Sypialnia Theseusa
AutorWiadomość
Sypialnia
Rozległe pomieszczenie znajdujące się na pierwszym piętrze dworu. Najczęściej stoi puste, strasząc ciężkimi zasuniętymi zasłonami i chłodem wiejącym z wygasłego kominka. Dominują w nim rodowe barwy Traversów, granat i pomarańcz. Spełnia rolę sypialni najmłodszego syna pana domu, Theseusa. Kiedy mężczyzna wraca ze swojej kolejnej podróży pomieszczenie zdaje się odżywać; wszędzie porozrzucane są osobiste drobiazgi, ogień raźno płonie w kominku, a na ścianach i szafach ponownie królują myśliwskie trofea, których znaczna część podczas jego nieobecności (z polecenia pani domu) kurzy się w piwnicach. Oprócz łóżka królewskich rozmiarów najważniejszym meblem bez wątpienia jest długi stół stojący pod przestronnymi oknami - to właśnie na nim Theseus preparuje większość schwytanych stworzeń, zamieniając sypialnię w pracownię i starannie ukrywając ten fakt przed matką, która za podobne praktyki zażądałaby jego eksmisji.
Gość
Gość
Żałoba fruwająca.
Ręce drżały mu nieznacznie kiedy długimi palcami przeczesywał miękkie piórka ptaka leżącego przed nim na stole. Jaskółka błyskawica. Ciemne paciorki oczu wpatrywały się w niego martwo. Oskarżycielsko? Nie, pusto. Była piękna, zachwycała go swoją delikatnością. Jeszcze przed godziną żywa, przecinająca niebo ponad głowami ludzi. Znak podniebny. Stojąc w ciszy ogrodów patrzył jak wiruje w powietrzu, choć już wtedy coś mu się nie podobało w ułożeniu jej skrzydeł. Było coś nienaturalnego w ich ruchach. Jakaś dziwna sztywność rażąca wprawne oko. Nie mógł oderwać od niej spojrzenia.
Opadała, opadała, opadała!
A jemu szumiało w uszach, skronie pulsowały miarowo. Hipnotyzowała go aż do momentu, w którym jej drobne ciałko uderzyło o ziemię. Przysiągłby, że poczuł wstrząs pod stopami. Chwilę jeszcze stał w bezruchu, licząc w myślach do trzech. Raz, dwa, trzy. A później jeszcze do dziesięciu. Siedem, osiem, dziewięć. Na dziesięć już pochylał się nad ptakiem, klęcząc na jednym kolanie. Wydawało mu się, że drżała jeszcze kiedy przykładał dwa palce do jej białej piersi.
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła.
Chyba nie mógłby jej zostawić samej wśród topniejącego śniegu i błota, którego mokrość powoli znaczyła jego spodnie. Nic to, nic to! Zabierze ją do domu. Potrafi przecież tchnąć nowe życie w drobne ciałko, na którym delikatnie zacisnął palce, wstając z kolan. Była zbyt piękna aby zgnić na trawniku. Albo stać się pożywieniem dla wozaka, który ostatnio zdołał mu uciec do ogrodów i zaszyć się gdzieś w podziemnej norce. Byłaby straszna szkoda, gdyby miała się tak... zmarnować.
Nagła smutku kotwica.
Oderwał dłoń od piór, oplatając palcami kielich stojący na stole. Uniósł go do spierzchniętych warg, zwilżając je i topiąc gardło w strumieniu wina, którego mocny aromat przyjemnie drażnił drgające blade nozdrza. Nienaturalnie błyszczące spojrzenie ciemnych oczu ciasno obejmowało truchło ptaka, a sam Theseus sprawiał wrażenie zamyślonego. Cienki srebrny nożyk leżał u jego dłoni opartej na blacie stołu, ostrze lśniło zachęcająco. Niemal widział linie, którymi należało poprowadzić zimną stal. W jego wyobraźni były wyraźne, mocne i wiedział, że bezbłędne. Tak samo precyzyjne jak cięcie, które poprowadził nie brudząc delikatnych piór stężałą w żyłach krwią. Ważnym było aby ciało odpowiednio przestygło, ale też nie leżało zbyt długo samopas, szczególnie narażone na ciepło - wygaszony kominek nie był przypadkiem. Ptactwo miało to do siebie, że szybko się psuło, tracąc wartość dla taksydermisty, a na to nie mógł pozwolić swojej jaskółce. Pochłonięty pracą, nurzając nagie palce w śliskich wnętrznościach, całkowicie stracił poczucie czasu, zapominając o umówionym spotkaniu.
Przeklinanie piękna.
Ręce drżały mu nieznacznie kiedy długimi palcami przeczesywał miękkie piórka ptaka leżącego przed nim na stole. Jaskółka błyskawica. Ciemne paciorki oczu wpatrywały się w niego martwo. Oskarżycielsko? Nie, pusto. Była piękna, zachwycała go swoją delikatnością. Jeszcze przed godziną żywa, przecinająca niebo ponad głowami ludzi. Znak podniebny. Stojąc w ciszy ogrodów patrzył jak wiruje w powietrzu, choć już wtedy coś mu się nie podobało w ułożeniu jej skrzydeł. Było coś nienaturalnego w ich ruchach. Jakaś dziwna sztywność rażąca wprawne oko. Nie mógł oderwać od niej spojrzenia.
Opadała, opadała, opadała!
A jemu szumiało w uszach, skronie pulsowały miarowo. Hipnotyzowała go aż do momentu, w którym jej drobne ciałko uderzyło o ziemię. Przysiągłby, że poczuł wstrząs pod stopami. Chwilę jeszcze stał w bezruchu, licząc w myślach do trzech. Raz, dwa, trzy. A później jeszcze do dziesięciu. Siedem, osiem, dziewięć. Na dziesięć już pochylał się nad ptakiem, klęcząc na jednym kolanie. Wydawało mu się, że drżała jeszcze kiedy przykładał dwa palce do jej białej piersi.
Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła.
Chyba nie mógłby jej zostawić samej wśród topniejącego śniegu i błota, którego mokrość powoli znaczyła jego spodnie. Nic to, nic to! Zabierze ją do domu. Potrafi przecież tchnąć nowe życie w drobne ciałko, na którym delikatnie zacisnął palce, wstając z kolan. Była zbyt piękna aby zgnić na trawniku. Albo stać się pożywieniem dla wozaka, który ostatnio zdołał mu uciec do ogrodów i zaszyć się gdzieś w podziemnej norce. Byłaby straszna szkoda, gdyby miała się tak... zmarnować.
Nagła smutku kotwica.
Oderwał dłoń od piór, oplatając palcami kielich stojący na stole. Uniósł go do spierzchniętych warg, zwilżając je i topiąc gardło w strumieniu wina, którego mocny aromat przyjemnie drażnił drgające blade nozdrza. Nienaturalnie błyszczące spojrzenie ciemnych oczu ciasno obejmowało truchło ptaka, a sam Theseus sprawiał wrażenie zamyślonego. Cienki srebrny nożyk leżał u jego dłoni opartej na blacie stołu, ostrze lśniło zachęcająco. Niemal widział linie, którymi należało poprowadzić zimną stal. W jego wyobraźni były wyraźne, mocne i wiedział, że bezbłędne. Tak samo precyzyjne jak cięcie, które poprowadził nie brudząc delikatnych piór stężałą w żyłach krwią. Ważnym było aby ciało odpowiednio przestygło, ale też nie leżało zbyt długo samopas, szczególnie narażone na ciepło - wygaszony kominek nie był przypadkiem. Ptactwo miało to do siebie, że szybko się psuło, tracąc wartość dla taksydermisty, a na to nie mógł pozwolić swojej jaskółce. Pochłonięty pracą, nurzając nagie palce w śliskich wnętrznościach, całkowicie stracił poczucie czasu, zapominając o umówionym spotkaniu.
Przeklinanie piękna.
Gość
Gość
Bardzo rzadko zdarzało jej się na kogoś czekać. W takich momentach cierpliwość nie należała do jej najmocniejszych stron - drażniło ją spoglądanie na nieustannie uchylające się drzwi, podrywała głowę na dźwięk zbliżających się kroków i oglądała się przez ramię, gdy ktoś przechodził zbyt blisko jej stolika. Na prawdę nie lubiła czekać. Na Morganę, to ona była tą, która powinna się spóźnić i zrobić odpowiednie wejście! Marszczyła gniewnie brwi nad swoją szklaneczką rumu, intensywnie wpatrując się przy tym w zegar wiszący nad barem. W swoim liście była bardzo konkretna. Podała mu miejsce, datę i godzinę spotkania. Poszła mu nawet na rękę i przespacerowała się na Pokątną, choć wymagało to od niej znacznie więcej zachodu. Tak się postarała! A jednak czas mijał. Wskazówka zegara nieubłaganie przesuwała się do przodu informując ją, że spóźnienie Traversa wynosi już dobre czterdzieści minut. Zapomniał, cholerny gnojek. Zapomniał! Wściekłość wrzała w jej żyłach, gdy energicznie podniosła się z krzesła i ruszyła do wyjścia. Mogłaby oczywiście wrócić teraz do domu i zająć się czymś pożytecznym - od jej powrotu minęło tylko kilka dni, wciąż miała wiele spraw do nadrobienia. A jednak miała dziś na sobie wyjątkowo ładną szatę, włosy układały jej się doskonale i prezentowała się więcej niż nieprzyzwoicie dobrze. Czemuż nie miałaby się pofatygować do Norfolk? Z pewnością właściciele rezydencji Traversów ucieszą się widząc tak specyficznego gościa w progach swego najmłodszego syna! Z tą myślą i wyjątkowo paskudnym uśmieszkiem deportowała się z Pokątnej wprost na wybrzeże.
Rezydencję Traversów miała przyjemność obejrzeć sobie z bliska dwa lata wcześniej, gdy Theseus towarzyszył jej w wyjątkowo suto zakrapianej imprezie. Założył się wtedy z kimś, że zdoła wypić litr rumu na raz. I faktycznie wypił, ale nie był to jego pierwszy drink tej nocy. Po odebraniu nagrody (zdaje się były to majtki jednej z lokalnych dziwek) wdzięcznie stoczył się pod nogi panny Sheridan, która w przypływie dobrej woli postanowiła odtransportować go do domu. Ich podróż Błędnym Rycerzem obfitowała w wiele rozkoszne upokarzających Traversa przygód. Na całe szczęście młodzieniec był wtedy w tak żałosnym stanie, że nikt z podróżnych nie rozpoznał w nim szanownego lorda. Rita nie tylko dowlekła go wtedy do sypialni, ale również rozebrała i ułożyła do spania. Potem była tym wszystkim tak strasznie zmęczona, że położyła się tuż obok i błyskawicznie zasnęła. Mina Theseusa następnego ranka była warta wszystkich tych kłopotów. Rita pielęgnowała wspomnienie jego skacowanej i zszokowanej twarzy w swoim sercu i kto wie, być może kiedyś spróbuje wykorzystać je do przywołania patronusa! Wtedy to wszystko byłoby jeszcze śmieszniejsze.
W Norfolk jak zawsze niemiłosiernie wiało i śmierdziało morzem. Rita wcisnęła ręce w kieszenie płaszcza i niemal potruchtała do głównego wejścia rezydencji, by czym prędzej skryć się przed tą paskudną aurą. Drzwi niestety otworzył jej skrzat, a nie oszałamiająco piękna mamusia Theseusa. Mały sługa nie wydawał się szczególnie zainteresowany wpuszczaniem Rity do środka, ale kiedy machnęła mu przed nosem listem od panicza, musiał ustąpić. Zapominalski marynarz znajdował się oczywiście w swojej sypialni, do której Rita doskonale znała drogę (co też radosnym tonem oświadczyła skrzatowi, gdy biegł za nią po schodach na pierwsze piętro). Nie zamierzała pukać. Wręcz przeciwnie! Cicho jak cień wślizgnęła się do środka. Theseus pochylał się właśnie nad jakimś truchłem, była tego całkowicie pewna. Mimowolnie przewróciła oczyma. Tego jeszcze nie było, żeby jej towarzystwo okazało się mniej kuszące niż martwe zwierzątko!
Wciąż stąpając cichutko, podkradła się do niego bliżej, by zerknąć cóż to za istotę tym razem postanowił obdarować wiecznym życiem. Malutka jaskółka sprawiała nieco ponure wrażenie z tej perspektywy. Rita splotła ręce za plecami i przywołała na twarz wyraz uprzejmego zainteresowania.
- Mam nadzieje, że dasz mi ją w ramach przeprosin. - odezwała się wreszcie, podchodząc o krok bliżej, tak że niemal stykali się ramionami. - Choć nie obiecuję, że to wystarczy. Bardzo nie lubię, gdy się mnie tak bezczelnie wystawia. - dodała zaraz, wciąż z absolutnie neutralnym wyrazem twarzy. Miała nadzieję, że przestraszył się chociaż trochę. Cholernie mu się należało!
Rezydencję Traversów miała przyjemność obejrzeć sobie z bliska dwa lata wcześniej, gdy Theseus towarzyszył jej w wyjątkowo suto zakrapianej imprezie. Założył się wtedy z kimś, że zdoła wypić litr rumu na raz. I faktycznie wypił, ale nie był to jego pierwszy drink tej nocy. Po odebraniu nagrody (zdaje się były to majtki jednej z lokalnych dziwek) wdzięcznie stoczył się pod nogi panny Sheridan, która w przypływie dobrej woli postanowiła odtransportować go do domu. Ich podróż Błędnym Rycerzem obfitowała w wiele rozkoszne upokarzających Traversa przygód. Na całe szczęście młodzieniec był wtedy w tak żałosnym stanie, że nikt z podróżnych nie rozpoznał w nim szanownego lorda. Rita nie tylko dowlekła go wtedy do sypialni, ale również rozebrała i ułożyła do spania. Potem była tym wszystkim tak strasznie zmęczona, że położyła się tuż obok i błyskawicznie zasnęła. Mina Theseusa następnego ranka była warta wszystkich tych kłopotów. Rita pielęgnowała wspomnienie jego skacowanej i zszokowanej twarzy w swoim sercu i kto wie, być może kiedyś spróbuje wykorzystać je do przywołania patronusa! Wtedy to wszystko byłoby jeszcze śmieszniejsze.
W Norfolk jak zawsze niemiłosiernie wiało i śmierdziało morzem. Rita wcisnęła ręce w kieszenie płaszcza i niemal potruchtała do głównego wejścia rezydencji, by czym prędzej skryć się przed tą paskudną aurą. Drzwi niestety otworzył jej skrzat, a nie oszałamiająco piękna mamusia Theseusa. Mały sługa nie wydawał się szczególnie zainteresowany wpuszczaniem Rity do środka, ale kiedy machnęła mu przed nosem listem od panicza, musiał ustąpić. Zapominalski marynarz znajdował się oczywiście w swojej sypialni, do której Rita doskonale znała drogę (co też radosnym tonem oświadczyła skrzatowi, gdy biegł za nią po schodach na pierwsze piętro). Nie zamierzała pukać. Wręcz przeciwnie! Cicho jak cień wślizgnęła się do środka. Theseus pochylał się właśnie nad jakimś truchłem, była tego całkowicie pewna. Mimowolnie przewróciła oczyma. Tego jeszcze nie było, żeby jej towarzystwo okazało się mniej kuszące niż martwe zwierzątko!
Wciąż stąpając cichutko, podkradła się do niego bliżej, by zerknąć cóż to za istotę tym razem postanowił obdarować wiecznym życiem. Malutka jaskółka sprawiała nieco ponure wrażenie z tej perspektywy. Rita splotła ręce za plecami i przywołała na twarz wyraz uprzejmego zainteresowania.
- Mam nadzieje, że dasz mi ją w ramach przeprosin. - odezwała się wreszcie, podchodząc o krok bliżej, tak że niemal stykali się ramionami. - Choć nie obiecuję, że to wystarczy. Bardzo nie lubię, gdy się mnie tak bezczelnie wystawia. - dodała zaraz, wciąż z absolutnie neutralnym wyrazem twarzy. Miała nadzieję, że przestraszył się chociaż trochę. Cholernie mu się należało!
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
20 marca
Zrzucając z barków ciężar odpowiedzialności za Wdowę i jej załogę, Theseus chodził z głową w chmurach, beztrosko zapominając o umówionych spotkaniach, wyznaczonych mu zadaniach i przykrych konsekwencjach idących w parze z niedotrzymywaniem ustalonych terminów. Wybity z rytmu, nie zdążył jeszcze na nowo wsiąknąć w to domowe życie, gdzie przestrzeń nie ograniczała się do kilkuset metrów kwadratowych, a obszaru zdecydowanie większego, nie do końca jeszcze przez niego wyczuwalnego. Przynajmniej taką wersję przedstawiał rozdrażnionym kontrahentom i swoim randkom, zasłaniając się tym nieprzystosowaniem niczym tarczą, choć prawda miała się zgoła inaczej. Zwyczajnie większość tego typu spotkań miał w głębokim poważaniu, wiedząc, że nieważne ile by się spóźnił i tak będą na niego czekać z pocałowaniem ręki. Odkąd interesy Wdowy odłożył na boczny tor niespecjalnie skupiał się na swoich obowiązkach. Nie przyjmował nowych zleceń, stare traktując po macoszemu, a co za tym idzie zupełnie niepoważnie. Gdzieś w głębi siebie wiedział, że ucierpi na tym jego renoma, jednak nie potrafił wziąć się w garść. Jeszcze nie teraz, mruczał najczęściej pod nosem, sięgając po kolejną butelkę wina i topiąc w nim niespełnione ambicje. Srebrny nożyk, chwytaki, skrobaczki i haczyki, podciągając rękawy koszuli przystępował do pracy nad kolejnym trofeum, zastanawiając się w międzyczasie czy nie dałoby się pasji przemienić w zajęcie przynoszące zyski. Nigdy nie ukrywał, że dźwięk galeonów jest mu jednym z milszych, pieszczących uszy lepiej niż niejedna sprośna pieśń śpiewana w portowej spelunie, co było wyznacznikiem naprawdę wysokim! Jeżeli o tym mowa... Nawet teraz oczyszczając malutką jaskółkę z śliskich i na szczęście raczej bezwonnych wnętrzności, podśpiewywał pod nosem. Zapewne tylko dlatego nie usłyszał otwieranych drzwi, a także cichych kroków za swoimi plecami. Człowiek nie potrafił poruszać się całkowicie bezszelestnie, nie kiedy miał do czynienia z łowcą dzikich zwierząt. Skupionym łowcą. Drgnął gwałtownie, podskakując w miejscu i nieudolnie próbując złapać malutką nerkę wyślizgującą mu się spomiędzy palców. Cholerna Sheridan! Jak zwykle za nic ma cudzą prywatność i czas! Co ona tu robi? Dlaczego ten przeklęty skrzat nie uprzedził go o jej przybyciu?
- Kurwa, Rita - warknął, odwracając się gwałtownie i obrzucając ją chmurnym spojrzeniem niemal czarnych oczu. - Co ty tutaj robisz? Przecież umawialiśmy się w pubie za... och, Merlinie - odczytał godzinę z zegara stojącego za plecami kobiety, blednąc przy tym ledwie dostrzegalnie pod resztkami karaibskiej opalenizny. Przeniósł spojrzenie na twarz czarownicy na próżno starając się odczytać z niej cokolwiek. - E, przepraszam cię najmocniej! Straciłem poczucie czasu - rzadko kiedy szczerze prosił o wybaczenie, jednak tym razem nie dało się wyczytać z jego tonu fałszywych nut, a z oczu spozierało prawdziwe zakłopotanie. Ledwo powstrzymał się przed wytarciem dłoni o spodnie, zamiast tego pakując je do stojącej na stole misy z wodą i starannie obmywając palce, które później osuszył za pomocą czystej bawełnianej ściereczki. - Tę jaskółkę? Daj spokój, mam coś lepszego dla ciebie. Przecież nigdy nie wracam z pustymi rękoma - wzruszył ramionami, odrzucając na bok niepotrzebny już kawałek materiału i wyciągając z kieszeni czarnej szaty różdżkę. Niewyraźny szmer zaklęcia, wprawny ruch nadgarstka i z małego ptaszka, który jeszcze chwilę wcześniej wzbudzał w nim tyle emocji pozostała wyłącznie kupka popiołu.
- Wynagrodzę ci to, obiecuję - nie wiedzieć czemu jego spojrzenie pomknęło w stronę bogato zaścielonego łoża, a na ustach odmalował się charakterystyczny dla Traversa uśmiech. Ciężko było uniknąć wspomnienia ich wspólnej nocy, a raczej poranka po niej. Doskonale pamiętał swoje własne zszokowanie, gdy obudził się we własnym łóżku rozebrany i nie samotny, patrząc na leżącą Ritę oczami nie tylko zaczerwienionymi, ale i ogromnymi ze zdumienia. Widok kobiecych majtek leżących na podłodze obok wcale nie pomagał... Ach, jakże dobrze się bawiła karmiąc się jego niewiedzą! Długo nie mógł jej wybaczyć, że pozwoliła mu, choćby tylko do wspólnego śniadania, które do łóżka przyniósł im zawstydzony skrzat, myśleć, że coś między nimi zaszło! Dawno nie widział jej tak rozbawionej jak tamtego poranka sprzed dwóch lat, sadystyczną wręcz radość sprawiało jej opowiadanie kolejnych żenujących przebojów, których był autorem. Choć akurat musiał przyznać, że wygrana zakładu ucieszyła go skrycie, mimo że na damską bieliznę leżącą na drogim perskim dywanie patrzył już nieco inaczej - ot, nagroda wysunęła mu się z kieszeni płaszcza.
- Napijesz się wina? Rumu? - zapytał, odrywając się od wspomnień i wyczarowując drugą szklankę.
Zrzucając z barków ciężar odpowiedzialności za Wdowę i jej załogę, Theseus chodził z głową w chmurach, beztrosko zapominając o umówionych spotkaniach, wyznaczonych mu zadaniach i przykrych konsekwencjach idących w parze z niedotrzymywaniem ustalonych terminów. Wybity z rytmu, nie zdążył jeszcze na nowo wsiąknąć w to domowe życie, gdzie przestrzeń nie ograniczała się do kilkuset metrów kwadratowych, a obszaru zdecydowanie większego, nie do końca jeszcze przez niego wyczuwalnego. Przynajmniej taką wersję przedstawiał rozdrażnionym kontrahentom i swoim randkom, zasłaniając się tym nieprzystosowaniem niczym tarczą, choć prawda miała się zgoła inaczej. Zwyczajnie większość tego typu spotkań miał w głębokim poważaniu, wiedząc, że nieważne ile by się spóźnił i tak będą na niego czekać z pocałowaniem ręki. Odkąd interesy Wdowy odłożył na boczny tor niespecjalnie skupiał się na swoich obowiązkach. Nie przyjmował nowych zleceń, stare traktując po macoszemu, a co za tym idzie zupełnie niepoważnie. Gdzieś w głębi siebie wiedział, że ucierpi na tym jego renoma, jednak nie potrafił wziąć się w garść. Jeszcze nie teraz, mruczał najczęściej pod nosem, sięgając po kolejną butelkę wina i topiąc w nim niespełnione ambicje. Srebrny nożyk, chwytaki, skrobaczki i haczyki, podciągając rękawy koszuli przystępował do pracy nad kolejnym trofeum, zastanawiając się w międzyczasie czy nie dałoby się pasji przemienić w zajęcie przynoszące zyski. Nigdy nie ukrywał, że dźwięk galeonów jest mu jednym z milszych, pieszczących uszy lepiej niż niejedna sprośna pieśń śpiewana w portowej spelunie, co było wyznacznikiem naprawdę wysokim! Jeżeli o tym mowa... Nawet teraz oczyszczając malutką jaskółkę z śliskich i na szczęście raczej bezwonnych wnętrzności, podśpiewywał pod nosem. Zapewne tylko dlatego nie usłyszał otwieranych drzwi, a także cichych kroków za swoimi plecami. Człowiek nie potrafił poruszać się całkowicie bezszelestnie, nie kiedy miał do czynienia z łowcą dzikich zwierząt. Skupionym łowcą. Drgnął gwałtownie, podskakując w miejscu i nieudolnie próbując złapać malutką nerkę wyślizgującą mu się spomiędzy palców. Cholerna Sheridan! Jak zwykle za nic ma cudzą prywatność i czas! Co ona tu robi? Dlaczego ten przeklęty skrzat nie uprzedził go o jej przybyciu?
- Kurwa, Rita - warknął, odwracając się gwałtownie i obrzucając ją chmurnym spojrzeniem niemal czarnych oczu. - Co ty tutaj robisz? Przecież umawialiśmy się w pubie za... och, Merlinie - odczytał godzinę z zegara stojącego za plecami kobiety, blednąc przy tym ledwie dostrzegalnie pod resztkami karaibskiej opalenizny. Przeniósł spojrzenie na twarz czarownicy na próżno starając się odczytać z niej cokolwiek. - E, przepraszam cię najmocniej! Straciłem poczucie czasu - rzadko kiedy szczerze prosił o wybaczenie, jednak tym razem nie dało się wyczytać z jego tonu fałszywych nut, a z oczu spozierało prawdziwe zakłopotanie. Ledwo powstrzymał się przed wytarciem dłoni o spodnie, zamiast tego pakując je do stojącej na stole misy z wodą i starannie obmywając palce, które później osuszył za pomocą czystej bawełnianej ściereczki. - Tę jaskółkę? Daj spokój, mam coś lepszego dla ciebie. Przecież nigdy nie wracam z pustymi rękoma - wzruszył ramionami, odrzucając na bok niepotrzebny już kawałek materiału i wyciągając z kieszeni czarnej szaty różdżkę. Niewyraźny szmer zaklęcia, wprawny ruch nadgarstka i z małego ptaszka, który jeszcze chwilę wcześniej wzbudzał w nim tyle emocji pozostała wyłącznie kupka popiołu.
- Wynagrodzę ci to, obiecuję - nie wiedzieć czemu jego spojrzenie pomknęło w stronę bogato zaścielonego łoża, a na ustach odmalował się charakterystyczny dla Traversa uśmiech. Ciężko było uniknąć wspomnienia ich wspólnej nocy, a raczej poranka po niej. Doskonale pamiętał swoje własne zszokowanie, gdy obudził się we własnym łóżku rozebrany i nie samotny, patrząc na leżącą Ritę oczami nie tylko zaczerwienionymi, ale i ogromnymi ze zdumienia. Widok kobiecych majtek leżących na podłodze obok wcale nie pomagał... Ach, jakże dobrze się bawiła karmiąc się jego niewiedzą! Długo nie mógł jej wybaczyć, że pozwoliła mu, choćby tylko do wspólnego śniadania, które do łóżka przyniósł im zawstydzony skrzat, myśleć, że coś między nimi zaszło! Dawno nie widział jej tak rozbawionej jak tamtego poranka sprzed dwóch lat, sadystyczną wręcz radość sprawiało jej opowiadanie kolejnych żenujących przebojów, których był autorem. Choć akurat musiał przyznać, że wygrana zakładu ucieszyła go skrycie, mimo że na damską bieliznę leżącą na drogim perskim dywanie patrzył już nieco inaczej - ot, nagroda wysunęła mu się z kieszeni płaszcza.
- Napijesz się wina? Rumu? - zapytał, odrywając się od wspomnień i wyczarowując drugą szklankę.
Gość
Gość
Rzeczywiście, Rita nie miała zbyt wiele poszanowania dla czasu i prywatności. Była trochę jak kot - pojawiała się wtedy kiedy chciała, nie bacząc na to czy była mile widziana. Jej przykry zwyczaj wpraszania się do cudzych domów był faktem powszechnie znanym w gronie jej bliższych i dalszych znajomych. Niejeden wracając z pracy zastał ją wygodnie rozłożoną w swoim ulubionym fotelu, sączącą najlepszy alkohol znajdujący się w barku. Jednakże te nieliczne umówione spotkania traktowała zawsze bardzo poważnie stawiając się w wyznaczonym miejscu punktualnie. Stąd jej dzisiejsza irytacja na Theseusa, którą złagodziła dopiero jego nerwowa reakcja. Jej wystudiowany, nienaturalnie spokojny wyraz twarzy powoli ustąpił temu typowemu, drapieżnemu uśmieszkowi, który tak często zdobił jej wargi. Zmrużyła leciutko oczy, studiując z uwagą jego chmurne spojrzenie, które stopniowo łagodniało, gdy uświadamiał sobie, że czas nie był dziś po jego stronie.
- Kurwa też kobieta pracująca. Okaż trochę szacunku, Travers. - westchnęła z udawaną dezaprobatą. - Kto jak kto, ale ty akurat powinieneś doceniać ich zaangażowanie w poprawne wykonywanie tego zawodu. - dodała zaraz nie mogąc darować sobie odrobiny złośliwości. Choć spacer od bramy posiadłości do jego sypialni (zawsze śieszyły ją te ogromne odległości dzielące poszczególne części szlacheckich domów) dał jej moment na ochłonięcie, wciąż była rozdrażniona. Była jednak nadzieja, że odpowiednia ilość alkoholu zdoła ją obłaskawić. Zwłaszcza, że przeprosił i to najwyraźniej szczerze. Przyjęła jego słowa lekkim skinięciem głowy, a potem odwróciła wzrok, by skupić się na jaskółce, która rozbierał na części pierwsze przed jej przybyciem. Tuż obok jej buta leżała maleńka nerka, co wydawało jej się nawet odrobinę... zabawne. Nie brzydziła się tego widoku. Morgana jej świadkiem, że widziała (robiła) straszniejsze rzeczy. Wystygła krew wywołała w jej myślach ponure skojarzenie z ciałem panny Crouch, którą nie tak dawno temu pomogła utopić w Tamizie. Nie dała jednak poznać po sobie niczego i prędko odgoniła wspomnienie zakrwawionego truchła. Nie było sensu psuć sobie humoru.
- No tak, jakże mogłabym zapomnieć.- zaśmiała się cicho, znów wpatrując się w niego intensywnie. - Pirat zawsze ma skrzynie pełne skarbów. - od kiedy zaczęli prowadzić swoje niekoniecznie legalne interesy z upodobaniem przezywała go piratem, twierdząc, że przyzwoity marynarz nie wchodziłby w takie umowy. A może po prostu wystarczyłoby nazywać go szlachcicem? Z jej doświadczenia wynikało, że wszyscy mieli równie paskudne uczynki za pazuchą. Nie żeby narzekała! Z takimi jak Travers łatwo było jej się dogadać, o prowadzeniu biznesu nie wspominając. Nie byłaby tym kim jest dzisiaj, bez radośnie podzwaniającego złota z arystokratycznych skrytek.
- Mam nadzieję, że to wypchany jednorożec. - zaśmiała się znów, rzucając przy tym ostatnie spojrzenie na to co pozostało z jaskółki. Wszak z prochu powstała... Poruszyła się wreszcie, odchodząc od stołu i przemieszczając się w stronę jednego z foteli przed wygaszonym kominkiem. Przysiadła tam wygodnie, jawnie ignorując jego sugestywne spojrzenia w stronę łóżka, bo ona dziękuje za takie wygody - zdążyła już sprawdzić na własnej skórze jak bardzo Travers rzuca się przez sen. A to, że nie o sen mu chodzi... Cóż, na to była stanowczo zbyt trzeźwa.
- Jeśli pijesz wino, chętnie dołączę. - odpowiedziała, pamiętając, że widziała przed chwilą szkło noszące ślady rubinowego trunku. Piwniczka jego rodziców z pewnością obfitowała w doskonałe roczniki, wstyd byłoby nie skorzystać z takiej okazji. W międzyczasie zdążyła wyjąć papierośnicę i wypełnić powietrze wokół siebie zielonkawym dymem. Popiół łaskawie strząsała do wygaszonego paleniska.
- Mam kilka wesołych pomysłów na to co zrobić z takim wypchanym jednorożcem. - mruknęła pod nosem, kontynuując przerwaną myśl z wyjątkowo lubieżnym uśmieszkiem. Nie pamiętała zbyt wiele z lekcji ONMSu, więc umykało jej to jak bardzo problematyczne byłoby zdobycie takiego okazu. Ale hej, wszyscy mają jakieś fantazje, prawda?
- Kurwa też kobieta pracująca. Okaż trochę szacunku, Travers. - westchnęła z udawaną dezaprobatą. - Kto jak kto, ale ty akurat powinieneś doceniać ich zaangażowanie w poprawne wykonywanie tego zawodu. - dodała zaraz nie mogąc darować sobie odrobiny złośliwości. Choć spacer od bramy posiadłości do jego sypialni (zawsze śieszyły ją te ogromne odległości dzielące poszczególne części szlacheckich domów) dał jej moment na ochłonięcie, wciąż była rozdrażniona. Była jednak nadzieja, że odpowiednia ilość alkoholu zdoła ją obłaskawić. Zwłaszcza, że przeprosił i to najwyraźniej szczerze. Przyjęła jego słowa lekkim skinięciem głowy, a potem odwróciła wzrok, by skupić się na jaskółce, która rozbierał na części pierwsze przed jej przybyciem. Tuż obok jej buta leżała maleńka nerka, co wydawało jej się nawet odrobinę... zabawne. Nie brzydziła się tego widoku. Morgana jej świadkiem, że widziała (robiła) straszniejsze rzeczy. Wystygła krew wywołała w jej myślach ponure skojarzenie z ciałem panny Crouch, którą nie tak dawno temu pomogła utopić w Tamizie. Nie dała jednak poznać po sobie niczego i prędko odgoniła wspomnienie zakrwawionego truchła. Nie było sensu psuć sobie humoru.
- No tak, jakże mogłabym zapomnieć.- zaśmiała się cicho, znów wpatrując się w niego intensywnie. - Pirat zawsze ma skrzynie pełne skarbów. - od kiedy zaczęli prowadzić swoje niekoniecznie legalne interesy z upodobaniem przezywała go piratem, twierdząc, że przyzwoity marynarz nie wchodziłby w takie umowy. A może po prostu wystarczyłoby nazywać go szlachcicem? Z jej doświadczenia wynikało, że wszyscy mieli równie paskudne uczynki za pazuchą. Nie żeby narzekała! Z takimi jak Travers łatwo było jej się dogadać, o prowadzeniu biznesu nie wspominając. Nie byłaby tym kim jest dzisiaj, bez radośnie podzwaniającego złota z arystokratycznych skrytek.
- Mam nadzieję, że to wypchany jednorożec. - zaśmiała się znów, rzucając przy tym ostatnie spojrzenie na to co pozostało z jaskółki. Wszak z prochu powstała... Poruszyła się wreszcie, odchodząc od stołu i przemieszczając się w stronę jednego z foteli przed wygaszonym kominkiem. Przysiadła tam wygodnie, jawnie ignorując jego sugestywne spojrzenia w stronę łóżka, bo ona dziękuje za takie wygody - zdążyła już sprawdzić na własnej skórze jak bardzo Travers rzuca się przez sen. A to, że nie o sen mu chodzi... Cóż, na to była stanowczo zbyt trzeźwa.
- Jeśli pijesz wino, chętnie dołączę. - odpowiedziała, pamiętając, że widziała przed chwilą szkło noszące ślady rubinowego trunku. Piwniczka jego rodziców z pewnością obfitowała w doskonałe roczniki, wstyd byłoby nie skorzystać z takiej okazji. W międzyczasie zdążyła wyjąć papierośnicę i wypełnić powietrze wokół siebie zielonkawym dymem. Popiół łaskawie strząsała do wygaszonego paleniska.
- Mam kilka wesołych pomysłów na to co zrobić z takim wypchanym jednorożcem. - mruknęła pod nosem, kontynuując przerwaną myśl z wyjątkowo lubieżnym uśmieszkiem. Nie pamiętała zbyt wiele z lekcji ONMSu, więc umykało jej to jak bardzo problematyczne byłoby zdobycie takiego okazu. Ale hej, wszyscy mają jakieś fantazje, prawda?
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sypialnia Theseusa
Szybka odpowiedź