Auriga Sybil Slughorn
Nazwisko matki: Rowle
Miejsce zamieszkania: Westmorland
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: dama na salonach, wykwalifikowana alchemiczka, nielegalnie rozprowadza wśród arystokratek i czystokrwistych dam trucizny, amortencję i nalewkę przepisu jej ojca
Wzrost: 165 cm
Waga: 58 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: sympatyczny uśmiech, zamiłowanie do eleganckich szat, kapeluszy i drogiej biżuterii, czerwona szminka, zapach perfum
14 i ¼ cala, dość giętka, limba, róg dwurożca
Slytherin
srebrna mgiełka
małego, pokracznego słowika wstrętnie pozszywanego po trafieniu klątwą
kosztownymi perfumami, starymi pergaminami, atramentem, ziołami
siebie otoczoną przez czułą, kochającą rodzinę
alchemią, czarną magią, śpiewem i grą na pianinie
tylko zwycięzcom
gram w szachy czarodziejów, śpiewam, gram na pianinie, zakopuję się w starych księgach
klasycznej, bulgotu wrzącego wywaru
Alexia Giordano
Biała pierś słowika podnosiła się i opadała szybciej, niż zazwyczaj; ptasie serce trzepotało spłoszone w klatce z kruchych żeber, zamknięte podobnie, jak i sam ptak był zamknięty w złocie krat. To znaczy: byłby. Auriga spróbowała go uwolnić po raz pierwszy, gdy miała dwa lata i głowę pełną naiwnych marzeń o gwiazdach śpiewających jej do snu. Te błyszczały jasno, milczące i odbijające się w paciorkowatych, przerażonych oczach ptaka, który bał się wyfrunąć z pięknego więzienia, otwartego pod ciężarem wzroku panienki Slughorn. Malowniczy ogród arystokratycznej posiadłości wabił powietrzem przesyconym zapachem róż i zielenią liści smukłych wierzb, ale to było za mało, by przekonać słowika, że wolność jest piękniejsza niż perskie dywany w pracowni pani domu.
Narodziny Aurigi przeszły bez echa; oczy wszystkich były zwrócone na jej dwóch starszych braci, z których jeden akurat kupował pierwsze podręczniki do szkoły, a drugi rozrabiał na dziecięcej miotełce. Nikt nie rozczarował się jej płcią, nikt nie płakał z powodu braku męskiego potomka, nikt też nie zachwycał się jej niemowlęcą świeżością cery i ufnością w zielonych oczach. Po połogu matka tylko na chwilę przyciągnęła ją do piersi, by zaraz potem przekazać zawiniątko wykwalifikowanej mamce. Nigdy nie zaznała od rodzicielki dużo czułości; buziaki i uściski lady Slughorn rozdawała swoim dzieciom raczej skąpo, jakby instynktownie wychowując je według porządków rodu Rowle, z którego się wywodziła. Ojciec, znany i ceniony alchemik, miał dla nich więcej miłości. Dziewczynka lubiła wspinać się na jego kolana, domagać się dotyku szorstkich rąk na zaróżowionych policzkach i z niezachwianą wiarą spijać z ojcowskich ust każde słowo, nie podając w wątpliwość opowieści o obrzydliwych szlamach. Nie była pewna, jak one właściwie wyglądały – wyobrażała je sobie jako humanoidalne poczwary ociekające przedziwnym śluzem – ale musiały być okropne, skoro papa nazywał je tak wstrętnym słowem. Ta niechęć pozostała jej do dnia dzisiejszego, szczera i płomienna, właściwa członkom jej familii, od wieków z grymasem patrzącym na panoszący się po świecie brud.
Wiele pierwszych razy zdarzyło się na bezpiecznym terenie posiadłości w Westmorland, dzielonej z rodziną brata Corcinusa Slughorna – w tym z jej bliską przyjaciółką i kuzynką, Evelyn. Tutaj Auriga po raz pierwszy rozmawiała po francusku; po raz pierwszy dosiadła aetonana; po raz pierwszy przestudiowała część historii magii oraz pozyskała ingrediencje z przydomowych szklarni; po raz pierwszy zaśpiewała piosenkę czystym sopranem; po raz pierwszy poprawnie zatańczyła dworski taniec, a spod jej palców po raz pierwszy wyszła zadowalająca melodia na fortepianie. Na jej edukację artystyczną naciskała matka, wierząc, że nawet damie z tak [s]gburowatej[/s] rzadko bywającej na salonach rodziny przydają się te talenty. To były przyjemne wspomnienia triumfów, małych zwycięstw odniesionych po ciężkiej pracy z całym zastępem śmiesznych guwernantek w sztywnych kołnierzykach.
Ale tam panna Slughorn zobaczyła również rzeczy, które nie były przeznaczone dla jej oczu. To był przypadek, że tamtej nocy przemykała na palcach po pogrążonych w ciszy korytarzach domostwa, chłonąc tajemniczą atmosferę tworzoną przez grę cieni i księżycowej poświaty – chciała tylko pokazać braciom, że wcale nie boi się ciemności, a ten pisk, gdy zgasły magiczne lampy w teatrze, to naprawdę był jedynie wyraz zaskoczenia. Pech chciał, że musiała zawędrować do gabinetu mamy w nieodpowiednim momencie, zwabiona chęcią zabawy ze słowikiem. Auriga pamiętała wyraźnie, jak wślizgnęła się za cokół popiersia Nicholasa Slughorna, tłumiąc niesforny chichot, który nigdy nie wybrzmiał. Był tylko krzyk przerażenia, złote światło i zaskoczone spojrzenie matki, uchwycone przelotnie w szaleńczym biegu.
Scindet.
Drżąc pod grubą kołdrą i dławiąc się własnymi łzami, próbowała odgonić obrazy sprzed kilku chwil; chciała wmówić sobie, że to się nie stało, że rano w gabinecie matki jak zwykle śpiewał będzie rdzawy słowik, który bał się wolności. Jednak tej nocy w drzwiach jej sypialni pojawiła się eteryczna sylwetka Oriane z niespotykanym dotąd, ciepłym uśmiechem błąkającym się w kącikach pełnych ust. Pięciolatka czuła jej palce, wplątane w brązową czuprynę, oraz ciepło bijące od matczynej piersi. Nie płacz już, szeptała przez długie godziny czarownica, kołysząc córkę w bladych ramionach. To zostanie między nami, dobrze? Między mną a tobą. Jak między przyjaciółkami. Jesteśmy przyjaciółkami, prawda?
Bracia potem śmiali się, że boi się ciemności.
Od początku było jasne, że trafi do domu węża – Tiara Przydziału nie pomyliła się, gdy wykrzyknęła zaledwie po kilku sekundach od założenia jej na piegowatą skroń Aurigi „Slytherin!”. Slughorn nie mogła pasować do żadnej z pozostałych społeczności. Puchonów z ich altruizmem i w większości uczciwym podejściem do mugolaków uważała za słabeuszy, a chociaż Gryfonów podziwiała za ich odwagę, to samej dziewczynie częstokroć jej brakowało. Bystrość intelektu Krukonów budziła u niej cichą zazdrość, ukrywaną za wyuczoną maską obojętności, jednak i do Ravenclawu nie chciałaby trafić, żartując potem w dormitorium z pysznymi, objedzonymi rodową dumą i górnolotnymi przemowami o potędze arystokratkami (tak do niej podobnymi), że błękit nie pasuje do jej koloru oczu. Na pierwszym roku w milczeniu podziwiała tego cudownego chłopca – Toma Riddle, prefekta naczelnego, i poczuła nawet smutek, gdy nagle zniknął, bojąc się, że może ma z tym coś wspólnego wojna. Ta działa się jednak daleko od niej samej, przymykającej oko na sensacyjne nagłówki w „Proroku Codziennym”. Jeżeli Auriga nie odczuwała tego chaosu na własnej skórze, odgrodzona grubymi murami Hogwartu i własnej ignorancji, to tak, jakby nic się nie działo, prawda?
Nie trudno było przewidzieć, że z takim nazwiskiem dziewczyna szybko stanie się jedną z najbardziej pojętnych uczennic na zajęciach z eliksirów. Część przepisów już znała – w domu przecież odebrała staranną edukację w tej dziedzinie nauki, w dziecięcym kociołku warząc dostosowane do jej poziomu wywary, błyszczała więc na lekcji wiedzą, nie dając się przyćmić nikomu z roku (oprócz jej kuzynów, posiadających ten sam instynkt, co ona). Pozostałe przedmioty szły jej nie najgorzej, jednak nigdy ponadprzeciętnie – żadnemu zajęciu nie potrafiła oddać dość uwagi, ucząc się wybiórczo i z doskoku, gdy akurat zbliżał się test. Nawet na próby chóru, do którego ją zwerbowano, przychodziła, kiedy akurat nie miała nic do roboty – dopóki jej z niego nie wyrzucili, za co nawet nie dostała nagany, bo od kogo? Dopiero alchemia przykuła ją do siebie na dłużej, zapewne z powodu pragnienia bycia podziwianą za swój naturalny talent, odziedziczony po długiej, rodowej linii, ale też może trochę dlatego, że ta sztuka kojarzyła jej się z opuszczonym przez siebie domem, z tatą pachnącym ziołami i oparami skomplikowanych, tajemniczych mikstur.
Jeżeli było coś, z czego w Hogwarcie Auriga była dumna bardziej niż ze swojego szlachetnego nazwiska, to była to umiejętność zjednywania sobie ludzi. Już na drugim roku została nazwana czarującą, na czwartym zaś z łatwością dołączyła do paczki szlachetnie urodzonych, dzięki tym znajomościom również stając się całkiem popularną osobą, nieco łamiąc stereotyp ponurego i skrytego w sobie Slughorna. Ich śmiechy rozbrzmiewały na korytarzach, a przyjazne spojrzenia i urocze uśmiechy tworzyły iluzję przyjemnego towarzystwa, na którą nabrało się wiele naiwnych owieczek. Okrucieństwo przemycone w żartach i drobnych gestach; spokojne, niby nieświadome, miażdżenie kruchej pewności siebie wszystkich tych pół-szlam, które głupiutko wierzyły, że mogą przebywać w kręgu najlepszych.
Sybil wiedziała, że była najlepsza. Co złośliwsi żartowali, że dla ego „tej ślizgońskiej siksy” potrzebny byłby drugi zamek, jednak nikt nie odważył się jej powiedzieć tego głośno; tak długo wierzyła w swoją potęgę, że inni również zaczęli ją postrzegać jako mocnego gracza. Nawet nie zauważyła, jak to się stało, że zaczęła wykorzystywać młodzieńcze roztrzepanie (w tym wieku postrzegane jako uroczy przymiot podekscytowanej trzpiotki) oraz udawać bardziej niezdarną, niż była, aby owijać sobie innych wokół palca. Nie próbowała od siebie uzależnić person, w których wyczuwała siłę, ale nie miała oporów przed mruganiem zalotnie rzęsami na przykład do czarodzieja czystej krwi, tego z Ravenclawu, onieśmielonego statusem społecznym Ślizgonki. Przez wiele miesięcy pomagał jej w nauce, a raczej ją w niej wyręczał, pisząc eseje na transmutację i kreśląc mapy nieba. Och, biedny, biedny chłopiec z genialnym umysłem, ale słabym sercem! Całkiem bawiło ją obserwowanie, jak płoni się w jej towarzystwie, jak próbuje ją zauroczyć, zapisując się nawet do drużyny quidditcha, wierząc, że kilka trików na miotle skradnie uwagę szlachcianki, prawdziwie zainteresowanej tylko tym, co może zaoferować jej jego praca.
Choć mówi się, że umiejętność manipulacji to już potęga, to Auriga nigdy nie została prawdziwie potężna, w środku krusząc się jak porcelana, bojąc się najmniejszego błędu, pragnąc zasłużyć na pochwałę matki. W koszmarach prześladowało ją wspomnienie światła, bólu i łez otartych pachnącym śmiercią rękawem drogiej sukni.
W jej pamięci wyraźnie zapisały się wakacje między szóstą a siódmą klasą, kiedy to wykradła z ojcowskiej biblioteczki cienki, kruszący się wolumin, pewna, że lord Slughorn nie zauważy ubytku w swojej kolekcji. Nocą, przy drzwiach sypialni pośpiesznie zaryglowanych fotelem obitym drogim aksamitem, do jej umysłu sączyła się zakazana wiedza, przerażająca i fascynująca zarazem. Auriga chłonęła ją niczym gąbka, próbując pozbyć się nabytego w latach dziecięcych obrzydzenia i wyprzeć go całkiem ciekawością i głodem wrażeń, skupić się na przyjemnym dreszczyku podniecenia, gdy jak najciszej przewracała sypiące się w palcach karty. Na przełomie lipca i sierpnia uwarzyła pierwszy szkodliwy eliksir – nieskomplikowany wywar z muchomora, dla którego ingrediencje musiała zdobyć sama, bojąc się, że tata dostrzeże brak kilku składników. Na szczęście te były łatwo dostępne i jeden wypad na Pokątną pod pretekstem zakupu nowej błyskotki wystarczył, by skompletowała wszystko, co potrzebne. Chociaż nastolatkę korciło, by wypróbować na kimś skuteczność mikstury, myśl o tym, że mogłaby kogoś skrzywdzić wciąż budziła w niej wewnętrzny sprzeciw. Miała wszakże kręgosłup moralny, chociaż stawał się on coraz bardziej giętki z każdym upływającym rokiem. Sybil nie mogła się też zdobyć na wylanie trucizny – szukając złotego środka, rozlała wywar do kryształowych flakoników po perfumach i schowała na dnie szuflady, licząc, że nikt nie odkryje jej małej tajemnicy. Czuła się tak, jakby znowu pociągnęła łyk Ognistej Whisky, przemyconej przez Nimfadorę Bulstrode do ich dormitorium – szczęśliwa, rozbawiona i zatrwożona tym, co może się stać, jeżeli ktoś się dowie.
Ślizgonka przekonała się o tym w połowie siódmego roku, gdy przy śniadaniu opiekun domu wziął ją na stronę i rozgderanym głosem wyjawił jej, że Corcinus Slughorn – ten, któremu wspinała się na kolana jako mała dziewczynka, który snuł jej opowieści i głaskał po włosach – jest ciężko chory, że chorował od dawna, i być może nie pozostało mu już wiele czasu. O wszystkim dowiedział się od jej rodziny, tak powiedział, która nie chciała martwić zajętej nauką do OWUTEMów nastolatki.
Już w godzinę po tym stała w hallu rodzinnej rezydencji z niedbale spakowanym kufrem, trzęsąca się i blada. Nie poczekała nawet, aż skrzat pomoże jej zdjąć szatę wierzchnią, od razu pobiegła do ojcowskiej sypialni, nie przejmując się już, że damie nie wypada stawiać kroków tak szybko. Papa cerę miał niemal równie jasną jak mleko, oczy przymknięte, a usta sine i uchylone. W pościeli wyglądał niemal jak trup, ale żył jeszcze – choć jego oczy nie śledziły już sylwetki swojej jedynej córki, a on nie miał nawet siły uśmiechnąć się do niej z miłością i jej powitać. Gdy ściskała jego ramię i płakała (musiała wtedy wyglądać okropnie, z opuchniętą i zaczerwienioną twarzą), nie mogąc zdobyć się na nic więcej, jej matka siedziała kilka stóp za nią z kamienną twarzą, zastygła z dłońmi w koronkowych rękawiczkach na podołku niczym żywy posąg.
Corcinus wyzionął ducha następnego dnia nad ranem, gdy pierwsze promienie słońca ledwie lizały horyzont – ten świt nie był jednak wcale najgorszy. O wiele okropniejsze były te wszystkie następne, kiedy trzeba było sobie jakoś poradzić, kiedy trzeba było się ubrać i żyć dalej, chociaż całe jej dzieciństwo runęło właśnie jak domek z kart, a ten, z kim wiązała najcieplejsze wspomnienia, odszedł. Tak po prostu. Nie można było go zdiagnozować, tłumaczono jej, leki nie działały.
Gdy otworzyła szufladę, gdzie zostawiła eliksir, fiolek nie było. Znalazła je opróżnione w gabinecie matki, zaraz obok prawie pustego opakowania Dziesięciu Agonii. Ojciec musiał rozpoznać objawy podtruwania eliksirami, więc czemu nie powiedział o tym nikomu? Czemu nie wyjawił tego magomedykom, którzy mogliby mu podać antidotum? Czy zorientował się za późno? A może zdołał podzielić się podejrzeniami z kimś, kto nie przekazał tego dalej, przekonany albo szantażowany przez matkę?
Nie poznała odpowiedzi na te pytania, a na wykrzyczane płaczliwie „dlaczego?!” usłyszała tylko zdawkową, enigmatyczną odpowiedź: za jego grzechy. Lecz co mógł zrobić człowiek, którego szesnastolatka uważała za krystalicznie czysty autorytet?
Nawet wtedy na idealnym obrazie jej ojca nie pojawiła się żadna skaza, choć te słowa powinny dać jej do myślenia.
Do szkoły Sybil musiała wrócić od razu po pogrzebie. Trudno było nie zauważyć, że jej wyniki znacząco spadły w drugim semestrze, cieszyła się jednak szlacheckim rodowodem, więc wybitne oceny na koniec siódmej klasy nie były jej potrzebne. Zachwycającą notę uzyskała tylko z alchemii, na której zgłębianiu skupiła się jeszcze mocniej, pragnąc choć przez chwilę poczuć się bliżej zmarłego lorda. Czuła się w obowiązku kontynuować jego dzieło, przekazać niewycenione dziedzictwo dalej, żałobę zagłuszyć oparami z kociołka, zalać żal nową miłością.
Na swoim pierwszym sabacie pokazała się w czarnej sukni – i chociaż wywarła dobre wrażenie (znowu przylgnęło do niej określenie urocza i czarująca), to karcące spojrzenie lady Slughorn czuła na sobie przez cały wieczór. Ich rozmowy, rzadkie i krótkie, stawały się coraz bardziej suche, mniej w nich było intymności, a więcej gorzkich wyrzutów i tłumionej, buzującej wściekłości. Było źle, zaczynało robić się jeszcze gorzej, a mimo to wciąż łączyła je niespisana nigdzie zmowa milczenia. Sekrety mające nigdy nie ujrzeć światła dziennego, poznane przypadkiem, zamknięte w pamięci.
Księgi, niegdyś będące w posiadaniu jej ojca, teraz należały do jej najstarszego brata – on jednak uważał je za bezwartościowe, nie dostrzegał zawartej w nich alchemicznej i czarnomagicznej wiedzy, patrząc tylko na pokaźną kolekcję naukowych rozprawek. Gdy kobieta poprosiła, by je jej oddał, przystał na tę propozycję z radością, lekką ręką powierzając jej zakurzone, pachnące wilgocią białe kruki. Część z nich nie zawierała przydatnych informacji, część z nich była zapisana szyfrem, część zaś została tak zniszczona, że ciężko było rozczytać bezcenny przekaz – z tego zostało jedynie kilka najważniejszych pozycji, do których alchemiczka chciałaby dopisać kolejne, by odkryć następne, niezwykłe tajemnice, niewątpliwe zawarte na pomarszczonych pergaminach, a szczególnie kusi ją odnalezienie receptury na owiany nimbem tajemnicy eliksir rozpaczy. Wciąż pracuje nad uzupełnieniem brakujących ksiąg i pozyskaniem nowych, a jej biblioteczka, zamaskowana czarami i wciśnięta w najbardziej zacieniony kąt piwnicy zaadoptowanej do roli pracowni, zaczyna powoli osiągać imponujące rozmiary.
Ministerialny kurs odbyła zaraz po szkole – Auriga dziwiła się, że uzyskała na to zgodę, widocznie jednak rodzina nie uznała głodu wiedzy za groźny i umniejszający wartość lady Slughorn na małżeńskim rynku, zwłaszcza, że był on związany z długą tradycją. Po półtorarocznym szkoleniu mogła się wreszcie pochwalić tytułem wykwalifikowanego alchemika… i absolutnie nie liczyć na nic więcej. Praca była dla plebsu, a Sybil miała być przecież damą z prawdziwego zdarzenia: przytakującą mężowi i głaszczącą urodziwych dziedziców po czuprynach (jak już będzie to wszystko mieć, oczywiście). Przez kilka lat trwała więc w zawieszeniu – między jawą a snem, zachłystując się wiedzą z ksiąg, dławiąc się duszoną nienawiścią do matki, ćwicząc czarnomagiczne inkantacje, mieszając w kociołku, czytając, śpiewając, grając na fortepianie i oczekując godnej małżeńskiej oferty. Bywała także na salonach, choć nie tak często – po żałobie nieco przygasła, wciąż jednak doceniano jej wesołość i nieczęsto spotykaną u Slughornów towarzyskość, do czasu, gdy zaczęła się jej nietypowa działalność, przyjmowana niepewnie, a nawet – niechętnie… ale o tym później.
Musiała przyznać, że zdarzało jej się zwyczajnie zapomnieć o przyjęciach, na które zaproszenia odrzucała jej zaufana służąca. Pracownica musiała pamiętać o wszystkim, bo choć zabieganej lady nie zdarzało się nigdy rozkojarzyć w trakcie pracy, to poza nią zawsze trochę gubiła głowę.
Choć nigdy nie zawitała na Nokturn osobiście, nielegalne ingrediencje, które można było pozyskać tylko tam, miała już w swojej kolekcji. Nie skąpiła pieniędzy na pośrednika, który działał w jej imieniu na tej podłej ulicy, spotykał się z handlarzami i, jeżeli zaszła taka konieczność, sprzedawał eliksiry do sklepu z truciznami. Za odpowiednią opłatą stał się jej oczami i uszami na Przekątnej. Gdy poprosiła o odnalezienie dla niej nauczyciela czarnej magii, nie pytał, tylko znalazł godną osobę, która wprowadziłby lady Slughorn, wcześniej samouka polegającego na podręcznikowej wiedzy, w arkana zakazanej magii.
Mniej więcej w tym samym czasie rozpoczęła się przygoda Aurigi z sprzedawaniem nielegalnych eliksirów arystokratkom i czystokrwistym czarownicom (nigdy nie pozwoliłaby szlamie korzystać z efektów swojej pracy), która osłabiła jej pozycję i przyciągnęła nieprzychylne spojrzenia. To stało się nagle: matka wpadła do jej sypialni, bezceremonialnie rzuciła jej w twarz jakimś listem i powiedziała surowym tonem: to od młodej Avery, zajmij się tym. Początkowy gniew został zastąpiony ciekawością, gdy Auriga poznała treść wiadomości.
Potrzebuję wywaru skorpenowego.
Zajęła się. Trochę z obawy, że inaczej Oriane spróbuje wpłynąć na seniora i odciąć swoją niezamężną jeszcze córkę od skarbca, a trochę z naturalnego pragnienia zmiany; trwanie w letargu ją męczyło, wkradająca się do życia monotonia przerażała. Krusząc kręgosłup skorpeny, zastanawiała się tylko, od kiedy panienki z dobrego domu piszą do lady Slughorn z podobnymi prośbami.
Po tym jednym zleceniu napłynęło więcej. Część przez matkę, ale większość już bezpośrednio do Sybil, która cierpliwie pochylała głowę nad miedzianym kociołkiem, barwiąc eliksir Rue na zielono (ten już nie dla szlachcianek, ale dla ich mężów, którzy tak lekkomyślnie wdali się w niewygodny romans), topiąc w butelce wytrawnego wina Trutkę, rozlewając do flakoników z rżniętego kryształu amortencję, zatruwając szampana wywarem z czerńca, a nawet pędząc ekskluzywną nalewkę, na którą recepturę opracował jej ojciec i zapisał schludnie w jednym z notatników. Odbierała przy tym pieniądze, których wcale nie potrzebowała, i zdobywała o wiele cenniejsze koneksje, mozolnie walcząc o silną pozycję w towarzystwie, co wcale nie było łatwe. Ze względu na jej wiek jej kompetencje były podważane, a starsi czarodzieje nie mieli w zwyczaju ufać jej w tak delikatnych sprawach, woląc powierzyć je alchemikom z większym doświadczeniem, jej klientela więc zawężyła się do rówieśników, z których wiele wciąż pamiętała z Hogwartu. Jednak nawet ze względu na stare znajomości nie okazywała nikomu altruizmu; nie była przecież dobrą wróżką, chociaż niektórzy nadali jej taki przydomek. Jeżeli nie mogłaś zapłacić, Auriga żądała przysługi – nigdy nie było niczego na krechę, za darmo, żadnych rosnących długów. Należne miało zostać uiszczone natychmiast w ten czy inny sposób.
O winach matki nie zapomniała ani na chwilę, choć Oriane mogła poczuć się bezpieczna, przez tyle lat nie odczuwając gniewu najmłodszej latorośli. Sybil codziennie obserwuje, jak rodzicielka sączy miód pitny (jedna szklanka przy kolacji) - i uśmiecha się półgębkiem.
Ostatecznie są przecież do siebie podobne.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 5 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 21 | +3 (różdżka) |
Sprawność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 6 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Zielarstwo | III | 10 |
Historia Magii | II | 5 |
Numerologia | I | 2 |
Kłamstwo | III | 10 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zręczne Ręce | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka Etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura(wiedza) | II | 7 |
Muzyka(śpiew) | II | 7 |
Muzyka(fortepian) | II | 7 |
Muzyka(wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | II | 7 |
Jeździectwo | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 6 |
różdżka, 10 punktów statystyk, kociołek miedziany, teleportacja
Ostatnio zmieniony przez Auriga Slughorn dnia 08.01.17 11:55, w całości zmieniany 13 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.