Wydarzenia


Ekipa forum
Sala główna
AutorWiadomość
Sala główna [odnośnik]05.04.15 22:16
First topic message reminder :

Sala główna

Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...  

W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...

Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala główna [odnośnik]07.08.19 22:01
Nigdy do końca nie pojąłem, co takiego miał w sobie ten lokal, że przebywający w nim ludzie zdawali się być zwolnieni ze zwykle dość normalnej, a nawet wymaganej roli bycia cywilizowanymi. Ale może stąd właśnie wzięła się nazwa Parszywy w szyldzie. Dobrze bowiem opisywała, co lubiło się tutaj czasem dziać i element, który zwykł się tutaj zwalać. Byłem, tak mi się przynajmniej wydaje, całkiem dla nich wyrozumiały. Przecież zdarza się, że ktoś straci wszystko i w najdziwniejszych miejscach będzie szukał pocieszenia, że jedyną osobą chętną do wysłuchania smutnej historii życia będzie barmanka lub kufel, naprawdę to wszystko rozumiałem. Nie potrafiłem jednak pojąć, gdzie w tym wszystkim było włączanie swoich zwierzęcych instynktów i rzucanie się na alkohol i cudze mordy jakby zarzucenie całego dorobku cywilizacyjnego zwanego dyskusją, ewentualnie różdżką, nie było niczym ani skomplikowanym, ani hańbiącym. Miałem więc wszelkie powody, by nie lubić Parszywego Pasażera.
- Nie takie ukrywanie zwłok miałem na myśli - uniosłem brwi w rozbawionym zdziwieniu. - Zwykle zajmuję się rozwiązywaniem problemów - dodałem nieco poważniej. - Ale zdaje się, że ty akurat sobie ze swoimi radzisz sama.
Przyglądałem się jeszcze przez chwilę czerwonej od krwi wodzie i brudnemu mopowi. To nieco upokarzające, że nie mogła skorzystać z magii, by pozbyć się wszystkiego w ułamku sekundy. Podejrzewałem jednak, że powodem, dla którego to zrobiła nie była chęć utrudnienia sobie pracy, a możliwi mugole plączący się pod nogami. Tym bardziej upokarzające.
- Powinienem zapytać o to samo - odparłem wracając spojrzeniem do barmanki. Nie było mnie długo, a informacje Philippy zapewne nie trafiały w próżnię. Doskonale wiedziałem, że nasza relacja jest czysto biznesowa i nie przekazuje mi nic na ładne oczy. Szczególnie, że mogła patrzeć na ładniejsze w lustrze. Nie chodziło także o moją czarującą osobowość albo pełne pogardy nastawienie do jej codziennej klienteli. Chodziło o galeony, w jakie można było zamienić uzyskiwane przez nią w barze informacje. Ludzie przychodzili tutaj po rzeczy, które zdobyć można było bezpośrednio jedynie na Nokturnie. Wiedząc o tym, czego potrzebowali, mogłem zapewnić im odpowiedni kontakt i towar zanim zrobił to ktoś inny. A Philippa otrzymywała z tego odpowiedni profit. To, co pojawiało się najczęściej to oczywiście wszelkiego rodzaju narkotyki, szczególnie te mniej dostępne, drobne przedmioty związane z czarną magią, a nade wszystko różnego rodzaju kontakty. Łamacze klątw, runiści, przemytnicy, handlarze, dilerzy i wszelkie szemrane profesje - oni wszyscy byli na Nokturnie. A ja wiedziałem, jak do nich dotrzeć i przy okazji mogłem zapewnić im całkowite bezpieczeństwo przy kontaktach z ludźmi z zewnątrz. To ja nadstawiałem karku. I to ja liczyłem na to, że uroczej Philippie nie zacznie bardziej opłacać się informowanie aurorów. Podejmowałem ryzyko za wcale nie najwyższy możliwy zarobek, ale nie mogłem zanadto wybrzydzać. Może kiedyś.
- Możemy zawsze napić się w kącie - zaproponowałem podchwytując jej grę. - Porozmawiać o tym, co się zmieniło, a co nie - ściany miały uszy. A w niezwyczajnie pustej gospodzie głos niósł się nad wyraz dobrze. Byłem przekonany, że nie trzeba było wcale wiele się wysilać, by dosłyszeć naszą wymianę uprzejmości i żartów. I choć wszyscy zwykle zajmowali się tu własnymi problemami rozwiązując je przy pomocy to alkoholu, to walk na pięści, nie można było wykluczyć także tego, że przesiadywali tu ludzie bardziej mojego pokroju - zajmujący się interesami, żyjący z informacji, gotowi sprzedać zasłyszane nowiny temu, kto lepiej zapłaci. Albo też ci, którzy szpiegowali na zlecenie ministerstwa albo Zakonu Feniksa. Nie mogłem być tego nigdy pewien. Moje ostatnie starcie z Bones wciąż było powodem do niepokoju - skąd wiedziała, gdzie znaleźć mnie albo Magnusa? Pojedynek z nią wysłał mnie do Tower; ponownie. Udało mi się wyjść tylko dzięki protekcji, jaką nad swoimi wiernymi roztaczał Czarny Pan. Nie mogłem jednak jej ani nadużywać, ani ryzykować bardziej niż było to konieczne. Wystarczyło, że nadstawiałem kark za tych, w imieniu których dopinałem nielegalne transakcje, sygnując każdą swoją szpetną twarzą. Rozejrzałem się uważnie szukając ciekawskich uszu, które mogłyby łowić każde wypowiadane przez nas słowo. Faktem jednak pozostawało, że spośród ludzi wpatrzonych we własne kufle, naprawdę trudno wskazać tego, który zatapia się w cudzych rozmowach, a nie własnych myślach.
- Oczywiście, ja stawiam - dodałem z uśmiechem licząc jednak na to, że gdyby ktoś podsłuchiwał, postanowiłby uznać całą rozmowę za próbę niezbyt umiejętnego poderwania barmanki. To zdecydowanie nie było tutaj dziwne i nie powinno wzbudzać podejrzeń. Na wypadek gdyby ktoś słuchał. A gdyby nie, tym razem ryzykowałem tylko pozytywną odpowiedzią. I był to akurat ten typ ryzyka, który mogłem ponieść odnajdując w tym nawet przyjemność.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 10 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]09.08.19 16:57
Zawsze sobie radziła. Czasami co prawda brodziła w najgorszym gnojowniku, ale cieszyła się pewną namiastka życiowej niezależności. Mogłaby zdychać dalej gdzieś na ulicy, gdyby nie przytulne ramiona pani Boyle. Bez niej dziś nie istniałaby Filipa, a jedynie jakaś udręczona, upokorzona dusza bez swego miejsca w świecie. To Dorothea pokazała małej Annie, że nie ma próbować zrozumieć sytuacji, które dzieją się pod tym nędznym dachem – ma stać się ich częścią, nie oceniać, a również je kreować. Miała rację, bo nikt obcy nie mógł poczuć ducha tego miejsca, jeśli sam nie ubrudził się krwią, błotem, nie przesiąknął smrodem starego mięsa przygotowywanego gdzieś byle jak w tajemniczej kuchni. Co prawda szło też tutaj zjeść dobrze, a przy odpowiedniej postawie można też było liczyć na naprawdę świetny alkohol, ale barmanki sięgały po niego rzadko. Prymitywnej klienteli starczył kolejny pozbawiony rozkosznego smaczku kufel z pomyjami. Wystarczyło, że napój dawał kopa, a reszta już nie miała żadnego znaczenia. Tu wiele rzeczy nie miało znaczenia, tu w tej zatęchłej norze chowali się ze swymi problemami. Jak nie pachnące, słodkie ramię barmanki, to rozśpiewani koledzy i widoki długich nóg roztańczonych na podeście tancereczek. Z odrazą uświadamiała sobie, jak niewiele potrzebowały niektóre chłopy do uzyskania pełni szczęścia. Kawałek piersi, piwo i pieczony świniak. Człowiek wyłączał myślenie, szukając niezobowiązujących, najbardziej pierwotnych rozrywek. Czy jednak była lepsza od nich? Nie miała niczego poza pracą tutaj. Dlatego łapała się różnych interesujących kontaktów. Jak ten tutaj. Tajemniczy typek parający się niewiadomymi zajęciami.
Mroczny, ale jeden z wielu. Im bardziej niepewne czasy, tym więcej osób błądzących w poszukiwaniu intrygujących wieści. Bywała agentką takich jak on, ale też lubiła pomagać tym bardziej prawym. Zawsze jednak stawiała na pierwszy miejscu interesy tego miejsca. Jeśli ktoś mógł mu zaszkodzić, to broniła Pasażera za wszelką cenę.
– Nie mogę sobie nie radzić. Gdyby tak było, nie stalibyśmy tutaj – stwierdziła faktyczną, ponurą prawdę. Trwała jako mocny filar tawerny i świetnie o tym wiedziała. To miejsce się kochało lub się uciekało jak najdalej stąd. Mężczyzna stojący przy niej stał jednak po stronie dość niewiadomej. Tu jednak mógł pozyskać ciekawe kąski dla swojego interesu. Czyż nie? – Ale gdyby jednak… Moich problemów również? – zapytała dość zagadkowo, a cwaniacki uśmiech wkradł się na jej usta. Była jego osobistą księgą potencjalnych ofert czy również sama mogła stać się jedną z nich? Ciekawiła ją odpowiedź. Rzadko kiedy ktokolwiek jej odmawiał. Spodziewała się jednak, że ma do czynienia z człowiekiem inteligentnym i obytym w tym środowisku – mogącym oprzeć się tym kobiecym sztuczkom. Phils była kusicielką i potrafiła omotać każdego tępego pijaczynę. Mierzenie się jednak z nieco bardziej wymagającym przeciwnikiem traktowała jak ciekawe wyzwanie. Zawsze wolała tych… dojrzalszych. I nie, w tym wszystkim nie chodziło wcale o problem brudnej podłogi.
– Chodźmy, mam dość tego syfu – mruknęła, chwytając ciężkie wiadro i tego przeklętego kija. Ciągnęła je ze sobą, aż podstawiła gdzieś pod opustoszały bar. Z trzaskiem. Część czerwonej wody spłynęła po zewnętrznych ściankach, zrobiła się plama. Philippa w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Na jego propozycję cicho parsknęła. Cóż za hojność. Gdyby piła za każdym razem, kiedy chcieli jej stawiać, to chodziłaby nawalona przez całą zmianę. – Może znajdę coś, co nie smakuje wodą z błotem – rzuciła nieco zamyślona i odwróciła się tyłem do niego. Przez chwilę podglądała kolorowe butelki, a później obróciła się w jego stronę. – Usiądź wygodnie. Tego jeszcze nie piłeś – dodała, nim sięgnęła wreszcie po jakąś tajemniczą flaszkę. Wyciągnęła dwie szklanki i rozlała szary płyn. Nie wyglądał zachęcająco, ale pachniał cudnie. Smakował również.
– Przypłynął ostatnio, gdzieś z daleka – zaczęła. Nazwy tamtego kraju nie potrafiła jednak powtórzyć. – To dobry moment, w grudniu zawsze dostajemy najciekawsze flaszki, szkoda że znikają tak szybko. To jakiś egzotyczny owoc, nieźle miota – Posunęła palcem kieliszeczek w jego stronę i lekko przechyliła głowę, spoglądając na mężczyznę. – Przybywasz w dobrej chwili. Dzieje się źle. Ludziom odbija. Wiesz, co to za mrok, Ignotusie? – spytała, domyślając się, że orientował się znacznie lepiej od niej. – Niepokój wpędza w alkoholizm, interes się kręci, ale jeśli znowu znajdę kolejnego trupa pod drzwiami Pasażera… – Pokręciła głową i objęła dłonią szklankę. – Chyba to ty potrzebujesz zdrowia bardziej niż ja – stwierdziła, przemykając dość głodnym spojrzeniem po jego twarzy. Marniał. Tylko co ją to obchodziło? Może po tym spotkaniu znów zniknie na długie miesiące lub lata. Może nie był kimś, o kim warto było czasem pomyśleć.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]22.08.19 1:59
Nie musiałem mieć wcale dobrego zdania ani o Parszywym Pasażerze, ani o jego klienteli. Nie byłem jednak ślepy ani głupi, nie znajdowałem się w położeniu, w którym mógłbym specjalnie wybrzydzać. Nie miała znaczenia moja niechęć do śliniących się na widok kawałka piersi, zapitych twarzy wykrzykujących obleśne komentarze w stronę lawirujących zwinnie między ławami kobiet, noszących zwykle kufle z piwem. W rzeczywistości pomagałem im zdobyć to, czego zdobyć nie było łatwo, pośredniczyłem między nimi, a tymi, których usługami naprawdę byli zainteresowani, nadstawiałem własny kark za ich galeony. Pozwalałem ukrywać się tym wszystkim, którymi wewnętrznie pogardzałem, za moją twarzą. Nurzałem się w rzeczach równie paskudnych, co każdy tutaj, bo gdybym nie musiał, zapewne wcale bym się w tym miejscu nie pojawiał. Żeby jednak nie gardzić sobą, gardziłem ich brakiem kontroli, tłumacząc sobie, że własną przynajmniej udawało mi się zachować nietkniętą. Że wciąż, mimo wszystko, wciąż nie byłem jednym z nich. Choć taplaliśmy się w tym samym gumochłonim śluzie.
- Widzę - odparłem z cieniem uśmiechu błąkającym się na ustach. Wszyscy musieliśmy sobie jakoś radzić, szczególnie w ostatnich, ciężkich czasach. Za słabi nie zdołali przetrwać, szczególnie nie w takim miejscu jak to. Dlatego cokolwiek można by pomyśleć spoglądając na uroczą barmankę, trzeba było być głupcem, żeby wątpić w jej umiejętności radzenia sobie samej.
- Wszystko zależy od problemu - patrzyłem na jej zawadiacki uśmiech i błysk w oku, gdy zadawała pytanie. Nie wątpiłem w zdolności Philippy do oplatania sobie kogo chciała wokół palca. W końcu musiała sobie radzić w życiu. - Jeśli potrzebujesz ukryć zwłoki, znam kilka osób, które z chęcią by się ich dla ciebie pozbyło - także odpowiedziałem uśmiechem unosząc jeden kącik ust. To była bardzo miła odmiana po rozmowach, jakie ostatnio zwykłem odbywać - z moimi koszmarami sączącymi się dzięki mocy klątwy do świata rzeczywistego bądź z bratem, któremu opowiadałem o prześladujących mnie nieustannie koszmarach. Kiedyś lubiłem podobne rozmowy z kobietami i niewątpliwie przyjemnym było przypomnieć sobie dlaczego. Choćby dla cwaniackiego uśmiechu, który mignął mi na chwilę przed oczami.
Usiadłem na stołku przy barze, gdy Philippa odstawiała mopa i wiadro wypełnione mieszaniną wody, błota i krwi. Miałem nadzieję, że jeśli kiedyś postanowią to dolać do jednego z piw, nie zostanie mi ono zaoferowane.
- To bardzo miłe z twojej strony - mruknąłem wodząc wzrokiem po kolorowych butelkach przez chwilę, żeby wreszcie skupić się na sylwetce Philippy ciekaw, po którą sięgnie. Nie byłem znawcą alkoholi, nigdy się za takiego nie uważałem, dlatego gdy wreszcie się odwróciła z wybraną flaszką w dłoni jedynie skinąłem. Tak się złożyło, że pomimo mojego dość długiego życia, nie zasmakowałem w nim wielu rzeczy, wliczając w to zapewne tajemniczy trunek. Trudno było o niego w więzieniu.
- Grudniowe prezenty gwiazdkowe na miarę Pasażera? - Alkohol nie wyglądał na wyjątkowy, wręcz przeciwnie nawet. Czymkolwiek nie był egzotyczny owoc, o którym opowiadała Philippa, na pewno nie przydawał wdzięku stworzonemu zeń napojowi. Tego typu trunki nie miały jednak wyglądać. Po prawdzie, byłoby miło, gdyby także nie miotały zbyt mocno. Znałem możliwości mojego osłabionego organizmu i nie chciałem wystawiać ich na próbę. Nie oznaczało to jednak całkowitej abstynencji, dlatego przyjąłem przesunięty kieliszek wpatrując się w twarz kobiety uważnie. Szczególnie po pytaniu, które zadała.
- Mrok? - Uniosłem brwi pytająco. - Jeżeli mówisz o wyczuwalnym w powietrzu niepokoju, który w przeciwieństwie do anomalii wcale nie ustał, to tak smakuje wojna - przypatrywałem się jej przez chwilę intensywnie zanim mój wzrok powędrował do kieliszka. - Ludzie nie czują się bezpiecznie. Jeszcze miesiąc temu każde użycie magii mogło skończyć się śmiercią - wróciłem wzrokiem do piwnych oczu - to strach - smutny uśmiech na chwilę przeciął moją poważną twarz. Ludzie się bali - stąd mrok w ich sercach, szukanie ucieczki, nawet teraz, gdy burzowe chmury nad Anglią wreszcie zdawały się rozwiewać. Nie był to jeszcze koniec, Zakon Feniksa wciąż uparcie zdawał się wierzyć, że może sprzeciwić się Czarnemu Panu - podkopując wreszcie stabilną władzę, atakując to, co udało się zyskać, walcząc o rzeczy niewarte rozlewu krwi. Dopóki nie przestaną, strach nigdy nie odejdzie i mrok na dobre rozgości się także i poza Parszywym Pasażerem.
- Tak długo jak długo trup był łaskaw zapłacić za swój alkoholizm przed śmiercią... - wciąż przyglądałem się Philippie, z ponownie widocznym cieniem uśmiechu przemykającym co jakiś czas na dnie oczu. - W takim razie na zdrowie - domyślałem się, co mogła zobaczyć na mojej twarzy, gdy przechylałem kieliszek wypijając zaskakująco ładnie pachnący, smaczny płyn, widziałem się codziennie w lustrze. Nieważne jednak, jak źle, jak marnie, jak chorowicie mogłem wyglądać, nie zamierzałem znowu pozwolić sobie na zniknięcie. Może kiedyś na dobre z Parszywego Pasażera, jednak na pewno nie z Anglii i z pewnością nie w najbliższym czasie.
- Jakkolwiek nie potrzebowałbym zdrowia - spróbowałem złapać jej spojrzenie - nie spodziewaj się mnie jako jednego z trupów na swoim progu - zapewniłem. Nie tak umrę i nie tutaj. Wiele osób życzyło mi już śmierci, żadna jednak nie byłaby na tyle nierozważna, by pozwolić moim zwłokom być tak po prostu odnaleźć się w Dzielnicy Portowej. Jeśli zginę, to najpewniej na dnie więzienia zamknięty i zapomniany. - Ale w takim razie, czego ty potrzebujesz? - Przekrzywiłem głowę, jedną dłonią wciąż trzymając pusty już kieliszek, drugą kładąc na barze tak, bym mógł się na niej oprzeć, przyglądając się wciąż z zainteresowaniem stojącej naprzeciw barmance.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 10 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]24.08.19 22:40
Nie narzekała na głodne spojrzenie ani nawet na tę głupotę, bo przecież na tym właśnie żerowała. Rozpinała z uśmiechem jeden guziczek sukienki, a oni wylewali potoki informacji. Później wdzięcznie sprzedawała je takim jak ten tutaj, poszarpany przez życie typ. Akurat jego wcale nie musiała się obawiać – nie w taki sposób, jak tych tępych zwyroli. Przychodził tu dla interesu i nie próbował mącić w przeciwieństwie do tych półgłówków i ich rzewnych ballad kierowanych do jej pośladków. W niektórych przypadkach już nawet nie starała się udawać szczerego zauroczenia tą siwiejącą brodą. Czerwone od rumu policzki pękały pod obrzydliwą toksyną, ale jej palce gładziły niespiesznie marszczącą się skórę, zupełnie jakby wcale nie zauważała tej krzykliwej brzydoty. Ślady wieku nigdy jej nie odrzucały. Ufała inteligencji, ale niestety coraz częściej przekonywała się o tym, że rzadko wędrowała ona w parze z siwizną. Dla wielu była tylko przyjemnym kąskiem, miłym obrazkiem, przy którym mogli sobie poświntuszyć, który tak chętnie polewał wino i podawał strawę. Wcale już jej to nie ruszało. Może początkowe tygodnie w Parszywym Pasażerze obfitowały w aż nazbyt wyraźne spłoszenie, ale krzyk i brud tego miejsca zdołały uodpornić ją na wiele. Nauczyła się rozróżniać pijackie bajdurzenie od prawdziwej, intrygującej gry. Pani Boyle świetnie przygotowała ją do życia między wilgotnymi ściankami tawerny. Pewne rzeczy jednak kosztowały. Phils nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo uodporniła się na wszystkie te sugestywne zdania, jak obojętnie je przyjmowała. Reakcja oczarowanej to jedno, ale dystans i szczelna bariera któregoś dnia mogły przeobrazić się w problem. Czego jednak oczekiwać po takiej robocie jak ta?
– To są problemy Pasażera – A więc i moje. – Nie aż tak moje. – Tak pozwoliła sobie sprostować. Nie wątpiła w jego znajomości. Sama przecież doskonale wiedziała, co to znaczy takowe posiadać, korzystała z nich bez skrępowania, a najlepszym dowodem na to okazała się jego obecność. Nawet po długim czasie nieobecności nie zapomniał o pewnej barmance. Czy mogła już czuć się jak zaufana marka? Nigdy nie pozwoliłaby sobie zignorować powrotu takiej osoby jak Ignotus, szczególnie gdy wciąż żyli w pokoju. Wiedziała jednak, że jeśli zapragnie pokaleczyć kilka twarzy, to znajdzie u niego radę. Póki co nie miała powodów do takich zagrywek większych niż kilka niepożądanych łap na jej tyłku – ale oni już dawno oberwali od niej samej. Środowisko, w którym żyła, motywowało ją jednak mocniej do tego, by nauczyć się walczyć. Wspomnienie grudniowego, żałosnego zdarzenia na moście przyprawiało ją o mdłości. Nigdy dotąd nie była aż tak bezradna. Zatrzymała na moment spojrzenie na jego uśmiechu. No proszę. – Ufam, że poradziłbyś sobie z każdym problemem – wymruczała z typową dla siebie słodyczą. Wiedziała, że nie nabrałby się na nią, ale nie umiała powstrzymać tych słów.
Powinien się już oswoić z myślą, że jedni zasługiwali na rozcieńczone wino, drudzy na wódkę z wodą z mycia podłogi, a trzeci… na coś zaskakująco prawdziwego. Mnóstwo legend roznosiło się po Londynie o tym  miejscu. W większości mówiono o podawanych pomyjach, lecz nie do końca było to prawdą. Wiadomo, że najgłośniej narzekał ten, któremu nie smakowało. Jeśli zaś dostał zamiast drinka ohydną breję, to najpewniej jedynie na nią zasłużył. Zapłacił za nią tyle samo, ile ci wybrani płacili za odrobinę wspaniałej flaszeczki zza mórz. Choć Pasażer słynął jako azyl największej hołoty, to wciąż potrafił przyjemnie zaskoczyć. Pani Boyle aż za dobre umyśliła sobie funkcjonowanie tego miejsca.
– Zależy od tego, czy byłeś grzeczny przez ostatnie miesiące, Ignotusie – wyśpiewała między tymi pachnącymi kieliszkami. Mógł myśleć o tym, jak tylko zechciał. Ona pieczętowała jedynie zadziwiający powrót znajomego, który przez moment w jej wyobrażeniu figurował jako niewiadomy trup. Nie obraziłaby się jednak, gdyby potraktował to jako gwiazdkowy prezent. Nie mogła również powstrzymać swych dwuznaczności. Nie mogła i nawet nie próbowała. Aż nazbyt bezpiecznie czuła się w tej piekącej otoczce. Pod jej osłoną mogli knuć, ile tylko chcieli.
– Wojna to pieprzony bałagan. Już teraz zdrapuję krew, a nawet nie wiem, po co to wszystko – wyznała prawie obojętnie. – Są smutni i agresywni, gubią swoje dusze – mówiła dalej, gdzieś po drodze uświadamiając sobie, że niejednokrotnie traktowali ją jako ratunek, piękne wybawienie od ich gorzkiego życia. Ją, alkohol i rozbestwione towarzystwo, które pod tym dachem chciało zapomnieć. – Czujesz ten strach? – zapytała, przechylając się lekko przez bar w jego stronę. Wyglądał jak ktoś, kto sam nosił znamiona wojny. Nie była jednak pewna, czy to sprawiało, że czuł się bezpiecznie. Na pewno wielu oprychów ceniło go, być może trwał jako ważny gracz, sylwetka nie do ruszenia. Mógł też chować się po kątach jak ostatni szczur, ale wtedy jego biznesy zgniłyby zbyt szybko. Przecież nie po to wrócił.
Piła więc z nim. To wyróżnienie, setki godzin spędzanych miesięcznie w tym miejscu sprawiały, że zaczynała dławić się alkoholem. Zrobiła jednak wyjątek. Dla niego i dla tego trunku.  – Nie stań się nim, wciąż jesteś tu potrzebny – zauważyła słusznie. W jeden wieczór mogłaby zebrać dla niego tuzin zleceń. Takie to były czasy. Wyglądał jednak koszmarnie. – Więc nie umierasz? – dopytała, chcąc się wreszcie dowiedzieć, co miały oznaczać te nieprzyjemne ślady na twarzy. Pewnie bardziej przez wzgląd na interesy niż ze szczerej troski. Gdy zapytał o jej potrzeby, parsknęła cicho, dolewając mu przy okazji kolejną porcję. Nieodpowiednie pytanie, bardzo. – Pytasz z ciekawości czy chcesz się zaoferować? – zapytała więc równie zaintrygowana. Chyba jednak nie był gotów na te najbardziej szczere odpowiedzi.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]31.08.19 3:13
Nigdy nie miałem specjalnych złudzeń. Nie tylko co do Parszywego Pasażera, ale w ogóle do życia. Dzieciństwo nauczyło mnie, że jest ono ciężkie, nieprzewidywalne i lubi drwić sobie z ludzkich planów. Nie podejrzewałem, żeby dziesięć lat temu Philippa widziała siebie w miejscu, w którym była teraz. Sam dla siebie też nigdy nie planowałem nadstawiania karku za kilka knutów płaconych przez odurzonych narkotykami i alkoholem, a czasem i tym, i tym, typów. Każdy jednak musiał sobie jakoś w życiu radzić, a moje nie pozostawiło mi wielkiego wyboru i miałem uzasadnione podejrzenia, że tutejszych barmanek też raczej nie pytało o zgodę. Po prostu nagle okazywało się, że pozostajemy tylko ze złymi wyborami i albo nauczymy się w nich odnajdywać, tworząc z nich coś lepszego niż zdawało się być początkowo, albo przepadniemy razem z ostatnią szansą stanięcia na nogi. Byliśmy więc we dwójkę, zbiegami okoliczności, pechem i pojedynczymi promykami pomyślności w tych mrocznych czasach posadzeni po dwóch stronach baru. Ja gardzący w głębi duszy tymi, którzy się tu pojawiali i ona, która nauczyła się ich tolerować. Ale tego właśnie wymagało od nas życie i cóż innego mogliśmy zrobić?
- Nieważne czyje, ważne kto poprosi - oparłem z półuśmiechem. Gdyby problemy Pasażera rozwiązać chciał nieznany mi barman, z którym nie łączyło mnie nic oprócz wspólnej niechęci do piwa, które tu nalewał, nie miałbym specjalnej ochoty mu pomagać. Niewiele byłoby w tym dla mnie, nie zależało mi też na byciu uprzejmym (w dodatku za darmo) w stosunku do ludzi, z którymi nigdy później zapewne nie miałbym styczności. Ale Philippa nie była anonimową barmanką. I oprócz łączącej na relacji biznesowej, lubiłem ją. Wiedziała co robi i odnajdowała się w świecie, w którym wcale nie było łatwo przetrwać. Jej sympatia dodatkowo była dla mnie opłacalna. Niekoniecznie w pieniądzu. Była jednak osobą, z którą wolałem utrzymywać przyjazne relacje. Była inteligenta i zawsze dobrze poinformowana. Takie osoby zwyczajnie chciało się mieć jako przyjaciół. Uprzejmy gest więc był dobrym sposobem na ukazanie także swojej sympatii. Może na stopie przyjacielskiej na dobry alkohol w Pasażerze można było liczyć częściej niż tylko na święta.
- Zapewne - przyznałem bez fałszywej skromności, podejmując rzuconą rękawicę. Owszem, świetnie radziłem sobie z problemami. Na stopie zawodowej nie przypomniałem sobie żadnego, którego nie zdołałbym rozwiązać. Na prywatnej zaś... Cóż, dopóki nie były to moje problemy, też radziłem sobie wyśmienicie. Ale nie musiałem zwierzać się Philippie z moich rodzinnych komplikacji, szczególnie kiedy mogłem dać jej się sprowokować w budowanie sobie ego na tyle dużego, by przestało się mieścić w pomieszczeniu.
- Z tym zawsze miałem problem - przyznałem się nieco teatralnie krzywiąc się z zawstydzenia. Jak na człowieka pomagającego ukrywać zwłoki, uważałem się i tak za wyjątkowo grzecznego. Nie robiłem nic ponad to, co było konieczne. - Ale nie podkradałem deseru w porze obiadowej. To już chyba dobry początek? - Alkohol faktycznie był smaczny. Jeśli się nad tym zastanowić nie było to aż tak dziwne, nie mogłem być jedynym klientem, którego nie satysfakcjonowało rozwodnione piwo i szara breja zamiast drinka. Jeżeli ktoś mógł zapłacić za coś z wyższej półki, dlaczego miałby tego nie dostać? Wciąż jednak, czy to z powodu gwiazdki, czy też nie, miło było raczyć się czymś smacznym w miłym towarzystwie. Mimo wszystko, nie było to coś, po co przychodziło się do Parszywego Pasażera.
- Tym jest wojna - przyznałem nieco trywialnie, ale niewiele było tu do dodania. Oboje widzieliśmy, jak wygląda. Sam brałem w niej czynny udział, widziałem dość trupów w życiu, by się nimi nie przejmować, ale dla wielu wojna była pierwszym poważnym spotkaniem ze śmiercią. Nic dziwnego, że szukali ucieczki, próbowali znaleźć pocieszenie.
- Strach to bardzo zmyślne więzienie - odparłem zaczynając swoją odpowiedź. - Odpowiednio wykorzystany mobilizuje do dbania o życie, do wysiłku, który zdaje się niemożliwy. Ale jeśli dać mu się zadomowić, zostanie i zmieni się w paraliżujące uczucie odbierające zdolność logicznego myślenia. Uczucie, od którego nie ma już ucieczki - nieznacznie wzruszyłem ramionami. - Nie boję się wojny. I nie lubię więzień.
Nie bałem się tego, że umrę i niewiele też było rzeczy, które mogłyby mnie przerazić. Owszem, istniały, ale nigdy nie pozwoliłbym im nad sobą zawładnąć. Zawsze istniała wygodna ucieczka w śmierć, która w ostateczności uchroni mnie przed jedyną rzeczą, która napawała mnie przerażeniem - więzieniem. Umrzeć na wolności to zwycięstwo. Był też jeszcze jeden, znacznie mroczniejszy wymiar strachu. Ten jednak odpychałem od siebie dostatecznie daleko, by zapomnieć o jego istnieniu. Był też bowiem strach o mojego syna i los gorszy od śmierci. Ale o nim nie myślałem wiedząc doskonale, że zostawiłbym otwartą furtkę dla paraliżującego uczucia, którego pozbycie się miałoby olbrzymią cenę.
- Nie, nie umieram. To tylko gorsze samopoczucie, przejdzie - przyznałem z rozbawieniem i machnięciem dłonią zbywając nadmierną troskę. Choć schlebiała mi, nawet jeśli była podyktowana jedynie kwestiami zawodowymi. - I nie zamierzam, to niewskazane w moim zawodzie. Śmierć wiele komplikuje, jak sama zauważyłaś - upiłem kolejny, niewielki łyk alkoholu obserwując kobietę, ciesząc się jej towarzystwem. Doceniałem fakt, że postanowiła poświęcić czas na rozmowę i picie alkoholu. Do tego drugiego nie mogła przystępować zbyt chętnie i zbyt często. Inaczej zamiast roznosić kufle, leżałaby pijana zapewne do nieprzytomności. Gdyby tak piła z każdym klientem, nie byłaby najlepszą barmanką. Tak jak dla mnie niewygodne było bycie martwym, tak dla niej pozbawionym przez alkohol świadomości. W gruncie rzeczy to samo - oboje napotykaliśmy znaczące trudności w wykonywaniu naszej pracy, gdy nie mogliśmy ani mówić, ani w pełni świadomie się poruszać.
- To zależy czy ufasz, że to problem, z którym sobie poradzę? - Także odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Pytałem głównie kierowany ciekawością. Było zapewne mnóstwo rzeczy, których Philippa mogłaby potrzebować, a ja mogłem okazać się przydatny w ograniczonej ich liczbie.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 10 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]03.09.19 15:07
O to w życiu chodziło, by się wygodnie ustawić i się przy tym nie narobić, lecz to tylko marzenie łatwe do rozwiania. Nigdy nie dowiedziała się, z jakim dziedzictwem urodził się Ignotus, jakie szlaki wydarto mu, nim zdążył wyciągnąć ku nim stopę, a do jakich pielęgnowano dziecko, by któregoś dnia wyrosło i stało się. Pewnie nie uśmiechał mu się ten los. Cóż, znała to uczucie zmuszenia, w pewnych chwilach nie istniały wybory, a jedynie ta jedna możliwość, która nie stwarzała nawet złudzenia wolności. Ją wydarto z najpodlejszej nędzy, być może ochroniono przed upodleniem i śmiercią. Nawet jednak ta biedna dzielnica posiadała swoje twarze i swój potencjał. Jeśli chciała poczuć, że jednak ma na cokolwiek wpływ, musiała zacząć od poszukiwania sensów między skrzyniami śmierdzących ryb i beczkami z rozcieńczonym rumem. Wbrew pozorom istniały, a ich cena rosła wraz z coraz bardziej rozrośniętymi korzeniami wojny. Moralność przestawała cokolwiek znaczyć. Drwiła ze wspólnych idei, przeczuwała, że każdy z tych ludzi martwi się o swoją miskę zupy i swój niespokojny sen – nic więcej nie miało się liczyć, bo każdy chciał tylko przeżyć i wycisnąć z tej marnej egzystencji jak najwięcej korzyści.
Oczywiście, że ją lubił. Przyznał się do tego właśnie, dość niedosłownie, ale i tak kąciki dziewczęcych ust odpowiedziały z równą sympatią. Stawali w określonych rolach i mogli całkiem zmyślnie okazać sobie wsparcie. Jej dyskretne ucho, jej język pociągający ku sobie inne języki mogły się przysłużyć wielu. Gdy podawała informacje dalej, ten, kto ją otrzymywał, dobrze wiedział, że nie jest jedynym, lecz i tak tym wybranym. Było ich kilku, może kilkunastu. Wyłapywane w oparach dymu smaczki musiała dopasować do nieobecnej twarzy, która pewnego dnia zgłosi się, przyjdzie powspominać o dawnych czasach i poczeka, aż barmanka w konspiracyjnym szepcie opowie o tych potrzebujących i o tych poszukujących. Pasażer nie od dziś był pośrednikiem, wygodną przystanią, miejscem dogadywania odpowiednich warunków. Tu kłamstwa i zła było tyle, że przestały one robić na kimkolwiek wrażenie, być może przy tych kuflach wypełnionych sikami podejmowane jedne z największych decyzji. Gdy wchodził, nigdy nie wiedziała, kim jest ta twarz kryjąca się w cieniu kaptura.
Zacmokała, zadowolona z tego, że jednak podchwycił zabawę. Może ta siwizna nie czyniła z niego jeszcze sztywniaka, może nie zgrzybiał totalnie i wciąż umiał wykrzesać odrobinę zaczepnych iskier spomiędzy oparów wiadomego interesu. Cudownie. – Jak ciężkie muszą być twoje przewinienia, skoro bronisz się deserem? – parsknęła, lekko potrząsając głową. W jej ciemnych oczach odbijał się blask gibającego się, paskudnego żyrandola. Choć to chyba zbyt wielkie słówko dla kawałka tego metalu. – Chyba już nie ma nadziei – wymruczała, przemieniając rozpogodzony wyraz twarzy w dziwną próbę smutku, w który pewnie nikt by nie uwierzył. Mówił jednak o początku, więc mogłaby naiwnie kibicować. Trwała jednak wiernie z myślą, że żadne z nich nie zasłużyło na prezenty. Nie byli dziećmi, nie łudzili się, prawda?
– Miałam już swoją wojnę – przyznała najpierw w zamyśleniu. Gdy poświęciła odrobinę więcej czasu na rozważania o małych i wielkich kataklizmach, uświadamiała sobie, że wojna, zagłada, terror… nie do końca istniały w potężnych wymiarach, dla wielu nie były całością burzącą prywatny spokój. Dla wielu znanych jej mieszkańców największych londyńskich dziur, dla myszy chowających się po portowej dzielnicy – bo głównie takich ludzi znała i głównie oni ją interesowali. Chociaż mówiła o bałaganie i pałętającej się coraz śmielej melancholii, to jednak sama trwała z boku, nie przemokła smrodem tej katastrofy. Trwała jako sprytny azyl dla samej siebie. – Nie wiem, czy ta mnie dotyka – wyznała w dziwnej szczerości, po głębszym przemyśleniu. O ile było w ogóle miejsce na taką podniosłość między jednym a drugim wycieranym kuflem.  
Ten strach znała, choć dzisiaj jej nie dotykał. Miał racje, lęk wyciskał z człowieka dotąd nieodsłonięte moce, o które sam siebie by nie posądził, i jednocześnie tak łatwo mógł przewrócić, a wtedy nie można było się już podnieść. – Odwaga czy głupota? – zastanowiła się głośno, przyjmując jego deklarację wobec tego lęku. Nie wiedziała, czy przeżył już tak wiele, aby móc wyzbyć się jakikolwiek obaw. – Nawet nie wiesz, jak wielu chciałoby mieć twoją moc. Trzęsą portkami, choć nikt nie podniósł na nich ręki. Wyobraźnia to wielka przyjaciółka strachu – stwierdziła, otulając kontrolnym spojrzeniem cały lokal, wszystkie te opuszczone, wymacane zbyt mocno stoliki. Nikt, pustka. Ani jedna dusza nie lepiła się do baru, nikogo nie interesował typ wznoszący toasty z barmanką. Mieli dość, a to dla Philippy oznaczało przyjemny moment ciszy. – Nie lubisz więzień? – spytała z nagłym zainteresowaniem, lekko wzniosła brew, mając wyraźną ochotę na jeszcze więcej. Sama przecież miała okazje, by tam trafić. Kiedyś wpadła w łapy pewnego aurora i o mało co nie pożegnała się ze swoją uliczną wolnością. To nie była jedyna okazja. Nigdy jednak nie poznała chłodu tych krat.
Nie wyglądał jej na kogoś, kogo łatwo zabawić, ale cóż, czasem wystarczyło drobne rozproszenie, uderzenie w słaby punkt, chwila żałosnej nieuwagi lub.. o zgrozo, przypadek. Nie takie historie już słyszała, nie takich chojraków widywała. Wierzyła jednak, kiedy mówił, że nie wybierał się na tamten świat. Chroniła go twarda skóra i prawdopodobnie sieć wygodnych kontaktów. Może i ona mogła liczyć na podobną ochronę. Dziś portowe szczury jej nie tykały, ale poza portem była nikim. Gdyby Ignotus był łatwy do sprzątnięcia, nie narażałaby swoich własnych interesów, podejmując z nim współpracę. Umiała odróżnić tych prawdziwie opornych i tych mocnych jedynie w gębie.  – Obawiam się, że Pasażer nie jest dobrym miejscem dla leczenia samopoczucia – powiedziała, dławiąc śmiech. Robota jednak nigdy nie była totalnie komfortowa i wymagała wyjścia spod miłej pierzyny. Sama walczyła z tym przecież dzień w dzień.
– Poradziłbyś sobie – przyznała z dziwnym rozbawieniem. O dziwo, jego wizyta odsunęła na bok wspomnienie niedawnej bijatyki i żałosnej pracy. Poczuła się lepiej, a on, no tak, niewątpliwie sobie radził. Z nią też by sobie… poradził? – Ale jednak nie przybyłeś tutaj dla moich potrzeb… A ja, cóż, nie obdarzę cię złotem, którego potrzebujesz – kontynuowała, zanim jej wyobraźnia zdążyła podsunąć bardzo nieodpowiednie obrazy.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]08.09.19 21:40
Nie istniała moralność. To tylko puste słowo ukute przez ludzi, którzy musieli jakoś tłumaczyć sobie, dlaczego przestrzegają reguł, które narzucił im ktoś inny, dlaczego upadlają się w imię nieznaczących nic idei. Moralność stworzono, by trzymać ludzi w cuglach, wskazywać, co dobre, a co złe, stawiać zakazy tam, gdzie było wygodnie, a potem wmawiać, że sami przecież je sobie ustanowili, że ich wewnętrzny głos, ich moralność podszeptuje im, że to, co zakazane jest złe. Ale zło to tylko kolejne, abstrakcyjne pojęcie, którego nie rozumie nikt, a używa każdy, żeby opisać to, co wymyka się świadomemu pojęciu. Wszystko to, co człowieka przerasta, przy czym czuje się słaby tak łatwo wrzucić do worka podpisanego jako zło i nie musieć przejmować się własnymi ułomnościami. Było to wygodne i pozwalało na przetrwanie; z pochyloną głową i na kolanach też można przecież przejść przez życie. Ale żeby osiągnąć w świecie coś, nie można było grać według reguł, które powstały, by na to nie pozwolić. Trzeba było wyrzucić pojęcie moralności, wyśmiać zło będące tylko tłumaczeniem słabości i zrobić to, co należy, nie bacząc na kolejne zakazy tłumaczone wielkimi i pustymi sloganami. Gdyby bowiem ktoś chciał oceniać według narzuconych reguł, byliśmy z Philippą skazani na wieczne potępienie. Może ja na odrobinę dłuższe. Rozmieniliśmy moralność na drobne, żeby mieć za co kupić chleb. Inni mogli oceniać to jak chcieli, ale to zawsze jest łatwe, szukanie zła w miejscach i czasach, których się nie rozumie, nazywanie tak każdego odstępstwa od sztywnej, pozbawionej znaczenia reguły. Nie rozumiałem, dlaczego ona została barmanką w takim miejscu jak to, mogłem się domyślać, snuć hipotezy, które wcale nie byłyby zapewne dalekie od prawdy, ale tej nie mogłem znać dopóki sama nie zdecydowałaby się o niej opowiedzieć. Mogłem za to nie oceniać, akceptować prosty fakt, że podobnie jak i ja, robiła, co musiała robić i wybierała życie zamiast zwykłej egzystencji. Oczywiście, że ją lubiłem. Była zdecydowanie jednym z plusów mojej pracy, zwykle ludzie, z którymi musiałem się spotykać byli znanie mniej przyjemni.
- Nie na tyle ciężkie, żeby nie dało się ich jeszcze bronić deserem - musiałem przyznać z półuśmiechem. - Ale skoro nie ma nadziei, to może czas jeść desery kiedy mamy na to ochotę? - W końcu byliśmy dorośli, prawda? Mogliśmy stanowić własne reguły i jeść lody na obiad. O tym zwykle marzyły dzieci. Wszystko jednak zmieniało się wraz z dorastaniem i nie potrafiłem nawet wskazać, w którym dokładnie miejscu w życiu porzuciłem swoje naiwne fantazje i marzenia o prezentach na rzecz bycia odpowiedzialnym mężczyzną.
W milczeniu wysłuchiwałem słów Philippy, bardzo poważnych jak na jeszcze niedawno ciągnięty temat błahych rozmów i szelmowskich uśmiechów. Pozwalałem jej mówić, wpatrując się w nią z uwagą, w pełnej napięcia ciszy, która zachęcała do wypowiadania kolejnych słów. Zawsze byłem dobrym słuchaczem, wiedziałem, kiedy milczeć, kiedy potrzebne były takie momenty nieprzerwane nawet jednym słowem, w których można zebrać myśli. I wiedziałem też, kiedy postawione pytania były retoryczne, a kiedy tylko na takie wyglądały, w rzeczywistości oczekując odpowiedzi. - Doświadczenie - odparłem więc z dość łagodnym, ale smutnym uśmiechem. Za szczerość odpłacając tym samym. - Nie ma czego zazdrościć - szukałem spojrzenia Philippy ciekaw, co zdołam dostrzec w jej oczach. - Zmierzyłem się z moim strachem zbyt wiele razy, żeby nie wiedzieć, co tak naprawdę mnie przeraża - i nie była to wojna. Bałem się samotności, bałem się porażki, bałem się zniewolenia. A nade wszystko bałem się mojego syna i tego, co oznaczać będzie dla mnie jego strata. Widziałem, jak rzuca się w wir wojny, kroczy w pierwszym szeregu, pewien swojego zwycięstwa. I tak łatwo przychodziło mi wyobrażenie sobie, jak z jego szarych oczu ucieka życie, a ja nie mam już nic. Wpatrywałem się w twarz barmanki, szukając na niej reakcji, nie zrozumienia. Nie przychodziłem po nie do barów, nawet do tych z nad wyraz miłą obsługą. Nie szukałem go też nigdzie indziej. - Pytałaś o to czy byłem grzeczny przez ostatnie miesiące, nie lata - kwestię więzienia zbyłem wymijającą odpowiedzią, która zdołała rozproszyć poważną atmosferę, jaka na chwilę wokół nas narosła. - Ale jeśli przyjmiesz moją radę, unikaj więzień, podejrzewam, że tobie też nie przypadną do gustu - szczególnie teraz, gdy przeżyła swoją wojnę. Utrata wolności zawsze boli, podwójnie dotyka jednak, gdy nadchodzi po stanięciu wreszcie na nogi. Szkoda tego, co z takim trudem udało się wywalczyć. Więzienia to bardzo nieprzyjemne miejsca. - I drugą, skoro o tym i o doświadczeniu mowa, gdyby wojna cię jednak dotknęła, uważnie dobieraj swoich sojuszników - to nie była groźba, bardziej może oferta, ostrzeżenie. Wojny miały bowiem do siebie to, że potrafiły wciągnąć każdego w sam swój środek, zanim wciągany zdążył zorientować się, co się wokół niego działo. Mogła tego nie chcieć, ale możliwe, że wcale nie miałaby wyboru. Nie życzyłem jej źle, wręcz przeciwnie nawet, nie chciałem, by stała jej się krzywda. Ale nie byłem też dla niej ojcem ani ochroniarzem, więc szczere ostrzeżenie było jedynym, co mogłem jej zaoferować. Pozwolić zrobić z nim, co uzna za słuszne i trzymać kciuki, by nie została nigdy wciągnięta w to, czego nie chciała.
- Londyn nie jest dobrym miejscem do leczenia samopoczucia - zauważyłem nieco kąśliwie. Jednocześnie nienawidziłem i uwielbiałem to miasto. Dlatego do niego wróciłem, choć wcale nie musiałem. Tyle możliwości, cały świat, a ja znowu utknąłem pośród spływających deszczem, a jednak wiecznie brudnych uliczek, które tak dobrze zdążyłem poznać. Pasażer wspaniale tutaj pasował.
- Doceniam, że wierzysz w moje siły - uniosłem lewą brew w sarkastycznym uśmiechu pijąc kolejny łyk alkoholu, znad szklanki wciąż patrząc na Philippę. - Szkoda, ale po złoto też nie przyszedłem. Chciałem tylko upewnić się, że o mnie nie zapomniałaś, gdy zniknąłem - przyznałem się do mojego daleko posuniętego egoizmu. - Na wypadek gdybyś dowiedziała się o kimś, kto miałby to złoto naturalnie - dodałem po dłuższej chwili. Zadziwiający był widok tak pustego Pasażera. Rzuciłem okiem na salę upewniając się, że nic się na niej nie zmieniło. Nie skupiałem się specjalnie na otoczeniu, choć nie pozostawałem na nie całkowicie obojętny, większość uwagi poświęcając jednak rozmowie. - A z potrzebami, cóż... Skoro moje pozostają niezaspokojone nie znaczy jeszcze, że twoje też muszą, prawda? - Wciąż dobrze bawiłem się rozmową i utrudnianiem Philippie uników, które tak zgrabnie wykonywała. - To kwestia kultury - mruknąłem z wyraźnie dosłyszalnym ukontentowaniem w głosie.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 10 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]11.09.19 16:39
Pewnego dnia przed Filipą otwarto tunel i zdecydowała się nim podążyć, nie bacząc na wilgoć ścian, które w ciemności zmuszona była macać, aby rozpoznać granice i uchwycić ten sznur prowadzący do wyjścia. Z tych piwnicznych, portowych ciemności zapewne nigdy już się nie wydostanie, ale zawsze mogła skusić się na pewne boczne korytarzyki i sprawdzić, czy nie prowadzą one do intrygujących skarbów. Ponad głową nie widziała nic prócz czarnej plamy, której nie umiała fizycznie dosięgnąć, nawet gdy stała na placach. Tylko czasami jakieś białe światło mrugało do niej zaczepnie, ale nigdy nie było na tyle silne, by szerokie, podziemne ramiona zrezygnowały z pieszczoty i oddały ją tym łagodnym blaskom. Miała więc stopy zanurzone w błocie, w przesuwających się wolno zamulonych rzekach portowego syfu. Mimo to umiała zagrać pannę, która nigdy nie dotknęła tej nędzy. Wciśnięta w przylegającą sukienkę rysowała iluzję lepszego życia, oblicza obiecujące słodkie sny i marzenie – rzeczy których sama jakiś czas temu się wyrzekła. Zadeptała te wielkie fantazje istniejące gdzieś na dnie duszy, wyrastające z dziecięcych spojrzeń na nocne, rozgwieżdżone niebo, karmiące się samotnością porzuconej kilkulatki pozbawionej swojej historii. Dziś budowała ją na nowo, ale nie robiła tego z wielką finezją. Wyciskała, co się da, odnajdując ukojenie w tych najprostszych ludzkich przyjemnościach. Być może gdyby tylko się bardziej postarała, mogłaby stać się kimś więcej niż tylko fałszywą, cwaną barmanką. Tylko czy chciała? Raczej nie. Tak proste i niezobowiązujące były te niedorosłe rozmówki o deserach, zupełnie jakby ich płaszcze nie były podszyte mrokiem, jakby nie pachniały gnojem wielu parszywych lat. Być może jej dzieje pozostawały niczym wielkim wobec jego porozciąganych w czasie punktów. Tego nie wiedziała na pewno, choć nie wyobrażała sobie innego scenariusza. Mogła wyciągać wnioski z marnych widoków umęczonego ciała i robiła to, nie tracąc jednak dziwnego poszanowania i sympatii.
– Teraz mam ochotę, ale w naszym menu brakuje deseru. Będę musiała poczekać do końca roboty – wypaliła, na koniec zdmuchując włos, który zatrzymał się jej niespodziewanie na oku. To było dość proste i szczere wyznanie o niczym, ale naprawdę przyuważyła przed oczami coś smacznego. To ta pieprzona dorosłość i obowiązki. Chociaż Pasażer był jej domem, to i tak zdarzało jej się narzekać. Niektórym nie pomagało brutalne wyrzucenie za drzwi. Wracali, by znów uprzykrzać jej życie.
Mógł dostrzec skupienie, brak poruszenia i trzymane na mocnej uwięzi słówka zbyt chętnie próbujące pytać o więcej. To wszystko przemykało się po jej twarzy, kiedy patrzył, kiedy mówił o swoich nieprzyjemnych doświadczeniach. Wcale nie dziwiła się temu, że przez lata zdołał poskładać swoje wartości na odpowiednich stopniach, że rozpoznał prawdziwy lęk od tych chwilowych, wzniecanych przez emocje gasnące szybko. Philippa czegoś takiego nie czuła. Mimo gównianego dzieciństwa, mimo potężnych słabości i niekończących się koszmarów zawsze wyłaniał się ktoś, kto wyciągał ja stamtąd, nim doszło do największego kataklizmu. Była szczęściarą czy to tylko zbieg przypadków? Lęki wyparowywały, nim zdołały na dobre rozkwitać i doprowadzić do nieodwracalnych ran. Prowadzone wojny, o których wspomniała, trywializowała, by móc się bronić, wyrzucała z siebie, nie akceptowała, bawiła się w grę ze swoją przeszłością i wydawało jej się, że nad tym panuje. Na te stojące przed nią pozostawała ślepa, ułożyła się wygodnie w przeświadczeniu, że wcale jej one nie dotyczą. – Ja tego nie wiem. Nie wiem, co mnie przeraża. Stoję za barem i nie czuję nieznośnego, blokującego ciężaru na ramionach, jakbym go zrzuciła dawno temu, a te wszystkie potknięcia nie wydają się czymś wielkim. Pewnie wciąż nie przeżyłam zbyt wiele – odpowiedziała wyznaniem na wyznanie, skoro już brnęli w zaskakująco szczere dyskusje. Mogłaby stracić pracę. Mogłaby stracić dom, mogłaby stracić panią Boyle i przyjaciół, ale i tak poradziłaby sobie przecież. Znała tajemnice i sposoby na uliczne życie. Nie bała się bólu, posiniaczonego ciała i rozdłubanych ran. Już to przetrwała. Nie istniały żadne mocne rodzinne więzy, była sama. Co mogło być jej strachem? Może własna niemoc, pieprzona bezradność malująca jej postać żałosnymi barwami. A wolność, o której mówił? – Zachowam twoje słowa – powiedziała po chwili, czując w ustach gorycz związaną z ponurym smakiem tej rozmowy. – Nie wybieram się tam. Nie dam się złapać – dopełniła może dość naiwnie, ale ten cwany uśmiech miał rozproszyć gromadzące się między nimi gęste opary czerni. Znała historie wielu więźniów. Gdy wychodzili, zaczynali wolność od beczki rumu i lepkiej dłoni na ramieniu panienki. Spowiadali się obcym ze swojej więziennej egzystencji. – Jesteś tym dobrym czy tym złym sojusznikiem, Mulciber? – Jesteś moim sojusznikiem czy moim wrogiem? Przecież wiedział, że druga rada wywoła właśnie takie pytanie. Niczego innego nie mógł się spodziewać, gdy mówił o doborze sprzymierzeńców. Była ciekawa, z kim ma do czynienia, jak sam siebie plasował. Poprowadziłby ją do zwycięstwa czy śmierci? Chciała wiedzieć, chociaż nie spodziewała się żadnej konkretnej odpowiedzi, strony rzadko bywały tylko czarne i tylko białe. Ludzie chwiali się wciąż na pograniczu tych dwóch światów. Jego uwagę przyjęła z posłusznym skinięciem głowy, zgadzała się. Nigdy jednak nie była dalej niż w jakimś miejscu pod Londynem, załatwiając interesy szefowej. Odległe krainy były zbyt nierealne dla Philippy Moss. Być może Ignotus znał miejsce, w którym można było odzyskać siły, ten bezpieczny azyl. Przyszedł jednak do Pasażera, topił się w londyńskich uliczkach i daleko od ulubionych zakątków.
– Przyszedłeś się przypomnieć – powtórzyła za nim myśl. – Nie zapomniałam o tobie – przyznała znów, sunąc lekko palcem po krawędziach pustej szklanki. Zaraz stąd pójdzie i wróci znów za rok, może dwa. Gdzieś między przelotnymi myślami stawał się trupem. Ożył jednak a interes to interes. – Nie będziesz musiał czekać zbyt długo, nim wyłapię kogoś, kto mógłby uszczęśliwić twój portfel. Zaraz znów się zobaczymy – stwierdziła śmiało, nie rezygnując z zadowolonego uśmiechu. Pozostało zbyt wiele otwartych kwestii, by mogła jednak zaraz go stąd wypuścić z obietnicą rychłego kontaktu. Nie tak szybko. Dopóki tu był, miała porządną wymówkę, by nie zajmować się sprzątaniem. Czas mijał szybciej, a Phils kroczyła odważniej. – Potrzebujesz jedynie tych zleceń? – zapytała ciekawa. – Czy może czegoś jeszcze? Nie wiedziałam, że w tych czasach i w tej dzielnicy jest jeszcze miejsce na kulturę – wymruczała, patrząc mu w oczy. – Jeśli chcesz mi pomóc, to musiałbyś tu ze mną zostać. Do końca powiedziała wreszcie, czerpiąc również zaskakujący ubaw z tej przedziwnej rozmowy. Była rozluźniona, na moment zapomniała, że wciąż jest w pracy. Tylko czy jej praca nie składała się z samych… takich rozmów?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]20.09.19 23:34
Ktoś kiedyś powiedział, że nasze więzienia nosimy tak naprawdę zawsze ze sobą. Nie pamiętam kto i nie wiem, czy w pełni się z tym stwierdzeniem umiem zgodzić, ale z pewnością nie mogę odmówić mu racji w wielu kwestiach. Tower ciążyło mi na ramieniu, nieustannie przypominając o cuchnącej, zimnej celi, która stała się moim światem na dwadzieścia siedem długich lat. Budziło mnie w nocy odbierając dech, przypominając przerażające uczucie klaustrofobii, jaką czułem w pierwszych dniach mojej odsiadki. Te wilgotne ściany i szczurze piski miały nie opuścić mnie już do końca życia. Mogłem budować je na nowo, czuć się wolny i korzystać ze świata, którego tak długo mi odmawiano, ale w nocy wciąż byłem tylko jednym z osadzonych w Tower, bezradnym i nieznaczącym człowiekiem pozbawionym zarówno widoku słońca jak i nadziei. Wciąż byłem tylko więźniem zamkniętym w swoim koszmarze siedzącym na ramieniu. Czasem nawet za dnia widywałem go kątem oka. Nie każde więzienie musiało być jednak tak dosłowne, niektórzy utknęli z zupełnie innymi problemami, które nawiedzały ich po nocach. Nie pytałem, jakie koszmary dręczyły Philippę, gdy zamykała oczy.
- Za to jest dobry alkohol - skrzywiłem się nieco ironicznie. - To deser dla dorosłych - uniosłem prawą brew czekając na błyskotliwą odpowiedź barmanki. - Jeden z przynajmniej - dodałem już głosem nieco bardziej nieobecnym. Zabawnie było przypominać sobie swoje dziecięce wyobrażenia o dorosłości. Tak bardzo nie miały nic wolnego z rzeczywistością. Czy cofnąłbym czas, gdybym mógł? Nie, to, co było, minęło bezpowrotnie i powinno zostać zaledwie wspomnieniem, z którego naiwności można tylko śmiać się po latach. Żałowałem w życiu bardzo wielu rzeczy, ale nie było wśród nich mojej dorosłości. Przyjmowałem ją w całości.
Widziałem emocje przemykające przez twarz Philippy, myśli lśniące gdzieś na dnie jej oczu, gdy opowiadaniem i niezadane pytania, które z pewnością rodziły się w jej głowie. Nie znałem ich treści, nie odpowiadałem na nie, zamiast tego słuchając gorzkiego wyznania barmanki. Znacznie młodszej, ale wcale niepozbawionej wspomnień przesiąkniętych goryczą. Mówiły o tym jej słowa, ton głosu i oczy, kiedy odpowiadała wyznaniem na wyznanie.
- To dobrze - uśmiechnąłem się i wyszeptałem konspiracyjnie - wciąż tyle tajemnic do odkrycia - sięgnąłem po kosmyk włosów, odgarniając to z jej twarzy w geście dziwnej nawet dla mnie opiekuńczości. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie odsunie się albo nie odepchnie mojej dłoni. Nie życzyłem jej odkrycia swoich lęków w równie drastyczny sposób, co mój. Nie byłem pewien, czy w ogóle jej tego życzyłem. Była pewnie w wieku, w którym mnie z moimi skonfrontowano bardzo boleśnie. I byłem przekonany, że skoro w moim przypadku stało się to za szybko, nie było powodu, by Philippa czy ktokolwiek inny także musieli przez to przechodzić.
- Słusznie - pochwaliłem z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, choć gdzieś na dnie oczu wciąż czaiło się lekkie rozbawienie. Wątpiłem, by groziło jej coś równie nieprzyjemnego, na równie długi czas. - Nie daj się - tym razem uśmiechnąłem się szerzej, odpowiadając na jej udaną próbę rozładowania napiętej atmosfery.
- Najlepszym - odparłem z teatralną pewnością siebie w głosie, która zakrawała już o ironię. - A przynajmniej mogę być - dodałem już z mniejszą emfazą. Nie chciałem, żeby Philippie stało się coś złego, lubiłem nasze rozmowy nad barem i jej cwane uśmiechy posyłane w moim kierunku, kiedy próbowała wytrącić mnie z równowagi. Lubiłem też pewną neutralność,w której oboje tkwiliśmy. Ja nie pytałem, a ona nie mówiła o niczym, co mogłoby nas skłonić do skakania sobie do gardeł. Zgrabnie do tej pory omijaliśmy niewygodne tematy wojny, każde zajmując się własną pracą, która czasem splatała nasze drogi. Nie życzyłem jej źle, podejrzewałem, że ona mnie również, skoro wciąż witała mnie trunkami ukrytymi pod ladą. Tymi bez dziesięciu agonii, o ile jakieś doprawione trucizną faktycznie się w Pasażerze znajdowały. - Jeśli oczywiście jakiegoś potrzebujesz - zakończyłem z widmem uśmiechu wciąż błąkającym się na twarzy. Nie życzyłem Philippie źle, ale na naszej przyjemnej, neutralnej stopie na tym moje działania się zaczynały i kończyły. Nie miałem pewności, czy potrzebowała sojuszy, czy ich chciała, w trakcie wojny bywały jednak użyteczne. Nie znałem też bezpiecznego azylu, który umiałby chronić przed wszystkim. Ale wiedziałem, jak bezpieczeństwo zapewnić sobie samemu, bez konieczności uciekania na drugi koniec świata przed życiem, które i tak zawsze podąża tuż za nami.
- To bardzo miło z twojej strony - po raz kolejny w naszej rozmowie wyrażałem swoją wdzięczność lekkim, swobodnym tonem. - Nie jestem pewien, czym sobie zasłużyłem na taką pamięć - mruknąłem ciszej, ale tak, by doskonale mnie usłyszała, unosząc pytająco brwi. Nie oczekiwałem odpowiedzi na to pytanie. - Z pewnością - potwierdziłem. - Nie zamierzam znowu zniknąć na tak długo - nie miałem pojęcia, czy to bardziej dla Philippy uspakajająca obietnica czy niepokojąca groźba. Ja jednak nie miałem na myśli niczego złego. Stwierdzałem fakt - naprawdę nie planowałem podobnego zniknięcia. Oczywiście, nie mogła wiedzieć, dlaczego tak długo mnie nie było, że nie była to kwestia niechęci do Pasażera. Klątwa jednak, która wygnała mnie do Rosji, wygoniła mnie nie tylko z parszywych pubów, ale i z całego Londynu. Obiecywałem więc z czystym sumieniem, własnym uśmiechem odpowiadając na jej, uważnie śledząc spojrzeniem jej oczy, które wreszcie spoczęły na moich. Nie odwróciłem głowy ani na chwilę.
- Kultura zawsze się gdzieś znajdzie, jeśli dobrze poszukać - musiałem nieco się pochylić, by mieć pewność, że usłyszy mój cichszy niż chwilę wcześniej głos. - Skoro nic dla mnie nie masz, nie mam żadnych lepszych planów - odsunąłem się wciąż patrząc na Philippę, dając jej ostatnią szansę na porzucenie gry, którą sama zaczęła. Ciekaw, czy postanowi z niej skorzystać.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 10 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]22.09.19 23:03
Ten deser spijany tak łapczywie przez fioletowe wargi nadmuchanych robotników panoszących się niezmiennie pod dachem tawerny nigdy nie był jej. Daleko jej było do stanu, w którym wydrapujący gardło rum mógł przynieść ulgę i wypędzić niechciane troski. Po rozlewających się na podłodze strumieniach wódki chodziła każdego dnia. To te ślady zmywała wciąż ze swoich dłoni i to ten zapach próbowała wypędzić z włosów. Nawet teraz czuła na sobie jedynie okropną nutę tytoniu zmieszaną z zabójczą mieszanką alkoholu. Właściwie to nigdy nie nastał w jej życiu moment, w którym mogłaby tak łatwo oddać się upojeniu. Nie potrzebowała tego, choć znała zwodnicze moce kryjące się w tych płynach, uzależniające stany, do których tak chętnie uciekały udręczone dusze. Łatwa droga, rozwiązanie zawsze dobre, przyjemny stan zapomnienie. W ostatnich latach jednak nie zdarzały się sytuacje, które chciałaby za wszelką cenę wyplenić ze swoich myśli. Nie żałowała dorosłości – tak jak on. Choć ledwo co jej dotknęła. Dopiero gdy adoptował ja port, przestała być dzieckiem, zaczęła żyć, przestała udawać, że nie istnieje. Istniała. Dziś wiedział o tym każdy mieszkaniec tej dzielnicy.
Czasami jednak piła. Tak teraz mógł obserwować usta znów moczące się w z zgubnej pokusie egzotycznego napoju. Tylko na chwilę, tylko odrobinę. Szklankę odstawiała z tym Filipowym uśmiechem, który zdawał się zdradzać, jak bardzo pragnie dziś zagarnąć dla siebie cały świat i jednocześnie jak bardzo nie obchodziło jej wszystko, co działo się wokół. Nie było już tego żałosnego stanu, przez który jeszcze kilka lat temu nie potrafiła spokojnie przespać nocy. Tylko dziwny spokój poplątany z niebezpiecznymi scenami, w których za bardzo zbliżała się do ostatecznej krawędzi, do osób i do miejsc, które z pozoru nie mogły oznaczać niczego dobrego. Nigdy jednak nie lubiła się powstrzymywać, odmawiać sobie samej przez wzgląd na niewypowiedziane zasady, w które nigdy nie wierzyła. Przecież jutro świat mógł przestać istnieć.
– Mam taką nadzieję – odpowiedziała, kiedy wspomniał o tajemnicy. – I niech to będą te ciekawe tajemnice  – dodała jeszcze z nutą teatralnego zrezygnowania. Mogłaby powiedzieć dobre, ale nie do końca czuła sens takich podziałów. Nie w rzeczywistości, w której sama stała pomiędzy. Kim była, znajdując się właśnie w takim położeniu? Gdy uniósł ku niej dłoń, wcale nie uciekła. Może tylko cień zdziwienia przemknął przez jej twarz. Przyjęła ten gest jako zupełnie naturalny, pieczętujący obietnicę składaną w słowach. Obietnicę tajemnic czekających na odkrycie. Przecież sam poznał świat o wiele lepiej od niej. Pewnie wiedział, że któregoś dnia sama do tego dojdzie, rozpozna to, co zostało jej przeznaczone. Tak o tym teraz pomyślała. Wygodniej było wybierać z pięknych uroków świata. Nie doceniałaby ich, gdyby nie znała tej czarniejszej strony. Tak samo jak nigdy nie pokochałaby Pasażera, gdyby nie zanurzyła się w tej podlejszej rzeczywistości.
– Znów się pan uśmiecha – rzuciła nagle, dość odkrywczo i zdecydowanie zadziornie. Chwilę później chwyciła w dłoń butelkę, która powoli robiła się pusta. Popatrzyła na kolorową etykietę. – Widocznie to naprawdę działa. Może powinnam jeszcze trochę panu dolać? – głośno rozmyślała. Jednak późniejsza ironia zaraz rozmyła radość tamtej chwili. Coś za sobą ciągnął. Coś go zdążyło poszatkować, mimo że dalej siedział przed nią w tym jednym kawałku. Nie musiała wiedzieć o nim niczego, by wysunąć taki wniosek. To było ludzkie, bez tego człowiek nie mógł być człowiekiem. Choć pociąganie za język stało się częścią jej pracy, pewne historie najlepiej smakowały, kiedy wymykały się z ust rozmówcy naturalnie, gdy nie prowadziły do nich te oczywiste, tak banalne zagrywki. Im obojgu było wygodnie. Tak teraz, po prostu i bez dramatów przygniatających do ziemi. – Tylko takiej odpowiedzi się spodziewałam – oświadczyła zadowoleniem. – Nie potrzebuję, ale mogę zrobić wyjątek – Przegryzła lekko usta zaskoczona chyba trochę swoimi pomysłami. To  ten wyższy poziom szczerości, ale była pewna, że Ignotus zrozumie. W tym stwierdzeniu kryła się niestety i głupota. Dziś trwała pozornie bezpieczna i wolna, ale przecież to w każdej chwili mogło się zmienić. Znała dużo opowieści, znała ludzi z różnych stron razem z ich intrygującymi tajemnicami. Lekceważyła to ryzyko.
– Sam musisz to odkryć – rzuciła tylko, odrobinę nachylając się w jego stronę, kiedy rozważał kwestię tej wyjątkowej pamięci i potencjalnych motywacji Philippy. Potem powróciła do postawy barmanki rozkwitającej dumnie za barem. Za barem, do którego nikt nie chciał już dzisiaj zajrzeć. Może to i dobrze. Poszła plota o zadymie i ludzie woleli omijać tawernę szerokim łukiem. I takich momentów w swoim barmańskim życiu potrzebowała. Przynajmniej nie musieli odrywać się od tej rozmowy.
– Widocznie nie umiem szukać… – stwierdziła nieco rozczarowana własną wypowiedzianą głośno myślą. Nie do końca to była prawda, ale tego nie musiał wiedzieć. Nawet pośród tej portowej hołoty umiała znaleźć... kulturę. Nie, porzucanie rozpoczętej gry nie było w jej stylu. Nie mogła i nie chciała się teraz poddać, nawet jeśli nie do końca pojmowała własne motywacje. Wysłuchała go, nie więziła zadowolenia błąkającego się gdzieś między ustami a spojrzeniem. Kto komu próbował rzucić wyzwanie? Kto wyzwanie podejmował? Wcale nie umknęło jej to, że sam ignorował niektóre jej pytania, przyczepiając się do tych wygodniejszych kwestii. – To ten najlepszy plan –podpowiedziała mu, odbijając ciało przyklejone do niższego blatu baru.
Wyszła zza swojego azylu i popatrzyła po sali. Później zerknęła jeszcze na ten paskudny zegar, wskazywał całkiem dobrą porę na porzucenie tego całego syfu. Chyba nikt jej dzisiaj już nie będzie potrzebował. Ignotus wybrał sobie idealny moment na odwiedziny. Ostatnie minuty, nim zgasną parszywe światła. Gdzieś tam po zapleczu kręcił się jej kumpel, na którego przecież mogła zwalić te najgorsze obowiązki. Mogli stąd wyjść. Nawet nie czuła zmęczenia związanego z dzisiejszymi wariacjami. Nie czuła nic prócz zaintrygowania.

zt x2 :wink:
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]14.11.19 22:37
10 marca

Dobrą godzinę odganiała młodego Pawkinsa, zanim zabrał spod baru swój tłusty zadek. Wdzięczył się jak psidwak do kości i mogłaby przysiąc, że po brodzie ciekła mu jakaś podejrzana substancja. Wolała nie wnikać, wolała wierzyć, że to tylko piwo, które tak rzewnie zachwalał, choć nalała złośliwie porcję wyjątkowo rozwodnioną, bardzo wątpliwego pochodzenia. Nawet menel spod portu powstydziłby się pić taki syf. Temu jednak smakowało wielce. Tak wielce, że aż wyciągał dłonie przez drewniane blaty, byleby tylko móc zaczepić paluchem biodro zirytowanej już barmanki. Z kieszonki wysypywał drobne chętnie, a Phils akurat ich się nie brzydziła. Dziesiąty marca w Parszywym Pasażerze wcale nie był łatwym dniem. Ledwo sobie z Penelopą dawały radę z tłumem spływającym pod te syrenie wrota. Pokłóceni z babą, żałujący złamanego badyla dla żony, ale za to z jaką ochotą przelewający całe wypłaty na tanie wino. Dzień przesadnego komplementu i miernych prób dżentelmeńskich, obłudne święto opuszczonych żon. Phils mogłaby zagryźć każdego po kolei, gdy ośmielił się znów narzekać na swoją kobietę i przy okazji tonąć w nieskromnym dekolcie barmanki. Nie gryzła jednak, dobrze wiedząc, że tego dnia pan Boyle oczekiwał podwójnego utargu i również podwójnie płacił, choć to akurat zasługa Dorothei, która dobrze wiedziała, z czym musiały się dzisiaj jej dziewczęta mierzyć. Niemniej Philippa także chciała zagarnąć dla siebie jak najwięcej. Szczególnie że pod cieknące dachy tawerny kobiety raczej się nie zapuszczały. Swoje chłopy i swoje barmanki. Portowy świat rozrywki od lat organizował się wokół tego miejsca i każdy, niezależnie po której stronie interesu, po której stronie wojny stoi, pragnął zgarnąć dla siebie jak najwięcej. Niektórych jednak trzeba było wykopać na zbity pisk, gdy te dłonie spragnione słodkich miękkości zaciskały się nie tam, gdzie powinny. Porządek musiał być, choć i tak Moss czuła zapach zadymy. Wielu gości to tutejsi, przyjaciele Parszywego, dobre twarze chętnie przez nią witane. Te same okrzyki, te same imiona i pewien niepisany gwarant porządku, bo chociaż lubili się czasem spocić i połamać parę stołków, to jednak nie ośmieliliby się rozwalić całkowicie swojej ulubionej miejscówki. Alkohol jednak potrafił najbardziej szlachetne serce przemienić w plugawe. Niczemu więc nie mogła ufać – i nikomu. To kolejny wieczór, w  którym przeleje się wiele smakowitych beczułek, a dźwięk łamanych nosów stanie się melodią zdolną znokautować grającą szafę.
Stołek po Pawkinsie nie zdążył się ochłodzić, a zaraz znów zjawił się kolejny portowy amant – biały włos, długa broda, mocno naciągnięte szelki i złoty ząb. Philippa rozlała rum, krzycząc do krążącej gdzieś koleżanki, by wydobyła z piwniczki kolejną beczkę. Rechot wdzięczności drasnął natarczywie jej uszy. Pokiwała głową, zgarniając forsę do kieszonki w sukience, a potem poddała się i spięła wreszcie garść niepokornych kosmyków. Wzięła głębszy wdech i nadstawiła ucho. Typ zaczął biadolić o tym, jak to szkoda takich pięknych kobiet w tych ciemnych czasach. Przytaknęła, zaraz jednak płynnie przechodząc do innego tematu. Nie znała tej gęby. Choć niewiele różniła się ona od całego stada pozostałych, to jednak wydawał się jej obcy. Obcy mogli nieść ciekawe informacje, które Parszywy chętnie przygarnie.
Gdzieś w kącie za jej plecami mętną wodę spijała wiązanka przypadkowych badyli – zapewne wykradzionych komuś z ogródka – biednych w listki i nieszczęśliwie powyginanych.
Wasze zdrowie, drogie Panie!

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 20.11.19 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]15.11.19 11:20
Przeczuwała, że mógł to nie być najlepszy z jej pomysłów, ale nie ufała swojej intuicji, która przez większość czasu była zwyczajnie bezużyteczna. Mówią, że kobiety mają trzeci zmysł, który potrafi ostrzegać je przed niebezpieczeństwem i radzić, co w danej chwili zrobić, a ona czuła się pod tym kątem zwyczajnie upośledzona. Żaden cichy szept nigdy dobrze jej nie doradził, zwykle, kiedy podejmowała decyzje ta druga okazywała się korzystniejsza, ale dzielnie znosiła konsekwencje swoich własnych pomysłów i działań. Możliwe, że tego wieczora miało być tak samo jak zwykle — jak postanowiła, tak też zrobiła, niezbyt zastanawiając się nad rozsądnością swojego wyboru, wiedząc, że głębokie analizy na nic się nie zdadzą, a uczynią ją jedynie bezczynną i bierną. Nie mogła taka być, musiała działać. Znała doskonale swoje potrzeby, które skierowały ja w progi Parszywego, niezależnie od tego, jaką renomą cieszyło się to miejsce. Nie bywała tu zazwyczaj. Właściwie nie bywała prawie wcale, może przed laty, kiedy doki w pewien sposób były jej bliższe przez towarzystwo. Zdążyła już zapomnieć, jak zapyziałe były ich zakamarki, jakie męty przesiadywały pod drzwiami, jak bezpośredni i obcesowi marynarze potrafili być przy jednej szklaneczce rumu. Zarówno smród alkoholu, który mimo wszystko jej nie zrazić i nie wywołał w niej nawet lekkiego grymasu, jak i potu uderzył w nią tuż po przekroczeniu progu. Przelotnie zlustrowała towarzystwo, którego znaczną część stanowili mężczyźni. A może nie tylko dominowali, ale wypełniali to miejsce w stu procentach. Powietrze aż kipiało od nadmiaru testosteronu, co odczuła jeszcze nim zsunęła z siebie lekki, wiosenny płaszcz.
— Zrobisz to jeszcze raz, a wybiję ci zęby — odpowiedziała na zaczepkę, tuż po tym jak jeden z mężczyzn przy wejściu klepnął ją po pośladku. Posłała mu miażdżące spojrzenie, ale nie zrobiło na nim chyba szczególnego wrażenia. Nie spodziewała się zbyt wiele; ruszyła w kierunku baru, poszukując wzrokiem jednej konkretnej męskiej sylwetki, ale wśród drabów, owłosionych marynarzy i pijusów nie dostrzegła nawet zarysu krzywego nosa, czy szerokich ramion. Za barem stała barmanka — oblegana, zdawało się, obłapiana spojrzeniami, a nawet lepkimi dłońmi, których długie ramiona były w stanie dosięgnąć ją ponad blatem. Jeśli ona sama sądziła, że nie bedzie rzucać się w oczy, szybko zrozumiała, że nic z tego. Była jedną z naprawdę niewielu kobiet tutaj, a atmosfera świętowania zdawała się jedynie pęcznieć. Zasiadła na wysokim stołku, uprzednio zlewając z niego resztki rozlanego piwa i przecierając brzegiem płaszcza. Mało co mogło ją obrzydzić, ale zadzierając nieco długą spódnicę wolała usiąść na czymś suchym.
Kiedy wiec dziewczyna - młoda, śliczna i drobna, o urodzie kompletnie odstającej od tego miejsca przewinęła się przed nią, pochyliła się bardziej, chcąc przynajmniej na moment ściągnąć na siebie jej uwagę.
— Gin z tonikiem — poprosiła, obdarzając ją niepewnym, choć szczerym uśmiechem, po czym oparła się przedramionami o nieco lepki blat i rozejrzała znów dookoła, jednak osobistości, której poszukiwała jak nie dostrzegła wcześniej tak nie widziała teraz. Możliwe, że miała zwyczajnie pecha. Mogła napisać list, ale na to nie pozwalała jej własna duma. Nie po tym, jak się zachował ostatnio. Chciała być profesjonalna i zjawić się w konkretnej, biznesowej sprawie — podejrzewała, że go tu zastanie, ale zastała jedynie pijusów i meneli, którzy szybko zaczęli łypać na nią dziwnym wzrokiem. — Zawsze tu jest tak głośno i tłoczno? — spytała barmankę, spoglądając na nią po drugiej stronie. Zapomniała, jaki był dziś dzień.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sala główna - Page 10 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Sala główna [odnośnik]17.11.19 15:16
Krzywego nosa nie było. Gdyby zaznaczył swoją obecność gdzieś w wypełnionej marynarską gęstwiną barowej okolicy, sprawa zapewne miałaby się inaczej. Keat dobrze znał uroki tej roboty, ale i nie pozwalałby na lepkie ręce wijące się po siostrzanym ciele. Ani na ten wąs drgający niebezpiecznie i będący pierwszą oznaką planowanego ataku. Choć lubiła jego towarzystwo, to jednak dziś nie był tu potrzebny. Mógł zgubić się w tych swoich smoczych sprawach i pozwolić im, portowym syrenom działać. Phils czuła się zatopiona w tych dokowych odmętach. Zawsze wiedziała, że znajdzie się daleko od miękkich pościeli i wypolerowanych podłóg, od życia, o które nie trzeba było walczyć każdego dnia. Pierwszy ślad kilkuletniej zagubionej na śmierdzących uliczkach dziewczynki to przeklęty prolog, który nie mógł wprowadzać do żadnej innej opowieści. Mogła sobie dzielić życie na tamto i na to, ale nie spodziewała się bajkowych wątków. Spełniała się bezgłośna przepowiednia, los niczego dla niej nie szykował. Niczego prócz wiecznego polewania rozrechotanym mordom i ściskania w drobnych dłoniach całego okolicznego chamstwa. Tak trzeba. Dawno wyrosła z marzeń Annie, odkrywając w tym niepojętym morskim barłogu całkiem interesujące historie. Piękne oczy tak łatwo mogły zaczarować te rozczarowane samcze dusze. Korzystała więc, organizując sobie i Parszywemu interesy w nie taki oczywisty sposób. Tym bardziej dzisiaj.
Kobietę zauważyła. Jej widok mógł zastanawiać, samotna, żadnych upiornych śladów, żadnego oprycha doklejonego do kuszącego boku. Co niektórym na pewno zrobiło się gorąco na myśl o złapaniu tej ptaszyny w swoje wielkie, spragnione łapska. Nie tego chyba chciała? Philippa zajmowała się swoimi gadatliwym jegomościem, choć wolałaby dużo bardziej posłuchać dziewczyny, nim te sępy pokąsają ją, doprowadzając do panicznej ucieczki - bo ten scenariusz mógł się ziścić bardzo szybko. Pamiętała swoje początki wypełnione kłopotliwą nieumiejętnością lania po pysku i trafnej riposty. Płaskie odmowy nie miały racji bytu, a nawet kusiły jeszcze bardziej tych podstarzałych przygłupów. Stali bywalcy znali ją i wiedzieli, że dziś nie było mowy o prawdziwych czułostkach, ale nikogo nie mogła okaleczyć za garść, czasami,  nie takich paskudnych fantazji.
Dwóch typów zerkało na nowoprzybyłą, a później zaczęła się obleśna szeptanina. Wyłapali łabędzia w stadzie zaślinionych bestii. Phils wywróciła oczami, a niedługo później doleciał do niej głos sprawczyni tego poruszenia. Gęsty zapach zaintrygowania unosił się wokół baru. Drobna dłoń wprawnie pochwyciła szklaneczkę, przelotnie gromiąc spojrzeniem tych już spoconych na mocy tego urokliwego obrazu. Kiwnęła głową kobiecie, a wkrótce później rozległ się dźwięk ocierającego się o siebie szkła. To ich święto, więc lać mogła od serca i obficie. Przesunęła się bliżej niej, a wkrótce zamówiony napój stał już na kleistym blacie. Tej słodyczy nie pokonałoby zwykłe szorowanie szmatą. Zresztą zaraz któryś i tak z entuzjazmem machnie łokciem i tak alkohol poleje się wąską rzeką po całym barze, ofiarując śpiącym kornikom otumaniającą, mokrą pobudkę. - Wywołałaś poruszenie - zauważyła z uznaniem. - Teraz dopiero może być głośno - stwierdziła, wyobrażając sobie, o czym myślał sznur męskich uśmiechów. - Ale dzisiaj są nawet grzeczni - powiedziała ciszej, nachylając się do niej bardziej. Niektórzy odnajdywali w sobie nawet dawno zakopane maniery, choć większość i tak nie mogła powstrzymać głodnego spojrzenia. Faceci. Zawsze będą widzieć w kobietach przekąski. Przynajmniej po tym portowych towarzystwie nie należało oczekiwać niczego więcej. - Więc co cię tutaj sprowadza?
Cokolwiek ją tutaj przywiodło - na pewno nie był to kiepski drink i szemrane towarzystwo. A może tylko wyglądała tak niepozornie?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sala główna [odnośnik]18.11.19 21:36
Dłonie przedzierające się gdzieś przez ociężałe powietrze łapały pustkę, którą jeszcze pół kroku w tył wypełniała samą sobą. Miała się na baczności, wynędzniałą sakiewkę trzymała z przodu, przypiętą do paska mocno opinającego jej talię. Była pewna, że wyczuje choćby jeden krzywy palec na kibici, a do trzech razy powtarzać nie zamierzała. Nie spodziewała się wiele. Prawdę powiedziawszy Parszywy spełniał jej oczekiwania i wyobrażenia o takim miejscu, niemalże przytulnie wygładził stare wspomnienie zajrzenia tu po raz pierwszy, choć atmosfera nie była tak gęsta, ilość mężczyzn przypadająca na jeden metr kwadratowy tak wielka, a wachlarz zapachów tak bogaty i intensywny. Przeczuwała, że ignorowanie niczego nie zmieni, ale i nigdy nie była w tym dobra — udawaniu, że czegoś nie dostrzega; nie przejmowaniu się zachowaniem, które jej nie odpowiadało, chociaż nigdy nie miała wymagań względem siebie księżniczki z malfoyowskiej wieży. Była prostą kobietą, wywodzącą się z prostej, otwartej i bezpośredniej rodziny. Nie obawiała się powiedzenia co myśli, odparowania na cudze zaczepki, czy obicia komuś gęby, chociaż nigdy nie nauczyła się odpowiednio bić. Przeceniała swoje możliwości nie raz, ale o tym przekonywała się najczęściej ponosząc konsekwencje swoich własnych czynów. Jeśli miała rozwalić sobie dłoń, źle celując w odważnym — może i lekkomyślnym — ciosie w gębę, lub roznieść pół sali w drzazgi niewłaściwie dobranym zaklęciem, była na to przygotowana, w przeciwieństwie do otoczenia, które prawdopodobnie nie rozważało takiego końca wieczoru.
Rzuciła płaszcz na krzesło obok, licząc, że przynajmniej z jednej strony będzie wolne. Z drugiej już poczuła odór alkoholu przy sobie. Nie sądziła, by wyglądała na portową dziwkę — powłóczysta spódnica została zadarta dopiero, kiedy siadała na swoim miejscu, a koszula, choć dopasowana i rozpięta na dekolcie, nie wydawała jej się ani krzykliwa ani wulgarna. Spojrzała więc na mężczyznę najżyczliwiej jak tylko potrafiła; uśmiechnęła się ze zrozumieniem: tak, tak, dziękuję za komplement, ale mam inne plany na wieczór. Nie było powodu, by była opryskliwa, tak długo, jak ktoś nie naruszał jej osobistej przestrzeni lub nie lekceważył jej odmowy. Alkoholowy oddech mogła znieść, podobnie, jak salwę przedziwnych anegdot, które się zaraz posypały i rozmarzone spojrzenie, przemykające po niej w sposób, który wywoływał w niej nieprzyjemne dreszcze. Była jednak pewna, że sobie poradzi. I z takim, i każdym innym zaczepnisiem, jeśli przegnie. Była Wrightem, wychowali ją dwaj bracia i umiała zadbać o swoją skórę sama.
Z wdzięcznością przyjęła szklankę, obejmując ją jedną dłonią.
— Nie miałam takiego zamiaru — odparła spokojnie i z lekkim zaskoczeniem. Jej orzechowe oczy skierowały się ku barmance. Nie było w nich obrzydzenia a tym bardziej strachu — może nuta rozgoryczenia, to wszystko. Nie obawiała się mężczyzn wokół. Jej dłoń odruchowo, wiedziona instynktem i doświadczeniem przesunęła się wzdłuż talii do skórzanego pasa, gdzie ukryta była różdżka. Opuszkami palców smagnęła drewno. Poczuła się pewniej, mając je przy sobie, tak blisko, właściwie w zasięgu. — Boję się pomyśleć, jak się zachowują, kiedy nie są grzeczni— dodała z uśmieszkiem, unosząc brew. — Dla ciebie to chyba codzienność. Chyba dobrze sobie z nimi radzisz. Zdradź mi ten sekret. To czarujący uśmiech, czy twarda ręka?— To tylko pijusy, nic nie mogli jej zrobić. Co najwyżej padną na podłogę, chcąc pochwycić ją w swoje ciasne ramiona. Wolną dłonią uchwyciła szklankę z drinkiem, który podstawiła wpierw pod nos. Gin był jej ulubionym trunkiem, a jednocześnie tak rzadko się na niego decydowała. Był zwodniczy, myśli po nim były płynne, ruchy mniej żwawe, zgrabne i precyzyjne, a ból głowy kolejnego dnia potrafił rozsadzać czaszkę. Potraktowała go, jak wyzwanie. — Szukam kogoś. Ma na imię Keaton. — Obejrzała się przez ramię, upewniając się raz jeszcze, że jego bystre i czujne spojrzenie nie zostało niefortunnie pominięte w setce pijanych, maślanych i wodnistych oczu. Nie, nie było go tu. — Ale chyba go nie zastałam.— Może to i lepiej. Spojrzała na mężczyznę obok; kolejny grzeczny uśmiech mógłby odebrać za zaproszenie, więc powstrzymała się, spoglądając znów na barmankę wyprostowała się na stołku. — Więc chciałabym się zobaczyć z panem Boyle, jeśli jest taka możliwość. Może wiesz, jak do niego dotrzeć, albo się z nim spotkać? Mam biznes do niego — dodała pospiesznie, spuszczając wzrok na blat; nie chciała być źle odebrana. Z mężczyzną łączyły ją wyłącznie długi. Wypiła zaserwowaną całość na raz; jakby na odwagę, ale tej przecież jej nie brakowało. Była głupio odważna, przez co często lekkomyślna i zbyt porywcza. — A jeśli i z tego nici to jeszcze raz to samo...— mruknęła już bez entuzjazmu, podsuwając jej pustą szklankę. Trudno.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sala główna - Page 10 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Sala główna [odnośnik]20.11.19 20:20
Żałowała często, że wciąż nie potrafi wydobyć ze swojego ciała odpowiedniej siły. Takiej, która mogłaby zaskoczyć knującego przy blacie gagatka. Niepozorna sylwetka szczekała głośno i z pewnością czułaby się jeszcze pewniej, gdyby tylko jej pięść mogła podarować prawdziwy ból, a nie wspomnienie całkiem miłej pieszczoty. Celowała w czułe punkty, nauczona przez portowych szajbusów, Keata, Botta i wszystkich tych, którzy przewinęli się przez jej życie i zdołali pozostawić jakiś ślad. W niej samej. Nadrabiać musiała więc gadką, która mogła uderzyć o wiele mocniej niż drobna dłoń dłoń. Tym bardziej, że rzadko kiedy obrywali od niej ci obcy. Obcymi zajmowali się lokalni, jeśli tylko zaszła taka potrzeba, jeśli tylko Moss dała odpowiedni znak lub któryś nieznajomy zdołał rozdrażnić zaprzyjaźnione towarzystwo żeglarzyn. Teraz nie stukała pazurami o bar, choć charakterystyczny uśmiech odrywać miał uwagę tych nowych od oczu próbujących prześwidrować te dusze na wylot. Tu się raczej nie błądziło tak po prostu. Niepisane zasady Parszywego Pasażera Moss pojąć miała szybko, gdy tylko po raz pierwszy chwyciła w dłoń pusty kieliszek. Ekipa pani Boyle uważała, że nie dało się nie zauważyć powtarzających się dzień za dniem gęb, tych samych piosenek podśpiewywanych już bełkotliwie w tym czy innym kącie sali. Tak jak oni od razu wychwycili ją, z początku nie szczędząc chamskich żarcików, tak ona wkrótce oswoiła się z nimi. A może nawet oswoiła ich? Nieufny powiew inności rozmył się wkrótce, a ona wsiąknęła w świat, z którego nie chciała już uciekać. Nawet jak po raz piąty w ciągu jednego wieczoru wyciągała z kibla czyjeś zwłoki. Odkrywała jednak wtedy, że nie jest sama, że stała się członkiem tej społeczności.
Nie znała się na eleganckich ukłonach, ale kobiecy czar nie musiał taki być, aby działał na tych szlachetnych i tych śmierdzących rozkładającym się szczurem. Zmywanie z siebie niewidzialnych śladów Parszywego stawało się zaś jej codziennym rytuałem. Zatapiała się w wannie, by później przez kilka chwil paradować bez tych barmańskich masek. Nie, nie były złe. Bez nich zbyt łatwo mogła dopuścić do siebie rozżaloną, osamotnioną Annie Scott, a przecież ta dawno już spoczywała na dnie Tamizy. Tak jak i tamta różdżka, ostatni symbol słabości, przypieczętowanie pewnej obietnicy złożonej samej sobie i temu, który nieoczekiwanie stał się świadkiem powrotu najgorszego widma przeszłości. Kwestię tę jednak zdecydowanie wyolbrzymiała, aż za wiele starań wkładając w to, z czym zmagała się choćby dzisiaj. Nikt nie mógł uwierzyć, że naprawdę chciała tutaj być, że nie bała się uderzeń napęczniałej prymitywności, że nie straszne jej były te kilometrowe potoki pijaczych lamentów i setki wypełzających spomiędzy czarnych zębów zamówień. Dziś rzadko kto ośmielił się podnieść na nią rękę. Znaczyła coś – po raz pierwszy w życiu.
– Już o tobie wiedzą. Trzymaj się blisko mnie, a połowa porzuci nędzne podchody – rzuciła, puszczając jej oczko. Ostatecznie dopóki rozmawiały, przynajmniej niektórzy prawdopodobnie odpuszczą przedzieranie się do wypatrzonej na horyzoncie syreny, choć pewnie nie przestaną zerkać. Szczególnie ci samotni, porzuceni przez swoją umierającą gdzieś w sztormie świtę. – Po prostu rzadko zagląda tu jakaś ładna dziewczyna, a już tym bardziej sama – powiedziała otwarcie, zapewne nie dzieląc się z nią żadnym trudnym do wychwycenia wytłumaczeniem tego poruszenia. – Są ciebie ciekawi. – Sama zmierzyła ją dość badawczo. Pierś nie wylewała się kusząco, chowała nogi, nie oglądała się za oślinioną zgrają łapserdaków. Przyszła do niej. Zadowolenie na twarzy Phils zakwitło jeszcze wyraźniej. – Wtedy… nie próbują się uśmiechać i czarować, po prostu biorą. Jakbyśmy wszystkie im się należały, jakby byli bezkarni, jakby to miejsc nie było ich drugim domem. Potem przypominają sobie, że nie potrafią nawet ustać na dwóch nogach. Banda idiotów… Prawda, mój morski wilku? – zwróciła się nagle do siedzącego nieopodal typa. Pokiwał czerwoną twarzą i rozpiął dwa guziki kraciastej koszuli, walcząc z duchotą. Spomiędzy kawałków materiału wysypała się burza ciemnych loków. Phils chętnie powróciła spojrzeniem do dziewczyny.  – Jedno i drugie. Jestem częścią tego portu, daję im rum. Dobry i niedobry. Żaden nie chce zasłużyć na ten drugi – wyjaśniła otwarcie. Nie było to żadną tajemnicą. Zgodne życie z barmanem oznaczało obecność w kuflu czegoś więcej niż zeszłorocznych, rozwodnionych zapasów. Poza tym... klientela była prosta i łatwo ulegała ładnej buzi, choć z tym należało bardzo uważać.
– Więc mój brat – mruknęła nieco zamyślona. Co mogło łączyć go z tą kobietą? Zaczynało się robić ciekawie, choć wzmianka o panu Boyle’u zepsuła zabawę. – Żadnego z nich tu nie ma, choć mogą wpaść w każdej chwili. Boyle rzadko kiedy tu zagląda, ale jego żona powinna się zjawić jeszcze dzisiaj. Równa babka. Czy i ona może ci pomóc? – zapytała, mrużąc lekko oczy. Mogła podejrzewać, co Keat kombinował z tym starym sknerą, ale tutaj wiodła prym Dorothea, a jeśli istniały sprawy, o których nie wiedziała ona, to musiało to być coś niewiadomego i dla Philippy. Te tajemnice jej się nie spodobały. Czy Keat na pewno wiedział, co robi? – Biznesy z nią są bardziej ludzkie niż te z Boylem, zaufaj mi – podpowiedziała, dzieląc się świętą prawdą Parszywego Pasażera. Cokolwiek jednak wspomniana trójka kombinowała, Moss czuła, że chce się dowiedzieć. O tak, niech się napije jeszcze.
Szybko przejęła szklankę i wypełniła ją znów obficie. Nie umknął jej ten spadek nastroju. No tak, najpewniej pojawiła się tutaj na marne. – Powiedz mi więcej, a może będę mogła pomóc – zaproponowała, podsuwając jej gin. W tym czasie rozlała też alkohol dwóm przybyłym z drugiego końca sali gościom.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss

Strona 10 z 21 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 15 ... 21  Next

Sala główna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach