Wydarzenia


Ekipa forum
Kościół z cmentarzem
AutorWiadomość
Kościół z cmentarzem [odnośnik]05.04.15 20:53
First topic message reminder :

Kościół z cmentarzem

Kościół stojący przy głównym placu Doliny Godryka robi największe wrażenie ze wszystkich znajdujących się tam budowli. A może raczej nie tyle, co robi największe wrażenie, ale bardzo się wyróżnia. W przeciwieństwie do innych zabudowań jest cały z drewna, bardzo stary. W jego oknach stoją kolorowe witraże przedstawiające sceny biblijne. W środku zaś niewielkie ławy i wiszące nieliczne obrazy tworzą to święte miejsce bardzo przytulnym. Charakterystyczny zapach sosnowych bali unosi się w nim nieprzerwanie od setek lat i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie sytuacja ta miała się zmienić.
Z tyłu kościoła znajduje się cmentarz. Niewielki, ale bardzo stary. Znaleźć można na nim groby nie tylko wielu mugoli, którzy w Dolinie Godryka zmarli, ale także licznych czarodziejów. Wśród nich rodziny Dumbledorów, leżą na nich kwiaty od tych, którzy wdzięczni są Albusowi za walkę w ich obronie, do której stanął i w której stracił własne życie. Innym nagrobkiem mogącym budzić zainteresowanie, jeśli odgarnie się z niego liście bluszczu jest tajemnicza, stara mogiła ze znienawidzonym znakiem Grindenwalda wyrytym w kamieniu. Niemalże zamazany napis głosi zaś „Ignotus”.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kościół z cmentarzem - Page 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]16.05.23 18:26
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kościół z cmentarzem - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]27.05.23 19:43
Czy byłoby lepiej, gdyby wiedział? Czy byłoby lepiej, gdyby ją okłamał?
Gdyby ułożył bandaż na ranie i pozwolił zakażeniu mknąć po skórze w górę do samego serca, tylko po to, żeby do ostatniej chwili czekała na śmierć z nieświadomym uśmiechem na ustach? Nie była pewna. W łączącej ich relacji Hector istniał po to, żeby konfrontować ją z trudną rzeczywistością, z wszechogarniającą szarością, z tym, z czym Celine nie chciała się konfrontować, a to, że kapitulował w ostatnim czasie, gdy jej emocje przelewały się przez czarę cielesności, było niekorzystne - prawdopodobnie dla nich obojga. Musiał mierzyć się z niezadowoleniem z własnej pracy, wiecznie uważny na to, czy nie kierowały nim wici roztaczanego przez nią uroku osobistego, tymczasem ona naiwnie wierzyła, że stawał się przyjacielem. Że dzieląca ich granica zacierała się bezpowrotnie, a mieszki z monetami należnymi za każde spotkanie przestawały mieć znaczenie. Nie bez powodu wręczała je mu na samym początku terapii, byle tylko pod jej koniec mieć zakłamane wrażenie, że spędził z nią czas z własnej woli, bez przymusu i zawodowego obowiązku. Łatwiej było rozstawać się, gdy gorycz zapłaty zdążyła minąć, a godzina, bo najczęściej tyle czasu trwały ich spotkania, była dzielona przez dwójkę empatycznych przyjaciół. Może właśnie dlatego zaczynała się na niego złościć - bo zaufanie urosło do tego stopnia, by przestała bać się gniewu, wierząca, że Hector zrozumie. Przyjaciele kłócili się i nie zgadzali, a mimo to wciąż skoczyliby za sobą w ogień bez zawahania, na tym polegało piękno więzi łączącej dwa serca złotą wstęgą.
Nie odpowiedziała mu, z trudem przełykając kwasotę swojego zirytowania. Gdyby teraz otworzyła usta, wylałby się z nich wyrzut, na który mimo wszystko nie chciała sobie pozwolić. Choć lęk malał z dnia na dzień, łapała się na tym, że w oczach Hectora wciąż chciała być dobra, nawet gdy wiedział o niej tak wiele, zapoznany już z brudami plamiącymi ciało i duszę. W innych okolicznościach, gdyby temat tak mocno nie dotykał bólu, który nosiła w sobie od dnia uświadomienia o wilim genie, zapewne nadstawiłaby ciekawskiego ucha i zastanowiła się co miał na myśli wspominając o odpowiedniej osobie, taką osobą powinna i zazwyczaj była żona.
Czy w ich przypadku było inaczej?
Skąd ta myśl? Pozornie niepozorne pytanie, czy nie spodziewał się, że właśnie tam tkwiło źródło jej problemów? W braku matczynego, statecznego wzorca, który zaszczepiłby w niej odpowiednie wartości i nauczyłby jak nie zakochiwać się w co drugim chłopcu? Jak dochować czystości, na którą dybały utkane z mroku dłonie, wypełzające spomiędzy szpar w zawilgoconych kamieniach i z zatęchłego materaca o mozaice tysiąca plam? W gniewie, który w sobie odkryła, gdy zrozumiała, że przyszłość, na którą liczyła, nigdy nie będzie mieć miejsca? Ostatnia nowina nie pomogła, wyrzuty sumienia przez matczyną śmierć zastąpiła wścekłość na jej występki, które sprowadziły półwilę na świat, a które przecież okazały się plugawe i wstrętne. Skrzywiła się pod żyłkami łez zalewających policzki, skrzywiła we wstręcie i niesmaku, w złości, która wezbrała pod rwącymi ją falami tęsknoty, smutku i bezdennej otchłani rozpaczy. Każda myśl na temat Claire Lovegood była jak szpila wbijana w serce, jedna po drugiej, aż organ zaczął przypominać igielnik o głębokim, karminowym kolorze przeczesanym przez czarne nici zgnilizny. Płacz dalej wprawiał jej brodę w drżenie, ale piąstki zacisnęły się, przylegając do kamiennej fasady pomnika, a oczy zapłonęły.
- Poznałam wystarczająco - zaprzeczyła w krótkotrwałym przypływie buntu, nim i on finalnie rozmył się o kanty ostrego klifu i znikł w bałwanach białej piany, która znów poniosła ją w kierunku łez na wspomnienie o tatku. Chciałaby móc go przytulić, nic nie łamało jej serca tak mocno, jak zimna i chropowata faktura pod palcami, zamiast jego ciepłego ciała i ubrań pachnących wachlarzem uprawianych w ogródku ziół. - Ale czy one w ogóle istnieją? Jeśli kiedyś istniały, teraz ich we mnie nie ma. Zostawiły mnie, kiedy się dowiedziały, co zrobiłam... - jęknęła i przycisnęła dłonie do trzęsących się warg, żeby zdusić w sobie wycie pragnące wyrwać się na światło dzienne. Zdążyła uwierzyć, że to, czego doświadczyła w Tower nie wzięło się z jej winy, jednak wszystko, co doprowadziło ją do tamtego miejsca, portowa narkomania, napad na Corneliusa Sallowa, niemożność obronienia przyjaciół zgromadzonych w Parszywym, to wciąż ciążyło na jej sumieniu.
Gdyby tylko wypowiedział słowa, które rzekł do siebie w myślach...
Gdyby powiedział jej o nadziei, którą mógł odczuwać wtedy Egerton...
Miała ochotę uderzyć czołem o płytę nagrobną Lovegoodów, zetknięta ze smutną rzeczywistością, z beznadzieją, którą widziała w pokrewieństwie z własną matką. Co miał na myśli przez naukę? Jak można było żyć z paskudztwem odbierającym szansę na prawdziwą miłość i piękną, szczęśliwą rodzinę? Przechyliła głowę do boku i spojrzała na niego bez zrozumienia, w ciszy trawiąc to, co powiedział; czy miała siłę na nadzieję? Na zapytanie w jaki sposób widział podobną naukę? Nie była pewna, dziś, tutaj - nie. Mimo to w żołądku zatlił się wątły promyk nadziei, coś, co usilnie spróbowała w sobie zdusić, a co nie odeszło głębiej niż do szarości cienia, nie nicości, nie zapomnienia i nie porzucenia; pewnego dnia, kiedy ciekawość dojrzeje w niej jak owoc pełen słodkiego miąższu, a odwaga przejmie kontrolę nad ostrożnym niedowierzaniem, dopiero wtedy o to zapyta.
Różnokolorowe kwiaty wystrzeliły z różdżki Hectora i Celine przyjrzała się im z pełnym ulgi zachwytem. Nie dość, że przystał na jej prośbę, to na dodatek wyczarował tatkowi takie cudo, mistycznie nienaturalne, a przez to wspaniałe. Sięgnęła do pąków i łagodnie przesunęła palcem wskazującym po wielobarwnych płatkach, uśmiechnąwszy się lekko, nim przeniosła na niego spojrzenie. Nie musiał tego robić, wyświadczał jej uprzejmość, lecz nawet to odebrała jako więcej, niż powinna; jako dowód sympatii i szczerzej przyjaźni.
- Byłby zachwycony - przyznała cicho, oddech uspokajał się po salwach wciąż świeżego płaczu, serce zwalniało szaleńczy trzepot skrzydeł w klatce jej piersi, nie zbladła jedynie tęsknota. - Lubił... takie rzeczy. Niestandardowe, intrygujące. Rośliny, zwierzęta, przedmioty i ludzi. Uważał je za skarby - być może to właśnie on ją tego nauczył, dostrzegania piękna w brzydocie, tym, co inni uważali za dziwne albo odpychające. Patrzyła na to, jak Hector ułożył bukiet hortensji na porośniętej trawą ziemi, tuż obok fioletowych kwiatów i białej wiązanki nieznanego odwiedzającego, i gdy rośliny zaległy jedna obok siebie, odetchnęła głęboko. Powietrze smakowało inaczej niż podczas drogi do grobu; wydawało się słodsze, przesiąknięte wonią lata i słońca. Nie dostrzegła tego wcześniej. - Dziękuję, Hectorze - szepnęła z czułością, wdzięczna - za wszystko.

zt x2? fluffy


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]21.11.23 23:45
13.08, wieczór

Noc była ciepła i pogodna, ale choć mógłby spędzić ją wśród festiwalowych ognisk - to wybrał zgoła inne miejsce, kierowany mieszanką niecierpliwości i obaw. Zanim podzieli się z Celine rezultatami rozmowy z Elrikiem, chciał - niezależnie od faktu spełnienia tradycji wobec jej starszego brata - w symboliczny sposób uczcić także jej ojca. Tego, którego pytałby o zgodę gdyby Egerton Lovegood wciąż kroczył wśród żywych. Ciała Egertona nie odzyskano z Tower, ale w lipcu udali się na cmentarz w Dolinie Godryka w ramach terapii i Celine złożyła kwiaty na jego symbolicznym grobie. Dlatego chciał się tu udać jeszcze raz, znów razem, ale w zgoła innej relacji (choć czy fakt, że zgodził się na terapię na cmentarzu, tak blisko grobu jego żony, wbrew własnemu komfortowi, nie świadczył, że czuł do niej wiele już wtedy?) i koniecznie przed końcem zawieszenia broni. Bywał w Dolinie Godryka jeszcze przed tymczasowym pokojem, cmentarz zawsze wydawał się cichy i spokojny, ale uśpione ludzkie żądze wybuchały zwykle ze zdwojoną siłą. Jutro bałby się wziąć tutaj Orestesa i próbowałby rozeznać się we wiadomościach z frontu dopóki sytuacja się nie uspokoi, a zbyt długo nie zamierzał czekać. Poza tym, już raz spotkał tutaj Williama Moore'a i najadł się odrobiny strachu zanim nie utwierdził się w przyjaznych zamiarach dawnego kolegi ze szkoły - wolałby uniknąć takich sytuacji z Celine i Orestesem.
-Nie boisz się ciemności? - spytał cicho trzymanego za rękę syna, bywali już na cmentarzu wieczorem, ale nie tak późno. Orestes pokręcił energicznie głową.
-Na Festiwalu też byliśmy późno! - odpowiedział pogodnie. -Przedstawię mamie Charona. - dodał dumnie, a cień ukrył twarz Hectora. Dobrze, że syn miał dziś dobry humor, że podchodził nieco weselej do wizyty na grobie matki. Dobrze, że wciąż z nią rozmawiał i o niej pamiętał - więc dlaczego był o to tak zazdrosny?
-Raz w tygodniu będziesz sprzątał grób Beatrice Vale. - zwrócił się do towarzyszącego im skrzata domowego, starannie tłumiąc własne emocje za maską oficjalnych rozkazów. Charon przybył do Anglii niedawno, odziedziczony po ciotce z zagranicy, a choć Hector pierwszy raz był jedynym panem skrzata, to spodobało mu się wydawanie rozkazów. Prędko odnalazł się w ich logice i w poczuciu władzy, jakie mu dawały. Widział już jak skrzat biczuje się z powodu drobnej wpadki i powstrzymał go, ale najpierw przez kilka sekund upajał się tym widokiem. Nadrzędnym rozkazem wydanym Charonowi, wobec którego miały blednąć wszystkie inne, miało być chronienie Orestesa i (w drugiej kolejności) Hectora - i ta świadomość go uspokajała. Kiedyś rozszerzy ten rozkaz również na Celine.
Spotkali się jeszcze sporo przed bramą cmentarza - będzie ich czekał krótki spacer.
-Celine. - uśmiechnął się. Zapowiedział już Orestesowi, że spędzą ten wieczór razem i że jej rodzice też spoczywają na tym cmentarzu i...
-Dzieńdobry-czyczęsto-rozmawiasztutaj-zrodzicami? - wyrecytował chłopiec na powitanie, spoglądając na nią tak intensywnie jakby samemu szukał porady w jednej kwestii. Podskoczył na jednej nodze, a Hector posłał jej przepraszające spojrzenie.
-Celine, poznaj Charona. Od dawna służył innej gałęzi mojej rodziny i od niedawna pracuje dla mnie. - zapoznał Celine ze skrzatem domowym. -Charonie, gdy Celine jest w moim towarzystwie, rozszerzysz na nią swoją pomoc. - zapowiedział skrzatu by uniknąć sytuacji, w których obydwoje proszą o podanie szklanki wody, a Charon uparcie czeka na jego rozkaz. Może i był skrzatem, nie Vale'm, ale bywał równie uparty jak Vale'owie. Dopełniwszy formalności, wyciągnął przed siebie rękę, w której od dawna trzymał przedziwny bukiet złożony z błękitnych chabrów, fioletowych cykorii, karminowych maków i stokrotek. Długo rozważał wytyczne z listu Artemisa, ale ostatecznie się do nich zastosował, pamiętając, że różnorodność kwiatów podobała się jej gdy ostatnio składali bukiet na grobie Egertona. -Dla Ciebie. - szepnął, a gdy przyjęła kwiaty, zaoferował jej ramię. Poprawił przewieszoną przez drugie ramię torbę z eliksirami leczniczymi, które po spacerze podrzuci teściom - nie wpadło mu do głowy oddać jej Charonowi, bo fiolki były lekkie.
Nieśpiesznie szli ku bramie cmentarza, a choć Hector wiedział, że w obecności Orestesa nie poruszą tematu rozmowy z jej bratem, to i tak co jakiś czas zerkał na nią ze znaczącą nadzieją.
-Myślisz, że by... mnie zaakceptował? Twój ojciec. - szepnął wreszcie gdy Orestes zaczął opowiadać Charonowi o greckich mitach, nie wytrzymując napięcia. Celine opowiadała mu już o łagodnym charakterze Egertona, ale w doświadczeniu Hectora ojcowie byli surowymi sędziami, pragmatycznie rozporządzającymi przyszłością własnych dzieci. Zaakceptował, nie polubił, dlatego użył tego słowa, choć tak naprawdę pytał właśnie o sympatię.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]22.11.23 21:17
Droga do bramy pobliskiego cmentarza była cicha, tak jakby cały świat kładł się do snu, znużony trzynastoma dniami beztroski i zabawy. Wyobrażała sobie, że wokół niej gasło całe lato, turbulentne, obfite w galimatias emocji, w końcu też kładące się w jej ciele tak przemożnym zmęczeniem, że zastanawiała się jakim uczuciem byłoby przeistoczenie się w lisa składającego rudą kitę do hibernacji, albo ptakiem wyruszającym za łuk horyzontu gdzieś bardzo, bardzo daleko. Ale było coś, co przytrzymywało ją w ryzach rzeczywistości, migot ciepła rozpalonego na dnie duszy, on. Hector, jej Hector. Wiedział o tym, co szarpnęło za struny jej duszy dwa dni temu, wiedział, czy to dlatego zaprosił ją do wspólnego spędzenia tego wieczoru w ten sposób, zamiast przy hulających ogniskach na nabrzeżu Weymouth, gdzie ludzie żegnali zawieszenie broni, pozwalając sobie na ostatnie zrywy szaleństwa? Wiedział czy nie wiedział, była mu za to okropnie wdzięczna, mknąc do niego i Orestesa jak ćma poszukująca ciepła płomieni. Dostrzegła ich, oczekiwali już przy drewnianym kościele, a na ich widok jej serce ścisnęło się ulgą. Towarzyszyło im coś małego, w pierwszej chwili myślała, że to kolejne dziecko, ale kiedy podeszła bliżej, zrozumiała, że to skrzat domowy, stworzenie podobne tym, z którymi przebywała na Grimmauld Place i których głowy mijała przybite do ściany w mrocznej pamiątce ludzkiego okrucieństwa. Odepchnąwszy od siebie te wspomnienia ruszyła żwawiej, czując jak na jej twarzy pojawia się coraz wyraźniejszy uśmiech, wdzięczny i ciepły, a spojrzenie na dłuższą chwilę zatrzymuje się na twarzy Hectora, którego chciałaby do siebie przyciągnąć, wtulić głowę w zagłębienie jego szyi, otoczyć się jego ramionami i pozwalać, by jego zapach koił zmęczone wnętrze.
- Hectorze - odpowiedziała mu miękko, po czym z trudem oderwała od niego spojrzenie i przeniosła je na Oreseta, posyłając mu ten sam, aczkolwiek nieco bardziej napięty uśmiech. - Sir Orestesie - dygnęła przed chłopcem w teatralnej manierze, z dłonią ułożoną na sercu i połami chabrowej sukienki poruszającymi się pod dyktando przerysowanego, baśniowego powitania. Pytanie malca w pierwszej chwili zbiło ją z tropu, szybkie i ciekawskie, ale dobroduszne; cmentarz skrywał ich podobieństwo, oboje utracili rodziców. Zamrugała, strząsając z rzęs zdziwienie, i kiwnęła głową. - Mhm. Czuję mojego tatę w powietrzu tego miejsca, w źdźbłach trawy, w ślimakach, które wytyczają ścieżki pomiędzy grobami, dokądś śpiesząc się w swoim tempie. Ale z rodzicami można rozmawiać gdzie tylko się chce. Zawsze są z nami. Mamy w sobie cząstki ich dusz - stwierdziła ciepło, ciesząc się dobrym humorem Orestesa. Zwróciła potem wzrok na przedstawionego skrzata, któremu skinęła głową. - Miło mi cię poznać, Charonie - zapewniła, spoglądając na Hectora z cichą, wyrazistą wdzięcznością, gdy zaordynował służenie jej wsparciem, jednak nie to sprawiło, że jej dusza nagle rozbłysła oślepiającym płomieniem. Chabry wiły się wokół maków, cykorie ocierały się o stokrotki, okolone długimi zielonymi liśćmi związującymi ze sobą kwintesencję pól, choć była pewna, że nigdy nie rozmawiali o tym, jakie kwiaty były jej najbliższe. - Skąd wiedziałeś? - zbliżyła się o krok, odbierając od niego bukiet, a uśmiech, który tym razem pojawił na jej twarzy, był szczęśliwszy, żywszy, jakby znalazł sposób, by wybudzić ją z śpiączki. Celine przesuwała opuszkami po kolorowych płatkach, czuła pod skórą ich miękkość, ich świeżość, idealne dary lata, ciche dowody otaczającego ją piękna i dowody jego sympatii. - Dziękuję - szepnęła, nachyliwszy się do kwiatów, by zaczerpnąć do płuc rześkości ich zapachu, i zaraz po tym przyjęła jego ramię, na krótki moment, gdy Orestes wraz z Charonem ruszyli przodem, opierając bok głowy o jego bark. Tęskniłam, mówiła, choć nie widzieli się zaledwie chwilę. - Lubi te wizyty? - spytała cicho, ciekawa, czy podekscytowanie Orestesa wynikało z odwiedzin na grobie matki, czy miał po prostu dobry dzień. Wiedziała też, że dla Hectora musiało to być ciężkie, że rany, które w sobie nosił, nie zasklepiły się dostatecznie mocno, by myślał o zmarłej żonie bez goryczy i cierni wbitych w skórę, i wyraziła to bez słów - nieco mocniejszym opleceniem ręki wokół jego łokcia. - Tak - odparła bez wahania, gdy zapytał o Egertona, a kąciki jej ust znów drgnęły ku górze. - Tata... przepadał za mądrymi ludźmi. Rozsądnymi i bystrymi, a przy tym wrażliwymi i empatycznymi, pomagającymi innym. Jego najlepszy przyjaciel był uzdrowicielem, wiesz? W Taunton. Bardzo szanował ten zawód, ale to nie przez niego by cię polubił i docenił - zarumieniła się, wodząc wzrokiem po skąpanej w cieniach okolicy, i parsknęła nagle do swoich myśli, dyskretnie, by nie zakłócić rozmowy Orestesa i zasłuchanego w opowieści Charona. - Właśnie do mnie dotarło, że to byłoby bardzo prawdopodobne, że poprosiłby cię o pomoc ze sklasyfikowaniem jego dirikraków pod kątem osobowości, żeby było im wygodnie na grządkach i żeby jedne nie musiały wysiadywać jaj obok drugich, jeśliby się nie lubiły - chichotała, nie mogąc się powstrzymać, bo wyobrażenie o Egertonie i Hectorze pogrążonych w zawiłościach kurniczych relacji wydało jej się tak abstrakcyjne i urzekające, że resztki mrozu otulającego jej duszę roztopiły się bezpowrotnie. - Wzięłam coś dla niego - dodała za moment i sięgnęła do niedużej płóciennej torebki przewieszonej przez ramię, z której wyciągnęła kilka zadbanych muszli o nienagannych kształtach. - Z Weymouth. Możemy uznać, że któraś z nich jest od ciebie, jeśli chcesz - zaproponowała ufnie, przez urywek sekundy zastanawiając się, czy nie uznałby tego za głupie i infantylne - ale dotychczas żadnego z jej pomysłów nigdy za taki nie uznał.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]25.11.23 1:10
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.

Hectora otoczył dziwny niepokój. Dolina Godryka wydawała się względnie spokojna, całkiem opustoszała — większość czarodziejów, kończyła właśnie obchody z okazji Festiwalu Lata, choć starsi mieszkańcy dawno już spali. Kiedy wyjątkowy spektakl kolorów zastąpiła szarówka nadchodzącej nocy, a niebo roziskrzyło się pierwszymi gwiazdami, wisząca na firmamencie kometa rozbłysła intensywnym, oślepiającym blaskiem. Światło było tak mocne, że zarówno Hector, jak i Celine i mały chłopiec musieli zasłonić na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Przyzwyczajeni do obecności komety na niebie ludzie z trudem upatrywali w niej źródła świata, a jednak każdy kto tylko spojrzał w górę mógł zrozumieć, że zabrakło na nim nieodłącznego elementu — długiego, błyszczącego warkocza. Pozostała tylko mała iskrząca kropka, znacznie jaśniejsza od gwiazd, ale ciemniejsza i mniejsza od wstającego po drugiej stronie księżyca. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Budowla się trzęsła, stary krzyż na jej szczycie kołysał niebezpiecznie — pękały monumenty, płyty, nagrobki. Celine i Hector spojrzeli ponownie w niebo i ujrzeli dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych gwiazd migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, czarodzieje mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.

I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.

Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoje rozmiary. Niewielka, szybka kula ognia, za którą ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze przeleciała nad Doliną Godryka. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do trójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadający meteor podwajał swoją wielkość, aż runął kilkaset metrów dalej, choć trudno było jednoznacznie stwierdzić gdzie. Kościół zadrżał w posadach, kolorowe witraże rozprysły się jak pył wokół. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że i Celinęe i Hector zachwiali się, Orestes upadł a ziemię, a skrzatka spojrzała w górę. Impet uderzenia, który dotarł po chwili przewrócił parę czarodziejów prosto na nagrobne płyty, a kłęby kurzu objęły wszystko wkoło. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.

To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.

Kiedy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać. Otoczyła ich przerażająca, głucha cisza. Wtedy też Hector i Celina mogli spojrzeć w niebo raz jeszcze, z żalem doświadczając potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.

Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.

Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).

Hector - obrażenia tłuczone -10; obrażenia psychiczne -10, obrażenia cięte -5
Celine - obrażenia tłuczone - 15; obrażenia psyczniczne -40; obrażenia cięte -10

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kościół z cmentarzem - Page 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]28.11.23 0:44
Przy niej zaczynał lubić własne imię, dotychczas kojarzące się z upokarzającym losem przegranego księcia. Wymawiała je tak śpiewnie, tak łagodnie. Pragnął ująć jej dłonie we własne, chabrowa sukienka rozpalała zmysły i wspomnienia z Festiwalu - pierwszy raz gdy odważył się chwycić ją za ręce, elektryzujące opuszki palców w tańcu, zmyślne figury szczupłych dłoni - ale już odzywała się do Orestesa, a on był świadom obecności syna. Słyszał lekkie napięcie w jej głosie i samemu też czuł stres. Syn zdawał się ją lubić, szczerze i dziecięco, ale jak zareaguje na ich dalsze plany?
Chłopiec spoglądał na Celine uważnie, z przenikliwością odziedziczoną po ojcu wsłuchując się w to, co powiedziała i to, czego nie powiedziała.
-A mamę? - dopytał cicho. Też ją tu czuła? On swojej nie, ale nie zamierzał się do tego przyznać tacie. Może mamy tak mają?
Charon zmierzył Celine uważnym spojrzeniem i skinął jej sztywno głową. W takich sytuacjach skrzat udawał czasem, że nie rozumie po angielsku, ale pan Vale zdążył to już przejrzeć i czasami rozkazywał mu, by się odezwał. Dzisiaj zapomniał, co skrzat skrzętnie wykorzystał. Hector nie patrzył z kolei na swój rodzinny nabytek, spojrzeniem chłonął reakcję Celine na bukiet i uśmiechnął się najpierw tajemniczo, potem szerzej - jakby kolor na jej policzkach i radość powracająca na jej twarz tchnęły życie również w niego.
-Podobają ci się? - zaczął się droczyć. Za chwilę wyjaśni, że ma swoje sposoby, może nawet przyzna się do znajomości z Artemisem, ale chciał jeszcze przez moment napawać się jej zachwytem i efektem kwietnej niespodzianki. Uśmiech zbladł, gdy spytała o wizyty na cmentarzu. Odruchowo przysunął się bliżej.
-Nie wiem. - szepnął z cichą frustracją. Nie lubił nie wiedzieć, a dziadkowie zaszczepili w Orestesie przekonanie, że powinien lubić te wizyty. Syn bywał aż nazbyt obowiązkowy, a na cmentarzach stawał się poważny, co utrudniało czytanie jego emocji. Zmarszczka na czole pogłębiła się, nie wiedział jak o tym rozmawiać i nie chciał o tym rozmawiać przy dziecku, ale Celine momentalnie poprawiła mu humor. Uniósł brwi w odpowiedzi na litanię komplementów i uśmiechnął się z zaskoczeniem: wrażliwy, empatyczny? Takim go widziała? Schlebiło mu to bardziej od słów o mądrości, bo przecież od zawsze wiedział, że jest ponadprzeciętnie zdolny i inteligentny (ale skromny już nie).
-Jego przyjaciel... - żyje? -nadal mieszka w Taunton? - zaczął ostrożnie, zastanawiając się, czy mógłby być jakąś namiastką kontaktu ze wspomnieniem Egertona. -Zatem dlaczego by mnie docenił? - dopytał, gdy Celine wcale nie rozwinęła tematu. Potrafiła ich unikać z zaskakującą łatwością i wyobrażał sobie, jak mogło to kołować przeciętnego rozmówcę - ale on lubił pytać i prosić o doprecyzowania, wypracowali na terapii wspólny rytm. Dlatego, że jestem rozsądny, czy dlatego, że jestem wrażliwy? Chciał być wrażliwy, ale w głębi ducha liczył na zapewnienie o inteligencji. Ta była w jego życiu pewną stałą, cechą, na której mógł polegać. Empatii musiał się nauczyć i wcale nie przychodziła mu ani z łatwością ani w oczywistych sytuacjach. Zamiast odpowiedzi otrzymał anegdotę i zawtórował Celine w cichym śmiechu, obiecując sobie, że o konkrety jeszcze dopyta.
-Na ludziach znam się lepiej niż na zwierzętach, ale chętnie bym mu pomógł. - uznał, nie mogąc pohamować sympatii do kogoś, kto myślał o żywych stworzeniach tak oryginalnie i psychologicznie. Czy to Egerton nauczył Celine wrażliwości i wesołości? Poczuł ukłucie żalu na myśl o tym, jaka była zanim ją poznał - z pewnością radośniejsza, być może bardziej lekkomyślna, ale mogąca myśleć o ptakach na niebie, a nie o zimnych kamieniach w celi. Kolejne ukłucie na myśl, że nie poznałby jej gdyby nie tamta tragedia - a nawet gdyby, to pewnie nie zwróciłaby na niego uwagi, a on nie ośmieliłby się jej poznać, nauczony nieufności względem istot silnych i radosnych, a opiekuńczości i empatii względem tych złamanych. Po raz drugi w życiu miał wrażenie, że los podarował mu szczęście kosztem cudzego nieszczęścia: najpierw Theo, potem Celine. I tylko Victor zachował się odwrotnie, oddalając się od Hectora tym dalej, im bardziej połamało go życie.
Czuł dziwny niepokój, ale nie potrafił jeszcze określić, czy jest związany z własnymi przemyśleniami czy czymś innym. Okolica była cicha, nieco zbyt cicha, ale przecież zawsze cenił ciszę. I choć nie lubił cmentarza, to w spokojnej alejce czuł się z Celine i synem lepiej niż na zatłoczonym Festiwalu lub na śliskim londyńskim bruku. Znaczy, czuł się lepiej przed chwilą, a teraz...
...teraz nie będzie o tym myślał, Celine coś mu właśnie pokazywała.
-Jak spośród nierównych muszli znalazłaś te najbardziej symetryczne? - mruknął, zerkając na jej prezenty, ale zanim zdążył odpowiedzieć na jej propozycję - coś błysnęło oślepiająco, a on - zaalarmowany - wzniósł oczy do nieba i od razu zmrużył oczy.
-Zasłońcie oczy! - krzyknął do Celine i Orestesa, zbliżając się o krok do syna aby w razie potrzeby zrobić to za niego. I wtedy zapadła ciemność, a on zamrugał, z niedowierzaniem. Kometa napawała go niepokojem na początku lipca, lśniąc nienaturalnie na niebie, ale przez minione tygodnie zdążył przyzwyczaić się do jej obecności i do blasku, jaki roztaczała nawet w najciemniejszą noc.
Ziemia zaczęła drżeć, a on mocniej złapał się ramienia Celine i podparł o lasce, przerażony, że straci równowagę. Pomimo tego, że krajobraz wokół nich wariował, przez głowę przemknęła mu irracjonalna myśl, że na randce byłoby to bardzo upokarzające.
Coś trzasnęło, a on zrozumiał, że to nagrobek.
-Orestes, nie oddalaj się! - zawołał na wypadek gdyby syn zaniepokoił się o grób matki i niechętnie puścił ramię Celine, by kucnąć i przyciągnąć chłopca do siebie. -Już, już, nie bój się. - odłożył laskę na ziemię i przytulił syna, wciąż w kucki, bo tak łatwiej było zachować równowagę i bo liczył, że to minie. Ponad ramieniem chłopca zerknął na niebo i zmarszczył brwi, widząc, że kometa zniknęła, a na nieboskłonie pojawiły się setki jasnych kropek.
-Celine, widzisz to...? - wychrypiał, mocniej przyciągając do siebie syna, złakniony zarazem jej bliskości i głosu i potwierdzenia, że nie oszalał. Myśli, z jakimi się zmagał, nie obejmowały jeszcze omamów wzrokowych, ale byłoby gorzką ironią losu gdyby uśpione blizny po klątwie rozszarpały jego psychikę akurat przed zaręczynami.
Orestes podniósł głowę.
-Tato, to spadające gwiazdy! - Hector o tym wiedział, ale nie dowierzał i w pierwszym momencie nic nie odpowiedział. -Mówiłeś, że w sierpniu spadają...
...ale nie tak - pomyślał gorzko Hector, nie mogąc pozbyć się wrażenia niepokoju, które z każdą sekundą się potęgowało i stawało się coraz bardziej racjonalne. Wiedział, że gwiazdy powinny spłonąć i zniknąć, jak wszystkie inne spadające gwiazdy - ale stawały się coraz większe.
A potem zapadła złowieszcza cisza, przerywana jedynie...
Tik-tok, tik-tok, tik-tok...
Świat, cały świat, zdawał się bębnić w rytmie ojcowskiego zegara, odmierzającego uderzenia do jego śmierci. Orestes cofnął się, a Hector z wrażenie nie zauważył od razu, że syn wyrwał się z jego objęć - jęknął głuche -nie, nie, nie - i wczepił palce we własne włosy, jakby znów samemu był chłopcem usiłującym zagłuszyć ojcowskie krzyki dobiegające z pokoju rodziców. Przez krótką, upiorną chwilę, był pewien, że Anselm Vale właśnie powrócił z martwych aby odebrać wszystko, co mu drogie.
Coś trzasnęło, a on poleciał bezwładnie z klęczek prosto na nagrobną płytę. Ojciec i Beatrice wrócili, wrócili aby go ukarać i...
...ale na niego przewróciła się Celine, a ciężar jej ciała przypomniał mu, że to nie koniec świata (prawda?) i że ma o kogo walczyć.
-Charon, osłoń Orestesa! - krzyknął, samemu oplatając ramieniem Celine, starając się asekurować ją przed wstrząsami i przed potłuczeniem się o zimną, nagrobną płytę. Gdy zapadła głucha cisza, dźwignął się z kolan i przyciągnął do siebie leżącego obok Orestesa, osłanianego przez Charona.
I wtedy coś uderzyło obok, a przez przerzedzające się kłęby dymu mogli dostrzec kręgi spadających gwiazd.
-Celine, trzymaj się blisko nas! Musimy się zbić w ciasną grupę! - pomyślał trzeźwo, sięgając do pasa. Chciał wyjąć właściwą fiolkę, ale najpierw jego palce zacisnęły się na różdżce - dostrzegł lecące w ich stronę odłamki kamieni, drobne, ale na tyle gorące i ostre, że w zetknięciu z twarzą mogły poparzyć.
-Protego! - krzyknął, chcąc osłonić siebie i skrytą za nim Celine albo obejmowanego drugim ramieniem Orestesa - działał intuicyjnie, nie wierząc do końca w powodzenie tarczy i pamiętając porażki ze szkoły, ale od paru miesięcy próbował ćwiczyć i ku jego zdumieniu tarcza rozbłysła przed nimi, silna i mocna. Z drugiej strony błysnęła magia Charona, osłaniającego ich od pyłu i kamieni za pomocą własnej magii.
-Ch... - kaszlnął, prawie gotów wydać rozkaz do ewakuacji, ale ogarnęła go przytłaczająca i przerażająca świadomość, że całe niebo spadało im na głowy, że to samo dzieje się w Dolinie Godryka, że to samo niebo rozciąga się nad Walią.
Ale to nie może trwać wiecznie.
-Stójcie wszyscy razem, osłonię nas... - wymamrotał, trochę bez ładu, drżącymi rękami sięgając po fiolkę z eliksirem ochrony. Rozlał go wkoło nich, niechętnie puszczając na moment Orestesa - tak, by krąg objął Celine, syna, skrzata i jego samego. Wkoło rozbłysła srebrzysta bariera, kilka drobnych kamyków od razu się o nią rozbiło. Upadł na kolana i przyciągnął do siebie syna, drugą dłoń po omacku wyciągając do Celine. To nie może być koniec, nie może, nie może, nie może.
-Kochamwastozarazsięskończy - wypowiedział ostatnie słowa, jedną prawdę i jedno kłamstwo, w które desperacko pragnął wierzyć.

protego udane, kara -5 (170/195)
zużywam eliksir ochrony


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]03.12.23 1:07
Podskórnie obawiała się pytania o matkę. Jej nigdy nie szukała w cmentarnej ciszy, w rześkim powietrzu napełnionym melancholią, w drzewach pochylających się ku nagrobkom, by stworzyć nad nimi cienisty baldachim, w roślinach okalających kamienne płyty i budujących życie tam, gdzie już go zabrakło. Nie chciała okłamywać malca, ale jak miała przekazać mu gorycz prawdy tak, by ją zrozumiał i nie odebrał jako wskazówkę do własnej rozmowy z duchem matki? Zamilkła na krótką chwilę, najpierw odpowiadając mu uśmiechem, ciepłym i łagodnym, aczkolwiek wprawne oczy Hectora mogły odnaleźć w nim rysę napięcia, jakby przechadzała się po cienkim lodzie, który w każdym momencie mógłby się nadkruszyć.
- Właściwie nie znałam mojej mamy - przyznała Orestesowi za moment, decydując się na szczerość, pozbawioną jednak goryczy, o której opowiadała jego ojcu, wylewając z duszy żal i płomienną niechęć, nienawiść stworzoną z grzechów pokrytych kurzem zeszłego pokolenia. - Odeszła zaraz po tym, jak się urodziłam. Ale myślę, że też tu jest i że to, co czuję w tym miejscu, może również pochodzić od niej. Nie jestem pewna. A ty? Jak ty się tu czujesz? - zapytała, szczerze ciekawa emocji Orestesa związanych z wizytami na matczynym grobie. Wychowywał się u boku Beatrice znacznie dłużej, niż ona znajdowała się w ramionach wykrwawiającej się Claire, jego więź musiała więc być silniejsza. Dziś wydawał się radosny, ale czy zawsze tak to wszystko odbierał? Spojrzała na Hectora, znów pytając bez słów, czy postępowała dobrze i nie przekraczała granic, które mogłyby zwiastować dziecięcą tragedię, i tak ją to zamroczyło, że nie zauważyła nawet surowej oceny błyszczącej w skrzacich oczach, gdy przyjmował jej powitanie i nie odwzajemniał się własnym. Dopiero kwiaty złagodziły ostre kanty samopoczucia, rozmiękczając je i wypełniając ją radością.
- Są przepiękne - odpowiedziała mu z zachwytem. - Moje ulubione. Polne kwiaty wydają mi się najszczersze, chociaż nie wiem dlaczego - promieniała, wdzięczna i zauroczona prezentem, i tym, że jakimś sposobem wybrał gatunki najbliższe jej sercu, kojarzące się z tysiącem młodzieńczych wędrówek przez pola otaczające Dolinę Godryka. Przy uprawach zawsze prężyły się świeże kolorowe pączki, łagodnie tańczące pod reflektorem słońca, a on odnalazł te wspomnienia i zaklął je w kwiaty, przygotowany i dokładny, zawsze potrafiący ją zaskoczyć - jeśli nie słowem, to gestem, a jeśli nie gestem, to swoją sympatią, swoją bliskością, oparciem, jakim się dla niej stał. Chciała odwdzięczać mu się tym samym, być obok, gdy zmagał się z trudnością, jaką musiała być dla niego konieczność odwiedzenia żony, która stała się jego więzieniem, kajdanami przytraczającymi go do innej istoty, niechcianej i obcej. Ramię owinięte wokół jego łokcia na moment zakleszczyło się nieco mocniej, przylgnęła do jego boku, biodrem dotykając do jego biodra, w ciszy przypominając mu, że cienie zgromadzone nad jego głową nie były zjawiskiem doświadczanym samotnie. Sposępniał, więc ona odpowiedziała mu uśmiechem, pochwytując jego spojrzenie i na ledwie ułamek sekundy dotykając nosem jego policzka. Orestes wciąż w tym czasie opowiadał Charonowi mity, wyjawiał skąd wzięło się imię skrzata, roztaczał przed nim widmo rzeki i cichego przewoźnika, więc Celine pozwoliła sobie na krótki, dyskretny gest, żeby odpędzić odrobinę brzemienia z ramion Hectora. Nie wyobrażała sobie, jak musiał się czuć, znosząc wizyty na cmentarzu w imię miłości żywionej do syna - to musiało być tak bardzo ciężkie, a jednak wytrzymywał to, dając dowód nieskazitelnego rodzicielskiego oddania.
- Chyba tak. Od dawna nie miałam z nim prawdziwego kontaktu - wzruszyła lekko ramionami. - Napisałam do niego po... wyjściu, żeby mu powiedzieć, co stało się z tatą. Odpisał szybko, ale się nie widzieliśmy - wyjaśniła, niepewna czy to sprawiało jej ból, czy może czuła ulgę, nie musząc spojrzeć w twarz wspomnieniom wyrytym na jego sękatej twarzy. - Przede wszystkim? Bo ja cię lubię - określiła z lisią nonszalancją, znów uśmiechnięta. Na pierwszym miejscu w sercu ojca zawsze było jej zdanie i jej szczęście. - Ale też dlatego, że jesteś mądry i potrafisz... znajdować rozwiązania. Tata lubił zadawać pytania, nawet niestworzone, i zawsze szukał kogoś, kto roztrząsałby z nim zagadki. A ty rozwiązywałeś zagadki przez siedem lat i robisz to nadal, tylko inne, głębsze, ludzkie - wymieniała bez zbędnej uprzejmości, ale szczerze i z przekonaniem, lekko zarumieniona, zapatrzona w rozwijającą się przed nimi ścieżkę. Cmentarz tonął w wieczornych cieniach, wokół nich panowała ciężka, martwa cisza przerywana szmerem głosu Orestesa i zdawkowymi odpowiedziami, które raz na jakiś czas oferował mu skrzat. Mówienie o Hectorze przychodziło jej z niesamowitą łatwością, lubiła pokazywać mu jego osobę swoimi słowami i swoją percepcją, choć płoniła się przy tym i krępowała, jeszcze nieprzyzwyczajona do tkania przed nim tych opowieści. Czy w ogóle mu się to podobało? Może niepotrzebnie tak się nad tym rozwodziła? Ale chciała, by wiedział, chciała, by widział siebie takim, jakiego widziała go ona.
Otwierała usta, by opowiedzieć mu o nieskończenie zapętlonych godzinach na plaży, które spędzała pochylona nad piaskiem i wertująca ziarenko po ziarenku, by wydostać z odmętów nabrzeża najpiękniejsze pamiątki dla ojca, jednak właśnie wtedy wokół nich rozbłysło białe, oślepiające światło, rażące zmysły. Krzyk Hectora przedarł się przez całun ciszy i alabastru, półwila zasłoniła oczy i mocno zacisnęła powieki, czując serce nagle rozdygotane w piersi do gwałtownego i przerażonego cwału. Co się stało? Co się działo? Jasność wreszcie osłabła, pozostawiając ich w ciemności, i gdy otworzyła oczy, instynktownie unosząc wzrok na niebo, jej serce zdawało się zatrzymać. Kometa zniknęła. Gwiazdy, błyszczące i poruszone, zbliżały się do nich w tragicznej parodii spełnianych marzeń, a ją owładnął tak paraliżujący strach, że nie była w stanie się ruszyć. Nie rozumiała, nic nie rozumiała. Nie potrafiąc oderwać wzroku od firmamentu, ledwo słyszała polecenia kierowane do Orestesa, szuranie kroków i cichy dziecięcy głos, gdy ojciec przyciągał go do siebie i zamykał w bezpiecznych ramionach, gotowych bronić go przed całym światem. Hector kucał przy synu, który upadł, a ona wciąż stała, otępiona poczuciem ogromnej zdrady. Wszystkim opowiadała, że kometa była dobra, że nadeszła po okropnej i złowróżbnej nocy i zatrzymała wszystkie złe omeny jak rozpostarta przed ludnością tarcza, ale jednak ich zdradziła. Jednak chciała ich zniszczyć, ukarać, i Celine nie wiedziała, czy nie przyłożyła do tego ręki. Ile cierpienia zadała wokół siebie ludziom w ostatnim czasie? A jeśli to przez nią, wszystko przez nią? Zadrżała, dreszcze ślizgały się po skórze, jasne, bezbarwne włoski unosiły się w przerażeniu, pytanie Hectora dotarło do niej z opóźnieniem, przeciskając się przez ciasno zwarte myśli.
- Widzę - odparła głucho, dygocząc w obliczu gwałtownie zbliżających się do nich punktów, powiększających się z sekundy na sekundę. Nie przybyły spełniać marzeń. Przybyły je niszczyć. - Dlaczego? - szepnęła, nie zwracając się do Hectora ani Orestesa, ale do nieba upstrzonego złym omenem, a gdy oleista cisza przerzedziła się tykaniem zegara, panika wezbrała już prawie do krawędzi jej istnienia. Zastygła i zamrożona strachem, nagle dojrzała skulonego Hectora, ciągnącego za krucze kosmyki, przerażonego. Nigdy go takim nie widziała; zbliżyła się do niego na ołowianych wręcz nogach, przypadła do jego boku i objęła go bez wahania, delikatnie wsuwając drżące dłonie między jego palce i usiłując rozsupłać je z włosów. - Hectorze - jej głos brzmiał ochryple, odlegle, ściśnięty, struchlały i niepewny. - Hectorze, spójrz na mnie - szeptała, usiłując być dzielną - dla niego i dla jego syna, który teraz go potrzebował. - Jesteś silniejszy niż te myśli - czymkolwiek były, silniejszy niż strach, do którego miał prawo i który był tak prawdziwy jak zło wylewające się z nieboskłonu, strach, który nie mógł jednak go złamać.
Wtem rozległ się huk łamanego kamienia, kolorowe odłamki szkła prysnęły z okiennych ram, ziemia zadrżała, wokół nich burzyły się fundamenty świata. Celine krzyknęła, przerażona, upadając na pobliski nagrobek i boleśnie uderzając się w bark, który zamigotał bólem elektryzująco rozchodzącym się po całym ciele. Spłoszony umysł zawył panicznie, być może zawyła i ona, draśnięta odłamkami witraży i zaraz potem otoczona ramieniem, które w histerii wydawało się mglistą przystanią, w której mogła się skulić, schować przed wszystkim, co się działo. Podmuch siły zmierzwił jej włosy, szary pył oblepił płuca, dym kładł się wokół nich jak mgła, gęsty i lepki. Przylegała do Hectora jak zlęknione zwierzę, trzęsąc się ze strachu z szeroko otwartymi oczyma, które panicznie strzelały po ich otoczeniu, poszukując drogi ucieczki, jakiegokolwiek ratunku, ale wszystko spowijała ciemność.
- Nie możemy tu być, nie możemy, ona nas zniszczy, my musimy... - plotła błagalnie Celine, choć nie mieli dokąd uciekać, gdy gwiazdy bezlitośnie uderzały w świat, nie bacząc na zgliszcza pozostawionych po sobie zniszczeń. Nic nie było bezpieczne, żaden dom, żadne pole, żadna piwnica. Błyszcząca błękitem tarcza Hectora na moment przykuła jej rozbiegany wzrok i półwila obróciła ku niemu głowę, ciasno przyciśnięta do boku uzdrowiciela, skryta pod jego ramieniem, a potem patrzyła, jak ten sięgnął do torby i rozlał wokół nich coś, co otoczyło ich połyskliwą membraną, silnym, pewnym parasolem magii. - Orestes - jęknęła cicho, jego imię pojawiło się w jej zwichrzonych myślach i odszukała malca spojrzeniem. - Jesteś cały? N-nic ci nie jest? - pytała szybko, głosem pełnym napięcia i lęku, walcząc z rozlewającą się po jej żyłach paniką, którą próbowała odegnać oddechem i zakotwiczeniem się w tu i teraz, patrząca na twarz malca, na plecy Hectora, na rozłożone szeroko ręce skrzata służącego im swoim potencjałem. Chwyciła poszukującą jej dłoń i przylgnęła do jego boku, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, choć oczy wciąż miała otwarte, patrzące na niebo płaczące gwiazdami, tak jak pod jej powiekami tliły się łzy, gorące i skapujące na policzki, pełne rozgorączkowanej trwogi. Widziała błyski gwiazd z impetem uderzających gdzieś daleko, czuła trzęsącą się ziemię, czuła też krew sączącą się z ramienia w miejscu, gdzie najdotkliwiej drasnął ją fragment pękającego szkła. To zaraz się skończy, powiedział i uwierzyła mu - dopiero po chwili rozumiejąc, co poprzedziło to zapewnienie. Jak ważne wyznanie, jak prawdziwe w obliczu zagrożenia kończącego się świata, który znali. Jak rzeczywiste i pełne nadziei. Nie na to, że nic im nie będzie, ale na to, że mieli cierpieć u swojego boku, bać się, boleć i truchleć, ciało przy ciele, serce przy sercu. Kochał ją. Zrównał ją z synem, z krwią ze swej krwi, z kością ze swej kości, z najważniejszym istnieniem jego życia, z miłością bezgraniczną i absolutną. W obliczu grozy prawda wychodziła na jaw instynktownie, wymykając się więzom rozsądku i ostrożności - a on ją kochał. Strach w jej sercu, rozdzierający duszę na strzępy, na moment przygasł, jej wnętrze zapłonęło innym ogniem, gdy sięgała rozedrganą dłonią do jego twarzy i opierała palce na jego policzku, napierając na ciepłą skórę, by zwrócił się w jej stronę i pozwolił jej na pocałunek, którym mu odpowiedziała - pełen miłości, która kryła się również w niej, oddany i nasączony niedowierzającą ulgą, drżący i pełen słoności wystraszonych łez. Orestes był obok, mógł to widzieć, ale Celine już o to nie dbała, napięcie splecione z obawą o ich życia wyplewiło z niej opory; nie chciała umierać nie pokazawszy mu, że uczucie, o którym mówił, było odwzajemnione. Jak wcześniej odpowiadała więc gestem na jego słowa, dotykiem, reakcją ciała, a gdy cofnęła się i znów ułożyła głowę na jego ramieniu, oddychała odrobinę spokojniej niż wcześniej. Wciąż kryła w sobie horror, wciąż smagał ją niepokój, ale przy nim czuła się bezpiecznie i decydowała się lgnąć do jego ciepła, bo dziś ich chronił, udowodnił, że potrafi. - Dlaczego to się dzieje? - jęknęła cicho, sięgając przez jego tors, by dotknąć również Orestesa, poszukać jego dłoni. Nie ochroniłaby go tak, jak robił to Hector, ale zależało jej na tym, by nie poddawał się przerażeniu, chociaż ona - ona nie była dobrym przykładem, nieustannie drżąc, trawiona gorączką grozy. - Mój dom... Możemy t-tam się schronić. Gwiazdy, one... Może pozwolą nam przejść, może nas nie zauważą - szeptała nerwowo. Od domu Elrica dzielił ich niewielki kawałek, ale jak wyglądała reszta Doliny, kiedy cmentarz obracał się w zgliszcza? Nadkruszony nagrobek nieopodal trzasnął i skruszył się, rozłupany wreszcie na dwie połowy uderzające w ziemię z hukiem; Celine pisnęła, kuląc się i zaciskając powieki, ale ciemność pod nimi nie była żadnym sanktuarium.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]05.12.23 2:48
Mogliby rozmawiać jeszcze długo, bo tematy nie kończyły się całej trójce.
Orestes z typową dla siebie przenikliwością spytałby się dokąd odeszła jej mama, ale nie poruszył tego tematu od razu, bo najpierw się zamyślił. Nie znała swojej mamy i odeszła, czy w taki sam sposób, jak ta jego? A może nigdy jej nie chciała? Kiedyś odejdę, krzyczała kiedyś mama podczas kłótni z tatą, a potem faktycznie wyszła i nie wróciła. Czasami wyobrażał sobie, że w tym grobie wcale jej nie ma, że zrobiła tak, jak zapowiadała i żyje gdzieś uśmiechnięta i zadowolona. Czasami bał się, że wróci i tata znowu będzie smutny. Ale podobno mama umarła, a przecież tyle osób by go nie okłamało?
Nie odpowiedział, jak się czuje, tylko wzruszył ramionami, a Hector uspokajająco dotknął ramienia Celine. To skomplikowane - mówiło jego łagodne spojrzenie, a ona nie musiała chyba tego słyszeć na głos, bo w lipcu sama miała opory przed udaniem się na grób Egertona. Cmentarze były skomplikowane i dla niego, czuł sprzeczne emocje nad grobami matki i ojca i żony. Nie wiedział nawet, jak skomplikowany stanie się dla jego syna ten cmentarz tej nocy - i że wreszcie zyska wiarygodną dla teściów wymówkę, by przychodzić tu z nim rzadziej.
Pomimo smutnych okoliczności i tremy spowodowanej wizytą na grobie ojca Celine - czy to nie ironiczne, że ostatnio stresowała się tym ona, a dziś on? - promieniał, jaśniał z każdą chwilą w odpowiedzi na jej słowa. Podobały jej się kwiaty, jej ojciec by go polubił, każdym gestem i słowem dawała do zrozumienia, że podobał się jej on. Od dawna nie czuł się tak chciany, a gdy otarła się biodrem o jego biodro zrobiło mu się cieplej.
Zaczynał czuć coś, co bardzo nieśmiało mógłby nazwać prawdziwym szczęściem—i wtedy świat zaczął się kończyć.
Wszystko działo się tak szybko, za szybko dla kalekiego wdowca, który chyba nigdy nie przestał bać się duchów. Podobno Vale'owie należeli do rodzin, które często komunikowały się z duchami, oswajając mgliste zjawy i znajdując powołanie w rozmowach z zaświatami - nikt z jego pokolenia nie wykazywał podobnego talentu, ale ani jego ani nawet Orestesa nie przerażały zazwyczaj mgliste, milczące zjawy nieznajomych. Hector bał się za to duchów, które na dobre zagnieździły się w jego sercu i psychice - bał się podążających za nim krok w krok tykania zegara, rzężenia ojca i drwiącego śmiechu żony. Choćby ich dusze rozmyły się w rzece zapomnienia, miał przerażające wrażenie, że okruchy ich pogardy pozostaną z nim na zawsze, jak ziarna zasiane w jego duszy zbyt głęboko. Że ten rodzaj duchów mści się na nim dzisiaj, doprowadzając go do prawdziwego szaleństwa w ostatnim dniu zawieszenia broni i pierwszym - po rozmowie z Elrikiem - w którym mógł zacząć planować przyszłość z Celine. Przez jeden, upiorny moment, nie był już pewien, co jest prawdą, a co wizją. Może jakaś jego część pragnęła, by rozpadająca się kometa i niepłonące w atmosferze meteoryty były tym drugim, by tylko on cierpiał, a nie cała Dolina Godryka, nie cała Anglia, nie świat. Ból zawsze miał w sobie ziarno prawdy, pociągnął więc instynktownie za loki, ale poczuł, jak coś go podtrzymuje. Dotyk jej dłoni, jeszcze realniejszy.
-To się dzieje naprawdę... - jęknął, podnosząc głowę i szukając wzrokiem Orestesa. Zanim Celine sama straciła metaforyczny grunt pod nogami, zdołała przywrócić go do rzeczywistości - ciemnej, strasznej, rozświetlanej płonącymi gwiazdami. Chwilę później podnosili się już na kolana po bolesnym upadku i trwali złączeni w panicznym uścisku, zszokowany chłopiec szlochający w jego koszulę i roztrzęsiona Celine przy ramieniu.
-Charonie, ochraniaj nas. - wykrztusił cicho, ale wyraźnie, wiedząc, że magia skrzata może być skuteczniejsza niż jego własne tarcze - ale na razie bariera stworzona z eliksiru wydawała się bezpieczna, choć był świadom, że jej działanie minie. Spadających gwiazd było tak wiele, czy wszystkie opadną do tego czasu, czy gdziekolwiek było jeszcze bezpieczne miejsce? Musieli je znaleźć, eliksir nie ochroni ich w nieskończoność. Charon pokiwał głową i wzniósł czujny wzrok w niebo, a Hector poczuł na policzku drżącą dłoń Celine, nacisk i desperację. Odruchowo zwrócił w jej stronę przepraszający wzrok, czy nie uwierzyła w jego słowa - ani te niesione potrzebą zapewnienia, że będzie dobrze, ani te płynące z głębi serca, być może zbyt pośpieszne? Zamiast pretensji lub strachu, otrzymał krótki, desperacki pocałunek. Rozchylił usta, ale był zbyt skupiony na przetrwaniu, by prawdziwie go odwzajemnić i rozpoznać ukrytą w jej dotyku ulgę - rozpoznał za to oddanie i desperację, słodkogorzkie zapewnienie, że w tej chwili byli swoi. Nie tak, miał się dowiedzieć Orestes, ale nie wiedział nawet, czy chłopiec to widział, głowę miał ukrytą w jego ramieniu i szlochał. Musiał uspokoić ich obydwoje i wiedział, że ma na to niewiele czasu - Charon mógł ich teleportować, ale widział jak bezkresne było niebo i w głębi duszy sądził, że nawet w Walii jest niebezpiecznie. Po wygaśnięciu bariery będą musieli uciekać, kryć się, nie mogą pozwolić sobie na panikę.
Najpierw spróbował okiełznać własną, odliczając ciszę pomiędzy kolejnymi uderzeniami - coś trzasnęło w grobowiec niedaleko, a on instynktownie objął mocniej Celine i syna, rozumiejąc, że apokalipsa nie ma logiki ani rytmu.
-Kometa się rozpadła, ale nie wiem dlaczego one... one powinny spłonąć po drodze, nie powinno ich tu być. - odszepnął odruchowo w odpowiedzi na jej—być może retoryczne—pytanie.
-Orestesie, nie patrz. Przytul się mocno, to zaraz się skończy, a potem opowiem ci baśń o wojnie konstelacji, dobrze? - wplótł dłoń we włosy syna, gładząc go po głowie uspokajająco.
-Celine, oddychaj. Potrzebuję cię, potrzebujemy planu. Spróbuję cię uspokoić. - poprosił, odsuwając się na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy i skierować na nią różdżkę. -Paxo horribilis - może spróbował zbyt pośpiesznie, a może - trzymając syna i wciąż będąc blisko niej - trudniej mu było o przestrzeń dla precyzji, ale zaklęciu zabrakło minimalnej mocy do osiągnięcia skutku. Nie zrozumiał tego od razu, próbując znaleźć logikę w jej nerwowym szepcie, który zamilkł po uderzeniu kamienia w nagrobek. -Celine, bariera wygaśnie za kilka minut, ale Charon teleportuje nas wtedy w bezpieczne miejsce. Musimy tylko je wybrać. - usiłował brzmieć spokojnie, zdławić przygnębiającą świadomość, że nigdzie może nie być bezpiecznie. -Wasz dom: czy ma piwnicę, najlepiej solidną i murowaną? Miejsce, w którym moglibyśmy przeczekać, które się nie zawali...? - dopytywał, ale w połowie zdania przyszło mu coś na myśl i spojrzał w stronę kościoła. Choć budynek był drewniany, pamiętał legendy, które teściowa opowiadała Orestesowi - o ukrytych tutaj katakumbach, schronieniu dla miejscowej ludności, ukrytemu nie pod kościołem, a pod jednym z grobów. Pamiętał, że Charon potrafiłby w teorii obejść strzegącą ich sekretu magię - jako skrzat doskonale radził sobie z zabezpieczeniami, które byłyby problemem dla czarodziejów. W serce wkradła się iskra nadziei.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]05.12.23 15:36
Ziemia dygotała, jakby uderzające w nią odłamki płonących gwiazd sprawiały jej ból; na horyzoncie kwitła rozmazana krwista łuna, mówiąca o tym, że gdzieś wzniecił się pożar. Oby nie u nas, błagała w duchu Celine, nie mogąc ocenić kierunku w ciemnościach, dopóki zmieszany z pyłem dym drwił z orientacji w terenie. Bała się tej czerni niby wydobytej z jej koszmarów, bała tego, co czekało za kotarą onyksowej, brudnej mgły, zniszczeń, które trawiły Dolinę spazmami i niemiarowym dudnieniem huków. Bała się, a mimo to przylgnęła do boku równie wystraszonego Hectora i objęła go ramionami, chcąc odpędzić demony, które próbowały go pochłonąć. Dygotał na całym ciele, jego wzrok wydawał się dziki, błyszczał paniką. Łagodnie podważała palce, które wczepił w swoje włosy, i rozluźniała ich chwyty, ignorując drganie własnego ciała i strach wyścielający płuca, sprawiający wrażenie, jakby nie mogła nabrać powietrza.
- Tak - odpowiedziała nerwowym półszeptem, choć to potwierdzenie sprawiło, że zdrętwiały jej mięśnie. To się działo naprawdę. Zagrożenie spadło z nieba, wgryzając się w przyjemne zakończenie festiwalu lata, jak kara, której musieli doświadczyć, by zadośćuczynić trzynastu dniom zabawy i beztroski.
Jej przytomność nie trwała długo, przerażenie w końcu prześlizgnęło się przez ostatnią tarczę i opętało świadomość. Miała ochotę zamknąć oczy i przeczekać zemstę nieboskłonu, jednak zamiast tego sarni wzrok wodził za każdym gestem Hectora, obserwując jego odwagę. Sam musiał okrutnie się bać, a mimo to stawał na wysokości zadania, ochraniał ich, trzymał ją blisko siebie, przyciskał do swojego boku i pozwalał dygotać w swoich objęciach, na koniec rozpaliwszy jej serce wątłym, lecz pełnym nadziei płomieniem. Z jego słowami wyrytymi w sercu mogłaby umrzeć, pomyślała, obok mężczyzny, który ją kochał i który o nią walczył, chociaż w obliczu zagrożenia sama była tak bezużyteczna. Nie wiedziała jaką pomoc mogłaby zaoferować, jak osłaniać jego i Orestesa, gdy każda cząstka logicznej myśli była natychmiast rozrywana przez strach. Został sam z dwójką istot, które musiał bronić, wspierany wyłącznie przez skrzata, który przytomnym, bystrym spojrzeniem taksował nieboskłon, gotów roztoczyć przed nimi kolejną tarczę. Eliksir na szczęście zdawał się wytrzymywać. Kiedy pęknięty nagrobek trysnął fragmentami rozłupanych, ostrych kamieni, te osunęły się w dół powłoki i uderzyły o ziemię z łoskotem przepychającym dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Objęta ciaśniej, na moment zamknęła powieki, ale nie mogła utrzymać ich w dole. Przerażenie zmuszało ją do tego, by trzymać je otwarte, z dzikością zapisaną we wzroku próbowała wypatrzeć grób rodziców, jednak dym był zbyt gęsty, a oni znajdowali się zbyt daleko. Czy też ucierpiał? Czy kometa zmiażdżyła skromną płytę i zaśmiała się nad zgliszczami? Wczepiła dłonie w skrawki koszuli Hectora, z trudem ogniskując na nim spojrzenie, gdy do niej mówił. Potrzebuję cię. Miałaby go zawieść? Rozczarować, gdy tak otwarcie prosił ją, by przy nim została, przezwyciężając lepkie sidła paniki? Odetchnęła głęboko, krótszy wdech, dłuższy wydech, przytrzymanie płuc bez powietrza przez kilka sekund i znów to samo, od nowa, aż część przerażenia ustąpiła i świat wokół niej przestał kołysać się w posadach. Wciąż się bała, ale patrzyła na niego z iskrą przytomności w oczach, kiwając głową, spoglądając też na zapłakanego Orestesa, który przyciskał się do boku ojca, obejmując go drżącymi ramionami. Sięgnęła do niego, przesuwając dłoń po jego głowie, łagodnie i czule, zanim wróciła wzrokiem do Hectora i zamrugała, odganiając z oczu łzy.
- N-nie udało się - szepnęła, zaklęcie zawiodło, uspokajały ją przekazane jej przez niego techniki, nie magia. Jego obecność, jego odwaga, jego siła, z której mogła czerpać. - Ale to nic, to nic, poradzimy s-sobie - nie miała pewności, czy spróbowała przekonać jego, czy siebie, ale każde chrapliwe słowo opuszczające nieco rozluźnione gardło pomagało jej zakorzenić się w teraźniejszości. Pociągnęła nosem, pochyliła się i złapała kwiaty, które upadły wcześniej na ziemię, przyciskając je do piersi, jakby mogły ochronić ją niczym bariera eliksiru rozlanego wokół niech przez Hectora. - Nie mamy piwnicy - odparła pełnym napięcia i desperacji głosem, zapłakana, próbując rozwikłać sploty myśli, żeby wydobyć z nich coś wartościowego, cokolwiek. Miała być mu wsparciem, pomocą, ale jak? Nie wybaczyłaby sobie, gdyby zawiodła go w takiej chwili. Cofnęła jedną dłoń, przykładając ją do swojej twarzy, i na chwilę skryła oczy, gorączkowo myśląc nad przystanią, w której mogliby się schronić. Chciała gnać do Elrica, sprawdzić, czy nic mu się nie stało, ale narażać dziecko na taką wyprawę? Oddychała głośno i płytko, nawet kiedy znów odsunęła ręce i odszukała nimi dłoni Hectora. - Chyba znam jedno miejsce, blisko, tutaj - zaczęła szybko, odrobinę piskliwie, próbując zmusić głos, by zabrzmiał pewniej, a brodę do tego, by przestała drżeć, ale nie potrafiła. - Pod Doliną ciągną się katakumby, stare i t-trwałe. Łatwo się w nich zgubić, ale jeśli nie będziemy się zapuszczać zbyt daleko, tylko przeczekamy to... to wszystko... to znajdziemy drogę powrotną - przełknęła kwaskowatą ślinę. Czy o to właśnie chodziło Hectorowi? Wymurowane i solidne nekropolis przetrwało niejedną próbę czasu, może przetrwa również deszcz meteorytów. - Jeden z duchów Doliny zdradził mi, jak się do n-nich dostać. Wejście jest przy grobie Ignotusa Powella... Nie, och, nie tak. Nie tak, skup się. Powella... Prevella... - jęknęła cicho, uderzając złożonymi dłońmi w swoje skronie. Nigdy nie miała dobrej pamięci, ale tym razem, naszpikowana adrenaliną, nakłoniła każdy okruch umysłu do odszukania nazwiska, aż przydryfowało do tafli świadomości i roziskrzyło jej spojrzenie mglistym cieniem ulgi. - Peverell! Ignotus Peverell. Trzeba nakreślić jego nazwisko w wyczarowanym napisie i położyć litery na kamieniu nagrobnym, t-to odsłoni przejście - odetchnęła głęboko, patrząc Hectorowi w oczy, zanim rozejrzała się dookoła, próbując rozeznać się w otoczeniu. Chmury pyłu i mętnego dymu jeszcze nie opadły, ale pobliskie nagrobki, ich zdobienia, mówiły co nieco; na jednej płycie utrzymała się mała rzeźba ze zwykłego kamienia przedstawiająca puchacza i wiedziała, że tu leżeli państwo Windholm, a od tego miejsca do grobu strzegącego podziemnych krypt nie było daleko. Drżącą ręką wskazała na kierunek, w którym spodziewałaby się odnaleźć mogiłę Peverella. - Leży gdzieś tam, tak mi się wydaje - dodała chrapliwie, nie chcąc sobie wyobrażać, że to, co miało być bezpieczną kryjówką, mogłoby zatrzasnąć się na ich ciałach jak sarkofag, karząc ich powolną śmiercią pod powierzchnią. Ciemną, ostateczną, samotną; strach znów podszedł jej do gardła i wczepił się w krtań, żołądek zawirował, a ciało zadygotało, jednocześnie zimne i przejmująco gorące, jakby płonęła od środka lodowatym ogniem lęku. Odchyliła głowę, żeby spojrzeć na niebo przecinane srebrnymi smugami nieskończonej jeszcze tragedii i mimo że meteoryty zdawały się uderzać gdzieś dalej, wciąż czuła rozchodzące się pod nimi dreszcze obolałej ziemi, czuła swąd palących się domów, zagród czy drewnianych płotów. - Elliemu nic nie jest, prawda? Nic mu nie jest? I Primie, i Susanne, i Artiemu, i... - spytała błagalnie, z gardłem wyschniętym na wiór, zwracając przerażony, błyszczący łzami wzrok na Hectora.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]05.12.23 20:30
Czuł na swojej piersi łzy syna i drżące, kobiece dłonie, słyszał urywany płacz Orestesa i paniczny oddech Celine. W takich sytuacjach empatia przychodziła nieprzewidzianą falą, nieodczuwaną w szkole, ale pamiętaną z dziecięcego domu—paniczny żal, ukrywany pod rytmicznym oddechem i skutecznie powstrzymywane łzy, bo strach i płacz tylko wszystko pogarszały. Dysocjacja to normalna reakcja na szok—powtarzał sobie po śmierci Beatrice i możliwe, że gdyby był sam, to znów zapadłby się w bezbarwną obojętność, schował za znajomym murem. Nie mógł, obok siebie miał dwie zdane na niego (i Charona) istoty, a zmartwienia, które wobec nich odczuwał nie dało się zamknąć za szklaną szybą. Odzywało się gorące i parzące, jak niegdyś lęk o Victora.
Póki od świata i meteorytów odgradzała ich bariera, chciał im jakoś ulżyć. Z umiarem używał zaklęć uspokajających na Orestesie, te wydawały się zbyt silne, ale w Celine chciał mieć partnerkę—zdolną oddychać, pomóc planować ucieczkę. Znała Dolinę Godryka jeszcze lepiej niż on, który pomimo wielu obiadów spędzanych u teściów wciąż był tu gościem. Była zwinna, była szybka, gdyby coś mu się stało nie zostawiłaby jego dziecka...
Odepchnął od siebie tą myśl, ale niedostatecznie szybko, by nie zakłóciła skupienia przy rzucaniu zaklęcia. Przeważnie musiał orientować się sam, że Paxo nie zadziałało, tracąc cenne sekundy na obserwację źrenic i drżących ust pacjentów — ale Celine wyręczyła go w tym sama, czy pamiętała z ich sesji, ze lubił wiedzieć? Ze zdumieniem zauważył, że oddychała wedle ustalonego w trakcie terapii rytmu, że sama próbowała wziąć się w garść.
-Celine... - chciał spróbować od nowa, ale najpierw pozwolił jej mówić. Rozszerzył oczy, gdy opowieści teściowej znalazły swoje odbicie w słowach Celine. -Wiesz, gdzie ten grób? Charon... Charon mógłby nas tam zabrać. Wyjście też znajdzie. - obawiał się trochę o stan wejścia, ale skrzaty były w stanie obchodzić takie przeszkody i teleportować się pomimo magii. -Orestesie, zwiedzimy dziś miejsce z legend babci... - położył dłoń na główce syna, palce jego i Celine splotły się na moment wśród dziecięcych loków.
Podążył za wzrokiem Celine, grób chyba faktycznie był niedaleko - ale serce ścisnęła mu bolesna niepewność, czy zdoła tam dobiec. Jak dobrze, że przypadł mu w spadku skrzat, a nie galeony!
Galeony przypadły Victorowi. Przygryzł wargę, mocno, łudząc się, że wiedziałby gdyby coś mu się stało. Wiedziałby, prawda? Nie miał jednak podobnej więzi z siostrą, a gwiazdy spadały nad Doliną Godryka. Zamrugał, wdech-wydech, czując się bezsilnym jak nigdy. Widok nieba musiał wzbudzić podobne myśli w Celine, jej oddech stał się bardziej nierówny, a w powietrzu rozbrzmiało płaczliwe pytanie. Pokręcił lekko głową i mocniej przytulił syna, nie teraz.
-Prawda. Wszyscy poszli do piwnicy i my też pójdziemy do piwnic. - oznajmił kategorycznie, tłumacząc to nie tyle jej, co obecnemu przy nich dziecku. Spojrzał na nią boleśnie, świadom, że kłamie i że ona o tym wie.
-Jeszcze raz, dobrze? - z niepokojem spoglądał na krew na jej ramieniu, na nowe siniaki, ale te rany wydawały się płytkie w porównaniu z głębokim szokiem, jaki wzbudzało w nich walące się niebo. -Paxo maxima. - przezornie, jakby nie ufając samemu sobie, sięgnął po łagodniejszą formę zaklęcia. Przyglądał się jej czujnie, tym razem odnajdując prawdę w jej oczach - i wysilił się na blady, ale bardzo smutny uśmiech.
-Charonie, zaraz bariera osłabnie. Teleportuj wtedy naszą trójkę pod grób Ignotusa Peverella. - poprosił cicho skrzata i pozostało już tylko czekać i żałować, że nie miał przy sobie większej ilości eliksirów ochrony. Co działo się z jego pracownią, z jego domem, który obiecał Celine i Elricowi? Z Rhyl, z którym zdążył się tak zżyć? Czy Irlandia też przeżywała tragedię, a może Theo wciąż bawił się na Festiwalu? Wzniósł oczy ku niebu, upiornie pięknemu, szukając w duchu odpowiedniej modlitwy, bo tylko to mu pozostało.
Zeus, pan niebios i piorunów.
Zeus, który zabił własnego ojca.
Zeus, który też tkwił w nieszczęśliwym małżeństwie.
Zeus, który nie potrafił ochronić własnych kochanek przed gniewem Hery i którego syn został kaleką, tworzącym przedmioty z ognia i odłamków gwiazd.
Pomocy. Łaski.
Furie nie mogły się o niego upomnieć, nie dziś, nie dziś. Przepowiednia Cassandry została okupiona życiem wróbla, a wron wykrakanych przez Milicentę nigdzie nie było widać. Nie dziś. Oczy miał szkliste, ale czujne. Nie dziś.
-Zaraz będzie cicho i opowiem wam baśń o królu piorunów, dobrym i miłosiernym. - wyszeptał, pieczętując niemą transakcję. Nie będziesz w niej okrutnym bogiem ani nieszczęśliwym mężem i synem, a Orestes pokocha cię, wskrzeszając wygasłą wiarę naszych przodków. - błagał niebo w myślach, bo tylko to mógł niebu zaoferować. Bariera zamigotała, a on rozluźnił lekko ramiona, mając nadzieję, że ostatnie minuty działania eliksiru nie oznaczają, że zginą tutaj wśród grobów—że Charon ich nie zawiedzie.


rzut, moc >120, leczę 5+10 (za moc) + 25 (wartość L)=40 obrażeń psychicznych Celine!


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]05.12.23 22:20
Nie wiedziała w jaki sposób Charon mógłby rozwikłać arterie wilgotnych, spowitych ciemnością korytarzy katakumb i odnaleźć wyjście, gdyby za którymś zakrętem zgubili drogę, ale skoro twierdził tak Hector, była przekonana, że skrzat tego dokona. Magię tych stworzeń poznała głównie przez pryzmat wygodnej teleportacji, nie wiedziała jednak, czy w tych zdolnościach istniały jakieś granice, czy rządziły nimi jakieś zasady. Jedno było jasne - nigdy wcześniej nie była bardziej wdzięczna za skrzacią obecność u boku, jak właśnie dzisiaj, nie dlatego nawet, by samej wydostać się z tarapatów, ale dlatego, że wiedziała, że w razie najgorszego niebezpieczeństwa Hector z Orestesem byliby bezpieczni.
- Pod wierzbą, niedaleko grobu, który wygląda jak strzelista wieża - wyjaśniła natychmiast, wodząc wzrokiem pomiędzy nim a Charonem, mówiąc już do nich obu. Jej oddech spowalniał - nie tylko dzięki ćwiczeniom, które pokazał jej już w maju, ale także dzięki nikłym poczuciu przydatności. Wielu mieszkańców Doliny wciąż uważało istnienie katakumb za bajki, historie wymieniane przez podekscytowaną młodzież próbującą dostać się do środka, by umknąć przed oczami świata, i gdyby nie życzliwość ducha, dziś nie przydałaby się na nic, polegając tylko na sile Hectora. Imponowało jej to, jak bronił ich przed rozszalałym żywiołem, po raz kolejny pokazując jej nową stronę samego siebie, niesamowitą, niemalże heroiczną. Odwaga nie równała się przecież brakowi strachu, była postępowaniem pomimo niego, a to właśnie robił, sięgając po migoczące błękitem tarcze i rozlewając dokoła pracę własnych dłoni. - To podłużna płyta, t-trochę popękana, chyba z runami po bokach. Na górze ma dziwny trójkąt - dodała, boleśnie obijając zęby, gdy mięśnie znów przeciął spazm lęku i szarpnął za szczękę, ale zignorowała promieniujący wzdłuż żuchwy ból. Właściwie wręcz ją trzeźwił, masochistycznie oferując ulgę tam, gdzie zawiodło pierwsze zaklęcie. Nie z jego winy; nie dość, że zmagał się z własnym lękiem, to niósł na swoich barkach brzemię nieodważnego życia dwóch innych osób. By bez trudu tkać magię w takich okolicznościach, musiałby zakradać się poza granice człowieczeństwa, mieć w sobie okrutną niewrażliwość - a wiedziała, że nie był taki.
Ujęła jego dłoń, wspólnie gładząc głowę Orestesa. Jak dobrze, że byli tu dziś wszyscy razem, nie wyobrażała sobie przerażenia, które uderzyłoby w Hectora, kiedy znany im świat stanąłby na pograniczu istnienia, a u jego boku z jakiegoś powodu zabrakłoby syna. - Mnóstwo tam nieodkrytych skarbów - zapewniła malucha, choć mimo prób zapanowania nad melodią głosu, ta wciąż brzmiała nerwowo, wysoko. Żadna obietnica poszukiwania zapomnianych bogactw nie była w stanie wymazać strachu na dźwięk grzmotów meteorytów, ale mogły przekierować jego myśli na łatwiejszy do zaakceptowania tor przynajmniej odrobinę, jak okruszki prowadzące go ku schnącym łzom. Odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z jego czoła, a odsunięta potem ręka zadrżała, jakby długo tłumiła w sobie lęk rezonujący w mięśniach i ścięgnach, wyłącznie dla dobra Orestesa. Omamił ją strach nie tylko o Dolinę Godryka i Anglię, ale też o bliskich, strach głębszy i bardziej przejmujący, ciężki jak ołów zastygający za mostkiem. Hector wiedział, że dostrzegła jego oszustwo, a ona wiedziała, dlaczego się na nie zdecydował. Czy Prima miała piwnicę? Czy mieli ją Susanne i Artemis? Elric jej nie miał (to twoja wina, Celine, wyrzucała sobie w absurdzie przejętych myśli), co do reszty nie była pewna, licząc jednak, że jeśli nie schronili się we własnych podziemnych pomieszczeniach, skorzystają z takich u sąsiadów. Tylko że Prima nie miała sąsiadów! Niemal jęknęła, gdy dotarła do niej ta świadomość, ale w porę przycisnęła dłonie do ust i stłumiła w sobie skowyt przerażenia, znów coraz bardziej rozbieganym i zdziczałym spojrzeniem próbując nadążać za ruchami Hectora. Ufała mu i jego magii; duchy odpowiedziały na jego wołanie i ubrały zaklęcie w wiązkę świetlistej mocy, otulającej jej drżące ciało jak koc, rozmydlając szramy paniki na krańcach świadomości, aż te ustąpiły pod naporem czaru tak silnego, jakby Hector podświadomie próbował zrekompensować jej pierwszą nieudaną próbę. Tętent jej serca wreszcie spowolnił, myśli, wcześniej zwichrzone i pozbawione porządku, stały się wyraźniejsze.
- Dziękuję... Och, tak, teraz zadziałało - westchnęła cicho, wpatrując się w niego z wdzięcznością i ciepłem, chociaż nie potrafiła wykrzesać z siebie uśmiechu, opuszką palca dotykając za to kącika jego ust, smutnie uniesionego ku górze, bezbarwnie, z przejęciem. Ile gwiazd miało jeszcze uderzyć w ziemię? Ile zniszczeń miało wokół nich wykwitnąć? Obawiała się tego, co stanie się zaraz po utraceniu mocy przez eliksir, ale Hector już wydawał skrzatowi polecenia, kreśląc przed nią zarys planu. Trzeźwość trzymanej na pulsie ręki nieustannie zaskakiwała; był jak rycerz, który walczył z trawiącą ziemię apokalipsą, nie uginając się pod jarzmem żywiołu, tylko przekuwając swoje talenty w oręż do pojedynku z niesprawiedliwym losem. - Hectorze - odezwała się po chwili, odnajdując jego szkliste tęczówki. Wciąż się bała, ale podarował jej ulgę, a za ulgą podążył skrawek logicznych myśli. Półwila sięgnęła do kieszeni sukienki, wydobyła z niej obity w drewno kwadrat o obłych kantach i ułożyła przedmiot na kołysce rozłożonych dłoni. - Ten kompas zawsze pokaże drogę do bezpiecznego miejsca, jest magiczny. Gdybyśmy nie dotarli do katakumb z jakiegokolwiek powodu i musielibyśmy szukać innego miejsca... Mogę nas nawigować, albo dać go Charonowi - zaoferowała i uniosła wieczko. Wskazówka poruszyła się pod szklistą kopułą, kluczyła przez chwilę to w lewo, to w prawo, aż zatrzymała się, wyznaczając kierunek pomiędzy pokruszonymi mogiłami ku najwyższemu cmentarnemu drzewu. - Zobacz. Grób Peverella jest właśnie w tę stronę - uzmysłowiła sobie, przysunąwszy kompas bliżej niego, a w sarnich oczach zatliła się kolejny okruch nadziei. Drgnęła, kiedy zanikająca bariera zamigotała, czując napięcie gromadzące się w ciele. Za zasłoną magii byli bezpieczni, za chwilę czeka ich jednak kolejna próba. - Wszystko będzie dobrze - szepnęła, chwytając kompas jedną ręką, drugą sięgając do dłoni Hectora, żeby spleść z nim palce.

[bylobrzydkobedzieladnie]


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 06.12.23 9:45, w całości zmieniany 1 raz
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]05.12.23 23:19
Charon utkwił w Celine badawcze i przenikliwsze niż zwykle spojrzenie, zapamiętując jej słowa. Nie znał tych terenów, a dziewczyna - choć nie podobała mu się jej aura - okazała się użyteczna.
Hector słuchał jej równie uważnie, jak obserwował - spazmy lęku, tak bardzo znajome po ich pierwszych wizytach. Rany, które na zawsze pozostaną bliznami na duszy dziewczyny o idealnym ciele i porcelanowej twarzy. Na pękniętej porcelanie zawsze było widać rysy, przypominające o tym, jaka jest delikatna — ale nie w urodzie półwili, posągowo pięknej dla świata. Posągi nie mają uczuć, posągi nie drżą ze spazmów lęku, nie mają nawrotów choroby. Będę ją kochał nawet, jeśli nigdy nie wyzdrowieje — obiecał Elricowi, choć wierzył, że zdrowiała. Tylko dlaczego zawsze bała się przy nim, dlaczego zawsze działo się coś strasznego ilekroć opuszczali mury gabinetu? Najpierw bał się, że widmo wojny na rannym ciele lub bogin zakłócą postępami jej terapii, ale teraz działo się coś stokroć gorszego. Coś, co będzie nawiedzać w koszmarach również jego. Ludzie potrafili osiwieć w jedną noc pod wpływem takiego stresu, jemu nie wychodziły nawet zaklęcia, w których był mistrzem, Orestes przeżywał kolejną traumę, a jak to wpłynie na nią? Widział, jak się starała, ale wiedział, że niektórych reakcji wstrząśniętego ciała nie można opanować. Widział, jak szczękają jej zęby i domyślał się, jak musi boleć napięta żuchwa. Na chwilę odłożył różdżkę, by wyciągnąć dłoń i ostrożnie, ale mocno chwycić Celine za przegub, zakorzenić w rzeczywistości. Czy czuła się klaustrofobicznie pod kopułą płonącego nieba i kopułą utkaną z eliksiru? Jestem tutaj, musimy być tutaj, musimy być tu razem. To nie była cela, choć ta rzeczywistość była równie koszmarna.
Cofnął dłoń zanim zostawiłby ślady i sięgnął znów po magię, tym razem skutecznie.
-To dobrze... - uśmiechnął się blado, żałując, że zaklęcie nie wpłynie równie skutecznie na dziecięcy organizm. Usta drgnęły lekko, gdy ich dotknęła. Czy potrafiła przejrzeć przez jego maskę sztucznej odwagi, jego kłamstwa, jego pozory normalności? Lęk, że ta noc nigdy się nie skończy?
Z ciekawością zerknął na magiczny kompas, widząc, że wskazówka wariuje, pokazując każdy kierunek świata. Na drodze do grobu Peverella zatrzymywała się jednak, co jakiś czas, nieco dłużej.
Coś gruchnęło niedaleko kolejnego grobu, pył uniósł się nad ziemię. Część doleciała nawet do bariery, odbijając się o tarczę utkaną z eliksiru. Wzdrygnął się, wdzięczny Zeusowi i Furiom, że cel ich drogi jest gdzie indziej. Tik-tok, gwiazdy spadały nadal.
-Orestesie, bądź dzielny. Zaraz zwiedzimy podziemia. - szepnął, biorąc syna i Celine za ręce. -Teraz. - szepnął, widząc jak bariera migocze coraz bardziej. Laskę usłużnie chwycił Charon, wyciągając drugą dłoń by teleportować całą trójkę pod grób Peverella. -Celine, prędko! - puścił jej dłoń, by pozwolić jej wyczarować napis - samemu wyciągnął różdżkę, wzorem wznoszącego dłonie do nieba skrzata, by asekurować ich w razie kolejnych odłamków.
Zdążyli.
-Charonie, zabierz tam Orestesa! - zakomenderował, gdy tylko przejście się odsłoniło. Potem lekko pchnął w tamtą stronę Celine, zwinną i szybką, by wsunąć się za nimi - prędko, choć okupił bieg po schodach grymasem bólu i tępym pulsowaniem w nadwyrężonej nodze. Na koniec zachwiał się, prawie upadając w ramiona Celine - ale choć serce stanęło mu w gardle, to schody zadawały się stokroć bezpieczniejsze od pozostawania pod otwartym niebem. Przejście zamknęło się za nimi i choć zapadł półmrok, to ciemność - wolna od błysków - przynosiła ulgę, a korytarze wydawały się na tyle solidne, by nie grozić osunięciem, przynajmniej nie natychmiast. Ta noc musi się skończyć, gwiazdy nie mogą spadać w nieskończoność - a dopóki nie ucichną, oni pozostaną tutaj, skryci przed światem i gotowi teleportować się z pomocą Charona na wypadek gdyby zagrożenie dotarło nawet do ich kryjówki.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12123-hector-vale#373184 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Kościół z cmentarzem [odnośnik]06.12.23 0:31
Wolała bać się przy nim - bo u jego boku strach nie był straszny, nie był też labiryntem pozbawionym wyjścia, gdy obecność Hectora, zupełnie jak mityczna nić księżniczki Ariadny, potrafiła wyprowadzić ją ze szkarłatu zamrożonej pod powiekami paniki. On jeden jej nie oceniał ani nie potępiał. On jeden rozumiał. Być może los zdawał sobie z tego sprawę i właśnie przez to sprowadzał na nich nieszczęścia i trudności, gdy próbowali zachłysnąć się normalnością i miło spędzić czas - bo wiedział, że przy nim była bezpieczna? Przygoda pośród szmaragdowych żywopłotów nie mogła jednak równać się kataklizmowi szybującemu z kopuły nieba, dziś niebezpieczeństwo, w którym się znaleźli, pragnęło prawdziwie ich skrzywdzić, zamiast doświadczyć zaledwie okropieństwem boginów. Spojrzała w dół na dłoń okalającą jej przegub, a gdy poczuła ścisk, spomiędzy dygoczących warg uleciało sapnięcie podszyte jękiem, cichym, drżącym i niekontrolowanym. Doskonale wiedział jak tymczasowo sprowadzić ją z powrotem. Ból skutecznie wyrywał ją z lepkich sideł histerii; rozgrzana dotykiem skóra zapłonęła, wbrew rozsądkowi - przyjemnie, odwracając jej uwagę od cmentarnej ruiny, dopóki nie sięgnął po różdżkę i ponowił próby zaklęcia, tym razem decydując się na nieco słabszą wersję paxo. Wtem szarpiąca za włókna psychiki panika zelżała. Pisk krwi wdzierający się przez membranę bębenków odpłynął. Znów mogła odetchnąć, pomimo strachu czując się na siłach, by być mu towarzyszką. Na to zasługiwał, nie powinien być pozostawiony samemu sobie ze szkicem najbliższych minut, a ona zmarnowała dość czasu na czcze drżenie w nieskładnej kakofonii myśli.
Bariera osłabła i cierpiący świat rozmył się w smudze teleportacji, kiedy Charon przeniósł ich prosto pod grób Peverella. Wiatr targał gałęziami wierzby, z oddali dobiegały krzyki poruszonych sąsiadów, niektórzy nawoływali o pomoc w gaszeniu płonących części domów, inni wołali w poszukiwaniu najbliższych, którzy w trakcie uderzeń okruchów komety przebywali na zewnątrz. Kiedy otworzyła oczy, mieli przed sobą popękaną płytę z wyżłobionym nazwiskiem. Runy okalały wyższą ramę, trójkąt wypełniony okręgiem i podłużną linią zdobił nagrobek na szczycie, tak jak zapamiętała. Celine spojrzała w bok, by upewnić się, że Hector i Orestes wciąż są obok, po czym wepchnęła kompas do kieszeni i wyjęła różdżkę, bez zastanowienia kreśląc w powietrzu litery z zimnego ognia, migotliwego i czerwonego jak jej własny. Uformowane w nazwisko Peverell iskry opadły zgodnie z ruchem grenadillu, dotykając kamienia, który zgrzytnął i skrzypnął, z leciwym stęknięciem odsuwając się na bok, żeby odsłonić przed nimi spowite cieniem przejście do katakumb. - Szybko - rzuciła z napięciem. Różdżkę wciąż trzymała przed sobą, inkantując ciche lumos, by rozświetlić im drogę, i sięgnęła do tyłu, z dłonią splecioną z dłonią Hectora podążając w dół schodów. Stopnie były zdradliwe, szczególnie dla niego, poruszającego się bez laski, wspierającego się wyłącznie na ich bliskości. Adrenalina mogła pomóc, ale czy pomagała? Czy uśmierzała pulsujący w nodze ból? Wydawało jej się, że dostrzegała przebłyski dyskomfortu, kiedy obracała się, by spojrzeć na niego przez ramię, a gdy zachwiał się u dołu schodów, błyskawicznie znalazła się bliżej, ujmując go pod łokcie i pozwalając mu się na niej oprzeć. - Już dobrze - szepnęła cicho, bez wzgardy lub rozczarowania, ale z czułością. Charon podał mu laskę, a Orestes znów wtulił się w ojca, zapłakany i przestraszony. - Jesteś cały, rycerzu? - zwróciła się do niego Celine, pochylając się lekko, by na niego spojrzeć. - Nic nam nie grozi - nie była pewna, czy sama w to wierzy, ale musiała przynajmniej sprawiać takie wrażenie, by ukoić rozgorączkowane nerwy chłopca. Błysk wydobywający się z jej różdżki oświetlił stare kamienne ściany, w powietrzu czuć było wilgoć i stęchliznę, z góry wciąż dobiegał ich łoskot zniszczeń, ale choć z sufitu opadał pył, ściany wydawały się stabilne i bezpieczne. - Kiedy to się skończy... Muszę znaleźć Elrica. Nie wiem czy był w Weymouth, czy został w domu, ale chyba wolałby odpocząć po pracy - a jeśli tak, to jest duża szansa, że... Że jest w Dolinie - tuż obok, tak blisko i jednocześnie tak daleko. Obejrzała się na zacienioną drogę powrotną, jakby czekała na to, aż płyta znów się rozsunie i brat wślizgnie się do środka, ale to nie następowało, wrota pozostały zamknięte. - Jeśli wolisz zabrać go do Walii, poszukam Elrica sama i potem was znajdę... Nie martw się - zapewniła niespokojnie, lekkim ruchem głowy wskazując na Orestesa, kiedy znów poszukała wzroku Hectora. Bezpieczeństwo syna było jego priorytetem i gdyby nie strach o brata, na pewno od razu dołączyłaby do nich w przystani parterowego domu, jednak musiała go znaleźć, upewnić się, że nic mu się nie stało, i pomóc mu, jeśli... Nie, nie chciała myśleć o tym, że mógł doznać krzywdy lub gorzej, odpychała więc od siebie to złowrogie widmo, oddychając głęboko i przysiadając na zimnej kamiennej posadzce.
Przeczekiwali gwieździstą zgubę w stabilnych katakumbach, wypełnionych fantazją baśni, jaką opowiadał - o cierpliwym bogu, którego elektryzująca błyskawica dała początek całej magii, wplatając się w losy śmiertelników czczących go za niesamowite błogosławieństwo. Hector miał dar, malował słowami niestworzony świat, w który nawet ona zasłuchała się z nadzieją i ulgą, zdekoncentrowana od okropnych dźwięków dobiegających zza nagrobnej płyty. Ile to trwało? Zanim symfonia gwiazd zamilkła, pozostawiwszy po sobie głuchą ciszę ludzkich lamentów? Nie była pewna, siedząc obok Hectora z głową opartą na jego ramieniu i z dłonią zamkniętą na dłoni Orestesa. Jego łzy w końcu wyschły, rozwiewając się niemal równocześnie z ponurym spokojem dobiegającym z powierzchni. Odczekali jeszcze chwilę, upewniając się, że deszcz meteorytów rzeczywiście musiał się skończyć, i wspięli się z powrotem po stromych schodach, wychodząc w objęcia zniszczonej nocy. Wiele budynków doznało zniszczeń, ludzie kręcili się po ulicach, niektórzy wciąż dogasali pożary, inni odgruzowywali fragmenty zawalisk albo zapędzali wystraszoną trzodę z powrotem za zmaltretowane płoty. Hector z Orestesem nie wrócili do Walii - mężczyzna, jej mężczyzna, zadecydował, że razem z nią poszukają Elrica i owładnęła nią tak silna wdzięczność, że niemal ugięły się pod nią kolana. Charon przeniósł ich więc w pobliże domu na rozdrożu, by z sercem podchodzącym do gardła i dłonią drżącą w dłoni Hectora mogła zawołać imię brata, raz, potem drugi i trzeci. Gwiazdy nie mogły jej go odebrać. Żadnego z nich.

zt x2 scared


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455

Strona 13 z 13 Previous  1, 2, 3 ... 11, 12, 13

Kościół z cmentarzem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach