Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Przed domem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przed domem
W Dolinie Godryka, w sąsiedztwie domu Dumbledore’ów znajduje się posiadłość innej świetnie znanej w magicznym świecie czarodziejki – profesor Bathildy Bagshot. Wybitna znawczyni historii magii budzi skrajne emocje, od nienawiści za bycie ciotką Grindenwalada, po szacunek ze względu na dokonania i przyjaźń, którą darzył ją zmarły Albus Dumbledore. Stąd jej niewielki, szary dom zazwyczaj zamknięty jest dla wszystkich. Nie oznacza to jednak, że nie kręcą się przy nim ciekawscy, chcący poznać jak najwięcej szczegółów z życia dwóch wielkich czarodziejów, którzy stoczyli największy pojedynek magiczny w obecnych czasach. Gdyby jednak ktoś został wpuszczony do środka, znalazłby się w przytulnym wnętrzu, nieco zagraconym, pachnącym kotem, parzoną herbatą i zakurzonym papierem. Potencjalny gość stąpać musiałby bardzo uważnie, by nie zniszczyć wież i piramid stworzonych przez niemieszczące się na półkach książki i nie zdeptać kartek nowego dzieła pani profesor, które wala się po całym domu, spada z parapetów, atakuje na kanapach. Żeby jednak bronić się przed wszechobecnymi stronnicami historii, trzeba zostać do środka zaproszonym bądź spróbować się tam włamać, co trudniejsze jest niż ucieczka z Azkabanu. Przynajmniej tak mówią.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.08.21 13:41, w całości zmieniany 1 raz
W milczeniu wsłuchiwałem się w słowa Cyrusa, miarowo kiwając głową. To miało sens - jeśli rzeczywiście istniała możliwość, aby wytrącone cząsteczki połączyć z różdżką. Czułem to wzmocnienie, a więc musiało się udać.
- Gdybyś napotkał ścianę, znam jednego Ollivandera, któremu na pewno można zaufać. - Ulysess nie wiedział o istnieniu Zakonu - sądzę jednak, że wystarczyło mu sprytnie przedstawić sprawę, aby nie zaczął snuć domysłów.
Byłem w zasadzie zdecydowany, aby opuścić Dolinę Godryka - kiedy jednak Adrien wspomniał o czarnej różdżce i czarnomagicznych księgach, szybko zmieniłem swoje plany. Nie sądziłem, aby studiowała czarną magię hobbystycznie - często wiedza na temat wroga dawała szerszy pogląd na sprawę, ja także mimowolnie miałem styczność z tym światem, świadomość pozwalała dobrać najlepszą taktykę. Nie zmieniało to jednak tego, że Carrow miał rację - kobieta zachowała się nieodpowiedzialnie, pozostawiając Emmę i Julię bez opieki.
Mimowolnie drgnąłem, gdy Bathilda - w swoich długich wyjaśnieniach - wspomniała o artefakcie. Wiedziałem, że między słowami kryła się przeklęta skrzynia; a więc znów odpowiedzialność spadała na moje barki, bez względu na słowa kobiety, która winę próbowała zrzucić na niewiedzę.
Nie mieliśmy do niej prawa.
Zrozumiałem, że jedyny sposób na powstrzymanie anomalii to zamknięcie ich w dziecięcych ciałkach - a kamień miał być artefaktem, który pozwoli im przeżyć. Namierzenie Grindewalda graniczyło z cudem; ukrywał się- przed nami, a może i przed samym Voldemortem. Czarnoksiężnik wyraźnie wykorzystywał potencjał anomalii, jego poplecznicy zdawali się wiedzieć równie wiele w tej materii, co my. A więc być może i oni poszukiwali kamienia wskrzeszenia. Oraz czarnej różdżki.
- Nie jestem chyba w stanie pomóc wam w kwestiach badawczych. Ale jeśli rzeczywiście chcecie spróbować dostać się do Azkabanu, mogę być waszą tarczą. - Zaproponowałem; wzywały mnie obowiązki w pracy - ale nie na tyle istotne, co sprawy związane z Zakonem. Anomalia, która sprawiła, że więzienie zniknęły, musiała być potężna - trójka badaczy posiadała bystre umysły, nie wątpiłem w to, jednak w zderzeniu z nieokiełznana, czarną magią, mogły okazać się zupełnie nieprzydatne. Wiedziałem także, do czego byli zdolni Rycerze Walpurgii, którzy zaskakująco często pojawiali się w miejscach naprawy anomalii.
- Gdybyś napotkał ścianę, znam jednego Ollivandera, któremu na pewno można zaufać. - Ulysess nie wiedział o istnieniu Zakonu - sądzę jednak, że wystarczyło mu sprytnie przedstawić sprawę, aby nie zaczął snuć domysłów.
Byłem w zasadzie zdecydowany, aby opuścić Dolinę Godryka - kiedy jednak Adrien wspomniał o czarnej różdżce i czarnomagicznych księgach, szybko zmieniłem swoje plany. Nie sądziłem, aby studiowała czarną magię hobbystycznie - często wiedza na temat wroga dawała szerszy pogląd na sprawę, ja także mimowolnie miałem styczność z tym światem, świadomość pozwalała dobrać najlepszą taktykę. Nie zmieniało to jednak tego, że Carrow miał rację - kobieta zachowała się nieodpowiedzialnie, pozostawiając Emmę i Julię bez opieki.
Mimowolnie drgnąłem, gdy Bathilda - w swoich długich wyjaśnieniach - wspomniała o artefakcie. Wiedziałem, że między słowami kryła się przeklęta skrzynia; a więc znów odpowiedzialność spadała na moje barki, bez względu na słowa kobiety, która winę próbowała zrzucić na niewiedzę.
Nie mieliśmy do niej prawa.
Zrozumiałem, że jedyny sposób na powstrzymanie anomalii to zamknięcie ich w dziecięcych ciałkach - a kamień miał być artefaktem, który pozwoli im przeżyć. Namierzenie Grindewalda graniczyło z cudem; ukrywał się- przed nami, a może i przed samym Voldemortem. Czarnoksiężnik wyraźnie wykorzystywał potencjał anomalii, jego poplecznicy zdawali się wiedzieć równie wiele w tej materii, co my. A więc być może i oni poszukiwali kamienia wskrzeszenia. Oraz czarnej różdżki.
- Nie jestem chyba w stanie pomóc wam w kwestiach badawczych. Ale jeśli rzeczywiście chcecie spróbować dostać się do Azkabanu, mogę być waszą tarczą. - Zaproponowałem; wzywały mnie obowiązki w pracy - ale nie na tyle istotne, co sprawy związane z Zakonem. Anomalia, która sprawiła, że więzienie zniknęły, musiała być potężna - trójka badaczy posiadała bystre umysły, nie wątpiłem w to, jednak w zderzeniu z nieokiełznana, czarną magią, mogły okazać się zupełnie nieprzydatne. Wiedziałem także, do czego byli zdolni Rycerze Walpurgii, którzy zaskakująco często pojawiali się w miejscach naprawy anomalii.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Nie powiedział już nic więcej. Zainteresowanie Fredericka cieszyło, lecz musiało zostać ukrócone przez pojawienie się profesor Bagshot w swoim domu. Cyrus obserwował jak dzieci odchodzą w stronę swojego pokoju, po czym zerknął na wszystkich zebranych w kuchni, ostatecznie intensyfikując wzrok na dwóch słojach z przeciwstawnymi sobie mocami. Myślał intensywnie nad ich naturą dopóki nie rozwinęła się dyskusja. Kobieta początkowo była bardzo tajemnicza, aż wreszcie dała namówić się na przynajmniej częściowe rozjaśnienie nurtujących ich spraw. To, że anomalii nie dało się naprawić było zasmucające, lecz to, że były nimi dzieci, zatrważało. Snape wybałuszył oczy zastanawiając się co teraz - wszakże nie mogli zabić niewinne istoty. Kamień wskrzeszenia dawał nadzieję, że mali czarodzieje przeżyją koszmar zgotowany im przez Grindelwalda - tylko czy na pewno uda im się pozbierać wszystkie elementy i scalić w jedno? Było to możliwe, lecz na pewno wyjątkowo trudne, dlatego spojrzał na staruszkę z uznaniem. I jednocześnie smutkiem, że wojna zaprowadziła ich do takiej konieczności działań.
Nie mówił nic o wzmocnieniu różdżek, to nie było teraz w żaden sposób istotne. Skoncentrował się na trudności w dostaniu się do Azkabanu. Ciekawe czy w ogóle jeszcze tam stał?
- A gdyby stworzyć świstoklik napędzany białą magią? zaproponował. - Zaklęcie patronusa jest niezwykle silne, posłaniec przecież może przemieszczać się na bardzo duże odległości, może gdyby zakląć go w tej formie, zdołałby nas przenieść do tego więzienia? Zakładając, że coś z niego zostało - zastanawiał się na głos. Kolejne hipotezy, niepoparte jednakże żadnymi badaniami. Z drugiej strony gdyby to było takie proste, pani profesor na pewno już dawno obdarowałaby ich takim świstoklikiem, żeby mogli się tam przenieść i zbadać anomalię. - Jeśli nie… pozostałoby schwytać naszych wrogów i odebrać od nich informacje - dodał później. To brzmiało równie trudno. Trafić akurat na nich, wierzyć, że akurat oni będą mieć informacje co do tego, to oscylowało wokół niewielkiego procenta prawdopodobieństwa. Po prostu musieli zrobić coś, cokolwiek, podjąć jakiś trop. Dla tych biednych, skrzywdzonych dzieci, dla dobra świata.
Nie mówił nic o wzmocnieniu różdżek, to nie było teraz w żaden sposób istotne. Skoncentrował się na trudności w dostaniu się do Azkabanu. Ciekawe czy w ogóle jeszcze tam stał?
- A gdyby stworzyć świstoklik napędzany białą magią? zaproponował. - Zaklęcie patronusa jest niezwykle silne, posłaniec przecież może przemieszczać się na bardzo duże odległości, może gdyby zakląć go w tej formie, zdołałby nas przenieść do tego więzienia? Zakładając, że coś z niego zostało - zastanawiał się na głos. Kolejne hipotezy, niepoparte jednakże żadnymi badaniami. Z drugiej strony gdyby to było takie proste, pani profesor na pewno już dawno obdarowałaby ich takim świstoklikiem, żeby mogli się tam przenieść i zbadać anomalię. - Jeśli nie… pozostałoby schwytać naszych wrogów i odebrać od nich informacje - dodał później. To brzmiało równie trudno. Trafić akurat na nich, wierzyć, że akurat oni będą mieć informacje co do tego, to oscylowało wokół niewielkiego procenta prawdopodobieństwa. Po prostu musieli zrobić coś, cokolwiek, podjąć jakiś trop. Dla tych biednych, skrzywdzonych dzieci, dla dobra świata.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie odczuła nic podobnego do tego, co czuł Fox, gdy zbliżał się do słoja. Żadnego ciepła, żadnej energii, poza tą oczywistą, dobrą, różdżka Poppy nie zadrżała. Musiało mieć to więc ścisły związek z tym, kto podejmował się naprawy anomalii. Powoli zaczynała układać sobie to wszystko w głowie. Potrzebowała jednak czasu, aby to przetrawić i stworzyć z tego bardziej sensowną całość. Zajęła się robieniem herbaty, gdy pojawił się patronus profesor Bagshot. Zgodnie z poleceniem Adriena - oczekiwali na jej przybycie.
Poczuła ulgę, gdy ujrzała ją całą i żywą, choć nie umknął jej strach, doskonale dostrzegalny w dużych, mądrych oczahc staruszki.
Długo zachowywała milczenie, nie chcąc wchodzić w słowo starszym i madrzejszym od siebie; lord Carrow rzeczowo opowiedział o wszystkim, co miało miejsce pod nieobecność pani profesor.
- Czyli musimy złamać pieczęć, którą złożył na duszach dzieci? Aby uwolnić tę straszną magię, którą w nich zamknął? Czy to jest w ogóle możliwe? I czy wtedy ta moc... Nie zaburzy magii w całym raju jeszcze mocniej? - zaczęła w końcu zadawać pytania, które licznie nasuwały się jej na usta.
Nie chciała nawet myśleć o tym jak wielkie konsekwencje może to mieć dla tych dzieci. Czy podczas rytuału, o którym mówiła Bathilda stawiliby na szali ich życie? Zadrżała na myśl o tym.
- Sugeruje pani, że powinniśmy... Powinniśmy się skontaktować ze zwolennikami Lorda Voldemorta? - spytała zszokowana; to ponoć ich spotykano przy ogniskach anomalii. Ciężko było jej jednak uwierzyć w to, że pani profesor naprawdę miała to na myśli.
Poppy odchrząknęła i ośmieliła się powrócić do tematu, który urwali jeszcze przed przyjściem staruszki. - Pozostaje jeszcze kwestia anomalii, które pozornie udało się naprawić... Moc Fredericka i - jak się domyślam - Benjamina pozostawiła tam swój bardzo mocny ślad. Myślimy, że można to wykorzystać. Bo widzi pani, gdy Fred zbliża się do tej substancji, białej magii, czuje się wzmocniony... Chciałabym sprawdzić, czy uda się wtopić tę energię w różdżkę, tak jak wspominał Cyrus, czy będzie to w ogóle bezpieczne dla jej właściciela... Nawet jeśli zostały popełnione błędy podczas próby naprawy, można spróbować je wykorzystać na naszą korzyść - wyrzekła nieśmiało, niepewnie; nie wiedziała, czy to co mówi układa się w jedną, logiczną całość, lecz nie chciała porzucać idei wzmocnienia różdżek i ich właścicieli, skoro widzieli taką możliwość.
Poczuła ulgę, gdy ujrzała ją całą i żywą, choć nie umknął jej strach, doskonale dostrzegalny w dużych, mądrych oczahc staruszki.
Długo zachowywała milczenie, nie chcąc wchodzić w słowo starszym i madrzejszym od siebie; lord Carrow rzeczowo opowiedział o wszystkim, co miało miejsce pod nieobecność pani profesor.
- Czyli musimy złamać pieczęć, którą złożył na duszach dzieci? Aby uwolnić tę straszną magię, którą w nich zamknął? Czy to jest w ogóle możliwe? I czy wtedy ta moc... Nie zaburzy magii w całym raju jeszcze mocniej? - zaczęła w końcu zadawać pytania, które licznie nasuwały się jej na usta.
Nie chciała nawet myśleć o tym jak wielkie konsekwencje może to mieć dla tych dzieci. Czy podczas rytuału, o którym mówiła Bathilda stawiliby na szali ich życie? Zadrżała na myśl o tym.
- Sugeruje pani, że powinniśmy... Powinniśmy się skontaktować ze zwolennikami Lorda Voldemorta? - spytała zszokowana; to ponoć ich spotykano przy ogniskach anomalii. Ciężko było jej jednak uwierzyć w to, że pani profesor naprawdę miała to na myśli.
Poppy odchrząknęła i ośmieliła się powrócić do tematu, który urwali jeszcze przed przyjściem staruszki. - Pozostaje jeszcze kwestia anomalii, które pozornie udało się naprawić... Moc Fredericka i - jak się domyślam - Benjamina pozostawiła tam swój bardzo mocny ślad. Myślimy, że można to wykorzystać. Bo widzi pani, gdy Fred zbliża się do tej substancji, białej magii, czuje się wzmocniony... Chciałabym sprawdzić, czy uda się wtopić tę energię w różdżkę, tak jak wspominał Cyrus, czy będzie to w ogóle bezpieczne dla jej właściciela... Nawet jeśli zostały popełnione błędy podczas próby naprawy, można spróbować je wykorzystać na naszą korzyść - wyrzekła nieśmiało, niepewnie; nie wiedziała, czy to co mówi układa się w jedną, logiczną całość, lecz nie chciała porzucać idei wzmocnienia różdżek i ich właścicieli, skoro widzieli taką możliwość.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Oczywiście, że myślał. Naturalnym było powiązanie dziwnego czegoś przyssanego do chłopca z oddziaływaniem na anomalię w tamtym miejscu. Pierwszy raz jednak z czymś takim miał styczność. Nie potrafił więc określić konkretnej zależności. Dlaczego. Wszystko zaczęło jednak powoli się układać.
- To ma sens - przyznał z pewną zadumą - Niepokoi mnie jednak dziwna mentalna więź która jest przez coś lub kogoś utrzymywana z dziećmi. Mówią, że coś do nich mówi, namawia je do różnych rzeczy. Jest to najpewniej ta sama osoba, określają to mianem jej, kobiety. Piers wspominał, że potrzebowała go tam, w tej katedrze. Coś z zewnątrz chce je nakłonić do tego by wchodziły w reakcje z anomaliami? Albo to możliwe by sama anomalia się z nimi kontaktowała? Jeżeli w rytuał był zamieszany kamień wskrzeszenia... - to co jeżeli Grindewald nie tyle co stworzył anomalię, lecz połowicznie przywołał do życia coś bardziej złożonego co w częściach zamieszkało w dzieciach. Za dużo myśli.
- Nie - pokiwał przecząco głową - To jest najmniej roztropne rozwiązanie na które nie możemy sobie pozwolić, a które nawet nie doszłoby do skutku. Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz Poppy? Ci ludzie spalili Ministerstwo, ponad setka zidentyfikowanych ofiar i najpewniej drugie tyle przeistoczyło się w popiół, a ty chcesz się z nimi kontaktować wiedząc jakie dzieci trzymamy pod opieką? - Patrzył na naiwną, lecz dobroduszną pielęgniarkę w szczerym zdumieniu - Pani profesor jedynie zwraca uwagę na to iż należy się śpieszyć i działać roztropnie. Jeżeli oni się interesują i byli w Azkabanie powinniśmy przeczuwać, że mogą być na tropie rytuału albo się nim żywo interesować. Myślę, że rozsądnym będzie nie dawać im możliwości pokazania, że coś wiemy. Z tego też powodu myślę, że w grę nie wchodzi próba kontaktowania się czy też porwanie - o ile druga z opcji wydawała się lepsza w ostatecznym rozrachunku Carrow nie uważał, że jest dobra. Ludzie byli kłopotliwi. Być może udałoby im się pochwycić zwolennika, lecz Adrien wątpił czy uniknęli by przy tym strat. Istniało też ryzyko, że ten by zbiegł wyjawiając informacje - Myślę, że twój początkowy tok rozumowania Cyrrusie był poprawniejszy. Skoro wiedzą jak się tam dostać to skądś tą wiedzę musieli pozyskać. My też możemy. Być może faktycznie istnieje szansa na to by z mocy patronusów utkać coś na wzór potężnego świstoklika. Patronusy kierowane są wolą. Działając jako posłańcy rzucający wcale nie musi wiedzieć, gdzie w danym momencie znajduje się odbiorca tegoż - to był jeden luźny pomysł, który należało zbadać. Uzdrowiciel miał również inny - Można również wykorzystać to, że z Azkabanem nie ma kontaktu od dłuższego czasu. Myślę, że należałoby w takim wypadku wymusić na przełożonych z Departamentu Przestrzegania Prawa zbadanie sprawy. Być może nacisnąć ich z zewnątrz lub też nasi aurorzy oraz mający wpływy w ministerstwie mogliby poczynić to od wewnątrz sugerując konieczność wyprawy oraz zgłaszając na nią naszych ludzi. Zakon gromadzi jednostki z różnych środowisk. Nie powinni odnaleźć znaczącego powiązania. Ministerstwo samo wówczas zdradziłoby umiejscowienie Azkabanu. Nie wierzę, że Longbottom nie chciałby się dowiedzieć co się dzieje z twierdzą - zatrzymał na chwilę swój wywód. Drugi plan zakładał sprytne wykorzystanie obecnej sytuacji oraz aurorskiej części zakonu która stała się ostatnio bardzo liczna. Istniała jednak obawa zamieszania w sprawę kogoś z zewnątrz. To mogło wykazać się niewygodne. Ostatecznie mu samemu pierwsza możliwość wydała się odpowiedniejsza. Ewentualna możliwość zadziałania na obu frontach jednocześnie - część aurorska mogłaby za przyzwoleniem ministerstwa dostać się do Azkabanu dowiadując się tym samym o jego umiejscowieniu, a potem informację to wykorzystać i przekazać albo też w środku twierdzy wybudzić spreparowany świstoklik. Były to tylko myśli. Ostatecznie spojrzał na Bathildę pytająco. Co o tym sądziła. Może myślała podobnie, może nie.
- To ma sens - przyznał z pewną zadumą - Niepokoi mnie jednak dziwna mentalna więź która jest przez coś lub kogoś utrzymywana z dziećmi. Mówią, że coś do nich mówi, namawia je do różnych rzeczy. Jest to najpewniej ta sama osoba, określają to mianem jej, kobiety. Piers wspominał, że potrzebowała go tam, w tej katedrze. Coś z zewnątrz chce je nakłonić do tego by wchodziły w reakcje z anomaliami? Albo to możliwe by sama anomalia się z nimi kontaktowała? Jeżeli w rytuał był zamieszany kamień wskrzeszenia... - to co jeżeli Grindewald nie tyle co stworzył anomalię, lecz połowicznie przywołał do życia coś bardziej złożonego co w częściach zamieszkało w dzieciach. Za dużo myśli.
- Nie - pokiwał przecząco głową - To jest najmniej roztropne rozwiązanie na które nie możemy sobie pozwolić, a które nawet nie doszłoby do skutku. Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz Poppy? Ci ludzie spalili Ministerstwo, ponad setka zidentyfikowanych ofiar i najpewniej drugie tyle przeistoczyło się w popiół, a ty chcesz się z nimi kontaktować wiedząc jakie dzieci trzymamy pod opieką? - Patrzył na naiwną, lecz dobroduszną pielęgniarkę w szczerym zdumieniu - Pani profesor jedynie zwraca uwagę na to iż należy się śpieszyć i działać roztropnie. Jeżeli oni się interesują i byli w Azkabanie powinniśmy przeczuwać, że mogą być na tropie rytuału albo się nim żywo interesować. Myślę, że rozsądnym będzie nie dawać im możliwości pokazania, że coś wiemy. Z tego też powodu myślę, że w grę nie wchodzi próba kontaktowania się czy też porwanie - o ile druga z opcji wydawała się lepsza w ostatecznym rozrachunku Carrow nie uważał, że jest dobra. Ludzie byli kłopotliwi. Być może udałoby im się pochwycić zwolennika, lecz Adrien wątpił czy uniknęli by przy tym strat. Istniało też ryzyko, że ten by zbiegł wyjawiając informacje - Myślę, że twój początkowy tok rozumowania Cyrrusie był poprawniejszy. Skoro wiedzą jak się tam dostać to skądś tą wiedzę musieli pozyskać. My też możemy. Być może faktycznie istnieje szansa na to by z mocy patronusów utkać coś na wzór potężnego świstoklika. Patronusy kierowane są wolą. Działając jako posłańcy rzucający wcale nie musi wiedzieć, gdzie w danym momencie znajduje się odbiorca tegoż - to był jeden luźny pomysł, który należało zbadać. Uzdrowiciel miał również inny - Można również wykorzystać to, że z Azkabanem nie ma kontaktu od dłuższego czasu. Myślę, że należałoby w takim wypadku wymusić na przełożonych z Departamentu Przestrzegania Prawa zbadanie sprawy. Być może nacisnąć ich z zewnątrz lub też nasi aurorzy oraz mający wpływy w ministerstwie mogliby poczynić to od wewnątrz sugerując konieczność wyprawy oraz zgłaszając na nią naszych ludzi. Zakon gromadzi jednostki z różnych środowisk. Nie powinni odnaleźć znaczącego powiązania. Ministerstwo samo wówczas zdradziłoby umiejscowienie Azkabanu. Nie wierzę, że Longbottom nie chciałby się dowiedzieć co się dzieje z twierdzą - zatrzymał na chwilę swój wywód. Drugi plan zakładał sprytne wykorzystanie obecnej sytuacji oraz aurorskiej części zakonu która stała się ostatnio bardzo liczna. Istniała jednak obawa zamieszania w sprawę kogoś z zewnątrz. To mogło wykazać się niewygodne. Ostatecznie mu samemu pierwsza możliwość wydała się odpowiedniejsza. Ewentualna możliwość zadziałania na obu frontach jednocześnie - część aurorska mogłaby za przyzwoleniem ministerstwa dostać się do Azkabanu dowiadując się tym samym o jego umiejscowieniu, a potem informację to wykorzystać i przekazać albo też w środku twierdzy wybudzić spreparowany świstoklik. Były to tylko myśli. Ostatecznie spojrzał na Bathildę pytająco. Co o tym sądziła. Może myślała podobnie, może nie.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie będziesz tarczą, Fredericku. Będziesz przewodnikiem - zaprzeczyła na słowa aurora, unosząc ku niemu pożółkłe oczy. - To zbyt niebezpieczne, by posyłać tam naszych naukowców. Rola jednostki skończy się tutaj, kiedy obmyślimy wejście do Azkabanu. Następnie Zakonnicy, pod waszym przywództwem, udadzą się wgłąb tego strasznego miejsca. Najprawdopodobniej będzie trzeba zabrać tam dzieci. Będziecie musieli je ochronić przed wszystkim, co znajduje się w środku. I przed każdym, kto będzie chciał wam w tym przeszkodzić.
Złożyła dłonie na stole, wsłuchując się w dalsze wypowiedzi. Początkowo milczała - i zdawało się, że zarówno Cyrusa, Poppy jak i Adriena słuchała z podobnym skupieniem i powagą.
- Kontakt z naszym wrogiem będzie koniecznością, jeśli nie zdołamy opracować innego sposobu. Gwardziści zapewne będą w stanie przymusić ich do współpracy, mamy też coś, czego oni pragną lub dopiero zapragną, a czego nie chcemy wykorzystywać jako karty przetargowej. - Na krótko przeniosła spojrzenie na drzwi, za którymi bawiły się dzieci. - Adrien ma słuszność, odrzucając to rozwiązanie w pierwszej kolejności - wydała swój sąd, lekko wzdychając.
- To nie jest do końca pieczęć. Nie wydaje mi się, żeby była. Dzieci stały się jego artefaktami, nośnikami siły anomalii. Jej nieodłączną częścią - fragmentem wielkiego organizmu. Organizmu, który trzeba zniszczyć w całości, by pozbyć się anomalii ostatecznie. Dotąd tylko wyrywaliśmy jej paznokcie: musimy zadać jej cios w samo serce. A fragmenty tego serca: najprawdopodobniej bawią się za drzwiami. Nie możemy uwolnić tej mocy, musimy nakierować na nią inną moc - równie potężną. Ta moc wsiąknie w dzieci i je zniszczy, tak jak próbowała zniszczyć Piersa w katedrze, dążąc do samounicestwienia. Ta moc znajduje się w Azkabanie. A kamień wskrzeszenia, daj Merlinie, uchroni ich niewinne dusze przed faktyczną śmiercią. - Pokręciła lekko głową - zdawaliście sobie sprawę z tego, że to były tylko hipotezy, co do których nikt, nawet Bathilda nie mogła mieć pewności - i nie wyglądała, jakby miała. Już raz się pomyliła.
- Wreszcie dobra wiadomość w te pochmurne dni - skwitowała rewelacje przedstawione przez pielęgniarkę. - Niezwykłe odkrycie, bardzo nam pomoże. Zadbajcie o to, by ta wiedza nie poszła w zapomnienie. - Przeniosła spokojnie spojrzenie na Foxa, słysząc jego propozycję przekazania informacji Ollivanderom. - Nie możemy pozwolić, by te tajemnice trafiły w obce ręce. Mogą zostać wykradzione przez wroga. Nie kontaktujcie się w tej sprawie z nikim spoza Zakonu. Jestem przekonana, że nasi badacze są wystarczająco zdolni, by zająć się tym samodzielnie - nie szukajmy pomocy tam, gdzie jej nie potrzebuejmy. - Zamilkła na dłuższą chwilę, może w zamyśleniu, a może zbierając siły. Wciąż była bardzo blada.
- Próbowałam pomówić o tym z dziećmi, ale nie zdołałam wysunąć zbyt wielu wniosków - przyznała, odnosząc się do wypowiedzi Adriena o głosie przemawiającym do dzieci. - Sądzę, że poprawna jest odpowiedź związana z anomalią. Dzieci są ich częścią - ich bliskość jednocześnie pobudza i unicestwia anomalie. Zapewne przy ich pomocy można uczynić zarówno jedno, jak i drugie, co sprawia, że będą potencjalnie pożądane przez naszego siejącego chaos i ferment wroga. Myślę, że w jakiś sposób wyczuwają tę moc. Nie jestem pewna, czy to faktycznie jest dialog - czy przy was Piers kiedykolwiek powtórzył wypowiadane przez nią słowa? Zawsze mówił, że go wołała. Chciała go tam. Niech Merlin ma nas w opiece, jeśli nasz plan zawiedzie, ta moc jest zbyt potężna, by mogła przysługiwać ludziom. - Wyraz strapienia silniej wstąpił na jej pomarszczone czoło. - Czy to mógłby być ktoś kontrolujący anomalię... - powtórzyła na głos wątpliwość Adriena - To nie może być Grindelwald, jest zbyt słaby i zbyt zmęczony. A on nie dopuściłby do swojego tworu nikogo obcego - dodała z, wydawałoby się, nieco większym smutkiem.
- Świstoklik utkany z mocy patronusa... to innowacyjny, ale ciekawy pomysł. Kontynuujcie, proszę, macie pomysł, jak ukierunkować tę moc? Jak nadać jej kształt - i cel? Pomogę wam w tym - na tyle, na ile będę w stanie. - Łagodnie spojrzała wpierw na Cyrusa, potem na Adriena, którzy ciągnęli myśl.
- Odnośnie Ministerstwa, odnoszę wrażenie, że pożar i anomalie sprawiają, że politycy spychają kwestię Azkabanu na dalszy plan. Przekażcie jednak te informacje Kieranowi - jakiś czas temu przesłał mi list, w którym zadeklarował wolę spotkania się z Ministrem. Zresztą, Fredericku, czy nie zamierzałeś wybrać się razem z nim? Powinniście poruszyć ten temat - w możliwie jak najbardziej delikatny sposób, jeżeli tylko jego zamiary okażą się dla was oczywiste, jasne i odpowiednio ukierunkowane. Pamiętajcie o ostrożności, nadeszły czasy, w których trudno pojąć, komu można naprawdę zaufać. Dzięki waszemu odkryciu w katedrze wszystko zaczyna nabierać sensu: gdzieś na horyzoncie pojawia się nadzieja, że cały ten koszmar może się, wreszcie, niebawem skończyć. Ale to od naszych decyzji i naszych posunięć zależeć będzie, czy odniesiemy sukces.
Czas na odpis: 24h.
Złożyła dłonie na stole, wsłuchując się w dalsze wypowiedzi. Początkowo milczała - i zdawało się, że zarówno Cyrusa, Poppy jak i Adriena słuchała z podobnym skupieniem i powagą.
- Kontakt z naszym wrogiem będzie koniecznością, jeśli nie zdołamy opracować innego sposobu. Gwardziści zapewne będą w stanie przymusić ich do współpracy, mamy też coś, czego oni pragną lub dopiero zapragną, a czego nie chcemy wykorzystywać jako karty przetargowej. - Na krótko przeniosła spojrzenie na drzwi, za którymi bawiły się dzieci. - Adrien ma słuszność, odrzucając to rozwiązanie w pierwszej kolejności - wydała swój sąd, lekko wzdychając.
- To nie jest do końca pieczęć. Nie wydaje mi się, żeby była. Dzieci stały się jego artefaktami, nośnikami siły anomalii. Jej nieodłączną częścią - fragmentem wielkiego organizmu. Organizmu, który trzeba zniszczyć w całości, by pozbyć się anomalii ostatecznie. Dotąd tylko wyrywaliśmy jej paznokcie: musimy zadać jej cios w samo serce. A fragmenty tego serca: najprawdopodobniej bawią się za drzwiami. Nie możemy uwolnić tej mocy, musimy nakierować na nią inną moc - równie potężną. Ta moc wsiąknie w dzieci i je zniszczy, tak jak próbowała zniszczyć Piersa w katedrze, dążąc do samounicestwienia. Ta moc znajduje się w Azkabanie. A kamień wskrzeszenia, daj Merlinie, uchroni ich niewinne dusze przed faktyczną śmiercią. - Pokręciła lekko głową - zdawaliście sobie sprawę z tego, że to były tylko hipotezy, co do których nikt, nawet Bathilda nie mogła mieć pewności - i nie wyglądała, jakby miała. Już raz się pomyliła.
- Wreszcie dobra wiadomość w te pochmurne dni - skwitowała rewelacje przedstawione przez pielęgniarkę. - Niezwykłe odkrycie, bardzo nam pomoże. Zadbajcie o to, by ta wiedza nie poszła w zapomnienie. - Przeniosła spokojnie spojrzenie na Foxa, słysząc jego propozycję przekazania informacji Ollivanderom. - Nie możemy pozwolić, by te tajemnice trafiły w obce ręce. Mogą zostać wykradzione przez wroga. Nie kontaktujcie się w tej sprawie z nikim spoza Zakonu. Jestem przekonana, że nasi badacze są wystarczająco zdolni, by zająć się tym samodzielnie - nie szukajmy pomocy tam, gdzie jej nie potrzebuejmy. - Zamilkła na dłuższą chwilę, może w zamyśleniu, a może zbierając siły. Wciąż była bardzo blada.
- Próbowałam pomówić o tym z dziećmi, ale nie zdołałam wysunąć zbyt wielu wniosków - przyznała, odnosząc się do wypowiedzi Adriena o głosie przemawiającym do dzieci. - Sądzę, że poprawna jest odpowiedź związana z anomalią. Dzieci są ich częścią - ich bliskość jednocześnie pobudza i unicestwia anomalie. Zapewne przy ich pomocy można uczynić zarówno jedno, jak i drugie, co sprawia, że będą potencjalnie pożądane przez naszego siejącego chaos i ferment wroga. Myślę, że w jakiś sposób wyczuwają tę moc. Nie jestem pewna, czy to faktycznie jest dialog - czy przy was Piers kiedykolwiek powtórzył wypowiadane przez nią słowa? Zawsze mówił, że go wołała. Chciała go tam. Niech Merlin ma nas w opiece, jeśli nasz plan zawiedzie, ta moc jest zbyt potężna, by mogła przysługiwać ludziom. - Wyraz strapienia silniej wstąpił na jej pomarszczone czoło. - Czy to mógłby być ktoś kontrolujący anomalię... - powtórzyła na głos wątpliwość Adriena - To nie może być Grindelwald, jest zbyt słaby i zbyt zmęczony. A on nie dopuściłby do swojego tworu nikogo obcego - dodała z, wydawałoby się, nieco większym smutkiem.
- Świstoklik utkany z mocy patronusa... to innowacyjny, ale ciekawy pomysł. Kontynuujcie, proszę, macie pomysł, jak ukierunkować tę moc? Jak nadać jej kształt - i cel? Pomogę wam w tym - na tyle, na ile będę w stanie. - Łagodnie spojrzała wpierw na Cyrusa, potem na Adriena, którzy ciągnęli myśl.
- Odnośnie Ministerstwa, odnoszę wrażenie, że pożar i anomalie sprawiają, że politycy spychają kwestię Azkabanu na dalszy plan. Przekażcie jednak te informacje Kieranowi - jakiś czas temu przesłał mi list, w którym zadeklarował wolę spotkania się z Ministrem. Zresztą, Fredericku, czy nie zamierzałeś wybrać się razem z nim? Powinniście poruszyć ten temat - w możliwie jak najbardziej delikatny sposób, jeżeli tylko jego zamiary okażą się dla was oczywiste, jasne i odpowiednio ukierunkowane. Pamiętajcie o ostrożności, nadeszły czasy, w których trudno pojąć, komu można naprawdę zaufać. Dzięki waszemu odkryciu w katedrze wszystko zaczyna nabierać sensu: gdzieś na horyzoncie pojawia się nadzieja, że cały ten koszmar może się, wreszcie, niebawem skończyć. Ale to od naszych decyzji i naszych posunięć zależeć będzie, czy odniesiemy sukces.
Czas na odpis: 24h.
Ja, światło w ciemności, iskra pośród bezkresnej nocy...
- Nie wyobrażam sobie - bąknęła zmieszana i zawstydzona Poppy w odpowiedzi na słowa lorda Carrowa; nie miała na myśli przecież wysyłania do tych ludzi (ciężko w ogóle było tak o nich myśleć, człowieczeństwa nie mieli w sobie za knut) listów z uprzejmym zapytaniem o spotkanie i pogawędkę o Azkabanie przy herbacie. Była naiwną idealistką, ale nie aż tak. Słowa pani profesor zasugerowały jej po prostu, że kontakt - w nieokreślonej wciąż formie - może być konieczny, co potwierdziła po chwili, oczywiście jeśli inne metody zawiodą.
Podążyła za spojrzeniem staruszki w stronę bawialni; nie wyobrażała sobie, aby mogli użyć dzieci jako karty przetargowej, bądź narazić ich na niebezpieczeństwo - dlatego kolejne słowa przyprawiły ją o zimne dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa.
- Czy to znaczy, że dzieci mają tam... zginąć, aby unicestwić anomalię? - wyszeptała z przerażeniem; prosiła Merlina, aby okazało się, że znów opatrznie coś zrozumiała, przekręciła - i że to nie wchodziło w rachubę. Uniosła dłoń do serca, gdy wyobraziła sobie Emmę, Piersa i Julię w Azkabanie. Po stokroć bardziej wolałaby sama się tam udać, zamiast nich.
Kiwnęła głową, gdy pani profesor zaaprobowała ich ideę na wzmocnienie różdżek białą magią, której ślad pozostawili po sobie Zakonnicy w miejscach pozornie ujarzmionych. - Będziemy musieli udać się do wszystkich miejsc które udało nam się uspokoić i zebrać próbki. Na moją różdżkę ta magia nie działa, musi być powiązana z tymi, którzy magię w tych miejscach naprawili - wzmocni więc tylko tych. Udamy się tym bezzwłocznie - dodała jeszcze Poppy, zapewniając panią profesor, że sprawę tę potraktuje poważnie i nie pozwoli, aby odeszła w zapomnienie. Pokiwała głową, obiecując jednocześnie, że zgodnie z jej wolą nie zwróci się do pomoc do nikogo spoza Zakonu Feniksa.
Zastanowiła się nad słowami staruszki; jak dotąd wyobrazała sobie, że oprócz anomalii mierzą się z czymś jeszcze - jakimś demonem, dziwną zjawą, może trzecią siłą. Faktycznie jednak Piers ani razu nie powtórzył konkretnych słów.
- Także próbowaliśmy porozmawiać z dziećmi, lecz nie chcą o niczym rozmawiać... - nie wypowiadała tych słów ze złością, czy żalem - dzieci znały ich zbyt krótko, by zechcieć im się zwierzać z tak trudnych wspomnień. - Martwi mnie jednak ten czas, który Piers spędził samotnie, gdy uciekł. A jeśli... świadomie, choć sądzę że bardziej mniej świadomie zdołał się z kimś skontaktować? Myśli pani że to możliwe?
Ta myśl nie dawała jej spokoju.
- A gdyby wykorzystać testrale? - wtrąciła nieśmiało - W Zakazanym Lesie żyje stado testrali... Te mądre zwierzęta zawsze odnajdują właściwą drogę do celu.
Nie wiedziała jeszcze w jaki sposób, lecz musieli rozważyć wszystkie, nawet najbardziej nieprawdopodobne teorie, które pozwoliłby im dostać się do Azkabanu.
Podążyła za spojrzeniem staruszki w stronę bawialni; nie wyobrażała sobie, aby mogli użyć dzieci jako karty przetargowej, bądź narazić ich na niebezpieczeństwo - dlatego kolejne słowa przyprawiły ją o zimne dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa.
- Czy to znaczy, że dzieci mają tam... zginąć, aby unicestwić anomalię? - wyszeptała z przerażeniem; prosiła Merlina, aby okazało się, że znów opatrznie coś zrozumiała, przekręciła - i że to nie wchodziło w rachubę. Uniosła dłoń do serca, gdy wyobraziła sobie Emmę, Piersa i Julię w Azkabanie. Po stokroć bardziej wolałaby sama się tam udać, zamiast nich.
Kiwnęła głową, gdy pani profesor zaaprobowała ich ideę na wzmocnienie różdżek białą magią, której ślad pozostawili po sobie Zakonnicy w miejscach pozornie ujarzmionych. - Będziemy musieli udać się do wszystkich miejsc które udało nam się uspokoić i zebrać próbki. Na moją różdżkę ta magia nie działa, musi być powiązana z tymi, którzy magię w tych miejscach naprawili - wzmocni więc tylko tych. Udamy się tym bezzwłocznie - dodała jeszcze Poppy, zapewniając panią profesor, że sprawę tę potraktuje poważnie i nie pozwoli, aby odeszła w zapomnienie. Pokiwała głową, obiecując jednocześnie, że zgodnie z jej wolą nie zwróci się do pomoc do nikogo spoza Zakonu Feniksa.
Zastanowiła się nad słowami staruszki; jak dotąd wyobrazała sobie, że oprócz anomalii mierzą się z czymś jeszcze - jakimś demonem, dziwną zjawą, może trzecią siłą. Faktycznie jednak Piers ani razu nie powtórzył konkretnych słów.
- Także próbowaliśmy porozmawiać z dziećmi, lecz nie chcą o niczym rozmawiać... - nie wypowiadała tych słów ze złością, czy żalem - dzieci znały ich zbyt krótko, by zechcieć im się zwierzać z tak trudnych wspomnień. - Martwi mnie jednak ten czas, który Piers spędził samotnie, gdy uciekł. A jeśli... świadomie, choć sądzę że bardziej mniej świadomie zdołał się z kimś skontaktować? Myśli pani że to możliwe?
Ta myśl nie dawała jej spokoju.
- A gdyby wykorzystać testrale? - wtrąciła nieśmiało - W Zakazanym Lesie żyje stado testrali... Te mądre zwierzęta zawsze odnajdują właściwą drogę do celu.
Nie wiedziała jeszcze w jaki sposób, lecz musieli rozważyć wszystkie, nawet najbardziej nieprawdopodobne teorie, które pozwoliłby im dostać się do Azkabanu.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jak ukierunkować tę moc? Jak nadać jej kształt - i cel? Tym razem to Adrien z wolna wypuścił powietrze marszcząc swoje czoło.
- Może zacznijmy od kształtu. To wydaje mi się najprostsze biorąc pod uwagę budowę samego świstoklika potrzebne byłoby naczynie o odpowiednich właściwościach mogących pomieścić moc mogącą posłać kogokolwiek na taką odległość. Dobrze byłoby się dowiedzieć z czego był zrobiony świstoklik Ministerstwa. Myślę, że nie mamy czasu na badania które pomógłby znaleźć odpowiedź na pytanie jakiego materiału użyto do jego produkcji. By zdobyć tą informację najpewniej należałoby przetrzepać resztki tego co pozostało z Departamentu Tajemnic mającego obecnie swoją siedzibę w Hogwarcie albo znaleźć kogoś kto wie. Mamy swoich ludzi w placówce oświaty więc nie byłoby problemu by kogoś tam wprowadzić - to tyle jeżeli chodziło o kształt. Nadano by mu kształt świstoklika mogącego wytrzymać magię patronusów. Teraz ukierunkowanie mocy - Moc patronusów, tych najsilniejszych, należących do Gwardzistów ukierunkowałoby się na spreparowane świstokliki celem ich zaklęcia w nich. Mam obawę, że wymagałoby to użycia silnych runicznych inskrypcji. Nie jestem pewien, czy tych nie należałoby skądś zdobyć. Myślę, że znalezienie odpowiedzi na to pytanie jest w zasięgu pani wiedzy. Historia na pewno zna przypadek próby zaklęcia patronusa do przedmiotu. - można było wysłać po to kolejna grupę, która skończy prawdopodobnie w jakichś zapadłych ruinach bądź polowaniem na jakiegoś biegłego runistę. Pozostawało nadanie celu - Jeśli chodzi o cel...Z tym może być najwięcej kłopotu. Patronus jest sam w sobie specyficznym zaklęciem, które podąża za wolą tego kto go wywołał - jak już mówiłem potrafi podążać do osób w formie wiadomości i rzucający urok wcale nie musi wiedzieć gdzie znajduje się odbiorca. W taki sposób dotarł do pani patronus Foxa. Myślę że skumulowanie w świstoklików patronusów którym gwardziści nadadzą przekaz udania się do Azkabanu po części ustawi kierunek magicznej teleportacji. To jednak może być za mało by nie narazić się na zbyt duży rozstrzał. By ustabilizować podróż może być potrzebne działanie z zewnątrz z miejsc wyliczonych w sposób numerologiczny z których to pozostali zakonnicy czuwaliby nad wywołaniem i utrzymaniem strumienia magii za pomocą której nasi mogliby wejść, a potem wyjść. Wymagałoby to najpewniej silnego zgrania - zamyślił się, czy to co mówił było w ogóle w jakikolwiek sposób wykonalne, czy też to była zwykła mrzonka. Czekał na pomysły pozostałych - Osobiście nie mieszałbym w Longbottoma w wiedzę o dzieciach, o powodzie udania się do Azkabanu. Można wykorzystać go, lecz odkrywając jedynie tyle ile trzeba. To człowiek nastawiony na cel. Boję się, że w dzieciach zobaczyłby tak jak nasi wrogowie broń, którą mógłby wymierzyć właśnie w nich. Będzie trzeba ostrożnie przy nim dobierać słowa. Mam nadzieję, że Kieran zdaje sobie z tego sprawę - nie dogadywał się ze starszym aurorem. Nie bez powodu - ciężko było prowadzić z nim dialog. Trochę przerażała więc Carrowa myśl, że to właśnie on będzie próbował się dogadać z Ministrem - Też myślałem o zorganizowaniu powozów. Trudno jednak określić, jak daleko znajduje się Azkaban. Może się okazać, że to będą dni podróży, a to nawet dla wytrwalszych zwierząt może się okazać trudne. - może jednak może słynne więzienie znajdowało się bliżej niż im się wydawało i to nie był wcale zły pomysł? Adrien westchnął. Czuł się powoli zmęczony tym wszystkim. Starał się jednak zachować trzeźwość myśli.
- Może zacznijmy od kształtu. To wydaje mi się najprostsze biorąc pod uwagę budowę samego świstoklika potrzebne byłoby naczynie o odpowiednich właściwościach mogących pomieścić moc mogącą posłać kogokolwiek na taką odległość. Dobrze byłoby się dowiedzieć z czego był zrobiony świstoklik Ministerstwa. Myślę, że nie mamy czasu na badania które pomógłby znaleźć odpowiedź na pytanie jakiego materiału użyto do jego produkcji. By zdobyć tą informację najpewniej należałoby przetrzepać resztki tego co pozostało z Departamentu Tajemnic mającego obecnie swoją siedzibę w Hogwarcie albo znaleźć kogoś kto wie. Mamy swoich ludzi w placówce oświaty więc nie byłoby problemu by kogoś tam wprowadzić - to tyle jeżeli chodziło o kształt. Nadano by mu kształt świstoklika mogącego wytrzymać magię patronusów. Teraz ukierunkowanie mocy - Moc patronusów, tych najsilniejszych, należących do Gwardzistów ukierunkowałoby się na spreparowane świstokliki celem ich zaklęcia w nich. Mam obawę, że wymagałoby to użycia silnych runicznych inskrypcji. Nie jestem pewien, czy tych nie należałoby skądś zdobyć. Myślę, że znalezienie odpowiedzi na to pytanie jest w zasięgu pani wiedzy. Historia na pewno zna przypadek próby zaklęcia patronusa do przedmiotu. - można było wysłać po to kolejna grupę, która skończy prawdopodobnie w jakichś zapadłych ruinach bądź polowaniem na jakiegoś biegłego runistę. Pozostawało nadanie celu - Jeśli chodzi o cel...Z tym może być najwięcej kłopotu. Patronus jest sam w sobie specyficznym zaklęciem, które podąża za wolą tego kto go wywołał - jak już mówiłem potrafi podążać do osób w formie wiadomości i rzucający urok wcale nie musi wiedzieć gdzie znajduje się odbiorca. W taki sposób dotarł do pani patronus Foxa. Myślę że skumulowanie w świstoklików patronusów którym gwardziści nadadzą przekaz udania się do Azkabanu po części ustawi kierunek magicznej teleportacji. To jednak może być za mało by nie narazić się na zbyt duży rozstrzał. By ustabilizować podróż może być potrzebne działanie z zewnątrz z miejsc wyliczonych w sposób numerologiczny z których to pozostali zakonnicy czuwaliby nad wywołaniem i utrzymaniem strumienia magii za pomocą której nasi mogliby wejść, a potem wyjść. Wymagałoby to najpewniej silnego zgrania - zamyślił się, czy to co mówił było w ogóle w jakikolwiek sposób wykonalne, czy też to była zwykła mrzonka. Czekał na pomysły pozostałych - Osobiście nie mieszałbym w Longbottoma w wiedzę o dzieciach, o powodzie udania się do Azkabanu. Można wykorzystać go, lecz odkrywając jedynie tyle ile trzeba. To człowiek nastawiony na cel. Boję się, że w dzieciach zobaczyłby tak jak nasi wrogowie broń, którą mógłby wymierzyć właśnie w nich. Będzie trzeba ostrożnie przy nim dobierać słowa. Mam nadzieję, że Kieran zdaje sobie z tego sprawę - nie dogadywał się ze starszym aurorem. Nie bez powodu - ciężko było prowadzić z nim dialog. Trochę przerażała więc Carrowa myśl, że to właśnie on będzie próbował się dogadać z Ministrem - Też myślałem o zorganizowaniu powozów. Trudno jednak określić, jak daleko znajduje się Azkaban. Może się okazać, że to będą dni podróży, a to nawet dla wytrwalszych zwierząt może się okazać trudne. - może jednak może słynne więzienie znajdowało się bliżej niż im się wydawało i to nie był wcale zły pomysł? Adrien westchnął. Czuł się powoli zmęczony tym wszystkim. Starał się jednak zachować trzeźwość myśli.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wsłuchiwał w przedzierające się przez ciszę słowa wszystkich zebranych. Profesor Bagshot w szczególności, lecz nie ominął zdań wypowiadanych przez Fredericka, Adriena czy Poppy. Myślał na głos, chcąc odnaleźć plan - zdobycie informacji od popleczników Lorda Voldemorta faktycznie było nadzwyczaj ryzykowne, lecz może okazać się niestety konieczne jeśli inne sposoby zawiodą. Gwardziści byli silni, na pewno poradziliby sobie z postawionym przed nimi zadaniem, Cyrus w nich wierzył.
Miał ciągnąć myśl odnośnie świstoklika, bowiem to ten temat wydał mu się najistotniejszy. Skoro wszystko zaczęło się w Azkabanie i tam też miało się zakończyć, musieli odnaleźć sposób na dotarcie do więzienia. Zdziwił się jak bardzo wypowiedź Adriena była zbliżona do jego własnych myśli. Tu znów potrzebna byłaby moc Gwardii, być może też obliczenia numerologiczne. Raczej nic, co przewyższałoby ich umiejętności, jednakże czy i tak efekt zadowoliłby ich - trudno jednoznacznie orzec. - Można byłoby również skorzystać z pomocy zakonowych łamaczy klątw i spróbować nakierować magię oraz ostatecznie uwięzić ją za pomocą runicznych znaków - zaproponował nagle, chociaż nie wiedział, która z tych wizji miałaby być lepsza. Trzeba było to przemyśleć na spokojnie. I wszystko dokładnie wyliczyć, żeby później wcielić plan w życie.
Więc Pomfrey zdecydowała się rzucić tematem wzmocnienia różdżek, chociaż on się wydawał alchemikowi teraz najmniej istotny. Co więcej, zadecydowała za nich, że zabiorą się za to niezwłocznie - Snape posłał jej zdziwione spojrzenie. Wydawało mu się, że mieli teraz coś innego na głowie - anomalie, dzieci, Azkaban. Wzmocnienie zakonniczych mocy owszem, było ważne i potrzebne, lecz nie w tej chwili. Musieli skoncentrować się na położeniu kresu chaosowi jaki wytworzyło załamanie magii. Nie odpowiedział nic czując się przytłoczony rozbieżnością poglądów wśród ich grupy, ostatecznie i tak o wszystkim zadecyduje lord Carrow, więc to w jego roztropność wierzył.
Miał ciągnąć myśl odnośnie świstoklika, bowiem to ten temat wydał mu się najistotniejszy. Skoro wszystko zaczęło się w Azkabanie i tam też miało się zakończyć, musieli odnaleźć sposób na dotarcie do więzienia. Zdziwił się jak bardzo wypowiedź Adriena była zbliżona do jego własnych myśli. Tu znów potrzebna byłaby moc Gwardii, być może też obliczenia numerologiczne. Raczej nic, co przewyższałoby ich umiejętności, jednakże czy i tak efekt zadowoliłby ich - trudno jednoznacznie orzec. - Można byłoby również skorzystać z pomocy zakonowych łamaczy klątw i spróbować nakierować magię oraz ostatecznie uwięzić ją za pomocą runicznych znaków - zaproponował nagle, chociaż nie wiedział, która z tych wizji miałaby być lepsza. Trzeba było to przemyśleć na spokojnie. I wszystko dokładnie wyliczyć, żeby później wcielić plan w życie.
Więc Pomfrey zdecydowała się rzucić tematem wzmocnienia różdżek, chociaż on się wydawał alchemikowi teraz najmniej istotny. Co więcej, zadecydowała za nich, że zabiorą się za to niezwłocznie - Snape posłał jej zdziwione spojrzenie. Wydawało mu się, że mieli teraz coś innego na głowie - anomalie, dzieci, Azkaban. Wzmocnienie zakonniczych mocy owszem, było ważne i potrzebne, lecz nie w tej chwili. Musieli skoncentrować się na położeniu kresu chaosowi jaki wytworzyło załamanie magii. Nie odpowiedział nic czując się przytłoczony rozbieżnością poglądów wśród ich grupy, ostatecznie i tak o wszystkim zadecyduje lord Carrow, więc to w jego roztropność wierzył.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na słowa Poppy o możliwości śmierci dzieci Bathilda nie odpowiedziała. Uniosła ku niej smutne spojrzenie - wciąż milcząc - i wyglądała, jakby zbierała myśli.
- Upewnijcie się, że Zakonnicy robią, co mogą, by zdobyć kamień wskrzeszenia. Zaangażowanie wszystkich jest kluczowe, musimy sprawdzić każdy ślad. Musimy go zdobyć. - To on miał być wszak ratunkiem - tego jednak Bathilda już nie dodała, być może nauczyła się nie obiecywać rzeczy, co do których nie mogła już mieć pewności.
- Musimy z tego skorzystać na tyle, na ile jest to możliwe. Jeśli anomalia jest w stanie przynieść cokolwiek dobrego - sięgnijmy po to - przytaknęła słowom pielęgniarki. - Myślałam o tym - przyznała - postaram się porozmawiać z Piersem jeszcze raz. Być może z czasem łatwej będzie mu o tym porozmawiać - lub znajdę inny sposób, aby się z nim porozumieć. Na ten moment ta wiedza pozostanie dla nas niedostępna, jednak sama świadomość, że to mogło się zdarzyć, powinno wzmóc naszą czujność. - Pokręciła ze smutkiem głową.
- Nie przedostaniemy się do samego Azkabanu przy pomocy zwierząt ani mioteł - nie tylko dlatego, że Zakonnicy nie posiadają odpowiednich umiejętności, czarna magia blokuje dostęp. Ale to wciąż słuszna uwaga, Poppy, możemy dzięki nim dostać się jak najbliżej miejsca, które znajduje się poza blokadą anomalii. Do miejsca, do których zwierzęta będą w stanie dotrzeć bez uszczerbku dla swojego zdrowia. Potrzebujemy mapy z oznaczonym miejscem... - Zamyśliła się, lekko pocierając dłonią skroń.
- Co się tyczy Longbottoma, upewnię się, że Kieran zdaje sobie sprawę z konieczności powściągliwości - stwierdziła z zastanowieniem.
Kiedy Adrien zaczął snuć plan, Bathilda odwróciła rysunek Azkabanu na białą kartkę i chwyciła leżący nieopodal ołówek, mrużąc stare oczy rysując w myśl jego słów numerologiczne, niedbałe schematy obrazujące proponowane wyjścia - w zamyśleniu, po kolei rozrysowując każdy z przedstawionych przez niego punktów. Silne zgranie, tak, tak, powtórzyła nad rysunkiem kilkakrotnie, może do was, a może jednak bardziej do siebie. Pokiwała też głową na uwagę Cyrusa, przyznając mu rację.
- To może się udać - stwierdziła w końcu. - Potrzebne są tygodnie na przygotowania. Może nawet miesiące. Ale jeśli zaangażujemy cały Zakon do pracy, zaoszczędzimy mnóstwo czasu. Powinniśmy zacząć od dokładniejszego opracowania planu. To wszystko trzeba przeliczyć, tu nie ma i nie będzie już miejsca na błędy. Jesteśmy blisko, powstrzymamy ten chaos. - Wysunęła przed siebie zabazgraną kartkę tak, byście wszyscy mogli ją dostrzec, ołówkiem wskazując kolejne zakreślone diagramy. - Jeśli rozłożymy cząstki patronusa... - zaczęła snuć numerologiczne rozważania, plan był trudny, wymagał wszechstronnej wiedzy i każdy z was był w stanie dodać coś od siebie - z dziedziny, na której znał się najlepiej. Wszyscy byliście wszak ekspertami - najmądrzejszymi z mądrych. Uśmiechnęła się przepraszająco do Foxa, był doskonałym wojownikiem, ale jego zdolności nie mogły się tutaj już na nic zdać.
Debata nad planem miała potrwać do rana, ale nie zakończyła się powodzeniem - każde z was - jeśli chciało przyczynić się do rozwiązania zagadki - zabrało cząstkę badań ze sobą, opracowując fragment planu. Jeśli chcieliście odnieść sukces, każde z was musiało poświęcić na swoją pracę mozolne wieczory, większość wolnych chwil, a czasem nawet sen - ale cel był przecież wzniosły.
Wydarzenie zostało zakończone, jednostka badawcza zaczęła opracowywać plan ostatecznego zakończenia kryzysu majowego, odkrywając jego sedno.
Schemat badań wzmocnienia różdżek, którzy otrzymaliście, jest pełny i możecie z niego skorzystać w każdej chwili - nie wymaga dodatkowej akceptacji.
Otrzymujecie punkty doświadczenia i punkty biegłości Zakonu:
Adrien - 150 PD, 3 PB, Poppy i Cyrus - 140 PD, 3 PB, Margaux - 50 PD, 1 PB
- Upewnijcie się, że Zakonnicy robią, co mogą, by zdobyć kamień wskrzeszenia. Zaangażowanie wszystkich jest kluczowe, musimy sprawdzić każdy ślad. Musimy go zdobyć. - To on miał być wszak ratunkiem - tego jednak Bathilda już nie dodała, być może nauczyła się nie obiecywać rzeczy, co do których nie mogła już mieć pewności.
- Musimy z tego skorzystać na tyle, na ile jest to możliwe. Jeśli anomalia jest w stanie przynieść cokolwiek dobrego - sięgnijmy po to - przytaknęła słowom pielęgniarki. - Myślałam o tym - przyznała - postaram się porozmawiać z Piersem jeszcze raz. Być może z czasem łatwej będzie mu o tym porozmawiać - lub znajdę inny sposób, aby się z nim porozumieć. Na ten moment ta wiedza pozostanie dla nas niedostępna, jednak sama świadomość, że to mogło się zdarzyć, powinno wzmóc naszą czujność. - Pokręciła ze smutkiem głową.
- Nie przedostaniemy się do samego Azkabanu przy pomocy zwierząt ani mioteł - nie tylko dlatego, że Zakonnicy nie posiadają odpowiednich umiejętności, czarna magia blokuje dostęp. Ale to wciąż słuszna uwaga, Poppy, możemy dzięki nim dostać się jak najbliżej miejsca, które znajduje się poza blokadą anomalii. Do miejsca, do których zwierzęta będą w stanie dotrzeć bez uszczerbku dla swojego zdrowia. Potrzebujemy mapy z oznaczonym miejscem... - Zamyśliła się, lekko pocierając dłonią skroń.
- Co się tyczy Longbottoma, upewnię się, że Kieran zdaje sobie sprawę z konieczności powściągliwości - stwierdziła z zastanowieniem.
Kiedy Adrien zaczął snuć plan, Bathilda odwróciła rysunek Azkabanu na białą kartkę i chwyciła leżący nieopodal ołówek, mrużąc stare oczy rysując w myśl jego słów numerologiczne, niedbałe schematy obrazujące proponowane wyjścia - w zamyśleniu, po kolei rozrysowując każdy z przedstawionych przez niego punktów. Silne zgranie, tak, tak, powtórzyła nad rysunkiem kilkakrotnie, może do was, a może jednak bardziej do siebie. Pokiwała też głową na uwagę Cyrusa, przyznając mu rację.
- To może się udać - stwierdziła w końcu. - Potrzebne są tygodnie na przygotowania. Może nawet miesiące. Ale jeśli zaangażujemy cały Zakon do pracy, zaoszczędzimy mnóstwo czasu. Powinniśmy zacząć od dokładniejszego opracowania planu. To wszystko trzeba przeliczyć, tu nie ma i nie będzie już miejsca na błędy. Jesteśmy blisko, powstrzymamy ten chaos. - Wysunęła przed siebie zabazgraną kartkę tak, byście wszyscy mogli ją dostrzec, ołówkiem wskazując kolejne zakreślone diagramy. - Jeśli rozłożymy cząstki patronusa... - zaczęła snuć numerologiczne rozważania, plan był trudny, wymagał wszechstronnej wiedzy i każdy z was był w stanie dodać coś od siebie - z dziedziny, na której znał się najlepiej. Wszyscy byliście wszak ekspertami - najmądrzejszymi z mądrych. Uśmiechnęła się przepraszająco do Foxa, był doskonałym wojownikiem, ale jego zdolności nie mogły się tutaj już na nic zdać.
Debata nad planem miała potrwać do rana, ale nie zakończyła się powodzeniem - każde z was - jeśli chciało przyczynić się do rozwiązania zagadki - zabrało cząstkę badań ze sobą, opracowując fragment planu. Jeśli chcieliście odnieść sukces, każde z was musiało poświęcić na swoją pracę mozolne wieczory, większość wolnych chwil, a czasem nawet sen - ale cel był przecież wzniosły.
Wydarzenie zostało zakończone, jednostka badawcza zaczęła opracowywać plan ostatecznego zakończenia kryzysu majowego, odkrywając jego sedno.
Schemat badań wzmocnienia różdżek, którzy otrzymaliście, jest pełny i możecie z niego skorzystać w każdej chwili - nie wymaga dodatkowej akceptacji.
Otrzymujecie punkty doświadczenia i punkty biegłości Zakonu:
Adrien - 150 PD, 3 PB, Poppy i Cyrus - 140 PD, 3 PB, Margaux - 50 PD, 1 PB
Ależ dziwnie było stanąć przed tym domem - dzisiaj, kiedy było już po wszystkim, kiedy wiedzieli już, jak wspaniałą, odważną i dobrą kobietą była Bathilda Bagshot i jak niewiele świat wiedział o jej śmierci. Z daleka dom niczym się nie różnił od tego sprzed kilku dni, wciąż był przecież zadbany, wciąż w oknach widać było świeże kwiaty i schludne firanki, a ogród nie zdążył przecież w kilka dni zarosnąć brzydkimi chaszczami. Potrafił też wyobrazić sobie wnętrza domu - nienaruszone, wyglądające tak, jak gdyby wyszła tylko na chwilę, na spacer. Nie wszyscy Zakonnicy wiedzieli już, że odeszła. Będą musieli im to przekazać przy najbliższej okazji. Gdy stanął nieopodal furtki prowadzącej do jej domu, jego serce truchlało dziwnym niepokojem mieszającym się z gniewem, sprzeciwem i złością. Bathilda nie była dzieckiem, to, co zrobiła, było tym, co zrobić musiała. Najlepszym, co zrobiła. Musieli przecież ufać jej decyzjom. Ale pozostawiła ich bez przywódcy, który miałby siły i charyzmę poprowadzić Zakon Feniksa - czy miał się nim stać Harold Longbottom? Przeszedł wzdłuż płotu, obserwując ścieżkę, ogród, miał wszak absolutną pewność, że dom profesor Bagshot świecił pustką - znajdował się jednak w kuszącej lokalizacji, w sąsiedztwie dawnego domu rodziny Dumbledore, gdzie również znajdował się jeden z kluczowych punktów. Dobry punkt wyjścia, świetna kryjówka, zamierzał sprawdzić to dokładnie. Idąc od sąsiedztwa przemknął wzdłuż płotu, stawiając kroki powoli; korzystając z tego, że ledwie dobiegała tu muzyka z placu głównego - nasłuchiwał, skupiając myśli i zmysły na jednym celu, doszukując się skrzypienia śniegu lub hałasów dobiegających z posesji. Patrzył tak w lewo, na ogrody, szukając śladów w śniegu, nadłamanych gałęzi, które mogłyby świadczyć o czyimś przejściu, przyglądał się igłom na płocie, szukając na nich śladów, strzepniętego śniegu, świeżo zdartej farby, fragmentów oderwanych ubrań. Wreszcie patrzył też w prawo, wypatrując śladów odbitych w śniegu: tych bardziej podejrzanych, imprezowicze niewątpliwie podążali również tą ścieżką, ku bardziej zacisznym rejonom doliny, ale on szukał śladów, które mogłyby świadczyć o tym, iż ktoś zmierzał na teren posiadłości pani profesor - niech Merlin świeci nad jej duszą.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Żadne ślady nie wyglądały jednak podejrzanie, a jedyne co usłyszał to czule obejmująca się para bardzo młodych czarodziejów przechodząca nieopodal. Ogród posiadłości wydawał się nienaruszony, podobnie jak sam dom - na płocie leżał śnieg, podobnie jak przy furtce i ścieżce prowadzącej ku drzwiom, oknom. Być może niepotrzebnie podchodził do tego wydarzenia tak sceptycznie, nic nie wskazywało na to, by sytuacja mogła się w którymś momencie zaostrzyć. Nie zamierzał jednak tracić czujności ani schodzić z posterunku.
/zt
/zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 1 maja
Nie chciała, aby uciekł bezkarnie. Ktoś taki nie mógł ot tak po prostu wziąć i sobie pójść! Gdy Haverlock zaczął się jednak oddalać, Gwen spoglądała na niego z powątpieniem, wciąż trzymając różdżkę w gotowości. Nie rozumiała, co też ten człowiek próbuje zrobić. Szykuje się do rzucenia jakiegoś potężnego czaru? A jednak nie, wziął i zniknął! Rudowłosa pobiegła w jego stronę, jednak nikogo już tam nie zastała.
Przez chwilę tkwiła w bezruchu, nie wiedząc, co w gruncie rzeczy powinna zrobić. Została zaatakowana, ale nie miała na to żadnych dowodów. Nie została ranna i nawet nie była w stanie stwierdzić, czy mężczyzna faktycznie chciał jej zrobić krzywdę. Nie był miły, ale nie znała słów wypowiadanej przez niego, czarnomagicznej inkantacji. A trudno było uznać przemianę w zwierzę za próbę popełnienia morderstwa.
Dalej dziwiło ją, że wokół nie było nikogo, kto mógłby zareagować. Przecież tak nie powinno być! Nikt nie zauważył, że w biały dzień jakiś dziwny typ atakuje młodą dziewczynę? Ludzie dziś byli aż tak ślepi, nawet w Dolinie Godryka? Zadrżała na tę myśl.
Wziąć rozemocjonowana, podjęła decyzję. Wzięła głęboki oddech, mając zamiar wpaść do Rudery i ogłosić, co się właśnie stało. Może Bertie, znając się na urokach, byłby w stanie tego człowieka wyśledzić jakimś zaawansowanym czarem? Albo może magia obronna nadałaby się do tego celu? Ktoś taki nie mógł przecież odejść bezkarnie. Gwen nie godziła się na to całą sobą.
Ruszyła więc energicznym krokiem, wciąż ściskając w dłoni różdżkę i regularnie spoglądając za siebie. Może nie zniknął, może to charakterystyczne „trzask!” było tylko zmyłką? I tak naprawdę zaraz ją dopadnie? Czerwona na twarzy Gwen trzęsła się z emocji, z każdą chwilą coraz mniej wierząc w swoją poczytalność. A co, jeśli tylko jej się wydawało? Może to były przewidzenia zmęczonego i przestraszonego umysłu?
Po raz kolejny zerknęła za siebie, a gdy znów jej spojrzenie powędrowało na ulicę stanęła jak wryta. Nie zauważyła jej wcześniej?
– Justine! Justine! – krzyknęła, aby zwrócić uwagę gwardzistki. – Ja… ja… na Boga, ktoś tu mnie zaatakował! Tam, obok kościoła! – Zaczęła wymachiwać różdżką, aby wskazać pannie Tonks kierunek. – Zamienił mnie w gęś i… i… próbował coś rzucić, ale się obroniłam… i był nieprzyjemny… i… i…
Gestykulowała mocno, dalej nie myśląc o tym, by schować kawałek magicznego drewienka. Gdy więc przypadkiem dotknęła swojego stroju, ten zajął się niewielkim płomieniem. Oczy Gwen powiększyły się natychmiast; odruchowo upuściła różdżkę (z krótką myślą, że drewno łatwo zajmie się ogniem) i zaczęła gasić noszoną przez siebie sukienkę.
– Och, ojejku, przepraszam – powiedziała jednocześnie, chwilowo przerywając swój chaotyczny wywód, skupiając się na opanowaniu niewielkiego pożaru. Poczuła, jak ogień delikatnie parzy jej skórę, jednak płomień był zbyt słaby, aby zrobić dziewczynie faktyczną krzywdę.
Nie chciała, aby uciekł bezkarnie. Ktoś taki nie mógł ot tak po prostu wziąć i sobie pójść! Gdy Haverlock zaczął się jednak oddalać, Gwen spoglądała na niego z powątpieniem, wciąż trzymając różdżkę w gotowości. Nie rozumiała, co też ten człowiek próbuje zrobić. Szykuje się do rzucenia jakiegoś potężnego czaru? A jednak nie, wziął i zniknął! Rudowłosa pobiegła w jego stronę, jednak nikogo już tam nie zastała.
Przez chwilę tkwiła w bezruchu, nie wiedząc, co w gruncie rzeczy powinna zrobić. Została zaatakowana, ale nie miała na to żadnych dowodów. Nie została ranna i nawet nie była w stanie stwierdzić, czy mężczyzna faktycznie chciał jej zrobić krzywdę. Nie był miły, ale nie znała słów wypowiadanej przez niego, czarnomagicznej inkantacji. A trudno było uznać przemianę w zwierzę za próbę popełnienia morderstwa.
Dalej dziwiło ją, że wokół nie było nikogo, kto mógłby zareagować. Przecież tak nie powinno być! Nikt nie zauważył, że w biały dzień jakiś dziwny typ atakuje młodą dziewczynę? Ludzie dziś byli aż tak ślepi, nawet w Dolinie Godryka? Zadrżała na tę myśl.
Wziąć rozemocjonowana, podjęła decyzję. Wzięła głęboki oddech, mając zamiar wpaść do Rudery i ogłosić, co się właśnie stało. Może Bertie, znając się na urokach, byłby w stanie tego człowieka wyśledzić jakimś zaawansowanym czarem? Albo może magia obronna nadałaby się do tego celu? Ktoś taki nie mógł przecież odejść bezkarnie. Gwen nie godziła się na to całą sobą.
Ruszyła więc energicznym krokiem, wciąż ściskając w dłoni różdżkę i regularnie spoglądając za siebie. Może nie zniknął, może to charakterystyczne „trzask!” było tylko zmyłką? I tak naprawdę zaraz ją dopadnie? Czerwona na twarzy Gwen trzęsła się z emocji, z każdą chwilą coraz mniej wierząc w swoją poczytalność. A co, jeśli tylko jej się wydawało? Może to były przewidzenia zmęczonego i przestraszonego umysłu?
Po raz kolejny zerknęła za siebie, a gdy znów jej spojrzenie powędrowało na ulicę stanęła jak wryta. Nie zauważyła jej wcześniej?
– Justine! Justine! – krzyknęła, aby zwrócić uwagę gwardzistki. – Ja… ja… na Boga, ktoś tu mnie zaatakował! Tam, obok kościoła! – Zaczęła wymachiwać różdżką, aby wskazać pannie Tonks kierunek. – Zamienił mnie w gęś i… i… próbował coś rzucić, ale się obroniłam… i był nieprzyjemny… i… i…
Gestykulowała mocno, dalej nie myśląc o tym, by schować kawałek magicznego drewienka. Gdy więc przypadkiem dotknęła swojego stroju, ten zajął się niewielkim płomieniem. Oczy Gwen powiększyły się natychmiast; odruchowo upuściła różdżkę (z krótką myślą, że drewno łatwo zajmie się ogniem) i zaczęła gasić noszoną przez siebie sukienkę.
– Och, ojejku, przepraszam – powiedziała jednocześnie, chwilowo przerywając swój chaotyczny wywód, skupiając się na opanowaniu niewielkiego pożaru. Poczuła, jak ogień delikatnie parzy jej skórę, jednak płomień był zbyt słaby, aby zrobić dziewczynie faktyczną krzywdę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Dnie mijały szybciej, niż chciałby to przyznać. Ledwie otwierała oczy, by za chwilę znów zapadać w krótki sen, przerywany koszmarami i jej własnym krzykiem pozostawiona sama sobie po tym, jak po raz kolejny odarła się ze wszystkiego, obnażyła, stanęła przed kimś całkowicie naga, tylko po to, by pozostać tak samo samotna, jak była. Jeszcze dwa tygodnie temu myślała, że to wszystko będzie wyglądać inaczej. Dzisiaj jednak, nie była już o tym przekonana, kolejne dni wypełnione milczeniem jednej osoby zdawały się to potwierdzać. Dlatego, żeby o tym nie myśleć narzucała sobie kolejne zadania, które nie pozwalały jej na zbyt wiele rozmyślań czy czasu na to, by właśnie tych rozmyślań się podjąć. Dodatkowe dyżury w lecznicy, czy kolejne wizyty w Oazie zapełniały jej czas od rana do nocy, a gdy znajdowała chwilę ją też zajmowała nie chcąc dopuścić do siebie jednej ponurej myśli, która w ogóle nie powinna zaprzątać jej myśli. Była wojowniczką, była zakonnikiem w końcu była Gwardzistką. Obrała drogę i miała przed sobą cel, nie powinna była dopuścić do takiego stanu rzeczy i była sama sobie winna. Wiedziała dokładnie, że tak. Teraz rozrzucona już nie tylko przez uczucie do jednego mężczyzny, ale do dwóch z których każdy zdawał się niezmiennie postanawiać trzymać ją na dystans.
Codziennie przypadki w Leśnej Lecznicy w większości przypadków, wcale nie były skomplikowane. Złamanie, czy poparzenie, coś z czym mogła sobie poradzić. Czasem musiała ruszyć do kogoś, kiedy nie był w stanie się ruszyć i do lecznicy przyszło wezwanie. Tak było też tym razem, kiedy starsza czarownica - Mephilda, poprosiła żeby odwiedzić ją w jej domu, mieszącym się w Dolinie Godryka w liście skarżąc się na uraz nogi. Teleportowała się na główną ulicę i zajęła czarownicą szybko i sprawnie. Zwichnięcie nie było poważne i wystarczyło kilka podstawowych zaklęć, żeby przywrócić sprawność w nodze i przynieść ulgę czarownicy. Wrócić postanowiła piechotą, zwłaszcza że pogoda zdawała się jakaś przyjaźniejsza. Zatrzymała się na ulicy wsadzając dłonie w kieszenie i unosząc głowę by przesunąć wzorkiem po pogodnym niebie z lekką tęsknotą, może nadzieją, że dostrzeże w oddali znajomy kształt Elidor, ten jeden nadal się nie pojawiła. Możliwe, że nie miała pojawić się w ogóle. Westchnęła głęboko, opuszczając spojrzenie i kręcąc głową sama na siebie. Głupia Justine. Ruszyła w kierunku lecznicy zamierzając powrócić do niej i na nowo zająć czymś myśli kiedy zza pleców doszedł ją głos nawołujące jej imię. Odwróciła głowę marszcząc lekko brwi, a kiedy jasne tęczówki zawisły na rudowłosej sylwetce za głową pociągnęła ciało. Przesunęła wzrok w kierunku w którym wskazała marszcząc lekko oczy, wróciła tęczówkami do kobiety.
- Uspokój się. - poleciła jej, obserwując jak jej strój zajmuje się ogniem, a ona upuszcza różdżkę. Podeszła do niej szybko, pewnie, łapiąc za ramię i wyciągając różdżkę, którą przytknęła do jej skroni. - Paxo Maxima. - wypowiedziała pewnie zaklęcie, odejmując rękę od ramienia. - Weź wdech. Jest szansa, że tam jeszcze jest? - zapytała głową znów wskazując na kościół o którym mówiła przed chwilą.
Codziennie przypadki w Leśnej Lecznicy w większości przypadków, wcale nie były skomplikowane. Złamanie, czy poparzenie, coś z czym mogła sobie poradzić. Czasem musiała ruszyć do kogoś, kiedy nie był w stanie się ruszyć i do lecznicy przyszło wezwanie. Tak było też tym razem, kiedy starsza czarownica - Mephilda, poprosiła żeby odwiedzić ją w jej domu, mieszącym się w Dolinie Godryka w liście skarżąc się na uraz nogi. Teleportowała się na główną ulicę i zajęła czarownicą szybko i sprawnie. Zwichnięcie nie było poważne i wystarczyło kilka podstawowych zaklęć, żeby przywrócić sprawność w nodze i przynieść ulgę czarownicy. Wrócić postanowiła piechotą, zwłaszcza że pogoda zdawała się jakaś przyjaźniejsza. Zatrzymała się na ulicy wsadzając dłonie w kieszenie i unosząc głowę by przesunąć wzorkiem po pogodnym niebie z lekką tęsknotą, może nadzieją, że dostrzeże w oddali znajomy kształt Elidor, ten jeden nadal się nie pojawiła. Możliwe, że nie miała pojawić się w ogóle. Westchnęła głęboko, opuszczając spojrzenie i kręcąc głową sama na siebie. Głupia Justine. Ruszyła w kierunku lecznicy zamierzając powrócić do niej i na nowo zająć czymś myśli kiedy zza pleców doszedł ją głos nawołujące jej imię. Odwróciła głowę marszcząc lekko brwi, a kiedy jasne tęczówki zawisły na rudowłosej sylwetce za głową pociągnęła ciało. Przesunęła wzrok w kierunku w którym wskazała marszcząc lekko oczy, wróciła tęczówkami do kobiety.
- Uspokój się. - poleciła jej, obserwując jak jej strój zajmuje się ogniem, a ona upuszcza różdżkę. Podeszła do niej szybko, pewnie, łapiąc za ramię i wyciągając różdżkę, którą przytknęła do jej skroni. - Paxo Maxima. - wypowiedziała pewnie zaklęcie, odejmując rękę od ramienia. - Weź wdech. Jest szansa, że tam jeszcze jest? - zapytała głową znów wskazując na kościół o którym mówiła przed chwilą.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić rozszalałe serce. Niewielki pożar udało jej się ugasić dość szybko, nawet szczególnie nie parząc swojej dłoni: temperatura była jeszcze na szczęście zbyt niska. Sukienka została jednak trwale uszkodzona, jednak tym panna Grey przynajmniej na razie się nie przejmowała. Stroje w czasach wojny były sprawą mniejszej wagi. Dopóki zasłaniały, co miały, Gwen była gotowa chodzić w czymkolwiek. Chociaż, jako estetka, ceniła sobie ładne stroje. Te jednak nigdy nie pełniły w jej życiu kluczowej roli.
Dopiero uspokajające zaklęcie Justine sprawiło, że serce panny Grey zaczęło zwalniać, jej ręce przestały się trząść, a ona sama zaczęła myśleć nieco jaśniej. Pochyliła się, aby ponieść różdżkę, mówiąc jednocześnie:
– Przepraszam, ale kompletnie się tego nie spodziewałam… nie tutaj – powiedziała, znów oddychając głęboko. – Chyba się deportował, ale może… zostawił jakieś ślady… czy… czy coś? Ja… ja mogę spróbować go narysować, może nie idealnie, ale mogę. Albo pokazać wspomnienie! – zaproponowała. – I… Justine… on rzucał zaklęcie, którego inkantacja nic mi nie powiedziała, a przecież wiem nieco o transmutacji i urokach… i o obronie też. Justine, czy to… to mogła być czarna magia? – dopytała, próbując prowadzić kobietę w stronę kościoła. – Powinniśmy chyba zamknąć Dolinę, Justine, tak jak oni Londyn. Dużo tu naszych i takie typy nie mogą się tu kręcić. Ale nie wiem, czy tak się da… – myślała na głos, nawet nie do końca zastanawiając się, czy jej słowa są składne i sensowne. Na pewno jednak, w tej konkretnej chwili, głęboko wierzyła w każde wypowiadane przez siebie słowo.
Nie chowała różdżki. Wolała wciąż ściskać ją w ręce. Tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Ostatnio robiła to wyjątkowo często: jeszcze trochę i na jej dłoniach pojawi się jeszcze więcej odcisków. Nic sobie z tego nie robiła. Nie była przecież damą, by musieć przejmować się takimi detalami, a jako artystka tak czy siak bezustannie używała rąk. Dłonie dziewczyny często więc były poznaczone farbą, drobnymi zadrapaniami czy odciskami, spowodowanymi przez pędzel czy różdżkę.
– Ja… ja chyba mam czarną marę gdzieś, ale nie przy sobie. – Westchnęła. – Chyba powinnam ją ze sobą nosić – pomyślała na głos po raz kolejny.
Dopiero uspokajające zaklęcie Justine sprawiło, że serce panny Grey zaczęło zwalniać, jej ręce przestały się trząść, a ona sama zaczęła myśleć nieco jaśniej. Pochyliła się, aby ponieść różdżkę, mówiąc jednocześnie:
– Przepraszam, ale kompletnie się tego nie spodziewałam… nie tutaj – powiedziała, znów oddychając głęboko. – Chyba się deportował, ale może… zostawił jakieś ślady… czy… czy coś? Ja… ja mogę spróbować go narysować, może nie idealnie, ale mogę. Albo pokazać wspomnienie! – zaproponowała. – I… Justine… on rzucał zaklęcie, którego inkantacja nic mi nie powiedziała, a przecież wiem nieco o transmutacji i urokach… i o obronie też. Justine, czy to… to mogła być czarna magia? – dopytała, próbując prowadzić kobietę w stronę kościoła. – Powinniśmy chyba zamknąć Dolinę, Justine, tak jak oni Londyn. Dużo tu naszych i takie typy nie mogą się tu kręcić. Ale nie wiem, czy tak się da… – myślała na głos, nawet nie do końca zastanawiając się, czy jej słowa są składne i sensowne. Na pewno jednak, w tej konkretnej chwili, głęboko wierzyła w każde wypowiadane przez siebie słowo.
Nie chowała różdżki. Wolała wciąż ściskać ją w ręce. Tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Ostatnio robiła to wyjątkowo często: jeszcze trochę i na jej dłoniach pojawi się jeszcze więcej odcisków. Nic sobie z tego nie robiła. Nie była przecież damą, by musieć przejmować się takimi detalami, a jako artystka tak czy siak bezustannie używała rąk. Dłonie dziewczyny często więc były poznaczone farbą, drobnymi zadrapaniami czy odciskami, spowodowanymi przez pędzel czy różdżkę.
– Ja… ja chyba mam czarną marę gdzieś, ale nie przy sobie. – Westchnęła. – Chyba powinnam ją ze sobą nosić – pomyślała na głos po raz kolejny.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Przed domem
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot