Lupus Cepheus Black
Nazwisko matki: Flint
Miejsce zamieszkania: Londyn, Grimmauld Place
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: uzdrowiciel na wydziale urazów pozaklęciowych
Wzrost: 183 cm
Waga: 86 kg
Kolor włosów: czarny
Kolor oczu: ciemny
Znaki szczególne: Wyżłobione pazurami blizny na lewym policzku raz pod prawym okiem, niewielkie znamię nieokreślonego kształtu na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka, umięśniona sylwetka.
15 cali, sztywna, okna, włókno z mandragory, rękojeść z wyrytym w drewnie krukiem
Slytherin
Wilk
Moją najbliższą rodzinę, przemieniającą się w inferiusy
Starym pergaminem, ziołową maścią matki, różami oraz wilgotną trawą
Siebie jako dyrektora Św. Munga
Historia magii, genealogia, magia lecznicza, polityka
-
Szermierka, jazda konna, polowania
Muzyki klasycznej
Tobias Sorensen
Przyszedłem na świat w trakcie zimy stulecia. Śnieg oblepiał wszystkie okna na Grimmauld Place, a wiatr dudnił nieprzerwanie przez jeszcze kilka nocy z rzędu. Swoją obecność we dworze oznajmiłem donośnym krzykiem potwierdzając tym samym szczęśliwy poród. Trzeci syn, czwarte dziecko, najmłodsze, już ostatnie. Po mnie nie miało nadejść już żadne inne, zamykałem więc pochód niniejszej gałęzi Blacków wprawiając ojca w krótkie zadowolenie. Krótkie, bo jego nigdy nie dało się uszczęśliwić, a co dopiero na dłużej. Od zawsze wymagał bezgranicznego posłuszeństwa, perfekcji w każdym calu. Tak jak od niego wymagał tego ojciec i tak jak było od początku istnienia rodu. Każdy z nas urodził się z ogromnym ciężarem na swoich barkach; należało przecież spełnić niemałą listę wymagań spisaną jeszcze przed naszym istnieniem. Punkt po punkcie, zdanie po zdaniu, bez żadnych wyjątków. W naszym domu nigdy nie istniały wymówki, dni teoretycznie gorsze, słabości, które należało usprawiedliwiać. Każdy, kiedy podejrzewano u niego drażniącą niedyspozycję, musiał się jej pozbyć poprzez ciężką walkę z samym sobą. Nikogo nie interesował trud, który podejmowałeś, liczył się jedynie efekt. Byle idealny, byle zaspokajający wymagania rodziców. Rosnące z każdym dniem prozy życia. Jeżeli kiedyś myślałem, że pewnego poranka obudzę się osiągnąwszy już zupełnie wszystko… tak dziś wiem jak bardzo się myliłem. Perfekcja to niedościgniona meta, której żaden Black nie byłby w stanie osiągnąć nawet wraz ze śmiercią. To coś, do czego stale dążymy stawiając sobie kolejne wyzwania. Każde trudniejsze od poprzedniego; a na koniec i tak zostajemy z niedosytem.
Tak pokrótce wygląda moje życie.
Nigdy nie byłem długo wyczekiwanym dziedzicem; nie byłem też tym, który miał przetrzeć szlaki reszcie rodzeństwa. Po prostu istniałem, więc musiałem się dostosować do panujących reguł. Nigdy ich nie negowałem, nawet jeśli czasem brakowało mi sił na kolejne lekcje etykiety lub tańca. Z pokorą przyjmowałem wszystkie zadania, jakie na mnie spływały. Uczyłem się pilnie, szczególnie upodobanie odnajdując w historii magii oraz genealogii arystokratycznych rodów. Z dziecięcą fascynacją odkrywałem kolejne księgi rodowej biblioteki, wertowałem znane nazwiska dopasowując do nich fotografie. Ktokolwiek nie zjawiłby się wtedy na Grimmauld Place, potrafiłbym go rozpoznać oraz należycie powitać w progach naszego dworu. Pamięć wzrokową od zawsze miałem wysoko rozwiniętą, czym nadrabiałem braki w rozróżnianiu dźwięków. Byłem jednym z tych mężczyzn, którym słoń nadepnął na ucho, nie czując zupełnie rytmu wygrywanej muzyki. Ćwiczyłem, owszem, bardzo ciężko; technicznie mojemu tańcu nie można było niczego zarzucić, niestety brakowało mi lekkości oraz naturalnej gracji, przez co przypominałem bardziej poruszający się słup niż wprawnego tancerza. Oczywiście, że pewnych mankamentów nie da się wyćwiczyć, nie da się zdusić potrzebą chorej ambicji, ale ja i tak nie ustawałem w próbach marząc, by kiedyś znów wprawić ojca w zadowolenie.
Póki co udało mi się tego dokonać podczas narodzin oraz w wieku dwóch lat. Tak, to właśnie wtedy objawiły się moje magiczne zdolności. Zezłościłem się w tamtym okresie na dokuczającą mi siostrę, której siłą woli podpaliłem szatę. Rodzina wybaczyła mi ten występek, bardziej ciesząc się z ujawnienia moich zdolności niż złoszcząc się z powodu niezamierzonego ataku na córkę. Ona natomiast nigdy mi tego tak do końca nie wybaczyła, wypominając mi to zresztą po dziś dzień podczas rodzinnych spotkań. A ja siłą rzeczy nigdy jej za to nie przeprosiłem. W duchu czuję, że wcale nie muszę.
Oprócz poznawania świata historii magii oraz genealogii, bardzo lubiłem wysiłek fizyczny. Głównie szermierkę, którą ćwiczyłem z braćmi pod czujnym okiem nauczycieli. Podobały mi się też przejażdżki konne, podczas których mogłem poczuć prawdziwy smak wolności. No i polowania. Oczywiście, że lubiłem polowania.
To wróżbitka podsunęła rodzicom moje imię. Lupus, miałem być tym, który ocaleje zaatakowany przez wilki i tym, który przejmie ich siłę. To brzmiało jak kolejne, patetyczne bzdury. Tym większe było moje zdziwienie gdy okazało się, że ta przepowiednia nie do końca się myliła. Kiedy miałem siedem lat, ojciec zabrał mnie i braci na łowy. Zapadł zmrok, a my, wraz ze starszym bratem, odłączyliśmy się od reszty stwierdzając, że w krzewach nieopodal znajduje się upragniony przez nas lis. Nie zdziwiła nas nagła, zastygnięta cisza oraz groza zastanego miejsca. Skupieni wyłącznie na dorwaniu zwierzyny nawet nie zauważyliśmy jak nagle zza drzew wyłoniła się wataha wilków. Brat gorączkowo próbował wyjąć swoją różdżkę, a ja stałem jak sparaliżowany nie mając żadnej broni. Oprócz kuszy; wypuściłem niezdarnie bełt w stronę najbliższego zwierzęcia, ale i tak chybiłem. Ono się na mnie rzuciło, boleśnie drapiąc pazurami po twarzy. Całe szczęście, że zjawił się wtedy ojciec przepędzając całe stadko.
Rany goiły się zaskakująco długo. Aż się zabliźniły. Z czasem, oraz pod naporem różnych ziołowych maści przygotowywanych przez matkę zbledły, ale nie do końca. Część z nich została do dnia dzisiejszego nie dając mi zapomnieć o własnej głupocie oraz słabości z lat dzieciństwa. Przypominam sobie tę historię za każdym razem kiedy spoglądam w lustro.
Ten wypadek trochę przyhamował moje zainteresowanie polowaniami. Zgodnie z wolą ojca uczestniczyłem we wszystkich, na które nas zabierał, ale to już nie było to, co wcześniej. Prawdopodobnie dorosłem zdając sobie nagle sprawę z płynących wokół zagrożeń. Bezpieczniej czułem się jednak w rodowej posiadłości, wśród ksiąg, studiując historię magii. Uczestnicząc w pomniejszych, politycznych spotkaniach organizowanych na Grimmauld Place. Miałem zdobyć obycia (tak jak i moi bracia) w towarzystwie, nasiąknąć konserwatywnymi poglądami, nauczyć się myśleć strategicznie. Być Blackiem. I według tego schematu kierować swoim życiem. Po pewnym czasie wiedziałem już na kogo powinienem głosować, a na kogo nie; które decyzje spodobałyby się ojcu.
Do Hogwartu wyjechałem posiadając naprawdę różnorodną wiedzę. Ta, która miała mi się przydać najbardziej, dotyczyła ludzi. Z początku nie potrafiłem odnaleźć się w tym skupisku osób różnego pochodzenia. Gardziłem niżej urodzonymi, a i często wywyższałem się nad inne rody. Od początku istnienia tłumaczono mi na czym polega niezwykłość Blacków; nienawiść do szlam, mugoli oraz ich sympatyków była równie oczywista co istnienie powietrza. Niestety przesadna dbałość o perfekcję, to, jak szybko Blackowie odtrącali od siebie innych z powodu ich niedoskonałości znacząco utrudniało poruszanie się po szkolnych murach. Bardzo surowo oceniałem innych uczniów, ich wady raziły mnie w oczy niczym lumos maxima; oczekiwałem najlepszego. Uważałem, że zasługuję na tych, co mierzą najwyżej. Równie ambitnych, równie konserwatywnych, równie zdecydowanych co do ścieżki, którą chcą kroczyć. Nic dziwnego, że zyskałem wielu wrogów, a raptem bardzo wąskie grono sprzymierzeńców. Wierzyłem jednak, że to naturalna selekcja, że odsiewam tych najmniej wartościowych od najlepszych.
Poza tym nie potrzebna mi była przesadna atencja. Czułem się lepszy już przez sam fakt uczęszczania do Slytherinu. Moje ego było przerośnięte z wielu powodów, co tylko pozwalało mi się skupić na nauce. Byłem tym typem dziecka, które chciało robić wszystko. Wstąpiłem do klubu pojedynków, z czasem udało mi się otrzymać zaproszenie do Klubu Ślimaka. Najpilniej uczyłem się historii magii oraz zaklęć, całkiem nieźle szło mi zielarstwo i eliksiry. Najwięcej trudu musiałem włożyć w treningi transmutacji, OPCM i ONMS, do których nie posiadałem talentu. Z wszystkiego starałem się jednak osiągać przynajmniej zadowalające wyniki. Rodzice co jakiś czas wysyłali nam listy, w których upominali o ciężką pracę oraz nieprzynoszenie wstydu nazwisku. Te rady zawsze brałem do siebie. Dlatego Sumy i Owutemy zdałem pomyślnie. Wybitny z historii magii, PO z zaklęć, zielarstwa i eliksirów, Z z transmutacji, OPCM i ONMS. Czy nie mogło być lepiej? Oczywiście, że mogło, co sam sobie wypominam nawet dziś, ale niestety musiałem przejść nad tym do porządku dziennego. Zacisnąć szczęki i ruszyć dalej.
To zabawne. Moment, w którym zapragnąłem zostać uzdrowicielem. Wszyscy sądzili, że pójdę w ślady braci, czyli obiorę ścieżkę kariery wprawnego polityka. A ja dostrzegłszy szkolną pielęgniarkę ratującą szlamę przed utonięciem poczułem pragnienie innego rodzaju władzy. Kierowanie życiem i śmiercią. To dopiero potęga. Mieć cudzy żywot we własnych dłoniach, zdecydować czy go przedłużyć czy wręcz przeciwnie. Już wtedy zaczytywałem się w księgach traktujących o anatomii, prosiłem matkę o przesyłanie flintowych notatek dotyczących zielarstwa i eliksirów. Już przed Sumami zdecydowałem się na konkretny wariant swojej przyszłości, a ojciec go zaaprobował. Można więc powiedzieć, że świat stał przede mną otworem.
Życie uczuciowe w Hogwarcie prawie nie istniało. Trudno było o moje zainteresowanie, skoro stawiałem poprzeczkę wręcz absurdalnie wysoko. A mimo to ulokowałem swoje uczucia we własnej krewnej, równie szlachetnej, równie konserwatywnej, równie silnej oraz ambitnej. Spotykaliśmy się czasem na spacerach po błoniach, rozmawialiśmy na wiele tematów. Zacząłem nawet myśleć, że po szkole się jej oświadczę, a potem zwiążemy się ze sobą już na zawsze. Niestety przed wakacjami przed siódmą klasą zrobiła coś tak głupiego oraz nieodpowiedzialnego, że nie potrafiłem tego przetrawić przez długie tygodnie: pocałowała mnie. Nie wiem dlaczego postąpiła tak niestosownie, ale pamiętam, że opuszczając szkołę w trakcie przerwy nadal byłem wzburzony.
Ukojenie miałem znaleźć na kursie językowym we Francji, o który prosiłem rodziców w celu rozszerzenia horyzontów. Zgodzili się, bym spędził te dwa miesiące na dworze dalszej rodziny. Oprócz nauki języka francuskiego, pięknych prowansalskich krajobrazów znalazłem tam też krótki, niezobowiązujący romans z czystokrwistą czarownicą, guwernantką. Co mnie zdziwiło najmocniej, to że to właśnie on uświadomił mi powagę uczuć do Hesper, którą tak nietaktownie wzgardziłem. Do kraju wracałem więc w poczuciem ulgi, że sprawa zostanie czym prędzej wyjaśniona. Niestety przez całą siódmą klasę na darmo próbowałem jakkolwiek wkupić się w jej łaski. Nie chciała mnie więcej znać. A ja prawdopodobnie zbyt szybko odpuściłem. Duma nie pozwalała mi na dłuższe ośmieszanie się, choćby i tylko w jej oczach.
Gdy osiągnąłem magiczną dorosłość, przyszło mi zjawić się na pierwszym w moim życiu sabacie. Gdyby nie widok Hesper tańczącej z niemal każdym kawalerem, uznałbym go za całkiem udany. Poznałem nowe osoby nawiązując cenne kontakty, wymieniałem się z nimi poglądami politycznymi, szybko odsiewając ziarno od chwastów. Wśród płci przeciwnej wzbudzałem albo trwogę (przez blizny oraz mroczną aurę) albo uprzejme zaciekawienie. Z kilkoma z nich zatańczyłem, w żadnej jednak nie odnajdując utraconej miłości. Nie cierpiałem werterowskim bólem, nie umartwiałem się, ale odczuwałem silny dyskomfort kiedy myśli zbaczały z właściwych torów.
Mimo przeciwności, które wcale nie zniknęły, lubię brać udział w arystokratycznych uroczystościach. Odpowiada mi ich zamknięcie na osoby niższe stanem, o krwi już nawet nie wspominając. Nadal lubię zawierać nowe znajomości. Nie jestem już aż tak radykalny jak jeszcze kilka lat temu w szkole; wszystkie uwagi oraz własną wyższość zachowuję dla siebie. Jestem pewien, że i tak jest ona dostrzegalna w mojej postawie oraz spojrzeniu. Nie wymaga jeszcze werbalizacji, która mogłaby niejedną osobę ode mnie odstraszyć. Zauważyłem też, że wszystkie znajomości stały się dla mnie bardziej biznesowe niż emocjonalne. Prawdopodobnie emocjonalnie się wypaliłem właśnie wtedy, przed ukończeniem szkoły. Zdarza się. Ostatecznie i tak to wypieram, bo uczucia czynią człowieka niedoskonałym.
Jakby na potwierdzenie tych słów zaraz rzuciłem się w wir pracy. Dostałem się na staż w Św. Mungu. Podejrzewając, że będzie ciężko. Rzeczywistość jednak przerosła moje wyobrażenia. Natłok informacji, które miałem przyswoić na już spędzała sen z moich powiek. A warto zaznaczyć, że tego snu nie było w ogóle zbyt dużo. Nocne dyżury dłużyły się niemiłosiernie; jako kursant byłem na samym dole drabiny hierarchicznej szpitala, więc bez mrugnięcia okiem musiałem wykonywać polecenia wyższych rangą. Którzy zasypywali mnie pracami których oni robić nie chcieli. Wszelkie opatrywanie obrzydliwych, gnijących ran, diagnoza chorób wenerycznych i masa innych rzeczy, o których myślałem z trwogą i które śniły mi się w formie koszmarów podczas krótkich drzemek. I najgorsze w tym wszystkim, czyli obcowanie ze szlamami. Podczas stażu nie mogłem wybrzydzać, dlatego musiałem się nauczyć perfekcyjnie kłamać chowając swoją odrazę głęboko w sobie. Podejrzewałem nawet, że nie dam rady spędzić trzech lat w tym obskurnym miejscu. Co jakiś czas dokładałem się pieniężnie do rozbudowy szpitala, skoro to poniekąd nasze dziedzictwo, ale odnosiłem wrażenie, że i tak nic się nie zmieniało. Dalej było strasznie.
Ten okres w moim życiu dłużył się nieznośnie. Po zdaniu egzaminów pierwszego stopnia mogłem w końcu odetchnąć z ulgą. Dwuletni kurs z wybraną przeze mnie specjalizacją urazów pozaklęciowych wydawał mi się być bajką. Miałem mniej przełożonych na głowie, wąski temat badań, który w dodatku mnie interesował, a do nocnych dyżurów zdążyłem jako tako przywyknąć. Zaprzyjaźniłem się z kawą, zacząłem dogadywać z wyżej postawionymi uzdrowicielami z zaskoczeniem przyjmując do wiadomości, że pracowało tu paru arystokratów. To dodało mi sił do dalszej walki. Okupionej masą pracy w ciągu kolejnych dwóch lat.
Odbierając dyplom chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy w moim życiu. Nie, by wszystkie moje udręki nagle miały się skończyć, ale część z pewnością. Mogłem zacząć uważniej dobierać pacjentów, tak jak i znajomości w pracy. I oczywiście zrzucać nieprzyjemne przypadki na barki nowego sortu stażystów. Powoli zbliża się moja druga rocznica w tym miejscu, a ja staję się coraz bardziej głodny nie tylko wiedzy, ale też i władzy. To, czego z pewnością nauczyła mnie ta praca, to cierpliwości oraz skrupulatnego dążenia do celu. Dlatego wiem, że wszystko jeszcze przede mną.
Jakieś dwa lata temu w moim życiu pojawiła się Antila. Dobrze ułożona szlachcianka, z którą złapaliśmy wspólny język na jednym z przyjęć. Zdarza nam się spotykać na podobnych uroczystościach, czasem w obecności przyzwoitki, niekiedy zupełnie przypadkiem. Dobrze się z nią czuję, a rodzina coraz częściej plotkuje o naszych rychłych zaręczynach. Ja sam nie jestem przekonany co do tego pomysłu. Dziura po Hesper nadal zieje pustką, a ja nabrałem więcej nieufności, szczególnie w stosunku do kobiet. Nie sprzeciwię się woli nestora, jeśli takie będzie jego życzenie, ale póki co odkładam widmo szybkiego ożenku na dalszy plan. Zdając sobie jednocześnie sprawę, że robienie kariery staje się coraz marniejszą wymówką.
Podczas wyczarowania patronusa wyobrażałem sobie spojrzenie ojca; pełne dumy oraz zadowolenia z mojej osoby. Teraz zdarza mi się też przywoływać ukończenie uzdrowicielskiego kursu.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +4 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 45 | +1 (różdżka), +3 (czerwony kryształ) |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 6 | Brak |
Zwinność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | IV | 40 |
Perswazja | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Historia Magii | II | 11 |
Zielarstwo | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Wytrzymałość fizyczna | I | 2 |
Szlachecka Etykieta | I | 0 |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rycerze Walpurgii (jednostka badawcza) | II | 20 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (wiedza) | I | 0,5 |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0,5 |
Literatura (wiedza) | I | 0,5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec Balowy | I | 0,5 |
Jeździectwo | I | 0,5 |
Szermierka | I | 0,5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | 0 |
Reszta: 12,5 |
Różdżka, 13 punktów statystyk
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Witamy wśród Morsów
[30.03.18] Wykorzystano: antidotum na niepowszechne trucizny (2 porcje)
[18.12.17] Ingrediencje (maj)
[21.12.17] Wykorzystanie: jagody z jemioły
[02.11.18] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[07.11.18] Oddano Valerijowi: pędy wnykopieńki, odłamek spadającej gwiazdy x2, jad jadowitej tentakuli, róg dwurożca, korzeń diabelskiego sidła
[23.09.17] Wsiąkiewka +2 PB do reszty
[05.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[06.06.18] +1 do historii magii (I poziom biegłości rycerzy walpurgii)
[15.07.18][/url] Wsiąkiewka (majoczerwiec I): + 2 PB
[15.07.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec II): + 2 PB
[10.03.19] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień): + 2 PB
[29.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik) +1 PB
[14.02.17] Zwrot PD; +20 PD, +1 pkt Zaklęć
[28.03.17] Ingerencja medyczna w Mungu z udziałem MG +20 PD
[28.05.17] Wsiąkiewka (kwiecień), +60 PD, +2 PB
[03.06.17] Dodatkowe punkty statystyk (+5 opcm)
[18.06.17] Aktualizacja postaci: +1L, -40pd
[12.07.17] Wykonywanie zawodu (kwiecień) +50PD
[02.09.17] Zakup zaklęć ochronnych: Muffliato, -0 PD
[23.09.17] Wsiąkiewka (kwiecień II), +90 PD, +2 PB
[24.09.17] Wykonywanie zawodu (maj), +50 PD
[24.09.17] Rozwój Postaci: +4 ML; -400PD;
[13.11.17] Zwrot za statystyki, +80 PD
[29.11.17] Spotkanie Rycerzy, +10 PD
[21.12.17] Zdobycie osiągnięć: Weteran, Obieżyświat, Mały pędzibimber +160 PD
[30.12.17] Zakup zaklęć ochronnych: Repello mugoletum, Tenebris, -0 PD
[30.12.17] Zakupy: +4 do magii leczniczej, -320 PD
[04.06.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: 2 odłamki spadającej gwiazdy
[06.06.18] Spotkanie Rycerzy Walpurgii, +10 PD
[06.06.18] "Nie kraty tworzą więzienie" - leczenie po wydarzeniach, +100 PD, +3 punkty biegłości organizacji
[06.06.18] +1 do magii leczniczej (I poziom biegłości rycerzy walpurgii)
[15.07.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec I): +90 PD, + 2 PB
[15.07.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec II): +90 PD, + 2 PB
[27.07.18] Udział w wydarzeniu Odbudowa Białej Wywerny: +1 PB organizacji
[30.09.18] Wykonywanie zawodu (lipcosierpień); +50PD
[12.10.18] Udział w wydarzeniu: Kryzys majowy, +150 PD
[23.10.18] Zdobycie osiągnięć: Błądzi człowiek póki dąży, Carpe Diem, Ręce które leczo, Ibuprom wszystkich smaków, Mroczny Znak I; +180PD
[24.10.18] Rozwój postaci: 11 punktów do magii leczniczej, - 880 PD
[31.10.18] Zdobycie osiągnięcia: Specjalista (magia lecznicza), +60PD
[02.11.18] Rozwój postaci: 1 punkt do magii leczniczej, -80 PD
[05.11.18] Spotkanie Rycerzy Walpurgii, +10 PD
[07.11.18] Zdobycie II poziomu jednostki badawczej, +1ML
[06.01.18] Spotkanie na szczycie +20 PD
[10.03.19] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień): + 90 PD, +2 PB
[21.03.19] Badania naukowe: +5PD
[29.03.19] Wsiąkiewka (wrzesień/październik) +60 PD, +1 PB