[Sen] Te święta [późny grudzień, 1956]
AutorWiadomość
|Dom Alana Bennetta
Pogoda bywała kapryśna w Londynie, jednakże w tym roku postanowiła być wyjątkowo... hojna? Przynajmniej dla dzieciaków oraz innych wielbicieli śniegu. Ulice pełne były białego puchu, który pięknie kontrastował z kolorowymi ozdobami, światełkami, przystrojonymi choinkami oraz witrynami sklepów, zapraszających ludzi do wejścia do środka i ogrzania się nieco.
Był już wieczór, okolica wyglądała więc tym piękniej. Florence nie mogła oderwać wzroku od widoku za oknem. Nie była to może Pokątna, wręcz ociekająca świątecznym klimatem, ale Harley Street również prezentowała się okazale. Śnieg padał nawet teraz, mimo że potężne zaspy zalegały już na bruku. Dziewczyna na pewno siedziałaby w oknie i oglądała ten taniec bieli i światełek jeszcze długo (oraz wypatrywałaby na chodniku znajomej sylwetki), zaraz jednak zeskoczyła z parapetu i wróciła do kuchni. W piekarniku piekło się aromatyczne cynamonowe ciasto a na kuchence bulgotał garnek z gulaszem.
Dom również był już częściowo przystrojony. Ruchome ozdoby świąteczne można było już zobaczyć w salonie, sypialni i na korytarzu. Nadal jednak brakowało głównej atrakcji oraz ozdoby świątecznej. Miejsce na choinkę było już przygotowane, wciąż jednak brakowało... samego drzewka! Florence wyciągnęła już ozdoby ze strychu - czekały grzecznie w pudełkach, nie mogąc się już doczekać, aż zawisną na świerkowych gałązkach.
Florence z uśmiechem podgłośniła różdżką radio, w którym rozbrzmiewały świąteczne piosenki, a potem zostawiając na chwilę kucharzenie, tanecznym krokiem ruszyła do salonu. Z kanapy podniosła duży, ciepły sweter. Bardzo duży i bardzo ciepły. Założyła go przez głowę i zaśmiała się, gdy połaskotał ją w nos. Zerknęła do lustra - o nie, zdecydowanie nikt nie nabrałby się, że ten sweter należy do niej! Bo też nie należał.
Co prawda w domu było ciepło - niemniej wiedziała doskonale, że on lubił ją oglądać w właśnie takim wydaniu. Zamierzała go więc należycie powitać gdy będzie wracać z pracy.
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jak spędzał święta w przeciągu ostatnich lat? Czasem jeździł do domu, ale tylko czasem i zazwyczaj na krótko, mając świadomość obrazu, jaki tam zastanie - matka przykuta do łóżka. Siedział przy niej, trzymając ją za rękę, martwiąc się i pytając jak się czuje, chociaż dobrze wiedział, że mu skłamie. Więc on też nauczył się kłamać, choć wielokrotnie pluł sobie za to w twarz. Jak kłamał? Co robił? Zgłaszał się dobrowolnie na dodatkowy dyżur w Mungu, tak właśnie tłumacząc chorej matce swoją nieobecność oraz krótkie wizyty. Wiedział, że będzie rozumiała. Wiedział, że będzie dumna. Szef był zadowolony, bo w święta zawsze brakowało rąk do pracy, natomiast on mógł oczyścić umysł i nie myśleć o tym, że to kolejne święta, gdy jego matka jest przykuta do łóżka, wręcz umierająca. Teraz już jej nie było. Napawało to jego serce strachem i goryczą. Planował spędzić te święta w Mungu, lecz wiedział, że nie będzie tak samo. Świadomość faktu, że nie ma kogo odwiedzić sprawiała, że czuł się okropnie samotny. Albo raczej czułby się. Bo jednak w tym roku Bennett wcale nie miał spędzić świąt sam. Co więcej - po raz pierwszy miał je spędzić we własnym mieszkaniu. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek ta smutna kamienica na Harley Street była ozdobiona w świąteczne ozdoby. W tym roku wszystko miało wyglądać inaczej.
W mieszkaniu rozległ się charakterystyczny świst. Teleportacja. I w tym samym momencie w salonie pojawił się Alan, niepewnie trzymając łyse drzewko świąteczne w dłoniach, omal go nie miażdżąc. Nieco skołowany rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Uff. Pierwszy raz próbuję takiego numeru, ale jak widać - udało się. - Mruknął na głos. Pierwszy raz teleportował się z tak dużym obiektem jak choinka, ale najwyraźniej wyszło. Zadowolony z siebie podjął się próby ustawienia drzewka w stojaku. Nie poszło łatwo, ale już wkrótce choinka stała prosto, choć ciągle smutnie i łyso. Trzeba było ją ubrać, prawda?
Dopiero wtedy nieco więcej uwagi poświęcił temu, co otaczało jego mieszkanie. Gdzieniegdzie stały i ruszały się jakieś świąteczne ozdoby, a po mieszkaniu unosił się zapach świąt... Nie wiedział czym dokładnie mu tak przyjemnie pachnie, ale był zadowolony. A wtedy jego wzrok spoczął na Florce. Wiedziała, iż lubił, gdy ubierała za duże ubrania. I najczęściej były to jego ubrania - w tym przypadku sweter. Podszedł więc do niej z zadowolonym wyrazem twarzy i pocałował na powitanie.
- Dzień dobry, kochanie. - Oderwał się od niej i dopiero po chwili się zrekompensował - Albo raczej dobry wieczór.
Zgarnął ją do siebie ramieniem i pocałował w odsłonięty kawałek skóry na szyi, którego nie przesłaniała burza jej włosów. Pokołysał się z nią na boki w sobie tylko znanym rytmie.
- Na pewno nie chcesz spędzić tych świąt u siebie w domu? - Spytał kontrolnie. Martwił się, jak to on. Zawsze taki był.
W mieszkaniu rozległ się charakterystyczny świst. Teleportacja. I w tym samym momencie w salonie pojawił się Alan, niepewnie trzymając łyse drzewko świąteczne w dłoniach, omal go nie miażdżąc. Nieco skołowany rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Uff. Pierwszy raz próbuję takiego numeru, ale jak widać - udało się. - Mruknął na głos. Pierwszy raz teleportował się z tak dużym obiektem jak choinka, ale najwyraźniej wyszło. Zadowolony z siebie podjął się próby ustawienia drzewka w stojaku. Nie poszło łatwo, ale już wkrótce choinka stała prosto, choć ciągle smutnie i łyso. Trzeba było ją ubrać, prawda?
Dopiero wtedy nieco więcej uwagi poświęcił temu, co otaczało jego mieszkanie. Gdzieniegdzie stały i ruszały się jakieś świąteczne ozdoby, a po mieszkaniu unosił się zapach świąt... Nie wiedział czym dokładnie mu tak przyjemnie pachnie, ale był zadowolony. A wtedy jego wzrok spoczął na Florce. Wiedziała, iż lubił, gdy ubierała za duże ubrania. I najczęściej były to jego ubrania - w tym przypadku sweter. Podszedł więc do niej z zadowolonym wyrazem twarzy i pocałował na powitanie.
- Dzień dobry, kochanie. - Oderwał się od niej i dopiero po chwili się zrekompensował - Albo raczej dobry wieczór.
Zgarnął ją do siebie ramieniem i pocałował w odsłonięty kawałek skóry na szyi, którego nie przesłaniała burza jej włosów. Pokołysał się z nią na boki w sobie tylko znanym rytmie.
- Na pewno nie chcesz spędzić tych świąt u siebie w domu? - Spytał kontrolnie. Martwił się, jak to on. Zawsze taki był.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Oh! Myślałam że wejdziesz przez drzwi! Specjalnie powiesiłam nad wejściem jemiołę!
Nagły świst nieco ją zaskoczył, aż podskoczyła lekko. Obróciła się szybko i po chwili dostrzegła obrazek niczym z tych kabaretów, na które wieczorami wybierała się czasem szlachta - mężczyzna niemal przygniatany przez świąteczne drzewko, próbował utrzymać równowagę swoją oraz samej choinki. Roześmiała się serdecznie, klaszcząc w dłonie.
Odkąd pamiętała, jej święta były... no, mniej więcej właśnie takie. Pełne gotowania, sprzątania, ozdabiania całego domu świątecznymi symbolami. Chociaż od trzech lat musiała się zadowalać jedynie Floreanem przy wigilijnym stole, mimo wszystko była szczęśliwa. Nie wyobrażała sobie, by tego szczęścia nie przynieść również Alanowi w podarku. Gdyby zdecydował się spędzać święta w Mungu, chyba by jej pękło serce.
Po kilku chwilach pełnych napięcia, drzewko w końcu stanęło na swoim miejscu, nie grożąc przy okazji, że poleci w przód, mordując przy tym bombki, gdy się je już zawiesi na gałązkach. Florence przyglądała się zmaganiom Alana zakładając ręce pod boki. Miała ogromną... naprawdę ogromną nadzieję, że jej starania pozwolą mu zapomnieć o tylu świętach spędzonych głównie na rozpamiętywaniu smutnego losu jego matki.
Krótki, acz czuły pocałunek, którym ją obdarował i który ona oczywiście odwzajemniła, sprawił, że zrobiło jej się ciepło w sercu. Minęło już tyle czasu od ich wizyty w tamtej restauracji... a ona wciąż przeżywała motylowe sensacje żołądkowe, ilekroć Alan ją całował. Lubiła to.
Jak widać nawet jemioła nie była im potrzebna.
- Dobry wieczór - zaśmiała się perliście, słysząc jego poprawkę. Widziała te iskierki w jego oczach, ha! Zauważył sweter! No ba, nie miał jak nie zauważyć. Flo zadowolona zarówno z siebie jak i ze swojego porywacza choinek, wyciągnęła ręce i objęła go za szyję.
- I zostawić ciebie samego, żebyś pognał do Munga? Nie ma mowy. - pokręciła stanowczo głową. - Więc już się tym nie przejmuj. A teraz rozbieraj się. Zjemy szybko a potem ubieramy choinkę. Zobacz jaka jest smutna! - pociągnęła go do przedpokoju, gdzie latający bałwanek nasypał im na głowy trochę sztucznego, znikającego śniegu.
Nagły świst nieco ją zaskoczył, aż podskoczyła lekko. Obróciła się szybko i po chwili dostrzegła obrazek niczym z tych kabaretów, na które wieczorami wybierała się czasem szlachta - mężczyzna niemal przygniatany przez świąteczne drzewko, próbował utrzymać równowagę swoją oraz samej choinki. Roześmiała się serdecznie, klaszcząc w dłonie.
Odkąd pamiętała, jej święta były... no, mniej więcej właśnie takie. Pełne gotowania, sprzątania, ozdabiania całego domu świątecznymi symbolami. Chociaż od trzech lat musiała się zadowalać jedynie Floreanem przy wigilijnym stole, mimo wszystko była szczęśliwa. Nie wyobrażała sobie, by tego szczęścia nie przynieść również Alanowi w podarku. Gdyby zdecydował się spędzać święta w Mungu, chyba by jej pękło serce.
Po kilku chwilach pełnych napięcia, drzewko w końcu stanęło na swoim miejscu, nie grożąc przy okazji, że poleci w przód, mordując przy tym bombki, gdy się je już zawiesi na gałązkach. Florence przyglądała się zmaganiom Alana zakładając ręce pod boki. Miała ogromną... naprawdę ogromną nadzieję, że jej starania pozwolą mu zapomnieć o tylu świętach spędzonych głównie na rozpamiętywaniu smutnego losu jego matki.
Krótki, acz czuły pocałunek, którym ją obdarował i który ona oczywiście odwzajemniła, sprawił, że zrobiło jej się ciepło w sercu. Minęło już tyle czasu od ich wizyty w tamtej restauracji... a ona wciąż przeżywała motylowe sensacje żołądkowe, ilekroć Alan ją całował. Lubiła to.
Jak widać nawet jemioła nie była im potrzebna.
- Dobry wieczór - zaśmiała się perliście, słysząc jego poprawkę. Widziała te iskierki w jego oczach, ha! Zauważył sweter! No ba, nie miał jak nie zauważyć. Flo zadowolona zarówno z siebie jak i ze swojego porywacza choinek, wyciągnęła ręce i objęła go za szyję.
- I zostawić ciebie samego, żebyś pognał do Munga? Nie ma mowy. - pokręciła stanowczo głową. - Więc już się tym nie przejmuj. A teraz rozbieraj się. Zjemy szybko a potem ubieramy choinkę. Zobacz jaka jest smutna! - pociągnęła go do przedpokoju, gdzie latający bałwanek nasypał im na głowy trochę sztucznego, znikającego śniegu.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie potrzebujemy jemioły - chciał powiedzieć i od razu dać jej buzi, jednak ciężar drzewka skutecznie przypominał mu o tym co powinien zrobić w pierwszej kolejności. Tak więc ignorując śmiech Florki oraz jej poklaskiwania (a niech ma dziewczyna trochę radości), zaczął się z nim siłować, by ostatecznie ustawić je na swoim miejscu i łapiąc się za boki przyjrzeć swojej pracy z daleka. Miał całkiem dobry humor nawet jeżeli teleportowanie się z drzewkiem (co było ryzykowne) i jego ustawianie było dość problematyczne. W końcu wszystko się udało, prawda? No właśnie. A to było najważniejsze.
A zaraz po tym najważniejsza była Florka. Tak więc od razu poczłapał do niej, by dać jej buzi na powitanie. Ten drobny gest jemu również zawsze przypominał o tym pierwszym pocałunku w lodowej restauracji. Pamiętał wyraźnie jak bardzo był wtedy speszony i skołowany. A teraz? Teraz już nie miał oporów przed całowaniem jej. A przynajmniej nie aż takich jak wtedy, gdy zaraz po nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
- Patrzcie no jaka przewidywalna. - Zaśmiał się, kiedy zaczęła mówić o Mungu. Racja, gdyby jej nie było - z pewnością właśnie tam spędziłby święta. - Nie myśl jednak, że to takie proste. Musisz się postarać, aby przekonać mnie, że powinienem odpuścić sobie pracę. - Droczył się, patrząc na nią z zadziornym wyrazem twarzy. Włochate myśli odsuńmy jednak na bok. Ta męska zakonnica nie miała nic niegrzecznego na myśli, po prostu chciała się troszkę podroczyć. I była ciekawa co Florka wymyśli.
- Oj, bardzo smutna. Szkoda, że nie była tak smutna kiedy ją tu targałem. - Przeniósł wzrok na choinkę, ale zaraz ruszył się z miejsca, czując jak Florka ciągnie go do przedpokoju. Zrobił jednak parę kroków i zatrzymał się, zmuszając do tego także ją. Machnął różdżką w stronę radia, zmieniając kanał i ujął dłoń Florence, drugą dłoń kładąc jej na boku. Zakołysał się z nią, śpiewając razem z radiem po cichu jakąś świąteczną piosenkę.
- All I want for Christmas is you. - Zaczął już po chwili, zupełnie ignorując, że w radiu leci co innego. Nie przejął się nawet oryginalnym rytmem piosenki, śpiewając to po swojemu. Nie był utalentowanym śpiewakiem, ale dalece mu było od zawodzenia kogoś, kto błagał o dobicie. Jego dłoń już dawno powędrowała na plecy dziewczyny i przyciskając ją do siebie lekko, kołysał się wesoło. - This Christmas I'll give you my heart... - ciągnął, znowu zmieniając piosenkę i podśmiewując się z tego od czasu do czasu. Miał dobry humor. - A co Pani zrobi z tym faktem, Panno Fortescue? - Zapytał w końcu, patrząc na nią z rozbawieniem. Nawiązywał do poprzedniej piosenki. Miał zabawowy nastrój i nie przeszkadzało mu nawet, że dalej był w płaszczu, a w mieszkaniu było dość ciepło.
|| Olejmy proszę fakt, że piosenki, których użyłam powstały dużo później niż nasze czasy... To sen, prawda? XD
A zaraz po tym najważniejsza była Florka. Tak więc od razu poczłapał do niej, by dać jej buzi na powitanie. Ten drobny gest jemu również zawsze przypominał o tym pierwszym pocałunku w lodowej restauracji. Pamiętał wyraźnie jak bardzo był wtedy speszony i skołowany. A teraz? Teraz już nie miał oporów przed całowaniem jej. A przynajmniej nie aż takich jak wtedy, gdy zaraz po nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
- Patrzcie no jaka przewidywalna. - Zaśmiał się, kiedy zaczęła mówić o Mungu. Racja, gdyby jej nie było - z pewnością właśnie tam spędziłby święta. - Nie myśl jednak, że to takie proste. Musisz się postarać, aby przekonać mnie, że powinienem odpuścić sobie pracę. - Droczył się, patrząc na nią z zadziornym wyrazem twarzy. Włochate myśli odsuńmy jednak na bok. Ta męska zakonnica nie miała nic niegrzecznego na myśli, po prostu chciała się troszkę podroczyć. I była ciekawa co Florka wymyśli.
- Oj, bardzo smutna. Szkoda, że nie była tak smutna kiedy ją tu targałem. - Przeniósł wzrok na choinkę, ale zaraz ruszył się z miejsca, czując jak Florka ciągnie go do przedpokoju. Zrobił jednak parę kroków i zatrzymał się, zmuszając do tego także ją. Machnął różdżką w stronę radia, zmieniając kanał i ujął dłoń Florence, drugą dłoń kładąc jej na boku. Zakołysał się z nią, śpiewając razem z radiem po cichu jakąś świąteczną piosenkę.
- All I want for Christmas is you. - Zaczął już po chwili, zupełnie ignorując, że w radiu leci co innego. Nie przejął się nawet oryginalnym rytmem piosenki, śpiewając to po swojemu. Nie był utalentowanym śpiewakiem, ale dalece mu było od zawodzenia kogoś, kto błagał o dobicie. Jego dłoń już dawno powędrowała na plecy dziewczyny i przyciskając ją do siebie lekko, kołysał się wesoło. - This Christmas I'll give you my heart... - ciągnął, znowu zmieniając piosenkę i podśmiewując się z tego od czasu do czasu. Miał dobry humor. - A co Pani zrobi z tym faktem, Panno Fortescue? - Zapytał w końcu, patrząc na nią z rozbawieniem. Nawiązywał do poprzedniej piosenki. Miał zabawowy nastrój i nie przeszkadzało mu nawet, że dalej był w płaszczu, a w mieszkaniu było dość ciepło.
|| Olejmy proszę fakt, że piosenki, których użyłam powstały dużo później niż nasze czasy... To sen, prawda? XD
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Przekonać? A to ja sama nie wystarczę? - zmarszczyła lekko brwi, udając obrażoną. Miała jeszcze dowieść swojej wartości i pokonać pracę Alana? A myślała że ten pojedynek jest już z góry przesądzony. Mimo wszystko skoro jednak pan Bennett pożądał jakiegoś zapewnienia ciekawszych rozrywek niż tuptanie (bądź teleportowanie się) do Munga, Florence udała że się zamyśla. - Cóż, mam ciasto cynamonowe, pudding, strudel, wszystko takie pachnące i domowej roboty... zapewniam więc miłych kilka dni spędzonych w moim towarzystwie. Do tego jeszcze... jakiś prezent się może znajdzie? Bo ktoś chyba był raczej grzeczny w tym roku? Bo jeśli tak to po rozpakowaniu podarku, możemy sobie siąść razem na kanapie i wypić po lampce wina... - rozmarzyła się.
Właśnie tak wyobrażała sobie idealne święta - dużo spędzania czasu razem, leniwego odpoczywania, dużo jedzenia i dokazywania sobie. Nie bez powodu to święto nazywane było "rodzinnym".
A jeśli Alan ma jakieś inne oczekiwania... to ona już nie ma pomysłów!
Słysząc słowa odnośnie choinki tylko się roześmiała. W głowie już miała parujący gulasz, którym poczęstuje mężczyznę, kiedy nagle poczuła opór. Z niejakim zaskoczeniem wpadła wprost w ramiona Alana, mrugając śmiesznie. Zaraz jednak, gdy spostrzegła jego działania, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Naprawdę? Panie Bennett, ty wariacie...
Zaraz więc położyła dłoń na jego ramieniu, a drugą wsunęła w jego rękę. Zaczęła się kołysać razem z nim, wbijając spojrzenie w jego oczy. Jej własne musiały teraz błyszczeć jak tysiące iskierek. W sumie nawet nie zwróciła uwagi na to, co leciało w radiu. Podążyła za ich własnym, powolnym rytmem, wsłuchując się w jego cichy śpiew. Brzmiał pięknie, i jeśli ktoś sądził inaczej, mógł się wypchać.
- Co by pan powiedział na wymianę, panie Bennett? - uśmiechnęła się do niego uroczo. - Serduszko za serduszko?
Po kilku chwilach zmieniła nieco ułożenie swoich rąk, teraz znów obie z nich trzymała na karku Alana. Dzięki temu mogła się bardziej do niego przytulić.
- Mogę jeszcze ewentualnie dorzucić trochę lodów - zachichotała cicho, kładąc głowę na jego piersi ale też nie przestając się bujać w ich pierwszym, świątecznym tańcu.
Właśnie tak wyobrażała sobie idealne święta - dużo spędzania czasu razem, leniwego odpoczywania, dużo jedzenia i dokazywania sobie. Nie bez powodu to święto nazywane było "rodzinnym".
A jeśli Alan ma jakieś inne oczekiwania... to ona już nie ma pomysłów!
Słysząc słowa odnośnie choinki tylko się roześmiała. W głowie już miała parujący gulasz, którym poczęstuje mężczyznę, kiedy nagle poczuła opór. Z niejakim zaskoczeniem wpadła wprost w ramiona Alana, mrugając śmiesznie. Zaraz jednak, gdy spostrzegła jego działania, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Naprawdę? Panie Bennett, ty wariacie...
Zaraz więc położyła dłoń na jego ramieniu, a drugą wsunęła w jego rękę. Zaczęła się kołysać razem z nim, wbijając spojrzenie w jego oczy. Jej własne musiały teraz błyszczeć jak tysiące iskierek. W sumie nawet nie zwróciła uwagi na to, co leciało w radiu. Podążyła za ich własnym, powolnym rytmem, wsłuchując się w jego cichy śpiew. Brzmiał pięknie, i jeśli ktoś sądził inaczej, mógł się wypchać.
- Co by pan powiedział na wymianę, panie Bennett? - uśmiechnęła się do niego uroczo. - Serduszko za serduszko?
Po kilku chwilach zmieniła nieco ułożenie swoich rąk, teraz znów obie z nich trzymała na karku Alana. Dzięki temu mogła się bardziej do niego przytulić.
- Mogę jeszcze ewentualnie dorzucić trochę lodów - zachichotała cicho, kładąc głowę na jego piersi ale też nie przestając się bujać w ich pierwszym, świątecznym tańcu.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zaśmiał się na jej słowa. Oczywistym było, że wystarczyła. Jej obecność to było aż nadto i nie mógł prosić o nic więcej. Przyjemnie jednak było się tak droczyć, dlatego z całych sił starając się zachować powagę (co różnie mu wychodziło, bo jego usta co i rusz wyginały się w uśmieszku rozbawienia), czekał na to, co Florence wymyśli. I próbując utrzymać tą samą powagę przysłuchiwał się jej słowom, co jakiś czas kiwając głową i wtrącając ciche ,,yhym". Próba nieroześmiania się okazała się trudniejszą niż sądził, ale podołał. Patrzył po prostu w jej oczka i czekał aż skończy. Gdy zaś skończyła - udał, że się zastanawia, by potem pocałować ją w sam czubek małego noska.
- Myślę, że mnie Pani przekonała, Panno Fortescue. - Wyszczerzył zęby, nie mogąc się już powstrzymać i parsknął cichym śmiechem.
Florka chciała jeść gulasz, ale on miał dużo lepsze plany na tę chwilę. Choć wyszło to dość spontanicznie. Takie gibanie się okazało się jednak bardzo przyjemne i Bennett był zadowolony z faktu, iż dał się ponieść tej spontaniczności. W tamtym momencie nawet nie przejmował się tym, że mógł coś fałszować. Po prostu czerpał przyjemność z tych wspólnych chwil. Bo to było najważniejsze, prawda?
- Chyba nie mam innego wyboru i muszę się zgodzić na tę wymianę, panno Fortescue. - Odparł. Tak, był całkowicie zadowolony z takiego "handlu". Serce za serce. Z tym, że jego już dawno do niej należało, nie tylko na święta. Z zadowoleniem przyjął fakt, że zarzuciła mu dłonie na szyję. Tak było wygodniej, przyjemniej, po prostu lepiej. Kołysał się z nią przy tym, dalej kompletnie ignorując wciąż włączone radio.
- Poproszę do tego jeszcze częstsze ubieranie moich ubrań i już nic więcej nie potrzebuję - dodał nieco ciszej. Uwielbiał, gdy to robiła. W jego ubraniach wyglądała na jeszcze mniejszą i bardziej kruchą. A jemu włączał się jakiś cicho ukryty instynkt opiekuńczości, ciągnąc pod rękę falę uczuć. Pogłaskał ją po włosach. Zawsze to lubił, były takie miękkie, puszyste i przyjemne. Lubił, gdy kosmyki przelewały mu się między palcami. Ucałował ją w czubek głowy i pozwolił, by trwali tak jeszcze trochę. Gdy zaś kolejna świąteczna piosenka grana w radiu minęła, pociągnął ją w stronę kuchni.
- Musisz mi pokazać co tam nagotowałaś, bo pachnie tak niesamowicie, że mam wrażenie jakbym nie jadł od miesiąca. - Jakby na potwierdzenie jego słów, w jego brzuchu zaburczało coś niepewnie. No tak... Szpitalna stołówka nie była miejscem serwowania najlepszych posiłków, a to głównie tam Alan się żywił, gdy dawał się wciągać w wir pracy. Nim weszli do kuchni, Bennett zdjął jeszcze płaszcz i powiesił go na wieszaku w korytarzu.
- Myślę, że mnie Pani przekonała, Panno Fortescue. - Wyszczerzył zęby, nie mogąc się już powstrzymać i parsknął cichym śmiechem.
Florka chciała jeść gulasz, ale on miał dużo lepsze plany na tę chwilę. Choć wyszło to dość spontanicznie. Takie gibanie się okazało się jednak bardzo przyjemne i Bennett był zadowolony z faktu, iż dał się ponieść tej spontaniczności. W tamtym momencie nawet nie przejmował się tym, że mógł coś fałszować. Po prostu czerpał przyjemność z tych wspólnych chwil. Bo to było najważniejsze, prawda?
- Chyba nie mam innego wyboru i muszę się zgodzić na tę wymianę, panno Fortescue. - Odparł. Tak, był całkowicie zadowolony z takiego "handlu". Serce za serce. Z tym, że jego już dawno do niej należało, nie tylko na święta. Z zadowoleniem przyjął fakt, że zarzuciła mu dłonie na szyję. Tak było wygodniej, przyjemniej, po prostu lepiej. Kołysał się z nią przy tym, dalej kompletnie ignorując wciąż włączone radio.
- Poproszę do tego jeszcze częstsze ubieranie moich ubrań i już nic więcej nie potrzebuję - dodał nieco ciszej. Uwielbiał, gdy to robiła. W jego ubraniach wyglądała na jeszcze mniejszą i bardziej kruchą. A jemu włączał się jakiś cicho ukryty instynkt opiekuńczości, ciągnąc pod rękę falę uczuć. Pogłaskał ją po włosach. Zawsze to lubił, były takie miękkie, puszyste i przyjemne. Lubił, gdy kosmyki przelewały mu się między palcami. Ucałował ją w czubek głowy i pozwolił, by trwali tak jeszcze trochę. Gdy zaś kolejna świąteczna piosenka grana w radiu minęła, pociągnął ją w stronę kuchni.
- Musisz mi pokazać co tam nagotowałaś, bo pachnie tak niesamowicie, że mam wrażenie jakbym nie jadł od miesiąca. - Jakby na potwierdzenie jego słów, w jego brzuchu zaburczało coś niepewnie. No tak... Szpitalna stołówka nie była miejscem serwowania najlepszych posiłków, a to głównie tam Alan się żywił, gdy dawał się wciągać w wir pracy. Nim weszli do kuchni, Bennett zdjął jeszcze płaszcz i powiesił go na wieszaku w korytarzu.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ha. Nie było opcji, by Florence kogoś nie przekonała swoimi specjałami. Florek też zawsze je chwalił, a ona po prostu czerpała radość z tego, że ktoś inny uśmiecha się podczas zajadania. Tym więcej serca wkładała w swoje wypieki oraz w zwykłe gotowanie. I dlatego chciała od razu nakarmić Alana!
- Spróbowałbyś się nie zgodzić - parsknęła rozbawiona, słysząc o jego stosunku do tej wymiany. Przymknęła oczy, szczęśliwa w jego ramionach. W takich momentach zapominało się zupełnie o nieprzyjemnościach związanych z całą "resztą". Z pracą, z jakimikolwiek kłopotami rodzinnymi, smutną przeszłością. Było tylko ciepło, bliskość i radość.
- A nie jesteś zbyt zachłanny? - no, no, panie Bennett. Nie za wiele dla siebie wołasz? Chociaż oczywiście Flo żartowała. Nie miała nic przeciwko noszeniu ubrań Alana - ale tylko w domu, na ulicy pewnie dziwnie by na nią patrzyli! No, ewentualnie mogła przyjąć jego płaszcz w chłodniejsze dni!
A kiedy w końcu Florence mogła go nakarmić, z radością wpadła do kuchni, która stała się jej królestwem. Panował tutaj niezły rozgardiasz, ale był on jednocześnie dość... uporządkowany. Sprawca tego całego bałaganu zaś doskonale wiedział, co gdzie leży, podczas gdy inni załamaliby się w poszukiwaniu jednej łyżki.
- Oh, opowiadałam ci już w sumie, kiedy próbowałam cię przekonać do zostania na święta w domu! - uśmiechnęła się, sadzając go przy stole i robiąc trochę miejsca. - Mam zamiar jeszcze upiec gęś, ale to dopiero jutro, żeby była świeża. No i dundee cake!
Nałożyła mu zaraz potężną porcję gulaszu. No musiał chłop jeść. Nie miała zamiaru pozwolić mu wcinać tylko szpitalnego żarcia. Sobie samej nałożyła znacznie mniejszą porcję, bo podjadała podczas gotowania i nie była aż tak głodna. Zjedli oboje dość szybko a potem Florence dała im jeszcze po kawałku ciasta. Od razu ostrzegła Alana "Uważaj, jeszcze gorące!". I tak wyposażeni, w talerzyki z ciastem, udali się oboje ponownie do salonu. Królik Florence, którego zabrała tu ze sobą, a który wcześniej siedział za kanapą, teraz wyraźnie zainteresowany obwąchiwał niższe gałązki choinki.
- Oho, będziemy mieć pomocnika.
- Spróbowałbyś się nie zgodzić - parsknęła rozbawiona, słysząc o jego stosunku do tej wymiany. Przymknęła oczy, szczęśliwa w jego ramionach. W takich momentach zapominało się zupełnie o nieprzyjemnościach związanych z całą "resztą". Z pracą, z jakimikolwiek kłopotami rodzinnymi, smutną przeszłością. Było tylko ciepło, bliskość i radość.
- A nie jesteś zbyt zachłanny? - no, no, panie Bennett. Nie za wiele dla siebie wołasz? Chociaż oczywiście Flo żartowała. Nie miała nic przeciwko noszeniu ubrań Alana - ale tylko w domu, na ulicy pewnie dziwnie by na nią patrzyli! No, ewentualnie mogła przyjąć jego płaszcz w chłodniejsze dni!
A kiedy w końcu Florence mogła go nakarmić, z radością wpadła do kuchni, która stała się jej królestwem. Panował tutaj niezły rozgardiasz, ale był on jednocześnie dość... uporządkowany. Sprawca tego całego bałaganu zaś doskonale wiedział, co gdzie leży, podczas gdy inni załamaliby się w poszukiwaniu jednej łyżki.
- Oh, opowiadałam ci już w sumie, kiedy próbowałam cię przekonać do zostania na święta w domu! - uśmiechnęła się, sadzając go przy stole i robiąc trochę miejsca. - Mam zamiar jeszcze upiec gęś, ale to dopiero jutro, żeby była świeża. No i dundee cake!
Nałożyła mu zaraz potężną porcję gulaszu. No musiał chłop jeść. Nie miała zamiaru pozwolić mu wcinać tylko szpitalnego żarcia. Sobie samej nałożyła znacznie mniejszą porcję, bo podjadała podczas gotowania i nie była aż tak głodna. Zjedli oboje dość szybko a potem Florence dała im jeszcze po kawałku ciasta. Od razu ostrzegła Alana "Uważaj, jeszcze gorące!". I tak wyposażeni, w talerzyki z ciastem, udali się oboje ponownie do salonu. Królik Florence, którego zabrała tu ze sobą, a który wcześniej siedział za kanapą, teraz wyraźnie zainteresowany obwąchiwał niższe gałązki choinki.
- Oho, będziemy mieć pomocnika.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Bennett jedynie zaśmiał się na jej słowa. Racja - nawet nie śmiał się nie zgodzić na jej propozycję wymiany. Zresztą - na to było już za późno. Jak już było wspominane - Alanowe serce już dawno należało do Florki. Wręcz trzymała je w dłoniach i mogła zrobić z nim co tylko jej się podobało. Miał nadzieję, że w drugą stronę to działało tak samo. Albo raczej nie musiał mieć nadziei. On to po prostu wiedział. Florence bardzo często pokazywała mu, że jej na nim zależy, a on to oczywiście dostrzegał. I doceniał. Wystarczyło, że była blisko i niczego więcej nie było mu trzeba... No poza noszeniem jego ubrań, co go niesamowicie, bądźmy szczerzy, kręciło.
- Ja? Nie. - Odparł głosem niewiniątka, zerkając na nią. Zachłanny? Skądże! To przecież było tylko takim małym, niewinnym wymaganiem, prawda? - Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego jak bardzo zachłanny być potrafię. - Dodał w końcu, z nieukrywanym w głosie rozbawieniem. Oj, Florka nie widziała jeszcze wszystkiego. Alan potrafił być niesamowicie zachłanny, a wręcz zaborczy. Bywał okropnym zazdrośnikiem, ale co poradzić... Wpadł chłopaczyna po uszy. A skoro miał już Florkę tylko dla siebie (no, prawie) to nie zamierzał się nią z nikim dzielić.
- Wiesz, że nie musisz się tak starać, prawda? Rybo? - Palcem złapał ją za nos i grzecznie usiadł przy stole. Zaraz jednak podniósł się i pomógł jej jeżeli taka była potrzeba. Nie był typem faceta, który sadza zad przy stole i czeka na gotowe. Nie tak wychowała go Elizabeth. Źle by się czuł gdyby posadził tyłek na krześle i tylko czekał na podane. - Wygląda przepysznie.
I było pyszne. Zjadł to w wystrzałowym wręcz tempie, od razu odkładając talerz do zlewu, gdzie zajęła się nim zaczarowana zmyjka. Myślał, że to koniec na razie, ale mylił się! W dłonie został mu podany talerzyk z ciastem, którego słodka woń bardzo szybko rozniosła się po mieszkaniu. Przed chwilą czuł się pełny, ale już teraz wiedział, że jeszcze to ciasto z pewnością zmieści. Udali się więc do salonu, gdzie Bennett zajął miejsce na kanapie. Coś zaszurało, coś zazgrzytało i nagle jego oczom ukazał się królik. Bennett zamrugał kilkukrotnie, nieco zaskoczony i zbity z tropu.
- Znowu go przytargałaś? - Rzucił nagle, nie odrywając oczu od futrzaka i na oślep dziabiąc ciasto łyżeczką. - Powiedz mi - jak Ty go tu przynosisz? Pod pachę i hola? Czy może usypiasz go na ten czas?
Przyglądał się poczynaniom małej, futrzastej kulki. Kiedyś lubił króliki, jednak z pewnych przyczyn przestał. Do tego powoli się przyzwyczajał, ale jakaś tam część jego niechęci została. Z pewnością nie chciałby się nim zajmować.
- Ej, Flo, a on nie zeżre nam choinki? Wiesz, trochę ją tu targałem. Przykro by było. - Mruknął, wlepiając zmrużone oczy w futrzaka i nieco nieświadomie wsadzając do ust ciasto. Syknął kiedy oparzył się w język, ale już po chwili podmuchał je i zasmakował.
- Ja? Nie. - Odparł głosem niewiniątka, zerkając na nią. Zachłanny? Skądże! To przecież było tylko takim małym, niewinnym wymaganiem, prawda? - Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego jak bardzo zachłanny być potrafię. - Dodał w końcu, z nieukrywanym w głosie rozbawieniem. Oj, Florka nie widziała jeszcze wszystkiego. Alan potrafił być niesamowicie zachłanny, a wręcz zaborczy. Bywał okropnym zazdrośnikiem, ale co poradzić... Wpadł chłopaczyna po uszy. A skoro miał już Florkę tylko dla siebie (no, prawie) to nie zamierzał się nią z nikim dzielić.
- Wiesz, że nie musisz się tak starać, prawda? Rybo? - Palcem złapał ją za nos i grzecznie usiadł przy stole. Zaraz jednak podniósł się i pomógł jej jeżeli taka była potrzeba. Nie był typem faceta, który sadza zad przy stole i czeka na gotowe. Nie tak wychowała go Elizabeth. Źle by się czuł gdyby posadził tyłek na krześle i tylko czekał na podane. - Wygląda przepysznie.
I było pyszne. Zjadł to w wystrzałowym wręcz tempie, od razu odkładając talerz do zlewu, gdzie zajęła się nim zaczarowana zmyjka. Myślał, że to koniec na razie, ale mylił się! W dłonie został mu podany talerzyk z ciastem, którego słodka woń bardzo szybko rozniosła się po mieszkaniu. Przed chwilą czuł się pełny, ale już teraz wiedział, że jeszcze to ciasto z pewnością zmieści. Udali się więc do salonu, gdzie Bennett zajął miejsce na kanapie. Coś zaszurało, coś zazgrzytało i nagle jego oczom ukazał się królik. Bennett zamrugał kilkukrotnie, nieco zaskoczony i zbity z tropu.
- Znowu go przytargałaś? - Rzucił nagle, nie odrywając oczu od futrzaka i na oślep dziabiąc ciasto łyżeczką. - Powiedz mi - jak Ty go tu przynosisz? Pod pachę i hola? Czy może usypiasz go na ten czas?
Przyglądał się poczynaniom małej, futrzastej kulki. Kiedyś lubił króliki, jednak z pewnych przyczyn przestał. Do tego powoli się przyzwyczajał, ale jakaś tam część jego niechęci została. Z pewnością nie chciałby się nim zajmować.
- Ej, Flo, a on nie zeżre nam choinki? Wiesz, trochę ją tu targałem. Przykro by było. - Mruknął, wlepiając zmrużone oczy w futrzaka i nieco nieświadomie wsadzając do ust ciasto. Syknął kiedy oparzył się w język, ale już po chwili podmuchał je i zasmakował.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alan nie musiał się martwić. W rzeczy samej, ona także oddała już swoje serce - właśnie jemu. Z tym, że nie była osobą, która dużo o tym mówi. Bo gadać to można było wiele i łatwo. Obiecywać złote góry i cuda na kiju. Ale słowa można było rzucać na wiatr, można było kłamać. Inaczej się miało z czynami. A to właśnie było jej sposobem na okazanie komuś uczucia. Zarówno poprzez zwykła troskę jak i dokładanie wszelkich starań, by sprawić komuś przyjemność. Wkładanie odrobiny serca we wszystko co dla niego robiła. Może nawet aż do przesady - starczyło spojrzeć na ilość jedzenia, które przygotowywała, haha! Przecież ani jego rodzina ani jej nie były specjalnie duże, a taka uczta na pewno zadowoliła by co najmniej jeszcze kilka osób! No cóż, na chwilę obecną zostawało im jedynie podzielić się tymi smakołykami z przyjaciółmi.
- Naprawdę? O, chciałabym to zobaczyć! - przez cały ten czas faktycznie Florka nie miała okazji oglądać swojego mężczyzny w zbyt zaborczym wydaniu. Ciekawa byłaby jak to by wyglądało! Chociaż oczywiście nie zamierzała specjalnie sprawiać, żeby Alan był o nią zazdrosny.
- Muszę cię czasem porozpieszczać. Buło. - zmarszczyła nos kiedy go złapał ale potem uśmiechnęła się. Taka już była. Jeśli się za coś brała, starała się czasem nawet za bardzo. Szczególnie gdy chodziło o Alana. O Alana i święta!
Ubieranie choinki było jednym z najulubieńszych rzeczy, które Florka kochała w przygotowaniach do wigilii. Świecidełka zawsze przyciągały jej uwagę, jak to często bywało w przypadku kobiet. Dodać do tego jej zmysł estetyczny i nie ma się co dziwić, że drzewka ubrane przez nią zawsze były najpiękniejsze! Ale tak naprawdę najlepszy był nie moment zakończenia ozdabiania, ale oczywiście samo dekorowanie. Tym bardziej gdy robiło się to z kimś szczególnym.
- Tak, nie chciałam, żeby siedział sam. On też tego nie lubi. - powiedziała, odkładając talerzyk na bok i biorąc królika na ręce. Kicek, ruszając noskiem, zaraz wysunął głowę do głaskania. - Raczej pod kurtkę i hopla. One są bardzo wrażliwe na zaklęcia. Wolałabym nie musieć go nigdy usypiać bo mógłby się nie obudzić.
Posadziła królika na fotelu obok, żeby miał widok na to, co robią a sama też zabrała się za ciasto. Posłała Alanowi spojrzenie pod tytułem "Ostrzegałam że gorące, buło". Sama dość szybko spałaszowała swój kawałek po tym jak na niego podmuchała. Cóż, była łasuchem.
- No oczywiście że tak. Razem z pniem. - zaśmiała się wdzięcznie, sięgając po pierwsze pudełko. - Może próbować skubać dolne gałązki bo będzie chciał zobaczyć czy to jadalne, ale potem powinien zostawić to w spokoju. - uspokoiła go. Cóż, całej choinki na pewno im nie zje! A jeśli będzie próbował, to Florka po prostu go od niej odciągnie albo zamknie w klatce. To nie były pierwsze święta tego królika, i do tej pory choinki Flo dawały rade przetrwać atak futerkowca.
Posłała Alanowi kolejny uśmiech i zabrała się za wieszanie bombek. Robiła to ręcznie, bez użycia różdżki, bo - paradoksalnie - korzystanie z magii, zabijało to całą magię... świąt!
- Naprawdę? O, chciałabym to zobaczyć! - przez cały ten czas faktycznie Florka nie miała okazji oglądać swojego mężczyzny w zbyt zaborczym wydaniu. Ciekawa byłaby jak to by wyglądało! Chociaż oczywiście nie zamierzała specjalnie sprawiać, żeby Alan był o nią zazdrosny.
- Muszę cię czasem porozpieszczać. Buło. - zmarszczyła nos kiedy go złapał ale potem uśmiechnęła się. Taka już była. Jeśli się za coś brała, starała się czasem nawet za bardzo. Szczególnie gdy chodziło o Alana. O Alana i święta!
Ubieranie choinki było jednym z najulubieńszych rzeczy, które Florka kochała w przygotowaniach do wigilii. Świecidełka zawsze przyciągały jej uwagę, jak to często bywało w przypadku kobiet. Dodać do tego jej zmysł estetyczny i nie ma się co dziwić, że drzewka ubrane przez nią zawsze były najpiękniejsze! Ale tak naprawdę najlepszy był nie moment zakończenia ozdabiania, ale oczywiście samo dekorowanie. Tym bardziej gdy robiło się to z kimś szczególnym.
- Tak, nie chciałam, żeby siedział sam. On też tego nie lubi. - powiedziała, odkładając talerzyk na bok i biorąc królika na ręce. Kicek, ruszając noskiem, zaraz wysunął głowę do głaskania. - Raczej pod kurtkę i hopla. One są bardzo wrażliwe na zaklęcia. Wolałabym nie musieć go nigdy usypiać bo mógłby się nie obudzić.
Posadziła królika na fotelu obok, żeby miał widok na to, co robią a sama też zabrała się za ciasto. Posłała Alanowi spojrzenie pod tytułem "Ostrzegałam że gorące, buło". Sama dość szybko spałaszowała swój kawałek po tym jak na niego podmuchała. Cóż, była łasuchem.
- No oczywiście że tak. Razem z pniem. - zaśmiała się wdzięcznie, sięgając po pierwsze pudełko. - Może próbować skubać dolne gałązki bo będzie chciał zobaczyć czy to jadalne, ale potem powinien zostawić to w spokoju. - uspokoiła go. Cóż, całej choinki na pewno im nie zje! A jeśli będzie próbował, to Florka po prostu go od niej odciągnie albo zamknie w klatce. To nie były pierwsze święta tego królika, i do tej pory choinki Flo dawały rade przetrwać atak futerkowca.
Posłała Alanowi kolejny uśmiech i zabrała się za wieszanie bombek. Robiła to ręcznie, bez użycia różdżki, bo - paradoksalnie - korzystanie z magii, zabijało to całą magię... świąt!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Oj, nie chciałabyś. Radzę nie prowokować, Panno Fortescue - mruknął z rozbawieniem. Możliwe, że nie potrafiła sobie wyobrazić tego jak bardzo był zazdrosny. Wcale jej się nie dziwił. Na co dzień był przecież miłym, łagodnym, dobrym facetem, który gdyby mógł - nie wypuszczałby jej z objęć. Dobry uzdrowiciel, człowiek o dobrym sercu. Muchy by nie tknął. A jednak - jeżeli chodziło o kobietę, którą kochał - nie był już taki łagodny. Zwłaszcza po tym, jak kilka miesięcy temu ktoś, kogo nazywał wówczas "przyjacielem" upatrzył sobie jako kolejną "ofiarę" kobietę, na której Alanowi zależało od lat. Dobrze pamiętał tę kłótnię i szarpaninę. Kto by pomyślał, że ten spokojny, łagodny Pan Bennett posunie się do rękoczynów, prawda? A jednak - stało się. I był to przedostatni raz gdy widział Kruegera. Potem ten znikł z jego życia. Tak samo jak Eileen. A jednak uraz został. I Alan sam nie wiedział co zrobiłby gdyby miał jakieś podejrzenia, że ktoś może położyć swoje łapska na Florence.
- Ja wiem, ale robisz to tak często, że nie zdążam się odwdzięczać. - Uśmiechnął się.
Alan prawie przyzwyczaił się już do obecności królika, którego Florence bardzo często zabierała ze sobą do niego. Zupełnie tak jakby chciała go z nim "oswoić". Bennett jednak nie lubił tych zwierząt, a więc także do pupila Florki nie pałał zbytnią sympatią. Miał ku temu kilka powodów, a także mógł wskazać dwóch głównych sprawców jego niechęci: Eileen i Sally. Trauma królicza chyba pozostanie z nim jeszcze na długo.
- Wrażliwe na zaklęcia, mówisz? - Mruknął, drapiąc się po brodzie z łobuzerskim uśmieszkiem. Zaraz jednak pokręcił głową, a jego twarz przybrała normalny wyraz. Rozłożył dłonie w bezradnym geście. - Spokojnie, żartuje. Palcem go nie tknę. - Raczej nie skrzywdziłby żywego stworzenia, chyba, że te stwarzałoby realne zagrożenie. Królik może nie był jego ulubionym zwierzakiem, ale tak naprawdę niczym mu nie zawinił. Nie miałby serca zrobić mu krzywdy.
- Trzymam za słowo. Ale jeżeli zeżre choć jedną gałązkę - leci na Pokątną. - Pogroził palcem w stronę królika tak, jak gdyby to właśnie zwierze miało sobie wziąć do serca jego słowa. A potem siedział i przyglądał się jak Florence ubiera choinkę, zajadając się ciastem. Gdy zaś skończył, odłożył na bok talerzyk i oparł się policzkiem o własną dłoń. W ciszy oglądał swoją kobietę, która z takim oddaniem zajęła się ubieraniem choinki. Był to niezwykle przyjemny widok, dlatego wpierw postanowił poobserwować. Czyż obserwowanie kogoś kto był Ci bliski nie było jedną z najwspanialszych, przyjemnych rzeczy?
- Ja wiem, ale robisz to tak często, że nie zdążam się odwdzięczać. - Uśmiechnął się.
Alan prawie przyzwyczaił się już do obecności królika, którego Florence bardzo często zabierała ze sobą do niego. Zupełnie tak jakby chciała go z nim "oswoić". Bennett jednak nie lubił tych zwierząt, a więc także do pupila Florki nie pałał zbytnią sympatią. Miał ku temu kilka powodów, a także mógł wskazać dwóch głównych sprawców jego niechęci: Eileen i Sally. Trauma królicza chyba pozostanie z nim jeszcze na długo.
- Wrażliwe na zaklęcia, mówisz? - Mruknął, drapiąc się po brodzie z łobuzerskim uśmieszkiem. Zaraz jednak pokręcił głową, a jego twarz przybrała normalny wyraz. Rozłożył dłonie w bezradnym geście. - Spokojnie, żartuje. Palcem go nie tknę. - Raczej nie skrzywdziłby żywego stworzenia, chyba, że te stwarzałoby realne zagrożenie. Królik może nie był jego ulubionym zwierzakiem, ale tak naprawdę niczym mu nie zawinił. Nie miałby serca zrobić mu krzywdy.
- Trzymam za słowo. Ale jeżeli zeżre choć jedną gałązkę - leci na Pokątną. - Pogroził palcem w stronę królika tak, jak gdyby to właśnie zwierze miało sobie wziąć do serca jego słowa. A potem siedział i przyglądał się jak Florence ubiera choinkę, zajadając się ciastem. Gdy zaś skończył, odłożył na bok talerzyk i oparł się policzkiem o własną dłoń. W ciszy oglądał swoją kobietę, która z takim oddaniem zajęła się ubieraniem choinki. Był to niezwykle przyjemny widok, dlatego wpierw postanowił poobserwować. Czyż obserwowanie kogoś kto był Ci bliski nie było jedną z najwspanialszych, przyjemnych rzeczy?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Flo nie odpowiedziała już na jego słowa, niemniej posłała mu nieco łobuzerski uśmieszek. Tak jak było wspomniane, nie miała zamiaru w zaden sposób go prowokować, a zapewne gdyby przypadkiem doszło do podobnego zdarzenia, byłaby pierwsza do łagodzenia sytuacji... niemniej przyjemnie było powyobrażać sobie że ta góra spokoju, puchatości i ciepła potrafiłaby pokazać pazurki w jej obronie.
Miejmy jednak nadzieję, że nigdy nie zajdzie taka potrzeba.
Cóż, co do królika - Flo wcale nei chciała by Alan go pokochał. Niemniej, uszaty był jej zwierzakiem więc był także częścią jej życia. Pan Bennett musiał się więc przyzwyczaić, że czasem futrzak będzie się kręcił wokół dziewczyny. Nie kazała mu się jednak przecież nim opiekować! A chociaż wiedziała, że Alan nie zrobiłby mu krzywdy, posłała mu spojrzenie nieco spod byka, kiedy mężczyzna popatrzył się na zwierzaka z tym uśmieszkiem sugerującym niecne zamiary.
- Jedną gałązkę? Drzewko ma ich dziesiątki, przesadzasz. - pokręciła głową wracając do choinki. O nie, za nic nie zostawiłaby swojego futrzaka przez kilka dni samego w domu! Florek sie nie liczył, on potrafił tylko dawać zwierzakowi żarcie. A królik potrzebował ruchu!
Florence szybko jednak zapomniała o uszatych sprawach. Zwierzak siedział bowiem grzecznie na fotelu a ona w całości skupiła się na ubieraniu drzewka. Nuciła sobie pod nosem cicho kawałek z radia. I dopiero kiedy zawiesiła już mniej więcej połowę bombek, zdała sobie sprawę, ze wiesza je sama.
- Hej! - zawołała nagle, odwracając się do Alana. Wykorzystała element zaskoczenia i wskoczyła mu na kolana, siadając na nim bokiem. - Co to za lenistwo? Nie ma tak dobrze, pierwsze wspólne święta to i choinkę ubieramy razem!
Miejmy jednak nadzieję, że nigdy nie zajdzie taka potrzeba.
Cóż, co do królika - Flo wcale nei chciała by Alan go pokochał. Niemniej, uszaty był jej zwierzakiem więc był także częścią jej życia. Pan Bennett musiał się więc przyzwyczaić, że czasem futrzak będzie się kręcił wokół dziewczyny. Nie kazała mu się jednak przecież nim opiekować! A chociaż wiedziała, że Alan nie zrobiłby mu krzywdy, posłała mu spojrzenie nieco spod byka, kiedy mężczyzna popatrzył się na zwierzaka z tym uśmieszkiem sugerującym niecne zamiary.
- Jedną gałązkę? Drzewko ma ich dziesiątki, przesadzasz. - pokręciła głową wracając do choinki. O nie, za nic nie zostawiłaby swojego futrzaka przez kilka dni samego w domu! Florek sie nie liczył, on potrafił tylko dawać zwierzakowi żarcie. A królik potrzebował ruchu!
Florence szybko jednak zapomniała o uszatych sprawach. Zwierzak siedział bowiem grzecznie na fotelu a ona w całości skupiła się na ubieraniu drzewka. Nuciła sobie pod nosem cicho kawałek z radia. I dopiero kiedy zawiesiła już mniej więcej połowę bombek, zdała sobie sprawę, ze wiesza je sama.
- Hej! - zawołała nagle, odwracając się do Alana. Wykorzystała element zaskoczenia i wskoczyła mu na kolana, siadając na nim bokiem. - Co to za lenistwo? Nie ma tak dobrze, pierwsze wspólne święta to i choinkę ubieramy razem!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Rozłożył ręce w geście niewinności, dokładając do tego minkę niewiniątka.
- Ale każda gałązka jest równie ważna. Szanuj gałązki, Flo! - Mruknął niby to z powagą, ale ostatecznie po prostu się zaśmiał. To oczywiste, że królik nie dałby rady zjeść całego drzewka. Gdyby mu się udało - powiększyłby się chyba więcej niż dziesięciokrotnie i umarł z przejedzenia. Alan oczywiście nie zamierzał krzywdzić zwierzęcia. Nie byłby do tego zdolny nawet gdyby pałał do niego głęboką, szczerą nienawiścią. Nie był typem krzywdzącym kogokolwiek, wliczając w to nawet małe stworzonka. Jednak do opieki nad takim zwierzakiem zdecydowanie się nie nadawał. Pomijając jego bardzo rzadkie bytowanie w mieszkaniu - po prostu nie umiał się opiekować zwierzętami. Zapomniałby o karmieniu go, a gdyby ten zrobił coś, do czego instrukcji Bennett nie miał - z pewnością wpadłby w panikę, nie wiedząc co robić.
Ostatecznie temat królika został zakończony, a sam futrzak znalazł sobie wygodne miejsce na fotelu Alana. Tym samym, na którym przed paroma chwilami siedziała Florence. Teraz właśnie właścicielka zwierzaka zajęła się przyozdabianiem choinki. Bennett nie miał zamiaru jej pomagać. A raczej - nie od razu, najpierw planując jak najdłużej cieszyć się widokiem, który miał przed sobą. Choinka, która coraz bardziej przypominała nie zwykłego iglaka, a świąteczne drzewko. Ciepło kominka, Florence ubierająca drzewko, ubrana w jego sweter - czyli tak, jak lubił najbardziej. Mógł tak siedzieć już całą wieczność. Ale dobrze wiedział, że jego księżniczka mu na to nie pozwoli. Zastanawiał się tylko jak długo to potrwa... I zaśmiał się, gdy wreszcie odwróciła się w jego kierunku i odezwała z oburzeniem.
- To nie lenistwo tylko podziwianie widoków. - Mruknął, uśmiechając się nieco szerzej i jeszcze mocniej wbijając policzek w swoją dłoń. Popatrzył na nią jeszcze chwilę, w celach podroczenia się, a potem wstał. Albo raczej próbował, bo nagle władowała mu się na kolana. Złapał ją od razu w objęcia i przyciągnął do siebie jeszcze bardziej, by dać całusa w skroń. - Najpierw zakłada mój sweter, a potem wymaga, że przeniosę się w miejsce gdzie mam słabsze widoki. Co za kobieta! - Mruknął prosto do jej ucha i zaśmiał się cicho, a następnie wziął od niej babkę i zaczął się nią bawić.
- Zdajesz sobie sprawę z faktu, że całkowicie popsuję estetykę drzewka? W domu mama zawsze ubierała choinkę, bo ja mam zerowy talent artystyczno-estetyczny. - Pocałował ją w to samo miejsce co przed chwilą. - Chyba, że będziesz mi mówiła gdzie mam wieszać. Wezmę się najlepiej za te wyższe gałązki.
- Ale każda gałązka jest równie ważna. Szanuj gałązki, Flo! - Mruknął niby to z powagą, ale ostatecznie po prostu się zaśmiał. To oczywiste, że królik nie dałby rady zjeść całego drzewka. Gdyby mu się udało - powiększyłby się chyba więcej niż dziesięciokrotnie i umarł z przejedzenia. Alan oczywiście nie zamierzał krzywdzić zwierzęcia. Nie byłby do tego zdolny nawet gdyby pałał do niego głęboką, szczerą nienawiścią. Nie był typem krzywdzącym kogokolwiek, wliczając w to nawet małe stworzonka. Jednak do opieki nad takim zwierzakiem zdecydowanie się nie nadawał. Pomijając jego bardzo rzadkie bytowanie w mieszkaniu - po prostu nie umiał się opiekować zwierzętami. Zapomniałby o karmieniu go, a gdyby ten zrobił coś, do czego instrukcji Bennett nie miał - z pewnością wpadłby w panikę, nie wiedząc co robić.
Ostatecznie temat królika został zakończony, a sam futrzak znalazł sobie wygodne miejsce na fotelu Alana. Tym samym, na którym przed paroma chwilami siedziała Florence. Teraz właśnie właścicielka zwierzaka zajęła się przyozdabianiem choinki. Bennett nie miał zamiaru jej pomagać. A raczej - nie od razu, najpierw planując jak najdłużej cieszyć się widokiem, który miał przed sobą. Choinka, która coraz bardziej przypominała nie zwykłego iglaka, a świąteczne drzewko. Ciepło kominka, Florence ubierająca drzewko, ubrana w jego sweter - czyli tak, jak lubił najbardziej. Mógł tak siedzieć już całą wieczność. Ale dobrze wiedział, że jego księżniczka mu na to nie pozwoli. Zastanawiał się tylko jak długo to potrwa... I zaśmiał się, gdy wreszcie odwróciła się w jego kierunku i odezwała z oburzeniem.
- To nie lenistwo tylko podziwianie widoków. - Mruknął, uśmiechając się nieco szerzej i jeszcze mocniej wbijając policzek w swoją dłoń. Popatrzył na nią jeszcze chwilę, w celach podroczenia się, a potem wstał. Albo raczej próbował, bo nagle władowała mu się na kolana. Złapał ją od razu w objęcia i przyciągnął do siebie jeszcze bardziej, by dać całusa w skroń. - Najpierw zakłada mój sweter, a potem wymaga, że przeniosę się w miejsce gdzie mam słabsze widoki. Co za kobieta! - Mruknął prosto do jej ucha i zaśmiał się cicho, a następnie wziął od niej babkę i zaczął się nią bawić.
- Zdajesz sobie sprawę z faktu, że całkowicie popsuję estetykę drzewka? W domu mama zawsze ubierała choinkę, bo ja mam zerowy talent artystyczno-estetyczny. - Pocałował ją w to samo miejsce co przed chwilą. - Chyba, że będziesz mi mówiła gdzie mam wieszać. Wezmę się najlepiej za te wyższe gałązki.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Podziwianie widoków... aha... - mruknęła z przekąsem, choć zaraz potem uśmiechnęła się do niego. Pokręciła głową nad jego słowami. Ach ci mężczyźni. Znajdą sobie jakiś widoczek i mogą się na niego gapić godzinami. Co w sumie podsuwało jej pomysł że i ona mogłaby sobie znaleźć jakieś ulubione wydanie Alana, a potem zagonić go... ot, na przykład do kuchni - chociażby tylko miał udawać, że gotuje - a potem usiąść sobie i oglądać go. Ta, zdecydowanie będzie musiała tak kiedyś zrobić.
Zaśmiała się z jego pretensji i zaczęła się bawić jego włosami. Chyba mogą sobie zrobić krótką przerwę od tej choinki... albo raczej ona może! W końcu Alan dopiero miał być pogoniony do roboty. Ale teraz z kolei Florce nie chciało się od razu schodzić z jego kolan. Przeczesywała palcami jego włosy i lekko je stroszyła, co jakiś czas odchylając się lekko i obserwując swoje dzieło. I kiedy tak przyglądała mu się raz po raz, znów uderzyło ją nagle, jak bardzo Alan jest przystojny. Westchnęła sobie cicho rozmarzonym tonem, pogłaskała go po zarośniętym policzku a potem pochyliła się i pocałowała go delikatnie.
- Panie Bennett, tu nie chodzi o estetykę. Choćby to drzewko miało wyglądać paskudnie, liczy się to, że ubraliśmy je razem. - pocieszyła go z uśmiechem.
Objęła jego głowę, tuląc ją tym razem do swojej piersi i zaczęła znów bawić się jego włosami. Przed oczami znów stanął jej obraz Alana - wracającego z pracy. Wyobraziła sobie także pusty dom, w którym tylko jeden z pokoi był zamieszkały. Zamieszały przez niewyraźną, półprzezroczystą wręcz postać, leżącą cały czas w łóżku, niezdolną by się podnieść. Więc Florence wyszeptała cichutko, z nadzieją:
- Mam nadzieję, że podobają ci się te święta.
Zaśmiała się z jego pretensji i zaczęła się bawić jego włosami. Chyba mogą sobie zrobić krótką przerwę od tej choinki... albo raczej ona może! W końcu Alan dopiero miał być pogoniony do roboty. Ale teraz z kolei Florce nie chciało się od razu schodzić z jego kolan. Przeczesywała palcami jego włosy i lekko je stroszyła, co jakiś czas odchylając się lekko i obserwując swoje dzieło. I kiedy tak przyglądała mu się raz po raz, znów uderzyło ją nagle, jak bardzo Alan jest przystojny. Westchnęła sobie cicho rozmarzonym tonem, pogłaskała go po zarośniętym policzku a potem pochyliła się i pocałowała go delikatnie.
- Panie Bennett, tu nie chodzi o estetykę. Choćby to drzewko miało wyglądać paskudnie, liczy się to, że ubraliśmy je razem. - pocieszyła go z uśmiechem.
Objęła jego głowę, tuląc ją tym razem do swojej piersi i zaczęła znów bawić się jego włosami. Przed oczami znów stanął jej obraz Alana - wracającego z pracy. Wyobraziła sobie także pusty dom, w którym tylko jeden z pokoi był zamieszkały. Zamieszały przez niewyraźną, półprzezroczystą wręcz postać, leżącą cały czas w łóżku, niezdolną by się podnieść. Więc Florence wyszeptała cichutko, z nadzieją:
- Mam nadzieję, że podobają ci się te święta.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pokiwał głową i uśmiechnął się. Tak, chodziło właśnie o podziwianie widoczków. Dokładnie tych, które Florence dostarczała mu swoją osobą - robiąc to zresztą naumyślnie. Gdyby nie miała takiego zamiaru - nie ubierałaby jego koszuli. Dobrze wiedziała, że bardzo to lubił. Chodząc w ten sposób mogła zrobić z nim praktycznie wszystko, skłonić go do wszystkiego, wybłagać pozwolenie na wszystko (prócz dzielenia się nią z kimkolwiek innym). To była jej tajna broń. No... może nie tak tajna. Szkoda, że Alan nie znalazł niczego podobnego u siebie. Ale kto wie - może ulegnie to zmianie z biegiem czasu?
Pozwalał jej na to, aby bawiła się jego włosami. Często to robiła i nie był pewien czy był to odruch, czy celowe działanie dostarczające jej frajdy. Siedział więc w milczeniu, a jego umysł krążył dookoła tematu, próbując znaleźć odpowiedź na te pytanie. Nie udało mu się. Choć podejrzewał, że chodziło raczej o drugi wariant.
- Może Ty się minęłaś z powołaniem, Flor? - Spojrzał na nią z rozbawieniem, tym samym niechcący wyrywając się spod jej łapek, które nie sięgały teraz jego włosów. - Może powinnaś być magofryzjerką? - Zapytał i zaśmiał się. Oj, teraz żartowali, ale był pewien, że gdyby rzeczywiście została kimś takim - nożyce poruszające się w takt jej magii z pewnością działałyby cuda. Choć może lepiej... Kiedyś w złości mogłaby mu urządzić niezły bałagan na głowie jeżeli posiadałaby takie umiejętności.
- Panno Fortescue... - Zaczął i uśmiechnął się, patrząc na nią tuż po pocałunku. Nie pozwolił jej się odsunąć, więc złożył na jej ustach jeszcze jeden, krótki pocałunek. - Spokojnie, nigdy nie zamierzałem pozwolić Ci na samodzielne strojenie choinki.
Pozwolił zrobić ze sobą co chciała. Siedział w bezruchu i przymknął oczy, pozwalając jej na bawienie się kosmykami jego włosów. Zamknął je w końcu całkowicie. Napawał się jej bliskością, ciepłem jej ciała, a także zapachem, który czasami doprowadzał go do szaleństwa. Czy świadomie używała takich perfum? Wiedziała, że mu się podobają? Tyle rzeczy jeszcze o niej nie wiedział. Ale podobało mu się to. Mogli się odkrywać ciągle na nowo, na nowo i jeszcze raz na nowo.
- Zadajesz głupie pytania, Panno Fortescue. Jestem ciekaw kiedy się ich oduczysz. - Odparł po cichu. - Oczywiście, że mi się podobają. Nawet nie waż się myśleć, żeby za rok spędzić je inaczej.
I oddał się temu w całości. Jej bliskości, wspólnemu czasowi oraz staraniom o to, aby spędzić te święta jak najlepiej. I choć tęsknił za matką, tęsknił za świętami spędzonymi w jej towarzystwie (nawet kiedy była przykuta do łóżka) i wiele by dał, by spędzić święta wspólnie, tj razem z matką, lecz również Florence, te święta również bardzo mu się podobały.
KONIEC
Pozwalał jej na to, aby bawiła się jego włosami. Często to robiła i nie był pewien czy był to odruch, czy celowe działanie dostarczające jej frajdy. Siedział więc w milczeniu, a jego umysł krążył dookoła tematu, próbując znaleźć odpowiedź na te pytanie. Nie udało mu się. Choć podejrzewał, że chodziło raczej o drugi wariant.
- Może Ty się minęłaś z powołaniem, Flor? - Spojrzał na nią z rozbawieniem, tym samym niechcący wyrywając się spod jej łapek, które nie sięgały teraz jego włosów. - Może powinnaś być magofryzjerką? - Zapytał i zaśmiał się. Oj, teraz żartowali, ale był pewien, że gdyby rzeczywiście została kimś takim - nożyce poruszające się w takt jej magii z pewnością działałyby cuda. Choć może lepiej... Kiedyś w złości mogłaby mu urządzić niezły bałagan na głowie jeżeli posiadałaby takie umiejętności.
- Panno Fortescue... - Zaczął i uśmiechnął się, patrząc na nią tuż po pocałunku. Nie pozwolił jej się odsunąć, więc złożył na jej ustach jeszcze jeden, krótki pocałunek. - Spokojnie, nigdy nie zamierzałem pozwolić Ci na samodzielne strojenie choinki.
Pozwolił zrobić ze sobą co chciała. Siedział w bezruchu i przymknął oczy, pozwalając jej na bawienie się kosmykami jego włosów. Zamknął je w końcu całkowicie. Napawał się jej bliskością, ciepłem jej ciała, a także zapachem, który czasami doprowadzał go do szaleństwa. Czy świadomie używała takich perfum? Wiedziała, że mu się podobają? Tyle rzeczy jeszcze o niej nie wiedział. Ale podobało mu się to. Mogli się odkrywać ciągle na nowo, na nowo i jeszcze raz na nowo.
- Zadajesz głupie pytania, Panno Fortescue. Jestem ciekaw kiedy się ich oduczysz. - Odparł po cichu. - Oczywiście, że mi się podobają. Nawet nie waż się myśleć, żeby za rok spędzić je inaczej.
I oddał się temu w całości. Jej bliskości, wspólnemu czasowi oraz staraniom o to, aby spędzić te święta jak najlepiej. I choć tęsknił za matką, tęsknił za świętami spędzonymi w jej towarzystwie (nawet kiedy była przykuta do łóżka) i wiele by dał, by spędzić święta wspólnie, tj razem z matką, lecz również Florence, te święta również bardzo mu się podobały.
KONIEC
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
[Sen] Te święta [późny grudzień, 1956]
Szybka odpowiedź