Theseus Travers
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: Wielka Brytania, rodzinna posiadłość w Norfolk
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Żeglarz-przemytnik, handlarz i łowca magicznych stworzeń. Znawca kultury trytonów i tłumacz trytońskiego na usługach Ministerstwa.
Wzrost: 183 centymetry
Waga: 76 kilogramów
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Brązowe, prawie czarne
Znaki szczególne: Zarozumiały uśmiech błąkający się po ustach, zamiłowanie do zbyt dużej ilości biżuterii. Stawy palców nieznacznie skrzywione przez niedokładnie rzucone zaklęcie nastawiające złamane kości.
12 ¾ cala, giętka, wianowłostka, łuska jeżanki
Slytherin
Albatros wędrowny
We mnie samego skutego łańcuchami, uwięzionego w jednym miejscu
Morską bryzą, zbutwiałym drewnem, skórą rozgrzaną słońcem, łuską hippokampusa
Siebie samego z upolowanym nundu
Żeglugą i astronomią. Magicznymi stworzeniami. Taksydermią
Zjednoczeni z Puddlemere
Piję rum różnorakiej jakości, uprawiam hazard i wspieram finansowo nierząd, chętnie biorę udział w pojedynkach. Opowiadam sprośne historie i żarty nieprzystające dżentelmenowi. Poluję, po czym chwalę się trofeami
Szant, muzyki folkowej
Alexander Ferrario
Nim sam wiedział czego chce
Los już szeptał o tym, że na morze w ślady ojca pośle go
W oknie jego domu w dzień
Główki portu uśmiechały się
Nocą światła falochronu migotały mu do snu
Bycie najmłodszym synem lorda niosło za sobą ogrom korzyści, jak zdążył zauważyć Theseus już we wczesnym dzieciństwie. Nigdy nie wymagano od niego tyle co od starszych braci, których zadaniem było przynoszenie dumy rodowi. On sam miał nie sprawiać zawodu, wystrzegać się przed ściągnięciem na Traversów wstydu – tyle wystarczyło, aby wszyscy byli zadowoleni. Wbrew pozorom nie było to wcale łatwe, nie kiedy było się Theseusem. Niesforny od dnia narodzin, dziki i nieujarzmiony, buntujący się przed choćby najmniejszymi próbami wychowania, sprawiał wrażenie portowego podrzutka, nie lordowskiego syna. Ciężko przyswajał wiedzę niezbędną do życia na salonach, krzykami i ucieczkami próbując ratować się przed nauką etykiety, tańca i historii magicznych rodów, szybko stając się urealnieniem koszmarów guwernantów. Nie pomagał przy tym fakt, że pierwsze zdolności magiczne objawił we wczesnym wieku trzech lat i to w sposób dość widowiskowy, jeden wybuch złości młodego panicza zaskutkował eksplozją kilkunastu antycznych waz i dzbanów, których odłamki znaczyły drogę ucieczki małego urwisa. Jedyną osobą zdolną okiełznać syna był sam Nauplius, przed którego wysoką postacią Theseus drżał, bynajmniej jednak nie ze strachu, lecz podziwu. Ojciec był jego bohaterem, autorytetem. Kiedy tylko wracał ze swoich dalekich morskich podróży nie mógł opędzić się przed najmłodszym synem, jego małymi rączkami ciągnącymi nogawki spodni w próbie zwrócenia na siebie uwagi, żarliwymi prośbami o opowieści z dalekich stron, których to malec wysłuchiwał z gorącymi wypiekami na pyzatych policzkach. Jedno ledwie słowo z ust lorda Traversa wystarczyło, aby Theseus z rozwydrzonego awanturnika przemieniał się w młodego panicza, którego nie wstyd było przedstawić przed oblicze samej Adalaide Nott. Metamorfoza trwała, póki gromki głos ojca wstrząsał murami posiadłości, czyli przez czas zdecydowanie niedługi; zaraz gdy żagle statku Naupliusa nikły za horyzontem, nikła również ogłada Theseusa. Tylko czekał nieuwagi ze strony nauczycieli salwować się ucieczką z nudnych lekcji francuskiego, bosymi piętami wzbijając kurz na dróżce prowadzącej do jeziora, które jak wiedział zamieszkiwały wodne stwory, trytony. Fascynowały go do tego stopnia, że pragnął z nimi interakcji, niezrażony niezbyt udanymi i przyjaznymi początkami, po wielu tygodniach wzajemnej obserwacji nawiązał kontakt, powoli ucząc się ich zwyczajów i języka, który przyswajał z zadziwiającą łatwością, tym samym dając jasne świadectwo, że z francuskim czy hiszpańskim nie radził sobie wyłącznie dlatego, że wymagano od niego ich znajomości. Nie lubił kiedy z m u s z a n o go do czegokolwiek – zamykał się wtedy w grubej skorupie ignorancji i niezrozumienia, udając głupszego niźli był w rzeczywistości. Matka, urokliwa półwila, załamywała ręce nad swoim najmłodszym synem, nie mogła jednak pozostać obojętna na jego umiejętności zjednywania sobie sympatii wodnych istot, krew Traversów i Lestrange’ów kipiała w nim gorliwie. Już od najmłodszych lat świetnie radził sobie z hippokampusami, przekładając je nad zwykłe konie, które wydawały mu się mdłe i mało interesujące w przeciwieństwie do swoich kuzynów, na których grzbiecie można było pruć przez fale, zachłystując się uczuciem wolności będącej pragnieniem rozrywającym mu serce odkąd tylko sięgał pamięcią. Morze kojarzyło mu się z niezależnością, największą miłością. Strach zaciskał się na gardle chłopca, gdy dzień jedenastych urodzin zbliżał się nieubłaganie, a razem z nim nowy rozdział życia – wyjazd do szkockiego zamku, gdzie szum morza i krzyk mew nie docierał, a zapach soli i zbutwiałego drewna był obcy. Nie chciał opuszczać Norfolk. Na londyński dworzec został zaciągnięty niemal siłą, przestając zapierać się i wierzgać nogami, dopiero gdy wepchnięto go na właściwy peron. Nie chciał uchodzić w oczach nowych i starych znajomych za mazgaja, którym przecież nie był. W Hogwarcie dołączył do domu Węża, zdając się zupełnym przeciwieństwem swojego starszego brata, który już wtedy dumnie obnosił się z szatami w barwach Hufflepuffu. Tam też zadając się głównie z potomkami starych arystokratycznych rodzin wzmocnił swoją awersję do brudnokrwistych i mugoli, przed czym w domowych murach starano się go chronić, chcąc zaszczepić w nim neutralność, którą odznaczali się Traversowie. Ziarno niechęci trafiło na podatny grunt, Theseus czuł się lepszy, bardziej wartościowy ze względu na swój rodowód, czego nie ukrywał, wręcz pyszniąc się tym faktem. Pomimo początkowych trudności powoli wdrażał się w szkolne życie, odkrywając, że nie jest ono tak straszne jak podpowiadała mu wybujała wyobraźnia. Niewątpliwą zaletą Hogwartu było jeziora znajdujące się nieopodal zamku. Travers spędził nad nim niejedną godzinę mocząc stopy w zimnej wodzie, wyglądając w jej tafli złośliwych druzgotków i trytonów, za których obecnością skrycie tęsknił, obracając na języku słowa z ich niełatwego dialektu. Szkolne lata mijały mu szybko, choć nauka wciąż przychodziła mu z niemałym trudem, celował głównie w trzech przedmiotach, resztę traktując po macoszemu, dawnym swym zwyczajem nie przykładając się do rzeczy, które go nie interesowały. Przodował w transmutacji i astronomii, całe serce oddając jednak opiece nad magicznymi stworzeniami, fascynując się ich naturą i zdolnościami, a także korzyściami, które można było odnieść za ich pomocą.
Nauplius zawsze mawiał, żeby nie bali się wziąć steru we własne ręce, poprowadzić statku kursem, który wydaje się im najbardziej odpowiednim. Theseus głęboko wierzył w tę ojcowską radę, a okres buntu, który przypadł na koniec szóstej klasy miał być tego niechlubnym dowodem. Ostatnie wakacje przed powrotem do Hogwartu były jego pierwszymi pełnoletnimi, czuł się dorosły i niezależny, co po latach napawało go niemałym zażenowaniem. To właśnie wtedy w czasie jednego z rejsów na statku ojca przyszedł mu do głowy pomysł, za który później miał srogo zapłacić – dlaczego nie rzucić Hogwartu? Miał siedemnaście lat, brakowało mu aspiracji do stażu w świętym Mungu czy Ministerstwie, pragnął pływać po wodach świata i odkrywać nowe cuda, nie potrzebował do tego wykształcenia. Wszystkie niezbędne umiejętności posiadał, znał zaklęcia przydatne do życia na statku, potrafił posługiwać się lunetą i kompasem, mapa nieba nie miała przed nim tajemnic. Kolejny rok spędzony w murach Hogwartu był stratą czasu i potencjału, który w nim drzemał! Nie zamierzał marnować okazji, mimo tego, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż nie zyska to aprobaty rodziny. Arystokrata bez wykształcenia? Lord bez szkoły? Nie interesowało go to. Nigdy nie liczył się ze zdaniem socjety, choć pysznił się przynależnością do niej - chciwie czerpał profity, nie chcąc widzieć drugiej strony medalu, ani tym bardziej wziąć za nią odpowiedzialności. Słusznie uznał, że informowanie o swoich planach rodziny nie jest dobrym pomysłem, wyczekując odpowiedniego momentu spakował się i ruszył do portu, gdzie jak wiedział kotwiczył amerykański statek, którego załogę przerzedziła groszopryszczka. Zaciągnął się na niego, stając się najzwyklejszym marynarskim majtkiem, pozbywając się z niemałym trudem, a później z satysfakcją, maniery panicza wysokiego rodu i nareszcie czując, że znalazł się we właściwym miejscu. Naiwnie sądził, że dane mu będzie podążyć tą drogą. Szybko przekonał się jak bardzo pomylił się w swoim osądzie. Nie mogąc pozostawić rodziców w niepewności, wysłał im długi list, tłumacząc swoje motywacje i racje, prosząc by uszanowali jego decyzje, kreśląc przy okazji plan swojej wyprawy. Na odpowiedź nie musiał czekać długo. Tak jak się spodziewał była gniewna, zawierała jednak jeden element zaskoczenia. Całkiem realną groźbę wydziedziczenia, która zjeżyła mu włosy na karku. Pamięć niechętnie przywołała przed oczy obraz siostry-nie-siostry, która wychodząc za mugola została pozbawiona prawa do nazywania się członkiem rodziny. Nie mógł do tego dopuścić, rodzina wciąż niezmiennie pozostawała dla niego wartością najwyższą, choć znacząco ograniczającą. Postawiony pod ścianą musiał okazać skruchę, wracając do Norfolk z podkulonym ogonem, prosząc rodzicieli o wybaczenie i obiecując ścisłą poprawę. Po dziś dzień pamięta jak mocno gniótł go w kolana dywan, gdy klęcząc zarzekał się, że stanie się dziedzicem, którego już nigdy nie będą musieli się wstydzić. Zgodnie z oczekiwaniem wybaczono mu, nie okazując jednak łaskawości w doborze kary. Nie mógł wrócić w tym samym roku do Hogwartu, jako usprawiedliwienie jego nieobecności rozgłoszono, że zmaga się ze smoczą ospą, choć jedyną dolegliwością na jaką faktycznie w tamtym okresie cierpiał był tomcio paluch i zraniona duma osobista. Pogoń za wolnością i niezależnością przypłacił długimi miesiącami aresztu domowego, mając za towarzystwo jedynie matkę i skrzata domowego. Powrót do szkoły był spełnieniem marzeń, Hogwart zdawał mu się własną Wyspą Avalon. Pomimo rocznej przerwy egzaminy zdał zadziwiająco dobrze, pragnąc tym samym zmyć z siebie miano wyrodnego syna. Co niespecjalnie się udało, piętno czarnej owcy nie miało go szybko opuścić.
Niedługo wytrzymał przy swojej obietnicy, ściągając gniew rodzicieli już w czasie swojego pierwszego Sabatu, na którym został oficjalnie przedstawiony najbardziej wpływowym członkom czarodziejskiego świata – arystokracji. Czarownica miała niemałe żerowanie na ich nazwisku, czego matka nie może mu wybaczyć po dzień dzisiejszy, a sam Theseus trzyma ten jeden jedyny numer czasopisma w kufrze, gdzie swoje miejsce mają najważniejsze dla niego pamiątki. Przesadził tego dnia z alkoholem, przez co okrzyknięty został zakałą rodu, mylącą Sabat z portową speluną, a młode szlachcianki z paniami lekkich obyczajów, a wszystko to zostało zobrazowane za pomocą fotografii, na której zbyt ochoczo wznosi toast, oblewając przy okazji szampanem pannę Greengrass. Sam Theseus nie uważał, aby naprawdę, aż tak skandalicznie się zachował. Jednak rodzina nie podzielała jego zdania i już następnego dnia za ich sprawą żegnał brzegi Wielkiej Brytanii na pokładzie statku zaprzyjaźnionego kapitana będącego szkolnym przyjacielem lorda Naupliusa. Skandal musiał przycichnąć, uznano, więc że należy usunąć winowajcę na pewien czas w cień. Chociaż targany mdłościami, bezczeszczący wody Posejdona niespokojną treścią żołądka, Theseus dawno nie czuł się tak szczęśliwy jak w tamtym momencie. Po raz pierwszy od dwóch lat wypływał w rejs, morze ponownie wyciągało ku niemu stęsknione ramiona, w których skrył się na kolejne cztery lata, zahaczając o ląd wyłącznie w interesach, które jak szybko się zorientował wcale nie były tak legalne, jak chciano aby sądziło Ministerstwo. Tak zaczęła się jego przygoda z polowaniem na magiczne stworzenia. Szybko stał się specem w tej dziedzinie, zyskując zaufanie i względy kapitana, który po pewnym czasie uczynił go swoim wspólnikiem. Choć do tego ostatniego zapewne przyczyniło się głównie nazwisko Theseusa, które znacząco ułatwiało kontakty z urzędnikami wystawiającymi dokumentację potrzebną do odłowu magicznych stworzeń, a także przepraw z celnikami granicznymi. Nie miał jednak zamiaru unosić się honorem, potrafiąc wykorzystać nadarzającą się okazję. Ciężko pracował poszerzając swoje wpływy, chcąc nareszcie stać się rekinem w tym oceanie płotek. Nie wahał się przed ubrudzeniem sobie rąk, podejmując się nawet najbardziej obmierzłych zadań, kiedy prócz schwytania magicznego zwierzęcia trzeba było również je zabić i sprawnie oprawić, aby cenne pochodne z niego nadawały się na czarny rynek, na którym popyt na podobne rzadkie ingrediencje nigdy nie słabł. Często zastanawiał się czy ojciec zdaje sobie sprawę z dodatkowej działalności swojego przyjaciela, szybko jednak stwierdzał, że nie to niemożliwe, a choć uparta myśl wracała do niego, nie miał zamiaru pytaniami rozwiewać swoich wątpliwości – kto wie czy nie zaszkodziłby nimi kapitanowi? W międzyczasie odkrył również nową pasję; powoli i sumiennie kształcił się w dziedzinie taksydermii, pragnąc kiedyś w przyszłości osiągnąć w niej mistrzostwo. Zwiedził siedem kontynentów, zachwycił się dziesiątkami (setkami?) krain, wypił morze alkoholu, oddał niejeden kawałek serca portowym dziwkom, córkom i żonom kupców, przegrał i wygrał całe góry galeonów – cieszył się życiem, choć nigdy nie zapominał o obowiązkach. Przynajmniej tych zawodowych, ponieważ te względem rodu spychał gdzieś w niepamięć, rzadko dając choćby znak życia. Pomiędzy kolejnymi lukratywnymi transakcjami w dalszym ciągu zgłębiał wiedzę dotyczącą magicznych stworzeń i transmutacji, zaciekawiając się chwilowo również czarną magią odkrytą za sprawą kapitana, który szybko stał się jego mentorem. Stary wyjadacz poznał jej tajniki przed przeszło dwiema dekadami, podróżując po najdzikszych zakątkach świata, poznając niezliczoną rzeszę czarodziejów, mając przy tym umysł chłonny i ciekaw, wciąż starając się rozwijać nie tylko swoje interesy, ale również zdolności. W tym również te czarnomagiczne. Theseus jednak w tej konkretnej dziedzinie nie podzielał jego entuzjazmu, ledwo liznąwszy zagadnienie stwierdził, iż ma ono zbyt gorzki smak dla niego.
List z domu zastał go w Kongo, gdzie od tygodni bezskutecznie starał się upolować tebo, na które opiewało najnowsze zlecenie. Zniechęcony i podirytowany rozdzierał kopertę spragniony wieści, mając nadzieję, że te odciągną od niego czarne chmury, które coraz gwałtowniej piętrzyły się nad jego głową. Zaskoczyło go to jak szybko świat potrafi runąć, rozpaść się na tysiące małych, ostrych i raniących odłamków czegoś co jeszcze przed chwilą było życiem. Wiadomość o zatonięciu okrętu Glaucusa wstrząsnęła nim, zapragnął niczym mały chłopiec, którym dawno już nie był, schronić się w rodzinnym domu, wziąć w ramiona matkę i prosić ojca, by obudził go z tego koszmaru. Musiał, chciał?, wracać do Norfolk. Nigdy wcześniej żadna podróż nie dłużyła mu się tak bardzo, ukochany okręt przemienił się w piekło, z którego chciał uciec. Pierwszy raz od miesięcy przekroczył progi domu, szybko dusząc się żałobną atmosferą, pragnąc jak najszybciej opuścić mury przesiąknięte bólem i żalem. Wytrzymał ledwie dwa tygodnie, po tym czasie wynajmując niewielki apartament w Londynie niedaleko Tamizy i zatracając się w alkoholu, pojedynkach i miłości kupionej za galeony. Pomogło, na chwilę. Stracił nie tylko brata i przyjaciela, ale również jedyną osobę oddzielającą go od rodowych obowiązków, ostoję niezależności. Zbyt długo zajęło mu dojście do siebie, co wywołało kolejne wyrzuty sumienia – był złym synem i bratem, użalając się nad własną tragedią nie potrafił stać się wsparciem dla rodziców i młodszej siostry. Kiedyś jednak było trzeba zmierzyć się z odpowiedzialnością, wziąć na swoje barki nowy ciężar. Nie wypłynął na kolejne polowanie, stojąc na brzegu żegnał statek będący jego dotychczasową największą miłością. Zajął się doglądaniem rodzinnego interesu, towarzysząc ojcu w biznesowych spotkaniach. Powoli mijały kolejne miesiące e g z y s t e n c j i, a Theseus gasł, nie poddając się jednak coraz silniejszemu pragnieniu ucieczki. Zaczął bywać na salonach, wzbudzając niemałe zainteresowanie towarzystwa. Kilkuletnia absencja dobrze wpłynęła na jego wizerunek, przemieniając niesfornego chłystka w obiecującego młodego arystokratę. Schodząc z pokładu statku na nowo prezentował postawę nienaganności, którą matka po wielu próbach i mękach zdołała w nim koniec końców zaszczepić, nareszcie oddychając z ulgą, wiedząc że nie musi się za niego wstydzić, a tym bardziej tłumaczyć, co przed laty było dla niej przykrą codziennością. Co więcej widmo ożenku stawało się coraz wyraźniejsze, ojciec coraz częściej wspominał o konieczności zadbania o ciągłość linii Traversów, przerażając Theseusa będącego żarliwym przeciwnikiem arystokratycznego chowu, jeśli ten miałby dotyczyć jego osoby. Od samej myśli o małżeństwie odrzucały go bardziej chyba tylko arystokratki, będące według niego mdłym efektem sztywnej tresury, nie mające w sobie iskry potrzebnej do wzbudzenia męskiego zainteresowania, a tym bardziej utrzymania go. Wrażliwe mimozy, które zgniotłyby się w jego dłoniach nienawykłych do delikatności. Unieszczęśliwiliby siebie wzajemnie – nie miał wobec tego żadnych złudzeń. Pierwszy raz od dawna twardo przeciwstawił się ojcu, wygrywając tę potyczkę, odwlekając nieszczęście w czasie, choć doskonale zdając sobie sprawę z tego, iż nie będzie mógł wiecznie przed tym przykrym obowiązkiem uciekać.
Wrócił. Jak gdyby nigdy nic wrócił – po prostu przekroczył próg domu. Pierwszy raz w życiu Theseus doznał tak silnych odczuć, gwałtownych zmian nastroju. Od euforii do wściekłości, która wstrząsnęła nim, gdy poznał powód zwłoki Glaucusa w powrocie do domu. Połamany nos brata był doprawdy niewielką ceną za wszystkie nerwy, które stracili przez jego bezmyślność. Ale skoro wrócił, ukoił zmartwiałe serca, mógł na nowo przejąć swoje obowiązki, zwracając Theseusowi wolność, dawne wspaniałe życie. Niedługo czekał, aż Wdowa zawinie do portu, przekraczając trap statku drżał z podekscytowania. Po raz pierwszy od miesięcy był w swoim żywiole, przejmując dodatkowo obowiązki kapitana, którego nagła choroba pozbawiła zdolności do dalszych podróży, a niedługo później i życia. Była to ogromna strata dla Traversa, który traktował starszego człowieka niczym drugiego ojca, zawdzięczając mu wcześniej niedostępną wiedzę, ale również skarb, którym była Wdowa, statek przepisany mu w testamencie. Nie był to najbardziej imponujący okręt jaki dane było mu widzieć, śmiało można powiedzieć, że prezentował się raczej niepozornie ze względu na niewielkie rozmiary i skromne zdobienia, a raczej ich brak – nadrabiał jednak te niedostatki szybkością i zwrotnością. Theseus stał się prawdziwie niezależny, uzyskując prawo do nazywania siebie kapitanem, panem na morzu i oceanie. Miał ledwie dwadzieścia pięć lat i czuł, że świat należy do niego. Brzegu Wielkiej Brytanii nie zamierzał oglądać przez dłuższy czas, rzucając się w wir nowych przygód i zleceń, uganiając się za nowymi podnietami i galeonami brzęczącymi rozkosznie w kufrach. Odciął się w tym czasie zupełnie od Wyspy będącej domem, nie interesował się wieściami pochodzącymi z tamtych rejonów, samolubnie zatracając się w euforii, alkoholu i kobiecych ramionach czekających w porcie tęsknie na jego pieniądze. Nie wiedział o pogarszającym się zdrowiu matki, zaręczynach i szybkim ślubie Glaucusa. Nie w głowie mu było pojawienie się na corocznym Sabacie organizowanym przez lady Nott – sylwestrową noc spędzał na rozgrzanych Karaibach, będąc zupełnie nieświadomym tragedii rozgrywających się w Anglii. Nieuchwytny pozostawał, aż do lutego, kiedy pojawiając się w Nowym Jorku brutalnie zderzył się z rzeczywistością, chłonąc informacje z oczyma ogromnymi z niedowierzania. Odżyły w nim wspomnienia sprzed lat gdy za sprawą Grindewalda światem czarodziejów wstrząsnęła wojna, burząc ład i spokój, wprowadzając na ulice terror, którego ślad wciąż można było dostrzec. Miał wtedy ledwie naście lat i mimo braku zainteresowania polityką nie mógł pozostać obojętnym na rozgrywane wydarzenia, śledził więc ich bieg za pozornie neutralnych murów Hogwartu. Nie rozumiał ambicji Grindewalda, a tym bardziej ich nie popierał, uznając porządek ich świata za właściwy, nie widząc ani wtedy, ani tym bardziej teraz powodu, aby go burzyć. Ciężko było uwierzyć, że ktoś ponownie ważył się na zamach na ten pozorny ład panujący po wojnie, celując tym razem w największe arystokratyczne rody i ich głowy, przelewając krew nestorów, uderzając również w Traversów. Nadszedł najwyższy czas, aby powrócić do domu i zmierzyć się z nowym porządkiem, a raczej jego brakiem. Do portu w Cromer zawinął na początku marca, zaskakując swoją obecnością oraz informacją, że gotów jest pozostać na lądzie przez najbliższe miesiące, syty podróży i złakniony nowej podniety, którą dostrzegał w angielskiej codzienności zrujnowanej przez społeczne niepokoje. Chcąc poniekąd udowodnić rodzicom powagę i dobrą wolę z jaką podchodził do zaistniałej sytuacji, przyjął propozycję z Ministerstwa, aby wspierać je w kwestiach kontaktu z trytonami, dzielić się wiedzą na temat tych niezwykłych stworzeń i ich języka, którym operował równie biegle co angielskim.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +1 (różdżka) |
Czarna magia: | 1 | +1 (różdżka) |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 12 | +3 (różdżka) |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 4 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język magiczny: trytoński | II | 6 |
Język obcy: francuski | I | 2 |
Astronomia | III | 7 |
ONMS | IV | 13 |
Majsterkowania | I | 1 |
Kusznictwo | IV | 13 |
Jeździectwo | III | 7 |
Żeglarstwo | III | 7 |
Pływanie | III | 7 |
Kłamstwo | II | 3 |
Instynkt przetrwania | II | 3 |
Taksydermia | II | 3 |
Spostrzegawczość | III | 7 |
Ukrywanie się | I | 1 |
Reszta: 0 |
Różdżka, 5 punktów biegłości, 8 punktów statystyk, czarodziejska kusza, teleportacja
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Theseus Travers dnia 08.12.16 21:08, w całości zmieniany 8 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.