Jezioro Magicznej Sasanki
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jezioro Magicznej Sasanki
Niewielkie, zdumiewająco przejrzyste jezioro, jak na londyńskie okolice; fakt trzymania go z daleka od mugoli z pewnością pomaga tę czystość utrzymać. Jest to sztuczny zbiornik stworzony przy pomocy magii, pośrodku którego znajduje się wielki głaz, kształtem przypominający sasankę - stąd jego nazwa. Sasanka jest fontanną, z jej kielicha co jakiś czas wytryskują strumienie różnobarwnej wody, która zamienia się w krystaliczną, kiedy wchłonie ją jezioro. Potężna bariera sprawia, że mugole instynktownie omijają to miejsce.
Kiedy dni są cieplejsze, kilka stóp nad zadbanymi trawnikami lewitują dywany, na których piknikują czarodzieje, a na wodę wypływają drewniane łódki o zaczarowanych sterach, bezpiecznie dryfujące po przyjemnie kołyszącej nimi się wodzie.
Kiedy dni są cieplejsze, kilka stóp nad zadbanymi trawnikami lewitują dywany, na których piknikują czarodzieje, a na wodę wypływają drewniane łódki o zaczarowanych sterach, bezpiecznie dryfujące po przyjemnie kołyszącej nimi się wodzie.
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
W swoim życiu napotkał wiele dziwacznych stworzeń. Daleko mu było do ich znawcy i nie był magizoologiem, ale co nie co w swoim życiu widział. Patrzył śmierci prosto w oczy, miała je złocisto żółte, ciało pokryte ciemnym futrem, a z gardła wydobywał się jej warkot. Ślady jej szponów pozostawiły mu pamiątkę na plecach. Tamtego dnia realnie bał się, że nie wróci cały do domu. Nigdy nie zobaczy brata i nie usłyszy śmiechu matki. Rośliny były nie mniej zabójcze, a równocześnie zwodnicze. Ta najpiękniejsze najczęściej zabijały w kilka minut lub niosły parodniową agonię. A te brzydkie, nie rzucające się w oczy stanowiły lekarstwo i często antidotum.
Kiedy dusił się już w domu, miał za dużo myśli, których nie potrafił uporządkować wychodził z domu aby pobyć sam na sam ze sobą. Musiał wszystko dokładnie poukładać. Podjął się ciężkiej pracy i musiał zabrać się za nią tu i teraz, każdy dzień zwłoki był dla niego niekorzystny. Uznał, że musi odwiedzić Rain, ta kobieta wiele wiedziała, oczywiście słono sobie liczyła, a on już miał u niej dług. Cóż, zaciągnie kolejny. Nie miał wyjścia. Musiał znów poszwendać się po ulicach portu, aby posłuchać jak ono mówi, jak oddycha. Chciał na nowo mieć uszy i oczy w porcie, nie mógł zapłacić wiele, ale coś zawsze. Jeżeli chciał realnie pomóc Macmillanowi nie mógł sobie pozwolić na to aby czekać aż informacje same do niego spłynął. Następnie poszuka czegoś poza Londynem dla Szmidta, tak jak prosił i jak już to miejsce znajdzie to da mu znać. Może rzeczywiście Szkocja nie jest takim złym pomysłem. Dałby cynk Despenser aby miała na oku nieoczywistego sąsiada. Pytanie tylko czy chciał aby przyjaciółka aż tak się w to angażowała? I czy ona sama wyraziłaby chęci?
Rozważania przerwało mu pojawienie się kobiety oraz fakt, że miał pasażera na gape na ramieniu. Czarne oczka, mała łapka, która wychylała się po jego złotą monetę. Nie mógł pomylić tego stworzenia z żadnym innym.
-Niuchacz? - Zapytał sam siebie i wtedy dojrzał srogie spojrzenie kobiety, która wbiła wzrok w stworzonko. -Bimber?
Nie wiedzieć czemu imię mocno go rozbawiło, ale fakt, że został rozproszony przez Philippę sprawił, że futrzasty psotnik postanowił wykorzystać nieuwagę i wybił się łapkami z jego ramienia. Herbert poczuł jak jeden z pazurków szoruje po jego policzku zostawiając na nim czerwoną pręgę. Moneta zaś została wyrwana z jego dłoni.
-Zaraza! - Zawołał mężczyzna i rzucił się w pogoni za małym stworzeniem, które już ślizgiem biegło przez zielony trawnik. - Wracaj tu!
Obejrzał się na Philippę mając nadzieję, że jak poskromić swojego pupila.
Kiedy dusił się już w domu, miał za dużo myśli, których nie potrafił uporządkować wychodził z domu aby pobyć sam na sam ze sobą. Musiał wszystko dokładnie poukładać. Podjął się ciężkiej pracy i musiał zabrać się za nią tu i teraz, każdy dzień zwłoki był dla niego niekorzystny. Uznał, że musi odwiedzić Rain, ta kobieta wiele wiedziała, oczywiście słono sobie liczyła, a on już miał u niej dług. Cóż, zaciągnie kolejny. Nie miał wyjścia. Musiał znów poszwendać się po ulicach portu, aby posłuchać jak ono mówi, jak oddycha. Chciał na nowo mieć uszy i oczy w porcie, nie mógł zapłacić wiele, ale coś zawsze. Jeżeli chciał realnie pomóc Macmillanowi nie mógł sobie pozwolić na to aby czekać aż informacje same do niego spłynął. Następnie poszuka czegoś poza Londynem dla Szmidta, tak jak prosił i jak już to miejsce znajdzie to da mu znać. Może rzeczywiście Szkocja nie jest takim złym pomysłem. Dałby cynk Despenser aby miała na oku nieoczywistego sąsiada. Pytanie tylko czy chciał aby przyjaciółka aż tak się w to angażowała? I czy ona sama wyraziłaby chęci?
Rozważania przerwało mu pojawienie się kobiety oraz fakt, że miał pasażera na gape na ramieniu. Czarne oczka, mała łapka, która wychylała się po jego złotą monetę. Nie mógł pomylić tego stworzenia z żadnym innym.
-Niuchacz? - Zapytał sam siebie i wtedy dojrzał srogie spojrzenie kobiety, która wbiła wzrok w stworzonko. -Bimber?
Nie wiedzieć czemu imię mocno go rozbawiło, ale fakt, że został rozproszony przez Philippę sprawił, że futrzasty psotnik postanowił wykorzystać nieuwagę i wybił się łapkami z jego ramienia. Herbert poczuł jak jeden z pazurków szoruje po jego policzku zostawiając na nim czerwoną pręgę. Moneta zaś została wyrwana z jego dłoni.
-Zaraza! - Zawołał mężczyzna i rzucił się w pogoni za małym stworzeniem, które już ślizgiem biegło przez zielony trawnik. - Wracaj tu!
Obejrzał się na Philippę mając nadzieję, że jak poskromić swojego pupila.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ze wszystkich dziwactw i niespodzianek losu, które przywędrowały do niej przez te ostatnie lata akurat niuchacze wydawały się… zdecydowanie dość spektakularne. Miłość, która zaczęła się od kradzieży, dwa cwane ślepia i zbyt zwinne łapki – jakże mogłaby zignorować pewne podobieństwo? Ona i one od zawsze próbowały przetrwać, mieć dla siebie kawałek tajemniczy i błyskotki, coś posiadać, dokądś wędrować. Przebiegała przez londyńskie uliczki może nie tak szybko i niepostrzeżenie jak one, ale może gdyby natrafiła, gdyby zaakceptowała te futrzaste krety nieco wcześniej, to dziś byłaby o wiele bardziej giętka i sprytna. Ta relacja była wzajemna, bo chociaż trzymała je w klatce, to oferowała im wszystkie swoje skarby, chętnie wypuszczała, licząc na to, że wrócą. Uczyła się sztuczek, podążając ich tropem i doświadczała niesamowitego uczucia, jakiejś jedności z kudłaczami, do których przenigdy nie spodziewałaby się przywiązać. Wcześniej tylko fukała w towarzystwie stworzeń, czułą nudę i irytację, ale wtedy też spoglądała na nie z góry, nienauczona tej dziwnej formy bliskości, niepotrafiąca się otworzyć, nieodnajdująca żadnej więzi. Tymczasem czuła, że chociaż ostatni rok mocno nią wstrząsnął, one były jedną z tych dobrych decyzji, z tych dobrych istnień, które do siebie przywołała – lub raczej to one same odnalazły ją. Do niedawna pewnie zakpiłaby, gdyby tylko ktoś posądził ją o taki sentyment. Teraz jednak przestała się z tym kryć, wchodziła akceptacja, pojawiały się plany i zbieranie niezbędnej wiedzy.
Jej obecność tutaj, w tej misji i w tym towarzystwie wcale nie była przypadkiem – nie licząc oczywiście tego już całkiem losowego mężczyzny, który chcąc nie chcąc wplątał się w zabawę barmanki i niuchacza. Nie był to jednak pierwszy razy, kiedy psotne stworzenie łączyło jej drogę z nieznajomym. Cwaniaczek dobrze wiedział, co oznaczało to spojrzenie i mógł się domyślić, czego teraz oczekiwała Philippa, korzystając z tak charakterystycznego tonu głosu. O tak. Wygodnie usadowiony na ramieniu tego faceta wyraźnie odczuwał satysfakcję, choć lekko poruszające się łapki zdradzały, że planuje kolejny ruch. Trzeba było jednak spędzić wiele godzin na obserwowaniu niuchaczy w różnych sytuacjach, by odkryć to wszystko. Trzeba było zacząć myśleć jak one, ale akurat to robiła jeszcze przed tym, gdy pierwszy z nich przeciął jej szlak.
– Wyjątkowo dzisiaj psotny – uzupełniła jego odpowiedź. Całe szczęście typ nie panikował i rozpoznał stworzenie. Będzie zatem wiedział, dlaczego przyczepiło się ono do jego ramienia i najpewniej mógł przewidzieć, co stanie się za chwilę, jeśli tylko gagatek jej nie usłucha. Przelotnym okiem musnęła jego rozciągnięte w uśmiechu usta, kiedy wymówił imię. Wszystkie trzy nazywały się odpowiednio do sytuacji. Bimbra pierwszy raz ujrzała w piwnicy Parszywego, między beczkami pełnymi alkoholu. Keaton przyniósł jej go rannego i cierpiącego. Był malutki wtedy i całkiem bezbronny. Był sierotą, a do tych zdawała się mieć wyraźną słabość. – Oj, chyba nie chcesz wiedzieć, co będzie, jak cię tylko złapię, Bimber. Zostaw, ale już – burkała, robiąc krok w stronę człowieka i stworzenia. Bimber zdawał się wciąż mieć jakieś wątpliwości, ale już niedługo później wpędził ciało w ruch i… i poleciał prosto w monetę, raniąc w locie męski policzek. Cholera. Wszystko stało się szybko. Moneta wysunęła się spomiędzy palców nieznajomego, by zaraz wygodnie ulokować się w kieszonce na brzuchu niuchacza. Ten w końcu też wylądował na trawie i z zadowoleniem zerknął tam do środka, choć nie pozwolił sobie na długi przystanek, bo zaraz trzeba było zwiewać. – Nie, czekaj! – Uniosła wyżej dłonie, by zaznaczyć, że mimo wszystko wie, co zrobić. Mogłaby po prostu zwiać stąd z niuchaczem i tajemniczą monetą, ale to nie była pora na okradanie, ani też nastrój. Mężczyzna nie wyglądał na pierwszego lepszego łajdaka, choć akurat to nie było żadną podpowiedzią, bo tacy bywali najbardziej niepozorni. Wyciągnęła różdżkę i wymruczała zaklęcie, gdy już ustawiła się na dobrej pozycji, może kilkanaście kroków od niego. Stworzenie utknęło w magicznej pułapce, zawieszone w powietrzu z nieco spetryfikowanymi łapkami. Gdyby teren nie był otwarty, zrobiłaby to inaczej, ale Bimber był wyraźnie nakręcony. Wolała nie ryzykować. Gdy złapała go, zdjęła urok i wsadziła sobie potulne już stworzenie na ramię. Wcześniej wyciągnęła ze skrytki monetę. – Ta drobna rana dodaje uroku – powiedziała przyjemnym tonem, wręczając mu w końcu zgubę. – Choć domyślam się, że wcale nie było to miłe doświadczenie… Wybacz psotnemu dziecku - dodała niby skruszona.
Jej obecność tutaj, w tej misji i w tym towarzystwie wcale nie była przypadkiem – nie licząc oczywiście tego już całkiem losowego mężczyzny, który chcąc nie chcąc wplątał się w zabawę barmanki i niuchacza. Nie był to jednak pierwszy razy, kiedy psotne stworzenie łączyło jej drogę z nieznajomym. Cwaniaczek dobrze wiedział, co oznaczało to spojrzenie i mógł się domyślić, czego teraz oczekiwała Philippa, korzystając z tak charakterystycznego tonu głosu. O tak. Wygodnie usadowiony na ramieniu tego faceta wyraźnie odczuwał satysfakcję, choć lekko poruszające się łapki zdradzały, że planuje kolejny ruch. Trzeba było jednak spędzić wiele godzin na obserwowaniu niuchaczy w różnych sytuacjach, by odkryć to wszystko. Trzeba było zacząć myśleć jak one, ale akurat to robiła jeszcze przed tym, gdy pierwszy z nich przeciął jej szlak.
– Wyjątkowo dzisiaj psotny – uzupełniła jego odpowiedź. Całe szczęście typ nie panikował i rozpoznał stworzenie. Będzie zatem wiedział, dlaczego przyczepiło się ono do jego ramienia i najpewniej mógł przewidzieć, co stanie się za chwilę, jeśli tylko gagatek jej nie usłucha. Przelotnym okiem musnęła jego rozciągnięte w uśmiechu usta, kiedy wymówił imię. Wszystkie trzy nazywały się odpowiednio do sytuacji. Bimbra pierwszy raz ujrzała w piwnicy Parszywego, między beczkami pełnymi alkoholu. Keaton przyniósł jej go rannego i cierpiącego. Był malutki wtedy i całkiem bezbronny. Był sierotą, a do tych zdawała się mieć wyraźną słabość. – Oj, chyba nie chcesz wiedzieć, co będzie, jak cię tylko złapię, Bimber. Zostaw, ale już – burkała, robiąc krok w stronę człowieka i stworzenia. Bimber zdawał się wciąż mieć jakieś wątpliwości, ale już niedługo później wpędził ciało w ruch i… i poleciał prosto w monetę, raniąc w locie męski policzek. Cholera. Wszystko stało się szybko. Moneta wysunęła się spomiędzy palców nieznajomego, by zaraz wygodnie ulokować się w kieszonce na brzuchu niuchacza. Ten w końcu też wylądował na trawie i z zadowoleniem zerknął tam do środka, choć nie pozwolił sobie na długi przystanek, bo zaraz trzeba było zwiewać. – Nie, czekaj! – Uniosła wyżej dłonie, by zaznaczyć, że mimo wszystko wie, co zrobić. Mogłaby po prostu zwiać stąd z niuchaczem i tajemniczą monetą, ale to nie była pora na okradanie, ani też nastrój. Mężczyzna nie wyglądał na pierwszego lepszego łajdaka, choć akurat to nie było żadną podpowiedzią, bo tacy bywali najbardziej niepozorni. Wyciągnęła różdżkę i wymruczała zaklęcie, gdy już ustawiła się na dobrej pozycji, może kilkanaście kroków od niego. Stworzenie utknęło w magicznej pułapce, zawieszone w powietrzu z nieco spetryfikowanymi łapkami. Gdyby teren nie był otwarty, zrobiłaby to inaczej, ale Bimber był wyraźnie nakręcony. Wolała nie ryzykować. Gdy złapała go, zdjęła urok i wsadziła sobie potulne już stworzenie na ramię. Wcześniej wyciągnęła ze skrytki monetę. – Ta drobna rana dodaje uroku – powiedziała przyjemnym tonem, wręczając mu w końcu zgubę. – Choć domyślam się, że wcale nie było to miłe doświadczenie… Wybacz psotnemu dziecku - dodała niby skruszona.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie tak wyobrażał sobie ten dzień. Nie planował w nim niuchaczy o imieniu Bimber oraz kobiety, których twarz kojarzył, ale nie mógł przypisać do miejsca czy też wydarzenia. Zresztą ciężko było zbyt długo się nad tym zastanawiać mając małą, czarną kulkę na ramieniu ewidentnie zainteresowaną jego złotą monetą.
Czy nie mógł przewidzieć tego, że złodziejaszek tylko czekał na odpowiedni moment? A może liczył, że jego właścicielka miała jakiś na niego wpływ. Parę uderzeń serca później okazało się, że niuchacz był sprytny i szybki. Nim się obejrzał już uciekał z jego monetą, a on sam rzucił się za nim w pogoń. Przed rzuceniem się na trawę celem złapania zwierzątka powstrzymał go głos kobiety, która już wyciągała różdżkę by spacyfikować delikwenta. Patrzył w zdumieniu jak z nietęgą miną unosi się w powietrzu i lewituje w stronę czarownicy. Zobaczył niemą prośbę w oczach niuchacza, której zapewne by uległ gdyby nie to, że był on w posiadaniu czegoś ważnego dla Greya. Dlatego też pozostał niewzruszony na paciorkowate oczka i jedynie czekał na dalszy rozwój wypadków.
-Dziękuję - przyjął monetę zamykając ją w dłoni. A potem dotknął policzka z czerwoną pręgą. Zerknął na Philippę z rozbawieniem w niebieskich oczach uśmiechając się przy tym kącikami ust. - Pokonany przez niuchacza o imieniu Bimber, dobry tytuł na opowieść przy piwie.
W momencie wypowiadania tych słów skojarzył twarz czarownicy w miejscem, w którym zdawało mu się przebywać.
-Pracuje pani w Parszywym?- Zapytał niepewnie bowiem mógł się pomylić. A kobieta zaś mogłaby się poczuć urażona iż uważa, że to miejsce, w którym mogłaby przebywać. On sam nie miał niczego złego na myśli, choć czasami się zastanawiał czy to dobrze, że poznał tam Małego Jima. Ten stary szczur portowy wprowadzi go kiedyś do grobu by zaraz zastukać w wieko skrzyni i zawołać, że jest robota do wykonania. Zerknął jeszcze przelotnie na nieszczęśliwego Bimbra, który siedział na ramieniu Philippy jak trusia i wyglądał jak kupka trzęsącego się nieszczęścia. - Przykro mi, kolego. Tej błyskotki dać ci nie mogę. Przynosi mi szczęście i pozwala myśleć.
Poklepał się po kieszeni kurtki gdzie schował monetę by nie była na widoku stworzonka. Kiedy to zrobił przez chwilę można było dojrzeć na jego nadgarstku nietypową bransoletkę.
-Często się zdarza, że ucieka gdy dojrzy coś błyszczącego? - Tym razem spojrzenie spoczęło na twarzy Philippy.
Czy nie mógł przewidzieć tego, że złodziejaszek tylko czekał na odpowiedni moment? A może liczył, że jego właścicielka miała jakiś na niego wpływ. Parę uderzeń serca później okazało się, że niuchacz był sprytny i szybki. Nim się obejrzał już uciekał z jego monetą, a on sam rzucił się za nim w pogoń. Przed rzuceniem się na trawę celem złapania zwierzątka powstrzymał go głos kobiety, która już wyciągała różdżkę by spacyfikować delikwenta. Patrzył w zdumieniu jak z nietęgą miną unosi się w powietrzu i lewituje w stronę czarownicy. Zobaczył niemą prośbę w oczach niuchacza, której zapewne by uległ gdyby nie to, że był on w posiadaniu czegoś ważnego dla Greya. Dlatego też pozostał niewzruszony na paciorkowate oczka i jedynie czekał na dalszy rozwój wypadków.
-Dziękuję - przyjął monetę zamykając ją w dłoni. A potem dotknął policzka z czerwoną pręgą. Zerknął na Philippę z rozbawieniem w niebieskich oczach uśmiechając się przy tym kącikami ust. - Pokonany przez niuchacza o imieniu Bimber, dobry tytuł na opowieść przy piwie.
W momencie wypowiadania tych słów skojarzył twarz czarownicy w miejscem, w którym zdawało mu się przebywać.
-Pracuje pani w Parszywym?- Zapytał niepewnie bowiem mógł się pomylić. A kobieta zaś mogłaby się poczuć urażona iż uważa, że to miejsce, w którym mogłaby przebywać. On sam nie miał niczego złego na myśli, choć czasami się zastanawiał czy to dobrze, że poznał tam Małego Jima. Ten stary szczur portowy wprowadzi go kiedyś do grobu by zaraz zastukać w wieko skrzyni i zawołać, że jest robota do wykonania. Zerknął jeszcze przelotnie na nieszczęśliwego Bimbra, który siedział na ramieniu Philippy jak trusia i wyglądał jak kupka trzęsącego się nieszczęścia. - Przykro mi, kolego. Tej błyskotki dać ci nie mogę. Przynosi mi szczęście i pozwala myśleć.
Poklepał się po kieszeni kurtki gdzie schował monetę by nie była na widoku stworzonka. Kiedy to zrobił przez chwilę można było dojrzeć na jego nadgarstku nietypową bransoletkę.
-Często się zdarza, że ucieka gdy dojrzy coś błyszczącego? - Tym razem spojrzenie spoczęło na twarzy Philippy.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Była mu wdzięczna. Wielu rozwścieczonych samców zareagowałoby pięścią albo rzewnymi łzami, bo przecież kreska na twarzy paliła, a sama rana stawała się urazą dla męskiej dumy. Ten tu wydawał się w porządku – tak przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pozwolił jej działać, nie wtrącał się, a znała wielu takich zacnych typków, którzy byli zawsze mądrzejsi i próbowali ratować sytuację, nie mając pojęcia, z czym tak naprawdę się mierzą. Dotyczyło to zarówno przygód z niuchaczami jak i wszystkich mniej lub bardziej traumatycznych zdarzeń. Po tych wszystkich dniach, zbyt nagłych, mocnych i intensywnych powinna szukać gdzieś spokoju, powietrza, zamyślenia. I wpadła na tak kiepski pomysł przyjścia tutaj z niuchaczem, który nie zapewni jej przestrzeni do rozmyślań, ale za to zmusi do dodatkowego ruchu. Ale to przecież dobrze, podświadomie powinna bardziej właśnie unikać topienia się w myśli i skupić na tych istotach, które może w tych dniach tęskniły za bardzo. Gdy jej nie było, gdy przeżywała parę kamienic dalej osobiste kataklizmy, gdy pustoszało ponure mieszkanie. Uspokój się, Moss. Wyłapany zręcznie niuchacz nie powinien już więcej demolować jego przestrzeni osobistej – taką miała nadzieję, choć nigdy nie oferowała absolutnej w tej kwestii pewności. W końcu stworzenia bywały nieobliczalne, a tym małym łapserdakom naprawdę niewiele brakowało, by obrócić czyjś świat do góry nogami. Nie można było jednak mieć aż tak miękkiego serca, dać się wodzić za nos cwanym, niby niewinnym oczkom, które przecież były zbyt niewielkie, by brać się za takie intrygi. Małe jest niewinne? Patrząc na Moss i jej krety, nie dało się dojść do takiego wniosku. Sprawę jednak dało się załatwić bez robienia afery na całą okolicę. Czasy były takie, że w Tower lądowało się za byle spacer albo to jedno niefortunne spojrzenie. Coś o tym wiedziała i wolała nie ściągać na siebie aż takiej uwagi. Gość jednak nie był magicznym policjantem, bo w takim wypadku już dawno by się przyczepił. A przecież nawet nie zabrała ze sobą tych wstrętnych dokumentów z rejestracji…
Zero złości, tylko ten uśmiech. Oczywiście, że tak, przecież nie mogło być inaczej. Nie pozwoliłaby mu na niedobre spojrzenia. – Jeśli potrzebujesz poopowiadać o tym przy piwie, albo zbawiennego dotyku medyczki, to nie wahaj się. Wiem, gdzie dobrze się tobą zajmą. Choć wcale nie wyglądasz na rozbitego… - wypowiedziała znów miłym głosem, w charakterystycznym dla siebie tonie. Znajdowali się poza portem, wcale nie musiał być marynarzem, ale wciąż pozostawał mężczyzną. I chociaż przez te tygodnie posmutniała, to wciąż potrafiła przywołać ten niezawodny ton. Byleby znów nie wpaść w kłopoty, albo nawet zainicjować całkiem przydatną znajomość. Ciekawe, kim był ten tajemniczy poszkodowany.
– A więc mnie znasz? – podchwyciła zadowolona. Bywalec tawerny, jeszcze lepiej. – Mów mi po imieniu. Philippa. Tym bardziej zasługujesz na ten specjalny trunek. Tak w ramach zadośćuczynienia za krzywdę… - oznajmiła, gestem brody lekko wskazując na jego cierpienie. Nawet jeśli to tylko nic, umiała odpowiednio zadbać o każdego. Bimber zerkał sobie na nich, nie bardzo to wszystko pojmując i tylko wciąż złościł się na utracony majątek. Wczepione w materiał płaszcza łapy czasem nerwowo się wzdrygały, ale nie zrobił nic, by jeszcze raz zaatakować złodzieja, który ukradł mu monetę. Tym razem Moss kontrolowała sytuację. – W tym mieście i w tych czasach tego szczęścia trzeba pilnować. Masz rację, nie oddawaj go. To jakaś symboliczna pamiątka? – podpytała zainteresowana, choć z pewnością nie oceniała właśnie wartości potencjalnej zdobyczy. O tak, zauważyła bransoletkę, ale nie skomentowała. Skupiła się za to na jego pytaniu. – Takie ich przeznaczenie. Marynarze piją, a niuchacze łapią świecidełka. Istnieją pokusy, z którymi trudno walczyć. Skoro bywasz w Parszywym, to pewnie coś o tym wiesz – zauważyła, śledząc go uważnym spojrzeniem. A może po prostu się tam przypałętał kiedyś i dobrze zapamiętał sobie jej obsługę? Było już kilku takich, przelotnych, takich, którym głęboko zapadała w pamięć.
Zero złości, tylko ten uśmiech. Oczywiście, że tak, przecież nie mogło być inaczej. Nie pozwoliłaby mu na niedobre spojrzenia. – Jeśli potrzebujesz poopowiadać o tym przy piwie, albo zbawiennego dotyku medyczki, to nie wahaj się. Wiem, gdzie dobrze się tobą zajmą. Choć wcale nie wyglądasz na rozbitego… - wypowiedziała znów miłym głosem, w charakterystycznym dla siebie tonie. Znajdowali się poza portem, wcale nie musiał być marynarzem, ale wciąż pozostawał mężczyzną. I chociaż przez te tygodnie posmutniała, to wciąż potrafiła przywołać ten niezawodny ton. Byleby znów nie wpaść w kłopoty, albo nawet zainicjować całkiem przydatną znajomość. Ciekawe, kim był ten tajemniczy poszkodowany.
– A więc mnie znasz? – podchwyciła zadowolona. Bywalec tawerny, jeszcze lepiej. – Mów mi po imieniu. Philippa. Tym bardziej zasługujesz na ten specjalny trunek. Tak w ramach zadośćuczynienia za krzywdę… - oznajmiła, gestem brody lekko wskazując na jego cierpienie. Nawet jeśli to tylko nic, umiała odpowiednio zadbać o każdego. Bimber zerkał sobie na nich, nie bardzo to wszystko pojmując i tylko wciąż złościł się na utracony majątek. Wczepione w materiał płaszcza łapy czasem nerwowo się wzdrygały, ale nie zrobił nic, by jeszcze raz zaatakować złodzieja, który ukradł mu monetę. Tym razem Moss kontrolowała sytuację. – W tym mieście i w tych czasach tego szczęścia trzeba pilnować. Masz rację, nie oddawaj go. To jakaś symboliczna pamiątka? – podpytała zainteresowana, choć z pewnością nie oceniała właśnie wartości potencjalnej zdobyczy. O tak, zauważyła bransoletkę, ale nie skomentowała. Skupiła się za to na jego pytaniu. – Takie ich przeznaczenie. Marynarze piją, a niuchacze łapią świecidełka. Istnieją pokusy, z którymi trudno walczyć. Skoro bywasz w Parszywym, to pewnie coś o tym wiesz – zauważyła, śledząc go uważnym spojrzeniem. A może po prostu się tam przypałętał kiedyś i dobrze zapamiętał sobie jej obsługę? Było już kilku takich, przelotnych, takich, którym głęboko zapadała w pamięć.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Robienie awantury czy problemów z powodu zwierzęcia nie leżało w naturze botanika, który z tymi miał wiele do czynienia w czasie swoich podróży. I choć mały Bimber trochę namieszał i wyrwał Greya z jego rozważań, to mężczyzna nie miał powodów do złości. Niuchacze z tego słynęły, że wszystko co się świeci było dla nich kuszące. Mogły być gorsze od srok, a te przecież też miały oko na świecidełka. Choć trzeba przyznać, że kiedy one były w stanie zbierać zwyczajne szkiełka to te małe, czarne kulki zwykle ciągnęło do drogocennych przedmiotów. Rana na policzku trochę piekła, a parę kropel krwi pociekło w dół, sięgnął po chusteczkę, ale jej nie znalazł. Za to był bandaż, zapewne kiedyś do czegoś był mu potrzebny, teraz idealnie nada się na tymczasowe tamowanie. Przyłożył go do policzka i machnął lekceważąco ręką.
-To nic, zaraz się zagoi, albo brat pomoże - W końcu Hal był medykiem, teraz na emeryturze kiedy karierę porzucił na rzecz roślin jednak nadal cierpliwie składał brata za każdy razem. - Skąd imię Bimber?
Musiał w końcu o to zapytać, gdyż to nie było typowe imię dla zwierzątka, tak przynajmniej mu się zdawało. - Można powiedzieć, że skojarzyłem twarz. Grey. Herbert Grey. - Również się przedstawił kiedy czarownica zdradziła swoje imię, a on od razu przypomniał sobie jak marynarze wołali na nią w knajpie. - Bywam w Parszywym. Nie jestem stałym i regularnym bywalcem, ale zdarzyło się raz czy dwa.
Ledwo w Anglii na dłużej przebywał od czterech miesięcy, ciężko więc było mówić, że Parszywy stał się jego drugim domem. Na pewno jednak miał słabość do portu, choć się z niego nie wywodził. Nie mógł nazywać się tubylcem, ale było w tym miejscu coś co sprawiło, że podróżnik wracał do niego coraz częściej.
-To pamiątka z Amazonii, według lokalnych Indian wzory na niej wyryte przynoszą szczęście, ale nie może leżeć na półce. Musi być dotykana, pocierana aby duchy mogły cały czas ci towarzyszyć. - Odpowiedział na pytanie kobiety, ponieważ nie było to żadną tajemnicą i realnie kiedy miał ją w dłoniach pozwalała mu zebrać myśli. - Pokazałabym je, ale obawiam się, że twój niuchacz dostanie spazmów jak ja zobaczy jeszcze raz.
Oj tak, widział te oczka, te pazurki, tą chęć odzyskania zdobyczy, która mu została zabrana. Stał się wrogiem Niuchacza i choć ten usilnie pragnął monety Greya, mężczyzna nie miał zamiaru ulegać niemej prośbie stworzenia.
-To nic, zaraz się zagoi, albo brat pomoże - W końcu Hal był medykiem, teraz na emeryturze kiedy karierę porzucił na rzecz roślin jednak nadal cierpliwie składał brata za każdy razem. - Skąd imię Bimber?
Musiał w końcu o to zapytać, gdyż to nie było typowe imię dla zwierzątka, tak przynajmniej mu się zdawało. - Można powiedzieć, że skojarzyłem twarz. Grey. Herbert Grey. - Również się przedstawił kiedy czarownica zdradziła swoje imię, a on od razu przypomniał sobie jak marynarze wołali na nią w knajpie. - Bywam w Parszywym. Nie jestem stałym i regularnym bywalcem, ale zdarzyło się raz czy dwa.
Ledwo w Anglii na dłużej przebywał od czterech miesięcy, ciężko więc było mówić, że Parszywy stał się jego drugim domem. Na pewno jednak miał słabość do portu, choć się z niego nie wywodził. Nie mógł nazywać się tubylcem, ale było w tym miejscu coś co sprawiło, że podróżnik wracał do niego coraz częściej.
-To pamiątka z Amazonii, według lokalnych Indian wzory na niej wyryte przynoszą szczęście, ale nie może leżeć na półce. Musi być dotykana, pocierana aby duchy mogły cały czas ci towarzyszyć. - Odpowiedział na pytanie kobiety, ponieważ nie było to żadną tajemnicą i realnie kiedy miał ją w dłoniach pozwalała mu zebrać myśli. - Pokazałabym je, ale obawiam się, że twój niuchacz dostanie spazmów jak ja zobaczy jeszcze raz.
Oj tak, widział te oczka, te pazurki, tą chęć odzyskania zdobyczy, która mu została zabrana. Stał się wrogiem Niuchacza i choć ten usilnie pragnął monety Greya, mężczyzna nie miał zamiaru ulegać niemej prośbie stworzenia.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Bandaż? Kto chodzi na spacer z bandażem w kieszeni? Chyba tylko ktoś, kto spodziewa się burdy i krzywdy. Albo medyk, czy wyglądał jej na uzdrowiciela? Dobrze, że krew skryła się za kawałkiem zbawiennego materiału. Moss była nieco skruszona, choć może jeszcze kilka tygodni temu spłynąłby po niej widok rozciętego poniekąd za jej sprawą policzka. Tym razem jednak wyglądała na nieco przejętą. Stąd też propozycja sprowadzenia kogoś, kto znał się na leczniczych czarach. Słowa mężczyzny szybko rozproszyły jej wstępne podejrzenia. – A więc twój brat. Jest uzdrowicielem? – zapytała, a jej spojrzenie ostrożnie przemknęło po całej postaci. Domyślała się, że tak niepozorne ukłucie magicznego pazura nie potrzebowało interwencji wysokiego rangą medyka, więc może po prostu wspomniany krewny był oswojony w temacie. Tylko czy chciało jej się teraz rozwodzić na ten temat? Raczej nie. Dlatego potrząsnęła lekko głową, a kilka kosmyków na moment przysłoniło policzki – gładkie i nienaruszone. – Port, barmanka, taki świat… Pasował mi więc ten Bimber. Tym bardziej że został znaleziony dość blisko beczek z alkoholem – objaśniła krótko, bez zbędnego naciągania prawdy i lania wody. O wiele bardziej wolała się skupić na jego sylwetce. Wciąż nie wiedziała, kim dokładnie był i czym się zajmował. Bywał, ale niebyt często. Aż uniosła wyżej brwi, trochę niepocieszona, trochę próbująca odszukać w tysiącach zanotowanych w pamięci obrazów z tawerny właśnie tę twarz.
– Bywaj tam częściej, Herbercie Grey – skusiła, lekko przeciągając sylaby. W głosie czaiła się sugestia. – Dobrze cię ugościmy – zaznaczyła. Powinien się wkrótce przekonać, że to, co pijał w tawernie do tej pory, było ledwie pomyjami dla bezimiennych, niknących w zaprzyjaźnionym tłumie. Moss oceniała dość szybko, komu warto polać coś lepszego, a kto nigdy nie powinien posmakować tego prawdziwego pirackiego alkoholu. Nie składała obietnic bez pokrycia. Była niezła w zapamiętywaniu twarzy ludzi mniej lub bardziej przypadkowych. Jeśli nawet wróci tam, nim szrama na twarzy się zagoi, tym bardziej nie pozostanie jednym z wielu. Zasługiwał przynajmniej na porządny kufel.
– Musi być dotykana… Może Bimber to wyczuł. A ty... widzę, że jesteś podróżnikiem. Czy tak? Następnym razem chętnie posłucham o twoich przygodach – zdradziła zadowolona. Umiała skutecznie przyciągać ludzi do swojego lokalu. I była także pewna, że miał sporo do zaoferowania tamtejszym miłośnikom niezwykłych opowieści. Sama niespecjalnie wierzyła w te bajki o duchach, choć świat czarodziejów wypełniony był niesamowitymi elementami. W małej monecie kryć się mogła wielka moc. A co gdyby jednak pamiątka wpadła w jej ręce? A co gdyby to jej zaświeciły się teraz oczy o wiele bardziej? Zapanowała nad tym, zeszła na ziemię. Ostrożnie pokiwała głową. Miesiąc temu może nie pozwoliłaby mu zachować cennego przedmiotu dla siebie. Dziś nie zamierzała mu tego odbierać. – Pilnuj jej zatem, o tak, nie warto ryzykować. Bimber jakoś to przełknie. Dam mu coś na pocieszenie… Bywaj, Herbercie Grey. Wpadnij do mnie kiedyś – rzuciła miło na koniec i wraz z niuchaczem obróciła się w swoją stronę. Ich drogi rozeszły się. Miała tylko nadzieję, że mimo wszystko Grey zachowa to wspomnienie jako jedno z tych milszych.
zt
– Bywaj tam częściej, Herbercie Grey – skusiła, lekko przeciągając sylaby. W głosie czaiła się sugestia. – Dobrze cię ugościmy – zaznaczyła. Powinien się wkrótce przekonać, że to, co pijał w tawernie do tej pory, było ledwie pomyjami dla bezimiennych, niknących w zaprzyjaźnionym tłumie. Moss oceniała dość szybko, komu warto polać coś lepszego, a kto nigdy nie powinien posmakować tego prawdziwego pirackiego alkoholu. Nie składała obietnic bez pokrycia. Była niezła w zapamiętywaniu twarzy ludzi mniej lub bardziej przypadkowych. Jeśli nawet wróci tam, nim szrama na twarzy się zagoi, tym bardziej nie pozostanie jednym z wielu. Zasługiwał przynajmniej na porządny kufel.
– Musi być dotykana… Może Bimber to wyczuł. A ty... widzę, że jesteś podróżnikiem. Czy tak? Następnym razem chętnie posłucham o twoich przygodach – zdradziła zadowolona. Umiała skutecznie przyciągać ludzi do swojego lokalu. I była także pewna, że miał sporo do zaoferowania tamtejszym miłośnikom niezwykłych opowieści. Sama niespecjalnie wierzyła w te bajki o duchach, choć świat czarodziejów wypełniony był niesamowitymi elementami. W małej monecie kryć się mogła wielka moc. A co gdyby jednak pamiątka wpadła w jej ręce? A co gdyby to jej zaświeciły się teraz oczy o wiele bardziej? Zapanowała nad tym, zeszła na ziemię. Ostrożnie pokiwała głową. Miesiąc temu może nie pozwoliłaby mu zachować cennego przedmiotu dla siebie. Dziś nie zamierzała mu tego odbierać. – Pilnuj jej zatem, o tak, nie warto ryzykować. Bimber jakoś to przełknie. Dam mu coś na pocieszenie… Bywaj, Herbercie Grey. Wpadnij do mnie kiedyś – rzuciła miło na koniec i wraz z niuchaczem obróciła się w swoją stronę. Ich drogi rozeszły się. Miała tylko nadzieję, że mimo wszystko Grey zachowa to wspomnienie jako jedno z tych milszych.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Widział to zdumienie a może zaskoczenie w oczach czarownicy, ważne jednak, że miał co przyłożyć do policzka by nie straszyć okolicznych szramą spowodowaną małym pazurkiem.
-Poradzi sobie z tym raz dwa, a nawet jeżeli nie, to cóż. Kolejna blizna do kolekcji. - Skomentował z rozbawieniem w głosie. Nawet się cieszył, że trafił mu się zachłanny niuchacz, który oderwał go na chwilę od ponurych myśli. Zwierzątko miało coś w sobie, że co jakiś czas na nie zerkał z zaciekawieniem.
-Teraz już rozumiem skąd Bimber - odparł bez cienia złośliwości w głosie, a gdy zachęcała go aby zjawił się w Parszywym jego sylwetka wyprostowała się w cichym śmiechu, po czym puścił jej oczko. - Możesz być pewna, że się tam zjawię.
Mały Jim ostatnio był mu dłużny solidne kufle piwa i o swoje zadośćuczynienie miał zamiar się zgłosić. Nie popuści temu szczurowi, ani teraz ani nigdy bo coś czuł, że ta szelma wciągnie Herberta w niejedne kłopoty. Pokiwał głową aby potwierdzić jej słowa.
-Tak, można powiedzieć, że jestem podróżnikiem i botanikiem w jednym. - Odpowiedział chowając bandaż do kieszeni. Nie pozostawało mu nic innego jak powrót do domu i zajęcie się szramą okraszonymi wyjaśnieniami zatroskanej matce oraz z dozą sceptycyzmu bratu. Po kim Hal miał tą cierpiętniczą minę to Herb nie wiedział, ale na pewno nie mieli tej cechy wspólnej. - I z wielką chęcią podzielę się paroma anegdotami.
A miał co opowiadać, większość dotyczyła jego wpadek i wielkiego szczęścia, że się z nich wyplątał. Nie wiedział, że jeszcze parę dni temu mógłby pożegnać się ze swoją monetą, która zniknęłaby w torbie niuchacza, a ten wraz ze swoją właścicielką by się ulotnił. Tak, można było powiedzieć, że moneta jednak przyniosła mu szczęście tego dnia.
-Do zobaczenia Philippo, do zobaczenia Bimber - skinął im obydwojgu głową na pożegnanie patrząc jak czarownica i jej pupil oddalają się. On sam zaś zacisnął dłoń na monecie, widział wiele dziwów w czasie swoich podróży, wiele rzeczy, których nie był wstanie wyjaśnić i wytłumaczyć, dlatego nigdy nie podchodził sceptycznie do wierzeń mieszkańców Amazonii.
|zt x2
-Poradzi sobie z tym raz dwa, a nawet jeżeli nie, to cóż. Kolejna blizna do kolekcji. - Skomentował z rozbawieniem w głosie. Nawet się cieszył, że trafił mu się zachłanny niuchacz, który oderwał go na chwilę od ponurych myśli. Zwierzątko miało coś w sobie, że co jakiś czas na nie zerkał z zaciekawieniem.
-Teraz już rozumiem skąd Bimber - odparł bez cienia złośliwości w głosie, a gdy zachęcała go aby zjawił się w Parszywym jego sylwetka wyprostowała się w cichym śmiechu, po czym puścił jej oczko. - Możesz być pewna, że się tam zjawię.
Mały Jim ostatnio był mu dłużny solidne kufle piwa i o swoje zadośćuczynienie miał zamiar się zgłosić. Nie popuści temu szczurowi, ani teraz ani nigdy bo coś czuł, że ta szelma wciągnie Herberta w niejedne kłopoty. Pokiwał głową aby potwierdzić jej słowa.
-Tak, można powiedzieć, że jestem podróżnikiem i botanikiem w jednym. - Odpowiedział chowając bandaż do kieszeni. Nie pozostawało mu nic innego jak powrót do domu i zajęcie się szramą okraszonymi wyjaśnieniami zatroskanej matce oraz z dozą sceptycyzmu bratu. Po kim Hal miał tą cierpiętniczą minę to Herb nie wiedział, ale na pewno nie mieli tej cechy wspólnej. - I z wielką chęcią podzielę się paroma anegdotami.
A miał co opowiadać, większość dotyczyła jego wpadek i wielkiego szczęścia, że się z nich wyplątał. Nie wiedział, że jeszcze parę dni temu mógłby pożegnać się ze swoją monetą, która zniknęłaby w torbie niuchacza, a ten wraz ze swoją właścicielką by się ulotnił. Tak, można było powiedzieć, że moneta jednak przyniosła mu szczęście tego dnia.
-Do zobaczenia Philippo, do zobaczenia Bimber - skinął im obydwojgu głową na pożegnanie patrząc jak czarownica i jej pupil oddalają się. On sam zaś zacisnął dłoń na monecie, widział wiele dziwów w czasie swoich podróży, wiele rzeczy, których nie był wstanie wyjaśnić i wytłumaczyć, dlatego nigdy nie podchodził sceptycznie do wierzeń mieszkańców Amazonii.
|zt x2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
13 listopada 1957
Stanowczo potrzebował nieco wyciszenia, po tym ile w ciągu ostatnich dni się wydarzyło. Chociaż... chyba był szczęśliwy? Może odrobinę zmartwiony, ale na pewno czuł pewnego rodzaju ulgę i spokój. Cóż, normalnie szukałby miejsc pełnych gwarów i ludzi, ale dzisiaj stanowczo wolał wybrać okolice jeziora, w których była cisza i spokój, bo niewiele dusz w środku listopada chciałoby odwiedzać to miejsce, prawda? Z pewnością jak tylko robiło się cieplej, mogło to być całkiem dobre miejsce uliczne (czy jeziorne) granie na harmonijce, może na jakieś drobne kradzieże, ale to był plan na przyszłość. Nikt o zdrowych zmysłach raczej nie przyszedłby wypoczywać w tym miejscu, nie o tej porze roku.
Całe szczęścia, że o zdrowe zmysły nikt nie posądzałby Thomasa.
Nie mając tak naprawdę wiele do zrobienia, po prostu rozsiadł się w końcu na trawie, nieco niedaleko rzeki, obserwując też w oddali kolorowe wyrzuty wody z fontanny. Z pewnością przy cieplejszej pogodzie było tutaj pięknie, chociaż Cygan nie był pewien czy nie woli bardziej tych szkockich wodospadów i jezior. Były piękne... A może to bardziej kwestia jego preferencji miejsca? Na pewno nie żałował powrotu do Anglii, odwiedzenia Londynu, ale z drugiej strony to zawsze do wyżyn i nizin Szkocji go ciągnęło. A przynajmniej zawsze od kilku ostatnich lat! Mimo spędzenia tam niemalże dwóch lat, nie był w stanie dłużej znieść myśli o tych regionach przy jednoczesnej tęsknocie za nimi.
Wyciągnął harmonijkę, zaczynając sobie przygrywać. Może i ziemia była zimna, ale jakoś mu nie przeszkadzało. Chyba czasem potrzebował nieco przemarznąć, ochłodzić się na zewnątrz, żeby i uspokoić myśli, no i emocje. A tych stanowczo za dużo w nim buzowało przez ostatnie dni! Nigdy sobie nie radził z nimi, zawsze je ukrywając, więc tym bardziej teraz musiał szukać jakiegoś sposobu na ich uspokojenie.
Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że ktoś się do niego zbliżył, a dodatkowego momentu potrzebował na rozpoznanie panny spoglądającej w jego stronę. Zaraz odsunął harmonijkę od ust, podnosząc się z trawy.
- Jak to możliwe, że niektóre panny za każdym razem jak się je spotyka są coraz to piękniejsze? - rzucił na przywitanie, uśmiechając się do Nory. - Trochę już minęło jak się ostatni raz widzieliśmy... Ile to już, trzy lata? - dodał, posyłając jej ciepły uśmiech.
Stanowczo potrzebował nieco wyciszenia, po tym ile w ciągu ostatnich dni się wydarzyło. Chociaż... chyba był szczęśliwy? Może odrobinę zmartwiony, ale na pewno czuł pewnego rodzaju ulgę i spokój. Cóż, normalnie szukałby miejsc pełnych gwarów i ludzi, ale dzisiaj stanowczo wolał wybrać okolice jeziora, w których była cisza i spokój, bo niewiele dusz w środku listopada chciałoby odwiedzać to miejsce, prawda? Z pewnością jak tylko robiło się cieplej, mogło to być całkiem dobre miejsce uliczne (czy jeziorne) granie na harmonijce, może na jakieś drobne kradzieże, ale to był plan na przyszłość. Nikt o zdrowych zmysłach raczej nie przyszedłby wypoczywać w tym miejscu, nie o tej porze roku.
Całe szczęścia, że o zdrowe zmysły nikt nie posądzałby Thomasa.
Nie mając tak naprawdę wiele do zrobienia, po prostu rozsiadł się w końcu na trawie, nieco niedaleko rzeki, obserwując też w oddali kolorowe wyrzuty wody z fontanny. Z pewnością przy cieplejszej pogodzie było tutaj pięknie, chociaż Cygan nie był pewien czy nie woli bardziej tych szkockich wodospadów i jezior. Były piękne... A może to bardziej kwestia jego preferencji miejsca? Na pewno nie żałował powrotu do Anglii, odwiedzenia Londynu, ale z drugiej strony to zawsze do wyżyn i nizin Szkocji go ciągnęło. A przynajmniej zawsze od kilku ostatnich lat! Mimo spędzenia tam niemalże dwóch lat, nie był w stanie dłużej znieść myśli o tych regionach przy jednoczesnej tęsknocie za nimi.
Wyciągnął harmonijkę, zaczynając sobie przygrywać. Może i ziemia była zimna, ale jakoś mu nie przeszkadzało. Chyba czasem potrzebował nieco przemarznąć, ochłodzić się na zewnątrz, żeby i uspokoić myśli, no i emocje. A tych stanowczo za dużo w nim buzowało przez ostatnie dni! Nigdy sobie nie radził z nimi, zawsze je ukrywając, więc tym bardziej teraz musiał szukać jakiegoś sposobu na ich uspokojenie.
Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że ktoś się do niego zbliżył, a dodatkowego momentu potrzebował na rozpoznanie panny spoglądającej w jego stronę. Zaraz odsunął harmonijkę od ust, podnosząc się z trawy.
- Jak to możliwe, że niektóre panny za każdym razem jak się je spotyka są coraz to piękniejsze? - rzucił na przywitanie, uśmiechając się do Nory. - Trochę już minęło jak się ostatni raz widzieliśmy... Ile to już, trzy lata? - dodał, posyłając jej ciepły uśmiech.
Dni na Arenie Carringtonów mijały właściwie tak samo i żaden z nich w minionych miesiącach nie wyróżnił się czymś na tyle mocno, by zapamiętała go bardziej od pozostałych. Nora miała wręcz wrażenie, że w ostatnich dniach spotykała się z coraz bardziej nieznośną rutyną – każdego dnia wstawała, przygotowywała posiłek, robiła swoją pracę pochłaniającą znaczną część dnia, potem chwilę kręciła się po okolicach i wracała do przyczepy. A potem wszystko zaczynało się od nowa. Jedyne dni, kiedy coś się zmieniało, to były te wieczory, gdy zaplanowane były występy, a o te, cóż, w obliczu wojny było czasem nieco ciężko. Kiedy jednak już mieli to szczęście i przygotowywali się do pokazów, nie kryła zadowolenia z nagłego poruszenia pośród swojej cyrkowej rodziny – lubiła, kiedy dużo się działo i jej podzielność uwagi na kilka rzeczy na raz okazywała się niezastąpiona. A potem, nazajutrz, znowu wszystko wracało do punktu wyjścia.
Tego dnia nie miała szczególnie weny do pracowania a rozchodzący się nieznośnie po jej skroniach tępy ból powodował, że jedyną słuszną czynnością pozostawało tak naprawdę leżenie w łóżku... gdyby tylko potrafiła leżeć bezczynnie przez cały dzień; niestety kiedy rozdawali zdolność do siedzenia w miejscu, ona stała w kolejce po cechę, która niejednokrotnie sprawiła jej już w życiu problemy. Szybko zadecydowała, że może nie najmądrzejszym, ale najlepszym, rozwiązaniem i miodem na te boleści będzie spacer nad Magiczną Sasankę. Nie tylko znała tę okolicę, ale wiedziała, że o tej porze roku nie spotka tam żywego ducha, który swoim trajkotaniem pogłębi tylko jej ból.
A przynajmniej tak sądziła, bo kiedy zbliżała się niemal bezszelestnie do brzegu, tym głośniejsze stawało się brzęczenie harmonijki, którą poznałaby wszędzie. Tylko naprawdę nie rozumiała dlaczego akurat teraz musiała wpaść na chłopca, który dawniej nazywał ją wyjątkową. Tak wyjątkową, że ekspresowo dołączyła do zacnego grona damskiej, wyjątkowej, połowy Hufflepuffu.
– Sekretnie każda z nas kąpie się w krwi dziewic, a zwłaszcza ta, która najgłośniej krytykuje – zakpiła z przeczytanego jakiś czas temu artykułu, ale nie sądziła, że Thomas zrozumie ten nieśmieszny żart. Tak, jak najwidoczniej nie potrafił liczyć co skwitowała krzywym uśmiechem. Szybko jednak przyłapała się na tym, że bezpodstawnie zaczynała robić się złośliwa i jeszcze szybciej spróbowała przegonić te myśli, w których cały ból głowy i negatywne emocje z tym związane wyładowuje na drugiej osobie. – Co tu robisz sam? – spytała więc głupio i niezgrabnie przykucnęła obok Doe, wbijając spojrzenie spod przymrużonych powiek przed siebie. Chłód nie robił wcale lepiej na ból głowy, ale przynajmniej na moment zmrażał obolałą okolicę czoła i skroni.
Tego dnia nie miała szczególnie weny do pracowania a rozchodzący się nieznośnie po jej skroniach tępy ból powodował, że jedyną słuszną czynnością pozostawało tak naprawdę leżenie w łóżku... gdyby tylko potrafiła leżeć bezczynnie przez cały dzień; niestety kiedy rozdawali zdolność do siedzenia w miejscu, ona stała w kolejce po cechę, która niejednokrotnie sprawiła jej już w życiu problemy. Szybko zadecydowała, że może nie najmądrzejszym, ale najlepszym, rozwiązaniem i miodem na te boleści będzie spacer nad Magiczną Sasankę. Nie tylko znała tę okolicę, ale wiedziała, że o tej porze roku nie spotka tam żywego ducha, który swoim trajkotaniem pogłębi tylko jej ból.
A przynajmniej tak sądziła, bo kiedy zbliżała się niemal bezszelestnie do brzegu, tym głośniejsze stawało się brzęczenie harmonijki, którą poznałaby wszędzie. Tylko naprawdę nie rozumiała dlaczego akurat teraz musiała wpaść na chłopca, który dawniej nazywał ją wyjątkową. Tak wyjątkową, że ekspresowo dołączyła do zacnego grona damskiej, wyjątkowej, połowy Hufflepuffu.
– Sekretnie każda z nas kąpie się w krwi dziewic, a zwłaszcza ta, która najgłośniej krytykuje – zakpiła z przeczytanego jakiś czas temu artykułu, ale nie sądziła, że Thomas zrozumie ten nieśmieszny żart. Tak, jak najwidoczniej nie potrafił liczyć co skwitowała krzywym uśmiechem. Szybko jednak przyłapała się na tym, że bezpodstawnie zaczynała robić się złośliwa i jeszcze szybciej spróbowała przegonić te myśli, w których cały ból głowy i negatywne emocje z tym związane wyładowuje na drugiej osobie. – Co tu robisz sam? – spytała więc głupio i niezgrabnie przykucnęła obok Doe, wbijając spojrzenie spod przymrużonych powiek przed siebie. Chłód nie robił wcale lepiej na ból głowy, ale przynajmniej na moment zmrażał obolałą okolicę czoła i skroni.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
- W krwi dziewic? Dziwne zwyczaje macie, ale stanowczo muszę podejrzeć czy moja siostra też to praktykuje, i skąd czerpie zapasy. Co jak co, ale prędzej szlachcianki bym o to podejrzewał - stwierdził z uśmiechem, stanowczo nie rozumiejąc nawiązania Nory, ale zawsze mógł iść z nią w tę grę i udawać, że to właśnie ta rutyna była odpowiedzialna za piękno pań. Z drugiej strony - niezależnie jaka rutyna była za to odpowiedzialna, bo ważne że działała. A może to po prostu jakieś zaklęcia podtrzymywały to piękno? Może to jakieś eliksiry? Gdyby uważał bardziej na zajęciach, z pewnością teraz by znał odpowiedź. I może nie zawiółby Nory swoimi umiejętnościami matematycznymi. Gdyby nie Jeanie, z pewnością mógłby mieć problemy ze zdaniem egzaminów. Nigdy się chyba nad tym tak do końca nie zastanawiał czy w ogóle bez niej byłby w stanie ukończyć Hogwart.
Na pytaniem rozłożył ramiona, wzruszając nimi.
- Obserwuję piękno angielskiej natury jak i urodę tych kąpiących się w promieniach słońca pięknych pań przychodzących po odrobinę relaksu nad wodą, nie widać? - odpowiedział, znów się szczeniacko szczerząc. Zawsze był wygadanym czarusiem, jakoś słowa pochwał i kompletów, i zapewnienia o cudzej wyjątkowości przychodziły mu z łatwością. Tak było mu chyba łatwiej ćwiczyć dostrzeganie pozytywów i uśmiechanie się, jeśli na codzień próbował odnajdywać pozytywy w innych i sztucznie się do nich uśmiechać. Tak jak teraz, ale był zawsze dobry w kłamaniu, więc skąd była Puchonka mogłaby wiedzieć o nich? Nawet jego rodzeństwo często nie potrafiło odróżnić, kiedy kłamał!
- Ciężko powiedzieć, że jestem tu sam jeśli mam tak urodziwe towarzystwo, prawda? - powiedział, zaraz jednak chowając harmonijkę do kieszeni swojej kurtki. - Wiesz, mam dużą rodzinkę. Czasem warto od nich odpocząć. Kocham Jamesa, ale jakbyśmy mieli żyć obok siebie wiecznie razem to raczej byśmy się w końcu zabili - zaśmiał się sam, zaraz przypominając sobie o oku, na którym na pewno było jeszcze widać ślady po obiciu, na pewno było jeszcze nieco opuchnięte. Bójka z bratem... Co jak co, ale na ten konkretny cios zasłużył. Po tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie dwa lata...
- A ty? Chyba oboje wiemy, że spacer nad jezioro o tej porze roku nie jest popularną rozrywką. No chyba, że to jest twój sekret i wieczne piękno zapewniają ci cotygodniowe kąpiele w lodowatej wodzie.
Na pytaniem rozłożył ramiona, wzruszając nimi.
- Obserwuję piękno angielskiej natury jak i urodę tych kąpiących się w promieniach słońca pięknych pań przychodzących po odrobinę relaksu nad wodą, nie widać? - odpowiedział, znów się szczeniacko szczerząc. Zawsze był wygadanym czarusiem, jakoś słowa pochwał i kompletów, i zapewnienia o cudzej wyjątkowości przychodziły mu z łatwością. Tak było mu chyba łatwiej ćwiczyć dostrzeganie pozytywów i uśmiechanie się, jeśli na codzień próbował odnajdywać pozytywy w innych i sztucznie się do nich uśmiechać. Tak jak teraz, ale był zawsze dobry w kłamaniu, więc skąd była Puchonka mogłaby wiedzieć o nich? Nawet jego rodzeństwo często nie potrafiło odróżnić, kiedy kłamał!
- Ciężko powiedzieć, że jestem tu sam jeśli mam tak urodziwe towarzystwo, prawda? - powiedział, zaraz jednak chowając harmonijkę do kieszeni swojej kurtki. - Wiesz, mam dużą rodzinkę. Czasem warto od nich odpocząć. Kocham Jamesa, ale jakbyśmy mieli żyć obok siebie wiecznie razem to raczej byśmy się w końcu zabili - zaśmiał się sam, zaraz przypominając sobie o oku, na którym na pewno było jeszcze widać ślady po obiciu, na pewno było jeszcze nieco opuchnięte. Bójka z bratem... Co jak co, ale na ten konkretny cios zasłużył. Po tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie dwa lata...
- A ty? Chyba oboje wiemy, że spacer nad jezioro o tej porze roku nie jest popularną rozrywką. No chyba, że to jest twój sekret i wieczne piękno zapewniają ci cotygodniowe kąpiele w lodowatej wodzie.
Westchnęła cicho, doprawdy nie rozumiejąc, po co zaczęła ten temat, ale skoro już tak się stało to zamierzała go kontynuować. Na początku jednak nie odpowiedziała i wzruszyła tylko wątłym ramieniem skrytym pod grubą warstwą materiału – bądź co bądź nie miała tłuszczu, który ogrzewałby ją przed chłodem a jesienna i wkrótce zimowa atmosfera nie należała do Nory ulubionych. W zasadzie, nienawidziła tych pór roku. W połączeniu z wojną tworzyła się mieszanka iście wybuchowa: albo umrze się z depresji i braku odpowiedniego pożywienia albo od avady wycelowanej w plecy. Oba rozwiązania średnie, chociaż oba równie bolesne. Do wyboru do koloru.
Rozejrzała się wokół a potem dopiero utkwiła przenikliwe spojrzenie w Thomasie i uniosła przy tym jedną brew.
– I czekasz aż któraś wpadnie do wody, żeby potem oddać jej kurtkę, otoczyć ramieniem i uśmiechem? – urokliwym uśmiechem, pomyślała, jednak nie zamierzała dopowiadać tego na głos. Bo i po co miała ponownie wdawać się w te szkolne podchody, z których potem nie wynikało absolutnie nic? Zaraz po tym dostrzegła lekko fioletową skórę wokół oka.
– Kochające się rodzeństwo, właśnie widać – uśmiechnęła się lekko, niemal prawie nie niedowierzająco – o co tym razem się pokłóciliście? – nie znała rodzeństwa, które się nie kłóciło, nie znała także rodzeństwa, które się biło, ale podbite oko Doe wcale nie było zaskakujące. Z jego opowieści sprzed paru lat wynikało, że Cyganie byli jeszcze dziwniejszymi ludźmi od cyrkowców, ale przez to niemniej interesującymi. Jeśli miała wierzyć zapewnieniom, to wiele elementów ubioru mogło posłużyć za wzór i inspirację do kolejnych kostiumów, czy scenografii. O ile miała nadejść odpowiednia okazja.
– Jak to co? Szukam dziewic, krew nie bierze się z powietrza przecież... – zawiesiła głos, zrobiła krótką pauzę a po chwili dodała – ...a tak zupełnie poważnie to musiałam się przewietrzyć; z daleka od ludzi – pominęła opowieść o kryzysie egzystencjalnym i bólu głowy, choć ten można było zauważyć po wykrzywiającej się twarzy. – Gdzie byłeś, kiedy cię nie było? – kontynuowała, uznając, że Thomas z pewnością ma wiele interesującego do powiedzenia; a z pewnością więcej od niej. Nigdy nie uważała, że jej życie mogło kogokolwiek zaciekawić, więc również niespecjalnie chciała o nim opowiadać.
Rozejrzała się wokół a potem dopiero utkwiła przenikliwe spojrzenie w Thomasie i uniosła przy tym jedną brew.
– I czekasz aż któraś wpadnie do wody, żeby potem oddać jej kurtkę, otoczyć ramieniem i uśmiechem? – urokliwym uśmiechem, pomyślała, jednak nie zamierzała dopowiadać tego na głos. Bo i po co miała ponownie wdawać się w te szkolne podchody, z których potem nie wynikało absolutnie nic? Zaraz po tym dostrzegła lekko fioletową skórę wokół oka.
– Kochające się rodzeństwo, właśnie widać – uśmiechnęła się lekko, niemal prawie nie niedowierzająco – o co tym razem się pokłóciliście? – nie znała rodzeństwa, które się nie kłóciło, nie znała także rodzeństwa, które się biło, ale podbite oko Doe wcale nie było zaskakujące. Z jego opowieści sprzed paru lat wynikało, że Cyganie byli jeszcze dziwniejszymi ludźmi od cyrkowców, ale przez to niemniej interesującymi. Jeśli miała wierzyć zapewnieniom, to wiele elementów ubioru mogło posłużyć za wzór i inspirację do kolejnych kostiumów, czy scenografii. O ile miała nadejść odpowiednia okazja.
– Jak to co? Szukam dziewic, krew nie bierze się z powietrza przecież... – zawiesiła głos, zrobiła krótką pauzę a po chwili dodała – ...a tak zupełnie poważnie to musiałam się przewietrzyć; z daleka od ludzi – pominęła opowieść o kryzysie egzystencjalnym i bólu głowy, choć ten można było zauważyć po wykrzywiającej się twarzy. – Gdzie byłeś, kiedy cię nie było? – kontynuowała, uznając, że Thomas z pewnością ma wiele interesującego do powiedzenia; a z pewnością więcej od niej. Nigdy nie uważała, że jej życie mogło kogokolwiek zaciekawić, więc również niespecjalnie chciała o nim opowiadać.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
- Oczywiście! Wiesz przecież, że ja do pomocy pięknym damom zawsze i chętnie, pierwszy do nich biegnę, aby wyciągnąć pomocną dłoń i zapewnić towarzystwo - zapewnił z uśmiechem, nie bardzo zrażony takim przyznaniem się, bo nie było co ukrywać, że było inaczej. A przynajmniej nie przed kimś, kto znał go za czasów szkolnych - kto widział jak przez lata się zachowuje i podrywa, nie schodząc się z żadną panną, aby to na szóstym roku wpaść jak śliwka w kompot i zakochać się po uszy w dziewczynie, która od pierwszego roku była jego przyjaciółką.
- Pokłóciliśmy się? Heh... Uwierz lub nie, ale to było godzenie się. I absolutnie zasłużyłem - przyznał, wciąż się lekko uśmiechając, chociaż może odrobinę miną mu zrzedła. Chyba... Chyba tylko raz się z Jamesem pokłócili i to na krótki czas przed tragedią, jaka się rozegrała w taborze, przed istną rzezią. Oczywiście, że z bratem okazywali sobie miłość przez bójki i przepychanki, ale rzadko obijali się aż tak mocno. Przecież przez wiele lat mieli tylko siebie, dbali o siebie i rzeczywiście chyba szczęście w nieszczęściu, że trafiło im się na loterii takie rodzeństwo. Nawet jeśli nie mieli niczego, to mogli na siebie liczyć.
- Och, jak dobrze, że oboje znaleźliśmy ciszę i spokój, z daleka od ludzi. No i ja ci krwi nie oddam - powiedział, zaraz kręcąc głową, jakby chcąc odgonić te nieco gorsze myśli. Rzadko pokazywał inny uśmiech, wydawał się na pewno często jakby żył z dnia na dzień bez większych zmartwień - czy raczej nie myślał o problemach. Ale ostatnie dwa lata... Stracił rodzinę, żonę, wszystko przez jedną głupią kradzież! Tyle dobrze, że Sheila i James przeżyli, że jego brat nie stracił wtedy swojej ukochanej...
- Byłem... W Szkocji. Dwa lata. Sam, bez taboru. Pokłóciliśmy się trochę z Jamesem i wyjechałem, nie rozmawialiśmy w sumie od tamtego czasu i dopiero niedawno mieliśmy czas do nadrobienia wszystkiego. Stąd mnie pobił. Czasem jestem okropnym bratem - stwierdził, uśmiechając się wesoło do dziewczyny. - Ale Szkocja... Piękne miejsce, naprawdę. Plaże, góry, chociaż też trochę tam pracowałem. Stocznia, ciężka praca, ale dobra. No i od niedawna jestem w sumie tutaj... Trochę parszywy jest ten Londyn. Chyba nigdy nawet tutaj nie byłem, wiesz, przed wojną... Ciekawe jak wyglądał wcześniej - zastanowił się przez moment, słabo pamiętając nawet rodzinne podwórko w Birmingham, ale za to świetnie pamiętając ustawienia karawan czy niektóre miejsca, w których się zatrzymywali z taborem.
Potrząsnął jednak głową, zaraz odchylając się do tyłu i opierając na przedramionach. Przynajmniej było w miarę sucho na tej trawie.
Spojrzał na dziewczynę z uśmiechem.
- A ty? Pracujesz gdzieś w Londynie? Czy jesteś w podróży właśnie? - zapytał z uśmiechem, bo chyba wolał posłuchać o życiu innych znajomych. Nie chciał się chwalić swoimi idiotycznymi decyzjami. Nie chciał myśleć, że przez niego dziewczyna, którą kochał, zmarła... I to dosłownie! Gdyby wtedy go nie ratowała, może to ona by żyła? Może to on by tylko zginął w tamtym miejscu?
- Pokłóciliśmy się? Heh... Uwierz lub nie, ale to było godzenie się. I absolutnie zasłużyłem - przyznał, wciąż się lekko uśmiechając, chociaż może odrobinę miną mu zrzedła. Chyba... Chyba tylko raz się z Jamesem pokłócili i to na krótki czas przed tragedią, jaka się rozegrała w taborze, przed istną rzezią. Oczywiście, że z bratem okazywali sobie miłość przez bójki i przepychanki, ale rzadko obijali się aż tak mocno. Przecież przez wiele lat mieli tylko siebie, dbali o siebie i rzeczywiście chyba szczęście w nieszczęściu, że trafiło im się na loterii takie rodzeństwo. Nawet jeśli nie mieli niczego, to mogli na siebie liczyć.
- Och, jak dobrze, że oboje znaleźliśmy ciszę i spokój, z daleka od ludzi. No i ja ci krwi nie oddam - powiedział, zaraz kręcąc głową, jakby chcąc odgonić te nieco gorsze myśli. Rzadko pokazywał inny uśmiech, wydawał się na pewno często jakby żył z dnia na dzień bez większych zmartwień - czy raczej nie myślał o problemach. Ale ostatnie dwa lata... Stracił rodzinę, żonę, wszystko przez jedną głupią kradzież! Tyle dobrze, że Sheila i James przeżyli, że jego brat nie stracił wtedy swojej ukochanej...
- Byłem... W Szkocji. Dwa lata. Sam, bez taboru. Pokłóciliśmy się trochę z Jamesem i wyjechałem, nie rozmawialiśmy w sumie od tamtego czasu i dopiero niedawno mieliśmy czas do nadrobienia wszystkiego. Stąd mnie pobił. Czasem jestem okropnym bratem - stwierdził, uśmiechając się wesoło do dziewczyny. - Ale Szkocja... Piękne miejsce, naprawdę. Plaże, góry, chociaż też trochę tam pracowałem. Stocznia, ciężka praca, ale dobra. No i od niedawna jestem w sumie tutaj... Trochę parszywy jest ten Londyn. Chyba nigdy nawet tutaj nie byłem, wiesz, przed wojną... Ciekawe jak wyglądał wcześniej - zastanowił się przez moment, słabo pamiętając nawet rodzinne podwórko w Birmingham, ale za to świetnie pamiętając ustawienia karawan czy niektóre miejsca, w których się zatrzymywali z taborem.
Potrząsnął jednak głową, zaraz odchylając się do tyłu i opierając na przedramionach. Przynajmniej było w miarę sucho na tej trawie.
Spojrzał na dziewczynę z uśmiechem.
- A ty? Pracujesz gdzieś w Londynie? Czy jesteś w podróży właśnie? - zapytał z uśmiechem, bo chyba wolał posłuchać o życiu innych znajomych. Nie chciał się chwalić swoimi idiotycznymi decyzjami. Nie chciał myśleć, że przez niego dziewczyna, którą kochał, zmarła... I to dosłownie! Gdyby wtedy go nie ratowała, może to ona by żyła? Może to on by tylko zginął w tamtym miejscu?
Uniosła brew w geście pełnym niezrozumienia, chociaż słyszała o takich przypadkach, które godziły się bijąc, wyzywając i robiąc sobie po prostu krzywdę. Żyła jednak w świecie bardziej cywilizowanym – o ile takim mogła nazwać nie za dobry kontakt z bratem pomimo niedużej różnicy wieku i mieszkania pod jednym dachem – wychowała się w innych zasadach, zwyczajach, niż te, o których Thomas czasem jej dawniej opowiadał. I nie zamierzała nic dodawać, poza cichym westchnieniem opuszczającym jej płuca; nie oceniała i nie komentowała, każdy żył jak chciał a jej daleko było do wciskania nosa w nieswoje sprawy.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam obu powodzenia – skwitowała spokojnie, odwracając spojrzenie i milknąc na chwilę. Jezioro o tej porze roku nie wyglądało najładniej, ale miało w sobie coś melancholijnego, niepokojąco przyjemnego i jednocześnie złowrogiego. Kto wie, może za chwilę nieplanowany spacer, chwila oddechu, przemieni się w rzeź niewiniątek?
Z absurdalnych rozważań wyrwała ją opowieść Thomasa, na której skupiła się równie szybko, co rozproszyła przed paroma sekundami – nie mogła nie przyznać mu racji. W ostatnim czasie Londyn wyglądał okropnie, ale nie miała żadnego odniesienia do innych miejsc. Poza stolicą, Hogsmeade i szkolnym zamkiem nie widziała właściwie żadnego innego kraju, nawet poza Londyn wypuszczała się dość rzadko i być może na tym traciła. Ale w tej chwili nie było nawet możliwości do nadrobienia.
– Dlaczego wróciłeś? – spytała wprost, chociaż nie do końca przemyślanie. Jednak powrót do Anglii gdzie szalała wojna wydało się jej dość dziwne. Pochopne, czego w sumie się spodziewała po Thomasie. – Od paru miesięcy w Arenie Carringtonów – uśmiechnęła się mimowolnie – moi rodzice wyjechali jakiś czas temu, przyszła wojna, musiałam znaleźć bezpieczne miejsce... nie jestem typem podróżnika, nie widziałam nic poza Londynem i szkołą – wyjaśniła zdawkowo, bo tak naprawdę nie wiedziała czy Doe orientował się kim chciała zostać w przyszłości. Była pewna, że o tym wspomniała, ale zakręcony wokół połowy szkolnych dziewcząt mógł nie spamiętać wszystkich informacji, nawet tak oryginalnych jak plan pozostania charakteryzatorką.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam obu powodzenia – skwitowała spokojnie, odwracając spojrzenie i milknąc na chwilę. Jezioro o tej porze roku nie wyglądało najładniej, ale miało w sobie coś melancholijnego, niepokojąco przyjemnego i jednocześnie złowrogiego. Kto wie, może za chwilę nieplanowany spacer, chwila oddechu, przemieni się w rzeź niewiniątek?
Z absurdalnych rozważań wyrwała ją opowieść Thomasa, na której skupiła się równie szybko, co rozproszyła przed paroma sekundami – nie mogła nie przyznać mu racji. W ostatnim czasie Londyn wyglądał okropnie, ale nie miała żadnego odniesienia do innych miejsc. Poza stolicą, Hogsmeade i szkolnym zamkiem nie widziała właściwie żadnego innego kraju, nawet poza Londyn wypuszczała się dość rzadko i być może na tym traciła. Ale w tej chwili nie było nawet możliwości do nadrobienia.
– Dlaczego wróciłeś? – spytała wprost, chociaż nie do końca przemyślanie. Jednak powrót do Anglii gdzie szalała wojna wydało się jej dość dziwne. Pochopne, czego w sumie się spodziewała po Thomasie. – Od paru miesięcy w Arenie Carringtonów – uśmiechnęła się mimowolnie – moi rodzice wyjechali jakiś czas temu, przyszła wojna, musiałam znaleźć bezpieczne miejsce... nie jestem typem podróżnika, nie widziałam nic poza Londynem i szkołą – wyjaśniła zdawkowo, bo tak naprawdę nie wiedziała czy Doe orientował się kim chciała zostać w przyszłości. Była pewna, że o tym wspomniała, ale zakręcony wokół połowy szkolnych dziewcząt mógł nie spamiętać wszystkich informacji, nawet tak oryginalnych jak plan pozostania charakteryzatorką.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Uśmiechnął się lekko, bo akurat tego jednego na pewno potrzebowali. Powodzenia, i czasu, żeby wszystko naprawić i nadrobić. W końcu dwa lata... To szmat czasu był, chociaż jak tak ze sobą rozmawiali to wcale aż tak mocno się nie różnili. Niewiele się zmieniło, mimo wojny. No, może dużo ludzi znikało, chociaż i tego nie zdążył bardziej odczuć, bo w końcu przez ponad dwa lata nie utrzymywał kontaktu z innymi osobami. Skąd by miał wiedzieć czy słyszeć, kto żyje?
- Heh... Może brakowało mi adrenaliny? - rzucił z uśmiechem, nie czując potrzeby zagłębiania się w to co zrobił i czym zawinił latem 1955, o tym jak myślał że jego cała rodzina nie żyła, że przez jego głupotę zginęła jego narzeczona. Zresztą, co by innego miał powiedzieć? Że Londyn lepiej oddaje jego samopoczucie? Tym bardziej, że się uśmiechał, to nie miałoby sensu. - Nie wiem, ciężko to określić. Chyba po prostu szukam miejsca... I na arenie mówisz? - zapytał, zaraz zerkając na nią, dłuższą chwilę się jej przyglądając, jakby czegoś słuchał. Próbował zgadnąć, przypomnieć sobie? Chyba żadne z powyższych. Może próbował odgadnąć, co tak robiła?
- Nie chciałaś pracować w teatrze? Chyba zakręcenie się wokół showbiznesu ma całkiem dobre uzasadnienie, dlaczego chcesz zostać w Londynie... Chociaż wiesz, w Edynburgu też są teatry, całkiem ładny podobno, chociaż nie miałem okazji odwiedzić stolicy - mówił spokojnie o Szkocji. - Jest też chyba trochę spokojniej... No przynajmniej było jak wyjeżdżałem - dodał, cicho wzdychając i zaraz się do dziewczyny uśmiechając wesoło.
- Widziałaś to jezioro latem. Pewnie w maju jest piękne, prawda? Wiesz, że nigdy nie byłem w teatrze? To już coś więcej, co widziałaś ode mnie, mimo że podróżowałem. Okej, co dalej... - zaczął mówić, jakby chciał zapewnić dziewczynę, że i tak widziała w życiu dużo rzeczy, i wcale nie musiała do tego podróżować. Cóż, może tylko mu się zdawało, że ta tego potrzebowała? Sam w końcu wychował się na wiecznych podróżach, z miejsca do miejsca. Z drugiej strony, stanowczo potrzebował kiedyś zostać w jakimś miejscu na dłużej... Ale aktualnie nie miał z kim, i to przez własną głupotę.
- Ale jeśli będziesz miała ochotę to, szczególnie dopóki jestem w mieście, możemy się gdzieś wybrać. No, może jak się zrobi nieco cieplej i jeśli pozwolą ci się urwać na dzień czy dwa z areny, rzecz jasna - dodał. - Więc co dokładniej na niej robisz? Masz ukryty talent akrobatyczny? Czy raczej jesteś na tyłach tego wszystkiego - zapytał, a w jego tonie głosu dało się usłyszeć zainteresowanie. W końcu Nora w Hogwarcie nigdy nie bywała głośna i w centrum uwagi - chociaż kto wie czy to się nie zmieniło przez ostatnie dwa lata?
- Heh... Może brakowało mi adrenaliny? - rzucił z uśmiechem, nie czując potrzeby zagłębiania się w to co zrobił i czym zawinił latem 1955, o tym jak myślał że jego cała rodzina nie żyła, że przez jego głupotę zginęła jego narzeczona. Zresztą, co by innego miał powiedzieć? Że Londyn lepiej oddaje jego samopoczucie? Tym bardziej, że się uśmiechał, to nie miałoby sensu. - Nie wiem, ciężko to określić. Chyba po prostu szukam miejsca... I na arenie mówisz? - zapytał, zaraz zerkając na nią, dłuższą chwilę się jej przyglądając, jakby czegoś słuchał. Próbował zgadnąć, przypomnieć sobie? Chyba żadne z powyższych. Może próbował odgadnąć, co tak robiła?
- Nie chciałaś pracować w teatrze? Chyba zakręcenie się wokół showbiznesu ma całkiem dobre uzasadnienie, dlaczego chcesz zostać w Londynie... Chociaż wiesz, w Edynburgu też są teatry, całkiem ładny podobno, chociaż nie miałem okazji odwiedzić stolicy - mówił spokojnie o Szkocji. - Jest też chyba trochę spokojniej... No przynajmniej było jak wyjeżdżałem - dodał, cicho wzdychając i zaraz się do dziewczyny uśmiechając wesoło.
- Widziałaś to jezioro latem. Pewnie w maju jest piękne, prawda? Wiesz, że nigdy nie byłem w teatrze? To już coś więcej, co widziałaś ode mnie, mimo że podróżowałem. Okej, co dalej... - zaczął mówić, jakby chciał zapewnić dziewczynę, że i tak widziała w życiu dużo rzeczy, i wcale nie musiała do tego podróżować. Cóż, może tylko mu się zdawało, że ta tego potrzebowała? Sam w końcu wychował się na wiecznych podróżach, z miejsca do miejsca. Z drugiej strony, stanowczo potrzebował kiedyś zostać w jakimś miejscu na dłużej... Ale aktualnie nie miał z kim, i to przez własną głupotę.
- Ale jeśli będziesz miała ochotę to, szczególnie dopóki jestem w mieście, możemy się gdzieś wybrać. No, może jak się zrobi nieco cieplej i jeśli pozwolą ci się urwać na dzień czy dwa z areny, rzecz jasna - dodał. - Więc co dokładniej na niej robisz? Masz ukryty talent akrobatyczny? Czy raczej jesteś na tyłach tego wszystkiego - zapytał, a w jego tonie głosu dało się usłyszeć zainteresowanie. W końcu Nora w Hogwarcie nigdy nie bywała głośna i w centrum uwagi - chociaż kto wie czy to się nie zmieniło przez ostatnie dwa lata?
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Jezioro Magicznej Sasanki
Szybka odpowiedź