Droga na skróty
Opcjonalny rzut kostką:
1-20 - Krzykacz rusza za tobą, głośno odśpiewując wulgarne piosenki. Jeśli zauważa, że repertuar ci się spodobał, przerzuca się na pieśni miłosne. Jeśli i to nie odnosi skutku, zaczyna się po prostu wydzierać.
21-40 - Jeśli poltergeist ma zły dzień, poprawia sobie nastrój rzucając szyszkami w przechodniów. Dziś stałeś się jego celem numer jeden.
41-60 - Krzykacz postanawia oznajmić całemu światu, że ty i jedna z osób znajdujących się na ścieżce jesteście parą. Bez znaczenia czy jesteście tej samej, czy przeciwnych płci, rodzeństwem, obcymi osobami, parą czy przyjaciółmi, Krzykacz lata, krzyczy i co chwila zadaje bardzo prywatne pytania. Jeśli jest was więcej, nie ma oporu przed sugerowaniem “wielokątów”. Możesz tylko liczyć na to, by żaden twój znajomy nie był w pobliżu i nie usłyszał tych obelg. Zrujnowały one już życie niejednemu czarodziejowi.
61-80 - Zostajesz oblany wiadrem lodowatej wody z pobliskiego strumyka.
81-94 - Krzykacz ciągnie cię za włosy. Chociaż nie grozi ci wyrwanie wielkiej ich ilości, na pewno jest to dość bolesne. Jeśli twoje włosy są zbyt krótkie, po prostu popycha cię w błoto.
95-100 - Masz dziś szczęście! Słyszysz gdzieś w oddali marudzenie poltergeista, jednak nie wydaje się, by zbliżał się w twoją stronę. Lepiej przyspiesz kroku i staraj się być cicho, żeby nie zwrócić jego uwagi!
Festiwal miłości nie mógłby odbywać się bez tańców wokół ognisk, które są poświęcone Tailtiu, Matce Ziemi. Dźwięk bodhránu, dud i skrzypiec rozbrzmiewa po całym lesie, zachęcając czarodziejów do podejścia. Skoczna, celtycka muzyka wygrywana przez siedzących na złamanych konarach grajków czasem zmusza do wysiłku, by nadążyć za wyraźnym rytmem, ale za sprawką miłosnej aury w powietrzu, zachęceni kobiecymi wdziękami czarodzieje podejmują ten trud bez protestu, nawet jeśli na co dzień są opornymi tancerzami. Dziewczęta oddają swój taniec wybrankom, którzy ukoronowali je kwietnymi wiankami; czarodzieje chwytają się naprzemiennie za dłonie i otaczają ognisko, by oddać się wspólnej celebracji wyjątkowego święta.
Atmosfera ognisk sprzyja zawieraniu nowych znajomości, lekkim rozmowom i zacieraniu dawnych uraz. Zapach kwiatów miesza się z aromatem popiołu i palonego drewna. Stare wiedźmy przechadzające się boso po trawie częstują zgromadzonych rogami poświęconego reema wypełnionymi tradycyjnym celtyckim winem z porzeczek z gałązką jemioły. Mężczyzn częstują także tabaką, sprowadzoną z odległych krajów, angielskich kolonii, a zakochanym parom wtykają plecionkę z sianka, której wspólne spalenie w ognisku ma zapewnić odgonienie trosk i złych duchów zesłanych przez nieżyczliwych.
Muzyka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnął się do towarzysza blado na wspomnienie tamtej nocy pod lodziarnią. Obscuro. Wtedy był jeszcze trochę ślepy, mający mgliste pojęcie o Zakonie, wciąż zmagający się z własnym egoizmem i chęcią lepszego życia, o której przypomniało mu zimowe spotkanie z siostrą Notta. Lady o włosach koloru miedzi nie gościła już jednak tak często w jego myślach, tak jakby wojna (oraz czyjeś czekoladowe oczy) okazała się najlepszym antidotum na zawód sprzed lat. Tonks został pełnoprawym Zakonnikiem, godząc się z myślą, że zaangażowanie się w pomoc innym to teraz najważniejszy i jedyny cel jego życia. Nawet wymarzoną pracę już stracił, choć działalność dla Harolda w teorii łączyła się z obowiązkami aurora. Odzyskał wzrok, zmienił się, i to nie teraz, a w Norwegii dwa lata temu. Klątwa odebrała mu radość życia, ale zrzuciła też z niego zasłonę egoizmu. Ze zgrozą myślał, że jako młody auror był w końcu obojętnym oportunistą, że gdyby pochodził z niemugolskiej rodziny to mógłby być w szeregach czarodziejów, którzy apatycznie pozostali w Londynie. Teraz stał się jednak wojownikiem, podobnie jak Percival - z którym, w ich masochistycznej chęci walki, łączyło go więcej niż sądził.
-Był małym chłopcem, który dostał strzałą w oko podczas polowania, właśnie tutaj. Potem toczono głośny spór prawny, w którym ostatecznie uznano to za bezsensowny wypadek, a nie morderstwo. Bonifacego tak rozwścieczyło słowo "bez sensu", że od tej pory nawiedza ścieżkę aby utrudniać ludziom życie i zabić jakoś nudę swojej wieczności. - zaczął wyjaśniać, nagle tknięty współczuciem dla chłopca: zbyt zaaferowanego żądzą sprawiedliwości, by przejść na drugą stronę i rozczarowanego banalnością sprawy sądowej, dla której został przecież na ziemskim padole. Przejęty losem Bonifacego, poczuł zimny dreszcz na plecach - strach i niepokój podszepnęły mu, że zaraz sam padnie ofiarą bezsensownej śmierci, jak poltergeist i...
Blake wyrwał go z paraliżu niepokoju - zauważył sytuację szybciej i myślał trzeźwiej, nie zmagał się w końcu z pozostałościami czarnomagicznych koszmarów.
To nie czarna mgła, to dementor - uświadomił sobie Michael, zaciskając palce na różdżce.
Kobiecy krzyk otrzeźwił go jeszcze bardziej, odrywając myśli od własnego lęku i kierując je ku potrzebującej. Przymknął oczy, wspominając dzień, w którym Rineheart gratulował mu zdania egzaminu na aurora. Obawiając się, że dawna praca jest teraz skażona negatywnymi wspomnieniami, sięgnął pamięcią jeszcze dalej - do czasów, gdy jako dumny jedenastolatek bawił się w Hogwart z nieco zazdrosnymi Justine i Gabrielem.
-Expecto Patronum! - szepnął sekundę po Percivalu, z lekkim zaskoczeniem widząc świetlistego wilka swojego towarzysza i mając nadzieję, że zaraz dołączy do niego drugi.
Can I not save one
from the pitiless wave?
'k100' : 94
Wypuścił powietrze z płuc, dopiero teraz orientując się, że je wstrzymywał, po czym zrobił krok do przodu, w stronę zaatakowanej kobiety – ale ta nie czekała na ich ratunek. Poderwała się ze ścieżki natychmiast, oglądając się za siebie tylko raz, po czym pobiegła w przeciwnym kierunku, jakby wciąż czuła na sobie lodowaty oddech dementora. Być może po części tak właśnie było. – Oby nie wrócił, żeby poszukać sobie kolejnej ofiary – odezwał się, przerywając ciszę, jaka zapadła po zniknięciu czarownicy. – Wilk, hm? – mruknął jeszcze, nim zdążył się powstrzymać. Kto by pomyślał, że akurat oni dwaj mogli mieć ze sobą coś wspólnego, różni od siebie na niemal wszystkich płaszczyznach; chociaż z drugiej strony – już sam fakt, że stawali tego wieczoru ze sobą ramię w ramię świadczył o tym, że pozory potrafiły mylić. – Dobra, poszukajmy Krzykacza, zanim krzyki kogoś tu ściągną – zaproponował po chwili, podejmując przerwaną wędrówkę – i rozglądając się przy tym uważnie. Nie wiedział, jak długo szli w milczeniu, za towarzystwo mając jedynie dźwięk chrzęszczącej im pod stopami ściółki – gdy nagle, bez ostrzeżenia, coś przecięło powietrze, uderzając go prosto w tył głowy.
Odwrócił się błyskawicznie, unosząc różdżkę, ale nie dostrzegając żadnego napastnika. Przeniósł spojrzenie w dół, by obok swojego buta zauważając szyszkę, do której sekundę później dołączyła druga; uchylił się, tym razem reagując w porę, po czym posłał porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Michaela. – Bonifacy? – rzucił w pustkę, wciąż nigdzie nie widząc ducha, ale wiedząc, że musiał znajdować się niedaleko – i że na pewno słuchał. – Wiemy, że gdzieś tutaj jesteś, wyjdziesz się z nami pobawić? – Nie miał pojęcia, czy zabierał się do tego właściwie; przywykł do prowadzenia dysput z dorosłymi, nie z przemienionymi w duchy dziećmi, ale skoro nie tak dawno udało mu się przekonać mumię, by wróciła do swojego sarkofagu, to być może mógł to samo zrobić z obrażonym chłopcem. Uniósł wyżej dłonie, w geście powszechnie kojarzonym jako bezbronność – na wypadek, gdyby Krzykacz obserwował ich z ukrycia. – Słyszeliśmy o złych ludziach, którzy zrobili ci krzywdę, ale nie jesteśmy tacy jak oni. Porozmawiasz z nami? Musisz być tutaj samotny, na tej opuszczonej ścieżce. – Zwłaszcza teraz – kiedy Londyn ucichł, pogrążony w strachu i żałobie. – Jeżeli zgodzisz się nam pomóc, przyprowadzimy tu więcej osób – przyjaciół, dobrych ludzi, z którymi też będziesz mógł się bawić – mówił dalej, starając się w prosty sposób przedstawić to, do czego tak naprawdę potrzebowali ścieżki; jeżeli udałoby im się ją zabezpieczyć, mogłaby stanowić bezpieczne przejście do centrum miasta. Przynajmniej na tyle, na ile cokolwiek w obecnych czasach mogło być bezpieczne.
| próbujemy ścieżki pokojowej; retoryka (+60)
I am not there
I do not sleep
'k100' : 95
Umknął szybko (zbyt szybko) wzrokiem na pytanie Percivala, choć ten nie pracował przecież w Ministerstwie i nie miał żadnego powodu, by wertować rejestr wilkołaków.
-Owczarek. - podkreślił, choć minęła mu już faza zaprzeczenia, choć zdążył już zauważyć zmianę swojego patronusa. Przez ostatni rok zdążył się też z nim oswoić, musiał w końcu go zaakceptować i polubić aby móc okiełznać jego magię. Przeprosił w myślach swojego wilka za kolejną próbę fałszowania rzeczywistości, a potem poprawił się i doprecyzował: -Znaczy, niegdyś był owczarkiem. Ale wojna go zmieniła. - i nie tylko wojna. Wraz z dementorem, zniknęły niepokój i powaga, a Michael zdołał wreszcie dostrzec ironię (albo nadzieję?) w ich podobieństwie i uśmiechnąć się blado, z pewnym rozbawieniem. Patronusy przepędziły dojmujące zimno, sidła lęku opadły i obaj mogli wreszcie skupić się na swojej misji. Szyszka, tocząca się po ścieżce (a wcześniej głowie Percy'ego, hehe) przypomniała mu, że Bonifacy jest blisko, że był świadkiem sceny z dementorem.
Z niedowierzaniem uniósł brwi na słowa Percivala, ale te najwyraźniej działały. Chłopiec był tylko dzieckiem, a choć duchy były (chyba?) odporne na działanie dementorów, to uświadczał na ścieżce samych niepokojących scen. Nikt nie śmiał się z jego szyszek i innych psikusów - w tych czasach, mogły co najwyżej wzbudzić fałszywy alarm.
-Działamy w takim... tajnym klubie przyjaciół i dobrych ludzi. Chciałeś być kiedyś w tajnym klubie? - dodał, korzystając z tego, że nikt nie rzucał już w nich niczym. -Bardzo byś nam pomógł i został honorowym członkiem, gdybyś na przykład... wpuszczał tutaj tylko osoby z klubu, na przykład na podanie hasła. To zabawa, ale poważna zabawa - grożą im źli ludzie i istoty, takie jak ten dementor, każdego dnia muszą się liczyć z bezsensowną śmiercią. Mógłbyś im pomóc. - kontynuował nieco nieporadnie, ale starając się przejąć przyjacielskie podejście Percivala i zarazem nakreślić duchowi rzeczywisty obraz sytuacji.
retoryka I, etap I zdany samym rzutem Percivala
Can I not save one
from the pitiless wave?
'k100' : 29
W pierwszej chwili nie był pewien, czy im się udało: ustał co prawda szyszkowy ostrzał, duch jednak uparcie milczał, wciąż niewidoczny. Percival rozejrzał się po ścieżce, już odrobinę zaniepokojony panującą na niej ciszą – czyżby poltergeist obraził się całkowicie i szykował jakiś odwet? – ale wtedy, wreszcie, spomiędzy drzew wyłonił się blada, lewitująca ponad ziemią sylwetka. Odrobinę upiorna w swojej niewinności – dzieci nie powinny być duchami – ale przyglądająca im się nie tyle z wrogością, co zainteresowaniem. – Klub? – zapytał chłopiec, zezując to na Percivala, to na Michaela. – Taki prawdziwy? Chciałbym być w klubie – dodał – i Blake już myślał, że wszystko pójdzie gładko, dopóki Krzykacz nie przedstawił swoich warunków układu, zakończonych radosną prezentacją tajnego hasła. – Znów ukradli mi śniadanie? – powtórzył, pozornie po to, by lepiej zapamiętać – starając się nie pozwolić swoim prawdziwym myślom wkraść między sylaby. W zaciszu własnego umysłu już wyobrażał sobie, jak z pełną powagą na twarzach przedstawią raport z wykonanego zadania pozostałym członkom Zakonu Feniksa. – To naprawdę bardzo ciekawe hasło, przekażemy naszym przyjaciołom, że muszą się go nauczyć – odpowiedział duchowi. – Będziesz miał coś przeciwko, jak jeszcze się tu pokręcimy? Chcemy nałożyć na to miejsce zaklęcia, żeby pomagały ci go bronić – wyjaśnił, woląc zawczasu zarysować Bonifacemu swój plan. Dopiero później zwrócił się ponownie ku Tonksowi. – Powinniśmy się streszczać, zostawię tu tyle niespodzianek dla nieproszonych gości, ile dam radę. Może Krzykacz też zgodziłby się w specjalny sposób przywitać tych, którzy nie będą znać hasła – zasugerował – po czym zszedł nieco z głównej ścieżki, zgodnie z zapowiedzią chcąc nałożyć na okolicę co najmniej jedną pułapkę.
Zaczął od tej, którą znał najlepiej, choć wcześniej miał okazję używać jej głównie w pomieszczeniach; otaczające ich drzewa wydawały się jednak wystarczająco dobrym sposobem na wytyczenie obszaru, a drobne, dotkliwie gryzące pająki mogły bez problemu skryć się w suchej ściółce i wydrążonych w korze otworach, by wybiec na powitanie tym, którzy spróbują bez upoważnienia wejść na dróżkę. Wybrał okrąg o średnicy około dziesięciu metrów, nierówny – bo z kolumnami z rosnących naturalnie pni; przeszedł kilkukrotnie od jednego do drugiego, upewniając się, że magia szczelnie otulała przestrzenie pomiędzy nimi, później również przykucając i wypowiadając inkantacje nad wszystkimi naturalnymi kryjówkami dla pająków, które udało mu się znaleźć. Gdyby nie niedawny wykład na temat magicznych konstruktów, który zafundowała mu Shelta, z pewnością miałby z tym większy problem – ale jej słowa mgliście dźwięczały mu w głowie, kiedy domykał obszar objęty pułapką, rozciągając nad ich głowami niewidzialną kopułę.
| minęło 48 godzin, przystępujemy więc do etapu IV; nakładam Araneamortem (III poziom)
I am not there
I do not sleep
Powstrzymał chęć cofnięcia się na widok ducha - chłopiec, z dziurą w miejscu oka, wyglądał niewinnie i upiornie zarazem. Michael nie był nawet pewien, czy chciałby sięgać po różdżkę przeciw niemu, prędzej opuściłby to przeklęte miejsce. Jednak wyglądało na to, że zdołali skusić poltergeista do pomocy, że mogą obrócić tragedię tego miejsca na swoją korzyść. Jakkolwiek niezręczne nie byłoby wykorzystywanie duchów niewinnych dzieci do własnych celów, to teraz obowiązywała ich wojenna moralność. A obrócenie poltergeista przeciw tym złym i zachęcenie go do pomocy osobom z Klubu mogło znacząco zwiększyć bezpieczeństwo potrzebujących oraz samego Zakonu.
-Dziękujemy. - skłonił się lekko. -Jestem Michael, ale w Klubie możesz nazywać... Samotnym Wilkiem, a jego... um, Dumnym Wilkiem. - zaproponował, widząc, że dzieciak strasznie polubił to bawienie się w pseudonimy. Strategicznie, nie chciał też zdradzić arystokratycznych personaliów poszukiwanego Percivala.
-A Ty, jaki chcesz mieć pseudonim? - wyraźnie ucieszony Bonifacy postanowił nadal być Krzykaczem, a Michael pokiwał z uśmiechem głową. Potem skinął głową Percivalowi.
-Ja też coś nałożę, ale chyba znasz się na tym lepiej - pracuj spokojnie, a ja omówię ostatnie szczegóły z Bonifacym. - zaproponował, wiedząc, że może nałożyć proste pułapki związane z obroną przed czarną magią, ale że brakuje mu doświadczenia do tych bardziej zaawansowanych.
Porozmawiał z Bonifacym jeszcze chwilę, proponując mu pilnowanie tego miejsca - duch zgodził się, a Michael zaoferował stworzenie iluzji, która również pytałaby przybyłych o hasło i pomagała Bonifacemu straszyć intruzów głośnymi wyzwiskami. Przykląkł na przeciwstawnym miejscu ścieżki niż Percival i zaczął nakładać pułapkę, przy kibicowaniu zachwyconego widmowym bliźniakiem poltergeista.
etap IV, nakładam pułapkę Widzimisię (iluzja samego Bonifacego, która pyta przybyłych o to samo hasło co on, a intruzów straszy wyzwiskami i upiornym wyciem), poziom I OPCM
Can I not save one
from the pitiless wave?
Starał się nie przeszkadzać w rozmowie Tonksa z Bonifacym, wyłapując niesione wiatrem słowa jednym uchem, ale w tym czasie zajmując się głównie nakładaną pułapką. W obecnych warunkach nie było to proste, potrzebował czasu – a ten go gonił, dysząc w kark niczym wiszący mu nad głową dementor. Kiedy udało mu się jednak nałożyć pierwsze z zabezpieczeń, podniósł się, odnajdując w półmroku sylwetkę Michaela. – Potrzebuję jeszcze chwili – powiedział cicho. – Słyszysz coś? – zapytał, samemu się rozglądając, ale bardziej polegając na ocenie aurora – szkolonego do rozpoznawania i wykrywania niebezpieczeństwa, o zmysłach znacznie bardziej wyczulonych; zaczekał na potwierdzenie, po czym znów zaczął obchodzić teren, tym razem sięgając po zaklęcia innego rodzaju.
W białej magii nie czuł się tak dobrze i swobodnie – mocniej zaczął zgłębiać ją dopiero niedawno, zmuszony głównie okolicznościami – ale im dłużej ćwiczył, tym więcej odnajdywał subtelnych zależności pomiędzy czarami ofensywnymi i defensywnymi. Te drugie wymagały od niego zdecydowanie więcej skupienia, na dłuższą chwilę przestał więc odzywać się zupełnie, nie śledząc też już wymiany zdań pomiędzy poltergeistem a Michaelem; krążąc wokół ścieżki, starał się rozciągnąć pomiędzy drzewami metaforyczne płótno dla iluzji, która miała przywitać każdego nieproszonego gościa, jeśli tylko przeszedłby przez jedną z niewidzialnych ścian. Te rozstawił ostrożnie, kilkukrotnie sprawdzając, czy na pewno szczelnie otulały teren, uniemożliwiając przemknięcie się bokiem. Nie chciał, by za jego potknięcie zapłacił ktoś inny – i tak był już na cenzurowanym – dopiero więc, gdy był już stuprocentowo pewien, że pułapka miała zadziałać tak, jak tego chciał, opuścił różdżkę, decydując się wrócić do Tonksa. – No więc tak – odezwał się – jeżeli ktoś wejdzie na ścieżkę od którejkolwiek strony – zatoczył dłonią szeroki okrąg – spod ściółki i z wewnątrz pustych pni wypełzną pająki, które zaatakują intruza. Dodatkowo – cofnął się o dwa kroki – jeżeli ktokolwiek nieproszony przejdzie dalej, padnie ofiarą iluzji, bitwa, latające zaklęcia – powinno to go trochę zdezorientować, żeby nie wiedział, przed czym się bronić, a przed czym nie. Może nie zauważy lecącej w jego stronę szyszki – dodał w kwestii wyjaśnienia, przenosząc spojrzenie na Bonifacego i puszczając duchowi oko. – Zwijamy się stąd? – zapytał, ponownie zwracając się do aurora. Ponura atmosfera w Londynie zaczynała mu się udzielać, sprawiając, że marzył o powrocie do Kornwalii – albo przynajmniej wizycie w jakimś przytulnym pubie i wychyleniu szklanki ognistej.
| II tura IV etapu, nakładam Zawieruchę (II poziom)
I am not there
I do not sleep
-Olaboooga, co za draaaanie! - zawył, tak jak wyć miał sam Bonifacy, pytając gości o hasło. Duchy fizycznie nie powinny móc podskakwiać, ale Michael przysiągłby, że prawdziwy Bonifacy właśnie podskoczył, albo zaczął dziwnie dryfować w powietrzu.
-Ale fajny! - zachwycił się i zniknął w chaszczach ze swoim iluzorycznym bliźniakiem, najwyraźniej chcąc sprawdzić jego możliwości. Iluzja miała ograniczoną ilość przyswojonych komend, ale powinna zająć ducha przynajmniej na jakiś czas - Michael usłyszał odgłos szyszek, uderzających radośnie w drzewo. Uśmiechnął się pod nosem, zdziwiony całą interakcją z małym poltergeistem i zadowolony, że udało im się przemówić mu do rozsądku, albo raczej dziecięcej duszy. Nie wątpił, że w razie potrzeby daliby sobie z nim radę również... innymi sposobami, ale atakowanie dziecka, nawet martwego, wydawało się nieco nie na miejscu.
Rozejrzał się, wytężając zarazem słuch, ale ścieżka pozostawała pusta i cicha. Jedynym odgłosem były turlające się po ściółce szyszki i cichy chichot Bonifacego oraz jego widmowego bliźniaka.
-Wygląda na to, że mamy jeszcze chwilę. - zapewnił Blake'a, a potem uważnie wysłuchał jego planu i pokiwał głową.
-Świetnie. Jak widzisz, sam nałożyłem na początek ścieżki iluzję Bonifacego, która również może pytać o hasło i atakować szyszkami albo kamieniami. Naszemu poltergeistowi będzie weselej, a jego bliźniak powinien odciągnąć uwagę również od jego samego. A skoro nikogo tu na razie nie ma i miejsce jest już solidnie nawiedzone... to może dorzuciłbym do tego bogina? - uśmiechnął się szerzej, na myśl o kombinacji, którą sprezentują nieproszonym gościom. Pająki, wojenna zawierucha, poltergeist i jego bliźniak, bogin... szykuje się prawdziwa nawiedzona ścieżka.
Przykucnął i przypomniał sobie instrukcje z zakresu nakładania pułapek opartych na urokach. Nie był tylko pewien, czy chce testować na sobie akurat to zabezpieczenie - chyba, że Blake będzie chętny na spotkanie z boginem?
II tura IV etapu, nakładam Strach na gremliny (I poziom, uroki)
Can I not save one
from the pitiless wave?
Przyglądał się przez moment znikającej między drzewami sylwetce poltergeista, później przenosząc uwagę na Tonksa. Kiwnął głową - iluzja, którą przed chwilą widział, była dobrym pomysłem: mogła zdezorientować ewentualnych napastników wystarczająco, by nie wiedzieli, którego z duchów mają atakować. - Jasne. Rozejrzę się - przytaknął, kiedy auror zaproponował nałożenie jeszcze jednego zabezpieczenia. Oddalił się nieco, schodząc ze ścieżki, żeby mu nie przeszkadzać - oraz żeby mieć lepszy widok na oba końce alejki, póki co pogrążone w nieruchomej, nieprzeniknionej ciemności. Wyciągnął z kieszeni mugolską zapalniczkę i paczkę papierosów, odpalając jednego z nich - częściowo namówiony przez upominający się o siebie nałóg, częściowo dla uspokojenia nerwów, od dłuższego już czasu znajdujących się w stanie drażliwej gotowości.
Zdążył wypalić jeszcze dwa papierosy, gdy Tonks wreszcie się wyprostował, kończąc rozciąganie dookoła ochronnych zaklęć. Wyrzucił niedopałek na ziemię, przygniatając go dodatkowo butem i dogaszając - ściółka była wilgotna, przesiąknięta snującą się wszędzie mgłą, ale nie miał zamiaru ryzykować puszczenia całego lasu z dymem. Zniwelował dystans dzielący go od aurora, przez moment zastanawiając się, czy powinien przetestować nałożoną przez niego pułapkę, ale wiedział już, że forma jego bogina po przeklętych wydarzeniach w Kumbrii uległa zmianie - a nie był pewien, czy miał ochotę odpowiadać na pytania, które jej widok zapewne by wywołał. Ostatecznie stwierdził, że ufał umiejętnościom Michaela. - Chodźmy. Nie podoba mi się, jak długo już nikt tędy nie przechodził - podzielił się swoimi spostrzeżeniami z aurorem, spoglądając na niego pytająco. Jeżeli Tonks stwierdziłby, że powinni zostać i sprawdzić niezawodność zabezpieczeń, zgodziłby się bez protestów - ale liczył na to, że nie on jeden nie miał ochoty kusić losu ani chwili dłużej. Uzyskawszy potwierdzenie, naciągnął mocniej kaptur na głowę i - wciąż nie chowając różdżki - ruszył w stronę obrzeży, nie mogąc doczekać się momentu, w którym znajdą się poza granicami wytyczonymi przez otaczające Londyn zaklęcia antyteleportacyjne.
| zt x2 <3
I am not there
I do not sleep
Urokliwa ścieżka prowadzi przez las. Może posłużyć jako skrót na drodze do okolicy mieszkalnej - łącząc obrzeża miasta z jego bardziej centralną częścią. Nie jest jednak często uczęszczana z powodu poltergeista Krzykacza, który skutecznie odstrasza stąd wszystkich zainteresowanych. To miejsce jest istotnym punktem Londynu.
Droga na skróty znajduje się pod kontrolą Zakonu Feniksa.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 pozwala dostrzec Widzimisię i Strach na greliny, udane carpiene z mocą 85 pozwala dostrzec Zawieruchę, udane carpiene z mocą 100 pozwala dostrzec Araneamortem. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Pułapki przełamywać można w dowolnej kolejności, lecz widzimisię powinno zostać przełamane jako ostatnie.
Aktywacja stracha na gremliny uniemożliwia podjęcie jakiejkolwiek innej akcji obu postaciom do momentu pozbycia się bogina (zaklęcie riddiculus).
Aktywacja Zawieruchy wywołuje skutki jak w opisie.
Aktywacja Widzimisię przywołuje iluzję ducha. Postać przy każdym ataku rzuca dodatkową kością k20. W przypadku wyrzucenia wartości 1-10 postać trafia iluzję zamiast przeciwnika. Iluzja się rozmywa po trafieniu.
Aktywacja Araneamortem przywołuje czterdzieści małych pająków (pż 10, zwinność 30), z których każdy zadaje obrażenia 1 co turę. Pająki w miarę możliwości rozkładają swoje ataki po równo wobec graczy. Stworzenia te są zbyt małe, by poddały się prostym zaklęciom obszarowym - jedynym wyjściem jest zająć się każdym z nich pojedynczo.
Po upływie dwóch pierwszych tur pojawia się duch, który atakuje. Najpóźniej wtedy aktywują się wszystkie nieaktywowane pułapki.
WYKLUCZONA
Rycerze Walpurgii: Ducha można pokonać, a on pokonany na jakiś czas oddali się od ścieżki, pozostawiając ją wolną.
Poltergeist Krzykacz: nie posiada żywotności, by go pokonać, należy nadać jego ciału postać materialną przy pomocy Inumbravi Contra, a następnie zranić przy pomocy zaklęć, których łączna suma przekroczy wysokość 70PŻ. Duch będzie - przy pomocy magii - atakował czarodziejów na zmianę poruszanymi przedmiotami (w podanej kolejności, atak zawsze jest udany) - i wykonywał unik kiedy będzie to koniecznie. Jego zwinność wynosi 20, a rzucane przedmioty zadają obrażenia w wysokości szyszka -10PŻ, gruba gałąź - 15PŻ, ciężki kamień - 25PŻ
Rolę ducha broniącego tego terenu może przejąć również dowolny Zakonnik przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Rycerzami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć (przedmiotów).
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Festiwal miłości nie mógłby odbywać się bez tańców wokół ognisk, które są poświęcone Tailtiu, Matce Ziemi. Dźwięk bodhránu, dud i skrzypiec rozbrzmiewa po całym lesie, zachęcając czarodziejów do podejścia. Skoczna, celtycka muzyka wygrywana przez siedzących na złamanych konarach grajków czasem zmusza do wysiłku, by nadążyć za wyraźnym rytmem, ale za sprawką miłosnej aury w powietrzu, zachęceni kobiecymi wdziękami czarodzieje podejmują ten trud bez protestu, nawet jeśli na co dzień są opornymi tancerzami. Dziewczęta oddają swój taniec wybrankom, którzy ukoronowali je kwietnymi wiankami; czarodzieje chwytają się naprzemiennie za dłonie i otaczają ognisko, by oddać się wspólnej celebracji wyjątkowego święta.
Atmosfera ognisk sprzyja zawieraniu nowych znajomości, lekkim rozmowom i zacieraniu dawnych uraz. Zapach kwiatów miesza się z aromatem popiołu i palonego drewna. Stare wiedźmy przechadzające się boso po trawie częstują zgromadzonych rogami poświęconego reema wypełnionymi tradycyjnym celtyckim winem z porzeczek z gałązką jemioły. Mężczyzn częstują także tabaką, sprowadzoną z odległych krajów, angielskich kolonii, a zakochanym parom wtykają plecionkę z sianka, której wspólne spalenie w ognisku ma zapewnić odgonienie trosk i złych duchów zesłanych przez nieżyczliwych.
Muzyka
Pomyliłam się?
Bunt w moich ulubionych oczach połamał bezczelnie rwące się serce, wstrząsnął, ale zagnieżdżona w płucach wonna błogość nie pozwoliła mi uwolnić pazurów. Coś się stało. Przez chwilę ciało chciało cofnąć się o krok, a potem spuścić posłusznie głowę i przyjąć go takiego. Spłoszone myśli zaczęły nerwowo kręcić się w kółko. Odurzona nie potrafiłam pojąć, jak mógł pragnąć czegoś innego, jak mógł odrzucać mnie, kiedy przed chwilą ciasno trzymał mnie przy sobie, pozwalając, bym czuła, że należę tylko do niego, że w naszych oczach odbija się bliźniacze światło. Że zachęcone ośmielającym uczuciem dwa niedźwiedzie otworzyły wreszcie te zakazane wrota, by trwać razem. Ja nie lubiłam nie wiedzieć, nie lubiłam brodzić po grząskim gruncie, nie lubiłam, kiedy robił coś wbrew mojej woli. Arsentiy, stój! Ani mi się waż! Maźnięte krwią usta drgnęły jedynie w geście smutku i niezadowolenia. Nie padło ani jedno głośne słowo. Wewnątrz czułam, jak wszystko we mnie drży. Co było prawdą? Co kłamstwem? Odchodził, gdy moje ciało pamiętało iskrzące ciepło jego dłoni, a ja nie sądziłam, że tak iskrząca moc może miło przeszywać ciało, przyjemnie kołysać myśli. Znałam tylko nieczuły, kamienny chłód. Aż do teraz. Patrzyłam, jak oddalał się, pozostawiając mnie na polanie zupełnie samą, ogołoconą z bezpiecznych ramion, z dopiero co odsłoniętych emocji. Nie dawał temu szansy, nie pozwalał nam odkryć, co takiego się stało. Niewidzialne, szorstkie liny pętały mnie paskudnie, wyciskając brutalnie resztki przyjemności, którą zdążył mnie naznaczyć. Chciałam zrozumieć, ale uciekał. Ślady słabły, pojedyncze postacie mijały mnie, polana gasła, a ja przybita pozostałam z echem wyraźnej komendy, która jasno dyktowała jego wolę. Na pewno? Rozważny szept, bardzo stłumiony, kazał posłuchać, oddać mu tę samotną tułaczkę, to prawo niezrozumiałej ucieczki. Tylko że tu i teraz, w słodkim upojeniu, racjonalne myśli pochowały się w kąt.
Po moim trupie, warknęłam w myśli, łapiąc ostro w dwie dłonie rąbki sukni, by podwinąć przeszkadzający materiał i ruszyć jego szlakiem. Jeżeli naprawdę chciał, bym porzuciła ten trop, powinien pchać się w tłum, w wir letniego tańca i pijaństwa, a nie prosto w ramiona drzew, między którymi potrafiłam się aż za dobrze poruszać. Nawet w głębokiej ciemności. Żałowałam, że nie mogę zagrozić mu kuszą, wypuścić bełtu i udaremnić tę karykaturalną, tchórzliwą ucieczkę. Zamierzałam podjąć wyzwanie, które świadomie lub nie właśnie mi rzucił. Rozbudzone zmysły szalały, łowca nie zamierzał rezygnować z tak kuszącego tropu. Ofiara wymykała się sprytnie, nie miałam do czynienia z marnym przeciwnikiem. Przeklęty strój sprawiał, że nie potrafiłam poruszać się tak szybko i płynnie, jakbym tego pragnęła, ale natchniona bardzo dobrze ignorowałam ten fakt – z niekorzyścią dla biednej sukni, której skrawki wycierały leśne ścieżki. Nieważne. Szłam uparcie, głodna tego jedynego pragnienia, wciąż nieposmakowanego. Mrok pohukiwał groźnie, ostrzegawczo, drzewa jak upiorne postacie księżycowym promieniem ślizgały się po miękkim wytwornym materiale. Błogie wejrzenie tak bardzo chciało, by pozwolił mi się złapać. Wiedział, że za nim pójdę? W tym nienormalnym stanie nie potrafiłam go wyzwać, nie potrafiłam zawołać, jak bardzo nienawidzę go za to, co nam zrobił. Wcale nie nienawidziłam. Kręciłam się, skręcałam, podglądałam zza drzewa, cofałam i zmieniałam kierunki. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, chciałam go tylko odnaleźć. Nawet jeżeli miałby odrzucić mnie jeszcze raz. Suknia gniotła się w pięści, skręcone kosmyki przeszkadzały na twarzy. Nic nie było tak, jak trzeba. Gdzie jesteś?
Złapany cień miał kształt i zapach. – Ani słowa więcej – burknęłam prędko, mając kompletnie w nosie bzdury, których nie zamierzałam przyjąć do wiadomości zbyt złakniona… jego całego. Staliśmy przed sobą, oddychałam niespokojnie, ale nie z wysiłku. Znów to się działo, wystarczyło, że był tak blisko, a ja nie mogłam powstrzymać zbyt odważnych wyobrażeń. – Zapytałeś? – wytknęłam najpierw, łapiąc go za materiał tego eleganckiego odzienia. Gniotłam go mocno, bezlitośnie. Próbowałam zmusić brata, by się cofnął, by uległ sile i gniewie, który w zaskakującej pozie przebijał się przez moje spojrzenie. – Zapytałeś o te pragnienia? Kiedykolwiek? – powtarzałam pełna goryczy, nagle okropnie rozczarowana. Oczywiście, że nie zapytał. Przecież nie rozmawialiśmy nigdy tak, byliśmy zamknięci, powściągliwi, deptaliśmy emocje, zanim zdążyły wykiełkować. Zimni i mechaniczni, prawie puści w środku. Tymczasem naznaczeni magią rytuału odnajdywaliśmy w sobie coś dotąd nieistniejącego nawet w snach. Czy tylko ja? Czy on też? Objęta silnym wpływem wonnego uroku nie byłam sobą, czułam, że zachowuję się inaczej, że wychylam się w ramiona czegoś, czego nie powinnam. Kompletnie mi to teraz nie przeszkadzało. Wpędzone w ten nastrój ciało i dusza nie chciały postępować jak lodowata Varya, a jednak w jednym aspekcie odnajdywały z nią porozumienie. Spojrzenie złagodniało, przez chwilę patrzyłam na niego z pieszczotą. Zawahały się palce zaciskające się zaborczo na jego ubraniu. Opuściłam lekko głowę. – Nie czujesz się tak jak ja – stwierdziłam nagle ponuro, dokonując piekielnie bolesnego odkrycia. Było jak strzała precyzyjnie wbijająca się w najczulsze miejsce. Dobijało. Pozwoliłam dłoniom opaść luźno. Niczego nie rozumiałam. W środku wszystko rwało się w jego stronę, chciałam dotyku, schować się w nim, iść drogą naznaczoną przez wędrówkę dłoni z wiedźmiego kręgu, spróbować złączyć dwa szepty w jeden, uwolnić dwa niedźwiedzie zatrzaśnięte w pułapce twardych reguł. Chciałam wszystkiego i wszystko mogłam, a jednak istniało ryzyko, że pozostawałam w tym zupełnie samotna. Kazał przestać, kazał nie mówić, kazał odejść. Może otrzeźwiał i tylko we mnie pozostał czar minionego rytuału. W pierzynie mroku, pod naszymi spojrzeniami palce spróbowały ostatni raz zakraść się do tych drugich. Płoche, ale niepotrafiące się oprzeć. Przyłapane przez jego niechęć zamierzały udawać, że to tylko pijany sen i zupełnie nic więcej.
Tym razem chciałam się mylić.