Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Justine Tonks
AutorWiadomość
First topic message reminder :
| kwiecień - data dowolna
Był ciepły, kwietniowy wieczór - za oknem rozkwitały pąki na drzewach, a niebo dopiero zaczynało ciemnieć. W salonie w kwaterze na nieodłącznym fotelu spoczywała Bathilda Bagshot; gdy Justine przekroczyła próg pomieszczenia, kobieta zajęta była robótkami ręcznymi. W półmroku panującym w pokoju błyskały metalowe druty, którymi Bathilda poruszała nie za pomocą magii, lecz własnymi dłońmi.
- Kochana, witaj - rzuciła ciepło, powoli unosząc troskliwe spojrzenie i lokując je na uzdrowicielce. Dziergany szal opadł jej na kolana. - Usiądź, proszę, musimy porozmawiać.
Zza fotelu wyłonił się jasny kot, którego Bathilda pieszczotliwie pogłaskała, oczekując, aż Justine zajmie swoje miejsce. Uśmiech Bathildy nieco zgasł, stał się słabszy, smutniejszy, choć wciąż życzliwy, aż wreszcie przekształcił się w subtelne westchnięcie.
- Miła Justine, mogłabym mówić długo, snuć niekończące się historie i każde ze słów owijać w bawełnę, lecz... lecz zamiast tego pozwolę sobie na szczerość, którą dyktuje mi tylko i wyłącznie troska. Już pierwszy raz, gdy ujrzałam cię w kwaterze w trakcie marcowego spotkania, dostrzegłam w twoich oczach coś... co napawało mnie lękiem, przypominało błysk, który dojrzałam już wcześniej. Długo nie wiedziałam, z czym to powiązać, ale martwiłam się, tak bardzo się martwiłam. Jednak w końcu uświadomiłam sobie, co było przyczyną wszystkich moich odczuć. Nie bój się, muszę teraz uczynić coś, co ostatecznie potwierdzi moje obawy. - Powiedziawszy to, Bathilda uniosła swoją różdżkę i machnęła nią lekko, nie wypowiadając żadnej inkantacji. Powietrze wokół nich zadrżało, nabrało barwy mleka, a oczy starszej czarownicy już do cna wypełniły się żalem i smutkiem. - Czy wiesz, droga Justine, że zostałaś przeklęta? Może przed laty, może przed paroma dniami, nie potrafię tego określić. Liczy się jednak to, że... że dopóki piętnuje cię czarna magia, nie mogę pozwolić sobie na dopuszczenie cię do Próby. Przykro mi, moja miła.
Kot cicho miauknął, ocierając się o łydki Bathildy, ale zaraz pomknął w stronę cienia.
- Pozbądź się tego ciężaru, rozmów się z medykiem, z łamaczem klątw, niech pomogą ci rozprawić się z własnymi demonami - kontynuowała Bathilda, nawet na chwilę nie wyzbywając się troskliwego tonu. - Nałożona na ciebie klątwa czyni cię nieprzewidywalną, a także gubi twoją duszę w mroku, sama nie potrafię określić, jakie skutki przyniosłaby Próba przeprowadzana w tym stanie. A gdy uda już ci się powrócić do zdrowia... zadbaj o praktykę, kochana. Jesteś uzdrowicielką, nie zaznałaś w życiu smaku batalii, nie trenowałaś potyczek w chwilach stresu, strachu i kryzysu, a życie Gwardzisty opiera się na walce. By być gotową na poświęcenie, musisz nauczyć się bronić, aby nie polec, aby nie zaprzepaścić szans, aby bez celu nie oddać swojego życia. Musisz nauczyć się atakować, by dotrzeć do celu, by ocalić tych, którzy potrzebują ratunku, by stać się oparciem dla swoich współtowarzyszów. Potrzebujesz czasu, Justine, potrzebujesz ćwiczeń, potrzebujesz przygotować się, zanim ostatecznie podejmiesz tę decyzję. Pośpiech nie jest twoim przyjacielem.
Choć dotychczas Bathilda zaprzestała robienia na drutach, znów uchwyciła jasną wełnę w dłoń i oddała się pracy, choć kątem oka wciąż obserwowała rozmówczynię.
- Zanim przygotujesz się do Próby, twoje zdolności uzdrowicielskie z pewnością przydadzą się całemu Zakonowi - czarownica na odchodne wysłała jej najcieplejszy z uśmiechów, zanim znów poświęciła się swojemu zajęciu.
| Justine - aby móc przystąpić do Próby Zakonnika, musisz uleczyć się z nałożonej na ciebie klątwy. Oprócz tego potrzebujesz praktyki: weź udział w zagrażającym życiu wydarzeniu Zakonu Feniksa oraz rozegraj trzy pełne wątki uwzględniające naukę walki z bardziej wykwalifikowanymi Zakonnikami.
| kwiecień - data dowolna
Był ciepły, kwietniowy wieczór - za oknem rozkwitały pąki na drzewach, a niebo dopiero zaczynało ciemnieć. W salonie w kwaterze na nieodłącznym fotelu spoczywała Bathilda Bagshot; gdy Justine przekroczyła próg pomieszczenia, kobieta zajęta była robótkami ręcznymi. W półmroku panującym w pokoju błyskały metalowe druty, którymi Bathilda poruszała nie za pomocą magii, lecz własnymi dłońmi.
- Kochana, witaj - rzuciła ciepło, powoli unosząc troskliwe spojrzenie i lokując je na uzdrowicielce. Dziergany szal opadł jej na kolana. - Usiądź, proszę, musimy porozmawiać.
Zza fotelu wyłonił się jasny kot, którego Bathilda pieszczotliwie pogłaskała, oczekując, aż Justine zajmie swoje miejsce. Uśmiech Bathildy nieco zgasł, stał się słabszy, smutniejszy, choć wciąż życzliwy, aż wreszcie przekształcił się w subtelne westchnięcie.
- Miła Justine, mogłabym mówić długo, snuć niekończące się historie i każde ze słów owijać w bawełnę, lecz... lecz zamiast tego pozwolę sobie na szczerość, którą dyktuje mi tylko i wyłącznie troska. Już pierwszy raz, gdy ujrzałam cię w kwaterze w trakcie marcowego spotkania, dostrzegłam w twoich oczach coś... co napawało mnie lękiem, przypominało błysk, który dojrzałam już wcześniej. Długo nie wiedziałam, z czym to powiązać, ale martwiłam się, tak bardzo się martwiłam. Jednak w końcu uświadomiłam sobie, co było przyczyną wszystkich moich odczuć. Nie bój się, muszę teraz uczynić coś, co ostatecznie potwierdzi moje obawy. - Powiedziawszy to, Bathilda uniosła swoją różdżkę i machnęła nią lekko, nie wypowiadając żadnej inkantacji. Powietrze wokół nich zadrżało, nabrało barwy mleka, a oczy starszej czarownicy już do cna wypełniły się żalem i smutkiem. - Czy wiesz, droga Justine, że zostałaś przeklęta? Może przed laty, może przed paroma dniami, nie potrafię tego określić. Liczy się jednak to, że... że dopóki piętnuje cię czarna magia, nie mogę pozwolić sobie na dopuszczenie cię do Próby. Przykro mi, moja miła.
Kot cicho miauknął, ocierając się o łydki Bathildy, ale zaraz pomknął w stronę cienia.
- Pozbądź się tego ciężaru, rozmów się z medykiem, z łamaczem klątw, niech pomogą ci rozprawić się z własnymi demonami - kontynuowała Bathilda, nawet na chwilę nie wyzbywając się troskliwego tonu. - Nałożona na ciebie klątwa czyni cię nieprzewidywalną, a także gubi twoją duszę w mroku, sama nie potrafię określić, jakie skutki przyniosłaby Próba przeprowadzana w tym stanie. A gdy uda już ci się powrócić do zdrowia... zadbaj o praktykę, kochana. Jesteś uzdrowicielką, nie zaznałaś w życiu smaku batalii, nie trenowałaś potyczek w chwilach stresu, strachu i kryzysu, a życie Gwardzisty opiera się na walce. By być gotową na poświęcenie, musisz nauczyć się bronić, aby nie polec, aby nie zaprzepaścić szans, aby bez celu nie oddać swojego życia. Musisz nauczyć się atakować, by dotrzeć do celu, by ocalić tych, którzy potrzebują ratunku, by stać się oparciem dla swoich współtowarzyszów. Potrzebujesz czasu, Justine, potrzebujesz ćwiczeń, potrzebujesz przygotować się, zanim ostatecznie podejmiesz tę decyzję. Pośpiech nie jest twoim przyjacielem.
Choć dotychczas Bathilda zaprzestała robienia na drutach, znów uchwyciła jasną wełnę w dłoń i oddała się pracy, choć kątem oka wciąż obserwowała rozmówczynię.
- Zanim przygotujesz się do Próby, twoje zdolności uzdrowicielskie z pewnością przydadzą się całemu Zakonowi - czarownica na odchodne wysłała jej najcieplejszy z uśmiechów, zanim znów poświęciła się swojemu zajęciu.
| Justine - aby móc przystąpić do Próby Zakonnika, musisz uleczyć się z nałożonej na ciebie klątwy. Oprócz tego potrzebujesz praktyki: weź udział w zagrażającym życiu wydarzeniu Zakonu Feniksa oraz rozegraj trzy pełne wątki uwzględniające naukę walki z bardziej wykwalifikowanymi Zakonnikami.
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Justine opadała z sił, słabła - pomimo zawziętości nie udało się jej ani ochronić przed zaklęciem ani zranić Macnaira, ciągle stojącego tuż przed nią w pełni sił. Zaśmiał się ponownie, ale tym razem nieco smutniej; jego twarz zaczynała się zmieniać, rozmywać. Początkowo Tonks mogła uznać to za psikus własnego wzroku - torturujące zaklęcie znów wciągnęło ją pod wodę, przypominając najgorsze doświadczenia. Koszmar słonej wody, wdzierającej się do płuca, niemożliwość zaczerpnięcia tchu, bezradność w walce z potwornie silnym żywiołem. Łapczywie starała się uspokoić urywany oddech, a gdy ponownie skupiła się na stojącej przed sobą sylwetce, pojęła, że na miejscu Drew pojawiła się jej siostra.
Leanne. Jasne włosy szarpał wiatr, wpadający przez roztłuczone okna, a drobna dłoń trzymała różdżkę - wymierzoną prosto w serce Justine. Na twarzy blondynki malowała się odraza, ale także płaczliwy żal, rozpacz dziecka za utraconą matką i całą rodziną. - Zabiłaś ją. Gdyby nie ty, dalej by żyła - powtórzyła Leanne nieustępliwie, ale palce, w których trzymała drewno, nie drżały. W oczach o tak znajomym kolorycie błyszczała determinacja. - Pozbawiłaś mnie matki i siostry, jak mogłaś to zrobić? Jak mogłaś wybrać innych ponad najbliższe ci osoby? - kontynuowała oskarżenia, a jej głos mógł wydawać się niewzruszony - lecz tylko dla kogoś postronnego. Justine doskonale znała moment, w którym ton Lei zapowiadał płacz i ból. Jej młodsza siostrzyczka cierpiała, patrzyła na nią z pogardą, rozpaczą i złością. - Zostawiłaś mnie samą, poszłaś za tymi...za tymi terrorystami, burzącymi kruchy pokój - prawie krzyknęła, robiąc chwiejny krok do przodu. - To przez ciebie giną dzieci, to ty jesteś temu wszystkiemu winna! - wycedziła. - Nie pozwolę ci znów kogoś skrzywdzić - rzuciła śmiało i dumnie. - Sectusempra - wypowiedziała ponownie, mierząc tym razem w brzuch Justine, chcąc rozciąć szatę i skórę; moc zaklęcia była potężna, silniejsza, nie można było zatrzymać jej zwykłym Protego. Tonks wiedziała też, że Leanne nie podda się, że będzie musiała ją skrzywdzić, by ruszyć dalej, by pomóc Zakonowi. Walka przeniosła się nieco dalej, w głąb pomieszczenia, a metamorfomażka została z tyłu, nie mogąc z tego miejsca pomóc kompanom.
| Na odpis masz 24h. W tej kolejce możesz napisać dwa posty (w konwencji Klubu Pojedynków).
Żywotność: 127/232, -20 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku)
Leanne. Jasne włosy szarpał wiatr, wpadający przez roztłuczone okna, a drobna dłoń trzymała różdżkę - wymierzoną prosto w serce Justine. Na twarzy blondynki malowała się odraza, ale także płaczliwy żal, rozpacz dziecka za utraconą matką i całą rodziną. - Zabiłaś ją. Gdyby nie ty, dalej by żyła - powtórzyła Leanne nieustępliwie, ale palce, w których trzymała drewno, nie drżały. W oczach o tak znajomym kolorycie błyszczała determinacja. - Pozbawiłaś mnie matki i siostry, jak mogłaś to zrobić? Jak mogłaś wybrać innych ponad najbliższe ci osoby? - kontynuowała oskarżenia, a jej głos mógł wydawać się niewzruszony - lecz tylko dla kogoś postronnego. Justine doskonale znała moment, w którym ton Lei zapowiadał płacz i ból. Jej młodsza siostrzyczka cierpiała, patrzyła na nią z pogardą, rozpaczą i złością. - Zostawiłaś mnie samą, poszłaś za tymi...za tymi terrorystami, burzącymi kruchy pokój - prawie krzyknęła, robiąc chwiejny krok do przodu. - To przez ciebie giną dzieci, to ty jesteś temu wszystkiemu winna! - wycedziła. - Nie pozwolę ci znów kogoś skrzywdzić - rzuciła śmiało i dumnie. - Sectusempra - wypowiedziała ponownie, mierząc tym razem w brzuch Justine, chcąc rozciąć szatę i skórę; moc zaklęcia była potężna, silniejsza, nie można było zatrzymać jej zwykłym Protego. Tonks wiedziała też, że Leanne nie podda się, że będzie musiała ją skrzywdzić, by ruszyć dalej, by pomóc Zakonowi. Walka przeniosła się nieco dalej, w głąb pomieszczenia, a metamorfomażka została z tyłu, nie mogąc z tego miejsca pomóc kompanom.
| Na odpis masz 24h. W tej kolejce możesz napisać dwa posty (w konwencji Klubu Pojedynków).
Żywotność: 127/232, -20 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku)
Ostatnie chwile trawił jedynie ból w różnych postaciach. Tylko on zdawał się prawdziwie istnieć, tylko właśnie jego odczuwała, gdy kolejne zaklęcia, przebijały się przez jej tarcze, a ona nie potrafiła zrozumieć dlaczego.
Jego twarz się zmieniała, a może to ona traciła ostrość widzenia, po walce o powietrze którą stoczyła jedynie we własnych myślach. Ale była niemal pewna, że się nie myli. Znów stała na nogach, chwiejnie, ciężko, łapczywie wciągała tlen do płuc, bojąc się, że może jej go nie starczyć. Próbowała się skupić, jednak samo skupienie przychodziło jej z trudem. Ciężko było jej pozbierać myśli, choć wiedziała, że posiada cel. Ten jeden pozostawał niezmienny.
Zamrugała kilka razy zdziwiona, prostując się nagle. Leanne. Imię samo pojawiła się w jej myślach. Przecież ją znała, znała jak niewielu na świecie, znała ją od czasu, gdy ta się urodziła. Jej dłoń, trzymająca za różdżkę skierowana była prosto w serce Tonks. Wciągnęła w szoku powietrze nozdrzami. Nie tylko przez to. Również przez wyraz twarzy, który nie wyrażał nic, poza żalem. Żalem przesiąkniętym stratom.
Cofnęła się o krok, na jej słowa. Na głos, który znała tak dobrze. Głos, który teraz zdawał się ciąć jej serce na kawałki. Pokręciła głową, otwierając usta. Chciała coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale słowa zamarły jej na ustach, nie opuszczając krtani.
- Leanne. - jęknęła cicho, przepraszająco, wyciągając w jej kierunku lewą dłoń. Jednak ta nie pomknęła ku niej. Zawisła w powietrzu, niepewna, wstrzymana przez skołowane myśli Tonks. Jasne włosy znów uniosły się lekko, gdy kręciła przecząco głową. Jej słowa bolały, wbijały się boleśnie w wątły organ pod żebrami. Tonks zasznurowała ust, w końcu odzyskując nad nimi jakąkolwiek władzę.
Terrorystami. obiło się o jej głowę echem, unosząc brwi w zdumieniu. Kolejne słowa zdawały się bardziej przypominać uderzenia w twarz. Siarczyste, niewidzialne policzki, wymierzone z mistrzowską precyzją. Cofnęła się jeszcze o krok, a przynajmniej chciała. Wstrzymała krok w połowie. Prostując się mocniej. Może miała rację? Nie, co do terrorystów, Zakon tym nie był. Ale wybrała przecież, wybrała, by nikt inny nie musiał stawać właśnie przed takim wyborem.
- Wiesz dlaczego, Lea. - powiedziała siostrze cicho. Rozumiała ją, przecież wiedziała, że ona ją rozumie. A co, jeśli nie? Co jeśli dołączyła do Zakonu by być bliżej niej. A ona zwyczajnie tego nie widziała, zajęta ważnymi sprawami, nie dostrzegła jak jej więzi z rodziną słabną. Czuła, że zbladła bardziej, gdy kolejne słowa opuściły jej usta. Warga zadrżała lekko. Oczy rozszerzyły się mocniej, gdy z ust siostry padła czarnomagiczna klątwą.
- Protego Maxima! - wybrała, czując podskórnie, że protego może jej nie pomóc. Jednak, czy była w stanie wyczarować tak potężną tarczę? Miała się zaraz o tym przekonać.
Jego twarz się zmieniała, a może to ona traciła ostrość widzenia, po walce o powietrze którą stoczyła jedynie we własnych myślach. Ale była niemal pewna, że się nie myli. Znów stała na nogach, chwiejnie, ciężko, łapczywie wciągała tlen do płuc, bojąc się, że może jej go nie starczyć. Próbowała się skupić, jednak samo skupienie przychodziło jej z trudem. Ciężko było jej pozbierać myśli, choć wiedziała, że posiada cel. Ten jeden pozostawał niezmienny.
Zamrugała kilka razy zdziwiona, prostując się nagle. Leanne. Imię samo pojawiła się w jej myślach. Przecież ją znała, znała jak niewielu na świecie, znała ją od czasu, gdy ta się urodziła. Jej dłoń, trzymająca za różdżkę skierowana była prosto w serce Tonks. Wciągnęła w szoku powietrze nozdrzami. Nie tylko przez to. Również przez wyraz twarzy, który nie wyrażał nic, poza żalem. Żalem przesiąkniętym stratom.
Cofnęła się o krok, na jej słowa. Na głos, który znała tak dobrze. Głos, który teraz zdawał się ciąć jej serce na kawałki. Pokręciła głową, otwierając usta. Chciała coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale słowa zamarły jej na ustach, nie opuszczając krtani.
- Leanne. - jęknęła cicho, przepraszająco, wyciągając w jej kierunku lewą dłoń. Jednak ta nie pomknęła ku niej. Zawisła w powietrzu, niepewna, wstrzymana przez skołowane myśli Tonks. Jasne włosy znów uniosły się lekko, gdy kręciła przecząco głową. Jej słowa bolały, wbijały się boleśnie w wątły organ pod żebrami. Tonks zasznurowała ust, w końcu odzyskując nad nimi jakąkolwiek władzę.
Terrorystami. obiło się o jej głowę echem, unosząc brwi w zdumieniu. Kolejne słowa zdawały się bardziej przypominać uderzenia w twarz. Siarczyste, niewidzialne policzki, wymierzone z mistrzowską precyzją. Cofnęła się jeszcze o krok, a przynajmniej chciała. Wstrzymała krok w połowie. Prostując się mocniej. Może miała rację? Nie, co do terrorystów, Zakon tym nie był. Ale wybrała przecież, wybrała, by nikt inny nie musiał stawać właśnie przed takim wyborem.
- Wiesz dlaczego, Lea. - powiedziała siostrze cicho. Rozumiała ją, przecież wiedziała, że ona ją rozumie. A co, jeśli nie? Co jeśli dołączyła do Zakonu by być bliżej niej. A ona zwyczajnie tego nie widziała, zajęta ważnymi sprawami, nie dostrzegła jak jej więzi z rodziną słabną. Czuła, że zbladła bardziej, gdy kolejne słowa opuściły jej usta. Warga zadrżała lekko. Oczy rozszerzyły się mocniej, gdy z ust siostry padła czarnomagiczna klątwą.
- Protego Maxima! - wybrała, czując podskórnie, że protego może jej nie pomóc. Jednak, czy była w stanie wyczarować tak potężną tarczę? Miała się zaraz o tym przekonać.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Zaklęcie przebiło się przez jej tarczę, kolejne z rzędu. Nie rozumiała, nie wiedziała, co robiła nie tak. Coś musiała na pewno, tylko co?
Nie znalazła odpowiedzi, zanim urok trafił w nią. Bolał podwójnie. Podwójnie, dlatego, że przynosił nie tylko ból fizyczny, ale i inny, coś ściskało ją za serce. Jej siostra, jedyna, własna, sięgnęła po Czarną Magię. I - co najważniejsze, przynajmniej dla niej - urok swój skierowała w jej stronę. Czy naprawdę to ona była tą okropną, czy też to demony dopadły jej siostrę, pozostawioną. Pozostawioną przez nią. Zatoczyła się do tyłu, jedna tym razem nie upadła. Była jednak zdziwiona i zdziwienie to widać było na jej twarzy. Zamrugała kilak razy powiekami, by odrzucić zamroczenie, które ją ogarnęło. Przód jasnej koszuli zajął się czerwoną barwą jej krwi. Nowe rany trafiły na stare blizny, niektóre zwyczajnie, a może po prostu, otworzyły na nowo. Chyba, nie wiedziała na pewno, nie spoglądała w dół.
- Expelliarmus! - wybrała, celując w siostrę, musiała - jakkolwiek boleśnie to nie brzmiało - ją pokonać, by dołączyć do reszty - wiedziała, że tak, a jednak serce ściskało jej się boleśnie.
| nie wiem, czy Zakonowa moc się liczy, ale mam -5 do Expelliarmusa
Nie znalazła odpowiedzi, zanim urok trafił w nią. Bolał podwójnie. Podwójnie, dlatego, że przynosił nie tylko ból fizyczny, ale i inny, coś ściskało ją za serce. Jej siostra, jedyna, własna, sięgnęła po Czarną Magię. I - co najważniejsze, przynajmniej dla niej - urok swój skierowała w jej stronę. Czy naprawdę to ona była tą okropną, czy też to demony dopadły jej siostrę, pozostawioną. Pozostawioną przez nią. Zatoczyła się do tyłu, jedna tym razem nie upadła. Była jednak zdziwiona i zdziwienie to widać było na jej twarzy. Zamrugała kilak razy powiekami, by odrzucić zamroczenie, które ją ogarnęło. Przód jasnej koszuli zajął się czerwoną barwą jej krwi. Nowe rany trafiły na stare blizny, niektóre zwyczajnie, a może po prostu, otworzyły na nowo. Chyba, nie wiedziała na pewno, nie spoglądała w dół.
- Expelliarmus! - wybrała, celując w siostrę, musiała - jakkolwiek boleśnie to nie brzmiało - ją pokonać, by dołączyć do reszty - wiedziała, że tak, a jednak serce ściskało jej się boleśnie.
| nie wiem, czy Zakonowa moc się liczy, ale mam -5 do Expelliarmusa
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Wyciągnięta przez Tonks dłoń nie została przyjęta, a Leanne ciągle patrzyła na siostrę z wrogością i rozpaczą, robiąc kolejny krok do przodu, tak, by nie zwiększać dzielącego je dystansu. - Nie wiem. Nie wiem, dlaczego nas zostawiłaś. Zdradziłaś nas, naszą rodzinę - w imię czego? W imię mordowania dzieci? W imię siania zamętu i niepokoju? - odpowiedziała wyzywająco i rozpaczliwie, w ostatniej chwili, instynktownie, uchylając się przed jakimś odbitym zaklęciem, przeszywającym powietrze tuż nad jej głową. Srebrzyste włosy zalśniły w półmroku, opadając gęstą falą na ramiona. Justine doskonale pamiętała ich zapach, pamiętała nieporadne próby splecenia kosmyków młodszej siostrzyczki w warkocze, pamiętała, jak końcówki tych włosów łaskotały ją w nos, gdy były jeszcze maleńkimi dziewczynkami, usypianymi w jednym łóżku przez śpiewny głos Jane, opowiadającej mugolskie baśnie. Przeszłość, którą przekreśliła swymi decyzjami i przyszłość, jaka nigdy nie mogła się wydarzyć; stały przecież po przeciwnej stronie barykady. Lea rozmyła się w czarnej mgle, umykając przed zaklęciem, by po sekundzie zmaterializować się w tym samym miejscu - błękitne oczy spoglądały na Tonks wyzywająco; przesunęła spojrzenie w dół, na zakrwawioną szatę z przodu brzucha siostry, nasiąkającą czerwoną cieczą. - Będziesz musiała mnie skrzywdzić, żeby przejść dalej - wycedziła z powagą, znów unosząc różdżkę, ale tym razem czarnomagiczna klątwa chybiła celu, rozbijając się o ścianę za plecami Justine. Zakonniczka wiedziała, że rozbrajanie i łagodne rozwiązania nie przynoszą rezultatu; że musi poświęcić kogoś najważniejszego, by pomóc ciągle płaczącym dzieciom i towarzyszom, którzy z trudem radzili sobie z przeważającymi siłami wroga w sąsiednim pomieszczeniu. Wroga, którym stała się także Leanne, szybko unosząca różdżkę do kolejnych klątw - nie miała litości.
| Na odpis masz 48h. W tej kolejce masz dwie możliwości ataku (możesz, ale nie musisz zrobić to w jednym poście).
Żywotność: 97/232, -30 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku, cięta rana brzucha)
| Na odpis masz 48h. W tej kolejce masz dwie możliwości ataku (możesz, ale nie musisz zrobić to w jednym poście).
Żywotność: 97/232, -30 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku, cięta rana brzucha)
Nie rozumiała.
Gdzie i kiedy znajdowała się właśnie teraz? Bo nie była to teraźniejszość. Przynajmniej wydawało jej się, że to nie ona. Jej siostra nie znała czarnej magii, jej siostra była dobra. Cofnęła się, gdy jej dłoń została odtrącona. Coraz mocniej, boleśniej uświadamiała sobie, że będzie musiała pokonać siostrę, jeśli chce przejść dalej, pomóc walczącym zakonnikom. Starała się utrzymywać dystans między nimi, jednak nie było to proste.
- Mu… - słowa zawisły jej na wargach, gdy serce nadal próbowało pogodzić się ze słowami, które w jej kierunku wypowiadała siostra. Nie były prawdziwe, nie mogły być. Pokręciła głową, hamując już zbierające się na wargach musiałam. Nie, nie musiałam – uświadomiła sobie Tonks. To był jej wybór nie przymus. Ciężki, trudny, niosący za sobą konsekwencje, łamiący serca nie tylko innym ale i jej. Jednak wiedziała, że to jedyna ścieżka, którą należy obrać. – Co się stało, Leanne? Przecież wiesz, wiesz dokładnie dlaczego. – zacisnęła mocniej dłoń na różdżce. Zmęczenie i wycieńczenie docierały do niej coraz wytrwalej, ale Tonks wiedziała, że tak długo, jak długo będzie miała siły, tak długo będzie szła na przód, w nadziei, że uda jej się kogokolwiek ocalić. Tylko, czy miała siłę by uratować kogokolwiek, gdy przegrywała sama ze sobą? Gdy zawodziła najbliższą rodzinę? – Nigdy nie zamordowałam dzieci, Leanne. – powiedziała jej chłodno, nie cofając się już. – Zamęt i niepokój jest tym, co próbujemy na nowo poukładać. – my, zakon, do którego należysz. – przypomniała jej. Gardło ścisnęło jej się okrutnie, gdy jej siostra rozmyła się w czarnej mgle. Uniosła brwi na jej kolejne słowa. Zacisnęła mocniej usta zdając sobie, że jej siostra – tylko, czy rzeczywiście tak należało ją określać – miała rację.
- Oszalałaś, Leanne. – nie, nie dlatego, że to powiedziałaś. Coś zmąciło Twój umysł, coś wepchnęło cię w ciemność. Nie mogła jej jednak teraz pomóc. Nie miała na to czasu jeśli chciała pomóc swoim towarzyszom, wspomóc ich w obronie dzieci, których płacz nadal do niej docierał. – Mam nadzieję, że znów dostrzeżesz to, co uciekło ci spod wzroku. – dodała smutno, gdy kolejna z klątw pomknęła ku niej, na szczęście niecelnie. – Lamino. – wybrała, czując jak gardło zaciska jej się, jakby próbując krtań od wypowiedzenia słów inkantacji. W oczach zaszkliły się łzy, gdy nadgarstek wykonywał odpowiedni ruch. Musiała, nie rozumiała co się stało z jej siostrą, ale jej siostra – jej Lea, nigdy nie mogłaby się taka stać. A ona musiała iść dalej, walka nadal nie była skończona.
Gdzie i kiedy znajdowała się właśnie teraz? Bo nie była to teraźniejszość. Przynajmniej wydawało jej się, że to nie ona. Jej siostra nie znała czarnej magii, jej siostra była dobra. Cofnęła się, gdy jej dłoń została odtrącona. Coraz mocniej, boleśniej uświadamiała sobie, że będzie musiała pokonać siostrę, jeśli chce przejść dalej, pomóc walczącym zakonnikom. Starała się utrzymywać dystans między nimi, jednak nie było to proste.
- Mu… - słowa zawisły jej na wargach, gdy serce nadal próbowało pogodzić się ze słowami, które w jej kierunku wypowiadała siostra. Nie były prawdziwe, nie mogły być. Pokręciła głową, hamując już zbierające się na wargach musiałam. Nie, nie musiałam – uświadomiła sobie Tonks. To był jej wybór nie przymus. Ciężki, trudny, niosący za sobą konsekwencje, łamiący serca nie tylko innym ale i jej. Jednak wiedziała, że to jedyna ścieżka, którą należy obrać. – Co się stało, Leanne? Przecież wiesz, wiesz dokładnie dlaczego. – zacisnęła mocniej dłoń na różdżce. Zmęczenie i wycieńczenie docierały do niej coraz wytrwalej, ale Tonks wiedziała, że tak długo, jak długo będzie miała siły, tak długo będzie szła na przód, w nadziei, że uda jej się kogokolwiek ocalić. Tylko, czy miała siłę by uratować kogokolwiek, gdy przegrywała sama ze sobą? Gdy zawodziła najbliższą rodzinę? – Nigdy nie zamordowałam dzieci, Leanne. – powiedziała jej chłodno, nie cofając się już. – Zamęt i niepokój jest tym, co próbujemy na nowo poukładać. – my, zakon, do którego należysz. – przypomniała jej. Gardło ścisnęło jej się okrutnie, gdy jej siostra rozmyła się w czarnej mgle. Uniosła brwi na jej kolejne słowa. Zacisnęła mocniej usta zdając sobie, że jej siostra – tylko, czy rzeczywiście tak należało ją określać – miała rację.
- Oszalałaś, Leanne. – nie, nie dlatego, że to powiedziałaś. Coś zmąciło Twój umysł, coś wepchnęło cię w ciemność. Nie mogła jej jednak teraz pomóc. Nie miała na to czasu jeśli chciała pomóc swoim towarzyszom, wspomóc ich w obronie dzieci, których płacz nadal do niej docierał. – Mam nadzieję, że znów dostrzeżesz to, co uciekło ci spod wzroku. – dodała smutno, gdy kolejna z klątw pomknęła ku niej, na szczęście niecelnie. – Lamino. – wybrała, czując jak gardło zaciska jej się, jakby próbując krtań od wypowiedzenia słów inkantacji. W oczach zaszkliły się łzy, gdy nadgarstek wykonywał odpowiedni ruch. Musiała, nie rozumiała co się stało z jej siostrą, ale jej siostra – jej Lea, nigdy nie mogłaby się taka stać. A ona musiała iść dalej, walka nadal nie była skończona.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Nie czekała dłużej, nie spoglądała na to, czy urok trafi prosto w jej siostrę. Nie chciała tego, ale musiała iść dalej. Nie mogła się zatrzymywać. Podjęte decyzje, choć ciężkie, ktoś musiał podjąć. Ona postanowiła w ciągu ostatnich miesięcy być właśnie tą osobą, która stanie do walki, która nie pozwoli by ciemność spowiła Londyn. A jednak stała tutaj, przed siostrą, nad którą krążyła ciemna chmura, ta sama, której nie chciała dla Londynu.
- Commotio. - wybrała kolejne z zaklęć, nadal czując okrutny opór, nadal czując ostrze wbijające się w serce. Zawierzała jednak sercu, zawierzała wyborom, zawierzała Zakonowi. Tak przecież postanowiła. Nie sądziła jednak, że będzie to tak cholernie trudne.
- Commotio. - wybrała kolejne z zaklęć, nadal czując okrutny opór, nadal czując ostrze wbijające się w serce. Zawierzała jednak sercu, zawierzała wyborom, zawierzała Zakonowi. Tak przecież postanowiła. Nie sądziła jednak, że będzie to tak cholernie trudne.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
- Próbujesz przekonać samą siebie? - zadrwiła Leanne, spoglądając na Tonks z odrazą, przez którą przebijał się smutek. Blada twarz blondynki zdawała się jarzyć w półmroku; na każde łagodne słowo, wypowiedziane przez starszą siostrę, reagowała wzdrygnięciem, grymasem niezadowolenia. - Zostawiłaś mnie. Zostawiłaś mnie, Justine... - powtórzyła, pozwalając, by w jej głosie wybrzmiał żal, a dolna warga kobiety zadrżała - tak jak wtedy, gdy była dzieckiem. Błękitne oczy spojrzały na celującą w nią siostrę: rodzeństwo mierzące w siebie różdżkami, raniące się wzajemnie. Lea nie zdążyła zareagować, kilkanaście noży pomknęło w jej stronę; niezwykle celne zaklęcie metamorfomażki zadało przeciwniczce potężne rany, a jeden ze sztyletów wbił się prosto w gardło. Złotowłosa zakrztusiła się własną krwią, czerwona ciecz wypłynęła z kącików ust, które poruszały się bezradnie, w coraz mniej zauważalnym, niemym wypowiedzeniu słów o pozostawieniu. Młodsza siostra opadła na kolana, a później w przód, na ziemię, tuż pod stopy ciągle mierzącej przed sobą różdżką Justine - zaatakowała najbliższą sobie osobę, własne rodzeństwo, które zeszło na drogę zła. Zwłoki Leanne drgały jeszcze chwilę konwulsyjnie, a charkot z podciętego gardła zdawał się zagłuszać dalekie odgłosy walk.
Just nie mogła zostać tu ani chwili dłużej - wiedziała o tym, musiała podążyć dalej, pobiec do następnego pomieszczenia. Gdy przekroczyła jego próg, ponownie znalazła się w zamęcie walki, tym razem wygrywanej przez Zakonników. - Są tam, musimy się pośpieszyć. Zabarykadowali się - krzyknął Anthony, wskazując na boczne schody, wiodące na strych sierocińca. Dochodził stamtąd płacz dzieci, a gdy Tonks podeszła bliżej, przez okno wychodzące na zewnątrz, spostrzegła dziwny cień, gwałtownie przesuwający się w dół. Ciało. Czyżby Śmierciożercy, którym służyła jej siostra, żywcem skazywali dzieci na tragiczną śmierć, każąc im skakać z dachu budynku? Nie było czasu do stracenia, Zakonnicy szybko wbiegli na drewniane schody, w mrok. Jeden stopień, dwa, pięć; serce Justine, choć wydawało się, że nie może bić szybciej przyśpieszyło - a sekundę później podjechało jej do gardła.
Spadała. Gwałtownie, w dół, w mrok. Z jej ust mimowolnie wydarł się krzyk: zamiast następnego stopnia napotkała pustkę. Słyszała wrzask innych ludzi, spadających obok niej, ale nie widziała nic, zupełną ciemność. Nie mogła pochwycić ani zobaczyć niczego; nie czuła też żadnych bodźców, aż do momentu, gdy z donośnym pluskiem spadła do wody. Rozpędzone ciało przebiło lodowatą taflę i Tonks znalazła się pod wodą. Rany, zadane jej przez Leanne, zapiekły potwornym bólem, zamraczającym ją na chwilę. Nie mogła jednak stracić przytomności, musiała wydostać się na powierzchnię. Nie wiedziała, gdzie jest góra a gdzie dół, ale wiedziała, że musiała płynąć - na powierzchnię. Gdzieś tam byli przecież Zakonnicy i reszta dzieci. Justine paraliżował strach, przypomniały się jej wszystkie traumatyczne doświadczenia związane z wodą; znów poczuła się bezbronna i zaklęta, rzucona prosto w morski wir.
|
Na odpis masz 48h. ST wydostania się na powierzchnię i utrzymania na niej wynosi 50 (do rzutu dolicza się bonus z biegłości pływanie).
Żywotność: 97/232, -30 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku, cięta rana brzucha)
Just nie mogła zostać tu ani chwili dłużej - wiedziała o tym, musiała podążyć dalej, pobiec do następnego pomieszczenia. Gdy przekroczyła jego próg, ponownie znalazła się w zamęcie walki, tym razem wygrywanej przez Zakonników. - Są tam, musimy się pośpieszyć. Zabarykadowali się - krzyknął Anthony, wskazując na boczne schody, wiodące na strych sierocińca. Dochodził stamtąd płacz dzieci, a gdy Tonks podeszła bliżej, przez okno wychodzące na zewnątrz, spostrzegła dziwny cień, gwałtownie przesuwający się w dół. Ciało. Czyżby Śmierciożercy, którym służyła jej siostra, żywcem skazywali dzieci na tragiczną śmierć, każąc im skakać z dachu budynku? Nie było czasu do stracenia, Zakonnicy szybko wbiegli na drewniane schody, w mrok. Jeden stopień, dwa, pięć; serce Justine, choć wydawało się, że nie może bić szybciej przyśpieszyło - a sekundę później podjechało jej do gardła.
Spadała. Gwałtownie, w dół, w mrok. Z jej ust mimowolnie wydarł się krzyk: zamiast następnego stopnia napotkała pustkę. Słyszała wrzask innych ludzi, spadających obok niej, ale nie widziała nic, zupełną ciemność. Nie mogła pochwycić ani zobaczyć niczego; nie czuła też żadnych bodźców, aż do momentu, gdy z donośnym pluskiem spadła do wody. Rozpędzone ciało przebiło lodowatą taflę i Tonks znalazła się pod wodą. Rany, zadane jej przez Leanne, zapiekły potwornym bólem, zamraczającym ją na chwilę. Nie mogła jednak stracić przytomności, musiała wydostać się na powierzchnię. Nie wiedziała, gdzie jest góra a gdzie dół, ale wiedziała, że musiała płynąć - na powierzchnię. Gdzieś tam byli przecież Zakonnicy i reszta dzieci. Justine paraliżował strach, przypomniały się jej wszystkie traumatyczne doświadczenia związane z wodą; znów poczuła się bezbronna i zaklęta, rzucona prosto w morski wir.
|
Na odpis masz 48h. ST wydostania się na powierzchnię i utrzymania na niej wynosi 50 (do rzutu dolicza się bonus z biegłości pływanie).
Żywotność: 97/232, -30 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku, cięta rana brzucha)
Kolejne pytanie powędrowało między powietrze między nimi. Justine pokręciła głową, jednak żadne słowa nie opuściły jej ust. Nie, nie próbowała przekonać siebie. Ona sama doskonale wiedziała, dlaczego zdecydowała się na kolejne, podejmowane przez nią kroki. Wydawało jej się, że i jej siostra jak i bracia, rozumieją podjęte przez nią decyzję. Może jednak prawda stała daleko od jej wyobrażeń. Nie podobała jej się reakcja siostry. Nie podobało jej się, to jak reagowała na jej ciche słowa. Powiększający się grymas niezadowolenia i wzdrygnięcia nie zwiastowały niczego dobrego.
- Przepraszam. - powiedziała cicho w kierunku siostry, widząc jej drgającą wargę. Wiedziała dlaczego sięgnęła po zaklęcie noży. To był słuszny wybór. Chciała osłabić siostrę, móc przemknąć obok pomoc Zakonowi. A potem, gdy ustanie to szaleństwo, odnaleźć ją i jej pomóc. Zdziwiła ją jej własna moc, noże pomknęły w kierunku siostry, jej lustrzanego prawie odbicia - nie różniły się wiele. Małe szczegóły, które robiły z nich różne jednostki. Jej serce zatrzymało się, gdy obserwowała srebrne noże. Jeden z nich trafił prosto w gardło.
- Nie! - krzyknęła przerażona, zaczynając robić krok do przodu. Zatrzymała się jednak, łapiąc z trudem oddech. Liczyła się z tym przecież - jednak, dlaczego to tak mocno bolało. Łza poleciała po jej policzku, gdy obserwowała rozszerzone w zdziwieniu spojrzenie siostry, a krew pociekła z jej ust. Okropny, rozdzierający ją widok - chyba drżała. A może to świat trząsł się w posadach. Nie ruszyła się, gdy Leanne upadła na kolana, nie wykonała żadnego kroku, gdy upadła na przód. Jedynie jej wzrok podążał za ciałem zmieniającym pozycje. Obserwowała ją, gdy ciało drgało w konwulsjach, a do jej uszu dochodził charkot z podciętego gardła.
Zabiła ją.
Nie potrafiła otrząsnąść się szoku, amoku w który popadała. Wiedziała, że miała coś zrobić, po coś iść. Ale wszystko inne zdawało się ulecieć, gdy wpatrywała się w białe włosy tworzące aureolę, wokół których rozlewała się krew. Krew jej siostry, którą zabiła. Ale przecież musiała. Gdyby tego nie zrobiłaby, zginęłaby sama. Leanne zbłądziła. Sięgnęła po czarną magię, porzucona, pozostawiona - jak jej się zdawało.
Odgłosy walki powoli wracały do niej coraz wyraźniej znacząc, o toczącej się nadal walce. Zrobiła pierwszy krok, czując jak żołądek jej się wywraca. Potem kolejny, powtarzając sobie, że musi iść. Musiała, wiedziała, że tak. A jednak pragnęła... Czego? Nie była pewna. Sprzeczne uczucia zbijały się w niej ze sobą, zostawiając ją rozedrganą i skonfundowaną. Krok, za krokiem, każdy kolejny był szybszy, przeradzając się po krótkiej chwili w bieg. Znalazła się w pomieszczeniu w ferworze walki, walki którą zdawało jej się, że wygrywali.
Spojrzała na Skamandera, a potem w kierunku o który mówił. Ruszyła w tamtą stronę, płacz dzieci nasilał się. Mijała okno w którym coś przyciągnęło jej spojrzenie. Ciemny cień, poruszający się w dół.
Ciało. Uświadomiła sobie nagle z przerażeniem. Ruszyła biegiem ku górze. Pokonując po dwa stopnie na raz, musieli się tam znaleźć możliwie jak najszybciej. Serce, już od jakiegoś czasu bijące się okropnie w piersi, jeszcze przyśpieszyło, by zaraz podjechać jej do gardła.
Spadała. Gwałtownie w dół. Grawitacja ciągnęła ją do siebie. Nie rozumiała w którym momencie zabrakło jej podłoża pod stopami, ani co się stało. Otaczała ją jedynie czerń, nie była w stanie nic dostrzec. Słyszała jednak krzyk innych ludzi, nie była jednak w stanie wypatrzeć żadnej sylwetki. Nie umiała określić, jak długo spadała, nie miała też pojęcia co jest pod nią. Zacisnęła dłoń na różdżce, by móc rzucić Lento, jednak nie wiedząc, gdzie jest podłoże, nie wiedziała, kiedy należy je rzucić. Zresztą, było już za...
...późno. Uświadomiła sobie wraz z momentem, gdy jej ciało wbijało się w lodowatą taflę. Twardą, ciężką. Woda, otoczyła ją całą, rany zapiekły bólem. Chciała sapnąć, wciągnąć gwałtownie powietrze nosem, jednak musiała się powstrzymać, wiedząc, że jej płuca mieszczą niewiele tlenu. Próbowała się rozejrzeć, wypatrzyć górę, miejsce w którym znów będzie mogła zaczerpnąć powietrza, jednak wszystko wyglądało jednakowo. W którą stronę? - zastanawiała się gorączkowo. Straciła rozeznanie, nie wiedziała gdzie jest góra, a gdzie dół. Rany nieustannie przypominały o sobie. Piekły, otwierając się, przez kilka chwil trudno było jej utrzymać przytomność umysłu. Istniał tylko ból i cicha świadomość, przebijająca się powoli, że musi im pomóc. Nadal były dzieci, które potrzebowały pomocy. Strach otulał ją niczym stara, dobra przyjaciółka. Ale nie wpływał na nią tak okropnie jak wcześniej. Nadal się bała - i chyba dobrze, woda była okrutnym żywiołem. Ale ona, ona stawiała mu już czoła wcześniej. Chyba się trzęsła znów, albo trzęsła się nadal. Uniosła dłonie, i poruszyła nimi, tak jak pokazywał jak wcześniej Alexander. Musiała się ruszyć, w bezruchu pozwalała, by żywioł zrobił z nią co chce. Musiała się stad wydostać i odnaleźć innych. Machnęła kolejny raz rękoma, przecinając wodę, kierowała się ku górze, a przynajmniej takie miała wrażenie. Płuca piekły, od powstrzymywanego oddechu, był pewna, że nie starczy jej go na długo. Ruszyła dalej nie chcąc zmarnować czasu, musiała jak najszybciej znaleźć się na powierzchni.
- Przepraszam. - powiedziała cicho w kierunku siostry, widząc jej drgającą wargę. Wiedziała dlaczego sięgnęła po zaklęcie noży. To był słuszny wybór. Chciała osłabić siostrę, móc przemknąć obok pomoc Zakonowi. A potem, gdy ustanie to szaleństwo, odnaleźć ją i jej pomóc. Zdziwiła ją jej własna moc, noże pomknęły w kierunku siostry, jej lustrzanego prawie odbicia - nie różniły się wiele. Małe szczegóły, które robiły z nich różne jednostki. Jej serce zatrzymało się, gdy obserwowała srebrne noże. Jeden z nich trafił prosto w gardło.
- Nie! - krzyknęła przerażona, zaczynając robić krok do przodu. Zatrzymała się jednak, łapiąc z trudem oddech. Liczyła się z tym przecież - jednak, dlaczego to tak mocno bolało. Łza poleciała po jej policzku, gdy obserwowała rozszerzone w zdziwieniu spojrzenie siostry, a krew pociekła z jej ust. Okropny, rozdzierający ją widok - chyba drżała. A może to świat trząsł się w posadach. Nie ruszyła się, gdy Leanne upadła na kolana, nie wykonała żadnego kroku, gdy upadła na przód. Jedynie jej wzrok podążał za ciałem zmieniającym pozycje. Obserwowała ją, gdy ciało drgało w konwulsjach, a do jej uszu dochodził charkot z podciętego gardła.
Zabiła ją.
Nie potrafiła otrząsnąść się szoku, amoku w który popadała. Wiedziała, że miała coś zrobić, po coś iść. Ale wszystko inne zdawało się ulecieć, gdy wpatrywała się w białe włosy tworzące aureolę, wokół których rozlewała się krew. Krew jej siostry, którą zabiła. Ale przecież musiała. Gdyby tego nie zrobiłaby, zginęłaby sama. Leanne zbłądziła. Sięgnęła po czarną magię, porzucona, pozostawiona - jak jej się zdawało.
Odgłosy walki powoli wracały do niej coraz wyraźniej znacząc, o toczącej się nadal walce. Zrobiła pierwszy krok, czując jak żołądek jej się wywraca. Potem kolejny, powtarzając sobie, że musi iść. Musiała, wiedziała, że tak. A jednak pragnęła... Czego? Nie była pewna. Sprzeczne uczucia zbijały się w niej ze sobą, zostawiając ją rozedrganą i skonfundowaną. Krok, za krokiem, każdy kolejny był szybszy, przeradzając się po krótkiej chwili w bieg. Znalazła się w pomieszczeniu w ferworze walki, walki którą zdawało jej się, że wygrywali.
Spojrzała na Skamandera, a potem w kierunku o który mówił. Ruszyła w tamtą stronę, płacz dzieci nasilał się. Mijała okno w którym coś przyciągnęło jej spojrzenie. Ciemny cień, poruszający się w dół.
Ciało. Uświadomiła sobie nagle z przerażeniem. Ruszyła biegiem ku górze. Pokonując po dwa stopnie na raz, musieli się tam znaleźć możliwie jak najszybciej. Serce, już od jakiegoś czasu bijące się okropnie w piersi, jeszcze przyśpieszyło, by zaraz podjechać jej do gardła.
Spadała. Gwałtownie w dół. Grawitacja ciągnęła ją do siebie. Nie rozumiała w którym momencie zabrakło jej podłoża pod stopami, ani co się stało. Otaczała ją jedynie czerń, nie była w stanie nic dostrzec. Słyszała jednak krzyk innych ludzi, nie była jednak w stanie wypatrzeć żadnej sylwetki. Nie umiała określić, jak długo spadała, nie miała też pojęcia co jest pod nią. Zacisnęła dłoń na różdżce, by móc rzucić Lento, jednak nie wiedząc, gdzie jest podłoże, nie wiedziała, kiedy należy je rzucić. Zresztą, było już za...
...późno. Uświadomiła sobie wraz z momentem, gdy jej ciało wbijało się w lodowatą taflę. Twardą, ciężką. Woda, otoczyła ją całą, rany zapiekły bólem. Chciała sapnąć, wciągnąć gwałtownie powietrze nosem, jednak musiała się powstrzymać, wiedząc, że jej płuca mieszczą niewiele tlenu. Próbowała się rozejrzeć, wypatrzyć górę, miejsce w którym znów będzie mogła zaczerpnąć powietrza, jednak wszystko wyglądało jednakowo. W którą stronę? - zastanawiała się gorączkowo. Straciła rozeznanie, nie wiedziała gdzie jest góra, a gdzie dół. Rany nieustannie przypominały o sobie. Piekły, otwierając się, przez kilka chwil trudno było jej utrzymać przytomność umysłu. Istniał tylko ból i cicha świadomość, przebijająca się powoli, że musi im pomóc. Nadal były dzieci, które potrzebowały pomocy. Strach otulał ją niczym stara, dobra przyjaciółka. Ale nie wpływał na nią tak okropnie jak wcześniej. Nadal się bała - i chyba dobrze, woda była okrutnym żywiołem. Ale ona, ona stawiała mu już czoła wcześniej. Chyba się trzęsła znów, albo trzęsła się nadal. Uniosła dłonie, i poruszyła nimi, tak jak pokazywał jak wcześniej Alexander. Musiała się ruszyć, w bezruchu pozwalała, by żywioł zrobił z nią co chce. Musiała się stad wydostać i odnaleźć innych. Machnęła kolejny raz rękoma, przecinając wodę, kierowała się ku górze, a przynajmniej takie miała wrażenie. Płuca piekły, od powstrzymywanego oddechu, był pewna, że nie starczy jej go na długo. Ruszyła dalej nie chcąc zmarnować czasu, musiała jak najszybciej znaleźć się na powierzchni.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Woda zalała usta Justine, szumiała jej w uszach, wpadała do oczu i uszu. Znów znalazła się pod powierzchnią, morska fala okazała się silniejsza od czarownicy, która dopiero niedawno oswoiła lęk przed pływaniem. Znała jednak podstawy, wiedziała, jak utrzymać się na skłębionej tafli - lecz obolała, z piekącymi ranami i przerażona, znów nieco się podtopiła. Podczas szamotaniny z bezwzględnym żywiołem, spostrzegła, że obok niej znajdują się inne osoby. W tym momencie nie potrafiła ich rozpoznać, ale czuła, że musi pokonać wodę, unieść się na niej, wykorzystać ją, by móc pomóc innym. Nie mogła zawieść, nawet w bezpośrednim starciu ze swym - do niedawna - największym lękiem.
| Na odpis masz 48h. ST wydostania się na powierzchnię i utrzymania na niej wynosi 50 (do rzutu dolicza się bonus z biegłości pływanie). W tej kolejce możesz dwukrotnie spróbować rzucić kością na tę akcję.
Żywotność: 97/232, -30 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku, cięta rana brzucha)
| Na odpis masz 48h. ST wydostania się na powierzchnię i utrzymania na niej wynosi 50 (do rzutu dolicza się bonus z biegłości pływanie). W tej kolejce możesz dwukrotnie spróbować rzucić kością na tę akcję.
Żywotność: 97/232, -30 (psychiczne, cięte - krwawiąca rana prawego barku, cięta rana brzucha)
Justine Tonks
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników