Wyspa Rzeźb
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Rzeźb
Ta bardzo mała wyspa mieszcząca tylko jedno niewielkie, czarodziejskie miasteczko oraz zabytkowy zamek na wzgórzu jest wyjątkowo urokliwym miejscem, które bez większego problemu można zwiedzić w kilka godzin. Nie trudno zobaczyć nad wodą ludzi zbierających mule czy też statki rybackie gotowe do wyruszenia. To właśnie rybołówstwo jest głównym środkiem utrzymania tutejszej ludności, nieliczni przyjmują także gości w malutkich pensjonatach. O tym, jak magiczne jest to miejsce, zwiedzający mogą przekonać się dopiero wieczorem, kiedy ciała gospodarzy oraz wszystkich innych mieszkańców wyspy zaczynają twardnieć i przybierać szary odcień - w ciągu kilku minut ludzie nieruchomieją i zmienieni w kamień trwają, aż do życia nie przywrócą ich ponownie promienie wschodzącego słońca. Dotyczy do wszystkich, zarówno niemowląt, dzieci, dorosłych, jak i osób w podeszłym wieku, każda osoba urodzona na wyspie nocą staje się kamienną figurą. Nigdy nie śpią, lecz nie odczuwają zmęczenia. Gdy próbują odejść, tuż na granicy wyspy kamienieją, niezależnie od pory dnia i dochodzą do siebie dopiero po przeniesieniu ich z powrotem w głąb lądu. Podobno dawno temu na wyspę rzucono klątwę, aby zapobiec emigracji do dużych miast i stopniowemu wyludnieniu. Odwiedzającym nie grozi jednak żadne niebezpieczeństwo. Warto wspomnieć także o dość niezwykłej komunikacji z wyspą. Nad ranem, w porze odpływu, można tu dotrzeć pieszo, ścieżką - wieczorem jednak przypływ odcina dostęp do lądu, tworząc z Wyspy Rzeźb faktyczną wyspę i zmuszając odwiedzających do korzystania z magicznych środków transportu lub łodzi.
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Wszystko w tym pomieszczeniu było niepokojące już samo w sobie, a powrót dementorów - czy one naprawdę były prawdziwe? wciąż nie mogła uwierzyć w ich obecność - zjeżał włosy. Działałaby rozważnie, zastanowiła się nad wszystkimi możliwościami, rozważyła każde za i przeciw. Jednak to była ona, tak bardzo różna od Bertiego, działającego w sposób impulsywny. Chciała wrzasnąć, lecz głos uwiązł w krtani, gdy tylko zobaczyła co stało się z posągiem, gdy otrzymał ofiarę krwi. Spanikowała, początkowo nie wiedząc, co robić - przecież te ostrza może się wykrwawić albo nawet i stracić dłoń. - Merlinie, merlinie... - szeptała, nie wiedząc co robić. Przecież nie rzuci się na tę rzeźbę, lecz żadne pomocne zaklęcie nie przychodziło jej do głowy. W ciemności czuła się zagubiona, choć Bertie znajdował się tuż obok niej, praktycznie na wyciągnięcie ręki, zdawało się, że dzielą ich setki kilometrów. Krótki krzyk wyrwał się z jej ściśniętego strachem gardła, gdy ktoś, a raczej coś musnęło jej dłoń. Odruchowo odskoczyła w przeciwnym kierunku, domyślając się, że to wcale nie Bott szuka u niej pomocy. Może kiedyś będzie jej z tego powodu głupio, lecz teraz serce zdawało się wyrywać z piersi. A przecież potrzebowała spokoju! Jasnych, niczym niezmąconych myśli. - Inanimatus Conjurus - inkantacja pojawiła się nagle wśród rozszalałych myśli - najpierw jako wspomnienie jednej z ksiąg transmutacyjnych, o których żarliwie dyskutowała z Minnie, dopiero po chwili zorientowała się, że to właśnie może stanowić rozwiązanie wszystkich ich problemów. Mogła mieć nad nią kontrolę, w końcu rzeźba już została ożywiona - mniej do wykonania!. Wtedy rozkazałaby jej natychmiast uwolnić jej przyjaciela i otworzyć przejście, jeśli tylko takie rzeczywiście znajdowało się za posągiem. Zaklęcie nie należało jednak do najłatwiejszych, dlatego pomimo całego swojego rozdygotania, starała się opanować i wykonać bezbłędnie wszystkie skomplikowane ruchy różdżką.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15, 65
'k100' : 15, 65
Znów te myśli. Coraz więcej i więcej. Wiedział, że będą wracać, jeśli nie uda się im uciec, że nie mają wiele czasu, że w końcu dementorów będzie zbyt wiele. Czuł, że musi coś zrobić, jeśli nie chce dać się opanować tym koszmarnym istotom.
Pierwszym o czym pomyślał, kiedy usłyszał o sztyletach była informacja o której czytał. Rzeźby, które chcą krwi. Ofiara za przejście, osłabienie tego, kto chce przejść, ale otwarcie przejścia. Działał więc szybko, nie zastanawiając się, przeciął obie dłonie nie chcąc tracić ani chwili, chcąc by wszystko zaczęło się i skończyło jak najszybciej.
Choć - najpewniej za sprawą dementorów - czuł, że to się po prostu skończy, że to wszystko będzie dla nich koniec. Starał się nie poddawać tym myślom, nie miał z resztą czasu, już po chwili kamienne dłonie zacisnęły się na nim. Był przerażony, nie mogło być inaczej, kiedy spojrzał w ciemność kryjącą się pod kapturem, mógł tylko próbować się szarpać, jednak nie miał szans z ożywioną istotą, która szykowała się do najgorszego, do tego, co spotykało tylko najgorszych zbrodniarzy odesłanych do Azkabanu na wyrok gorszy niż śmierć.
Był z każdą chwilą bardziej otępiały i zdezorientowany, przestawał rozumieć, co się dzieje. Dookoła była tylko ciemność, a wszystko było jak koszmar - czy to sen? Czy za chwilę zbudzi się i to wszystko zniknie? Co się dzieje?
Próbował sobie przypomnieć, walczyć ze sobą, dojść do tego, co właśnie się dzieje. Usiłował się szarpać, nie do końca rozumiejąc, dlaczego nie jest w stanie, kamienny uścisk trzymał go mocno, jednak w tej chwili Bott nie mógł sobie uzmysłowić, dlaczego w nim jest. Myślał usilnie wiedząc, że nie znając problemu, nie ucieknie od niego.
Wciąż przychodziło mu do głowy, że to sen. Że to koszmar, tylko miał też wrażenie, że już się z niego nie wybudzi.
Gdzie jestem? Co się dzieje?
Przychodziły mu do głowy tylko mroczne, koszmarne myśli, jednak próbował dalej, uparcie uspokoić się, dojść do tego, co się dzieje. Żeby móc się wydostać.
Pierwszym o czym pomyślał, kiedy usłyszał o sztyletach była informacja o której czytał. Rzeźby, które chcą krwi. Ofiara za przejście, osłabienie tego, kto chce przejść, ale otwarcie przejścia. Działał więc szybko, nie zastanawiając się, przeciął obie dłonie nie chcąc tracić ani chwili, chcąc by wszystko zaczęło się i skończyło jak najszybciej.
Choć - najpewniej za sprawą dementorów - czuł, że to się po prostu skończy, że to wszystko będzie dla nich koniec. Starał się nie poddawać tym myślom, nie miał z resztą czasu, już po chwili kamienne dłonie zacisnęły się na nim. Był przerażony, nie mogło być inaczej, kiedy spojrzał w ciemność kryjącą się pod kapturem, mógł tylko próbować się szarpać, jednak nie miał szans z ożywioną istotą, która szykowała się do najgorszego, do tego, co spotykało tylko najgorszych zbrodniarzy odesłanych do Azkabanu na wyrok gorszy niż śmierć.
Był z każdą chwilą bardziej otępiały i zdezorientowany, przestawał rozumieć, co się dzieje. Dookoła była tylko ciemność, a wszystko było jak koszmar - czy to sen? Czy za chwilę zbudzi się i to wszystko zniknie? Co się dzieje?
Próbował sobie przypomnieć, walczyć ze sobą, dojść do tego, co właśnie się dzieje. Usiłował się szarpać, nie do końca rozumiejąc, dlaczego nie jest w stanie, kamienny uścisk trzymał go mocno, jednak w tej chwili Bott nie mógł sobie uzmysłowić, dlaczego w nim jest. Myślał usilnie wiedząc, że nie znając problemu, nie ucieknie od niego.
Wciąż przychodziło mu do głowy, że to sen. Że to koszmar, tylko miał też wrażenie, że już się z niego nie wybudzi.
Gdzie jestem? Co się dzieje?
Przychodziły mu do głowy tylko mroczne, koszmarne myśli, jednak próbował dalej, uparcie uspokoić się, dojść do tego, co się dzieje. Żeby móc się wydostać.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Sztylety. palce to sztylety. Alexander wpierw stanął jak zmrożony - szybko jednak wyrwał się z letargu i odwrócił w kierunku Bertiego z krzykiem na ustach.
- NIE! - jego głos poniósł się echem, jednak było już za późno. Bott chwycił palce rzeźby, a po tym wszystko potoczyło się z zawrotną prędkością. Kamienny dementor ożył i zaczął pochylać się nad Bottem, ale zanim Selwyn zdążył postąpić choćby krok w kierunku cukiernika silny podmuch wiatru przyniósł ze sobą dym, ciemność, chłód i... dementorów. Alexandra przebiegł dreszcz, gdy po zniknięciu jego świetlistego kruka coś jakby przesunęło się za jego plecami. Tutaj był cały obnażony - mimo innej twarzy jego lęki i strach pozostawały takie same, niezmienne niczym ślady po próbie. Do jego głowy wdarł się obraz, który ścisnął serce w piersi młodego czarodzieja: wszyscy oni martwi, zakrwawieni, przegrani. Bertie, Ben, Josie...
Potrząsnął głową. Wright przywoływał patronusa. Josie coś krzyczała. Bertie się wykrwawiał, jego ramiona w uścisku dementora.
Myśl do cholery, myśl.
Wciągając chłodne powietrze do płuc, starając się odegnać złe myśli podsuwane mu przez posępnych strażników tego lochu Alexander wyciągnął dłoń z różdżką w kierunku, gdzie powinien znajdować się Bertie. Światło, tylko trochę światła, choćby od patronusa Benjamina by mu wystarczyło. Wstrzymał oddech, mając nadzieję, że jego plan nie jest zbyt podobny do Dziurawego Kotła pod względem możliwych luk w nim istniejących. To było po prostu jedyne, co przyszło mu na myśl. prze odrobinie szczęścia zmniejszenie Bertiego wyswobodzi go z morderczych objęć rzeźby.
- Lapifors - wypowiedział zaklęcie celując w Botta.
|Nie jestem pewna czy patronus Bena daje dość światła, więc na wszelki wypadek wykonuję dwa rzuty (ale fajowo by było, jakby się udał i dawał ;-;)
- NIE! - jego głos poniósł się echem, jednak było już za późno. Bott chwycił palce rzeźby, a po tym wszystko potoczyło się z zawrotną prędkością. Kamienny dementor ożył i zaczął pochylać się nad Bottem, ale zanim Selwyn zdążył postąpić choćby krok w kierunku cukiernika silny podmuch wiatru przyniósł ze sobą dym, ciemność, chłód i... dementorów. Alexandra przebiegł dreszcz, gdy po zniknięciu jego świetlistego kruka coś jakby przesunęło się za jego plecami. Tutaj był cały obnażony - mimo innej twarzy jego lęki i strach pozostawały takie same, niezmienne niczym ślady po próbie. Do jego głowy wdarł się obraz, który ścisnął serce w piersi młodego czarodzieja: wszyscy oni martwi, zakrwawieni, przegrani. Bertie, Ben, Josie...
Potrząsnął głową. Wright przywoływał patronusa. Josie coś krzyczała. Bertie się wykrwawiał, jego ramiona w uścisku dementora.
Myśl do cholery, myśl.
Wciągając chłodne powietrze do płuc, starając się odegnać złe myśli podsuwane mu przez posępnych strażników tego lochu Alexander wyciągnął dłoń z różdżką w kierunku, gdzie powinien znajdować się Bertie. Światło, tylko trochę światła, choćby od patronusa Benjamina by mu wystarczyło. Wstrzymał oddech, mając nadzieję, że jego plan nie jest zbyt podobny do Dziurawego Kotła pod względem możliwych luk w nim istniejących. To było po prostu jedyne, co przyszło mu na myśl. prze odrobinie szczęścia zmniejszenie Bertiego wyswobodzi go z morderczych objęć rzeźby.
- Lapifors - wypowiedział zaklęcie celując w Botta.
|Nie jestem pewna czy patronus Bena daje dość światła, więc na wszelki wypadek wykonuję dwa rzuty (ale fajowo by było, jakby się udał i dawał ;-;)
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86, 53
'k100' : 86, 53
Drugi patronus Benjamina powstrzymał zbliżających się dementorów. Otoczeni Zakonnicy mieli jednak coraz mniej bezpiecznej przestrzeni, a mrok zdawał się narastać. Czar Josie pomknął we właściwym kierunku, jednak nie odniósł zamierzonego efektu. Posąg cały czas przyciskał do siebie Bertiego, który stawał się coraz bardziej świadomy tego, że statua nachyla się w jego kierunku i najwyraźniej planuje obdarzyć go sławnym pocałunkiem dementora. Zanim do tego jednak doszło zaklęcie Alexandra zamieniło Botta w królika. W zwierzęcej postaci, wypadł z kamiennego uścisku. Figura natychmiast zaatakowała go swoimi długimi palcami. Nie zdążyła zadrasnąć już nikogo, kolejny powiew wiatru sprawił, że rozsypała się jakby zbudowana była z drobnego piasku. Dementorzy zniknęli, obszerna sala skurczyła się do zwykłych lochów, których korytarze rozchodziły się w trzech różnych kierunkach. Niosące się echo sprawiało, że słowa wypowiadane nawet normalnym głosem niosły się po całych podziemiach, dając się usłyszeć na ich drugim końcu. Za plecami Zakonników znajdowały się drzwi, które przekroczyli próbując dostać się do więzienia.
Bertie zamieniony w królika był zagubiony, myślenie przychodziło mu z trudem. Instynkt kazał mu uciekać jak najdalej. Ból w przednich kończynach utrudniał mu jednak znacznie kicanie.
|Na odpis macie 48 godzin.
Przemiana w królika potrwa dwie kolejki.
Sprawdźcie, proszę, PW.
Siódma kolejka.
Bertie zamieniony w królika był zagubiony, myślenie przychodziło mu z trudem. Instynkt kazał mu uciekać jak najdalej. Ból w przednich kończynach utrudniał mu jednak znacznie kicanie.
|Na odpis macie 48 godzin.
Przemiana w królika potrwa dwie kolejki.
Sprawdźcie, proszę, PW.
Siódma kolejka.
Przez chwilę odzyskał świadomość, choć nic dobrego mu z tego nie przyszło. Powoli, choć wydawało mu się to cholernie nierealne, docierało do niego, że nie ucieknie, a dementor w którego szponach właśnie się znajduje ma zamiar złożyć swój pocałunek i pozbawić go duszy. Nie mógł nic zrobić, nie miał szans sięgnąć po różdżkę, nadal z resztą jego myśli były przytumanione, nadal czuł się trochę jakby oberwał confundusem.
W jednej chwili jednak coś się stało, a on upadł na ziemię. Usłyszał trzask swojej torby upadającej obok z całą zawartością, jednak nie do końca rozpoznał ten dźwięk, niezbyt też wiedział, co się dzieje. Wszystko zniknęło, nie miał pojęcia w tej chwili, co tu robi, wiedział, że jest zimno, ciemno i, że cholernie bolą go przednie łapki. Bo i fakt, że ma łapki, a nie ręce o dziwo wcale nie był zaskakujący, bardziej przerażający był jednak fakt, że te łapki, zapewne otulone białym futerkiem potwornie go bolały.
Chciał uciekać, szczególnie, kiedy coś u góry jakby chciało go zaatakować i zaczął kicać byle przed siebie, choć nie miał pojęcia, gdzie, jednak choć wszystkie jego ruchy były dość desperackie, były też spowolnione i koślawe przez ból. Jego duże uszy oklapły lekko do tyłu, a jednak słysząc, że ktoś, lub coś się do niego zbliża, przyspieszył jak tylko mógł.
W jednej chwili jednak coś się stało, a on upadł na ziemię. Usłyszał trzask swojej torby upadającej obok z całą zawartością, jednak nie do końca rozpoznał ten dźwięk, niezbyt też wiedział, co się dzieje. Wszystko zniknęło, nie miał pojęcia w tej chwili, co tu robi, wiedział, że jest zimno, ciemno i, że cholernie bolą go przednie łapki. Bo i fakt, że ma łapki, a nie ręce o dziwo wcale nie był zaskakujący, bardziej przerażający był jednak fakt, że te łapki, zapewne otulone białym futerkiem potwornie go bolały.
Chciał uciekać, szczególnie, kiedy coś u góry jakby chciało go zaatakować i zaczął kicać byle przed siebie, choć nie miał pojęcia, gdzie, jednak choć wszystkie jego ruchy były dość desperackie, były też spowolnione i koślawe przez ból. Jego duże uszy oklapły lekko do tyłu, a jednak słysząc, że ktoś, lub coś się do niego zbliża, przyspieszył jak tylko mógł.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
I znów wszystko przyśpieszyło a czas rozmył się w biegu gwałtownych wydarzeń. Świetlista, srebrna poświata patronusa, przeganiającego w galopie nadchodzących dementorów, unieruchomiony w przerażającym uścisku Bertie, zaklęcie Alexandra, pisk wystraszonego zwierzątka, rozmywający się w podmuchu lodowatego wiatru przeciwnik. Wright obserwował to wszystko w niemym zdumieniu, oddychając jednak swobodniej i spokojniej - patronusowi udało się odgonić mrok i ponownie pozwolić im nieco zorientować się w otaczającym ich pomieszczeniu a Bottowi nie groziło już większe niebezpieczeństwo. Przynajmniej nie bezpośrednio, bowiem zamieniony w królika, zastrzygł uszami, położył je płasko po sobie i kicnął gdzieś przed siebie, w jeden z trzech korytarzy.
Ben zerknął na Alexandra, zastanawiając się, czy powinien pogratulować mu szybkiej reakcji w kryzysowej sytuacji - on sam z pewnością nie wpadłby na pomysł transmutowania biedaka w przestraszonego gryzonia albo innego futrzastego gada - ale powstrzymał się, przenosząc szybkie spojrzenie na Josephine. Należało działać szybko, bowiem wraz z czasem nieubłaganie uciekał im także Bertie.
- Złapiesz go? - ni to spytał, ni polecił, obserwując puszystą kuleczkę odkicowującą od sterty piasku, jedynej pozostałości po rzeźbie dementora. - I...może się rozdzielimy? Pójście w pojedynkę byłoby niebezpieczne, ale jeśli zbadamy te korytarze parami, mamy większe szanse na znalezienie cel - zaproponował trochę niepewnie, ale nie czekając na ewentualną zgodę, skierował swoje kroki w stronę środkowego korytarza. Alexander powinien poradzić sobie z królikiem, znał się na magii leczniczej a narażony na sztylety posągu Bertie mógł potrzebować pomocy. Obydwoje byli też Gwardzistami, dlatego Wright długo nie zastanawiał się nad tym podziałem, zerkając przez ramię na Josephine. Zachęcająco, dodając otuchy - Alex zniknął w prawym korytarzu, gnając za królikiem; donośne echo wzmacniało jego szybkie kroki. Miał nadzieję, że Selwyn nie weźmie sobie do serca powiedzenia o wyższości gonienia króliczka nad złapaniem go. Jeszcze się słyszeli; może przy odrobinie szczęścia spotkają się już za chwilę?
- Veritas Claro - mruknął, kierując przed siebie różdżkę, licząc na to, że zaklęcie się powiedzie i zdoła odkryć to, co tajemnicze przejście miało im do powiedzenia.
Ben zerknął na Alexandra, zastanawiając się, czy powinien pogratulować mu szybkiej reakcji w kryzysowej sytuacji - on sam z pewnością nie wpadłby na pomysł transmutowania biedaka w przestraszonego gryzonia albo innego futrzastego gada - ale powstrzymał się, przenosząc szybkie spojrzenie na Josephine. Należało działać szybko, bowiem wraz z czasem nieubłaganie uciekał im także Bertie.
- Złapiesz go? - ni to spytał, ni polecił, obserwując puszystą kuleczkę odkicowującą od sterty piasku, jedynej pozostałości po rzeźbie dementora. - I...może się rozdzielimy? Pójście w pojedynkę byłoby niebezpieczne, ale jeśli zbadamy te korytarze parami, mamy większe szanse na znalezienie cel - zaproponował trochę niepewnie, ale nie czekając na ewentualną zgodę, skierował swoje kroki w stronę środkowego korytarza. Alexander powinien poradzić sobie z królikiem, znał się na magii leczniczej a narażony na sztylety posągu Bertie mógł potrzebować pomocy. Obydwoje byli też Gwardzistami, dlatego Wright długo nie zastanawiał się nad tym podziałem, zerkając przez ramię na Josephine. Zachęcająco, dodając otuchy - Alex zniknął w prawym korytarzu, gnając za królikiem; donośne echo wzmacniało jego szybkie kroki. Miał nadzieję, że Selwyn nie weźmie sobie do serca powiedzenia o wyższości gonienia króliczka nad złapaniem go. Jeszcze się słyszeli; może przy odrobinie szczęścia spotkają się już za chwilę?
- Veritas Claro - mruknął, kierując przed siebie różdżkę, licząc na to, że zaklęcie się powiedzie i zdoła odkryć to, co tajemnicze przejście miało im do powiedzenia.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Zwrotami akcji obecnymi w tym krótkim epizodzie jakim była ich bytność na Wyspie Rzeźb obdzielić by można ze dwie dość obszerne książki. W jednym momencie Bertie z cukiernika o dość znaczącym wzroście przeobraził się w bielutkiego króliczka i pacnął na podłogę przy akompaniamencie zawodzenia dementorów odganianych patronusem Benjamina. Selwyn poczuł dreszcz biegnący wzdłuż swojego kręgosłupa, gdy w świetle mknącego po lochu ogiera rzeźba poruszyła się, wyciągając ręce pełne sztyletów po zdezorientowane zwierzę. Nie zadrżał jednak tylko z powodu zgrozy i obawy o los puchatej kulki - chłodny wiatr przeszył go na wskroś, a rzeźba... po prostu się rozpadła. Odruchowo osłonił twarz w zagięciu łokcia, obawiając się piachu w oczach. Gdy znów podniósł wzrok wszystko wkoło się zmieniło. Dementorzy odeszli, a loch zamiast strzelisty i przerażający rozmiarem stał się dość niewielki i trójdzielny. Trzy korytarze. Szybka kalkulacja nie wyszła pomyślnie. Czas naglił, a ich była czwórka. Albo wybiorą jedną ścieżkę albo...
Jego rozważania przerwał głęboki głos Benjamina. Selwyn zmarszczył brwi i zrozumiał, że olbrzym mówił do niego. Alex obrócił się na pięcie i wlepił wzrok w wyraźnie przestraszonego kulawego królika, który jak najszybciej starał się od nich uciec.
- Szlag - rzucił tylko, schylił się po leżącą na ziemi torbę Botta i po przełożeniu jej szybko przez ramię ruszył w pogoń za króliczkiem kierującym się w korytarz odchodzący najbardziej na prawo.
- Jakby co to krzyczcie, echo jest koszmarne - wypluł słowa na szybko, starając się ściszyć głos, zanim zniknął w prawym korytarzu: zostawiając rozwidlenie za sobą, a biały kuper z puchatym ogonem mając przed sobą. No chodź tu, pomyślał, gdy był już na tyle blisko marchewkożercy, by spróbować go podnieść. Wyciągnął ręce przed siebie i miał nadzieję, że Bott nie będzie w stanie odskoczyć w ostatniej chwili w bok.
To wszystko było surrealistyczne, a gdzieś jakby z tyłu głowy słyszał tykanie zegarka.
Jego rozważania przerwał głęboki głos Benjamina. Selwyn zmarszczył brwi i zrozumiał, że olbrzym mówił do niego. Alex obrócił się na pięcie i wlepił wzrok w wyraźnie przestraszonego kulawego królika, który jak najszybciej starał się od nich uciec.
- Szlag - rzucił tylko, schylił się po leżącą na ziemi torbę Botta i po przełożeniu jej szybko przez ramię ruszył w pogoń za króliczkiem kierującym się w korytarz odchodzący najbardziej na prawo.
- Jakby co to krzyczcie, echo jest koszmarne - wypluł słowa na szybko, starając się ściszyć głos, zanim zniknął w prawym korytarzu: zostawiając rozwidlenie za sobą, a biały kuper z puchatym ogonem mając przed sobą. No chodź tu, pomyślał, gdy był już na tyle blisko marchewkożercy, by spróbować go podnieść. Wyciągnął ręce przed siebie i miał nadzieję, że Bott nie będzie w stanie odskoczyć w ostatniej chwili w bok.
To wszystko było surrealistyczne, a gdzieś jakby z tyłu głowy słyszał tykanie zegarka.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Ulga pojawiła się na zaledwie chwilę, by zostać przyćmioną przez inne wzbierające emocje - strach o futrzastego Bertiego, który mógłby zostać przerobiony na króliczy pasztet przez szponiastą rzeźbę; zaszokowanie, gdy posąg runął, a wraz z nim iluzja - czy to było to? - całego olbrzymiego pomieszczenia, z którego rozpaczliwie próbowali się wydostać. Wolność oznaczała jednak kolejny problem - tym razem kicający. Szczęśliwie Alexander zareagował odpowiednio szybko, by spróbować pochwyć przerażonego królika. Tego by jeszcze brakowało, by jeden z nich zgubił się w korytarzach! By marnowali cenne minuty na próby pochwycenia - mogła mieć tylko nadzieję, że uzdrowiciel wykaże się wystarczając zwinnością, by ich czwórka pozostała trójką i królikiem. Bez Botta - w ludzkiej czy to zwierzęcej postaci - nie zamierzała się nigdzie ruszać... I to choćby ją więzieniem straszyli!
Bez słowa zaakceptowała taki podział ich drużyny ratowniczej. Wolała, by jej przyjaciel pozostał pod okiem uzdrowiciela - a ona sama czuła się jakoś pewniej w cieniu Bena-olbrzyma. Nie żeby chowała się za jego plecami, ot co to nie! - Uważajcie na strażników - rzuciła zapobiegawczo, owszem echo było nadzwyczajne - mogli się słyszeć, lecz jednocześnie byli doskonale słyszani przez innych, gdyby tylko ci pojawili się w korytarzach. Nie wiedzieli zbyt wiele, właściwie nie mogli mieć pewności, czy cele znajdują się na piętrach czy w podziemiach, a budynek wydawał się być ogromny... Zadrżała na myśl o uciekającym czasie. Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyła za Benjaminem. - Kloste - szepnęła w pół kroku, licząc na to, że oznaczenie drogi na coś się przyda - przynajmniej będą wiedzieli jak wrócić z powrotem do punktu wyjścia lub łatwiej odnaleźć się nawzajem. Byli dopiero na początku wędrówki, w końcu dopiero teraz dostali się do środka, lecz po głowie wciąż i wciąż obijały się natrętne myśli dotyczące niewiadomej drogi, pozwalającej im na bezpieczną i niezauważalną ucieczkę z przetrzymywanymi.
Bez słowa zaakceptowała taki podział ich drużyny ratowniczej. Wolała, by jej przyjaciel pozostał pod okiem uzdrowiciela - a ona sama czuła się jakoś pewniej w cieniu Bena-olbrzyma. Nie żeby chowała się za jego plecami, ot co to nie! - Uważajcie na strażników - rzuciła zapobiegawczo, owszem echo było nadzwyczajne - mogli się słyszeć, lecz jednocześnie byli doskonale słyszani przez innych, gdyby tylko ci pojawili się w korytarzach. Nie wiedzieli zbyt wiele, właściwie nie mogli mieć pewności, czy cele znajdują się na piętrach czy w podziemiach, a budynek wydawał się być ogromny... Zadrżała na myśl o uciekającym czasie. Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyła za Benjaminem. - Kloste - szepnęła w pół kroku, licząc na to, że oznaczenie drogi na coś się przyda - przynajmniej będą wiedzieli jak wrócić z powrotem do punktu wyjścia lub łatwiej odnaleźć się nawzajem. Byli dopiero na początku wędrówki, w końcu dopiero teraz dostali się do środka, lecz po głowie wciąż i wciąż obijały się natrętne myśli dotyczące niewiadomej drogi, pozwalającej im na bezpieczną i niezauważalną ucieczkę z przetrzymywanymi.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Wyspa Rzeźb
Szybka odpowiedź