Plac główny
AutorWiadomość
Plac główny
Na głównym placu wioski znajduje się świeżo postawiony pomnik ofiar wojny. Pomimo upływu czasu, pamięć o bohaterach pozostaje świeża i codziennie leżą pod nim świeże kwiaty. Naprzeciw niego stoi ławka. Gdy na niej usiąść, pomnik zmienia się w statuę wysokiego czarodzieja z okularami połówkami na nosie i różdżką wyciągniętą w górę. Albus Dumbledore, choć martwy, wciąż jest symbolem dla wielu. Stąd też ciężko powiedzieć, ile z kwiatów położyli mugole, by uczcić własnych bohaterów, a ile z wiązanek należy do czarodziejów chcących odpowiednio okazać szacunek temu wielkiemu człowiekowi.
Dziś główny plac w Dolinie Godryka stał się centrum sylwestrowego przyjęcia. Na samym środku znajduje się spora scena, na którą pomimo braku zadaszenia nie pada śnieg, zupełnie jakby napotykał po drodze niewidzialną barierę. Scena została udostępniona gościom, którzy zawczasu zgłosili chęć przedstawienia swojego talentu. Stąd na głównym placu nieustannie coś się dzieje. Porządku pilnuje spora grupa dzierżących w dłoniach różdżki policjantów. Dookoła sceny pozostawiono wiele miejsca na świętowanie.
Z głównego placu można dostrzec wszystkie atrakcje przygotowane na tegorocznego sylwestra - sporych rozmiarów lodowisko, bogaty bufet kuszący apetycznym zapachem, ukryte pod zadaszeniem stoliki oraz wypełniony skończą muzyką parkiet.
Zbliża się dwudziesta - ludzie dopiero zaczynają gromadzić się na placu. Ktoś krząta się po wielkiej scenie i zaklęciem Wingardium Leviosa próbuje ustawić sceniczne dekoracje. Z okolic parkietu dobiega dźwięk pierwszej muzyki wygrywanej na instrumentach przez zespoły dające dzisiaj koncerty. Starsze czarodziejki zajmujące się bufetem już stoją na posterunku, obdarzając wszystkich wkoło ciepłymi uśmiechami. Na lodowisku kilka par obraca się w piruetach, coraz częściej zewsząd dobiega dźwięk radosnego, beztroskiego śmiechu. Jedynym elementem psującym tę sielankę są przedstawiciele magicznej policji licznie przechadzający się w okolicy głównego placu oraz przy pozostałych atrakcjach.
Zabawę czas zacząć!
Z głównego placu można dostrzec wszystkie atrakcje przygotowane na tegorocznego sylwestra - sporych rozmiarów lodowisko, bogaty bufet kuszący apetycznym zapachem, ukryte pod zadaszeniem stoliki oraz wypełniony skończą muzyką parkiet.
Zbliża się dwudziesta - ludzie dopiero zaczynają gromadzić się na placu. Ktoś krząta się po wielkiej scenie i zaklęciem Wingardium Leviosa próbuje ustawić sceniczne dekoracje. Z okolic parkietu dobiega dźwięk pierwszej muzyki wygrywanej na instrumentach przez zespoły dające dzisiaj koncerty. Starsze czarodziejki zajmujące się bufetem już stoją na posterunku, obdarzając wszystkich wkoło ciepłymi uśmiechami. Na lodowisku kilka par obraca się w piruetach, coraz częściej zewsząd dobiega dźwięk radosnego, beztroskiego śmiechu. Jedynym elementem psującym tę sielankę są przedstawiciele magicznej policji licznie przechadzający się w okolicy głównego placu oraz przy pozostałych atrakcjach.
Zabawę czas zacząć!
Deborah nie spodziewała się, aby ten rok miał jej przynieść jeszcze cokolwiek zaskakującego. Co prawda zauważyła, że ostatnimi czasy ilość ofert występów w różnych nowych miejscach nieco wzrosła, ale tak na dobrą sprawę nie uznała tego za żaden dobry znak – ot, więcej występów równa się więcej pieniędzy, więcej pieniędzy równa się mniej matczynych zmartwień, a o to przecież i tak cały czas walczyła. Zawsze stawiała Eve na pierwszym miejscu i gdyby nie to, że podśpiewywanie w domu nie napełnia lodówek, pewnie nie ganiałaby po tylu stażach, starając się zdobyć jakiś normalny zawód. Pomimo kolosalnej radości, jaką wyciągała z czarowania głosem nawet najmniejszych publiczności, niedawno znowu nabrała irracjonalnych wątpliwości, powoli nawet planując sobie drugie podejście do stażu w Banku Gringotta. Łatwo jednak domyślić się, jak prędko zmieniła zdanie, kiedy tylko dowiedziała się o tym, że przyjęto jej zgłoszenie do występu na sylwestrowym przyjęciu w Dolinie Godryka. Dobre trzy dni po otrzymaniu tej informacji budziła się z niepowstrzymanym chichotem, kolejne trzy torturowała mamę przytulaniem i tańczeniem po kuchni, a jeszcze kolejne trzy poddawała się kolosalnej panice związanej z dobraniem repertuaru. Normalnym występem z pewnością nie przejmowałaby się tak bardzo, bo przecież niewielu gościom robi różnicę co było grane, ale tu? Istniała pewna szansa, że nieopodal sceny pojawi się ktoś z wyższych sfer, może nawet z samej arystokracji, a uszy takich ludzi zupełnie inaczej reagowały na muzykę – przynajmniej tak sobie ciągle mówiła.
Zasadniczą różnicą pomiędzy tym a innymi występami była oczywiście ilość prób. Już prawie tydzień wcześniej rozpoczęły się spotkania z kapelami i innymi muzykami, dopasowywanie stylistyki, piosenek i całej masy innych szczegółów. Każdą „atrakcję wieczoru” pytano o preferowane dekoracje, ale Debbie stwierdziła, że nie ma żadnych preferencji pod tym względem. Nie przyzwyczajono jej do posiadania aż takiej swobody ekspresji, tak więc najzwyczajniej w świecie pozostawiła decyzję organizatorom. Później dowiedziała się, że za tło dostanie swoistą mozaikę elementów związanych ze swingiem – w takim układzie spodziewała się dziesiątek puzonów, trąbek, klarnetów i tym podobnych. Ucieszyła się tym bardziej, gdy poznała miniaturowy big band, który miał odpowiadać za element instrumentalny jej występu. Wszyscy muzycy byli nadzwyczaj przyjacielscy, a co najważniejsze, znali niemal każdą piosenkę z wybranej przez Howellównę puli, a przy tym byli bardzo skłonni trochę przy nich improwizować, żeby zaznajomieni z tym rodzajem muzyki słuchacze nie uznali pokazu za nudny.
Gdy nadszedł właściwy dzień Sylwestra, nowa inkarnacja „Debbie Howell and Her Next-Door Swingers” właściwie od samego rana skrupulatnie ćwiczyła. Wynikało to z paniki, jaka opanowała Debs równocześnie z otrzymaniem informacji o byciu pierwszym punktem programu. Choć większość jej nowych znajomych doskonale wiedziała, że oznacza to otrzymanie najmniejszej publiki i pewien brak zaufania ze strony organizatorów, to sama niby-liderka wpadła w nieopisany rodzaj obsesji. Każdy pomylony dźwięk poprawiała dziesięć razy, aby wyrobić właściwe przyzwyczajenie, każdy tekst recytowała dwadzieścia razy, a powitanie z publicznością, stosownie wcześniej ułożone, przemieniała dobre trzydzieści razy – nie chciała brzmieć zbyt sztywno, ale z drugiej strony nie zadowalało jej też brzmienie zbyt luźno. Z trzeciej zaś strony bała się, że przypisana jej kapela zaraz znudzi się takim pedantyzmem i na dwie godziny przed rozpoczęciem zabawy poprzestała na standardowych próbach.
Wszystko dopięto na ostatni guzik. Udekorowana jedną ze swoich ulubionych kreacji, Debbie poprawiała jeszcze włosy i makijaż, prawie znowu poddając się panice oraz pedantyzmowi, dopóki nie zaczęto jej wołać na scenę. Multum głębokich wdechów, pocieszenia muzyków, aż wreszcie głęboki łyk z piersiówki jednego z nich – dopiero mocne whisky, po którym Howellówna musiała kilka razy odkaszlnąć, w większości odgoniło jej strachy. Chwilę po usłyszeniu swojego nazwiska wypowiedzianego przez mikrofon, wymaszerowała przed ludzi. Na nieco bladą twarz wkradł się zaskakująco szeroki uśmiech, wywołany głównie przyjemną temperaturą na scenie. Dziewczę dygnęło zgrabnie wobec grzecznych oklasków niezbyt licznej jak na ten moment publiki i obejrzało się za siebie. Nowi Swingersi zajmowali swoje miejsca, a jej przypadło kupienie im jak najwięcej czasu.
– Dobry wieczór wszystkim, ja jestem Debbie Howell i chciałabym dziś umilić wam czas kilkoma swingowymi hitami, które z pewnością sprowokują niejedną parę nóg do tańca – oświadczyła radośnie, omiatając wzrokiem większość wpatrzonych w nią mniej lub bardziej twarzy – Zaraz za mną popisywać się będą jedni z najbardziej utalentowanych muzyków, jakich miałam kiedykolwiek okazję poznać. Przywitajmy ich gorącymi oklaskami! – odsunęła się na chwilę od mikrofonu, klaszcząc w najlepsze i upewniając się, że wszyscy mężczyźni, niektórzy nawet szeroko uśmiechnięci, są już gotowi do gry. Gdzieś w międzyczasie zauważyła wędrujących jak gdyby nigdy nic policjantów, ale zamiast zmartwić się ich obecnością, tym bardziej się uspokoiła. Żaden ojciec-psychopata nie będzie w stanie jej zaatakować.
– Zaczniemy od historyjki o pewnym dzikim kocie, który… cóż, jak to dziki kot, bardzo cenił sobie wolność. Don’t Fence Me In! – powiedziała jeszcze i niedługo potem zaczęła bujać się do wygrywanej melodii. „Najgorsze za nami,” pomyślała na parę chwil przed tym, jak zaczęła wyśpiewywać jeden ze swoich ulubionych kawałków.
Wildcat Kelly, looking mighty pale, was standing by the Sheriff’s side…
Zasadniczą różnicą pomiędzy tym a innymi występami była oczywiście ilość prób. Już prawie tydzień wcześniej rozpoczęły się spotkania z kapelami i innymi muzykami, dopasowywanie stylistyki, piosenek i całej masy innych szczegółów. Każdą „atrakcję wieczoru” pytano o preferowane dekoracje, ale Debbie stwierdziła, że nie ma żadnych preferencji pod tym względem. Nie przyzwyczajono jej do posiadania aż takiej swobody ekspresji, tak więc najzwyczajniej w świecie pozostawiła decyzję organizatorom. Później dowiedziała się, że za tło dostanie swoistą mozaikę elementów związanych ze swingiem – w takim układzie spodziewała się dziesiątek puzonów, trąbek, klarnetów i tym podobnych. Ucieszyła się tym bardziej, gdy poznała miniaturowy big band, który miał odpowiadać za element instrumentalny jej występu. Wszyscy muzycy byli nadzwyczaj przyjacielscy, a co najważniejsze, znali niemal każdą piosenkę z wybranej przez Howellównę puli, a przy tym byli bardzo skłonni trochę przy nich improwizować, żeby zaznajomieni z tym rodzajem muzyki słuchacze nie uznali pokazu za nudny.
Gdy nadszedł właściwy dzień Sylwestra, nowa inkarnacja „Debbie Howell and Her Next-Door Swingers” właściwie od samego rana skrupulatnie ćwiczyła. Wynikało to z paniki, jaka opanowała Debs równocześnie z otrzymaniem informacji o byciu pierwszym punktem programu. Choć większość jej nowych znajomych doskonale wiedziała, że oznacza to otrzymanie najmniejszej publiki i pewien brak zaufania ze strony organizatorów, to sama niby-liderka wpadła w nieopisany rodzaj obsesji. Każdy pomylony dźwięk poprawiała dziesięć razy, aby wyrobić właściwe przyzwyczajenie, każdy tekst recytowała dwadzieścia razy, a powitanie z publicznością, stosownie wcześniej ułożone, przemieniała dobre trzydzieści razy – nie chciała brzmieć zbyt sztywno, ale z drugiej strony nie zadowalało jej też brzmienie zbyt luźno. Z trzeciej zaś strony bała się, że przypisana jej kapela zaraz znudzi się takim pedantyzmem i na dwie godziny przed rozpoczęciem zabawy poprzestała na standardowych próbach.
Wszystko dopięto na ostatni guzik. Udekorowana jedną ze swoich ulubionych kreacji, Debbie poprawiała jeszcze włosy i makijaż, prawie znowu poddając się panice oraz pedantyzmowi, dopóki nie zaczęto jej wołać na scenę. Multum głębokich wdechów, pocieszenia muzyków, aż wreszcie głęboki łyk z piersiówki jednego z nich – dopiero mocne whisky, po którym Howellówna musiała kilka razy odkaszlnąć, w większości odgoniło jej strachy. Chwilę po usłyszeniu swojego nazwiska wypowiedzianego przez mikrofon, wymaszerowała przed ludzi. Na nieco bladą twarz wkradł się zaskakująco szeroki uśmiech, wywołany głównie przyjemną temperaturą na scenie. Dziewczę dygnęło zgrabnie wobec grzecznych oklasków niezbyt licznej jak na ten moment publiki i obejrzało się za siebie. Nowi Swingersi zajmowali swoje miejsca, a jej przypadło kupienie im jak najwięcej czasu.
– Dobry wieczór wszystkim, ja jestem Debbie Howell i chciałabym dziś umilić wam czas kilkoma swingowymi hitami, które z pewnością sprowokują niejedną parę nóg do tańca – oświadczyła radośnie, omiatając wzrokiem większość wpatrzonych w nią mniej lub bardziej twarzy – Zaraz za mną popisywać się będą jedni z najbardziej utalentowanych muzyków, jakich miałam kiedykolwiek okazję poznać. Przywitajmy ich gorącymi oklaskami! – odsunęła się na chwilę od mikrofonu, klaszcząc w najlepsze i upewniając się, że wszyscy mężczyźni, niektórzy nawet szeroko uśmiechnięci, są już gotowi do gry. Gdzieś w międzyczasie zauważyła wędrujących jak gdyby nigdy nic policjantów, ale zamiast zmartwić się ich obecnością, tym bardziej się uspokoiła. Żaden ojciec-psychopata nie będzie w stanie jej zaatakować.
– Zaczniemy od historyjki o pewnym dzikim kocie, który… cóż, jak to dziki kot, bardzo cenił sobie wolność. Don’t Fence Me In! – powiedziała jeszcze i niedługo potem zaczęła bujać się do wygrywanej melodii. „Najgorsze za nami,” pomyślała na parę chwil przed tym, jak zaczęła wyśpiewywać jeden ze swoich ulubionych kawałków.
Wildcat Kelly, looking mighty pale, was standing by the Sheriff’s side…
Gość
Gość
Kiedy Monique dowiedziała się, że będzie mogła wziąć udział w zabawie w Dolinie Godryka w sylwestra, nie spodziewała się, że spotka ją coś jeszcze radośniejszego. Gdy jednak dotarła do niej wieść, że szukają osób do występów na wielkiej scenie, a jej zgłoszenie zostało przyjęte, myślała, że skoczy tak wysoko, aż dosięgnie chmur, z których akurat padał śnieg nad Anglią. Jednak zaraz po radości pojawiły się w jej głowie myśli bardziej ponure, bo kiedy ona ma ćwiczyć, przecież musi wymyślić choreografię, scenografię, dobrać odpowiednią muzykę. W każdej wolnej chwili, gdy tylko taką miała, zakładała baletki, aby ćwiczyć kroki, które układały się w jej głowie. Gdy tylko coś wymyśliła starała się to zapisać, późno w nocy, już po pracy do tego siadając, starając się zebrać wszystko w całość.
Kilka dni przed sylwestrem wszystko było niemal gotowe. Muzyka, kroki, nawet wymyśliła jak padać będzie oświetlenie. Przy jednej z ostatnich prób podeszła do lustra, spojrzała na siebie i niemal krzyknęła z przerażenia. Zapomniała o najważniejszym, o nowym stroju.
Paczka była w fatalnym stanie, sponiewierana, trochę pobrudzona. Baletki zszywane milion razy, również straciły swój urok. Monique musiała użyć swoje skrycie odkładane pieniądze, wybrała się do krawcowej, która pomogła jej stworzyć nową kreację, idealną na sylwestrową noc.
Była to nowa paczka romantyczna, prosta w kolorze pudrowego różu. Nie miała tyle pieniędzy, aby szaleć z ozdobami. Musiała również zakupić nowe baletki, które musiała przecież rozejść i dostosować do swojej stopy, tak aby nic jej nie przeszkadzało.
Gdy nadszedł ten najważniejszy dzień, nie mogła przestać się denerwować. Bała się, że coś pójdzie nie tak, pomyli kroki, instrumenty przestaną grać. Ojciec starał się ją podnieść na duchu, ale była tak podekscytowana tym, że w końcu będzie mogła zatańczyć dla publiczności, że aż ją to paraliżowało. Do Doliny Godryka zawitała dużo wcześniej. Zjawiła się tam razem z ojcem, który miał zająć się jej rzeczami, bo oprócz ubrań potrzebnych do występu, miała też zwykłe, ponieważ przecież chciała zostać tu przynajmniej do północy i obejrzeć fajerwerki.
Wszystko było już gotowe, odpowiedni ludzie wiedzieli jak mają zagrać instrumencie, inni wiedzieli jak przygotować scenę. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Monique przygotowała trzy tańce, może jej występ nie będzie należał do najdłuższych, ale miała nadzieję, że do jednych z ciekawszych na pewno.
Wkroczyła na scenę, czując paraliżujący strach. Ludzie stali, wpatrywali się w nią, a ona nie czuła tego od kilku dobrych miesięcy. Zapomniała już jak to jest stać na deskach przed publicznością. Ukłoniła się nisko. Dała znać organizatorom. Dekoracja, która się pojawiła była dosyć prosta. Materiał, podobny do tiulu rozchodził się ze środka “sufitu” i opadał na ziemię ze wszystkich stron marszcząc się na samym dole, sprawiając wrażenie, jakby dookoła sceny padał gęsty śnieg. Materiał miał różne kolory, od białego po jasnoniebieski, a do nich przymocowane były srebrne gwiazdki, duże i małe. Monique miała nadzieję, że nie ginie na tle tych kolorów. Dla bezpieczeństwa, założyła na głowę srebrną małą tiarę, którą również zakupiła, aby od czegoś odbijało się światło skierowane na jej osobę.
Pod oklaskami rozpoczęła swój pierwszy taniec. Gdy zrobiła pierwsze kroki, wszystkie jej zmartwienia odeszły na bok. Poczuła niesamowitą euforię, szczęście całego wypełniać jej serce i poczuła się znowu tak, jakby była w swojej sali treningowej w szkole, gdzie ćwiczyła taniec od wieczora do rana, nie bacząc na innych. Robiąc piruety wodziła po twarzach obserwatorów, szukając w nich zachwytu.
Drugi taniec rozpoczeła z podłogi. Muzyka była zdecydowanie żywsza. Ona już nie patrzyła na ludzi, zamknęła się w swoim świecie jak kiedyś. Tylko taniec i ona, to co naprawdę kochała i co sprawiało jej tak ogromną radość. Ten taniec przedstawiał historię, dla niej, była to droga do odzyskania pewności siebie, jaką przeszła pod skrzydłami Alexandra. Bardzo żałowała, że nie może on tego obejrzeć, ten taniec przecież dedykowała właśnie mu.
Przy trzecim tańcu czuła smutek, że to już koniec. Melancholijna muzyka wprawiła ją w przykry nastrój. Był to jednak smutek spowodowany ogromnym szczęściem. Żałowała, że będzie musiała zejść ze sceny, że skończy się ta dzisiejsza przygoda. Wykonując kolejne figury czuła, jak po jej policzkach spływają łzy. Sama nie wiedziała dlaczego płacze.
Dzisiejszy występ dał jej dużo radości. Kłaniała się i schodziła ze sceny ze łzami w oczach, ale z szerokim uśmiechem na twarzy. W końcu mogła zrobić to, co kochała, pokazać to innym ludziom. Miała wielką nadzieję, że zrobiło to na nich tak wielkie wrażenie, jak na niej.
Kilka dni przed sylwestrem wszystko było niemal gotowe. Muzyka, kroki, nawet wymyśliła jak padać będzie oświetlenie. Przy jednej z ostatnich prób podeszła do lustra, spojrzała na siebie i niemal krzyknęła z przerażenia. Zapomniała o najważniejszym, o nowym stroju.
Paczka była w fatalnym stanie, sponiewierana, trochę pobrudzona. Baletki zszywane milion razy, również straciły swój urok. Monique musiała użyć swoje skrycie odkładane pieniądze, wybrała się do krawcowej, która pomogła jej stworzyć nową kreację, idealną na sylwestrową noc.
Była to nowa paczka romantyczna, prosta w kolorze pudrowego różu. Nie miała tyle pieniędzy, aby szaleć z ozdobami. Musiała również zakupić nowe baletki, które musiała przecież rozejść i dostosować do swojej stopy, tak aby nic jej nie przeszkadzało.
Gdy nadszedł ten najważniejszy dzień, nie mogła przestać się denerwować. Bała się, że coś pójdzie nie tak, pomyli kroki, instrumenty przestaną grać. Ojciec starał się ją podnieść na duchu, ale była tak podekscytowana tym, że w końcu będzie mogła zatańczyć dla publiczności, że aż ją to paraliżowało. Do Doliny Godryka zawitała dużo wcześniej. Zjawiła się tam razem z ojcem, który miał zająć się jej rzeczami, bo oprócz ubrań potrzebnych do występu, miała też zwykłe, ponieważ przecież chciała zostać tu przynajmniej do północy i obejrzeć fajerwerki.
Wszystko było już gotowe, odpowiedni ludzie wiedzieli jak mają zagrać instrumencie, inni wiedzieli jak przygotować scenę. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Monique przygotowała trzy tańce, może jej występ nie będzie należał do najdłuższych, ale miała nadzieję, że do jednych z ciekawszych na pewno.
Wkroczyła na scenę, czując paraliżujący strach. Ludzie stali, wpatrywali się w nią, a ona nie czuła tego od kilku dobrych miesięcy. Zapomniała już jak to jest stać na deskach przed publicznością. Ukłoniła się nisko. Dała znać organizatorom. Dekoracja, która się pojawiła była dosyć prosta. Materiał, podobny do tiulu rozchodził się ze środka “sufitu” i opadał na ziemię ze wszystkich stron marszcząc się na samym dole, sprawiając wrażenie, jakby dookoła sceny padał gęsty śnieg. Materiał miał różne kolory, od białego po jasnoniebieski, a do nich przymocowane były srebrne gwiazdki, duże i małe. Monique miała nadzieję, że nie ginie na tle tych kolorów. Dla bezpieczeństwa, założyła na głowę srebrną małą tiarę, którą również zakupiła, aby od czegoś odbijało się światło skierowane na jej osobę.
Pod oklaskami rozpoczęła swój pierwszy taniec. Gdy zrobiła pierwsze kroki, wszystkie jej zmartwienia odeszły na bok. Poczuła niesamowitą euforię, szczęście całego wypełniać jej serce i poczuła się znowu tak, jakby była w swojej sali treningowej w szkole, gdzie ćwiczyła taniec od wieczora do rana, nie bacząc na innych. Robiąc piruety wodziła po twarzach obserwatorów, szukając w nich zachwytu.
Drugi taniec rozpoczeła z podłogi. Muzyka była zdecydowanie żywsza. Ona już nie patrzyła na ludzi, zamknęła się w swoim świecie jak kiedyś. Tylko taniec i ona, to co naprawdę kochała i co sprawiało jej tak ogromną radość. Ten taniec przedstawiał historię, dla niej, była to droga do odzyskania pewności siebie, jaką przeszła pod skrzydłami Alexandra. Bardzo żałowała, że nie może on tego obejrzeć, ten taniec przecież dedykowała właśnie mu.
Przy trzecim tańcu czuła smutek, że to już koniec. Melancholijna muzyka wprawiła ją w przykry nastrój. Był to jednak smutek spowodowany ogromnym szczęściem. Żałowała, że będzie musiała zejść ze sceny, że skończy się ta dzisiejsza przygoda. Wykonując kolejne figury czuła, jak po jej policzkach spływają łzy. Sama nie wiedziała dlaczego płacze.
Dzisiejszy występ dał jej dużo radości. Kłaniała się i schodziła ze sceny ze łzami w oczach, ale z szerokim uśmiechem na twarzy. W końcu mogła zrobić to, co kochała, pokazać to innym ludziom. Miała wielką nadzieję, że zrobiło to na nich tak wielkie wrażenie, jak na niej.
Gość
Gość
Gwiazdą dzisiejszego wieczoru była Celestyna Werbeck, gospodyni imprezy zachęcająca wszystkich do zabawy w przerwach między kolejnymi występami. Charyzmatyczna i żywiołowa piosenkarka przez całą imprezę noworoczną rozgrzewała publiczność rzucanymi – lecz poprawnymi politycznie! - dowcipami, czasem wychodziła do rozweselonego tłumu czy zaciągała na scenę pojedyncze osoby, aby przeprowadzić z nimi krótki wywiad. Ostatnie minuty należały jednak do niej, zaśpiewała jeden ze swoich najbardziej znanych utworów, aby tuż przed północą zachęcić wszystkich zgromadzonych do wspólnego odliczania i życzyć wszystkim szczęśliwego Nowego Roku.
Żadnym zaskoczeniem nie były też fajerwerki, które z charakterystycznym dla siebie hukiem wystrzeliły w niebo nad Doliną Godryka. Jasnoniebieski deszcz świateł, który zwiastował pojawienie się członków Strzał z Appleby, zdobił gwieździste sklepienie. Miotlarze poszybowali w niebo na specjalnie zaczarowanych miotłach zostawiających po sobie srebrny, blaknący z czasem szlak i wykonywali liczne akrobacje wśród wypuszczanych przez nich, zaczarowanych fajerwerków. Widowisko trwało dobrych kilka minut i zakończyło się lotem mistrzów Anglii tuż nad głowami świętujących zostawiając po sobie błyszczący się pył. Przedstawienie wynagrodzono gromkimi brawami.
Zaraz potem na scenie pojawiła się Minister Magii, Wilhelmina Tuft, która do tej pory brylowała wśród tłumu prowadząc entuzjastyczne dyskusje z wyżej postawionymi politykami również spędzającymi sylwester w Londynie.
- Witajcie, moi drodzy! - zawołała, a szmer rozmów wśród widowni ucichł. Wzrok każdego skupił się na sylwetce kobiety jaśniejącej na środku sceny w odświętnej czarodziejskiej szacie. – Na wstępie pragnę życzyć wam wszystkim, aby kolejny rok był równie – a nawet jeszcze bardziej! - szczęśliwy co poprzedni. Za nami czas pełen zmian, lecz to wyłącznie początek. Nasza wspólna praca dopiero się rozpoczyna. Czasy, w których żyjemy, zmuszają nas do podejmowania ciężkich decyzji, mam więc nadzieję, że przejdziemy przez to razem. Razem zbudujemy szczęśliwy, spokojny świat magii, aby nikt już więcej nie bał się wyjść na ulicę, by każdy mógł w spokoju pójść do pracy, odwiedzić najbliższych i nie obawiać się o ich zdrowie. - Wśród zgromadzonego na placu tłumu zabrzmiał krótko pełen entuzjazmu gwar. Ktoś zaklaskał, ktoś inny wiwatował, a na twarzy pani Minister pojawił się jeszcze szerszy, serdeczny uśmiech. - Nadszedł czas, aby wytoczyć granice, oddzielić się murem od tego, co czyni jedynie szkody w magicznej społeczności, o którą powinniśmy dbać - w końcu to właśnie magia wywyższa nas ponad ludzi słabych, mugoli! Jest mocą, którą powinniśmy się chełpić, która czyni nas niezwykłymi, potężnymi. Nowy Rok jest idealnym czasem na zapoczątkowanie wielkich zmian. Wyzbędziemy się obaw, strachu, wyjdziemy z ukrycia! Ci, którzy nie zasłużyli na magię, nie będą dyktować nam warunków. Wspólnymi siłami odpędzimy widmo wojny i na gruzach starych zasad zbudujemy nowe, lepsze, gwarantujące wolność, równość i bezpieczeństwo! - Jej słowom towarzyszyły liczne oklaski. Wszechobecni funkcjonariusze magicznej policji łypali podejrzliwie na widownię, lecz niczyje zachowanie nie wzbudzało podejrzeń, choć na twarzach niektórych zgromadzonych pojawiał się grymas zdziwienia i niezadowolenia.
– Na koniec - ciągnęła dalej Wilhelmina Tuft, a w jej głosie było tyle ciepła, że gdyby mogło, rozpuściłoby cały śnieg w Dolinie Godryka - pragnę zachęcić was do udziału w noworocznym wyścigu na łyżwach. Życzę wam, żebyście rozpoczęli ten rok samymi sukcesami. Pamiętajcie, że wszyscy jesteście zwycięzcami, a świat należy do was! Dziękuję! I raz jeszcze - szczęśliwego Nowego Roku, drodzy czarodzieje!
| Wszystkich uczestników wyścigu na łyżwach zapraszamy do zbierania się na torze przeszkód!
Żadnym zaskoczeniem nie były też fajerwerki, które z charakterystycznym dla siebie hukiem wystrzeliły w niebo nad Doliną Godryka. Jasnoniebieski deszcz świateł, który zwiastował pojawienie się członków Strzał z Appleby, zdobił gwieździste sklepienie. Miotlarze poszybowali w niebo na specjalnie zaczarowanych miotłach zostawiających po sobie srebrny, blaknący z czasem szlak i wykonywali liczne akrobacje wśród wypuszczanych przez nich, zaczarowanych fajerwerków. Widowisko trwało dobrych kilka minut i zakończyło się lotem mistrzów Anglii tuż nad głowami świętujących zostawiając po sobie błyszczący się pył. Przedstawienie wynagrodzono gromkimi brawami.
Zaraz potem na scenie pojawiła się Minister Magii, Wilhelmina Tuft, która do tej pory brylowała wśród tłumu prowadząc entuzjastyczne dyskusje z wyżej postawionymi politykami również spędzającymi sylwester w Londynie.
- Witajcie, moi drodzy! - zawołała, a szmer rozmów wśród widowni ucichł. Wzrok każdego skupił się na sylwetce kobiety jaśniejącej na środku sceny w odświętnej czarodziejskiej szacie. – Na wstępie pragnę życzyć wam wszystkim, aby kolejny rok był równie – a nawet jeszcze bardziej! - szczęśliwy co poprzedni. Za nami czas pełen zmian, lecz to wyłącznie początek. Nasza wspólna praca dopiero się rozpoczyna. Czasy, w których żyjemy, zmuszają nas do podejmowania ciężkich decyzji, mam więc nadzieję, że przejdziemy przez to razem. Razem zbudujemy szczęśliwy, spokojny świat magii, aby nikt już więcej nie bał się wyjść na ulicę, by każdy mógł w spokoju pójść do pracy, odwiedzić najbliższych i nie obawiać się o ich zdrowie. - Wśród zgromadzonego na placu tłumu zabrzmiał krótko pełen entuzjazmu gwar. Ktoś zaklaskał, ktoś inny wiwatował, a na twarzy pani Minister pojawił się jeszcze szerszy, serdeczny uśmiech. - Nadszedł czas, aby wytoczyć granice, oddzielić się murem od tego, co czyni jedynie szkody w magicznej społeczności, o którą powinniśmy dbać - w końcu to właśnie magia wywyższa nas ponad ludzi słabych, mugoli! Jest mocą, którą powinniśmy się chełpić, która czyni nas niezwykłymi, potężnymi. Nowy Rok jest idealnym czasem na zapoczątkowanie wielkich zmian. Wyzbędziemy się obaw, strachu, wyjdziemy z ukrycia! Ci, którzy nie zasłużyli na magię, nie będą dyktować nam warunków. Wspólnymi siłami odpędzimy widmo wojny i na gruzach starych zasad zbudujemy nowe, lepsze, gwarantujące wolność, równość i bezpieczeństwo! - Jej słowom towarzyszyły liczne oklaski. Wszechobecni funkcjonariusze magicznej policji łypali podejrzliwie na widownię, lecz niczyje zachowanie nie wzbudzało podejrzeń, choć na twarzach niektórych zgromadzonych pojawiał się grymas zdziwienia i niezadowolenia.
– Na koniec - ciągnęła dalej Wilhelmina Tuft, a w jej głosie było tyle ciepła, że gdyby mogło, rozpuściłoby cały śnieg w Dolinie Godryka - pragnę zachęcić was do udziału w noworocznym wyścigu na łyżwach. Życzę wam, żebyście rozpoczęli ten rok samymi sukcesami. Pamiętajcie, że wszyscy jesteście zwycięzcami, a świat należy do was! Dziękuję! I raz jeszcze - szczęśliwego Nowego Roku, drodzy czarodzieje!
| Wszystkich uczestników wyścigu na łyżwach zapraszamy do zbierania się na torze przeszkód!
Plac główny
Szybka odpowiedź