Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet
Gabinet pana domu znajduje się na parterze dworu. Służy głównie do przyjmowania interesantów, prowadzenia rozmów handlowych i spisywania lukratywnych umów, których powodzenie przypieczętowuje się wychyleniem kieliszka czegoś mocniejszego czy zapaleniem wonnego cygara, którego dym wgryza się w opasłe tomiszcza stojące rzędem na półkach.
Gość
Gość
Rozpiął guzik koszuli, luzując kołnierzyk nieprzyjemnie wpijający się w szyję. Była dobrze dopasowana, jednak domowy skrzat miał to do siebie, że zawsze zbyt mocno wszystko krochmalił. Było to zalecenie lady Travers, przy którym Theseus nawykły do zwykłych bawełnianych koszulek lub właściwie ich braku, mocno się wzdrygał i cierpiał, czując się jakby wpychano go w odgórnie sporządzony szablon, co poniekąd było prawdą. Anglia jednak nie była pokładem Wdowy, co słyszał przynajmniej raz dziennie z ust matki!, i trzeba było grać swoją rolę, mamiąc otoczenie, że wcale nie jest się tym, kim było się naprawdę...
Czy na pewno, młody lordzie Norfolk?
Rozpiął drugi guzik, udając, że wcale nie przebywa w wymuskanym dworze rodzicieli, i że wcale nie oczekuje gości. Choć akurat Søren nieszczególnie zasługiwał na to miano, będąc w oczach Theseusa osobą, której nie proponuje się szkła - ten przecież doskonale wiedział gdzie to stoi, tylko czekając aż ręka Avery'ego (Greengrassa, czy innego piekielnika) po nie sięgnie.
Pierwszy raz odkryli bogate zasoby barku Naupliusa mając lat piętnaście. Młody dziedzic doskonale pamiętał groźbę lania, którą grzmiał ojciec, gdy tylko zdał sobie sprawę z uszczuplenia zasobów Toujours Pur, odgrażając się sprzedaniem syna Burke'om na ingrediencje. Cząstka po cząstce, każdą najdrobniejszą jego część, zaznaczając, że najmniej knutów (!) weźmie za mózg Theseusa, bo wcale nie ma pewności czy ten nie przegnił do reszty, a przecież Traversowie słynęli z uczciwych transakcji.
Uśmiechnął się do swoich wspomnień, podchodząc do biurka i mimochodem rozrzucając po nim kilka katalogów, których nagłówki raziły w oczy, krzycząc: ślub, wesele, para młoda, jak zrobić to stylowo?! Nie zaprzeczyłby, gdyby ktoś zapytał czy odczuwa pewne mdłości, bo owszem, wiedziony znudzeniem przewertował jeden z dodatków Czarownicy, stwierdzając, że szmatławiec wciąż trzyma poziom - dna, a jakże. Oczywiście nie przyznałby się do tego nikomu, naprawdę nikomu, ale kiedy tylko przebywał w Anglii, namiętnie czytywał podobne bzdury, które na użytek matki i siostry, łatwo było znaleźć w salonie, co zupełnie nie przeszkadzało mu w tym, żeby później przy byle okazji śmiać się z nich, że zawracają sobie głowę podobnymi głupotami.
Teraz moszcząc się wygodnie w fotelu pana domu, posunął się do tego, że umieścił nogi na blacie biurka, a z ciężkiej szuflady wymuskał cygaro, jedno z tych trzymanych przez ojca na specjalne okazje. Ale czy ta do nich nie należała?! Nie często przecież przyjaciel się żeni! Travers uznał więc, że można świętować. Choćby głupią minę Avery'ego, któremu zamierzał rzucić w twarz Biuletynem Madame Malkin, pytając, czy preferuje elegancką (pogrzebową!, pasującą do okazji) czerń czy może bardziej ekstrawaganckie motywy w rodowych barwach. Zmarszczył czoło, przypominając sobie właściwą kolorystykę i odpalając cygaro. Merlinie, nawet kolory dobrali sobie tak, żeby sprawiać jak najbardziej ponure wrażenie. Wypuścił spomiędzy warg chmurę dymu, która otuliła go niczym miękka, lekko dusząca zasłona i sięgnął po jeden z tak pieczołowicie przygotowanych przez skrzata magazynów. Ciemna brew mężczyzny mimowolnie powędrowała w górę, kiedy po otworzeniu katalogu, nie natrafił na wykroje męskich okazjonalnych szat, lecz zdecydowanie ciekawsze zdjęcia damskiej bielizny. Czy to możliwe żeby jednak Majtek (jak namiętnie zwał skrzata, odkąd sam skończył cztery lata) miał jakieś szczątki poczucia humoru, czy to zwykła nieuwaga? Chyba wyraźnie mówił, że interesuje go wyłącznie kreacja pana młodego, gdzie "chyba" było słowem kluczowym. Cóż, właściwie nie powinien narzekać.
Czy na pewno, młody lordzie Norfolk?
Rozpiął drugi guzik, udając, że wcale nie przebywa w wymuskanym dworze rodzicieli, i że wcale nie oczekuje gości. Choć akurat Søren nieszczególnie zasługiwał na to miano, będąc w oczach Theseusa osobą, której nie proponuje się szkła - ten przecież doskonale wiedział gdzie to stoi, tylko czekając aż ręka Avery'ego (Greengrassa, czy innego piekielnika) po nie sięgnie.
Pierwszy raz odkryli bogate zasoby barku Naupliusa mając lat piętnaście. Młody dziedzic doskonale pamiętał groźbę lania, którą grzmiał ojciec, gdy tylko zdał sobie sprawę z uszczuplenia zasobów Toujours Pur, odgrażając się sprzedaniem syna Burke'om na ingrediencje. Cząstka po cząstce, każdą najdrobniejszą jego część, zaznaczając, że najmniej knutów (!) weźmie za mózg Theseusa, bo wcale nie ma pewności czy ten nie przegnił do reszty, a przecież Traversowie słynęli z uczciwych transakcji.
Uśmiechnął się do swoich wspomnień, podchodząc do biurka i mimochodem rozrzucając po nim kilka katalogów, których nagłówki raziły w oczy, krzycząc: ślub, wesele, para młoda, jak zrobić to stylowo?! Nie zaprzeczyłby, gdyby ktoś zapytał czy odczuwa pewne mdłości, bo owszem, wiedziony znudzeniem przewertował jeden z dodatków Czarownicy, stwierdzając, że szmatławiec wciąż trzyma poziom - dna, a jakże. Oczywiście nie przyznałby się do tego nikomu, naprawdę nikomu, ale kiedy tylko przebywał w Anglii, namiętnie czytywał podobne bzdury, które na użytek matki i siostry, łatwo było znaleźć w salonie, co zupełnie nie przeszkadzało mu w tym, żeby później przy byle okazji śmiać się z nich, że zawracają sobie głowę podobnymi głupotami.
Teraz moszcząc się wygodnie w fotelu pana domu, posunął się do tego, że umieścił nogi na blacie biurka, a z ciężkiej szuflady wymuskał cygaro, jedno z tych trzymanych przez ojca na specjalne okazje. Ale czy ta do nich nie należała?! Nie często przecież przyjaciel się żeni! Travers uznał więc, że można świętować. Choćby głupią minę Avery'ego, któremu zamierzał rzucić w twarz Biuletynem Madame Malkin, pytając, czy preferuje elegancką (pogrzebową!, pasującą do okazji) czerń czy może bardziej ekstrawaganckie motywy w rodowych barwach. Zmarszczył czoło, przypominając sobie właściwą kolorystykę i odpalając cygaro. Merlinie, nawet kolory dobrali sobie tak, żeby sprawiać jak najbardziej ponure wrażenie. Wypuścił spomiędzy warg chmurę dymu, która otuliła go niczym miękka, lekko dusząca zasłona i sięgnął po jeden z tak pieczołowicie przygotowanych przez skrzata magazynów. Ciemna brew mężczyzny mimowolnie powędrowała w górę, kiedy po otworzeniu katalogu, nie natrafił na wykroje męskich okazjonalnych szat, lecz zdecydowanie ciekawsze zdjęcia damskiej bielizny. Czy to możliwe żeby jednak Majtek (jak namiętnie zwał skrzata, odkąd sam skończył cztery lata) miał jakieś szczątki poczucia humoru, czy to zwykła nieuwaga? Chyba wyraźnie mówił, że interesuje go wyłącznie kreacja pana młodego, gdzie "chyba" było słowem kluczowym. Cóż, właściwie nie powinien narzekać.
Gość
Gość
Nigdy nie był dobry w mówieniu. Słowa, które wychodziły z jego ust zazwyczaj brzmiały inaczej niż w jego głowie. Zazwyczaj nie były rozumiane tak, jak zakładał, że będą. Zazwyczaj wychodziły pokracznie niczym nieopierzone jeszcze pisklęta, niezdolne do lotu i stawiające zaledwie pierwsze, chybotliwe kroki na powierzchni gniazda. Soren pogodził się już z faktem, że nie wyrośnie już z tego poziomu, więc postawił na milczenie, które co prawda mogło zostać opacznie zrozumiane, to stanowiło już jego całkiem wyraźny znak firmowy. Pozwalało mu to na nieopuszczanie swojej strefy komfortu i nie narażało na konflikty, które, jak miał ostatnio mocne wrażenie, tylko czaiły się na niego za każdym rogiem.
Nic więc dziwnego, że ze swoim dziwactwem doskonale odnajdywał się z ludźmi sobie podobnymi. Zignorował jednak przebiegający przez myśl obraz swojego najlepszego przyjaciela i narzeczonej, którzy w pewnych materiach byli zbyt przerażająco podobni. Stanowił też doskonałe uzupełnienie osób zupełnie od niego różnych. Na takie miano zdecydowanie zasługiwał Theseus. Być może w każdej innej okoliczności Travers jawiłby się w jego mniemaniu jako gburowaty szlachcic o zbyt wielkim ego to tak długa znajomość pozwalała mu czuć się w jego towarzystwie niezwykle komfortowo. Lubił sposób w jaki miły dla ucha głos wypełniał ciszę na równi gęsto co dym unoszący się z papierosów czy opar alkoholu buchający od regularnie zapełnianych szklaneczek.
Problem polegał jednak na tym, że wiele się zmieniło od ich ostatniego spotkania. Avery miał świadomość swojej zmiany, nie wiedział jednak jak będzie się ona odnosić do tej konkretnej osoby. Ważnej osoby. Starał się odciąć od bolesnej przeszłości, zdecydowanie zaprzestać gmerania w bolesnej ranie. Wiele osób z dawnych lat zostawiło go samego, więc on także chciał pozostawić ich w tamtym miejscu. Theseus mógł stanowić niebezpieczny portal pomiędzy tym co było, a tym co jest. I chociaż Soren już wielokrotnie zawiódł się na swojej naiwności to tym razem wciąż pozostawało w nim coś na kształt wiary. Wiary w fakt, że nie każdy gotów jest wbić mu nóż prosto w serce, gdy na chwilę przymknie powieki. Mógł stać się bardziej wyrachowany, bardziej skoncentrowany na sobie i wiedział, że nikt nie może mu tego wygarnąć, ale nie potrafił być zaślepiony. Ostateczni nigdy nie był i nie będzie swoim bratem. Quidditch nie nauczył go tylko machania pałką podczas wznoszenia się w powietrzu. Pokazał mu zalety chłodnego i szybkiego osądu. Podejmowania ryzyka.
Wilgotne włosy wciąż były nastraszono, gdy próbował ujarzmić je palcami. Szybki prysznic po treningu był obowiązkowy, ale zdecydowanie niesprzyjający jego fryzurze. Wyglądał trochę jak dzieciak, którym był dawno temu. Z nigdy nieutemperowaną czupryną, która dziwnym trafem słuchała się jedynie jego siostry. Poniekąd dodało mu to otuchy. Nie znali się przecież z Theseusem od wczoraj. Chociaż nie pasowało do nich określenie najlepszych przyjaciół to więź ich łącząca była całkiem silna. Avery miał świadomość, że to on mógł być winowajcą takiego stanu rzeczy, Pewne sprawy nagle okazywały się całkiem inne. Perspektywa czasu dała mu sporo do myślenia. Uspokoiła go.
Nie powstrzymała jednak pełnego niewypowiedzianych emocji uniesienia brwi na widok rozłożonego za biurkiem przyjaciela z cygarem, wśród krzykliwie damskich czasopism. Skrzat zaprowadził go do gabinetu i zniknął usłużnie, pozostawiając blondyna na pastwę swojego panicza. Soren podszedł do gazetowej wyściółki i przekręcił lekko głowę przyglądając się okładkom rozsypanym wokół Traversa. Zdecydowanie do niego pasowały.
- Naprawdę? – zapytał, a uśmieszek kpiny graniczącej z rozbawieniem drgał na jego ustach.
Nic więc dziwnego, że ze swoim dziwactwem doskonale odnajdywał się z ludźmi sobie podobnymi. Zignorował jednak przebiegający przez myśl obraz swojego najlepszego przyjaciela i narzeczonej, którzy w pewnych materiach byli zbyt przerażająco podobni. Stanowił też doskonałe uzupełnienie osób zupełnie od niego różnych. Na takie miano zdecydowanie zasługiwał Theseus. Być może w każdej innej okoliczności Travers jawiłby się w jego mniemaniu jako gburowaty szlachcic o zbyt wielkim ego to tak długa znajomość pozwalała mu czuć się w jego towarzystwie niezwykle komfortowo. Lubił sposób w jaki miły dla ucha głos wypełniał ciszę na równi gęsto co dym unoszący się z papierosów czy opar alkoholu buchający od regularnie zapełnianych szklaneczek.
Problem polegał jednak na tym, że wiele się zmieniło od ich ostatniego spotkania. Avery miał świadomość swojej zmiany, nie wiedział jednak jak będzie się ona odnosić do tej konkretnej osoby. Ważnej osoby. Starał się odciąć od bolesnej przeszłości, zdecydowanie zaprzestać gmerania w bolesnej ranie. Wiele osób z dawnych lat zostawiło go samego, więc on także chciał pozostawić ich w tamtym miejscu. Theseus mógł stanowić niebezpieczny portal pomiędzy tym co było, a tym co jest. I chociaż Soren już wielokrotnie zawiódł się na swojej naiwności to tym razem wciąż pozostawało w nim coś na kształt wiary. Wiary w fakt, że nie każdy gotów jest wbić mu nóż prosto w serce, gdy na chwilę przymknie powieki. Mógł stać się bardziej wyrachowany, bardziej skoncentrowany na sobie i wiedział, że nikt nie może mu tego wygarnąć, ale nie potrafił być zaślepiony. Ostateczni nigdy nie był i nie będzie swoim bratem. Quidditch nie nauczył go tylko machania pałką podczas wznoszenia się w powietrzu. Pokazał mu zalety chłodnego i szybkiego osądu. Podejmowania ryzyka.
Wilgotne włosy wciąż były nastraszono, gdy próbował ujarzmić je palcami. Szybki prysznic po treningu był obowiązkowy, ale zdecydowanie niesprzyjający jego fryzurze. Wyglądał trochę jak dzieciak, którym był dawno temu. Z nigdy nieutemperowaną czupryną, która dziwnym trafem słuchała się jedynie jego siostry. Poniekąd dodało mu to otuchy. Nie znali się przecież z Theseusem od wczoraj. Chociaż nie pasowało do nich określenie najlepszych przyjaciół to więź ich łącząca była całkiem silna. Avery miał świadomość, że to on mógł być winowajcą takiego stanu rzeczy, Pewne sprawy nagle okazywały się całkiem inne. Perspektywa czasu dała mu sporo do myślenia. Uspokoiła go.
Nie powstrzymała jednak pełnego niewypowiedzianych emocji uniesienia brwi na widok rozłożonego za biurkiem przyjaciela z cygarem, wśród krzykliwie damskich czasopism. Skrzat zaprowadził go do gabinetu i zniknął usłużnie, pozostawiając blondyna na pastwę swojego panicza. Soren podszedł do gazetowej wyściółki i przekręcił lekko głowę przyglądając się okładkom rozsypanym wokół Traversa. Zdecydowanie do niego pasowały.
- Naprawdę? – zapytał, a uśmieszek kpiny graniczącej z rozbawieniem drgał na jego ustach.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gabinet
Szybka odpowiedź