Szklarnie
AutorWiadomość
Szklarnie
To miejsce jej pracy, odpoczynku i relaksu. Szklane i duszne szklarnie są idealnym miejscem dla rosnących tam mandragor. Stojące w skrzynkach rośliny są ozdobą tego miejsca. Cała szklarnia znajduje się na samym końcu działki, w najbardziej oddalonym od ludzi miejscu. Młode osobniki mandragor nie lubią przesadzania dlatego też nie chcąc męczyć sąsiadów Peony wybrała właśnie takie miejsce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 11.01.17 18:33, w całości zmieniany 1 raz
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/12 kwietnia
Kwiecień zaczął się... dziwnie. Ollivander dostawał paranoi mając na względzie to, że jest obserwowany przez nestora swojego rodu i bardzo nie chciał wpakować się w żadne kłopoty - do tej pory szło mu całkiem nieźle, ale miało to także swoje minusy - przyjaciół nie widział zdecydowanie za długo, a cały czas wolny (którego ostatnio miał aż nadto) spędzał na nauce, wchodząc coraz głębiej w labirynt subtelnej sztuki różdżkarstwa. Jeśli nie ślęczał akurat nad książkami, to można było być pewnym, że przebywa w rodzinnym warsztacie. Czasem towarzyszył ojcu przy rozmowach z hodowcami, w końcu sam pisywał do poszczególnych osób, a Gideon Ollivander z dumą doszedł do wniosku, że Titus może już sam dyskutować z potencjalnymi współpracownikami. Pomagał także w sklepie wuja, ba! Miał wrażenie, że nie jest już tam tylko pomagierem - do tej pory Garric, owszem, pozwalał mu zajmować się klientami (w przerwie od zamiatania, oczywiście) ale zawsze uchylał drzwi zaplecza i słuchał czy jego pomocnik nie popełnia jakiejś gafy; myślał, że go młody nie widzi, jednak Tytus wszędzie dostrzegłby blask tej jasnej tęczówki! Teraz już tego nie robił - dokładnie domykał drzwi zostawiając całą różdżkarnię pod opieką młodszego różdżkarza. MŁODSZEGO RÓŻDŻKARZA, ha! Kto wie! Może jak tak dalej pójdzie to już niedługo zostanie PRAWDZIWYM wytwórcą i to on będzie przekazywał swoją wiedzę młodszym Ollivanderom? Będzie mógł zajmować warsztat kiedy tylko najdzie go ochota! Nikt mu nie powie, żeby nie ruszał tego rdzenia, bo zepsuje, albo żeby ćwiczył rzeźbę na lipie, a nie tych droższych surowcach. Ach, to będą cudowne czasy!...
O Peony usłyszał najpierw od młodszego Botta, później, dokładnie pierwszego kwietnia, wtargnął na jej posesję wraz z tym samym przyjacielem by spłatać jej figla, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć! A już na pewno nie pani Sprout... W każdym razie już wtedy zainteresował się wspaniałym ogrodem i rozległymi szklarniami, gdzie podobno hodowała mandragory. Sądząc po reszcie ogrodu - najpiękniejsze mandragory jakie można sobie wyobrazić, a że ojciec dał mu wolną rękę co do zdobywania rdzeni nie czekał długo - od razu wystosunkował list, zaś odpowiedź, która nadeszła okazała się nader satysfakcjonująca.
Tak więc dokładnie dwunastego kwietnia, w godzinach popołudniowych Ollivander pojawił się na włościach pani Sprout, gdzie mieli wspólnie oglądać mandragory. Ciekaw był czy zdziwi ją jego wiek, ludzie raczej spodziewali się kogoś starszego (pewnie jakiegoś dziada z brodą po pas), a on miał niespełna dziewiętnaście lat! Załomotał w drzwi, zaś gdy klamka opadła, kiedy skrzydło odskoczyło od framugi ukazując kobiecą sylwetkę, chłopak uśmiechnął się, kłaniając nisko przed panią Sprout.
- Titus Ollivander, byliśmy umówieni.
Kwiecień zaczął się... dziwnie. Ollivander dostawał paranoi mając na względzie to, że jest obserwowany przez nestora swojego rodu i bardzo nie chciał wpakować się w żadne kłopoty - do tej pory szło mu całkiem nieźle, ale miało to także swoje minusy - przyjaciół nie widział zdecydowanie za długo, a cały czas wolny (którego ostatnio miał aż nadto) spędzał na nauce, wchodząc coraz głębiej w labirynt subtelnej sztuki różdżkarstwa. Jeśli nie ślęczał akurat nad książkami, to można było być pewnym, że przebywa w rodzinnym warsztacie. Czasem towarzyszył ojcu przy rozmowach z hodowcami, w końcu sam pisywał do poszczególnych osób, a Gideon Ollivander z dumą doszedł do wniosku, że Titus może już sam dyskutować z potencjalnymi współpracownikami. Pomagał także w sklepie wuja, ba! Miał wrażenie, że nie jest już tam tylko pomagierem - do tej pory Garric, owszem, pozwalał mu zajmować się klientami (w przerwie od zamiatania, oczywiście) ale zawsze uchylał drzwi zaplecza i słuchał czy jego pomocnik nie popełnia jakiejś gafy; myślał, że go młody nie widzi, jednak Tytus wszędzie dostrzegłby blask tej jasnej tęczówki! Teraz już tego nie robił - dokładnie domykał drzwi zostawiając całą różdżkarnię pod opieką młodszego różdżkarza. MŁODSZEGO RÓŻDŻKARZA, ha! Kto wie! Może jak tak dalej pójdzie to już niedługo zostanie PRAWDZIWYM wytwórcą i to on będzie przekazywał swoją wiedzę młodszym Ollivanderom? Będzie mógł zajmować warsztat kiedy tylko najdzie go ochota! Nikt mu nie powie, żeby nie ruszał tego rdzenia, bo zepsuje, albo żeby ćwiczył rzeźbę na lipie, a nie tych droższych surowcach. Ach, to będą cudowne czasy!...
O Peony usłyszał najpierw od młodszego Botta, później, dokładnie pierwszego kwietnia, wtargnął na jej posesję wraz z tym samym przyjacielem by spłatać jej figla, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć! A już na pewno nie pani Sprout... W każdym razie już wtedy zainteresował się wspaniałym ogrodem i rozległymi szklarniami, gdzie podobno hodowała mandragory. Sądząc po reszcie ogrodu - najpiękniejsze mandragory jakie można sobie wyobrazić, a że ojciec dał mu wolną rękę co do zdobywania rdzeni nie czekał długo - od razu wystosunkował list, zaś odpowiedź, która nadeszła okazała się nader satysfakcjonująca.
Tak więc dokładnie dwunastego kwietnia, w godzinach popołudniowych Ollivander pojawił się na włościach pani Sprout, gdzie mieli wspólnie oglądać mandragory. Ciekaw był czy zdziwi ją jego wiek, ludzie raczej spodziewali się kogoś starszego (pewnie jakiegoś dziada z brodą po pas), a on miał niespełna dziewiętnaście lat! Załomotał w drzwi, zaś gdy klamka opadła, kiedy skrzydło odskoczyło od framugi ukazując kobiecą sylwetkę, chłopak uśmiechnął się, kłaniając nisko przed panią Sprout.
- Titus Ollivander, byliśmy umówieni.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Wiosna do Dolinie Godryka przyszła wraz z kalendarzowym kwietniem. Chociaż jak to w Wielkiej Brytanii bywa bardzo często odwiedzał ich deszcz to dało się odczuć różnicę jaką ze sobą niósł. Ciepłe podmuchy wiatru, delikatne krople deszczu okalane z niemalże każdej strony słońcem. Tęskniła za wiosną we własnej ojczyźnie. W domu. Mieszkając w Norwegii nie miała zbyt wielu szans na oglądanie piękna nadchodzącej wiosny chociaż nie mogła narzekać na rozciągające się zielone zbocza w pewien sposób przypominające jej Szkocję. To był dobry czas dla zielarzy, a ona czuła już to w kościach. Kiedy rozległo się kołatanie do drzwi zajmowała się porządkami w rzeczach syna. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że już więcej nie urośnie. Myliła się, bo w ciągu kilku dni skończył jej parę centymetrów, a to równało się za krótkim spodniom i koszulkom. Rzucając jednak zaczęte zajęcie pognała w stronę drzwi po drodze potykając się o wszystko co możliwe. Niezdarność towarzyszyła jej każdego dnia i bardzo dobrze o tym wiedziała. - Już idę! - krzyknęła wesołym tonem kiedy zaczepiła koszulką o stojący przy ścianie wieszak na ubrania. Przed otwarciem drzwi miała wizje, że czeka tam na nią starszy mężczyzna w kamizelce zapiętej po samą brodę i okularami zsuniętymi na czubek nosa. Nie wiedzieć czemu zwykle pozyskiwaniem ingrediencji zajmowali się starsi panowie całkowicie ignorujący jej zdanie. Dlatego też jakie było jej zdziwienie kiedy w drzwiach zobaczyła młodego mężczyznę. A nawet bardzo młodego! Nie mogła jednak nie poszczycić mu przygotowania, bo równie elegancki ubiór sam wskazywał na to, że nie jest to z kolei żart (bo rogi na głowie były całkiem śmieszne), a raczej poważna inwestycja. - Witam. Peony Sprout. - przedstawiła się z szerokim uśmiechem na ustach. Niestety jeżeli zależało mu na szlacheckich tytułach to trafił do złej osoby bo Peony nie patrzyła na nazwisko, nie patrzyła też na podchodzenie. Dla niej każdy miał czystą kartę czy był mugolem czy arystokratą. - Oczywiście, że byliśmy. Zapraszam do moich szklarni tam będzie Pan mógł obejrzeć wszystkie mandragory. Wybrałam już jeden rząd myślę najbardziej pasujących, ale to będzie musiał Pan sprawdzić sam. - dodała zamykając za sobą drzwi i wskazując wejście do ogrodu. Gdyby wiedziała, że to mężczyzna był współwinny nałożenia na jej głowę rogów nie trudziłaby się nawet w prowadzeniu go przez ogród. W końcu sam doskonale znalazłby drogę. Ah te psikusy. - Piękną mamy dzisiaj pogodę, prawda? Szczerze myślałam, że już nas ta zima nigdy nie opuści. - dodała kręcąc głową. Kiedy dotarli do szklarni Peony wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy i otworzyła drzwi. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Zapraszam Panie Ollivander. - powiedziała z uśmiechem otwierając szerzej drzwi.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmierzył kobiecą sylwetkę od góry do dołu, kiwnąwszy głową kiedy zaprosiła go do szklarni. Ruszył tuż za nią znajomą ścieżką przez ogród, rozglądając się przy tym na boki - wtedy kiedy byli tu z Bertiem mrok otulał pąki kwiatów, teraz widział wszystko w pełnym słońcu i był pod jeszcze większym wrażeniem - a myślał, że to posiadłość Ollivanderów otaczały malownicze pejzaże...
- O tak, lepiej późno niż wcale. Wreszcie można zrzucić drugą parę skarpetek i zapomnieć o szaliku. - kiwnął głową, wyciągając usta w uśmiechu. Wiosna zawsze napełniała serca nowym optymizmem i Titus nie był tutaj żadnym wyjątkiem. Wystarczyło by pierwsze promienie słońca połaskotały go w policzki zostawiając na nich rumiane ślady, a już czuł się o niebo lepiej! Przystanął przy wejściu do szklarni, mierząc spojrzeniem ściany budynku i czekając na klik zamka - w końcu wrota stanęły przed nim otworem, więc wszedł do wewnątrz, gdzie od progu zaatakowało go przyjemne ciepło charakterystyczne dla każdej szklarni. Uff... aż musiał odetchnąć, przy okazji podwijając rękawy szaty w rodowych barwach i poprawiając delikatny kołnierzyk. Przesunął spojrzeniem po wszechobecnych roślinach, po bujnych liściach wystających ponad krawędzie donic. Ciekaw był jak wyglądają korzenie, jednak zanim zapytał odwrócił się w kierunku Peony.
- Które pani dla mnie wybrała? - zapytał. W sumie to ufał jej wyborom, ona tu była specjalistką od roślin, on wiedział o nich tyle co się nauczył w Hogwarcie. Co prawda nie każdy okaz nadawał się do rdzeni, ale gdyby sam miał błądzić pomiędzy rzędami mandragor przyglądając się każdej kolejnej to pewnie zeszłoby mu do wieczora.
- O tak, lepiej późno niż wcale. Wreszcie można zrzucić drugą parę skarpetek i zapomnieć o szaliku. - kiwnął głową, wyciągając usta w uśmiechu. Wiosna zawsze napełniała serca nowym optymizmem i Titus nie był tutaj żadnym wyjątkiem. Wystarczyło by pierwsze promienie słońca połaskotały go w policzki zostawiając na nich rumiane ślady, a już czuł się o niebo lepiej! Przystanął przy wejściu do szklarni, mierząc spojrzeniem ściany budynku i czekając na klik zamka - w końcu wrota stanęły przed nim otworem, więc wszedł do wewnątrz, gdzie od progu zaatakowało go przyjemne ciepło charakterystyczne dla każdej szklarni. Uff... aż musiał odetchnąć, przy okazji podwijając rękawy szaty w rodowych barwach i poprawiając delikatny kołnierzyk. Przesunął spojrzeniem po wszechobecnych roślinach, po bujnych liściach wystających ponad krawędzie donic. Ciekaw był jak wyglądają korzenie, jednak zanim zapytał odwrócił się w kierunku Peony.
- Które pani dla mnie wybrała? - zapytał. W sumie to ufał jej wyborom, ona tu była specjalistką od roślin, on wiedział o nich tyle co się nauczył w Hogwarcie. Co prawda nie każdy okaz nadawał się do rdzeni, ale gdyby sam miał błądzić pomiędzy rzędami mandragor przyglądając się każdej kolejnej to pewnie zeszłoby mu do wieczora.
Uśmiechnęła się szeroko na słowa mężczyzny. Może to i lepiej, że nie musiała użerać się z ciągle narzekającymi starszymi wyjadaczami. Zawsze uważała, że najważniejsza jest młoda krew. Chociaż nie wiedziała ile mężczyzna może mieć lat to jednak oczami wspomnień widziała siebie, kiedy zaczynała hodowle Mandragor. Jedyne czego chciała to to, żeby ktoś wziął ją na poważnie. Nie patrzył na wiek, a fakt ile wkładała w to by wszystko ze sobą współgrało. Na jej umiejętności. Ona też nie miała zamiaru teraz na takie rzeczy patrzeć. - Tak, dla mnie to też pocieszające. - powiedziała szeroko się uśmiechając. Zdecydowanie czuła ten optymizm w powietrzu. A nikt bardziej niż ona nie wiedział, że powinno się czerpać z niego tyle ile się da. Póki w ogóle jest. Właściwie przecież nie miała zbyt wielu szans na współdziałanie z narastającym w niej optymizmem. Weszła do szklarni za Titusem. Wiedziała, że temperatura w szklarni nie jest zbyt korzystna, ale nie mogła nic na to poradzić. W końcu jej roślinki tego potrzebowały. Odetchnęła równie głęboko. - Już Panu pokazuje. - powiedziała kierując się w stronę przygotowanego rzędu mandragor. - Jaka ilość Pana interesuje? - zapytała ściągając folię z wcześniej wybranych roślin. Wiadomo, że nie chciała by przez kwietniowe słońce jeszcze bardziej dojrzały. Mówi się, że co za dużo to niezdrowo i ona się z tym bardzo zgadzała. - Proszę je obejrzeć, w razie jakichkolwiek wątpliwości pytać. Oczywiście możemy poszukać innych jeżeli te nie spełniają oczekiwań. -dodała z uśmiechem. Naprawdę chciała, żeby to się udało. Potrzebowała nowego zlecenia. Potrzebowała czuć się potrzebną tym bardziej, że miała świadomość iż jej mandragory na to zasługują. - Poszukiwanie najlepszych ingrediencji do różdżek musi być wymagające. W końcu nie wszystkie na pewno się nadają, a jednak musi służyć nam przez całe życie. - odparła w sumie ciekawa tego jak to wygląda. Jednak nie chciała wypytywać. Nie była typem ciekawskiej, a już na pewno nie wścibskiej.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ruszył zaraz za Peony, z zainteresowaniem rozglądając się po wnętrzu, zatrzymując dopiero przy wskazanym rzędzie, wciąż jeszcze skrytym pod płachtą z folii. Ależ był podekscytowany!
- Hmmm... To zależy ile się nada, może nawet wszystkie. - po tym jak Wielka Brytania opuściła Międzynarodową Konfederację Czarodziejów Ollivanderowie zmuszeni byli zerwać współpracę z wieloma zagranicznymi hodowlami, które do tej pory dostarczały materiałów. Teraz musieli szukać pomocy, tutaj, u lokalnych kupców - miało to swoje plusy i minusy, zaś większość rodziny była ostatnio naprawdę zabiegana. Rdzenie wciąż się kończyły, gdy w warsztacie gromadziły się tłumy wytwórców. Kiedy zdjęła folię, a jego oczom ukazały się dojrzałe mandragory, od razu się nad nimi nachylił, przesuwając palcami po podłużnym, nieruchomym liściu.
- Wow, wyglądają na naprawdę zdrowe... - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową. Dobył zaraz swojej różdżki - O tak, wbrew pozorom to nie jest takie proste. - w ogóle miał wrażenie, że ludzie nie zdają sobie sprawy jak bardzo skomplikowane jest wytwórstwo różdżek... chociaż z drugiej strony? Może tylko mu się tak wydawało? - Potrzeba nam najlepszych materiałów, nikt nie chciałby, żeby jego różdżka przestała współpracować po zaledwie kilku latach, to ma być inwestycja na całe życie. - przynajmniej teoretycznie - Lepiej żeby się pani trochę odsunęła. - poprosił, ponownie zakasał rękawy. Peony miała swego rodzaju szczęście - nie każdy mógł obserwować różdżkarza przy pracy, nawet jeśli był to zaledwie wstępny punkt pierwszego etapu, swego rodzaju prolog. Uniósł różdżkę ponad jedną z roślin, dwukrotnie stukając w jej czuprynę... Wstrzymał powietrze... Z początku nic się nie stało, ale już po kilku sekundach liście zadrżały, a ich blaszka zapłonęła srebrzystym blaskiem, jakby przeszedł ją prąd. Ollivander uśmiechnął się - to był dobry znak. I nic nie wybuchło, a tego obawiał się najbardziej! - Reaguje! Świetnie, fantastycznie! Wielka szkoda, że nie hoduje pani również zwierząt! - jeśli byłyby takie jak te mandragory, to Titus brałby je w ciemno! Wcisnął różdżkę za pas, jedną dłoń podkładając pod wciąż delikatnie drżący liść, drugą gładząc go z niejaką czułością - No juuuż... to dopiero początek... - szepnął, nieznacznie pochylając się nad donicami. Gdyby ta oto roślina wiedziała co czeka ją już na włościach Ollivanderów, to pewnie w tym momencie wyskoczyłaby z ziemi krzycząc ile sił!
- Hmmm... To zależy ile się nada, może nawet wszystkie. - po tym jak Wielka Brytania opuściła Międzynarodową Konfederację Czarodziejów Ollivanderowie zmuszeni byli zerwać współpracę z wieloma zagranicznymi hodowlami, które do tej pory dostarczały materiałów. Teraz musieli szukać pomocy, tutaj, u lokalnych kupców - miało to swoje plusy i minusy, zaś większość rodziny była ostatnio naprawdę zabiegana. Rdzenie wciąż się kończyły, gdy w warsztacie gromadziły się tłumy wytwórców. Kiedy zdjęła folię, a jego oczom ukazały się dojrzałe mandragory, od razu się nad nimi nachylił, przesuwając palcami po podłużnym, nieruchomym liściu.
- Wow, wyglądają na naprawdę zdrowe... - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową. Dobył zaraz swojej różdżki - O tak, wbrew pozorom to nie jest takie proste. - w ogóle miał wrażenie, że ludzie nie zdają sobie sprawy jak bardzo skomplikowane jest wytwórstwo różdżek... chociaż z drugiej strony? Może tylko mu się tak wydawało? - Potrzeba nam najlepszych materiałów, nikt nie chciałby, żeby jego różdżka przestała współpracować po zaledwie kilku latach, to ma być inwestycja na całe życie. - przynajmniej teoretycznie - Lepiej żeby się pani trochę odsunęła. - poprosił, ponownie zakasał rękawy. Peony miała swego rodzaju szczęście - nie każdy mógł obserwować różdżkarza przy pracy, nawet jeśli był to zaledwie wstępny punkt pierwszego etapu, swego rodzaju prolog. Uniósł różdżkę ponad jedną z roślin, dwukrotnie stukając w jej czuprynę... Wstrzymał powietrze... Z początku nic się nie stało, ale już po kilku sekundach liście zadrżały, a ich blaszka zapłonęła srebrzystym blaskiem, jakby przeszedł ją prąd. Ollivander uśmiechnął się - to był dobry znak. I nic nie wybuchło, a tego obawiał się najbardziej! - Reaguje! Świetnie, fantastycznie! Wielka szkoda, że nie hoduje pani również zwierząt! - jeśli byłyby takie jak te mandragory, to Titus brałby je w ciemno! Wcisnął różdżkę za pas, jedną dłoń podkładając pod wciąż delikatnie drżący liść, drugą gładząc go z niejaką czułością - No juuuż... to dopiero początek... - szepnął, nieznacznie pochylając się nad donicami. Gdyby ta oto roślina wiedziała co czeka ją już na włościach Ollivanderów, to pewnie w tym momencie wyskoczyłaby z ziemi krzycząc ile sił!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Wyniki referendum zmartwiły ją pod wieloma względami. Liczyła, że to wszystko raczej się nie wydarzy. Miała nadzieje, że ludzie jednak wiedzą co jest dla nich najlepsze i pójdą po jakikolwiek rozum do głowy. Jednak po wynikach widać, że nie mają o tym bladego pojęcia. Widzą zagrożenie tam gdzie go nie ma, unikają patrzenia w stronę prawdziwego zagrożenia. Jednak nie jej to było już teraz oceniać. Trzeba było się tylko przygotować, że życie może im się trochę zmienić. I choć nie uważała, że wyjście z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziei przyniesie im coś dobrego to jednak nie mogła narzekać na fakt, że teraz wielu czarodziejów będzie poszukiwać nowych dostawców. Tutaj. Na miejscu. To dla niej znaczyło wiele. Uśmiechnęła się na jego słowa. To było to co tak naprawdę chciała usłyszeć. Prawdziwe zainteresowanie jej roślinami. Bo przecież traktowała je jak największy skarb. Prawdziwy skarb. Spuścizna. W głębi serca wiedziała, że jej syn nie przejmie rodzinnego dorobku. Dlatego chciała na tym wyjść jak najlepiej. I dla siebie i dla niego. - Wyobrażam sobie, że nie jest. - powiedziała i skinęła głową. Ludzie nie doceniali pracy wkładanej w wyprodukowanie czegoś. Właściwie czegokolwiek. Jednak to by wyprodukować coś co ma nam służyć całe życie? To było niesamowicie trudne zadanie i Peony bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Dlatego też nie miała zamiaru wpychać mu na siłę swoich roślin. Wiedziała, że to nie w tym rzecz i tak się nie da. Jeżeli mogły mu się przydać i mógł zrobić z nich coś pożytecznego, połączonego z magią to miała być pod prawdziwym wrażeniem. Jeśli nie… to trudno. - Proszę poczekać. - zaczęła kiedy wyciągnął różdżkę. Sięgnęła po leżące niedaleko na jednej z drewnianych skrzyń ochraniacze na uszy. - Niech Pan je założy. Mam tu też młode okazy, a one różnie reagują, kiedy się w ich okolicy czaruje. Dlatego… dla ochrony uszu. - dodała z uśmiechem sama odsuwając się o krok i zakładając ochraniacze. Patrzyła na niego z ciekawością. Nigdy nie widziała jak się to wszystko odbywa. Chociażby początek. Miał racje. Była w tym momencie szczęściarą. Kiedy skończył i zobaczyła na jego ustach zadowolenie sama uśmiechnęła się szeroko. - To pięknie. - powiedziała uradowana. - Cieszę się, że mogą się przydać. - dodała. Słysząc wzmiankę o zwierzętach wzruszyła lekko ramionami. - A jakich zwierząt Pan potrzebuje? Znaczy… moja mama hoduje hipogryfy. Jeśli potrzebowałby Pan… - uśmiechnęła się. Dobrze wiedziała ile serca jej matka wkłada w to by stworzyć tym zwierzętom prawdziwy dom. Na pewno chciałaby zrobić coś także dla wytwórców różdżek.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniósł jedną brew, ale przyjął ochraniacze już za moment wciskając je na łysą głowę i zakrywając nimi uszy. Bardzo dokładnie. Nie chciałby w końcu żeby ten piskliwy dźwięk uśpił go na moment gdzieś w obcej szklarni... Na szczęście obyło się bez wycieczek mandragor (nie przeskakiwały do sąsiadów kiedy Titus wyjął różdżkę), bez krzyków oraz omdleń (przynajmniej póki co, bo zmierzał przecież sprawdzić jeszcze kilka okazów). Właściwie wszystko poszło całkiem sprawnie.
- Sprawdzę jeszcze kilka, dobrze? - zerknął na Peony z ukosa, posyłając jej delikatny uśmiech. Co prawda w posiadłości Ollivanderów nic się nie marnowało (każda roślina i każdy organ pozbawiony odpowiednich części lądował w rękach alchemików tudzież w szpitalu św. Munga; ostatecznie do wyrobu różdżek używało się jedynie niewielkich części), ale jednocześnie nie widział sensu znoszenia tam nadwyżek produktów. Zbliżył się do kolejnej mandragory i już nawet wyjął różdżkę, jednak zatrzymał ją w połowie drogi, pozwalając końcówce zabłysnąć bladym światłem.
- Hipogryfy? - odwrócił lico w jej stronę - Szpony by się przydały... - koniec jego różdżki nieco opadł, zaś drugą dłoń uniósł do twarzy, wspierając jeden palec na ustach i mocno marszcząc przy tym brwi - I pióra. - kiwnął łbem. Co prawda nie korzystali jeszcze z piór, ale może warto spróbować? Tak na dobrą sprawę nigdy nie wiesz która część nada się na rdzeń, a eksperymenty wydawały mu się wyjątkowo kuszące... Szczególnie, że miał zacząć naukę pod okiem kuzyna Ulyssesa, a słyszał to i owo o jego poglądach na tradycyjne rózdżkarstwo. Nie mógł się już doczekać spotkania!
- Mogłaby pani z nią porozmawiać na ten temat? Byłbym naprawdę ogromnie wdzięczny. - kiwnął głową. Ale by było jakby wrócił stąd nie tylko ze wspaniałymi mandragorami ale i wieścią o hipogryfach! Ojciec chyba pękłby z dumy!... Titus aż się uśmiechnął na samą myśl, na krótką chwilę odpływając poza ściany cieplarni...
Wróćmy jednak do szklarni i mandragor - ta, którą przed chwilą męczył chyba zdążyła się już uspokoić, choć od czasu do czasu liście jej drżały; druga, nad którą wciąż wisiała różdżka Ollivandera zdawała się całkiem nieświadoma zagrożenia, które czeka ją już za moment, za to trzecia, znacznie młodsza i znajdująca się zapewne w całkiem innym rzędzie okazała się niezwykle podatna na jakiekolwiek czary - zanim kolejna kropla srebrzystego dymu sięgnęła nieruchomych liści starszego okazu, młodszy wyrwał się z donicy - pomieszczenie wypełnił przeraźliwy krzyk, może nie śmiertelny, ale wciąż niezwykle donośny! I choć Titus miał na uszach ochraniacze, to trochę jakby pobladł, odruchowo sięgnął do nich dłońmi, a błyszcząca kropla spadła na kolejną zieloną czuprynę sprawiając, że liście stanęły dęba, zaś ziemia w donicy zadrżała jakby kolejny korzeń miał zamiar ujrzeć światło dzienne. Trochę się tu narobiło rabanu!
- Sprawdzę jeszcze kilka, dobrze? - zerknął na Peony z ukosa, posyłając jej delikatny uśmiech. Co prawda w posiadłości Ollivanderów nic się nie marnowało (każda roślina i każdy organ pozbawiony odpowiednich części lądował w rękach alchemików tudzież w szpitalu św. Munga; ostatecznie do wyrobu różdżek używało się jedynie niewielkich części), ale jednocześnie nie widział sensu znoszenia tam nadwyżek produktów. Zbliżył się do kolejnej mandragory i już nawet wyjął różdżkę, jednak zatrzymał ją w połowie drogi, pozwalając końcówce zabłysnąć bladym światłem.
- Hipogryfy? - odwrócił lico w jej stronę - Szpony by się przydały... - koniec jego różdżki nieco opadł, zaś drugą dłoń uniósł do twarzy, wspierając jeden palec na ustach i mocno marszcząc przy tym brwi - I pióra. - kiwnął łbem. Co prawda nie korzystali jeszcze z piór, ale może warto spróbować? Tak na dobrą sprawę nigdy nie wiesz która część nada się na rdzeń, a eksperymenty wydawały mu się wyjątkowo kuszące... Szczególnie, że miał zacząć naukę pod okiem kuzyna Ulyssesa, a słyszał to i owo o jego poglądach na tradycyjne rózdżkarstwo. Nie mógł się już doczekać spotkania!
- Mogłaby pani z nią porozmawiać na ten temat? Byłbym naprawdę ogromnie wdzięczny. - kiwnął głową. Ale by było jakby wrócił stąd nie tylko ze wspaniałymi mandragorami ale i wieścią o hipogryfach! Ojciec chyba pękłby z dumy!... Titus aż się uśmiechnął na samą myśl, na krótką chwilę odpływając poza ściany cieplarni...
Wróćmy jednak do szklarni i mandragor - ta, którą przed chwilą męczył chyba zdążyła się już uspokoić, choć od czasu do czasu liście jej drżały; druga, nad którą wciąż wisiała różdżka Ollivandera zdawała się całkiem nieświadoma zagrożenia, które czeka ją już za moment, za to trzecia, znacznie młodsza i znajdująca się zapewne w całkiem innym rzędzie okazała się niezwykle podatna na jakiekolwiek czary - zanim kolejna kropla srebrzystego dymu sięgnęła nieruchomych liści starszego okazu, młodszy wyrwał się z donicy - pomieszczenie wypełnił przeraźliwy krzyk, może nie śmiertelny, ale wciąż niezwykle donośny! I choć Titus miał na uszach ochraniacze, to trochę jakby pobladł, odruchowo sięgnął do nich dłońmi, a błyszcząca kropla spadła na kolejną zieloną czuprynę sprawiając, że liście stanęły dęba, zaś ziemia w donicy zadrżała jakby kolejny korzeń miał zamiar ujrzeć światło dzienne. Trochę się tu narobiło rabanu!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Proszę sprawdzić wszystkie jeżeli taka jest konieczność. - powiedziała uśmiechając się przy tym promiennie. Rozumiała bardzo dobrze to, że mężczyzna nie chciał kupować kota w worku. To, że jedna z roślin reagowała i mogła się przydać przy tworzeniu różdżek to wcale nie oznaczało, że z kolejnymi będzie tak samo. Ona nie miała nic do ukrycia. We wszystko co robiła i czym się zajmowała wkładała maksimum serca i oddania. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wystarczył jeden błąd, jedna zła sytuacja i możesz po prostu się z tego nie pozbierać. Ludzie przestaną ci ufać, przestaną korzystać z twoich usług, a ty najnormalniej w świecie się z tego nie pozbierasz. To ryzyko zawodowe i Titus też na pewno miał świadomość jego wystąpienia. - Naprawdę? - zapytała szczerze zaskoczona tym, że hipogryfy mogą mieć dla mężczyzny takie znaczenie. Oczywiście miała świadomość, że ze szponów i piór tych magicznych stworzeń tworzy się rdzenie różdżek. W końcu nawet jej matka miała taką różdżkę, ale jakoś… nigdy nie pomyślała o tym by zapytać kogokolwiek czy mogłyby się do czegoś przydać. - Zapytam, ale podejrzewam, że prośba zostanie rozpatrzona pozytywnie. - odparła żartobliwie i uśmiechnęła się szeroko. - Znaczy… dobrze wiem, że nie ma na świecie drugiej osoby, która tak bardzo dbałaby o te stworzenia. Na pewno będzie Pan zadowolony. - dodała. Znała swoją matkę i wiedziała, że może to powiedzieć bez zastanowienia. Jednak oczywiście nie mogła za nią decydować dlatego potrzebowała czasu by się o tym przekonać. Chciała dodać coś jeszcze, ale jedna z młodszych mandragor zaalarmowana dużym stężeniem magi w otoczeniu aż podskoczyła przewracając doniczkę, która spadła na ziemię i roztrzaskała się w drobny mak. - Na Merlina i cztery strony świata! - krzyknęła Piwka od razu sięgnęła po krzyczącą w obłąkaniu mandragorę, ale uspokojenie jej nie było wcale takie proste. Pewnie gdyby nie lata praktyki ciężko by jej było wszystko ogarnąć naraz. Na szczęście siedziała w tym wystarczająco długo by wiedzieć jak się zachować. Inne mandragory także zaczęły pokrzykiwać, ale to nie był ten sam krzyk. Ten, który wydają zwykle mandragory przy użyciu magi jest specyficzny i słuchawki wystarczają by ich nie słyszeć. Ta jedna była szczególnie wrażliwa i Peony żałowała, że nie przewidziała tego wcześniej. Sięgnęła po ziemię i nową doniczkę szybko umieszczając w niej mandragorę. Zasypała ją ziemią i specjalnym nawozem , który nie tylko uspokoił roślinę, ale także trochę ją zagłuszył. Dziękowała za import towarów i rynek transportowy. Kiedy udało jej się chociaż trochę załagodzić sytuację spojrzała na mężczyznę. Nie było jej już do śmiechu. - Bardzo, bardzo Pana przepraszam. - mruknęła spoglądając jeszcze raz na dopiero szalejącą mandragorę.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jak tylko się pani czegoś dowie, proszę dać mi znać. - pokiwał głową. I już teraz czuł, że upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, a to bardzo podniosło go na duchu. Potrzebował takich pozytywnych bodźców, szczególnie teraz, kiedy świat wokół z dnia na dzień stawał się coraz bardziej smutny i szary... Nawet pomimo przyjścia najpiękniejszej pory roku.
A później to już wszystko działo się tak szybko, że Titus totalnie nie wiedział co ze sobą zrobić. Patrzył więc tylko na poczynania Peony, rad, że może podziwiać ją przy pracy; zawsze lubił zielarstwo, ba, już w Hogwarcie bardzo chętnie odwiedzał cieplarnie by pomęczyć trochę tamtejszą nauczycielkę. Rośliny wydawały mu się niezwykle ciekawymi istotami, niektóre pewnie ciekawszymi niż zwierzęta, więc z niejaką fascynacją obserwował jak kobiece dłonie obejmując korzeń, a później brudzą się od świeżej ziemi. Schował swoją różdżkę, z niemałym zainteresowaniem zbliżając się do panny Sprout, zaś gdy z jej ust padły kolejne słowa, wbił w nią zdziwione spojrzenie - powieki rozszerzyły się, usta nieznacznie rozwarły już za moment układając w delikatny uśmiech.
- Przepraszam? Ale za co? To fantastyczny znak, proszę pani! Fantastyczny! - energicznie pokiwał głową, totalnie podekscytowany tym co się przed chwilą wydarzyło - Mają charakterek, nie ma co. - roześmiał się - Dobrze, wezmę wszystkie które pani dla nas przygotowała. - mógł jej zaufać - obie, które sprawdził reagowały nawet na najlżejszy dotyk, a ta młoda... och! Ona to by dopiero się nadała! Titus uniósł jedną dłoń, na nowo sięgając do swojego kołnierza, który odciągnął od szyi, wpuszczając trochę powietrza pod szatę. Pocił się jak ostatnia świnia, autentycznie.
- Strasznie tu duszno, możemy omówić szczegóły na zewnątrz? - poprosił, powoli zsuwając z głowy nauszniki, które oddał właścicielce. Na zakup był zdecydowany, pozostało jeszcze dogadać się co do ceny, transportu i tak dalej i tak dalej, ale jeśli spędzi tu jeszcze chwilę, to chyba zemdleje.
A później to już wszystko działo się tak szybko, że Titus totalnie nie wiedział co ze sobą zrobić. Patrzył więc tylko na poczynania Peony, rad, że może podziwiać ją przy pracy; zawsze lubił zielarstwo, ba, już w Hogwarcie bardzo chętnie odwiedzał cieplarnie by pomęczyć trochę tamtejszą nauczycielkę. Rośliny wydawały mu się niezwykle ciekawymi istotami, niektóre pewnie ciekawszymi niż zwierzęta, więc z niejaką fascynacją obserwował jak kobiece dłonie obejmując korzeń, a później brudzą się od świeżej ziemi. Schował swoją różdżkę, z niemałym zainteresowaniem zbliżając się do panny Sprout, zaś gdy z jej ust padły kolejne słowa, wbił w nią zdziwione spojrzenie - powieki rozszerzyły się, usta nieznacznie rozwarły już za moment układając w delikatny uśmiech.
- Przepraszam? Ale za co? To fantastyczny znak, proszę pani! Fantastyczny! - energicznie pokiwał głową, totalnie podekscytowany tym co się przed chwilą wydarzyło - Mają charakterek, nie ma co. - roześmiał się - Dobrze, wezmę wszystkie które pani dla nas przygotowała. - mógł jej zaufać - obie, które sprawdził reagowały nawet na najlżejszy dotyk, a ta młoda... och! Ona to by dopiero się nadała! Titus uniósł jedną dłoń, na nowo sięgając do swojego kołnierza, który odciągnął od szyi, wpuszczając trochę powietrza pod szatę. Pocił się jak ostatnia świnia, autentycznie.
- Strasznie tu duszno, możemy omówić szczegóły na zewnątrz? - poprosił, powoli zsuwając z głowy nauszniki, które oddał właścicielce. Na zakup był zdecydowany, pozostało jeszcze dogadać się co do ceny, transportu i tak dalej i tak dalej, ale jeśli spędzi tu jeszcze chwilę, to chyba zemdleje.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Peony zwykle nie miała zbyt dobrego mniemania o szlachcicach. Chociaż sama była czarodziejem czystek krwi i chociaż sama często była posądzana za bycie w jakiś całkowicie absurdalny sposób „lepszą” to się tak nie zachowywała. W jej domu od zawsze ceniło się wszystko. Co mieli w dużej mierze pochodziło od tego co dała im natura, albo do tego na co zapracowali. Wiedziała, że nie wszyscy szlachetnie urodzeni są wyniośli i że nie wszyscy myślą o sobie jak o kolejnym Cudzie Świata. A jednak… nie można było ukryć faktu, że większość właśnie taka była. Dlatego Peony zwykle była bardzo ostrożna w takich kontaktach. Ollivander wydawał się być jednym z wyjątków. Ich konwersacja nie ograniczała się do ukradkowych spojrzeń i ciągłego wypytywania. Chociaż Peony raczej nigdy nie jest nieuprzejma to kiedy ktoś kto względnie nie ma o hodowli bladego pojęcia pyta cię o nawóz i pory podlewania… możesz się wściec. Z Titusem rozmawiało jej się nadzwyczaj dobrze i przede wszystkim… naturalnie. Takie współprace lubiła. Sama dobrze wiedziała dlaczego jej mandragory zaczęły szaleć, ale ktoś kto właściwie się na nich nie zna może uznać to nienaturalny fakt i dlatego Peony musiała przeprosić za swoje małe roślinki. Nie wszystkie gatunki tak reagowały, ale przecież to tak z jak ludźmi. Każda mandragora jest inna. Uśmiechnęła się szeroko na słowa mężczyzny widząc, że ten rozumie doskonale. Klasnęła w dłonie zadowolona. - Zapraszam. Wyjdźmy stąd bo się zagotujemy. - powiedziała zabierając od niego nakładki na uszy i odkładając na drewnianą beczkę. Kiedy wyszli już na świeże powietrze lekko się uśmiechnęła. Dla niej te różnice temperatur nie robiły aż takiego znaczenia bo w końcu spędzała w tych szklarniach godziny, ale dla kogoś kto nigdy nie miał z nimi styczności? Powietrze może być naprawdę piekielne. Skinęła jeszcze w stronę szklarni różdżką by przygotowane mandragory zaczęły się pakować do skrzynek. - Cieszę się, że udało nam się dobrać te pasujące. - uśmiechnęła się do mężczyzny. - Powiem szczerze, że zaskoczył mnie trochę list od Pana i ciekawi mnie kto mógł zrobić mi taką reklamę. - zaśmiała się. Szczerze mówiąc to zamówienia ograniczają się do sklepu zielarskiego i do Munga. Może ktoś ze sklepu? - I może omówimy szczegóły przy herbacie? Oczywiście jeżeli się Pan śpieszy to nie będę Pana zatrzymywać. - dodała wiedząc, że w dzisiejszych czasach każdy się śpieszy.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jakby ktoś nie wiedział, że Titus należy do szlachetnego rodu różdżkarzy to z pewnością w życiu by go nie posądził o jakiekolwiek powiązania ze szlachtą. Może i nosił się elegancko, ale wystarczyło spojrzeć w te radosne oczy, dostrzec szeroki, szczery uśmiech, w końcu zamienić z nim kilka słów by przekonać się, że nijak nie wpisuje się w arystokratyczne standardy. Nie miał w sobie za grosz wyniosłości, pychy ani obłudy. Z jego twarzy czytało się jak z otwartej księgi, co miało zarówno swoje plusy jak i minusy. Wyszedł zaraz za nią i od razu głęboko odetchnął. Sięgnął do kieszeni szaty wyciągając z niej śnieżnobiałą, jedwabną chustę ozdobioną inicjałami (T. F. O.) i przetarł nią twarz, wycierając kropelki potu powstałe na czole oraz skroniach.
- Ja również! Myślę, że inni Ollivanderowie także będą w siódmym niebie jak tylko zobaczą te wszystkie mandragory. - pokiwał głową, zaś gdy zapytała o owego tajemniczego ktosia, ponownie się delikatnie uśmiechnął - Aaaa... - zawahał się, ale chyba mógł jej powiedzieć? W końcu nie było w tym nic złego, prawda? - Taki jeden głupek z sąsiedztwa, mamy wspólnego znajomego w Słodkiej Próżności. - kiwnął głową. Nic więcej raczej nie musiał dodawać - Bardzo chętnie, szczerze powiedziawszy nie spieszy mi się do domu. Jak tylko tam wrócę zagonią mnie do roboty. - wywrócił oczami. Wiedział, że tak będzie - minęło już prawie pół miesiąca, które Titus spędził na przemian w sklepie, warsztacie tudzież bibliotece. Lubił się uczyć, ale każdy potrzebował chwili odpoczynku, a jako anglik herbatę stawiał ponad każdym innym trunkiem i zawsze, ZAWSZE, znalazłby czas na filiżankę owego smakowitego naparu.
- Ja również! Myślę, że inni Ollivanderowie także będą w siódmym niebie jak tylko zobaczą te wszystkie mandragory. - pokiwał głową, zaś gdy zapytała o owego tajemniczego ktosia, ponownie się delikatnie uśmiechnął - Aaaa... - zawahał się, ale chyba mógł jej powiedzieć? W końcu nie było w tym nic złego, prawda? - Taki jeden głupek z sąsiedztwa, mamy wspólnego znajomego w Słodkiej Próżności. - kiwnął głową. Nic więcej raczej nie musiał dodawać - Bardzo chętnie, szczerze powiedziawszy nie spieszy mi się do domu. Jak tylko tam wrócę zagonią mnie do roboty. - wywrócił oczami. Wiedział, że tak będzie - minęło już prawie pół miesiąca, które Titus spędził na przemian w sklepie, warsztacie tudzież bibliotece. Lubił się uczyć, ale każdy potrzebował chwili odpoczynku, a jako anglik herbatę stawiał ponad każdym innym trunkiem i zawsze, ZAWSZE, znalazłby czas na filiżankę owego smakowitego naparu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Widziała w nim to i dlatego chyba podczas rozmowy z nim nie czuła się tak bardzo skrępowana. Nie czuła się też tak jakby podlegała ciągłej ocenie. Peony nigdy nie czuła się gorsza, ale jednak kiedy ktoś bez większego powodu sprowadza cię do parteru nie masz zbytniej ochoty na większe konwersacje. - Cieszę się, że Pan tak mówi. - powiedziała z szerokim uśmiechem. Często słyszała, że jej mandragory są zadbane, szczególne, ale zwykle słyszała to od osób, które nie miały o nich bladego pojęcia. Jeżeli w danym momencie były cicho to oznaczało, że całkiem dobre z nich okazy. Ona kochała zielarstwo. Kochała też zajmować się roślinami i eliksirami. Dlatego też nie była to praca, a pasja, hobby. Miała nadzieje, że on też mógł cieszyć się z tego czym się zajmował. W końcu był Ollivanderem. Tak jak ona była Sproutem. Takie rzeczy były po prostu we krwi i nie dało się ich pozbyć. No chyba, że już bardzo się chciało. Jej brat był tego przykładem. Słysząc o tym kto stworzył jej taką reklamę zaśmiała się. - No tak. Chyba doskonale wiem o kim Pan mówi. - pokręciła głową z determinacją. W sumie mogła się domyślić. - Chociaż nie przypominam sobie wglądu w moje mandragory. - dodała jeszcze z uśmiechem. Może to wszystko przez tego tajemniczego błazna co ją nawiedził w domu i sprezentował jej rogi. Peony miała się w końcu dowiedzieć kim byli sprawcy i niech się Titus lepiej na to przygotuje. - Dobrze! Wspaniale. W takim razie zapraszam Pana do ogrodu bo szkoda marnować takiej ładnej pogody i tam dogadamy wszelkich szczegółów. - powiedziała wskazując przejście do ogrodu. Chociaż nie musiała mu tego przejścia pokazywać! Był już tutaj przecież.
z.t x2
z.t x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ 14 kwietnia
Wyjście z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziei dla wielu było wielkim szokiem. Nawet dla Peony, która nie przywiązywała tak wielkiej wagi do polityki. Nikt nie lubi zmian chociaż mówi się, że zmiany są dobre. Nie wierzyła, że całkowite zniwelowanie tego o co walczyli czarodziejscy przodkowie miało przynieść coś dobrego, ale kim była, żeby to oceniać? Dla niej jako dla młodego plantatora miało to znaczenie. Dzięki temu co ofiarowywała Międzynarodowa Konfederacja Czarodziei każdy mógł uzyskiwać potrzebne produkty nie tylko z Anglii, ale także z innych krajów. Teraz zmienił się handel i wszyscy chcący zrobić zakupy musieli postawić na wspieranie lokalnych plantacji. Dla kogoś kto dopiero się rozwijał była to dobra zmiana chociaż nie mogła przecież wyników referendum uznać w żadnym stopniu za dobre. Proces, który ktoś niefortunnie zapoczątkował nie patrząc na konsekwencje. Przecież nie mogła to być całkowicie świadoma decyzja. Chociaż rozpatrywanie tego w żadnym stopniu nie miało jej pomóc. To tylko dodatek do jej i tak przewróconego do góry nogami życia. Sowy zaczęły napływać z przeróżnych kręgów i Peony nie dla wszystkich mogła znaleźć tyle czasu, a przede wszystkim tyle mandragor ile by chciała. To wiązało się z powiększeniem szklarni, a przecież na to nie mogła sobie w tym momencie pozwolić. Przychodzili do niej różni ludzie. Młodzi arystokraci, początkujący alchemicy, starzy wyjadacze, a także kobiety zachwycone wyrabianymi przez Piwkę kremami. Dla wszystkich starała się być miła i pomocna, ale nie zawsze udawało się jej zachować zimną krew. Bowiem były spotkania przy, których to było niemal niemożliwe. I to co ją czekało dzisiejszego dnia właśnie takie było. Niemożliwe.
Ding-dong. Ding-dong; dzwonek do drzwi rozbrzmiał niecierpliwie w całym domu. Peony, która w tym czasie przygotowywała obiad krzyknęła tylko – Już idę! - wtedy rozbrzmiał się kolejny dzwonek i kolejny i jeszcze następny. Zirytowana zostawiła wszystko w opiece magii i ruszyła w stronę drzwi. Nie przypomniała sobie by dzisiejszego dnia była z kimś umówiona, a już na pewno nie o tej porze. Obiad w domu Sproutów był kluczowym aspektem dnia. Tak było kiedy Piwka była dzieckiem i tak jest teraz kiedy sama jest mamą. Migdy nie umawiała się na takie godziny. Otwierając drzwi spodziewała się zobaczyć albo Aspena (któremu nagle zebrało się na bycie śmiesznym i zabłysnąć dzwonieniem do drzwi) albo Raidena, który ostatnio rzadko pojawiał się w progach Doliny Godryka i chyba zapomniał, że na dzwonku się nie śpi. Widząc jednak starszego, opartego o lasce mężczyznę ze zdziwienia aż uniosła brew. - Tak? - zapytała opierając się o framugę drzwi. - A dzień dobry? Witam? W czym mogę pomóc? - odezwał się mężczyzna twardo jej się przyglądając. - Jesteś sierotą dziecko? Nikt Cię nie nauczył jak powinno się zwracać do starszych? - kobieta poczerwieniała zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna mógł się poczuć urażony, a przecież nikt w jej progach nie powinien czuć się pozbawiony szacunku czy niechciany. - Proszę mi wybaczyć jestem po prostu trochę zaskoczona. Witam, w czym mogłabym Panu pomóc? - poprawiła swoją wypowiedź i uśmiechnęła się delikatnie. Kiedy twarda twarz mężczyzny nie drgnęła nawet o milimetr a nadal fiksowała jej twarz aż poczuła się niezręcznie. - Niektórych rzeczy się nie zapomina. Liczę na zniżkę… dużą zniżkę. To gdzie masz te ponoć dobre mandragory? - zapytał robiąc krok w głąb domu pomagając sobie przy drzwiach laską. Całkowicie zdezorientowana całą tą sytuacją pozwoliła mu wślizgnąć się do środka co później uznała za pierwszy swój błąd. - Ale… proszę mi wybaczyć, ale nie mam na dzisiaj umówionych żadnych spotkań, a skoro nie umawiał się Pan na kupno mandragor ze mną wcześniej to nie mogę nic Panu na chwilę obecną zaproponować. - odpowiedziała zgodnie z prawdą zamykając za sobą drzwi. Usłyszała kroki Nate'a, który prawdopodobnie też uznał iż odwiedził ich któryś z wujków. - Nate zostań w pokoju! - krzyknęła do syna zanim ten zdążył wbiec do przedpokoju. Jeszcze tylko tego wszystkiego jej brakowało ze strony jakiegoś starego marudy. By zaczął czepiać się jej syna. Mężczyzna spojrzał na nią kpiącym spojrzeniem i pokręcił głową z dezaprobatą. - Proszę poprosić tutaj swojego męża. Bo chyba nie sądzi Pani, że to od Pani chce je kupić. - odparł mężczyzna, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmiech. Peony zamknęła drzwi za sobą spoglądając na mężczyznę tracąc w tym momencie wszelkie pokłady cierpliwości. Kiedy zatrzymał się przy wejściu do kuchni bez pohamowania tam zaglądając już miała coś powiedzieć by go wyrzucić, ale wiedziała, że to jej nie przystoi. - Ładnie pachnie. - skwitował jeszcze mężczyzna przenosząc wzrok na Peony. Kobieta wiedząc, że powinna umieć reagować w takich sytuacjach tylko skinęła głową. - Jeżeli chce Pan kupić jakiekolwiek mandragory to będzie musiał Pan zadowolić się faktem iż to ja o nie dbam, ja je pielęgnuje, a na końcu ja także je sprzedaje. To praca moich rąk i jeśli nie chce Pan kupować ich z rąk kobiety to niestety nie mogę Panu pomóc. Jeśli jednak zdecyduje się Pan spojrzeć to mogę znaleźć… jedną lub dwie wolne mandragory. Proszę za mną. - powiedziała nie patrząc już więcej na mężczyznę tylko otwierając drzwi i przytrzymując je by ten mógł wyjść czy to za nią by obejrzeć mandragory czy to z dezaprobatą całkowicie opuszczając jej posesję. Z wielu względów miała nadzieje na to drugie. Jak to mówią nadzieja jest matką głupich dlatego nie powinna się dziwić iż starzec wybrał zobaczenie jej mandragor. Drogę do szklarni przeszli w milczeniu chociaż w takich chwilach Peony ma w zwyczaju opowiadać o rodzajach mandragor i tego jak je uprawia. Tym razem jednak czuje, że wszystko co powie będzie niezadowalające i odebrane jako bezsensowna paplanina. Pogoda dzisiaj dopisuje dlatego kiedy wchodzą do szklarni temperatura diametralnie zmienia się. Duchota jaka tu panuje przebija się nawet przez włączone przy wejściach wentylatory. - Te dwa rzędy są już zarezerwowane dla szpitala. Kolejne dwa są zamówione przez moich klientów. Jedynie mogę Panu zaproponować te dwie mandragory. Do czego ich Pan potrzebuje? -zapytała ostrożnie spoglądając na mężczyznę. Starzec chwycił liść jednej i pokręcił głową niezadowolony. - Widziała Pani kiedyś ładne mandragory? Pomarszczone liście… - kobieta niemalże wyszła z siebie słuchając kolejnych narzekań. - To walijska odmiana. Te liście właśnie tak wyglądają. A te ciemnozielone pręgi to znak, że nawóz jest dobrze dobrany. - przerwała szybko nie chcąc słuchać tego jak bardzo się nie zna na swoich roślinach. Powinna go wyprosić. Powiedzieć, żeby znalazł sobie inną plantacje. Taką, którą będzie zarządzał mężczyzna, taką, która będzie tylko czekać na to by go przyjąć w swoje progi i taką… która ma kogoś kto jest w stanie wysłuchiwać tych wszystkich słów. Ale przecież taka nie była. Peony nie lubiła byś niemiła dla nikogo, a już na pewno nie dla swoich klientów. Bez względu na to jacy by oni nie byli. Wystarczy jedna zła opinia by stracić zaufanie u wielu, a przecież tego nie chciała tym bardziej, że dopiero zaczynała znowu się liczyć na rynku plantatorów. - Wezmę… te dwie. Tylko proszę pozbyć się tych liści… naprawdę nie wyglądają one zdrowo. - kobieta nie komentując już dłużej nałożyła rękawiczki i wyciągnęła obie mandragory z ziemi przesadzając je do małych, plastikowych doniczek. Mężczyzna nie pytając nawet o cenę Mandragor podał kobiecie 20 galeonów i przewieszając sobie przez jedną rękę torbę z roślinami wyszedł ze szklarni. - Do widzenia! - krzyknęła za mężczyzną chowając narzędzia do odpowiedniej skrzynki. Dopiero teraz cała ta złość na takich ludzi zawitała w jej umyśle. Była dumna z siebie, że tak długo potrafiła się wstrzymać przed powiedzeniem kilku słów. - Złego dnia, stary dziadzie. - mruknęła jeszcze sama do siebie jakby nadal nie wierzyła w to, że ktoś może mieć taki stosunek do innych ludzi. Odrzuciła szybko jednak te myśli i wróciła do domu by skończyć przygotowywanie obiadu. Coś czuła, że wszystko będzie musiała zaczynać od początku. Jakoś nie pasowała jej aprobata z ust tego gbura. Ładnie pachnie? To aż spływało ironią.
z/t
Wyjście z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziei dla wielu było wielkim szokiem. Nawet dla Peony, która nie przywiązywała tak wielkiej wagi do polityki. Nikt nie lubi zmian chociaż mówi się, że zmiany są dobre. Nie wierzyła, że całkowite zniwelowanie tego o co walczyli czarodziejscy przodkowie miało przynieść coś dobrego, ale kim była, żeby to oceniać? Dla niej jako dla młodego plantatora miało to znaczenie. Dzięki temu co ofiarowywała Międzynarodowa Konfederacja Czarodziei każdy mógł uzyskiwać potrzebne produkty nie tylko z Anglii, ale także z innych krajów. Teraz zmienił się handel i wszyscy chcący zrobić zakupy musieli postawić na wspieranie lokalnych plantacji. Dla kogoś kto dopiero się rozwijał była to dobra zmiana chociaż nie mogła przecież wyników referendum uznać w żadnym stopniu za dobre. Proces, który ktoś niefortunnie zapoczątkował nie patrząc na konsekwencje. Przecież nie mogła to być całkowicie świadoma decyzja. Chociaż rozpatrywanie tego w żadnym stopniu nie miało jej pomóc. To tylko dodatek do jej i tak przewróconego do góry nogami życia. Sowy zaczęły napływać z przeróżnych kręgów i Peony nie dla wszystkich mogła znaleźć tyle czasu, a przede wszystkim tyle mandragor ile by chciała. To wiązało się z powiększeniem szklarni, a przecież na to nie mogła sobie w tym momencie pozwolić. Przychodzili do niej różni ludzie. Młodzi arystokraci, początkujący alchemicy, starzy wyjadacze, a także kobiety zachwycone wyrabianymi przez Piwkę kremami. Dla wszystkich starała się być miła i pomocna, ale nie zawsze udawało się jej zachować zimną krew. Bowiem były spotkania przy, których to było niemal niemożliwe. I to co ją czekało dzisiejszego dnia właśnie takie było. Niemożliwe.
Ding-dong. Ding-dong; dzwonek do drzwi rozbrzmiał niecierpliwie w całym domu. Peony, która w tym czasie przygotowywała obiad krzyknęła tylko – Już idę! - wtedy rozbrzmiał się kolejny dzwonek i kolejny i jeszcze następny. Zirytowana zostawiła wszystko w opiece magii i ruszyła w stronę drzwi. Nie przypomniała sobie by dzisiejszego dnia była z kimś umówiona, a już na pewno nie o tej porze. Obiad w domu Sproutów był kluczowym aspektem dnia. Tak było kiedy Piwka była dzieckiem i tak jest teraz kiedy sama jest mamą. Migdy nie umawiała się na takie godziny. Otwierając drzwi spodziewała się zobaczyć albo Aspena (któremu nagle zebrało się na bycie śmiesznym i zabłysnąć dzwonieniem do drzwi) albo Raidena, który ostatnio rzadko pojawiał się w progach Doliny Godryka i chyba zapomniał, że na dzwonku się nie śpi. Widząc jednak starszego, opartego o lasce mężczyznę ze zdziwienia aż uniosła brew. - Tak? - zapytała opierając się o framugę drzwi. - A dzień dobry? Witam? W czym mogę pomóc? - odezwał się mężczyzna twardo jej się przyglądając. - Jesteś sierotą dziecko? Nikt Cię nie nauczył jak powinno się zwracać do starszych? - kobieta poczerwieniała zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna mógł się poczuć urażony, a przecież nikt w jej progach nie powinien czuć się pozbawiony szacunku czy niechciany. - Proszę mi wybaczyć jestem po prostu trochę zaskoczona. Witam, w czym mogłabym Panu pomóc? - poprawiła swoją wypowiedź i uśmiechnęła się delikatnie. Kiedy twarda twarz mężczyzny nie drgnęła nawet o milimetr a nadal fiksowała jej twarz aż poczuła się niezręcznie. - Niektórych rzeczy się nie zapomina. Liczę na zniżkę… dużą zniżkę. To gdzie masz te ponoć dobre mandragory? - zapytał robiąc krok w głąb domu pomagając sobie przy drzwiach laską. Całkowicie zdezorientowana całą tą sytuacją pozwoliła mu wślizgnąć się do środka co później uznała za pierwszy swój błąd. - Ale… proszę mi wybaczyć, ale nie mam na dzisiaj umówionych żadnych spotkań, a skoro nie umawiał się Pan na kupno mandragor ze mną wcześniej to nie mogę nic Panu na chwilę obecną zaproponować. - odpowiedziała zgodnie z prawdą zamykając za sobą drzwi. Usłyszała kroki Nate'a, który prawdopodobnie też uznał iż odwiedził ich któryś z wujków. - Nate zostań w pokoju! - krzyknęła do syna zanim ten zdążył wbiec do przedpokoju. Jeszcze tylko tego wszystkiego jej brakowało ze strony jakiegoś starego marudy. By zaczął czepiać się jej syna. Mężczyzna spojrzał na nią kpiącym spojrzeniem i pokręcił głową z dezaprobatą. - Proszę poprosić tutaj swojego męża. Bo chyba nie sądzi Pani, że to od Pani chce je kupić. - odparł mężczyzna, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmiech. Peony zamknęła drzwi za sobą spoglądając na mężczyznę tracąc w tym momencie wszelkie pokłady cierpliwości. Kiedy zatrzymał się przy wejściu do kuchni bez pohamowania tam zaglądając już miała coś powiedzieć by go wyrzucić, ale wiedziała, że to jej nie przystoi. - Ładnie pachnie. - skwitował jeszcze mężczyzna przenosząc wzrok na Peony. Kobieta wiedząc, że powinna umieć reagować w takich sytuacjach tylko skinęła głową. - Jeżeli chce Pan kupić jakiekolwiek mandragory to będzie musiał Pan zadowolić się faktem iż to ja o nie dbam, ja je pielęgnuje, a na końcu ja także je sprzedaje. To praca moich rąk i jeśli nie chce Pan kupować ich z rąk kobiety to niestety nie mogę Panu pomóc. Jeśli jednak zdecyduje się Pan spojrzeć to mogę znaleźć… jedną lub dwie wolne mandragory. Proszę za mną. - powiedziała nie patrząc już więcej na mężczyznę tylko otwierając drzwi i przytrzymując je by ten mógł wyjść czy to za nią by obejrzeć mandragory czy to z dezaprobatą całkowicie opuszczając jej posesję. Z wielu względów miała nadzieje na to drugie. Jak to mówią nadzieja jest matką głupich dlatego nie powinna się dziwić iż starzec wybrał zobaczenie jej mandragor. Drogę do szklarni przeszli w milczeniu chociaż w takich chwilach Peony ma w zwyczaju opowiadać o rodzajach mandragor i tego jak je uprawia. Tym razem jednak czuje, że wszystko co powie będzie niezadowalające i odebrane jako bezsensowna paplanina. Pogoda dzisiaj dopisuje dlatego kiedy wchodzą do szklarni temperatura diametralnie zmienia się. Duchota jaka tu panuje przebija się nawet przez włączone przy wejściach wentylatory. - Te dwa rzędy są już zarezerwowane dla szpitala. Kolejne dwa są zamówione przez moich klientów. Jedynie mogę Panu zaproponować te dwie mandragory. Do czego ich Pan potrzebuje? -zapytała ostrożnie spoglądając na mężczyznę. Starzec chwycił liść jednej i pokręcił głową niezadowolony. - Widziała Pani kiedyś ładne mandragory? Pomarszczone liście… - kobieta niemalże wyszła z siebie słuchając kolejnych narzekań. - To walijska odmiana. Te liście właśnie tak wyglądają. A te ciemnozielone pręgi to znak, że nawóz jest dobrze dobrany. - przerwała szybko nie chcąc słuchać tego jak bardzo się nie zna na swoich roślinach. Powinna go wyprosić. Powiedzieć, żeby znalazł sobie inną plantacje. Taką, którą będzie zarządzał mężczyzna, taką, która będzie tylko czekać na to by go przyjąć w swoje progi i taką… która ma kogoś kto jest w stanie wysłuchiwać tych wszystkich słów. Ale przecież taka nie była. Peony nie lubiła byś niemiła dla nikogo, a już na pewno nie dla swoich klientów. Bez względu na to jacy by oni nie byli. Wystarczy jedna zła opinia by stracić zaufanie u wielu, a przecież tego nie chciała tym bardziej, że dopiero zaczynała znowu się liczyć na rynku plantatorów. - Wezmę… te dwie. Tylko proszę pozbyć się tych liści… naprawdę nie wyglądają one zdrowo. - kobieta nie komentując już dłużej nałożyła rękawiczki i wyciągnęła obie mandragory z ziemi przesadzając je do małych, plastikowych doniczek. Mężczyzna nie pytając nawet o cenę Mandragor podał kobiecie 20 galeonów i przewieszając sobie przez jedną rękę torbę z roślinami wyszedł ze szklarni. - Do widzenia! - krzyknęła za mężczyzną chowając narzędzia do odpowiedniej skrzynki. Dopiero teraz cała ta złość na takich ludzi zawitała w jej umyśle. Była dumna z siebie, że tak długo potrafiła się wstrzymać przed powiedzeniem kilku słów. - Złego dnia, stary dziadzie. - mruknęła jeszcze sama do siebie jakby nadal nie wierzyła w to, że ktoś może mieć taki stosunek do innych ludzi. Odrzuciła szybko jednak te myśli i wróciła do domu by skończyć przygotowywanie obiadu. Coś czuła, że wszystko będzie musiała zaczynać od początku. Jakoś nie pasowała jej aprobata z ust tego gbura. Ładnie pachnie? To aż spływało ironią.
z/t
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szklarnie
Szybka odpowiedź