Ogma Prendergast
Nazwisko matki: Bagshot
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Wiedźmia Straż
Wzrost: 181cm
Waga: 82kg
Kolor włosów: Jasny brąz
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Paskudnie zabliźniona rana, zajmująca niemal połowę pleców - sięgająca od ich dolnych partii, po kark i część szyi; pod odpowiednim kątem widoczna zza kołnierza. Stosunkowo wysoki.
Cedrowa | 13" | Włókienko z pachwiny nietoperza | Dość sztywna
Gryffindor
Niedźwiedź
Rodziców i Wróbelka; za nimi zakapturzona postać, śladem węża zrzucająca skórę.
Cynamon i tania whisky.
Widok dość osobliwy; ujęcie Ogmy, siedzącego między marmurowymi nagrobkami przyjaciół – szczególnie tych, którym niedane było doświadczyć godnego pochówku. Obrazek spokojny, harmonijny, wręcz ciepły.
Z nosem w książkach i drobnym hazardem w tle.
Z miotłami na bakier.
Naziemna rywalizacja; pojedynki, karty, szachy.
Blues | Rock'n'Roll
Chrisa Evansa
Prolog
- Mogłabyś powtórzyć? Chyba się przesłyszałem – rozbiegane spojrzenie niemal odbijało się od ścian niewielkiej izdebki, a w całej tej zawierusze zakręcenie w herbacie różdżką, zamiast łyżeczki, zdawało się nad wyraz naturalne, wręcz właściwe.
- Oh, przecież nie będę ukrywać, że prędzej czy później ktoś powinien zająć twoje stanowisko – jej źrenice niemal zanikły na przestworze tęczówek, kiedy zwróciła swoją pulchną, acz niezwykle delikatną i, najzwyczajniej w świecie ładną, twarzyczkę w stronę migoczącego kominka – Musisz przyznać, że jestem na nie idealną kandydatką – wyszczebiotała jak ta niepozorna ptaszyna, przesuwając palcem po blacie drewnianego stołu.
- Za bardzo wybiegasz w przyszłość, Wróbelku – westchnął, z jednej strony zachowując zdrowy, być może nieco ojcowski dystans, z drugiej; w odbiciu jego oczu widać było sentyment do dziewczęcego żywiołu, buchającego właśnie z gościnnego, nadszarpniętego zębem czasu krzesła - Wciąż trzymam się nieźle i nie tak łatwo będzie mnie wygryźć – dodał, ostatecznie pozwalając sobie na nikły grymas przyjemności, zawadzający gdzieś o skraj uśmiechu.
- Nie byłabym tego taka pewna, Ogma – wydęła wąskie usteczka w politowaniu, po czym łapiąc mężczyznę za rękaw, wyciągnęła cedrowy kijek z herbacianego naparu. Wyraz twarzy Prendergasta przerzedł, a on sam zamilkł; na wieczność, można by przysiąc, wsłuchując się w pierwsze sekundy grobowej ciszy.
- Więc? – zapytała wyczekująco, zatrzepotawszy długimi rzęsami.
- Więc? – zawtórował jej, zbyt skonfundowany, by wysilić się na uściślenie pytania.
- Co powinnam zrobić, żeby, no wiesz – wyszeptała niemal konspiracyjnie, ostatecznie pokrzykując podekscytowanym tonem; czarodziej wzdrygnął się, w duszy przeklinając ekspresyjną osobę młódki – Być jak ty?
- Jak ja? – parsknął, zerkając na Wróbelka spod zadartej brwi – Jesteś chyba jeszcze za młoda na eksperymenty z Eliksirem Wielosokowym – stwierdzenie przypieczętował kiwnięciem głowy.
- Nie jesteś zbyt bystry, co? – burknęła ociężale i oparła brodę o szeroko rozwartą dłoń. Chwilę jeszcze wierciła się na swoim miejscu – jakby siedziała na rozżarzonym węglu. Marudziła coś pod nosem i fukała na wszystko wokół, na myśl nasuwając imitację obrażonej kotki.
- Nie miej mi tego za złe, ale myślę, że powinnaś pomyśleć nad czymś – odchrząknął wymownie – Bardziej neutralnym. Rodzice będą o ciebie spokojniejsi. Ja też będę – skubnął się w brodę, by ostatecznie zanurzyć usta w toni niedbale zaciągniętego napoju.
- Przykro mi, ale już postanowiłam. A skoro nadal zamierzasz bawić się w milczka, to nic tu po mnie – wzruszyła nieproporcjonalnie kościstymi ramionami, zeskakując z krzesła.
- Daj spokój, przecież wiesz, że… - lansadą źrenic wzniósł się ponad brzegiem obdrapanego kubka; minęła chwila, nim dotarło do niego, że poza jego osobą, w pomieszczeniu nie ma już żywej duszy.
- … zdolne dziewuszysko.
Rodzinne pamiątki
Mężczyzna obrócił się jeszcze kilkukrotnie wokół własnej osi – i choć nigdy nie słynął z szeroko pojętej ogłady, tak tym razem targało nim szczególne poczucie nostalgii, rozkojarzenia.
Wkrótce i mocno przetarte, skórzane obicie fotela wydało z siebie agonalny jęk, uginając się pod ciężarem cielska gospodarza. Znów pozwolił pochłonąć się w odmętach myśli; z chwilą, w której na swoje kolana przyjął stare, zakurzone pudło. Jego zawartość, obijając się o kartonowe ściany i dno, wydawała jedynie cichy, delikatny szczęk. Uniósł wieko. Potem zanurzył dłoń, a czując pod palcami znane sobie uwypuklenia, przywoływał ich widok oczami wyobraźni.
Żadne to złowieszcze fantasmagorie.
Żadne wspomnienia, przyprawiające o ucisk w krtani.
Wehikuł czasu; równie dobrze zdatny do sprzedaży za bezcen – bo i nie czary stały za przewiązanymi płową wstążką zdjęciami, ani pozytywką, ni resztą drobnych skarbów, skrywanych w ciemni schowka.
Mruknął coś na boku. "Beznadziejnie sentymentalny"; wyrzucił sobie, przymykając na moment ślepia.
Deszczowe wieczory tylko wzmagały w nim poczucie mentalnego zakleszczenia między rozrzuconymi wokół migawkami życia. Lubił tkwić w przeszłości, rozważać minione dzieje, zbaczać z drogi aspektów, którymi niegdyś bywał wiedziony.
Z perspektywy czasu wszystko miało inny, zdecydowanie bardziej unikalny wydźwięk. Wybory zlewały się w jedność, a piach w klepsydrze doczesności obracał się w popiół.
Kryjąc fantazję za kurtyną powiek, jakoby odziewając się szatą astralnego spektrum; sunął między ulicami Londynu. Dzielnicy owianej złą sławą. Ilekroć wertował karty swojej pamięci – szczególnie tych niezbadanych, których wyobrażenie oparte pozostawało na niewyraźnych opowieściach – wszystko zbiegało się u podnóży tego jednego dnia.
Kożuch śniegu już dawno otulił ubogie Whitechapel. Część miasta podnoszącą się z kolan, wygrzebującą spod padliny moralnego upadku, gdzie nierządność ustępowała kolejnym plugastwom. Zza uchylonego skrzydła drzwi dobiegało jedynie skrzypienie kolebki. Niemowlę, choć całkiem krzepkie i czerstwe, rzadko kiedy zanosiło się płaczem.
W spuściźnie po przodkach otrzymał coś więcej, niżeli rysy twarzy, czy ledwie kiełkujący uśmiech. Otrzymał coś, co od pierwszego, niezdarnie zaczerpniętego haustu powietrza, zadudniło w jego żyłach, rozdzierając się tętentem serca między każdym z drobnych członków. Status półkrwi – jakim szczycili się oboje rodziców.
Otworzył oczy, wyciągając z tekturowego puzderka kilka fotografii, o naderwanych narożnikach i bliźnie po zagięciu.
Igerna Bagshot. Kobieta wiecznie rozpalona żywym rumieńcem. Wysoka, wyprostowana – roztaczała wokół siebie tę aurę przesadnej dumy, przekazaną potomkowi. Mimo to niebywale spokojna i ułożona. Pisywała, dużo. Podręczniki, notatki historyczne, dzienniki. Na półkach spoczywały zbiory kronik; nigdy jednak nie spotkała się z uznaniem, pozostając gdzieś w cieniu bardziej utalentowanych mości – na kartach papieru porzucała bowiem okruchy swojej romantycznej duszy, nieidącej w parze z suchymi faktami przeszłości.
Wzrok przeniósł na tkwiącą niemal w bezruchu posturę.
Dagda Prendergast. Równie rosły mężczyzna o jasnym, trzeźwym spojrzeniu. Typowy inteligent – mimowolnie zadzierający nosa. Paskudny sceptyk, jak trupia marionetka sunący między regałami biblioteki, w której urzędował.
Połączyły ich książki, woluminy, zapiski sporządzane na kolanie. Bagshot, szukająca poparcia dla swojej pracy i Prendergast, dla którego kobiece wypociny przypominały amatorską próbę podbicia rynku. W gruncie rzeczy obopólna niesnaska zespoliła to, co być może winno pozostać rozdzielone.
Być może, zważając na owoc wątpliwej miłości.
Smak dzieciństwa i czasy szkolne
Ogma urodził się na rozdrożu czterech, zupełnie odmiennych, ścierających się ze sobą światów.
Szarzyzna mugolskiego pospólstwa i czary. Mogiła przeciętnych.
- Słyszałeś, Dagda? – z kobiecych ust wykwitła fraza, całkowicie przywdziana w ton niedowierzania. Gazeta, w niemal machinalnym ruchu, podcięła powietrze tuż pod brodą mężczyzny.
- Marvolo i… w Azkabanie… - wyczytał bełkotliwie, w pośpiechu, równie zaintrygowany przytoczoną wiadomością.
W tym samym czasie, gdzieś pomiędzy nogami wysłużonego już stołu, urzędował Ogma. Z zacięciem przerzucał pożółkłe pergaminy; zupełnie, jakby ich treść stała przed nim otworem, bez względu na wiek chłopca.
Zastanawiał się, czysto hipotetycznie – czy przechwycony w locie, odrętwiały głos matki, świadczył o konkretnych emocjach. Na przykład, o strachu. I gdyby tylko był nieco starszy, może – ale tylko może, doszedłby do wniosku, że ludzie nie boją się konkretnych imion, nazwisk. Postaci. Boją się bólu. Śmierci.
Ale był dzieckiem. I każdą myśl podobnej wagi rozwiewał nawet podmuch wiatru, huczący za oknem. Mucha, tłukąca się o taflę szyby. Chłodny tembr ojca.
- Ogma… Ogma – mocny ścisk w okolicy ramienia – Wracaj do swojego pokoju.
Następnie list z Hogwartu. Rosnące ambicje, kształtowane w praworządnej wierze.
Wszystko przypominało bilet w jedną stronę – z każdym dniem zaangażowania – bez powrotu.
- No dalej, Ogma. Jestem więcej niż pewien, że masz wszystko, czego potrzeba, żeby dostać się do drużyny – szturchnął go ramieniem, z szerokim uśmiechem przecinającym bladą facjatę.
- Na pewno znajdą się lepsi, Cedricu – zdanie opuściło jego pierś z rezonem – Poza tym mam sporo zaległości do nadrobienia. Zajdę do biblioteki, gdybyście mnie potrzebowali – dodał, i choć nogi same rwały się w kierunku bezpiecznej fortecy, uformowanej z regałów, to sposób, w jaki się wysławiał, był niezwykle powolny, niemal leniwy.
Cedric pokiwał głową z niedowierzaniem.
- Wciąż nie wierzę, że nie przydzielili go do Ravenclawu – bąknął od niechcenia, machnąwszy makówką z dezaprobatą.
- Widziałeś kiedyś kruka, który nie potrafi latać? – Elizabeth wymierzyła mu kuksańca w bok, zanosząc się śmiechem – Zanim zaciągnęliby go na miotłę, dawno byłoby po meczu, Cedric.
I rzeczywiście – w starych, pokrytych grubą warstwą kurzu księgach, odnajdywał swój azyl. Gonił za wiedzą; będąc niemal kalką swojego ojca. Oszlifowany jednak poglądami matki, lojalnością i chorobliwym posłuszeństwem; nawet jeśli mało kto przypisywał mu gryfońskie wzorce, w jego sercu wciąż tlił się ogień.
Z biegiem lat pojmował więc, poniekąd bezwiednie, jak wiele bram uchyla klucz nauki. Nie ruszył śladem ojca, ni matki, choć słowo pisane istotnie, było mu niebywale bliskie.
Zdecydowanie lepiej odnajdywał się w zajęciach z Zaklęć i Obrony Przed Czarną Magią – zdając je jednak na równym poziomie, co pozostałe owutemy; powyżej oczekiwań, jednocześnie klasyfikując się na kurs aurorski.
Cień przyszłości
Tuż po ukończeniu szkoły, czarodziejski świat ogarnęła wiadomość o podejrzanych działaniach. O widmie konfliktu, który powoli, niczym żarliwie szarpiąca się w łańcuchach bestia, pozostawiała po sobie surową pożogę. Motyw idealny, popychający mężczyznę wprost w szeregi elitarnych jednostek, ich rzemiosła. Trzy lata wyjęte z życiorysu; niewypowiedziane wyrzuty i słowa, nieme, zastygłe gdzieś na ustach. Zawieszone w martwej przestrzeni.
Ostatecznie jednak - zwieńczone sukcesem.
- Wstawaj, Prendergast – głęboki głos zagościł w progach pokoju jednej z przydrożnych gospód. Masywna sylwetka kluczyła gdzieś między łóżkiem a oknem, przerzucając przez ramię skórzaną torbę.
Zanurzony w nafcie knot zajął się płomieniem, rozlewając po pomieszczeniu setki cieni – razem z pomrukiem rozespanego Ogmy.
- Mieliśmy wyruszyć nad ranem, sir – sapnął, opuszczając stopy na chłodną posadzkę.
- Przeszkadza ci zmiana planów? – stwierdził szorstko – Długo jeszcze będziesz tulił poduszkę? Może jeszcze podetrzeć ci nosek, Prendergast? Przynieść śniadanie do łóżka, pierzynkę?
Cisza. Szarpnięcie za gors koszuli.
- To przecież doskonały powód, dla którego kolejna cela w Azkabanie będzie świecić pustką – materiał owinął się wokół kułaka – Pamiętasz, co ci mówiłem? Jesteśmy sprawiedliwością w ręku kata! A dziś… Dziś pora na egzekucję! – zaśmiał się ochryple, dając upust nieokreślonemu obłędowi, wzrastającemu w oczach niby paląca łuna.
- Tak jest, sir – wydusił z siebie, czując zwolnienie ścisku - ostatecznie chowając cedrową różdżkę gdzieś za pazuchą.
Dziewięć lat – niemal dekadę – piastował funkcję aurora. Dziewięć lat brodził w światku czarnej magii. Dziewięć lat, jak mu wpajano, stawiał siebie w roli sprawiedliwości. Ale i ona – ów sprawiedliwość, potrafiła uderzyć rykoszetem; by koniec końców utrzymać w ramionach bezwładne ciała poległych.
Po tym czasie, choć wciąż nawiązywał szczątkową współpracę z Biurem Aurorów – podjął kurs w Wiedźmiej Straży. Kolejne cztery lata doprowadziły go do punktu, w którym znajduje się teraz.
Ogma podniósł się z fotela, odkładając stare pudło gdzieś nieopodal posykującego kominka. Odetchnął. Czas wracać do pracy.
Ów zagrożenie umotywowane celem dopełnienia pieczy nad zadaniem, celem; ale i konkretną personą, wobec której Prendergast jest zobowiązany.
W splotach wspomnień dostrzega więc siebie - o skrzydle rozpostartym ponad cudzą głową. Ponad obowiązkiem, wymurowanym determinacją.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 13 | 2 |
Zaklęcia i uroki: | 11 | 2 |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 1 | 1 |
Eliksiry: | 2 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Spostrzegawczość | V | 25 |
Ukrywanie się | V | 25 |
Kłamstwo | III | 7 |
Numerologia | II | 3 |
Runy | II | 3 |
Historia magii | II | 3 |
Anatomia | II | 3 |
Zastraszanie | II | 3 |
Retoryka | I | 1 |
Mocna głowa | I | 1 |
Reszta: 1 |
Różdżka | Teleportacja | 12 Punktów Statystyk
Ostatnio zmieniony przez Ogma Prendergast dnia 30.12.16 15:22, w całości zmieniany 3 razy