Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Jadalnia usytuowana została na parterze, w zachodnim skrzydle rezydencji państwa Averych. Ściany zdobią liczne obrazy, a wysokie, sięgające niemal sufitu okna, optycznie powiększają pomieszczenie. Na środku znajduje się ogromy stół, który w zależności od ilości zasiadających przy nim osób, zmienia swoją długość. U końca sali znajduje się sporych rozmiarów kominek, który doskonale wywiązuje się ze swej roli w długie, zimowe wieczory. To tutaj młodzi małżonkowie spożywają razem kolacje, oraz podejmują gości na popołudniowe herbatki.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 1 kwietnia
Pośpiesznym krokiem opuszczałam kwaterę główną aurorów, kierując się w stronę nadjeżdżającej windy. Nie powinno mnie tu dzisiaj być, naprawdę nie powinno mnie tu dzisiaj być. Powtarzałam sobie w myślach, zupełnie nieświadomie, przygryzając nieco zbyt mocno dolną wargę. Sobota, jaki również niedziela, była powszechnie uważana za dzień wolny od pracy - o ile w ogóle można mówić, że ów pojęcie występuje wśród pracowników wymiaru sprawiedliwości - jednak kiedy jesteś kobietą i to szlachetnie urodzoną, której mąż sceptycznie podchodzi do kwestii twojej pracy, cóż... wtedy już z pewnością nie powinnaś opuszczać dworku, zwłaszcza, kiedy on sam nie ma zamiaru wyściubiać z niego nosa. Ostatnie dni w Ministerstwie były jednak istnym szaleństwem, i nie chodziło tu o wypełnianie na gwałt zaległej papierologii w związku z kończącym się miesiącem, lecz o falę brutalnych morderstw jaka zalała Anglię. Zbrodnie te nie tylko pogwałcały wszelkie normy moralne ale również stanowiły siarczysty policzek dla wymiaru sprawiedliwości. Wszystkie jednostki zostały więc postawione w stan absolutnej gotowości, a ja, kiedy zostałam wezwana do natychmiastowego zjawienia się w biurze - w związku z nowymi poszlakami dotyczącymi mojej sprawy - nie mogłam odmówić. Niestety wszystko szło dziś zupełnie nie po mojej myśli, i jeśli opuszczając rezydencje wydawało mi się, że zajmie mi to najwyżej godzinkę, tak wkrótce po przekroczeniu progu kwatery, pozbawiona zostałam wszelkich złudzeń. Wchodząc do kominka i wymawiając swój nowy adres zamieszkania, modliłam się w duchu, żeby Perseus znalazł w sobie jeszcze odrobinę wyrozumiałości dla moich wybryków, tak jak to robił już niemal od ponad dwóch dekad, choć prośba ta wydawała się mieć wątpliwe spełnienie. Zielone płomienie strawiły moją sylwetkę a ja na powrót wylądowałam w Shropshire.
Po doprowadzeniu się do ładu, co oznaczało - szybką kąpiel, ujarzmienie niesfornych kosmyków oraz dobór odpowiedniego stroju, zeszłam po krętych schodach na parter domu, by finalnie skierować swe kroki w stronę jadalni. Dobrze wiedziałam, co czeka mnie za zamkniętymi, ręcznie rzeźbionymi, drewnianymi drzwiami, jednak aż do momentu ustąpienia klamki pod naciskiem mojej dłoni i napotkania wzroku lorda Averego, wierzyłam, że i tym razem wszystko rozejdzie się po kościach.
- Perseus... - jęknęłam, przystępując parę kroków w jego kierunku. - Naprawdę, strasznie Cię przepraszam... - szepnęłam, wbijając w niego swe ciemne tęczówki. Już otwierałam usta, żeby napomknąć coś o tym, że nie sądziłam, że zabierze mi to tyle czasu oraz że nie mogłam zlekceważyć wezwania samego szefa departamentu, jednak byłyby to jedynie tanie, nic nie znaczące w tym momencie wymówki, na które mój mąż miał bardzo dobre kontrargumenty. Wybrałam milczenie. Zapanowała więc niemal absolutna cisza - przerywana jedynie trzaskami ognia w kominku - która jak nigdy, wydawała się być wysoce niezręczna.
Pośpiesznym krokiem opuszczałam kwaterę główną aurorów, kierując się w stronę nadjeżdżającej windy. Nie powinno mnie tu dzisiaj być, naprawdę nie powinno mnie tu dzisiaj być. Powtarzałam sobie w myślach, zupełnie nieświadomie, przygryzając nieco zbyt mocno dolną wargę. Sobota, jaki również niedziela, była powszechnie uważana za dzień wolny od pracy - o ile w ogóle można mówić, że ów pojęcie występuje wśród pracowników wymiaru sprawiedliwości - jednak kiedy jesteś kobietą i to szlachetnie urodzoną, której mąż sceptycznie podchodzi do kwestii twojej pracy, cóż... wtedy już z pewnością nie powinnaś opuszczać dworku, zwłaszcza, kiedy on sam nie ma zamiaru wyściubiać z niego nosa. Ostatnie dni w Ministerstwie były jednak istnym szaleństwem, i nie chodziło tu o wypełnianie na gwałt zaległej papierologii w związku z kończącym się miesiącem, lecz o falę brutalnych morderstw jaka zalała Anglię. Zbrodnie te nie tylko pogwałcały wszelkie normy moralne ale również stanowiły siarczysty policzek dla wymiaru sprawiedliwości. Wszystkie jednostki zostały więc postawione w stan absolutnej gotowości, a ja, kiedy zostałam wezwana do natychmiastowego zjawienia się w biurze - w związku z nowymi poszlakami dotyczącymi mojej sprawy - nie mogłam odmówić. Niestety wszystko szło dziś zupełnie nie po mojej myśli, i jeśli opuszczając rezydencje wydawało mi się, że zajmie mi to najwyżej godzinkę, tak wkrótce po przekroczeniu progu kwatery, pozbawiona zostałam wszelkich złudzeń. Wchodząc do kominka i wymawiając swój nowy adres zamieszkania, modliłam się w duchu, żeby Perseus znalazł w sobie jeszcze odrobinę wyrozumiałości dla moich wybryków, tak jak to robił już niemal od ponad dwóch dekad, choć prośba ta wydawała się mieć wątpliwe spełnienie. Zielone płomienie strawiły moją sylwetkę a ja na powrót wylądowałam w Shropshire.
Po doprowadzeniu się do ładu, co oznaczało - szybką kąpiel, ujarzmienie niesfornych kosmyków oraz dobór odpowiedniego stroju, zeszłam po krętych schodach na parter domu, by finalnie skierować swe kroki w stronę jadalni. Dobrze wiedziałam, co czeka mnie za zamkniętymi, ręcznie rzeźbionymi, drewnianymi drzwiami, jednak aż do momentu ustąpienia klamki pod naciskiem mojej dłoni i napotkania wzroku lorda Averego, wierzyłam, że i tym razem wszystko rozejdzie się po kościach.
- Perseus... - jęknęłam, przystępując parę kroków w jego kierunku. - Naprawdę, strasznie Cię przepraszam... - szepnęłam, wbijając w niego swe ciemne tęczówki. Już otwierałam usta, żeby napomknąć coś o tym, że nie sądziłam, że zabierze mi to tyle czasu oraz że nie mogłam zlekceważyć wezwania samego szefa departamentu, jednak byłyby to jedynie tanie, nic nie znaczące w tym momencie wymówki, na które mój mąż miał bardzo dobre kontrargumenty. Wybrałam milczenie. Zapanowała więc niemal absolutna cisza - przerywana jedynie trzaskami ognia w kominku - która jak nigdy, wydawała się być wysoce niezręczna.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ten dzień miał potencjał jak mało który. Nowa strona w kalendarzu, nowe możliwości, nowy miesiąc zaczynał się wprost wybornie, a wolna od pracy niedziela pozwalała na zregenerowanie sił po nocnym zniszczeniu dokonanym w Dolinie Godryka. W miękkie pościele zapadał w stanie kompletnego ukontentowania, lecz rzeczywistość miała odmienne plany niż on sam; dręczony nawracającymi koszmarami, z których nie mógł się przebudzić, o poranku czuł się zmęczony niczym Merlin, który budował cały świat na nowo. I może tak właśnie było. Po opuszczeniu swoich komnat czekało go jednak gorzkie rozczarowanie - oprócz czujnego skrzata domowego odpowiedziało mu tylko echo. Jego brwi uniosły się niebezpiecznie, gdy wysłuchiwał szczątkowych informacji na temat miejsca przebywania swojej żony. Niedziela. Praca. Wyjście bez poinformowania, o zgodzie nawet nie wspominając. Skandal, wszak nawet on swój harmonogram ułożył tak, by mordowanie Potterów nie kolidowało z dniem wolnym od obowiązków, spędzonym wspólnie w zaciszu domowym.
Zrezygnował z weekendowego śniadania na rzecz nie tyle, co filiżanki, a całego dzbanka mocnej herbaty pitej w ilości hurtowej w gabinecie, gdzie tonąc w morzu zaległej korespondencji robił wszystko, byleby nie uciekać spojrzeniem w kierunku przesuwających się po tarczy zegara wskazówkach. Kolejne godziny mijały, słońce już dawno schowało się za widnokręgiem, a w dworze w Shropshire wciąż trwała niemalże grobowa cisza, przerywana tylko cichym skrobaniem końcówki pióra po pergaminie i dźwiękiem nerwowej melodii wystukiwanej palcami o brzeg blatu z litego drewna. Nastała w końcu pora kolacji i chociaż nie odczuwał nawet cienia głodu, gdy w jego wnętrznościach bezustannie gotowała się złość, w milczeniu pogodził się z myślą samotnego zasiadania przy ogromnym stole.
Słyszał, że wróciła. Jeszcze zanim zlękniony, wyczuwający napięcie skrzat przybył z wieściami o powrocie lady, słyszał charakterystyczny trzask kominka, szybkie kroki po marmurowych schodach, najpierw w górę, a następnie do kilkunastu nieznośnie długich chwilach w dół. Słyszał ciche stęknięcie ustępujących pod naporem drzwi, lecz nie podrywał się z miejsca, nie biegał po kolejnych korytarzach niczym szaleniec, zamiast tego tkwiąc przy stole i ze stoickim spokojem nieobejmującym roziskrzonych tęczówek dźgając beznamiętnie ułożony na talerzu befsztyk. Krwisty, tak jak lubił, lecz dziś średnio smakowity. Przyszła. Dlaczego więc jego serca nie wypełniła radość? Uniósł rękę w powstrzymującym geście. Nie, Lilith, to nie pora na przeprosiny.
- Jest n i e d z i e l a - oznajmił przyciszonym, lecz doskonale słyszalnym głosem, zastępując befsztyk winem, a widzialną gołym okiem irytację przerażającym wręcz opanowaniem. - Czy znaczy to dla ciebie cokolwiek? - zapytał, nim zacisnął usta w wąską, pełną niezadowolenia linię. Krótkim gestem wskazał jej miejsce naprzeciwko, dokładnie po przeciwległej stronie u szczytu stołu, który z bolesną dosłownością wyznaczał granicę pomiędzy nimi, kolejnym gestem przywołał skrzata, by już po chwili tuż przed Lilith pojawiła się jej kolacja. Zatopił wargi w rubinowym trunku, przyglądając się jej uważnie. Czekał.
Zrezygnował z weekendowego śniadania na rzecz nie tyle, co filiżanki, a całego dzbanka mocnej herbaty pitej w ilości hurtowej w gabinecie, gdzie tonąc w morzu zaległej korespondencji robił wszystko, byleby nie uciekać spojrzeniem w kierunku przesuwających się po tarczy zegara wskazówkach. Kolejne godziny mijały, słońce już dawno schowało się za widnokręgiem, a w dworze w Shropshire wciąż trwała niemalże grobowa cisza, przerywana tylko cichym skrobaniem końcówki pióra po pergaminie i dźwiękiem nerwowej melodii wystukiwanej palcami o brzeg blatu z litego drewna. Nastała w końcu pora kolacji i chociaż nie odczuwał nawet cienia głodu, gdy w jego wnętrznościach bezustannie gotowała się złość, w milczeniu pogodził się z myślą samotnego zasiadania przy ogromnym stole.
Słyszał, że wróciła. Jeszcze zanim zlękniony, wyczuwający napięcie skrzat przybył z wieściami o powrocie lady, słyszał charakterystyczny trzask kominka, szybkie kroki po marmurowych schodach, najpierw w górę, a następnie do kilkunastu nieznośnie długich chwilach w dół. Słyszał ciche stęknięcie ustępujących pod naporem drzwi, lecz nie podrywał się z miejsca, nie biegał po kolejnych korytarzach niczym szaleniec, zamiast tego tkwiąc przy stole i ze stoickim spokojem nieobejmującym roziskrzonych tęczówek dźgając beznamiętnie ułożony na talerzu befsztyk. Krwisty, tak jak lubił, lecz dziś średnio smakowity. Przyszła. Dlaczego więc jego serca nie wypełniła radość? Uniósł rękę w powstrzymującym geście. Nie, Lilith, to nie pora na przeprosiny.
- Jest n i e d z i e l a - oznajmił przyciszonym, lecz doskonale słyszalnym głosem, zastępując befsztyk winem, a widzialną gołym okiem irytację przerażającym wręcz opanowaniem. - Czy znaczy to dla ciebie cokolwiek? - zapytał, nim zacisnął usta w wąską, pełną niezadowolenia linię. Krótkim gestem wskazał jej miejsce naprzeciwko, dokładnie po przeciwległej stronie u szczytu stołu, który z bolesną dosłownością wyznaczał granicę pomiędzy nimi, kolejnym gestem przywołał skrzata, by już po chwili tuż przed Lilith pojawiła się jej kolacja. Zatopił wargi w rubinowym trunku, przyglądając się jej uważnie. Czekał.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Brunet zdecydował się obdarzyć mnie swoją uwagą, zaledwie kilka odgłosów trawionego drewna później. Jednak jego zachowanie, choć tak bardzo uzasadnione i wiadome do przewidzenia, było dalekie od oczekiwanego. Ściągnęłam brwi, resztkami samokontroli powstrzymując się przed wygięciem ust w grymasie. Czułam się dokładnie tak, jakby ktoś wymierzył mi porządny cios w brzuch. Idąc w ślady Perseusa zacisnęłam usta w wąską linię, a kiedy niemal ojcowskim gestem wyznaczył mi miejsce na przeciwnym krańcu stołu, odwróciłam się do niego i bez słowa odeszłam we wskazanym kierunku. Jakiej odpowiedzi oczekiwał?
Wyraźnie zdenerwowany całą sytuacją skrzat, postawił przede mną kolację, która choć z pewnością pyszna, nie wzbudziła we mnie innej chęci jak tej, by odesłać ją z powrotem do kuchni. Kieliszek powoli napełniał się rubinowym trunkiem, a ja dopiero teraz zdecydowałam skrzyżować swe spojrzenie z mężczyzną. - Skoro nie przeprosin, to czego ode mnie oczekujesz? - Spytałam cicho, a głos mój wyprany był z emocji. - Mam się tłumaczyć? Odpowiadać na pytania oczywiste? - Spuściłam wzrok, smukłe palce zaplatając wokół kryształowej nóżki, by lekko zamieszać znajdującym się weń wiekowym alkoholem. - Przecież Ty już zdecydowałeś. - Dodałam, zastanawiając się, czy wino pomoże nam w dojściu do konsensusu, czy wręcz przeciwnie, rozpęta małą wojnę domową. W końcu jednak przytknęłam szkło do ust, upijając z niego drobny łyk. Wróciłam wzrokiem do Perseusa. Nie wiedziałam, czy jestem zła bardziej na siebie za doprowadzenie do podobnej sytuacji - która z całą pewnością nie powinna mieć miejsca, czy na niego, za niedopuszczenie mnie do siebie i już w pierwszej kolejności wyznaczenie mi granicy - która oczywiście miała stanowić moją karą. Nienawidziłam kiedy to robił, naprawdę szczerze tego nie znosiłam, i choć nie zdarzyło mi się wyprowadzać go z równowagi więcej, niż parę razy, to wystarczyło, bym uznała metody stosowane przez zdenerwowanego Averego za prawdziwe katusze. Milczenie, zdawkowe odpowiedzi, retoryczne pytania i czekanie na przebaczenie. Mógł ciągnąć podobną grę w nieskończoność, kiedy mi z trudem przychodziło znoszenie jej już w pierwszych minutach, o trwaniu w już nawet nie wspomnę. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł być tak wyrachowany, trzymać wszelkie targające nim emocje na wody i niemal stoickim spokojem kontynuować zaczęte wcześniej czynności. Kilkukrotnie nachodziła mnie chęć podjęcia tematu, jednak za każdym razem słowa grzęzły w gardle. Przecież on i tak już zdecydował. Nie chce moich przeprosin. Nie chce moich tłumaczeń. Chce mnie ukarać, za akt niesubordynacji i zamach na niedzielę, która winna być spędzona w gronie rodziny.
Upiłam kolejny łyk wina, i cicho wypuszczając powietrze z płuc, zwróciłam się do bruneta. - Perseus, ja doskonale wiem, jaki dziś dzień tygodnia i że nie tak powinien on wyglądać. Wiem też, że moje tłumaczenia na nic się tu nie zdadzą, jednak chcę żebyś wiedział, że nie chciałm sprawić Ci przykrości... - zamilkłam na chwilę. Być może już powiedziałam za dużo. - Możesz ich nie przyjmować, jednak przeprosiny Ci się należą. - Uniosłam wzrok z nad kieliszka, wbijając je w chłodne tęczówki mężczyzny.
Wyraźnie zdenerwowany całą sytuacją skrzat, postawił przede mną kolację, która choć z pewnością pyszna, nie wzbudziła we mnie innej chęci jak tej, by odesłać ją z powrotem do kuchni. Kieliszek powoli napełniał się rubinowym trunkiem, a ja dopiero teraz zdecydowałam skrzyżować swe spojrzenie z mężczyzną. - Skoro nie przeprosin, to czego ode mnie oczekujesz? - Spytałam cicho, a głos mój wyprany był z emocji. - Mam się tłumaczyć? Odpowiadać na pytania oczywiste? - Spuściłam wzrok, smukłe palce zaplatając wokół kryształowej nóżki, by lekko zamieszać znajdującym się weń wiekowym alkoholem. - Przecież Ty już zdecydowałeś. - Dodałam, zastanawiając się, czy wino pomoże nam w dojściu do konsensusu, czy wręcz przeciwnie, rozpęta małą wojnę domową. W końcu jednak przytknęłam szkło do ust, upijając z niego drobny łyk. Wróciłam wzrokiem do Perseusa. Nie wiedziałam, czy jestem zła bardziej na siebie za doprowadzenie do podobnej sytuacji - która z całą pewnością nie powinna mieć miejsca, czy na niego, za niedopuszczenie mnie do siebie i już w pierwszej kolejności wyznaczenie mi granicy - która oczywiście miała stanowić moją karą. Nienawidziłam kiedy to robił, naprawdę szczerze tego nie znosiłam, i choć nie zdarzyło mi się wyprowadzać go z równowagi więcej, niż parę razy, to wystarczyło, bym uznała metody stosowane przez zdenerwowanego Averego za prawdziwe katusze. Milczenie, zdawkowe odpowiedzi, retoryczne pytania i czekanie na przebaczenie. Mógł ciągnąć podobną grę w nieskończoność, kiedy mi z trudem przychodziło znoszenie jej już w pierwszych minutach, o trwaniu w już nawet nie wspomnę. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł być tak wyrachowany, trzymać wszelkie targające nim emocje na wody i niemal stoickim spokojem kontynuować zaczęte wcześniej czynności. Kilkukrotnie nachodziła mnie chęć podjęcia tematu, jednak za każdym razem słowa grzęzły w gardle. Przecież on i tak już zdecydował. Nie chce moich przeprosin. Nie chce moich tłumaczeń. Chce mnie ukarać, za akt niesubordynacji i zamach na niedzielę, która winna być spędzona w gronie rodziny.
Upiłam kolejny łyk wina, i cicho wypuszczając powietrze z płuc, zwróciłam się do bruneta. - Perseus, ja doskonale wiem, jaki dziś dzień tygodnia i że nie tak powinien on wyglądać. Wiem też, że moje tłumaczenia na nic się tu nie zdadzą, jednak chcę żebyś wiedział, że nie chciałm sprawić Ci przykrości... - zamilkłam na chwilę. Być może już powiedziałam za dużo. - Możesz ich nie przyjmować, jednak przeprosiny Ci się należą. - Uniosłam wzrok z nad kieliszka, wbijając je w chłodne tęczówki mężczyzny.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może zmieniał się już powoli we własnego ojca, może sam tego nie zauważał, dyrygując Lilith jedynym, prostym gestem, nie zaszczycając jej przy tym uprzejmym, werbalnym przekazem, który zdawał się być zbędny. Nie dostrzegał - nie chciał dostrzec - oczywistego niezadowolenia malującego się na jej twarzy, ale… dlaczego miałby? Czym było parę chwil jej dyskomfortu w porównaniu z całym jego dniem? Nie liczyła się z nim wcale, nie liczyła się z jego oczekiwaniami i planami, ich planami, a ta myśl panoszyła się coraz bardziej ochoczo w głowie Avery’ego, sprawiając, że najlepszym, co mógł robić, to milczeć. I w całej swojej złości niemo zaprosić ją do kolacji, mimo że chyba żadne z nich nie miało ochoty jeść.
Uśmiechnął się krótko, bez śladu wesołości, słysząc jej pytanie. Naprawdę, po tym wszystkim, musiała pytać? Odsunął od siebie talerz zdecydowanie, po czym odchylił się na obite skórą oparcie krzesła, jakby ważył w ciszy każde jej słowo, jakby rozbierał je na czynniki pierwsze, oglądał pod każdym możliwym kątem, by następnie złożyć ponownie w całość w nowej konfiguracji i stwierdzić z rozgoryczeniem, że efekt wciąż mu się nie podoba. Upił łyk wina, zduszając westchnięcie napiętej rezygnacji.
- Oczekuję, że zamiast przepraszać, zadbasz o to, byś nie miała z czego się tłumaczyć - odpowiedział beznamiętnym głosem, jakby nie dowierzając w to, że w ogóle musi wypowiadać te słowa. Czy jego stanowisko nie było aż nazbyt jasne?
- Czy faktycznie są aż tak oczywiste, skoro muszę je zadawać? - wtrącił pytanie, a jego struny głosowe zadrgały w niższym tonie. Tak, już zdecydował - zdecydowali oboje parę miesięcy temu, dlaczego więc teraz znajdowali się w podobnej sytuacji? Obrócił kieliszek w palcach, przez parę chwil obserwując tańczący w jego wnętrzu burgund, nim ponownie odnalazł spojrzeniem ciemne tęczówki Lilith, kąciki jego ust nie powędrowały jednak ku górze, jak to miały w zwyczaju. Oparł przedramię na podłokietniku, odnajdując dziwną ulgę w chłodzie kryształowej nóżki, którą wciąż ściskał w palcach - może odrobinę zbyt mocno, jednak znajdująca się po przeciwnej stronie stołu blondynka nie mogła dostrzec bielejących knykci. Spokój cenił sobie wyżej niż dziecięce krzyki, opanowanie stawiał ponad wybuchami emocjonalności będącymi żywymi dowodami słabości, której nie dało się wymazać, gdy już doszła do głosu. Oszczędnie dobierał słowa, by niosły ze sobą odpowiedni przekaz przy jak najmniejszym nakładzie energii poświęconej na to, by nie powiedzieć za dużo. Parę niepożądanych sylab, czasem tylko tyle wystarczyło, by rozsznurować usta i sprawić, że spomiędzy nich wydobędzie się potok, który nigdy nie powinien znaleźć swojego ujścia.
- Czyny znaczą więcej niż słowa, Lilith - a twoje aktualnie nie znaczą nic. Nie chodziło wcale o przykrość, doprawdy, nie był człowiekiem aż tak małostkowym. Chodziło o całokształt, o wszystko to, co zgrzytało coraz donioślej, kiedy powinno działać jak dobrze naoliwiony mechanizm, o wszystko to, co sprawiało, że musiał mówić, mimo że wcale nie chciał. - Więc praca jest nagle tak istotna? - zapytał, nim po raz kolejny przytknął usta do brzegu kieliszka, by zamoczyć je w winie i z rozgoryczeniem stwierdzić, że pozostaje obojętny na jego wykwintny bukiet, że tego wieczoru mógłby mieć pod swoją ręką nawet i najgorszy możliwy trunek, a i tak nie robiłoby mu to różnicy. Nie chciał tego niesmaku, nie chciał, by burzowa atmosfera odbierała mu przyjemność płynącą z tak przyziemnych uciech jak degustacja kolejnych butelek z rodowej kolekcji.
- Twoje miejsce jest w domu - oznajmił, siląc się na spokój i wciąż nie odwracając spojrzenia od jej twarzy. Czytaj między wierszami, Lilith, czytaj uważnie.
Uśmiechnął się krótko, bez śladu wesołości, słysząc jej pytanie. Naprawdę, po tym wszystkim, musiała pytać? Odsunął od siebie talerz zdecydowanie, po czym odchylił się na obite skórą oparcie krzesła, jakby ważył w ciszy każde jej słowo, jakby rozbierał je na czynniki pierwsze, oglądał pod każdym możliwym kątem, by następnie złożyć ponownie w całość w nowej konfiguracji i stwierdzić z rozgoryczeniem, że efekt wciąż mu się nie podoba. Upił łyk wina, zduszając westchnięcie napiętej rezygnacji.
- Oczekuję, że zamiast przepraszać, zadbasz o to, byś nie miała z czego się tłumaczyć - odpowiedział beznamiętnym głosem, jakby nie dowierzając w to, że w ogóle musi wypowiadać te słowa. Czy jego stanowisko nie było aż nazbyt jasne?
- Czy faktycznie są aż tak oczywiste, skoro muszę je zadawać? - wtrącił pytanie, a jego struny głosowe zadrgały w niższym tonie. Tak, już zdecydował - zdecydowali oboje parę miesięcy temu, dlaczego więc teraz znajdowali się w podobnej sytuacji? Obrócił kieliszek w palcach, przez parę chwil obserwując tańczący w jego wnętrzu burgund, nim ponownie odnalazł spojrzeniem ciemne tęczówki Lilith, kąciki jego ust nie powędrowały jednak ku górze, jak to miały w zwyczaju. Oparł przedramię na podłokietniku, odnajdując dziwną ulgę w chłodzie kryształowej nóżki, którą wciąż ściskał w palcach - może odrobinę zbyt mocno, jednak znajdująca się po przeciwnej stronie stołu blondynka nie mogła dostrzec bielejących knykci. Spokój cenił sobie wyżej niż dziecięce krzyki, opanowanie stawiał ponad wybuchami emocjonalności będącymi żywymi dowodami słabości, której nie dało się wymazać, gdy już doszła do głosu. Oszczędnie dobierał słowa, by niosły ze sobą odpowiedni przekaz przy jak najmniejszym nakładzie energii poświęconej na to, by nie powiedzieć za dużo. Parę niepożądanych sylab, czasem tylko tyle wystarczyło, by rozsznurować usta i sprawić, że spomiędzy nich wydobędzie się potok, który nigdy nie powinien znaleźć swojego ujścia.
- Czyny znaczą więcej niż słowa, Lilith - a twoje aktualnie nie znaczą nic. Nie chodziło wcale o przykrość, doprawdy, nie był człowiekiem aż tak małostkowym. Chodziło o całokształt, o wszystko to, co zgrzytało coraz donioślej, kiedy powinno działać jak dobrze naoliwiony mechanizm, o wszystko to, co sprawiało, że musiał mówić, mimo że wcale nie chciał. - Więc praca jest nagle tak istotna? - zapytał, nim po raz kolejny przytknął usta do brzegu kieliszka, by zamoczyć je w winie i z rozgoryczeniem stwierdzić, że pozostaje obojętny na jego wykwintny bukiet, że tego wieczoru mógłby mieć pod swoją ręką nawet i najgorszy możliwy trunek, a i tak nie robiłoby mu to różnicy. Nie chciał tego niesmaku, nie chciał, by burzowa atmosfera odbierała mu przyjemność płynącą z tak przyziemnych uciech jak degustacja kolejnych butelek z rodowej kolekcji.
- Twoje miejsce jest w domu - oznajmił, siląc się na spokój i wciąż nie odwracając spojrzenia od jej twarzy. Czytaj między wierszami, Lilith, czytaj uważnie.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Czy befsztyk był wystarczająco krwisty? Czy wino posiadało odpowiedni, zagraniczny rodowód? Czy atłasowa serweta przypadkiem nie zagięła się pod ciężarem srebrnych sztućców? Umysł Serafina gonił na najwyższych obrotach niczym puszek pigmejski w kołowrotku-zabawce; paranoiczne myśli krążyły bezustannie wokół zapewnienia lordowi i lady najlepszych warunków do spożycia kolacji. Nie był to pierwszy przygotowany przez Serafina posiłek - rzecz jasna nie sporządził go własnoręcznie, jedynie dyrygując wprawionymi w kulinariach skrzatkami - ale do każdego pojedynczego wydarzenia podchodził jak do Sabatu, rwąc resztę włosów z łysej głowy. Wszystko musiało być idealnie, na miejscu, perfekcyjnie. Nie zniósłby okrutnej hańby, jaką sprowadziłyby na niego jakiekolwiek kłopoty. Przypalona potrawa, rozlane wino, brudny obrus, zbyt dużo - lub zbyt mało - przypraw, niespodziewany hałas, och, istniało tyle przerażających możliwości. Wewnętrzna panika była jednak prawie niewidoczna a stojący obok kominka Serafin prezentował się nadzwyczaj spokojnie, strzygąc długimi uszami i obserwując toczącą się przy długim stole rozmowę. Schodzącą na dość...niefortunne tematy. Skrzat zachwiał się na czubkach palców, słysząc herezje wypowiadane przez nową lady Greengrass - nazwisko Averych nie przeszłoby mu ani przez gardło ani przez niewielkich rozmiarów móżdżek, spetryfikowany perspektywą zapowiadającej się kłótni. Nie tak miał wyglądać ten wieczór; przygotowywał rodzinne, niedzielne posiłki przez cały poprzedzający dzień, ganiąc rozleniwione kucharki, a Lilith gardziła towarzystwem nowego męża, włócząc się nie wiadomo gdzie. Serafin pociągnął nosem, łapiąc łapkami końcówki uszu, które szarpnął do dołu w nagłym geście absolutnej zgryzoty.
- Na Salazara - szepnął cichutko do siebie a grube, mięsiste wargi opadły w dół, nadając jego buzi wyrazu skrajnej rozpaczy. Musiał coś zrobić,by zapobiec tragedii. Ruszył galopkiem w stronę krzesła Perseusa, kłaniając się w pas, aż prawie zamiatał marmurową podłogę białymi rzęsami. - Lordzie Avery, może...może...może deserek? - spytał jękliwie, chcąc zagłuszyć słowa Lilith. Bezskutecznie, ta dalej zdawała się odnosić do ukochanego lorda nonszalanckim tonem i chociaż przepraszała, to w jej słowach Serafin nie czuł szczerości. - Lady powinna spędzać całe dnie z mężem a nie włóczyć się poza posiadłością jak jakiś rudy ponurak! - wyraził swe oburzenie syczącym tonem. Przyrzekał posłuszeństwo Averym, Lilith nie zasługiwała na to miano, lecz i tak poczuł nagłe mdłości i chęć wylania sobie na głowę wrzącej zupy. Rzucił rozpaczliwe spojrzenie Perseusowi, kręcąc głową: przepraszająco i przestrzegająco jednocześnie. Jego biedny pan, czemuż to trafił na taką niesforną kobietę.
- Na Salazara - szepnął cichutko do siebie a grube, mięsiste wargi opadły w dół, nadając jego buzi wyrazu skrajnej rozpaczy. Musiał coś zrobić,by zapobiec tragedii. Ruszył galopkiem w stronę krzesła Perseusa, kłaniając się w pas, aż prawie zamiatał marmurową podłogę białymi rzęsami. - Lordzie Avery, może...może...może deserek? - spytał jękliwie, chcąc zagłuszyć słowa Lilith. Bezskutecznie, ta dalej zdawała się odnosić do ukochanego lorda nonszalanckim tonem i chociaż przepraszała, to w jej słowach Serafin nie czuł szczerości. - Lady powinna spędzać całe dnie z mężem a nie włóczyć się poza posiadłością jak jakiś rudy ponurak! - wyraził swe oburzenie syczącym tonem. Przyrzekał posłuszeństwo Averym, Lilith nie zasługiwała na to miano, lecz i tak poczuł nagłe mdłości i chęć wylania sobie na głowę wrzącej zupy. Rzucił rozpaczliwe spojrzenie Perseusowi, kręcąc głową: przepraszająco i przestrzegająco jednocześnie. Jego biedny pan, czemuż to trafił na taką niesforną kobietę.
I show not your face but your heart's desire
To była ciężka noc, powtarzał sobie uparcie w duchu, próbując chwycić się tej myśli i uczynić z niej koronny powód swojego braku wyrozumiałości i znacznie obniżonej cierpliwości. Bezskutecznie, bunt przeciwko nieposzanowaniu jego czasu narastał bezustannie, zalewając umysł kolejnymi falami toksycznej złości. Jego plan. Jedyny plan, który się liczył - bo dlaczego miałby podporządkowywać się podług pragnień kobiety? Zaskakujące, jak niewiele czasu potrzebował, by całkowicie zmarginalizować rolę swojej młodej małżonki, w której słodkich ramionach jeszcze do niedawna miał zamiar spędzić tę niedzielę; teraz nie była już życiową partnerką (dlaczego miałaby nią być, skoro okazywała jedynie obojętność? nie dostrzegła nawet zaczerwienionych śladów po świeżych oparzeniach na żuchwie i przedramieniu, czy troskliwa żona nie powinna się przejąć pozostałościami nieszczęścia i dociekać jego źródła?) ani nawet kimś, kogo chciał uszczęśliwiać - siedziała przy przeciwległym krańcu stołu niczym obca osoba, nie potrafiła wziąć konsekwencji za swoje wybory, chociaż Avery nawet nie zaczął jej rozliczać. Kobieta. Zwyczajna do bólu, tonąca w morzu sobie podobnych, niczym niewybijających się niewiast, nieprzewidująca, słaba, z jednej strony udająca gotową do dorosłego życia, a z drugiej kompletnie nieznająca jego zasad. Czy to faktycznie mogły być tylko podszepty skrajnego rozdrażnienia?
Wątpliwe, skoro sytuacja była tak napięta, że aż Serafin postanowił wtrącić swoje trzy knuty, pomimo tego, że wpojone mu posłuszeństwo nakazywało zabierać głos tylko wtedy, gdy było to niezbędne. Szarpał uszy, podrygiwał, jęczał i stękał, załamując anorektyczne rączki, lecz Perseus nie podziwiał tego teatrzyku palącego dyskomfortu, wciąż uparcie nie odrywając spojrzenia od dziwnie milczącej blondynki. Czy naprawdę nie miała już nic do powiedzenia? Naprawdę nie zamierzała bronić słuszności swojej pracy, podejmować dyskusji w temacie obowiązków opiekunki ogniska domowego ani nawet bez przekonania obiecać oczekiwanej zmiany? Uciekała wszystkim znanym i przewidywalnym scenariuszom, biorąc na swoje barki nową rolę - i to nie podobało mu się nawet bardziej.
- Obawiam się, że w podobnej atmosferze deser mógłby się okazać niestrawny - odpowiedział na propozycję skrzata spokojnym tonem, by z lekkim ociąganiem przenieść na niego spojrzenie stalowych tęczówek. Skoro jego towarzyszka nie wyrażała już chęci partycypowania w konwersacji, czyż nie powinien sam zadecydować o dalszym przebiegu tego cudownego dnia? - Befsztyki daj Jackowi, pies z pewnością doceni ten zbytek łaski - w przeciwieństwie do swojej właścicielki, która kochała tego okropnego mastifa do tego stopnia, że nie przeszkadzało jej nawet kwitowane czułym uśmiechem ślinienie dywanu w jej prywatnych komnatach. Wnętrzności Avery’ego skręcały się na samą myśl o bezeceństwach, jakich dopuszczał się jej pupil, którego nie akceptował w Ludlow - w drodze wyjątku, z dobroci serca zgodził się wszak na zabranie mastifa z Derbyshire i ulokowanie go w ściśle określonym miejscu, blisko byłej lady Greengrass, a jednocześnie z dala od przynależnych rodzinie psów łowieckich, wyjątek przestał jednak obowiązywać, a dobroć serca dobiła do granic. Nadszedł czas na dalsze rozporządzenia, ustanawiające nowy porządek rzeczy. - Nie w komnatach, Serafinie, w psiarni. Tam, gdzie jego miejsce - dodał niemal natychmiast, powracając spojrzeniem do przeciwległej strony stołu, jakby pragnął się przekonać o tym, czy jego małżonka wciąż pozostanie niewzruszona na najświeższe rewelacje. Dość już folgowania, Lilith, wet za wet. - Nawet skrzat domowy jest lepiej zaznajomiony z etykietą niż ty. Co więc poszło nie tak? - skwitował oburzenie Serafina, znów wpatrując się tylko w nią. W każdych innych okolicznościach zareagowałby ostro na krytykę skrzata pod adresem kogoś ze swoich bliskich, lecz teraz sytuacja malowała się zgoła inaczej i gdy młodzi małżonkowie prezentowali nie jedność, a dwa skonfliktowane ze sobą fronty, wierny sługa rodu nie mógł zrobić nic innego, jak zadeklarować się po odpowiedniej ze stron. Lub usunąć się ze sceny, lecz to myśl, jak to zwykle bywa, miała przyjść do głowy o wiele za późno.
Wątpliwe, skoro sytuacja była tak napięta, że aż Serafin postanowił wtrącić swoje trzy knuty, pomimo tego, że wpojone mu posłuszeństwo nakazywało zabierać głos tylko wtedy, gdy było to niezbędne. Szarpał uszy, podrygiwał, jęczał i stękał, załamując anorektyczne rączki, lecz Perseus nie podziwiał tego teatrzyku palącego dyskomfortu, wciąż uparcie nie odrywając spojrzenia od dziwnie milczącej blondynki. Czy naprawdę nie miała już nic do powiedzenia? Naprawdę nie zamierzała bronić słuszności swojej pracy, podejmować dyskusji w temacie obowiązków opiekunki ogniska domowego ani nawet bez przekonania obiecać oczekiwanej zmiany? Uciekała wszystkim znanym i przewidywalnym scenariuszom, biorąc na swoje barki nową rolę - i to nie podobało mu się nawet bardziej.
- Obawiam się, że w podobnej atmosferze deser mógłby się okazać niestrawny - odpowiedział na propozycję skrzata spokojnym tonem, by z lekkim ociąganiem przenieść na niego spojrzenie stalowych tęczówek. Skoro jego towarzyszka nie wyrażała już chęci partycypowania w konwersacji, czyż nie powinien sam zadecydować o dalszym przebiegu tego cudownego dnia? - Befsztyki daj Jackowi, pies z pewnością doceni ten zbytek łaski - w przeciwieństwie do swojej właścicielki, która kochała tego okropnego mastifa do tego stopnia, że nie przeszkadzało jej nawet kwitowane czułym uśmiechem ślinienie dywanu w jej prywatnych komnatach. Wnętrzności Avery’ego skręcały się na samą myśl o bezeceństwach, jakich dopuszczał się jej pupil, którego nie akceptował w Ludlow - w drodze wyjątku, z dobroci serca zgodził się wszak na zabranie mastifa z Derbyshire i ulokowanie go w ściśle określonym miejscu, blisko byłej lady Greengrass, a jednocześnie z dala od przynależnych rodzinie psów łowieckich, wyjątek przestał jednak obowiązywać, a dobroć serca dobiła do granic. Nadszedł czas na dalsze rozporządzenia, ustanawiające nowy porządek rzeczy. - Nie w komnatach, Serafinie, w psiarni. Tam, gdzie jego miejsce - dodał niemal natychmiast, powracając spojrzeniem do przeciwległej strony stołu, jakby pragnął się przekonać o tym, czy jego małżonka wciąż pozostanie niewzruszona na najświeższe rewelacje. Dość już folgowania, Lilith, wet za wet. - Nawet skrzat domowy jest lepiej zaznajomiony z etykietą niż ty. Co więc poszło nie tak? - skwitował oburzenie Serafina, znów wpatrując się tylko w nią. W każdych innych okolicznościach zareagowałby ostro na krytykę skrzata pod adresem kogoś ze swoich bliskich, lecz teraz sytuacja malowała się zgoła inaczej i gdy młodzi małżonkowie prezentowali nie jedność, a dwa skonfliktowane ze sobą fronty, wierny sługa rodu nie mógł zrobić nic innego, jak zadeklarować się po odpowiedniej ze stron. Lub usunąć się ze sceny, lecz to myśl, jak to zwykle bywa, miała przyjść do głowy o wiele za późno.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Dobry skrzat domowy nie powinien wtrącać się w rozmowy swych panów: Serafin doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale wobec impertynencji panienki Greengrass nie mógł pozostać obojętnym. Drobne, chude ciałko drżało, kilka marnych włosków na czubku prawie łysej głowy zwinęło się w sprężynki a wielkie oczy szkliście odbijały światło wysokich świec i płomieni kominka. Tak bardzo kochał Perseusa, najwspanialszego dziedzica najwspanialszego nestora najwspanielszego rodu - zrobiłby dla niego wszystko, nawet odezwał się, wypowiadając swe zdanie przeciwko małżonce. Z jaką widocznie się Avery'emu nie układało. Serafinek widział dużo: zawsze czujny na potrzeby swego pana, obserwował jego zgryzoty. Małżeństwo powinno przynosić radość i ulgę, a kobieta uszczęśliwiać mężczyznę, obdarowując go uwagą, pieszczotami i - jak najszybciej - potomkiem. Lilith nie robiła żadnej z tych rzeczy, przyczyniając się do smutku Perseusa, a na to skrzat pozwolić nie mógł.
Cóż jednak pozostawało w jego gestii oprócz buńczucznego wyrażenia swej opinii? Nic, załamywał jedynie paluszki, licząc na to, że propozycja deseru chociaż trochę polepszy nastrój arystokraty. Niestety, nawet żurawinowy pudding okazał się niewypałem. Serafin załkał cicho. - Jest...pyszny i słodki, słodszy od kobiecych ust - wyjęczał cicho, praktycznie bezgłośnie, nie śmiąc zaprzeczyć decyzji swego pana. Dalej wyłamywał sobie paluszki, łypiąc znad suto zastawionego stołu na siedzącą na przeciwko Perseusa kobietę. Nie był na tyle głupi, by zrzucać na szlachciankę odpowiedzialność za niesmakujące panu befsztyki, ale w głębi ducha obarczał ją winą za wszelkie tragedie, dziejące się w Shropshire.
- Oczywiście, panie, nakarmię tego...psiaka - wymamrotał usłużnie, chociaż piskliwie: obawiał się psów, zarówno tych gończych, wyszkolonych do łowów, jak i tego, przyprowadzonego tutaj wraz z lady Greengrass. Wielkie szczęki, wielkie ślepia, wielkie łapy: okropieństwo, do tego śmierdząca ślina i sierść, którą niezwykle ciężko było wyczyścić z kaszmirowych, delikatnych dywanów w komnatach kobiet. Drgnął nerwowo, słysząc kolejne niezadowolone słowa Perseusa i aż zadygotał wątłymi ramionkami z wzruszenia. Lord go docenił, lord uznał go za dobrze wychowanego. Serafinowi nie potrzeba było nic więcej do zalania się rzewnymi łzami: zaczął spazmatycznie szlochać, zatykając piąstką prawie bezzębne dziąsła.
- Lo...lordzie, dziękuję, dziękuję - wypiszczał, gotów rzucić się do stóp Avery'ego, przed czym na szczęście powstrzymały go resztki zdrowego rozsądku. - Niech lord się nie kłopocze, nie smuci, może lady zmądrzeje niedługo i przestanie sprawiać lordowi przykrości...Może Toujours? Może wina skrzatów? - zaczął bełkotać usłużnie, chcąc odciągnąć smutki znad głowy ukochanego właściciela: dla niego byłby gotów oblać Lilith potrawką z królika a potem ukarać się przypalając sobie obydwie dłonie.
Cóż jednak pozostawało w jego gestii oprócz buńczucznego wyrażenia swej opinii? Nic, załamywał jedynie paluszki, licząc na to, że propozycja deseru chociaż trochę polepszy nastrój arystokraty. Niestety, nawet żurawinowy pudding okazał się niewypałem. Serafin załkał cicho. - Jest...pyszny i słodki, słodszy od kobiecych ust - wyjęczał cicho, praktycznie bezgłośnie, nie śmiąc zaprzeczyć decyzji swego pana. Dalej wyłamywał sobie paluszki, łypiąc znad suto zastawionego stołu na siedzącą na przeciwko Perseusa kobietę. Nie był na tyle głupi, by zrzucać na szlachciankę odpowiedzialność za niesmakujące panu befsztyki, ale w głębi ducha obarczał ją winą za wszelkie tragedie, dziejące się w Shropshire.
- Oczywiście, panie, nakarmię tego...psiaka - wymamrotał usłużnie, chociaż piskliwie: obawiał się psów, zarówno tych gończych, wyszkolonych do łowów, jak i tego, przyprowadzonego tutaj wraz z lady Greengrass. Wielkie szczęki, wielkie ślepia, wielkie łapy: okropieństwo, do tego śmierdząca ślina i sierść, którą niezwykle ciężko było wyczyścić z kaszmirowych, delikatnych dywanów w komnatach kobiet. Drgnął nerwowo, słysząc kolejne niezadowolone słowa Perseusa i aż zadygotał wątłymi ramionkami z wzruszenia. Lord go docenił, lord uznał go za dobrze wychowanego. Serafinowi nie potrzeba było nic więcej do zalania się rzewnymi łzami: zaczął spazmatycznie szlochać, zatykając piąstką prawie bezzębne dziąsła.
- Lo...lordzie, dziękuję, dziękuję - wypiszczał, gotów rzucić się do stóp Avery'ego, przed czym na szczęście powstrzymały go resztki zdrowego rozsądku. - Niech lord się nie kłopocze, nie smuci, może lady zmądrzeje niedługo i przestanie sprawiać lordowi przykrości...Może Toujours? Może wina skrzatów? - zaczął bełkotać usłużnie, chcąc odciągnąć smutki znad głowy ukochanego właściciela: dla niego byłby gotów oblać Lilith potrawką z królika a potem ukarać się przypalając sobie obydwie dłonie.
I show not your face but your heart's desire
Jeśli tej pechowej niedzieli w Shropshire zostały już pogwałcone wszystkie możliwe zasady przyzwoitości, dlaczego by nie dołączyć do tej kolekcji również i skrzaciej impertynencji? W chwili, gdy jadalnia wypełniła się oparami absurdu, gdy każda sylaba rozbrzmiewała nieodpowiednią nutą, gdy dosłownie wszystko grało na nerwach Perseusa, ostra jak na skrzata krytyka zdawała się być zaledwie przerywnikiem na rozluźnienie atmosfery - kto wie, może nawet by się zaśmiał, gdyby był chociaż odrobinę mniej spięty, szczególnie gdy zachęty Serafina przybrały tak komiczne formy. Avery wykrzywił twarz w grymasie uśmiechopodobnym, który zgasł równie szybko, jak się pojawił.
- O ile lady nie zapragnie osłodzić nim swoich ust, deser będzie musiał poczekać na lepszą sposobność - uciął temat serwowania kolejnych specjałów, pozostawiając jednak Lilith możliwość podjęcia własnej decyzji w tej jednej kwestii - napędzane złością myśli podpowiadały mu wyraźnie, że o ile Shropshire ma nie doczekać rozlewu błękitnej krwi, dla dobra ogółu powinien ograniczyć jej wolną wolę właśnie do tak trywialnych drobnostek. Plan w jego głowie klarował się coraz wyraźniej, chociaż jakaś część jego podświadomości wciąż łudziła się, że blondynka przerwie milczenie, by podjąć chociaż próbę dialogu.
Skinieniem głowy skwitował słowa Serafina, nie biedząc się przesadnie jego awersją do czworonogów - czasem zastanawiał się nad tym, jakim cudem tak bojaźliwy, nadający się właściwie tylko do prac domowych skrzat uchował się w dworze włodarzy imperium trolli, stworzeń, którym daleko było do łagodnych czy delikatnych i przy których pomoc często była wymagana. Może kluczem była niezachwiana lojalność, popychająca Serafina do przełamywania własnych oporów i działania wbrew własnym fobiom - a może wizja kary wymierzonej przez Avery’ego była straszniejsza niż najczarniejszy scenariusz rodzący się w jego wyobraźni. Perseus nie rozwodził się nigdy nad tą kwestią, za najważniejszą sprawę uznając skuteczność, a tej odmówić mu nie mógł. Nagły atak szlochu zwrócił uwagę Perseusa, który ściągnął brwi w wyrazie konsternacji. Czyżby jednak wyprawa do psiarni i obcowanie z ogarami przerastało sługę? Uchylił usta, by wyrazić swoje niezadowolenie, lecz wtem zrozumiał sens skryty pomiędzy kolejnymi spazmatycznymi podziękowaniami i tylko uniósł dłoń w powstrzymującym geście.
- Wystarczy, Serafinie - rzucił krótko, pragnąc ukrócić ten atak emocjonalności, nim do łysej głowy strzeli mu pomysł polerowania butów Avery’ego własnym czołem. - Toujours brzmi dobrze - stwierdził zatem w myśl odwracania uwagi skrzata kolejnymi poleceniami, chociaż czuł, że mocniejszy trunek tylko zmąci jego już i tak zachwiany spokój.
- O ile lady nie zapragnie osłodzić nim swoich ust, deser będzie musiał poczekać na lepszą sposobność - uciął temat serwowania kolejnych specjałów, pozostawiając jednak Lilith możliwość podjęcia własnej decyzji w tej jednej kwestii - napędzane złością myśli podpowiadały mu wyraźnie, że o ile Shropshire ma nie doczekać rozlewu błękitnej krwi, dla dobra ogółu powinien ograniczyć jej wolną wolę właśnie do tak trywialnych drobnostek. Plan w jego głowie klarował się coraz wyraźniej, chociaż jakaś część jego podświadomości wciąż łudziła się, że blondynka przerwie milczenie, by podjąć chociaż próbę dialogu.
Skinieniem głowy skwitował słowa Serafina, nie biedząc się przesadnie jego awersją do czworonogów - czasem zastanawiał się nad tym, jakim cudem tak bojaźliwy, nadający się właściwie tylko do prac domowych skrzat uchował się w dworze włodarzy imperium trolli, stworzeń, którym daleko było do łagodnych czy delikatnych i przy których pomoc często była wymagana. Może kluczem była niezachwiana lojalność, popychająca Serafina do przełamywania własnych oporów i działania wbrew własnym fobiom - a może wizja kary wymierzonej przez Avery’ego była straszniejsza niż najczarniejszy scenariusz rodzący się w jego wyobraźni. Perseus nie rozwodził się nigdy nad tą kwestią, za najważniejszą sprawę uznając skuteczność, a tej odmówić mu nie mógł. Nagły atak szlochu zwrócił uwagę Perseusa, który ściągnął brwi w wyrazie konsternacji. Czyżby jednak wyprawa do psiarni i obcowanie z ogarami przerastało sługę? Uchylił usta, by wyrazić swoje niezadowolenie, lecz wtem zrozumiał sens skryty pomiędzy kolejnymi spazmatycznymi podziękowaniami i tylko uniósł dłoń w powstrzymującym geście.
- Wystarczy, Serafinie - rzucił krótko, pragnąc ukrócić ten atak emocjonalności, nim do łysej głowy strzeli mu pomysł polerowania butów Avery’ego własnym czołem. - Toujours brzmi dobrze - stwierdził zatem w myśl odwracania uwagi skrzata kolejnymi poleceniami, chociaż czuł, że mocniejszy trunek tylko zmąci jego już i tak zachwiany spokój.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Tak odważna sugestia, dotycząca słodkich ust Lilith, zapewne wywołałaby w Serafinie zarazem wielkie rozbawienie jak i rumieńce szczęścia - wbrew posępnemu wychowaniu wśród Averych, doceniał subtelne miłosne aluzje, lśniące tym jaśniej na mrocznym nieboskłonie surowych charakterów - ale w obecnej sytuacji jedynie zaniósł się tłumionym szlochem, przypominającym czkawkę. Ratującą go od wypowiedzenia słów, kłębiących się w niezbyt dużym rozumku: Perseus był dla panienki Greengrass tak wspaniały, a ona...a ona była tak podła. Tak okropna. Przedwczoraj Serafin podsłuchał rozmowę zaniepokojonej skrzatki, szepczącej coś do siebie o haniebnych uczynkach Lilith, uczynkach schowanych w fiolkach eliksirów, ale niestety, przygnieciony obowiązkami, nie mógł rozpocząć szczegółowego śledztwa. Nie ufał też tamtej skrzatce, była już stara i stetryczała, nazywała trolle pigmejskimi i zdarzało się jej parzyć herbatę zdecydowanie za długo, lecz i tak zamierzał uważniej patrzeć nowej lady Avery na wypielęgnowane dłonie.
Oczywiście niezbyt namolnie, znał swoje miejsce, był sługą idealnym, i gdy tylko Perseus uciszył go krótkimi słowami, wydające dzikie dźwięki gardło Serafina zamarło, nie pozwalając mu zaczerpnąć tchu. Owinął szyję sękatymi palcami, dziwnie sapiąc, i po kilku urywanych oddechach powrócił do normy: jedynie wielkie łzy, spadające z kącików równie olbrzymich oczu, zdradzały szalone wzruszenie. Lordowie Shropshire rzadko kiedy doceniali pracę skrzatów, dlatego nawet najmniejsza sugestia, że zachował się znośnie, wyniosła Serafina w merlińskie niebo. Czuł się tak, jakby sam skosztował Toujours Pur.
- Oczy-oczywiście, sir. Najlepszy trunek dla najlepszego lorda. Najwspanialejszeńszego! - wygłosił szybciutko, rad, że pomimo odmowy deseru i wzgardzenia befsztykiem będzie mógł chociaż ukoić pragnienie Perseusa. Teleportował się z cichym trzaskiem i w mgnieniu oka pojawił się znowu, ustawiając przed Averym złotą tacę z wysoką butelką i lśniącą szklanką z rżniętego kryształu. Ostrożnie nalał drogiego trunku, by nie uronić ani kropli, i roziskrzonymi ślepiami zerknął na mężczyznę. - Może przydałaby się lordowi chwila odpoczynku w salonie dla dżentelmenów? - zasugerował cichutko, zezując lekko na Lilith: czuł, że towarzystwo żony zdecydowanie nie poprawia Perseusowi nastroju: zamknięcie w bibliotece, tuż przy kominku, z cygarem i alkoholem, powinno nieco złagodzić niezadowolenie z postępowania wybranki serca.
Oczywiście niezbyt namolnie, znał swoje miejsce, był sługą idealnym, i gdy tylko Perseus uciszył go krótkimi słowami, wydające dzikie dźwięki gardło Serafina zamarło, nie pozwalając mu zaczerpnąć tchu. Owinął szyję sękatymi palcami, dziwnie sapiąc, i po kilku urywanych oddechach powrócił do normy: jedynie wielkie łzy, spadające z kącików równie olbrzymich oczu, zdradzały szalone wzruszenie. Lordowie Shropshire rzadko kiedy doceniali pracę skrzatów, dlatego nawet najmniejsza sugestia, że zachował się znośnie, wyniosła Serafina w merlińskie niebo. Czuł się tak, jakby sam skosztował Toujours Pur.
- Oczy-oczywiście, sir. Najlepszy trunek dla najlepszego lorda. Najwspanialejszeńszego! - wygłosił szybciutko, rad, że pomimo odmowy deseru i wzgardzenia befsztykiem będzie mógł chociaż ukoić pragnienie Perseusa. Teleportował się z cichym trzaskiem i w mgnieniu oka pojawił się znowu, ustawiając przed Averym złotą tacę z wysoką butelką i lśniącą szklanką z rżniętego kryształu. Ostrożnie nalał drogiego trunku, by nie uronić ani kropli, i roziskrzonymi ślepiami zerknął na mężczyznę. - Może przydałaby się lordowi chwila odpoczynku w salonie dla dżentelmenów? - zasugerował cichutko, zezując lekko na Lilith: czuł, że towarzystwo żony zdecydowanie nie poprawia Perseusowi nastroju: zamknięcie w bibliotece, tuż przy kominku, z cygarem i alkoholem, powinno nieco złagodzić niezadowolenie z postępowania wybranki serca.
I show not your face but your heart's desire
A zatem nawet dość frywolne komentarze nie były w stanie rozsznurować ust świeżo upieczonej lady Shropshire - szkoda, wielka szkoda. Tym razem to Perseus zacisnął szczęki mocno, zmuszając się do powściągliwego i wyłącznie niewerbalnego wyrażania swojego stosunku do zachowania swojej towarzyszki, pozostając przy tym tragicznie nieświadomym krążących w zamkowych murach ponurych plotek o niegodnych praktykach szlachcianki i znajdujących się w jej posiadaniu flakonów, chociaż podobne wieści za pewnie zapobiegłyby lub przynajmniej złagodziły bolesne ukąszenie zdradliwej żmii. Czy nieszczęściu dało się zapobiec? Czy, jeśli nie dorzucałby Serafinowi całej tony nowych obowiązków, wierny skrzat odnalazłby druzgocące dowody wcześniej od Perseusa? To miało już na zawsze pozostać niewygodną tajemnicą.
Nigdy nie był fanem aż tak poddańczej służalczości, jaką prezentowali słudzy w odpowiednich okolicznościach; zgodnie z surowym wychowaniem Avery był oszczędny w wyrażaniu aprobaty, nie wspominając już o przedmiotowym traktowaniu skrzatów, które zawsze w jego oczach były niczym więcej, jak zaledwie narzędziami - narzędzia natomiast naprawia się, gdy zawodzą lub wymienia się, gdy przestają już całkowicie spełniać swoją funkcję, nikt ani myśli chwalić ich za to, że wykonują swoją pracę. W tej kwestii nie widział absolutnie żadnej różnicy, a jednak brak nagany zmienił się w wyczytywaną między wierszami pochwałę wywołującą skrajne wzruszenie i konieczność wygłaszania peanów pod adresem pana. Z tego wszystkiego aż chętnie sięgnął po podstawioną mu szklankę, by poczuć pod palcami chłodny kryształ i już po chwili skosztować mocnego trunku. Perseus po raz kolejny zerknął przelotnie na skrzata, szybko rozważając następną propozycję i przyklaskując w myślach jej taktowności, która pozwalała mu w typowo angielski sposób opuścić niemiłe mu miejsce i udać się do pomieszczenia, do którego przez wzgląd na tradycję kobiety wstępu nie miały. - Faktycznie, to był długi i nużący dzień - cóż za wygodny eufemizm. Kto wie, może swoim czujnym nadskakiwaniem Serafin w jakimś stopniu ocalił ten wieczór i zapobiegł wściekłemu wyrzucaniu z siebie słów, których nie można by było później cofnąć? Odsunął krzesło od stołu, wstając ze swojego miejsca i rozprostowując dziwnie zesztywniałe mięśnie. Wzrokiem powędrował do Lilith, już po raz ostatni, chociaż zdawał się patrzeć przez nią, zamiast na nią, sprawiał wrażenie, jakby kompletnie jej nie widział, kierując się już tylko i wyłącznie zasadami dyktowanymi przez dobre obyczaje.
- Życzę ci spokojnej nocy, moja droga - oznajmił spokojnym tonem, wyzbywając się już częściowo gotującej się we wnętrznościach przez tyle godzin złości, nim odwrócił się na picie, by odmaszerować w stronę palarni, formując usta w wąską linię podsumowującą wszystko to, co powiedział tego wieczoru - i wszystko to, co przemilczał.
| zt uff
Nigdy nie był fanem aż tak poddańczej służalczości, jaką prezentowali słudzy w odpowiednich okolicznościach; zgodnie z surowym wychowaniem Avery był oszczędny w wyrażaniu aprobaty, nie wspominając już o przedmiotowym traktowaniu skrzatów, które zawsze w jego oczach były niczym więcej, jak zaledwie narzędziami - narzędzia natomiast naprawia się, gdy zawodzą lub wymienia się, gdy przestają już całkowicie spełniać swoją funkcję, nikt ani myśli chwalić ich za to, że wykonują swoją pracę. W tej kwestii nie widział absolutnie żadnej różnicy, a jednak brak nagany zmienił się w wyczytywaną między wierszami pochwałę wywołującą skrajne wzruszenie i konieczność wygłaszania peanów pod adresem pana. Z tego wszystkiego aż chętnie sięgnął po podstawioną mu szklankę, by poczuć pod palcami chłodny kryształ i już po chwili skosztować mocnego trunku. Perseus po raz kolejny zerknął przelotnie na skrzata, szybko rozważając następną propozycję i przyklaskując w myślach jej taktowności, która pozwalała mu w typowo angielski sposób opuścić niemiłe mu miejsce i udać się do pomieszczenia, do którego przez wzgląd na tradycję kobiety wstępu nie miały. - Faktycznie, to był długi i nużący dzień - cóż za wygodny eufemizm. Kto wie, może swoim czujnym nadskakiwaniem Serafin w jakimś stopniu ocalił ten wieczór i zapobiegł wściekłemu wyrzucaniu z siebie słów, których nie można by było później cofnąć? Odsunął krzesło od stołu, wstając ze swojego miejsca i rozprostowując dziwnie zesztywniałe mięśnie. Wzrokiem powędrował do Lilith, już po raz ostatni, chociaż zdawał się patrzeć przez nią, zamiast na nią, sprawiał wrażenie, jakby kompletnie jej nie widział, kierując się już tylko i wyłącznie zasadami dyktowanymi przez dobre obyczaje.
- Życzę ci spokojnej nocy, moja droga - oznajmił spokojnym tonem, wyzbywając się już częściowo gotującej się we wnętrznościach przez tyle godzin złości, nim odwrócił się na picie, by odmaszerować w stronę palarni, formując usta w wąską linię podsumowującą wszystko to, co powiedział tego wieczoru - i wszystko to, co przemilczał.
| zt uff
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Jadalnia
Szybka odpowiedź