Wydarzenia


Ekipa forum
Lucille Abbott [budowa]
AutorWiadomość
Lucille Abbott [budowa] [odnośnik]12.01.17 23:03

Lucille Caer Abbott (Prewett)

Data urodzenia: 16 V 1924 r
Nazwisko matki: Flint
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: psychiatra w Szpitalu Św. Munga
Wzrost: 156 cm
Waga: 48 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: stalowo szary
Znaki szczególne: pieprzyk nad lewym kącikiem ust, pieprzyki na szyi, prosty i zadarty nos, metamorfomagia


Między złote kosmyki włosów zawsze wplatała kwiaty. Kolorowe margerytki uświetniały białe frezje, białoróżowa lilia zawsze była zatknięta nad lewym uchem, a drobne różyczki ozdabiały misternie zaplatany warkocz. Jednak kiedy dziecięce rączki obejmowały ją w pasie, a nos zatapiał się w materiale bogatych sukni — czuć było jedynie zapach słonego karmelu, jaki się zeń unosił. Miała też zimne dłonie, które zawsze niosły ukojenie po spędzonych na zabawie godzinach. Które chłodziły rozpalone gorączką czoło, bądź celowo wywołały dreszcze przebiegające po karku wespół z piskliwym śmiechem. I oczy. Oczy niemal zawsze nieobecne, zamyślone, skierowane ku niebu. Ciepłe, jednak odległe. Jakby myślami była wciąż pośród kniei Charnwood, jakby jej dusza już na zawsze została związana z tamtejszymi ziemiami i żadna siła, zaklęcie czy eliksir nie potrafił zmusić do oderwania myśli od przeszłości na dłużej, niż kilka uderzeń serca i jeden bardzo smutny uśmiech. To nie miejsce dla niej. Nawet nie wiem, ile razy łapałam się na tej myśli, obserwując smukłą sylwetkę matki w oddali spacerującej wzdłuż plaży. I poniekąd miałam zapewne racje, Weymouth nigdy nie było dla niej domem, choć to jednak w nim przyszło jej żyć. To był obowiązek jako pani żony, ukochanej matki i posłusznej córki. Obowiązek, który powinna...


- Czy próbowałaś kiedyś ją zrozumieć?
Drgnięcie. Wyraźne, zdradzające głębokie zaniepokojenie. Paznokcie suną po gładkiej skórze przedramion, by wreszcie mogły się weń boleśnie zatopić. Spojrzenie czujne — nieco płoche, prawie zwierzęce — odrywa się od kościstych kolan, widniejące w nim nieme pytanie niemalże wywołuje pobłażliwy uśmiech na ustach. Niemalże. Znowu schudła. Jak? Kiedy? Powinna o siebie zadbać, nadmierna chudość oraz podkrążone oczy mogą wzbudzić niepożądane zainteresowanie. A ona tego nie chciała. Nikt nie chciał.
- Czy próbowałaś odkryć, dlaczego twoja matka izolowała się od sw...twojej rodziny? - pyta łagodnie, starając się by brzmienie głosu, było kojące i miłe dla ucha. Mimo to pacjentka kuli się, wokół palca wskazującego owija nerwowo jasny pukiel. Wyrzuty sumienia? Wstyd? Czy może jednak coś więcej?
- Kiedyś...kiedyś mnie tam zabrała. Jako jedyną. Byłam krwią z jej krwi, niewiele było we mnie z ojca. Sądziła, że pojmę tę tęsknotę. Że będę w stanie dzielić ją razem z nią, jak sekret który raz wyszeptany do ucha, nigdy nie miał zostać powtórzony... - umilkła przygryzając dolną wargę. Była speszona, nie wiedziała, na ile mogła sobie pozwolić w obecności uzdrowiciela, który był przecież tu specjalnie dla niej. Nie popędzała jej, w tej chwili liczyła się cierpliwość oraz powolne łamanie własnych oporów - ...Nie byłam w stanie, znaczy. Ta więź, jaką dzieliła z Centaurami, ich słowa, przepowiednie. Nic nie rozumiałam. Szacunek oraz obawa, tylko to byłam w stanie wtedy czuć. Rozczarowałam ją. Nigdy więcej mnie tam nie zabrała, żadnego z nas... - wyszeptała z widocznym poczuciem winy. Ale za co? Kręci głową zaraz, patrząc na kobietę w zamyśleniu. A potem pada kolejne pytanie.


Gorący piasek przesypujący się między palcami, chłód morskiej bryzy muskający zaróżowione policzki. Świst wiatru szumiącego w uszach, gdy dziecięca miotła skręcała gwałtownie w ślad za złotym zniczem. Sylwetki jednakowo piegowatych rudzielców przemykających gdzieś obok, spośród których ciężko było połapać się kto był swój, a kto Weasleyów. Zresztą, to nie miało znaczenia — każdy z nich był swój, z tą różnicą, że część z nich musiała więcej czasu poświęcać etykiecie, literaturze oraz retoryce. Godziny płynęły inaczej, jakby poza wyznaczonymi wskazówkami zegara — doba mieściła wszelkie obowiązki dorastających dam oraz gentlemanów, a zarazem zezwalała na odrobinę niekontrolowanej przez sztywne ramy dobrych manier swobody. Rok nie dzielił się na dwanaście miesięcy, a trwał od jednego sierpniowego karnawału do drugiego. Dorastanie nie było gehenną złożoną ze szczegółowych zasad, nakazów oraz przestróg. Było niczym słodkie miodowe ciasteczka, popijane gorzką herbatą tak, aby smak mógł się zrównoważyć, dzięki czemu byliśmy w stanie w pełni go docenić. Nie wiem, czy nasze dzieciństwo odbiegało w jakiś sposób od tradycyjnych metod wychowywania praktykowanych przez inne rody krwi szlachetnej. Dla mnie było czymś normalnym, oczywistą oczywistością nad którą nie powinno się zastanawiać. Więc tego nie robię, nie zastanawiam się. Chociaż powinnam, bo...


- A co z...?
Nieruchome spojrzenie szarych tęczówek wprawia w zaniepokojenie, nie zdradza już tego wręcz zwierzęcego poddenerwowania — jednak jest w nim coś badawczego, jakby kobieta zastanawiała się leniwie która wersja wydarzeń jest najlepsza. Która postawi ją w dobrym świetle, zdobędzie jak najwięcej korzyści. Ciało jest bardziej zrelaksowane, odkąd odpuściły sobie temat matki. Najwyraźniej była to jedyna osoba, której jasnowłosa nie była w stanie do samego końca rozszyfrować. I nadal nie może. A to zmuszało umysł do obierania nowych ścieżek, próby podejścia inaczej do danego problemu. Przekręca głowę na bok, zaintrygowaniu. Chyba zrozumiała.
- Z tym? - odpowiada pytaniem na pytanie, wyciągając przed siebie kosmyk włosów wcześniej owijany na palec. Brudny blond stopniowo przechodzi w czerwień, czerwień zmienia się w ciemny fiolet, fiolet kończy się na oślepiającej bieli - Ach, to. Tak, tak. Mam to od zawsze, choć nie do końca jestem pewna kiedy zaczęło się to zawsze. Zdaniem ojca jakieś pięć dni po urodzeniu, podobno płakałam tak głośno, że moje włosy z tej niemowlęcej wściekłości zmieniły kolor na barwę rozgotowanych buraczków. Pani matka natomiast mówiła, że od chwili poczęcia się zmieniałam, więc ciężko wybrać odpowiedni moment. Jak więc pani doktor rozumie, zdania są podzielone. Częściowo nauczyłam się kontrolować te zmiany, kiedy skończyłam jakieś sześć lat. Szło to opornie, lecz próbowałam. Nadal próbuję. Wtedy odrobinę odbiegałam wyglądem od reszty rodziny, rozumie pani więc cóż...po prostu się nieco zmieniłam. Dla nich, dla opinii publicznej, dla siebie. Tak było łatwiej. Nadal jest. Nie potrafię już być sobą, pokazywać się światu bez upiększeń. Jestem przeciętna, zwyczajna a pośród tych wszystkich prześlicznych panienek, nie mogę sobie na to pozwolić. Nie w tym wieku. Więc udaje oraz praktykuję sen z zasłoniętą poduszką głową, oraz naciągniętą po samą szyje kołdrą. Tak jest łatwiej - powtarza uparcie, jakby siła zawarta w tych słowach mogła sprawić, iż staną się one prawdą. Może właśnie dla niej były prawdą, chociaż ciągłe ukrywanie prawdziwego wyglądu. Jak bardzo musiało być męczące? Czy aż tak jej pewność siebie mogła być nadszarpnięta? Nie, wydawała się silna. I dumna, bardzo dumna ze swych zdolności, a skoro już o dumę chodzi...
- Opowiedz mi o 1932, dobrze?
Oho! Prostuje się, na wąskich wargach wykwita uśmiech, a wzrok staje się zamglony, gdy sięga pamięcią do odległych wspomnień.
- Byłam tam, wiesz? W sporej odległości, w bezpiecznych ramionach matki, ale...byłam tam. Widziałam smoka, widziałam jak moja rodzina ratuje tych mugoli. Pamiętam, jak miękkie usta mamy muskały czubek mojej głowy i jej ciche słowa: Patrz Cilly, tak właśnie rodzi się bohater. Nie przez krew jaka płynie w jego żyłach, nie przez najznamienitsze geny a przez pojedynczy, heroiczny akt odwagi pozwalający na to, aby w przyszłości mógł się on powtórzyć. Te słowa sprawiły, sprawiły... - znowu milknie, ciemne brwi marszczą się, a trójkątny podbródek porasta meszek. W końcu gładzi w zamyśleniu długą siwą brodę, zbierając myśli. Kiepski sposób tak swoją drogą - ...Obudziły we mnie coś. Fascynację, potrzebę odkrycia co sprawia, że czarodzieje...ludzie, zachowują się w ten sposób, a nie inny. Czy rodzimy się źli? Co sprawia, że nasza moralność ulega rozkładowi? Czym różni się umysł bohatera od zwykłego tchórza? Chciałam to wiedzieć, nadal chcę. Ja muszę to wiedzieć.


Hogwart był przedziwnym miejscem, gdzie dziecięce marzenia zwykły zderzać się z brutalną rzeczywistością. Nie do końca dom, a jednak miejsce, o którym myślało się z narastającym w sercu ciepłem. Stłoczeni w grubych, zamkowych murach mogliśmy podjąć role młodych-dorosłych (typ postaci szczególnie uwielbiany przez arystokratów), buntowników bez-i-z wyborem oraz tych całkowicie obojętnych na to, co się działo na zewnątrz i wewnątrz. Zbyt skupionych na własnych celach oraz pragnieniach, patrzących tylko w swą świetlaną przyszłość. Byłam jedną z nich, znaczy z rodzaju tych trzecich szaraczków. Chciałam zdobyć wiedzę, poznać wszelkie zagadnienia oraz meandry umysłu, a przy tym nie dać się przyłapać na drzemkach podczas historii magii. Sądziłam, że ten pęd do nauki sprawi, iż skończę w Ravenclaw, albo tradycyjnie i rodzinnie w Gryffindorze. Modliłam się — pal licho, do kogo ja się wtedy modliłam — byleby tylko nie skończyć w Slytherinie. Tamtejsi uczniowie byli niczym sztywne marionetki na bardzo, bardzo krótkich sznurkach. Gęstość tamtejszej atmosfery, poczucia wyższości oraz stężenia zbyt wielkiej ilości perfum i wody kolońskiej naraz sprawiało, że można było powietrze wokół nich kroić nożem. Albo miotnąć jakieś zaklęcie. Nie, oczywiście że tego nie zrobiłam! Byłam grzeczną panienką z dobrego rodu, nieco zbyt przeżartą ambicją, ale w ogólnym rozrachunku całkiem znośną. A Hufflepuff był tym, czego potrzebowałam. Ostoją złożoną z przyjaznych twarzy oraz odmiennych światopoglądów, pozwalających latami studiować przeróżne charaktery przewijające się przez Pokój Wspólny. Magipsychiatria była moim marzeniem, a dom — pogardzany i niesłusznie wyszydzany — w jakim się znalazłam, miał mi pomóc w jego spełnieniu...

- Przestań - syczy przeciągle, mrużąc wściekle różowe oczy w szczerym rozdrażnieniu. Błogość na jej twarzy zniknęła bezpowrotnie, lata w Hogwarcie wspominała z wyraźną nostalgią w głosie i tylko dwa incydenty mogły zaburzyć te sielskie wspomnienia. Komnata Tajemnic i... - Nie chcę o niej mówić, nie będę o niej mówić! Jasne? To moja wina, moja, moja i muszę z tym żyć. Nie patrz tak na mnie, nie zmusisz mnie do...ja nie...ja...ja... - nie może złapać tchu, broda dawno zniknęła, jednak siwy kolor nadal królował. Wydawała się o wiele, wiele starsza teraz, lecz nie krucha. Nie była typem filigranowej kobietki, czekającej aż dzielny mąż ją ocali. Uparta, może rozgoryczona. To już pasowało bardziej - Nie wiem czy to moja wina, jasne? Tak bardzo byłam skupiona na swoim celu, że po prostu tego nie zauważyłam. A powinnam prawda? Chciałam być cholernym magipsychiatrą, a nie dostrzegłam podstawowych symptomów zdradzających depresję. Znaczy, Rose zawsze była wrażliwa oraz delikatna, zbyt dobra dla tego świata, a jednak strasznie namolna, jeśli chodziło o sprawy jakie to budziły w niej zainteresowanie. Była młodsza ode mnie o jakieś dwa lata, pomagałam jej czasem z pracą domową, gdy sobie nie radziła. Pocieszne stworzenie. Taka typowa puchonka. Któregoś dnia Avery rzucił w jej stronę jeden, z tych swoich milutkich komentarzy. Może miał zły dzień, może kolejka w sowiarni była zbyt długa. Kto go wie. Problem w tym, że jego żarty podchwyciła cała ta łuskowata hałastra, nawet jeśli sam winowajca tego zamieszania dawno o samym incydencie zapomniał. Rosie stała się obiektem kpin, opuszczała się w nauce, niknęła w oczach. A potem zniknęła. Jedni sądzą, że uciekła do Zakazanego Lasu inni, że zabrała ją rodzina, bo ta zwariowała. Są też tacy, co szeptali o samobójstwie. Nie wiem, co jest prawdą. Może wszystko, może nic. Ale mogłam coś zauważyć prawda? Zwrócić uwagę, zamiast myśleć tylko i wyłącznie o ocenach i zbliżającym się wielkimi krokami ostatnim roku...I jakoś to było - mruknęła na zakończenie, odwracając wzrok gdy pani doktor wymówiła jedno słowo. Bogin. Jednak jakoś to nie było.




Patronus:
Srebrna mgła drga, by wreszcie mleczno szare wstęgi mogły spleć się ze sobą tworząc niewielki, niepozorny kształt. Drobna jaskółka przecina powietrze przy cichym furkocie skrzydeł, zatacza kręgi nad moją głową. Niemy omen w wierzeniach ludu zapowiadający zmiany oraz nowy początek. Patronka proroctw, pomyślności oraz nieokiełznanego żalu za utraconą wolnością. Moja opiekunka. Uśmiecham się delikatnie, pasowała idealnie.

Na wieczne wirowanie, na bezszelestną mękę
Na gniazda niezaznanie, na przeklinanie piękna...

Pod powiekami przesuwają się obrazy, smakujące słodyczą malin oraz cierpkością świeżo zerwanych jeżyn pękających na języku. Pamięta śmiech rodzeństwa i wymieniane między sobą sekrety, pierwsze sukcesy oraz dumę, gdy Prewettowie otrzymali Order Merlina. Na tle wspomnień wyróżnia się jednak jedno, nieco niewyraźne — przedstawia ledwie kilkuletniego chłopca szlachetnej krwi, którego usta rozwarte są w niemym zdziwieniu. Którego pewność siebie oraz wrodzone zarozumialstwo roztrzaskało się na tysiące kawałków, kiedy w wieku siedmiu lat odrzuciła jego śmieszne, dziecięce oświadczyny. W tle unosił się subtelny aromat pomarańczy.


         
Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 0 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 0 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
BiegłośćXX
BiegłośćXX
Reszta: 0

Wyposażenie

WYPISZ po przecinku rzeczy (zwierzęta, inne) zakupione w sklepiku MG

Gość
Anonymous
Gość
Lucille Abbott [budowa]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach