Wydarzenia


Ekipa forum
Przed domem
AutorWiadomość
Przed domem [odnośnik]05.04.15 21:05
First topic message reminder :

Przed domem

W Dolinie Godryka, w sąsiedztwie domu Dumbledore’ów znajduje się posiadłość innej świetnie znanej w magicznym świecie czarodziejki – profesor Bathildy Bagshot. Wybitna znawczyni historii magii budzi skrajne emocje, od nienawiści za bycie ciotką Grindenwalada, po szacunek ze względu na dokonania i przyjaźń, którą darzył ją zmarły Albus Dumbledore. Stąd jej niewielki, szary dom zazwyczaj zamknięty jest dla wszystkich. Nie oznacza to jednak, że nie kręcą się przy nim ciekawscy, chcący poznać jak najwięcej szczegółów z życia dwóch wielkich czarodziejów, którzy stoczyli największy pojedynek magiczny w obecnych czasach. Gdyby jednak ktoś został wpuszczony do środka, znalazłby się w przytulnym wnętrzu, nieco zagraconym, pachnącym kotem, parzoną herbatą i zakurzonym papierem. Potencjalny gość stąpać musiałby bardzo uważnie, by nie zniszczyć wież i piramid stworzonych przez niemieszczące się na półkach książki i nie zdeptać kartek nowego dzieła pani profesor, które wala się po całym domu, spada z parapetów, atakuje na kanapach. Żeby jednak bronić się przed wszechobecnymi stronnicami historii, trzeba zostać do środka zaproszonym bądź spróbować się tam włamać, co trudniejsze jest niż ucieczka z Azkabanu. Przynajmniej tak mówią.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.08.21 13:41, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Przed domem [odnośnik]05.06.20 0:17
Nie spodziewała się, że wychodząc z interwencji w terenie trafi na jednego z sojuszników Zakonu. Ale widok, jaki rozpościerał się przed jej oczami sprawiał, że jej brwi uniosły się w zaskoczeniu. Choć musiała przyznać to, że spotkanie się z atakiem mogło być przeżyciem, to jednocześnie w obecnych chwilach nie powinno spodziewać się tak naprawdę niczego innego. Zwolennicy idei czystej krwi nosili sie po ulicach tak, jakby te należały do nich, niezależnie od tego czy był to Londyn, czy inne miasto. Zaufanie trzeba było teraz odpowiednio ważyć. Rzuciła zaklęcie uspokajające chwilę po tym, jak Gwen wznieciła ogień. Wolała, żeby przez przypadek nie dokonała samopodpalenia. Jasne brwi zmarszczył się na padające słowa.
- Mogła, jak brzmiała inkantacja? - zapytała kiedy Gwen próbowała wytłumaczyć to, co się stało. Ona sama wątpiła, żeby napastnik był w miejscu i potulnie czekał, aż ktoś za nim nie ruszy, albo do niego nie przyjdzie. Całość brzmiała podobnie do zachowania Ramseya przed miesiącami na moście. Ot, chciał się zabawić. Wtedy była całkiem inną osobą. Mimo to jednak wędrowała z kobietą w stronę kościoła wciskając dłoń z różdżką do dużej kieszeni. Propozycja zamknięcia Doliny, tak jak Londynu sprawiła, że Justine uniosła jedną z brwi spoglądając na rudowłosą kobietę obok niej.
- Obawiam się, że to niemożliwe. - odpowiedziała, chwilę po tym jak zmarszczyła brwi żeby zastanowić się nad wypowiedzianymi przez nią słowami. Było wiele technicznych spraw, których nie byli w stanie obejść. A Justine, mimo ponadprzeciętnych umiejętności w białej magii nie była w stanie objąć zaklęciem całej wioski. Do tego dochodziły inne rzeczy, dodatkowe patrole, osoby pilnujące wejść, wyjść i ulic. Zwyczajnie nie posiadali takich sił przerobowych. A ich działania miały skupić się na oswobodzeniu Londynu, nie zaś budowaniu kolejnej Oazy. - Jeśli boisz się o swoje zdrowie, lub życie może powinnaś na razie pozostać w Oazie? - zaproponowała. Do niej, nie mieli wstępu, było tam jedzenie i miejsce dla każdego, kto tego ochrony potrzebował. Nie było problemu, żeby coś tam dostarczyć - oczywiście w granicach rozsądku. To było dobre miejsce do życia, przynajmniej na razie.
- Bardziej powinny sprawdzić się eliksiry ochronne - ochrony, smocza łza. - zauważyła spokojnie, nie bardzo rozumiejąc w jakim celu miałaby nosić ze sobą Czarną Marę. Słyszała o tym eliksirze na zajęciach i jeśli dobrze pamiętała był w stanie wskazać ślady użycia czarnej magii. Ale podobne działanie, choć nie jednakie miało też Festivo. - Do czego chciałbyś użyć Czarnej Mary? - zapytała poddając się w końcu i nie próbując poszukiwać już odpowiedzi na własną rękę.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 7 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przed domem [odnośnik]23.06.20 13:21
Próbowała przypomnieć sobie słowa, które padły z ust nieznajomego. Mimo, że słyszała je zaledwie przed chwilą, ich dokładne brzmienie wyparowało z głowy Gwen. Emocje zrobiły swoje: sprawiały, że wszystko wokół jakby się rozmywało, nie licząc twarzy nieznajomego i samego faktu ataku. Na twarzy rudowłosej pojawiło się skupienie, gdy próbowała ponownie przywołać słowa.
Eee…. Jakoś… Orantuganus dolor? Orgunus dolor? Chyba coś takiego, ale nie jestem pewna. Ale na pewno były dwa człony zaklęcia – wyjaśniła. – Ale nie wiem, jak działało, tarcza zadziałała.
Doskonale wiedziała, jak wiele pracy ma Zakon. Sama przecież naprawdę rzadko kiedy miała chwilę na odpoczynek, biegając z miejsca na miejsce. Z jednej pracy, do drugiej, z malowania do prania pościeli, z zabaw z Heathem do uspokajania matek, które przez wojnę zostały rozdzielone z dziećmi. Miała wrażenie, że coraz trudniej poskładać jej do wszystko do kupy, że jeszcze chwila i przestanie mieć kontrolę nad własnym czasem i życiem. Jednocześnie nie chciała dopuścić do siebie myśli, że powinna robić mniej; i że ratując jedną osobę, nie jest w stanie pomóc drugiej. Rozumiała więc, że odizolowanie Doliny Godryka byłoby trudne, ale…
To może… może choćby udałoby się nałożyć jakieś… jakieś zaklęcia alarmujące? Takie… zabezpieczające przed czarną magią? – zaproponowała. Istniały takie? Czy to było do zrobienia? Trudno było jej powiedzieć. Nie najgorzej radziła sobie z obroną własną, związaną z pojedynkami, ale nigdy nie nakładała żadnych mocniejszych zabezpieczeń na dane terytorium. Musiałaby zagłębić tę dziedzinę nieco bardziej.
Słysząc propozycje zostania w Oazie, rzuciła jasnowłosej zdziwione spojrzenie.
Ale przecież tam i tak nie ma za dużo miejsca – stwierdziła. – I nic mi nie jest, ja mam różdżkę. Inni nie mają – zauważyła. Jasnym i oczywistym było, że się bała. Była malarką, nie wojskową. Nigdy nawet nie pretendowała do roli obrończyni uciśnionych sama z siebie (wyłączając to dawne, drobne marzenie o zostaniu pielęgniarką), ale widziała przecież, co dzieje się w Zakonie. Naprawdę potrzebowali każdego możliwego wsparcia i Gwen chyba nie wybaczyłaby sobie, gdyby siedziała zamknięta w jednym miejscu, gdy jej pomoc mogła być konieczna gdzieś indziej. Wystarczająco czasu spędziła na ignorowaniu prawdziwych problemów, skupiając się na radosnej sztuce i miłosnych uniesieniach, zamiast na próbie wprowadzenia choćby drobnej zmiany do magicznego świata.
Prowadząc Justine pod kościół, zerknęła na nią z ukosa.
Ale jeśli to była czarna magia, to mara powinna pomóc to wykryć – zauważyła, nie wdając się jednak w głębszą dyskusję, bo oto właśnie stały pod kościołem. – On stał o tam – Wskazała ruchem ręki. – Był taki… dość młody, chyba niewiele starszy ode mnie… miał prosty nos i jasne włosy. Da się jakoś sprawdzić… gdzie mógł pójść? I… i… może powinnam go narysować – mówiła dalej, rozglądając się wokół i próbując znaleźć coś, co mogłoby pomóc im znaleźć nieznajomego.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Przed domem [odnośnik]21.08.20 16:31
Szła obok Grey pozwalając, by ta zaprowadziła ją na miejsce. Co prawda zdawała sobie sprawę, że w Dolinie Godryka i okolicach mieszkało wielu ludzi i promugolskich poglądach, przecież to pewnie był jeden z powodów, dla których Alex zdecydował postawić się niedaleko lecznicę, to w czasie w którym znajdowali się obecni, nie można było - na dobrą sprawę - założyć, że gdziekolwiek jest bezpiecznie. Ludzie którzy wspierali Rycerzy Walpurgii, albo wyznawali te same wartości dostali niejako przyzwolenie, na robienie tego, co im się podoba.
- To z pewnością nie była biała magia, ani urok, magia lecznicza też nie posiada takiego zaklęcia. Możliwe, że transmutacja, ale bardzo zaawansowana. Skoro wcześniej zmienił cię w gęś. - zawiesiła na chwilę głos, wyraźnie myśląc nad tym. Z transmutacji znała większość podstawowych uroków i kilka zaawansowanych, ale nigdy nie wchodziła w nią dalej, bardziej, skupiając się na białej magii. -  I jeśli rzeczywiście była to czarna magia, ciesz się, że nie było dane ci się o tym przekonać. - wiedziała co mówi i było to widać po wyrazie jej twarzy. Plugawe zaklęcia niszczyły, przynosiły ból i cierpienie. Jej plecy nadal nosiły ślady po ugryzieniach czarnogmagicznego węża. Pamiętała jak okrutne potrafi być acuassus, które przynosiło wrażenie duszenia się. Cierpiała pod Crucio i dzięki jednemu z takich uroków zabrano jej nogę.
- Gwen… - zaczęła, marszcząc brwi, spoglądając na kobietę. - Właściwie, dlaczego ten mężczyzna cię zaatakował? Sprowokowałaś go jakoś? - doprecyzowała swoje własne pytanie. Fakt, że zwolennicy lorda Voldemorta poczynali sobie coraz śmielej, ale dlaczego ktoś za cel miałby obierać niepozorną dziewczyną?
- Nie słyszałam o zaklęciach, czy zabezpieczeniach, które całkowicie chroniłyby przed czarną magią. Zdolna jest częściowa ochrona, tak jak choćby Protecta, która działa na danym obszarze, ale nie obejmie całej Doliny. Istnieją też przedmioty, które podobnie jak protecta, częściowo przed nią chronią. Nie należą jednak do tanich. - odpowiedziała jej zgodnie z prawdą. Wątpiła, by istniało zaklęcie, którego nie znała. Zabezpieczenia z białej magii też przestawały skrywać przed nią jakiekolwiek tajemnice. Ilość przeczytanych ksiąg i jej własne umiejętności pozwalały poruszać jej się swobodnie w dziedzinie białej magii. Problemem był jednak obszar o którym razem z Gwen rozmawiała i to, co ta by chciała zrobić. Ministrowi udało się zamknąć Londyn, bo odciął możliwość teleportacji w nim, coś co wcześniej zostało już zrobione w hogwarcie. Jedynie powtórzył sztuczkę, nie wymyślił całej od nowa.
- Na ten moment jest go na tyle dużo, żebyś nie musiała się jego brakiem przejmować. - Oaza była wyspą, na której wcześniej mieścił się Azkaban. Mógł nadejść dzień w którym zacznie robić się tam tłoczno, na razie jednak była to jedynie oddala w czasie obawa. Kolejnych słów nie skomentowała. Kiedy spotkała Gwen ta nie wyglądała, jakby nic jej nie było.
- Powinna. - zgodziła się z nią spokojnie, bo to jednaka informacja z tym, co słyszała na kursie. Nie widziała jednak jej wykorzystania jeszcze w praktyce, choć z pewnością było to kwestią czasu. - W czasie walki nie bardzo jest czas, żeby to sprawdzać. - określiła, zaraz jednak dopowiadając. - A ta informacja, niczego też nie ułatwi. - bo i taka była prawda. Jeśli do walki dochodziło, liczyło się jej wygranie, albo przetrwanie. Zatrzymała się pod kościołem rozglądając na boki. - Nie bezpośrednio, trzeba przeszukać i sprawdzić. - uniosła różdżkę i machnęła nią kilka razy. Jasne brwi zmarszczyły się odrobinę - Możesz to zrobić, ale to prawdopodobnie jeden z wielu którzy poczuli się pewniej. - zauważyła machając różdżką po raz kolejny. - Nikogo w kościele nie ma. - powiedziała, kiedy jej zaklęcie nie wskazywało tego, poza nimi, jednostki rozświetliły się dopiero dalej. Rozejrzała się dookoła po miejscu. Wątpiła, że uda im się znaleźć cokolwiek, co mogłaby ich do niego doprowadzić. Zbyt wiele niewiadomych, zbyt mało informacji. - Jeśli chcemy go znaleźć, najlepiej przejrzeć szkolne roczniki i sprawdzić, czy ktoś nie jest do niego podobny. - zawyrokowała ostatecznie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 7 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przed domem [odnośnik]08.10.20 14:50
Przygryzła wargę, słysząc słowa Justine. Zamyśliła się na chwilę. Z dziedziny transmutacji faktycznie miała najmniejszą wiedzę. To nie tak, że nie miała jej wcale. Po prostu podstawy zupełnie wystarczały jej do codziennego użytkowania. Nie potrzebowała zazwyczaj niczego więcej. Potrafiła sprawić, by obraz się ruszał, czasem coś zwiększyła lub zmniejszyła, albo (gdy tego wymagała sytuacja) zmieniła kogoś w gęś. Jeśli jednak tamten mężczyzna faktycznie użył bardziej skomplikowanego lub rzadziej używanego czaru mogłaby go nie rozpoznać. To było całkiem naturalne, ale Gwen i tak miała ochotę samą siebie za to obwiniać. Wciąż wiedziała i umiała za mało.
Ja… możliwe – przyznała. – To nie do końca moja dziedzina. T… tak, chyba dobrze – dodała, na chwilę zawieszając wzrok w przestrzeni. Przynajmniej tym razem nie było jej dane.
Przekrzywiła głowę, a następnie pokręciła nią, cofając się o pół kroku, gdy dotarły do niej słowa Justine.
Co? Nie! To znaczy… Justine, czemu miałabym kogokolwiek prowokować? Byłam przy kościele – zaczęła wyjaśniać. – Ten mężczyzna... wpadł na mnie. Ja po prostu stałam, a on mnie potrącił, zaczął krzyczeć i… i zaatakował – mówiła. – To działo się tak szybko… ale trochę nie miało sensu, wiesz? Jakby coś było z nim nie tak.
Nikt normalny przecież nie zachowywał by się chyba w ten sposób? Nawet zakładając, że ktoś ma złe zamiary raczej by ją podszedł, zaatakował znienacka. A nie specjalnie zaczepiał, chcąc wywołać bójkę. Jeszcze gdyby była mężczyzną! Ale jakiej chwały mogło przynieść dojrzałemu mężczyźnie zaczepiania dość drobnej kobiety?
Całkowicie… tak, oczywiście. Ale może chociaż trochę pomogą? – spytała z wątłą nadzieją w głosie. Justine najwyraźniej nieszczególnie potrafiła bądź chciała w tym względzie pomóc. Trudno było ją za to winić. Może lepiej porozmawiać z Gabrielem? – Przestrzeń jest, tak, wiem. Ale przecież brakuje nam wszystkiego… Dopóki mogę, wolę nie być kłopotem dla nikogo – wyjaśniła, uśmiechając się nieco nerwowo i przepraszająco. – I tak jestem wystarczającym. – Wzruszyła ramionami.
Pokiwała głową, rozglądając się uważnie wokół.
Jak możemy to sprawdzić? Och, faktycznie. Roczniki wydają się dobrym pomysłem. Mamy do jakiś dostęp? Gdy tylko znajdę chwilę będę musiała je przejrzeć – powiedziała. Co prawda ze znalezieniem chwili miała dość duże problemy w ostatnim czasie, ale dla takiej sprawy mogła nawet poświecić trochę czasu przeznaczonego na sen.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Przed domem [odnośnik]11.11.20 0:11
Przeważnie, wolała wiedzieć. Jednak ta iskra, tak pasująca do domu w którym się wychowała paliła się nadal. Czasem lubiła snuć rozważania, ale nie, kiedy chodziło o ich wroga. Tak na szybko, z niepełną inkantacją, nie wiedząc co robiła - a przez to nie będąc w stanie jej dopasować, wolała nie strzelać w ciemno.
- Możemy obejrzeć je później w myślodsiewni. Wtedy będę w stanie stwierdzić dokładnie. - dodała jeszcze zerkając na idącą obok Gwendolyn. Gwałtowna reakcja sprawiła, że zatrzymała się, nie wyciągając dłoni z kieszeni. Niebieskie tęczówki podążyły za nią, twarz jednak nie wyraziła wiele więcej.
- Z takimi wszystko może być nie tak. - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. Po wysłuchaniu wypowiedzianych przez nią słów. Westchnęła lekko kręcąc do siebie głową. - Mnie się jeszcze nie zdarzyło, żeby pacyfikować kogoś zaklęciem, bo na mnie wpadł. Miałaś różdżkę na wierzchu? Może myślał, że jesteś mugolem. - zadała kolejne pytanie, próbując zrozumieć sytuację. Ona sama, swoją, wyciągała w Dolinie tylko wtedy, kiedy była jej do czegoś potrzebna, albo docierała na miejsce interwencji. W innym wypadku trzymała ją schowaną w głębokiej kieszeni płaszcza, albo własnym rękawie. Kolejne słowa Gwen sprawiły, że spojrzała w jej stronę, wyciągając różdżkę z kieszeni. Zatrzymała się, unosząc ją do góry.
- Protecta - wypowiedziała, ale od razu prawie zmarszczyła brwi. Źle, wiedziała to od razu. Ostatnie pociągnięcie nie było odpowiednio szerokie, żeby magia zadziała wedle jej woli. - Protecta. - powtórzyła raz jeszcze, wykonując skomplikowany gest. Tym razem nie dostrzegając w nim błędu, czując, jak biała różdżka odpowiada na jej wezwanie. - Gotowe, możemy przejść się po Dolinie, rzucę ich kilka, ale praktykujący czarną magię ją wyczują. Prawda jest taka Gwen, że tym najpodlejszym to niewiele przeszkodzi. - była realistką. Protectę, można było ściągnąć. Osłabiała przeciwnika, ale wszystko zależało, tylko od siły, jaką on sam posiadał tak naprawdę. Ruszyła dalej, słuchając odpowiedzi dziewczyny. Skinęła jej krótko głową na wypowiedziane słowa, sama nie będąc do końca pewną, czy nie wolałaby by Gwen pozostawała w Oazie. Zdawała się magnesem na kłopoty. Ale znów… czy ona od zawsze nie była tym samym? Czy Skamander kiedyś wręcz nie zarzucił jej, że ściąga je na siebie umyślnie, bo nie zgadza się na bierne siedzenie na tyłku. Była w stanie zrobić dla niego wiele. Być dla niego wszystkim, czego potrzebował. Ale nie potrafiła wycofać się z walki. Może właśnie przez to, nie byli dla siebie dobrze? Odsunęła od siebie te myśli, skupiając się znów na idącej obok kobiecie.
- Susanne przygotowywała tablicę w Zakonie, ona powinna wiedzieć więcej na ten temat. Powinniśmy też mieć jakieś stare gazety - może tam kiedyś o nim wspominano. Możesz go narysować i pokazać kilku osobom, Archibaldowi dla przykładu. Będzie wiedział, czy nie należy do tych wymoczków we frakach. O, albo możesz zapytać Percivala, był w Slytherinie, może on go skojarzy. - oczywiście, że miała na myśli szlachtę, bo kogo by innego. To nie była jedyna możliwość, dlatego dodała też Percivala. - Możesz spróbować też u innych osób. Ja też mogę zerknąć. Ale… - zawiesiła na chwilę głos. - To może być niejednostkowy przypadek. Niestety, ludzie zaczynają pozwalać sobie na coraz więcej, nawet niesprowokowani. Zwłaszcza Ci, którzy nie muszą obwiać się konsekwencji.- oszacowała, bo nie było to też nagłym sekretem. Od momentu przejęcia władzy przez Malfoy’a działo się coraz gorzej. Choć najgorsze, miało dopiero nadejść.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 7 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przed domem [odnośnik]12.11.20 16:36
Pokiwała głową. Jeśli Tonks będzie miała czas, może to zrobić. Gwen nie miała raczej nic do ukrycia, a przynajmniej nie w tym względzie, wiec Justine mogła sobie grzebać w tym wspomnieniu do woli, zwłaszcza, jeśli to miało pomóc w ujęciu nieokrzesanego złoczyńcy. Gdy w myślach malarki pojawił się ten zlepek słów, miała ochotę sama sobie przyklasnąć. Nieokrzesany złoczyńca. Pasowało.
Nie, Just, nie miałam – odpowiedziała natychmiast, po czym na chwilę się zawahała: – Ale miałam na wierzchu latarkę. Często ja mam przy sobie, wiesz, przydaje się. – W razie czego mogła świecić sobie latarka i jednocześnie czarować różdżką. To było dobre połączenie. – I… chciałam coś sprawdzić. Więc mógł tak pomyśleć, ale… to jest głupie. – Zmarszczyła brwi. Tak losowo przeprowadzony atak nie mógł przecież świadczyć o poczytalności. Ten człowiek nie miał prawa być normalny, prawda?
Gwen uważnie obserwowała, jak młoda kobieta rzuca skomplikowany obronny czar. Znała jego inkantacje, ale nie miała pojęcia, jak powinno się go rzucić, toteż starała się zapamiętać ruchy i gest Tonks. Była mimo wszystko jednak przekonana, że przez nadmiar buzujących w niej emocji i tak niewiele z tego zapamięta. Justine musiałaby jej dokładnie wyjaśnić krok po kroku, jak wyczarować tę barierę, a malarka prawdomównie i tak nie potrafiłaby zrobić tego perfekcyjnie.
To zaklęcie… przeszkadza czarnej magii, tak? – spytała, ot tak, dla pewności. – Wiem – odpowiedziała ze skwaszoną miną. Mogła przez dwa dorosłe lata swojego życia stronic od magii, ale przecież spędziła siedem lat w Hogwarcie, a od miesięcy naprawdę pracowała nad swoja wiedza i umiejętnościami. Wiedziała, że nie istnieje czar, którego nie dało się ściągnąć.
Malarce przeszło przez myśl, że było to trochę niesprawiedliwe: czarna magia zdawała się być potężniejsza od białej, wyglądało na to, że częściej z nią wygrywa. Nie powinno być jednak na odwrót? Czy w baśniach to nie zawsze zło zwyciężało? Ci, którzy używają magii czarnej powinni przestać mieć możliwość korzystania z białej: wtedy przynajmniej może mieliby równe szanse. Wiedziała, że to głupie i niemożliwe do zrealizowania marzonki, ale przecież nie miała zamiaru się z nimi nikim dzielić. Po prostu nie umiała przeżyć i wyjaśnić sobie w pełni tego dziwnego ataku.
Gwen wcale nie czuła się przy tym magnesem na problemy, który powinien siedzieć zamknięty w Oazie. Bywała w tym miejscu tak często, jak tylko mogła i dobrze wiedziała, że jest przepełnione. U Macmillanów była wystarczająco bezpieczna, a nie była przecież zupełnie bezbronna. Miała różdżkę i wiedziała, jak jej użyć, chociaż fakt pozostawał faktem: gdyby trafiła na kogoś naprawdę złego i naprawdę dobrego zostałby po niej najwyżej marny pyl. No albo po prostu trup.
Tak zrobię – obiecała – Zauważyłam… to znaczy, słyszałam. Raczej nie obracam się teraz w obcym towarzystwie. I unikam tłumów. – Pokiwała głową, sama do siebie: – Tylko muszę przecież tez pracować. Trudno teraz o zlecenia. Ludziom nie w głowie sztuka. – I wcale im się nie dziwiła. Ona również w tym względzie ostatnio zdawała się stać w miejscu.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Przed domem [odnośnik]08.12.20 19:29
dzięki<3

wbijamy stąd


Poczochrał uroczą kuleczkę, którą Marcy bezczelnie zagarnęła na swoje kolana, a potem rzucił Figg wielce rozgniewane spojrzenie, a przynajmniej tak miało wyglądać, chociaż chyba jakoś niespecjalnie sporo serca w to włożył. - Masz go na co dzień - podzieliłabyś się, a nie...
- W sumie to chyba mój dom wyglądałby podobnie, w znaczeniu, że byłby pełen różnych zwierząt - upił spory łyk, jednocześnie namyślając się nad wizją zwierzęcego schronienia - widzę w nim co najmniej trzy psidwaki, może jeszcze jakiś pies dołączyłby do tego stada, ale taki wiesz, bysior, który gabarytami przypomina wilkołaka... widziałaś kiedyś wilczarza irlandzkiego? Mógłbym mieć wilczarza... To tak na start, potem hodowla psidwaków... ale nie jakaś bardzo duża, taka, którą mógłbym zajmować się sam... że sowa, to wiadomo, już i tak przybłąkała się do mnie taka jedna, wiecznie pijana, wygląda, jakby w trakcie lotu trafił w nią piorun, albo przynajmniej jakby przeżyła bliskie spotkanie z wiązką fulgoro... - może nawet Marc miała już (nie)przyjemność zostać przez nią nawiedzoną? - hmm, nie wiem, co dalej, ale to nadal jakoś tak mało kompletnie brzmi, o, wiem, jeszcze dirikraki... - niebieskie i różowe w sumie też, jakoś przeżyje - na pewno żadnych kugucharów! O, i właściwie... trójgłowy pies to byłoby wyzwanie, są urocze, ale trzeba mieć rękę do zwierząt, żeby się ciebie słuchały, wiesz, one lubią udawać takie groźne... no dobra, niczego nie udają, po prostu są groźne, ale potrafią być też potulne jak pufki... poza tym nienawidzę używać określenia groźny w stosunku do jakiegokolwiek stworzenia, one po prostu zachowują się zgodnie ze swoją naturą, nie muszą być przyjaźnie nastawione do ludzi... - którzy najpewniej przetrzebili ich pobratymców, albo przyczynili się w jakiś inny sposób do tego, iż rzadko które zwierzę tak naprawdę żyje w swoim naturalnym środowisku. Jak na to, co zrobili im ludzie, wciąż jeszcze wyzwalają w nich zbyt mało grozy. - I nie wiem, jakoś nadal mało mi tych zwierząt. Prościej byłoby chyba zacząć od tego, czego nie chcę w domu, czyli tych nieszczęsnych kugucharów i... no tak! Niuchaczy, moja siostra ma obsesję na ich punkcie, znosi toto zewsząd, wywleka z dokowych dziur, zrobiła sobie z nich małą armię... - chyba za bardzo się rozgadał, może to przez tą jej podstępną herbatkę, może po prostu temat mu siadł, niemniej, zdecydowanie za dużo mówił. - Te maluchy to najlepsze towarzystwo - zawyrokował, kątem oka zerkając jeszcze na przymilającego się do Figg kłębuszka, a zaraz potem sięgnął po coś do szamki, co dla nich przygotowała. - Ej, dobre to - cokolwiek akurat je, nie robiło mu to zbytniej różnicy - ważne, że smakowało obłędnie. - I jakie zawsze? Zawsze oznacza zawsze - żachnął się, posiłkując się jakże inteligentną definicją - czasem mi się zdarza, ale już nie przesadzajmy... no i cóż, tak się akurat składa, że nie mam swojego pokoju - dodał jeszcze lekkim tonem, choć w sumie sprowadzało się to do tego, że był tak jakby bezdomny. Ale on lubił to nazywać posiadaniem obywatelstwa świata. W jego przypadku - doków. - No w sumie to mieszkam w Parszywym, nie wiem, czy byłaś w którymś z tych pokoi, ale... gwarantuję, w żadnym z nich nie ma lustra, przeglądam się w swojej zapalniczce - to pewnie sporo wyjaśnia na temat jego wyglądu. - Troja? Upadła? To jakaś upadła kobieta? - chyba przespał tę lekcję na historii magii, a może po prostu z perspektywy edukacji w Hogwarcie nie był to temat tak ważny, jak wałkowanie po raz setny wszystkich możliwych walk, bitew, ewentualnie powstań goblinów.
Wracając jednak do najważniejszych kwestii, czyli tego nieszczęsnego dziennika; rzucił Marc nieco zdezorientowane spojrzenie, kiedy podzieliła się z nim swoim odkryciem.
- O kurwa - inaczej tej rewelacji podsumować nie potrafił - powiązanie Oazy z Azkabanem? - przecież, jakby to ktoś znalazł... - ile tam było tych dokumentów? - łudził się, że niewiele.
Zaraz potem, kiedy ona ekspresowo zmieniała strój, zajął się wysłaniem listu, i przejrzeniem raz jeszcze informacji o zabezpieczeniach w domu Bagshot. - Dzięki - poluzował nieco pasek, by w ogóle był w stanie wciągnąć na siebie jej gogle, a potem je nałożył i przez chwilę bawił się w dopasowywanie ich do swojego wielkiego nosa. - Właściwie to pierwsza lepsza nazwa, o której pomyślałem, to nie musi być nic, co potrzebne jest do wygrywania meczów... kiedyś latałem naprawdę nieźle, graliśmy w dokach, ścigaliśmy się, wiesz, jak jest... ale jakoś ostatnio było mi nie po drodze z miotłą, a chciałbym wrócić do tamtego poziomu latania - początkującym nie jest, nawet załapał się do szkolnej drużyny, ale wywalili go szybko za... dokowy styl gry (to się w sumie nazywa faulowanie w powszechnym). Niemniej, do płynnego latania mu daleko, a kto udzieli mu lepszych wskazówek niż była zawodniczka? - To może koło tego jeziora? Na którym w sylwestra ścigaliśmy się - choć w jego przypadku to słowo na wyrost, do dzisiaj boli go wszystko na wspomnienie tamtego żenującego upadku - na łyżwach? - zignorował zaczepkę, obawiając się, że nie miałby z nią najmniejszych szans, gdyby mieli się popisywać, kto sobie lepiej radzi z lataniem na miotle. - Dobra, mogą być i Miotły - jemu było wszystko obojętne.

Dotarli w końcu przed chatkę Bathildy; niepozorny, szary dom nie przyciągałby jego wzroku, gdyby nie wiedział, kto mieszkał tu przez wiele lat. Pokrótce streścił Marcelli pozyskane z notesu informacje, dotyczące zabezpieczeń. Musieli na nie uważać w trakcie próby dostania się do środka. - Alohomora - jeśli tylko gdzieś z tyłu domu znajdowało się drugie wejście, to najpewniej udali się najpierw tam, by nie ściągać na siebie zbędnej uwagi. Nie był pewien, czy ktoś nie obserwował tego miejsca.
- Zaczynamy od góry, czy od dołu? - rzucił półgłosem, zaczerpnąwszy haust zatęchłego powietrza. Zaraz potem zabrał się za przeglądanie pokoi, w poszukiwaniu wszystkiego, co mogło zostać przeoczone przez tych, którzy nie bawili się w subtelności, przeszukując to miejsce.

spostrzegawczość (I); zapoznaję się ze szpargałami batki



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Przed domem [odnośnik]08.12.20 19:29
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 73
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przed domem - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przed domem [odnośnik]14.12.20 12:32
Najsprawniej było obejrzeć wspomnienie, może pokazać je kilku osobom. Istniała możliwość, że ktoś go rozpozna. Istniała też spora szansa na to, że nikt nie będzie go kojarzył. Nie było tajemnicą, że zaczynało się robić coraz gorzej. A ci, którzy uważali się za lepszych pozwalali sobie na coraz więcej. Brak różdżki i mugolskie urządzenie mogło postawić ją w pozycji mugolaczki - a tych zaatakować się nie obawiali posiadając przewagę. Wysłuchała wypowiadanych przez nią słów, po których wzruszyła lekko ramionami.
- Tacy ludzie nie myślą jak my. - skomentowała jedynie krótko. Bo nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Byli różni ludzie, właściwie każdy był inny. Inaczej spogląda na życie i na świat i nie było w tej różności nic złego. Tak długo, jak długo nie krzywdził innych - czy też nie rościł sobie praw czy własnego zezwolenia do tego, żeby móc robić to, na co tylko ma się ochotę.
Postanowiła rzucić protectę, chociaż nie sądziła, że zaklęcie może pomóc na dłużej. Po pierwsze dlatego, że mógł je ściągnąć każdy a ona nie zostanie po tym fakcie poinformowana. Trudno było też zakładać, że jedno zaklęcie sprawi, że jakiś kolejny wariat nie postanowi zaatakować - tych znajdowało się coraz więcej. Właściwie, wraz z nową władzą zdawali się pojawiać jak grzyby po deszczu.
- Czarna Magia, to plugawa dziedzina. To zaklęcie w pewnym stopniu blokuje swobodny przepływ tego typu energii. - wyjaśniła stawiając kolejne kroki po Dolinie. Choć chciałaby, zabezpieczenie wszystkich wiosek było zwyczajnie niemożliwe. Nawet niewykonalne dla ilości osób, które znajdowały się w Zakonie zwłaszcza, kiedy weźmie się poprawkę na możliwości i umiejętności, tych którzy potrafiliby objąć tego typu zaklęciem wioski nie było aż tak wielu. Niektórych rzeczy nie byli w stanie zrobić. Mieli niewielkie siły i musieli je kierować w stronę tego, co najszybciej pozwoli zakończyć ten konflikt. Im dłużej on trwał, tym wiedziała, że będzie robić się trudniej i trudniej. Zwłaszcza, że dzięki pieniądzom ich przeciwnicy mieli przewagę - w tym konkretnym względzie.
- Priorytety się przesuwają. I jeszcze się przesuną. - skomentowała krótko, kiedy Gwen nawiązała do trudności w przypadku zleceń na obrazy. Nie bardzo wiedziała, co innego mogłaby w tym momencie powiedzieć. Sztuczne wyrażenie współczucia nie leżało w jej naturze. Nie znała się też na sztuce, narysowanie prostych kresek było dla niej wyzwaniem, kiedy śpiewała piała jak kogut z rana, a na ucho nadepnął jej chyba buchorożec. Rozumiała magię, zwłaszcza białą choć jeszcze nie tak dawno temu sądziła, że jej życie związane będzie z uzdrowicielstwem. - Wracajmy do lecznicy. - poprosiła, kierując swoje kroki w tamtą stronę, kiedy zajęła się już rzucaniem zaklęć. Dzień się jeszcze nie skończył. Właściwie, Alex z pewnością będzie chciał wiedzieć, czemu interwencja zajęła jej tyle czasu.

| zt?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przed domem - Page 7 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przed domem [odnośnik]21.12.20 22:31
Teraz to bardzo zastanawiała się czy Keat zawsze był taką gadułą. A może to po prostu patowa-wojenna sytuacja sprawiała, że nagle zaczęło mu się gadać o życiu i o tym jak sobie wyobraża kolejne swoje lata, o ile jakiś wspólnik Ministerstwa Magii ich obojga nie pozbawi głowy wcześniej. Ona miała w miarę ułożone to, jak żyła, podobało jej się wiedzione przez nią żyćko. - Oj nie burcz, zawsze możemy tu wrócić po odwiedzinach w Dolinie. Możesz go głaskać nawet i całą noc. - Przewróciła oczami lekko. Nie miała żadnego problemu z tym, żeby ktokolwiek z Zakonu przebywał u niej nawet kilka dni. Nie miała wprawdzie bardzo dużych zapasów, ale mogła przez jakiś czas żywić kilka osób na chlebie i domowym dżemie. W jej nowym domu rosła na podwórku piękna śliwa, z której będzie można latem robić powidła na kilogramy, o ile nie zaatakują jej żadne szkodniki, ale raczej magia sobie z nimi poradzi. - Nigdy nie widziałam takiego psa, chyba... A jeśli widziałam, to pewnie nie wiedziałam, że to on. Najwyżej mi pokażesz. - Naprawdę dużo się tutaj dowiadywała. Przecież niedawno jeszcze chłopak prawie trafił z nią do wspólnego utopienia się w Tamizie, a teraz? Kilka kieliszków whisky w dworze Macmillanów i stali się prawie jak staży przyjaciele. Nawet jeśli naprawdę rozmawiali ze sobą kilka tygodni. To naprawdę niesamowite, co więcej wcześniej nie spodziewała się, że Keat miał w sobie aż tak dużo z wielbiciela zwierząt. Ba, wyglądał na naprawdę bardzo skupionego na tym... Jakby naprawdę to był jego konik. I niedawno nie powiedziałaby, że siedzi w nim ktoś na tyle wrażliwy, żeby pałać taką miłością do zwierząt. Kiwnęła lekko głową. - Też tak uważam. Nie znam się aż tak na zwierzętach, ale też nie można nazywać ich złymi z natury... Właściwie nikt nie jest taki z natury, prawda? Kto wie, co siedzi w głowach ludzi... - Zastanawiała się jak wiele trzeba było powiedzieć komuś, żeby uznał, że zabijanie innych dla pewnego celu jest w porządku. Wręcz, że jest potrzebne... Żeby uznać, że mugole, którzy byli bezbronni wobec magii cokolwiek tutaj zawinili.
Musiała mu dokładnie wyjaśnić co znalazła w dokumentach. To jednak było ważne. - W skrytce dokumentów było pełno, ale wydaje mi się, że nie mogły pochodzić tylko ze sprawy Bagshot. To pewnie była skrytka na tajne dokumenty, może potrzebne do propagandy. Wzięłam to co leżało najbliżej fletu, ale strażnicy deptali nam już po piętach i właściwie musieliśmy uciekać. Mam nadzieję, że więcej tego nie było, ale wątpię, że pani Bagshot umieszczała takie informacje na każdym dokumencie. Możemy spróbować założyć, że to jedyne miejsce, gdzie to napisała. Widać, że rozpisywała plany... Jak to wszystko ugryźć, wiesz. - To nie było napisane aż tak dosadnie. Nie wiadomo było na tym etapie, kiedy zostało to zapisane, czy w ogóle wejście będzie działało.
Gdy wkładała płaszcz do lotu, uniosła znowu na niego spojrzenie. - Mieszkasz w pokoju w tej melinie? - Nie pamiętała nawet ile razy policja musiała tam interweniować przez zamieszki. Parszywy Pasażer, to miejsce zbiórki policji jakoś przynajmniej raz w miesiącu. Nikt się nawet nie dziwił jak przychodziło zawiadomienie, że ktoś znowu zrobił dym. - To wiele wyjaśnia właściwie. Mógłbyś też włożyć koszulę w spodnie, wypadł Ci materiał. - Niebieskie oczy Marcelli oceniająco przesunęły po Keacie, a na koniec, gdy zatrzymała się na twarzy, uniosła brew zaczepnie.
- Dobra, pokażę Ci kilka sztuczek. Nadążaj.

Oczywiście, że przegoniła go na miotle i gładko wylądowała przy odpowiednim domu. Nie miała ani trochę portowego stylu latania, raczej był bardzo wytrenowany. Marcella zawsze wyglądała na miotle, jakby nic więcej nie robiła w swoim życiu, uwielbiała latać i robiła to ciągle, kiedy tylko mogła. Głównie przez Keata nie zaproponowała, żeby lecieć aż ze Szkocji. Pomijając już, że zajęłoby im to pół dnia, ale ona po prostu cieszyłaby się z tego. Najzwyczajniej to lubiła. Nawet podczas gry w Quidditcha to na tym bardziej się skupiała, nawet niż na rzucaniu piłką do celu. Keat jednak całkiem nieźle ją gonił, więc chwilę później weszli do domu Bathildy wspólnie. Zabezpieczenia, gdy je znali, były całkiem proste do obejścia, a już zwłaszcza po śmierci tej, która takowe nałożyła. Musiały stracić na intensywności.
Rozejrzała się po ciemnym przedpokoju. Machnęła różdżką, by zapalić jej końcówkę, stawiając powoli nogi na nieco spruchniałej podłodze. Nikogo nie było tutaj od trzech miesięcy, o ile nie dłużej. Ciekawe czy Bathilda przebywała właśnie tutaj tylko przed swoją śmiercią.
- Od dołu. Później pójdziemy na górę. - Tak wydawało się po prostu najbardziej logicznie. Przeszła najpierw do kuchni, zostawiając Keatowi zbadanie salonu. W szafkach nie było nawet zepsutego jedzenia, najwyraźniej kobieta wiedziała, jaki czeka ją los. Nie zapisała tego jednak w dzienniku, więc musiało być to nawet bardziej tajemnicze niż samo powstanie Oazy. W kuchni nie znalazła jednak nic specjalnie ciekawszego od starego drewnianego chlebaka. Przeszła do salonu, żeby przejrzeć jeszcze miejsca, do których nie zajrzał Keat. Zerknęła na jedną z półek z książkami i wyciągnęła z niej bardzo starą księgę historyczną. Z pewnością sprzed czasów Bathildy, aż szkoda, że przeszła zapachem pleśni i wilgocią. Trafiła na nią po sprawdzeniu każdej książki po kolei, aż w końcu właśnie z tej jednej wypadła stara ruchoma fotografia. Czarnobiała i poblakła, przedstawiała kilkoro dzieci, śmiejących się ciepło do kamery. Na jej odwrocie widniało pochyłe pismo - sierpień 1896. - Keat, zerknij na to. - powiedziała, przywołując mężczyznę do siebie. Czy istniało prawdopodobieństwo, że jednym z tych dzieci była Bathilda Bagshot?
Na piętrze również było pełno kurzu. Schody były od niego niemal szare. Widać było, że miejsce zostało przeszukane, ale na przykład filiżanki w starej gablocie zostały nieruszone. Podobnie jak zdjęcia kota, ustawione na komodzie w sypialni pani Bagshot. Jej łóżko zaś leżało do góry nogami, przewrócone pewnie przez przeszukujących.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Przed domem [odnośnik]26.02.21 22:54
9 listopada

Ale jak to odwołane?
Tyle godzin spędzonych nad uszyciem jednej, jedynej kreacji mającej błyszczeć tego dnia, tyle godzin przymiarek, tortur biednej Idy i wymyślania projektów od nowa, kiedy poprzednie uznawała za niedostatecznie powalające... Wszystko to poszło do diabła wraz z wyjaśnieniem niedoszłego pana młodego, że wybranka jego serca złapała jakieś choróbsko i nie mogli ryzykować rozniesieniem się wirusa po Dolinie. Logiczne, a jednak okropnie irytujące. Policzki Trixie pokryły się karminem, piorunujące spojrzenie utkwiło najpierw w towarzyszącym jej ojcu, potem w samym Merlina ducha winnemu Alexandrze, któremu oberwało się, cóż, właściwie za niewinność. Za rozsądek.
Pozostała kwestia jedzenia przygotowanego wspólnymi siłami na wesele, które nie mogło się przecież zmarnować. A że wielkimi krokami nadchodziła gwiazdka, której akompaniament pozostawał ponury przez londyńskie wpływy i brutalne zagrywki Ministerstwa... Beckettówna nie zastanawiała się zbyt długo, gdy część gości zadeklarowała, że przejdzie się po Dolinie by uraczyć potrawami tych najbardziej potrzebujących. Sama chciała wziąć w tym udział, choć panujący na dworze chłód raczej temu nie sprzyjał - na szczęście było jej na tyle gorąco ze zdenerwowania, że nawet tego nie odczuła. Ubrana w specjalnie przygotowaną dla siebie kreację - o górnej części złożonej z bladoróżowych płatków sztucznych kwiatów przechodzącej łagodnie w lejący się dół z błękitnego jedwabiu - zarzuciła na ramiona pasujący płaszcz i wyszła przed Kurnik, oceniając z kim mogłaby ruszyć na tę niezaplanowaną wyprawę.
Steffen, a obok niego ten chłopaczyna z ich ogrodu, bez złamanego nosa, Marcel, niosący półmisek wypełniony połówkami jajek... Cóż, ostatecznie mogła trafić gorzej.
- Wiecie już dokąd idziemy? - spytała, podchodząc do dwóch młodych czarodziejów; idziemy, nie idziecie, zdecydowała się przecież dołączyć do ich małej brygady, ciągnąc za sobą kurę jedwabistą prowadzoną na smyczy. Silkie była tego dnia trochę ospała, ale to nic, na pewno wytrzyma jeszcze kilkadziesiąt kroków - a jeśli nie, Beckettówna zamierzała do jej noszenia zaprzęgnąć Cattermole'a, którego w pewien sposób postrzegała jako własną rodzinę. Po ukochanej pani Cattermole został jej tylko on i jego bliscy. Z zamyślonym westchnieniem wspięła się więc na palce i pocałowała tego niemądrego szczura w czoło w geście powitania. - Może odwiedzimy Conley'ów? Albo Goodwinów? Goodwinom ostatnio zginął syn w Londynie, podobno próbował ocalić kilku mugoli; zostali zupełnie sami - dywagowała na głos, krzyżując ręce na piersi. Nieopodal nich zebrani na wesele goście zaczęli się rozchodzić; wielu z nich dzierżyło przy sobie półmiski, które w nie do końca zrozumiały sposób napawały Trixie zawodem. Tak bardzo liczyła, że tego dnia zedrze sobie skórę z pięt na parkiecie, że zatopi się w tańcu, alkoholu i niewybrednych szeptach przeznaczonych wyłącznie dla jednej pary uszu... A tymczasem zostało jej to. Kura na smyczy, dwóch podrostków, roztrzepany kok ciemnych włosów i nieco już zabłocona krawędź własnej sukienki. - A Watsonom, temu staremu małżeństwu z obrzeży, spłonęła część sadu w lecie. Mieli słabe plony, słyszałam, że cienko im się wiedzie - dodała jeszcze; teoretycznie mogliby odwiedzić ich wszystkich, ulice w Dolinie były im dobrze znane nawet po zmroku - i raczej żaden zbir nie zdecydowałby kręcić się po tak jeszcze spokojnej okolicy.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.


Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 14.03.21 1:02, w całości zmieniany 1 raz
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Przed domem [odnośnik]27.02.21 23:01
Martwił się - martwił się o Idę, była twarda, byleco nie zatrzymało by jej w drodze do ślubnego kobierca - miał nadzieję, że wyjdzie z tego cało i że ceremonia zostanie opóźniona raptem chwilę, musiała się na to cieszyć: oby szybko doszła do siebie. Brak imprezy był w stanie przeboleć - po prawdzie w ostatnim czasie mieli raczej mniej niż więcej okazji do świętowania. Nastroje były raczej średnie, nie bez powodu. Nie zamierzał jednak stać bezczynnie, kiedy Alexander zarządził rozdanie przygotowanych potraw; odnalazł się ze Steffenem, kiedy ze stołu zabierał właśnie tacę z rozłożonymi połówkami jaj - ktoś zdążył ją przygotować do drogi, owijając białym papierem, na którym widać już było tłuste plamy od sosu. Szlag jasny, pachniało pięknie - a szynka, dałby sobie za to rękę uciąć, pochodziła z tego, co zwinął na tę uroczystość z cyrku. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł coś tak pysznego, na Arenie od tygodnia podawano tę samą rybę - niezbyt smaczną zresztą. Ale czasy były trudne, inni potrzebowali tego bardziej. Nie przyszedł dziś wybitnie wystrojony - nie miał drogich ubrań, eleganckich też nie - ale nie wydawał się też z tego powodu szczególnie zakłopotany. Biała koszula nie została spięta krawatem, czarne spodnie wchodziły w cholewy wysokich wiązanych butów z wyświechtanej skory; na tę okazję lepsza byłaby pewnie elegancka czarodziejska szata, ale takiej nie miał. Strój okryła długa kurtka, kiedy razem ze Steffenem wychodził na jesienny chłód. Ledwie postąpili pierwsze kroki, dołączyła do nich córka tego wariata z Doliny Godryka - dziewczyna od kanapek - Marcel uśmiechnął się na powitanie, jej pytanie podchwytując jej słowa lekko; był na ludzi otwarty, a życie w komunie nauczyło go, że my zazwyczaj rzeczywiście oznaczało wszystkich. Nie narzekał na dodatkowe towarzystwo, przynajmniej tak długo, jak długo Steffen nie zapraszał akurat do jego stolika krewnych morderców.
- Ładnie wyglądasz, Trixie - zwrócił się do niej słowem powitania, kiedy witała się ze Steffenem; wychwycił ją spojrzeniem wśród gości już wcześniej, jej suknia wyróżniała się na tle pozostałych - miała w sobie baśniowy czar i delikatny powab wróżki, co było dość zabawne biorąc pod uwagę jej imię. Wtedy jednak zauważył na jej smyczy... co to właściwie było? - To też na obiad? - zapytał, szybciej niż pomyślał. - Nie udusi się w ten sposób? - Wyglądało trochę jak mały niedźwiedź, ale chyba miało tylko dwie nogi - trudno było dostrzec przez te warstwy pierza. To jednak jakiś rodzaj ptaka? - Co to w ogóle jest? Próbowałaś zamienić swoją sowę w niedźwiedzia? - Chyba nie była najlepsza w tej dziedzinie, może Steffen mógłby dać jej parę lekcji.
- Jeśli państwo Goodwin potrzebują pocieszenia, może to tam powinniśmy ruszyć w pierwszej kolejności - podjął jej słowa, choć nieco w ciemno, przenosząc spojrzenie na Cattermole'a. - Ja nie znam tu ludzi, prowadźcie - Oddał im decyzję, oboje świetnie znali Dolinę, on był tu drugi raz w tym roku, ani ulice ani tym bardziej nazwiska nic mu nie mówiły. - Ile miał lat? - zapytał, syn, który umarł, z jakiegoś powodu wydawało mu się to ważne.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 4:46
Nie wierzył - tak czekał na ten ślub, na Alexa w dobrym humorze, na szczęście nowożeńców, na pyszne jedzenie, na alkohol. Odwołane? Choroba, idiotyczne zrządzenie losu? Steff był rozczarowany, zasmucony i nie na żarty zaniepokojony. Chciał nawet rzucać Hexa Revelio, ale ponoć Julien wiedział, że to naprawdę "tylko" groszopryszczka, a nie jakieś zemsty Morgany Selwyn. Jeśli przeznaczenie tak okrutnie potraktowało Gwardzistę i pannę Lupin... to jak karma odpłaci roztrzepanemu dziennikarzowi, który przypadkiem namówił szlachciankę do ucieczki z domu (na szczęście, tę winę współdzielił z Alexem - no i wolał myśleć, że Isabella była uratowana, a nie wydziedziczona...), naraził dziesiątki ludzi lekkomyślnym wysłaniem gazety do dawnego kolegi, nawet nie umiał porządnie wygarnąć owemu koledze i spóźnił się z nakładaniem Duny na dom mamy najlepszego przyjaciela...? Uff. Wujek Stevie twierdził co prawda, że Cattermole jest dobrym człowiekiem, ale Steffen bywał bardzo przesądny. Mimowolnie zaczął się martwić o własny ślub, a potem uświadomił sobie, że jest egoistą - bo przecież dzisiaj miało chodzić tylko o szczęście Idy i Alexa. Ech.
Przynajmniej miał szansę spełnić dobry uczynek. Albo dwa. Nieszczęście Marcela spędzało mu sen z powiek - jego przyjaciel miał złamane serce, i to przez Frances?! Steff słuchał o tym przez cały październik, nie za bardzo wiedząc, jakie rady dawać cierpiącemu, młodemu Sallowowi. Rozsądek nakazywałby wzorować się na naukach Willa i Bojczuka (znajdziesz inną!) albo chociaż Keata (daj jej spokój, tylko by cię unieszczęśliwiła!), ale Steff sam zignorował ich rady, gdy opłakiwał zaręczyny Isabelli. I jak na tym wyszedł? Dobrze!
Tylko, czy dało się oszukać matrymonialne przeznaczenie dwukrotnie? No i Frances była jednak zamężna, nie zaręczona. Trudna sprawa.
Wiedział, co powinien zrobić - poznać przyjaciela z inną dziewczyną, przy której zdoła zapomnieć, choćby na chwilę. Niestety, wojna nie sprzyjała chodzeniu na potańcówki...
Olśniło go dopiero, gdy Marcel skomplementował Trixie. Była co prawda dla niego trochę za stara, ale na chwilę chyba wystarczy. Może wujek Stevie się nie obrazi, albo nigdy się nie dowie. Steff chciał w końcu tylko, by spędzili miło dzień, a nie wieczór.
Wyprostował się i zerknął porozumiewawczo na Marcela, usiłując spytać o coś ważnego samym spojrzeniem: "Czy ona ci się podoba?"
Uśmiechnął się lekko, licząc na to, że przyjaciel wyczyta na jego twarzy obietnicę: "Możesz na mnie liczyć! Znam ją dobrze, załatwię to!"
Co prawda, nie miał najmniejszego pojęcia o tym, jacy chłopcy podobają się Trixie... traktował ją niemal jak rodzinę, nigdy nie patrzył na nią w inny sposób... ale swatanie chyba nie może być skomplikowane, nie?
I wtedy...
-Ha ha ha! - roześmiał się nieco nienaturalnie. -Nie przejmuj się, Trixie, Marcel nigdy nie obraża cudzych zwierząt. - zerknął ostro na przyjaciela, bo kłamstwo sporo go kosztowało. Sallow śmiał w końcu skrytykować imię Pimpusia! -To po prostu szalony dzień. - usprawiedliwił kolegę, samemu przezornie odsuwając się od ptaszyska. Bał się wszystkiego, co mogłoby zjeść szczura lub mysz, ale on mógł sobie na to pozwolić.
-Paul Goodwin. Miał dwadzieścia cztery lata. - odpowiedział machinalnie i zacisnął lekko szczękę. Tyle, co Rigel. Pamiętał, bo kibicował Gryfonowi Goodwinowi na boisku Quidditcha. Poczerwieniał lekko na myśl, że jedni znajomi byli teraz zimnymi trupami, a inni zajadali się ośmiorniczkami i popijali je Toujours Pur.
Co prawda, sam miał całą piwniczkę Toujours Pur, ale ciężko na nie zapracował. Lord Francis Lestrange był trochę wariatem, spędzenie z nim całego popołudnia wymagało nie lada odwagi.
-Zacznijmy od rodziców Paula. - potwierdził, taktycznie wysuwając się na prowadzenie pochodu. Niech Marcel i Trixie sobie pogawędzą, tam z tyłu. On i tak już sposępniał.


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 18:54
Komplement, och, powinna była się uśmiechnąć. Tak dziewczęco, słodko, dygnąć, podziękować - ale zamiast tego w ciemnych oczach zapłonęły ogniki wrodzonej krnąbrności, której lejcy nawet nie starała się już tego dnia zatrzymać. Była zbyt wzburzona komplikacjami z weselem Alexandra i Idy, by wymuszać na sobie sztuczną uprzejmość; Trixie opadła dłoń na biodrze i przeniosła na nie ciężar ciała, surowym, bezlitosnym spojrzeniem oceniając wygląd samego Sallowa. Pozostawiał sporo do życzenia, już na pierwszy rzut oka było widać, że nigdy nie odwiedził jej krawieckiego królestwa, a przecież każdy rozsądny człowiek winien zawitać w nim choćby raz.
- A ty wyglądasz jak siódme dziecko stróża - odpowiedziała zaczepnie, jednak nie bez przyjacielskiej melodii zakamuflowanej gdzieś na dnie teatralnie niezadowolonego głosu. Z Silkie na smyczy podeszła bliżej młodzieńca i zmarszczyła brwi na widok gdzieniegdzie poprzecieranego materiału. Skąd on to wytrzasnął, z cyrkowych odpadków? Z wydrowatym uśmiechem widocznym wyłącznie w kącikach ust dotknęła jednym palcem jego kołnierza ale cofnęła go szybko, jakby obrzydzona fakturą. - Przyjdź do nas kiedyś to uszyję ci coś lepszego za bezcen, Marcel. Nie możesz tak chodzić na wesela, nie jesteś chyba ani fleją, ani ofermą - ojciec upominał, by członków Zakonu Feniksa od flej bezpośrednio i wprost nie wyzywać, ale tym razem nie potrafiła się powstrzymać. By jednak zatrzeć powód do zatroskania swoim wyglądem posłała mu prędko rozbawiony uśmiech, mniej już kąśliwy i upierdliwy, a po prostu Beckettowy. Ach, właśnie... Odruchowo obejrzała się przez ramię by upewnić się z kim na wyprawę ruszył jej niemądry ojciec, którego zaraz dostrzegła w oddali u boku jakiejś niewysokiej, chudziutkiej istoty - dziecka. Dobrze. Z kilkulatką mógł sobie spacerować po zmroku, oby tylko nie zgubił Duckie, tak jak się wcześniej zarzekał.
Kiedy ponownie skierowała wzrok na Marcela, był już piorunujący. Pełen niedowierzania i chyba po prostu wściekły. Jak śmiał w ten sposób mówić o Silkie? Nieudana transmutacja? Kura przemieniona w niedźwiedzia? Steffen spróbował załagodzić sytuację, zaśmiał się nerwowo, przez co to na niego spadły gromy ciskane przez czekoladowe tęczówki; Trixie ze świstem wypuściła powietrze z płuc i schyliła się po jedwabistego ptaka, podnosząc Silkie z ziemi i bezpardonowo wciskając ją w ramiona Cattermole'a.
- Próbowałam, ale stwierdziłam, że jest za mała. Następne testy będą na ludziach - żachnęła się dumnie i znów przeniosła wzrok na Marcela. Ty będziesz następny. Na szczęście atmosferę ostudzało zadanie wyznaczone przez Farley'a i chyba tylko to sprawiło, że szkarłat złości odpłynął finalnie z jej policzków, a odchodzące w niepamięć emocje zostawiły ją znów wystawioną na działanie wieczornego chłodu. Trixie szczelniej naciągnęła na siebie płaszcz.
- Pamiętam go z Hogwartu - westchnęła i skinęła, gdy Steffen przedstawił zmarłego po imieniu. Dzielił ich zaledwie rok, ale łączył dom i pewna nutka młodzieńczego szaleństwa, może nawet czegoś, co przy odrobinie kultywacji mogło przerodzić się w przyjaźń, ale ostatecznie każdy z nich miał swój świat. - Chyba nieźle latał na miotle, co, Steff? To nie on złapał znicza już w dziesiątej minucie meczu? - Rzadko kiedy pojawiała się na szkolnym boisku żeby komukolwiek kibicować, ale honor Gryfona nakazywał przychodzić chociażby na ich domowe rozgrywki. Trix splotła ręce na piersi i razem ruszyli wzdłuż uliczki. Musieli przejść nieopodal posiadłości Dumbledore'ów i Bagshot, już opuszczonych, ale nigdy niezapomnianych, aż gardło pobocznej alejki przywitało ich nieco podupadającą na żarówkowym zdrowiu latarnią. Było tu czysto, jesienne liście spoczywały w zamiecionych kupkach zamiast pokrywać brukowaną ulicę, a atmosfera wydawała się senna, spokojna. W większości okien paliły się światła. To dobrze, to znaczyło, że budynki wciąż skrywały w sobie zdrowych, żywych mieszkańców, że wojna jeszcze tu nie dotarła...
- To kura jedwabista - odpowiedziała nagle Marcelowi na poprzednie pytanie, kilka czy nawet kilkanaście minut po czasie, ale dopiero wystarczająco ochłonęła, żeby nie przegryźć mu tętnicy. - Mam ją od pisklaka od jakichś żeglarzy z Camden Market. Podobno jest z Chin i tam sporo mają takich dziwnych gatunków. I nie wygląda jak niedźwiedź - dramatycznie wywróciła oczyma. Na horyzoncie było można już dostrzec drewniany płotek posiadłości Goodwinów. Ich nazwisko znajdowało się na plakietce przytwierdzonej do furtki.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Przed domem [odnośnik]28.02.21 22:13
Znał swojego przyjaciela bardzo dobrze - dość dobrze, by zrozumieć jego porozumiewawcze spojrzenie, ochoczo skinął na nie głową, przekazując mu, że znał Trixie - może nie dobrze, ale nie potrzebowali zapoznania; miał okazję ją spotkać u pana Becketta, kojarzył też jej twarz z czasów szkolnych - choć mgliście i bardziej po nazwisku. Tak czy inaczej, Steffen niepotrzebnie się martwił, że może powinien ich zapoznać. Bez zrozumienia spojrzał na niego, kiedy roześmiał się głośno, ale nienaturalnie. Powiedział coś nie tak? Chyba nie gniewał się dalej za tego pimpa? To naprawdę było głupie imię.
- Ten Paul? - zapytał, zwracając się do Steffena - przez rok grał z nim w jednej drużynie Qudditcha, w rezerwie, zastępując go jako szukający, kiedy skończył Hogwart, wszedł na jego miejsce. Parę razy na treningach ochrzanił go za jego zachowanie na boisku, raz obronił przed tłuczkiem, kiedy piłka mogła roztrzaskać mu czaszkę. A teraz - teraz nie żył, zamordowany pewnie przez psycholi, był odważny, pewnie nie lękał się mówić tego, o czym myślał. Może stanął naprzeciw nich. Może nawet należał do Zakonu? Poczuł ścisk, w sercu, w gardle, świst w uszach, chyba przez chwile zakręciło mu się w głowie, ale odnalazł równowagę wcześniej niż talerz mógłby wypaść mu z rąk. Zmarszczył brew, przenosząc spojrzenie gdzieś przed siebie, w czarny punkt wieczornych ciemności. Czy ta to już miało teraz wyglądać - że twarze z przeszłości po prostu przestaną istnieć? - Pochowali go tutaj? - W Dolinie Godryka? Nie miał z nim kontaktu od dobrych paru lat, nie wiedział o nim nic. Ale czuł, że tak należało, że powinien, chociaż zapalić dla niego świeczkę. Wieczór nie był aż tak zimny, ale on poczuł przejmujący chłód otulający go mroźnym dreszczem.
Niechętnie oderwał się od tych myśli, kiedy głos zabrała Trixie - z wciąż ściągniętą brwią spojrzał na nią z ukosa, kiedy zaczęła swoją tyradę - chyba nie miał na to nastroju. - Co? - Mówiła poważnie? Fleja, oferma? Chyba już żałował, że był wobec niej uprzejmy. - Słyszałem, że Alexander był kiedyś arystokratą, ale nie sądziłem, że zaprosił tu dawnych znajomych - zwrócił się do Steffena, ignorując dziewczynę, kiedy chwytała kołnierz jego kurtki - może nie miała w sobie elegancji, ale z pewnością była czysta i schludna, nie zamierzał przejmować się jej skrzekotem. Na ubrania Parkinsnów nie miał pieniędzy, ona chyba też nie. Nie zamierzał się prosić o darmowe przysługi - ani tym bardziej zgłosić się po nie wypowiedziane w taki sposób, miał przecież swoją dumę. - Naprawdę zamierzasz krytykować mój wygląd, spacerując z kudłatą kurą na smyczy? - upewnił się, nie było to uroczy piesek, z jakim panienka mogłaby się pokazać. - Czekaj - dopiero zaczynał rozumieć. - Próbujesz w ten sposób naśladować damy z małymi pieskami? - Rozbawienie rozedrgało jego wargi, a iskry szczerej radości zatańczyły w źrenicach, naprawdę była tak pusta? - Zapomniałaś swojego diademu, królewno - prychnął, stawiając kroki mocniej, by dołączyć do Steffena z przodu i zostawić ją w tyle, nie zatrzymując spojrzenia na jej uśmiechu. - Uważaj - rzucił jeszcze przez ramię, w pantofelkach pewnie nie była w stanie go dogonić - jego krok był szybki. - Niedźwiedzie bywają niebezpieczne - rzucił, tonem przestrogi, bo podobne zabawy z ofiarami z ludzi bywały ostrzem obusiecznym. - Szansa na to, że Trixie zdążyłaby przed nim, zamienionym w niedźwiedzia, uciec, była raczej niewielka.
- No jasne, że jedwabista - dodał po chwili. - Przecież nie wełniana albo bawełniana, pewnie znosi też złote jaja - To by było zbyt plebejskie. - Jakiej jest marki? Dużo za nią zapłaciłaś? - Ta kura, to pewnie było istotne. Zwykła byłaby dla niej pewnie za tania. Droczył się z nią, ale rozbawienie już nie tańczyło na jego ustach - nie potrafił w pełni oderwać myśli od Paula. - Chiny wyszły z mody zeszłego sezonu - dodał, na ślepo, bo ani na oriencie ani na modzie szczególnie się nie znał. Zatrzymali się w końcu przy jednym z budynków, w których paliły się jasne światłą, kątem oka spojrzał na przyjaciela, upewniając się, że to tu mieli się zatrzymać - i przystanął z boku, niosąc na rękach tacę nie miał już jak zapukać do drzwi.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 7 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 10, 11, 12  Next

Przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach