Opuszczony sklep
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
opuszczone [bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczony sklep
Przed wojną był to sklep z bibelotami. Można było tu znaleźć zarówno haczyki dla rybaków, jak i figurki z syrenami, czy srebrną, wybrakowaną zastawę. Właścicielem był stary żeglarz, który sprzedawał pamiątki ze swych wypraw. W ostatnich latach marynarze wpływający do poru odwiedzali go, by sprzedać mu mało wartościowe skarby, które on zmieniał w "intrygujące pamiątki" o niezwykłej historii. Wojna zmusiła starego żeglarza do opuszczenia sklepu, który do dziś pozostaje pusty. Złodzieje dawno już dostali się do środka, rozbili szyby i wykradli to, co wydawało się cenniejsze. Wewnątrz panuje rozgardiasz, a wszystkie meble pokrywa gruba warstwa kurzu i brudu. Dla wielu ofiar wojny wciąż jest to od czasu do czasu bezpieczne schronienie przed zimnem i deszczem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:12, w całości zmieniany 2 razy
Kto jak kto, ale ludzie z portu wzbudzali w Wendelinie wewnętrzną niechęć. Często byli brudni, często cuchnęli rybą i prawie na pewno nie byli zainteresowani wspaniałościami nauki. Dobrze, że to mężczyźni zajmowali się handlem z takimi typami spod ciemnej gwiazdy. Lady Selwyn czasem bolała ilość ograniczeń nałożona na szlachetnie urodzone damy, ale jednocześnie w takich chwilach za nią dziękowała. Jeszcze tego brakowało, aby musiała omawiać sprzedaż fajerwerków z jakimś z tych portowych... portowych pucybutów. Pucybut! Tak, to była dobra obelga, zdecydowanie. Pasowała do tych wszystkich pijaków.
Teraz jednak była zdana na ich łaskę. Znajdująca się pod jej stopami miękka i oślizgła ryba postanowiła przyśpieszyć proces niszczenia sukni Wendeliny do natychmiast. Lady Selwyn wylądowała jednym kolanem w błocie, opryskując sobie nie tylko strój, ale także twarz. Arystokratka w pierwszej chwili nie wiedziała, co powinna zrobić. Jej oczy były otwarte w przestrachu, a całe jej ciało natychmiast gotowało się do gromkiego: kto tu rzuca ryby pod nogi?! Oczywistym było przecież, że wcześniej jej tu n i e b y ł o. W swoim gorącym przekonaniu lady Selwyn miała sokoli wzrok i przecież wiedziała, gdzie stawia nogi. Matula zawsze mówiła jej, że ma gracje tancerki i gdyby tylko nie choroba na pewno świetnie radziłaby sobie na parkiecie. Niestety, śmiertelna bladość sprawiała, że wzmożona aktywność nie była w przypadku lady Selwyn polecana przez uzdrowicieli.
Wtem usłyszała wesoły ton jednego z portowychobrzydliwych! chłopaczków. Powoli podnosząc się z kolan, zerknęła na mężczyznę. Widok jego tłustych włosów i ogólnie niezbyt higienicznej aparycji sprawił, że po pokrytej kropelkami błota twarzyczce lady Selwyn przemknął grymas.
– Przed panem na pewno nie będę klękać – powiedziała, lekko poirytowanym, ale pełnym wyższości głosem. – Kto na ulicy śmieci tymi... tymi... rybami?! – spytała nieco głośniej i z jeszcze większym wyrzutem, bucikiem odsuwając od siebie oślizgłe, martwe stworzenie z wnętrznościami na wierzchu, które spowodowało całą tą katastrofę.
Uniosła brew na propozycję mężczyzny:
– Tymi brudnymi łapami to pan prędzej jeszcze bardziej ją obtłuści – stwierdziła, zasłaniając się odruchowo dłońmi, choć właściwie to poplamiona suknia bolała ją znacznie mniej, niż skrzywdzona duma. Klękać! Też coś!
Po chwili jednak lady Selwyn poszła po rozum do głowy. Dopóki materiał obciekał, trudno było stwierdzić, gdzie wymaga czyszczenia, a co za tym idzie, Wendelina wolała nie sięgać po różdżkę. Być może sukni już nigdy więcej nie założy, ale nie miała zamiaru jej teraz zniszczyć. Jeszcze musiała w niej dotrzeć do domu.
– Potrzebuje czystego ręcznika. Szybko – rozkazała tak, jakby stojący przed nią chłopaczek był jej sługą, który właśnie poważnie zdenerwował swoją panią.
Teraz jednak była zdana na ich łaskę. Znajdująca się pod jej stopami miękka i oślizgła ryba postanowiła przyśpieszyć proces niszczenia sukni Wendeliny do natychmiast. Lady Selwyn wylądowała jednym kolanem w błocie, opryskując sobie nie tylko strój, ale także twarz. Arystokratka w pierwszej chwili nie wiedziała, co powinna zrobić. Jej oczy były otwarte w przestrachu, a całe jej ciało natychmiast gotowało się do gromkiego: kto tu rzuca ryby pod nogi?! Oczywistym było przecież, że wcześniej jej tu n i e b y ł o. W swoim gorącym przekonaniu lady Selwyn miała sokoli wzrok i przecież wiedziała, gdzie stawia nogi. Matula zawsze mówiła jej, że ma gracje tancerki i gdyby tylko nie choroba na pewno świetnie radziłaby sobie na parkiecie. Niestety, śmiertelna bladość sprawiała, że wzmożona aktywność nie była w przypadku lady Selwyn polecana przez uzdrowicieli.
Wtem usłyszała wesoły ton jednego z portowych
– Przed panem na pewno nie będę klękać – powiedziała, lekko poirytowanym, ale pełnym wyższości głosem. – Kto na ulicy śmieci tymi... tymi... rybami?! – spytała nieco głośniej i z jeszcze większym wyrzutem, bucikiem odsuwając od siebie oślizgłe, martwe stworzenie z wnętrznościami na wierzchu, które spowodowało całą tą katastrofę.
Uniosła brew na propozycję mężczyzny:
– Tymi brudnymi łapami to pan prędzej jeszcze bardziej ją obtłuści – stwierdziła, zasłaniając się odruchowo dłońmi, choć właściwie to poplamiona suknia bolała ją znacznie mniej, niż skrzywdzona duma. Klękać! Też coś!
Po chwili jednak lady Selwyn poszła po rozum do głowy. Dopóki materiał obciekał, trudno było stwierdzić, gdzie wymaga czyszczenia, a co za tym idzie, Wendelina wolała nie sięgać po różdżkę. Być może sukni już nigdy więcej nie założy, ale nie miała zamiaru jej teraz zniszczyć. Jeszcze musiała w niej dotrzeć do domu.
– Potrzebuje czystego ręcznika. Szybko – rozkazała tak, jakby stojący przed nią chłopaczek był jej sługą, który właśnie poważnie zdenerwował swoją panią.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niedobrze, oj bardzo niedobrze, kiedy szlachcianki upadają na bruk i to bez żartobliwego uśmiechu. Metamorfomag widział jak przeraźliwe były skutki skarg składanych ze strony zamożnej klienteli, dlatego niczym dziwnym było jego nieco przejęte, choć żartobliwe zachowanie. Mimo wszystko ryba musiała umknąć z jednego z jego koszyków, ponieważ tylko on posiadał tak dorodnego karpika, który miał tendencję do uzewnętrzniania się wtedy, gdy nie było takiej potrzeby. W tym momencie sama dama nieco wspomogła tenże proces, stąpając na kawałek pływającego kręgowca, którego wnętrzności płynnym ruchem ozdobiły bruk.
- Nie mówię, że trzeba, a skąd! - zawtórował jej słowom, w mig łapiąc, że kobieta nie była zbyt zadowolona z jego słów, mimo to humor mu dopisywał. - To nie tak, że śmieci droga pani tylko sprzedaje! Nie wiem, dlaczego ta postanowiła odłączyć się od stada, ale z pewnością nie miała na myśli kogokolwiek skrzywdzić, toż to tylko głupi pływający kręgowiec. Pewno zobaczyła piękną panią, to i na siebie uwagę chciała zwrócić! Kto by przecież nie chciał droga pani.- pośpieszył z wytłumaczeniem, nawet starając się jakoś przyjaźnie zakończyć, choć dobrze wiedział, że w ten sposób nie przyciągnie klienteli. Potrzebował czegoś lepszego! - Mogę panience zaproponować dwie w cenie jednej w ramach tegoż zadośćuczynienia! Z pewnością więcej żadne takie nie wyskoczy więcej pod nogi! - zaproponował szczerze, pokazując ręką na swoje stanowisko, gdzie piętrzyły się różne rodzaje rybek. Wciąż zadziwiało go, że ktokolwiek powierzył mu taką robotę, ale kiedy dają, to przecież nie ma czasu na pytania dlaczego.
Niewskazująca dłoń złapała za różdżkę i prostymi zaklęciami przywołała ręczniczek, który trzymał na swoim siedzisku. Zauważając plamy, mądrze wyczyścił niewerbalnym Chłoszczyść, chcąc dobrze wypaść w oczach panny, której zdanie przecież się liczyło, bo co gdyby mogła na skinienie palca rozporządzić zamknięcie straganu? Któż wie, czy nie była przypadkiem córką bądź żoną kogoś wpływowego! Weasley dobrze wiedział, że kobiet nie należało lekceważyć, ponieważ były one potężnym źródłem mocy poruszającej sznurkami gdzieś z tyłu. Sam znał to uczucie, kiedy robił coś kompletnie niezgodnego z jego moralnością w imię wspaniałych słów wypowiedzianych z konkretnych ust. Spoglądając na nią, trochę bał się o to, że ktoś przez jego nieuwagę straci dorobek życia, a wraz z nim sam metamorfomag jeden ze sposobów na przeżycie.
- Proszę panienko. - podając jej ręcznik, w bardzo adekwatny sposób skłonił głowę, jakby bycie obdartusem z ulicy było jedynie wielką maskaradą.
- Nie mówię, że trzeba, a skąd! - zawtórował jej słowom, w mig łapiąc, że kobieta nie była zbyt zadowolona z jego słów, mimo to humor mu dopisywał. - To nie tak, że śmieci droga pani tylko sprzedaje! Nie wiem, dlaczego ta postanowiła odłączyć się od stada, ale z pewnością nie miała na myśli kogokolwiek skrzywdzić, toż to tylko głupi pływający kręgowiec. Pewno zobaczyła piękną panią, to i na siebie uwagę chciała zwrócić! Kto by przecież nie chciał droga pani.- pośpieszył z wytłumaczeniem, nawet starając się jakoś przyjaźnie zakończyć, choć dobrze wiedział, że w ten sposób nie przyciągnie klienteli. Potrzebował czegoś lepszego! - Mogę panience zaproponować dwie w cenie jednej w ramach tegoż zadośćuczynienia! Z pewnością więcej żadne takie nie wyskoczy więcej pod nogi! - zaproponował szczerze, pokazując ręką na swoje stanowisko, gdzie piętrzyły się różne rodzaje rybek. Wciąż zadziwiało go, że ktokolwiek powierzył mu taką robotę, ale kiedy dają, to przecież nie ma czasu na pytania dlaczego.
Niewskazująca dłoń złapała za różdżkę i prostymi zaklęciami przywołała ręczniczek, który trzymał na swoim siedzisku. Zauważając plamy, mądrze wyczyścił niewerbalnym Chłoszczyść, chcąc dobrze wypaść w oczach panny, której zdanie przecież się liczyło, bo co gdyby mogła na skinienie palca rozporządzić zamknięcie straganu? Któż wie, czy nie była przypadkiem córką bądź żoną kogoś wpływowego! Weasley dobrze wiedział, że kobiet nie należało lekceważyć, ponieważ były one potężnym źródłem mocy poruszającej sznurkami gdzieś z tyłu. Sam znał to uczucie, kiedy robił coś kompletnie niezgodnego z jego moralnością w imię wspaniałych słów wypowiedzianych z konkretnych ust. Spoglądając na nią, trochę bał się o to, że ktoś przez jego nieuwagę straci dorobek życia, a wraz z nim sam metamorfomag jeden ze sposobów na przeżycie.
- Proszę panienko. - podając jej ręcznik, w bardzo adekwatny sposób skłonił głowę, jakby bycie obdartusem z ulicy było jedynie wielką maskaradą.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Trudno było chyba o osobę, która byłaby w tej chwili dalej od żartu, niż lady Selwyn. Zmuszona do poruszania się po porcie pieszo, niezadowolona z przebywania w tej okolicy i absolutnie skrzywdzona przez znajdującą się na ziemi rybę nie miała najmniejszego zamiaru okazywać akceptacji do bałaganu, który zastała w tym miejscu. Na Merlina, lord Malfoy powinien zająć się dwoma kwestiami. Po pierwsze, zrobić porządek z tym całym bałaganem w tej okolicy stolicy. Po drugie, powinien dać zgodę dla szlachetnie urodzonych do podróżowania po mieście za pomocą teleportacji. Albo przynajmniej załatwić im jakiś wygodny i bezpieczny transport z miejsca na miejsce. W końcu był Ministrem. Mógł to załatwić. Lady Selwyn nie rozumiała, czemu arystokracja była w tych względach traktowana w taki sposób. Niewiele brakowało, a jeszcze musiałaby rejestrować własną różdżkę jak jakiś zdrajca…
Strojący przed nią mężczyzna (marynarz? Rybak? Pewnie to drugie) nie okazywał skruchy, wzbudzając w lady Selwyn tylko większą irytację. Och, czy on na pewno miał zarejestrowaną różdżkę? Rozejrzała się, szukając mimowolnie jakichś przedstawicieli Ministerstwa, którzy mogliby to sprawdzić. Niestety, takowych wokół nie było. Port najwyraźniej naprawdę rządził się swoimi prawami.
– Odłączyć się od stada?! Czy pan sugeruje, że martwa ryba porusza się samodzielnie! Na Merlina, większych głupot w życiu nie słyszałam. Nie dość, że przez takich jak pan ta okolica cu… źle pachnie to na dodatek jeszcze śmieci pan po ulicach i uznaje pan to za z a b a w n e? – Uniosła brwi z niedowierzaniem. – Dwie w cenie jednej! A ile z nich leżało na ulicy? Pan sobie naprawdę grabi! – Wendelina położyła dłoń na biodrze, kręcąc głową.
I czy ona wyglądała na kogoś, kto kupowałby ryby samodzielnie?! Jakby nie było jej stać na sługę! Merlinie, a może naprawdę wyglądała? Ale nie… przecież rodowe klejnoty w uszach były warte co najmniej trzydzieści takich straganów, a ręcznie szyta suknia została stworzona z największą dokładnością. Nawet ślepy by zauważył, że ma do czynienia z kimś, kto nie musi martwić się o finanse.
Pokręciła głową. Zmieniła zdanie. Ręcznik już z daleka wydał się jej śmierdzący i brudny. Nie miała zamiaru dotykać czegoś takiego swoimi delikatnymi dłońmi. Nie po to cały ranek zajmowała się nimi jedna ze skrzatek.
– Mówiłam, że c z y s t e g o, ale widzę, że się nie doczekam. Gdzie tu w okolicy jest jakiś wysokiej klasy przybytek? – spytała, choć właściwie pytanie kierowała bardziej do samej siebie, niż portowego chłopaka. Magiczny balet był za daleko, by mogła tam teraz pójść, ale może jakiś nadmorski hotel? Tam na pewno będą mieli coś czystego.
Strojący przed nią mężczyzna (marynarz? Rybak? Pewnie to drugie) nie okazywał skruchy, wzbudzając w lady Selwyn tylko większą irytację. Och, czy on na pewno miał zarejestrowaną różdżkę? Rozejrzała się, szukając mimowolnie jakichś przedstawicieli Ministerstwa, którzy mogliby to sprawdzić. Niestety, takowych wokół nie było. Port najwyraźniej naprawdę rządził się swoimi prawami.
– Odłączyć się od stada?! Czy pan sugeruje, że martwa ryba porusza się samodzielnie! Na Merlina, większych głupot w życiu nie słyszałam. Nie dość, że przez takich jak pan ta okolica cu… źle pachnie to na dodatek jeszcze śmieci pan po ulicach i uznaje pan to za z a b a w n e? – Uniosła brwi z niedowierzaniem. – Dwie w cenie jednej! A ile z nich leżało na ulicy? Pan sobie naprawdę grabi! – Wendelina położyła dłoń na biodrze, kręcąc głową.
I czy ona wyglądała na kogoś, kto kupowałby ryby samodzielnie?! Jakby nie było jej stać na sługę! Merlinie, a może naprawdę wyglądała? Ale nie… przecież rodowe klejnoty w uszach były warte co najmniej trzydzieści takich straganów, a ręcznie szyta suknia została stworzona z największą dokładnością. Nawet ślepy by zauważył, że ma do czynienia z kimś, kto nie musi martwić się o finanse.
Pokręciła głową. Zmieniła zdanie. Ręcznik już z daleka wydał się jej śmierdzący i brudny. Nie miała zamiaru dotykać czegoś takiego swoimi delikatnymi dłońmi. Nie po to cały ranek zajmowała się nimi jedna ze skrzatek.
– Mówiłam, że c z y s t e g o, ale widzę, że się nie doczekam. Gdzie tu w okolicy jest jakiś wysokiej klasy przybytek? – spytała, choć właściwie pytanie kierowała bardziej do samej siebie, niż portowego chłopaka. Magiczny balet był za daleko, by mogła tam teraz pójść, ale może jakiś nadmorski hotel? Tam na pewno będą mieli coś czystego.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Oho. Momentalnie czerwona lampka zaświeciła się ognistym kolorem, ostrzegając przed zagrożeniem, które stwarzało jej spojrzenie. Kiedy kobieta źle patrzyło z oczu, to pewnie coś złego miało się stać! Weasley znał z własnego doświadczenia czarodziejki, które potrafiły wysnuć o wiele bardziej finezyjny plan zemsty, niż najcwańszy z rzezimieszków byłby w stanie wymyślić! Sylaby wyryły się w jego głowie, powodując grad straszliwych przeczuć, które zazwyczaj przemieniały się w rzeczywistość. W tym konkretnym momencie myślał jedynie o krzywdzie, jaką zrobiłby swojemu zleceniodawcy, gdyby wypucowana panienka zdołała zamknąć jego interes i nijak podobała mu się taka wizja przyszłości. Musiał to jakoś powstrzymać!
- Spokojnie, spokojnie, że zabawne? A skąd! Droga pani przecież nikt się nie śmieje i nie śmieci! Cóż by powiedział mój chlebodawca? Nigdy bym nie śmiał tak robić! Przepraszam panienkę najmocniej! - szybko zaczął tłumaczyć, starając się udobruchać wystrojoną damę, która zwyczajnie straszyła mu klientelę! Kątem oka zauważył nadchodzącego klienta, którego paskudna twarz zawsze w entuzjazmie wytykała mu wszystkie niedogodności związane ze stanem ryb. Naprawdę tylko tego mu było trzeba! - Nigdy bym nie śmiał sprzedawać czegokolwiek, co spadło na ziemię, gdzież tam! Tutaj tylko najlepsze ryby z najlepszej półki. - stwierdził bez zawahania, starając się jakoś przekonać o swoim profesjonalizmie wychodzącym jako tako w tym jednym, konkretnym momencie. - Żadna ryba co spadła nie będzie tutaj sprzedawana! - głośno dopowiedział, tak żeby dotarło do każdego przechodnia, który był w zasięgu. Przecież nie mógł w ciągu dnia sprzedać tylko kilku kilogramów ryb, właściciel go zwyczajnie zamorduje! - Pozbędę się jej, proszę panienki i to natychmiast! - obiecał prędko, opatulając w ten sam ręcznik, którego nie miała zamiaru użyć, leżącą na podłodze rozmemłaną rybę. Szkoda, już był przecież czysty, ale czego się nie robi dla utrzymania zadowolenia klienteli?
Zawijając podeptane i nieźle już uzewnętrznione martwe stworzenie, usłyszał pytanie ze strony znienawidzonego, wąsatego konsumenta, który uwielbiał się czepiać. Merlinie, dlaczego właśnie teraz!
Weasley cały dzień czekał, aż znajdą się jacyś chętni na rybki, a kiedy już się pojawili, miał ich po dziurki w nosie, bo ani to przyjemne nie było, a tym bardziej jakoś bardzo opłacalne. Dobrze znał ten rodzaj knypków, którzy więcej to marudzili, niż faktycznie kupowali i jeszcze ta biedaczka!
- Nie, nie, a skąd, zaraz znajdę coś czystego, tylko proszę nie odchodzić! - jak oparzony podskoczył, wyrzucając do wora z wnętrznościami ryb zawiniętego w ręcznik kręgowca, przez co odszedł od panienki do swojego stanowiska sprzedawcy. Przecież miał gdzieś na swoim prowizorycznym zapleczu jakieś świeżynki! Przewieszając ręcznik przez jedną z drewnianych belek, bez zastanowienia złapał za swój stołek, który postawił tuż obok stanowiska. Nie było to zbyt dogodne miejsce, ale zawsze kilka metrów wolniejszej przestrzeni, to chyba lepsze niż takie opatrywanie się na środku ulicy, co? - Może panienka sobie usiądzie, sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku? Ja w tym czasie załatwię panience ręcznik, bo nie ma co tak iść do wysokiej klasy przybytku bez przygotowania.- zaproponował śmiało, wskazując dłonią na stolik, który postawił obok swojego stanowiska. - Panem zaraz już się zajmę, ale pani tutaj jest poszkodowana, rozumie pan. - zwrócił się do mężczyzny, którego wąs niebezpiecznie się nastroszył przez to opóźnienie w obsłudze. Na szczęście towarzystwo szlachcianki jakoś pozytywnie wpływało na zwykle upierdliwego jegomościa, może sądził, że zostanie jakoś zapamiętany? Trochę głupio z jego strony, bo przecież dla takich panien jak nieznajoma obaj robakami, być może właśnie dlatego Weasley nigdy nie miał zamiaru zniżać się do ich karykaturalnego poczucia wyższości.
- Czy panienka coś sobie życzy poza czystym ręcznikiem? - wydawało się, że był sędzią sportowym rzucającym okiem z jednego zawodnika, na drugiego. Szkoda tylko, że żaden nie był wart jego czasu, za który i tak dostanie marne knuty.
- Spokojnie, spokojnie, że zabawne? A skąd! Droga pani przecież nikt się nie śmieje i nie śmieci! Cóż by powiedział mój chlebodawca? Nigdy bym nie śmiał tak robić! Przepraszam panienkę najmocniej! - szybko zaczął tłumaczyć, starając się udobruchać wystrojoną damę, która zwyczajnie straszyła mu klientelę! Kątem oka zauważył nadchodzącego klienta, którego paskudna twarz zawsze w entuzjazmie wytykała mu wszystkie niedogodności związane ze stanem ryb. Naprawdę tylko tego mu było trzeba! - Nigdy bym nie śmiał sprzedawać czegokolwiek, co spadło na ziemię, gdzież tam! Tutaj tylko najlepsze ryby z najlepszej półki. - stwierdził bez zawahania, starając się jakoś przekonać o swoim profesjonalizmie wychodzącym jako tako w tym jednym, konkretnym momencie. - Żadna ryba co spadła nie będzie tutaj sprzedawana! - głośno dopowiedział, tak żeby dotarło do każdego przechodnia, który był w zasięgu. Przecież nie mógł w ciągu dnia sprzedać tylko kilku kilogramów ryb, właściciel go zwyczajnie zamorduje! - Pozbędę się jej, proszę panienki i to natychmiast! - obiecał prędko, opatulając w ten sam ręcznik, którego nie miała zamiaru użyć, leżącą na podłodze rozmemłaną rybę. Szkoda, już był przecież czysty, ale czego się nie robi dla utrzymania zadowolenia klienteli?
Zawijając podeptane i nieźle już uzewnętrznione martwe stworzenie, usłyszał pytanie ze strony znienawidzonego, wąsatego konsumenta, który uwielbiał się czepiać. Merlinie, dlaczego właśnie teraz!
Weasley cały dzień czekał, aż znajdą się jacyś chętni na rybki, a kiedy już się pojawili, miał ich po dziurki w nosie, bo ani to przyjemne nie było, a tym bardziej jakoś bardzo opłacalne. Dobrze znał ten rodzaj knypków, którzy więcej to marudzili, niż faktycznie kupowali i jeszcze ta biedaczka!
- Nie, nie, a skąd, zaraz znajdę coś czystego, tylko proszę nie odchodzić! - jak oparzony podskoczył, wyrzucając do wora z wnętrznościami ryb zawiniętego w ręcznik kręgowca, przez co odszedł od panienki do swojego stanowiska sprzedawcy. Przecież miał gdzieś na swoim prowizorycznym zapleczu jakieś świeżynki! Przewieszając ręcznik przez jedną z drewnianych belek, bez zastanowienia złapał za swój stołek, który postawił tuż obok stanowiska. Nie było to zbyt dogodne miejsce, ale zawsze kilka metrów wolniejszej przestrzeni, to chyba lepsze niż takie opatrywanie się na środku ulicy, co? - Może panienka sobie usiądzie, sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku? Ja w tym czasie załatwię panience ręcznik, bo nie ma co tak iść do wysokiej klasy przybytku bez przygotowania.- zaproponował śmiało, wskazując dłonią na stolik, który postawił obok swojego stanowiska. - Panem zaraz już się zajmę, ale pani tutaj jest poszkodowana, rozumie pan. - zwrócił się do mężczyzny, którego wąs niebezpiecznie się nastroszył przez to opóźnienie w obsłudze. Na szczęście towarzystwo szlachcianki jakoś pozytywnie wpływało na zwykle upierdliwego jegomościa, może sądził, że zostanie jakoś zapamiętany? Trochę głupio z jego strony, bo przecież dla takich panien jak nieznajoma obaj robakami, być może właśnie dlatego Weasley nigdy nie miał zamiaru zniżać się do ich karykaturalnego poczucia wyższości.
- Czy panienka coś sobie życzy poza czystym ręcznikiem? - wydawało się, że był sędzią sportowym rzucającym okiem z jednego zawodnika, na drugiego. Szkoda tylko, że żaden nie był wart jego czasu, za który i tak dostanie marne knuty.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostre spojrzenie szarych tęczówek świdrowało mężczyznę i nie chciało przestać. Gdzie jest ta Caren?! Czemu nie czytała w jej myślach i czemu nie potrafiła pojawić się tam, gdzie ona jej potrzebowała! Na słodką Morganę! Już nigdy, ale to n i g d y nie postawi swojej nogi w porcie bez służby u boku. To przecież był jakiś żart.
– P a n i e n k o? – Uniosła brew, poważnie poirytowana. – I jeszcze śmie pan kłamać! – Gdyby nie uznawał tego wszystkiego za zabawne, to przecież by nie żartował. – Może powinnam z pana chlebodawcą porozmawiać osobiście? Och, albo mam pomysł. Wkrótce pewnie znajdę tu patrol policji, szanowny panie. Oni na pewno z radością z nim porozmawiają.
Najlepsze ryby. Też jej coś. Najlepsze nie mogą tak cuchnąć. W każdym razie: na talerzach nigdy nie cuchnęły. Zawsze pachniały wspaniałymi przyprawami i nigdy nie wyglądały tak obrzydliwie. Te elementy, które wykorzystywała do eliksirów były adekwatnie spreparowane i raczej zachwycały, niż przerażały. Lady Selwyn nie mogła sobie wyobrazić sobie samej wkładającej do kociołka na przykład świeże oczy. Wiedziała, że to działało i miała pełną świadomość, że wielu alchemików zniżało się do tak niskich i obrzydliwych zagrywek, zamiast zainwestować w porządne ingrediencje, ale sama nigdy nie czyniłaby w ten sposób. Była co do tego absolutnie pewna.
Spoglądała z kpiącą pogardą, jak chłopak nieumiejętnie próbuje ratować sytuację. No nie był w tym najlepszy, należało przyznać. Z drugiej strony, co się dziwić? Pewnie była pierwszą tak niezwykłą kobietą w jego życiu i już tracił dla niej głowę. Jednocześnie poczuła przypływ obrzydzenia. Dobrze było być uwielbianą, ale przecież nie przez takich… takich typów z portu.
– Ne mam zamiaru nigdzie siadać! Czy jest pan też przy tym wszystkim głu… pozbawiony zdolności słuchu? – Widząc przechodnia, rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Nie wtrącaj się do rozmowy między boginią a jej ofiarą, śmiertelniku! – Gdzie znajdę tu lokal? D o b r y lokal? Widzi pan chyba jaka jest sytuacja. Na Merlina, zaraz naprawdę zawołam tu patrol! – Kręciła z niedowierzaniem głową.
Gdyby wiedziała, kto soi przed nią naprawdę, na pewno jej reakcja nie byłaby tak… łaskawa. Ród Weasley, grono rudych zdrajców i biedaków, cuchnących na kilometr, maskujących swój nędzny zapach pod wonią zdechłych ryb. Toż to przecież mogło pójść do „Czarownicy”! Lady Selwyn była przekonana, że zajęłoby pierwszą stronę i choć sama nie czerpała wielkiej radości z czytania tego pisma, to po coś takiego sięgnęłaby w pierwszej kolejności.
Wtem stała się rzecz jeszcze gorsza, niż wpadnięcie do kałuży. Lady Selwyn niespodziewanie poczuła, jak na czubku jej głowy pojawiło się coś ciepłego. Jej oczy rozszerzyły się szeroko, a dłoń w rękawiczce odruchowo sięgnęła w stronę włosów. Przybliżyła ją w stronę oczu, a jej szczęka opadła w dół. Po chwili rozejrzała się gwałtownie po okolicy. Niewielka puchata sowa właśnie usiadła na gzymsie jednego z budynków.
Spojrzała na Merlinowi ducha winnemu mężczyznę:
– I jeszcze pan nasyła na mnie SOWY?! – spytała, tonem zdecydowanie zbyt wysokim, pokazując mu swoją upaćkaną ptasią kupą rękawiczkę.
– P a n i e n k o? – Uniosła brew, poważnie poirytowana. – I jeszcze śmie pan kłamać! – Gdyby nie uznawał tego wszystkiego za zabawne, to przecież by nie żartował. – Może powinnam z pana chlebodawcą porozmawiać osobiście? Och, albo mam pomysł. Wkrótce pewnie znajdę tu patrol policji, szanowny panie. Oni na pewno z radością z nim porozmawiają.
Najlepsze ryby. Też jej coś. Najlepsze nie mogą tak cuchnąć. W każdym razie: na talerzach nigdy nie cuchnęły. Zawsze pachniały wspaniałymi przyprawami i nigdy nie wyglądały tak obrzydliwie. Te elementy, które wykorzystywała do eliksirów były adekwatnie spreparowane i raczej zachwycały, niż przerażały. Lady Selwyn nie mogła sobie wyobrazić sobie samej wkładającej do kociołka na przykład świeże oczy. Wiedziała, że to działało i miała pełną świadomość, że wielu alchemików zniżało się do tak niskich i obrzydliwych zagrywek, zamiast zainwestować w porządne ingrediencje, ale sama nigdy nie czyniłaby w ten sposób. Była co do tego absolutnie pewna.
Spoglądała z kpiącą pogardą, jak chłopak nieumiejętnie próbuje ratować sytuację. No nie był w tym najlepszy, należało przyznać. Z drugiej strony, co się dziwić? Pewnie była pierwszą tak niezwykłą kobietą w jego życiu i już tracił dla niej głowę. Jednocześnie poczuła przypływ obrzydzenia. Dobrze było być uwielbianą, ale przecież nie przez takich… takich typów z portu.
– Ne mam zamiaru nigdzie siadać! Czy jest pan też przy tym wszystkim głu… pozbawiony zdolności słuchu? – Widząc przechodnia, rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Nie wtrącaj się do rozmowy między boginią a jej ofiarą, śmiertelniku! – Gdzie znajdę tu lokal? D o b r y lokal? Widzi pan chyba jaka jest sytuacja. Na Merlina, zaraz naprawdę zawołam tu patrol! – Kręciła z niedowierzaniem głową.
Gdyby wiedziała, kto soi przed nią naprawdę, na pewno jej reakcja nie byłaby tak… łaskawa. Ród Weasley, grono rudych zdrajców i biedaków, cuchnących na kilometr, maskujących swój nędzny zapach pod wonią zdechłych ryb. Toż to przecież mogło pójść do „Czarownicy”! Lady Selwyn była przekonana, że zajęłoby pierwszą stronę i choć sama nie czerpała wielkiej radości z czytania tego pisma, to po coś takiego sięgnęłaby w pierwszej kolejności.
Wtem stała się rzecz jeszcze gorsza, niż wpadnięcie do kałuży. Lady Selwyn niespodziewanie poczuła, jak na czubku jej głowy pojawiło się coś ciepłego. Jej oczy rozszerzyły się szeroko, a dłoń w rękawiczce odruchowo sięgnęła w stronę włosów. Przybliżyła ją w stronę oczu, a jej szczęka opadła w dół. Po chwili rozejrzała się gwałtownie po okolicy. Niewielka puchata sowa właśnie usiadła na gzymsie jednego z budynków.
Spojrzała na Merlinowi ducha winnemu mężczyznę:
– I jeszcze pan nasyła na mnie SOWY?! – spytała, tonem zdecydowanie zbyt wysokim, pokazując mu swoją upaćkaną ptasią kupą rękawiczkę.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To nie było od razu tak, że się bał. Po prostu dobrze wiedział, jakie są konsekwencje zetknięć z taką klientelą, która nie dość, że nic nie kupowała, to jeszcze potrafiła mu zaszkodzić, zwyczajne dbanie o reputację, która i tak już była dość zszargana! Niestety reakcja damy nie pozostawiała złudzeń co do jej nastawienia. Właśnie przez swój jęzor metamorfomag nie odnalazł się w szeregach aurorów, bo też, zamiast ludzi uspokajać, jedynie ich denerwował. Może to była jakaś cecha rudych? Może to zwyczajnie świat robił z płomiennowłosych takich cierpiących męczenników? Tak, to z pewnością wina innych, a więc również szlachcianki, która ewidentnie starała się powstrzymać w używaniu mocnych, być może nieco niekonwencjonalnych słów dla arystokracji, a w szczególności dam. Rudzielec dobrze wiedział, że takie osoby mogły dużo zaszkodzić, dlatego pomimo niechęci do tego typu zachowania starał się potulnie i grzecznie odpowiadać w swoim nieco zbyt nieporadnym stylu.
- Ja? Kłamać? No gdzież tam! Nawet nie śmiałbym próbować, bo przecież pani mądra, pewno potrafi wyczuć kłamstwo! - tłumaczył od razu, asekuracyjnie przechodząc na inne tytułowanie, które mogło nieco zaboleć damę... wyglądającą na panienkę. Ciężko z tymi konserwatystami, naprawdę, bo przecież jej słowa świadczyły same o sobie, że żyła w dobrych koneksjach z organami Ministerstwa, a Weasley nie miał nawet zamiaru się przekonywać, czy była to prawda. - Nie ma potrzeby kogokolwiek zapraszać, przecież tutaj sami dobrzy ludzie. - wytłumaczył z paniką w oczach, choć była to jedynie próba odegrania tego, co miedzianowłosa chciała zobaczyć. Wszyscy dobrze wiedzieli, w jaki sposób należało się ubezpieczać przed patrolami, więc nawet jeśli ktoś nie zdążył czmychnąć przed ich wścibskim nosem, większość ze sprzedawczykowej ferajny potrafiła się porządnie wymigać. Dotychczas metamorfomag trafił tylko na dwie takie sytuacje, gdzie wychodził cało tylko ze względu na przekupstwo w postaci obdarowania panów jakimiś rybami. Na ich nieszczęście zazwyczaj bywały nieświeże i zdecydowanie zbyt rozmemłane, żeby zrobić z nich cokolwiek dobrego, ale dotychczas nie udało mu się trafić na żadnego służbisty z doświadczeniem w gotowaniu, w końcu to nie była Francja!
- Ależ skąd, słuch mam dobry, bardzo dobry, nawet tak powiem! - pokwitował słowa przytakującym ruchem głowy, jednocześnie zwracając uwagę na kępki obślizgłych włosów wychodzących spod nieodłącznego portowego kaszkietu. Chciał jak najszybciej pozbyć się damy, która zwyczajnie próbowała wejść mu na głowę, jednocześnie nie przepędzając stałego klienta, który, nawet jeśli marudził, to finalnie coś tam kupował. Lepszy rydz niż nic! Szkoda tylko, że miedzianowłosa nie była w stanie zrozumieć, jak niektórzy starają się przetrwać w tych czasach, kiedy ona była gdzieś na wyżynach łańcucha pokarmowego, dostając dokładnie to, co sam dół dla niej wytworzył. Niewdzięczne to takie, ale rudzielec nie miał w tej chwili na myśli żadnych złości, bo przecież nie o to chodziło w uspokajaniu klienteli. - Dobrych lokali to tu nie ma. Musi panien... pani znaleźć La Fantasmagorie, tam to pewno jakieś dobre restauracje i pomoc na poziomie będzie. - gaworzył, pokazując ręką jakiś nieokreślony obszar, gdzie niby miała znaleźć rzeczony dworek. Powoli już tracił zainteresowanie do kobiety i jej rozterek, bo ileż to można klepać jedno i to samo. Słyszał już takie, częściej wrzeszczały, niż faktycznie coś robiły, a to oznaczało, że ewentualnie Weasley był bezpieczny, choć nadal obawiał się tych ogników w oczach miedzianowłosej. Kobiety to zdradzieckie bestie, nigdy nie wiadomo, na jaką się trafi.
Oderwał od panienki wzrok i bez pardonu obrócił się, tracąc w niej swoje zainteresowanie. Nie chciała jego pomocy, to nie. Ostrym wzrokiem spojrzał na czekającego 'dżentelmena', który już otwierał buzię, żeby zaraz go pospieszyć, dołączając do tego kilka nieprzyjaznych obelg. Przestąpił kilka kroków w jego stronę, po drodze biorąc rybę w rękę i odcinając jej łeb zamaszystym, prostym ruchem. Wprawnym ruchem obwinął ją papierem i wręczył nieco zszokowanemu mężczyźnie. Dzisiaj Weasley nie miał czasu, ochoty, a tym bardziej faktycznej potrzeby na kolejnego awanturnika, dlatego zwyczajnie przekazał mężczyźnie jednego z pstrągów, o które tamten lubi się tak wypytywać. Koniec tej dobroci na dzisiaj. - Podrożało o 250 knutów. - obwieścił obojętnie, nawet nie próbując przewidywać, czy mężczyzna zaraz będzie otwierał gębę, żeby coś powiedzieć - Bez żadnego ale, ja nie ustalam cen. - siła charakteru, ot co! Niestety, zanim mężczyzna zdołał wydusić z siebie jakąś odpowiedź, do ich uszu dotarł krzyk, czy może bardziej oskarżenie. Błękitne oczy szybko spojrzały na kobietę, na której głowie widniało nic innego jak ptasia kupa.
Nerwowy śmiech przerodził się w ten bardziej szczery, głęboki i zdecydowanie niepohamowany jakimkolwiek ostrzegającym wzrokiem z kogokolwiek strony. Klient bez słowa złapał za opatuloną rybę, zastępując ją stosem monet. Metamorfomag nawet nie zauważył dżentelmena, który szybkim krokiem próbował wydostać się z miejsca, gdzie ktoś straszył służbami z Ministerstwa i wydzierał się głośniej niż on. Chyba konkurencja go przebiła, a Weasley? Zamiast ponownie przejąć się losem damy, zwyczajnie stał w oddaleniu i się śmiał. Sytuacja trochę go przerosła, co do tego nie było żadnych złudzeń.
- Gdybym miał taką moc, cały Londyn byłby równie obsrany jak pani głowa. - stwierdził pomiędzy oddechami, przytrzymując się jedną ręką o ławę z rybami. Czy to był jakiś felerny sen? Dlaczego on zawsze musiał trafiać na takie przypadki! - To na szczęście! - zawyrokował z sympatią, nawet nie starając się ukryć uśmiechu, który posłał w jej stronę.
- Ja? Kłamać? No gdzież tam! Nawet nie śmiałbym próbować, bo przecież pani mądra, pewno potrafi wyczuć kłamstwo! - tłumaczył od razu, asekuracyjnie przechodząc na inne tytułowanie, które mogło nieco zaboleć damę... wyglądającą na panienkę. Ciężko z tymi konserwatystami, naprawdę, bo przecież jej słowa świadczyły same o sobie, że żyła w dobrych koneksjach z organami Ministerstwa, a Weasley nie miał nawet zamiaru się przekonywać, czy była to prawda. - Nie ma potrzeby kogokolwiek zapraszać, przecież tutaj sami dobrzy ludzie. - wytłumaczył z paniką w oczach, choć była to jedynie próba odegrania tego, co miedzianowłosa chciała zobaczyć. Wszyscy dobrze wiedzieli, w jaki sposób należało się ubezpieczać przed patrolami, więc nawet jeśli ktoś nie zdążył czmychnąć przed ich wścibskim nosem, większość ze sprzedawczykowej ferajny potrafiła się porządnie wymigać. Dotychczas metamorfomag trafił tylko na dwie takie sytuacje, gdzie wychodził cało tylko ze względu na przekupstwo w postaci obdarowania panów jakimiś rybami. Na ich nieszczęście zazwyczaj bywały nieświeże i zdecydowanie zbyt rozmemłane, żeby zrobić z nich cokolwiek dobrego, ale dotychczas nie udało mu się trafić na żadnego służbisty z doświadczeniem w gotowaniu, w końcu to nie była Francja!
- Ależ skąd, słuch mam dobry, bardzo dobry, nawet tak powiem! - pokwitował słowa przytakującym ruchem głowy, jednocześnie zwracając uwagę na kępki obślizgłych włosów wychodzących spod nieodłącznego portowego kaszkietu. Chciał jak najszybciej pozbyć się damy, która zwyczajnie próbowała wejść mu na głowę, jednocześnie nie przepędzając stałego klienta, który, nawet jeśli marudził, to finalnie coś tam kupował. Lepszy rydz niż nic! Szkoda tylko, że miedzianowłosa nie była w stanie zrozumieć, jak niektórzy starają się przetrwać w tych czasach, kiedy ona była gdzieś na wyżynach łańcucha pokarmowego, dostając dokładnie to, co sam dół dla niej wytworzył. Niewdzięczne to takie, ale rudzielec nie miał w tej chwili na myśli żadnych złości, bo przecież nie o to chodziło w uspokajaniu klienteli. - Dobrych lokali to tu nie ma. Musi panien... pani znaleźć La Fantasmagorie, tam to pewno jakieś dobre restauracje i pomoc na poziomie będzie. - gaworzył, pokazując ręką jakiś nieokreślony obszar, gdzie niby miała znaleźć rzeczony dworek. Powoli już tracił zainteresowanie do kobiety i jej rozterek, bo ileż to można klepać jedno i to samo. Słyszał już takie, częściej wrzeszczały, niż faktycznie coś robiły, a to oznaczało, że ewentualnie Weasley był bezpieczny, choć nadal obawiał się tych ogników w oczach miedzianowłosej. Kobiety to zdradzieckie bestie, nigdy nie wiadomo, na jaką się trafi.
Oderwał od panienki wzrok i bez pardonu obrócił się, tracąc w niej swoje zainteresowanie. Nie chciała jego pomocy, to nie. Ostrym wzrokiem spojrzał na czekającego 'dżentelmena', który już otwierał buzię, żeby zaraz go pospieszyć, dołączając do tego kilka nieprzyjaznych obelg. Przestąpił kilka kroków w jego stronę, po drodze biorąc rybę w rękę i odcinając jej łeb zamaszystym, prostym ruchem. Wprawnym ruchem obwinął ją papierem i wręczył nieco zszokowanemu mężczyźnie. Dzisiaj Weasley nie miał czasu, ochoty, a tym bardziej faktycznej potrzeby na kolejnego awanturnika, dlatego zwyczajnie przekazał mężczyźnie jednego z pstrągów, o które tamten lubi się tak wypytywać. Koniec tej dobroci na dzisiaj. - Podrożało o 250 knutów. - obwieścił obojętnie, nawet nie próbując przewidywać, czy mężczyzna zaraz będzie otwierał gębę, żeby coś powiedzieć - Bez żadnego ale, ja nie ustalam cen. - siła charakteru, ot co! Niestety, zanim mężczyzna zdołał wydusić z siebie jakąś odpowiedź, do ich uszu dotarł krzyk, czy może bardziej oskarżenie. Błękitne oczy szybko spojrzały na kobietę, na której głowie widniało nic innego jak ptasia kupa.
Nerwowy śmiech przerodził się w ten bardziej szczery, głęboki i zdecydowanie niepohamowany jakimkolwiek ostrzegającym wzrokiem z kogokolwiek strony. Klient bez słowa złapał za opatuloną rybę, zastępując ją stosem monet. Metamorfomag nawet nie zauważył dżentelmena, który szybkim krokiem próbował wydostać się z miejsca, gdzie ktoś straszył służbami z Ministerstwa i wydzierał się głośniej niż on. Chyba konkurencja go przebiła, a Weasley? Zamiast ponownie przejąć się losem damy, zwyczajnie stał w oddaleniu i się śmiał. Sytuacja trochę go przerosła, co do tego nie było żadnych złudzeń.
- Gdybym miał taką moc, cały Londyn byłby równie obsrany jak pani głowa. - stwierdził pomiędzy oddechami, przytrzymując się jedną ręką o ławę z rybami. Czy to był jakiś felerny sen? Dlaczego on zawsze musiał trafiać na takie przypadki! - To na szczęście! - zawyrokował z sympatią, nawet nie starając się ukryć uśmiechu, który posłał w jej stronę.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Był z natury cierpliwym człowiekiem - inaczej nie mógłby pływać na statkach w długie rejsy i mieszkać w przebrzydłej norze gdy zawijał do portu. Inaczej nie wytrzymałby dwudziestu lat z tą ladacznicą, która zdradzała go ilekroć wypływał w morze, ale która gotowała całkiem dobre obiady. W głębi duszy wiedział, że kiedyś wróci do pustego mieszkania, ale dwadzieścia lat uśpiło jego czujność.
Odeszła z sąsiadem, a on musiał gotować sobie sam.
Odeszła z mugolakiem, a on próbował nie myśleć, co się z nimi teraz dzieje. Zniknęli pierwszego kwietnia. Zawsze była bystrą kobietą, może zdążyli uciec. Może znalazła sobie nowego kochanka. Już go to nie obchodziło.
Obchodziło go za to, że sam musiał robić zakupy. Zawsze robiła to ona i ostatnie kilka miesięcy dbania o dom było udręką. Zwłaszcza, że wszystko drożało, a towarów zaczynało brakować. Poważnie rozważał kolejny rejs. Niedawno mówił sobie, że jest już na to za stary, ale tam chociaż nie musiałby się martwić o wyżywienie i bez gadania jadłby wszystko, co podałby mu kucharz. Tymczasem musiał stać jak słup i słuchać tej dziwnej wymiany zdań młodego gamonia i rudej wredoty. Jego konkubina też była ruda.
Najpierw spoglądał na młodego naiwniaka z politowaniem i czymś, na kształt współczucia. Potem jednak zaczął się niecierpliwić, bo minuty mijały, a nikt nie zwracał na niego uwagi. W końcu odchrząknął i zasypał gamonia gradem portowych przekleństw. To podziałało i w końcu dostał pod nos swoją ulubioną rybę. Podał te kilka monet, wściekły za czas, który stracił na patrzeniu w rozmawiającą parkę. Wiedział, że nigdzie nie zdoła znaleźć takiej gramatury w równie dobrej cenie, co piekielnie go irytowało. Gęby trzeba było wykarmić, co wcale nie oznaczało, że puści to wszystko płazem bez krzyku.
-Co?! I jak ci nie wstyd tu pracować, gamoniu?! To twój szef zawyża te ceny, prościej mi cholera wypłynąć samemu w morze i coś sobie ugotować, toż marliny są pewnie tańsze niż to wasze zdzierstwa!!! - pieklił się stary człowiek, plując wkoło śliną i spoglądając na Regiego gniewnie. W nerwowym monologu przyszło mu na myśl, że faktycznie sam mógłby coś sobie złowić...
-Wsadź sobie pan w dupę swoją rybę i takie traktowanie klientów! A ty, paniusiu, wypchaj się tą wyniosłością! A żeby was wszystkich rekiny zżarły! - warknął i faktycznie powędrował w swoją stronę. Regi został z pstrągiem (i Wendeliną) sam.
Odeszła z sąsiadem, a on musiał gotować sobie sam.
Odeszła z mugolakiem, a on próbował nie myśleć, co się z nimi teraz dzieje. Zniknęli pierwszego kwietnia. Zawsze była bystrą kobietą, może zdążyli uciec. Może znalazła sobie nowego kochanka. Już go to nie obchodziło.
Obchodziło go za to, że sam musiał robić zakupy. Zawsze robiła to ona i ostatnie kilka miesięcy dbania o dom było udręką. Zwłaszcza, że wszystko drożało, a towarów zaczynało brakować. Poważnie rozważał kolejny rejs. Niedawno mówił sobie, że jest już na to za stary, ale tam chociaż nie musiałby się martwić o wyżywienie i bez gadania jadłby wszystko, co podałby mu kucharz. Tymczasem musiał stać jak słup i słuchać tej dziwnej wymiany zdań młodego gamonia i rudej wredoty. Jego konkubina też była ruda.
Najpierw spoglądał na młodego naiwniaka z politowaniem i czymś, na kształt współczucia. Potem jednak zaczął się niecierpliwić, bo minuty mijały, a nikt nie zwracał na niego uwagi. W końcu odchrząknął i zasypał gamonia gradem portowych przekleństw. To podziałało i w końcu dostał pod nos swoją ulubioną rybę. Podał te kilka monet, wściekły za czas, który stracił na patrzeniu w rozmawiającą parkę. Wiedział, że nigdzie nie zdoła znaleźć takiej gramatury w równie dobrej cenie, co piekielnie go irytowało. Gęby trzeba było wykarmić, co wcale nie oznaczało, że puści to wszystko płazem bez krzyku.
-Co?! I jak ci nie wstyd tu pracować, gamoniu?! To twój szef zawyża te ceny, prościej mi cholera wypłynąć samemu w morze i coś sobie ugotować, toż marliny są pewnie tańsze niż to wasze zdzierstwa!!! - pieklił się stary człowiek, plując wkoło śliną i spoglądając na Regiego gniewnie. W nerwowym monologu przyszło mu na myśl, że faktycznie sam mógłby coś sobie złowić...
-Wsadź sobie pan w dupę swoją rybę i takie traktowanie klientów! A ty, paniusiu, wypchaj się tą wyniosłością! A żeby was wszystkich rekiny zżarły! - warknął i faktycznie powędrował w swoją stronę. Regi został z pstrągiem (i Wendeliną) sam.
I show not your face but your heart's desire
Oczywiście spodziewał się złości, ale nikt nie mówił o tak ognistej reakcji ze strony klienta, który tradycyjnie wręcz wolał powiedzieć co myśli. Weasley dobrze wiedział, że takie szumowiny miały więcej śliny niż rozumu, bo przecież gdyby tak ładnie się uśmiechnął być może znalazłaby się jakaś promocja. Nawet ta ryba z bruku, a co. Nie można przecież bawić się w marnotrawstwo, szczególnie w tych czasach, kiedy produktów zamiast przybywać zaczęło brakować. Naturalnie rudzielec nie był jakimś dziwakiem, który pozwoliłby komukolwiek jeść coś z podłogi, ale słysząc takie epitety zwyczajnie miał ochotę wsadzić mu w gębę brudną, śmierdzącą i obślizgłą rybę. Praca niby nie hańbi, ale czasem trafiało się na tak przeraźliwie irytujące kwiatki, że nie można było zwyczajnie pozwalać sobie na chwilę odetchnięcia. Żadne z tej dwójki nie pozwalało mu westchnąć, choćby na sekundkę. Widocznie taki już był los tych, którzy turlali się w okolicach dna. Ciekawe jak daleko zostało mu do końca dzisiejszej warty przy rybach.
Jegomość zamiast odejść, co też wyobrażał sobie Weasley, wciąż stał przy jego straganie, momentalnie awanturując się bardziej niż rudowłosa panienka! Dotychczas wydawało się, że koszmarem było rozmawianie z jedną taką roztrzęsioną emocjonalnie damą, a tutaj życie zaskakiwało na każdym kroku.
Metamorfomag obrócił się na pięcie, patrząc na mężczyznę, który niemalże jak brat szlachcianki zaczął wyrzucać mu brak profesjonalizmu i powagi. Merlinieeeeeeeee jęknął przeciągle, nie pozwalając irytacji wymknąć się gdzieś poza jego umysł. Przecież musiał dbać o obsługę klienteli, nie ważne jaka była. Właściciel straganu był dosyć konkretny przy wytyczaniu zasad. Gdyby tylko był w stanie zobaczyć, co się tutaj odprawiało... Weasley był przekonany, że zareagowałby o wiele bardziej ogniście niż on.
- Drogi panie, toż to kupił pan dobrą rybę! Przepraszam za przestój, ale dama przecież jest w opałach, rozumie pan przecież, że... - próbował tłumaczyć jego postaci, która ani na chwilę nie zwalniała kroku, znikając za innym okolicznym straganikiem.
Przynajmniej nikt nie mógł mu powiedzieć, że się nie starał. Właściciel z pewnością zrozumie, oczywiście o ile wszystkie monety zgadzały się z towarem.
| zt. x2
Jegomość zamiast odejść, co też wyobrażał sobie Weasley, wciąż stał przy jego straganie, momentalnie awanturując się bardziej niż rudowłosa panienka! Dotychczas wydawało się, że koszmarem było rozmawianie z jedną taką roztrzęsioną emocjonalnie damą, a tutaj życie zaskakiwało na każdym kroku.
Metamorfomag obrócił się na pięcie, patrząc na mężczyznę, który niemalże jak brat szlachcianki zaczął wyrzucać mu brak profesjonalizmu i powagi. Merlinieeeeeeeee jęknął przeciągle, nie pozwalając irytacji wymknąć się gdzieś poza jego umysł. Przecież musiał dbać o obsługę klienteli, nie ważne jaka była. Właściciel straganu był dosyć konkretny przy wytyczaniu zasad. Gdyby tylko był w stanie zobaczyć, co się tutaj odprawiało... Weasley był przekonany, że zareagowałby o wiele bardziej ogniście niż on.
- Drogi panie, toż to kupił pan dobrą rybę! Przepraszam za przestój, ale dama przecież jest w opałach, rozumie pan przecież, że... - próbował tłumaczyć jego postaci, która ani na chwilę nie zwalniała kroku, znikając za innym okolicznym straganikiem.
Przynajmniej nikt nie mógł mu powiedzieć, że się nie starał. Właściciel z pewnością zrozumie, oczywiście o ile wszystkie monety zgadzały się z towarem.
| zt. x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
| 17 października
Na miejscu pojawiła się wcześniej. Czy była to zwykła ostrożność, czy naturalna przezorność - wolała być pewna lokalizacji, w której się umówiła. Część drogi do magicznego portu pokonała lotem. Drugą, krótszą, w teorii bezpieczniejszą - już pieszo, zważając na warunki w jakich miała dziś pracować i towarzystwo, które wspomóc miało poszukiwania.
Sklep, w którym docelowo miała wznowić działania, znajdował się tuż za rogiem, ale w krótkim liście, jaki wystosowała do czarodzieja znajomego tak pod względu prezencji jak i umiejętności, oznaczyła przylegającą uliczkę. Zanim przekroczą próg sklepu, potrzebowała dookreślić kilka kwestii, tym bardziej, że pierwszy raz pozwoliła sobie na bezpośrednie spotkanie z zielarskim ekspertem.
Zsunęła ciemnogranatowy kaptur z głowy, odsłaniając twarz i nienachalnie odnajdując wśród przechodniów właściwą personę. Zadbała wcześniej, by wiedzieć, z kim przyszło jej współpracować, chociaż nie wnikała w szczegóły, skupiając się na kwalifikacjach zawodowych. A tymi mógł się poszczycić bez problemu. I te - ceniła sobie bardzo, mając okazję sprawdzić skuteczność w działaniu.
Chłód wydawał się z każdym dniem bardziej przenikliwy. A ponura aura - mimo tężejącej propagandy - nie dawała się przeoczyć. Pojawienie się czarodziejskich atrakcji, także w okolicy magicznego portu, złudnie podsuwały namiastkę normalności. Fałszywe uśmiechy, beztroskie spojrzenia - mogły dotyczyć tylko tych, którzy wciąż udawali, że wszystko jest w porządku. I nawet ministerialna brać pod płaszczem spokoju, kryła ciężki arsenał czujnej obserwacji. Veronica była pewna, że nikt przy zdrowych zmysłach - nie pozostawał czuły na otaczające ich zmiany, samej gładko przechodząc z roli w rolę. Nie zmieniało to faktu, że coraz trudniej było pozostać niezauważonym.
Stojąc na chodniku uliczki, spoglądała z wprawnym zaciekawieniem, w jedną z wystaw. Ot jedna z poważnych czystokrwistych czarownic, która z zainteresowaniem oddawała się kobiecej naturze "podziwiania" sklepowej wystawki. Ale to na co częściej patrzyła, to odbicia w szybie, podpowiadającej jej wszystko, co znajdowało się za nią. Długa, skąpana w zieleni spódnica, okręcała się wokół kostek za każdym razem, gdy chłodny podmuch szarpnął powietrzem. Dłonie zaplotła przed sobą, czując twarde drewno różdżki, bezpiecznie skrytej w rękawie białej koszuli. Drgnęła i odwróciła się płynnie dopiero, gdy zbliżające się kroki zakomunikowały obecność wyczekiwanego towarzysza - Pan Grey, jeśli się nie mylę - skinęła uprzejmie głową, spoglądając bezpośrednio w twarz dużo wyższego od niej mężczyzny. Aby spojrzeć prosto w oczy, musiała lekko unieść podbródek - Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie. Docelowe miejsce jest niedaleko. Właścicielka zostawiła nam wejście od zaplecza - dodała, wskazując gestem rzeczony sklep - jeśli ma pan od razu jakieś pytania, proszę śmiało, ale zgodnie z przedstawiona sprawą w liście - potrzebuję pana ekspertyzy - naturalnie przychodziło jej wprowadzić w ton głosu powagę, ale wewnętrzna ciekawość kazała jej na nieco mniej subtelną lustrację mężczyzny.
Na miejscu pojawiła się wcześniej. Czy była to zwykła ostrożność, czy naturalna przezorność - wolała być pewna lokalizacji, w której się umówiła. Część drogi do magicznego portu pokonała lotem. Drugą, krótszą, w teorii bezpieczniejszą - już pieszo, zważając na warunki w jakich miała dziś pracować i towarzystwo, które wspomóc miało poszukiwania.
Sklep, w którym docelowo miała wznowić działania, znajdował się tuż za rogiem, ale w krótkim liście, jaki wystosowała do czarodzieja znajomego tak pod względu prezencji jak i umiejętności, oznaczyła przylegającą uliczkę. Zanim przekroczą próg sklepu, potrzebowała dookreślić kilka kwestii, tym bardziej, że pierwszy raz pozwoliła sobie na bezpośrednie spotkanie z zielarskim ekspertem.
Zsunęła ciemnogranatowy kaptur z głowy, odsłaniając twarz i nienachalnie odnajdując wśród przechodniów właściwą personę. Zadbała wcześniej, by wiedzieć, z kim przyszło jej współpracować, chociaż nie wnikała w szczegóły, skupiając się na kwalifikacjach zawodowych. A tymi mógł się poszczycić bez problemu. I te - ceniła sobie bardzo, mając okazję sprawdzić skuteczność w działaniu.
Chłód wydawał się z każdym dniem bardziej przenikliwy. A ponura aura - mimo tężejącej propagandy - nie dawała się przeoczyć. Pojawienie się czarodziejskich atrakcji, także w okolicy magicznego portu, złudnie podsuwały namiastkę normalności. Fałszywe uśmiechy, beztroskie spojrzenia - mogły dotyczyć tylko tych, którzy wciąż udawali, że wszystko jest w porządku. I nawet ministerialna brać pod płaszczem spokoju, kryła ciężki arsenał czujnej obserwacji. Veronica była pewna, że nikt przy zdrowych zmysłach - nie pozostawał czuły na otaczające ich zmiany, samej gładko przechodząc z roli w rolę. Nie zmieniało to faktu, że coraz trudniej było pozostać niezauważonym.
Stojąc na chodniku uliczki, spoglądała z wprawnym zaciekawieniem, w jedną z wystaw. Ot jedna z poważnych czystokrwistych czarownic, która z zainteresowaniem oddawała się kobiecej naturze "podziwiania" sklepowej wystawki. Ale to na co częściej patrzyła, to odbicia w szybie, podpowiadającej jej wszystko, co znajdowało się za nią. Długa, skąpana w zieleni spódnica, okręcała się wokół kostek za każdym razem, gdy chłodny podmuch szarpnął powietrzem. Dłonie zaplotła przed sobą, czując twarde drewno różdżki, bezpiecznie skrytej w rękawie białej koszuli. Drgnęła i odwróciła się płynnie dopiero, gdy zbliżające się kroki zakomunikowały obecność wyczekiwanego towarzysza - Pan Grey, jeśli się nie mylę - skinęła uprzejmie głową, spoglądając bezpośrednio w twarz dużo wyższego od niej mężczyzny. Aby spojrzeć prosto w oczy, musiała lekko unieść podbródek - Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie. Docelowe miejsce jest niedaleko. Właścicielka zostawiła nam wejście od zaplecza - dodała, wskazując gestem rzeczony sklep - jeśli ma pan od razu jakieś pytania, proszę śmiało, ale zgodnie z przedstawiona sprawą w liście - potrzebuję pana ekspertyzy - naturalnie przychodziło jej wprowadzić w ton głosu powagę, ale wewnętrzna ciekawość kazała jej na nieco mniej subtelną lustrację mężczyzny.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Ostatnio zmieniony przez Veronica Findlay dnia 14.02.21 19:38, w całości zmieniany 1 raz
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
List, który otrzymał parę dni wcześniej był zaskoczeniem. Zwykle proszono go aby pomóc w uratowaniu rośliny, podzielił się swoją wiedzą na temat egzotycznych kwiatów lub pomógł zaprojektować ogród. To o co został poproszony było czymś zupełnie innym. Miał wykorzystać swoja wiedzę i umiejetności w swego rodzaju śledztwie, a czegoś takiego nie mógł odpuścić. Odpowiedział, że chętnie pomoże jak tylko będzie potrafił i w wyznaczonym dniu wybrał się na miejsce, w którym miał spotkać Veronicę Findlay, która się z nim skontaktowała w tym temacie. Zabrał ze sobą wszystko to co uważał, ze może mu się przydać, czyli lupę, próbniki, fiolki, odczynniki, pędzelki, pensety różnych rodzajów, notatnik i wiele innych drobiazgów, które spakował do skórzanej torby przewieszonej przez ramię. Z dnia na dzień było coraz zimniej i ponuro więc tego dnia ubrał grubszy płaszcz i owinął wokół szyi tkany, bordowy szalik. Wciskając dłonie w kieszenie wierzchniego okrycia przemierzał uliczki dzielnicy portowej uważnie obserwując co się wokół niego działo. Ostatnio miał styczność z oprychami rabującymi w biały dzień kamienicę, w dokach ratowała go Rain, został orżnięty w kości… cóż nie była to dzielnica, która mu sprzyjała, a jednak było w niej coś co Greya przyciągało. Były nimi pewnie kłopoty, które same go znajdowały, a on jakoś nie potrafił się im oprzeć. Tym razem jednak liczył, że te postanowią dać mu spokój i będzie mógł pomóc, skoro go o to poproszono. Omijając kałużę prawie wpadł na jegomościa, który opierając się o beczkę po śledziach zapamiętale dłubał w zębach wykałaczką. Rudy kot z cichym sykiem przebiegł drogę mocząc łapy i z obrzydzeniem je otrzepując z wody. Skręcił w prawo zbliżając się do miejsca spotkania z Veronicą. Z daleka ujrzał postać kobiety, która stała przed witryną sklepową, to musiała być ona więc przyspieszył kroku i wtedy odwróciła się w jego stronę.
-Miło mi - odpowiedział na jej słowa również kiwając głową na powitanie. Gdyby miał kapelusz zapewne by go uchylił, ale zostawił go w domu. Zamiast tego miał postawiony kołnierz płaszcza do góry aby zasłonić kark przed wiatrem i wilgocią jaka wokół panowała. - Postaram się pomóc najlepiej jak będę potrafił. Proszę jedynie zdradzić mi dokładnie czego pani ode mnie potrzebuje? Proszę opisać problem, na co powinienem zwrócić szczególną uwagę?
-Miło mi - odpowiedział na jej słowa również kiwając głową na powitanie. Gdyby miał kapelusz zapewne by go uchylił, ale zostawił go w domu. Zamiast tego miał postawiony kołnierz płaszcza do góry aby zasłonić kark przed wiatrem i wilgocią jaka wokół panowała. - Postaram się pomóc najlepiej jak będę potrafił. Proszę jedynie zdradzić mi dokładnie czego pani ode mnie potrzebuje? Proszę opisać problem, na co powinienem zwrócić szczególną uwagę?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kontrolowała to, z kim i dlaczego pracowała. Sieć kontaktów była rozległa, dlatego bez konieczności, nie korzystała z tych samych pomocy zbyt często. Jeśli miała taką możliwość, sięgała po nowe możliwości. I tylko wąskie grono obdarzone zaufaniem, zapraszała częściej. I dlatego z namysłem przyjmowała nowe znajomości, czasem, celowo operując spotkaniami, by pochwycić upatrzony kontakt. Nauczyła się, że nawet przypadkowe znajomości potrafiły być cenną wskazówkę. I być może z panem Grey, było podobnie, chociaż dzisiejsze spotkanie stanowiło trzon zlecenia, nad którym aktualnie pracowała.
Zagadkowe zaginięcia, zwyczajowo miały swoją logiczną odpowiedź. Tymczasem trzeba było do niej dojść. A to, co zastała w niewielkim pokoiku, po zniknięciu Johhansona, gdy pierwszy raz pozwolono jej zajrzeć, rościło sobie prawdo do określenia interesującej sprawy. Kilka znalezionych śladów mogło stanowić podpowiedź, gdzie szukać dalej. Podążyła tropem, ciągnąć za sznurki innych znajomości i języka. Ale jedna rzecz zdawała się jej dłuższy czas umykać.
Podstawą do poszukiwań było nie tylko zaginięcie pracownika - półkrwi młodzieńca, który - co za zbieg okoliczności - nie posiadał żadnej rodziny. Wraz z czarodziejem, zaginęła niewielka kolekcja biżuteryjna właścicieli. Z opisuj jaki otrzymała oraz opowieści znających mężczyznę osób, nie przypominał typu żigolo, który uwiódł właścicielkę, okradł i zniknął. Byłaby nawet skłonna przypuszczać, że chłopaka pozbył się zazdrosny mąż. Było wiele podobnych historii. Nawet (a może szczególnie?) w tak niespokojnych czasach.
Z refleksji wyrwało ją pojawienie się czarodzieja, który pomóc miał odsłonić kilka nieścisłości i tajemnic. Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech - Oczywiście - skinęła głową i ruszyła we wskazaną wcześniej stronę i wejście - w pierwszej kolejności chodzi... o zapach - spojrzała badawczo na towarzysza - w docelowym pomieszczeniu unosi się delikatna woń. Niezależnie od wietrzenia i usuwania jej magicznie, wciąż pozostaje - odetchnęła lekko - być może udałoby się przez to zidentyfikować źródło, którego nie znaleziono - jak specjalista, być może potrafił zrozumieć, jak i dlaczego tak się działo. I czym była nietuzinkowa woń - Wiem, że to nie jest zwyczajowa prośba, ale trudno było aktualnie znaleźć kogoś o pana kwalifikacjach - nie dookreśliła, co dokładnie miała na myśli, wyprzedzając lekko mężczyznę, by otworzyć tylne wejście do sklepu. Musieli przejść krótki korytarz, by znaleźć się we właściwej części sklepu. Zatrzymała kroki przed wejściem do pokoju. Zacisnęła wargi i pchnęła drzwi, wpuszczając do środka Herberta. Sama nie potrafiła odgadnąć, z czym miała do czynienia. Tym bardziej, ze początkowo umykała jej unosząca się woń. Wydawała się być wpisana w samo pomieszczenie. Być może także z zaginionym lokatorem. I tego chciała się dowiedzieć.
Zagadkowe zaginięcia, zwyczajowo miały swoją logiczną odpowiedź. Tymczasem trzeba było do niej dojść. A to, co zastała w niewielkim pokoiku, po zniknięciu Johhansona, gdy pierwszy raz pozwolono jej zajrzeć, rościło sobie prawdo do określenia interesującej sprawy. Kilka znalezionych śladów mogło stanowić podpowiedź, gdzie szukać dalej. Podążyła tropem, ciągnąć za sznurki innych znajomości i języka. Ale jedna rzecz zdawała się jej dłuższy czas umykać.
Podstawą do poszukiwań było nie tylko zaginięcie pracownika - półkrwi młodzieńca, który - co za zbieg okoliczności - nie posiadał żadnej rodziny. Wraz z czarodziejem, zaginęła niewielka kolekcja biżuteryjna właścicieli. Z opisuj jaki otrzymała oraz opowieści znających mężczyznę osób, nie przypominał typu żigolo, który uwiódł właścicielkę, okradł i zniknął. Byłaby nawet skłonna przypuszczać, że chłopaka pozbył się zazdrosny mąż. Było wiele podobnych historii. Nawet (a może szczególnie?) w tak niespokojnych czasach.
Z refleksji wyrwało ją pojawienie się czarodzieja, który pomóc miał odsłonić kilka nieścisłości i tajemnic. Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech - Oczywiście - skinęła głową i ruszyła we wskazaną wcześniej stronę i wejście - w pierwszej kolejności chodzi... o zapach - spojrzała badawczo na towarzysza - w docelowym pomieszczeniu unosi się delikatna woń. Niezależnie od wietrzenia i usuwania jej magicznie, wciąż pozostaje - odetchnęła lekko - być może udałoby się przez to zidentyfikować źródło, którego nie znaleziono - jak specjalista, być może potrafił zrozumieć, jak i dlaczego tak się działo. I czym była nietuzinkowa woń - Wiem, że to nie jest zwyczajowa prośba, ale trudno było aktualnie znaleźć kogoś o pana kwalifikacjach - nie dookreśliła, co dokładnie miała na myśli, wyprzedzając lekko mężczyznę, by otworzyć tylne wejście do sklepu. Musieli przejść krótki korytarz, by znaleźć się we właściwej części sklepu. Zatrzymała kroki przed wejściem do pokoju. Zacisnęła wargi i pchnęła drzwi, wpuszczając do środka Herberta. Sama nie potrafiła odgadnąć, z czym miała do czynienia. Tym bardziej, ze początkowo umykała jej unosząca się woń. Wydawała się być wpisana w samo pomieszczenie. Być może także z zaginionym lokatorem. I tego chciała się dowiedzieć.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poszukiwania zaginionych osób znał z książek kryminalnych Hattie, w których również się zaczytywał będąc jeszcze dzieciakiem. W tych historiach genialny detektyw wspierany przez wiernego przyjaciela głównie dziennikarza lub lekarza deptał po piętach mordercom, którzy aż do ostatniej stronicy wymykali się sprawiedliwości, która w końcu ich dopadała. Dzisiaj mógł poczuć się jak bohater jednej z takich opowieści, nie był detektywem ale jego pomocnikiem, który często nawet o tym nie wiedząc podsuwał rozwiązania zagadek, które bywały niezwykle skomplikowane. Teraz starając się chronić przed ponurą pogodą ruszył za Veronicą uważnie słuchając jej wyjaśnień w czym dokładnie ma pomóc. Myślał, że otrzyma do zidentyfikowania nietypową roślinę, ale to było coś innego, miał rozpoznać zapach. Było to dość dziwne, zważywszy na to, że nie znał wszystkich aromatów. Być może jednak ofiara albo podejrzany mieli coś wspólnego z roślinami albo botaniką? Być może Findlay wiedziała, że nietypowy zapach może ją nakierować na rozwiązanie lub jakiś trop. Nie mniej miał zamiar pomóc najlepiej jak potrafił. Poprawił kołnierz płaszcza kiedy wkroczyli do środka i podążyli korytarzem do właściwych drzwi. Wkroczył powoli do środka jakby stąpał po bardzo kruchym podłożu gotowym zawalić się pod jego ciężarem. Rozejrzał się po pomieszczeniu i skupił na zapachu, który miał być odczuwalny, ale nie był od pierwszego momentu. Nie uderzył od progu w Greya, nie sprawił, że od razu zrozumiał z czym ma do czynienia. Dopiero po chwili zaczął do niego docierać – lekko słodkawy jakby przypalony, niczym cukier, z którego zrobił się lukier. Odstawił swoją torbę na bok i zdjął płaszcz, który przewiesił przez ramię. Powoli i ostrożnie obchodził wnętrze, w którym się znalazł i spojrzał błękitem oczu na kobietę.
-To nie jest czysty zapach roślinny… jest… - szukał odpowiedniego słowa marszcząc brwi w zamyśleniu -… zaburzony. Jakby ktoś to palił… regularnie.
Zatrzymał się aby spojrzeć na sufit, po chwili jednak oderwał od niego wzrok gdyż niczego tam nie znalazł. Znał ten zapach, ale miał problem z nazwaniem go i określeniem. Szukał w pamięci skojarzenia, które mogłoby go poprowadzić dalej.
-Szukajmy czegoś co przypomina popielniczki albo coś na czym można spalać papierosy lub opróżniać fajkę – zwrócił się do Findlay i zaczął przeszukiwać bezceremonialnie szafki oraz półki. – Czegoś co może być woreczkiem z suszonymi roślinami, jak na zioła. Może pudełko metalowe na dropsy, moja mama często w nich chowała nici do szycia. Wielkie rozczarowanie dzieciństwa.
Dodał z rozbawieniem w głosie wspominając anegdotę pochylając się do drzwiczek kredensu. Jeszcze do końca nie wiedział jakiej rośliny szukał, ale zapach, który wsiąknął w ściany pomieszczenia, stał się jednym z meblami i tapetą podpowiadał jedno rozwiązanie. Roślina musiała stać tu przez dłuższy czas lub być palona.
-To nie jest czysty zapach roślinny… jest… - szukał odpowiedniego słowa marszcząc brwi w zamyśleniu -… zaburzony. Jakby ktoś to palił… regularnie.
Zatrzymał się aby spojrzeć na sufit, po chwili jednak oderwał od niego wzrok gdyż niczego tam nie znalazł. Znał ten zapach, ale miał problem z nazwaniem go i określeniem. Szukał w pamięci skojarzenia, które mogłoby go poprowadzić dalej.
-Szukajmy czegoś co przypomina popielniczki albo coś na czym można spalać papierosy lub opróżniać fajkę – zwrócił się do Findlay i zaczął przeszukiwać bezceremonialnie szafki oraz półki. – Czegoś co może być woreczkiem z suszonymi roślinami, jak na zioła. Może pudełko metalowe na dropsy, moja mama często w nich chowała nici do szycia. Wielkie rozczarowanie dzieciństwa.
Dodał z rozbawieniem w głosie wspominając anegdotę pochylając się do drzwiczek kredensu. Jeszcze do końca nie wiedział jakiej rośliny szukał, ale zapach, który wsiąknął w ściany pomieszczenia, stał się jednym z meblami i tapetą podpowiadał jedno rozwiązanie. Roślina musiała stać tu przez dłuższy czas lub być palona.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie uważała się za strażnika sprawiedliwości. Lubiła swoje zajęcie, interesowały ją tajemnice. Zaglądała przez to nie raz do prywatnych sporów, gier, tragedii, potrzeb. Kiedyś, przede wszystkim po to, by uniknąć większych kłopotów, które narzędzia Ministerstwa (czyli oni) musieli wypatrzeć. I zneutralizować, nim eskalują do poziomu prawdziwej katastrofy. Zapobiegali. Nie raz ciemności, która miała zakłócić spokój w Anglii, czasem sięgając nawet po skrytobójstwo. Zawsze chodziło o wielkie rzeczy, nawet jeśli zaczynało się od z pozoru nieważnego wydarzenia. Jak efekt motyla, by uniknąć burzy. A ta aktualnie nadeszła.
Wciąż opierała swoją działalność na dawnej profesji. Z tym, że większość nie należała do spraw ważnych na skalę kraju. Była jednym z cieni, które przemykały uliczką, od czasu do czasu zatrzymując się, by posłuchać o czym się mówi, albo zaglądając do okna, w którym znajdował się upatrzony cel. Wszystkie jednak sprawy, które przyjmowała, była w jakiś sposób ważne - dla samych klientów. Czasem chodziło o majątek, czasem o tęsknotę, stratę, a czasem po prostu o rachunki do wyrównania. Dziś chodziło o mieszankę wymienionych powodów. Zaginiony chłopak, zaginiony skarb. I niecodzienny element, który zgubił się gdzieś w poszukiwaniach.
Nie lubiła stać w miejscu w sprawach, które prowadziła. Doprowadzenie do końca, było priorytetem, niezależnie od jego zakończenia. A brak odpowiedzi, co stało się z zaginionym, zakończeniem dla niej nie było. Liczyła, że mężczyzna, którego wpuściła do pomieszczenia, naprowadzi ją na coś, co wcześniej mogło umykać. Podsunie ślad, który wyznaczy ścieżkę do dalszych działań.
Milczała dłuższą chwilę, dając czas, by Grey zapoznał się z miejscem i we własnym zakresie poznał się z informacją, o której mu opowiedziała. Dla niej, woń była wyczuwalna od razu - wiedziała czego się spodziewać, ale z namysłem stanęła pod jedną ze ścian, obserwując tylko, jak czarodziej obchodzi całość - Palił? - powróżyła z wyuczonym zainteresowaniem. Brała pod uwagę różne opcje, rozpoznawała posmak tytoniu, ale nie odnalazła jego znamion w sklepie. Wynikać to jednak mogło z jej nieznajomości, niż fałszywej dedukcji - Właścicielka zastrzegała, że pracownik był niepalący. Był to jeden z wymogów zatrudnienia - dopowiedziała rzeczowo, ale nie odrzucała argumentu. Palenie miało wiele wymiarów. Niekoniecznie z wykorzystaniem popielniczki - Może być powiązane z alchemią? Lub jej substytutami? - założyła ramiona przed sobą, zaplatając je lekko. W zamyśleniu. Pomieszczenie było przeszukiwane wielokrotnie, ale nowa perspektywa, którą podsunął toksykolog, pozwalała spojrzeć na pokój nieco inaczej - czyli, coś na pierwszy rzut oka oczywistego, albo popularnego. A przez to - niewidocznego - na kolejne słowa, poruszyła się, szorując brzegiem długiej spódnicy po ściance szafki, którą ostatecznie minęła - Nici... - zmarszczyła brwi w zamyśleniu, sięgając do niedużej komody. jakoś ciężko było jej wyobrazić sobie mężczyznę cerującego z uwaga skarpety. I to te słowa zaswędziały jakąś myślą. Spostrzeżeniem, na które wcześniej nie zwróciła uwagi - Chyba, gdzieś było pudełko z motkami. Z ubraniami - mówiła, rozsuwając ostrożnie cienkie materiały, wszystko odkładając jednak na miejsce. Na moment zawiesiła wzrok na mężczyźnie - byłabym zobowiązana, gdyby był pan nieco bardziej ostrożny z tymi rzeczami. Niech wszystko ma swoje właściwe miejsce po przeszukaniu - była nauczona, pozostawiać po obie minimalną ilość śladów i pozostawić miejsce tak, jakby nikogo tam nie było. W komodzie, nie znalazła nic, co sugerowałby wspomniany przedmiot.
Wciąż opierała swoją działalność na dawnej profesji. Z tym, że większość nie należała do spraw ważnych na skalę kraju. Była jednym z cieni, które przemykały uliczką, od czasu do czasu zatrzymując się, by posłuchać o czym się mówi, albo zaglądając do okna, w którym znajdował się upatrzony cel. Wszystkie jednak sprawy, które przyjmowała, była w jakiś sposób ważne - dla samych klientów. Czasem chodziło o majątek, czasem o tęsknotę, stratę, a czasem po prostu o rachunki do wyrównania. Dziś chodziło o mieszankę wymienionych powodów. Zaginiony chłopak, zaginiony skarb. I niecodzienny element, który zgubił się gdzieś w poszukiwaniach.
Nie lubiła stać w miejscu w sprawach, które prowadziła. Doprowadzenie do końca, było priorytetem, niezależnie od jego zakończenia. A brak odpowiedzi, co stało się z zaginionym, zakończeniem dla niej nie było. Liczyła, że mężczyzna, którego wpuściła do pomieszczenia, naprowadzi ją na coś, co wcześniej mogło umykać. Podsunie ślad, który wyznaczy ścieżkę do dalszych działań.
Milczała dłuższą chwilę, dając czas, by Grey zapoznał się z miejscem i we własnym zakresie poznał się z informacją, o której mu opowiedziała. Dla niej, woń była wyczuwalna od razu - wiedziała czego się spodziewać, ale z namysłem stanęła pod jedną ze ścian, obserwując tylko, jak czarodziej obchodzi całość - Palił? - powróżyła z wyuczonym zainteresowaniem. Brała pod uwagę różne opcje, rozpoznawała posmak tytoniu, ale nie odnalazła jego znamion w sklepie. Wynikać to jednak mogło z jej nieznajomości, niż fałszywej dedukcji - Właścicielka zastrzegała, że pracownik był niepalący. Był to jeden z wymogów zatrudnienia - dopowiedziała rzeczowo, ale nie odrzucała argumentu. Palenie miało wiele wymiarów. Niekoniecznie z wykorzystaniem popielniczki - Może być powiązane z alchemią? Lub jej substytutami? - założyła ramiona przed sobą, zaplatając je lekko. W zamyśleniu. Pomieszczenie było przeszukiwane wielokrotnie, ale nowa perspektywa, którą podsunął toksykolog, pozwalała spojrzeć na pokój nieco inaczej - czyli, coś na pierwszy rzut oka oczywistego, albo popularnego. A przez to - niewidocznego - na kolejne słowa, poruszyła się, szorując brzegiem długiej spódnicy po ściance szafki, którą ostatecznie minęła - Nici... - zmarszczyła brwi w zamyśleniu, sięgając do niedużej komody. jakoś ciężko było jej wyobrazić sobie mężczyznę cerującego z uwaga skarpety. I to te słowa zaswędziały jakąś myślą. Spostrzeżeniem, na które wcześniej nie zwróciła uwagi - Chyba, gdzieś było pudełko z motkami. Z ubraniami - mówiła, rozsuwając ostrożnie cienkie materiały, wszystko odkładając jednak na miejsce. Na moment zawiesiła wzrok na mężczyźnie - byłabym zobowiązana, gdyby był pan nieco bardziej ostrożny z tymi rzeczami. Niech wszystko ma swoje właściwe miejsce po przeszukaniu - była nauczona, pozostawiać po obie minimalną ilość śladów i pozostawić miejsce tak, jakby nikogo tam nie było. W komodzie, nie znalazła nic, co sugerowałby wspomniany przedmiot.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Nie musiał palić skrętów, ale.. alchemia? - Obejrzał się przez ramię na kobietę, która go tutaj zaprowadziła. Teraz zaś szukał źródła zapachu, który wciąż go drażnił gdyż nie potrafił przypomnieć sobie nazwy. Nic. Przeszukiwania też nie dawały nowych tropów, było to raczej naiwne myślenie, że znajdzie coś co pominęli przed nim profesjonaliści. Odkładając płaszcza na oparcie jednego z foteli podszedł do okna i przesunął mały skobelek. Wyjrzał przez nie by spojrzeć na mały balkonik jaki się tam mieścił.
-Hmm… - Zmarszczył lekko brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie, po czym zwrócił się do Findlay. - Czy twoi ludzie tutaj też szperali?
Z tymi słowami wspiął się na parapet i przeskoczył na drugą stronę. W tym momencie czuł się jak na jednej ze swoich wypraw kiedy to poszukiwał rzadkich roślin i trafiał na stare budowle, które uwielbiał zwiedzać. Poczucie ekscytacji w tym jednak przypadku było nie na miejscu, ale się pojawiło i sprawiło, że krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach botanika, który rozglądał się teraz po małym balkoniku jakby oczekiwał przełomu w ich poszukiwaniach. Po chwili jednak przekonał się ze instynkt go nie zawiódł, zobaczył jak przy ścianie stoją oparte równo deski, zbyt równo i zbyt dokładnie. Chwycił jedną, ale nie chciała łatwo się odsunąć w końcu przy użyciu większej siły odpuściła ujawniając sporej wielkości dziurę w ścianie, który robił za schowek, a w tym przypadku trzymanie małych sadzonek.
-Proszę, proszę - mruknął pod nosem - ...chyba coś znaleźliśmy.
Jeżeli Veronica podążyła za nim podał jej jedna z sadzonek, która nie wyróżniła się niczym szczególnym i mogła uchodzić za zwykły chwast, sądząc po minie Gerya mogła jednak założyć, że trzymała w dłoniach coś cennego.
Kiedy znalazł się w środku natychmiast podszedł do swojej torby aby wciągnąć lupę, pęsetę, zestaw małych nożyków, płaski talerz, ciemnofioletową fiolkę oraz pipetę.
-Worek z motkami, proszę go znaleźć - poprosił jeszcze kiedy parę listków z sadzonek zerwał za pomocą pęsety i ułożył na talerzyku. - I sprawdzić wszelkie obluzowane deski w podłodze czy na ścianach, może jakaś wydaje głuchy odgłos. Musi gdzieś mieć swoje małe laboratorium.
Mówił głosem pewnym siebie i takim, który świadczył o tym, że właśnie zbliża się do celu. Nie patrząc czy czarownica rzeczywiście szuka małego, zapewne przenośnego laboratorium nabrał pipetą płynu z fiolki i pokropił nią listki, te natychmiast nabrały barwy ognistej czerwieni, a potem zajęły się zielonkawym płomieniem by spopielić się na wiór, w powietrzu zaś uniósł się mocniejszy zapach, taki sam jaki panował wcześniej w pomieszczeniu.
-Dracena smocza - powiedział cicho. - Niezwykle rzadka roślina, której żywica jest krwistoczerwona, a tylko lekkie zetknięcie z kwasami chociażby cytryny czy innych owoców powoduje jej całkowite spalenie, parę wciągnięć oparów i można paść nieprzytomnym na parę godzin. Rośnie wyłącznie na wyspach kanaryjskich. Ta roślina jest warta majątek…
Urwał kiedy usłyszał ciche skrzypienie drzwi na dole, a potem przytłumione głosy. Zerknął na Veronicę i zapytał już ciszej.
-Spodziewamy się towarzystwa?
-Hmm… - Zmarszczył lekko brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie, po czym zwrócił się do Findlay. - Czy twoi ludzie tutaj też szperali?
Z tymi słowami wspiął się na parapet i przeskoczył na drugą stronę. W tym momencie czuł się jak na jednej ze swoich wypraw kiedy to poszukiwał rzadkich roślin i trafiał na stare budowle, które uwielbiał zwiedzać. Poczucie ekscytacji w tym jednak przypadku było nie na miejscu, ale się pojawiło i sprawiło, że krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach botanika, który rozglądał się teraz po małym balkoniku jakby oczekiwał przełomu w ich poszukiwaniach. Po chwili jednak przekonał się ze instynkt go nie zawiódł, zobaczył jak przy ścianie stoją oparte równo deski, zbyt równo i zbyt dokładnie. Chwycił jedną, ale nie chciała łatwo się odsunąć w końcu przy użyciu większej siły odpuściła ujawniając sporej wielkości dziurę w ścianie, który robił za schowek, a w tym przypadku trzymanie małych sadzonek.
-Proszę, proszę - mruknął pod nosem - ...chyba coś znaleźliśmy.
Jeżeli Veronica podążyła za nim podał jej jedna z sadzonek, która nie wyróżniła się niczym szczególnym i mogła uchodzić za zwykły chwast, sądząc po minie Gerya mogła jednak założyć, że trzymała w dłoniach coś cennego.
Kiedy znalazł się w środku natychmiast podszedł do swojej torby aby wciągnąć lupę, pęsetę, zestaw małych nożyków, płaski talerz, ciemnofioletową fiolkę oraz pipetę.
-Worek z motkami, proszę go znaleźć - poprosił jeszcze kiedy parę listków z sadzonek zerwał za pomocą pęsety i ułożył na talerzyku. - I sprawdzić wszelkie obluzowane deski w podłodze czy na ścianach, może jakaś wydaje głuchy odgłos. Musi gdzieś mieć swoje małe laboratorium.
Mówił głosem pewnym siebie i takim, który świadczył o tym, że właśnie zbliża się do celu. Nie patrząc czy czarownica rzeczywiście szuka małego, zapewne przenośnego laboratorium nabrał pipetą płynu z fiolki i pokropił nią listki, te natychmiast nabrały barwy ognistej czerwieni, a potem zajęły się zielonkawym płomieniem by spopielić się na wiór, w powietrzu zaś uniósł się mocniejszy zapach, taki sam jaki panował wcześniej w pomieszczeniu.
-Dracena smocza - powiedział cicho. - Niezwykle rzadka roślina, której żywica jest krwistoczerwona, a tylko lekkie zetknięcie z kwasami chociażby cytryny czy innych owoców powoduje jej całkowite spalenie, parę wciągnięć oparów i można paść nieprzytomnym na parę godzin. Rośnie wyłącznie na wyspach kanaryjskich. Ta roślina jest warta majątek…
Urwał kiedy usłyszał ciche skrzypienie drzwi na dole, a potem przytłumione głosy. Zerknął na Veronicę i zapytał już ciszej.
-Spodziewamy się towarzystwa?
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czasem brakowało jej zajęć, wykraczających poza sprawy prywatnych tragedii. Te, które łączyły się ze światkiem politycznych przepychanek i manipulacji. Kłamstwa w najbardziej perfidnej formie, które mogła prześwietlić, wydobyć i samej wykorzystać, wciąż pozostając w cieniu. Nigdy nie pretendowała do oficjalnie cenionych zaszczytów, czerpiąc przyjemność ze świadomości, że opisywane choćby w gazecie wydarzenie, z pozoru błahe, miało niebotycznie wielkie znaczenie. I z jej pomocą, pozostało jednak w strefie medialnych błahostek. Być może dlatego, w niektórych zleceniach doszukiwała się większej treści. Podobno najprostsze rozwiązania były najbardziej skuteczne. Ale te skomplikowane, plecione dłużej, niby pajęcza sieć, fascynowały bardziej - tak - zmarszczyła lekko brwi, nadając twarzy wyrazu zamyślenia - jeśli się nie mylę, do niektórych eliksirów potrzeba składnik wcześniej podgrzać, czy spalić... - przechyliła głowę, utrzymując gest, by na koniec wzruszyć ramieniem - proste skojarzenie - dodała, obracając się przez armię, i przesuwając palcem po granicy nieco niżej osadzonej półki. Niektóre, wciąż pokryte drobinami kurzu. ta zdawała się wyjątkowo czysta. Musiała być częściej używana. Zanim jednak odnalazła kluczy, czy choćby granice skrytki, podążyła za głosem swego towarzysza - Mieli to zrobić ludzie zleceniodawczyni - odpuściła chwilowo znalezisko, przesuwając się płynnie w stronę wskazanego balkonu. Oparła ostrożnie dłonie o framugę wyjścia - ale tak, przeszukali - stwierdzała lakonicznie, oceniając kilka rzeczy "nie na miejscu", jakie dostrzegła - zakładam jednak, ze nie wiedząc czego mieli szukać, ignorowali pewne elementy.
Zamilkła, bardziej skupiając się na poczynaniach zielarza. I na samej reakcji. W sposobie, w jaki stawiał kroki, zmieniały się cienie na w twarzy i wyraźniej prezentowała ekscytacja. Nie popełniła błędu, zapraszając go do współpracy. Jako specjalista, zwracał uwagę dokładnie na to, czego potrzebował znaleźć. Oprała się o kand ściany, nie podejmując jednak działania, gdy dostrzegła, że czarodziej trafił na pominięty wcześniej element. Charakterystyczny chrzęst towarzyszył odsunięciu drewnianej fragmenty. Wychyliła się, sprawiając, ze ciemne pasma wysunęły się zza ucha, a ona sama przypominała teraz zainteresowanego szczegółem ptaka - To... co to? - zapytała cicho, nie kryjąc się z własną niewiedzą. Zielarstwo nie było tajemną wiedzą, ale ta zdobyta za czasów Hogwartu, zatarła się, rozmywając w innych, koniecznych do pracy specjalizacjach. Mrużąc oczy, przejęła jedną z sadzonek, obracając w palcach kilkukrotnie i chowając się we wnętrzu pokoju. Ostrożnie odstawiła roślinę na ziemi, niedaleko pracującego z zapałem czarodzieja. Powędrowała we wcześniej porzucone znalezisko, odnajdując, zgodnie z oczekiwaniami, wcześniej dostrzeżone pudełko motków. Odsłoniła zawartość, odnajdując najpierw równo ułożone nici, a pod spodem... nierówno rozsypany popiół - Panu przyda się bardziej do ekspertyzy - wskazała na zawartość i podsuwając w dłonie mężczyzny. Całość znalezisk wciąż nie tłumaczyła zaginięcia młodego czarodzieja, ale, mówiła więcej o zajęciach, którymi się trudnił. Nie tak legalnych, jak się okazywało, a to zazwyczaj kończyło się kłopotami.
- Podejrzewam, że swoje laboratorium - jak pan to nazwał - nie mieścił tutaj. A na pewno, nie w całości - musiało przynajmniej zajmować trochę przestrzeni, a sam pokoik nie miał zbyt dużych rozmiarów. Spojrzała za to w okno tuż przy odkrytym balkonie - ale już drugi pokój, w kamienicy obok?... - odpowiedziała na głos kiełkująca myśl, gdy dostrzegła, właśnie gdzieś po drugiej stronie uliczki ruch. Ciało napięło się. ktoś ich obserwował? - Ukryte skrytki były pierwszy, czego szukałam. Nic takiego nie znaleziono - doprecyzowała, zwracając uwagę na czynność, jaką wykonywał i płomyk, który w zetknięciu z rośliną, rzeczywiście, zdecydowanie bardziej intensywnie zakołysał się w powietrzu. Sama Veronica, bardziej zwracała już uwagę na okolicę, szukając w nielicznych przechodniach kogoś, kto mógł zbytnio interesować się przysłoniętym okienkiem. Albo - niedużego zwierzęcia, które znajdowało się niedaleko. Sama będąc animagiem, zwracała uwagę na takie szczegóły - Nie - skwitowała lakonicznie, wracając do źródła dźwięku i mimowolnie, wysuwając różdżkę - czy w razie konieczności, tak biegle jak wiedzą zielarską, posługuje się pan też różdżką? - zapytała cicho, nie odwracając się do mężczyzny, najpierw zaklęciem blokując wejście przez balkon, potem celując krańcem w drzwi, nasłuchując.
Zamilkła, bardziej skupiając się na poczynaniach zielarza. I na samej reakcji. W sposobie, w jaki stawiał kroki, zmieniały się cienie na w twarzy i wyraźniej prezentowała ekscytacja. Nie popełniła błędu, zapraszając go do współpracy. Jako specjalista, zwracał uwagę dokładnie na to, czego potrzebował znaleźć. Oprała się o kand ściany, nie podejmując jednak działania, gdy dostrzegła, że czarodziej trafił na pominięty wcześniej element. Charakterystyczny chrzęst towarzyszył odsunięciu drewnianej fragmenty. Wychyliła się, sprawiając, ze ciemne pasma wysunęły się zza ucha, a ona sama przypominała teraz zainteresowanego szczegółem ptaka - To... co to? - zapytała cicho, nie kryjąc się z własną niewiedzą. Zielarstwo nie było tajemną wiedzą, ale ta zdobyta za czasów Hogwartu, zatarła się, rozmywając w innych, koniecznych do pracy specjalizacjach. Mrużąc oczy, przejęła jedną z sadzonek, obracając w palcach kilkukrotnie i chowając się we wnętrzu pokoju. Ostrożnie odstawiła roślinę na ziemi, niedaleko pracującego z zapałem czarodzieja. Powędrowała we wcześniej porzucone znalezisko, odnajdując, zgodnie z oczekiwaniami, wcześniej dostrzeżone pudełko motków. Odsłoniła zawartość, odnajdując najpierw równo ułożone nici, a pod spodem... nierówno rozsypany popiół - Panu przyda się bardziej do ekspertyzy - wskazała na zawartość i podsuwając w dłonie mężczyzny. Całość znalezisk wciąż nie tłumaczyła zaginięcia młodego czarodzieja, ale, mówiła więcej o zajęciach, którymi się trudnił. Nie tak legalnych, jak się okazywało, a to zazwyczaj kończyło się kłopotami.
- Podejrzewam, że swoje laboratorium - jak pan to nazwał - nie mieścił tutaj. A na pewno, nie w całości - musiało przynajmniej zajmować trochę przestrzeni, a sam pokoik nie miał zbyt dużych rozmiarów. Spojrzała za to w okno tuż przy odkrytym balkonie - ale już drugi pokój, w kamienicy obok?... - odpowiedziała na głos kiełkująca myśl, gdy dostrzegła, właśnie gdzieś po drugiej stronie uliczki ruch. Ciało napięło się. ktoś ich obserwował? - Ukryte skrytki były pierwszy, czego szukałam. Nic takiego nie znaleziono - doprecyzowała, zwracając uwagę na czynność, jaką wykonywał i płomyk, który w zetknięciu z rośliną, rzeczywiście, zdecydowanie bardziej intensywnie zakołysał się w powietrzu. Sama Veronica, bardziej zwracała już uwagę na okolicę, szukając w nielicznych przechodniach kogoś, kto mógł zbytnio interesować się przysłoniętym okienkiem. Albo - niedużego zwierzęcia, które znajdowało się niedaleko. Sama będąc animagiem, zwracała uwagę na takie szczegóły - Nie - skwitowała lakonicznie, wracając do źródła dźwięku i mimowolnie, wysuwając różdżkę - czy w razie konieczności, tak biegle jak wiedzą zielarską, posługuje się pan też różdżką? - zapytała cicho, nie odwracając się do mężczyzny, najpierw zaklęciem blokując wejście przez balkon, potem celując krańcem w drzwi, nasłuchując.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Opuszczony sklep
Szybka odpowiedź