Wydarzenia


Ekipa forum
sylwester 1949
AutorWiadomość
sylwester 1949 [odnośnik]07.01.17 19:53
- Piękne panie, wspaniali panowie, damy i lordowie, szanowni goście naszej rezydencji...przed nami jeszcze kwadrans szampańskiej zabawy w mijającym roku! Najdrożsi, wykorzystajmy te ostatnie chwile, by w pełni...
Benjamin Wright nie mógł usłyszeć, co dokładnie powinien przeżyć w pełni po raz ostatni w tym błogosławionym roku, bowiem resztę wypowiedzi ubranego w elegancki frak konferansjera zagłuszył tusz orkiestry. Przerwanie prowadzącemu wieczór elegancikowi publiczność przyjęła z aplauzem, od razu powracając do tańca. Szalona fala kolorowych sukien, długich trenów, nieco ekstrawaganckich kamizelek i jedwabnych koszul przesunęła się spod baru i spomiędzy złoto zastawionych stolików prosto na parkiet. Ktoś wesoło chichotał, ktoś podniesionym głosem perorował o polityce, ktoś złośliwie szeptał na temat wyzywająco głębokiego dekoltu pewnej celebrytki, ktoś - mocno spowolniony wypitym alkoholem - dokańczał słowa konferansjera donośnym w pełni, w pełni, jak wilkołaki!, co wywołało kolejną porcję śmiechów. Fioletowe, srebrne i błękitne świece wirowały nad tłumem, francuska orkiestra, wynajęta specjalnie na ten wieczór, wygrywała kolejną skoczną melodię. Wokół wirowały znane pary; kilkoro liberalniejszych szlachciców ze swoimi partnerkami, znani dziennikarze Proroka i Czarownicy, modelka pozująca do serii kontrowersyjnych obrazów, krewni ministra, goście z zagranicy. Feeria barw, kształtów, dźwięków, zapachów; feeria sycąca zmysły, rozkojarzająca wzrok, napełniająca tą specyficzną, sylwestrową radością, trudną do pomylenia z jakąkolwiek inną.
Ale Benjamin Wright - w eleganckim smokingu, przepasanym zdobionym pasem hiszpańskim - nie zwracał uwagi na cały ten blichtr, skupiony wyłącznie na jednej gwieździe; jedynej gwieździe, błyszczącej na nieboskłonie jego miłości. Albo marzeń. Albo czegoś równie romantycznego, czego nie mógł pojąć i czego z pewnością nie mógłby zwerbalizować, ograniczony niedoborem słownictwa. Harriett stała tuż obok, wysmukła, wysoka, zachwycająca; jego Harriett, z błyszczącym błękitem pierścionkiem zaręczynowym na drobnej dłoni, którą nagle ujmował, by poprowadzić ją przez szczęśliwy tłum w stronę stolików. Przeciskał się przez tańczących, dbając o to, by nikt nawet nie musnął jego partnerki, nie mówiąc już o jakimś potrąceniu. Nie szło mu to jednak zbyt szybko: co chwila ktoś przystawał, zagadywał, i nawet jeśli byli to fani Jastrzębi, zachwyceni tegorocznym zwycięstwem, to i tak ich wzrok od razu przesuwał się na towarzyszącą mu półwilę, co wzbudzało w Benjaminie jednocześnie szaleńczą dumę jak i słodką irytację. Zdążył już do niej przywyknąć; odkąd Harriett przyjęła jego oświadczyny, samcze zapędy do roztrzaskania głowy każdemu mężczyźnie, który obdarzył Hatsy spojrzeniem dłuższym niż trzy sekundy, wyciszyły się. Już nie musiał walczyć. Hattie należała już do niego, a on należał do niej. Na zawsze.
- Jeśli ten goguś z ministerstwa jeszcze raz podejdzie, żeby spytać, czy nie wystąpisz na ślubie jego córki, to przysięgam na miecz Godryka, że potraktuję jego głowę jak tłuczek - mruknął, ale nie było słychać w jego głosie niezadowolenia. Wyłącznie lekka żartobliwość, przeradzająca się w wygłodniałą czułość, gdy zerkał z boku na Harriett. W końcu udało im wydostać się z parkietu i mogli na sekundę przystanąć przy jednej z kolumn. Ben nie puścił jednak dłoni blondynki, zamykając szczuplutkie palce w swojej dużej, poznaczonej odciskami, dłoni. Spojrzał na nią, unosząc lekko brwi, pytająco. Ulotnijmy się stąd, Hatsy. Nie musiał werbalizować swojej propozycji, jaką przekazywał jej właściwie od początku wieczoru. Wolałby spędzać tego sylwestra tylko z nią, w hotelu, ale nie upierał się. Obydwoje mieli przecież pewne społeczne zobowiązania, których nie mogli wypełniać półnago w łóżku. Chociaż natrętni dziennikarze na pewno bardzo by tego pragnęli.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sylwester 1949 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sylwester 1949 [odnośnik]12.01.17 19:04
Miniony rok był dobrym rokiem, lepszym - to w ogóle możliwe? - od poprzedniego i jednocześnie gorszym od nadchodzącego, który miał przynieść same najcudowniejsze chwile, nie miała co do tego nawet najmniejszych wątpliwości. Czasem wciąż łapała się na myśli, że wszystko było zaledwie pięknym snem, z którego obudzi się w najmniej odpowiednim momencie, chłodna rzeczywistość nie znała przecież tak oszołamiających barw, w których malowali swoją bajkę, barw znaczących odświętne stroje par, wśród których lawirowała z wdzięcznym uśmiechem rozciągającym usta, jednocześnie jakby nie dostrzegając mijanych osób, będących zaledwie elementem szczegółowo zaplanowanej scenografii. Kąciki karminowych warg drgnęły w rozbawieniu, gdy natchniona przemowa konferansjera doczekała się zakończenia skojarzonego z wilkołakami, chociaż zapewne sama byłaby nie mniej skłonna rzucać podobnymi żartami, gdyby tylko wypity na przyjęciu szampan donośniej zaszumiał jej w głowie.
Uwielbiała ten słodki harmider, jaki panował naokoło niezależnie od tego, gdzie się pojawiali - oni, ulubieńcy blasku jupiterów, duet znajdujący się pod czujnym okiem fotoreporterów właściwie już od pierwszej, wspólnie wypitej herbaty w jednej z londyńskich kawiarenek. Niewzruszeni złośliwymi artykulikami, które wróżyły im nieszczęścia w ilości hurtowej i tylko wyczekiwały ze strony Wrighta pierwszego spadku formy wywołanego stałą obecnością młodej gwiazdki, kapryśnej półwili idealnie nadającej się do robi zabójczego dla kariery sportowca dystraktora, rozczarowali okrutnie wściekłe pismaki i doczekali aż do etapu powtarzających się pytań o potwierdzenie daty ślubu - kwitowanych enigmatycznym uśmiechem i zbywającymi półsłówkami. Zgiełk nie peszył Harriett, dawno już oswoiła się z materializującymi się nie wiadomo skąd fanami, by emanować niemalże odrealniającą ją pewnością siebie: gdy i tego wieczoru zza mężczyzny w grafitowym fraku i towarzyszącej mu brunetki w burgundowej kreacji wychynął rozgorączkowany miłośnik Jastrzębi, który pomimo wyrażania uniesienia nad ostatnim meczem, podświadomie uciekał spojrzeniem w jej kierunku, po prostu uśmiechnęła się uroczo, nie do niego, a do Jaimiego, smukłą dłonią przyozdobioną akwamarynem przesuwając po ramieniu, które obejmowała. Duma i bezgraniczne oddanie mieszały się w lazurowych tęczówkach, chciała, by ten bezimienny młodzieniec tonął w zachwycie, by wszyscy biorący udział w przyjęciu sylwestrowym czuli kłującą zazdrość, by cały świat wiedział, że Benjamin Wright ma wszystko.
- Och, nie bądź taki, Jaimie, nie powiesz mi chyba, że sam nie chciałbyś gościć prawdziwej nimfy na ślubie swojej córki - odpowiedziała roześmianym głosem, nie potrafiąc z pełną powagą bronić motywów kierujących planującym uroczystość urzędnikiem. Przyjemne ciepło promieniowało z okolic jej splotu słonecznego, zupełnie z niewiadomych powodów, gdy wypowiadała dwa ostatnie słowa. Jego córka, ich córka, jaśniejąca wyraźnie w wyobrażeniach ich przyszłej rodziny, o której myślała coraz śmielej, odliczając dni dzielące ich od czerwcowej ceremonii. Oparła się plecami o kolumnę, chłodny marmur kontrastował z jej rozgrzaną po tańczeniu skórą niezakrywaną przez lejący materiał sukni; nowe pantofle na wysokiej szpilce dawały się jej we znaki, lecz nie pozwoliła na to, by cokolwiek psuło jej wieczór, by cokolwiek ścierało z jej ust uśmiech, gdy gładziła kciukiem wierzch dłoni zamykającej w uścisku jej własną. Przygryzła delikatnie dolną wargę, podchwytując śmiałe spojrzenie Jaimiego. Nie teraz, jeszcze nie teraz. - Za osiem minut północ - oznajmiła niby czysto informacyjnie, w oderwaniu od budującego się bezustannie napięcia. Za osiem minut północ i huczny pokaz fajerwerków, ostatni punkt programu, przy którym twardo obstawała, twierdząc, że skoro postanowili już wystąpić publicznie, wcześniej wychodzić nie wypada. Później - mogą świętować w o wiele kameralniejszej atmosferze, rozbłyskujące nad Tamizą sztuczne ognie podziwiając z hotelowego balkonu.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: sylwester 1949 [odnośnik]13.01.17 12:33
- Prawdziwa nimfa będzie towarzyszyć mi każdego dnia, nie będę musiał jej zapraszać - odparł nadzwyczaj logicznie, za oczywistość uznając, że Harriett będzie błyszczała u jego boku przez wszystkie lata szalonego żywota, nie tylko na oficjalnych okazjach, do jakich z pewnością należały zaślubiny córki. Ich córki, pięknego, złotowłosego aniołka o ciemnych oczach i zadziwiająco silnych ramionkach, wręcz stworzonych do przerzucania kafla przez pętle na końcu boiska. Widział to już oczyma wyobraźni: wychowają dziewczynki odważne, silne, jak ich matka, i pełne wrażliwego, zachwycającego uroku, zupełnie jak ojciec. Albo odwrotnie. Uzupełniali się przecież wzajemnie, stanowiąc parę doskonałą, o czym wiedzieli nie tylko oni sami, uszczęśliwieni miłością, ale i większa część magicznego świata, którą rzetelnie informowano o kolejnych stadiach związku jaśniejących gwiazdek. Mieli w sobie dużo egzotyki, a także, ze względu na prostsze pochodzenie, dziennikarze nie musieli ograniczać się w wypisywaniu dyrdymałów oraz korzystaniu ze zdobyczy magicznej techniki, gdy fotografowano ich w każdym dostępnym miejscu. Szlachta prowadziła się zbyt godnie, chowając się za wielkim szacunkiem i równie wielkimi murami rezydencji, podczas gdy brutalny zawodnik Jastrzębi oraz zachwycająco piękna półwila stanowili o wiele dostępniejszy kąsek. Czytelnicy łatwiej mogli porównać się właśnie z nimi, z chłopcem i dziewczynką znikąd, którzy ciężką pracą dotarli na szczyt, by odnaleźć tam nie tylko sukces, ale także miłość. Prosta baśń trafiała do ludzkich serc i choć z czasem zainteresowanie mediów stawało się irytujące, to Wright jeszcze nie dotarł do ściany, wymagającej od niego męskich poczynań w obronie prywatności. Wyżywał się na boisku, dawał z siebie wszystko jako pałkarz, słuchał trenera, ćwiczył i czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nawet jeśli czasem musiał wciskać się w smoking, ograniczający ruchy, i wytrzymywać nędzne pogawędki, jakie toczono na salonach. Jeszcze kilka lat temu pewnie spędziłby ten wyjątkowy wieczór z kumplami, pijąc w jakimś zadymionym barze, przeklinając, przechwalając się sportowymi sukcesami i kłócąc o taktykę, ale teraz wcale nie tęsknił za tamtą samczą wolnością. Muzyka była, co prawda, znacznie gorsza - nie grali rockandrolla, przy którym najlepiej wywijało się na parkiecie, dosłownie zmiatając z niego uciekających w popłochu spokojnych tancerzy - a wyrafinowany alkohol smakował jak oranżadka, ale obok niego stała kobieta, którą kochał do szaleństwa, więc nawet te drobne rysy nie mogły zepsuć idealnego wieczoru.
Wyglądała wspaniale. Wysoka, wysmukła, o roziskrzonych oczach i ciepłej, iskrzącej rumieńcem skórze. Odsłonięte ramiona kusiły niezmiernie i Benjamin wykorzystywał całe pokłady samokontroli, by nie przygwoździć Harriett do marmurowej kolumny i nie zacząć jej całować, badając spragnionym językiem obojczyki, zagłębienie szyi, wrażliwą skórę tuż za uchem. Musiała widzieć, czuć to intensywne spojrzenie, napięcie, z jakim trzymał jej dłoń, cierpiąc katusze, że wyłącznie w taki sposób może ją dotykać.  
- Technicznie rzecz ujmując, północ już dawno minęła. Gdzieś tam, daleko. Czas jest względny, Hattie. Kiedy w lipcu graliśmy na Mistrzostwach w Chinach i słońce niemiłosiernie świeciło nam w oczy – tylko dlatego przegraliśmy z tymi napuszonymi psidwakami - tutaj była noc. Albo i nastąpiło wczoraj. Niesamowita rzecz, ten czas, nie sądzisz? Pewnie w jakimś wymiarze jesteśmy już małżeństwem – odparł filozoficznie. Zaskakujące, na jak inteligencki tryb przełączał się mózg Benjamina Wrighta, gdy krew odpływała w inne miejsce: prosto do opętanego miłością serca. Nic więc dziwnego, że przy Harriett udzielał swoich najlepszych wywiadów, nie ograniczając się do stałego repertuaru stwierdzeń ‘no, dałem z siebie wszystko, a gra ze złamaną ręką to norma, przywykłem’, ‘bzdura, wcale nie uderzyłem go po gwizdku, tylko tuż przed, no, ryzyko zawodowe po prostu, nie moja wina, że ten cienias spadł z miotły’ oraz ‘jeszcze policzymy się z tymi cienkimi denkami od kociołków w następnym meczu’. Przy niej mężniał, dojrzewał, zostawiał za sobą skołowanego chłopca, spętanego wyrzutami sumienia i wątpliwościami. Już wiedział, że to z nią chce spędzić życie, i choć nie stracił jeszcze swojej lekkomyślności, zwłaszcza na boisku, to czuł wewnętrzny spokój. Tak miało być, miał stać właśnie tutaj, przy niej, a za pół roku miał złożyć najważniejszą przysięgę. W zdrowiu i w chorobie, w świetle fleszy i w intymnym blasku świec, w ferworze długich rozmów i w męczącej ciszy po kłótni, w sztywnym, głupim smokingu i zupełnie nago, w otoczeniu spragnionych plotek ludzi i w gronie zaufanych przyjaciół. Na zawsze. To określenie przestało go przerażać, gdy stał sobie sprawę, że wieczność spędzi właśnie z tą, konkretną kobietą, która zawróciła mu w głowie, jednocześnie przywracając duszy rozkoszny spokój.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sylwester 1949 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sylwester 1949 [odnośnik]13.01.17 19:26
Jeśli po nadmiarze wrażeń na parkiecie subtelny rumieniec nie wstąpił jeszcze na jej lica, tak słowa Benjamina przywołały go już z całą pewnością. Była żywym i oddychającym utożsamieniem paradoksu: bezpruderyjna w tak wielu prywatnych sytuacjach, równie często okazywała się być niemalże chorobliwie wstydliwa, rzucając sugestywne wypowiedzi i prowokując drobnymi gestami nieprzeznaczonymi dla cudzych oczu, jednocześnie bywała sparaliżowana oplatającymi ich w miejscach publicznych mackami nieprzyzwoitości, emanująca pewnością siebie niejednokrotnie spuszczała spojrzenie, pragnąc, by fala złocistych loków zakryła pąsowiejące wbrew jej woli policzki.
Którym wydaniem Harriett była teraz?
- Może od czasu do czasu byłoby miło gdzieś ją zaprosić, na przykład na spacer w St. James’s Park - właśnie tam, gdzie po raz pierwszy odważyłam się chwycić twoją dłoń - do herbaciarni w ogrodzie botanicznym Marjoribanksa - do tej, w której upajający zapach egzotycznych kwiatów mieszający się z wonią herbaty sprawia, że można się poczuć jak w Indiach - na sierpniowy festiwal w Weymouth - ten sam, na którym pierwszego naszego lata pobiłeś rekord w najszybszym wyławianiu wianka - albo do domku nad jeziorem w Kumbrii - do tego samego, w którym spędziliśmy nasz pierwszy wspólny weekend, z sukcesem odrywając się od zobowiązań, by z dala od Londynu, w Krainie Jezior (a może w krainie szczęścia?), spędzić całe trzy dni. Mówiła przyciszonym, choć doskonale słyszalnym dla Wrighta głosem, odwołując się do wszystkich tych cudownych wspomnień, które z pewnością równie żywo trwały w jego pamięci, co w jej własnej, nawiązując do tych najważniejszych miejsc, które w jakiś sposób naznaczyli swoją historią. Jednocześnie wyprostowała się, chłodny marmur przylgnął do jej łopatek, gdy uniosła drugą dłoń, by w czułym geście poprawić muszkę Jaimiego, nieco przekrzywioną zapewne w wyniku przedzierania się przez gąszcz świętujących sylwestrową noc. Wiedziała, jak przeraźliwie nie znosił smokingu, kolejnych warstw krępujących materiałów i zapiętej na ostatni guzik koszuli, której kołnierzyk miał w sobie coś niepokojąco przywodzącego na myśl pętlę na szyję - wiedziała i choć nie upierała się przy tym, by na co dzień stroił się równie absurdalnie, nie mogła pozostać obojętna na to, jak szalenie przystojnie prezentował się w wydaniu tak odmiennym od tego, do którego wszyscy przywykli, od tego, w którym przechadzał się po boisku krokiem triumfatora, ze skórą promieniejącą odniesionym zwycięstwem i błyszcząca cienką warstwą potu, odziany w szaty Jastrzębi przylegające ściślej do godnej pozazdroszczenia muskulatury, która sprawiała, że żeńska część widowni wzdychała z zachwytem, a męska zgrzytała zębami z zazdrością. W odświętnym stroju nie poruszał się jednak jak kołek, jego ruchy nie traciły sprężystości, pomimo odczuwanego dyskomfortu - a może dzięki obietnicy jak najszybszego zniwelowania go?
Pozwoliła przemknąć obok nich kelnerowi z tacą zastawioną kieliszkami z musującym bąbelkami trunkiem, nonszalanckie popijanie alkoholu nie kusiło jej ani trochę, gdy kwintesencję rozrywki miała tuż obok siebie. Chłonęła wszystkie bodźce, nie chcąc, by cokolwiek przytępiało jej zmysły. Rozkoszowała się każdą chwilą, każdym drobnym uśmiechem, każdym subtelnym lub odrobinę mniej dotykiem i ciepłem bijącym od nieco szorstkiej skóry, do której przyciskała swoją własną, delikatną i alabastrową, tak śmiesznie niepasującą, a jednocześnie idealnie uzupełniającą, jak oni sami - słynący z brutalności zawodnik quidditcha o wyjątkowo rosłej, przywodzącej na myśl antycznego Zeusa sylwetce, ciemnych, lśniących włosach i burzowym spojrzeniu i ona, eteryczna półwila o lazurowych tęczówkach i lokach jasnych jak słońce, miłośniczka kruchego piękna baletową gracją odpowiadająca na nieugiętość jego ruchów. Przeciwieństwa, które przyciągały się bezustannie.
Uśmiechnęła się znowu (jak to możliwe, że wciąż nie miała jeszcze zakwasów mięśni twarzowych?), słysząc filozoficzny traktat Benjamina, rozprawiającego z powagą nad skomplikowaną teorią czasoprzestrzeni tonem skrajnie kontrastującym z wygłodniałym spojrzeniem, jakim ją pochłaniał, sprawiając, że jej odsłonięte przedramiona pokrywała gęsia skórka.
- O wiele bardziej od technicznego ujęcia wolę praktykę, sam przecież wiesz. Względność czasu jest pasjonująca, lecz interesuje mnie wyłącznie tu i teraz - odpowiedziała niewinnie, w myślach śmiejąc się z nazwania przeciwnej drużyny napuszonymi psidwakami, lecz quidditch w tym momencie nie mógłby jej frapować mniej, nie podjęła więc tematu wspomnianych rozgrywek. - Mam nadzieję, że istnieje tylko nasz wymiar, w przeciwnym razie znaczyłoby to, że ominęła nas cholernie dobra impreza - oznajmiła po chwili, wtrącając jedno z nieużywanych przez nią nigdy słów dla podkreślenia tego, jak niesamowitej zabawy się spodziewa, gdy w końcu nadejdzie upragniony czerwcowy dzień. - i najlepsza noc twojego życia - dodała, zniżając głos do szeptu i z lekkim ociąganiem, jakby zawstydziły ją własne słowa, odnalazła spojrzenie ciemnoczekoladowych oczu. Nigdy nie wspominała o trudach małżeńskich i spodziewanych komplikacjach na ich wspólnej drodze, wybierając zamiast tego same wisienki, które serwowała w kuszącej formie, sama nie wierząc w to, że kiedykolwiek mogliby się mylić względem siebie i swojej przyszłości. Malując to w podobnych barwach, na zawsze brzmiało po prostu jak kolejna cudowna przygoda, którą mieli przeżyć razem. Którą chciała przeżyć tylko z nim.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: sylwester 1949 [odnośnik]16.01.17 12:00
Gdyby był przeciętnym mężczyzną, wytresowanym przez kobiety na partnera posłusznego i przewrażliwionego, odebrałby słowa Harriett jako mało subtelne wypominania stanu obecnego w kontrze do świetlanej przeszłości, gdzie upojne randki zdarzały się częściej niż raz na dwa tygodnie. Na szczęście Ben posiadał swój rozum, nie pozwalający mu zapędzić się w tak przesadne analizy. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że ostatnio, zamiast spędzać ze sobą coraz więcej czasu, mają go dla siebie wzajemnie mniej, ale uznawał to za naturalne dla dwójki tak zajętych ludzi. Uważał też, że takie preludium przed rychłym ślubem dobrze wpływa na kumulację nieznośnej tęsknoty. Nie, żeby należał do podejrzanego grona masochistów, ale naprawdę lubił quidditchowskie rozjazdy, z których zawsze wracał nie tyle upojony zwycięstwami, co perspektywą zobaczenia Harriett. Próbował, oczywiście, zabierać ją ze sobą, ale trener Jastrzębi kategorycznie ucinał takie ckliwe, panienkowe - jak to nazywał - płacze za ukochaną i Benjamin nie próbował przemycać Lovegood w walizce. Kogo jak kogo, ale autora sukcesu swojej drużyny słuchał pokornie i bez pyskówek, nawet jeśli patrzył dość krzywo na to zakochanie. Zaakceptował je jednak i uznawał Harriett za właściwie przyjemną dla oka i ucha panienkę, co w ustach starego tetryka zakrawało na największy komplement. - Na sierpniowym festiwalu pojawimy się już jako małżeństwo. Nikt nie ośmieli się nawet spojrzeć na twój wianek - odparł buntowniczo, odruchowo się prostując, jakby sama myśl o ewentualnych rywalach zwiększała dopływ adrenaliny do krwi. Nikt jednak nie groził Hatsy. Żadnych napastliwych reporterów czy nerwowych spojrzeń. Może pomysł świętowania nowego roku w kameralnym gronie medialnych gwiazdek nie było taką złą ideą. Prawdziwe niebezpieczeństwo czyhało dopiero za drzwiami willi, ewentualnie kotłowało się plotkami, powoli rosnącymi w główkach co mniej lojalnych obserwatorów. Żaden z nich jednak nie mógłby powiedzieć czegoś złego o stojącej pod jedną z kolumn parze: subtelne gesty, gorące spojrzenia, uśmiechy, czuła rozmowa, zapewne dotycząca planów na następny, wspaniały rok. Kolejny, który spędzą razem.
Benjamin nie odrywał od niej wzroku, nie dając się zdekoncentrować ani skocznemu utworowi, wygrywanemu od nowa przez orkiestrę, ani coraz głośniejszym rozmowom, zwiastującą rychłe wybicie północy. Liczyła się tylko ona, niewinna i przeklęta, moralna i zepchnięta w piekielne otchłanie, złudna i rzeczywista. Jego narzeczona, jego żona, matka jego dzieci. Czas naprawdę był względny, już traktował ją jako panią Wright, oczyma wyobraźni widząc gromadkę jasnolicych dzieci, szalejących wokół stołu w ich dużej kuchni. Ta rodzinna wizja prysła jednak szybko, zmieniając się w obrazy bliższe teraźniejszości, wyraźniejsze, ostrzejsze. Potrafiła go prowokować, z zadziwiającą subtelnością, na jaką zazwyczaj pozostawał obojętny, a która w wykonaniu Harriett doprowadzała go do białej gorączki. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, pochylając się nad nią, lekko, jakby zamierzał wyszeptać jej wielki sekret. Prosto do ucha. - Cóż to za słownictwo, czyżbym miał na ciebie zły, demoralizujący wpływ, Hattie? - spytał z rozbawieniem i prowokacją, wibrującymi w każdej z głosek, gdy owiewał jej ucho gorącym oddechem. - Każda noc z tobą jest najlepsza - sprostował lekko, nieco przekrzywiając głowę, tylko po to, by mogła zobaczyć jego kpiący acz zwycięski uśmiech. Chciał rzucić jej wyzwanie, ale zanim w ogóle zdołał je przekazać, przegrał. Ze sobą, z jej urodą, z nieznośnym przyciąganiem. Jedna dłoń, szorstka i duża, od razu odnalazła kark kobiety, druga odgarnęła z twarzy zbłąkany kosmyk jasnych włosów; spierzchnięte usta odnalazły te wilgotne, miękkie, łagodne. Całował ją powoli, chcąc nasycić się tym krótkim kontaktem, falstartem przed wygrywanymi o północy melodiami i uniesionymi różdżkami, strzelającymi w sufit feerią iskier. Smakowała szampanem, winogronami i szczęściem, dlatego też uśmiechał się w czasie pocałunku, jak chłopiec, któremu w końcu udało się zdobyć dziewczynę, o której marzył od lat.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sylwester 1949 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sylwester 1949 [odnośnik]07.01.18 15:19
Jak przystało na nastolatkę która ledwie skończyła Hogwart, Maisie żywo interesowała się ploteczkami z życia gwiazd i innych sławnych ludzi. Z wypiekami na twarzy zaczytywała się w Czarownicy i kolekcjonowała fotografie przystojnych, powszechnie znanych gwiazd quidditcha, którym się pasjonowała. W szkole grała nawet w domowej drużynie, ale niestety nie była na tyle dobra by zostać zawodniczką profesjonalnego składu, więc pozostał jej niezbyt interesujący staż. Chodziła więc na mecze i wzdychała tęsknie do tych wspaniałych, umięśnionych mężczyzn którzy potrafili tak płynnie poruszać się na miotłach.
Na tym sylwestrowym bankiecie udało jej się pojawić dzięki ojcu, będącemu ważną szychą w departamencie magicznych gier i sportów. Chociaż tyle dobrego było z pracy tatuśka i jego układów oraz znajomości, że i Maisie mogła czasem gdzieś wyjść, liczyć na wejściówki na mecze czy skorzystać z takich okazji jak ta, co bardzo jej się podobało bo lubiła dobrą zabawę w znakomitym towarzystwie. Jak dotąd nikt jednak nie zwracał większej uwagi na młódkę, która tak starała się wyróżnić i pokazać z jak najlepszej strony. Ubrała się w swoją najlepszą sukienkę, powłóczystą, dopasowaną i eksponującą jej łabędzią szyję i dekolt. Chciała obcować ze sławami, licząc że może sama też będzie kiedyś kimś ważnym i to ją ludzie będą podziwiać. Tego właśnie pragnęła i do tego dążyła, bo choć nie była szlachcianką to wywodziła się z szanowanej rodziny a jej ojciec miał niezłe koneksje, z których z zapałem korzystała nawet jeśli samego ojca często uważała za nudziarza.
Póki co snuła się za swoją starszą i nieco rozsądniejszą siostrą, sącząc wysokiej jakości szampana i zamęczając ją wywodami na temat ostatniego artykułu z Czarownicy. I właśnie wtedy, kiedy rozglądała się dookoła, zauważyła kogoś bardzo interesującego.
- Ojej, spójrz tylko, to sam Benjamin Wright! – pisnęła z zachwytem, robiąc maślane oczy w kierunku znanej gwiazdy quidditcha. Tego Benjamina Wrighta, sławnego zawodnika Jastrzębi, jednego z tych, których zdjęcia skwapliwie wycinała z gazety i chowała w pudełku pod łóżkiem. Cóż, taki to głupiutki, szczenięcy etap nastoletniej fascynacji. – Może poprosimy go o autograf? Nie daj się prosić... – jęknęła, ciągnąc siostrę za rękę.
I choć Benjaminowi Wrightowi towarzyszyła kobieta o urodzie, na widok której Maisie prawie pozieleniała z zazdrości, pragnienie zaczepienia idola, posłania mu powłóczystego spojrzenia i może dostania jego autografu było silniejsze, więc już po chwili stała na przeciwko mężczyzny, posyłając mu swój najpiękniejszy uśmiech i posyłając swoje najbardziej urocze spojrzenie spod rzęs. W porównaniu z półwilą wypadała blado, ale nie zrażała się tym; w końcu żeby osiągnąć swoje cele czasem trzeba było ryzykować.
- Och, panie Wright, pański ostatni mecz był naprawdę zachwycający! – powiedziała pochlebczo, choć była świadoma, że pewnie słyszał podobne pochlebstwa codziennie, na pewno miał mnóstwo fanek.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
sylwester 1949 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: sylwester 1949 [odnośnik]07.01.18 15:56
Całowanie Harriett za każdym razem zachwycało go tak samo. Pieszczota niesłychanie słodka, łagodna, wiśniowo-różana, obezwładniająca, kojąca rozdygotane nerwy, pobudzająca zmysły. Pomimo tylu wspólnie spędzonych miesięcy, nie potrafił w pełni uwierzyć we własne szczęście. Pandora, Devon, półwila wielu imion, mącąca w głowach setkom mężczyzn, należała już tylko do niego. Wybrała go spośród tłumu adoratorów, zgodziła się na to, by zostać jego - własnie jego - żoną, przyjęła pierścień zaręczynowy, pozwoliła mu stać się nieodłączną częścią życia. Każdy drobiazg codzienności nabierał przy niej niezwykłego blasku, łagodził trudności, sprawiał, że Jaimie czuł się wiecznie szczęśliwy, zahipnotyzowany zwalającym z nóg pięknem Lovegood. Przestały przeszkadzać mu nagłe spotkania z paparazzo, chętniej udzielał wywiadów, chętniej uśmiechał się do zdjęć, nawet tych robionych z zaskoczenia i oślepiających go nieprzyjemnym fleszem. Zrobiłby dla Harriett o wiele więcej, a właściwie narastająca sława zaczynała nabierać znamion naturalności; przywykł już do takiego życia, bo choć nie uważał się za gwiazdora, z pewnym zażenowaniem przyjmując histeryczne reakcje fanów Jastrzębi z Falmouth, to przecież nie przynosiło mu to większych problemów. Owszem, musiał bardziej uważać na swoją reputację, lecz bez przesady: pokochano go własnie za chmurność, gwałtowność i nieprzewidywalność. Ugładzeni gracze Quidditcha, choć najprzystojniejsi, zlewali się w jedną masę - a lud potrzebował brodatego, niegrzecznego chłopca, miażdżącego tłuczkami żuchwy przeciwników. Złotowłosa piękność podkreślała tylko ostrzejszy charakter; razem stanowili parę zadziwiającą i zarazem gwarantującą większą sprzedaż plotkarskich pisemek. Na szczęście ten wieczór miał pozostać tylko ich, reporterzy nie krążyli wokół jak sępy i Benjamin mógł rozkoszować się swobodą w pełni.
Prawie, bowiem gdy tylko na sekundę oderwał się od słodkich ust Harriett, usłyszał za sobą nieco piskliwy głosik. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że należał on do fanki: większość wyglądała tak samo, mówiła tak samo - i to samo, i zachowywała się w podobny sposób. Wright starał się jednak zachowywać przyjaźnie, już raz przeżył tragiczną rozpacz swej adoratorki, której imienia nie zapamiętał, pomimo faktu, że pojawiała się na każdym jego meczu poprzedniego sezonu. Dziewczę musiało zostać uspokojone przez magomedyków, dopiero wtedy zaprzestało spazmatycznego szlochu. Zdecydowanie nie chciał powtórki z podobnego doświadczenia, dlatego posłał Harriett przepraszający uśmiech i odwrócił się w stronę elegancko ubranej panienki, wpatrzonej w niego jak w najnowsze wydanie Czarownicy.
- Eee - odpowiedział jak zwykle elokwentnie, nieco przytłoczony nagłą zmianą temperatury z gorącego pocałunku do letniej rozmowy z fanką. - Dziękuję, to miło słyszeć takie słowa z ust nadobnej panny - dodał już pewniej, uśmiechając się do niej swym firmowym uśmiechem, który mogła podziwiać w czasopismach, nie tylko sportowych. - Spotykam coraz więcej fanek Jastrzębi, cieszy mnie to niezmiernie - mrugnął do Maisie, poprawiając nieco przyciasny kołnierz eleganckiej szaty. Jego drużyna cieszyła się sławą głównie wśród uwielbiających mordobicia mężczyzn oraz pasjonatów twardej gry, lecz kobiety wzdychały coraz częściej do prymitywnych samców, toczących miotlarskie wojny w pocie i krwi. Widocznie miał do czynienia z jedną z nich.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sylwester 1949 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sylwester 1949 [odnośnik]07.01.18 18:15
Maisie chciała kiedyś być taka jak ta kobieta – piękna, najlepiej sławna i w ramionach kogoś wyjątkowego. Nie chciała skończyć jako zwykła, nudna kura domowa u boku nudnego urzędasa bez ambicji i perspektyw. Była przekonana, że jest przeznaczona do czegoś lepszego i że może kiedyś los się do niej uśmiechnie, na jednym z tych wymuskanych bankietów podsuwając jej przystojnego gracza quidditcha lub inną ważną i znaną personę, najlepiej z atrakcyjnym wyglądem i pokaźną skrytką u Gringotta? Maisie była dosyć próżną i powierzchowną panienką, naiwną i żyjącą marzeniami o swoim księciu na białym koniu u boku którego będzie dalej mogła wieść swój przyjemny i beztroski żywot pozbawiony poważniejszych obowiązków.
Tym kimś raczej nie miał zostać już zajęty przez piękną półwilę Benjamin Wright, ale byli i inni; choć w tej chwili to on zainteresował Maisie, która postanowiła wykorzystać okazję do zamienienia paru zdań ze sławnym graczem quidditcha którego do tej pory widywała tylko z daleka, gdy mknął na miotle nad boiskiem, albo na zdjęciach w gazetach.
Z bliska wyglądał nawet lepiej – całkiem przystojny i tak postawny, że z łatwością uniósłby ją jedną ręką. Musiał w końcu mieć krzepę by być dobrym zawodnikiem; drobna i zwinna Maisie za swoich szkolnych czasów zaliczyła parę lat jako szukająca, to była zresztą bardzo odpowiednia rola dla kobiety. Imponowali jej jednak prawdziwi mężczyźni – postawni, dobrze zbudowani i bardzo męscy, a w taki typ niewątpliwie wpasowywał się Benjamin Wright. Byli dużo bardziej pociągający niż wychudli, bladzi i niemal anemiczni urzędnicy w okularach, jakich widywała na co dzień, zmuszona do wysłuchiwania ich nudnych, biurokratycznych gadek. Cudownie byłoby być żoną prawdziwie męskiego mężczyzny, życie u boku takiego z pewnością byłoby ciekawsze, a on sam dużo lepiej zaopiekowałby się kobietą niż cherlawy nudziarz. Tak przynajmniej jej się wydawało i dlatego podobali jej się mężczyźni pokroju Wrighta.
Starając się zamaskować chwilowe onieśmielenie spoglądała na niego zalotnie, starając się subtelnie zaznaczyć swoje wdzięki na swój własny, nastoletni i wciąż niedoświadczony sposób. Słysząc jego słowa pisnęła z zachwytu i zachichotała, spoglądając przez ramię na swoją nieco bardziej powściągliwą siostrę, po czym znów utkwiła maślane oczy w Benjaminie, podekscytowana samym faktem że na nią spojrzał i wypowiedział do niej tych kilka zdań.
- Wasz zespół gra naprawdę cudownie! Nic dziwnego, skoro ma takie gwiazdy jak pan – powiedziała z zachwytem. – Och, uczyniłby mi pan prawdziwą przyjemność, gdyby zgodził się podarować nam swój autograf! – westchnęła, grzebiąc pospiesznie w malutkiej torebeczce, gdzie po chwili znalazła zwinięty egzemplarz gazety (szczęśliwie z artykułem poświęconym aktualnie najgorętszym gwiazdom quidditcha, który czytała przed bankietem) i pióro.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
sylwester 1949 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: sylwester 1949 [odnośnik]07.01.18 19:41
Słodki pisk, wyrywający się z przesadnie umalowanych ust dzierlatki, został na szczęście pochłonięty przez równie głośną muzykę - orkiestra zaczynała kolejny etap wieczornego koncertu, wygrywając coraz to weselszą i energiczną melodię, ściągającą na parkiet rozochocony sylwestrową aurą tłum. Kilka osób przepchnęło się tuż obok nich, mknąc ku środkowi sali, tym samym rozdzielając stojącą pod kolumną Harriett od Benjamina. On sam nie poruszył się nawet o cal, z pałkarską posturą trudno było igrać, dlatego tkwił niczym skała na środku morza, dalej obdarzając Maisie uśmiechem. Trochę irytowało go oderwanie od pełnoprawnej narzeczonej, chciał spędzić z Harriett całą tę noc - i tysiące kolejnych, aż do końca świata - lecz z drugiej strony wrodzona dobroć nie pozwalała mu zignorować przejętej dziewczynki. Nie znalazła się na tym bankiecie przypadkiem, zapewne była córką wysoko postawionego urzędnika z Departamentu Magicznych Gier i Sportów, ewentualnie młodszą siostrą gracza z szanowanej drużyny, Wright okazałby więc niewdzięczność, podchodząc do pannicy obojętnie lub wręcz chłodno. Szanował też każdego fana, niezależnie od wieku, płci, wyglądu czy też statusu krwi - okazywał sympatię nawet wymuskanym szlachcicom. - Och, to przesada, żadna ze mnie gwiazda, po prostu wykonuję swoją pracę - machnął lekceważąco ręką, poprawiając jednak przy okazji ułożone, czarne loki, nonszalancko opadające na czoło. Jak każdy pozostawał łasy na komplementy, starał się jednak zachować skromność. W granicach normy, któż nie lubił słuchać pochlebstw od uroczych młódek? Benjamin zerknął przez ramię, upewniając się, że Harriett ciągle stoi pod kolumną - nie znalazł jej tam jednak, niech to Godryk kopnie. Musiał szybko spełnić gwiazdorski obowiązek i odnaleźć swoją półwilę: znając jej kapryśny charakterek, ukryła się przed nim lub specjalnie pomknęła w stronę zawodników Zjednoczonych, chcąc utrzeć mu nosa niegroźnym flirtem z ich barczystym ścigającym. Niedoczekanie. - Oczywiście. Możesz podać swoje imię? - spytał nieco nieprzytomnie, odbierając od dziewczęcia gazetę. Przez chwilę zawiesił wzrok na swojej podobiźnie: według własnego osądu wyszedł jak buc, z zmrużonymi oczkami i napompowanymi mięśniami, lecz cóż, nie mógł teraz nic z tym zrobić. Koślawym, chłopięcym pismem wykaligrafował (niestarannie) imienną dedykację dla uroczej Maisie oraz jej zachwycającej siostry, po czym pożegnał obydwie panienki, jeszcze raz dziękując im za dzielne kibicowanie niezwyciężonym Jastrzębiom. Teraz miał ważniejsze rzeczy na głowie - musiał odnaleźć swoją narzeczoną.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
sylwester 1949 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: sylwester 1949 [odnośnik]08.01.18 0:37
Maisie wciąż była bardzo zaaferowana; może jednak początkowo nieco drętwe przyjęcie miało szansę stać się dużo bardziej interesujące, gdy w końcu nie musiała słuchać nudnych politycznych dyskusji, a napotkała prawdziwą gwiazdę quidditcha. Benjamin Wright wydawał się dużo bardziej interesującą personą, choć na swój sposób odróżniał się od reszty towarzystwa swoją okazałą posturą i swego rodzaju dzikością, która cechowała go na boisku, gdy w niezwykle brawurowy sposób posyłał tłuczki w stronę przeciwników. To na swój sposób imponowało Maisie; nawet taka naiwna, nieco pusta nastolatka potrzebowała czasami wrażeń, powiewu inności, bo kiedy było zbyt drętwo, szybko się nudziła – nawet jeśli lubiła eleganckie przyjęcia i obcowanie ze znanymi lub wysoko postawionymi ludźmi. Szkoda tylko że wielu z nich poza swoją pozycją nie miało wiele do zaoferowania. Zawodnicy quidditcha w większości przynajmniej byli męscy i przystojni.
- I naprawdę dobrze ją pan wykonuje! Dawno nie widziałam równie emocjonujących meczy – przytaknęła, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczy Wrighta w akcji, a wtedy będzie mogła powspominać to spotkanie twarzą w twarz i tą krótką, ale intrygującą rozmowę.
- Maisie – odpowiedziała zachwyconym głosem, trzepocząc zalotnie rzęsami i patrząc, jak mężczyzna podpisuje się na gazecie z artykułem, w którym było też jego zdjęcie. Dziewczyna miała zamiar zachować go sobie na pamiątkę wśród innych drobiazgów, które zbierała a które były związane z gwiazdami oraz quidditchem. – Och, naprawdę dziękuję, panie Wright! Będę miała cudowną pamiątkę naszego miłego spotkania! – dodała, szturchając łokciem swoją siostrę; nie rozumiała jej milczenia i apatii, przecież właśnie stały na przeciwko samego Benjamina Wrighta! Ale może mężczyzna wpędził jej poczciwą starszą siostrzyczkę w tak duże onieśmielenie że nie była w stanie otworzyć ust, pozostawiając rozmowę na głowie bardziej śmiałej Maisie? Tak czy inaczej, obie miały właśnie okazję spotkać znanego gracza quidditcha, i to nie z podrzędnej, nikomu nieznanej drużyny, a takiej, która odnosiła sukcesy i miała rosnące grono fanów. W tym i pewnie takich podekscytowanych nastoletnich fanek jak młodziutka Maisie.
Po chwili jednak Benjamin pożegnał je obie i się oddalił; nastolatka odprowadzała go jeszcze wzrokiem, starannie chowając artykuł z autografem do maleńkiej torebeczki. Och, była taka podekscytowana!

| zt.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
sylwester 1949 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
sylwester 1949
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach