Pomieszczenie główne
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pomieszczenie główne
Pierwsze pomieszczenie, do którego trafia się zaraz po przekroczeniu progu budynku. W pierwszym wrażeniu może się ono wydać nieco zagracone, jednakże już po chwili można we wszystkim dostrzec dość osobliwy zamysł kompozycyjny. Przyczyną tego jest wielofunkcyjność pokoju - to tutaj załatwiane są papierkowe formalności, tutaj przyjmowana jest większość gości czy też tutaj ludzie czekają na załatwienie swoich spraw w związku z przybyciem do przytułku.
W oczy rzuca się duża liczba drzwi, prowadzące do dalszej części budynku, po której jednak poruszanie się bez osoby pracującej w przytułku jest z reguły niedozwolone.
W oczy rzuca się duża liczba drzwi, prowadzące do dalszej części budynku, po której jednak poruszanie się bez osoby pracującej w przytułku jest z reguły niedozwolone.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Szybkim krokiem lawirowała pomiędzy pomieszczeniami, robiąc milion rzeczy na raz. Tak naprawdę jednak miała problem ze skupieniem się na swoich zadaniach, toteż ostatecznie zatrzymała się w jednym z pomieszczeń, siadając ze zrezygnowaniem na podłodze. Ostatnie wydarzenia miały bardzo negatywny wpływ na wszystkie aspekty jej życia - czuła się o wiele słabsza, nie miała na nic czasu, jej przytułek stał się miejscem nie do ogarnięcia, a na dodatek nie mogła się skontaktować z kilkoma znajomymi. To wszystko razem skumulowane wprowadziło w jej życie istny chaos, którego do tej pory nie umiała się wyzbyć. Była jednym kłębkiem nerwów i choć siostra proponowała jej eliksir, to ona stanowczo odmawiała, tłumacząc się odpowiedzialnością za przytułek i jego podopiecznych. Zwierzęta również dość źle znosiły ostatnie wahania magii, a szczególnie ta bardziej magiczna część. Najgorszym był fakt, że próby uspokojenia i ogarnięcie tego bałaganu spełzły wielokrotnie na niczym. Grace po raz pierwszy zatęskniła za magią, której obawiała się używać. Jej ostatnia próba skończyła się źle zarówno dla niej, jak i jednego z drzew. Ona zasłabła, zaś roślina nagle zaczęła usychać, by ostatecznie zmienić się w proch. Ten widok przeraził ją wystarczająco mocno, by odłożyć różdżkę do szuflady koło łóżka.
Westchnęła, przeczesując palcami potargane i lekko wilgotne włosy. Po raz pierwszy w swoim życiu pojawiło się zadanie, które zaczynało ją przerastać. Nie miała jednak dość determinacji by prosić kogoś o pomoc - wiedziała, że anomalie wprowadziły zamęt nie tylko w jej życie, toteż pewnie duża ilość ludzi, borykała się z podobnymi problemami.
Wzięła głęboki wdech, chcąc tym samym nabrać ponownie sił na dokończenie dzisiejszych zadań. Niewiele jej już zostało do zrobienia. Ta myśl pokrzepiła ją, toteż po chwili podniosła się z podłogi, otrzepując lekko zniszczone ubrania. Uroki zawodu sprawiały, iż ponad połowa jej szafy, nie nadawała się na oficjalne wyjścia. I chociaż jej siostra uważała, iż pojedyncze dziury w spodniach dodają jej uroku, to ona nie potrafiła jej przytaknąć.
Ruszyła z powrotem w stronę pomieszczenia głównego, z zamiarem zerknięcia w swoją małą rozpiskę zadań. Była na tyle zamyślona, iż z początku nie dostrzegła gościa. Dopiero gdy była już w połowie pokoju, spostrzegła ruch na kanapie. Stanęła jak wryta, wciągając gwałtownie powietrze. Czuła, jak serce zaczyna gwałtownie bić. Zaśmiała się nerwowo, odgarniając włosy za ucho.
- Przepraszam, nie spodziewałam się już dzisiaj nikogo - powiedziała, uśmiechając się niepewnie. - W czym mogę panu służyć?
Spojrzała na mężczyznę, próbując uspokoić wciąż bijące szybko serce.
Westchnęła, przeczesując palcami potargane i lekko wilgotne włosy. Po raz pierwszy w swoim życiu pojawiło się zadanie, które zaczynało ją przerastać. Nie miała jednak dość determinacji by prosić kogoś o pomoc - wiedziała, że anomalie wprowadziły zamęt nie tylko w jej życie, toteż pewnie duża ilość ludzi, borykała się z podobnymi problemami.
Wzięła głęboki wdech, chcąc tym samym nabrać ponownie sił na dokończenie dzisiejszych zadań. Niewiele jej już zostało do zrobienia. Ta myśl pokrzepiła ją, toteż po chwili podniosła się z podłogi, otrzepując lekko zniszczone ubrania. Uroki zawodu sprawiały, iż ponad połowa jej szafy, nie nadawała się na oficjalne wyjścia. I chociaż jej siostra uważała, iż pojedyncze dziury w spodniach dodają jej uroku, to ona nie potrafiła jej przytaknąć.
Ruszyła z powrotem w stronę pomieszczenia głównego, z zamiarem zerknięcia w swoją małą rozpiskę zadań. Była na tyle zamyślona, iż z początku nie dostrzegła gościa. Dopiero gdy była już w połowie pokoju, spostrzegła ruch na kanapie. Stanęła jak wryta, wciągając gwałtownie powietrze. Czuła, jak serce zaczyna gwałtownie bić. Zaśmiała się nerwowo, odgarniając włosy za ucho.
- Przepraszam, nie spodziewałam się już dzisiaj nikogo - powiedziała, uśmiechając się niepewnie. - W czym mogę panu służyć?
Spojrzała na mężczyznę, próbując uspokoić wciąż bijące szybko serce.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słońce już skryło się za horyzontem, zanim osiągnął swój cel. Była to dziwaczna wyprawa w głąb lądu, jednak również w pewien sposób przypominająca mu o tym, że nie dane było mu życie z dala od brzegu. Nie czuł wiatru we włosach, który miałby pewien słonawy posmak; podłoże nie ruszało się w rytm fal, a drewniane słupy nie były masztami, a zwykłymi, dziko rosnącymi drzewami. Brakowało mu również zapachów śmierdzących doków w dzielnicy portowej tak różnych dla innych części świata, a jednak w jakimś kontekście podobnych. Uwielbiał to hałaśliwe, nigdy nie gasnące życie panujące nad brzegami i wijące się między magazynami z towarem oraz statkami. Czuł się wtedy jak w domu, chociaż od dłuższego czasu brakowało mu drugiej, najważniejszej rzeczy w życiu. Teraz jednak niespieszno było mu do ponownego spotkania. Zamierzał dobrze rozejrzeć się po mieści i zobaczyć jak wiele zmieniło się podczas jego nieobecności. Jak wiele już przegniło dróg, miejsc, ciasnych portowych alejek, gdzie na każdym rogu ktoś dymał jakąś panienkę za trzy knuty. Uwielbiał tę twarz portu. Nieposkromiony, zawszony, dziki i chaotyczny. Nie idący na ustępstwa z byle kim, chociaż zmienność mogłaby bywać niebezpieczna, gdyby nie posiadała wolności. Mieszkające tam szuje jednak znały jej smak i nie zamierzały się nikomu poddawać. Nowy Minister Magii z nowymi dekretami mógł pocałować ich w tyłek, gdyby pojawił się w okolicy. Nic by nie zmienił, nic by nie wprowadził. Nielegalne walki wciąż by się odbywały nawet gdyby pozamykał bukmacherów, podobnie jak handel nielegalnym alkoholem i innymi używkami, który kwitł w najlepsze. Wystarczyło wejść do pierwszego lepszego syfiastego pubu i spytać. Nowe gęby były witane zawsze ze zwyczajową wrogością, którą zwano jako uprzywilejowanie godne prawdziwych żeglarzy. Wszędzie wyglądało to dokładnie tak samo. Spotykało się dziwki, kapitanów, rzemieślników, piratów, opiumistów, dilerów. Wszystko można było znaleźć dokładnie pod samym nosem władzy londyńskiej, lecz zbyt się bali, by wejść tam siłą. Słyszał, że jakiś czas temu uchwycono walczących pięściarzy, jednak wyszli po kilku dniach na wolność, nie płacąc nawet grzywny. Jak bardzo słaba była Wielka Brytania, która nie potrafiła zapanować nad swoimi obywatelami. Nie podlegali prawu lecz tworzyli je sami w wykreowanym przez nich świecie. Czy walił się świat dokoła, czy wybierano nowego króla - trwali w tym samym burdelu co zawsze.
Nie zgasił zapalonego przed wejściem papierosa i nie zamierzał tego robić również w środku. Zapewne uśmiałby się niezmiernie, gdyby usłyszał znajome nazwisko w ustach zupełnie nieznajomej sobie kobiety. Bez pośpiechu też przejechał spojrzeniem po jej sylwetce. Jakby oceniał towar, który zamierzał sprzedać lub przewieźć statkiem. Na pewno zauważyła to jak wędrował po niej wzrokiem spod lekko pochylonej głowy. Niewątpliwie była jedną z piękniejszych Angielek, które spotkał od powrotu do ojczyzny. Zdecydowanie.
- Przyszedłem po kota - odparł jedynie, wstając ze swojego miejsca i stając przed młodą kobietą. Zdecydowanie bliżej niż wypadało, ale jego nie obowiązywały żadne zasady. Po prostu lubił robić na co miał ochotę. A właśnie teraz chciał poprzebywać w niecodziennym dlań towarzystwie.
Nie zgasił zapalonego przed wejściem papierosa i nie zamierzał tego robić również w środku. Zapewne uśmiałby się niezmiernie, gdyby usłyszał znajome nazwisko w ustach zupełnie nieznajomej sobie kobiety. Bez pośpiechu też przejechał spojrzeniem po jej sylwetce. Jakby oceniał towar, który zamierzał sprzedać lub przewieźć statkiem. Na pewno zauważyła to jak wędrował po niej wzrokiem spod lekko pochylonej głowy. Niewątpliwie była jedną z piękniejszych Angielek, które spotkał od powrotu do ojczyzny. Zdecydowanie.
- Przyszedłem po kota - odparł jedynie, wstając ze swojego miejsca i stając przed młodą kobietą. Zdecydowanie bliżej niż wypadało, ale jego nie obowiązywały żadne zasady. Po prostu lubił robić na co miał ochotę. A właśnie teraz chciał poprzebywać w niecodziennym dlań towarzystwie.
Jeszcze w drodze do pomieszczenia głównego dostrzegła, iż za oknem panował charakterystyczny wieczorny półmrok. Kompletnie straciła poczucie czasu i choć kiedyś za tym przepadała, to mając pełne ręce roboty przeklinała to w myślach żałując, iż nie jest jej dane posiadać zmieniacza czasu. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na otaczający przytułek las, wsłuchanie się w jego odgłosy i poczucie zapachu drzew, by wszystkie złe emocje odeszły. Natura wpływała na nią kojąco, pozwalała zachować optymizm i pozwalała budzić się każdego dnia z nowymi pokładami energii oraz gotowością do działania. Nie mogła wybrać sobie lepszego miejsca do zamieszkania. Budynek kosztował ją wiele pracy i czasu, lecz to się opłacało. Była dumna ze swojego dokonania i każdego dnia jeden rzut oka na którykolwiek pokój przypominał jej o tym. Wierzyła, iż babcia również byłaby dumna, a ta myśl jeszcze bardziej ją pokrzepiała. To było życie, jakiego pragnęła i miała nadzieję, iż będzie jej dane prowadzić przytułek do końca życia.
W pierwszej chwili nie kryła się ze swoim zaskoczeniem, które odczuwała po dostrzeżeniu mężczyzny. Nie spodziewała się mieć dzisiaj żadnych gości ani tym bardziej osób chętnych na zaadoptowanie zwierzaka. Szybko jednak pozwoliła odejść początkowemu zdziwieniu, choć - z niewiadomych dla siebie względów - po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Aura mężczyzny nie pozwalała na zachowanie pogody ducha, a na czujność. Nie podobało się jej jego spojrzenie oraz nagła bliskość. Niemal automatycznie zrobiła kilka kroków do tyłu, chcąc zachować pewną odległość. Jednocześnie pożałowała, iż poprosiła Aspena o przesunięcie spotkania, które miało się dzisiaj odbyć. I choć nie mieli wielkich planów, to wolała wybrać moment, w którym będzie mogła się skupić na nim bez martwienia się o zwierzęta.
- O takiej godzinie? Musi pan przyznać, że to trochę nieodpowiednia pora - powiedziała, krzyżując ręce na piersiach. Próbowała nie brzmieć niemiło, chcąc pomimo wszelkich obaw zachować zdrowy rozsądek i zachowywać się miło. - Ale skoro już pan jest, to naturalnie może się pan rozejrzeć. Akurat kotów oraz kugucharów tutaj nie brakuje.
Mówiła szczerze - zwierzęta te bowiem stanowiły dość znaczącą część jej wychowanków i przy tym były jednymi z najmniej wymagających. Koty zawsze były samowystarczalne, podobnie jak ich magiczne odpowiedniki. Najczęściej potrzebowały kontaktu z człowiekiem, by zapewnić sobie upragnione pieszczoty oraz jedzenie inne niż polne myszy.
W pierwszej chwili nie kryła się ze swoim zaskoczeniem, które odczuwała po dostrzeżeniu mężczyzny. Nie spodziewała się mieć dzisiaj żadnych gości ani tym bardziej osób chętnych na zaadoptowanie zwierzaka. Szybko jednak pozwoliła odejść początkowemu zdziwieniu, choć - z niewiadomych dla siebie względów - po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Aura mężczyzny nie pozwalała na zachowanie pogody ducha, a na czujność. Nie podobało się jej jego spojrzenie oraz nagła bliskość. Niemal automatycznie zrobiła kilka kroków do tyłu, chcąc zachować pewną odległość. Jednocześnie pożałowała, iż poprosiła Aspena o przesunięcie spotkania, które miało się dzisiaj odbyć. I choć nie mieli wielkich planów, to wolała wybrać moment, w którym będzie mogła się skupić na nim bez martwienia się o zwierzęta.
- O takiej godzinie? Musi pan przyznać, że to trochę nieodpowiednia pora - powiedziała, krzyżując ręce na piersiach. Próbowała nie brzmieć niemiło, chcąc pomimo wszelkich obaw zachować zdrowy rozsądek i zachowywać się miło. - Ale skoro już pan jest, to naturalnie może się pan rozejrzeć. Akurat kotów oraz kugucharów tutaj nie brakuje.
Mówiła szczerze - zwierzęta te bowiem stanowiły dość znaczącą część jej wychowanków i przy tym były jednymi z najmniej wymagających. Koty zawsze były samowystarczalne, podobnie jak ich magiczne odpowiedniki. Najczęściej potrzebowały kontaktu z człowiekiem, by zapewnić sobie upragnione pieszczoty oraz jedzenie inne niż polne myszy.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dla każdego, kto go znał, powrót Calhouna był jak wyjście potwora spod łóżka. Niektórzy już poznali go na tyle, by wiedzieć, że lepiej nie wchodzić mu w drogę, jednak to nie czyny, aż tak bardzo świadczyły o zdaniu na jego temat. Na razie jeszcze nie zabił nikogo publicznie, nie odrąbał mu głowy w barze czy nie zawiesił krwawego orła na grotmaszcie. Anglia nie była Północą i rządziła się swoimi prawami, chociaż zdecydowanie zaczynała się zmieniać. Czy na lepsze, czy na gorsze - nie jemu było oceniać. I tak uważał ją za centrum zgnilizny, która trawiła każdego z mieszkańców w większym lub mniejszym stopniu. I wcale nie chodziło o chaos, którego pragnął. Wręcz przeciwnie. Każde miasto było podobne, ale Londyn był najgorszym. Zamkniętym w swoim przeświadczeniu o wyższości nad resztą świata powinien spłonąć. Goyle zawsze ubolewał nad tym, że nie mógł zobaczyć trawiącego ulic miasta ognia przez trzy dni bez przerwy. Wielki pożar Londynu trwał bowiem trzy doby we wrześniu tysiąc sześćset sześćdziesiątym szósty. Żywioł zniszczył teren równy dwóm trzecim powierzchni miasta. Cudowne to musiały być dni, podczas których nikt nie mógł zapanować nad rozprzestrzeniającymi się iskrami skaczącymi z łatwością z dachu na dach. Biegły wciąż naprzód, chcąc pochłonąć wszystko na swej drodze. Zarówno ogień jak i woda woda oczyszczały. Czy dlatego tak łatwo było mu dostrzec czające się piękno w obu siłach natury? Połączenie ich było niemożliwością, lecz nie przeszkadzało mu to. Jednak to głównie z morskimi falami połączył swoje życie, nie zaś z ogniem. Woda nigdy nie zawodziła swoich dzieci i dawała im siebie bez żadnych konsekwencji. W końcu gdy zabijało się człowieka, wypływała z niego nie tylko krew, lecz również i woda. Nic więcej, nic mniej. Płynęła w nim i w tej kobiecie naprzeciwko, w którą wciąż się wpatrywał. Na jego twarzy pojawił się złowróżbny uśmiech, gdy usłyszał jej słowa. Nie miały zapewne mieć w sobie takiej hardości, lecz nie przeszkadzało mu to. Tak naprawdę ciężko było zbić go z tropu, o ile było to w ogóle możliwe.
- Nieodpowiednia? - powtórzył za nią, po czym udał, że się zamyśla. Nie trwało to jednak długo, bo Calhoun znów zmniejszył dzielącą go od kobiety odległość. Nie zamierzał jej ganiać. Po prostu lubił być tym, który narzucał zasady i chociaż znajdował się daleko od portu, nie był na swoim pokładzie, jego nieuległość była wyczuwalna aż za dobrze. Wydawało się, że zwierzęta znajdujące się na tyle również to wyczuły, gdy usłyszał poruszenie. A może jego towarzyszka z wyboru nie była sama? Nieodpowiednia pora, przemknęło mu przez myśl. - Świetnie - mruknął, przenosząc na nią spojrzenie, po czym dość szybko wyciągnął dłoń w jej kierunku i złapał za gardło. - Użyłaś niewłaściwych słów - dodał, opierając ją plecami o jeden z drewnianych słupów i lekko unosząc w górę. Czuł jej ciężar, ale nie stanowiło to dla niego aż takiego problemu. Nie dla kogoś kto spędził ostatnie lata, walcząc z siłą nieposkromionego żywiołu i jeszcze chodził po świecie. Orała paznokciami jego dłoń, która zaciskała się na jej gardle, ale nie odpuszczał. Sam nie wiedział czy był to odruch, czy może zwyczajnie mu się nudziło tego wieczora - pech chciał, że to właśnie ów kobieta trafiła na niego i nie miała wyjść z tego starcia cało. Zupełnie jak wtedy na pokładzie, gdy roztrzaskał bomem czaszkę tego przydupasa Cadana. Czy musiał mieć powód, żeby coś takiego zrobić? W pewnym momencie jego spojrzenie trafiło na tabliczkę z imieniem i nazwiskiem prowadzącej przytułek, którą dostrzegł na ścianie ponad ramieniem szamoczącej się brunetki. Ironia losu sprawiła, że wewnętrzny śmiech opanował Cala i nie chciał odpuścić. - Wilkes - przeczytał, a pewna zachcianka pojawiła się w jego umyśle szybciej niż mógłby powiedzieć morze. Uśmiechnął się szerzej, a jego dłoń rozluźniła się, wypuszczając kobiecą szyję z uścisku i pozwalając, by opadła na kolana na podłogę. - Chyba mogę to pożyczyć? - rzucił. omijając kaszlącą kobietę i kierując się do stołu, na którym leżała różdżka. Nie sięgnął jednak po nią, a po książkę opisującą morskie stworzenia. - Uwielbiam dobrą lekturę - odparł lekko, wkładając sobie zdobycz do kieszeni. Przechodził jeszcze od ściany do ściany, zamykając szczelnie okna i wzmacniając zaklęciami. Dopiero gdy skończył, stanął nad dziewczyną i przez chwilę się w nią wpatrywał z przekrzywioną głową. Może gdyby chodził do Hogwartu, pamiętałby tę ładną buzię. Na rodzinnych spędach też jej raczej nie było. Podciągnął nosem i ukucnął tuż przed nią. - Dam ci dobrą radę, Gracie. Jesteś chujową gospodynią - odparł, wzruszając ramionami. Mówił szczerym tonem, zupełnie jakby zależało mu na tym, by się przejęła. Gdy nie patrzyła na niego, sięgnął dłonią po jej podbródek. - Ogarnij ten burdel - mruknął, klepiąc ją po policzku i całując w czoło nim wstał ponownie.
- Nieodpowiednia? - powtórzył za nią, po czym udał, że się zamyśla. Nie trwało to jednak długo, bo Calhoun znów zmniejszył dzielącą go od kobiety odległość. Nie zamierzał jej ganiać. Po prostu lubił być tym, który narzucał zasady i chociaż znajdował się daleko od portu, nie był na swoim pokładzie, jego nieuległość była wyczuwalna aż za dobrze. Wydawało się, że zwierzęta znajdujące się na tyle również to wyczuły, gdy usłyszał poruszenie. A może jego towarzyszka z wyboru nie była sama? Nieodpowiednia pora, przemknęło mu przez myśl. - Świetnie - mruknął, przenosząc na nią spojrzenie, po czym dość szybko wyciągnął dłoń w jej kierunku i złapał za gardło. - Użyłaś niewłaściwych słów - dodał, opierając ją plecami o jeden z drewnianych słupów i lekko unosząc w górę. Czuł jej ciężar, ale nie stanowiło to dla niego aż takiego problemu. Nie dla kogoś kto spędził ostatnie lata, walcząc z siłą nieposkromionego żywiołu i jeszcze chodził po świecie. Orała paznokciami jego dłoń, która zaciskała się na jej gardle, ale nie odpuszczał. Sam nie wiedział czy był to odruch, czy może zwyczajnie mu się nudziło tego wieczora - pech chciał, że to właśnie ów kobieta trafiła na niego i nie miała wyjść z tego starcia cało. Zupełnie jak wtedy na pokładzie, gdy roztrzaskał bomem czaszkę tego przydupasa Cadana. Czy musiał mieć powód, żeby coś takiego zrobić? W pewnym momencie jego spojrzenie trafiło na tabliczkę z imieniem i nazwiskiem prowadzącej przytułek, którą dostrzegł na ścianie ponad ramieniem szamoczącej się brunetki. Ironia losu sprawiła, że wewnętrzny śmiech opanował Cala i nie chciał odpuścić. - Wilkes - przeczytał, a pewna zachcianka pojawiła się w jego umyśle szybciej niż mógłby powiedzieć morze. Uśmiechnął się szerzej, a jego dłoń rozluźniła się, wypuszczając kobiecą szyję z uścisku i pozwalając, by opadła na kolana na podłogę. - Chyba mogę to pożyczyć? - rzucił. omijając kaszlącą kobietę i kierując się do stołu, na którym leżała różdżka. Nie sięgnął jednak po nią, a po książkę opisującą morskie stworzenia. - Uwielbiam dobrą lekturę - odparł lekko, wkładając sobie zdobycz do kieszeni. Przechodził jeszcze od ściany do ściany, zamykając szczelnie okna i wzmacniając zaklęciami. Dopiero gdy skończył, stanął nad dziewczyną i przez chwilę się w nią wpatrywał z przekrzywioną głową. Może gdyby chodził do Hogwartu, pamiętałby tę ładną buzię. Na rodzinnych spędach też jej raczej nie było. Podciągnął nosem i ukucnął tuż przed nią. - Dam ci dobrą radę, Gracie. Jesteś chujową gospodynią - odparł, wzruszając ramionami. Mówił szczerym tonem, zupełnie jakby zależało mu na tym, by się przejęła. Gdy nie patrzyła na niego, sięgnął dłonią po jej podbródek. - Ogarnij ten burdel - mruknął, klepiąc ją po policzku i całując w czoło nim wstał ponownie.
Obudził się, a gdy wygrzebywał się z mglistych zakamarków snu, już wiedział, że coś było nie tak. Już taką miał nieomylną intuicję; czuł w kościach, iż coś się miało wydarzyć. Ale niespecjalnie się tym przejmował. Otworzył ślepia z ociąganiem, rzucając obruszone spojrzenia na boki - któż śmiał hałasować, kiedy on zażywał odpoczynku? Niestety jego nieme skargi prześlizgnęły się po kątach pokoju, ponieważ to nie tu znajdował się winowajca. A niech to. Do jego uszu dobiegały kolejne skrawki głosów, jeden z nich bardziej znajomy, więc chcąc nie chcąc musiał się podnieść. Wyciągnął łapki przed siebie, wyginając grzbiet w kształt łuku, by jeszcze ziewnąć na pożegnanie stercie ubrań, w której zwykł przysypiać, po czym z wielką gracją zeskoczył na podłogę. Wokół było ciemno. Przegapił porę, o której udawało mu się wykraść na zewnątrz i zapowiadało się na to, że będzie musiał poszukać innych rozrywek. Jak tylko zbada powód całego zamieszania może złoży wizytę temu wróbelkowi, na którego od kilku dni miał oko albo pokłóci się z nowym kotem, wciąż zamkniętym w srebrnej klatce, bo kto inny mu pokaże, kto tu rządzi. Jego wąsiki zadrgały, gdy próbował rozszyfrować mieszankę nieznanych mu zapachów; atmosfera wydała mu się poprzetykana napięciem. Bez zwłoki przysunął się do progu, stąpając miękko i bez żadnego dźwięku. Ciekawość wychyliła się pierwsza i to ona wyłapała dwie ludzkie sylwetki, z których jedna z nich była wyraźnie dominująca. Mężczyzna krążył nad kobietą, bawiąc się nią jak z myszką. Z jego strony dochodziła słonawa woń, którą szybko skojarzył z rybami, jakie zdarzało mu się podkradać z targu w mieście, zanim ta przedstawicielka ludzi zdecydowała się przenieść go tutaj. Postawił uszy, odpuszczając sobie zdenerwowanie i przenosząc się na fale dociekliwości. Czy chciał ją zjeść? Czy była ofiarą? Wysunął się z cienia i przysiadł w drzwiach, lustrując w pełnym opanowaniu scenę przed sobą. Owinął przednie łapy puchatym ogonem, pozostając nadal w trybie czujności. Mgiełka letargu dawno odpłynęła z jego zmysłów, pozostawiając na ich miejsce ostrą świadomość; był myśliwym, potrafił rozpoznać polowanie.
I show not your face but your heart's desire
Czy było coś bardziej poetyckiego niż śmierć ładnej kobiety? Cal miał w dupie poezję podobnie traktował też wszystko, co miało się dziać z właścicielką przytułku dla zwierząt. Nabrał ochoty, by zmieść to miejsce z powierzchni ziemi i wszystkie ślady, które mogły mówić o tym, że cokolwiek tu kiedyś się znajdowało. W tym również i znajdującą się w środku kobietę razem z jej podopiecznymi. Część na pewno miała zbiec, ale Goyle miał zbyt dużą ochotę na ujrzenie płomieni. Zbyt długo pozostawał na lądzie, zbyt dawno nie był w krainach, gdzie taka kara była na porządku dziennym. Zbyt długo nie było żadnego buntu do wyplenienia ani ciał do starcia na proch. Ona natrafiła się przypadkiem. Do tego to nazwisko rozbroiło go w sposób, którego się nie spodziewał. Na moment podarował jej niezwykle czuły, niemal opiekuńczy gest, który mógłby rozbudzić w kimś nadzieję na polepszenie swojego losu. Nic takiego jednak nie miało się wydarzyć. Calhoun zbyt dobrze się bawił, a jego żądza krwi lub właściwie poczucia buchającego od płomieni gorąca wzrosła. Anglia zawsze tak na niego wpływała - jego dom. Jeśli ktokolwiek kto go znał, wiedział, że dla ten kraj nic dla mężczyzny nic nie znaczył. Podobnie jak jego mieszkańcy. Nie obchodziły go zasady. Gdyby robił sobie z nich cokolwiek, nigdy nie zostałby kapitanem i nie dotarłby do miejsca, w którym był teraz. Nie zabijałby dla zwykłego kaprysu czy zobaczenia jak daleko potrafiła sięgać granica bezkarności. Im dalej zachodził tym odkrywał, że ludzkie życie nie miało żadnej wartości. Liczyły się jedynie przyjemności i wyciskanie ze świata jak najwięcej, a on to robił. Z łatwością na jaką nie pokusiliby się jego bracia, którzy spędzili każdy swój dzień pod panowaniem ojca. Podobnie jak ich siostra. Dziecko zapatrzone w oszusta i manipulanta, który nigdy nie obdarzył jej żadnym uczuciem. Była po prostu dobrym interesem. Wszyscy żyli w pierdolonej iluzji i tylko on dostrzegał groteskowość całego przedstawienia; całej maskarady noszącej nazwę rodziny Goyle. Nic więc dziwnego, że uciekł, gdy tylko miał okazję. A teraz stał tutaj. W brudach. W smrodzie strachu. W nadchodzącym odorze palącego się ciała. Gdy zobaczył, że kobieta chciała wstać lub koślawo się podnosić, by sięgnąć po wciąż tkwiącą w tym samym miejscu różdżkę, przeszedł nad nią, by stanąć dokładnie za jej plecami i zakleszczyć jednym ramieniem jej ręce, a drugą dłonią powędrował do jej szyi. Przez chwilę napawał się jej zapachem, by koniec końców zacisnąć palce, zabierając jej możliwość otwarcia ust i oddychania przez nos. Wciąż miała dużo siły, ale nawet zdychający, ranny pies odnajdował w sobie te pokłady. Szarpanina nie trwała długo. Puścił ją, ale tylko na moment. Zaraz złapał ją za włosy i bez większego trudu uderzył jej głową o kant blatu, za którym jeszcze niecałe piętnaście minut temu stała. Teraz zasady gry się zmieniły. Cal obserwował jeszcze przez moment nieruchome ciało wciąż żyjącej czarownicy, której krew przyozdobiła kawałek podłogi. W sumie to już zabawa się skończyła. Goyle przeszedł w stronę wyjścia, pozwalając, by parę zwierząt pierzchło między jego nogami wprost między drzewa, by tam już pozostać. Zbyt zlęknione, zbyt pobudzone zapachem krwi, zbyt naelektryzowane krzykami. Cal bez pośpiechu zaczął zamykać drzwi i z łatwością podpalił wnętrze budynku nim na dobre odgrodził je od świata zewnętrznego świata. Teraz wystarczyło popatrzeć na wolno wzniecający się ogień i snujący dym, który miał zabić wszystko co tam tkwiło. Nie odszedł daleko, a jedynie kilka metrów, by wyciągnąć papierosa, którego nikłe światełko rozświetliło jego twarz.
Powinnaś zamykać drzwi. Duży, zły wilk nadchodził.
Powinnaś zamykać drzwi. Duży, zły wilk nadchodził.
Wszystkie obiekty wypełniające ciasno pokój spoglądały na nieproszonego gościa z niemym wyrzutem - podniszczona kanapa, której jednak nie wolno mu było drapać; oparte o ściany szafki, za którymi było zbyt ciasno, by mógł się przecisnąć; świeczniki i inne graty nad kominkiem, które stawały mu na drodze, gdy robił obchód pomieszczenia. Dźwięki szarpaniny odbijały się od nierówności mebli, krążąc wokół aż w końcu miały przygasnąć w ostateczności końca. Wczepił się doskonale w sam środek upiornej sceny, jedyny świadek pośród wystawy przedmiotów, które miał strawić ogień. W tym momencie pozostawał równie nieruchomy co one, chłonąc spektakl z wyrachowanym zainteresowaniem. Życie wymagało od niego wyczulenia na zachowania innych istot i zwykle bezbłędnie odczytywał emocje uwypuklone w gestach czy przelewane w tonie wydawanych przez nie odgłosów. Gdy ostatni raz miał przed sobą sylwetkę kobiety, była zupełnie spokojna, rozkosznie nieświadoma nadchodzącego losu. Wyciągała w jego stronę dłonie, by go pochwycić - na próżno. Podobnie i teraz wykonywała rozpaczliwe tchnienia, aż nawet złapanie powietrza było ponad jej siły. Ręce, które z czułością ścierały kurze, zamiatały podłogi, podrzucały smakołyki do miseczek podopiecznych nie miały już nigdy wykonać podobnego zadania. Nie musiał zbliżać się do pary ludzi, by stwierdzić, że choć może w ofierze tli się jeszcze życie, to przegrała walkę.
Jego nos poruszał się miarowo, ciągnąc za sobą szeregi jasnych wąsików; atmosfera nadal pozostawała napięta, a strach wniknął w zmysły zwierząt, które nie potrafiły zrozumieć co się zmieniło. On wiedział, że kurtyna opadła i nie było tu dla nich miejsca. Przeciągnął się pospiesznie, przygotowując włókna swoich mięśni do podróży. Bez trudu wdrapał się na niski blat, przeskoczył pod oparciu fotela, omal nie zrzucił doniczki z parapetu i po chwili znalazł się na zewnątrz. Ciemność wmieszała się w jego srebrne futro, nadając mu charakter cienia. Niezauważony przez ogarnięte pragnieniem ucieczki stworzenia, przyczaił się nieopodal z początku licząc na jakąś łatwą przekąskę - był oportunistą, na cóż miał czekać? - lecz skrzypnięcie drzwi i urywane wycie dobiegające z budynku na powrót zwróciły jego uwagę ku przytułkowi. Dym drażnił jego ślepia, a płomienie groźnie oświetlały okolicę, skupiając się głownie na sylwetce prowodyra całego zamieszania. W tym nienaturalnym świetle przypominał dumnego drapieżnika. Opary owiewały jego twarz, zlewając rysy w jedno i pozostawiając jedynie błysk w jego oczach. Kot podjął decyzję.
Niespiesznie przemknął przez wysoką trawę, zbliżając się do obrazu chaosu i zniszczenia. Nie przeraziło go to. Wręcz przeciwnie. Odczuwał coś na podobieństwo respektu i chciał cząstkę tego zdarzenia przejąc na siebie. Nie minęło długo, a oparł przednie łapki na dużym bucie i otarł się o obcą-nieobcą nogawkę. Tu jestem. W niemrawej gotowości, w cichej zachęcie zaczął mruczeć - pogłos tonął w skowycie rozpadającego się domku, ale w każdym końcu można było odnaleźć też początek.
Jego nos poruszał się miarowo, ciągnąc za sobą szeregi jasnych wąsików; atmosfera nadal pozostawała napięta, a strach wniknął w zmysły zwierząt, które nie potrafiły zrozumieć co się zmieniło. On wiedział, że kurtyna opadła i nie było tu dla nich miejsca. Przeciągnął się pospiesznie, przygotowując włókna swoich mięśni do podróży. Bez trudu wdrapał się na niski blat, przeskoczył pod oparciu fotela, omal nie zrzucił doniczki z parapetu i po chwili znalazł się na zewnątrz. Ciemność wmieszała się w jego srebrne futro, nadając mu charakter cienia. Niezauważony przez ogarnięte pragnieniem ucieczki stworzenia, przyczaił się nieopodal z początku licząc na jakąś łatwą przekąskę - był oportunistą, na cóż miał czekać? - lecz skrzypnięcie drzwi i urywane wycie dobiegające z budynku na powrót zwróciły jego uwagę ku przytułkowi. Dym drażnił jego ślepia, a płomienie groźnie oświetlały okolicę, skupiając się głownie na sylwetce prowodyra całego zamieszania. W tym nienaturalnym świetle przypominał dumnego drapieżnika. Opary owiewały jego twarz, zlewając rysy w jedno i pozostawiając jedynie błysk w jego oczach. Kot podjął decyzję.
Niespiesznie przemknął przez wysoką trawę, zbliżając się do obrazu chaosu i zniszczenia. Nie przeraziło go to. Wręcz przeciwnie. Odczuwał coś na podobieństwo respektu i chciał cząstkę tego zdarzenia przejąc na siebie. Nie minęło długo, a oparł przednie łapki na dużym bucie i otarł się o obcą-nieobcą nogawkę. Tu jestem. W niemrawej gotowości, w cichej zachęcie zaczął mruczeć - pogłos tonął w skowycie rozpadającego się domku, ale w każdym końcu można było odnaleźć też początek.
I show not your face but your heart's desire
Ogień na końcu papierosa zatlił się, oświetlając na moment usta mężczyzny, który odetchnął, wsysając powietrze do płuc, a wraz z nim gęsty dym. Poczuł ostry posmak na języku i mimo że tak go lubił, podarował sobie charakterystyczne uniesienie kącików w krzywym uśmiechu satysfakcji. Dzisiejszej nocy to nie małe tlenie się skręta miało go wprowadzić w dobry nastrój, nie gorąc kobiecego ciała tak blisko jego własnego, nie chlust lodowatej wody na policzkach. Łuna dochodziła skądś indziej. Od kogoś innego. Póki co ledwo widoczna, ale już niedługo płomienie miały pożreć wszystko do cna, a jedynie czarny ślad i resztki drewna miały świadczyć o tym, że cokolwiek tu kiedyś stało. Przemijanie... Dom... Ludzie byli naiwni i głupio sentymentalni, że związywali się z jednym miejscem, podczas gdy świat wzywał. Zbyt bojaźliwi, by wyjrzeć za próg drzwi. Zbyt ograniczeni. Teraz prochy panny Wilkes miał ponieść wiatr i zanieść tam, gdzie jej stopa nie postała. Zafundował jej błyskawiczną wycieczkę krajoznawczą. Ta myśl niezwykle rozbawiła Cala, a po chwili dało się usłyszeć jego szczery śmiech, który niósł się przez kawałek lasu, by zlać się wraz z pstrykaniem tańca ognia trawiącego coraz mocniej hulającego w najlepsze i pożerającego przytułek dla magicznych zwierząt. Możliwe że słychać tam było również i coś jeszcze. Zagubiony między dymem i ciepłem krzyk. Wkrótce miał się tam unieść również zapach palonego ciała i sierści, bo w środku kotłowało się wiele stworzeń, które pragnęły wydostać się na zewnątrz i uciec jak najszybciej od niebezpieczeństwa. Ich kwiki tworzyły symfonię, które przypominały równocześnie wrzasku tych, których zabijano na statkach. W niektórych przypadkach można było się nie zorientować czy miało się do czynienia z człowiekiem, czy ze zwierzęciem. Czy to ludzie wracali do swoich pierwotnych instynktów, czy to może zwierzęta nabierały ludzkiego wymiaru? Cal musiał przyznać, że jego stos na Sankthans zapłonął nieco za wcześnie, ale Anglia musiała przygotować się na płonące kopce prędzej czy później. Z tego co słyszał już nie działo się najlepiej według szmatławców i postronnych czarodziejów lubujących się we wpieprzaniu pyska wszędzie gdzie nie powinni. Jeśli miał dodać od siebie kolejną rzecz, nad którą mieli się głowić, robił to z przyjemnością. Brakowało mu rozrywek, których oczekiwał po matczyny porcie. Ten mu ich nie zapewnił, więc znajdował je sobie sam. Nawet nie zauważył, gdy jedno ze zwierząt, które wydostały się w przytułku, nie uciekało. Wręcz przeciwnie. Kot wyglądał na zaintrygowanego, nieco znudzonego czekaniem na odpowiedniego człowieka. Zabiegał teraz o względy tego, który o mało go nie zabił, a to mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Calhoun schylił się i wziął zwierzę na ręce, by wspólnie już oglądali płonący zwierzyniec. Wyprawa okazała się owocna i gorąca. - Ingen røyk uten ild - mruknął pod nosem, zaciągając się papierosem. A zabawa dopiero się rozkręcała.
[*]Gracie
|zt
[*]Gracie
|zt
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pomieszczenie główne
Szybka odpowiedź