Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Benjamin Wright
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
| 15 kwietnia
Za oknem zapadał już mrok, kiedy Bathilda, stojąc na krześle w kwaterze Zakonu, starała się powiesić na oknie śnieżnobiałe firanki. O nogi mebla ocierał się kot, mrucząc i pomiaukując, a starsza kobieta wspinała się na palce, by pomimo niskiego wzrostu móc wykonać swoje zadanie.
Choć Benjamin nie posiadał swojego czerwonego pióra - to obróciło się w popiół, gdy zdradził ideały Zakonu - ujrzał drewnianą chatę, a drzwi do niej stanęły otworem. Gdy wszedł do salonu, mógł dostrzec starowinkę balansującą na drewnianym krzesełku; w ostatniej chwili odzyskała równowagę, a jasne firanki zawisły idealnie prosto. Pani profesor odwróciła się i obdarzyła Bena ciepłym, przyjaznym uśmiechem.
- Czy mógłbyś pomóc mi zejść, młody człowieku? - rzuciła życzliwie w kierunku mężczyzny, wyciągając do niego ręce. - Och, stara już jestem i taka niegramotna!
Gdy znalazła się już na ziemi, zadarła głowę, by spojrzeć rozmówcy w oczy, a następnie dłonią wskazała mu kanapę, na której mógł spocząć. Jednocześnie zajęła swój niezastąpiony fotel i trzykrotnie lekko stuknęła dłonią o jedno z kolan, by przywołać kota. Biały futrzak z ochotą na nią wskoczył i wygodnie się ułożył.
- Jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Nazywam się Bathilda Bagshot i... pragnę ci pomóc - zaczęła z troską, nie przestając głaskać kota. - Wiem, że zbłądziłeś w mroku, wiem też, że ciągnie cię do światła. Poszukujesz odkupienia. Pragniesz wrócić na ścieżkę dobra. Widzę to nawet w twoich oczach, Benjaminie. Dostrzegam też to, że jesteś przygotowany na Próbę, na ostateczny sprawdzian twoich intencji, możliwości i zdolności do poświęceń w trakcie walki z Grindelwaldem. A także z innym złem pełzającym po tym świecie.
Znów przerwała na chwilę, upewniając się, czy Benjamin z uwagą słucha jej słów.
- Próba stanowi twój powrotny bilet do Zakonu - uśmiechnęła się ciepło, sięgając po jedno z ciasteczek leżących na stole. - Ale wymaga ona... wyrzeczeń. Poświęceń. Jest niebezpieczna, zagrozi twojemu zdrowiu, twojemu życiu. Spotkasz się tam ze swoimi najgorszymi lękami, zawalczysz z pragnieniami... musisz pamiętać, żeby się w tym nie zgubić, bo każdy z błędów może... może poskutkować nawet śmiercią. Nie obawiaj się, wszak wiem, że zdolny jesteś temu podołać. Pytanie jest inne - czy jesteś na to gotów, Benjaminie? Czy jesteś gotów rozpocząć Próbę?
| Na odpis masz 48h.
| 15 kwietnia
Za oknem zapadał już mrok, kiedy Bathilda, stojąc na krześle w kwaterze Zakonu, starała się powiesić na oknie śnieżnobiałe firanki. O nogi mebla ocierał się kot, mrucząc i pomiaukując, a starsza kobieta wspinała się na palce, by pomimo niskiego wzrostu móc wykonać swoje zadanie.
Choć Benjamin nie posiadał swojego czerwonego pióra - to obróciło się w popiół, gdy zdradził ideały Zakonu - ujrzał drewnianą chatę, a drzwi do niej stanęły otworem. Gdy wszedł do salonu, mógł dostrzec starowinkę balansującą na drewnianym krzesełku; w ostatniej chwili odzyskała równowagę, a jasne firanki zawisły idealnie prosto. Pani profesor odwróciła się i obdarzyła Bena ciepłym, przyjaznym uśmiechem.
- Czy mógłbyś pomóc mi zejść, młody człowieku? - rzuciła życzliwie w kierunku mężczyzny, wyciągając do niego ręce. - Och, stara już jestem i taka niegramotna!
Gdy znalazła się już na ziemi, zadarła głowę, by spojrzeć rozmówcy w oczy, a następnie dłonią wskazała mu kanapę, na której mógł spocząć. Jednocześnie zajęła swój niezastąpiony fotel i trzykrotnie lekko stuknęła dłonią o jedno z kolan, by przywołać kota. Biały futrzak z ochotą na nią wskoczył i wygodnie się ułożył.
- Jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Nazywam się Bathilda Bagshot i... pragnę ci pomóc - zaczęła z troską, nie przestając głaskać kota. - Wiem, że zbłądziłeś w mroku, wiem też, że ciągnie cię do światła. Poszukujesz odkupienia. Pragniesz wrócić na ścieżkę dobra. Widzę to nawet w twoich oczach, Benjaminie. Dostrzegam też to, że jesteś przygotowany na Próbę, na ostateczny sprawdzian twoich intencji, możliwości i zdolności do poświęceń w trakcie walki z Grindelwaldem. A także z innym złem pełzającym po tym świecie.
Znów przerwała na chwilę, upewniając się, czy Benjamin z uwagą słucha jej słów.
- Próba stanowi twój powrotny bilet do Zakonu - uśmiechnęła się ciepło, sięgając po jedno z ciasteczek leżących na stole. - Ale wymaga ona... wyrzeczeń. Poświęceń. Jest niebezpieczna, zagrozi twojemu zdrowiu, twojemu życiu. Spotkasz się tam ze swoimi najgorszymi lękami, zawalczysz z pragnieniami... musisz pamiętać, żeby się w tym nie zgubić, bo każdy z błędów może... może poskutkować nawet śmiercią. Nie obawiaj się, wszak wiem, że zdolny jesteś temu podołać. Pytanie jest inne - czy jesteś na to gotów, Benjaminie? Czy jesteś gotów rozpocząć Próbę?
| Na odpis masz 48h.
Bathilda uśmiechnęła się lekko, troskliwie, podając Benjaminowi buteleczkę eliksiru.
- A teraz do dna - powiedziała z niemalże matczynym ciepłem. - To eliksir wzmacniający, postawi cię na nogi. - Po tych słowach zawiesiła na mężczyźnie spojrzenie, jakby chciała skontrolować, czy na pewno wszystko jest u niego w porządku; w oczach starszej czarownicy nieprzerwanie mieniła się dobrotliwość.
- Póki co odpoczywaj, Benjaminie - odparła cicho, po czym zapadła cisza przerywana wyłącznie dźwiękiem kocich pazurów wbijających się w obicie kanapy. Po chwili pani Bagshot drgnęła, jakby tknięta nagłą myślą. Sięgnęła do kieszeni, z którą wyjęła złotą obrączkę i obróciła ją kilkakrotnie w dłoni.
- Zasługujesz, aby otrzymać ją z powrotem, nawet jeśli nie do końca wygląda jak pierścień, który posiadłeś wcześniej. - A mówiąc to, machnęła różdżką i złocący się pierścień wzniósł się w powietrze, by zaraz pofrunąć do Wrighta. Bathilda raz jeszcze uśmiechnęła się nad wyraz życzliwie, po czym westchnęła i podniosła się z miejsca.
- Przepraszam, że nie mogę doglądać cię przez całą noc. Zostań tu do rana, jeśli nie masz siły powrócić do domu, albo zrób to od razu. Na szafce tuż za tobą znajduje się świstoklik. I... bądź zdrów, Benjaminie. Bądź zdrów. Wszystkie twoje rany już wkrótce się zagoją, a blizny przypominać ci będą o wadze naszej misji.
A potem Bathilda wyszła z pomieszczenia, by opuścić także kwaterę.
- A teraz do dna - powiedziała z niemalże matczynym ciepłem. - To eliksir wzmacniający, postawi cię na nogi. - Po tych słowach zawiesiła na mężczyźnie spojrzenie, jakby chciała skontrolować, czy na pewno wszystko jest u niego w porządku; w oczach starszej czarownicy nieprzerwanie mieniła się dobrotliwość.
- Póki co odpoczywaj, Benjaminie - odparła cicho, po czym zapadła cisza przerywana wyłącznie dźwiękiem kocich pazurów wbijających się w obicie kanapy. Po chwili pani Bagshot drgnęła, jakby tknięta nagłą myślą. Sięgnęła do kieszeni, z którą wyjęła złotą obrączkę i obróciła ją kilkakrotnie w dłoni.
- Zasługujesz, aby otrzymać ją z powrotem, nawet jeśli nie do końca wygląda jak pierścień, który posiadłeś wcześniej. - A mówiąc to, machnęła różdżką i złocący się pierścień wzniósł się w powietrze, by zaraz pofrunąć do Wrighta. Bathilda raz jeszcze uśmiechnęła się nad wyraz życzliwie, po czym westchnęła i podniosła się z miejsca.
- Przepraszam, że nie mogę doglądać cię przez całą noc. Zostań tu do rana, jeśli nie masz siły powrócić do domu, albo zrób to od razu. Na szafce tuż za tobą znajduje się świstoklik. I... bądź zdrów, Benjaminie. Bądź zdrów. Wszystkie twoje rany już wkrótce się zagoją, a blizny przypominać ci będą o wadze naszej misji.
A potem Bathilda wyszła z pomieszczenia, by opuścić także kwaterę.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Benjamin Wright
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników