spadać na cztery łapy - a teraz, bardziej od biznesu, zainteresował go skręt zaoferowany mu przez Cilla.
Odstawił piersiówkę, hamując rozbawienie na wspomnienie kaca przyjaciela, a potem zaciągnął się skrętem.
-Nadal pracujesz dla tego ważniaka, czy zajmiesz się sprawami tutaj? - zagaił, trochę ciekaw na jaką to fuchę i u kogo załapał się Cill. -Co do londyńskich interesów, to bądź gotów na to, że trochę stałych kontaktów... poznikało. Pewnie już wiesz, co działo się w kwietniu, ale nawet kilkoro czarodziejów półkrwi zaczęło tchórzyć. W tym mój ulubiony diler diablego. - rzucił z pozorną obojętnością, krzywiąc się nawet pogardliwie. Nie zamierzał przyznawać się Cillowi do tego, że nawet jego Bezksiężycowa Noc napawała dyskomfortem i że sam rozważał przez moment wyjazd ze stolicy. Był w końcu czystokrwistym czarodziejem, nieustraszonym Nokturnowym krętaczem, nie miał - i nie zamierzał - się niczego bać. A na pewno nie bał się o siebie.
Problem w tym - uświadomił sobie, zaciągając się skrętem - że od ponad miesiąca nieustannie martwił się o Maeve Clearwater. Miał nadzieję, że zostawiła te wszystkie buntownicze ciągoty za sobą, że siedzi grzecznie w swojej tajemniczej i bezpiecznej kryjówce (której lokalizacji nie chciała zdradzić nawet jemu i nic dziwnego), że nie wychyla stamtąd nosa, nie ryzykuje bez potrzeby i nie robi nic głupiego. Zaciągnął się jeszcze raz, nie mogąc się doczekać aż poweseleje i zdusi w sobie wcale-nie-irracjonalne poczucie niepokoju. W końcu, jeśli cokolwiek wiedział o Maeve Clearwater, to że miała tendencję do głupich i ryzykownych rzeczy, do wychylania się... w imię czego, wlepiania negatywnych punktów Slytherinowi? Zapoznał się bliżej z poważną prefekt właśnie z powodu jej irytującego poczucia sprawiedliwości, właśnie dlatego, że koledzy wynajęli go aby wymierzył jej nauczkę. W duchu cieszył się, że Macnaira nie było już wtedy w szkole i że Cill nie wiedział nic o tym, jak Daniel pierwszy i chyba ostatni raz w życiu nie wywiązał się z przyjętego zlecenia. W końcu wyglądała na Zimowym Balu tak ślicznie, że nie sposób było jejzłamać serca płatać złośliwych psikusów. W ogóle zawsze była taka piękna... nawet nie pod swoją twarzą, ale zwłaszcza pod swoją...
Odprężony skrętem albo romantycznym wspomnieniem, oparł się wygodniej o korę legendarnego drzewa i uśmiechnął głupawo.
-Dobry ten towar... - skwitował elokwentnie, przypominając sobie o rozmówcy. Spojrzał na Cilla, usiłując skupić się na ich rozmowie, choć diable ziele zaczęło go rozpraszać i wiedźmia strażniczka nadal uparcie gościła w jego myślach. Ciekawe, co teraz robi - czy jest bezpieczna? I ciekawe, czy w życiu osobistym Cilla układało się choć trochę lepiej?
-A jak życie osobiste? - wyszczerzył zęby, ciekaw, czy Macnair poznał na tym morzu jakieś piękne... syreny... czy coś.
wzywam magię drzewa i rzucam na wizję Maeve we łzie!
Początek anomalii wciąż był dla niego przykrym, jeśli nie traumatycznym wspomnieniem. W końcu omal nie stracił wtedy życia, o czym nadal przypominała mu blizna po rozszczepieniu. Nie miał jednak zamiaru smęcić tutaj przyjacielowi, szczególnie, że dość szybko przyzwyczaił się do anomalii, a nawet przekuł je w coś opłacalnego. Szczerze mówiąc, obecna sytuacja w Londynie była dla jego biznesu gorsza niż zeszły rok.
-Anomalie potrafiły zupełnie zrujnować dane zaklęcie, albo zmienić zwykłe Chłoszczyść w jakieś niebezpieczne Fulgoro... okropnie irytujące, większość ludzi bała się sięgać po magię... - zaczął gawędziarskim, na pozór poważnym tonem, ale nagle uśmiechnął się szeroko, zawadiacko. -...a to znaczy, że pięści były bardzo w cenie. - wyjaśnił, spoglądając na Cilla porozumiewawczo. -Radziłem sobie całkiem nieźle i nabrałem sporo stałych zleceń. Aż było mi dziwnie, gdy w styczniu wszystko wróciło do normy i niektórzy zaczęli rezygnować z moich usług. - przyznał, wzruszając ramionami. Nie wyglądał jednak na przesadnie zmartwionego. Macnair wiedział, że Wroński zawsze stara się spadać na cztery łapy - a teraz, bardziej od biznesu, zainteresował go skręt zaoferowany mu przez Cilla.
Odstawił piersiówkę, hamując rozbawienie na wspomnienie kaca przyjaciela, a potem zaciągnął się skrętem.
-Nadal pracujesz dla tego ważniaka, czy zajmiesz się sprawami tutaj? - zagaił, trochę ciekaw na jaką to fuchę i u kogo załapał się Cill. -Co do londyńskich interesów, to bądź gotów na to, że trochę stałych kontaktów... poznikało. Pewnie już wiesz, co działo się w kwietniu, ale nawet kilkoro czarodziejów półkrwi zaczęło tchórzyć. W tym mój ulubiony diler diablego. - rzucił z pozorną obojętnością, krzywiąc się nawet pogardliwie. Nie zamierzał przyznawać się Cillowi do tego, że nawet jego Bezksiężycowa Noc napawała dyskomfortem i że sam rozważał przez moment wyjazd ze stolicy. Był w końcu czystokrwistym czarodziejem, nieustraszonym Nokturnowym krętaczem, nie miał - i nie zamierzał - się niczego bać. A na pewno nie bał się o siebie.
Problem w tym - uświadomił sobie, zaciągając się skrętem - że od ponad miesiąca nieustannie martwił się o Maeve Clearwater. Miał nadzieję, że zostawiła te wszystkie buntownicze ciągoty za sobą, że siedzi grzecznie w swojej tajemniczej i bezpiecznej kryjówce (której lokalizacji nie chciała zdradzić nawet jemu i nic dziwnego), że nie wychyla stamtąd nosa, nie ryzykuje bez potrzeby i nie robi nic głupiego. Zaciągnął się jeszcze raz, nie mogąc się doczekać aż poweseleje i zdusi w sobie wcale-nie-irracjonalne poczucie niepokoju. W końcu, jeśli cokolwiek wiedział o Maeve Clearwater, to że miała tendencję do głupich i ryzykownych rzeczy, do wychylania się... w imię czego, wlepiania negatywnych punktów Slytherinowi? Zapoznał się bliżej z poważną prefekt właśnie z powodu jej irytującego poczucia sprawiedliwości, właśnie dlatego, że koledzy wynajęli go aby wymierzył jej nauczkę. W duchu cieszył się, że Macnaira nie było już wtedy w szkole i że Cill nie wiedział nic o tym, jak Daniel pierwszy i chyba ostatni raz w życiu nie wywiązał się z przyjętego zlecenia. W końcu wyglądała na Zimowym Balu tak ślicznie, że nie sposób było jej
Odprężony skrętem albo romantycznym wspomnieniem, oparł się wygodniej o korę legendarnego drzewa i uśmiechnął głupawo.
-Dobry ten towar... - skwitował elokwentnie, przypominając sobie o rozmówcy. Spojrzał na Cilla, usiłując skupić się na ich rozmowie, choć diable ziele zaczęło go rozpraszać i wiedźmia strażniczka nadal uparcie gościła w jego myślach. Ciekawe, co teraz robi - czy jest bezpieczna? I ciekawe, czy w życiu osobistym Cilla układało się choć trochę lepiej?
-A jak życie osobiste? - wyszczerzył zęby, ciekaw, czy Macnair poznał na tym morzu jakieś piękne... syreny... czy coś.
wzywam magię drzewa i rzucam na wizję Maeve we łzie!
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Domyślał się, że Wroński nie miał gdzieś jego nagłego zniknięcia, ale ta niepisana umowa, niepakowania się w nie swoje sprawy dużo im ułatwiała. Cill od zawsze akceptował, że pewnych tematów z przeszłości Daniela zwyczajnie się nie porusza, dlatego zwykle w rozmowach docierali do pewnego momentu, by później podjąć rozmowę o czymś całkowicie innym. To wiele ułatwiało, nie tworzyło sporów. Nigdy przy tym nie sądził, że zadziała to również na jego korzyść, pozwalając mu, chociaż przy tej jednej osobie nie wracać myślami do wydarzeń, które prowokowały gniew. Jego impulsywność oraz problemy z kontrolowaniem emocji zniknęły wraz z wiekiem, kiedy zaczął to zmieniać w przewagę, lecz nie wątpił, że natarczywe pytania zniszczyłyby opanowanie, jakie wypracował w końcu. Nie istniała już żadna osoba, która jak bliźniak działałaby na niego kojąco.
Wszystko, co wiedział o anomaliach, było zasłyszane od innych, nigdy nie poznał ich faktycznej mocy oraz konsekwencji, jakie niosły dla każdego, kto w dalszym ciągu sięgał po magię. Nie wątpił, że znajdowali się tacy śmiałkowie, zwłaszcza, że nie jeden raz miał potwierdzenie w listach, które sukcesywnie wymieniał z kuzynem. Miał pewność, że sam robiłby to samo, podejmował się ryzyka.
- Kiepsko – podsumował, słysząc, jak mocno anomalie zmieniały zaklęcia. Faktycznie, wydawało się to mocno niebezpieczne. Dalsza część wypowiedzi wywołała u niego cichy śmiech.- Czemu mnie nie dziwi, że znalazłeś swój własny sposób na zarabianie na czyimś problemie – w tej kwestii zawsze byli podobni, a jednak Wroński był odrobinę lepszy w wywęszeniu okazji dla siebie, co zawsze bawiło Cilla.
Wiedział również, że Daniel miał mocny cios o czym przekonał się nie raz, gdy dla treningu lub rozrywki stawali naprzeciwko siebie. To też nie wątpił, że miał klientele, która potrzebowała człowieka od szybkich nokautów lub mniej czystej roboty.
Pokręcił głową, opanowując jednak lekki grymas.
- Nie, niech inni nadstawiają karku za takich jak On.- odparł. Powrót do Anglii, był równoznaczny z mocnym ograniczeniem zleceń, a przynajmniej póki nie zdecyduje się znów na wyjazd lub krótkie wypady, by zarobić i wrócić. Wyspy nie oferowały za dużo magicznej fauny, która byłaby więcej warta, lecz wiedział, że zawsze może zarobić na szmuglowaniu.- Zobaczę, co przyniosą najbliższe tygodnie, może spróbuję złapać się czegoś tutaj na miejscu.- dodał, nie będąc jeszcze zbyt chętny do wypowiadania większych konkretów.
- Tak myślałem, że kwiecień uszczuplił zasięgi.- przyznał nieco zirytowany. Z jednej strony popierał to, co się wydarzyło, ale z drugiej miał to odczuć zawodowo, a to już mniej mu się podobało. Zaciągnął się skrętem, mając nadzieję, że diable jak zawsze zadziała kojąco, przytępiając nieco.- Znajdzie się nowych za jakiś czas.- mruknął bardziej do siebie niż do towarzysza.
W sumie już teraz wiedział jak to zrobić, ale wiązało się z ponownym podkopaniem interesów kogoś innego, a konkretnie Borgii. Domyślał się, że kolejny raz nie skończyłby się tylko jej narzekaniem i wypominaniem przez ileś spotkań podrząd. W tym przypadku miałby na głowie więcej osób z jej rodziny. Mógł znieść temperamentną Włoszkę, która pakowała się w kłopoty, ale jej rodzina to już za dużo dla niego. Nie wiedział, czy to wina skręta, na którego filtrze zacisnął nieco zęby, analizowania interesów czy jednak tego miejsca, ale jego myśli zaczęły nieznośnie krążyć wokół tej konkretnej kobiety.
Była irytującym przypadkiem osoby, której wielokrotnie próbował pozbyć się z życia, wyjeżdżając, by w najmniej spodziewanym momencie trafić na nią znów. Coś, co próbował zakończyć od dnia jej ślubu, pogrążało go nadal, gdy sukcesywnie nadstawiał za nią karku, wchodząc w najgorsze sytuacje tylko dlatego, że Ona tam była. Mógł wyliczać miejsca, gdzie trafiali na siebie, odtwarzać w pamięci wszystkie razy, kiedy powinien odwrócić się na pięcie i zostawić ją samą. Nie zrobił tego ani razu i najpewniej nigdy nie zrobi. Uczucia były zdradliwe, nawet jeśli próbował ignorować je raz za razem i nie jeden raz stracił nad nimi panowanie. Krótkie wakacje we Włoszech były najlepszym przykładem, przywodząc znów prawie szczeniacką radość, gdy wszystko wydawało się takie proste. Wieczory, które spędzali razem, jej śmiech, wywołujący u niego uśmiech, nawet teraz. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej, pozbawionej, chociażby cienia zmartwień. W tamtym momencie pokochał Włochy i Ją, ponownie.
Zerknął na drzewo, obok którego stali, wypuszczając dym z płuc, jakby w próbie odepchnięcia wspomnień, zasłonięcia ich szarym obłokiem diablego i pozbycie się ostatniej myśli, cichej nadziei, że Francesca nie pakuje się w żadne kłopoty. Starczyło już tego.
Powaga powoli powróciła, gdy skupił spojrzenie na przyjacielu, by zaraz na widok jego miny wzbudzić śmiech.
- Sądziłeś, że paliłbym byle co? – był wybredny względem wszelkich używek. Nie zadowalał się tymi słabej jakości, no i nie po to wykładał odpowiednie sumy, aby później nie czuć żadnego efektu.- Mogłeś stracić swojego dilera, ale ja nadal mam kontakty, które umożliwiają dostęp do tego, co dobre – mógł się podzielić namiarami, zwłaszcza, że miał przed sobą Wrońskiego.
- Bez zmian. Kompletuje piękne panny, by przy śmierci było co wspominać.- rzucił kpiąco. Nie zmieniał się pod tym względem, doceniając towarzystwo kobiet, zwłaszcza, że któregoś mało pięknego dnia mógł być kolejnym łowcą, który przegrał z magiczną fauną.- Pochwal się lepiej ty. Nadal wzdychasz do jednej czy poszedłeś o krok dalej?- to było bardziej interesujące, pomimo tego, że diable dawało już o sobie znać coraz wyraźniej.
| rzut na wizję we łzie
Wszystko, co wiedział o anomaliach, było zasłyszane od innych, nigdy nie poznał ich faktycznej mocy oraz konsekwencji, jakie niosły dla każdego, kto w dalszym ciągu sięgał po magię. Nie wątpił, że znajdowali się tacy śmiałkowie, zwłaszcza, że nie jeden raz miał potwierdzenie w listach, które sukcesywnie wymieniał z kuzynem. Miał pewność, że sam robiłby to samo, podejmował się ryzyka.
- Kiepsko – podsumował, słysząc, jak mocno anomalie zmieniały zaklęcia. Faktycznie, wydawało się to mocno niebezpieczne. Dalsza część wypowiedzi wywołała u niego cichy śmiech.- Czemu mnie nie dziwi, że znalazłeś swój własny sposób na zarabianie na czyimś problemie – w tej kwestii zawsze byli podobni, a jednak Wroński był odrobinę lepszy w wywęszeniu okazji dla siebie, co zawsze bawiło Cilla.
Wiedział również, że Daniel miał mocny cios o czym przekonał się nie raz, gdy dla treningu lub rozrywki stawali naprzeciwko siebie. To też nie wątpił, że miał klientele, która potrzebowała człowieka od szybkich nokautów lub mniej czystej roboty.
Pokręcił głową, opanowując jednak lekki grymas.
- Nie, niech inni nadstawiają karku za takich jak On.- odparł. Powrót do Anglii, był równoznaczny z mocnym ograniczeniem zleceń, a przynajmniej póki nie zdecyduje się znów na wyjazd lub krótkie wypady, by zarobić i wrócić. Wyspy nie oferowały za dużo magicznej fauny, która byłaby więcej warta, lecz wiedział, że zawsze może zarobić na szmuglowaniu.- Zobaczę, co przyniosą najbliższe tygodnie, może spróbuję złapać się czegoś tutaj na miejscu.- dodał, nie będąc jeszcze zbyt chętny do wypowiadania większych konkretów.
- Tak myślałem, że kwiecień uszczuplił zasięgi.- przyznał nieco zirytowany. Z jednej strony popierał to, co się wydarzyło, ale z drugiej miał to odczuć zawodowo, a to już mniej mu się podobało. Zaciągnął się skrętem, mając nadzieję, że diable jak zawsze zadziała kojąco, przytępiając nieco.- Znajdzie się nowych za jakiś czas.- mruknął bardziej do siebie niż do towarzysza.
W sumie już teraz wiedział jak to zrobić, ale wiązało się z ponownym podkopaniem interesów kogoś innego, a konkretnie Borgii. Domyślał się, że kolejny raz nie skończyłby się tylko jej narzekaniem i wypominaniem przez ileś spotkań podrząd. W tym przypadku miałby na głowie więcej osób z jej rodziny. Mógł znieść temperamentną Włoszkę, która pakowała się w kłopoty, ale jej rodzina to już za dużo dla niego. Nie wiedział, czy to wina skręta, na którego filtrze zacisnął nieco zęby, analizowania interesów czy jednak tego miejsca, ale jego myśli zaczęły nieznośnie krążyć wokół tej konkretnej kobiety.
Była irytującym przypadkiem osoby, której wielokrotnie próbował pozbyć się z życia, wyjeżdżając, by w najmniej spodziewanym momencie trafić na nią znów. Coś, co próbował zakończyć od dnia jej ślubu, pogrążało go nadal, gdy sukcesywnie nadstawiał za nią karku, wchodząc w najgorsze sytuacje tylko dlatego, że Ona tam była. Mógł wyliczać miejsca, gdzie trafiali na siebie, odtwarzać w pamięci wszystkie razy, kiedy powinien odwrócić się na pięcie i zostawić ją samą. Nie zrobił tego ani razu i najpewniej nigdy nie zrobi. Uczucia były zdradliwe, nawet jeśli próbował ignorować je raz za razem i nie jeden raz stracił nad nimi panowanie. Krótkie wakacje we Włoszech były najlepszym przykładem, przywodząc znów prawie szczeniacką radość, gdy wszystko wydawało się takie proste. Wieczory, które spędzali razem, jej śmiech, wywołujący u niego uśmiech, nawet teraz. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej, pozbawionej, chociażby cienia zmartwień. W tamtym momencie pokochał Włochy i Ją, ponownie.
Zerknął na drzewo, obok którego stali, wypuszczając dym z płuc, jakby w próbie odepchnięcia wspomnień, zasłonięcia ich szarym obłokiem diablego i pozbycie się ostatniej myśli, cichej nadziei, że Francesca nie pakuje się w żadne kłopoty. Starczyło już tego.
Powaga powoli powróciła, gdy skupił spojrzenie na przyjacielu, by zaraz na widok jego miny wzbudzić śmiech.
- Sądziłeś, że paliłbym byle co? – był wybredny względem wszelkich używek. Nie zadowalał się tymi słabej jakości, no i nie po to wykładał odpowiednie sumy, aby później nie czuć żadnego efektu.- Mogłeś stracić swojego dilera, ale ja nadal mam kontakty, które umożliwiają dostęp do tego, co dobre – mógł się podzielić namiarami, zwłaszcza, że miał przed sobą Wrońskiego.
- Bez zmian. Kompletuje piękne panny, by przy śmierci było co wspominać.- rzucił kpiąco. Nie zmieniał się pod tym względem, doceniając towarzystwo kobiet, zwłaszcza, że któregoś mało pięknego dnia mógł być kolejnym łowcą, który przegrał z magiczną fauną.- Pochwal się lepiej ty. Nadal wzdychasz do jednej czy poszedłeś o krok dalej?- to było bardziej interesujące, pomimo tego, że diable dawało już o sobie znać coraz wyraźniej.
| rzut na wizję we łzie
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Biznesowa rozmowa z Cillem i zawoalowane komplementy tyczące się jego własnego zmysłu do interesów wprawiły go w dobry humor. Jasne, że zawsze znajdował sposób na zarabianie na cudzych problemach, jakkolwiek mrocznie by to nie brzmiało. Po zaciągnięciu się diablim zielem wszystko brzmiało zresztą wesoło. Uśmiechnął się pod wąsem, słysząc pewny ton przyjaciela i znajdując w jego słowach potwierdzenie, że ten reaktywuje angielskie interesy. Doskonale. Na razie postanowił nie komentować, w końcu przyszli tutaj się odprężyć, ale z zadowoleniem przyjął perspektywę zacieśnienia współpracy z Macnairem.
-Twój gust odnośnie diablego ziela równa się z moim wyczuciem dobrej wódki. - pochwalił towar przyjaciela. -Chętnie przyjmę namiary. - dodał, choć nie odczuł jeszcze straty własnego dilera, bo nie relaksował się w ten sposób regularnie. Chętnie za to sprzedawał dilerom na powrót znaleziony towar, bo podczas swojej pracy często plądrował cudze domy z używek i alkoholi.
Zamilkli na moment, najwyraźniej oboje zatapiając się we własnych myślach i w ziołowym dymie. Wroński spodziewał się przyjemnego odprężenia, choć nieco zaskoczyła go żywa nostalgia z jaką wskrzesił wcale-nie-tak-dawne wspomnienia. Dzień był słoneczny i ciepły, ale przyćpany Daniel wrócił myślami do mglistej i ulewnej nocy, do kropel deszczu we włosach i smaku pocałunku...
...aż coś mokrego i chłodnego zaczęło spływać obok jego dłoni. Otworzył przymknięte oczy i ze zdumieniem ujrzał ogromną kroplę wody, toczącą się po drzewie niczym łza.
Zamarł na moment, a dla Cilliana wyglądało to tak, jakby jego kumpel zastygł, z wyraźnym napięciem gapiąc się w pień i w trawę po swojej lewej stronie. Łza nie spływała pomiędzy nimi, a z drugiej strony, więc Macnair mógł ją zobaczyć - ale tylko, jeśli wychylił się odrobinę i spojrzał ponad torsem Daniela. Podobnie jak Wroński, ujrzałby wtedy nienaturalnie wielką łzę, najwyraźniej uronioną przez drzewo - i niepodobną ani do zwykłej wody, ani do żywicy.
Nie mógł za to zobaczyć obrazu we łzie, przeznaczonego tylko dla Daniela. Wroński, ze swoją przesądną naturą, doskonale znał opowieści o tym miejscu, choć do dzisiaj tylko się z nich naigrywał. Miejsce spotkania wybrał przecież (swoim zdaniem!) zupełnym przypadkiem, szukając spokojnego zakątku dla pogaduszek z przyjacielem - a cały magiczny Londyn był nasiąknięty miejskimi legendami, mniej lub bardziej. Nie spodziewał się nigdy znaleźć w nich ziarna prawdy. A jednak - widząc mityczną łzę - wpatrzył się w nią z nagłym niepokojem i napięciem, godnym kogoś kto właśnie połączył diable ziele z mocnym alkoholem.
Woda stała się przejrzysta niczym kryształowa kula, a Daniel zobaczył w niej twarz Maeve - klarownie i wyraźnie. Nieświadom własnej mimiki, uśmiechnął się z głupawym zaskoczeniem. Była cała, zdrowa i sama tak pięknie się uśmiechała. Dopiero po ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że jej mina - którą sam wielokrotnie chciał ujrzeć na tej ślicznej buzi - zdradza mieszankę wzruszenia i uroczego zakłopotania. Zupełnie innego niż chłodne zażenowanie, które okazywała na każdym kroku w domku letniskowym. Intymnego, tak jakby uśmiechała się do kogoś... bliskiego.
Chciałby kiedyś otrzymać taki uśmiech.
Ale... właściwie ciekawe, z kim teraz była, co robiła?
Zupełnie jakby łza odpowiadała na jego (nieskładny, acz szczery) proces myślowy, kadr wizji nagle się poszerzył. Najpierw Daniel widział po prostu twarz Maeve, albo może skupił się tylko na niej. Nagle dostrzegł jednak kotka, którego najwyraźniej trzymała na rękach i... męskie ramię, na którym opierała podbródek.
Chociaż dzień był ciepły, to zrobiło mu się bardzo, bardzo zimno. Wytężył wzrok, usiłując dostrzec coś więcej i rozpoznać mgliście zarysowany profil nieznajomego, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Miał przeczucie, że nie cierpi tego orlego nosa, ale łza stoczyła się w trawę i zniknęła zanim Wroński przyporządkował kinol do konkretnej osoby. Oszołomienie wizją, emocjami i używkami utrudniało mu nieco rozpoznanie człowieka, którego nie widział od lat i który wedle jego informacji był bardzo, bardzo daleko. Prędzej spodziewałby się na jego miejscu tego tajemniczego i niespokrewnionego z Maeve przyjaciela, u którego miała szukać schronienia.
-...nie! - szepnął nagle, rozszerzając oczy, a potem zmarszczył gniewnie brwi. Przyjaciel, dobre sobie. Maeve Clearwater najwyraźniej bawiła się w dom i niańczyła kota z jakimś... jakimś... fagasem o szlachetnym rzymskim profilu, a on mógł tylko żałośnie gapić się w trawę, z dogasającym skrętem w ręce...
Zamrugał, zdając sobie sprawę, że dla Cilliana wygląda pewnie jak idiota, że jest idiotą.
-Mocne to ziele, chyba zbyt dawno nie paliłem. - wypalił szybko, w ramach wyjaśnienia dla Macnaira albo dla siebie samego. Szybko sięgnął po piersiówkę, usiłując uspokoić się wódką i zapić gorzki posmak w ustach. Miał bad trip po diablim zielu, po prostu. Trochę to żałosne, odjeżdżać z jakimiś wizjami po najsłabszej z używek, ale to na pewno przedziwny skutek uboczny skręta... prawda?
W przeciwnym razie drzewo dobitnie pokazało mu, że jakieś... prawdziwe emocje łączą go z dziewczyną, która układa sobie życie gdzieś indziej i powinna ułożyć sobie życie z kimś innym. O nie, nie zamierzał nawet tego roztrząsać. Perspektywa zajrzenia we własne serce nieco go przerażała, a jeśli doprowadził do płaczu nawet drzewo, to i jemu pozostałoby zapłakać. A faceci nie płaczą, więc nie było żadnej wizji, nie było niczego, to po prostu bad trip.
W sekundzie postanowił, że zostawi to wszystko za sobą, ale nieświadomy jego rozterek Cill dopiero co zaczął drążyć temat. Wroński drgnął jak oparzony, spoglądając na przyjaciela z wyraźnym zażenowaniem. Merlinie, co jeśli... on też ją widział?
Żałosne, żałosne, żałosne.
-Co? Jakiej jednej? - wypalił, choć kłamanie w tym stanie było poważnym wyzwaniem. -Co ty, stare dzieje. Najlepiej jest... się nie angażować i zbierać piękne wspomnienia. - rzucił, chcąc sprawić wrażenie, że dzielnie skacze z kwiatka na kwiatek. Nie był jednak świadom, że w istocie jego słowa zabrzmiały jakoś bardzo, bardzo gorzko.
-Twój gust odnośnie diablego ziela równa się z moim wyczuciem dobrej wódki. - pochwalił towar przyjaciela. -Chętnie przyjmę namiary. - dodał, choć nie odczuł jeszcze straty własnego dilera, bo nie relaksował się w ten sposób regularnie. Chętnie za to sprzedawał dilerom na powrót znaleziony towar, bo podczas swojej pracy często plądrował cudze domy z używek i alkoholi.
Zamilkli na moment, najwyraźniej oboje zatapiając się we własnych myślach i w ziołowym dymie. Wroński spodziewał się przyjemnego odprężenia, choć nieco zaskoczyła go żywa nostalgia z jaką wskrzesił wcale-nie-tak-dawne wspomnienia. Dzień był słoneczny i ciepły, ale przyćpany Daniel wrócił myślami do mglistej i ulewnej nocy, do kropel deszczu we włosach i smaku pocałunku...
...aż coś mokrego i chłodnego zaczęło spływać obok jego dłoni. Otworzył przymknięte oczy i ze zdumieniem ujrzał ogromną kroplę wody, toczącą się po drzewie niczym łza.
Zamarł na moment, a dla Cilliana wyglądało to tak, jakby jego kumpel zastygł, z wyraźnym napięciem gapiąc się w pień i w trawę po swojej lewej stronie. Łza nie spływała pomiędzy nimi, a z drugiej strony, więc Macnair mógł ją zobaczyć - ale tylko, jeśli wychylił się odrobinę i spojrzał ponad torsem Daniela. Podobnie jak Wroński, ujrzałby wtedy nienaturalnie wielką łzę, najwyraźniej uronioną przez drzewo - i niepodobną ani do zwykłej wody, ani do żywicy.
Nie mógł za to zobaczyć obrazu we łzie, przeznaczonego tylko dla Daniela. Wroński, ze swoją przesądną naturą, doskonale znał opowieści o tym miejscu, choć do dzisiaj tylko się z nich naigrywał. Miejsce spotkania wybrał przecież (swoim zdaniem!) zupełnym przypadkiem, szukając spokojnego zakątku dla pogaduszek z przyjacielem - a cały magiczny Londyn był nasiąknięty miejskimi legendami, mniej lub bardziej. Nie spodziewał się nigdy znaleźć w nich ziarna prawdy. A jednak - widząc mityczną łzę - wpatrzył się w nią z nagłym niepokojem i napięciem, godnym kogoś kto właśnie połączył diable ziele z mocnym alkoholem.
Woda stała się przejrzysta niczym kryształowa kula, a Daniel zobaczył w niej twarz Maeve - klarownie i wyraźnie. Nieświadom własnej mimiki, uśmiechnął się z głupawym zaskoczeniem. Była cała, zdrowa i sama tak pięknie się uśmiechała. Dopiero po ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że jej mina - którą sam wielokrotnie chciał ujrzeć na tej ślicznej buzi - zdradza mieszankę wzruszenia i uroczego zakłopotania. Zupełnie innego niż chłodne zażenowanie, które okazywała na każdym kroku w domku letniskowym. Intymnego, tak jakby uśmiechała się do kogoś... bliskiego.
Chciałby kiedyś otrzymać taki uśmiech.
Ale... właściwie ciekawe, z kim teraz była, co robiła?
Zupełnie jakby łza odpowiadała na jego (nieskładny, acz szczery) proces myślowy, kadr wizji nagle się poszerzył. Najpierw Daniel widział po prostu twarz Maeve, albo może skupił się tylko na niej. Nagle dostrzegł jednak kotka, którego najwyraźniej trzymała na rękach i... męskie ramię, na którym opierała podbródek.
Chociaż dzień był ciepły, to zrobiło mu się bardzo, bardzo zimno. Wytężył wzrok, usiłując dostrzec coś więcej i rozpoznać mgliście zarysowany profil nieznajomego, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Miał przeczucie, że nie cierpi tego orlego nosa, ale łza stoczyła się w trawę i zniknęła zanim Wroński przyporządkował kinol do konkretnej osoby. Oszołomienie wizją, emocjami i używkami utrudniało mu nieco rozpoznanie człowieka, którego nie widział od lat i który wedle jego informacji był bardzo, bardzo daleko. Prędzej spodziewałby się na jego miejscu tego tajemniczego i niespokrewnionego z Maeve przyjaciela, u którego miała szukać schronienia.
-...nie! - szepnął nagle, rozszerzając oczy, a potem zmarszczył gniewnie brwi. Przyjaciel, dobre sobie. Maeve Clearwater najwyraźniej bawiła się w dom i niańczyła kota z jakimś... jakimś... fagasem o szlachetnym rzymskim profilu, a on mógł tylko żałośnie gapić się w trawę, z dogasającym skrętem w ręce...
Zamrugał, zdając sobie sprawę, że dla Cilliana wygląda pewnie jak idiota, że jest idiotą.
-Mocne to ziele, chyba zbyt dawno nie paliłem. - wypalił szybko, w ramach wyjaśnienia dla Macnaira albo dla siebie samego. Szybko sięgnął po piersiówkę, usiłując uspokoić się wódką i zapić gorzki posmak w ustach. Miał bad trip po diablim zielu, po prostu. Trochę to żałosne, odjeżdżać z jakimiś wizjami po najsłabszej z używek, ale to na pewno przedziwny skutek uboczny skręta... prawda?
W przeciwnym razie drzewo dobitnie pokazało mu, że jakieś... prawdziwe emocje łączą go z dziewczyną, która układa sobie życie gdzieś indziej i powinna ułożyć sobie życie z kimś innym. O nie, nie zamierzał nawet tego roztrząsać. Perspektywa zajrzenia we własne serce nieco go przerażała, a jeśli doprowadził do płaczu nawet drzewo, to i jemu pozostałoby zapłakać. A faceci nie płaczą, więc nie było żadnej wizji, nie było niczego, to po prostu bad trip.
W sekundzie postanowił, że zostawi to wszystko za sobą, ale nieświadomy jego rozterek Cill dopiero co zaczął drążyć temat. Wroński drgnął jak oparzony, spoglądając na przyjaciela z wyraźnym zażenowaniem. Merlinie, co jeśli... on też ją widział?
Żałosne, żałosne, żałosne.
-Co? Jakiej jednej? - wypalił, choć kłamanie w tym stanie było poważnym wyzwaniem. -Co ty, stare dzieje. Najlepiej jest... się nie angażować i zbierać piękne wspomnienia. - rzucił, chcąc sprawić wrażenie, że dzielnie skacze z kwiatka na kwiatek. Nie był jednak świadom, że w istocie jego słowa zabrzmiały jakoś bardzo, bardzo gorzko.
Self-made man
Zdecydowanie był za tym, aby pozostawić, póki co rozmowę o interesach, żeby nie psuć posmaku diablego, analizowaniem obecnej sytuacji. Poważne wnioski były jeszcze przed nimi, bo póki nie orientował się do końca ile z jego kontaktów pozostało w stolicy, potrzebował trochę pomocy swego wspólnika i nie wątpił, że takowej mu udzieli. Prawie zapomniał, jak to jest ufać tak po prostu, osobie z która nie łączyły go więzi rodzinne.
- Nie zestawiaj słów dobre i wódka – rzucił z krzywym uśmiechem, pijąc do swojej niechęci do alkoholi, a już zwłaszcza czystej. Wolał nawet nie wracać myślami do wszystkich sytuacji, gdy przez Wrońskiego, następnego dnia zdychał z natłoku wszelkich objawów kaca. Był zdecydowanie ostatnią osobą, z którą powinno się pić, nie mając do tego głowy.- Przypomnij mi o tym, jak będziesz szukał dobrego towaru – dodał, mógł go wtedy pokierować do odpowiedniego dilera, który nie sprzeda byle czego.
Wspomnienia kobiety, która swego czasu była dla niego najważniejszą, jak szybko pojawiły się, tak równie prędko zniknęły, przepędzone przez diable ziele, które coraz mocniej otępiało i wprowadzało w tak uwielbiany przez niego stan. W pewnym momencie otarł się o uzależnienie, wypalając skręta za skrętem, lecz teraz miał nad tym o wiele większą kontrolę, dlatego zaczynało również działać wyraźniej niż w tamtym najgorszym okresie. Skupiony na efekcie wypalanego ziela, nie od razu zauważył dziwne zachowanie przyjaciela. Potrzebował kilku może zbyt długich sekund, aby skupić na nim błękitne tęczówki i zobaczyć jak ten wgapia się w nienaturalnie dużą kroplę spływającą po korze drzewa. Nadal jednak pozostawała to jedynie kropla, stąd nie bardzo rozumiał zainteresowanie Wrońskiego. Milczał, obserwując go z uwagą, by co pewien czas wypuścić szary obłok dymu, wypełniający powietrze między nimi. Czasami widział jak po mocniejszym towarze lub zwyczajnie czystszym, niezmieszanym z żadnymi świństwami nawet najbardziej zaprawieni odpadali, ale nie spodziewał się tego po Danielu. Nie raz przecież upalali się totalnie, przesadzali do tego stopnia, że byli tego faktu świadomi, ale nie łapali bad tripa. Dziś musiał być wyjątek albo czegoś jeszcze nie rozumiał. Umysł otulony używką zadziałał z opóźnieniem, ale przypomniał sobie to, co słyszał o tym miejscu, głupią legendę krążącą wśród przesądnych jednostek. Nie miał nawet pewności czy tej konkretnej historii nie opowiadał mu kiedyś sam Wroński… było to prawdopodobne, skoro zadał sobie dość trudu, aby zapamiętać taką bajeczkę. Nigdy nie wierzył w coś takiego, ale miało to sens. Tym bardziej że najwyraźniej przyjaciel wpadł w to, przed czym kiedyś go ostrzegał.
Kąciki jego ust uniosły się, gdy wypalając do końca skręta, upuścił go na ziemię i przydepnął butem. Pozostało mu poczekać, jeszcze chwilę nim kropla spadła na ziemię, niknąc wśród trawy. Zmrużył minimalnie oczy, jakby zobaczył swą ofiarę. Tutaj jednak nie było miejsca na głupią brutalność, a zamiast tego zwęszył okazję, by podokuczać kompanowi. Mała zemsta za wbijane nie raz szpile, gdy sytuacja odwracała się na jego niekorzyść i dawała pole do popisu przyjacielskiej złośliwości.
Zdławił w sobie śmiech, gdy Daniel wyglądał na rozgniewanego, spoglądając na trawę. Mógł tylko gdybać co dzieje się w jego myślach i może był odrobinę ciekaw, cóż ten zobaczył.
- Jasne – odparł, słysząc tłumaczenie.- Zaczynasz się starzeć, skoro diable tak cię ruszyło – dodał, chociaż nie była to najbardziej wymyślna kpina. Obserwował chaotyczność ruchów mężczyzny, widząc, jak ten sięga po piersiówkę, aby zapić… tylko co? Z chęcią by się dowiedział, ale pociągniecie go za język nie było łatwe i w sumie tutaj ponownie wchodziła w grę niepisana umowa, aby odpuścić w pewnym momencie.
- Kłamca – zaśmiał się, nie pozostawiając złudzeń, że uwierzył. Z nich dwóch to Macnair był bardziej skory skakać z kwiatka na kwiatek, otaczać się kobietami, aby nie myśleć o tej, która najpewniej kiedyś przyczyni się do jego śmierci. Lata znajomości dawały pewność, że Wroński jest bardziej stateczny, nawet jeśli Cill nigdy nie usłyszał, jakaż to panna skradła serce jego przyjacielowi. Finalnie starczyła mu wiedza, że jakaś była.- Dalej trzymasz się tej jedynej? – nie mógł tak dać za wygraną. Zwłaszcza, że rozkręcał się dopiero w dokuczaniu, nawet jeśli było to szczeniackie.- Co cię tak wzburzyło, gdy odpłynąłeś? – zapytał, ten jedne raz nie odpuszczając, chyba chciał go trochę podręczyć ot, tak.
- Nie zestawiaj słów dobre i wódka – rzucił z krzywym uśmiechem, pijąc do swojej niechęci do alkoholi, a już zwłaszcza czystej. Wolał nawet nie wracać myślami do wszystkich sytuacji, gdy przez Wrońskiego, następnego dnia zdychał z natłoku wszelkich objawów kaca. Był zdecydowanie ostatnią osobą, z którą powinno się pić, nie mając do tego głowy.- Przypomnij mi o tym, jak będziesz szukał dobrego towaru – dodał, mógł go wtedy pokierować do odpowiedniego dilera, który nie sprzeda byle czego.
Wspomnienia kobiety, która swego czasu była dla niego najważniejszą, jak szybko pojawiły się, tak równie prędko zniknęły, przepędzone przez diable ziele, które coraz mocniej otępiało i wprowadzało w tak uwielbiany przez niego stan. W pewnym momencie otarł się o uzależnienie, wypalając skręta za skrętem, lecz teraz miał nad tym o wiele większą kontrolę, dlatego zaczynało również działać wyraźniej niż w tamtym najgorszym okresie. Skupiony na efekcie wypalanego ziela, nie od razu zauważył dziwne zachowanie przyjaciela. Potrzebował kilku może zbyt długich sekund, aby skupić na nim błękitne tęczówki i zobaczyć jak ten wgapia się w nienaturalnie dużą kroplę spływającą po korze drzewa. Nadal jednak pozostawała to jedynie kropla, stąd nie bardzo rozumiał zainteresowanie Wrońskiego. Milczał, obserwując go z uwagą, by co pewien czas wypuścić szary obłok dymu, wypełniający powietrze między nimi. Czasami widział jak po mocniejszym towarze lub zwyczajnie czystszym, niezmieszanym z żadnymi świństwami nawet najbardziej zaprawieni odpadali, ale nie spodziewał się tego po Danielu. Nie raz przecież upalali się totalnie, przesadzali do tego stopnia, że byli tego faktu świadomi, ale nie łapali bad tripa. Dziś musiał być wyjątek albo czegoś jeszcze nie rozumiał. Umysł otulony używką zadziałał z opóźnieniem, ale przypomniał sobie to, co słyszał o tym miejscu, głupią legendę krążącą wśród przesądnych jednostek. Nie miał nawet pewności czy tej konkretnej historii nie opowiadał mu kiedyś sam Wroński… było to prawdopodobne, skoro zadał sobie dość trudu, aby zapamiętać taką bajeczkę. Nigdy nie wierzył w coś takiego, ale miało to sens. Tym bardziej że najwyraźniej przyjaciel wpadł w to, przed czym kiedyś go ostrzegał.
Kąciki jego ust uniosły się, gdy wypalając do końca skręta, upuścił go na ziemię i przydepnął butem. Pozostało mu poczekać, jeszcze chwilę nim kropla spadła na ziemię, niknąc wśród trawy. Zmrużył minimalnie oczy, jakby zobaczył swą ofiarę. Tutaj jednak nie było miejsca na głupią brutalność, a zamiast tego zwęszył okazję, by podokuczać kompanowi. Mała zemsta za wbijane nie raz szpile, gdy sytuacja odwracała się na jego niekorzyść i dawała pole do popisu przyjacielskiej złośliwości.
Zdławił w sobie śmiech, gdy Daniel wyglądał na rozgniewanego, spoglądając na trawę. Mógł tylko gdybać co dzieje się w jego myślach i może był odrobinę ciekaw, cóż ten zobaczył.
- Jasne – odparł, słysząc tłumaczenie.- Zaczynasz się starzeć, skoro diable tak cię ruszyło – dodał, chociaż nie była to najbardziej wymyślna kpina. Obserwował chaotyczność ruchów mężczyzny, widząc, jak ten sięga po piersiówkę, aby zapić… tylko co? Z chęcią by się dowiedział, ale pociągniecie go za język nie było łatwe i w sumie tutaj ponownie wchodziła w grę niepisana umowa, aby odpuścić w pewnym momencie.
- Kłamca – zaśmiał się, nie pozostawiając złudzeń, że uwierzył. Z nich dwóch to Macnair był bardziej skory skakać z kwiatka na kwiatek, otaczać się kobietami, aby nie myśleć o tej, która najpewniej kiedyś przyczyni się do jego śmierci. Lata znajomości dawały pewność, że Wroński jest bardziej stateczny, nawet jeśli Cill nigdy nie usłyszał, jakaż to panna skradła serce jego przyjacielowi. Finalnie starczyła mu wiedza, że jakaś była.- Dalej trzymasz się tej jedynej? – nie mógł tak dać za wygraną. Zwłaszcza, że rozkręcał się dopiero w dokuczaniu, nawet jeśli było to szczeniackie.- Co cię tak wzburzyło, gdy odpłynąłeś? – zapytał, ten jedne raz nie odpuszczając, chyba chciał go trochę podręczyć ot, tak.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wódka była o wiele lepsza i bardziej przewidywalna od diablego ziela, a biedny Wroński jeszcze długo nie będzie miał ochoty szukać dobrego towaru. Nie palił ziela równie często i rekreacyjnie jak Cill, jedynie dla towarzystwa - a obecny bad trip skutecznie zniechęcił go do kolejnych razów, szczególnie, że biedny i przesądny Daniel nie potrafił odróżnić przeznaczenia i drzewnej wizji od efektów mocnego towaru. W głębi serca wiedział, że przeżył właśnie coś metafizycznego i że nigdy nie miałby takich odjazdów po zwykłym diablim zielu, nawet nie wiadomo jak mocnym. Jego rozsądek obawiał się jednak konfrontacji z implikacją miejskiej legendy w przyłożeniu do własnych uczuć, a jego emocje szalały z zazdrości. Nie chciał żeby ta wizja była prawdziwa, choć z drugiej strony pragnął tej prawdziwości - dobrze było widzieć Maeve całą i zdrową, choćby u boku jakiegoś... kogoś. Lepiej, niż nie widzieć jej w ogóle albo niż zadręczać się troską o jej bezpieczeństwo. Myśli i uczucia szalały, a Danielowi wygodniej było przypisać to wszystko do paskudnego skręta niż mierzyć się z całą głębią tej zwariowanej sytuacji. Najlepiej będzie o tym zapomnieć.
Na jego nieszczęście, Cill nie dawał mu zapomnieć.
-Po prostu dawno... nie brałem. - żachnął się, choć był doskonale świadom, że użyłby tej samej kpiny, gdyby to przyjaciel znalazł się na jego miejscu. Musiał wyglądać żałośnie.
I nawet nie był w stanie go okłamać.
Puścił Macnairowi mordercze spojrzenie, a potem przygryzł lekko wąsa.
-Jakiej jedynej? No weź, Macnair, długo cię nie było w Londynie. Tylko frajer pamiętałby jeszcze o jakiś dziewczynach z... dawnych lat. - wzruszył ramionami, kłamiąc jeszcze gorzej i nie zamierzając się Cillowi przyznać, że los po latach znów zetknął go z tą... wcale nie jedyną! Po prostu... wyjątkową.
Po sekundzie odezwało się w nim jednak ukłucie winy. Tyle lat się nie widzieli, nie chciał kłamać Macnairowi w oczy całkiem bezczelnie.
-A nawet jeśli bym o kimś pamiętał - przyznał nieco przepraszająco i nieco chmurnie -...to nic z tego nie będzie, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki czy coś. - burknął, choć jeśli miał używać takich metafor to Maeve była rzeką, w której stanął co najwyżej do kostek.
-Ech nie wiem, coś mi się przywidziało w tym drzewie. Jesteś pewien, że w tym diablim nie ma żadnych halucynogenów? - westchnął, niecierpliwie biorąc kolejny łyk wódki. Zapomnieć, musiał zapomnieć.
Na jego nieszczęście, Cill nie dawał mu zapomnieć.
-Po prostu dawno... nie brałem. - żachnął się, choć był doskonale świadom, że użyłby tej samej kpiny, gdyby to przyjaciel znalazł się na jego miejscu. Musiał wyglądać żałośnie.
I nawet nie był w stanie go okłamać.
Puścił Macnairowi mordercze spojrzenie, a potem przygryzł lekko wąsa.
-Jakiej jedynej? No weź, Macnair, długo cię nie było w Londynie. Tylko frajer pamiętałby jeszcze o jakiś dziewczynach z... dawnych lat. - wzruszył ramionami, kłamiąc jeszcze gorzej i nie zamierzając się Cillowi przyznać, że los po latach znów zetknął go z tą... wcale nie jedyną! Po prostu... wyjątkową.
Po sekundzie odezwało się w nim jednak ukłucie winy. Tyle lat się nie widzieli, nie chciał kłamać Macnairowi w oczy całkiem bezczelnie.
-A nawet jeśli bym o kimś pamiętał - przyznał nieco przepraszająco i nieco chmurnie -...to nic z tego nie będzie, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki czy coś. - burknął, choć jeśli miał używać takich metafor to Maeve była rzeką, w której stanął co najwyżej do kostek.
-Ech nie wiem, coś mi się przywidziało w tym drzewie. Jesteś pewien, że w tym diablim nie ma żadnych halucynogenów? - westchnął, niecierpliwie biorąc kolejny łyk wódki. Zapomnieć, musiał zapomnieć.
Self-made man
Strona 1 z 2 • 1, 2
Oko zakochanej
Szybka odpowiedź