Portret Wenus
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Portret Wenus
Portret rzymskiej bogini piękna i miłości znajduje się na końcu eleganckiego, skąpanego w zieleni i złocie korytarza. Kobieta uwodzi swoim subtelnym uśmiechem oraz niezaprzeczalnym, klasycznym pięknem. Wabi mężczyzn, puszcza do nich oczko, nie czuje się nigdy skrępowana, nie opuszcza też swojego miejsca, ponieważ skrywa pewną tajemnicę – w rzeczywistości obraz stanowi przejście do nieco mniej znanej części Wenus. Wystarczy wyjawić bogini odpowiednie hasło, aby wejść do środka.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Spotkanie zaplanowane na znacznie wcześniejszy okres ciążyło mu, nie mogąc zostać zrealizowanym. W końcu jednak nadarzyła się ku temu okazja odpowiednia. Schludna, konkretna, czysta w wyrazie, którego oczekiwał po miejscu takim jak to. Restauracja pod otwartym patronatem Lestrange'ów miała w sobie to coś, co Zachary miewał na co dzień – jeśli tylko zamierzał powrócić na wyspę – kobiety gotowe usłużnie spełnić każdą, nawet najbardziej wyimaginowaną potrzebę. Nie sądził, aby były w stanie zaspokoić każdą zachciankę, o jakiej mógłby pomyśleć. Nie nawykł do wygłaszania potrzeb, wydając je jedynie cichymi pomrukiwaniami bądź kiwnięciami głowy. To w gestii wybranek należących do jego osobistego haremu leżało zrozumienie, czego właśnie potrzebował. On sam, jako obiekt adoracji, nie musiał nawet o tym wiedzieć.
Ale nie przyszedł tu, by oddać się w obce ręce niezdolne do pojęcia tego, kim Zachary był. Z resztą miejsce to traktował jako kolejny obiekt, w którym arystokracja mogła się zjawić i wypełnić skromny, wolny czas, jaki miała w posiadaniu na dokładnie te sprawy, które nie mogły zostać załatwione w murach rodowych posiadłości. Mathieu, którego towarzystwo cenił i traktował jako niezmiernie ważne nie miało nic wspólnego z politycznymi zapędami. Ani zawieraniem różnorakich sojuszy, bowiem obecność przyjaciela stanowiła o zaufaniu, a przede wszystkim o tym, że spotkanie w takim miejscu nie miało zakończyć się zaspokajaniem żądzy.
— Zastanawia mnie, sir, na ile dzisiejsze zapotrzebowanie będzie stosowne do ostatnich ustaleń — wyrzucił z siebie obojętnym, na wskroś oficjalnym tonem, gdy przyszło im znaleźć się w przestrzeni jawnych bywalców tego miejsca tylko po to, aby nasycić świat kolejnymi, bezużytecznymi plotkami. Wciąż pamiętał, w jakim celu Mathieu zjawił się na wyspie. Nie miał mu tego za złe ani trochę. Doceniał troskę, którą i teraz okazywał, bezsprzecznie przyjacielskiemu spotkaniu nadając charakter oficjalnych pertraktacji. Nie wiedział do końca, dlaczego to zrobił. Nie planował tego; potraktował jako spontaniczny zryw, maskę mającą zwieść tych, którzy mogli wykorzystać wiedzę o ich obecności tutaj do szerzenia kolejnych oszczerstw. A gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem innych, wygiął usta w lekkim uśmiechu, obdarzając jednocześnie przyjaciela uprzejmym skinieniem głowy. Przystał na propozycję odwiedzenia Wenus, oczekując odrobiny rozrywki.
— Więc... jakież sekrety zechcesz dziś odsłonić? — zapytał, pytanie kierując tylko i wyłącznie do niego, zdając sobie sprawę z tego, że miejsce to znał znacznie lepiej od niego. Być może miał już myśl, jak wykorzystać czas spędzony tutaj. A może sam kierował się spontaniczną chęcią odskoczenia od szlachetnej codzienności. Bez względu na powody, chciał wiedzieć, jaki kierunek mieli już za moment obrać.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wenus. Kiedy ostatni raz pojawiał się w tym niewątpliwie niesamowitym przybytku, Tristan informował go o porozumieniu z Morganą Selwyn i rychłych oświadczynach, jakie miał zaplanować wobec Isabelli. Zabawne, wbrew pozorom Lord Rosier nie miał zbyt wiele okazji, aby doświadczać przyjemności z wizyt w tym miejscu, a powinien przecież korzystać z wolności, póki była mu dana. Małżeństwo z Isabellą nie powinno mieć wpływu na jego rozrywki. W Wenus widział już wielu żonatych mężczyzn, którzy za nic mieli słowa przysięgi. Czy Rosier będzie w stanie zachować się w ten sposób i właśnie takiego wyboru dokonać? Nie zastanawiał się nad tym, postanawiając oddać chwilowemu zapomnieniu. Isabella nie musiała wszak wiedzieć, o jego tajnych misjach z Lordem Shafiqiem, spotkaniach całkowicie poza jakąkolwiek kontrolą.
Portret Wenus wyglądał niezmiennie. Rosier był tu już tyle razy, że znał każdy detal na pamięć. Nie wzbraniał się przed uciechami i dobrą zabawą, był młody i potrzebował urozmaiceń w życiu, aby nie dać się pojmać w objęcia nudy i rutyny. Zawsze spotykał tu nowości na swej drodze, dlatego tak bardzo przepadał za tym miejscem. Nie miał pojęcia jak za kilka miesięcy będzie wyglądało jego życie, jak bardzo relacja z Isabellą wpłynie na jego osobę, więc nie mógł zakładać zupełnie nic. Ważne, że miał dziś okazję rozerwać się z przyjacielem. Ufali sobie, wiedzieli, że ich spotkania pozostaną sekretem pomiędzy nimi. Nie było przecież powodu rozpowiadać wokół, gdzie byli i co robili. Korzystanie z życia było najlepszym powodem do radości.
- Nie jestem skory do odsłaniania własnych sekretów… – mruknął w odpowiedzi, ale Zachary zapewne wiedział o tym doskonale. Rosier był skryty i tajemniczy, nie lubił mówić o sobie i swoich tajemnicach. – Jestem za to pewien, że Wenus odsłoni przed nami swoje sekrety… – dodał jeszcze, uśmiechając się cwanie pod nosem. Bywał w tym miejscu na tyle często, żeby wiedzieć jak to działa. Nigdy nie opuścił tego przybytku niezadowolony, co raczej świadczyło o nim bardzo pozytywnie. – Wystarczy, że przejdziemy za portret. Wiesz, że właśnie tutaj dowiedziałem się o zaręczynach z Isabellą? – spytał z lekkim śmiechem.
Portret Wenus wyglądał niezmiennie. Rosier był tu już tyle razy, że znał każdy detal na pamięć. Nie wzbraniał się przed uciechami i dobrą zabawą, był młody i potrzebował urozmaiceń w życiu, aby nie dać się pojmać w objęcia nudy i rutyny. Zawsze spotykał tu nowości na swej drodze, dlatego tak bardzo przepadał za tym miejscem. Nie miał pojęcia jak za kilka miesięcy będzie wyglądało jego życie, jak bardzo relacja z Isabellą wpłynie na jego osobę, więc nie mógł zakładać zupełnie nic. Ważne, że miał dziś okazję rozerwać się z przyjacielem. Ufali sobie, wiedzieli, że ich spotkania pozostaną sekretem pomiędzy nimi. Nie było przecież powodu rozpowiadać wokół, gdzie byli i co robili. Korzystanie z życia było najlepszym powodem do radości.
- Nie jestem skory do odsłaniania własnych sekretów… – mruknął w odpowiedzi, ale Zachary zapewne wiedział o tym doskonale. Rosier był skryty i tajemniczy, nie lubił mówić o sobie i swoich tajemnicach. – Jestem za to pewien, że Wenus odsłoni przed nami swoje sekrety… – dodał jeszcze, uśmiechając się cwanie pod nosem. Bywał w tym miejscu na tyle często, żeby wiedzieć jak to działa. Nigdy nie opuścił tego przybytku niezadowolony, co raczej świadczyło o nim bardzo pozytywnie. – Wystarczy, że przejdziemy za portret. Wiesz, że właśnie tutaj dowiedziałem się o zaręczynach z Isabellą? – spytał z lekkim śmiechem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:44, w całości zmieniany 1 raz
Nie potrafił znaleźć odpowiedniego wspomnienia we własnej głowie, które oddawałoby porównanie wyuzdania czającego się za portretem Wenus. Był zbyt młody, zbyt pogrążony w nauce starożytnych ścieżek uzdrowicielskich, kapłańskich dróg wiodących na szczyt doskonałości, by przejmować się cielesnymi doznaniami. Posiadanie własnego haremu stanowiło jeden z obowiązków egipskiego szajcha i na początku nawet to stanowiło przeszkodę na drodze Zechariaha do uzdrowicielskiej potęgi. Wszystkie służące zrównał do nadanej im roli, ale też nie szukał zadowolenia poza nimi, żadnej nie nadając tytułu ponad pozostałe. Nie wywodziły się z myśli, której szukał – być może znalazłaby się godna, gdyby nie szereg zmian, począwszy od osiedlenia na angielskiej wyspie, a skończywszy na zawarciu wstępnego porozumienia z Shackleboltami. Co i kiedy miało dojść do skutku, nie wiedział. Złożonym przysięgom nie potrafił dać wiarołomstwa, w ciszy oraz spokoju czekał na dalszy rozwój wypadków, podjęcie stosownych kroków między nestorami obu rodów.
W międzyczasie mógł jedynie dalej wypełniać aktualne obowiązki, coraz mocniej angażować się w rozpętaną wojnę, poświęcać czas tym, którym winien go ofiarować. Nagromadzenie zadań w samym szpitalu stanowiło już coś więcej niż codzienną rutynę, którą starał się przełamywać schadzkami takimi jak ta. Miejsce zupełnie inne od pozostałych, skrywające w sobie zagadkę do rozwikłania. Wystarczyło tylko podać hasło.
— Zatem... za tobą, przyjacielu — odpowiedział, oddając honor poprowadzenia siebie w angielskie źródło rozpusty. Tyle, może tylko tyle, dało się wynieść ze słuchania między wierszami rozmów innych. Stałych bywalców, skoro najwyraźniej nie mieli problemu z wplataniem tego miejsca do niemal każdego zdania. Wprowadzało go to w zastanowienie, jak wielkie pożądania musiały tkwić w lordach stąpających po tych ziemiach, że żadna dama nie była w stanie go załagodzić. Myśl tę jednak przerwał prędko, postępując za przyjacielem w otwarte przejście do miejsca, które oficjalnie nie istniało.
— Jak oficjalnie — zakpił z przekąsem, odpowiadając na pytanie, również zaśmiewając się lekko. Istotnie w odpowiedzi nie było prawdziwej kpiny. Uszczypliwy komentarz miał jedynie pozostać pikanterią tego, w jaki sposób zawarto układ, na mocy którego jego przyjaciel poślubi lady Selwyn, a o którym został poinformowany właśnie tutaj. Pozostawało tylko pytanie, po której stronie obrazu znajdował się w momencie ogłaszania tak radosnych wieści.
W międzyczasie mógł jedynie dalej wypełniać aktualne obowiązki, coraz mocniej angażować się w rozpętaną wojnę, poświęcać czas tym, którym winien go ofiarować. Nagromadzenie zadań w samym szpitalu stanowiło już coś więcej niż codzienną rutynę, którą starał się przełamywać schadzkami takimi jak ta. Miejsce zupełnie inne od pozostałych, skrywające w sobie zagadkę do rozwikłania. Wystarczyło tylko podać hasło.
— Zatem... za tobą, przyjacielu — odpowiedział, oddając honor poprowadzenia siebie w angielskie źródło rozpusty. Tyle, może tylko tyle, dało się wynieść ze słuchania między wierszami rozmów innych. Stałych bywalców, skoro najwyraźniej nie mieli problemu z wplataniem tego miejsca do niemal każdego zdania. Wprowadzało go to w zastanowienie, jak wielkie pożądania musiały tkwić w lordach stąpających po tych ziemiach, że żadna dama nie była w stanie go załagodzić. Myśl tę jednak przerwał prędko, postępując za przyjacielem w otwarte przejście do miejsca, które oficjalnie nie istniało.
— Jak oficjalnie — zakpił z przekąsem, odpowiadając na pytanie, również zaśmiewając się lekko. Istotnie w odpowiedzi nie było prawdziwej kpiny. Uszczypliwy komentarz miał jedynie pozostać pikanterią tego, w jaki sposób zawarto układ, na mocy którego jego przyjaciel poślubi lady Selwyn, a o którym został poinformowany właśnie tutaj. Pozostawało tylko pytanie, po której stronie obrazu znajdował się w momencie ogłaszania tak radosnych wieści.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rosier nie miał takich obowiązków jak jego przyjaciel, co nie zmieniało faktu, że korzystał z życia na tyle, na ile mógł. Widząc tyle śmierci wokół siebie, zdał sobie sprawę, że życie jest zbyt kruche, aby w pełni poświęcać je pracy czy skupianiu się jedynie na swoich obowiązkach. Mathieu miał niepokorną duszę, która pozbawiona odpowiedniej pielęgnacji, czerpania przyjemności z nietypowych, istotnych kwestii, usychała jak kwiat. Był dziką różą, w której sercu płonął prawdziwy płomień. Miał obowiązku wobec własnego rodu i zamierzał je wypełniać tak, jak należało. Miał prawdziwe szczęście, że trafiła mu się taka kobieta jak Isabella. Była burzą, ogniem, niespotykaną istotą o wyraźnym charakterze. Póki jednak nie wiązały go żadne przysięgi zamierzał wykorzystać to, co daje mu los. Odwiedziny w Wenus w tak wspaniałym towarzystwie były jedną z niewielu chwil, kiedy Mathieu mógł prawdziwie odetchnąć. To co działo się za portretem było strzeżoną tajemnicą i mogli mieć pewność, że to co będzie miało tam miejsce zostanie sekretem. Właściciele tego przybytku rozkoszy dbali o szczególnych klientów, a przecież zamożni lordowie właśnie takimi byli.
Krótkie słowa hasła i portret uchylił się przed nim. Cwany uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy przekraczał progi tej krainy rozpusty. Widział wiele, ale to co działo się za porterem było wyjątkowe w swoim rodzaju. Zerknął kątem oka na przyjaciela. Nie mieli przecież zamiaru przychodzić tutaj i rozmawiać i problemach, nie po to stworzono to miejsce. Zaśmiał się lekko na jego słowa.
- Tristan dba o mój komfort. – zażartował lekko, w odpowiedzi. Wprawdzie to nie mijało się z prawdą. Jego najbliższy kuzyn, prawie brat, był jednocześnie Nestorem jego rodu. Miał ogrom zadań i wielki ciężar na swych barkach. Mathieu mógł mieć jedynie nadzieję, że nigdy nie stanie na jego miejscu. Wolałby uniknąć oficjalnych stanowisk, zawsze krył się w cieni i wykorzystywał swoje umiejętności, aby nikt nie wiedział co nim kieruje. Co jak co, ale Zachary znał go lepiej niż inni. Może i nie wiedział wszystkiego, jednak… nadal wiedział dość sporo.
- Może zacznijmy od małego toastu, zanim całkowicie się zatracimy… – mruknął, kiedy już udało mu się dostać alkohol do rąk własnych. – Za przyszłość, przyjacielu. Oby była dla nas łaskawa. – dodał unosząc szkło do ust i upijając łyka, na chwilę przed tym, jak piękne i skąpo odziane kobiety podeszły do lordów.
Krótkie słowa hasła i portret uchylił się przed nim. Cwany uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy przekraczał progi tej krainy rozpusty. Widział wiele, ale to co działo się za porterem było wyjątkowe w swoim rodzaju. Zerknął kątem oka na przyjaciela. Nie mieli przecież zamiaru przychodzić tutaj i rozmawiać i problemach, nie po to stworzono to miejsce. Zaśmiał się lekko na jego słowa.
- Tristan dba o mój komfort. – zażartował lekko, w odpowiedzi. Wprawdzie to nie mijało się z prawdą. Jego najbliższy kuzyn, prawie brat, był jednocześnie Nestorem jego rodu. Miał ogrom zadań i wielki ciężar na swych barkach. Mathieu mógł mieć jedynie nadzieję, że nigdy nie stanie na jego miejscu. Wolałby uniknąć oficjalnych stanowisk, zawsze krył się w cieni i wykorzystywał swoje umiejętności, aby nikt nie wiedział co nim kieruje. Co jak co, ale Zachary znał go lepiej niż inni. Może i nie wiedział wszystkiego, jednak… nadal wiedział dość sporo.
- Może zacznijmy od małego toastu, zanim całkowicie się zatracimy… – mruknął, kiedy już udało mu się dostać alkohol do rąk własnych. – Za przyszłość, przyjacielu. Oby była dla nas łaskawa. – dodał unosząc szkło do ust i upijając łyka, na chwilę przed tym, jak piękne i skąpo odziane kobiety podeszły do lordów.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Starał się nie dostrzegać różnic, tych widocznych gołym okiem, ale także i tych znacznie subtelniejszych, które twardo dzieliły go z Mathieu. Wolał pozostawać w przekonaniu, że tylko on je dostrzegał i na przekór wszystkim stał ponad nimi, dzieląc jedną ze szczególnych więzi z Rosierem. Choć nie była to najpotężniejsza zażyłość, to cenił ją równie mocno i własnym, stonowanym obliczem pokazywał, że potrafił postawić krok tam, gdzie inni oczekiwali odnaleźć przepaść, ignorując oczywistości pchające ku wspólnej komitywie. To, czego obłudni podglądacze nie byli w stanie dostrzec, stanowiło w jego mniemaniu esencjonalną wartość przyjaźni, która dziś zawiodła go za portret Wenus.
Nie wiedział, czego oczekiwać po miejscu takim jak to, ale do myśli tej zdążył przywyknąć, przyjmując na twarz chłód oraz opanowanie, zza których rzucał swemu drogiemu towarzyszowi rozbawione spojrzenia i uśmiechy z odpowiednią dozą sarkazmu.
— Oczywiście, że dba — potwierdził nieco rozbawiony. Nie wątpił ani przez moment, że sam nestor nie zadba odpowiednio o swego podopiecznego; nie był tym jednak zaskoczony. Troska o własną krew stanowiła przymiot szczególny pośród arystokracji, także tej, z której wywodził się Zachary. On sam, z racji bycia ostatnim w kolejce po zaszczyty, spijał tej troski nieco mniej, mając możliwość rozwijania się w ciszy oraz spokoju. Do czasu, jak się okazało, gdy obaj jego bracia postanowili przepaść, pozostawiając go samego na polu bitwy. Albo łożu kobiet tkwiących za portretem, który ledwo co przekroczył wspólnie z Mathieu, po raz pierwszy zastanawiając się, co pociągało go w tym miejscu i jak miało się to do przyrzeczonej mu Isabelli. Wiedział tak dużo o swym przyjacielu, niedociągnięcie w tej materii byłoby hańbą, lecz z każdym spotkaniem dowiadywał się nowych rzeczy, w pełni akceptując to, co przynosił mu los.
— Nie odmówię małego toastu — odparł, nim pochwycił pewniej w palce ofiarowany mu kieliszek, po czym uniósł go wtórując słowom Mathieu. — Za przyszłość — powtórzył i wychylił niewielki łyk, chcąc raczyć się niewielką dawką alkoholu do spółki z melodyjnym głosem obecnej tu dziewczyny. Oddalił od siebie ciekawość, co ją przywiodło do pracy w tym miejscu. Znał własne służące doskonale i był w stanie, niemal smakując ich słowa na własnym języku, odpowiedzieć na pytanie postawione przed samym sobą. Powody istotnie były prawie takie same, lecz ofiarowane mu dziewczęta tkwiły wiernie przy nim, a te tutaj robiły to, by otrzymać zapłatę.
Jedno spojrzenie na towarzyszkę tego spotkania przyprawiło go o wewnętrzne poruszenie. Zachowując kamienną twarz, uniósł ramię, ofiarowując je pani, by poprowadziła swego pana na pobliską kanapę. W języku swych przodków wymówił do niej dość suche Zaśpiewaj, nim usiadł i rzucił roziskrzone spojrzenie w stronę przyjaciela, po czym skupił wzrok na tej, która ofiarowywała mu siebie.
Nie wiedział, czego oczekiwać po miejscu takim jak to, ale do myśli tej zdążył przywyknąć, przyjmując na twarz chłód oraz opanowanie, zza których rzucał swemu drogiemu towarzyszowi rozbawione spojrzenia i uśmiechy z odpowiednią dozą sarkazmu.
— Oczywiście, że dba — potwierdził nieco rozbawiony. Nie wątpił ani przez moment, że sam nestor nie zadba odpowiednio o swego podopiecznego; nie był tym jednak zaskoczony. Troska o własną krew stanowiła przymiot szczególny pośród arystokracji, także tej, z której wywodził się Zachary. On sam, z racji bycia ostatnim w kolejce po zaszczyty, spijał tej troski nieco mniej, mając możliwość rozwijania się w ciszy oraz spokoju. Do czasu, jak się okazało, gdy obaj jego bracia postanowili przepaść, pozostawiając go samego na polu bitwy. Albo łożu kobiet tkwiących za portretem, który ledwo co przekroczył wspólnie z Mathieu, po raz pierwszy zastanawiając się, co pociągało go w tym miejscu i jak miało się to do przyrzeczonej mu Isabelli. Wiedział tak dużo o swym przyjacielu, niedociągnięcie w tej materii byłoby hańbą, lecz z każdym spotkaniem dowiadywał się nowych rzeczy, w pełni akceptując to, co przynosił mu los.
— Nie odmówię małego toastu — odparł, nim pochwycił pewniej w palce ofiarowany mu kieliszek, po czym uniósł go wtórując słowom Mathieu. — Za przyszłość — powtórzył i wychylił niewielki łyk, chcąc raczyć się niewielką dawką alkoholu do spółki z melodyjnym głosem obecnej tu dziewczyny. Oddalił od siebie ciekawość, co ją przywiodło do pracy w tym miejscu. Znał własne służące doskonale i był w stanie, niemal smakując ich słowa na własnym języku, odpowiedzieć na pytanie postawione przed samym sobą. Powody istotnie były prawie takie same, lecz ofiarowane mu dziewczęta tkwiły wiernie przy nim, a te tutaj robiły to, by otrzymać zapłatę.
Jedno spojrzenie na towarzyszkę tego spotkania przyprawiło go o wewnętrzne poruszenie. Zachowując kamienną twarz, uniósł ramię, ofiarowując je pani, by poprowadziła swego pana na pobliską kanapę. W języku swych przodków wymówił do niej dość suche Zaśpiewaj, nim usiadł i rzucił roziskrzone spojrzenie w stronę przyjaciela, po czym skupił wzrok na tej, która ofiarowywała mu siebie.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Każdy Ród wyznawał inne wartości, kierował się innymi priorytetami, dzielił inne charaktery. Nic więc dziwnego, że różnice powstawały, choćby z uwagi na zachowania i potrzeby, a jednak łączył ich wspólny mianownik, było coś co sprawiało, że znaleźli się na jednym poziomie i różnice były ledwie zauważalne. Arystokracja była najważniejsza, mogła pokazać wiele i zaoferować wiele, jednocześnie korzystając z usług tych, którzy nie mieli tyle szczęścia co oni. Jedni twierdzili szczęścia, inni zaś przekleństwa. O ile słabo urodzeni czy nawet szlamy, mogli się cieszyć pełną wolnością wyboru i swobodą, o tyle arystokraci nie mieli tego szczęścia. Różnice są, były i będą istnieć. A jednak, te pomiędzy wielkimi, arystokratycznymi rodami, między Lordami, Damami i zwykłymi ludźmi były nader ogromne. Wciąż w pamięci miał spotkanie z malarką, Gwendolyn, która traktowała go na równi sobie, krzycząc, zachowując się jak nastolatka, która nie dostała tego, czego chciała, pyskując, atakując. Pokazywała pazur, a przynajmniej dopóki nie dowiedziała, że Mathieu jest Lordem, bo wtedy spasowała, spuściła z tonu i zawstydziła się, jej zachowanie było nie na miejscu. Te różnice były zbyt duże, aby tak po prostu mogła je przeskoczyć. Aby jakikolwiek nisko urodzony mógł.
Rosier przepadał za Wenus, ten komofrt, który przynosiło, czysta przyjemność. Nie musiał się martwić, że jakakolwiek z ich rozmów wyjdzie poza obręb tych ścian, wszystko było tu utrzymywane w ścisłej tajemnicy, właściwie to miejsce w ogóle nie istniało. Niemniej jednak, niezliczona ilość przyjemności i tak wiele możliwościo niosło ze sobą. Mogli to zrobić wszystko na co mieli ochotę, wystarczyło potrząsnąć pieniędzmi i mieli szansę zrobić dosłownie... wszystko. Dlaczego nie działać w ten sposób? Dlaczego nie pozwalać sobie na rozkosz, skoro zwyczajnie ich na to stać? Życie było o wiele łatwiejsze, kiedy miało się pieniądze. Zabawa i przyjemność, kierowali się do stolików, a panie pozwalały sobie na śmielsze posunięcia. Dzisiaj Rosier miał ochotę odciąć się od problemów, całkowicie, dlatego nie zamierzał się powstrzymywać. Obejmując młodą kobietę błądził dłonią po jej ciele, a kiedy w końcu usiadł, ona zajęła miejsce na jego kolanach.
- Zazdroszczę Ci przyjacielu, że możesz mieć to na codzień... - zażartował, obracając szklankę w ręce. Zachary przecież miał takie możliwości, kobiety na wyspie Man były do jego dyspozycji, należały do niego. Szczęście? Przynajmniej połowicznie, nie musiał wydawać pieniędzy na kobiety w Wenus. Z drugiej strony, po pewnym czasie mogło stać się rutynowo, a wizyta w tym urzekającym miejscu była solidną odskocznią.
Rosier przepadał za Wenus, ten komofrt, który przynosiło, czysta przyjemność. Nie musiał się martwić, że jakakolwiek z ich rozmów wyjdzie poza obręb tych ścian, wszystko było tu utrzymywane w ścisłej tajemnicy, właściwie to miejsce w ogóle nie istniało. Niemniej jednak, niezliczona ilość przyjemności i tak wiele możliwościo niosło ze sobą. Mogli to zrobić wszystko na co mieli ochotę, wystarczyło potrząsnąć pieniędzmi i mieli szansę zrobić dosłownie... wszystko. Dlaczego nie działać w ten sposób? Dlaczego nie pozwalać sobie na rozkosz, skoro zwyczajnie ich na to stać? Życie było o wiele łatwiejsze, kiedy miało się pieniądze. Zabawa i przyjemność, kierowali się do stolików, a panie pozwalały sobie na śmielsze posunięcia. Dzisiaj Rosier miał ochotę odciąć się od problemów, całkowicie, dlatego nie zamierzał się powstrzymywać. Obejmując młodą kobietę błądził dłonią po jej ciele, a kiedy w końcu usiadł, ona zajęła miejsce na jego kolanach.
- Zazdroszczę Ci przyjacielu, że możesz mieć to na codzień... - zażartował, obracając szklankę w ręce. Zachary przecież miał takie możliwości, kobiety na wyspie Man były do jego dyspozycji, należały do niego. Szczęście? Przynajmniej połowicznie, nie musiał wydawać pieniędzy na kobiety w Wenus. Z drugiej strony, po pewnym czasie mogło stać się rutynowo, a wizyta w tym urzekającym miejscu była solidną odskocznią.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Obcość w Wenus uderzała w niego bardzo mocno. Starał się jednak ignorować to uczucie, czuć jak u siebie, choć żadna z obecnych tu dziewcząt nie była mu posłuszna w sposób, którego sobie życzył wobec własnej służby. Całkowite oddanie i wierność były niemal wypisane w ich twarzach w przeciwieństwie do tej, która służyła mu teraz. Wszystko w jej ruchach, słowach było inne. Miało kusić, mamić i pozbawić go świadomego myślenia, jakby pozwolił myślom zatonąć w głębi i nie potrafił ich odnaleźć. Wiedza o tym, utrzymywała go na powierzchni. Nie zanurzał się w żaden sposób, choć wzrok sycił talentami oraz walorami prezentowanym jego oczom. Ten jeden z niewielu razy ofiarował aprobujący uśmiech. Trzymając szklaneczkę w dłoni, milczał, nie odzywał się, prócz tego jednego słowa w ojczystym języku, którym wprawił ją w zakłopotanie. Drugą ręką pozwolił sobie sięgnąć ku niej, opuszkami palców ledwie dotykając odkrytego biodra, zostawiając na nim gorące znaki własnego ciała. Niemal zawsze jego temperatura była nieco wyższa, jakby całymi dniami wygrzewał się w słońcu, a przynajmniej on sam odnosił takie wrażenie, gdy dotykał bladych Anglików.
— Czyżby jedna z moich służących wpadła ci w oko? — zapytał, uważnie obserwując przyjaciela. Wiedział doskonale, że jego dziewczęta były nieskazitelne pod pewnymi względami. Każda o charakterystycznej urodzie, walorach znanych tylko jemu, każda równie pociągająca dla tego, kto nie miał ich na co dzień. Choć istotnie tak było w przypadku Zachary'ego, to charakter życia wiedzionego na brytyjskich wyspach przynosił mu nieodparte wrażenie, że jego jedyną, prawdziwą codziennością pozostawał szpital. Posiadłość na Wyspie stanowiła odskocznię taką samą, jaką dla Mathieu było to miejsce; przynajmniej podobną pod pewnymi względami.
— W przyjacielskim geście mógłbym ci ją wypożyczyć — podjął temat, przeciągając nieco ostatnie słowo z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Wszystkie należały do niego i żaden innych mężczyzna nie miał prawa ich mieć, to był w stanie nagiąć żelazne reguły dla przyjaciela. W ostateczności Mathieu musiałby ją zatrzymać. — Może jako prezent ślubny? — zasugerował, unosząc szklaneczkę w górę w ramach cichego toastu, drugą ręką chwytając nieco mocniej za udo usługującej mu dziewczyny. Wystukując palcami o skórę tylko sobie znany rytm, rozsiadł się wygodniej. Oparł, na moment przymykając oczy, mrucząc pod nosem melodię, by w tym samym momencie roześmiać się krótko, ale spontanicznie. Myśl, że mógłby podarować Mathieu w ramach ślubnego prezentu służącą rozbawiła go z nieznanych mu powodów. W Egipcie nie byłoby to nic dziwnego, ale tutaj ten zwyczaj mógłby zostać zrozumiany dość dwuznacznie, gdyby jakaś niesprzyjająca, plotkująca siła kobiecych ust zechciała igrać z polityką.
— Czyżby jedna z moich służących wpadła ci w oko? — zapytał, uważnie obserwując przyjaciela. Wiedział doskonale, że jego dziewczęta były nieskazitelne pod pewnymi względami. Każda o charakterystycznej urodzie, walorach znanych tylko jemu, każda równie pociągająca dla tego, kto nie miał ich na co dzień. Choć istotnie tak było w przypadku Zachary'ego, to charakter życia wiedzionego na brytyjskich wyspach przynosił mu nieodparte wrażenie, że jego jedyną, prawdziwą codziennością pozostawał szpital. Posiadłość na Wyspie stanowiła odskocznię taką samą, jaką dla Mathieu było to miejsce; przynajmniej podobną pod pewnymi względami.
— W przyjacielskim geście mógłbym ci ją wypożyczyć — podjął temat, przeciągając nieco ostatnie słowo z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Wszystkie należały do niego i żaden innych mężczyzna nie miał prawa ich mieć, to był w stanie nagiąć żelazne reguły dla przyjaciela. W ostateczności Mathieu musiałby ją zatrzymać. — Może jako prezent ślubny? — zasugerował, unosząc szklaneczkę w górę w ramach cichego toastu, drugą ręką chwytając nieco mocniej za udo usługującej mu dziewczyny. Wystukując palcami o skórę tylko sobie znany rytm, rozsiadł się wygodniej. Oparł, na moment przymykając oczy, mrucząc pod nosem melodię, by w tym samym momencie roześmiać się krótko, ale spontanicznie. Myśl, że mógłby podarować Mathieu w ramach ślubnego prezentu służącą rozbawiła go z nieznanych mu powodów. W Egipcie nie byłoby to nic dziwnego, ale tutaj ten zwyczaj mógłby zostać zrozumiany dość dwuznacznie, gdyby jakaś niesprzyjająca, plotkująca siła kobiecych ust zechciała igrać z polityką.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szanował przyjaciela za to, że mimo różnicy wychowania i środowisk, w których przyszło im się urodzić, potrafili tak dobrze się porozumiewać. Bycie prawdziwym przyjacielem w zdrowiu i w chorobie nie było proste, szczególnie wśród szlachty, która od lat borykała się z... pewnego rodzaju zakłamaniem. Wszyscy patrzyli na swoje korzyści, karmiąc się satysfakcją ze statutu własnej rodziny. Liczyła się ilość koneksji i sojuszników. Rosierowie nie byli przecież inni, wystarczyło spojrzeć na porozumienie z Morganą Selwyn, aby wiedzieć, że to tylko polityka. Oczywiście, Mathieu nie mówił, że sam był zakłamany czy któryś z członków jego rodziny był. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że to jedne z niewielu osób, które potrafiły zdobyć się na szczerość. Niemniej jednak, bycie Nestorem Rodu to obowiązek, a to wiąże się bezpośrednio z polityką. Każdy Ród miał inne zasady, a mimo to potrafili dojść do porozumienia, jak on i Zachary.
- Wszystkie Twoje służące są wyjątkowo urokliwe, Zachary. - odparł z lekkim śmiechem. - Ale ta, która pojawiła się ostatnio jest w rzeczy samej niezwykła. - dodał jeszcze, wzruszając ramionami. Rosier nie do końca pojmował całe zasady, z którymi zgodnie prowadzone były haremy. U nich obowiązywała monogamia i żyło się z jednym partnerem, oficjalnie oczywiście. Zachary miał naprawdę ogromny komfort, mógł sobie pozwolić na tak wiele i tak przyjemnie urozmaicić życie!
Zajął się piękną kobietą, która zjawiła się obok niego. Objął ramieniem, choć w zasadzie żywiej był zainteresowany rozmową z Zacharym, która szła w całkiem ciekawym kierunku! Bawił się kosmykami długich, jasnych włosów, w drugiej dłoni obracał zaś szklankę wypełnioną alkoholem. Obrócił lekko głowę w bok.
- Nie sądzę, żeby to było na miejscu... Takie wypożyczanie chyba nie jest... przewidywane w zasadach. - dodał ze śmiechem. Nie chciał nawet wiedzieć czy przewidywane były takie opcje, to nie było odpowiednie. Miał zbudować relację z Isabellą, a Zachary chciał mu podarować dziewczynę w prezencie ślubnym? Nie wiem kto bardziej chciałby go wtedy zabić, choć sam fakt istnienia takiej sytuacji wydawał mu się wyjątkowo zabawny. - Gdyby w naszych rodach można byłoby w ten sposób... Nawet nie chcę wiedzieć, co by się działo. Niektórzy pewnie pojedynkowaliby się o takie piękne panie w Wenus... - zaśmiał się, przyciągając mocniej dziewczynę do siebie. Zdecydowanie, działyby się ciekawe rzeczy!
- Wszystkie Twoje służące są wyjątkowo urokliwe, Zachary. - odparł z lekkim śmiechem. - Ale ta, która pojawiła się ostatnio jest w rzeczy samej niezwykła. - dodał jeszcze, wzruszając ramionami. Rosier nie do końca pojmował całe zasady, z którymi zgodnie prowadzone były haremy. U nich obowiązywała monogamia i żyło się z jednym partnerem, oficjalnie oczywiście. Zachary miał naprawdę ogromny komfort, mógł sobie pozwolić na tak wiele i tak przyjemnie urozmaicić życie!
Zajął się piękną kobietą, która zjawiła się obok niego. Objął ramieniem, choć w zasadzie żywiej był zainteresowany rozmową z Zacharym, która szła w całkiem ciekawym kierunku! Bawił się kosmykami długich, jasnych włosów, w drugiej dłoni obracał zaś szklankę wypełnioną alkoholem. Obrócił lekko głowę w bok.
- Nie sądzę, żeby to było na miejscu... Takie wypożyczanie chyba nie jest... przewidywane w zasadach. - dodał ze śmiechem. Nie chciał nawet wiedzieć czy przewidywane były takie opcje, to nie było odpowiednie. Miał zbudować relację z Isabellą, a Zachary chciał mu podarować dziewczynę w prezencie ślubnym? Nie wiem kto bardziej chciałby go wtedy zabić, choć sam fakt istnienia takiej sytuacji wydawał mu się wyjątkowo zabawny. - Gdyby w naszych rodach można byłoby w ten sposób... Nawet nie chcę wiedzieć, co by się działo. Niektórzy pewnie pojedynkowaliby się o takie piękne panie w Wenus... - zaśmiał się, przyciągając mocniej dziewczynę do siebie. Zdecydowanie, działyby się ciekawe rzeczy!
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z uprzejmym uśmiechem przyjął odpowiedź przyjaciela. Wiedział, że w jego słowach tkwiła szczerość, nie zazdrość czy zawiść, być może nawet lekki żal, że nie dane mu było skosztować zakazanego owocu. Jemu samemu także. Przestrzegał zasad haremu, nie zamierzając żadnej z nich wyróżniać w jakikolwiek sposób. Zachowanie delikatnej równowagi pośród posiadanych dziewcząt było niezmiernie trudne – ignorowanie ich przychodziło mu znacznie łatwiej i, przede wszystkim, utrzymywało go w należytym spokoju. Nie potrzebował rozhisteryzowanej służby. Miały być wierne, posłuszne i niezawodne na każdym kroku. Choć jako szajchowi przysługiwały mu wszystkie prawa z nimi związane, bezpieczniej było nie korzystać z żadnego z nich. Odesłanie ich pod kontrolę Tahira, póki nie znajdzie się właściwa zarządczyni, nadal uważał za doskonałą decyzję zapewniającą należyte bezpieczeństwo.
— To ja ustalam zasady — odpowiedział, pociągnąwszy zdrowy łyk ze szklaneczki, by zaraz zamachać nią w powietrzu, domagając się uzupełnienia brakującej zawartości. Brzmiał przy tym całkowicie poważnie, choć oferta na początku wydawała się być zaledwie żartem. Jeśli jego przyjaciel miał takie życzenie, był w stanie sprowadzić dla niego osobistą służącą. Teraz wiedział, że takie myśli przemykały przez jego głowę i jedynie czekał na to, aby życzenie to wprowadzić w życie. Być może gdyby nie był pod wpływem wypitego przed chwilą alkoholu oraz urokiem dziewczyny siedzącej mu na kolanach, spełnianie takich próśb przyszłoby mu z większym trudem. Dla Mathieu potrafił to zrobić, jeśli miało to wzmocnić łączącą ich przyjaźń.
— Nie przyjmuję do haremu byle kogo, Mathieu — odpowiedział kwaśno. — Wszystkie moje dziewczęta są czyste i posiadają nieco więcej talentów niż... inne — uzupełnił, wznosząc kolejny toast. Tym razem sam nie wiedział za co. Uznał to za dobry krok w toczącej się rozmowie. — Jeśli się zdecydujesz, taką właśnie dostaniesz — dodał, powracając jeszcze na moment do tematu prezentu, po czym zamilkł, przez krótką chwilę ważąc słowa o rozpustnych lordach. Wzrokiem uciekł w bok, zastanawiając się, jak rzeczywiście wyglądałaby angielska arystokracja w takim wydaniu.
— Myślę, że szybko zabrakłoby kobiet, które pozostałyby czyste. O potencjalnych chorobach nie wspominając — zdecydował się odpowiedzieć po upiciu kolejnego łyku, nieco zaciskając wargi pod wpływem palącego w języku alkoholu. Dopiero teraz odczuł go mocniej, ale nie myślał nad tym zbyt długo, dłonią uwolnioną od usługującej dziewczyny szukając w warstwach szaty mieszka z galeonami. Nawet jeśli nie zrobiła tego, do czego została tu zatrudniona, zasługiwała na zapłatę. Prawdopodobnie zbyt hojną, ale nie przejmował się tym. Jaki lord liczyłby pieniądze wydawane na przyjemności?
— Wspaniale się bawisz, Mathieu. Czyżbyś zamierzał mocno tęsknić za tą rozrywką po ślubie? — podjął luźno temat, wzrokiem wskazując na drzwi mające ich stąd wyprowadzić. Dość słów padło w tym miejscu. Nie chciał ryzykować, że wkrótce pojawią się takie, które nie powinny być przeznaczone dla uszu postronnych. Nie wiedział, komu w przypływie namiętności mogły zdradzić usłyszane sekrety.
— To ja ustalam zasady — odpowiedział, pociągnąwszy zdrowy łyk ze szklaneczki, by zaraz zamachać nią w powietrzu, domagając się uzupełnienia brakującej zawartości. Brzmiał przy tym całkowicie poważnie, choć oferta na początku wydawała się być zaledwie żartem. Jeśli jego przyjaciel miał takie życzenie, był w stanie sprowadzić dla niego osobistą służącą. Teraz wiedział, że takie myśli przemykały przez jego głowę i jedynie czekał na to, aby życzenie to wprowadzić w życie. Być może gdyby nie był pod wpływem wypitego przed chwilą alkoholu oraz urokiem dziewczyny siedzącej mu na kolanach, spełnianie takich próśb przyszłoby mu z większym trudem. Dla Mathieu potrafił to zrobić, jeśli miało to wzmocnić łączącą ich przyjaźń.
— Nie przyjmuję do haremu byle kogo, Mathieu — odpowiedział kwaśno. — Wszystkie moje dziewczęta są czyste i posiadają nieco więcej talentów niż... inne — uzupełnił, wznosząc kolejny toast. Tym razem sam nie wiedział za co. Uznał to za dobry krok w toczącej się rozmowie. — Jeśli się zdecydujesz, taką właśnie dostaniesz — dodał, powracając jeszcze na moment do tematu prezentu, po czym zamilkł, przez krótką chwilę ważąc słowa o rozpustnych lordach. Wzrokiem uciekł w bok, zastanawiając się, jak rzeczywiście wyglądałaby angielska arystokracja w takim wydaniu.
— Myślę, że szybko zabrakłoby kobiet, które pozostałyby czyste. O potencjalnych chorobach nie wspominając — zdecydował się odpowiedzieć po upiciu kolejnego łyku, nieco zaciskając wargi pod wpływem palącego w języku alkoholu. Dopiero teraz odczuł go mocniej, ale nie myślał nad tym zbyt długo, dłonią uwolnioną od usługującej dziewczyny szukając w warstwach szaty mieszka z galeonami. Nawet jeśli nie zrobiła tego, do czego została tu zatrudniona, zasługiwała na zapłatę. Prawdopodobnie zbyt hojną, ale nie przejmował się tym. Jaki lord liczyłby pieniądze wydawane na przyjemności?
— Wspaniale się bawisz, Mathieu. Czyżbyś zamierzał mocno tęsknić za tą rozrywką po ślubie? — podjął luźno temat, wzrokiem wskazując na drzwi mające ich stąd wyprowadzić. Dość słów padło w tym miejscu. Nie chciał ryzykować, że wkrótce pojawią się takie, które nie powinny być przeznaczone dla uszu postronnych. Nie wiedział, komu w przypływie namiętności mogły zdradzić usłyszane sekrety.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mogli rozważać na ten temat bardzo długo, tak samo jak zastanawiać się czy w ramach przyjaźni nie łamać pewnych zasad. Rosierowie całkiem nieźle radzili sobie w swoich rolach, a zatrudnienie kogoś do usługiwania im nie było takie trudne. Płacili dobrze, jeśli osoba spełniała stawiane im wymagania. Mathieu przecież korzystał z usług pracowników nie raz i nie dwa, tak to już było, kiedy miało się pieniądze i stanowiska. Zachary miał przywilej, inna kultura, którą Rosier mógł po prostu poznawać. Nie każdemu dane było szczegółowo zapoznać się z panującymi u nich regułami i zasadami. Niemniej jednak, propozycja przyjaciela była przyjemnym zaskoczeniem, ale Mathieu nie chciał naciskać czy stawiać jakichś wymagań odnośnie ślubnego prezentu. Pozostawi to osobistej decyzji Lorda Shafiqa, wszak to od niego zależy jakie kroki podejmie i co będzie chciał zrobić ze swoim dziewczętami.
Rozmowy łatwo mogły wymknąć się spod kontroli, kiedy w grę wchodziły piękne kobiety i alkohol lejący się litrami. Zachary'emu udzielił się dobry humor, podobnie jak jemu. Korzystanie pełną parą z usług Venus było w końcu naturalną koleją rzeczy, skoro już wybrali się w to miejsce, nie powinni sobie odmawiać. A zabawa trwała w najlepsze, póki smutna rzeczywistość nie przytłoczy ich kolejnego dnia.
- Z tego co wiem małżeństwo nie przeszkadza w odwiedzaniu renomowanych restauracji. - odparł na jego słowa z lekkim uśmieszkiem. Nie wszyscy wiedzieli o tajemniczym miejscu za portretem. Nie każdy miał do niego dostęp. To nie tak, że Mathieu miał zamiar nagminnie łamać pewne zasady, zwyczajnie wolał nie rzucać obietnic, że jego noga po ślubie więcej tu nie postanie. Mogło stać się naprawdę wiele! Zabawa była teraz, liczyło się to, co miało miejsce w tej chwili.
Zabawili tu całkiem długo, oddając się przyjemnej zabawie i gościnie oferowanej przez restaurację Lestrange'a. Grzechem byłoby nie skorzystać z możliwości zaoferowanej przez los. Jednak nic nie trwa wiecznie, a minuty przy dobrej zabawie mijają nieubłaganie. Również i na nich przyszła pora, w szampańskich humorach opuścili mury tego przybytku. Czy jeszcze tu powróci? Zapewne.
ZT x 2
Rozmowy łatwo mogły wymknąć się spod kontroli, kiedy w grę wchodziły piękne kobiety i alkohol lejący się litrami. Zachary'emu udzielił się dobry humor, podobnie jak jemu. Korzystanie pełną parą z usług Venus było w końcu naturalną koleją rzeczy, skoro już wybrali się w to miejsce, nie powinni sobie odmawiać. A zabawa trwała w najlepsze, póki smutna rzeczywistość nie przytłoczy ich kolejnego dnia.
- Z tego co wiem małżeństwo nie przeszkadza w odwiedzaniu renomowanych restauracji. - odparł na jego słowa z lekkim uśmieszkiem. Nie wszyscy wiedzieli o tajemniczym miejscu za portretem. Nie każdy miał do niego dostęp. To nie tak, że Mathieu miał zamiar nagminnie łamać pewne zasady, zwyczajnie wolał nie rzucać obietnic, że jego noga po ślubie więcej tu nie postanie. Mogło stać się naprawdę wiele! Zabawa była teraz, liczyło się to, co miało miejsce w tej chwili.
Zabawili tu całkiem długo, oddając się przyjemnej zabawie i gościnie oferowanej przez restaurację Lestrange'a. Grzechem byłoby nie skorzystać z możliwości zaoferowanej przez los. Jednak nic nie trwa wiecznie, a minuty przy dobrej zabawie mijają nieubłaganie. Również i na nich przyszła pora, w szampańskich humorach opuścili mury tego przybytku. Czy jeszcze tu powróci? Zapewne.
ZT x 2
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
5 lipca
Błędnie myślę, że po polegiwaniu na wiązkach słomy w Tower przyjdzie użyć chwili wytchnienia i przespać cały dzień we własnym łóżku. Sam sobie nagrabiłem, owszem, więc kiedy gnący się w ukłonach zastępca naczelnika więzienia wypuścił mnie w celi, skorzystałem z ich gościnnego kominka, aby w domu zażyć prysznica, a następnie udać się prosto do Wenus.
Dlaczego? Otóż, to proste. W takim stanie wolałbym nie pokazywać się na oczy matce, ojcu, ani nikomu z mieszkańców dworu, no i przecież czekała na mnie robota. Ginnie to złota kobieta, ale nie zrobi wszystkiego za mnie. Dla zasady, jesteśmy wspólnikami i powiedzmy, że rzadko podkreślam, że ostatnie słowo należy do mnie. Biorę gorący prysznic, ciuchy zmieniam na czyste i w podskokach wracam do Londynu. Konam z głodu i zmęczenia, dobijają mnie lustra, w których widzę swą wymęczoną, poszarzałą twarz: może na dzień dzisiejszy rozkażę je zasłonić? Nikt by tego nie zanegował, choć walory estetyczne nieco by spadły. Trudno, zabarykadowuję się w gabinecie i szepczę May, żeby przekazała Borgii, że absolutnie nikt nie ma mi dziś przeszkadzać. Chyba, że w sprawach życia i śmierci, wtedy postaram się wykrzesać z siebie dość sił, żeby kiwnąć palcem. Tymczasem rozkładam się na kanapie i macam rękami własną twarz, jak niewidomy, próbując ustalić, ile zmarszczek mi przybyło. Jestem głodny jak wilk, ale gdy patrzę na paterę zastawioną suto cukierniczymi wypiekami, żołądek ściska mi się w supeł i wiem, że rzygnę po tym szybciej, niż te ciasta trafią do mojego żołądka. Dzwonię na kucharza i proszę go o pożywny bulion - koniecznie na wywarze warzywnym. Z dużą ilością świeżego lubczyka, opaloną cebulą, jabłkiem i gałązkami pietruszki. To ma szanse postawić mnie na nogi, ale gasz, poczekam co najmniej z cztery godziny. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Biję się w pierś i wstaję z kanapy, co przypłacam zawrotami głowy. Za szybko, Fran, za szybko. Obowiązki nie uciekną, co najwyżej nawarstwią się do tego stopnia, że w nich utonę. To co tam na dzisiaj? Ustalić tygodniowe menu, a także to sezonowe, w końcu już początek lipca. Dalej poustawiać co miesięczne wizyty z uzdrowicielem i wybrać przewodni kolor tego miesiąca. Przegadać muzyczny repertuar z tą chwacką drużyną grajków, bo wyjdę z siebie, jeżeli jeszcze raz usłyszę Beethovena, przysięgam. Przyda się nam więcej różnorodności: jazz albo blues w naszej, improwizowanej wersji przyjąłby się dobrze, tak sądzę. Spisuję sobie te punkty na kartce, bo bez to-do list bankowo bym o czymś zapomniał. Jak mawiał mój dziadek, pamięć mam dobrą, ale krótką. Nie pomaga też fakt, że czuję się jak gówno, po którym przejechała zgraja mugolskich autobusów. Takie double-deckery to swoje ważą, więc śmiało, wyobraźcie mnie sobie w postaci mokrej, parującej plamy. Doskonale odzwierciedla to stan mego samopoczucia. Czy było warto?
No pewnie.
Z ciężkim sercem rozpoczynam skrobanie listu do Oswalda, odpowiedzialnego za dostarczanie nam kryształu najwyższej jakości. Ostatnio: podłej, bo nie dość, że działa krótko, to jeszcze zjazd po nim jest niemiłosierny. Humor zepsuty, mdłości, ból głowy, zwiotczenie mięśni, no sorry Oswald, ale tak dalej być nie może. Z racji, że to jego pierwsza wtopa, przestrzegam. Może pomylił ładunek z towarem, może sam dostał trefną partię. Chuj wie, przez ile rąk to tak naprawdę przechodzi. Nie zamierzam się z nim jednak cackać, warunki mam jasne. Zwraca 60% ceny tamtego gówna, a następna dostawa ma być miodzio i obniżona o akcyzę. Jego, nie państwową, oczywiście. Pewnie hardo mnie zwyzywa, ale teraz rynek jest tak niepewny, że zrobiłby sobie mocne kuku, gdyby odpuścił zaopatrywanie sobie mojego biznesu. Przy okazji, wpada mi do głowy, że konieczne muszę pogadać z kimś od Burke'ów i ugadać współpracę na nieco innych warunkach, niż dotychczas. Opium nie ciągnie już tak mocno, kto z niego korzysta: młodzieniaszki, co dopiero zaczynają swoją zabawę i zarzekają się, że twardych to nigdy w życiu. Tymczasem oni: trzy miesiące później są w stanie wciągnąć pokruszone tabletki przeciwbólowe, byleby kopnęło. Ech, młodość.
Anyway, chociaż proszę wyraźnie, by nikt mi nie przeszkadzał, ktoś wyraźnie to ignoruje, wparowując do mego gabinetu bez pukania. Na dodatek w sposób godny troglodyty, drzwi trzaskają o ścianę, na co już unoszę brew, świadom, że ze spokojnego poranka nici. Odwracam się na fotelu twarzą do interesanta i na tyle, ile mogę, uśmiecham się uprzejmie, mierząc swego gościa od stóp do głów. Klasa wyższa, bez dwóch zdań, jednak nie szlachta. Ot, czystokrwista rodzina, która dorobiła się w czasach kryzysu, możliwe, że nigdy w życiu nie pracował, bo polegał na spadku zapisanym mu przez dziadków lub rodziców. Postępujące zakola, cienki wąsik, blada karnacja, jakby za dużo czasu spędzał nie wychodząc z domu. Znam go, naturalnie. Howard Preston, miłośnik seksu analnego bez lubrykantu. Nie cieszy się u nas sympatią, ani moją, ani moich dziewcząt. No, no, zapowiada się niezła zabawa, zwłaszcza że typowi idzie para z nozdrzy: no to mamy hybrydę byka z człowiekiem, ale inną od minotaura. Od zwierzęcia Howard przejął tylko zachowanie, czekam, czy zagrzebie ziemię kopytem, znaczy, stopą.
-Panie Preston, nie spodziewałem się pana. Proszę usiąść - mówię, wskazując mu fotel, bo mimo że mam ogromną ochotę, nie mogę go stąd wyrzucić - w czym mogę panu służyć? - profesjonalizm przede wszystkim, a ja nie boję się tego słowa na s, podobno nie przystającemu komuś, mego stanu. Robię w usługach, wiecie.
-Wróciłem przed chwilą z Munga i wiesz, ty co? Jestem chory! - Howard cedzi słowa, piorunując mnie wzrokiem. Dyskretnie sprawdzam, czy moja różdżka jest blisko. Ewentualnie mam też przycisk do papieru, ciężki, jak diabli.
-Ykhm, współczuję panu, jednakże, co ja mam z tym wspólnego? - pytam, ignorując tą rażącą poufałość. Może jestem niedomyślny, ale tak naprawdę wiem, że jego zagajenie było ledwie wstępem do mowy oskarżycielskiej, zatem ciągnę ten teatrzyk. Nie pierwszy, nie ostatni raz znajdzie się taki ananas, który myśli, że mnie wyrucha. Niedoczekanie.
-Przez te twoje brudne dziwki... Złapałem wenerę. Przez miesiąc nie mogę uprawiać seksu. MIESIĄC! - grzmi Preston, zaciskając pięści ze złości - To wszystko twoja wina, twoja i tych niedomytych szmat - syczy - żądam satysfakcji - pluje się, dosłownie pryskając mi w twarz śliną. Wycieram ją bardzo ostentacyjnie, ze znudzeniem bębniąc palcami po blacie biurka.
-Panie Preston - zaczynam, poważniejąc. Mój głos z uprzejmego staje się chłodny - po pierwsze, wszystkie moje dziewczęta są czyste i zadbane. Każda z nich co miesiąc udaje się na badanie do uzdrowiciela, dodatkowo, jeżeli w międzyczasie pojawią się u niej jakieś niepokojące objawy, także korzystają z fachowej pomocy. Pana oskarżenia są doprawdy paradne - prostuję zimno, splatając ręce na piersi - ich wyniki oczywiście są do wglądu, jeżeli ma pan jakieś wątpliwości - dodaję - podejrzewam jednak, że zainicjował pan zbliżenie z jakąś bliżej nieznaną damą i teraz szuka pan najłatwiejszego sposobu na zadośćuczynienie sobie problemu - stwierdzam, odchylając się na fotelu.
-Co?! Jak śmiesz, ty, ty... - Howard zrywa się z miejsca, opiera ręce o biurko i dyszy mi w twarz, nie kończąc sentencji.
-Dobrze panu radzę, panie Preston, żeby się pan uspokoił. Niech pan nie zapomina, z kim pan rozmawia - nie lubię grać tą kartą, to ostateczność, ale typ jest niemożliwie wkurwiający. Najchętniej poprosiłbym Dimitrija, żeby go stąd wykopał, ale nie mam wystarczających powodów. Póki co - ja jestem odpowiedzialny za zdrowie moich dziewcząt, pan - za swoje. To, że nie umie pan o nie zadbać, to nie mój problem. Przypomnę jeszcze, że tutejsze pracownice są doskonale pouczone o korzystaniu z zabezpieczeń przy miłości greckiej ze względu właśnie na możliwe komplikacje zdrowotne i przekazują te informacje swoim partnerom. Jeśli pan ich nie przestrzegał, sam jest pan sobie winien - wyjaśniam urzędniczym tonem - jak rozumiem, to wszystko? Trafi pan do drzwi? - pytam, bo nie mam zamiaru podnosić tyłka z fotela tylko po to, żeby go pożegnać.
-Moja noga więcej tu nie postanie! Zobaczysz! Jeszcze tego pożałujesz! - pruje się Preston, wstając z miejsca tak gwałtownie, że krzesło upada na podłogę.
-Och, tak, pańska strata na pewno nas zniszczy - kpię - won albo wezwę ochronę - warczę, wskazując mu drzwi. Dupek.
zt
Błędnie myślę, że po polegiwaniu na wiązkach słomy w Tower przyjdzie użyć chwili wytchnienia i przespać cały dzień we własnym łóżku. Sam sobie nagrabiłem, owszem, więc kiedy gnący się w ukłonach zastępca naczelnika więzienia wypuścił mnie w celi, skorzystałem z ich gościnnego kominka, aby w domu zażyć prysznica, a następnie udać się prosto do Wenus.
Dlaczego? Otóż, to proste. W takim stanie wolałbym nie pokazywać się na oczy matce, ojcu, ani nikomu z mieszkańców dworu, no i przecież czekała na mnie robota. Ginnie to złota kobieta, ale nie zrobi wszystkiego za mnie. Dla zasady, jesteśmy wspólnikami i powiedzmy, że rzadko podkreślam, że ostatnie słowo należy do mnie. Biorę gorący prysznic, ciuchy zmieniam na czyste i w podskokach wracam do Londynu. Konam z głodu i zmęczenia, dobijają mnie lustra, w których widzę swą wymęczoną, poszarzałą twarz: może na dzień dzisiejszy rozkażę je zasłonić? Nikt by tego nie zanegował, choć walory estetyczne nieco by spadły. Trudno, zabarykadowuję się w gabinecie i szepczę May, żeby przekazała Borgii, że absolutnie nikt nie ma mi dziś przeszkadzać. Chyba, że w sprawach życia i śmierci, wtedy postaram się wykrzesać z siebie dość sił, żeby kiwnąć palcem. Tymczasem rozkładam się na kanapie i macam rękami własną twarz, jak niewidomy, próbując ustalić, ile zmarszczek mi przybyło. Jestem głodny jak wilk, ale gdy patrzę na paterę zastawioną suto cukierniczymi wypiekami, żołądek ściska mi się w supeł i wiem, że rzygnę po tym szybciej, niż te ciasta trafią do mojego żołądka. Dzwonię na kucharza i proszę go o pożywny bulion - koniecznie na wywarze warzywnym. Z dużą ilością świeżego lubczyka, opaloną cebulą, jabłkiem i gałązkami pietruszki. To ma szanse postawić mnie na nogi, ale gasz, poczekam co najmniej z cztery godziny. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Biję się w pierś i wstaję z kanapy, co przypłacam zawrotami głowy. Za szybko, Fran, za szybko. Obowiązki nie uciekną, co najwyżej nawarstwią się do tego stopnia, że w nich utonę. To co tam na dzisiaj? Ustalić tygodniowe menu, a także to sezonowe, w końcu już początek lipca. Dalej poustawiać co miesięczne wizyty z uzdrowicielem i wybrać przewodni kolor tego miesiąca. Przegadać muzyczny repertuar z tą chwacką drużyną grajków, bo wyjdę z siebie, jeżeli jeszcze raz usłyszę Beethovena, przysięgam. Przyda się nam więcej różnorodności: jazz albo blues w naszej, improwizowanej wersji przyjąłby się dobrze, tak sądzę. Spisuję sobie te punkty na kartce, bo bez to-do list bankowo bym o czymś zapomniał. Jak mawiał mój dziadek, pamięć mam dobrą, ale krótką. Nie pomaga też fakt, że czuję się jak gówno, po którym przejechała zgraja mugolskich autobusów. Takie double-deckery to swoje ważą, więc śmiało, wyobraźcie mnie sobie w postaci mokrej, parującej plamy. Doskonale odzwierciedla to stan mego samopoczucia. Czy było warto?
No pewnie.
Z ciężkim sercem rozpoczynam skrobanie listu do Oswalda, odpowiedzialnego za dostarczanie nam kryształu najwyższej jakości. Ostatnio: podłej, bo nie dość, że działa krótko, to jeszcze zjazd po nim jest niemiłosierny. Humor zepsuty, mdłości, ból głowy, zwiotczenie mięśni, no sorry Oswald, ale tak dalej być nie może. Z racji, że to jego pierwsza wtopa, przestrzegam. Może pomylił ładunek z towarem, może sam dostał trefną partię. Chuj wie, przez ile rąk to tak naprawdę przechodzi. Nie zamierzam się z nim jednak cackać, warunki mam jasne. Zwraca 60% ceny tamtego gówna, a następna dostawa ma być miodzio i obniżona o akcyzę. Jego, nie państwową, oczywiście. Pewnie hardo mnie zwyzywa, ale teraz rynek jest tak niepewny, że zrobiłby sobie mocne kuku, gdyby odpuścił zaopatrywanie sobie mojego biznesu. Przy okazji, wpada mi do głowy, że konieczne muszę pogadać z kimś od Burke'ów i ugadać współpracę na nieco innych warunkach, niż dotychczas. Opium nie ciągnie już tak mocno, kto z niego korzysta: młodzieniaszki, co dopiero zaczynają swoją zabawę i zarzekają się, że twardych to nigdy w życiu. Tymczasem oni: trzy miesiące później są w stanie wciągnąć pokruszone tabletki przeciwbólowe, byleby kopnęło. Ech, młodość.
Anyway, chociaż proszę wyraźnie, by nikt mi nie przeszkadzał, ktoś wyraźnie to ignoruje, wparowując do mego gabinetu bez pukania. Na dodatek w sposób godny troglodyty, drzwi trzaskają o ścianę, na co już unoszę brew, świadom, że ze spokojnego poranka nici. Odwracam się na fotelu twarzą do interesanta i na tyle, ile mogę, uśmiecham się uprzejmie, mierząc swego gościa od stóp do głów. Klasa wyższa, bez dwóch zdań, jednak nie szlachta. Ot, czystokrwista rodzina, która dorobiła się w czasach kryzysu, możliwe, że nigdy w życiu nie pracował, bo polegał na spadku zapisanym mu przez dziadków lub rodziców. Postępujące zakola, cienki wąsik, blada karnacja, jakby za dużo czasu spędzał nie wychodząc z domu. Znam go, naturalnie. Howard Preston, miłośnik seksu analnego bez lubrykantu. Nie cieszy się u nas sympatią, ani moją, ani moich dziewcząt. No, no, zapowiada się niezła zabawa, zwłaszcza że typowi idzie para z nozdrzy: no to mamy hybrydę byka z człowiekiem, ale inną od minotaura. Od zwierzęcia Howard przejął tylko zachowanie, czekam, czy zagrzebie ziemię kopytem, znaczy, stopą.
-Panie Preston, nie spodziewałem się pana. Proszę usiąść - mówię, wskazując mu fotel, bo mimo że mam ogromną ochotę, nie mogę go stąd wyrzucić - w czym mogę panu służyć? - profesjonalizm przede wszystkim, a ja nie boję się tego słowa na s, podobno nie przystającemu komuś, mego stanu. Robię w usługach, wiecie.
-Wróciłem przed chwilą z Munga i wiesz, ty co? Jestem chory! - Howard cedzi słowa, piorunując mnie wzrokiem. Dyskretnie sprawdzam, czy moja różdżka jest blisko. Ewentualnie mam też przycisk do papieru, ciężki, jak diabli.
-Ykhm, współczuję panu, jednakże, co ja mam z tym wspólnego? - pytam, ignorując tą rażącą poufałość. Może jestem niedomyślny, ale tak naprawdę wiem, że jego zagajenie było ledwie wstępem do mowy oskarżycielskiej, zatem ciągnę ten teatrzyk. Nie pierwszy, nie ostatni raz znajdzie się taki ananas, który myśli, że mnie wyrucha. Niedoczekanie.
-Przez te twoje brudne dziwki... Złapałem wenerę. Przez miesiąc nie mogę uprawiać seksu. MIESIĄC! - grzmi Preston, zaciskając pięści ze złości - To wszystko twoja wina, twoja i tych niedomytych szmat - syczy - żądam satysfakcji - pluje się, dosłownie pryskając mi w twarz śliną. Wycieram ją bardzo ostentacyjnie, ze znudzeniem bębniąc palcami po blacie biurka.
-Panie Preston - zaczynam, poważniejąc. Mój głos z uprzejmego staje się chłodny - po pierwsze, wszystkie moje dziewczęta są czyste i zadbane. Każda z nich co miesiąc udaje się na badanie do uzdrowiciela, dodatkowo, jeżeli w międzyczasie pojawią się u niej jakieś niepokojące objawy, także korzystają z fachowej pomocy. Pana oskarżenia są doprawdy paradne - prostuję zimno, splatając ręce na piersi - ich wyniki oczywiście są do wglądu, jeżeli ma pan jakieś wątpliwości - dodaję - podejrzewam jednak, że zainicjował pan zbliżenie z jakąś bliżej nieznaną damą i teraz szuka pan najłatwiejszego sposobu na zadośćuczynienie sobie problemu - stwierdzam, odchylając się na fotelu.
-Co?! Jak śmiesz, ty, ty... - Howard zrywa się z miejsca, opiera ręce o biurko i dyszy mi w twarz, nie kończąc sentencji.
-Dobrze panu radzę, panie Preston, żeby się pan uspokoił. Niech pan nie zapomina, z kim pan rozmawia - nie lubię grać tą kartą, to ostateczność, ale typ jest niemożliwie wkurwiający. Najchętniej poprosiłbym Dimitrija, żeby go stąd wykopał, ale nie mam wystarczających powodów. Póki co - ja jestem odpowiedzialny za zdrowie moich dziewcząt, pan - za swoje. To, że nie umie pan o nie zadbać, to nie mój problem. Przypomnę jeszcze, że tutejsze pracownice są doskonale pouczone o korzystaniu z zabezpieczeń przy miłości greckiej ze względu właśnie na możliwe komplikacje zdrowotne i przekazują te informacje swoim partnerom. Jeśli pan ich nie przestrzegał, sam jest pan sobie winien - wyjaśniam urzędniczym tonem - jak rozumiem, to wszystko? Trafi pan do drzwi? - pytam, bo nie mam zamiaru podnosić tyłka z fotela tylko po to, żeby go pożegnać.
-Moja noga więcej tu nie postanie! Zobaczysz! Jeszcze tego pożałujesz! - pruje się Preston, wstając z miejsca tak gwałtownie, że krzesło upada na podłogę.
-Och, tak, pańska strata na pewno nas zniszczy - kpię - won albo wezwę ochronę - warczę, wskazując mu drzwi. Dupek.
zt
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Brwi miała lekko zmarszczone, kiedy w tym całym przepychu spoglądała na portret kuszącej wszystkich Wenus. Piękno i elegancja, przekraczające granice dobrego gustu dla szlachcianki, lecz nigdy dla bogini. Boginiom w końcu wolno było wszystko, młode i nie tak młode panny krwi szlachetnej mogły zaś jedynie wyglądać jak ozdoba, pomijane przez najbliższych niemal w każdym aspekcie. Wydęła lekko usta, w niezadowoleniu marszcząc również usta i spoglądając na wyjątkowe pociągnięcia pędzlem.
Myślała, że uroczystość na którą przyjdzie będzie czymś…czymś innym. Nie posadzeniem ich w rządkach, tylko po to aby rozdać medale i resztę wynudzić na absolutną śmierć. Żeby dać nagrody jak cukierki tym, którzy nie dbali o powinność wobec swojej ludności, ale tak bardzo pragnęli dochrapać się do przywilejów, które posiadała krew szlachecka, że nie potrzebowali do tego ich obowiązków. Marszczyła brwi, spoglądając na to, jak niewiele do tego potrzebowali – a zamiast jakiejkolwiek chęci złożenia jej życzeń, jej własna rodzina wolała z nimi siedzieć.
I co miała zrobić? Cieszyć się na ten dzień? Nie wniósł nic, czego mogła by się spodziewać, wynudzając ją niemożebnie. Stała więc, przytykając kieliszek do własnego policzka, oddychając głębiej i z ponurą miną spoglądając na to, co działa się dookoła. Usłyszała spokojne kroki i wiedziała, że nie może już narzekać na brak towarzystwa, nie odsunęła się jednak ani nie zmieniła swojej pozycji. Na upartego mogła powiedzieć, że w tym momencie nie powinna przecież nawet tu przebywać – w końcu w tym miejscu, mimo wszystkich jego wygód, czuła się jakby była wciąż niewidoczna dla ludzkich oczu i wybitnie lepiej bawiłaby się gdyby jednak mogła w tym dniu zorganizować własne urodziny i nie przejmować się tym miejscem.
- Niesamowite, czyż nie? Otoczeni jesteśmy tłumkiem ludzi, którzy chcą tak wielce świętować to wydarzenie, a jednak stoimy tutaj razem, oglądając portret jakby była to najbardziej interesująca czynność dzisiejszego wieczoru. - Nie wiedziała nawet, kim był jej nowy towarzysz, ale skoro zjawił się w tym miejscu, raczej nie miał zbyt wiele do roboty.
Ostatnio zmieniony przez Odetta Parkinson dnia 02.08.22 11:37, w całości zmieniany 1 raz
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pojawienie się tutaj dzisiaj było jego obowiązkiem, na który tak naprawdę średnio miał ochotę. Jednak nie ważne było na co miał ochotę, musiał tu przyjechać i koniec. Nie spodziewał się aby ktokolwiek spojrzał na niego przychylnie gdyby po otrzymaniu tak wielkiego wyróżnienia, po prostu zawinąłby się do domu. Nauczył się na szczęście już dawno temu robić dobrą minę do złej gry. Kto wie, może jego negatywne nastawienie było totalnie bezpodstawne. Ostatnimi czasy częściej pojawiał się publicznie niż w przeszłości, jednocześnie nabierając doświadczenia w tym całym życiu elit, więc może nie będzie tak źle.
Kiedy zostawił odzienie wierzchnie w szatni od razu skierował się do głównej sali. Szkło z alkoholem szybko wylądowało w jego dłoni. Upił łyk, a chwilę później już ktoś do niego podszedł. Przyjął gratulacje jak również i kondolencje z powodu śmierci małżonki od kilku osób, a potem również zamienił kilka słów z kilkoma osobami. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach i wcale im się nie dziwił. Dzisiejsze wydarzenia jasno dały do zrozumienia, że szala zwycięstwa bardzo przechyliła się na ich stronę, a przy dobrych wiatrach, które wiły bardzo pomyślnie, wojna ma się ku końcowi to oni są jej zwycięzcami.
Był mile zaskoczony, gdyż dobre humory towarzystwa sprawiły, że i on poczuł się lepiej. Lekki uśmiech widniał na jego ustach kiedy rozmawiał, wymieniając się spostrzeżeniami i uwagami na różne tematy.
W końcu jednak przeprosił swoich towarzyszy rozmów i oddalił się. Socjalizowanie się wymagało od niego sporo energii, która powoli zaczynała się wyczerpywać, należało dać sobie więc chwilę odpocząć. Postanowił więc przejść się po tym przybytku. Nie bywał tutaj a często, w zasadzie to nie pamiętał kiedy jego noga po stanęła tu ostatnio. Jednak nie zmieniało to faktu, że warto było się przyjrzeć otoczeniu, coby nie mówić, pod pewnym względem była to konkurencja dla jego interesu. Obserwując wszystko uważnie, starając się jednocześnie zapamiętać jak najwięcej, jego uwagę przykuła samotnie stojąca kobieta przy portrecie Wenus. Po sukni doskonale wiedział kim jest owa dama. Uśmiechnął się łagodnie, po czym biorąc od kelnera szklankę napełniona rdzawym płynem, ruszył w jej kierunku.
Stanął obok niej w milczeniu i wysłuchał jej słów, po czym uśmiechnął się łagodnie.
- Portret jest zachwycający nie ma co ukrywać. – odezwał się w końcu – Czasami trzeba odpocząć od tego całego tłumu. Ja właśnie to robię, staram się na nowo naładować energię do dalszego socjalizowania się. A lady co tutaj przyniosło?– spytał uprzejmie patrząc na nią z lekkim uśmiechem widniejącym na ustach, czym upił łyk alkoholu.
Był już po kilku takich porcjach, ale na szczęście ostatnio dość często pił, więc jeszcze trochę brakowało żeby poczuł zbawienne działanie alkoholu.
Kiedy zostawił odzienie wierzchnie w szatni od razu skierował się do głównej sali. Szkło z alkoholem szybko wylądowało w jego dłoni. Upił łyk, a chwilę później już ktoś do niego podszedł. Przyjął gratulacje jak również i kondolencje z powodu śmierci małżonki od kilku osób, a potem również zamienił kilka słów z kilkoma osobami. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach i wcale im się nie dziwił. Dzisiejsze wydarzenia jasno dały do zrozumienia, że szala zwycięstwa bardzo przechyliła się na ich stronę, a przy dobrych wiatrach, które wiły bardzo pomyślnie, wojna ma się ku końcowi to oni są jej zwycięzcami.
Był mile zaskoczony, gdyż dobre humory towarzystwa sprawiły, że i on poczuł się lepiej. Lekki uśmiech widniał na jego ustach kiedy rozmawiał, wymieniając się spostrzeżeniami i uwagami na różne tematy.
W końcu jednak przeprosił swoich towarzyszy rozmów i oddalił się. Socjalizowanie się wymagało od niego sporo energii, która powoli zaczynała się wyczerpywać, należało dać sobie więc chwilę odpocząć. Postanowił więc przejść się po tym przybytku. Nie bywał tutaj a często, w zasadzie to nie pamiętał kiedy jego noga po stanęła tu ostatnio. Jednak nie zmieniało to faktu, że warto było się przyjrzeć otoczeniu, coby nie mówić, pod pewnym względem była to konkurencja dla jego interesu. Obserwując wszystko uważnie, starając się jednocześnie zapamiętać jak najwięcej, jego uwagę przykuła samotnie stojąca kobieta przy portrecie Wenus. Po sukni doskonale wiedział kim jest owa dama. Uśmiechnął się łagodnie, po czym biorąc od kelnera szklankę napełniona rdzawym płynem, ruszył w jej kierunku.
Stanął obok niej w milczeniu i wysłuchał jej słów, po czym uśmiechnął się łagodnie.
- Portret jest zachwycający nie ma co ukrywać. – odezwał się w końcu – Czasami trzeba odpocząć od tego całego tłumu. Ja właśnie to robię, staram się na nowo naładować energię do dalszego socjalizowania się. A lady co tutaj przyniosło?– spytał uprzejmie patrząc na nią z lekkim uśmiechem widniejącym na ustach, czym upił łyk alkoholu.
Był już po kilku takich porcjach, ale na szczęście ostatnio dość często pił, więc jeszcze trochę brakowało żeby poczuł zbawienne działanie alkoholu.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Dla bliskich pewnie nie byłoby trudnym wychwycenie jej obecnego nastroju, obserwując jej delikatne ściągnięcie się brwi od czasu do czasu, lekkie wydęcie ust, czy nieco bardziej nerwowy ruch ręką kiedy sięgała po kieliszek, mimo to nie pozwalała sobie na jawne okazywanie niechęci. Sama sobie powtarzała, że wszystko przejdzie i potem jeszcze będzie miała doskonałą okazję aby poświętować w innym gronie, to znów mimo wszystko wpadała w spiralę pewnej niechęci wobec obecnych wydarzeń. Gdy wróci do domu i odczaruje rzeczywistość porządnym snem dla urody i pewnie nową porcją pachnideł zakupionych dnia następnego, skończy bardziej zadowolona niż teraz.
Drgnęła delikatnie kiedy to nieznajoma sylwetka znalazła się w jej polu widzenia, zupełnie jakby dopiero wizualne wrażenia sprawiły, że niejako powróciła do rzeczywistości. Uśmiech sprezentowany w stronę Xaviera wydawał się jednak dość ciepły i życzliwy, w końcu nie miała żadnego powodu aby niechęć z dnia dzisiejszego jakkolwiek przenieść w stronę lorda Burke. Zwłaszcza, że życie już go dostatecznie doświadczyło, a nagrody niestety często nie były w stanie wypełnić pustki która budziła się podczas żałoby. Pamiętała to z własnego doświadczenia, kiedy żegnała swoją siostrę i dopiero teraz chyba przyszło do niej pewne oświecenie.
- Gdyby lord mógł zakupić dowolny obraz, co by to było? – W zaciekawieniu spoglądała na niego, tor rozmowy kierując na bardziej neutralne pola, a o sztuce sama mogła mówić godzinami. Kiedy tylko spojrzenie jej na nowo uciekło w stronę płótna, obudziło się w niej nieodparte wrażenie, że malowana Wenus puściła jej oczko, na co mogła jedynie spokojnie spuścić wzrok, zaraz też przenosząc go na swojego towarzysza kiedy nabrała ostrożnego łyku alkoholu.
- Mimo wszystko, jeszcze, wydaje mi się, nie pogratulowałam zaszczytów. Mam nadzieję, że nabierze jeszcze lord więcej energii na świętowanie. W końcu wieczór jest niezwykle urokliwy i wypada z niego skorzystać. – Och, gdyby jeszcze mogła liczyć na jakiś taniec, to byłoby idealne. Albo może odnalazłaby kuzyna, dała radę ostatecznie z nim porozmawiać, albo może…nie wiedziała w sumie jeszcze jakie miała opcje poza próbą wrzucenia siebie samej w wir zabawy.
- Chyba lubię przebywać tam, gdzie coś się dzieje. Miło poczuć, że we wszystkim, co nas otacza, jest jeszcze życie. – I zabawa, która pozwalała rozgonić ciemne chmury ponurych myśli.
Drgnęła delikatnie kiedy to nieznajoma sylwetka znalazła się w jej polu widzenia, zupełnie jakby dopiero wizualne wrażenia sprawiły, że niejako powróciła do rzeczywistości. Uśmiech sprezentowany w stronę Xaviera wydawał się jednak dość ciepły i życzliwy, w końcu nie miała żadnego powodu aby niechęć z dnia dzisiejszego jakkolwiek przenieść w stronę lorda Burke. Zwłaszcza, że życie już go dostatecznie doświadczyło, a nagrody niestety często nie były w stanie wypełnić pustki która budziła się podczas żałoby. Pamiętała to z własnego doświadczenia, kiedy żegnała swoją siostrę i dopiero teraz chyba przyszło do niej pewne oświecenie.
- Gdyby lord mógł zakupić dowolny obraz, co by to było? – W zaciekawieniu spoglądała na niego, tor rozmowy kierując na bardziej neutralne pola, a o sztuce sama mogła mówić godzinami. Kiedy tylko spojrzenie jej na nowo uciekło w stronę płótna, obudziło się w niej nieodparte wrażenie, że malowana Wenus puściła jej oczko, na co mogła jedynie spokojnie spuścić wzrok, zaraz też przenosząc go na swojego towarzysza kiedy nabrała ostrożnego łyku alkoholu.
- Mimo wszystko, jeszcze, wydaje mi się, nie pogratulowałam zaszczytów. Mam nadzieję, że nabierze jeszcze lord więcej energii na świętowanie. W końcu wieczór jest niezwykle urokliwy i wypada z niego skorzystać. – Och, gdyby jeszcze mogła liczyć na jakiś taniec, to byłoby idealne. Albo może odnalazłaby kuzyna, dała radę ostatecznie z nim porozmawiać, albo może…nie wiedziała w sumie jeszcze jakie miała opcje poza próbą wrzucenia siebie samej w wir zabawy.
- Chyba lubię przebywać tam, gdzie coś się dzieje. Miło poczuć, że we wszystkim, co nas otacza, jest jeszcze życie. – I zabawa, która pozwalała rozgonić ciemne chmury ponurych myśli.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Portret Wenus
Szybka odpowiedź