Karczma "Na samym dnie"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Karczma "Na samym dnie"
Podobno nie jest to pierwszy przybytek postawiony w tym konkretnym miejscu. Poprzednie wersje siedliszcza w - jak zwykle - nieokreślonych warunkach spłonęły. Aktualny dobytek prezentuje się w formie piętrowego, nieco wypłowiałego budynku. Kolory układanej dachówki z danej czerwieni, zmieniły się w brunatną płaszczyznę, przecinaną skrawkami ułamanego bordo.
Cały dół okolony wysuniętym, drewnianym gankiem i znajdującą się tuż przy ścianie - stajnią. Nie dziwne zjawisko, gdy zrozumie się mentalność mieszkańców wsi, w dużej mierze hodowców. Wejście jest szerokie, otulone ciężkim podparciem bali. Zdecydowana stylizacja, albo na całkiem dawniejsze czasy, albo - zwyczajny praktycyzm właścicieli.
Całość kompleksu mieści się w kilku rozlokowanych pomieszczeniach. Największa z sal, otwierającą się tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych, stanowi główny przybytek. Szeroko rozstawione ławy i całkiem wygodne, jak na okoliczności siedziska. W kątach zadbano o mniejsze stoliki, zapewne z myślą o gościach odludnych. W centrum, tuż przy wysokim barze, znajduje się kominek, zazwyczaj raźno trzaskający i to niezależnie od pogody. Jakiś czas temu karczma przeszła w ręce czarodziejów, gdy poprzedni właściciele postanowili zbiec ze stolicy.
Cały dół okolony wysuniętym, drewnianym gankiem i znajdującą się tuż przy ścianie - stajnią. Nie dziwne zjawisko, gdy zrozumie się mentalność mieszkańców wsi, w dużej mierze hodowców. Wejście jest szerokie, otulone ciężkim podparciem bali. Zdecydowana stylizacja, albo na całkiem dawniejsze czasy, albo - zwyczajny praktycyzm właścicieli.
Całość kompleksu mieści się w kilku rozlokowanych pomieszczeniach. Największa z sal, otwierającą się tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych, stanowi główny przybytek. Szeroko rozstawione ławy i całkiem wygodne, jak na okoliczności siedziska. W kątach zadbano o mniejsze stoliki, zapewne z myślą o gościach odludnych. W centrum, tuż przy wysokim barze, znajduje się kominek, zazwyczaj raźno trzaskający i to niezależnie od pogody. Jakiś czas temu karczma przeszła w ręce czarodziejów, gdy poprzedni właściciele postanowili zbiec ze stolicy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:51, w całości zmieniany 1 raz
Niepokojąca aura rozdymała się, sięgając lepką pajęczyną każdego zakątku szemranej karczmy, wpuszczając zimne macki strachu, by niepostrzeżenie szturchały zlęknionych, skulonych ludzi trwożnie wyglądających przez okno. Avery nie sądził, by zwykła burza mogła wywołać taki popłoch, jednak z drugiej strony otaczali go zabobonni i zwyczajnie tępi, prości mugole. I tak o ile podła szlama wykazałaby odrobinę rozumu, tak ci tutaj pletli głupstwa... w które jednak wierzyli. I cóż z tego, że głosy należały do podpitych staruszków, z wyraźnymi śladami uzależnienia od alkoholu w głosie oraz ciężkiej, fizycznej pracy w postawie. Deszcz, grzmoty, pioruny: trafili na idealną pogodę do snucia tej mrożącej krew w żyłach opowieści, która ścinała także cierpliwość barmana. Wyraźnie zdenerwowanego i ten nastrój udzielał się wszystkim, poruszającym się niespokojnie, rzucającym ukradkowe spojrzenia na drzwi, jakby w dziecięcym wahaniu, czy nie uciec w sam środek zamieci i ostro zacinającego deszczu
Akompaniament musującej trwogi wprawił Avery'ego w nadzwyczaj dobry nastrój; nerwowość gestów mugoli, ich nieporadne uwagi, próby odwrócenia atencji od czegoś niezidentyfikowanego, co zdecydowanie krążyło niedaleko i szykowało się do... (ataku? konfrontacji?). Przypominało mu to kotłowaninę ciał, usiłujących zbiec od sądu ostatecznego: nierówna walka od początku skazana na sromotną klęskę. Bawiła go więc ta zapobiegliwość, jednocześnie wyostrzając czujność, tkwił w tym zapyziałym miejscu razem z tymi mugolami i na równi z nimi znajdował się dokładnie w epicentrum zbliżającej się zawieruchy.
Sygnalizowanej krzykiem? Właściwie wrzaskiem, rozdzierającym uszy jazgotem, przypominającym ni to ryk dogorywającego zwierzęcia, ni to jęk potępionego ducha. Kakofoniczna mieszanina okropnych, zgrzytliwych odgłosów, którą szybko (acz nieudolnie) stłumił wyjący za oknem wiatr. W szyby karczmy jednostajnie stukały gałęzie rosnących opodal drzew, wybijając suchy, miarowy rytm, według którego Avery przemierzył część sali, zatrzymując się tuż przy Percivalu oraz jego towarzyszce.
-Oni coś wiedzą - stwierdził cicho, darując sobie elegancję i kurtuazję, nie sądził, by lady Selwyn miała mu za złe, że nie złożył jej wyrazów uszanowania. Krążyły o nim dużo gorsze plotki, które... były przecież prawdą.
Machinalnie powędrował dłonią ku swej różdżce, gładząc ją opuszkami palców. Kusiło go użycie legilimencji, wyciągnięcia podstępem informacji z tych jucznych zwierząt, lecz otaczało go zbyt wiele świadków. I nie wiedział, jak tak potężna magia wpłynie na umysł mugola, czy przypadkiem go nie zrujnuje.
Mógł tego spróbować w przyszłości, roztapiającej się jednak swym pewnym blaskiem w donośnym łomotaniu do drzwi. Stukanie chaotyczne, gwałtowne, wymagające odpowiedzi. Oczy Avery'ego błysnęły groźnie; był przekonany, że ktokolwiek (cokolwiek?) znajdował się za drzwiami, prędko je przekroczy, nie potrzebując do tego zaproszenia.
Akompaniament musującej trwogi wprawił Avery'ego w nadzwyczaj dobry nastrój; nerwowość gestów mugoli, ich nieporadne uwagi, próby odwrócenia atencji od czegoś niezidentyfikowanego, co zdecydowanie krążyło niedaleko i szykowało się do... (ataku? konfrontacji?). Przypominało mu to kotłowaninę ciał, usiłujących zbiec od sądu ostatecznego: nierówna walka od początku skazana na sromotną klęskę. Bawiła go więc ta zapobiegliwość, jednocześnie wyostrzając czujność, tkwił w tym zapyziałym miejscu razem z tymi mugolami i na równi z nimi znajdował się dokładnie w epicentrum zbliżającej się zawieruchy.
Sygnalizowanej krzykiem? Właściwie wrzaskiem, rozdzierającym uszy jazgotem, przypominającym ni to ryk dogorywającego zwierzęcia, ni to jęk potępionego ducha. Kakofoniczna mieszanina okropnych, zgrzytliwych odgłosów, którą szybko (acz nieudolnie) stłumił wyjący za oknem wiatr. W szyby karczmy jednostajnie stukały gałęzie rosnących opodal drzew, wybijając suchy, miarowy rytm, według którego Avery przemierzył część sali, zatrzymując się tuż przy Percivalu oraz jego towarzyszce.
-Oni coś wiedzą - stwierdził cicho, darując sobie elegancję i kurtuazję, nie sądził, by lady Selwyn miała mu za złe, że nie złożył jej wyrazów uszanowania. Krążyły o nim dużo gorsze plotki, które... były przecież prawdą.
Machinalnie powędrował dłonią ku swej różdżce, gładząc ją opuszkami palców. Kusiło go użycie legilimencji, wyciągnięcia podstępem informacji z tych jucznych zwierząt, lecz otaczało go zbyt wiele świadków. I nie wiedział, jak tak potężna magia wpłynie na umysł mugola, czy przypadkiem go nie zrujnuje.
Mógł tego spróbować w przyszłości, roztapiającej się jednak swym pewnym blaskiem w donośnym łomotaniu do drzwi. Stukanie chaotyczne, gwałtowne, wymagające odpowiedzi. Oczy Avery'ego błysnęły groźnie; był przekonany, że ktokolwiek (cokolwiek?) znajdował się za drzwiami, prędko je przekroczy, nie potrzebując do tego zaproszenia.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułem się jak debil, gdy tak stałem zdając sobie sprawę z tego jak to musi wyglądać - banda dorosłych, poważnych ludzi (nawet Mulciber się napatoczył, że też ja go wcześniej nie zauważyłem...i ten ktoś obok niego, podejrzanie znajomy...), którym odwala z powodu wiosennej burzy i tego, że ktoś przyjechał powozem do knajpy do której większość ludzi w ten sposób przybywała. Potworność. Doprawdy. Aż na mych ustach zabłąkał się uśmiech politowania, gdy do uszu doszły mnie domysły wariatów przy kominku. Co prawda nie wiedziałem czym się raczyli, lecz poczułem ukłucie zazdrości. Też bym chciał myśleć o jakichś wartkich, miejskich podaniach i mieć humor do podjudzania gospodarza. Humoru jednak nie miałem i jakoś jeszcze więcej go utraciłem gdy usłyszałem krzyk. Przez chwilę targnęła mną niepewność co do tego, czy przypadkiem się nie przesłyszałem. Wszyscy bowiem zignorowali ten fakt, lecz rosnące napięcie tylko utwierdziło mnie w tym, że to nie był omam. Poruszyłem w gniewnym geście szczęką.
- Burza nocą i wszystkim odpierdala. Pięć lat macie...? Ktoś być może ma problem z zaprowadzeniem habet do stajni. Banda głuchych idiotów... - ruszyłem w stronę drzwi, wrzucając po drodze w złości na wpół wypalonego papierosa do kufla. Będąc w typowo pogodnym dla siebie nastroju w typowo pogodny sposób pozwalałem sobie dzielić się ze światem ze swoimi myślami. Może to była lekkomyślność, może promile mi nie służyły, może byłem zwyczajnie za głupi na strach, a może po prostu chciałem zrobić na przekór gospodarzowi bo...czemu nie? Ewidentnie szukałem kłopotów, a cokolwiek było za tymi drzwiami brzmiało jak ich zew. Może one pomogą mi zająć czymś swoje myśli?
W razie, gdyby któryś z ochroniarzy zaszedłby mi drogę to byłem gotowy udowodnić mu (przynajmniej taki miałbym zamiar...), że próba zatrzymania mnie nie jest dobrym pomysłem. Sięgnąłem ku klamce z zamiarem otworzenia drzwi i wyjrzenia przez nie.
- Burza nocą i wszystkim odpierdala. Pięć lat macie...? Ktoś być może ma problem z zaprowadzeniem habet do stajni. Banda głuchych idiotów... - ruszyłem w stronę drzwi, wrzucając po drodze w złości na wpół wypalonego papierosa do kufla. Będąc w typowo pogodnym dla siebie nastroju w typowo pogodny sposób pozwalałem sobie dzielić się ze światem ze swoimi myślami. Może to była lekkomyślność, może promile mi nie służyły, może byłem zwyczajnie za głupi na strach, a może po prostu chciałem zrobić na przekór gospodarzowi bo...czemu nie? Ewidentnie szukałem kłopotów, a cokolwiek było za tymi drzwiami brzmiało jak ich zew. Może one pomogą mi zająć czymś swoje myśli?
W razie, gdyby któryś z ochroniarzy zaszedłby mi drogę to byłem gotowy udowodnić mu (przynajmniej taki miałbym zamiar...), że próba zatrzymania mnie nie jest dobrym pomysłem. Sięgnąłem ku klamce z zamiarem otworzenia drzwi i wyjrzenia przez nie.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Sen to - czy może teatr?
Sen stanowiący preludium do koszmaru - czy piekielnie dobra sztuka?
W jednej chwili poczułam się tak, jakby zakurzone deski karczmy zmieniły się w scenę - nieświadomi odgrywanej roli aktorzy miotali się po niej w chaotycznym porządku, wiedzeni bądź zwodzeni słowami podrzucanymi przez ucharakteryzowanych inspicjentów, którzy deklamowali swoje kwestie tak wiarygodnie, że mogłabym nawet dać wiarę temu, iż zwiastowany przez nich demon naprawdę zaszczycił nas swoją obecnością.
Mogłabym. Ale czy dałam?
Najgroźniejszym rodzajem demonów (i jedynym?), z jakimi kiedykolwiek miałam styczność, były demony przeszłości nawiedzające ludzkie umysły tak długo, aż uda im się odcisnąć trwałe piętno na podatnej fakturze psychiki. A poza tym... choć zdarzyło mi się spotkać ludzi przesiąkniętych złem aż do szpiku kości, to jednak wciąż nie nazwałabym ich mianem demonów - żaden z nich nie był w stanie całkowicie wyzbyć się pierwiastka człowieczeństwa.
Demon.
To słowo idealnie nadaje się do egzaltacji. W ograniczonych umysłach mugoli, którzy patrzą na otaczającą ich rzeczywistość tylko jednym okiem (pozbawiono ich więc drugiego wymiaru, odebrano głębię i ostrość widzenia, którą w pełni posiedli jedynie czarodzieje), zaciemnione obszary wypełnione są nieznanym - a obecność nieznanego wystarczy, by w każdej z istot myślących zasiać ziarenko strachu, kiełkujące w umysłach i sercach, lecz swe korzenie zapuszczające między innymi w bajdurzeniach tudzież zabobonach niemagicznych. Jak ślepcy w platońskiej jaskini widzieli tylko cienie, przebłyski prawdy.
A jednak słowa zamroczonych procentami jegomości, znajdujących się przy kominku, nieopodal którego siedziałam, wywołały u mnie lekki dreszcz niepokoju - ciarki na skórze poczułam dopiero wtedy, gdy usłyszeliśmy lament nocy. Nocy, nie kobiety, przemówiłam sobie do rozsądku - ot, zapewne to tylko złudzenie dźwiękowe - ta makabryczna atmosfera, która panowała w karczmie, skutecznie poruszyła strunami fantazji i podjudzała nas do wysnuwania jakichś absurdalnych wniosków.
Skorzystałam z tego, iż właściciel karczmy ponownie znalazł się za ladą. Zrzuciłam z głowy kaptur, po czym sięgnęłam po niemalże nietknięty browar, który zamówiłam jedynie po to, by móc do skutku (czy też - do czasu przybycia przemytnika) okupować miejsce siedzące. Po czym dosiadłam się do pijanych mężczyzn, stawiając kufel tuż przed jednym z nich - a konkretnie przed tym uciszonym przez barmana. - Co już było? - zapytałam, subtelnym gestem dłoni zachęcając go do skosztowania trunku - niech rozwiąże mu język tak szybko, jak Veritaserum. Nawet jeśli miałby podzielić się ze mną jedynie mugolską bajeczką, chętnie jej wysłucham.
Kątem oka zerkałam w stronę wyraźnie poddenerwowanego gospodarza, lecz dopiero łomotanie do drzwi sprawiło, iż przestałam poświęcać uwagę pijaczkowi i odwróciłam głowę w prawo - w idealnym momencie, by móc podziwiać poprzedzone kwiecistym monologiem czyny mężczyzny, który zdecydował się zrobić na przekór zaleceniom właściciela karczmy.
Sen stanowiący preludium do koszmaru - czy piekielnie dobra sztuka?
W jednej chwili poczułam się tak, jakby zakurzone deski karczmy zmieniły się w scenę - nieświadomi odgrywanej roli aktorzy miotali się po niej w chaotycznym porządku, wiedzeni bądź zwodzeni słowami podrzucanymi przez ucharakteryzowanych inspicjentów, którzy deklamowali swoje kwestie tak wiarygodnie, że mogłabym nawet dać wiarę temu, iż zwiastowany przez nich demon naprawdę zaszczycił nas swoją obecnością.
Mogłabym. Ale czy dałam?
Najgroźniejszym rodzajem demonów (i jedynym?), z jakimi kiedykolwiek miałam styczność, były demony przeszłości nawiedzające ludzkie umysły tak długo, aż uda im się odcisnąć trwałe piętno na podatnej fakturze psychiki. A poza tym... choć zdarzyło mi się spotkać ludzi przesiąkniętych złem aż do szpiku kości, to jednak wciąż nie nazwałabym ich mianem demonów - żaden z nich nie był w stanie całkowicie wyzbyć się pierwiastka człowieczeństwa.
Demon.
To słowo idealnie nadaje się do egzaltacji. W ograniczonych umysłach mugoli, którzy patrzą na otaczającą ich rzeczywistość tylko jednym okiem (pozbawiono ich więc drugiego wymiaru, odebrano głębię i ostrość widzenia, którą w pełni posiedli jedynie czarodzieje), zaciemnione obszary wypełnione są nieznanym - a obecność nieznanego wystarczy, by w każdej z istot myślących zasiać ziarenko strachu, kiełkujące w umysłach i sercach, lecz swe korzenie zapuszczające między innymi w bajdurzeniach tudzież zabobonach niemagicznych. Jak ślepcy w platońskiej jaskini widzieli tylko cienie, przebłyski prawdy.
A jednak słowa zamroczonych procentami jegomości, znajdujących się przy kominku, nieopodal którego siedziałam, wywołały u mnie lekki dreszcz niepokoju - ciarki na skórze poczułam dopiero wtedy, gdy usłyszeliśmy lament nocy. Nocy, nie kobiety, przemówiłam sobie do rozsądku - ot, zapewne to tylko złudzenie dźwiękowe - ta makabryczna atmosfera, która panowała w karczmie, skutecznie poruszyła strunami fantazji i podjudzała nas do wysnuwania jakichś absurdalnych wniosków.
Skorzystałam z tego, iż właściciel karczmy ponownie znalazł się za ladą. Zrzuciłam z głowy kaptur, po czym sięgnęłam po niemalże nietknięty browar, który zamówiłam jedynie po to, by móc do skutku (czy też - do czasu przybycia przemytnika) okupować miejsce siedzące. Po czym dosiadłam się do pijanych mężczyzn, stawiając kufel tuż przed jednym z nich - a konkretnie przed tym uciszonym przez barmana. - Co już było? - zapytałam, subtelnym gestem dłoni zachęcając go do skosztowania trunku - niech rozwiąże mu język tak szybko, jak Veritaserum. Nawet jeśli miałby podzielić się ze mną jedynie mugolską bajeczką, chętnie jej wysłucham.
Kątem oka zerkałam w stronę wyraźnie poddenerwowanego gospodarza, lecz dopiero łomotanie do drzwi sprawiło, iż przestałam poświęcać uwagę pijaczkowi i odwróciłam głowę w prawo - w idealnym momencie, by móc podziwiać poprzedzone kwiecistym monologiem czyny mężczyzny, który zdecydował się zrobić na przekór zaleceniom właściciela karczmy.
Daisy Mulpepper
Zawód : koroner
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
she has that grave look
in her eyes like she is
constantly killing and
burying people in her
h e a r t.
in her eyes like she is
constantly killing and
burying people in her
h e a r t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gęstniejąca atmosfera grozy, tworzona – niewątpliwie – przez podchmielone bajania starych mugoli oraz niewiedzę i przesądność reszty, bawiła go odrobinę, przywołując z pamięci podstarzałe już wspomnienia z podróży. Niektóre rzeczy nie zmieniały się wraz z przekroczeniem granicy i to, że każda napotkana niemagiczna wioska będzie mogła pochwalić się imponującym zbiorem mrożących krew w żyłach historii, było więcej niż pewne. Percival nie dziwił im się specjalnie; w miejscach, w których jedynymi ciekawymi wydarzeniami były kolejne narodziny i śmierci, często uciekano w świat baśni i legend, odwiedzając go tak często, aż w końcu zaczynał wydawać się tak samo realny, jak ten prawdziwy. Przesiąknięcie alkoholem tylko pobudzało wyobraźnię, a najlepszym na to przykładem były niosące się od kominka głosy, mieszające się, dla lepszego efektu, z szumem deszczu i trzaskaniem płonącego drewna.
Z drugiej strony, byłby głupcem, gdyby zignorował sytuację kompletnie; przeciągły wrzask po drugiej stronie drzwi kazał mu mieć się na baczności, a kark zaswędział go w tym doskonale znajomym przeczuciu (któremu nauczył się, dosyć boleśnie, ufać), że coś stanowczo było nie tak. Nie, nie wierzył w opowieści o podróżujących karocami demonach, ale nie wykluczał, że cokolwiek nawiedzało przerażonych mugoli w snach, nosiło znamiona niezrozumianej przez nich magii. – Yhm – przytaknął Lucindzie, potwierdzając, że owszem, słyszał; spojrzał na nią przelotnie, zauważając czujną postawę. A więc ona również dopatrywała się tu czegoś więcej niż tylko chwilowej niepogody; czy jej zmysł łamacza klątw wyczuwał jedną z nich?
Nie za bardzo miał ochotę przeczekiwać tutaj deszcz, lejące się strumieniami z nieba krople nie były czymś, przed czym czuł potrzebę się chować, zwłaszcza, że stałby na zewnątrz stosunkowo krótko; jeden obrót dookoła własnej osi, trzask teleportacji i już byłby z powrotem w domu, do którego, dla odmiany lubił wracać. Uśmiechnął się na samą myśl prawie bezwiednie, ale wizja rozwiała się szybko, razem ze zbliżającym się do nich Samaelem. Który (a może tak mu się tylko wydawało?) wyglądał jeszcze mizerniej, niż ostatnio. – Wydaje im się, że coś wiedzą – odpowiedział, również darując sobie powitania i zerkając w stronę wspomnianych mugoli. Kątem oka zauważył dwie kolejne znajome twarze i, paradoksalnie, obecność tylu związanych tą samą tajemnicą czarodziejów, skupionych w jednym, pozornie przypadkowym miejscu, zaalarmowała go bardziej niż jakiekolwiek wypowiadane bełkotliwym głosem ostrzeżenia. Nie sięgał jednak jeszcze po różdżkę, odwracając się w stronę mówiącego głośno mężczyzny, który (w powiewie zdrowego rozsądku czy ignorancji?) maszerował właśnie dziarsko w stronę zatrzaśniętych przez ochroniarzy drzwi. Tych samych, które sekundę wcześniej zadrżały złowieszczo w zawiasach, poruszane… wiatrem albo łomotaniem, trudno było już odróżnić jedno od drugiego.
Zawiesił spojrzenie na męskiej sylwetce, połowicznie oczekując, że wyjrzawszy na zewnątrz, roześmieje się drwiąco i rozwieje wirujące w powietrzu przesądy.
Z drugiej strony, byłby głupcem, gdyby zignorował sytuację kompletnie; przeciągły wrzask po drugiej stronie drzwi kazał mu mieć się na baczności, a kark zaswędział go w tym doskonale znajomym przeczuciu (któremu nauczył się, dosyć boleśnie, ufać), że coś stanowczo było nie tak. Nie, nie wierzył w opowieści o podróżujących karocami demonach, ale nie wykluczał, że cokolwiek nawiedzało przerażonych mugoli w snach, nosiło znamiona niezrozumianej przez nich magii. – Yhm – przytaknął Lucindzie, potwierdzając, że owszem, słyszał; spojrzał na nią przelotnie, zauważając czujną postawę. A więc ona również dopatrywała się tu czegoś więcej niż tylko chwilowej niepogody; czy jej zmysł łamacza klątw wyczuwał jedną z nich?
Nie za bardzo miał ochotę przeczekiwać tutaj deszcz, lejące się strumieniami z nieba krople nie były czymś, przed czym czuł potrzebę się chować, zwłaszcza, że stałby na zewnątrz stosunkowo krótko; jeden obrót dookoła własnej osi, trzask teleportacji i już byłby z powrotem w domu, do którego, dla odmiany lubił wracać. Uśmiechnął się na samą myśl prawie bezwiednie, ale wizja rozwiała się szybko, razem ze zbliżającym się do nich Samaelem. Który (a może tak mu się tylko wydawało?) wyglądał jeszcze mizerniej, niż ostatnio. – Wydaje im się, że coś wiedzą – odpowiedział, również darując sobie powitania i zerkając w stronę wspomnianych mugoli. Kątem oka zauważył dwie kolejne znajome twarze i, paradoksalnie, obecność tylu związanych tą samą tajemnicą czarodziejów, skupionych w jednym, pozornie przypadkowym miejscu, zaalarmowała go bardziej niż jakiekolwiek wypowiadane bełkotliwym głosem ostrzeżenia. Nie sięgał jednak jeszcze po różdżkę, odwracając się w stronę mówiącego głośno mężczyzny, który (w powiewie zdrowego rozsądku czy ignorancji?) maszerował właśnie dziarsko w stronę zatrzaśniętych przez ochroniarzy drzwi. Tych samych, które sekundę wcześniej zadrżały złowieszczo w zawiasach, poruszane… wiatrem albo łomotaniem, trudno było już odróżnić jedno od drugiego.
Zawiesił spojrzenie na męskiej sylwetce, połowicznie oczekując, że wyjrzawszy na zewnątrz, roześmieje się drwiąco i rozwieje wirujące w powietrzu przesądy.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Czy mugole mogli bać się aż tak? Czy czarodziei omijała nieuchwytna informacją, dostępna tylko niemagicznym, zebranym w karczmie? Bezdźwięczne słowa, obijane w głowach, skulonych przy kuflach ludzi, werbalizowane tylko przez podpitych staruszków, niejasno bełkoczącym o przekleństwie? demonach? Czy cokolwiek z tego miało jakikolwiek sens?
Większość nie zwracała uwagi na siedzących w okolicy gości, skupiając się całkowicie na sobie lub najbliższym i tak przerzedzonym towarzystwie. To co było pewne - bali się, a źródła szukali gdzieś poza ścianami karczmy, w ciemnościach.
Daisy, kiedy przysiadłaś się do staruszków, początkowo zerknęli na ciebie nieufnie. Widocznie jednak alkohol był wystarczająca zachętą, bo jeden, z chudymi jak patyki rękami - chwycił kufel, by mrużąc oczy zanurzyć usta w trunku. Drugi z siedzących przy kominku kiwnął ci głową - Strach i demon - odpowiedział na pytanie, zerkając w stronę baru, jakby w obawie, że karczmarz rzeczywiście spełni swoją groźbę - Mój ociec opowiadał, on widział plugawago demona i to znowu nadchodzi.... - mimo, ze głos miał ściszony, Sophia siedziała wystarczająco blisko, by móc usłyszeć słowa krótkiej rozmowy.
Nim nastało dudnienie, które skruszyło pewność obydwu ochroniarzy, Noel dostrzegł różdżkę u jednego z gości (Vitalij), siedzących przy barze. Co prawda nie rozumiał czym był wyciągnięty "patyk", ale na chwilę dłuższą niż chciał, zatrzymał na niej wzrok, który powędrował do drzwi. I zdecydowanie, nie podobały mu się słowa Ramseya, który wciąż czuł posmak oczekiwania. To, co plątało wspomnienia i wizje, teraz chciało wypełznąć na powierzchnię, znaleźć ujście, źródło, którego myśli nie potrafiły uchwycić.
Mimo, że szyby karczemnych okien, nie należały do najczystszych, wciąż można było dostrzec zarysy drzew i kropel obijających się o szklaną powierzchnię. Czasem nawet zdawało się, że w ciemności można coś dostrzec. I to "coś" przykuło uwagę Lucindy, Samaela i Percivala, siedzących najbliżej jednego z szerszych okiennic. Niewyraźny, blady kształt, przypominający...twarz.
Matt ruszyłeś do drzwi, nie zwracając uwagi, ani na przestraszonych mugoli, ani na dwóch ochroniarzy, których wyminąłeś. Ocknęli się z odrętwienia za późno, akurat w momencie, gdy twoja ręka pociągnęła za klamkę. I to chyba nie był dobry wybór.
Poczułeś przeraźliwy chłód, który przenikał głębiej niż siarczysty mróz, ale drzwi z ciężkim westchnieniem zawiasów - uchyliłeś. Kolejną rzeczą, którą pamiętasz był ból w klatce piersiowej i uderzenie, które rzuciło tobą przez połowę długości sali.
A w drzwiach, przez kilka sekund stała mokra od deszczu kobieta. Stała, bo moment później osunęła się na próg wejścia. Martwa, z ziejącą w brzuchu dziurą. Za nią była tylko ciemność i wiatr, który huczał, mieszany z uderzającym szumem deszczu. I teraz, nie było mowy, by mugole przestali się bać. Kilka sylwetek zerwało się z miejsc, próbując pokonać przeszkodę w postaci leżącej kobiety i uciec. Ktoś inny wbiegł schodami na górę. Karczmarz cofnął się gwałtownie, wołając do siebie ochroniarzy - Po..licję...wezwać.
Matt - rzucasz na wytrzymałość k100 + sprawność. Uderzenie było dotkliwe a upadek może pogruchotać ci kości. Niezależnie od rzutu, jesteś chwilowo zamroczony.
Każdy, kto decyduje się zbliżyć do ciała, leżącego w otwartych drzwiach, rzuca k100. Możecie wykonać inną akcję, jak pomoc Mattowi. Jeśli nie podchodzicie do martwej kobiety i nie pomagacie poszkodowanemu, nie musicie rzucać kością.
Dodatkowo Lucinda, Samel i Percival - możecie wykonać jedną z opisanych powyżej czynności lub spróbować wypatrzeć coś więcej w oknie i dostrzeżonym, niewyraźnym obiekcie. W tym wypadku przysługuje wam rzut k100 + spostrzegawczość.
Na odpis macie 48h
Większość nie zwracała uwagi na siedzących w okolicy gości, skupiając się całkowicie na sobie lub najbliższym i tak przerzedzonym towarzystwie. To co było pewne - bali się, a źródła szukali gdzieś poza ścianami karczmy, w ciemnościach.
Daisy, kiedy przysiadłaś się do staruszków, początkowo zerknęli na ciebie nieufnie. Widocznie jednak alkohol był wystarczająca zachętą, bo jeden, z chudymi jak patyki rękami - chwycił kufel, by mrużąc oczy zanurzyć usta w trunku. Drugi z siedzących przy kominku kiwnął ci głową - Strach i demon - odpowiedział na pytanie, zerkając w stronę baru, jakby w obawie, że karczmarz rzeczywiście spełni swoją groźbę - Mój ociec opowiadał, on widział plugawago demona i to znowu nadchodzi.... - mimo, ze głos miał ściszony, Sophia siedziała wystarczająco blisko, by móc usłyszeć słowa krótkiej rozmowy.
Nim nastało dudnienie, które skruszyło pewność obydwu ochroniarzy, Noel dostrzegł różdżkę u jednego z gości (Vitalij), siedzących przy barze. Co prawda nie rozumiał czym był wyciągnięty "patyk", ale na chwilę dłuższą niż chciał, zatrzymał na niej wzrok, który powędrował do drzwi. I zdecydowanie, nie podobały mu się słowa Ramseya, który wciąż czuł posmak oczekiwania. To, co plątało wspomnienia i wizje, teraz chciało wypełznąć na powierzchnię, znaleźć ujście, źródło, którego myśli nie potrafiły uchwycić.
Mimo, że szyby karczemnych okien, nie należały do najczystszych, wciąż można było dostrzec zarysy drzew i kropel obijających się o szklaną powierzchnię. Czasem nawet zdawało się, że w ciemności można coś dostrzec. I to "coś" przykuło uwagę Lucindy, Samaela i Percivala, siedzących najbliżej jednego z szerszych okiennic. Niewyraźny, blady kształt, przypominający...twarz.
Matt ruszyłeś do drzwi, nie zwracając uwagi, ani na przestraszonych mugoli, ani na dwóch ochroniarzy, których wyminąłeś. Ocknęli się z odrętwienia za późno, akurat w momencie, gdy twoja ręka pociągnęła za klamkę. I to chyba nie był dobry wybór.
Poczułeś przeraźliwy chłód, który przenikał głębiej niż siarczysty mróz, ale drzwi z ciężkim westchnieniem zawiasów - uchyliłeś. Kolejną rzeczą, którą pamiętasz był ból w klatce piersiowej i uderzenie, które rzuciło tobą przez połowę długości sali.
A w drzwiach, przez kilka sekund stała mokra od deszczu kobieta. Stała, bo moment później osunęła się na próg wejścia. Martwa, z ziejącą w brzuchu dziurą. Za nią była tylko ciemność i wiatr, który huczał, mieszany z uderzającym szumem deszczu. I teraz, nie było mowy, by mugole przestali się bać. Kilka sylwetek zerwało się z miejsc, próbując pokonać przeszkodę w postaci leżącej kobiety i uciec. Ktoś inny wbiegł schodami na górę. Karczmarz cofnął się gwałtownie, wołając do siebie ochroniarzy - Po..licję...wezwać.
Matt - rzucasz na wytrzymałość k100 + sprawność. Uderzenie było dotkliwe a upadek może pogruchotać ci kości. Niezależnie od rzutu, jesteś chwilowo zamroczony.
Każdy, kto decyduje się zbliżyć do ciała, leżącego w otwartych drzwiach, rzuca k100. Możecie wykonać inną akcję, jak pomoc Mattowi. Jeśli nie podchodzicie do martwej kobiety i nie pomagacie poszkodowanemu, nie musicie rzucać kością.
Dodatkowo Lucinda, Samel i Percival - możecie wykonać jedną z opisanych powyżej czynności lub spróbować wypatrzeć coś więcej w oknie i dostrzeżonym, niewyraźnym obiekcie. W tym wypadku przysługuje wam rzut k100 + spostrzegawczość.
Na odpis macie 48h
Chociaż był pewien, że idący w kierunku wyjścia mężczyzna, poruszał się cały czas tym samym, szybkim krokiem, miał wrażenie, jakby czas na moment zwolnił; poprzez oświetloną rozedrganym światłem przestrzeń widział dokładnie dłoń zaciskającą się na klamce, słyszał skrzypnięcie starych zawiasów i zanim jeszcze drzwi uchyliły się na dobre, w jakiś sposób wiedział, że otworzenie ich było błędem. Nie zdążył jednak zastanowić się nad tym, czy za przeczuciem stało wyrobione latami doświadczenie, czy w powietrzu rzeczywiście drgały jakieś siły nadprzyrodzone, bo w jednej sekundzie sylwetka nieznajomego śmiałka poderwała się w powietrze, by przelecieć przez połowę sali i wylądować z nieprzyjemnym trzaskiem na drewnianej podłodze. Coś zatrzeszczało (stare deski czy łamane kości?), odgłos deszczu i wycie wiatru wdarły się do karczmy bardziej agresywnie, a z podpitych gardeł wydobyło się kilka zduszonych okrzyków, sugerujących, że przygoda mężczyzny nie była jedyną niespodziewaną atrakcją. Percival podniósł spojrzenie, kierując je ku otwartym na oścież drzwiom, po to, by zobaczyć jak przemoczona na wskroś postać kobiety wywraca się w progu, zagradzając przejście. Nie musiał wyciągać szyi ani podchodzić bliżej, żeby stwierdzić, że była martwa; mówiło mu o tym puste, lodowate spojrzenie wciąż otwartych oczu oraz ziejąca w ciele dziura. Co mogło spowodować takie obrażenia? Nie wiedział, ale też niespecjalnie miał ochotę się nad tym zastanawiać; spojrzał kontrolnie na Lucindę, nie zwracając uwagi na mugoli, którzy nagle postanowili poderwać się z miejsc, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu decydując, że ucieczka prosto w nieprzeniknioną ciemność będzie dla nich bezpieczniejszą opcją.
Otworzył usta, mając zamiar zaproponować szybką deportację; na dalszy plan zeszły zasady tajności, zresztą – podejrzewał, że w ogólnym zamieszaniu, okoliczni mieszkańcy nawet nie zwróciliby uwagi na kilka rozpływających się nagle w powietrzu osób. Zanim jednak wypowiedział pierwsze słowa, w oknie ponad ramieniem kuzynki zauważył… coś. Twarz? Czy może to tylko gra świateł działała na pobudzoną wyobraźnię? Podniósł się powoli z miejsca, niemal odruchowo sięgając po różdżkę i nie przejmując się już, czy ktoś go zobaczy; zacisnął mocno palce na drewnianej rączce, jednocześnie wychylając się do przodu i mrużąc oczy, starając się przeniknąć spojrzeniem przez pokrytą brudem i kurzem szybę. Miał ochotę rzucić na nią zaklęcie, pomóc sobie magią, ale widząc irracjonalne zachowanie obecnych w pomieszczeniu mugoli, zaczynał połowicznie podejrzewać, że dostrzegłszy niepojęte dla ich ograniczonego umysłu zjawisko, okrzyknęliby go winowajcą ostatnich wydarzeń. A chociaż mało obchodziła go opinia, jaką mógł sobie wyrobić wśród okolicznych wieśniaków, to konfrontacja z przerażonym, wściekłym tłumem, nie należała do jego wymarzonych scenariuszy, według których mogło rozegrać się zakończenie wieczoru.
(mam II poziom spostrzegawczości, +5 do kostek <3)
Otworzył usta, mając zamiar zaproponować szybką deportację; na dalszy plan zeszły zasady tajności, zresztą – podejrzewał, że w ogólnym zamieszaniu, okoliczni mieszkańcy nawet nie zwróciliby uwagi na kilka rozpływających się nagle w powietrzu osób. Zanim jednak wypowiedział pierwsze słowa, w oknie ponad ramieniem kuzynki zauważył… coś. Twarz? Czy może to tylko gra świateł działała na pobudzoną wyobraźnię? Podniósł się powoli z miejsca, niemal odruchowo sięgając po różdżkę i nie przejmując się już, czy ktoś go zobaczy; zacisnął mocno palce na drewnianej rączce, jednocześnie wychylając się do przodu i mrużąc oczy, starając się przeniknąć spojrzeniem przez pokrytą brudem i kurzem szybę. Miał ochotę rzucić na nią zaklęcie, pomóc sobie magią, ale widząc irracjonalne zachowanie obecnych w pomieszczeniu mugoli, zaczynał połowicznie podejrzewać, że dostrzegłszy niepojęte dla ich ograniczonego umysłu zjawisko, okrzyknęliby go winowajcą ostatnich wydarzeń. A chociaż mało obchodziła go opinia, jaką mógł sobie wyrobić wśród okolicznych wieśniaków, to konfrontacja z przerażonym, wściekłym tłumem, nie należała do jego wymarzonych scenariuszy, według których mogło rozegrać się zakończenie wieczoru.
(mam II poziom spostrzegawczości, +5 do kostek <3)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Idąc nie zwracałem uwagi na innych, nie interesowało mnie co pomyśleli, jak na mnie patrzyli. Wszyscy jakoś w jednej chwili stracili w moich oczach. Może oceniałem ich zbyt surowo, może mieli powody do obaw, może za mało wypili, może byli rozsądniejsi, obojętniejsi na los kogoś za tymi drzwiami, może nawet lubili się karmić strachem i czekać - ja nie.
Co jest do cholery...
Skrzywiłem się marszcząc brwi, gdy chłód klamki sprawił mi niemalże fizyczny ból, lecz nie ostudziło to w jakikolwiek sposób moich zamiarów - naparłem na nią siłą i uchyliłem, a potem...straciłem dech w piersi po której rozlał się ujmujący ból. Nogi zaś zdawały się oderwać z niewypowiedzianą i irracjonalną łatwością od podłogi. Nim zdałem sobie sprawę, co się dzieje, że lecę - z mocą wylądowałem na deskach karczmy niczym szmaciana lalka.
Co jest do cholery...
Skrzywiłem się marszcząc brwi, gdy chłód klamki sprawił mi niemalże fizyczny ból, lecz nie ostudziło to w jakikolwiek sposób moich zamiarów - naparłem na nią siłą i uchyliłem, a potem...straciłem dech w piersi po której rozlał się ujmujący ból. Nogi zaś zdawały się oderwać z niewypowiedzianą i irracjonalną łatwością od podłogi. Nim zdałem sobie sprawę, co się dzieje, że lecę - z mocą wylądowałem na deskach karczmy niczym szmaciana lalka.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Niespokojne drżenie postawnych przecież mężczyzn niewątpliwie świadczyło o kłopotach, a dziwne, rzucane półgębkiem uwagi o tym, że przyczyną nagłego zgęstnienia atmosfery było coś, czego nie rozumieli. Coś niezwykłego, przynajmniej dla nich, coś, czego nie mogli pojąc swoimi małymi rozumkami. Zdziwiło go jedna, że ci wioskowi głupcy wykazują się dużo większą wrażliwością na te zjawiska nadnaturalne; oczywiście wynikało to z wiary w przesądy i ludowy zabobon, lecz przecież i on wykiełkował z odrobiny magii.
Zmrużył oczy, kiedy ozwał się wyjątkowo odważny mężczyzna (może tylko głupi?), podrywając się z miejsca i dziarsko krocząc do drzwi, wykrzykując przy tym adresowane do ogółu publiki mało cenzuralne słowa. Avery skrzywił się niewidocznie nad tym marnym pokazem brawury: nie imponowało mu zachowanie bruneta, acz jeśli jego wolą było napytać sobie biedy... Nikt nawet nie kiwnął palcem, ni nie podniósł głosu, aby go przed tym powstrzymać. Samael nie widział, co czyhało za drzwiami, uchylonymi wraz z przykrym skrzypnięciem, lecz poczuł na karku lodowate dreszcze: zimne powietrze (stanowczo zbyt chłodne, nawet jak na kwietniową noc) wtargnęło do karczmy nieprzyjemnym podmuchem, wraz z akompaniamentem głuchego trzasku.
Kogucik wylądował na podłodze, odrzucony jakąś nieprawdopodobną siłą, rozległy się krzyki przerażenia, część krzeseł instynktownie została szarpnięta w tył... Avery zaś obserwował to wszystko ze spokojem, dopiero po dłuższej chwili oględzin próbującego powstać z ziemi mężczyzny, kierując wzrok na to, co ze sobą przyniósł. Najpierw chwiejnie stojące w progu, potem ciężko zwalające się na podłogę, twarzą ku górze, jakby zwłoki chciały wyeksponować się i ukazać zebranym w pełnej krasie. Ewidentnie nieżywa, już lekko sina, z wielką dziurą w klatce piersiowej, z której wylewały się wnętrzności. Jeszcze nie dotarł tu jej zapach, acz Samael przypuszczał, że bliżej jej ciała musiało aż zatykać od odoru padliny. Ciało go nie odrzucało; widział mnóstwo gorszych zgonów, sam spowodował kilka, lecz... Zamieszanie się w mugolską awanturę nie było jego priorytetem; najchętniej otuliłby się płaszczem i dyskretnie teleportował wprost do dworu w Shropshire, wieśniacy na pewno uznaliby, iż był tylko przewidzeniem, a przerzedzenie się liczby gości to wynik imaginacji oraz strachu. Zrobiłby tak bez większego namysłu, gdyby nie nagły skurcz niepokoju, przeszywający jego umysł. Za mocno przybrudzonym oknem dostrzegł niewyraźny kontur, zarys - może to tylko gra świateł? - lecz owe niewyraźne line zatarte kurzem układały się w nieco rozmazane oblicze. Ktoś stał na zewnątrz? Ktoś czyhał, by zaszlachtować każdego, kto wynurzy się z tej konkretnej karczmy? Zacisnął dłoń na różdżce i trzymając ją w pogotowiu wytężył wzrok, wpatrując się w niewielkie okno, usiłując rozróżnić pęknięcia szyb od rysów majaczącego oblicza.
Zmrużył oczy, kiedy ozwał się wyjątkowo odważny mężczyzna (może tylko głupi?), podrywając się z miejsca i dziarsko krocząc do drzwi, wykrzykując przy tym adresowane do ogółu publiki mało cenzuralne słowa. Avery skrzywił się niewidocznie nad tym marnym pokazem brawury: nie imponowało mu zachowanie bruneta, acz jeśli jego wolą było napytać sobie biedy... Nikt nawet nie kiwnął palcem, ni nie podniósł głosu, aby go przed tym powstrzymać. Samael nie widział, co czyhało za drzwiami, uchylonymi wraz z przykrym skrzypnięciem, lecz poczuł na karku lodowate dreszcze: zimne powietrze (stanowczo zbyt chłodne, nawet jak na kwietniową noc) wtargnęło do karczmy nieprzyjemnym podmuchem, wraz z akompaniamentem głuchego trzasku.
Kogucik wylądował na podłodze, odrzucony jakąś nieprawdopodobną siłą, rozległy się krzyki przerażenia, część krzeseł instynktownie została szarpnięta w tył... Avery zaś obserwował to wszystko ze spokojem, dopiero po dłuższej chwili oględzin próbującego powstać z ziemi mężczyzny, kierując wzrok na to, co ze sobą przyniósł. Najpierw chwiejnie stojące w progu, potem ciężko zwalające się na podłogę, twarzą ku górze, jakby zwłoki chciały wyeksponować się i ukazać zebranym w pełnej krasie. Ewidentnie nieżywa, już lekko sina, z wielką dziurą w klatce piersiowej, z której wylewały się wnętrzności. Jeszcze nie dotarł tu jej zapach, acz Samael przypuszczał, że bliżej jej ciała musiało aż zatykać od odoru padliny. Ciało go nie odrzucało; widział mnóstwo gorszych zgonów, sam spowodował kilka, lecz... Zamieszanie się w mugolską awanturę nie było jego priorytetem; najchętniej otuliłby się płaszczem i dyskretnie teleportował wprost do dworu w Shropshire, wieśniacy na pewno uznaliby, iż był tylko przewidzeniem, a przerzedzenie się liczby gości to wynik imaginacji oraz strachu. Zrobiłby tak bez większego namysłu, gdyby nie nagły skurcz niepokoju, przeszywający jego umysł. Za mocno przybrudzonym oknem dostrzegł niewyraźny kontur, zarys - może to tylko gra świateł? - lecz owe niewyraźne line zatarte kurzem układały się w nieco rozmazane oblicze. Ktoś stał na zewnątrz? Ktoś czyhał, by zaszlachtować każdego, kto wynurzy się z tej konkretnej karczmy? Zacisnął dłoń na różdżce i trzymając ją w pogotowiu wytężył wzrok, wpatrując się w niewielkie okno, usiłując rozróżnić pęknięcia szyb od rysów majaczącego oblicza.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Strach i demony. Lucinda w swoim życiu widziała wiele. Miała do czynienia ze wściekłymi duchami, strażnikami artefaktów, trollami i innymi stworzeniami, których należało się bać jeżeli chciało się ujść z życiem. Jednak nigdy nie spotkała żadnego demona czającego się za rogiem. Żadnego diabła czyhającego na jej duszę. Bo demony w świecie magii to czarodzieje, którzy wybrali złą ścieżkę. Co do tego Lynn nie miała żadnych wątpliwości. Kiedy podszedł do nich Avery blondynka zatrzymała na nim spojrzenie, ale tylko na chwile zaraz znowu wsłuchując się w to co działa się w karczmie. Ze zdziwieniem patrzyła jak jakiś mężczyzna pokonuje dzielącą go od drzwi odległość i szarpie za klamkę. Z zaskoczeniem patrzyła jak drzwi się otwierają, a ten rzucony niewidzialną siłą pada na ziemię po drugiej stronie pomieszczenia. Z przerażeniem na kobietę ciągle zaciskającą pięść z niemym krzykiem zastygniętym na twarzy. Gdy jej ciało upadło z głośnym łoskotem Lynn wzdrygnęła się i odwróciła w stronę okna. Nie często jednak było jej dane widzieć martwych ludzi. Odetchnęła głęboko, a jej usta zacisnęły się nieznacznie. Co teraz? To tylko jedno z pytań, które w tym momencie pojawiło jej się w głowie. Spoglądając w stronę okna miała wrażenie, że coś przemknęło obok niego, ale nadal niepewna po tym co przed chwilą zobaczyła znowu wróciła spojrzeniem do stojących obok mężczyzn. Widziała czające się w oczach kuzyna pytanie. Tak, mogliby się stąd teleportować prosto do domu. Mogliby, ale coś jej podpowiadało, że to nie mogą tak tego zostawić. A przynajmniej ona by nie mogła. To co się tutaj działo nie było normalnym zakończeniem wieczoru w karczmie. Spłoszeni i przestraszeni mugole chcący jednocześnie schować się jak najgłębiej, a z drugiej strony uciec jak najdalej. Lucinda mogła ich zrozumieć. Jej wzrok znowu powędrował w stronę ciała kobiety. Chociaż widziała w jej oczach gasnące życie to i tak jakaś część jej nie pozwoliła siedzieć bezczynnie. Blondynka zacisnęła mocniej rękę na oparciu krzesła jakby się powstrzymując. Nikt nie skierował swoich kroków w stronę ciała, a… przecież tak nie można było. Na dworze szumiał wiatr, krople deszczu wpadały do środka. Lucinda podniosła się z krzesła i sięgając po różdżkę ruszyła w stronę ciała kobiety. Chciała ją przesunąć, wciągnąć do karczmy tak by inni mogli zamknąć drzwi. Uklękła obok ciała kobiety i łapiąc ją za barki spojrzała na zlęknionych mugoli.- Co tak stoicie? - warknęła. - Zamknijcie te pioruńskie drzwi. - nie zauważyła kiedy jej ręce zrobiły się czerwone od krwi.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Atmosfera w pomieszczeniu wciąż była nieznośnie gęsta. Przerażeni mugole, kilkoro prawdopodobnie czarodziejów... i tajemnicze odgłosy dobiegające z zewnątrz. Sophia wciąż miała nadzieję, że to tylko odgłosy zwiastujące nadchodzącą burzę i może nowych podróżnych, którzy szukali miejsca do schronienia się przed ulewą i grzmotami.
Znowu zerknęła na staruszków, do których przysiadła się nowa sylwetka. Kobieca. Sophia po chwili ją rozpoznała; była to Daisy Mulpepper, znana jej z Hogwartu i z ministerstwa. Co robiła w tym miejscu? Nie był to jednak czas na tego typu wątpliwości. Sophia wstała od stolika i także podążyła do staruszków, kiedy usłyszała strzępek rozmowy o demonach. Brzmiało to jak ględzenie ludzi nawiedzonych i przesądnych, ale może uda jej się dostrzec w ich opowieści coś, co im niczego nie mówiło, a jej, czarownicy, uda się to dopasować do czegoś znanego z jej świata?
- Jaki demon? – zapytała, podchodząc bliżej. – Co nadchodzi? Co widział pański ojciec? Cokolwiek to jest, czy może nam zagrozić?
Starała się przemawiać łagodnie, żeby nie spłoszyć mugoli. Chciała się dowiedzieć czegoś więcej o opowieściach, które teraz tak przerażały tych ludzi. Wynikało z nich, że już kiedyś coś się tutaj stało i mugole najwyraźniej obawiali się, że to, czymkolwiek było, wróciło. Tylko co to było? Jakiś czarownik lub groźne magiczne stworzenie, które przestraszyło tutejszych mieszkańców do tego stopnia, że dziwne odgłosy na zewnątrz wprawiły ich w popłoch?
Jednocześnie rzuciła spojrzenie Daisy. Chociaż kolor jej włosów był zmieniony zaklęciem, mogła rozpoznać charakterystyczne, złote oczy, które przez moment lustrowały jej twarz. Nie zdążyła jednak nic do niej powiedzieć, bo w tym momencie jeden z klientów otworzył drzwi, do których chwilę wcześniej dobijał się ktoś z zewnątrz.
Do pomieszczenia wtargnął lodowaty powiew niosący ze sobą kropelki deszczu, zaskakująco mroźny jak na końcówkę kwietnia. Mężczyzna został gwałtownie odrzucony do tyłu; przeleciał przez połowę pomieszczenia i runął na ziemię, zupełnie jakby został trafiony zaklęciem, chociaż Sophia nie dostrzegła żadnego promienia inkantacji. W drzwiach stała przemoczona, kobieca sylwetka, która chwilę później osunęła się na ziemię tuż przy wejściu. Sophia zauważyła bladą twarz, puste, martwe oczy i rozlewającą się spod ciała plamę krwi, zapewne pochodzącą z rozległej rany brzucha. Nawet z daleka było widać, że kobieta jest już martwa.
Jedna z siedzących nieopodal kobiet, która także wydała się Sophii dziwnie znajoma (Lucinda), ruszyła w stronę ciała. Aurorka po chwili drgnęła i także ruszyła w tamtą stronę. Wiedziała, że już nie może pomóc martwej nieznajomej, ale może zobaczenie jej z bliska pomoże upewnić się, z jakim niebezpieczeństwem mieli do czynienia. Bo teraz nie ulegało już żadnej wątpliwości, że na zewnątrz znajdował się ktoś lub coś o niekoniecznie dobrych zamiarach. Mugole najwyraźniej też zrozumieli już, że ich strach nie był bezpodstawny. Niektórzy z nich rzucili się w kierunku drzwi, próbując stąd uciec.
- Tam może być niebezpiecznie! Lepiej zostać w środku! – krzyknęła do nich. Wcześniej była sceptyczna, ale teraz, w obliczu tego, co właśnie się wydarzyło, miała złe przeczucia. Cokolwiek to było, mugole zapewne byliby w starciu z tym niemal całkowicie bezbronni.
Na chwilę straciła zainteresowanie zwłokami ciągniętymi przez kobietę i wyciągnęła różdżkę, kierując ją na drzwi, od których dzieliła ją bezpieczna (miała nadzieję!) odległość kilku metrów.
- Colloportus – mruknęła pod nosem, co zapewne było niesłyszalne w tym zamieszaniu, zamierzając je zamknąć zanim mugole wyjdą na zewnątrz, żeby tajemnicze zagrożenie nie mogło tu wejść i zagrozić obecnym. Przynajmniej przez jakiś czas, bo jeśli coś miało dość mocy, żeby spowodować takie rany u martwej kobiety oraz odrzucić mężczyznę, który podszedł do drzwi, to zapewne wiekowe drewno nie powstrzyma go na długo.
W obecnej sytuacji zasady tajności zeszły na dalszy plan, zresztą spanikowani mugole pewnie i tak uznaliby to za przywidzenie. Żałowała tylko, że w najwyraźniej kryzysowej sytuacji była tu sama, bez wsparcia innych aurorów, ale liczyła, że może ktoś z obecnych tu czarodziejów będzie umiał sobie poradzić z niebezpieczeństwem. O ile nie zdeportują się stąd, kierowani strachem.
| rzucam na zaklęcie
Znowu zerknęła na staruszków, do których przysiadła się nowa sylwetka. Kobieca. Sophia po chwili ją rozpoznała; była to Daisy Mulpepper, znana jej z Hogwartu i z ministerstwa. Co robiła w tym miejscu? Nie był to jednak czas na tego typu wątpliwości. Sophia wstała od stolika i także podążyła do staruszków, kiedy usłyszała strzępek rozmowy o demonach. Brzmiało to jak ględzenie ludzi nawiedzonych i przesądnych, ale może uda jej się dostrzec w ich opowieści coś, co im niczego nie mówiło, a jej, czarownicy, uda się to dopasować do czegoś znanego z jej świata?
- Jaki demon? – zapytała, podchodząc bliżej. – Co nadchodzi? Co widział pański ojciec? Cokolwiek to jest, czy może nam zagrozić?
Starała się przemawiać łagodnie, żeby nie spłoszyć mugoli. Chciała się dowiedzieć czegoś więcej o opowieściach, które teraz tak przerażały tych ludzi. Wynikało z nich, że już kiedyś coś się tutaj stało i mugole najwyraźniej obawiali się, że to, czymkolwiek było, wróciło. Tylko co to było? Jakiś czarownik lub groźne magiczne stworzenie, które przestraszyło tutejszych mieszkańców do tego stopnia, że dziwne odgłosy na zewnątrz wprawiły ich w popłoch?
Jednocześnie rzuciła spojrzenie Daisy. Chociaż kolor jej włosów był zmieniony zaklęciem, mogła rozpoznać charakterystyczne, złote oczy, które przez moment lustrowały jej twarz. Nie zdążyła jednak nic do niej powiedzieć, bo w tym momencie jeden z klientów otworzył drzwi, do których chwilę wcześniej dobijał się ktoś z zewnątrz.
Do pomieszczenia wtargnął lodowaty powiew niosący ze sobą kropelki deszczu, zaskakująco mroźny jak na końcówkę kwietnia. Mężczyzna został gwałtownie odrzucony do tyłu; przeleciał przez połowę pomieszczenia i runął na ziemię, zupełnie jakby został trafiony zaklęciem, chociaż Sophia nie dostrzegła żadnego promienia inkantacji. W drzwiach stała przemoczona, kobieca sylwetka, która chwilę później osunęła się na ziemię tuż przy wejściu. Sophia zauważyła bladą twarz, puste, martwe oczy i rozlewającą się spod ciała plamę krwi, zapewne pochodzącą z rozległej rany brzucha. Nawet z daleka było widać, że kobieta jest już martwa.
Jedna z siedzących nieopodal kobiet, która także wydała się Sophii dziwnie znajoma (Lucinda), ruszyła w stronę ciała. Aurorka po chwili drgnęła i także ruszyła w tamtą stronę. Wiedziała, że już nie może pomóc martwej nieznajomej, ale może zobaczenie jej z bliska pomoże upewnić się, z jakim niebezpieczeństwem mieli do czynienia. Bo teraz nie ulegało już żadnej wątpliwości, że na zewnątrz znajdował się ktoś lub coś o niekoniecznie dobrych zamiarach. Mugole najwyraźniej też zrozumieli już, że ich strach nie był bezpodstawny. Niektórzy z nich rzucili się w kierunku drzwi, próbując stąd uciec.
- Tam może być niebezpiecznie! Lepiej zostać w środku! – krzyknęła do nich. Wcześniej była sceptyczna, ale teraz, w obliczu tego, co właśnie się wydarzyło, miała złe przeczucia. Cokolwiek to było, mugole zapewne byliby w starciu z tym niemal całkowicie bezbronni.
Na chwilę straciła zainteresowanie zwłokami ciągniętymi przez kobietę i wyciągnęła różdżkę, kierując ją na drzwi, od których dzieliła ją bezpieczna (miała nadzieję!) odległość kilku metrów.
- Colloportus – mruknęła pod nosem, co zapewne było niesłyszalne w tym zamieszaniu, zamierzając je zamknąć zanim mugole wyjdą na zewnątrz, żeby tajemnicze zagrożenie nie mogło tu wejść i zagrozić obecnym. Przynajmniej przez jakiś czas, bo jeśli coś miało dość mocy, żeby spowodować takie rany u martwej kobiety oraz odrzucić mężczyznę, który podszedł do drzwi, to zapewne wiekowe drewno nie powstrzyma go na długo.
W obecnej sytuacji zasady tajności zeszły na dalszy plan, zresztą spanikowani mugole pewnie i tak uznaliby to za przywidzenie. Żałowała tylko, że w najwyraźniej kryzysowej sytuacji była tu sama, bez wsparcia innych aurorów, ale liczyła, że może ktoś z obecnych tu czarodziejów będzie umiał sobie poradzić z niebezpieczeństwem. O ile nie zdeportują się stąd, kierowani strachem.
| rzucam na zaklęcie
The member 'Sophia Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Karczma "Na samym dnie"
Szybka odpowiedź